Pełen wygodnych kanap i foteli. Urządzony dość surowo i chociaż wnętrze robi wrażenie, nie jest przepełnione zbędnymi ozdobami. Obok stołu i kanap znajduje się jedynie imponujących rozmiarów kominek.
Jadalnia
Połączona z salonem. To tutaj odbywają się wszelkie spotkania rodzinne i towarzyskie. Tuż obok ogromnego stołu znajduje się bar, za którym znajduje się niezliczona ilość przeróżnych alkoholi i dodatków. Po przyrządzonym przez skrzata posiłku, od razu jest się w salonie,w którym znajdują się wygodne kanapy na których można odpocząć.
Gabinet
Dolna część pomieszczenia jest dostępna dla wszystkich. Znajduje się tu wiele szafek z książkami, wygodne fotele, bilard i szachy. Wchodzenie po schodkach na górę jest jednak surowo zabronione - to mała świątynie ojca Emily, niewielki, ale gustowny gabinet, w którym mężczyzna może liczyć na całkowity spokój.
Pokój Dominika
Trochę bardziej nowoczesny niż reszta domu. Urządzony zgodnie z gustem Dominika i chociaż chłopak już tu nie mieszka, wszystko zostało w dokładnie takim stanie, w jakim go zostawił.
Pokój Emily
Kiedy przekroczy się próg tego pokoju, trudno nie zauważyć jak bardzo nie pasuje on do reszty domu. Kiedy w rodzinie pojawiła się pierwsza dziewczynka, ojciec Emily nie miał pojęcia jak urządzić jej pokój tak, żeby na pewno jej się spodobało. Postanowił zadbać więc o kontrast - skoro "męskie" pomieszczenia były ciemne, ona otrzymała bardzo jasny, ale elegancki i stonowany pokój. Ślizgonka czuje się tu bardzo dobrze.
Kuchnia
Najprędzej zastaniesz tu skrzata, ewentualnie Emily. Mężczyźni w tym domu nie gotują i jakkolwiek dziewczyna nie chciałaby się przeciwko temu buntować - jej żołądek nie zniósłby nawet ich prób. Nie tylko nie mieli zapału do siedzenia w kuchni, nie mieli po prostu umiejętności.
Łazienka
Przestronna i wygodna. W ogromnej, narożnej wannie można spędzić wieczność.
Ogród
Znajdzie się tu i miejsce na ognisko i przestrzeń, w której można popływać, z której Emily oczywiście nie korzysta. Spora część jest pod dachem, w związku z tym nawet w przypadku gorszej pogody można spędzić czas na świeżym powietrzu.
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Łatwo można było zauważyć, jak bardzo zestresowana była tą rozmową. W normalnych warunkach, kiedy zmieniała swój wizerunek za pomocą metamorfomagii, nie miała żadnych problemów z utrzymaniem niemalże stu procentowej kontroli nad swoją mimiką, czy gestami. Jeśli sobie tego nie życzyła, nikt nie miał prawa dowiedzieć się, kto krył się za tymi długimi, zgrabnymi nogami, blond puklami czy błękitnymi jak niebo o brzasku oczami. Nikt nie mógł nawet podejrzewać, że to właśnie Dearówna. Kontrola metamorfomagii w dużej mierze wiązała się z kontrolą własnego zachowania, odruchów bezwarunkowych oraz wielu innych aspektów. Nie interesowało ją, że papierosy były mugolskie. Tak naprawdę to był z niej naprawdę marny palacz, więc dym dostający się do płuc, nie robił żadnej różnicy. Pewnie dlatego tylko machnęła ręką, kiedy usłyszała ostrzeżenie i zaciągnęła się. Na jej gwałtowną reakcję, również zareagował. Pierwszy lód przełamany, bo dzięki temu zyskała pewność, że gdzieś tam, bardzo głęboko, za zasłoną oziębłości, krył się wciąż jej Dominik. Ten, na którego zawsze mogła liczyć. I którego kompletnie nieświadomie tak strasznie skrzywdziła. Bardzo tego żałowała. Nie miała pojęcia, czy widać to było po jej postawie, ale naprawdę tak było. Miała świadomość, że gdyby tylko mogła cofnąć czas... no właśnie. Co by zrobiła? Skłamałaby mówiąc, że nie postąpiłaby dokładnie tak samo, jak kilka miesięcy temu. Nie mogła wiedzieć, co by się stało. Wtedy nie myślała logicznie. Ciemny woal spowił jej umysł, nie dopuszczając do niego jakiegokolwiek głosu rozsądku. Poczuła się osaczona. Chciała uciekać. Jak najdalej, byle tylko nikt nie mógł jej doścignąć. Po części idealnie sobie poradziła z zadaniem, które sama przed sobą postawiła. Tylko... no właśnie, nikt nie mógł jej dogonić, nawet ona sama. Zatraciła się w tym uciekaniu i dopiero niedawno znalazła w sobie odwagę, aby wrócić. Stawić czoła wszystkim i wszystkiemu. Chowanie głowy w piasek nie dało żadnego rezultatu. Żaden problem nie przeminął. Tylko się pogłębiły. Westchnęła głęboko, próbując wymyślić, od czego właściwie powinna zacząć. -Gratulacje dla siostry z okazji zaręczyn - jej język aż kipiał od ironii zawartej w tych słowach. Prawdopodobnie taki wstęp był kompletnie niezrozumiały dla Dominika, ale ona doskonale wiedziała, do czego zmierza. W końcu, miała świadomość tego, co spotkało rzekomą Emily. Widziała w jej oczach to, co sama posiadała jeszcze kilka miesięcy temu. - Zaskakujące, że nie tak dawno byłam dokładnie w takiej samej sytuacji. - dodała po chwili. - Ojciec wybrał mi kandydata na męża. Kto to pomyślał, aby dwudziestoczteroletnia kobieta, z takim rodowodem, była panną. Wiesz jak to było? Jakbym była jakąś suką mugolską, która za zadanie ma tylko sprowadzać szczeniaki na świat. Byle bardziej wartościowe. Miała ochotę krzyczeć. Chciała bić pięściami wszystko to, co znajdowało się wokół. Łzy cisnęły się na jej oczy, jednak skutecznie je powstrzymywała. W środku wrzała. Z gniewu, z żalu, strachu i niezrozumienia przez świat. Na zewnątrz była oazą spokoju. Czyż nie tego uczono ją przez tak wiele lat? Tylko delikatnie drżące palce lewej dłoni zdradzały jej zdenerwowanie. - Nie jestem już Dear. To znaczy, jestem, choć dla mojego ojca i matki nie istnieję. Zostałam wydziedziczona a potem było już tylko gorzej. Zakochałam się w mugolaku. - prychnęła, jakby właśnie z jej ust padło jedno z najgorszych bluźnierstw na świecie. - A gdyby tego wszystkiego było mało, okazało się, że mój najlepszy przyjaciel nigdy nie był dla mnie tylko przyjacielem. Zawsze traktowałam go inaczej. Kochałam dwóch facetów! - teraz to już nie wytrzymała. Zaśmiała się dźwięcznie, bo nie mogła inaczej. Po prostu dla niej to wszystko to był jeden, wielki żart. Czemu życie robiło sobie z niej takie żarty właśnie teraz? Uspokoiła się dopiero po dłuższym czasie. - Co miałam zrobić Dominik? Po prostu uciekłam jak ten tchórz, bo nie mogłam poradzić sobie z niczym. - dopiero teraz ponownie przeniosła na niego swój wzrok, jakby wyzywając go do podjęcia walki. O co walczyli? Ona z pewnością o przetrwanie...
Zupełnie niezrozumiałym zarówno dla Doriena jak i dla Aurory zabiegiem było wysłanie im przez przedstawicieli rodzin Rowle i Bloodworth dwóch oddzielnych zaproszeń, jednocześnie w każdym z nich namawiając adresata do zabrania ze sobą współmałżonka. No nieistotne. Oczywiście nie mogliby przegapić takiego wydarzenia, zarówno ze względu na poruszenie w świecie czystokrwistych, ale był to też pretekst by zostawić dziecko pod opieką niani i wyrwać się z domu we dwoje. Rodzice Doriena również mieli się pojawić na uroczystości, także odstawienie córki do nich nie wchodziło tego dnia w grę. Opiekunka przyszła sporo wcześniej, tak by rodzice Willow mogli spokojnie przygotować się do wyjścia. - Zdecydowałaś się, my Dear? - spytał o wybór sukienki, gdy siedząc na skraju ich dużego, wspólnego łóżka, utkwiwszy wzrok w jej smukłej sylwetce, na chwilę zawiesił się w trakcie wciągania skarpetek. Podziwianie żony w bieliźnie było warte przybycia na przyjęcie kilka minut później. Buty, które założyła, były na niebotycznym wręcz obcasie. Nie, żeby mu dorównywała, aczkolwiek po dodaniu sobie piętnastu centymetrów wyglądali dużo… foremniej. Zmniejszyła dystans aż o połowę, jednocześnie ratując kark Doriena od ciągłego schylania i spoglądania w dół, ale również zrzucając na mężczyznę ogromną odpowiedzialność za utrzymanie jej w pionie i zareagowanie na chociażby najmniejsze jej zachwianie. Wierzył, że Aurora potrafi chodzić w takich butach i zapewne będzie wyglądać fenomenalnie, zwłaszcza, że sukienka, którą wybrała, miała eksponować jej, stosunkowo do całości, długie nogi. Jeszcze makijaż, fryzura… w takich chwilach szczególnie odczuwał tę wygodę założenia koszuli (tego dnia białej), krawata (czarnego) i marynarki (również czarnej). Różne myśli nachodziły Doriena, wiedząc, jaki to typ uroczystości. Dotykało go to szczególnie mocno, ze względu na okoliczności ich zaręczyn. Nawet nie klęknął przed Aurorą z pierścionkiem, tylko zostawił jej go na stole. Nie tylko nie mieli czasu na takie przyjęcia, nawet najbliższa rodzina została poinformowana listownie. Podjęli decyzję o ślubie w najmniej romantyczny z wszelkich sposobów. Po ponad roku małżeństwa uświadamiał sobie, jakie mieli szczęście w tym 'nieszczęściu', że potrafili stać się w swoim związku prawdziwymi partnerami i przyjaciółmi. - Pięknie wyglądasz - uśmiechnął się szczerze, spoglądając na żonę, nim jeszcze wstąpili na teren posiadłości rodziny Emily.
Emily nie wiedziała, że Nathaniel ma jakiegokolwiek relację z Mefisto, ale mogła się domyśleć, że chłopak prawdopodobnie nie będzie gościem w jego guście. Zresztą, nie był w tym szczególnie odosobniony. Na sali znajdowało się wiele osób, dla których obecność Noxa z całą pewnością była niedopuszczalna. Jedyne na co liczyła ślizgonka, to to, że towarzystwo będzie względnie opanowane i nie dojdzie do większych, widowiskowych spięć. Z drugiej strony biorąc pod uwagę fakt, że Nate do najtrzeźwiejszych teraz nie należał, wszystko mogło się wydarzyć. Ona jego uwagą zdecydowanie przejęła się bardziej niż Mef. Aż nabrała gwałtownie w płucach powietrze, słysząc tak okropne słowa rzucone jak gdyby nigdy nic w jego kierunku. Nie rozumiała, jak ślizgon może być po tym spokojny. Sama miała ochotę uderzyć, albo popieścić klątwą swojego narzeczonego. Spojrzała na niego z odrazą i zażenowaniem. - Klasa sama w sobie, nie ma co - prychnęła i wyrwała się z jego uścisku, natychmiast ostentacyjnie się otrzepując. - Dobre masz wrażenie - rzuciła w kierunku Mefisto i odstawiła na tacę pusty kieliszek, wymieniając go na nowy. Nie znała nowo przybyłej krukonki, ale po złożonych kondolencjach - trudno było nie poczuć do niej cienia sympatii. Uśmiechnęła się więc i przedstawiła. - Emily. Miło poznać - powiedziała, ale szybko pożałowała tych słów, widząc spojrzenie, jakim obdarzył ją Nathaniel. Zwłaszcza, kiedy odchodziła, a on zatrzymał na niej wzrok stanowczo na zbyt długo. - Może to tobie przyniosę miskę? Jeszcze się obślinisz i poplamisz dywan - nie, żeby interesowało ją to, za kim się ogląda. Skąd. Po prostu byli tu pokazani jako narzeczeństwo, więc nie zamierzała pozwalać na robienie z siebie ślepej idiotki. Tylko i wyłącznie o to chodziło. - Tak, ja go tutaj zaprosiłam. To mój przyjaciel i również moje przyjęcie. Jakiś problem? - zapytała twardo, chyba pierwszy raz określając tak chłopaka, może trochę po to, żeby zakuć tym w oczy Nate'a jeszcze bardziej? Ich niezbyt miła pogawędka nie trwała zbyt długo, bo zaraz podeszła do nich Nessa z Aleksandrem. Przywitała się z obojgiem i do dziewczyny uśmiechnęła się słabo, ale z wdzięcznością, kiedy zasugerowała, że zawsze mogą o tym porozmawiać. Dzisiaj zależało jej tylko na tym, żeby to przyjęcie przeżyć. Tylko i aż tyle. - Dziękuje - odparła i poczekała, aż Nathaniel również przedstawi się nowo przybyłej parze. Rozejrzała się po sali, biorąc kolejnego łyka szampana. Zaskakująco dobrze dzisiaj smakował. - Mam pierścionek - bez entuzjazmu wyciągnęła w jego kierunku rękę, eksponującsymbol tego nieszczęsnego układu. Dziwnie jej było nosić to na palcu i zamierzała zaraz po imprezie schować go głęboko w szufladzie. Ani myślała zakładać go na co dzień. Nawet jeśli był idealnie w jej guście.
Aurora prawie zaśmiała się w głos, kiedy w zaproszeniu przeczytała, że zachęcają ją do zabrania ze sobą Doriena. Przez kilka dni dokuczała mu z tego powodu tylko po to, aby w końcu go zapewnić, że nie wzięłaby nikogo innego, bo nie ma nikogo lepszego od niego. Cieszyła się na to wyjście, nawet nie z powodu tej całej otoczki czystokrwistych i pokazania się w kręgach, ale po prostu na wieść, że będzie mogła spędzić miły wieczór ze swoim mężem. Nie lubiła zostawiać Willow pod okiem opiekunki - swojej teściowej bardziej ufała w tej materii, jednak Dorien przekonał ją, że przecież ich niania jest sprawdzona, nic się nie stanie i dodatkowo jak tylko będzie jakiś problem będą mogli się teleportować. Dlatego teraz zamiast wspólnie bawić się z ich księżniczką przygotowywali się do wyjścia. Aurora miała o wiele więcej pracy od swojego męża - on musiał tylko założyć garnitur i wyglądał fenomenalnie. Biegała po całej sypialni przymierzając coraz to nowsze fatałaszki. Dorien mógł pocieszyć oczy, kiedy tak co chwila przechadzała się przed nim w samej bieliźnie lub półnago. Jego pytania i pospieszenia zbywała krótkim mruknięciem lub cmoknięciem jego ust. Powinien wiedzieć, że jeżeli chciał, żeby wyglądała fenomenalnie nie mógł jej poganiać. Długo nie mogła zdecydować się na sukienkę, w końcu ubrała jakąś długą, czarną kreację, która ukazywała jej nogi i odkryte plecy. Włosy związała w niskiego koka i wypuściła kilka kosmyków, po czym zrobiła delikatny makijaż, decydując się na podkreślenie swoich ust krwistoczerwoną szminką. Nie mogła się powstrzymać od założenia tak wysokich obcasów. Im mniejsza różnica była między nimi tym wygodniej było przede wszystkim jemu. Miał bliżej do jej ust, talii, no i oczywiście wszelkie walce i inne tańce wyglądały mniej karykaturalnie, kiedy między nimi była różnica tylko piętnastu centymetrów. Na szczęście była wytrenowana w chodzeniu na takich horrendalnie wysokich szpilkach, w innym Dorien musiałby cały wieczór czuwać nad jej równowagą. Wtedy mogliby noc spędzić na siedzeniu obok siebie, ale co to za atrakcja. Nikt by nie zwrócił na nich uwagi, a Aurora chciała, żeby ludzie zobaczyli jacy są wspaniali. Blondynka już się przyzwyczaiła do myśli, że ich narzeczeństwo nie było tak hucznie rozgłoszone. Ono praktycznie nie było wcale rozgłoszone. Nie była pewna czy żałowała, że nie było tej całej szopki z przyjęciem, gratulacjami i innymi prezentami. Ciężko by było jej to przeżyć, kiedy hormony z powodu ciąży w niej szalały, Dorien jej nie kochał, a ona była w tym wszystkim zagubiona. Z drugiej strony, po ponad roku ich małżeństwa gryzło ją to, że nawet przed nią nie klęknął. Nie warto było jednak tego roztrząsać - ważne było, że teraz świetnie się dogadywali i nie mieli siebie dość, nawet po nieprzespanych nocach. Lepszy taki układ, niż taki gdzie nienawidziliby siebie wzajemnie i mieli dość z każdą chwilą przebywaniu razem. A ona nie miała dość, z każdą minutą ich małżeństwa zatracała się w tej relacji i miłości do niego coraz bardziej. Dała mu nałożyć płaszcz na swoje ramiona, włożyła różdżkę w specjalnie ukrytą kieszonkę przy udzie, po czym razem z mężem wyszli z własnego domu, dając ostatnie całuski w pulaśne policzki Willow. Kiedy dotarli pod samą posiadłość podaną na zaproszeniu chwyciła Doriena mocniej pod ramię, po czym uśmiechnęła się do niego, przyjmując komplement. - Dziękuję Kochanie, ty też wyglądasz fenomenalnie. - Sięgnęła wyżej, żeby poprawić mu krawat i skraść szybkiego całusa, zanim wejdą na imprezę, gdzie będą musieli być trochę bardziej poważni. Zachichotała i starła pozostałości własnej szminki z jego ust jakąś chusteczką wziętą znikąd, po czym już jako poważna Pani (chociaż według niektórych Panna) Dear gotowa była wejść do posiadłości Rowle'ów.
Starał się aż tak nie odpływać, chociaż przy takiej nimfie nie było to najprostsze. Miał wrażenie, że doskonale przedstawia sobą termin kobiety fatalnej, która z mężczyzną może robić, co się jej żywnie podoba. A może to była wina ciemnych włosów i tych przenikliwych, błyszczących oczu? Nie był pewien. Charlie lubił wyzwania i im bardziej nieuchwytna była, tym bardziej się nią interesował. Właściwie zwrócił na nią uwagę już dobry miesiąc wcześniej, gdy łaskawie ruszył tyłek na lekcje. Emanowała pewnością siebie i kobiecością na niebotyczną wręcz skale, a do tego miała cięty język, gaszący entuzjazm jego kolegów. On był jednak wytrwalszy, a do tego jego miętowe skarpety we flamingi pomogły mu wtedy zdecydować. I tak oto skończyli na przyjęciu zaręczynowym Emily, gdzie szczerzył się jak głupi. Zmarszczył brwi zaskoczony dociekliwością, czując kroplę potu gdzieś przy skroni. Skąd miał wiedzieć, czy by się zgodził? Nigdy nie był i pewnie nie będzie w takiej sytuacji, bo zostanie głową rodu przy dwóch starszych braciach, mu nie groziło. Najmłodszy miał trochę fory. - Pewnie nie rozumiem. - zaczął, wzruszając delikatnie ramionami. Nie lubił kłamać, a tym bardziej nie chciał jej wciskać kitu i robić z siebie alfy i omegi, mając świadomość, że czasem był przygłupi. Przesunął wzrokiem po jej drobnej buzi, zapamiętując rozmieszczenie piegów. - Gdybym miał mieć żonę, której nie znam i nie mam więzi? Nie wiem. Czułbym się zobowiązany wobec ojca chyba, spróbowałbym? Ciężko było mu chować nas bez matki, więc odwalił kawał pracy. Głupio odmówić, gdy ktoś praktycznie poświęca dla Ciebie oraz reszty dzieci życie, no nie? Zakończył z cichym westchnięciem, zadzierając głowę w poszukiwaniu głowy Erica. Dostrzegł go przy zakąskach, dyskutującego z jakąś czarownicą. Nie był to jego najlepszy okres życia, ale jakoś się trzymał. Pomimo najbardziej energicznego z braci charakteru, to on był tym, który najczęściej się z ojcem zgadzał. Dostrzegł tacę lecącą w powietrzu, na której były koreczki. Zgarnął dwa szybko, wysuwając jeden w stronę dziewczyny, a drugi sam sobie wsunął do ust. - Żebyś mi nie zgłodniała. Mamy pyszne mięso pieczone, chcesz potem skoczyć? Jest też czekoladowa fontanna i mnóstwo owoców. Zaproponował miękko z błyskiem w oczach, wskazując głową na stojącą nieopodal atrakcję. Był łasuchem, kochał jeść i nawet sam potrafił co nieco przygotować. Kwestia czystości krwi w tych czasach była tematem tabu, budzącym wiele kontrowersji. Nie chciał nikogo urazić swoimi staroświeckimi poglądami, które jak się okazywało, zgadzały się z Melusine. Gdyby tylko czytał w myślach, pewnie by uklęknął. Na jej słowa przełknął, popijając alkoholem i oblizując wargi. Jeśli krukonka nie zdecydowała się na zagryzkę, najpewniej zjadł za nią. Przystanął, przyglądając się jej badawczo z tym swoim figlarnym uśmiechem, co to dołeczki w polikach pokazał. Pokręcił przecząco głową z udawanym smutkiem, ale za nic nie mógł zmusić się do utrzymania podkówki dłużej, niż kilka sekund. - Nie mamy za grosz, naprawdę! Rowle to przeklęte nazwisko. Tylko ja mam dziś szczęście, to aż podejrzane. Raz jeszcze potwierdził wcześniejsze stwierdzenie, zaraz jednak ujmując jej dłoń, raz jeszcze muskając wargami jej wierzch. Zarówno Alan, jak i Dominik nie mieli szczęścia do relacji z kobietami. Zwykle były krótkie, bez głębi. Charlie też miał wewnętrzną blokadę do zobowiązań i trochę sam sobie nie pozwalał na krok dalej, nawet jeśli sam o tym nie wiedział. Już myślał, że odpuściła sobie temat jego siostry, jednak nic z tego. Westchnął rozbawiony, biorąc ją znów pod rękę i ruszając dalej, w głąb sali. - Jesteś niesamowicie kocia. Koty też lubią wszystko wiedzieć, a jednocześnie same wyznaczają zasady. Myślę, że go nie znosi. Nie jestem pewien, jak wygląda ich relacja. Sam widzę gościa drugi czy trzeci raz w życiu. Trochę podejrzany, ale mam wrażenie, że o nią zadba. Ona potrzebuje faceta,nie pierdoły przy swoim charakterze. Wierz mi, ten blond anielski to tylko przykrywka dla diabła. - przerwał monolog, łapiąc oddech. Odstawił na jedną z tac pustą szklankę po tym, jak wznieśli toast. Myślał nad tym, co mówiła na temat zdania jej matki. Niezbyt wiele wiedział o rodach magicznych i ich zwyczajach, ale Pennifoldowie wydawali się całkiem praktyczni, wierzący w ideały. Błękitną krew, której kolor tak pasował do ich córki. - Twoja matka to mądra i przebiegła kobieta. Bo ta kobieta później to kochanka, nie? Dobrze zrozumiałem? Czy raczej wierzy, że z aranżowanego małżeństwa wyjdzie miłość? Gubiił się w sprawach miłości, nie znał ich. Miał nikłą wiedzą o zachowaniach kobiet w tym stanie, bo odnosiła się tylko do Emily, która chyba nie była zakochana albo mocno to ukrywała. Charlie przeczesał czuprynę dłonią, poprawiając zsuwająca się ramienia szelkę. Ukradkiem odpiął też guzik koszuli pod krawatem, bo irytowało go to ograniczenie. Był dobrze zbudowany, ładnie wyglądał w koszuli, ale opinający się na mięśniach materiał skutecznie ograniczał swobodę. Zaśmiał się na jej rozbawione oburzenie na temat tego, że niedeptanie to zbyt mało. - Nie wątpię, bo ja bardziej w tańcu to jak pingwin z nagłymi wybuchami podrygów. Obiecał sobie, że to będzie jej najlepsze przyjęcie, więc używając swojego gadulstwa, obrócił sprawę tak, aby jej przytaknąć i jednocześnie nie, bo jego wypowiedź można było rozumieć dwojako. Przesunął spojrzeniem po Mefisto oraz Emily, która wyglądała na wściekłą za to, że Nathaniel ją objął. Niezbyt podobało mu się też jego wodzenie za jakąś panną, o czym postanowił porozmawiać z nim po męsku w dogodniejszym czasie i miejscu. Najlepiej przy piwie i fajce. To mu przypomniało, jak niemiłosiernie chciało mu się zapalić, aż robiło się sucho w ustach. Niemniej jednak ruszyli do jego przyjaciółki oraz jej kuzyna w towarzystwie ich szukającej. Do tego rozkojarzony był przez dotyk jej włosów, które wciąż czuł pomiędzy palcami. Prychnął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, przesuwając spojrzeniem pomiędzy dziewczętami. Było to jednak jego rozbawione prychnięcie, trochę może kocie. Zgadzał się, że Pani Kapitan wyglądała pięknie. Była cholernie seksowna nawet z brzuchem i nie rozumiał, dlaczego była sama. - Moje lubię ma rację, wyglądasz zjawiskowo. Przyszłaś dziś sama? Jak będziesz czegoś potrzebowała, to mów. Może Melu się zgodzi trochę mną podzielić, ale sam nie wiem, widzisz przecież, jak za mną szaleje, skoro tak pięknie się ubrała. - wzruszył nonszalancko ramionami, rzucając żartem, w którym miał nadzieję, tkwiło ziarenko prawdy. Nawet trochę bliżej niej stanął, czując, jak słodki zapach uderza w nozdrza. Może chociaż to odwróci jego uwagę od papierosa? Wtedy też zdecydowała się na coś, co dla Charlesa wydawało się niezwykle intymne. Dotknęła brzucha ślizgonki z łatwością, ekscytacją w spojrzeniu. Zupełnie, jakby coś sprawdzała. Patrzył z ciekawością, może odrobiną zawstydzenia widoczną przez cień rumieńca na policzku na ten śmiały akt. Jemu byłoby głupio. - Dziewczynka? O Merlinie, jak mam nauczyć jej sportów? A co, jeśli będzie chciała balet? Nie umiem w balet Heav. - rzucił z rezygnacją, wręcz teatralną, rozkładając ręce na boki w celu nadania temu problemowi większego kalibru. Zaraz jednak się wyszczerzył, patrząc przyjaciółce w oczy. - Nie martw się, dopóki będzie zdrowa to i z naprawianiem motorów da radę. Gratuluję. A teraz.. Spoważniał, milknąć. Wyjął papierosa zza ucha, obracając nim pomiędzy palcami. Był pewien, że zaraz umrze, jak nikotyna w niego nie uderzy. Zielone oczy zatrzymały się jednak na Melu, posyłając nieme zaproszenie do dalszej wędrówki, do której jednak musiał poczynić przygotowania. - Skręci mnie zaraz i padnę, jak nie wyjdę zaraz na taras zapalić. Tylko muszę jeszcze na chwilę iść do pokoju. Zaczekasz tu na mnie z Heaven?
Listowne zaproszenie na zaręczyny Emily Rowle z Nathanielem Bloodworth’em bardzo ją zaskoczyło. Już prawie zapomniała o tym człowieku, a tu nagle takie wieści. Biedna Emily… Éléonore domyślała się powodu tychże oświadczyn i to tym bardziej napawało ją smutkiem. W duchu dziękowała losowi, że urodziła się w rodzinie, w której praktyki aranżowanych małżeństw to już przeszłość. Nie miała najmniejszej ochoty pojawiać się na tej uroczystości. Robiła to jedynie dla młodej Rowle i dla Dominika. Szczęśliwie złożyło się też, że wraz z nią wybrać mógł się @Raffaello Swansea. Dawno nie mieli okazji zwyczajnie pogadać, stęskniła się za swoim wujaszkiem. Był dla niej jak starszy brat, którego nigdy nie miała. Na tę jakże radosną imprezę miała wpaść również Elaine z Rileyem. Było to pokrzepiające, przynajmniej ujrzy więcej przyjaznych twarzy. Przerażała ją też wizja napotkania pozostałych gości. Nazwiska, które znała, osoby, które wypadało znać i szanować. Wszyscy wiedzieli, kim jest. Ona nie kojarzyła połowy, a powinna. Cóż, będzie uśmiechać się do wszystkich i przytakiwać. A potem może nieco rozkręcą tamtejszą atmosferę? Kto wie… Mieli udać się do Rezydencji rodziny Rowle jako delegacja Swansea, która będzie winszować wstąpienia w narzeczeństwo, a tymczasem Élé była raczej w grobowym nastroju, skłonna do składania kondolencji. Ale oby się myliła co do Nathaniela. Może przez te dwa lata zmienił się na lepsze? Jej wiara była zbyt słaba, by przyjąć taki scenariusz. Zanim wyruszyli, poświęciła trochę czasu na przygotowanie się. Włożyła na siebie swoją najlepszą kreację, a mianowicie: jedwabną, zwiewną sukienkę, w kolorze bliskim jej sercu, bo przywodzącym na myśl lata spędzone w Domu Kruka. Włosy potraktowała odrobiną magii, by do końca wieczoru dobrze się układały. Skoro na tym przyjęciu mają być najważniejsze czarodziejskie rody, to musi prezentować się godnie, z klasą. Jak milion galeonów, czy jakoś tak… Teleportowali się na miejsce z lekkim spóźnieniem. Cóż, wielcy ludzie, wielkie wejście. Swansea nie przepadała za tą formą transportu - przeważnie po “wylądowaniu” odczuwała silne mdłości. Tak było i tym razem. Może wykorzysta ten stan i zrzyga się na buty Bloodworth’a? Ta złośliwa myśl zdecydowanie poprawiła jej humor. - Kurwa mać, następnym razem świstoklik - zaklęła, łapiąc równowagę i powstrzymując odruch wymiotny. Spojrzała na Raffaello, który zniósł teleportację dużo lepiej - A Ty jak tam, wszystko ok? Mam nadzieję, że będzie chociaż dobre jedzenie - dodała z ufnością w głosie. Wzięła głęboki wdech. Świeże powietrze zdecydowanie pomogło jej wrócić do siebie. Była już gotowa. No, prawie; psychicznie chyba nigdy nie będzie, nie na to spotkanie. Mimo wszystko ruszyli w stronę rezydencji. Przed drzwiami stała już jakaś para. Notabene, bardzo elegancka. Zbliżyli się więc do nich, by się przywitać, wszak tak wypadało. Kiedy podeszli blisko, Éléonore zorientowała się, z kim ma przyjemność. Państwo Dear. I jej wybawca z Nokturnu. Nagle poczuła wielką gulę w gardle i cała jej pewność siebie gdzieś uleciała. - Dobry wieczór - powiedziała, starając się zachować normalny ton głosu i wydobyć z siebie promienny uśmiech. Spojrzała na parę. Oboje wyglądali nieziemsko, ale jego żona... Z niewiadomych względów peszyło ją to. Minęło już trochę czasu od tej nieprzyjemnej historii, ale mimo to czuła się niezręcznie. Mogła się spodziewać, że ich tutaj spotka. Chyba wyparła to ze swojej głowy. No to teraz ma nauczkę. - Dobrze widzieć Cię w... jednym kawałku - uśmiechnęła się do Doriena - Jeszcze raz dziękuję - dodała po chwili, nieco ciszej, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie. Nie wiedziała, czy opowiadał o całym zajściu żonie, ale przecież... chyba zauważyła, że miał ciężki dzień w pracy? Pytanie tylko, jak wytłumaczył swój stan po powrocie do domu. Tak czy owak, Swansea nadal była mu bardzo wdzięczna. Czuła, że jest mu winna przysługę. Wszak uratował jej życie, ryzykując swoim. - Piękna suknia - zwróciła się do Pani Dear. Był to szczery komplement. Kobieta wyglądała olśniewająco. Ale ona też całkiem nieźle. Była zadowolona z tego, jak się wyszykowała na tę kolację. I z tego, że idzie w parze z Rafikim. Jak mają robić na tej imprezie jesień średniowiecza, to tylko razem! Napiętą atmosferę czuć było już przez drzwi. Zaraz je otworzą, a z środka uderzy ich fala fałszywych uczuć, słów i jeszcze większej niezręczności. Mimo to była gotowa i w pewnym stopniu nawet ciekawa tego, co się wydarzy i jak to wszystko się potoczy. Przedstawienie czas zacząć!
To dziwaczne uczucie niepokoju coraz bardziej narastało. Nie wiedziała czy to przez ten tłum, mnogość nieznajomych twarzy, ciężki zapach magicznych perfum uderzający w nozdrza z każdego zakamarku sali i ciężką atmosferę sztucznych uśmiechów oraz grzecznościowych ukłonów. W miejscu znajdowało się wszystko to czego tak bardzo się brzydziła. Gardzący innymi czarodzieje czystej krwi, biedne skrzaty noszące ciężkie tace, płaszczące się przed elitą angielskiego świata magicznego. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że nic nie mogła zrobić, nie chciała przysporzyć koledze nieprzyjemności w obecności tak wielkiego tłumu, obiecała sobie, że nigdy więcej nie zgodzi się na tego typu spotkanie, nawet jeśli proszący o przysługę człowiek, będzie w naprawdę wielkie potrzebie. Z grzeczności ujęła kieliszek do wina i powoli zbliżyła go do ust, uprzednio jednak delikatnie je wąchając. Pachniało nieznajomo, smakowało dobrze. Chyba się nie otruje. - Właśnie o tym mówię, sama jestem chodzącym przykładem istnienia przyjaźni damsko-męskiej, ale, - zatrzymała się na chwilę żeby przemyśleć co chce powiedzieć, bo poprzednio chyba niezbyt dobrze się zrozumieli - ale ludzie w szkole czy nawet tam skąd pochodzę są żywmy przykładem, że czasem ciężko jest opanować emocje, a przyjaźń bardzo łatwo przeradza się w coś głębszego. - Ponownie upiła łyk wina i ponownie rozejrzała po sali. Z kolejnym łykiem cierpkiej cieczy zrobiło się Killi jakby mniej duszno i nieprzyjaźnie. - Z jednej strony jest dbanie o czystość krwi i czystość linii naszej rodziny oraz tradycja, z drugiej szczęście osoby, która trafia na kogoś całkowicie obcego - mruknęła cicho, uważnie wpatrując w oczy chłopaka i doszukując w nich wsparcia. Tego najbardziej Killi brakowało, w sytuacji, kiedy cała rodzina zaakceptowała fakt jej przyszłych zaślubin. - Ja po prostu... Nie wiem, chyba nie umiem się wystarczająco zbuntować - rzuciła jeszcze ciszej, a kiedy w gardle poczuła to dziwne uczucie towarzyszące wielkiemu smutkowi, odchrząknęła cicho i znów uśmiechnęła, chociaż spojrzenie miała jakby smutniejsze. - Od zawsze wiedziałam, że mój przyszły mąż nie będzie anglikiem, że nie zakocham się w kimś ze szkoły. Spójrzmy szczerze, mało kto jest gotowy na odrzucenie wszystkiego i życie tak, jak żyje ja - na morzu, na łodzi, w deszcz, mróz, okropne słońce, ale to miało wyglądać całkowicie inaczej. Przecież w tej odpowiedniej grupie, która jest dla nas stworzona również można znaleźć kogoś, kto będzie nam odpowiadał, niestety mnie z tej możliwości wyboru, tego jednej części wolności okradziono. - gorzkie słowa wydobywały się spomiędzy pełnych warg puchonki. Bała się, że całkowicie popsuje tym wszystkim ich dobry humor, a naprawdę, naprawdę nigdy tego nie chciała. Po prostu, łatwo jej się przy nim mówiło, miał w sobie jakiś dziwny pierwiastek, powodował, że po części mu zaufała, a z tym miewała naprawdę spore problemy. Po prostu, przyzwyczajona była do dbania o innych ludzi, nie było na tym świecie nikogo, kto by tak naprawdę zadbał o nią.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Stali na uboczu, sączyli sobie wino, a uroczystość zaręczyn trwała w najlepsze. Przybywało coraz więcej wystrojonych ludzi, na których jedynie rzucał okiem. Przepiękne kobiety, eleganccy mężczyźni, a zastanawiał się ilu z nich jest przyjaciółmi Bloodwortha czy Rowle. Muszą się namęczyć uprzejmościami, sztucznymi z pewnością uśmiechami, bo nie wierzył, aby te zaręczyny pokrywały się z ich wzajemnym uczuciem. Choć przebywał na tego typu spotkaniach to wyjątkowo nie chciało mu się być tutaj dłużej niż powinien. Poczekać do zakończenia pierwszego posiłku, złożenie gratulacji szczęśliwemu narzeczeństwu i będą mogli wymówić się jego rodzicom i po prostu czmychnąć. Skoro już tego wieczoru zagwarantował swoje towarzystwo Killi, to mogą równie dobrze pójść w przyjemniejsze miejsce. - To brzmi jak ognisty temperament i gorąca krew. - skomentował jednym zdaniem uciekając tym samym wzrokiem gdzieś w bok, aby nie zdradzić się, iż odczuł dziwny dyskomfort, gdy tylko napomknął o tej charakterystycznej cesze niektórych osób. Kiedyś taką kochał do szaleństwa. Upił odrobinę wina, dzięki czemu mógł w końcu wrócić wzrokiem do swojej towarzyszki. Czy dobrze zauważył na jej twarzy zmieszanie? Może mu się tylko wydawało. Miała smutne oczy, a przecież mieli próbować dobrze się bawić. Gdzie Fleming, którego towarzystwem zazwyczaj się ratował w takich sytuacjach? Westchnął w duchu i skupił się na Killi. - Gdyby ktoś pokochał ciebie tak naprawdę, to żadna granica nie jest do przekroczenia. Pokochałby twoje wnętrze i twój świat, a podobno dla miłości człowiek potrafi zrobić wiele rzeczy nawet wbrew sobie. - nie, nie brzmiał jakby to przeżył, choć przy pierwszej części słów wydawało się, że drgnął wobec siły wspomnień. Widząc jak coraz bardziej smutnieje, zakrył palcami jej nadgarstek mając nadzieję, iż ten drobny gest wystarczy. - Próbowałaś porozmawiać z rodzicami? Wiem, że mogłoby to być trudne, ale może nie są świadomi jak bardzo może cię to unieszczęśliwić? - dwa kolejne pytania, aby wzniecić w niej odrobinę buntu. Niech reaguje gwałtowniej, jeśli ma w sobie gorącą krew. Była przesympatyczna i powinna samodzielnie wybrać sobie potencjalnego małżonka. Na Merlina, te czystokrwiste rody są sztywne i staromodne. Nawet jego drażniły, a przecież z takowego pochodził i co lepsze, miał wyższy stopień czystości krwi niż jego zastępczy rodzice. Westchnął i powiódł czujnym wzrokiem po gościach. - Domyślam się, że może cię nudzić takie spotkanie. Ale za jakieś dwie godziny będziemy mieć możliwośc wyrwania się stąd i pójścia w ciekawsze miejsce. - mruknął ciszej na wypadek, gdyby ktoś chciał ich podsłuchiwać. Wątpił, by to miało się zdarzyć, wszak nie zwracają na siebie w ogóle uwagi. Jedni z wielu, nawet nie przyjaźnili się z dwójką narzeczonych.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Przez moje zdanie o Tobie nie ustaliłam jeszcze co dokładnie o Tobie myślę. Moje jakiekolwiek związki są zazwyczaj bardzo niestałe, krótkie i intensywne. Głównie dlatego, że były z kobietami i to ja ustalałam tempo relacji. Które zawsze było szybkie. Wciąż nie jestem pierwsza do długodystansowych relacji, a na dodatek jeśli chodzi o chłopców jestem znacznie bardziej wybredna i nawet te krótkie zdarzają mi się znacznie rzadziej. Póki co wystarczy fakt, że dobrze się bawię w Twoim towarzystwie i pasuje mi jak schlebiasz moje próżne ego. Nie uważam, że jesteś głupi, przecież też nie rozumiem jeszcze motywacji Twojej siostry. A z pewnością nie uważam się za głupią. - Może i masz rację, w końcu dlaczego nie spróbować, skoro ma się coś podane na tacy - mówię ze zmarszczonymi brwiami i zerkam jeszcze raz w kierunku narzeczonych. Przynajmniej i jedno i drugie może się cieszyć z atrakcyjności swoich nowych drugich połówek. - Cóż, pewnie musisz się mentalnie przygotowywać, nie widzę powodu dla którego Ciebie miałoby ominąć aranżowane małżeństwo - stwierdzam jedynie fakt, nawet z lekkim wzruszeniem ramion, jakbym niespecjalnie Ci współczuła. Wciąż wydaje mi się, że to po prostu zwyczaj rodziny i po Twojej wypowiedzi zakładam, że mówię oczywiste rzeczy i pewnie doskonale wiesz co może Cię spotkać, będąc na to w pełni przygotowany psychicznie. Przyjmuję od Ciebie koreczek, skubiąc go delikatnie. Krzywię się lekko na Twoją propozycję. - Nie przepadam za mięsem - oznajmiam tą niebywale ciekawą informację na mój temat, ale z zainteresowaniem patrzę na fontannę czekoladową. W swojej wyobraźni już widziałam jak cala brudzę czekoladą swoją jasną sukienkę, więc odkładam ten pomysł na później, jedynie kiwając głową mojemu partnerowi. Nie jestem świetna w zaklęciach gospodarczych, więc wolę jeszcze nie ryzykować. Całe szczęście wiec, że nie trenujesz czytania w myślach, bo jakbyś nagle uklęknął myślę, że mogłoby być odrobinę niezręcznie. Nie za bardzo wiem co odpowiedzieć na Twoje zaczepki, więc uśmiecham się jedynie, bo trudno się nie uśmiechać jak patrzę na Twoją zadowoloną minę i przyjemne dla oka dołeczki i pozwalam pocałować ponownie swoją dłoń. Patrzę zdziwiona kiedy stwierdzasz, że jestem kocia i prycham rozbawiona. Nie czuję się w żaden sposób związana z tymi stworzeniami. - Nie znosi go - powtarzam i wzdycham, kręcąc głową. Uznaję, że tego nie zrozumiem i postanawiam przestać się tym zadręczać, chociaż na chwilę. Kiwam więc lekko głową na pytanie o mojej matce. - Tak, partnerka. My nie aranżujemy małżeństw. W mojej rodzinie raczej otwarcie przyznaje się mężczyznom jak będzie to funkcjonowało. Czyli wspólnego wychowywanie dziecka, ale nie wspólne życie. Oczywiście są wyjątki od reguły, każdy robi co chce. Obecnie tylko moja jedna ciotka w Szkocji jest normalnie ze swoim mężem z tego co wiem... W zasadzie rzadko się z nią widujemy, bo nie przepada za naszymi poglądami i nie podoba jej się w jaki sposób traktujemy jej męża. - Teraz ja sobie zaczęłam paplać o swojej rodzinie, kiedy ty znowu poprawiałeś swój wygląd. Już nie musisz tak się stroić, wyglądasz wystarczająco dobrze. Wybucham śmiechem kiedy wyobrażam sobie jak tańczysz jak pingwin, zanim nie wkładam dłoni z powrotem pod Twoje ramię i nie kierujemy się ku narzeczonym na kilka słów powitania, a potem nie idziemy ku Twoim kolejnym znajomym. Mam dziś wieczór zapoznawczy ze wszystkimi ludźmi ze Slytherinu. Jest tu w ogóle ktoś z innego domu? Mam wrażenie, że wprosiłam się na zamkniętą imprezę. - Może jakoś przeboleję konieczność dzielenia się Tobą - mówię spokojnie, dotykając lekko Twojego ramienia na zgodę. - Opanuję swoje szaleństwo - dodaję jeszcze, żebyś się nie martwił na zapas. Charliemu wydaje się, że dotykam tego brzucha, bo jedynie macham ręką w jego okolicy, dość blisko. Nie kładę całej dłoni na Heaven bez pytania. - Czemu dziewczynka miałaby nie lubić sportów - mówię na to bezsensowne w mojej opinii stwierdzenie, nawet jeśli było w formie żartu. Chcę jeszcze zapytać dlaczego naprawianie motorów akurat wybrałeś, ale już zaprzestaję droczenia się na tą chwilę, zatrzymując moje feministyczne zapędy. - Zaczekam - mówię i kiwam głową, uwalniając Cię z moich rąk. - Jeśli będziesz tyle palił nie dożyjesz poznania przyszłej żony, którą znajdzie Ci ojciec - upominam Cię przekornie z uprzejmym uśmiechem.
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
To będzie niezręczne spotkanie, na wszystkich poziomach, o których tylko zdołała pomyśleć. Po prostu, nie mogło być inaczej. Jakby los pogrzebał jej w głowie i wybrał sobie najbardziej niekomfortowe sytuacje, po czym upchnął je w jednym miejscu, dodając do tego nieograniczony alkohol i udawaną uprzejmość. Długo zastanawiała się czy w ogóle się tu pojawić, czy może upozorować wypadek sowy („Zaproszenie? Nie, nic nie dostałam. Żadnych listów. Żadnych!”), albo zwyczajnie zignorować ozdobną kartkę ze swoim nazwiskiem, wrzucając ją w płomienie tańczące w kominku. Powiedzieć, że była zaskoczona po jej nadejściu, to nie powiedzieć nic. Co prawda z @Nathaniel Bloodworth widziała się tylko kilka godzin, z czego większość był nieprzytomny, ale mógł przebąknąć, że się żeni. Przyjęcie zaręczynowe to w końcu nie lada wydarzenie – chociaż znając jego, może być jednym z wielu w jego życiorysie. Nie była nawet pewna, czy to on nalegał na jej zaproszenie, czy może to starszy Bloodworth w końcu postanowił odnowić więź z rodziną Vries. Kiedyś traktowała go ja wujka, uwielbiała jego wiecznie poważny ton, który na chwilę miękł gdy opowiadał dziewczynie żarty. Był wtedy jak zupełnie inny człowiek, nie przypominał tego, kim stawał się, kiedy kierował słowa do swojego syna. Czy takie wydarzenie to dobry moment, by zapytać go czemu tak z dnia na dzień zniknął z ich życia, ucinając nawet sztucznie uprzejme konwenanse, jak sowy na święta i zaproszenia na coroczny bankiet? Od tak po stronie Bloodworthów zapadła cisza, kiedy damy rodu Vries zostały pozostawione same sobie. Prawie zsunęła się z krzesła, kiedy na zaproszeniu zobaczyła personalia wybranki jego serca. A raczej wybranki rozsądku jego ojca. To nie mogła być prawda. Takie przypadki nie zdarzają się zwykłym ludziom. Nate i Emily? @Emily Rowle, która prawdopodobnie najmilsze co będzie chciała zrobić na widok Talii, to złamać jej nos? Nie widziały się tyle lat, jest między nimi tyle niedomówień, tyle krzywd, które pewnie współodczuwała wraz ze starszym bratem. Mimo wszystko, Lia pamiętała ją jako drobną, ale dosyć charakterną nastolatkę, która podkreślała swoją oryginalność wiecznie czerwonymi ustami. Wpadały na siebie od czasu do czasu, kiedy dziewczyna spędzała czas z Dominikiem. Nie, żeby miały ze sobą świetny kontakt – raczej taki, który ograniczał się do kilku wymienionych zdań, małych słownych przytyczek gdzieś na korytarzu posiadłości. Standard. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdzieś w głębi serca współczuła jej bycia wciągniętą w całą tą maskaradę. Talia szybko domyśliła się, że zaręczyny te nie mają w sobie wiele z miłości. Sama nie wyobrażała sobie być zmuszoną do dzielenia życia z kimś, do kogo nic się nie czuje, albo – co gorsza, czuje się niechęć. Bycie znowu tu, przed tym domem, budziło w aurorce dużo wspomnień. Głównie tych dobrych, na które jednak spłynął woal z minionego czasu i wszechobecnego smutku, który związany był ze wszystkim, co dotyczyło jej i @Dominik Rowle. W głowie odtwarzała sobie rozkład domu, w myślach podążając znanymi jej ścieżkami, odnajdując punkty w których będzie mogła się schować, gdy sytuacja zbytnio ją przytłoczy. Gdy nie będzie potrafiła poradzić sobie z aż tak wieloma stresorami. Tymczasem, nie była sama. Na zewnątrz stała grupka osób, która na szczęście nie zwracała na nią uwagi. Lia wyszła z cienia, a jej czerwona sukienka jeszcze bardziej odcinała się od jasnego koloru skóry, skąpanego w zimnym świetle latarni. Możesz jeszcze zawrócić. Możesz po prostu zniknąć. Zacisnęła pięści tak mocno, że stawy w kłykciach przeskoczyły, wydając cichy dźwięk. Nabrała głęboko powietrza, przez nos, delektując się tą mieszanką jesiennego chłodu, zapachu mokrej trawy i czegoś jeszcze, na tyle ulotnego, że nie mogła odnaleźć w głowie z czym kojarzy jej się ten słodkawy zapach. Właściwie, gdyby nie Leonel, prawdopodobnie by jej tu nie było. Pewnie wysłałaby pisemne przeprosiny, wraz z bukietem wiecznie kwitnących kwiatów. Pewnie cały czas zastanawiałaby się, co się tu, do cholery, dzieje. Pewnie uśmiechałaby się pod nosem, siedząc w fotelu przy kominku, szczęśliwa, że nie będzie musiała stawać twarzą twarz z nimi wszystkimi. Że publicznie nie będzie rozdrapywać swoich ran, machając ręką, że wcale ich tam nie ma, że wszystko w porządku. Cokolwiek jednak się nie wydarzy, nie chciała, by jej przeszłość z Dominikiem jakkolwiek wpłynęła na dzisiejszy wieczór. Może lepiej, jeśli będą się unikać? Tak bardzo jednak tego nie chciała. Przesunęła dłońmi po materiale sukienki, który idealnie się wręcz układał. Mogłaś sobie darować ten dekolt – usłyszała w głowie cichy głosik – chociaż, właściwie, nie się patrzą. Kiedy kilka metrów dalej pojawiła się znajoma jej sylwetka, odetchnęła z ulgą. Fleming miał w sobie coś, co sprawiało, że automatycznie się uspokajała. Jakby całe zło świata mogło zaczekać jeszcze moment, jeszcze kilka minut. Uniosła dłoń, by pomachać mu na powitanie, po czym szybkim krokiem pokonała łączącą ich odległość. - Jeśli się upiję, błagam, nie pozwól mi zrobić nic głupiego. – Od razu rzuciła, omijając powitanie. I tak pewnie wyczytał z jej miny, że cieszy się na jego widok. W końcu nie odrywał od twarzy aurorki spojrzenia. – Tańczenie na stole zaliczamy do głupich rzeczy.Tak samo jak zawody w najszybszym opróżnianiu kociołka z ponczu. – Dodała pośpiesznie, jakby dla upewnienia, że oboje mają w głowie tą samą wizję głupich wybryków. Raczej nie potrzebowała opieki, ale wolała się ubezpieczyć w razie wypadku zwanego butelką szampana. Kiedy wyrzucała z siebie słowa, jej dłonie automatycznie powędrowały ku górze, by poprawić Leonelowi kołnierzyk koszuli. Wszystko było z nim w nienagannym porządku, jednak Talia ostatnimi czasy cierpiała na zespół niespokojnych rąk. Zawiesiła się, kiedy przypadkiem przejechała kciukiem po szyi mężczyzny. Była wyjątkowo ciepła, jak na panującą dookoła temperaturę. – Gotowy, by wejść do środka? – Rzuciła ułamek sekundy później, żeby zamazać dotyk słowami. Ja chyba nigdy nie będę gotowa.
Charlie był czasem dziecinny, czasem przemądrzały i głupio mądry, wredny, porywczy, dominujący. Kontrastowało to z wrodzoną charyzmą, przebojowością. Potrafił być czarujący niczym najskuteczniejsze z zaklęć, a relacje z ludźmi (tymi czystej krwi) wychodziły mu niezwykle naturalnie, niszczył dystans pomiędzy ludźmi. Był pełen wad, jednak silne zalety skutecznie je maskowały. Zdawał sobie sprawę, że nie każdy go lubi i wielu ma go za dupka, jednak z opinii jednostek nic nieznaczących nie robił sobie nic. Lubił szybko rozwijające się więzi, jednak nigdy nie pchał ich głębiej. W przeciwieństwie do Melusine, partnerek miał niewiele, raczej przelotne romanse do pocałunków czy trzymania się za ręce. A całował zajebiście. Słyszał o tym, że lubiła także kobiety, jednak w żaden sposób nie odstraszało go to od jej głębokich oczu, ciemnych włosów. Była cholernie seksowna przez to, że nie mógł jej złapać. Myślał, że ma tu bęc i była gdzieś dalej, poza zasięgiem. - Zawsze warto próbować, jak nie wyjdzie, to trudno. Nie jest jakiś brzydki czy krzywy, może się do niego przekona. - odparł z westchnięciem, idąc jej śladem i patrząc na przyszłego szwagra, wzruszył ramionami. Właściwie to nie była jego sprawa, dopóki nie zrobił Emily żadnej krzywdy, bo wtedy wybiłby mu zęby. Zakrztusił się silną na jej następne słowa, kaszląc i wlepiając w nią wytrzeszczone oczy. Zwariowała? Wykonał obrończy gest rękoma. - Nie, to nie tak. Ja jestem najmłodszy, najgorszy sort. To robota Alana i Dominika, żeby ród przedłużyć. Nie widzę ze sobą innej niż błękitno krwista, ale nie sądzę, żeby ktoś wydawał córkę z dobrego domu za trzeciego syna, to jak ochłap. Wcale mi to nie przeszkadza. Nie chciał tym zajmować sobie głowy, mając krukonkę obok. Miała pewnie trochę racji, jednak ojciec ciągle powtarzał, że jest niedojrzały i niegotowy do kobiety, więc ufał, że miał szmat czasu albo po prostu mu odpuści. Nie czuł się gorszy od braci, ale znał swoje miejsce. Uśmiechnął się, gdy zjadła koreczek. Mieli naprawdę dobre zakąski, każdy znalazłby coś dla siebie. Na wzmiankę o mięsie zrobił przepraszająca minę, nie miał pojęcia, że jest wegetarianką. - Okej, znajdziemy coś innego. Nie wiedziałem. Nie jesteś zła? Zmarszczył brwi, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem. Czekolada i owoce wygrywały starcie z pieczenią, więc później ją tam zabierze. Mógł ją nawet karmić, jeśli czuła się niespokojna o swoją przepiękną kreację. Trudno było jednak odmówić piętrzącym się na półmiskach owocom, musieli więc znaleźć rozwiązanie. Rozbawione prychnięcie było dla niego dobrym i złym znakiem, biedny miał jeszcze problemy z interpretacją zachowań Melu. Wiedział też, że zachowuje się trochę nazbyt opiekuńczo, jednak całe to przyjęcie i przeklęty garnitur sprawiały, że nie był do końca sobą. Był pewien, że lepiej poszłaby mu randka z nimfą w neutralnych warunkach, z daleka od śledzących ich oczu rodziny. Co tu kłamać, liczył na drugą randkę. Była ciekawym człowiekiem, nie tylko atrakcyjnym. Milczał, gdy powtórzyła za nim. Zaintrygowała go słowami. Nie znał zwyczajów jej rodziny, a on ciągle mówił o swojej. Nic więc dziwnego, że patrzył jej w oczy, wchłaniając informację, które nie ma co kłamać, trochę go przestraszyły. Czy rola mężczyzny w ich życiu sprowadzała się do reprodukcji? Szukały dobrej partii, a potem mógł ów "szczęściarz" robić, co chciał? To było coś, co ciężko było mu zrozumieć. - Byłbym chyba egoistą, bo nie chciałbym dzielić się żoną. Też będziesz szukała dobrej partii, a potem miłości? - zaczął z nutą ciekawości w głosie, jakby badał grunt pod stopami. Podrapał się po brodzie, wydając z siebie ciche westchnięcie zamyślenie. Co znaczyło, że "w taki sposób traktują jej męża?". Znał pojęcie feminizmu, jednak nigdy nie miał z nim aż tak wielkiej styczności. Wiedział, że jego towarzyszka jest silną kobietą, chyba nawet silniejszą i bardziej świadomą życia, doświadczoną od niego, a jednak nie mógł sobie wyobrazić tej piegowatej buzi w związku dla zapłodnienia. - Jaki to jest sposób? Dopytał jeszcze, chociaż sam nie był pewien, czy chce znać odpowiedź. Jej śmiech był kojący po tym dziwnym temacie i sam się zaśmiał, starając się wyrzucić z głowy swoje dziwne wyobrażenia. Prowadził ją ku Heaven, która wydawała się odpowiednią opiekunką. Rodzina mogłaby powiedzieć coś kompromitującego. On nawet nie zwracał uwagi na gości, chociaż faktycznie mieszkańcy Slytherinu dominowali. Zrobił smutną minę, wzruszając ramionami. - Wspaniałomyślna. Nie dam Ci długo tęsknić, piękna. Zaraz będę, nie uciekaj. Wrócę, to Ci wynagrodzę te minuty usychania. Rzucił, puszczając jej dłoń nieco niechętnie. Cieszył się jednak z takiej reakcji, nawet rzuconej żartem, bo doszukiwał się pozytywu. Spojrzał na ciężarną przyjaciółkę. Nie skomentował już braku sympatii do sportu jej przyszłej córki, bo mógł się mylić. Mogła być jednak pewna, że wujek Charles nauczy ją dobrze biegać czy machać pięściami w samoobronie, o czym pannie Dear jeszcze nie wspomniał. - Liczę na Ciebie, Heav. Mamy więc dwa wyjścia Melusine — albo umrę, żeby jej nie poznać, albo znajdę ją pierwszy! Rzucił na odchodne, puszczając jej oczko. Obrócił się zaraz, ruszając szybkim krokiem przez tłum w stronę schodów, gdzie tempo przerodziło się w bieg. Przeskakiwał stopnie jedne za drugim, aby na piętrze mijać drzwi w korytarzu, aż trafił na te, które prowadziły do jego pokoju. Wszedł do pomieszczenia, kierując się do znajdującej się przy nim łazienki. Odświeżył się, załatwił swoje potrzeby i poprawił fryzurę, wsuwając do kieszeni miętówki. Nie wiedział, czy nikotyna jej przeszkadzała, a nie chciał potem jej dmuchać smrodem w twarz podczas rozmowy. Jakoś przestał liczyć na buziaka. Zgarnął marynarkę, wychodząc z trzaśnięciem drzwi. Nie minęło kilka minut, a wrócił do dwóch kobiet na przyjęciu, jego zdaniem najładniejszych — no, jeszcze Emily, ale na nią był zły. Uśmiechnął się, czując wypieki na policzkach. Nie był zmęczony, jednak różnica temperatur robiła swoje, przez co poczuł gorąco. Złapał krukonkę za rękę, ciągnąc ją za sobą delikatnie w stronę tarasu. - Dzięki, jesteś najlepsza. Niedługo wrócimy Heaven, jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. - posłał jej jeszcze uśmiech, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę. - Mam nadzieję, że nie było długo? Gdy znaleźli się przy drzwiach na taras, zdjął z ramion marynarkę — po którą właściwie specjalnie poszedł i narzucił jej na ramiona, otwierając drzwi i puszczając ją przodem. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, kołysząc kasztanowymi włosami. Poczuł przyjemny dreszcz na skórze, odetchnął głęboko, podchodząc do balustrady. Było tu sporo kwiatów, a także stolik i krzesełka. Nie było to często uczęszczane przez rodzinę miejsce. Wyjął papierosa, wsuwając go pomiędzy wargi. Stanął tak, aby mieć ją na widoku. - Nie jest Ci zimno? W końcu trochę ciszy znacznie przyjemniej. - mruknął szczerze, odpalając fajkę i zaciągając się, mruknął cicho pod nosem. Gdy dym wypełnił płuca, poczuł się spełniony. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na obsypane gwiazdami niebo, granatowe i pozbawione chmur. Oświetlenie zewnętrzne było słabe, wiec otaczał ich półmrok. -Jakie byłoby Twoje życzenie, gdybyś zobaczyła spadającą gwiazdę?
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Nie wiedział na tyle dużo o metamorfomagii, żeby zdawać sobie sprawę, że w normalnej sytuacji Trice nawet gestami czy mimiką nie zdradziłaby kim jest. Miałaby inny wygląd, inne zachowanie. Teraz jednak Dominik mógł być pewny, że dziewczyna przejmuje się całą sytuacją, skoro tak wiele szczegółów prawdziwej Beatrice przebija przez maskę pięknej blondynki. Naprawdę miał nadzieję, że to nie gra. Znał Trice i teoretycznie wiedział, że nie wprowadzałaby go celowo w błąd albo nie robiła z niego żartów. Cóż, rok temu myślał też, że nie opuściłaby go bez słowa. Ludzie są nieprzewidywalnie, praktycznie całe życie poznaje się drugą osobę, nigdy nie wiadomo, co może zrobić, jak się zachowa. Nigdy nie mów nigdy, to powiedzenie jest zupełną prawdą. Nigdy nie możesz być pewny, jak zachowa się dana osoba. Rzeczywiście, gdzieś tam krył się prawdziwy Dominik, choć w tym momencie sam nienawidził się za swój charakter. Prawdopodobnie był jednym z niewielu, który uważałby te jego cechy za wady, ale naprawdę ta wyrozumiałość, staranie zadowolenia wszystkich, wyrzuty sumienia, że jednak kogoś zawiódł czy nie danie drugiej szansy kiedyś wyjdzie mu bokiem. Obawiał się, że ktoś może to wykorzystać, ale chyba po drugim razie nie zaufałby już osobie, która mu to zrobiła. Druga szansa tak, ale nie kolejne. Przynajmniej miał taką nadzieję, że gdyby doszło do takiej sytuacji zachowałby się już bardziej stanowczo i bezlitośnie. Dlatego wysłuchał Talii i dlatego wysłucha też Beatrice. No, tak, wstęp do rozmowy trochę go zadziwił i uniósł lekko jedną brew w wyrazie zdziwienia. Serio chciała rozmawiać na temat zaręczyn jego siostry? Zwłaszcza, że chyba nie uważała tego pomysłu za cudowny, skoro w jej głosie słychać było ironię. Co ciekawe, poza ojcem Rowle i ojcem Bloodworth chyba nikt nie uważał, że ślub Emily i Nathaniela na siłę jest w porządku. Jednak kolejne słowa wprawiły Dominika w osłupienie i wyjaśniły wstęp. Ścisnęło go lekko za serce, bo coś podobnego usłyszał od Emily rano, nazajutrz po kolacji zaręczynowej, kiedy dwie rodziny spotkały się w komplecie pierwszy raz. Przykro mu było tylko, że Em zarzuciła mu, że on też ją sprzedaje jak rzecz. To nie była prawda, on był i nadal jest temu przeciwny, przedmiotem sporu był fakt nie ostrzeżenia jej przed planami ojca. A Em zachowywała się, jakby to Dominik nakłaniał ją siłą do małżeństwa. Ale, że Beatrice była w tej samej sytuacji? Nie wiedział, to oczywiste. Nie mógł zaprzeczyć, że było to dla niego aktualnie lekkim wstrząsem. Żywił nadzieję, że jako jej przyjaciel usłyszy jednak prawdę, że może Trice zwierzy mu się ze swoich problemów. Nie przerywał jej jednak i czekał do końca. Skoro zaczęła mówić, niech mówi wszystko, co leżało jej na sercu. Gdy skończyła wiedział już, że nie mogła do niego przyjść. To znaczy… mogła, ale pewne wydarzenia, emocje, które się zbierają, kumulują, nie pozwalają racjonalnie myśleć powodują, że człowiek robi coś, czego by się nie spodziewał. Beatrice nie wiedziała co robić, sytuacja ją przytłoczyła, więc zrobiła to, o czym myślałby każdy w jej sytuacji – uciekła. Musiał jednak przyznać, że zabolał go fakt kochania dwóch facetów. Czy to jakieś fatum, które nakazuje mu zakochiwać się w nieodpowiednich kobietach? Jedna uciekła, druga, do której miłość ledwo kiełkowała, wyrwała ją z korzeniami, znikając na długie miesiące. Gdy wróciła oznajmiła mu, że kochała dwóch. Tak, właśnie dlatego uciekła i nie mogła mu się zwierzyć. Skrzywdziłaby go wtedy, choć czy teraz nie zrobiła tego bardziej? Wspominał ich wspólne chwile w Meksyku. Myśl o niej w takiej samej sytuacji z innym wzburzyła go. Mimo że wtedy udawali, że to nie ma znaczenia, że to tylko podążanie za naturą, może jednorazowe sytuacje bez przyszłości… Mimo to Dominik musiał teraz przyznać, że wcale tak nie było. Czuł coś do Beatrice dlatego cała ta sytuacja była dla niego przykra, bo ponownie zawiódł się na osobie, której zaczynał oddawać kawałek siebie. Teraz emocje buzowały w nim i tak, jak w przypadku Talii nie wiedział, jak dalej potoczy się ich relacja, co czuje do dziewczyny. Aż miał ochotę zaśmiać się w głos. Jak to się stało, że przeżywał prawie identyczną sytuację? Naprawdę, chyba ktoś rzucił na niego klątwę. Spojrzał na nią i długo patrzył w oczy. Czuł jak serce nierówno mu bije, z nerwów chyba. Męczyła go ta karuzela emocji, która ciągnęła się już dobrych kilka dni. Raz wściekłość, raz smutek, potem złość, później zrezygnowanie. Sam już nie wiedział, jak ma reagować na te wszystkie rewelacje, które są jego udziałem. Nie wiedział, czy ma wstać i wyjść, czy może olać wszystko, czy może jeszcze pocieszyć? - Staram się zrozumieć – odezwał się w końcu. – Nie popieram przymusu małżeństwa, to rzeczywiście przedmiotowe traktowanie człowieka i czystokrwiste rody powinny odejść od tej zasady na dobre. Nie jestem zadowolony również z potencjalnego małżeństwa mojej siostry, choć ona chyba uważa inaczej – westchnął zrezygnowany. Położył dłoń na oczach, a potem powoli przeciągnął nią po twarzy. – Nie będę ukrywał, że mnie to nie obeszło. Może dla niektórych to nic takiego, ale zostałem potraktowany w ten sposób kolejny raz i… Och – urwał, jakby coś mu się przypomniało – pamiętasz Talię? Dziewczynę, która złamała mi serce, bo uciekła bez słowa? Wróciła – zaśmiał się gorzko. – Odwiedziła mnie w pracy. Aktualnie więc mam lekkie deja vu. Nic więc dziwnego, że jestem na tym punkcie przewrażliwiony – zaczynał się znowu denerwować, więc przerwał na chwilę i wziął głęboki oddech. - Informacja o miłości do dwóch mężczyzn też raczej nie poprawiła mi samopoczucia – stwierdził, że musi jej powiedzieć, jak się czuje. – Jednak doceniam, że mi o tym mówisz. To lepsze niż kłamstwo. I uciekanie. Dlatego szkoda, że dopiero teraz. Twój powrót i rozmowa ze mną pozwala mi mniemać, że jednak w jakimś stopniu ci na mnie zależy. Lub zależało – musiał dodać, bo choć miał w sobie pokłady współczucia i zdawał sobie sprawę, że wszystkie te wydarzenia były dla niej trudne to przecież poczuł się zraniony. I Beatrice doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Inaczej przecież nie przyszłaby tu do niego, skruszona i zestresowana. Choć z drugiej strony… Czy mógł się na nią gniewać? On sam przeżywał teraz parę ciężkich chwil i miał ochotę uciec od tego wszystkiego gdzieś daleko. Kim więc był, aby oceniać ją? - Co miałaś zrobić? – potwórzył po niej. – Łatwo się mówi z perspektywy czasu, ale może gdybyś przyszła do mnie to coś zdołalibyśmy wymyślić. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, którzy w każdej sytuacji mogą na siebie liczyć. W każdej – podkreślił, bo ta sytuacja w końcu dotyczyła też bezpośrednio jego. Nie byli w końcu razem, typowo. Gdyby przyszła wtedy i powiedziała, może wymyśliliby rozwiązanie, może mógłby poczekać, aż sprecyzuje swoje uczucia, może… – Teraz nie ma co gdybać – powiedział bardziej do swoich myśli. – Rozumiem, że zbyt wiele na ciebie spadło – powiedział, choć trudno mu było zachować spokój i myśleć racjonalnie, obiektywnie, patrząc też z jej perspektywy. Wstał więc i zaczął chodzić w tą i z powrotem. – Rozumiem – powtórzył jeszcze i zamilkł na dłużej, odpalając drugiego papierosa.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Potrząsnął głową na boki z niedowierzaniem co takiego usłyszał od dziewczyny. - To raczej ja postaram się Cię nie zawieść i nie przynieść wstydu. Bo o to, że zrobisz co w Twojej mocy, by pokazać się jak z najlepszej strony to jestem więcej niż pewny. - Znali się przecież już tyle czasu, że poznał i jej umiejętności odgrywania grzecznej i ułożonej dziewczyny. Niekoniecznie pasującego do tego wulkanu energii jakim była codziennie. Wychodząc obiecał, że odstawi na miejsce narzeczoną całą i zdrową, po czym ruszyli dalej. Po teleportowaniu i usłyszeniu dalszej części wypowiedzi Nessy, zaczął się śmiać. - Proszę Cię Nessa, ja i romanse, oraz miłosne uczucia? Tutaj nie masz już czego ograniczać. W dodatku obawiam się, że i tak wiedzą. Zważywszy na to jakie wiadomości w zaproszeniu dostaliśmy. - odpowiedział uspokajając się nieco kiedy to dotarli do drzwi. Na wejściu podał swoje zaproszenie i przedstawił siebie, oraz swoją partnerkę. Tutaj dał się pokierować Nessie, bowiem to ona zdecydowanie lepiej odnajdywała się w tej całej grupie ludzi. Widział dużo znajomych twarzy, zwłaszcza z domu węża, reszty szkoły i kilka wpływowych czarodziei. Oczywiście wpierw udali się do najważniejszych osób tego wieczoru. - Również ode mnie wszystkiego dobrego z okazji zaręczyn. - Powiedział składając życzenia parze, podając rękę @"Nathaniel Bloodworth" i ucałował delikatnie dłoń @"Emily Rowle". Nie przedstawiał się ponieważ zrobiła to już Nessa, więc nie zamierzał powtarzać jakiś nieistotnych dla nich imion i nazwisk. Zatrzymali się w chwili kiedy to @"Charlie O. Rowle" wspominał o braterstwie Ślizgonów. Uśmiechnął się delikatnie z tego powodu i potwierdził lekkim skinieniem głowy. Dodając krótko: - Jakieś resztki tego jeszcze pozostały. Niestety to już odrobinki tego co było chyba kiedyś. - Dla niego również te parę lat temu było to coś niezwykle zobowiązującego. I bez wahania stanąłby za drugim Ślizgonem nawet jeśli ten nie miałby racji. Braterstwo broni - nie ważne jakie bagno, pokonywało się go razem. Lecz w obecnej sytuacji... Braterstwo mieściło się chyba tylko w drużynie Quidditcha. I może się mylił, a może i nie. Ale tylko kiedy to byli razem na boisku. Po nim wracali do tej smutnej rzeczywistości. - Cześć Charlie - dodał po tamtych słowach i wyciągnął rękę by wymienić uścisk z chłopakiem. Przyglądał się Nessie jak się wita z każdym i od razu uderzyła go sztywność w jaki sposób to robiła. Ściągnął nieco usta w niezidentyfikowanym grymasie. Nie do końca wiedząc, czy to jest aż tak wskazane. Zwłaszcza, że byli tutaj raczej sami lepsi znajomi dziewczyny, a z starszego grona nie wiele więcej osób niż z Hogwartu. Lecz skoro nawet i tak wyzwolona osoba jak Mefisto był tak poważny i nienagannie się zachowujący to może coś było na rzeczy w tej sztywności? Westchnął cicho uznając, że zdecydowanie odzwyczaił się od przyjęć i poczuł się tutaj nieco duszno. - Myślę, że mogę cię zostawić w dobrych rękach - Powiedział do @"Nessa M. Lanceley" spoglądając po tym na @"Mefistofeles E. A. Nox". Który w tym momencie wydał się dobrą opcją, by jego narzeczona się chociaż trochę rozluźniła w tym towarzystwie. Zwłaszcza, że mogła się z nim nie widzieć od dłuższego czasu i pewnie będzie chciała z nim porozmawiać nieco dłużej. - Ja pójdę się przywitać z resztą - dodał do swojej poprzedniej wypowiedzi i mrugnął porozumiewawczo do rudowłosej. Odchodząc na chwilę nieco w głąb tłumu by rozeznać się w sytuacji kto z kim rozmawia.
Schlebiał ją, prawdopodobnie przeceniając. Prawda była taka, że Nessa wcale nie miała ochoty na wystawne przyjęcie i wcielanie się w rolę swojego ojca, gdzie nawet nie mgła napić się porządnie szampana. Westchnęła bezgłośnie, posyłając Aleksandrowi krótki uśmiech, kiwając głową. Może nie miał nieskazitelnej reputacji, jednak potrafił się zachować i nie wątpiła w jego umiejętności towarzyskie. Miał błękitną krew, większość takich rodów przygotowywała dzieciaki do przyjęć od małego. Pożegnała rodziców z tym swoim dopasowanym uśmiechem, który miał ich zapewnić, że sobie poradzi, a potem skorzystali z cudu teleportacji, aby dostać się do posiadłości Rowle. Jej rudą głowę zajmowały całkiem inne rzeczy i wyjątkowo nie była to nauka. Prychnęła na jego słowa o miłości, kręcąc z niedowierzaniem głową, jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi się otworzyły, znów narzucając jej dyplomatyczną minę, dobre zachowanie. Czy to tylko ona, czy może cały wszechświat zabraniał jej rozmów z narzeczonym, kiedy tak naprawdę, wyjątkowo egoistycznie coś od niego chciała? Poprawiła jednak włosy, zostawiając ją po przeciwnej do broszki stronie, pozwalając, aby długi, złoty kolczyk łaskotał jej szyję. - Wrócimy do tego, mój Drogi. Szepnęła tylko z tajemniczym uśmiechem, układając wygodnie dłoń na ramieniu Corteza i zaraz witając się z kolejnymi gośćmi, których miała okazję znać przez swoich rodziców lub ze sklepu z instrumentami, który zaopatrywał chyba cały magiczny świat. Emily wyglądała zjawiskowo pomimo nieszczęśliwej miny, a Nathaniel był przystojnym mężczyzną. Charlie oczywiście głosił swoje poglądy dość otwarcie, jednak nie wchodziła z nim w głębsze dyskusję. Tak długo, jak nie tracił punktów domu i nie sprawiał problemów wychowawczych niczym Cassius, chodzili swoimi ścieżkami. I ten biedny Mefisto, który wydawał się nie na swoim miejscu. Był jednak dobrym przyjacielem, zawsze można było na niego liczyć. Nie lubiła jednak rozmawiać z nim w tej całej nowobogackiej otoczce, dużo lepiej szło im przy pojazdach lub w dormitorium, bez skrępowanych min, głupich spojrzeń. Kiwnęła głową, przesuwając brązowe ślepia w stronę Alka. - Dobrze, zaraz do Ciebie przyjdę. -rzuciła tylko, odprowadzając go wzrokiem i raz jeszcze wracając spojrzeniem na Noxa, który o niczym nie wiedział. Nie mogła jednak powiedzieć mu teraz. Posłała mu delikatny uśmiech. - Ciesze się, że Ci się podoba. Miło, że przyszedłeś wesprzeć Emily Mef. Na Ciebie zawsze można liczyć. Niestety, piękny pierścionek nie sprawia, że wygląda na szczęśliwą, co? - szepnęła w jego kierunku, nachylając się nieco. Jej samej w przyjaźniach krew nie robiła różnicy. Nie chciała jednak, aby ktokolwiek usłyszał jej słowa, zwłaszcza Nathaniel, który aktualnie kajał się pod chłodnym spojrzeniem narzeczonej, złapany na śledzeniu wzrokiem jakieś dziewczyny. Prychnęła cicho z rozbawieniem, krzyżując ręce pod biustem.- Porwę Cię w szkole i porozmawiamy, dobrze? Muszę iść, Aleks będzie mnie szukał, a do tego jeszcze powinnam się przywitać z Państwem Dear. Wujek mnie dawno nie widział. Przeprosiła ich, raz jeszcze gratulując przyszłym młodym. Faktycznie podeszła przywitać się do członków wyżej wspomnianego rodu, jej rodziny. Dorien z Aurorą wyglądali pięknie, przywitała ich buziakiem w policzek i zadała kilka pytań o maleństwo, a następnie spędziła chwilę na rozmowach z ojcem mężczyzny. Zauważyła też Heaven, której dała całusa i powiedziała, że wyglądała przepięknie. Zajęło jej to dłużej, niż sądziła, jednak ostatecznie wyrwała się z sideł towarzystwa, najpierw jednak idąc po dwa płaszcze — swój i Corteza. Miała dość tego przyjęcia, a jeszcze jeden sztywny uśmiech sprawi, że pójdą jej nerwy. Zgarnęła torebkę, wrzucając do niej mały gratis i ruszyła w stronę jednego z wyjść na taras, przy którym zauważyła narzeczonego. Uśmiechnęła się, stając obok i nie przeszkadzając mu w rozmowie, wsuwając wymownie dłoń pod ramię. Nie mówiła wprost, że chciałaby już iść, jednak po wyrazie jej oczu z łatwością można było to stwierdzić. Także, gdy tylko się pożegnał, pociągnęła go za rękaw za sobą na zewnątrz, dając mu płaszcz. Nie powiedziała nic, zaciskając tylko mocniej palce i teleportując się razem z nim w bardziej ustronne miejsce.. A przynajmniej mniej wyszukane.
z/t x2
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Jakikolwiek faktycznie nie byłeś, póki co przede mną pokazywałeś jedynie swoje dobre cechy. Bardzo bym się zdziwiła jeśli ktoś zarzucałby Ci takie cechy. Owszem, od czasu do czasu mądrzysz się przekornie i jesteś bardzo charyzmatyczny, ale przecież to nic aż tak złego. Jeszcze chyba najwyraźniej nigdy nie słyszałam jak bardzo arogancki dla drugiej osoby być potrafisz. Jesteś tak nieprzyzwoicie uprzejmy dla mnie i dobry, że aż się zastanawiam co ja robiłam przez te wszystkie lata z kobietami. Po co ja musiałam o nie walczyć i podrywać, skoro z mężczyzną okazuje się być wszystko tak proste? Zdobywanie kobiet było świetne, naprawdę, ale chłopcy dzisiejszego dnia wydawali się być równie dobrą opcją, jak nie znacznie łatwiejszą, tylko w pozytywnym znaczeniu. Kiwam głową kiedy twierdzisz, że warto próbować. Zostawiam już Twoją biedną siostrę w spokoju, chyba musiałabym ją poznać, aby zrozumieć czym naprawdę się kieruje. Klepię Cię automatycznie po plecach, kiedy zaczynasz się krztusić i unoszę do góry brwi ze zdziwienia kiedy dziko wypierasz się możliwości ślubu z kimś kogo wybierze Twój tata. - Nie sądzę, żebyś był najgorszym sortem. Ale dobrze, nie musisz się na tym skupiać dziś, myślałam, że jesteś bardziej... pogodzony z taką możliwością - stwierdzam uprzejmie, wzruszając ramionami. Po raz kolejny troszczysz się o mnie wyjątkowo i patrzę na Ciebie rozbawiona, kiedy martwisz się, że jestem zła. - Nie jestem zła i nie jestem też dzieckiem, nie musisz tak się martwić - mówię i ściskam Cię lekko za ramię dla uspokojenia. Dobrze sobie radzisz, a ja też świetnie potrafię sobie dać radę bez stałego nadzoru rodzicielskiego, więc chcę, żebyś przestał przesadnie zawracać sobie głowę każdym moim prychnięciem, czy myślą! Oczywiście, tylko tak sobie myślę, pewnie tak naprawdę, w głębi serca, pławię się w byciu w centrum uwagi. Nie wiedziałam, że to jest randka, raczej zakładałam, że jestem Twoją partnerką na przyjęciu, ale cóż nie ustalaliśmy tego i każdy mógł to interpretować jak chciał, w końcu jestem do tej pory nienaganną plus jeden. I pewnie zgodziłabym się na kolejne wyjście. - Nie mam pojęcia. Muszę rozeznać się w tym czy potrafię traktować chłopców jak kobiety. Idealna byłaby opcja w której mam męża z którym chcę wychowywać dziecko, ale z drugiej strony wiesz... U nas jest odwrotnie. Jakby w Twojej rodzinie patrzyliby na Ciebie inaczej jakbyś wolał chłopców, u mnie właśnie tak patrzyliby na mnie, gdybym zdecydowała się mieć tylko męża. Chyba po prostu poczekam, pomyślę, sprawdzę, wszystko na spokojnie - tłumaczę, mam nadzieję zrozumiale i próbując pokazać to w odrobinę lżejszym świetle, albo chociaż licząc na zrozumienie, nie jedynie bezduszne przedstawianie mężczyzn jako kogoś do reprodukcji. Wzruszam delikatnie ramionami kiedy pytasz o sposób. Czuję się poniekąd zobligowana bronić zachowania kobiet w swoim rodzie. - No domyślasz się jak, pewnie tak jakby Twój ojciec traktowałby mnie gdybyś przyszedł oznajmić, że bierzemy ślub, a byłabym mugolakiem. W bardzo dosadny sposób, bo to on zaczął nastawiać moją ciotkę przeciwko naszym zwyczajom. Wracamy w końcu do przyziemnych tematów, lekkiego droczenia się, rzucam się szczery uśmiech, kiedy dalej żartujesz sobie o mojej wielkiej tęsknocie. Spędzam więc kilka chwil z Twoją ciężarną przyjaciółką wymieniając kilka grzeczności pewnie na temat imprezy, chwaląc przyszłą narzeczoną i może wymieniając jakiś żart o Tobie. Nie zdążamy jeszcze wystarczająco się zagadać, bo już przybiegasz do mnie i łapiesz za rękę, by pociągnąć mnie w stronę tarasu. Żegnam się z Twoją przyjaciółką i grzecznie idę razem z Tobą. Mówię jeszcze, że wszystko w porządku i nie czekałam długo, kiedy tylko ponownie się o to martwisz. Przyjmuję Twoją marynarkę i otulam się nią szczelniej, czując chłód dworu. Teraz mogę pewnie poczuć Twój zapach na ubraniu, które mi przekazałeś, czyli Twoje perfumy, zmieszane z dymem papierosowym! - Jest w porządku, trochę odetchnę - stwierdzam również podchodząc do balustrady i też spoglądając na rozgwieżdżone niebo. - Czy jeśli powiem ci jakie byłoby moje życzenie, a potem faktycznie spadnie gwiazda i je pomyślę, to czy nie będzie się liczyć, bo Ci je wcześniej zdradziłam? - zastanawiam się głośno nad tym skomplikowanym faktem, a potem wzruszam ramionkami, kiedy wracam do Twojego pytania. - Pomyślałabym, że chcę długo żyć, albo że chcę spotkać prawdziwą Meluzynę. Głównie dlatego, że w takich momentach zapominam o wszystkich moich życzeniach oprócz tych dwóch i zawsze myślę to samo - mówię szczerą prawdą, wciąż szukając gdzieś jakiejś spadającej gwiazdy. - Może zaraz wymyślę coś fajniejszego... A ty? - pytam odrywając się na chwilę od nieboskłonu i zerkając na Twoja ciemną sylwetkę.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Spodziewał się spokojnego powrotu do Wielkiej Brytanii. Chciał poświęcić trochę czasu na odzyskanie kontaktu z rodziną. Praca w szkolnej bibliotece jedynie ułatwiała Raffaello to zadania... choć pozostawały pewne wyjątki. Jednym z nich była Éléonore. Wystarczyło szepnięte słówko o jakiejś wystawnej imprezie, by Raf podjął pewną decyzję o udaniu się w formie asysty swojej bratanicy. Dał jej mnóstwo czasu na wystrojenie się, samemu przywdziewając garnitur w niezaskakującej czerni, spod którego dostrzec można było kremową koszulę o niebanalnym, nieco ciemniejszym wzorze. Włosy spiął w koka, pozwalając tylko kilku skręconym kosmykom na nierażącą ucieczkę. Jak panna Swansea odwoływała się do Kruczych wspomnień, tak on sam pielęgnował wspomnienia lat spędzonych w Hufflepuffie - nie tylko kolorami, ale też drobnymi spinkami do mankietów, które układały się w borsuki. - O, dobre jedzenie by nie zaszkodziło - potaknął, podsuwając Eleanore ramię, by mogła się o nie wesprzeć. On sam nie miał pojęcia czym zaskoczy go ta rezydencja. Nie znał Emily, nie znał też Nathaniela. - Ale to słownictwo, Norko... - Zaśmiał się krótko, podążając z dziewczyną do drzwi. Sam nie zwróciłby większej uwagi na stojących tam innych gości, jednak nie stracił rezonu wskutek zachowania blondynki. - Dobry wieczór - przywitał się również, nie zapominając o ciepłym uśmiechu. - My się chyba nie mieliśmy okazji poznać? Raffaello Swansea - przedstawił się, zręcznie uciekając od takich grzeczności jak podania rąk, skłony, czy czego tam te bardziej wyrafinowane rody nie robiły; Raf wziął na siebie obowiązek otwarcia drzwi i przytrzymania ich przed gośćmi. Weszli do środka, tam zaś skrzaty i pozostali goście kierowali ich prosto do salonu. Swansea nie miał pojęcia w jakich stosunkach wszyscy się tu znajdowali, acz rola prostej obstawy całkiem mu pasowała.
Nie przepadał za tego rodzaju uroczystościami, które właściwie zawsze kojarzyły mu się wyłącznie z nieograniczonym alkoholem i udawaną uprzejmością. Wcześniej nie zastanawiał się jednak nawet nad listą gości, zachęcony myślą, że na przyjęciu ma się pojawić w towarzystwie dawnej przyjaciółki. Koncentrował się wyłącznie na niej, na jej czerwonej sukni, którą pamiętał ze szkolnych lat oraz – rzecz jasna – na dwojgu młodych, na cześć których wyprawiany był cały ten bankiet, a którym zamiast gratulacji właściwie powinien złożyć raczej kondolencje. Początkowo odnosił wrażenie, że to właśnie zapowiedź połączenia ich węzłem małżeńskim stanie się najbardziej niezręcznym punktem tej imprezy, ale z czasem zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że Nathaniel i Emily będą jedynie kroplą w morzu niekomfortowych sytuacji i licznych wyrzutów, jakie zwiastowało to jakże wyczekiwane, rodzinne spotkanie przy kieliszku szampana. Sam nie był pewien jak zareaguje na widok anielskiej, blondwłosej kobiety, najpewniej w towarzystwie nieznanego mu jegomościa, tak samo jak nie potrafił również przewidzieć czy Dominik i jego świta zdołają powściągnąć język, kiedy ujrzą dawno przez nikogo niewidzianą pannę Vries, która zdecydowała się uciec bez słowa wyjaśnienia. Zabawne jak wiele punktów spornych nagle zderzało się w jednym miejscu. Gdyby nie fakt, że sam stał się częścią tego niefortunnego wydarzenia, mógłby przyjmować zakłady, który z tych styków jako pierwszy doprowadzi do wybuchu, odbierając calusieńki blask trzymającym się za ręce narzeczonym. Oczywiście zakochanym w sobie bez pamięci, aż do grobowej deski – z wyraźnym naciskiem na grobową deskę. W przeciwieństwie do Talii nie kwestionował jednak swego zaproszenia i ani myślał, by wrzucić je do trzaskającego w kominku ognia. Miał świadomość tego, że niezależnie od niesprzyjających okoliczności musi wesprzeć swego „brata” i kuzynkę w ich wspólnym nieszczęściu, a przez wzgląd na jego koligacje rodzinne z państwem Rowle nikt nie przyjmował nawet do wiadomości jego absencji. Ozdobną kartkę z kaligraficznym pismem co prawda odrzucił szybko w kąt, ale już wtedy wiedział, że będzie zmuszony przywdziać bałamutny uśmiech, równie nieszczerze piejąc z zachwytu nad doskonałym doborem trunków i odświętnych kreacji arystokratycznych panien. Wreszcie przed jego oczami wyrosła jednak zgrabna, znajoma sylwetka, która zdawała się światełkiem we wszechobecnym mroku. Patrząc na kulisy tego bankietu, chyba tylko ona mogła go uratować przed nudą, zażenowaniem, bądź sobą samym – jeszcze wszak nie wiedział, co się dokładnie wydarzy, ale którakolwiek z tych perspektywa jawiła się w jego wyobraźni jako mało korzystna. - Masz zamiar… robić coś głupiego? – Rzucił rozbawionym tonem, jednak przerwał wpół wypowiedzi, by zgodnie z obowiązującą etykietą, ucałować grzbiet jej dłoni. Jej urokliwy, pełen radości uśmiech sprawiał, że sam starał się podejść do tego wymuszonego zaproszenia z nieco większym entuzjazmem. Nie przez wzgląd na preludium przyszłych zaślubin ani fałszywych, rodzinnych uścisków, a raczej z powodu nieoczekiwanego, acz wyjątkowo atrakcyjnego towarzystwa swej partnerki. Wyciągnął ku niej dłoń, ale nim weszli do środka, wysłuchał od początku do końca wszystkich jej próśb i uwag. Zresztą trudno było mu oderwać wzrok od jej przepięknej sukni, która odkrywała wystarczająco, by doprowadzić jego krew do wrzenia, ale i pozostawiała pewne rzeczy nieodkryte, jakby przymuszając go w pewnym stopniu do pobudzenia wyobraźni. - To akurat byłaby dość interesująca wizja, choć wydaje mi się, że prędzej niż na stole zatańczysz na ich grobie. – Pozwolił sobie przestawić własne zapatrywanie na sprawę aranżowanych małżeństw, a w szczególności tego, którego zdecydowali się być świadkami. Tym samym dziękował losowi za to, że sam nie musi użerać się z niewytłumaczalnymi zachciankami starszych z rodu. Zamyślony uśmiechnął się tylko delikatnie, kiedy panna Vries zajęła się poprawianiem jego kołnierzyka, co do którego sam nie miał żadnych zastrzeżeń. Kilkukrotnie przejrzał się w lustrze, by wraz ze swą towarzyszką zaprezentować się nienagannie. Jeśli mieliby tańczyć na stole, to chociaż warto było zrobić to z klasą, nie zapominając o gracji, szyku i elegancji. - Bardziej gotowy nie będę. – Odparł wreszcie, oplatając dłonią jej rękę i oddalając opuszki jej palców od swojej szyi. Nie dlatego, że subtelny dotyk mu nie odpowiadał, wszak najchętniej czerpałby z niego garściami. Ktoś musiał jednak stanowczo wskazać, że to właśnie ten moment, w którym winni przekroczyć próg rezydencji. - Szampan, parkiet czy radosne życzenia? – Zapytał dość wymownie, przewracając przy tym oczami. O swoją partnerkę chciał zadbać jak najlepiej, ale nie zamierzał się wcale kryć ze swymi jasnymi i klarownymi poglądami co do wagi i sensu tego przedsięwzięcia. Ani oni, ani tym bardziej Emily i Nathaniel nie mieli czego świętować, a zgadzali się na wszystko wyłącznie na skutek przywiązania niektórych szlacheckich rodzin do zupełnie nieracjonalnych i nieprzystających do obecnych czasów konwenansów.
Ulżyłoby mu, gdyby wiedział, jak dobrze (aż nazbyt) obecnie myśli o nim krukonka. Faktycznie trochę ją idealizował, ale o to mogła mieć pretensje sama do siebie. Cała otoczka, gesty, spojrzenia — wszystko to składało się na tak delikatny, a jednocześnie stanowczy obraz kobiety współczesnej, że nie mógł oderwać od niej oczu już od kilkudziesięciu dni. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak ów kocia prezencja musiała wpływać na chłopców ze szkoły. Było w tym coś majestatycznego, przywodziło na myśl postać bajkową, która uciekła do ich brudnej rzeczywistości. Pomimo tych obrazów, Charlie nie był jednak głupcem. Wiedział, że ciemnowłosa ma wady, każdy człowiek je miał, jednak zauroczenie było naprawdę silne. Teraz jeszcze pewnie było to kwestią jej odważnej, seksownej sukienki. Nie miał jednak w sobie tyle śmiałości, żeby w myślach ją z niej rozbierać. Cieszył się tym, co dostał. On nie starał się jej zdobyć jakoś na siłę, próbował być sobą pomimo całej tej sztywnej otoczki przyjęcia. Grałby znacznie odważniej, przyciskałby ją mocniej, gdyby okoliczności były inne. Pokazałby jej całkiem nową twarz, tylko nie był pewien, czy tak powabna dama byłaby tą twarzą zachwycona. Jednak on naprawdę lubił trzymać kontrolę. Zaskakiwała go. Odetchnął głębiej po klepnięciach, wlepiając w nią te swoje mętne oczy. Niczym trochę wzburzona, morska woda z piachem. Nic szlachetnego. -Melusine, ja wiem, że jestem zajebisty. Mając jednak dwóch starszych braci — dla mnie raczej zostają słabsze opcje, dzięki czemu mam więcej swobody. Kiedyś Dominik lub Alan zajmą ojca miejsce, jako głowa rodu. To po prostu nie będę ja. Dlatego wydaje mi się, że tak długo, jak moja przyszła żona będzie miała błękitną krew, nie powinien marudzić. Emily ma najgorzej, to córeczka, kropla w kroplę mama. Nie mógłby umrzeć ze świadomością, że poślubiłaby jakiegoś mugola. A ona ich lubi. Powiedział, zanim się ugryzł. Zaklął bezgłośnie pod nosem, z zakłopotaniem drapiąc się po głowie. Teraz to dał popis, zabrzmiał jak prawdziwy rasista. Chciał jej jednak przedstawić swój punkt widzenia i pozycję, w którą wierzył, że ma. Westchnął w końcu, porywając z tacy lewitującej gdzieś obok drinka, którego szybko opróżnił. Zaraz jednak spojrzał na nią, stając przodem. - Nie martwię, po prostu chcę, żebyś się dobrze bawiła. Ba, nawet może trochę mnie poznała. No i może nie jestem aż tak zajebisty, ale całkiem przyzwoity. Nie, żebym był zakochany w sobie. Wyjaśnił jeszcze, uśmiechając się rozbrajająco, patrząc jej w oczy. Był przynajmniej szczery, nie robił z siebie człowieka, którym nie był. W jakiś sposób sprawiała, że zależało mu na jej opinii bardziej, niż powinno. Trzymając ją pod rękę, starał się słuchać, jak najlepiej, nawet jeśli natłok informacji był zaskakujący i nieco chaotyczny. Wiedział, że próbowała wcześniej związków z kobietami, nigdy się z tym nie kryła i dla takiego heteroseksualnego chłopaka jak on, stanowiło to ten smaczek grozy w jej prezencji. Co, jeśli był gorszą randką i partnerem, niż jakaś urocza gryfonka z trzeciego roku? Maskował jednak swoje obawy, kiwając głową na jej słowa, nie chcąc wchodzić w zdanie. - Macie dość wolny pod względem uczuć ród. Właściwie, Twojemu tacie to odpowiadało? Życie w trójkącie nie może być proste, no i jak właściwie ma się do tego dziecko? Poznałaś partnerkę mamy, gdy byłaś mała i wiedziałaś , o ich relacji? Przepraszam, że wtykam nos, ale zaintrygowałaś mnie swoimi słowami. Mój ojciec by w życiu tego nie zaakceptował. Nie jestem pewien, czy ja też byłbym w stanie się z takim życiem pogodzić. Jej wizja rodziny, domu, związków — wszystko to było dla niego nowe. Świat, o którego istnieniu na dobrą sprawę nie miał pojęcia i nigdy wcześniej nie słyszał. Intrygowało więc go to, był ciekaw, nawet jeśli łamał swoją zasadę niewciskania nosa w nie swoje sprawy. Odstawił wcześniej wziętą szklankę, przenosząc spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą. Poczuł się jednak lepiej, że brała pod uwagę mężczyznę jako opiekuna oraz partnera w wychowywaniu dziecka, a nie tylko dawcę nasienia. Jej kolejne słowa były jasne, całkowicie. - Tragicznie. Nie dopuściłby do tego chyba. Pewnych tradycji nie można ruszać, trzeba je uszanować. Nie wina ciotki, że męża kocha, ale wina męża trochę, że nie potrafi się dostosować lub chociaż sprawiać pozorów. Zwłaszcza że dajesz wrażenie osoby rodzinnej. Ta wizja tego ślubu z Tobą brzmi całkiem nieźle, Melu. - zakończył z nonszalanckim uśmiechem, błyskiem w oczach, obracając trochę jej słowa i podbudowując swojego ego. Coraz intensywnie myślał o tym, aby zaprosić ją gdzieś samemu, bez sztywnych zasad i bez eleganckich ubrań. I pewnie później to zrobi, bo nie będzie umieć ugryźć się w język, zwłaszcza, że dobrze się bawił. Droga na taras minęła im szybko. Chłodny wieczór przyniósł mu widoczną ulgę, zwłaszcza w połączeniu z perspektywą utęsknionego papierosa. Czuł się tu znacznie swobodniej, zwłaszcza, że poza nimi nie było na tarasie nikogo. Biała balustrada uniemożliwiała upadek, a rosnące w donicach kwiaty uwalniały słodki, jesienny aromat. Nie miał pojęcia, cóż to były za rośliny, bo o kwiatach pojęcia nie miał. Stolik z krzesełkami był czysty oraz zadbany, skrzaty musiały go czyścić po każdym deszczu czy mocniejszym wietrze. Delektując się nikotyną, patrzył w niebo. Mętne oczy poszukiwały jakichś kształtów, konstelacji których nazw pewnie nawet nie znał. Nie wiedział też, co go naszło na pytanie, które padło z jego ust, zanim je przemyślał. Wyprostował głowę, patrząc na drobną dziewczynę w zbyt dużej marynarce, która miała chronić ją przed zimnym wiatrem. - Nawet jeśli by się liczyło, to miałoby chyba mniejszą moc. - zgodził się z delikatnym uśmiechem, wzruszając ramionami. Zaczął spalać papierosa szybciej, puszczając kłęby dymu z daleka od jej sylwetki. Nie chciał jej drażnić smrodem, który on właściwie lubił. - Co to znaczy "spotkać prawdziwą Meluzynę?" Przecież nie jesteś jakaś wymyślona, całkiem realnie stoisz obok, patrz. Mówiąc to, wyrzucił papierosa i wrzucił do ust magiczną gumę, która pomagała pozbyć się zapachu. Na potwierdzenie swoich słów, objął ją delikatnie ramieniem i przysunął do swojego boku, delikatnie szczypiąc w okolicy talii. Przyglądał się chwilę, po czym kiwną głową zadowolony. - Nie rozpłynęłaś się, czyli nie jesteś senną jawą. Cieplej Ci? Zapytał, marszcząc na chwilę brwi w zaniepokojeniu, nie bardzo wiedząc czego spodziewać się na jego naruszenie jej przestrzeni osobistej. Gest ten jednak przyszedł mu naturalnie, znów nie pomyślał, robiąc tak, jak mu się podobało. Znała go chyba na tyle, aby wiedzieć, że wcale nie próbował ją obmacywać lub uwieść. No, to ostatnie może trochę. Zaśmiał się na jej pytanie, odrywając wreszcie wzrok od jej twarzy i znów patrząc w niebo. - Ja chyba nie wierzę w takie życzenia. Lepiej samemu wyciągnąć ręce i działać, los nie zawsze sprzyja, a czekając na cud, to marnuje się życie. - odparł zgodnie ze swoimi przekonaniami, wolną dłonią przesuwając po policzkach, a następnie po szyi, gdzie się podrapał. - To jednak całkiem ładne przyzwyczajenie, ta wiara w życzenia.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Słowa wilkołaka (i po części również Emily) skwitował przesłodzonym uśmiechem, któremu daleko było od odwzorowywania jego prawdziwych emocji wywołanych zarówno rozmową, jak i całym wydarzeniem. Nie podobało mu się, że tak mu się wyrwała; chciał mieć ją blisko i nie chodziło chyba tylko o to, że zwracali uwagę wszystkich gości – to chyba wypity alkohol obudzał w nim tę potrzebę, którą w normalnej sytuacji zlekceważyłby, zignorował i zepchnął na najdalszy możliwy plan. Popatrzył na Emily, jakby wyrwany z transu i nieznacznie uniósł brew. Była zazdrosna, czy może nagle zaczęło jej zależeć na dobrym wizerunku w oczach ojca? Zabawne, że w prywatnych rozmowach odnosił wrażenie, jakby była to ostatnia ważna dla niej rzecz w całym wszechświecie. Cicho odchrząknął. — Nie, dziękuję. Wystarczy whisky — to mówiąc, sięgnął po szklaneczkę i napił się z niej łyka by jakoś znieść ten wieczór. To było zaś trudniejsze i trudniejsze – z każdą chwilą coraz bardziej. — Aha — skwitował beztroskim tonem, popijając ze szklanki — Czyli zaprosiłaś swojego, jak to mówisz, przyjaciela w miejsce, gdzie nikt go nie chce? Jak miło z Twojej strony. — Na moment utopił zielone spojrzenie w bursztynowym płynie, którym zakręcił niby to w zamyśleniu, potem popatrzył zaś na dziewczynę. Kiedy tak się nad tym zastanowić, było mu niemalże żal chłopaka. Został wykorzystany, tak po prostu. Wciągnięty w gierki osiemnastoletniej dziewczynki. Czy przyszedł tutaj, będąc tego świadomym? — Nie jesteś aż tak głupia, Rowle, wiedziałaś jaka będzie reakcja kiedy się tu zjawi. Zabawne, że zachowujesz się jakbyś była tym zdziwiona. Następnym razem nie rób z siebie świętej kiedy wykorzystujesz innych dla swojego małego buntu. A Ty... — popatrzył na Mefisto niby to od niechcenia, a już na pewno z pewnym obrzydzeniem — Ty możesz stąd już... I znów nie dokończył, gdyż tym razem przerwali mu @Nessa M. Lanceley oraz @Aleksander Cortez, z którymi zwyczajnie wypadało się przywitać. Skłonił się, muskając wargami dłoń rudowłosej, choć mało brakło, a zachwiałby się podczas schylania. Jeśli chodzi o chłopaka, przywitał się z nim silnym uściskiem dłoni, dodając do tego grzecznościowe „życzę udanego wieczoru”. Dopiero kiedy odeszli, zniecierpliwiony zwrócił się znów do Mefistofelesa. — Na Merlina, Nox, po prostu stąd spierdalaj. Jeśli chcesz obrzydzać mi wieczór swoją obecnością, wybierz jakiś inny. Mam Ci to wyjaśnić na zewnątrz? — ostatni łyk i odstawił szklankę w bezpieczne miejsce... tak na wszelki wypadek. Alkohol pchał go do mało rozważnych decyzji.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Może to i lepiej, że prawdziwy Dominik od razu nie pojawił się na wierzchu. Prawdopodobnie nie zniosłaby tego współczującego spojrzenia, które mogłoby powiedzieć więcej niż usta samego właściciela. Prawdopodobnie usłyszałaby setki, jeśli nie tysiące słów, które miałby za zadanie pocieszyć, zapewnić, że wszystko ułoży się względnie dobrze. Ona tego nie potrzebowała. Wiedziała, że nic już nie będzie dobrze. Nie wierzyła w to, nawet nie próbowała brać takiej opcji pod uwagę. Dla niej w tym momencie istotnym było tylko to, aby wyjaśnić swoje zachowanie osobie, która naprawdę zawsze była bliską jej sercu. Oszukiwałaby siebie, gdyby stwierdziła, że jest inaczej. Prawdopodobnie chciałaby móc rzec coś innego, tylko kompletnie nieadekwatne by to było ze stanem rzeczywistym. A czy ostatnio nie postanowiła, że dosyć już kłamstw? Nie mógł wiedzieć, że coś takiego miało miejsce. Nikt nie wiedział prócz... no właśnie. Jednej osoby, z którą nie miała kontaktu od naprawdę długiego czasu. Pewnie dlatego jego konsternację i zakłopotanie na twarzy, przywitała jeszcze szerszym uśmiechem, kompletnie niezintegrowanym z uczuciem pustki, rozbicia towarzyszącym jej na co dzień. Dziwne... minęły lata od kiedy ostatni raz zachowywała się w ten sposób. Sądziła, że kompletnie zapomniała o tym, a tymczasem zaskakiwała samą siebie. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno mogła skrzywdzić swoimi słowami Dominika. Postanowiła, że tego wieczoru zagra w otwarte karty, powie wszystko dokładnie tak, jaki było. Zbyt długo ukrywała prawdę wszelakiego rodzaju. Począwszy od małych kłamstw, na ogromnych skończywszy. Stały się one jej przyjaciółmi, nieodłącznymi towarzyszami broni. Nie chciała tak dłużej, nie mogła. Pewne było jedno: gdyby wiedziała, co aktualnie siedziało w głowie Dominika, sprecyzowałaby swoje myśli. Nigdy nie myślała o nich dwóch jednocześnie. Tak samo, jak nigdy nie doszła z Claudem do tego etapu, co z Dominikiem. Nieświadoma uczucia, które od zawsze było w niej względem Dominika, zauroczyła się, zakochała ponownie. Była tylko człowiekiem. Nie potrafiła wytłumaczyć tego w racjonalny sposób. Tak samo jak nie mogła zmienić tego, co się działo w jej wnętrzu. Wytrzymanie jego spojrzenia było trudne choć nie nieosiągalne. Chciała, aby Dominik zrozumiał, że traktowała to wszystko poważnie. Czyż właśnie nie z tego powodu siedziała teraz na tej ławce, tłumacząc wszystko to, co zdarzyło się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy? -Wiem, że nie chciałbyś źle dla swojej siostry. - pozwoliła sobie na delikatnie położenie dłoni na jego udzie. Ton jej głosu również uległ zmianie. Nie czuła potrzeby naigrawania się z niego. Mówiła szczerze, prosto z serca. Wiedziała, że Dominik nie jest takim typem człowieka. Spuściła wzrok, kiedy wspomniał o jej ucieczce... i cofnęła dłoń, jakby rażona gromem. Poczuła się tak, jakby Rowle właśnie uderzył ją prosto w twarz otwartą dłonią. Oczywiście, że pamiętała Talię. Opowiadał o niej niejednokrotnie. Tylko nigdy nie podejrzewała by, że ich sytuację przyrówna do tamtej z przed lat. Nici zazdrości zaczęły przeszywać jej serce, choć nie dopuszczała do siebie tej myśli. On nigdy nie był jej. I prawdopodobnie nigdy nie będzie. -Tak, pamiętam ją. - odpowiedziała tylko głuchym tonem, kompletnie wypranym z emocji. W środku aż gotowała się. Nic dziwnego, że blond końcówki jej włosów nagle zaczęły przybierać kolor purpury. Była nieświadoma tego faktu dopóki pierwszy kosmyk włosów, poruszony przez wiatr, nie zakrył jej twarzy. Skup się Beatrice, skarciła się sama w myślach, jednocześnie wstrząsając głową. Włosy powróciły do "pierwotnego" blond koloru. Kolejny cios zadany prosto w serce. Miła świadomość popełnienia sporej ilości błędów. Tylko czy to zobowiązywało ją do tego, aby nie bronić samej siebie w tej sytuacji? - Poważnie Dominik? - zapytała po dłuższej chwili ciszy, kiedy Dominik wstał. Założyła nogę na nogę i poprawiła poły sukni, choć tylko ona wiedziała, że był to swojego rodzaju gest obronny. - Miałam do Ciebie przyjść i powiedzieć "Rowle, życie mi się wali. Kocham Cię i w końcu wiem, że kochałam od naprawdę wielu lat. Ponadto mam wybranego męża i jestem bez pracy"? - wstała z miejsca i podeszła do niego. Stanęła na przeciw i pozwoliła sobie na coś, czego w normalnych warunkach nigdy by nie zrobiła. Złapała pomiędzy palce jego wciąż tlącego się papierosa i wyrzuciła w bliżej nie określonym kierunku. - Powiedz mi kurwa, co by to zmieniło? Nigdy nie wyszliśmy poza granice przyjaźni poza tym jednym razem w Meksyku. Nie wiem, czym to było dla Ciebie, ale dla mnie było bardzo ważnym doświadczeniem. Ale spokojnie, zrozumiem, jeśli dla Ciebie nic ono nie znaczyło. Miałam zrzucić na Ciebie taką bombę? - kipiała ze złości, choć paskudny uśmiech goszczący na jej wargach próbował to zamaskować. Jej większy niż normalnie wzrost również ułatwiał komunikację w tym momencie. Mogła patrzeć Rowle'owi prosto w oczy, bez konieczności ciągłego spoglądania w górę. - Przestań pieprzyć, że rozumiesz. Wiem, że zrobiłam źle. Ale powiedz proszę, jak kurwa miałam zachować się inaczej? - czy ktoś mógłby sobie przypomnieć, kiedy Beatrice Dear ostatni raz używała tak ordynarnego języka? Z pewnością nie ona.
- Dorien Dear - przedstawił się z nazwiska zupełnie nieznajomemu mu członkowi rodu Swansea (co dziwne, patrząc na wiek obu gentlemanów) i, grając chwilowo na czas i próbując wybrnąć z sytuacji… - Moja cudowna żona Aurora - ... wskazał na towarzyszącą mu, ewidentnie najpiękniejszą na całym przyjęciu kobietę. Éléonore najprawdopodobniej wywołała w tamtej chwili jeden z pierwszych poważnych konfliktów w prawie półtorarocznym małżeństwie państwa Dear. Dorien nie powiedział żonie, co się stało pewnego całkiem przeciętnego lipcowego dnia. Zachował dla siebie fakt, że, mówiąc wprost, ktoś próbował go zabić. Avada ciśnięta w jego stronę na szczęście przeszła bokiem i uszedł z życiem, ale niewiele brakowało, a Aurora byłaby bardzo młodą wdową. Dorien zrobił absolutnie wszystko, żeby informacja o zaklęciu niewybaczalnym jednocześnie została ujęta w raporcie, ale by nie dotarła do uszu i oczu jego żony, a jednocześnie szefowej Biura Bezpieczeństwa. Ta spojrzała na męża w tak wymowny sposób, że wiedział, że jest w tarapatach. Miał tylko nadzieję, że taktownie zaczeka na podjęcie kwestii do momentu aż zostaną sami. - To nic takiego, naprawdę. Byłem w pracy, a ty potrzebowałaś pomocy. Znaczy - pomógłbym ci oczywiście, nawet gdybym nie miał wtedy patrolu - ‘skończ już, Dorien’ mówił do siebie w myślach, wiedząc, że tylko się pogrąża przez Aurorą - Nie masz mi za co dziękować, serio. Rafael na szczęście przyszedł mu z pomocą i otworzył drzwi. Przepuścił damy, mając ogromną nadzieję, że obydwie odpuszczą już ten temat.
Skinęła głową w stronę pary, kiedy jej mąż ją przedstawiał. Posłała im też przyjazny uśmiech. - Miło mi Was poznać. - Nie zamierzała wypytywać kobiety o jej personalia, skoro ta uznała, że może po prostu zagadać do jej męża jak gdyby nigdy nic to kimże ona była, żeby dociekać. Nie była zazdrosna, bardziej ciekawa. Pomiędzy panną Swansea, a Dearem było napięcie, którego nie umiała rozgryźć. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy Dorien kiedykolwiek coś wspominał jej o blondynce, była jednak pewna, że w ostatnim czasie nie opowiadał jej o żadnej możliwości "nie bycia w jednym kawałku", co Éléonore wyraźnie zasugerowała. Uśmiechała się promiennie, tak jakby wiedziała o co chodzi i trzymała cały czas rękę na pulsie, ale w środku coś się jej tarzało po żołądku. Sama nie wiedziała co czuje, była trochę zła, trochę było jej przykro, ale przede wszystkim była chyba zawiedziona. Do tej pory była przekonana, że jej mąż traktuje ją jak równorzędną partnerkę w ich małżeństwie, tak chyba jednak nie było. Całe podniecenie w związku z imprezą gdzieś uleciało, a ona utrzymując ten jak najbardziej naturalny uśmiech, zwróciła się do blondynki, która najwidoczniej bardzo wiele zawdzięczała Dorienowi. - Pięknie Pani wygląda - dopowiedziała, rewanżując się za wcześniejszy komplement, który wtedy skwitowała krótkim dziękuję. Wsłuchiwała się w te marne tłumaczenia męża z lekkim zażenowaniem, bo tym bardziej zabolało ją to, że to był jego zwykły dzień w pracy, którym nie zamierzał się z nią dzielić. Była jednak dobrą żoną i widząc, że ten zaczyna się trochę zakopywać we własnych słowach potarła dłonią jego ramię i zaśmiała się cicho, tak jak się powinny śmiać arystokratki. - Dorien, zawsze taki skromny. Nigdy nie pozwoli, żeby ktoś go docenił. - Spojrzała w górę, na twarz swojego męża z pełnym uwielbieniem. Nie chciała mu robić scen, nie chciała też plotek o tym jak okropnie jest im w ich małżeństwie. Podziękowała Rafaello, po czym podnosząc lekko swoją suknię, przeszła przez drzwi ramię w ramię z Éléonore. - Mam nadzieję, że u pani wszystko w porządku? - Ze zgromadzonych informacji uznała, że takie pytanie będzie najbezpieczniejsze. W końcu wiedziała, że to Élé potrzebowała pomocy i że miło było widzieć jej męża w jednym kawałku. Chciała podtrzymać small talk, ale była też cholernie ciekawa o co w tym wszystkim chodziło. Z Dorienem będzie mogła jeszcze poważnie porozmawiać, jak już ochłonie i nie będzie chciała mu przywalić jakąś paskudną klątwą za takie tajemnice.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Na tej imprezie panował jeden wielki chaos. Mefisto nie czuł się zbyt dobrze, spoglądając na nieustannie rosnącą liczbę gości. Jedni witali się wylewnie, inni subtelnie, jeszcze inni tylko przemykali gdzieś tam z boku, mimo wszystko wzbudzając czujność wilkołaka. Nie mógł przestać pozerkiwać w stronę obecnej tu starszyzny, a przecież musiał przykładać uwagę do zamieszania dziejącego się tuż obok niego. Umykały mu wypowiedzi i nie wiedział już gdzie zniknął młody Rowle ze swoją miłą towarzyszką, ani jakich (nie)znajomych twarzy jeszcze nie wyhaczył w tłumie. Dusił się. Słowa Nathaniela wcale nie pomagały. Przebijały się do Mefistofelesa wytrwale, podjudzając ten niepokój i jednocześnie przemieniając go we frustrację. Pochwycił dłoń Emily, przyglądając się pierścionkowi, ale nie puszczając jeszcze kiedy @Nessa M. Lanceley znajdowała się w pobliżu. Nikłym uśmiechem zbył jej wypowiedź, ale rudowłosa mogła bez problemu wyczytać w jego zielonych oczach, że również martwi się o gwiazdę tego wieczoru. - Byłoby to niemałym sukcesem, gdyby zaprosiła mnie w miejsce, w którym byłbym mile widziany... - Skwitował, gdy Nessa i Cortez zniknęli w tłumie, a złość pana narzeczonego niesubtelnie się wylała. - Ale nie martw się, wbrew pozorom jestem względnie świadomy swoich własnych czynów. I wyjdę, oczywiście, ale nie jeśli Emily chce, żebym został. - W końcu uniósł ponownie dłoń Emily i cmoknął ją, tuż ponad pierścionkiem. Jakaś bardziej wilcza część Noxowego umysłu rozpłynęła się na wizję pochwycenia biżuterii w zęby i zerwania jej... zerwania jej, tak w cholerę, albo i bardziej. - Mogło być gorzej, skarbie... Może i nie całuje jakoś szczególnie dobrze, ale przynajmniej ma gust jeśli chodzi o biżuterię. - Puścił w końcu pannę Rowle, zaraz uśmiechając się szeroko do Bloodwortha. - Traumatyczny ten festiwal na Saharze... Podszkoliłeś się może chociaż trochę z tańca? Nie spodziewam się na waszym weselu latających dywanów, acz nie jestem pewny czy to właśnie one były twoim największym problemem...
To był cios poniżej pasa. Niestety, bardzo celny cios. Emily zaprosiła Mefisto z dwóch powodów, po prostu jeden bardziej krążył w jej podświadomości, niż był określonym zamiarem. Naprawdę chciała jego wsparcia i i z taką myślą go zaprosiła, ale nie dało się ukryć - wiedziała z czym będzie wiązała się jego obecność. Zdawała sobie sprawę, że to wzbudzi obruszenie i nie oszukujmy się, chciała tego. Nie mogła znieść myśli, że te zaręczyny mają tak po prostu trwać, a ona przez cały wieczór ma udawać zadowoloną tą pokręconą sytuacją. Zamiast tego wolała wzbudzić choćby małe zamieszanie. Pokazać, że wcale nie zamierzała wszystkiego przyjmować grzecznie i pokornie, nawet jeśli miała związane ręce. Co nie zmieniało faktu, że kiedy Nate powiedział o tym wprost, zrobiło jej się po prostu głupio. To faktycznie było nie fair, pogrywać Mefem w taki sposób. Tym samym Mefem, który dopiero wyszedł na wolność, miał własne zmartwienia i stawianie go w niekomfortowych sytuacjach, było ostatnim czego potrzebował. Na jej szczęście, Nox jak widać potrafił odnaleźć się w takich okolicznościach wyjątkowo dobrze. Tylko czy to ją usprawiedliwiało? To był ten rodzaj ruchu, który normalnie skrytykowała i uznała za efekt zepsucia środowiska, w którym niestety dane jej było się obracać. Jak widać, rodzina rządziła się swoimi prawami i czasami nawet mimowolnie można było złapać się na zachowaniach, którymi się gardziło. Jej policzki, jak bardzo by nie chciała tego opanować, zrobiły się lekko czerwone a na jej buzi odmalowało się zmieszanie. Szybko przykryła je jednak hardą miną. - Zaprosiłam go, bo potrzebowałam kogoś normalnego, żeby znieść te szopkę. Nie chciałam, żebyś źle się czuł - zapewniłam szybko ślizgona, mając nadzieje, że ten nie będzie na nią zły. Albo nie był, albo po prostu tego nie okazał, łapiąc jej dłoń i przyglądając się pierścionkowi zaręczynowemu. - No i jasne, że chcę, żebyś został - dodała natychmiast i po już za chwilę zmarszczyła nos w wyrazie zaskoczenia. Zaraz zaraz. Całowanie? Sahara? Latające dywany? - Czekaj, o co chodzi? Festiwal na Saharze? Ej, co ty tam wyprawiałeś? W moim ciele!- spojrzała na niego lekko oburzona. Nie sądziła, że spotkał tam Nate'a, niczego takiego jej nie opowiadał. Cóż, sama też może poczuła się zbyt swobodnie w nie swojej skórze, ale czy naprawdę ze wszystkich możliwych osób, ślizgon musiał upatrzyć sobie wtedy za towarzystwo właśnie jego? Zerkała to na jednego, to na drugiego, zainteresowana, o co w tym dokładnie chodzi.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Myślał, że ich rozmowa potoczy się już spokojnie, kiedy Beatrice położyła dłoń na jego udzie w geście zrozumienia, kiedy wspomniał o siostrze. Mimo że jego kolejne słowa był nasycone emocjami to jednak myslał, że najgorsze mają za sobą. Mylił się. Dziewczyna gwałtownie zabrała rękę, kiedy napomknął o Talii, wydawało się, jakby samo wspomnienie o pannie Vries w ich rozmowie było dla niej jak uderzenie batem. Spojrzał na nią uważnie i próbował doszukać się tego, co czuje. Ból, niedowierzanie... Może zazdrość? Nie, chyba niemożliwe. Talia była dużo wcześniej, Trice znała całą historię, wiedziała jak Talia go zraniła. Porzucił te rozmyślania. Nie sądził, że jego kolejne słowa wywołają taką reakcję. Odwrócił się w jej stronę z wyrazem szczerego zaskoczenia na twarzy. Dawno... Nie, nigdy nie słyszał takiego tonu jej głosu w jego kierunku. Miał wrażenie, że nawet trochę skulił się w sobie. A już jej kolejne słowa... Poczuł jakby ktoś go kopnął w brzuch, a jednocześnie zalała go fala gorąca. Nie mógł wyrzec słowa i przez chwilę miał wrażenie, że jego mózg totalnie się opróżnił. Nie wiedział co myśleć, w głowie brzecząły mu tylko jej słowa. Kocham cię. Jak dawno on tego nie słyszał... Wewnątrz niego karuzela emocji znowu rozpoczynała powoli szaleńczą jazdę. Kochała go. Wtedy. On sam przed sobą nie chciał się przyznać do uczuć, które się rodziły, bo nie był pewny tego, co ona czuje. Gdyby wtedy mu to powiedziała... Gdyby, gdyby... To co? Pewnie skakałby z radości, mogąc w końcu na głos wypowiedzieć to, co próbował ukryć przed samym sobą. Beatrice wstała i wyjęła papierosa z jego dłoni. Rzuciła go gdzieś, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Po jej słowach i tak zapomniał, że w ogóle zapalił. Patrzył w jej roziskrzone gniewem oczy i nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Zresztą i tak nie zdążył, bo ona mówiła dalej. Widział jej wzburzenie, wstrzymywanie emocji, pozwolił jej wypowiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. Był w szoku, nie da się ukryć. Nie wiedział, że Beatrice potrafi być aż tak zdenerwowana, ale prawdę mówiąc to w "dorosłym" życiu niewiele mieli okazji do spotkań, prawda? Ich spotkania i rozmowy były miłe i wesołe, nie zdążyli dojść do etapu zwierzeń z kłopotów, głębszych rozmyślań, bo Trice zerwała kontakt z powodu problemów, z których nie była w stanie mu się zwierzyć. I koło się zamyka. Bolały go jej tak ostre słowa, wymierzone w niego. Jakby to była jego wina! Złapał ją za obie dłonie, przytrzymując mocno. Nachylił się do niej, zmuszając aby patrzyła mu w oczy. - Wbrew temu, co sądzisz - rozumiem. Jest to trudne, ale staram się - westchnął ciężko. - Wiem jak to jest, kiedy zbyt wiele rzeczy spada na głowę i nie jesteś w stanie zrobić nic poza próbą ucieczki od wszystkiego. Nie mówię, że to pochwalam, ale rozumiem. Nie mówię też, że dzięki temu jest mi łatwiej. Mówisz tak, jakbym zrobił coś złego, jakbyś była zła na mnie - mówił powoli, próbując zachować spokój. - Dlaczego? Nie bardzo teraz wiem, czy chcesz mi wytłumaczyć czy oskarżyć - wzruszył ramionami. - Co by to zmieniło, pytasz? Może wszystko, może nic - powiedział lekceważąco. - Nie dałaś mi szansy, żeby się tego dowiedzieć. Sugerujesz, że dla mnie tamte chwile w Meksyku były bez znaczenia? - głos, do tej pory spokojny, zaczął mu lekko drżeć. - Przeżywałem w myślach każdą minutę, którą razem spędziliśmy. Non stop, codziennie, wciąż i wciąż. Wystarczyłoby jedno twoje słowo, abym przyznał się przed sobą i przed tobą do tego uczucia. Może jednak masz rację, może była w tym moja wina. Może gdybym tchórzliwie nie czekał na gest z twojej strony, który wychodziłby poza granicę przyjaźni, tylko zrobiłby to pierwszy... Może wtedy ostatnie miesiące wyglądałyby inaczej - powiedział twardo, zaciskając szczęki. - Może wtedy... czułabyś, że możesz mi zaufać i być mnie pewną. Może przyszłabyś do mnie i bylibyśmy w tym razem. Może... Ale to już się stało, czasu nie cofniemy... Merlinie, czy nie użył tych słów w ostatniej rozmowie z Talią? Naprawdę, czy musiał przeżywać ciągle takie same sytuacje? Jakim cudem? I w obu przypadkach kobiety opuściły go, bo za bardzo go kochały. Czy to nie brzmi absurdalnie? I pytanie, co czuł teraz. Minęło parę miesięcy... Nie, teraz ma zbyt wielki mętlik w głowie. Będzie musiał to przemyśleć...
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zdawało mu się, że udowodnienie jej czegokolwiek poprawi mu humor. Że poczuje się lepszy, a ona przestanie być tym nadętym, nieskalanym ideałem, na który tak często starała się pozować. Tak mu się przynajmniej wydawało... tej myśli trzymał się, by nie dopuszczać do siebie myśli, że dziewczyna po prostu wygląda tak dobrze na jego tle. Wypowiadał kolejne słowa, czekając wręcz na uczucie satysfakcji, które w domyśle miało nań nagle spłynąć. Ale nic się nie działo. Zupełnie nic się nie działo. Obserwował jej twarz i widział, że poczuła się winna, ale zamiast przyjemności, poczuł obrzydzenie do samego siebie. Co właściwie chciał tym osiągnąć? Chciał do reszty zepsuć jej pewnie-i-tak-podły humor, by czuła się równie źle jak on? Uważał, że skoro samemu coraz trudniej znaleźć mu powód do uśmiechu, odbierze go również jej? „Głupiec.” To, że wilkołak się nie bronił, wcale go aż tak bardzo nie zdziwiło. Był chyba przyzwyczajony do tego, że każdy nim gardzi; cóż, kiedy miało się taką rodzinę, była to chyba normalna kolej rzeczy. Nathaniel został wychowany na dumnego, przedsiębiorczego mężczyznę, a Mefistofeles na psa. Nie była to nawet jego wina, ale nie zmieniało to faktu, że nie był nikim niczym ponad to. Pomimo swoich napędzanych alkoholem pogróżek, był gotów zostawić go w spokoju. Nie miał za wielkiego wpływu na zachcianki swojej przyszłej żony, ta zaś silnie obstawała przy tym, że jej życzeniem jest to, by Nox pozostał na przyjęciu. Jeśli chciała mieć salonowego pieska, droga wolna. Puściłby go, naprawdę by to zrobił. Ale wtedy Mefisto znowu otworzył swój pysk i popłynęły słowa, które sprawiły, że naprężył się jak struna. Zerknął na Emily – krótko, kontrolnie, może trochę pytająco, a ona chyba nie do końca świadomie tylko potwierdziła to, co tak bardzo go zaniepokoiło. Nie wiedział kiedy sięgnął do paska, za który wciśnięta była jego różdżka. Nim zdążył zastanowić się nad słusznością swojego zachowania, w myślach wypowiadał już pełne wściekłości „collardo”, celując w Noxa. — Odszczekasz to — warknął, mrużąc zielone oczy. Jeśli wilk nie obronił się przed zaklęciem, trzymał go pod jego wpływem, z satysfakcją przyglądając się jak chłopak nie jest w stanie zaczerpnąć powietrza.