Pełen wygodnych kanap i foteli. Urządzony dość surowo i chociaż wnętrze robi wrażenie, nie jest przepełnione zbędnymi ozdobami. Obok stołu i kanap znajduje się jedynie imponujących rozmiarów kominek.
Jadalnia
Połączona z salonem. To tutaj odbywają się wszelkie spotkania rodzinne i towarzyskie. Tuż obok ogromnego stołu znajduje się bar, za którym znajduje się niezliczona ilość przeróżnych alkoholi i dodatków. Po przyrządzonym przez skrzata posiłku, od razu jest się w salonie,w którym znajdują się wygodne kanapy na których można odpocząć.
Gabinet
Dolna część pomieszczenia jest dostępna dla wszystkich. Znajduje się tu wiele szafek z książkami, wygodne fotele, bilard i szachy. Wchodzenie po schodkach na górę jest jednak surowo zabronione - to mała świątynie ojca Emily, niewielki, ale gustowny gabinet, w którym mężczyzna może liczyć na całkowity spokój.
Pokój Dominika
Trochę bardziej nowoczesny niż reszta domu. Urządzony zgodnie z gustem Dominika i chociaż chłopak już tu nie mieszka, wszystko zostało w dokładnie takim stanie, w jakim go zostawił.
Pokój Emily
Kiedy przekroczy się próg tego pokoju, trudno nie zauważyć jak bardzo nie pasuje on do reszty domu. Kiedy w rodzinie pojawiła się pierwsza dziewczynka, ojciec Emily nie miał pojęcia jak urządzić jej pokój tak, żeby na pewno jej się spodobało. Postanowił zadbać więc o kontrast - skoro "męskie" pomieszczenia były ciemne, ona otrzymała bardzo jasny, ale elegancki i stonowany pokój. Ślizgonka czuje się tu bardzo dobrze.
Kuchnia
Najprędzej zastaniesz tu skrzata, ewentualnie Emily. Mężczyźni w tym domu nie gotują i jakkolwiek dziewczyna nie chciałaby się przeciwko temu buntować - jej żołądek nie zniósłby nawet ich prób. Nie tylko nie mieli zapału do siedzenia w kuchni, nie mieli po prostu umiejętności.
Łazienka
Przestronna i wygodna. W ogromnej, narożnej wannie można spędzić wieczność.
Ogród
Znajdzie się tu i miejsce na ognisko i przestrzeń, w której można popływać, z której Emily oczywiście nie korzysta. Spora część jest pod dachem, w związku z tym nawet w przypadku gorszej pogody można spędzić czas na świeżym powietrzu.
Eric Rowle powoli wracał do formy sprzed pobytu w szpitalu. Wciąż musiał regularnie wypijać przepisane mu eliksiry i przede wszystkim, oszczędzać się tak bardzo jak to tylko możliwe, ale poza tym, był w stanie chodzić do pracy i prowadzić normalne życie. Zarówno Emily jak i jej bracia, robili wszystko, żeby tylko niepotrzebnie go nie stresować. Na rodzinnych spotkaniach dziewczyna gryzła się w język, kiedy chciała powiedzieć coś, co mogłoby go zdenerwować i raczej ugodowo się na wszystko zgadzała. Nawet biznesowe spotkanie z ojcem Nate'a i nim samym, przyjęła bez protestów, chociaż w środku wszystko głośno krzyczało w niej "nie". Oczywiście w zamyśle nie mieli rozmawiać o pracy – temat był dużo poważniejszy, ale uznał, że nie będzie jej o tym uprzedzał. Wolał postawić ją przed faktem dokonanym. Doskonale wiedział, że nie spodoba jej się ta opcja, ale on nie mógł pozwolić, żeby Emily sama zadecydowała o swojej przeszłości. Nie w tej kwestii, w której było tak duże ryzyko, że wybierze fatalnie. Z jej upodobaniami szansa, że znajdzie sobie kogoś o brudnej krwi, a kto wie, może co gorsza nawet mugola, wydawała mu się przerażająco wysoka i nie chciał prowadzić tej wojny. Wolał się zawczasu ubezpieczyć i podsunąć jej kogoś godnego i odpowiedniego. A przecież Nathaniel nie był tylko z dobrej rodziny. Miał wysokie stanowisko w ministerstwie i wydawał się odpowiedzialnym mężczyzną. Takim, który zająłby się jego córką jak należy. Eric robił to wszystko z troski o nią, nawet, jeśli początkowo miała tego nie docenić, to wierzył, że kiedyś zmądrzeje i zrozumie, że to była najlepsza decyzja. Kiedy goście zapukali do drzwi, skrzat podreptał w tamtym kierunku, a Eric zawołał swoje dzieci do jadalni połączonej z salonem. Siedział na kanapie i spokojnie czekał na rozpoczęcie kolacji. W całym domu już pachniało przyrządzonym przez skrzata posiłkiem, a on popijał spokojnie whisky, czytając w spokoju gazetę. Był ubrany w elegancka szatę i poprosił całą rodzinę, żeby zadbali o strój wyjątkowo mocno. Dość wyraźnie dał to do zrozumienia samej Emily, w końcu ona tutaj miała być najważniejsza. Skrzat powitał gości, zabrał od nich płaszcze i zaprowadził do salonu, gdzie póki co Eric czekał jeszcze sam. Wstał z kanapy i zapiął guzik szaty. Przywitał się, najpierw z ojcem Nathaniela, potem z jego matką, a na końcu z nim samym. W tym czasie pojawili się bracia Emily i zrobili to samo, a dopiero na końcu pojawiła się sama główna zainteresowana. Eric spojrzał na nią znacząco, bo zdecydowanie zbyt długo zwlekała.
Kiedy ojciec zaproponował kolację, Emily jak na złość nie potrafiła znaleźć żadnej, ale to żadnej wystarzcająco dobrej wymówki. Nawet jak wspominała o pracy – proponował zmianę terminu. Wyglądało na to, że bardzo mu zależy na jej obecności, a ona obiecała sobie być dla niego wyrozumiałą. Dlatego w końcu zgodziła się, ale we wskazanym dniu wróciła do domu z miną, jakby szła na skazanie. Na miejscu pojawiła się już rano. Zaproponowała, że pomoże w przygotowaniach, żeby odciążyć trochę skrzata (wiedziała, ile ma pracy przy tak wystawnej kolacji i nie podobało jej się, jak bardzo jest wtedy przemęczany), ale ojciec stanowczo jej zabronił zbliżać się do kuchni i skupić na szykowaniu. Wcale nie miała ochoty specjalnie się stroić. Czuła, że robiłaby to dla Nate'a, a to przecież absurd. Nie powinna się ani trochę starać. Z drugiej strony, chociaż tego typu spotkaniami szczerze gardziła, z jakiegoś powodu zawsze szykowałą się na nie wyjątkowo długo, przykładając uwagę do każdego detalu. Nie chciała wyróżniać się swoim zaniedbaniem. Zwłaszcza, że towarzystwo zawsze wyglądało jak milion galeonów, a ona nie chciała wcale od tego odstawać. Zresztą, to że nie czuła potrzeby (czy aby na pewno?) wyglądania ładnie dla Nate'a, to dlaczego nie miała robić świetnego wrażenia? Większość dnia poświęciła na nieudane próby zrelaksowania się. Kąpiel, spacer, odpoczynek. Miała nadzieje, że jakoś oswoi się z dziwną sytuacją, ale to chyba nie było możliwe. Nie chodziło o spotkanie młodszego Bloodwortha. Co prawda na pewno miało być to niezręczne, zwłaszcza po ostatnim spotkaniu z Elaine, ale do dziwnych spotkań z nim była już po prostu przyzwyczajona. Bała się zobaczyć jego ojca. W ogóle sobie nie wyobrażała konfrontacji z nim. Nie obawiała się go jako takiego – w końcu była tutaj cała jej rodzina. Martwiło ją co poczuje, widząc go na własne oczy. Czy nieprzyjemne wspomnienia uderzeną w nią tak bardzo, że straci rezon? Jak miała uśmiechać się i być dla niego miłą? Nienawidziła go zdecydowanie bardziej, niż chłopaka. Nie chciała go widzieć, siedzieć z nim przy jednym stole i udawać, że wszystko jest w porządku. Swoimi obawami niestety nie mogła się z nikim podzielić. Może w innym przypadku udałoby jej się uniknąć niekomfortowego spotkania. Strój wybrała prosty, ale elegancki. Sięgnęła po czarną, delikatną bluzkę i lekko rozkloszowaną białą spódnice. Ubrała szpilki o swojej ulubionej, wygodnej wysokości i naszyjnik z perłami. Makijaż zrobiła dość delikatny, ale usta oczywiście podkreśliła czerwoną szminką. Włosy podkręciła tak, żeby układały się w luźne fale, zwłaszcza przy samej twarzy. Użyła swoich ulubionych perfum i przejrzała się w lustrze przez dłuższą chwilę. Przegryzła wargę, kiedy usłyszała, że goście już się pojawili. Nie mogła się przełamać, żeby wyjść ze swojego pokoju. Nie czuła się ani trochę gotowa, nawet jeśli tak wyglądała. Wzięła głębszy wdech i powoli opuściła bezpieczne pomieszczenie. Kilka minut później stukot obcasów na drewnianych schodach zasygnalizował jej przyjście. W samym salonie zdobyła się nawet na sztuczny uśmiech i spojrzała na ojca Nathaniela najpewniej, jak tylko mogła. Przywitała się z nim, z całych sił starając się nie przełykać śliny podejrzanie głośno. Wyciągnęła rękę na przywitanie. - Dzień dobry - o dziwo jej głos nie zadrżał, ale bała się, że wykorzystała przez te kilka sekund maksimum swoich możliwości. Dużo łatwiej przyszło jej przywitanie matki chłopaka, do której uśmiechnęła się niemal szczerze. To chyba była osoba, której należało współczuć. Dopiero na koniec spojrzała na chłopaka, dość twardo, starając się pokazać mu, że podchodzi do tego spotkania zupełnie obojętnie. O dziwo wyglądało to wiarygodnie. Szkoda, że on musiał doskonale wiedzieć, jak dalekie to było od prawdy.
„Przyjaciół trzymaj blisko ale jeszcze bliżej trzymaj swoich wrogów.”
Christopher Bloodworth winszował sobie pomysłu na ten kontrakt – opłacał mu się pod każdym możliwym względem. Nie tylko łączył jego syna z godną ich nazwiska kobietą i zwiększał szanse na pojawienie się potomka, który przedłużyłby ciągłość jego umierającego rodu, ale i dawał mu znacznie większą kontrolę nad jedyną kobietą, która realnie zagrażała nie tylko jego synowi, a im wszystkim. Emily Rowle – dziewczyna zmuszona do wieczystej przysięgi, jedyna osoba, która znała brudny sekret ich rodziny; była dlań łakomym kąskiem od momentu kiedy tylko pojął z kim miał wówczas do czynienia. Nie zauważył tego od razu, nie rozpoznał jej kiedy patrzyła na niego przerażonym wzrokiem. W pierwszej chwili pluł sobie w brodę, nie potrafiąc w pełni przewidzieć jakie będą tego konsekwencje, potem zaś przekuł porażkę w sukces, układając szczegółowy plan działania. Zapraszał Erica na spotkania przy burbonie, zacieśniał więzy, wciągał w interesy, aż ostatecznie – niby przypadkiem, niby w żartach – zasugerował, że ich dzieci mogłyby się ze sobą dogadać. Był ostrożny; pozwalał mu myśleć, że to jego decyzja, jego pomysł. Delikatnie naciskał na możliwie bliską datę sformalizowania transakcji, świadom, że Eric Rowle nie cieszy się najlepszym zdrowiem. Zresztą obecność Madeleine również nie była bez znaczenia; jakkolwiek uważał ją za dziwadło... za głupią, bezużyteczną latawicę, która od lat podnosiła mu ciśnienie, nie mógł zaprzeczyć, że miała ogromny wpływ na Nathaniela. Jej obecność powstrzymywała chłopaka przed głupotami których bez wątpienia mógłby się dopuścić... no i trzeba przyznać, że pełniła funkcję reprezentacyjną. Nawet teraz, wyniszczona ciągnącą się od tak dawna chorobą, wyglądała zjawiskowo. Choć w ostatnim miesiącu straciła za dużo na wadze, złociste włosy zmatowiały, blada skóra nieco poszarzała, a na twarzy przybyło jej kilka zmarszczek, wciąż świeciła tym wewnętrznym, magnetyzującym blaskiem, który odwracał uwagę od wszelkich mankamentów. Mogła patrzeć na świat zmęczoną zielenią oczu, lecz w momencie gdy się uśmiechała, wszystko inne traciło na znaczeniu. Oddał skrzatowi swój płaszcz, nie obdarzając parszywego stworzenia nawet jednym spojrzeniem, po czym przywołał na twarz pełen złudnej uprzejmości uśmiech, gdy zmierzali do jadalni. – Ericu, druhu, dobrze znów Cię widzieć – przywitał się z gospodarzem domu bez choćby odrobiny fałszu w tonie głosu. Wręczył mu drobny upominek – niezwykle wyszukaną whisky i przeszedł do witania się z młodszymi mężczyznami rodu Rowle. – A oto i gwiazda wieczoru! – powiedział, zwracając się do Emily, którą powitał na szarym końcu, kłaniając się, by złożyć na jej dłoni pełen grzeczności pocałunek. Jednocześnie spojrzał na nią lodowato, przeszywająco; choć jego twarz pozostawała bez wątpienia sympatyczna, w chwili kiedy na nią patrzył, wyglądał zupełnie jak w tamtym momencie. – Żywię nadzieję, że humor dopisuje Ci w równym stopniu co uroda, szkoda byś smuciła się w tak ważny dzień. Bała się go, wiedział o tym. I zamierzał czerpać z tego pełnymi garściami.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czuł się jak bezwolne, bezmyślne zwierzę; jak psidwak prowadzony na krótkiej smyczy, zakuty w kaganiec i kolczatkę wżynającą się w skórę przy każdym gwałtowniejszym kroku. Miał ochotę uciec, wyrwać się naprzód, ale wiedział, że tylko pogorszy to sprawę. O tym, że ojciec posiada wobec niego mariażowe plany wiedział od lat, o tym zaś, że zamierza je w końcu zrealizować – od miesiąca. Choć jeszcze jako nastolatek wierzył, że uda mu się wywalczyć inną, zależną wyłącznie od niego przyszłość, już od dłuższego czasu przestał się łudzić; właściwie pogodził się z tym i było mu już wszystko jedno. Nigdy jednak – nawet w najgorszych koszmarach – nie przypuszczał, że wybraną przez ojca partnerką będzie właśnie Emily Rowle. Wszystko krzyczało w nim, by jakoś z tego wybrnąć; od samego rana (bo dopiero dnia dzisiejszego ojciec łaskawie zdradził mu kim jest jego przyszłe utrapienie) krążył z kąta w kąt, próbując wymyślić jakieś rozwiązanie. Nie potrafił usiedzieć w miejscu ani znaleźć sobie zajęcia... czuł się jak zamknięte w klatce zwierzę. Kombinował na wszystkie możliwe sposoby, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nic już nie wskóra. Skurwysyn Bloodwroth jak zwykle był dwa kroki przed nim, trzymając go w szachu; najpewniej miał to wszystko zaplanowane co do najmniejszego szczegółu. Wybór partnerki nie był przypadkowy – był tego więcej niż pewny. Jego ojciec nigdy nie zdawał się na los. Zapewne chciał by jego syn mógł mieć ją stale na oku, a i sam z całą pewnością zamierzał kontrolować sytuację. Zabawne. Im bardziej próbował się od niej odsunąć, tym mocniej los pchał go w jej ramiona. Czując, że może nie dać sobie z tym wszystkim rady, sięgnął po słodką odskocznię, jaką zawsze była dla niego whisky. Nalał sobie szklaneczkę, świadom, że nie zamierza na niej poprzestać i wychylił ją szybko, bez mała duszkiem, czując, że alkohol jest mu teraz potrzebny tak mocno, jak było to przed laty. Upiłby się, bez wątpienia. Przed kompromitacją uratowała go matka, która przyszła do niego, by nieco go wesprzeć; patrząc na niego smutnymi oczyma, subtelnie wyjęła mu szklankę z dłoni, a on nie potrafił się sprzeciwić – nie jej. Jeśli miał dziś zachować się tak, jak tego od niego oczekiwano, zamierzał zrobić to tylko ze względu na nią. Nigdy nie lubił jej zawodzić, a teraz, kiedy jej zdrowie... ba, życie, było tak kruche, przychodziło mu to z jeszcze większą trudnością. To chyba dla niej przekroczył próg rezydencji rodziny Rowle. Dla niej prostował plecy, dumnie unosił podbródek i utrzymywał na twarzy maskę chłodnej uprzejmości. Trzymał się blisko niej, bo tylko przy niej czuł się bezpiecznie (po części również dlatego, że była zwyczajnie słaba i potrzebowała fizycznego wsparcia. Wyszła ze szpitala przed tygodniem i podobne wydarzenia były dla niej ogromnym obciążeniem). Witał się z rodziną Emily, grając niemal równie dobrze co jego ojciec, kiedy jednak na nią spojrzał... Zawiesił na niej spojrzenie, a potem odwrócił je w bok, czując, że nie jest w stanie na nią patrzeć. Zdawała się być spokojna – widział, że obecność jego ojca nieco ją przestraszyła i wcale jej się nie dziwił, ale chyba spodziewał się, że przyjmie to gorzej. A może o niczym jeszcze nie wiedziała? Nie, to głupie.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Nie mógł powiedzieć, że przyszedł na tę kolację z przyjemnością. Normalnie pewnie by się ucieszył na spotkanie z rodziną swoją i inną z ich kręgu, zwłaszcza, że Nathaniela znał ze szkoły. Faktem jest, że po paru latach ich kontakty nieco się rozluźniły. Miało to coś wspólnego ze stosunkiem do mugoli, ale generalnie rozstali się raczej w przyjaźni. Nie to więc go dręczyło. Ojciec powiedział mu o głównej przyczynie zaproszenia rodziny Bloodworthów i nie wiedział czy ten pomysł spodoba się Emily. Wręcz pewny był, że dziewczyna nie będzie zachwycona i pewnie się zbuntuje. Choć ostatnimi czasy starają się wszyscy, aby ojciec się nie denerwował to Dominik nie był pewny, czy Emily zdoła bez słowa zgodzić się na propozycję rodziny Bloodworthów. Westchnął ciężko, wchodząc do rodzinnego domu. Nie zdobył się na to, aby uprzedzić siostrę. Ojciec prosił go o dyskrecję, aby pod żadnym pozorem nie mówił wcześniej o niczym Emily. Próbował oczywiście przekonać ojca, że to nie jest dobry pomysł, aby stawiać Em przed faktem i decydować za nią, za kogo ma wyjść za mąż, ale ojciec nie chciał o tym słyszeć. Stanowczo stwierdził, że będzie tak, jak postanowił. Dominik nie chciał się z nim kłócić, ale bił się z myślami czy załamać obietnicę daną ojcu i powiedzieć siostrze o jego zamiarach czy siedzieć cicho. W końcu nie powiedział nic, zbyt mocno związany przyrzeczeniem i podporządkowaniem się prośbie ojca, ale nie czuł się z tym dobrze. Postanowił, że może zostanie w domu jedną noc, więc zaniósł rzeczy do swojego dawnego pokoju. Mieli wystarczająco duzy dom, aby jego pokój mógł zostać nienaruszony. Przebrał się w elegancki strój, podobny bardziej do mugolskiego garnituru niż czarodziejskiej szaty wyjściowej, ale w tym było mu najwygodniej. W końcu goście zjawili się i Dominik opuścił pokój, aby przywitać Nathaniela i jego rodziców. Z uśmiechem przywitał się ze szkolnym kolegą i jego rodzicami. Mężczyzna u boku atrakcyjnej kobiety nie sprawiał sympatycznego wrażenia. Wrażenie to pogłębiło się, kiedy nadeszła Emily i uśmiech Booldwortha nie objął oczu, które pozostawały lodowato zimne. Dominik miał złe przeczucia, ale może zwyczajnie był uprzedzony, bo nie podobała mu się forma zaręczyn Emily. No cóż, zobaczymy jak potoczy się wieczór. Na razie przeszedł do jadali z rodziną i gośćmi.
Wiedziała, że to spotkanie będzie dziwne, niezręczne, stresujące. Zdawała sobie sprawę jak trudno będzie zdobyć się tego wieczoru na sztuczny uśmiech. Bała się, że jak przyjdzie co do czego to spanikuje, wstanie od stołu i najzwyczajniej w świecie - ucieknie. Nie mogła przewidzieć jak długo wytrzyma obecność dwóch Bloodworthów we własnym salonie. Dyskrecja nigdy nie była czymś, co przychodziło jej łatwo. Emily nie plotkowała po kątach i potrafiła dochować tajemnicy, ale wciąż nie potrafiła dostatecznie skutecznie skrywać w sobie emocji. Na szczęście w ostatnim czasie dość często tę umiejętność ćwiczyła, można było więc przypuszczać, że trenining czyni mistrza. Czy aby na pewno? Spojrzenie, jakim obdarzył ją ojciec Nate'a, nie pozostawiało złudzeń. Dzisiejsza kolacja to było wyzwanie, któremu ślizgonka mogła nie sprostać. Z drugiej strony, tak bardzo nie chciała dawać satysfakcji, ani jednemu, ani drugiemu. Motywacja była silna, ale istniała jeszcze tylko dlatego, że dziewczyna wciąż nie wiedziała, jaki jest prawdziwy cel tego spotkania. Zaskoczona dziwnym stwierdzeniem mężczyzny, zmarszczyła nos. Moment, co? Nie rozumiała, dlaczego to niby ona jest tutaj ważna. Przecież chodziło o interesy, jej nic nie było do tego, była pewna, że pełni tylko funkcję ozdobną, że chodzi jedynie o stworzenie atmosfery rodzinnej, miłej kolacji. Aż krzyczało w niej na myśl, jak duży jest to absurd, ale zgodziła się, dla ojca. Już to uważała za duże poświęcenie. - Gwiazda wieczoru? Dlaczego? - spojrzała zdezorientowana po zgromadzonych, zatrzymując na dłużej spojrzenie na ojcu. Nie miała żadnych podejrzeń. Prawdę mówiąc, mimo znajomości jego poglądów, w życiu nie spodziewała się, że zrobi coś takiego. Była pewna, że ich relacja jest na tyle dobra, że nie posunąłby się do ruchu, który przecież bezwzględnie by ją skrzywdził. Nawet, jeśli nie wiedział jak fatalna jest ta rodzina, to sam pomysł wydawał się absurdalny.
Chciał dobrze. Pomysł, subtelnie podsunięty przez przyjaciela, wydawał mu się znakomity. Emily miała mieć u boku porządnego chłopaka, kogoś, kto się nią zaopiekuje, kogoś kto zapewni jej czystokrwiste, zdolne dzieci. Czego chcieć więcej? Nie mógł przecież wiedzieć, że Nathaniel to był najgorszy możliwy wybór z perspektywy dziewczyny. Wiedział jednak, że będzie się buntować. Nawet gdyby zaproponował jej kogoś, w kim byłaby szalenie zakochana, wzdrygnęłaby się na myśl o decyzji o zaręczynach aranżowanych przez rodziców. Znał ją i właśnie dlatego wolał jej nie informować. Liczył, że jak przyjdzie co do czego, nie będzie robiła niepotrzebnych scen i jakoś pogodzi się z sytuacją. To był jednak dość ryzykowny ruch. W końcu Emily w przypływie złości mogła wybuchnąć, zrobić, lub powiedzieć coś głupiego, a raczej obraźliwego. Wtedy świeciłby oczami przed zaprzyjaźnioną rodziną, ale szedł w to ryzyko świadomie. Teraz już wiedział, że należało uprzedzić innych o tym, jaką taktyke przyjął. Konsekwencje tej decyzji ponosił teraz, kiedy podejrzenia dziewczyny zostały wzbudzone na samym wstępie, na jego oko trochę za szybko. Skoro jednak hasło zostało rzucone, nie było już na coś czekać. - Spokojnie. Najpierw usiądźmy, zaraz wszystkiego się dowiesz. To świetne wieści – powiedział, mimo, że doskonale zdawał sobie sprawę, jak odmienne zdanie będzie miała jego córka. Zaprosił gości do stołu i nalał Smoczej krwi do kieliszków, a skrzat doniósł gorące dania. Mężczyzna ciągle czuł na sobie wyczekujące spojrzenie córki, ale najpierw przypilnował, żeby każdy miał pełen kieliszek i miał czas na nałożenie sobie pierwszych dań. W końcu jednak spojrzenie jego najmłodszego dziecka nie było do wytrzymania. Uśmiechnął sie i upił łyka alkoholu. - Spotakliśmy ze względu na ciebie, Emily. A raczej na was. Chodzi o zaręczyny, twoje i Nathaniela. To rodzinna kolacja, ale niedługo oczywiście wyprawimy wam przyjęcie – powiedział spokojnie, modląc się w duchu, żeby dziewczyna zareagowała na to tak, jak powinna. To były jednak tylko złudzenia, w które sam Eric nawet nie wierzył.
To musiał być żart. Kiepski, nieśmieszny i nie na miejscu, zupełnie nie w stylu jej ojca, ale kto wie, może zmieniło mu się poczucie humoru. W tej chwili to była absolutnie jedyna prawdopodobna opcja. Los bywał dla Emily złośliwy już nie raz, oswajała się z tym, ale wszystko miało swoje granice. Tutaj została ona przekroczona – a raczej przeskoczona o kilka dobrych kilometrów. Oblizała usta, w panice nie mogąc nawet nic z siebie wydusić. Niemal zaksztusiła się kawałkiem parzonej dyni. Upiła sporego (zbyt dużego by był eleganckim) łyka czerwonego wina i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Tylko co? Nie miała pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji, nigdy nie sądziła, że do niej dojdzie. Normalnie pewnie by wybuchła. Miała ochotę krzyknąć, że sa niepoważni, że wszyscy zwariowali, a tradycja zupełnie rzuciła im się na głowę. To byłby dla niej najbardziej naturalny odruch i tylko cud sprawił, że dalej milczała, siedząc na krześle niespokojnie. Spojrzała na Nathaniela, wyczekując jego reakcji. Liczyła na śmiech, który wciąż mógłby potwierdzić jej teorie z żartem. Spodziewała się ewentualnie szoku. Przecież nie mogło być tak, że ona nie została uprzedzona, a on przyszedł tu z pełną świadomością co go czeka. Nie doszukała się jednak ani jednego, ani drugiego. Jej bracia tez wyglądali na śmiertelnie poważnych, a ona poczuła, że robi jej się słabo. - To żart, tak? - wydusiła z siebie w końcu. To. Nie. Mogła. Być. Prawda. Bo co jeśli była? Nie mogła wdawać się z ojcem w gorące dyskusje, co dopiero mówić o kłótni, która przecież prędzej czy później by się rozpętała. Z drugiej strony, nie mogła zgodzić się na tak idiotyczny scenariusz. Musiało istnieć trzecie wyjście. Spojrzała na Dominika, oczekując, że przede wszystkim też będzie zaskoczony tym obrotem sprawy, ale też, że pomoże jej wybrnąć z tak pokręconej sytuacji. On przecież nie mógł o tym wiedzieć, na pewno by ją uprzedził. A teraz z całą pewnością był temu przeciwny. Razem na pewno coś wymyślą, prawda?
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Atmosfera w jadalni panowała dość sztywna. Sztuczne uśmiechy i uprzejmości. Zwykle tak wyglądały początki kolacji biznesowych, ale dzisiaj kartą przetargową było dwoje młodych przedstawicieli dwóch rodów. I zdaje się, że oboje nie mają o tym pojęcia, choć Dominik odniósł wrażenie, że stosunki między jego młodszą siostrą a Bloodworthami są jakieś napięte. Czy wynika to po prostu z niechęci do tej kolacji czy ma to jakieś inne podłoże? Czyżby znali się bliżej? Dominik porzucił te rozmyślania, wywołane zapewne jego podejściem do całej sprawy i wiedzą na temat prawdziwego powodu spotkania. Wydawało mu się, że każdy chciał mieć tę kolację za sobą. Emily wzmogła czujność, kiedy starszy Bloodwroth nazwał ją gwiazdą wieczoru. Na jego słowa Dominika aż ścisnęło w żołądku. Szybko przeszedł do konkretów, pomyślał Dominik, ale pan Rowle opóźnił nieco "dobre" wieści i najpierw zaprosił wszystkich do stołu. Jakby podane trunki i jedzenie miały poprawić wydźwięk przekazywanej nowiny. W końcu ojciec nie mógł już znieść wyczekującego spojrzenia Emily i padły słowa, których Dominik się obawiał. Choć może nie tyle słów, co reakcji siostry. Wbił wzrok w swój talerz, czekając na wybuch. Nic takiego jednak się nie stało. Przeciwnie, cisza aż dzwoniła w uszach. Przez dobrą chwilę nikt się nie odezwał, właściwie wszyscy czekali na reakcję dwojga młodych, których bezpośrednio ta rewelacja dotyczyła. Jeżeli Emily zaniemówiła to musiała to gorzej przyjąć niż Dominik podejrzewał. Bał się na nią spojrzeć, czuł, jakby zatajając informację ją zawiódł. Nie chciał, żeby czuła, że nie może mu ufać, ale miał nadzieję, że zrozumie, iż nie mógł złamać obietnicy danej ojcu. Zresztą sama chyba na razie nie robiła awantury właśnie po to, aby go nie denerwować. Gdy męcząca cisza przedłużała się chłopak podniósł głowę i napotkał wzrok Emily, która wpatrywała się w niego z nadzieją, że on też o niczym nie wiedział i że jej pomoże. Dominik bardzo tego chciał, ale czy jest rozwiązanie tej sytuacji? W czystokrwistych rodach często nadal przestrzegano zasady, że jeśli rodzice wybiorą kandydata do ślubu to dziecko raczej nie powinno dyskutować. Ale to przecież nieludzkie. Jak ojciec mógł się na to zdecydować, wiedząc że sam ożenił się w ten sam sposób i jak to się skończyło? Wzrokiem Emily przekazał swoje współczucie, a na jej pytanie odpowiedział, kręcąc powoli głową. Teraz dowiedziała się, że wcześniej o tym wiedział. Był wściekły na siebie i pluł sobie w brodę, że jednak nie zdecydował się powiedzieć o wszystkim, aby Em była przygotowana do tej kolacji, tyle chciałby jej teraz powiedzieć, ale nie mógł w obecności tylu osób. Głos należał do ojców i przyszłego narzeczeństwa. Potem porozmawia z Emily.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ojciec się nie cackał i od razu nawiązał do prawdziwego celu ich wizyty. Przecież całe to żałosne spotkanie nie było niczym więcej niż zwykłą wymianą posiadanych przez nich od lat towarów, więc właściwie czemu w ogóle się temu dziwił? Równie dobrze mogli darować sobie tę farsę i po prostu wysłać sobie sowy z podpisanymi dokumentami – bo przecież o to wszystko się rozbijało. Staruszek miał najwyraźniej ochotę jak najszybciej załatwić swoje sprawy i, cóż, pod tym względem wyjątkowo się z nim zgadzał. Sam najchętniej miałby to już za sobą, nie miał ochoty siedzieć tu nawet chwili dłużej. Wspólna kolacja była w takim układzie nie miłym sposobem wspólnego spędzenia czasu, a zwykłym utrapieniem; w jego ustach każdy kęs jakiejkolwiek potrawy był mdły lub przepełniony goryczą i musiał uważać, by nie stanął mu on w zaciśniętym stresem gardle. Nie odzywał się z własnej woli, jedynie odpowiadał na zadawane mu od czasu do czasu pytania – zdawkowo i tak lakonicznie, na ile tylko pozwalała mu etykieta, której zasad mimo wszystko nie chciał łamać. Leniwie i bez większego zainteresowania przysłuchiwał się prowadzonym przez starszych mężczyzn rozmowom i uparcie nie patrzył w stronę Emily, większą uwagę poświęcając znajdującej się na jego talerzu dyni, aniżeli dziewczynie samej w sobie. Nie rozmawiał nawet z Dominikiem, choć niegdyś nieźle się ze sobą dogadywali – nie tylko ich drogi rozeszły się już kilka lat temu, ale przede wszystkim... czuł się winny w związku z tym jak bardzo skrzywdził jego siostrę. Nie za bardzo potrafił mu po tym wszystkim spojrzeć w oczy – po prawdzie ciężko było mu wytrzymać wzrok każdego z członków rodziny Rowle. Wyczekiwał momentu kiedy całe to przedstawienie w końcu się zakończy i na wierzch wyjdzie prawdziwy cel ich spotkania, ale mimo to w momencie kiedy to się stało, czuł, że w ogóle nie jest na to gotowy. Czyli jednak nie wiedziała? Pod tym względem nawet jego ojciec zachował się bardziej ludzko, choć w każdej innej sytuacji próżno było doszukiwać się w nim podobnych odruchów. Zachował kamienną twarz, tak jakby Emily wcale nie wyglądała na zaskoczoną; niespiesznie i ze spokojem otarł wargi śnieżnobiałą serwetką, którą odłożył na stół, pociągnął łyka wytrawnego czerwonego wina i uniósł kąciki ust w wystudiowanym przez lata uśmiechu. — Nie, to nie żart — odpowiedział, jednocześnie patrząc w jej stronę pierwszy raz od dłuższego czasu. Wbił w nią spojrzenie zielonych oczu, z całych sił pragnąc by mogły przekazać jej, by po prostu siedziała cicho. To nie była sytuacja, w której dyskusja byłaby rozsądnym rozwiązaniem, ale bał się, że Emily może tego nie dostrzegać.
Poczuła się zdradzona. Potrafiła w jakiś pokrętny sposób zrozumieć wszystkich w tym pokoju, poza Dominikiem. Jak mógł jej nie uprzedzić? Tej opcji nawet nie brała pod uwagę, dopiero teraz, widząc wyraz jego twarzy, wiedziała, że właśnie taka jest prawda. Nie tylko nie powiedział jej wcześniej, ale teraz też milczał, nie zdobywając się nawet na słowo protestu. Zacisnęła dłoń na serwetce i po komentarzu Nate'a, miała tym większą ochotę wybuchnąć. Jak on mógł być tak spokojny? Przecież jego życie też było teraz całkowicie poza jego kontrolą. Do tej pory była pewna, że to nie jest coś, na co szczególnie ma ochotę. Widocznie jednak jego ojciec miał na niego aż tak silny wpływ. To było przerażające. Emily bała się postawić, ale nie obawiała się swojego taty, tylko tego, co mu tym zrobi. Biła się chwilę z myślami i w końcu wstała od stołu. Musiała stąd wyjść, inaczej nie było szansy, żeby nie zrobiła czegoś głupiego. Zresztą, chciała porozmawiać z Nate'em, bez towarzystwa obu rodzin. - Przepraszam, muszę na chwilę odejść. Nate - powiedziała to imię z trudem, ale zwracanie się do niego po nazwisku było teraz nie na miejscu - możemy porozmawiać? - zapytała, z pozoru grzecznie, ale musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że wszystko aż się w niej gotuje. Na ojca chłopaka nawet nie zerkała, ta iskra mogła wzniecić zbyt wiele. Nie czekając na odpowiedź wyszła na zewnątrz, do ogrodu. Wzięła głęboki wdech i zaczęła krążyć w tę i z powrotem po niewielkiej powierzchni. Kiedy chłopak dołączył i zamknęły się za nim drzwi, podeszła blisko niego i podniosła głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy. - Twój ojciec to psychopata. Nie wiem jak to zrobisz, ale masz przerwać ten cyrk, teraz! - aż uniosła głos. Dłużej nie mogła nad sobą panować, wykorzystała już cały zapas cierpliwości na dziś. - To jest jakiś totalny absurd. Jak w ogóle mogłeś się na to zgodzić?! - uderzyła go w ramię - Wiedziałam, że jest z tobą źle, ale teraz widzę, że masz całkowicie nierówno pod sufitem. Mam być twoją narzeczoną? Przysięgam, że jeśli jakoś tego nie załatwisz, naprawdę tego pożałujesz - miała wrażenie, że pęknie przez ogarniającą ją wściekłość. Bez pytania zaczęła obmacywać jego kieszenie i wyciągnęła papierosy, które spodziewała się tam znaleźć. Zapaliła jednego końcówką różdżki i zaciągnęła się, wciąż koślawo i nieumiejętnie, ale po jego wskazówkach nad wodospadem, trochę lepiej. Zapiekło, ale kontynuowała. Smakowało ohydnie, ale skoro tak często to palił, musiało na coś pomagać, prawda? Wolałaby się upić, ale na rodzinnej kolacji to nie wchodziło w grę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Obserwował ją. Od momentu kiedy w końcu podniósł na nią spojrzenie, nie spuścił go z niej nawet na sekundę. Miał pod kontrolą każdy jej gest, każde drgnięcie danego mięśnia twarzy. Siedział naprzeciwko niej, pozornie spokojny, a w rzeczywistości napięty jak struna i czekał – na co? Na wybuch? Na łzy? Na pełne goryczy słowa? Nie miał pojęcia czego mógł się spodziewać, przewidywał więc najgorsze. Dlatego kiedy wstała od stołu, zamarł w zupełnym bezruchu, nie mając pojęcia co zaraz zrobi. To, co usłyszał, wydało mu się tak rozsądną opcją, że zgodził się od razu. Uśmiechnął się do niej szerzej, a potem z podobnym wyrazem twarzy zwrócił się ku ojcu dziewczyny. — Za moment wrócimy, proszę się nie przejmować i w spokoju kontynuować kolację. — powiedział przymilnym tonem, po czym również wstał i niespiesznie ruszył wyznaczoną przez nią drogą. Powinien był się dziwić temu, że chciała porozmawiać? Raczej nie. Gdyby sam został postawiony przed faktem niemalże dokonanym, na pewno również miałby w głowie całe mnóstwo pytań i pretensji. On dostał szansę na ich wyrażenie i nagle poczuł ogromną wdzięczność wobec rodziców, że dali mu choćby minimum czasu na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Wdzięczność do kata, że był szybki i delikatny. — Powiedz mi coś, o czym nie wiem — mruknął posępnie, dodając do tego pełne bezradności wzruszenie ramionami. Jego ojciec był specyficzną osobą, a Nathaniel był chyba najbardziej świadomym tego człowiekiem. Może tuż po matce, która zdążyła wycierpieć więcej niż on sam. Stał tam i po prostu pozwalał jej się denerwować. Potrafił bez problemu wyobrazić sobie jak wiele było w niej teraz emocji, które usilnie szukały ujścia. Sam był na to gotowy już od dawna, a i tak od rana nie potrafił przejść z tym wszystkim do porządku dziennego. Patrzył jej w oczy tak długo, jak sama tego chciała i cierpliwie czekał, aż wyrzuci z siebie to, co denerwowało ją najbardziej. Dopiero kiedy zamilkła i zaczęła go, cóż, obmacywać, uniósł nieznacznie brew (co było, swoją drogą, pierwszą rysą na nałożonej przezeń masce) i odchrząknął, postanawiając nie przejmować się nią i w końcu zabrać głos. — Naprawdę myślisz, że ta sytuacja mnie... bawi? Cieszy? Nie wiem co tam siedzi w Twojej głowie — ton jego głosu sugerował, że naprawdę przypisywał jej zaawansowane stadium nieznanej dotąd choroby psychicznej. Odebrał z jej rąk papierośnicę kiedy już wyjęła z niej jednego błękitnego gryfa i sam również poszedł w jej ślady. — Uważaj, ostre — powiedział i z fajkiem w ustach nachylił się, żeby mogła odpalić i jemu. Wyprostował się i oparł o ścianę, wydmuchując dym w ku górze. — Co miałbym z tym zrobić? Jak sobie to niby wyobrażasz? Zdawało mi się, że zdążyłaś się już przekonać, że nie warto stawiać oporu mojemu ojcu. Zawsze znajdzie sposób na to, żeby złamać człowieka. — Skrzywił się, przy niej pozwalając sobie na szczerą mimikę twarzy. To było przyjemne – nie musieć panować nad każdym jej mięśniem. Znała go już na tyle dobrze, że przy niej nie było to potrzebne. — Wiedziałem, że kiedyś mnie to czeka i wierz mi, jakieś sześć lat temu zachowywałbym się zupełnie tak jak Ty. Ale to nie ma sensu, po prostu. W ogóle nie podoba mi się to, że wybrał mi małolatę, która w dodatku traktuje mnie jak zło najgorsze, ale zgadnij co — przeniósł na nią wzrok, który od jakiegoś czasu tkwił w podbiciu dachu, jakby stanowiące je deski były niezwykle ciekawym widokiem. Zaciągnął się głęboko dymem, tworząc dramatyczną pauzę — nie mam tu nic do gadania. I ty też nie. Możesz walczyć, tracić czas, energię i szacunek w oczach ojca, albo po prostu się zgodzić i po cichu myśleć jak obrócić tę sytuację na swoją korzyść. Skrzywił się po raz kolejny. On rozmyślał o tym od rana i w istocie zdołał już dojść do pewnych wniosków. W gruncie rzeczy ich „związek” naprawdę nie był głupim rozwiązaniem. Niewątpliwie był jednak szalenie niewygodny. Westchnął cicho i przekrzywił głowę, zadając kolejne pytanie — Nie powiedział Ci? — coś w jego tonie się zmieniło. Nie było w nim może żalu wobec dziewczyny, ale nie brzmiał też kpiąco — co za skończony kutas. Nie jest w niczym lepszy niż mój ojciec.
Nienawiść narastała w niej w przerażająco szybkim tempie. Nie do Nathaniela, tylko do jego ojca, który siedział zadowolony w salonie i był pewien, że jak zwykle ma wszystkich w garści. W Emily wszystko gotowało się na tę myśl. Nie chciała być pod jego kontrolą, gardziła tego typu manipulacjami. Była zbyt dumna, żeby tak po prostu zgadzać się na wszystkie warunki i tańczyć, jak ktoś jej zagra. Nie rozumiała, jak Nate może znosić to wszystko z takim spokojem. Był opanowany i zachowywał się, jakby to był nowy, nic nie znaczący szczegół w jego życiu. Nie stawiał oporu tylko płynął z prądem, biorąc to takim, jakie było. A przecież było kompletnie popieprzone. Nie potrafiła znaleźć słów na opisanie tego, jak bardzo ta sytuacja była irracjonalna. Nie chodziło tylko o aranżowane małżeństwo, którym gardziła. Chodziło też o nieprzypadkowy dobór pary. - No mam nadzieje, że cię to nie bawi. Ale to chyba trochę za mało, co? Wystarczyło powiedzieć nie. To twój ojciec, a nie szef. Jesteś dorosły, masz własną pracę i życie, dlaczego się go słuchasz? - zapytała i podpaliła jego papierosa. Faktycznie były ostre i dziewczyna krzywiła się przy zaciąganiu, ale i tak kontynuowała. Wciąż liczyła na jakieś zbawienne, uspokajające działanie, które niestety nie nadchodziło. - To nie to samo. Byłam w sytuacji bez wyjścia. Byłam zmuszona... praktycznie siłą. A ty tutaj przyszedłeś z własnej woli. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Równie dobrze możesz się od niego odciąć. Dziwie się, że dawno tego nie zrobiłeś - przyznała i zakaszlała przy kolejnym, mocniejszym zaciągnięciu. Nie wierzyła w to co mówił. Bała się jego ojca, jasne i wiedziała, że jest na wygranej pozycji, ale nie chciała przyjąć do wiadomości, że nie da się z nim wygrać. Nie mogli istnieć tacy ludzie, każdy miał jakiś słaby punkt. Teraz, stojąc na mrozie i trzęsąc się, nie z zimna, tylko z wściekłości, obiecała sobie, że co by się nie działo, uda jej się go odszukać. Nawet nie po to, żeby odzyskać wolność i przewagę. Chodziło o coś więcej. Emily poczuła faktyczną chęć zemsty. - Ej! - spojrzała wściekła na Nathaniela, po jego słowach, które pierwotnie miały być chyba dziwnego rodzaju wsparciem. - Nieprawda. Jest rasistą z nienormalną obsesją na punkcie czystości i krwi i jest wybitnie staroświecki, ale robi to przez skrzywiony system wartości i przede wszystkim, dla mojego dobra. Przynajmniej wydaje mu się, że to będzie dla mnie dobre i pewnie jest przekonany, że oddaje mnie w dobre ręce - prychnęła. - Twój ojciec chce trzymać mnie na smyczy i zapewnić ci ładną, czystokrwistą żonkę, obchodzi go, czy będziesz w tym układzie szczęśliwy? - jej głos był ostry, prawdopodobnie trochę za bardzo, ale nie mogła kontrolować złości i w tej chwili całą skupiała się właśnie na chłopaku. Jasne, że winiła go za to co się stało. Od początku do końca, to wszystko była jego wina. To było tylko kolejne wydarzenie zapoczątkowane przez decyzję, jaką podjął w mieszkaniu. W ogóle dostrzegał, że to niszczy jej życie coraz bardziej? Doprowadzał ją do szału tym spokojem i pogodzeniem się z sytuacją. Powinien to naprawić - Nie jest Merlinem, nie może zawsze wygrywać - powiedziała nagle, gasząc w końcu papierosa o murek na tarasie. Chociaż nie rozwinęła tej myśli, dało się wyczytać w niej wyzwanie, jakie rzuciła samej sobie. Może nie dzisiaj i nie jutro, ale z czasem, musiała mu sprostać. A przynajmniej spróbować.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Emily z sekundy na sekundę coraz bardziej przypominała dorodną, dojrzałą czyrakobulwę, która lada moment wybuchnie, siejąc przy tym spustoszenie. Widział ją już w wielu różnych, często skrajnych stanach, ba, do większości doprowadził ją osobiście – ale chyba nigdy do tej pory nie miał tej wątpliwej przyjemności, by obserwować jej wściekłość. Gdyby sytuacja w której się znaleźli była choć odrobinę normalniejsza, z pewnością z zafascynowaniem obserwowałby to przedstawienie, teraz jednak... sam nie wiedział co robić. Choć nie powinno mu na niej zależeć, czuł potrzebę, by jakoś uspokoić ją nim wrócą do środka (albo zanim trzaśnie go jakąś śmiercionośną klątwą), chociażby dlatego, że wybuch przy tym całym szanownym rodzinnym gronie mógłby zakończyć się katastrofą. Popatrzył na nią z wyrzutem. Spodziewał się... sam nie wiedział czego oczekiwał, ale przypuszczał, że okaże mu choć trochę zrozumienia. Gdyby miał do czynienia ze swoim szefem, byłoby mu znacznie łatwiej odmówić. Zresztą... czy nie był nim w pewnym stopniu? — Nie chrzań, ma takie kontakty w Ministerstwie, że gdyby tylko chciał, zrobiłby tam bagno, o jakim mój szef mógłby tylko pomarzyć — coraz trudniej było mu zachowywać spokój, a każde jej kolejne słowo drażniło go coraz to bardziej i bardziej. Miał ją uspokoić, ale szybko doszli do momentu, w którym potrzebowali tego oboje. Pospiesznie zaciągnął się papierosem, jego kotwicy w morzu zwyczajowego stoicyzmu i chyba tylko to powstrzymało go przed gniewnym warknięciem. Przynajmniej w jakimś stopniu, bowiem wypowiedziane przez niego następnie słowa nie miały mieć w sobie nic przyjemnego i brzmiały tak oschle i zimno, jak chyba nigdy jeszcze nie miała okazji tego słyszeć. No, chyba że na Saharze, gdy rozbiła jego wino. — Nie masz. Pojęcia. O moich. Motywach. — wysyczał i odsunął się od ściany, podejmując nerwowy spacer. Wszystko, byle tylko na nią teraz nie patrzeć. — Nie masz pojęcia dlaczego tutaj przyszedłem, więc, z łaski swojej, zamknij się zanim zdenerwujesz mnie na tyle, że Ci w tym pomogę. Wsunął rękę w gęste kosmyki włosów, które po wakacyjnych wybrykach odrosły już na tyle, by znów dało się je układać. Przymknął na moment powieki i wziął głęboki wdech, czując, że musi jak najszybciej odzyskać kontrolę nad samym sobą. Nie miała pojęcia, że nie robił tego dla ojca, a dla schorowanej matki, której jedynym życzeniem było to, żeby w rodzinie panował względny spokój. Nigdy nie popierała w pełni swojego męża, ale też mu się nie sprzeciwiała, zwłaszcza w sprawach biznesowych. A to, jakby na to nie patrzeć, był przecież biznes. Trudno się dziwić, że nie widziała w tym nic złego, przecież sama wychowała się w podobnych wartościach; została mu sprzedana za niezłą sumkę galeonów i intratny biznes związany z eksportem wina. A skoro jej mąż wyszedł na tym małżeństwie lepiej niż ona sama, nic dziwnego, że chciała podobnego losu dla swojego syna. O sprawie z Emily nie miała, rzecz jasna, bladego pojęcia. W życiu nie odważyłby się opowiedzieć jej o tym, jak spaprał życie osiemnastoletniej dziewczynie. — Nie było innego wyjścia, koniec tematu. — Szedł w zaparte, bo powtarzając znane mu formułki, łatwiej było mu zachować spokój. Nawet jeśli Emily z każdym kolejnym zdaniem brzmiała mu coraz bardziej jak wariatka... tak ślepo broniła swojego ojca, mimo że obiektywnie rzecz biorąc, różnił się od Christophera tylko tym, że był mniej wyrachowany i bardziej ludzki. Założyłby się jednak, że jako córka, w dodatku najmłodsza z całej rodziny, nie miała najbledszego pojęcia jakie rzeczy jej kochany rodziciel wyczyniał poza oficjalnymi interesami. Oni wszyscy byli warci siebie. A on coraz bardziej się do nich upodabniał. Kupił sobie czas na zastanowienie, zaciągając się kolejną porcją nikotyny, a potem spojrzał na nią i zbliżył się do niej nieznacznie, dość powoli. — Obchodzi go to czy będę bezpieczny. A Ciebie? Zdajesz się w ogóle nie dbać o swoje interesy. Myślisz, że gdyby mój ojciec nie zaproponował Twojemu tego układu, nigdy nie poszedłby na inny? I co byś niby wtedy zrobiła? — patrzył jej prosto w oczy, z równą natarczywością, jaka towarzyszyła jego słowom — Lepszy jest wróg, którego znasz. I narzeczony, któremu nie wypaplasz sekretu, który kosztowałby Cię życie. Co gdyby wydał Cię za kogoś innego, a ta osoba jakimś sposobem by to z Ciebie wyciągnęła? Zaciągnął się po raz ostatni i zgasił papierosa na jej wzór, wrzucając go do najbliższej doniczki. — Nie jest Merlinem, ale zdecydowanie może wygrywać. I nie zawsze warto się z nim kłócić dla samej zasady. Bo widzisz, Rowle, jest szalenie inteligentnym skurwysynem i skoro tak postanowił, jest to najpewniej najlepsze możliwe rozwiązanie.
Była zaślepiona złością. A może to raczej była panika? Gorączkowo szukała rozwiązania i nie myślała rozsądnie. Przerażał ją fakt, że nie widzi rozwiązania, że nie może, a przynajmniej nie powinna, stanowczo odmówić. To było wbrew wszystkim jej zasadom, wbrew wszystkiemu w co wierzyła. Nie sądziła, że kiedyś zgodzi się na aranżowane małżeństwo. Od zawsze patrzyła na te wszystkie pokręcone tradycje i zasady czystokrwistych rodów z tak dużą pogardą, a teraz miała temu przyklaskiwać, uczestniczyć w tym?. Było jej coraz bardziej gorąco i czuła, jak ogarnia ją prawdziwa panika. A Nathaniel? Cóż, zdecydowanie nie pomagał. Nie mogła znieść pewności w jego głosie. On się już nawet nie wahał. Przyjął sytuację taką, jaka była. Co gorsze, zdawał się uważać to za dobre rozwiązanie. Nie wierzyła w to co słyszy. Najgorsze było to, że miał rację. Dopiero teraz dotarło do niej coś, nad czym wcześniej się nie zastanawiała. Nigdy nie była dziewczyną, która po nocach marzyła o księciu na białym koniu i gromadce dzieci, ale fakt, że nie zbuduje prawdziwego, opartego na zaufaniu związku, uderzył w nią mocniej, niż by się tego spodziewała. Zrozumiała, że zaręczona z nim, czy nie – nie miała co liczyć na prawdziwą relacją z kimkolwiek innym. Przecież z nikim nie mogła być w pełni szczera. Nie mogła poczuć się na tyle swobodnie, żeby móc powiedzieć takiej osobie absolutnie wszystko. Zawsze istniałby dystans, który, może i wyczuwalny tylko przez nią, ale niszczyłby związek bez wątpienia. Usiadła na murek i poczuła, jak robi jej się słabo. Jedyną osobą, z którą mogła być kiedykolwiek w pełni szczera, był Nate. Zrobiło jej się sucho w ustach i pobladła. Przełknęła ślinę w panice i zacisnęła dłonie na murku, uspokając oddech. Nie patrzyła już na niego, unikała jego spojrzenia. Teraz zrozumiała, że w zupełnie pokręcony sposób, jest na niego skazana. I to nie przez zaręczyny. - Nie chce tak żyć - mruknęła. Ta myśl była tak bardzo nie do zniesienia, że odebrała Emily nawet zdolność do podscycania złości, która przed chwilą paliła ją jeszcze żywym ogniem. Teraz czuła się, jakby zeszło z niej powietrze. Niestety, w żadnym stopniu nie była to ulga. - Nie chce cię nawet znać. Nie chce, żebyś był osobą, która wie o mnie najwięcej. Nie chce udawać twojej narzeczonej, ani brać z tobą ślubu. Merlinie, naprawdę zabraliście mi wszystko. Normalne życie, nawet rodzinę, która nieświadomie chce mnie wepchnąć w ramiona kogoś takiego. Jacy by nie byli, świadomie nie zrobiliby czegoś takiego. Nawet nie mogę im powiedzieć, dlaczego aż tak tego nie chce. Nigdy im nie będę mogła tego powiedzieć. Ani nikomu. Mogę o tym rozmawiać tylko z tobą. To popieprzone. Żałuje, że w ogóle byłeś nad tym jeziorem – powiedziała i co gorsza, w tej chwili naprawdę w to wierzyła. Sytuacja wydawała jej się tak beznadziejna. Praktycznie bez wyjścia. Zresztą, czy to było tylko jej czarnowidzenie, czy fakt? -Najlepsze możliwe rozwiązanie – powtórzyła kpiąco, patrzac znowu prosto na niego. Spojrzała mu w oczy i milczała przez chwilę. Wydał jej się teraz tak podobny do mężczyzny, którego przed chwilą witała w jadalni. - Niedobrze mi jak na ciebie patrze – wstała z murku i zacisnęła wargi mocniej. Była na jakiejś karuzeli emocji, najpierw wściekłość, potem stan bliski płaczu, a teraz pojawił się dystans i chłód. - Nie wrócę tam. Powiedz, że źle się poczułam i poszłam do siebie. Ale zgadzam się, jeśli ktoś w ogóle omieszka zapytać – powiedziała jedynie, jakimś cudem wytrzymując jego spojrzenie. - Póki co.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przez moment myślał, że wygrał. To znaczy nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo przecież sytuacja w jakiej się znaleźli nieustannie czyniła ich oboje przegranymi; zdawało mu się, że przemówił jej do rozumu. Że jego argumenty były na tyle silne i poparte dużą dawką logiki, że w końcu zrozumiała, że to walka z wiatrakami. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wcale jej nie przekonał, a jedyne co zrobił to odebranie jej resztek nadziei i woli walki. I choć w ten sposób była spokojniejsza i skłonniejsza do ugody... czy właśnie taką chciał ją oglądać? Przygryzł wargę, patrząc jak siedzi na murku, zrezygnowana i stłamszona, na granicy łez – kolejny raz z jego powodu. „Ja też nie” – odpowiedział jej w myślach, ale nie wypowiedział ani słowa, z pozoru spokojnie czekając aż powie coś więcej. A potem było tylko więcej spokoju – grubsza maska i więcej kłamstw, całe morze fałszu, w którym tonął, by nie wyszło na jaw, że jak każdy człowiek ma serce i zdarza się (częściej niż by chciał), że gnębią go wyrzuty sumienia. — Nie mów tak. Ja nie żałuję — powiedział cicho, wyzutym z emocji głosem — A skoro możesz o tym rozmawiać tylko ze mną, proponuję w końcu zacząć. Chcesz odpychać mnie w nieskończoność? Przecież jesteśmy na siebie skazani. Próbowałem Cię unikać. Próbowałem już wszystkiego... ale czego bym nie robił, w końcu i tak na siebie wpadamy. Mam wyjechać? Przecież na Saharze mówiłaś, że nie. Przysiadł obok niej, w bliskiej odległości, choć nie ramię w ramię. Westchnął bezgłośnie i podniósł wzrok ku ciemnemu niebu. Jesień drastycznie skracała dzień, odbierając im część słońca. Ledwo przy niej usiadł, a ona wstała, wypowiadając na głos słowa, które były mu jak celnie wymierzony policzek. Odwrócił od niej wzrok, a przez jego twarz przebiegł dziwny grymas, wykrzywiający wargi i sprawiający, że wyglądał na znacznie bardziej zmęczonego. Że wyglądał tak, jak się czuł. — W takim razie jest nas dwoje. — Czuł się pusty, wypruty z energii. Nie pojmował własnych emocji, a myśli wypełniające jego głowę tworzyły niemożliwą do ogarnięcia plątaninę. Przetarł twarz dłonią i wstał, po czym sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągając z niej małe pudełeczko. Podszedł do niej, objął palcami jej nadgarstek i wcisnął go w jej dłoń, patrząc na nią przelotnie. — Wrócisz — powiedział, a potem odwrócił się i zniknął we wnętrzu domu.
Czuła się strasznie samotnie. Tylko czy on mógł jakkolwiek zapełnić te pustkę? Może, gdyby mogła mu zaufać. Gdyby nie te wszystkie wydarzenia, może nawet rozbieżność charakterów nie byłaby przeszkodą. W normalnym świecie, Emily prawdopodobnie mogłaby dobrze czuć się w towarzystwie kogoś takiego i - kto wie, może nawet skorzystać ze wsparcia. Tutaj nic nie było normalne. Zaczynała odnosić wrażenie, że nie ma takiej osoby, na której mogłaby teraz bezgranicznie polegać. Nawet rodzina była w tej kwestii wątpliwa. Zresztą, skoro nie mogła powiedzieć im prawdy, ta relacja i tak byłaby zbyt jednostronna. Nie dało się ukryć, że powiedziała to pod wpływem emocji. Chociaż faktycznie zastanawiała się czasem, czy nie lepiej by było, jakby nikt nie wyciągnął jej z tego jeziora, to szczerze wątpiła, żeby tego właśnie chciała. Miała w sobie chęć życia, po prostu - nie takiego. Musiała wierzyć, że istnieje jakieś wyjście, rozwiązanie, którego po prostu jeszcze nie zna. Tylko ta myśl mogła utrzymać ją przy zdrowych zmysłach. Dlaczego więc coraz szybciej się oddalała? - Bo to nic by nie dało - przyznała, bo taka była prawda. Nie ważne jak zaciekle by od siebie uciekali. Zawarli układ z przeznaczeniem. To już nie była zwykła złośliwość losu. To była cena, którą musieli płacić. Ucieczka nie miała najmniejszego sensu. Słyszała zmianę w jego głosie. To właśnie te drobne gesty, grymasy i lekko zmieniony ton sprawiały, że nie potrafiła patrzeć na niego tak jak by chciała. Nie ważne jak bardzo to odpychała, wierzyła, że on naprawdę nie chciał jej tego robić. Nie powinna o tym myśleć, ani brać tego pod uwagę. Przecież i tak był winny. Prawda? Bez słowa wzięła od niego pierścionek, patrząc mu w oczy. Pudełko otworzyła dopiero, kiedy dotarła do swojego pokoju. Biżuteria była całkiem w jej guście, ale to, co symbolizowała, sprawiało, że nie miała najmniejszej ochoty wsuwać go na palec. Położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Może jutro będzie lepszy dzień.
W zasadzie poszło łatwiej, niż przypuszczał. Emily była obrażona, nie wróciła na kolację, a potem mało co rozmawiała z kimkolwiek w domu, ale ostatecznie nie było głośnych protestów, ani awantur. Zaakceptowała to wszystko milczeniem, które może nie oznaczało entuzjazmu, ale z pewnością cichą zgodę. Eric cieszył się z tego powodu i wierzył, że z czasem ten sceptyzm przerodzi się w zadowolenie. Prędzej, czy później musiała dostrzec, jak idealne jest to rozwiązanie. Kto wie, może ona i Nathaniel mieli się naprawdę polubić? Przecież nie wszystkie aranżowane małżeństwa były nieszczęśliwe. O dziwo mężczyzna nie dostał nauczki po tym, jak skończył się jego związek. Nie spieszyli się z przyjęciem. Ericowi zależało, żeby Emily całkowicie ochłonęła. To zresztą było bardzo mądre, w końcu nikt nie chciał skandalu. Kiedy próbował rozmawiać z nią o tym, żeby zachowywała się rozsądnie, zbywała go krótko. Miał nadzieje, że uda się przetrwać ten wieczór bez niepotrzebnych dramatów. Skrzat prężnie działał już dzień przed wydarzeniem, przygotowując rozmaite potrawy i sprzątając dom najdokładniej, jak tylko się dało. Wszystko było gotowe na przybycie gości. Obie rodziny czekały już na miejscu. Stoły były ustawione po bokach salonu i były bogato zastawione. Większość to były niewielkie przekąski, nabite na wykałaczkę. Wszystkie jednak zaskakiwały smakiem i były pięknie podane. Bar był obłożony we wszelkiego rodzaju alkohole, największy zapas mieli szampana i smoczej krwi. Przyjęciu miał akompaniować jazzowy zespół, który grał ciche, nie burzące rytmu rozmowy utwory. Eric posłał córce pokrzepiający uśmiech, widząc jej minę. Wyglądała, jakby była ofiarą tego wszystkiego. A przecież była gwiazdą wieczoru. Dlaczego wcale tego nie doceniała?
/Wszystkich gości zachęcam do pisania! Można już przychodzić.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Lato. Było piękne słońce, plaża, urocza niewiasta w czarnym kostiumie właśnie miała nasmarować mu plecy, gdy "Charles!" - wypowiedziane męskim głosem aż go przestraszyło, przerywając wizję raju. Nie byłby sobą, gdyby się nie spóźnił. To wcale nie było tak, że zapomniał. Jak mógłby o tym, że jego mała siostrzyczka miała wstępnie przysięgać wierność i dać sobie nałożyć pierścionek jakiemuś obcemu typowi, który nawet nie pofatygował się, aby z nim porządnie porozmawiać? Czuł się obrażony, trochę zły i może odrobinę zazdrosny. Szale goryczy przelał uszykowany na drzwiach szafy garnitur, który wybrał mu ojciec. Nie lubił nosić garnituru, łatwiej byłoby w jeansach. Dziś miało być jednak idealnie dla księżniczki domu Rowle. Do tego jednak była daleka droga, bo wciąż nieprzytomny leżał na łóżku, ledwo wybudzony z popołudniowej drzemki. Przetarł twarz dłonią, a następnie zmierzwił splątane włosy, rozglądając się po pokoju z nieprzytomną miną. Ktoś krzyczał jego imię, poganiał go. Na cholerę oni wszyscy tak się śpieszyli? Podniósł się z łóżka, zsuwając z tyłka jeansy i zerkając na zegarek leżący na szafce. - Kurwa. - grymas niezadowolenia przeszył młodzieńczą buzię, a potem przeciągnął się i ruszył w towarzystwie uciekającego czasu. Dotarło do niego, że będą źli, jak spóźni się bardzo, a nie tylko troszkę. Zdejmował ciuchy w biegu, gacie wylądowały niedbale na oparciu krzesła, a on sam był już pod prysznicem. Krótka toaleta, ogarnięcie buzi, czysta bielizna — tyle należało się jego siostrze w tym szczególnym dla niej dniu. Zaśmiał się pod nosem dość paskudnie, wkładając spodnie i wsuwając skarpety. Musiał wyrazić siebie, więc spod spodni, gdy tylko pokazywała się przerwa pomiędzy butem a nogawką, wystawały oczojebne, cytrynowe skarpetki w kolorowe pączki. Wciągnął koszule w spodnie, zapiął prawie wszystkie guziki. Odpuścił jednak krawat, bo nie było nikogo, kto by go zawiązał — zamiast tego wziął szelki, zostawiając też marynarkę na wieszaku. Ułożył włosy, ubrał zegarek i cały w skowronkach trzasnął drzwiami, zbiegając po schodach. Dostrzegł staruszka gdzieś niedaleko zespołu, jednak zamiast tego podszedł do śmiertelnie obrażonej, nienawidzącej go Emily. Zmierzył ją wzrokiem, czując ukłucie wyrzutów sumienia, że nie uprzedził jej wcześniej o planach Erica w związku z tym całym Nathanielem, który wydawał mu się dziwnie podejrzany. A może była to tylko braterska miłość i zazdrość? Wyglądała ładnie, tylko nieszczęśliwie i trochę łamało mu to serce. Nic sobie nie robiąc z obrazy majestatu młodej, pieszczotliwie zaczepił dłonią o jej głowę, czochrając ją nieco, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Rujnując jej fryzurę. - Nie miej takiej krzywej buzi, bo taka brzydka zostaniesz. Mogło być gorzej, mógł Ci wybrać brzydkiego grubasa. Widziałaś Dominika? Zapomniałem fajek.- cofnął dłoń, chowając obydwie do kieszeni spodni. Rozejrzał się, mętnym i wciąż zaspanym wzrokiem poszukując brata. Wstyd, bo zapomniał przyprowadzić jakąś koleżankę, co pewnie brat mu wypomni. Na twarzy wciąż miał krople wody, podobnie jak na materiale koszuli no bo nie zdążył się wytrzeć. Zapomniał też, że z tylnej kieszeni spodni wystaje mu wciśnięty tam krawat.
Liczyła, że wymyśli coś do tego czasu. Albo przynajmniej, że uda jej się jak najbardziej przesunąć te przyjęcie. Ojciec jednak wyznaczył datę i wydawał się być w tym nieubłaganym, a ona dalej starała się nie wyprowadzać go z równowagi. Do braci natomiast się nie odzywała, wciąż obrażona i pewnie nieprędko miało się to zmienić. Wskazanego dnia, wyglądała naprawdę dobrze. Zadbała o strój, czyli o bordową sukienkę do ziemi i beżowe szpilki. Włosy znowu lekko podkręciła, a usta zaznaczyła swoją ulubioną, czerwoną szminką. Założyła wisiorek, który znalazła w starych rzeczach matki, tym samym dopracowując wygląd, który wpasowywał się we wszelkie normy. Nawet punktualnie zeszła na dół i chociaż nie zamierzała udawać entuzjazmu, w spokoju czekała na gości. Idealna narzeczona? No, prawie. Nie miała wpływu na oficjalne zaproszenia, ale w końcu miała być dzisiaj najważniejsza, tak? Mogła sprowadzić tutaj kogo chciała. Przynajmniej tą logiką zamierzała podążać, zapraszając @Mefistofeles E. A. Nox. Zrobiła to, bo naprawdę potrzebowała wsparcia kogoś normalnego, oderwanego od tego środowiska. Nie dało się jednak ukryć, że chciała też tym trochę zdenerwować swojego narzeczonego i najpewniej - obie rodziny. Nie mogli robić scen, nie tutaj. Zamierzała z tego korzystać. Spojrzała z ukosa na Charliego, który postanowił zaszczycić ich swoją obecnością. Lepiej późno, niż wcale. Chociaż w przypadku tej imprezy - wolałaby wcale, w kontekście wszystkich. - Nie mogło być gorzej - syknęła tylko, bo naprawdę nie znała mniej komfortowego dla siebie scenariusza. On tego nie rozumiał, ale dlaczego miała mu się dziwić? Upiła łyka szampana z kieliszka przy barze i spojrzała na niego. - Nie. Jak dla mnie może nawet nie przychodzić. A ty nie pal, to ohydne - rzuciła pro forma, bo tak naprawdę, co jej gadanie miało zmienić. Raczej nie zapowiadało się, żeby chłopak miał odstawić te używkę na bok. Chciała jednak zabić czas, w oczekiwaniu na resztę gości. A raczej na konkretnego gościa.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był daleki od ideału. Żadna nowość, prawda? Ale dziś był od niego dalszy niż zazwyczaj. A już na pewno ogromna przepaść dzieliła go od wizerunku perfekcyjnego narzeczonego. Zaledwie trzy dni temu stan zdrowia jego matki drastycznie się pogorszył – po chwilowej poprawie znów wylądowała w szpitalnym łóżku, a uzdrowiciele załamywali ręce, nie chcąc mówić zbyt wiele na ten temat. Jego jedyne wsparcie i właściwie powód, dla którego brał udział w tej farsie znajdował się teraz w świętym Mungu i nie dało się z tym nic zrobić. Było za późno żeby wycofać się z zaręczyn, zresztą mimo całej niechęci do całego przedsięwzięcia, był świadom korzyści jakie ze sobą niesie... chyba nawet Emily zaczynała je już dostrzegać. Nie mógł powstrzymać ogłoszenia zaręczyn całemu światu, ale jednocześnie nic nie mogło powstrzymać jego od upijania się na umór, co czynił wieczór w wieczór odkąd matka trafiła do szpitala. Każdego kolejnego poranka budził się z coraz większym kacem, a dziś sięgnął on absolutnego apogeum, sprowadzając go na sam kraniec wytrzymałości. Nie było wyjścia – musiał go zapić. Sięgnął więc po lekarstwo w postaci bursztynowego trunku, wypił szklaneczkę, a potem jeszcze dwie i pół, i ani się obejrzał, a już był wstawiony. Smród alkoholu przyćmił silną wodą kolońską i miętowym zapachem świeżo wypalonego błękitnego gryfa, przygładził włosy, poprawił muszkę – czarną plamę na białej jak śnieg koszuli i zszedł na dół, gdzie oczekiwał go ojciec. Pokornie wytrzymał zimne, oceniające jego zmęczoną twarz spojrzenie i wyciągnął rękę, by razem z nim teleportować się do rezydencji Rowle. Tam wziął głęboki wdech i, przywitany przez domowego skrzata, niechętnie przekroczył jej próg. Nie był zupełnie pijany; nie był też trzeźwy. Dla osób, które nie znały go zbyt dobrze prawdopodobnie nie było większej różnicy. Z gospodarzem domu oraz @Charlie O. Rowle przywitał się zwykłym męskim uściskiem dłoni, natomiast do Emily podszedł i nachylił się, by pocałować ją w policzek, jednocześnie od razu sięgając po szampana. — Ślicznotka — powiedział do niej dość cicho, najpewniej zionąc przy tym alkoholem. Zaśmiał się pod nosem i wyprostował — Palisz? — zwrócił się do chłopaka, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie trzymał swoją srebrną papierośnicę. Wchodząc, usłyszał skrawek ich rozmowy, stąd wyciągnął ten wniosek — Mam błękitne gryfy, jeśli masz ochotę.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Chociaż o przyjęciu dowiedział się około tygodnia czasu temu, dalej wystarczająco nie przetrawił wiadomości o zaręczynach swojej przyjaciółki. Informacja ta ciążyła Mefistofelesowi na żołądku i nie pozwalała ani na chwilę relaksu. Wstydził się przyznać, że spadło mu to z nieba, bo przynajmniej miał czym zająć myśli. Robił to niemal obsesyjnie. Każdego dnia, snując się po Hogwarcie i rozważając jakie w ogóle zdanie ma na ten temat. Takie aranżowane związki brzmiały przestarzale i bezsensownie, bo o co w tym wszystkim chodziło? O pieniądze? O zachowanie czystości krwi? Ani jedno, ani drugie, nie było w oczach Ślizgona czymś niezbędnym... A już z pewnością nie czymś ważniejszym od szczerych uczuć. Być może w tej kwestii miał nieco zaślepione oczy, w końcu jego wzorcem byli rodzice, tkwiący u swego boku rzeczywiście aż do śmierci. Chciał wyglądać jak najlepiej, chociaż może nie w takim oczywistym tego słowa znaczeniu. Zdołał już wrócić do akceptowalnej dla siebie formy, toteż jego sylwetka niczym nie wskazywała na kilkumiesięczny pobyt w Azkabanie. Podkreślił to opinającą błękitną koszulą, którą przytrzymywały czarne szelki. Kilka rozpiętych guzików pod szyją, a także podwinięte rękawy, ujawniały obfitość tatuaży pokrywających ciało chłopaka. Podobnie zresztą podgolone boki głowy, na które nie zahaczał ani jeden zbłąkany kosmyk przeczesanych żelem włosów. Ostatnim dodatkiem, nad którym Mefisto rzeczywiście chwilę się zastanawiał, była skórzana obroża. Znalazł dom bez problemu, toteż nie tracił już czasu i po prostu "z rozpędu" wszedł do środka. Tam już został zatrzymany przez zatroskanego skrzata domowego, któremu wyraźnie Mefisto nie pasował do reszty gości... I choć wilkołak doskonale wiedział, że to nie jest wina stworzenia, to i tak zdołał się już na samym wstępie zdenerwować. Mógł zabrać tego cholernego wizzengera, to by pokazał prośbę panienki Rowle! - Emily! - Zawołał, wchodząc do salonu i niemal potykając się przy tym o towarzyszącego mu skrzata, który dalej nie chciał w pełni odpuścić. Nox nie przeraził się tym, że ściągał na siebie tym zachowaniem uwagę. W końcu blondynka powiedziała, że w skali od 1 do 10 ma zachowywać się na 0... Wziął sobie to do serca. - Zna mnie przecież, na litość Merlina, niektórzy to mnie tu aż za dobrze znają... - dorzucił jeszcze do skrzata, pozerkując na @Nathaniel Bloodworth. Podszedł zaraz energicznie do przyjaciółki i, bez najmniejszej krępacji, pochwycił ją w talii. Podniósł, przytulając i obracając lekko, by wszystko zwieńczyć delikatnym odstawieniem i cmoknięciem w policzek. - Wyglądasz przepięknie. Jeden plus tej całej szopki, co? Można się nieźle odstawić... - Zażartował, nie odsuwając się prawie w ogóle. Obejmował ją dalej jedną ręką w talii, dopiero pozwalając sobie na rozejrzenie po pomieszczeniu... i ludziach. Uśmiechał się szeroko, pokazując równe zęby, które dla czujnego oka mogły wydać się nieco zbyt zaostrzone. Wilkołactwo odbijało się na Mefistofelesie ostatnio dość mocno. Jak szybko go stąd wyrzucą?
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charles rozejrzał się po napełniającym się pomieszczeniu, nie rozpoznając większości gości zaproszonych przez ojca czy rodzinę przyszłego Pana młodego. Stojąc obok naburmuszonej wciąż siostry, poprawił szelkę i ziewnął przeciągle, zakrywając usta dłonią. Jego popołudniowa drzemka była zbyt krótka, a do tego zbyt brutalnie przerwana, bo losy jego i plażowej dziewczyny mogły potoczyć się w zapowiadającą raj stronę. Obserwował, jak upija szampana, biorąc również whiskey dla siebie — przygotowaną przez skrzaty, schłodzoną lodem. Zrobił porządnego łyka, czując palący smak w przełyku i zaraz po nim ciepło, które rozeszło mu się po ciele. Rowle wzruszył ramionami, przesuwając zielonymi oczyma po twarzy Emily. Trochę jej współczuł i gdyby mógł, to pomógłby jej uciec, jednak z Ericem zerkającym w ich stronę, to nie było możliwe. Ojciec zachowywał się egoistycznie wobec jedynej córki. - Mogło. Weź się serio uśmiechnij, bo ogarnia mnie współczucie i litość, gdy patrzę. Buzię masz ładną, kieckę też. Wiesz, to, że teraz zaakceptujesz ten pierścionek, to wcale nie znaczy, że wyjdziesz za tego całego Bloodwortha za mąż. - rzucił nieco ciszej, przekonującym tonem. Nie przyszła mu do głowy lepsza metoda na pocieszenie gwiazdeczki, a do tego irytował go fakt, że rola rycerza w jej życiu dobiega końca. Podrapał się po głowie i już otwierał buzię, żeby coś dodać w ripoście na wzmiankę o jego ukochanych papierosach, gdy pojawił się ów szczęśliwiec. Znali się z Nathanielem przelotnie, prawie wcale. Młodzieniec przesunął spojrzeniem po jego sylwetce, znów upijając ze szklanki, gdy ten się witał z Em. Była szansa, że nie usłyszał tekstu o ucieczce przyszłej zony? Obiecał ojcu, nie mógł robić scen. - Palę. Mam ochotę, ale nie myśl sobie, że jeden papieros sprawi, że nie będę wobec Ciebie podejrzliwy. - zaczął dość chłodnym, poważnym głosem, instynktownie stając bliżej młodej. Wcale nie zrobił na nim dobrego pierwszego wrażenia podczas kolacji zaręczynowej, a teraz to już w ogóle jego otwartość była dziwna. Wyglądał też gorzej, a przy nachyleniu poczuł trochę gorzelni. Westchnął ciężko, biorąc od niego fajkę i obracają pomiędzy palcami. - Rozumiem, że wizja ślubu z moją siostrą spędza Ci sen z powiek — też byłbym załamany wizją przyszłości u jej boku. Dorzucił, nawiązując do zmęczonej twarzy, trochę jakby z ciekawością.No i dał mu fajkę, więc może nie był taki tragiczny? Miał szanse, dostał plusa. I wtedy właśnie pojawił się ten klaun pół krwi, który swoim zachowaniem doprowadzał go do pasji. Poczuł, jak zaciska mu się dłoń w pięść i spojrzał z wyrzutem na Emily, domyślając się, że to ona zaprosiła tego swojego przyjaciela na przyjęcie. Po cichu, bo ojciec by się w życiu nie zgodził. Nie spodziewał się jednak, że odegra on taką szopkę przed całą jej rodziną. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a szklanka z głośnym stuknięciem uderzyła o blat baru, gdy ten ślizgon z przypadku "integrował" się z jego siostrą, pod nosem narzeczonego, z tym głupim uśmiechem na twarzy. A ten stał jak wesoły słup soli, chyba nie wiedząc, o co chodzi. Gdy tylko Nox odstawił ją na ziemię, Charles chrząknął, robiąc krok do przodu. Wepchnął fajkę za ucho, poprawił zegarek. Niczym prawdziwy dżentelmen. - Ty się chyba Nox trochę pomyliłeś. Kurwa, ja rozumiem, że nie jesteś przyzwyczajony do manier i nie wiesz, co to takt.. Ale dobrze Ci radzę, trzymaj te lepkie i brudne rączki z daleka od Emily. - mówił dość grzecznie, starał się hamować rosnące wewnątrz emocje. Zrobił kolejny krok, stając przed nimi. Złapał siostrę delikatnie za talię i przyciągnął do siebie. Podniósł ją do góry bez trudu. Była drobna i lekka, dla niego nie stanowiła ciężaru. A naprawdę nie mógł znieść tej Mefistofelesowej dłoni na jej talii, już słyszał krążące o nim po zamku plotki. Paskudne. Wiedział, że gwałtowniejszy ruch zauważyłby ojciec, więc musiał rozegrać to z jak najmniejszą publicznością. Westchnął, ignorując sprzeciwy, robiąc uniki od jej nóg — nie chciał dostać w jaja. Cofnął się kilka kroków, niosąc ja niczym posąg, zachowując bezpieczną odległość od Mefisto i odstawił marudzącą blondynką prosto w ramiona narzeczonego, któremu posłał krótkie i dosadne spojrzenie. - Pilnuj swojej kobiety, bo kręcą się dookoła niej dziwne typy. - mruknął jedynie na tyle cicho, aby ojciec nie usłyszał, mając całkiem zepsuty humor, chcąc sobie stąd iść. Zamiast tego odszedł od nich trochę, siadając do baru. Wypił na hejnał zawartość szklanki, sięgając po następną. Dlaczego ona musiała być fanką mugoli? Była z dobrej, czystej rodziny, a narażała w taki sposób swoją i ich reputacje. Oczywiście cały czas łypał na otoczenie tymi kocimi oczyma, gotowy do działania.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie miał ochoty tutaj przychodzić. Próbował nawet się wymigać, jednak surowe spojrzenia rodziców zmusiły go do zaakceptowania zaproszenia na uroczystość zaręczyn. Gdyby od niego to zależało, wyrzuciłby je od razu do kosza, jednak Gardowie pokazywali się zawsze na tego typu spotkaniach śmietanki towarzyskiej. Ratunkiem była dla niego @Killa Ó Ceithearnaigh, która zgodziła się być jego osobą towarzyszącą. Dzięki jej obecności nie miał grobowej miny. Tak, jak umawiali się teleportował się pod jej dom, a następnie zaprowadził do Glasgow, gdzie oczekiwali ich już jego rodzice. Przedstawił Killę, która od razu wpadła w oko jego matce... czuł to spojrzenie i na nie nie odpowiadał. Odnosili się bardzo sympatycznie do niej jak i okazywali entuzjazm z powodu zaaranżowanego małżeństwa. - Wyglądasz cudownie, Killa. - zapewnił widząc jej uroczy strój, dzięki któremu nie stopi się z tłem innych kobiet, ubierających się w stonowane barwy. Zaoferował jej ramię, gdy już po teleportacji łączonej stali przed drzwiami rodziny Rowle. - Wspominałem już jaki jestem wdzięczny, że się zgodziłaś? Moim rodzicom zaświeciły oczy na twój widok, ale spokojnie, nie będą cię o nic wypytywać. - spoglądał w jej ciemne oczy z półuśmiechem na ustach, czując autentyczną ulgę z powodu jej obecności. Gdy weszli do środka, rodzice Finna zajęli się zaproszeniami i rozmową z innymi czarodziejami, a gdy Finn i Killa się już pokazali, mieli "wolne" przynajmniej przez jakiś czas. Powiódł wzrokiem po wyposażeniu i nie zdziwił go przepych oraz widoczne bogactwo. Odszedł z dziewczyną nieco na bok, aby nie blokować przejścia. Wyprostowany, nienagannie uczesany, w drogim garniturze - matka uwielbiała wybierać mu tego typu stroje - i nawet nie wyglądał na tak zaspanego jak zazwyczaj. Przylepiwszy na usta standardowy formalny uśmiech nachylił się nieznacznie w kierunku swojej ślicznej towarzyszki. - Oho, widzisz tam? - wskazał jej dyskretnie zbiorowisko z boku, gdzie stał Mefistoteles (nie widział go w cholerę czasu, skąd on się tu wziął?). - Ta w bordowej sukience to Emily. Podobno robi świetne tatuaże. Może to ona namalowała je na Mefstotelesie? Hm, ale się facet spoufala. - mruknął półgębkiem wodząc wzrokiem po zebranych. Nie zamierzał jeszcze podprowadzać siebie i Killy to szczęśliwego narzeczeństwa pomny zasad, iż nie przystoi przeszkadzać w rozmowie, jeśli to nie jest konieczne. Zdecydowanie nie spieszyło mu się, by tam podejść. Widział, że zrobiło się tam nieco gorąco i wolał obserwować z daleka. Zawiesił na moment wzrok na @Nathaniel Bloodworth próbując sobie przypomnieć czy był na niego o coś wściekły. Odkrył, że człowiek jest mu całkowicie obojętny. - Ten wysoki to Nathaniel. Hm, wygląda, że zaczął się alkoholizować jeszcze przed północą. - streszczał dyskretnie dziewczynie co i jak, przedstawiając również swoje własne przemyślenia i odczucia. Przeniósł wzrok na Killę, przerywając obserwację ludzi. Będą mieli na to dużo czasu. - Kojarzysz aranżowanie małżeństw? Styl poprzedniej epoki, ale czasami się jeszcze o tym słyszy. - zagaił, póki co nie zastanawiając się co Nate i Emily mogą myśleć o fakcie, że są na siebie poniekąd skazani. Miał nadzieję, że jego rodzice nie pójdą w ślady Erica Rowle... mają na wydaniu młodego i samotnego syna z dobrego domu... Podrapał się po skroni i porzucił nieprzyjemne przemyślenia.
Tego wydarzenia nie mogła przegapić. Nathaniel (przynajmniej oficjalnie...) wychodził z obiegu i trzeba było przyznać, że to dość istotna impreza. Przypieczętowanie jego nowego utrapienia nowej drogi życia poprzez odrobinę alkoholu i nudnych konwenansów. Na tę okazję, oczywiście musiała wyglądać idealnie. No, może z tym brzuchem nie było to do końca możliwe, ale grzechem było nie spróbować. Musiała odrobinę przerobić swoją ulubioną, czerwoną sukienkę, żeby się w nią zmieścić, ale było warto. Pomalowała usta, również na czerwono i rozpuściła włosy. Nie ubierała szpilek, bo pewnie nie dałaby rady się na nich utrzymać, ale na buty na lekkim obcasie się zdecydowała. Efekt końcowy był jej zdaniem całkiem niezły. Punktualnie zjawiła się pod domem rodziny Rowle, ale zanim weszła, coś innego przyciągnęło jej uwagę. A raczej ktoś. @Rowan Kállai szła w tym samym kierunku, a w tym eleganckim wydaniu, robiła całkiem niezłe wrażenie. Heaven zagwizdała cicho, mierząc ją spojrzeniem. - Do twarzy ci. Ale żadnego chętnego nie znalazłaś? Szkoda - zapytała, bo nie widziała u jej boku osoby towarzyszącej. W sumie, sama też jej nie miała. Nie zastanawiała się nad tym specjalnie, nie oszukujmy się - nikt normalny nie chciałby się z nią pokazywać w tym stanie i nawet to rozumiała. Ludzie mogliby wyciągnąć błędne wnioski. Zresztą, w pewnym sensie ktoś jej towarzyszył i miała go ciągle przy sobie. Nie było po co szukać dalej.