To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Autor
Wiadomość
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Dobrze wiedziała, że dla przeciętnego człowieka stanowiła nie lada wyzwanie w kwestii nawiązania porozumienia, aczkolwiek należało jej pogratulować, bo w ciągu ostatnich miesięcy wykonała nad sobą naprawdę dużą pracę i coraz częściej decydowała się na inicjowanie konwersacji z ludźmi sama z siebie, co rok czy dwa lata temu było niemal nie do pomyślenia. Wychodzenie z budowanej przez lata skorupy nie należało do łatwych zadań, bo obudowała się szczelnie i zadomowiła w jej środku, ale odkrywała, ku swojemu zdziwieniu, zaskakującą przyjemność w budowaniu relacji. A ta z kuzynem była dla niej bardzo ważna. Martwiła się, że przez swoją introwertyczną, cichą naturę rozczaruje go i zniechęci - kto wie, może podróżował tu z tak daleka, by odnaleźć kuzynkę i uczynić z niej kompankę do przygód i zabawy? Jeśli tak, konfrontacja z rzeczywistością mogła być dla niego dość bolesna. Sid jednak nie wydawał się mieć jakichkolwiek problemów w związku z tym jaka była, bo najistotniejsze było to, kim była - rodziną, a tej nie mieli w nadmiarze. Przejęła od niego inną kartkę, marszcząc nad nią brewki, dopatrując się w pokrywających ją ciągach matematycznych równań i fizycznych teorii rzeczy, które mogłaby powiązać z wypływającymi z jego ust słowami. - Próbujesz... Nawiązać kontakt z cywilizacją pozaziemską? - zapytała, spoglądając znad pergaminu w ciemne jak noc oczy drugiego Carltona, nie zamykając w tym spojrzeniu ni krzty osądu. Zamiast tego jej własne tęczówki błysnęły gwiazdką zainteresowania. Inni przysłuchujący się ich rozmowie mogliby stwierdzić, że oszaleli albo nawdychali się oparów oprylaka, lecz skoro istniała magia, czemu nie kosmici? Danielle również pasjonowały skrywane przez niebo sekrety. - Bombarda magiatomowa brzmi cool - powiedziała, a było to wyrażenie, którego pewnie nie spodziewałby się usłyszeć z ust Krukonki. Nic nie potrafiła poradzić na to, jak dużym astronomicznym freakiem była... Kwestia teleportacji męczyła jej umysł już od dłuższego czasu, bo miała na tym polu braki, które należało nadrobić. Skończyła siedemnaście lat w zeszłym roku, lecz z racji rodzinnej tragedii zdawanie egzaminu w tamtym czasie było dla niej absolutnie drugorzędnym, jak nie jeszcze dalej odległym zmartwieniem. Teraz jednak, gdy zaczęła studia, wizja nabycia uprawnień do swobodnego przemieszczania się kusiła ją, a także otwierała dla niej nowe perspektywy. Jakkolwiek bała się świata, nie chciała się sztucznie ograniczać i wzbraniać przed jego odkrywaniem. - Znam teorię - powiedziała, zgodnie z prawdą zresztą, bo swojego czasu wałkowano im to i umożliwiano ćwiczenia. - Potrzebuję jedynie dostać się do Londynu - dodała, też zgodnie z prawdą, choć dopiero gdy słowa wybrzmiały w powietrzu, zorientowała się, jak nieczule to ujęła. - I moralnego wsparcia - zreflektowała się więc, bo przychodziła do Sida nie tylko dlatego, żeby teleportował ją pod Ministerstwo. O to mogła poprosić byle studenta, nawet strasznego Swansea - ale ona chciała Carltona.
Podróżował z tak daleka wyłącznie w jednym celu - aby po prostu odnaleźć brakujący element w postaci rodziny, a gdy już to zrobił i został zaproszony do życia kuzynki, to ani myślał by wymagać od niej bycia jakąkolwiek. Introwertyczna, ekstrawertyczna, powściągliwa, wygadana - to nie miało znaczenia, wierzył że dogadaliby się w każdej konfiguracji charakterów. Najbardziej podobało mu się, że Danielle ma podobne zainteresowania do niego, bo rzadko spotykał się by ktoś fascynował się niebem w równym stopniu co on, bardzo doceniał też że jest inteligentna, co dawało im pole do interesujących rozmów. Kuzynka idealna? Możliwe, ale wciąż było jeszcze dużo za wcześnie by to oceniać. Uradowało go, że podzielała jego entuzjazm nie tylko względem kosmosu, ale i potencjalnie zamieszkujących go obcych. Nie doszukał się w jej głosie żadnego powątpiewania czy kpiny, która często towarzyszyła jego rozmówcom gdy temat zszedł na tego typu teorie, co sprawiło że ostatecznie nabrał pewności, że ma ją po swojej stronie. Uśmiechnął się z nieudolnie skrywaną ekscytacją, kiedy podejmował: - T a k. Nie wierzę, żeby w tak ogromnym, tak starym wszechświecie powstała tylko jedna planeta na której rozwinęło się życie i mam ogromną nadzieję, że połączenie mugolskich technologii z naszą magią w końcu umożliwi nam kontakt... Oczywiście, optymistycznie zakładając że istniejemy w tym samym czasie, bo równie dobrze te obce formy mogły istnieć miliardy lat przed nami... O odległości nie wspomnę... A ty co o tym myślisz? - zanim popłynął zbyt daleko w swoje przemyślenia, zwrócił się do Danielle, szczerze ciekawy jej opinii. O ile traktowała tę rozmowę poważnie, nie miałby nic przeciwko gdyby zajęła przeciwne stanowisko. Jednocześnie przyszło mu do głowy, że taka debata byłaby ciekawym pomysłem na lekcję. Konstruowanie bomby magiatomowej też. Na razie skupili się jednak na bardziej przyziemnych sprawach, a jedną z nich był właśnie egzamin z teleportacji; nie poczuł się ani trochę dotknięty pierwotnym sprowadzeniem go do roli taksówkarza, chociaż trochę go rozbawiło to jak DeeDee się zreflektowała. - Cenię sobie takie praktyczne podejście. Zorganizowałaś sobie transport z funkcją wsparcia - zażartował i zamyślił się na chwilę, grzebiąc bezwiednie w porozrzucanych na stole przyborach - Kiedy chcesz to zrobić? - zapytał, a potem otworzył szeroko oczy w których ewidentnie można było dostrzec błysk przejęcia, bo wpadł na fenomenalny pomysł. - A jak będzie po wszystkim, to może skoczymy... - w nagrodę dla niej za zdanie egzaminu lub w nagrodę dla niego za dostarczenie jej do Ministerstwa -...do mugolskiego muzeum historii naturalnej? - zapytał, wlepiając w nią wyczekujący wzrok z nadzieją podobnie jak ona przed chwilą. Grzechem byłoby być w Londynie i nie odwiedzić tego miejsca, zwłaszcza w towarzystwie posiadaczki tak młodego, lotnego umysłu jak DeeDee.
W jej układance brakowało już naprawdę wielu puzzli i choć znajdowała się zaledwie u progów dorosłości, w jakiś sposób już jako młoda dziewczynka pogodziła się z myślą, że nigdy tych luk nie zdoła zapełnić. Element w postaci Sida pojawił się nieoczekiwanie i choć nie widniał on na pierwotnym obrazku, Danielle z właściwą w sobie powściągliwą radością i tak postanowiła mu znaleźć miejsce w swoim życiu. Zadowolenie z jego pojawienia się rosło z każdą przeprowadzoną z nim interakcją, lecz nauczona doświadczeniem nie otwierała jeszcze szampana. Przyzwyczajona do bycia tą opuszczaną, podświadomie przygotowywała się na ewentualny bieg wydarzeń, w którym kuzyn pakuje walizkę i jednak wraca do Algieru, całkowicie zapominając o niej samej i o tym, co zdołali już stworzyć. I choć na szczęście nic nie wskazywało na jego rychłą ucieczkę, Krukonka nie umiała w pełni wyplenić tej obawy. Wysłuchała jego słów z zainteresowaniem, kiwając pomału głową. - Ja też nie wierzę, byśmy byli zupełnie osamotnieni w tym wielkim wszechświecie - przyznała, zgadzając się z nim co do jednego - wizja bycia jedyną planetą z istniejącym na niej życiem była dojmująco dołująca. Nie mogła się wiele wypowiedzieć na temat mugolskich technologii, bo o ile interesowała ją dziedzina astronomii, w kwestiach technicznych zgłębiania tajników kosmosu miała jeszcze wiele do nauczenia się. Jako studentka nie mogła niestety poświęcić się tylko i wyłącznie jednemu przedmiotowi, a zakorzeniona w niej chęć zdobywania wiedzy nie pozwalała na ograniczanie się i tak silne zawężanie ścieżki, przynajmniej na tym etapie życia. Sid mógł pozwolić sobie na nieco więcej jako pracownik naukowy i profesor. - Tak, odległość i czas mogą być problemem - dodała, choć prawdę mówiąc dopiero teraz spojrzała na tę kwestię z tej strony. Nie wiadomo, ile lat świetlnych dzieliło ich od innej, potencjalnej cywilizacji. Łapała się czasem na tym, że mimo starań bywała w rozmowach oschła i korzystała ze sformułowań, którym daleko było do przyjaźnie kurtuazyjnych. Przemyślane przez nią zdania przepływały przez milion filtrów, wypadając z jej ust w bardzo okrojonej formie, jako że była zwolenniczką prostych przekazów. Nie chciała sprowadzać Sida wyłącznie do roli teleportacyjnego taksówkarza i wolała, by to również wybrzmiało. - Przyjemne z pożytecznym - odparła rezolutnie, uśmiechając się lekko, tylko cudem nie rumieniąc się po tym żartobliwym zwróceniu uwagi. - Myślałam o przyszłym tygodniu. Może czwartek? - zaproponowała, bo to, że jej pasowało, nie oznaczało, że kuzyn nie miał wtedy planów. - Bardzo chętnie! - odparła, tym razem już nie wzbraniając się przed okazaniem silniejszych emocji. - Nigdy nie byłam w Londynie - przyznała, jakby było to coś lekko wstydliwego. - A zawsze chciałam obejrzeć tamtejszą bibliotekę. Trevor miał mnie zabrać, ale nie wyszło - dodała, zupełnie przypadkowo zwierzając się ze swojego pierwszego, sercowego zawodu związanego z nieudaną randką.
Rozmowa o odkrywaniu obcych cywilizacji i roztrząsanie kwestii samotności we wszechświecie powoli zaczęła mu się kojarzyć z sytuacją ich rodziny, bo czy przez wiele lat nie odczuwał podobnego paradoksu co ten dotyczący życia pozaziemskiego? Z jednej strony, myśl o tym że na całym świecie miałoby istnieć tylko dwóch Carltonów - on i Ella - zawsze wydawała mu się absurdalna i po prostu statystycznie nierealna, ale z drugiej - nie był w stanie w żaden sposób udowodnić, że było inaczej. Do czasu, aż przypadek wziął sprawy w swoje ręce i niemalże podsunął mu pod nos rewolucyjne wieści, potwierdzając nadzieje których nie śmiałby kiedyś nawet wypowiedzieć na głos. Nie byli sami. Kto wie, może w przypadku poznania obcych miało być podobnie i wystarczyło po prostu poczekać na odpowiedni moment, znaleźć się w dobrym miejscu o dobrym czasie... Teraz, siedząc w zakurzonym hogwarckim obserwatorium i rozmawiając z kuzynką o swojej największej pasji, zdecydowanie był w odpowiednim miejscu - może nie do kontaktowania się z kosmitami, ale tak ogólnie. W życiu. - Tak, problemów jest dużo, pomysłów jak je rozwiązać jeszcze więcej, tylko żaden nie okazał się jeszcze skuteczny. Jak jakiś znajdę to się z tobą podzielę i w ogóle to... Możemy popracować razem, jeśli chcesz, jeśli cię to interesuje i... i jeśli chcesz - zaoferował niezbyt składnie i dodał, pozwalając sobie na chwilę zabrzmieć bardziej jak profesor niż kuzyn: - Bo doskonale sobie radzisz na astronomii i świetnie myślisz. Ale z profesorem Kerseyem skupialiście się głównie na gwiazdozbiorach? - zapytał, wysnuwając ten wniosek na podstawie kilku rozmów z drugim nauczycielem i przede wszystkim obserwacją stanu wiedzy uczniów; niektórzy na widok czarostatku kosmicznego mieli bardzo dziwne miny, a w jego mniemaniu stanowił on podstawę badań nad kosmosem tak istotną jak teleskop. Gdyby tylko DeeDee wyraziła chęć, z najwyższą przyjemnością wprowadziłby ją w tajniki astronomii od tej właśnie strony. Podrapał się po głowie, usiłując przypomnieć sobie czy ma coś zaplanowane na czwartek, a że w mózgu miał czarną dziurę, to wreszcie wygrzebał spod obliczeń swój kajecik, który stanowił istną mini myśloodsiewnię i skarbnicę wszystkich jego pomysłów, planów, terminów, wizji i Merlin wie czego jeszcze. - Czwartek może być - oznajmił wreszcie po przewertowaniu kilku stron, przekreślając niedbale coś, co było tam zapisane i zastąpił to krótkim wpisem "DD Londyn". Dziewczyna zareagowała na propozycję wizyty w muzeum z zaskakującym jak na nią entuzjazmem, na co Sid rozpromienił się jak dzieciak na widok Miodowego Królestwa. - Naprawdę? Ja bywałem tylko przelotem, jak załatwiałem sprawy wizowe w Ministerstwie - do dziś nie wiedział, jakim cudem udało mu się wtedy przebrnąć przez te wszystkie formalności. Wizja wspólnego eksplorowania stolicy bardzo mu się spodobała, zwłaszcza że ewidentnie mieli podobny gust co do preferowanych rozrywek i atrakcji. - Biblioteka też jest podobno niesamowita, ją też możemy zobaczyć - przytaknął, ale oprócz tej rewelacji jego wprawne ucho plotkarza wyłapało w jej wypowiedzi jeszcze jedną ciekawostkę. Uniósł brew. - Co to za Trevor i dlaczego nie wypaliła wam wycieczka? - zapytał prosto z mostu, poprawiając się na krześle tak, by usiąść na nim po turecku, gotowy do wysłuchania historii. Oby tylko nie kryła się za nią jakaś łzawa historia miłosna, bo pewnie znów nie wiedziałby jak zareagować, tak jak wtedy gdy niechcący doprowadził do płaczu Klementynę. Może nie powinien był wcale pytać?
Danielle zawsze poniekąd czuła się jak samotna gwiazda na niebie - nie przez wzgląd na postrzeganie się w sposób jakkolwiek mogący sugerować jej wielkość i wspaniałość, a raczej przez to, że choć pozornie stanowiła część pokrywającego niebiański całun kompozycji, w rzeczywistości od innych gwiazd dzieliły ją zatrważające odległości. Te z kolei tworzyły swoje gwiazdozbiory, nawet całe galaktyki, a ona wciąż, niezmiennie od wielu lat świeciła wyłącznie dla siebie. Dopiero teraz w jej układzie pojawił się drugi, zbłąkany element i nie dało się ukryć, że odkąd stworzyła z nim pewnego rodzaju sojusz, błyszczała jaśniej. Poszukiwanie istnienia pozaziemskiego było dla niej atrakcyjną formą spędzania czasu z kuzynem, bo w dokładnie takiej kategorii plasowało się to w jej głowie. Czasem to nawet lepiej, że nie wypowiadała na głos wszystkich swoich myśli, choć może rozbawiłaby Sida kolejnym, jakże trafnym podsumowaniem tego, jak widziała ich budującą się dopiero relację. - Chciałabym - przyznała, wzruszając lekko ramionami, gdy skomplementował jej radzenie sobie w przedmiocie astronomii. Nie należała do osób, które przesadnie chełpiły się swoimi umiejętnościami, raczej ze skromnością i pokorą podchodząc do edukacji. Jak rasowa Krukonka wiedziała, że nic nie wiedziała. - Tak - uśmiechnęła się pod nosem. - Może dlatego tak sobie radzę. Znam mapy nieba na pamięć - podsumowała krótko nauki innego profesora, nie starając się być w tej kwestii zarozumiała czy nieprzyjaźnie do Kerseya nastawiona. Ten jednak na tyle często błądził myślami w chmurach, że nie było się czemu dziwić. Sid jak dotychczas przygotowywał lekcje w zupełnie innym stylu i wymagał od nich nieco więcej niż wymieniania suchych faktów o gwiazdozbiorach. Patrzyła, jak kreślił coś w notesie, lecz zanim zdążyła zaprotestować i zaproponować jakąś inną datę, jej plany zostały uwzględnione w kajecie, a jej samej zrobiło się niesamowicie miło. Jeszcze nigdy wcześniej nie miała kogoś, kto celowo dla niej zmieniałby swój grafik, by umieścić w nim ją samą. Dało jej to poczucie wyjątkowości, tak obce, że w pierwszej chwili w ogóle dla niej niezrozumiałe. Pokręciła nieznacznie głową i ciężko stwierdzić, czy była to reakcja na gonitwę myśli szukających odpowiedzi na wspomnianą wcześniej kwestię, czy zbycie tematu Trevora. Nie wiedziała, czy w ogóle powinna go poruszać, a także ciężko byłoby jej znaleźć powód, dla którego wygadała się w tej chwili o tamtej propozycji. Dość szybko okazało się, że straciła priorytetowość i to ją zastąpiono w harmonogramie innym nazwiskiem. - Trevor Collins, kolega z roku - powiedziała, dość celowo nie nazywając go swoim przyjacielem, jak jeszcze niedawno chciał się nazywać. - Miał mnie tam zabrać, ale się zakochał. Nie we mnie - dodała, nawet bez cienia gorzkości w głosie. Nie miała problemu z tym, że obdarzył uczuciami kogoś innego. Sama nie żywiła doń żadnych głębszych emocji natury romantycznej. Podsumowała więc swoją historyjkę kolejnym wzruszeniem ramion.
Poszukiwanie życia pozaziemskiego zdecydowanie stanowiło najlepszą możliwą formę spędzania czasu i zacieśniania rodzinnych więzów, dlatego rozpromienił się jak słońce kiedy jego propozycja została przyjęta. Już nie mógł się doczekać, aż wtajemniczy DeeDee w szczegóły wszystkich swoich dotychczasowych odkryć i pomysłów oraz oczywiście aż usłyszy jej własne przemyślenia; był przekonany, że wnioski i obserwacje dziewczyny, która spojrzy świeżym okiem na coś w czym on siedział od tylu lat, wiele wniosą do sprawy i przybliżą do osiągnięcia celu. Nie byłby tak chętny do dzielenia się tym wszystkim z obcą osobą, bo dlaczego miałby ryzykować że ktoś przejmie pałeczkę i sprzątnie mu Czarobla sprzed nosa - ale wizja pracy w duecie z kuzynką napawała go tylko entuzjazmem. - Świetnie. Co dwa Carltony, to nie jeden - stwierdził optymistycznie, zdecydowanie wierząc w ich wspólny geniusz bardziej niż skromna Danielle. Nie przejął się jednak tym, że skwitowała jego komplement wzruszeniem ramion, przekonany że prędzej czy później sama się przekona jak wiele jest w stanie osiągnąć - już on o to zadba, na pewno lepiej niż Kersey. Bo chociaż był daleki od chęci krytykowania jego metod nauczania i zakresu wiedzy jaki przekazywał uczniom, to nie mógł nie zauważyć, że zatrzymanie się na mapach nieba i pewnie okazjonalnych horoskopach było nieco ograniczające nie tylko dla samego nauczyciela ale przede wszystkim dla jego co zdolniejszych uczniów; chociaż może to i dobrze, bo ostatecznie wyszło na to że Sid idealnie się z nim dopełniał. Może to na niego powinien czekać w koszuli nocnej na szycie wieży, a nie na Elio... Stłumił chichot towarzyszący wspomnieniu tej niedorzecznej plotki, potem rozmarzył się na sekundę, gdy przypomniał sobie imprezę u Persefony i to co na niej zaszło, ale wrócił do rzeczywistości na tyle szybko by zarejestrować prośbę DeeDee. Nie miał żadnego problemu z tym, by wykreślić z zeszyciku wyjście na hogsmeadzki turniej szachowy i nie zawahał się przed tym ani chwili; doszedł do wniosku że okazji do takich rozrywek będzie jeszcze wiele, a Danielka zasługuje na to by spełnić swoje teleportacyjne plany jak najszybciej. Bo czy rodzina nie powinna być najważniejsza? Nazwisko wspomniane przez dziewczynę niewiele mu mówiło, ów Trevor najwyraźniej nie był na żadnej z jego lekcji, a innych uczniów Sid kompletnie nie kojarzył; może to i lepiej, bo dzięki temu nie miał o nim żadnej opinii i mógł zareagować neutralnie. Choć wyszło negatywnie, bo to jak zachował się wobec DeeDee nie brzmiało miło i nawet ktoś nieszczególnie ogarnięty w relacjach międzyludzkich był w stanie to dostrzec. - O... to kiepski kolega - skwitował bezlitośnie, choć bez śladu złości czy oburzenia w głosie i machnął ręką - Szkoda czasu na takie znajomości, ale nie przejmuj się nim... Chłopcy w twoim wieku są po prostu dziwni - stwierdził i zastanowił się nad tym co powiedział, zawieszając na moment wzrok na ścianie - W sumie... Chłopcy w każdym wieku są dziwni - skorygował wreszcie niezbyt optymistycznie, ale taka była prawda, na którą niestety nie mógł nic poradzić. Dobrze, by DeeDee szła przez życie ze świadomością tej mądrości. Szkoda, że nie wpadł na nic sensowniejszego co mogłoby ją pocieszyć.
Prawdę powiedziawszy nawet gdyby zaproponował jej odgnamianie ogrodu, zgodziłaby się, bo również wychodziła z założenia, że w obecnej sytuacji rodzina powinna być najważniejsza. Zawsze była ważna, bo była mała i w jakiś sposób dysfunkcyjna, trzymająca ją w okowach skomplikowanych uzależnień międzyludzkich, z których pomału wyłamywały się kolejne ogniwa. Fakt, że nie musieli silić się do szukania wspólnych zainteresowań działał wyłącznie na ich korzyść, a perspektywa wspólnego analizowania zagadnień magifizycznych, choć dla innych mogła wydawać się absurdalna i nudna, dla Danielle była bardzo ekscytująca. Najwyraźniej mimo dzielących ich przez wiele lat tysięcy kilometrów, a także innych kultur, w których przyszło im wzrastać, mieli w mózgach podobne połączenia, jakby wraz z nazwiskiem Carlton wiązało się to samo oprogramowanie. Trevor istotnie nie chodził na astronomię, a Danielle wiedziała o tym, bowiem sama uczęszczała na każde zajęcia i pamiętała tych, którzy przykładali się do przedmiotu. Z chłopakiem poza domem i klasą nie łączyło ją w zasadzie zbyt wiele. Może ta jedna, nieco intymna chwila w polu nazimków, kiedy jeszcze miała prawo podejrzewać, nawet nikle, że jego zainteresowanie było czymś zgoła innym niż wyłącznie chęcią przyjaźni. Musiała się jednak pomylić i nie zaskakiwało ją to specjalnie, bo często się myliła wobec ludzi, zrozumienie których przychodziło jej czasem z trudem. Nie mając absolutnie żadnych doświadczeń w relacjach damsko-męskich, brała na karb własnej naiwności, że coś odczytała w zły sposób, toteż nie winiła go specjalnie za zaistniałą sytuację. Mogła mieć pretensje o składanie obietnic bez pokrycia. W gruncie rzeczy nie potrzebowała pocieszenia. - No są - przyznała, widząc w tym stwierdzeniu bardzo śmieszny żart, dzięki któremu nawet roześmiała się, cicho i krótko, ale szczerze, posyłając mu rozbawione spojrzenie, wszak sam był chłopcem. Takim wyrośniętym, lecz wciąż chłopcem. - To... Czwartek? - dodała jeszcze pytającym tonem w celu potwierdzenia, że jej wpis w jego kalendarzu nie podlegał tak łatwemu skreśleniu jak poprzedni widniejący w rubryce tego konkretnego dnia.
Z nazwiskiem Carlton zdecydowanie wiązało się przekazywane za pomocą genów szczególne oprogramowanie i Sid mógł tylko dziękować Merlinowi, że dużo więcej odziedziczył po matce niż po ojcu. Gdyby tak nie było, pewnie zamiast na kujona wyrósłby na łajdaka, stanowiąc tym samym raczej kiepski materiał na członka rodziny i najprawdopodobniej zamiast zdrowej relacji i rodzinnego wsparcia zafundowały Danielce tylko kolejne rozczarowanie. A bardzo by tego nie chciał. Wystarczyło, że rozczarował ją już ten cały Trevor, który swoją drogą lepiej by nie pojawiał się na astronomii, bo Sidereus nie mógł sam sobie obiecać, że nie przydzieli mu najgorszej roboty przy czarostatku. Tak dla zasady. Wcale nie żartował, gdy oświadczał kuzynce że chłopcy są dziwni, początkowo kompletnie nie dostrzegając życiowej ironii w swoich słowach - uśmiechnął się lekko dopiero widząc rozbawienie na twarzy DeeDee. I szerzej, gdy tak po prostu mu przytaknęła. Kolejna kwestia, w której się zgadzali. - No, czwartek - potwierdził, kiwając głową i dla podkreślenia powagi swojej obietnicy złapał raz jeszcze za pióro i zakreślił notatkę w koślawe kółko. Absolutnie nie zamierzał zmieniać swoich planów, bo pomijając poczucie obowiązku, to zwyczajnie już się cieszył na myśl o nim. W końcu miało to nyć pierwsze oficjalne wspólne wyjście duetu Carltonów, spotkanie na którym wreszcie nie będą już ani obcymi sobie ludźmi ani profesorem i studentką, tylko pełnoprawną rodziną. Skoro już ustalili najważniejsze - że chłopcy są dziwni i że widzą się w czwartek - mogli jeszcze na chwilę przejść do innych interesujących ich tematów, a resztę popołudnia spędzili na fascynującej dyskusji o czarnych dziurach i innych kosmicznych ewenementach.