Pełen wygodnych kanap i foteli. Urządzony dość surowo i chociaż wnętrze robi wrażenie, nie jest przepełnione zbędnymi ozdobami. Obok stołu i kanap znajduje się jedynie imponujących rozmiarów kominek.
Jadalnia
Połączona z salonem. To tutaj odbywają się wszelkie spotkania rodzinne i towarzyskie. Tuż obok ogromnego stołu znajduje się bar, za którym znajduje się niezliczona ilość przeróżnych alkoholi i dodatków. Po przyrządzonym przez skrzata posiłku, od razu jest się w salonie,w którym znajdują się wygodne kanapy na których można odpocząć.
Gabinet
Dolna część pomieszczenia jest dostępna dla wszystkich. Znajduje się tu wiele szafek z książkami, wygodne fotele, bilard i szachy. Wchodzenie po schodkach na górę jest jednak surowo zabronione - to mała świątynie ojca Emily, niewielki, ale gustowny gabinet, w którym mężczyzna może liczyć na całkowity spokój.
Pokój Dominika
Trochę bardziej nowoczesny niż reszta domu. Urządzony zgodnie z gustem Dominika i chociaż chłopak już tu nie mieszka, wszystko zostało w dokładnie takim stanie, w jakim go zostawił.
Pokój Emily
Kiedy przekroczy się próg tego pokoju, trudno nie zauważyć jak bardzo nie pasuje on do reszty domu. Kiedy w rodzinie pojawiła się pierwsza dziewczynka, ojciec Emily nie miał pojęcia jak urządzić jej pokój tak, żeby na pewno jej się spodobało. Postanowił zadbać więc o kontrast - skoro "męskie" pomieszczenia były ciemne, ona otrzymała bardzo jasny, ale elegancki i stonowany pokój. Ślizgonka czuje się tu bardzo dobrze.
Kuchnia
Najprędzej zastaniesz tu skrzata, ewentualnie Emily. Mężczyźni w tym domu nie gotują i jakkolwiek dziewczyna nie chciałaby się przeciwko temu buntować - jej żołądek nie zniósłby nawet ich prób. Nie tylko nie mieli zapału do siedzenia w kuchni, nie mieli po prostu umiejętności.
Łazienka
Przestronna i wygodna. W ogromnej, narożnej wannie można spędzić wieczność.
Ogród
Znajdzie się tu i miejsce na ognisko i przestrzeń, w której można popływać, z której Emily oczywiście nie korzysta. Spora część jest pod dachem, w związku z tym nawet w przypadku gorszej pogody można spędzić czas na świeżym powietrzu.
Autor
Wiadomość
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Jeszcze brakowało mu do szczęścia tego cholernego przyjęcia... Musiał się tu pojawić, ale wcale nie miał na to ochoty. Prawdopodobnie Emily też, ale ostatnimi czasy dziewczyna nie miała zbyt dużo do powiedzenia w ich domu. A właściwie w kontaktach z ojcem. Miał dość już całej tej sytuacji, tego aranżowanego małżeństwa, działania za plecami... Najchętniej by się od tego wszystkiego odciął i niech wszyscy robią, co chcą. Od kilku dni narastał w nim bunt. Zawsze musiał martwić się o innych, Emily nadal była na niego obrażona, nie do końca potrafiła zrozumieć jego. Oczywiście on rozumiał, że to ona jest w tej sytuacji poszkodowana, ale, do cholery jasnej, nie jest w końcu pępkiem świata. Dominik chciał zrobić tak, żeby było najlepiej dla każdego, a wyszło, że Emily się na niego boczy, a chorowity ojciec zirytowany, że Dominik nie uznał tego pomysłu za genialny. - A dajcie wy mi wszyscy święty spokój... - syknął i walnął pięścią w komodę. Spuścił głowę i wziął głęboki oddech. Od kilku dni był rozbity i sam nie wiedział, jak się czuje, co czuje i jak powinien żyć na co dzień. Był rozedrgany i zdenerwowany, wizyta Talii, po tylu latach, w jego studio... Z nudy do lawiny wydarzeń. Miał teraz własny problem i nie miał ochoty znosić fochów Emily, ale oczywiście, jako dobry syn czystokrwistej rodziny musiał pojawić się na przyjęciu. Porzucił ponure rozmyślania, założył idealnie skrojony garnitur, w którym czuł się jak w drugiej skórze i, nie myśląc wiele, zszedł na dół. Do jego uszu dotarły spokojne dźwięki muzyki i szum rozmów gości. Z niewyrażającą uczuć twarzą wszedł do sali i od razu skierował się do bufetu. Od razu złapał za szklankę z whiskey z lodem. Upił łyk i dopiero rozjerzał się po sali. Do ojca i rodziny Bloodworthów nie zamierzał podchodzić. Wystarczy, że przyszedł. Sam nie miał zamiaru robić szopki i udawać dobrego gospodarza. Leniwie jego wzrok przesuwał się po twarzach gości. W końcu wypatrzył interesującą scenę i podszedł bliżej. Akurat zdążył zobaczyć, jak znajomy Emily obejmuje ją, a Charlie "odstawia" ją do Nathaniela. Usłyszał też ostatnie słowa Charliego. - Cóż, za ciekawe towarzystwo - uśmiechnął się lekko, przesuwając po wszystkich wzrokiem. - Książę, zbuntowana księżniczka i... pomocnik w buncie? - zasugerował, spoglądając na towarzysza Emily. - Dominik Rowle, najstarszy brat Emily, którego aktualnie nienawidzi - przedstawił się Mefistofelesowi głosem wypranym z emocji. Uścisnął dłoń Nathaniela i zwrócił się znów do Mefa. - Fajne tatuaże. Ach, to ty jesteś tym, który rozdziewiczył moją siostrę... w kwestii tatuażu? - mrugnął do nich, pozostawiając Em prawdopodobnie w stanie lekkiego szoku. - Chętnie pogadam później - powiedział jeszcze, zerkając na Charliego. - Wybaczcie - skinął głową i podszedł do brata. Poszedł za jego przykładem i jednym haustem wypił whiskey. Wziął drugą szklankę. - Cześć, brat, dobrze się bawisz? - zapytał raczej retorycznie. Nie miał zamiaru dzisiaj się nikim martwić, nie miał zamiaru przepraszać, chciał tylko przeżyć to przyjęcie i zwinąć się, kiedy będzie mógł.
Gdyby to było takie proste. Emily oczywiście nie brała do głowy śłubu - zamierzała do tego czasu się z tego wymigać, ale to nie znaczy, że szczęście miało jej sprzyjać. Zresztą, nawet to narzeczeństwo ani trochę jej się nie spodobało. Przewróciła więc jedynie oczami na komentarz brata i skrzywiła się nieznacznie, kiedy poczuła alkoholowy oddech Nathaniela. Serio, postanowił się upić? Z drugiej strony, może nie powinna się mu dziwić. Nie w tych okolicznościach. Oczywiście chłopak wstrzelił się w idealny moment, żeby nawiązać rozmowę z jej bratem. Nie chciała, żeby spoufalał się z jej rodziną, wystarczyło, że Dominik go lubił. Reszta nie musiała. - Piłeś - podsumowała tylko, patrząc na niego z dezaprobatą. Mimo wszystko. Westchnęła teatralnie na stwierdzenie Charliego. On miał być załamany? To ciekawe co Emily miała powiedzieć. Coraz bardziej się niecierpliwiła, chciała zmienić to wątpliwe towarzystwo. Na szczęście, nadeszło zbawienie. Mefistofeles przekroczył próg salonu. Dziewczyna nie zamierzała denerwować się na skrzata, w końcu to nie była jego wina, ale żałowała, że nie uświadomiła go, że przyjdzie ktoś spoza listy gości. Uśmiechnęła się szeroko na widok chłopaka i kiedy podszedł do niej, natychmiast się do niego przytuliła. - Cieszę się, że przyszedłeś. I dziękuje... - zaczęła, ale nagle w słowo wciął się jej kochany braciszek. Nie, żeby się tego nie spodziewała, ale tak szybko? Powinni chyba trzymać jakiś poziom. Podobno. Co prawda Mef zrobił widowiskowe wejście, ale to towarzystwo na miejscu było tym rozsądnym i opanowanym. A raczej powinno. - Ej, hamuj się. Jest naszym gościem. Daruj sobie głupie teksty i na merlina, postaw mnie! - zaprotestowała na tyle głośno, że nie miał wyboru, jeśli nie chciał robić scen. Oczywiście chwilę później wróciła już na swoje miejsce, obok Mefisto. Na dodatek dołączył do niech Dominik, który ewidentnie nie był w dobrym humorze. Kto właściwie był w takim dzisiaj? Spojrzała na niego, zaskoczona, bo zachowywał się nie do końca w swoim stylu. "Pudło, ale nie masz daleko" pomyślała Emily, kiedy Dominik zaczął zdanie dotyczące rozdziewiczenia. Z tatuażem jednak miał rację i od razu włączyła jej się czujność, bo chociaż nie podejrzewała go o negatywny stosunek do Mefa, to akurat ta część mogłaby mu się nie spodobać. W końcu zrobił go, jak była niepełnoletnia. Zaskoczyło ją, że tak po prostu sobie poszedł. Może nawet trochę zabolało? Niby była obrażona i nie chciała go oglądać, ale zostawił ją na pożarcie wilkom. Teraz musiała sama pilnować, żeby nikt tutaj nie zgotował wieczoru pełnego wrażeń Mefisto. - Napijesz się czegoś? - uśmiechnęła się do ślizgona, licząc, że sytuacja samoistnie się załagodzi.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Powroty są zawsze trudne. Wiedziała to nie od dziś. Uciekać można było bez końca, nieświadomym tego, co można znaleźć, kiedy przystanie się choć na chwilę. Ona nie chciała się zatrzymać. Nie miała na to czasu. Ciągłe rozterki i bagaż emocjonalny nie pozwalały na dłuższy przystanek. Dzień dwa i jechać dalej. Bez końca, bez odpoczynku. Taki był jej cel. Zatracić się w tym co tu i teraz, aby nie myśleć nad tym, co przeminęło... A przeminęło tak wiele. Zdecydowanie zbyt wiele... Przyszedł jednak taki moment, kiedy nie mogła już dalej uciekać. Zagraniczne kraje nie stanowiły dalej ukojenia. Wspaniałe widoki przesłoniła mgła wspomnień, tęsknoty. Dlaczego, zadawała sobie w myślach pytanie. Przecież tak usilnie pragnęła wciąż i wciąż być tą niedoścignioną. Tylko że nie mogła dalej udawać. Przed światem chciała kłamać jak z nut, jednak nie przed samą sobą. Wróciła na stare śmieci. Zderzenie z rzeczywistością było zbyt gwałtowne i mocne. Niczym upadek ze zbyt dużej wysokości. Przy dobrych wiatrach, istniała nadzieja na śmierć. Nie w tym wypadku. Znane ściany stały się tak obce. Wszystko było tak przytłaczające. Musiała się z tym zmierzyć. Nie mogła tak dłużej. Po prostu nie. Gromada listów dostarczona pod jej nieobecność piętrzyła się przy drzwiach wejściowych jej domu. Jakby od niechcenia kopnęła je, byle tylko nie tarasowały jej dłużej przejścia. Pomiędzy wszystkimi brzydkimi kopertami znalazła jedną, zbyt elegancką jak na zwykły list. Sięgnęła po nią dłonią i otworzyła drżącymi palcami. Biegnąc szybko wzrokiem po wykaligrafowanych literach rozumiała, że to musiała być pomyłka. Tylko że pomyłką nie była. Zbyt wyraźnie widziała swoje nazwisko napisane u samej góry. I zbyt dokładnie odczytywała to, na samym dole. Rowle... Wiedziała dokładnie, kto to jest. Kto miał siostrę o imieniu Emily. I o kim próbowała nie myśleć od naprawdę długiego czasu. Chciała go spotkać. Porozmawiać. Wyjaśnić swoje zniknięcie. Tylko czy miała na tyle odwagi w sobie? Nie chciała pokazywać się tam jako ona sama... Na szczęście mogła stać się kimkolwiek. I to zamierzała zrobić. Czuła się zobowiązana do wyjaśnienia mu wszystkiego. W wyznaczony dzień pojawiła się przed posiadłością Rowle'ów. Goście przybywali tłumnie. Wmieszanie się pośród nich nie stanowiło dla niej problemu. Weszła do środka rozglądając się czujnym spojrzeniem po ludziach. Szukała tylko jednej osoby, reszta ją nie interesowała. Nie zauważyła, aby ktokolwiek rozpoznał w niej tę prawdziwą Beatrice. Dostrzegła @Dominik Rowle w oddali i powoli ruszyła w jego stronę. Czuła, jak jej serce zaczyna bić niezdrowym rytmem. Czy bała się tego spotkania? Z pewnością. Musiała je jednak odbyć. Skoro powiedziała A, należało powiedzieć kolejne literki alfabetu. Delikatnie dotknęła jego ramienia. -Dominik? - odchrząknęła delikatnie, kiedy zorientowała się, że jej głos był mocno zachrypnięty z emocji. - Możemy porozmawiać? - czy mógł wiedzieć, że to ona? Nie pamiętała, aby pokazywała mu kiedykolwiek swoje możliwości wizualne. Może jednak... rozpozna?
Przód sukienki i tył
Uwaga: Beatrice ma zmieniony wygląd za pomocą metamorfomagii. Nikt nie może jej rozpoznać, bo nikt nie wie o jej zdolnościach poza kilkoma osobami.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Czy to jakaś plaga ostatnio? Przez parę lat jego życie przebiegało raczej spokojnie, a tu nagle, w ciągu zaledwie paru dni, spadło na niego tyle wydarzeń. Jak na razie nie wiedział, co szykuje dla niego ten wieczór. Myślał, że przeżyje wymaganą część przyjęcia i ulotni się niezauważony, aby wrócić do domu i... Sam nie wiedział co. Po prostu opuści to miejsce. Pierwszy raz źle się czuł w rodzinnym domu. Zanim jeszcze Charlie zdążył mu odpowiedzieć ktoś dotknął jego ramienia. Dominik odwrócił się i zobaczył przed sobą nieznaną mu młodą kobietę. Była bardzo urodziwa, ubrana w elegancką, białą sukienkę do samej ziemi. Zwróciła się do niego po imieniu, co nieco go zaskoczyło. Czyżby znał tę dziewczynę i nie pamiętał? To by było cokolwiek dziwne. Może miała mu do przekazania jakąś wiadomość? Dominik spojrzał uważniej na jej twarz, ale był pewny, że wcześniej jej nie widział, chociaż coś w wyrazie twarzy wydawało mu się znajome. Choć bardzo chciał nie mógł przypomnieć sobie, skąd i czy w ogole ją zna. Jeśli się poznali to mogło być trochę niezręcznie. Spojrzał na nią z wyrazem uprzejmego zainteresowania. - Oczywiście - zgodził się i przeprosił Charliego. Wskazał jej ręką ustronny kącik. W drodze upił łyk whiskey, kostki lodu pobrzękiwały cicho. Kiedy już stanęli parę metrów od innych gości Dominik zwrócił się do kobiety. - Przepraszam, czy my się znamy? - zapytał od razu przepraszającym tonem, gdyby miało okazać się, że jednak mają ze sobą coś wspólnego, a on o tym - hańba! - nie pamięta. Wyglądała na lekko zdenerwowaną i Dominik zaciekawił się bardziej, o co może chodzić. - O czym chciałaś porozmawiać? - zapytał ostrożnie.
Było późno, a przynajmniej tak na pierwszy rzut oka się wydawało. To już ta pora roku, kiedy jeszcze przed ósmą robi się ciemno za oknami. Niemal czuła na skórze gęsią skórkę, ilekroć o tym pomyślała. Kiedy wychyla głowę zza okno, widziała obłoki pary uchodzące z jej ust. Dlatego miejscem, gdzie najczęściej można było ją znaleźć, było dormitorium, bądź jakakolwiek część zamku... I właśnie w jednym z nich, znalazła ją sowa. Nie była to jej nieznośna, głośna i wymagająca uwagi sowa... Poczuła nutkę podniecenia, jakby naprawdę dawno nie działo się w jej życiu nic równie interesującego. To wręcz smutne. Odłożyła na bok ciężką książkę i zsunęła się z łóżka, chociaż robiła to zdecydowanie za wolno... Jakby specjalnie wkurzyć ptaszysko. Otworzyła okno i niemal wyrwała z dzioba list. Pospiesznie go otworzyła, a kiedy jej wzrok zaczął pospiesznie przesuwać się po słowach w nim zawartych... Cóż, gdyby tylko mówiła, zapewne w tym momencie by nie potrafiła. Co... Do... Kilka razy wertowała tekst, tak samo, jak każdą ze stron w poszukiwaniu ukrytych informacji. Zaręczyny? Kiedy? Przecież jeszcze w wakacje... Zmarszczyła mocno brwi, a dłoń, która trzymała papier, mocno się zacisnęła, zgniatając go. Może nawet zamienił się w proch. Jak śmiał... Spojrzała na zegarek. Cóż za wspaniałomyślność przyszłych Państwa Bloodworth, że pozwolą jej się spóźnić w wielkim stylu. Nie mogła przecież tego przegapić, prawda? Ktoś, kto jej nie znał, mógł z boku stwierdzić, że była bardzo podekscytowana nadchodzącą imprezą, a raczej odbywającą się już w najlepsze. Jednak jedynie dobrzy obserwatorzy lub osobniki, które umieją przejrzeć na wylot ludzkie dusze wiedzą, jak wiele działo się pod czupryną blond włosów. Wyrzuciła z szafy sukienkę w najbardziej odpowiednim kolorze na taką okazję. Włosy przerzuciła na jedną stronę, nie racząc swojej buzi ani gramem makijażu. Niech świat ujrzy wszystkie kolory, które zdobiły jej piegowatą twarz. Widziała w lustrze swoje ostre spojrzenie i wiedziała, że to będzie jedynie cudny wieczór. Jeden z wielu, które zapewne spędzi w takiej roli. Przesadzała? Ona? W jej przypadku nic nie podchodziło pod przesadę. Nie znała takiego pojęcia w swoim, wcale nie ubogim, słowniczku. Po dwudziestu minutach od otrzymania listu i paru kieliszkach, była przed domem, którego adres dostała w liście. Nie pofatygowała się z zapukaniem, czy oznajmieniem swojego przybycia, zapewne wszyscy goście już znajdowali się w środku. Odwiesiła swój płaszcz i ruszyła tam, gdzie kierowali się inni. W tym momencie rozpoczęła się szybka obserwacja, kalkulacja i parę innych rzeczy, z których wcale nie powinna być dumna. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, zaraz w momencie, w którym dojrzała winnych całego tego zamieszania i napiętej atmosfery, którą można było kroić nożem. Podeszła więc spokojnie do @Nathaniel Bloodworth i ów @Emily Rowle, która została zesłana na tę męczarnię. Nie znała powodów, przymusów, nakazów i innych pierdół, które zapewne wmieszały się w ten interes. Miała to w dupie. -Cześć, jestem Lu. -Powiedziała, sięgając bezceremonialnie po dłoń dziewczyny i jednocześnie witając się z resztą, która ewentualnie tutaj stała.-Moje najszczersze kondolencję!-Uśmiech nie schodził z jej twarzy, a jej głos zapewne poniósł się dalej, niżeli było to konieczne. Delikatnie, chociaż pewnie potrząsnęła dłonią Emily. Wcale nie wydała się niemiła, jej ruchy, ton głosu i nawet wyraz twarzy sugerowałby, że jest to adekwatna reakcja na takie wiadomości. Dopiero po chwili przeniosła spojrzenie na Natheniela i chociaż nic w jej postawie się nie zmieniło, wiedziała, że nawet alkohol nie zaćmi jej prawdziwych intencji. Przynajmniej nie przed nim. Niech weźmie się w garść na litość boską. Nie skończyła z nim. A niesłowne zapewnienia to jej ulubiona część, bo w końcu obietnic złożyć nie mogła. Znał ją. A przynajmniej tak im się wydawało. -Byłabym szybciej i zapewne uczestniczyłabym w tym od samego początku, jednak sowa z opóźnieniem podesłała zaproszenie. Szok.-Zagaiła, przy okazji rozglądając się po pomieszczeniu. Ah! Znalazła.-Wybaczcie, tamten stolik mnie do siebie woła.-Wzruszyła delikatnie ramionami, odwracając się i ruszając w jego kierunku. Czyli tam, gdzie musiał stać alkohol. Zwyczajny dodatek do zabawy, która zapewne zaraz się rozpocznie. Minęła się z Margot, której się tutaj kompletnie nie spodziewała. Złapie ją przy następnej okazji... A raczej będzie musiała. Podeszła do stolika i sięgnęła po kieliszek. Uśmiech zmienił się w coś na wyraz obraźliwego grymasu. Tak, tak, tyłem do ludu, ukrywając go za szkłem.
Ostatnio zmieniony przez Lucia S. Ritcher dnia Pon 21 Paź - 6:36, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jakże prosto byłoby się w tym momencie wycofać, przewinęło się przez jej głowę. Już po sekundzie zauważyła, że mężczyzna kompletnie nie miał pojęcia, kim ona jest. Mogłaby po prostu powiedzieć, że z kimś go pomyliła. Stać się jeszcze jedną z zapomnianych w bliskiej przyszłości twarzy. Odległą, nieodgadnioną. Tą, która po prostu go zaskoczyła na przyjęciu i się ulotniła. Ile prostsze i wspanialsze byłoby wtedy życie! Ona nie lubiła stąpać prostymi ścieżkami. I skoro postanowiła porozmawiać z mężczyzną, zamierzała wywiązać się z obietnicy postawionej samej sobie. Nie widziała innego rozwiązania. Dlatego pozwoliła odprowadzić się na bok, cały czas uporczywie rozmyślając nad tym, co powinna powiedzieć. On rozwiązał jej problem bardzo szybko. - Oh. - wyrwało się cicho z jej ust. On naprawdę nie wiedział, kim jest. Mogła powiedzieć każde imię. Jakiekolwiek by tylko jej ślina na język przyniosła. O ile byłoby to prostsze! Nerwowo przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co w ogóle powinna powiedzieć. "Cześć, wróciłam. Nie cieszysz się?" To by było zbyt proste. Ale czy nie w prostocie właśnie była siła zaklęta? Nie powinna tak po prostu spuszczać na jego głowę bomby jednego z największych kalibrów. Chyba niestety nie miała innego wyjścia, niż właśnie takie zachowanie. - Wróciłam. - powiedziała cicho, spoglądając wszędzie, byle nie w jego oczy. Zauważyła przepiękną wazę, która zapewne była starsza od wielu ludzi w tym pomieszczeniu. Wspaniały kominek nagle wydał jej się tak przytulny i miły, że miała ochotę do niego podejść. Wszędzie, byle nie tutaj. Nie teraz. Nie mogła mu jednak tego zrobić. Nie zasłużył na to, aby wiedział, że to ona. W sensie, nie zasłużył na ten szok, ból, gniew, na wszystkie negatywne uczucia, która miały się w nim pojawić. I gdy już zadecydowała w myślach, że musi czym prędzej się stąd ulotnić, jej język zadziałał za nią. - Trice. - powiedziała jeszcze ciszej, przenosząc wzrok na twarz mężczyzny. W świetle ogarniającego ich gwaru i rozgardiaszu, jej słowa można było łatwo przeoczyć. Czyżby łudziła się, że to właśnie się stanie? Nie miała dość odwagi, aby mówić głośniej.
To wszystko było takie dziwne, zupełnie nienaturalne. Czuła się jakby siedziała w samym centrum puszczy; małpkami bujającymi się gdzieś wysoko nad głowami byli w tym przypadku jednak panie w gustownych sukienkach, a ryczącymi w oddali tygrysami panowie w eleganckich szatach wyjściowych, frakach i garniturach. Nie jej klimat, nie jej ludzie, nie jej życie. Zgodziła się jednak towarzyszyć przyjacielowi w tej okropnej chwili, która również dla niego musiała być stresujący, jak oceniła z napięcia jego ciała. Miała plan; uśmiechać ładnie i przyjaźnie, nie odzywać niepytaną (chyba, że w towarzystwie samego Finna czy osób, które były im przyjazne) i dzielnie trwać, podążając krok w krok za przyjacielem puchonem. Na szczęście jego rodzice byli bardziej niż mili i chociaż matka nastolatka posyłała w ich kierunku tajemnicze spojrzenia jasno sugerujące, że uważa ich za parę dziewczyna dzielnie zaciskała swe usta. Była idealną przykrywką, więc musiała się zachowywać równie nienagannie, on również to widział, również to ignorował, byli w tej dziwacznej sytuacji razem. - Dziękuje - zarumieniła się delikatnie, zupełnie nieprzyzwyczajona do swej nowej roli, ale również jakichkolwiek komplementów. Przebrana w żółtą, prostą sukienkę zdecydowanie wyróżniała się na tle stonowanych arystokratek, ale jedynie w tym kolorze czuła się chociaż trochę sobą, bardzo puchońsko i słonecznie. Sam Finn najwyraźniej nie narzekał, więc chyba nie było tak źle. Dzielnie ujęła ramię kolegi i ruszyła z nim w stronę miejsca spotkania. Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Killi, kiedy Gard po raz kolejny dziękował jej za tą przysługę. Ona już taka była, że nie potrafiła drugiego człowieka zostawić na lodzie, a on, pomimo, że niezbyt często rozmawiali był bliski jej dobremu sercu, więc tym bardziej, nie potrafiła mu odmówić. - Oj przestań już, - rzuciła z przekąsem, lekko kuksając chłopaka łokciem pomiędzy żebra - Jeszcze raz mi podziękujesz, a ucieknę stąd z krzykiem i dopiero będziesz miał problem - w oczach dziewczyny tańczyły wesołe świetliki rozbawienia. - Nie jest źle, a Twoi rodzice są naprawdę mili - dodała na koniec, podążając za nim w bok. Nie doszukiwała się w miłych słowach ojca i matki nastolatka oszczerstw czy nieprawdy, całkowicie niezaprzątająca sobie głowy tym, że to mogły być tylko i wyłącznie grzecznościowe uwagi, w końcu po co doszukiwać się problemów na siłę, skoro normalnie miała ich już sporo. Wzrokiem podążyła w stronę małego tłumu, który zdążył się utworzyć wokół młodego narzeczeństwa, uważnie obserwując tą kolorową gromadkę. Najbardziej kolorowym elementem nie okazali się jednak główni bohaterowie eventu, a wytautowany Mefisto z wyjątkowo gustowną obrożą na szyi, o ile dobrze Killa pamiętała, kolega wilkołak. - O. Na pierwszy rzut oka nie spodziewałabym się, że koleżankę interesują tatuaże. - mruknęła trochę ciszej w stronę Finna, skoro już obgadywali parę, po czym prychnęła cicho, gdy skomentował zachowanie ślizgona - No cóż, gdybym to ja była narzeczonym Emily to chyba nie byłaby bym zadowolona z takiego zachowania wobec mojej przyszłej żony - trochę zmarszczyła brwi, by po chwili dalej kontynuować, tym razem zwracając spojrzenie orzechowych oczu na puchona. - Nie, żebym nie wierzyła w przyjaźń damsko-męską, szczególnie że inne relacje z chłopakami mnie nie łączą, ale czuje, że nie warto prowokować podpitego człowieka - wzruszyła ramionami - Nie wiem, nie chce złorzeczyć, bo nie znam tych ludzi, ale czuje, że może być ciekawie i niezbyt przyjemnie. - zakończyła zgrabnie, na koniec całkowicie mina jej zrzedła, nie lubiła konfliktów, nie rozumiała kłótni. Trochę z automatu wydała opinie na temat całej tej sytuacji, ale miała nosa do takich spraw i potrafiła przewidzieć ludzkie zachowania, nie było to trudne, wystarczyło trochę uwagi, uważne spojrzenie i umiejętność dojrzenia subtelnych sygnałów. Uwaga o aranżowanych małżeństwach wybiła brunetkę z pantałyku. No nie, nie dość, że normalnie musiała żyć z myślą o tym, że ktoś ja w takie bagno wpędził to jeszcze kolega zasugerował, że nieznajomych również tylko to łączyło. Poczuła, jak oblewa ją zimny pot i niezbyt przyjemny dreszcz. Przeklęci rodzice, przeklęci czystokrwiści, przeklęte zasady rządzące starymi rodzinami. - Tak się składa, że niestety wiem na ten temat dość sporo - nieznacznie spuściła wzrok w dół, spojrzała na własne buty, by za chwilę uderzyć obcasem o obcas i wyprostować nieznacznie. Na chwilę zapomniała po co tutaj jest. - Mnie to też dotyczy, chociaż moi rodzice na szczęście nie obwieścili tego faktu angielskiej śmietance towarzyskiej.- westchnęła ciężko i poklepała kolegę drugą dłonią po ramieniu, za które go trzymała. To nie był jego problem, niepotrzebnie o tym mówiła, nie chciała żeby się jej marnym losem przejmował. - Ale nie martw się, w najgorszym wypadku po prostu za niego wyjdę. Jest dobrym czarodziejem, więc raczej nie skończę źle i będę mogła podróżować.
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Obracała kopertę w dłoniach, cały czas zastanawiając się, czy na pewno trafiła ona do dobrej osoby. Nawet jeśli na jej wierzchu drobnym druczkiem zrobiony był dopisek „Szanowna Panna Rowan Kallai”. To jednak mógł być to żart, na początku nawet tak myślała. W końcu ona i bankiet? Jeszcze z okazji zaręczyn!? Jednak ciekawość i fontanny darmowego alkoholu wzięła górę. Dziewczyna znała Emily Rowle bardzo przelotnie, raczej z korytarza lub posiłków w Wielkiej Sali. Nie były nawet na tyle blisko, by siedzieć razem w ławce. A ten @Nathaniel Bloodworth to zupełnie nic jej nie mówił (Cóż za pompatycznie brzmiące nazwisko – pomyślała, uśmiechając się krzywo). Skoro jest to małżeństwo aranżowane, to pewnie jest jakimś grubym, obleśnym dziadem, co się ślini na swój wąs na widok nagich łydek dziewczyn. I na pewno ma największą skrytkę w banku Gringotta, zasypaną galeonami i rodowymi skarbami. W końcu chyba tylko tacy wykupują sobie narzeczone? Rowan prawie było żal @Emily Rowle. Prawie, bo po pierwsze – niezbyt ją obchodziła, a po drugie, była jej wdzięczna za tą sposobność wyrwania się z murów zamku, by pobujać się w rytmie muzyki w obcym domu, zajadając niepewność krewetkami. Gdyby tylko ktoś się dowiedział, z jakiej rodziny wywodzi się Rowan i co robiła jej matka. Pewnie zostałaby eskortowana razem z nią wprost przed ławę Wizengamotu. Nauczyła się jednak udawać, że to nic ważnego tak dobrze, że nawet Ci, których traktowała blisko nic nie wiedzieli o jej przodkach, ba – nawet o jej matce. Wliczając w to pannę Dear (@Heaven O. O. Dear). Dokładnie tę samą, która stała teraz przed Ro, w czerwonej sukni, przypominającą kolorem świeżą krew. Czerwień tą miała też na ustach, na których to wzrok skupiła ślizgonka, ubrana w wyjściową szatę. Wsunęła dłoń do kieszeni i z obojętną miną podeszła do byłej dziewczyny, starając się nie uciekać wzrokiem poza jej oczy. Głośno nabrała powietrza, zanim w końcu się odezwała. - Heaven. Wyglądasz… wyglądasz dobrze.Czerwony to Twój kolor. – Chociaż bardzo ją kusiło, by powiedzieć, że wygląda bardzo dobrze, postawiła raczej na oszczędny komplement. W głowie jednak toczyła jej się mały monolog. Wyglądasz tak, że mam ochotę zamknąć się w ramionach, schować tylko dla siebie. Zaraz jednak jej przypadkowa towarzyszka znowu wróciła do swoich małych złośliwości, a przynajmniej tak to Rowan odebrała. Ich relacja zawsze była jak pole walki, żadna nie mogła odpuścić, próbując górować nad drugą. Nagle nieco mocniej zawiało, a włosy panny Dear rozwiały się na wietrze. Niesforne kosmyki burzyły idealny ład na jej głowie. Jakby z automatu dłoń Rowan wystrzeliła do przodu i nagle znalazła się na policzku Heaven, z delikatnością przesuwając się po jej miękkiej skórze, by wsunąć opadający kosmyk za ucho tam, gdzie było jego miejsce. Kiedy jednak jej rozum uświadomił sobie, co właśnie robią jej palce, natychmiastowo cofnęła rękę, jakby zamiast dziewczyny dotykała wrzątku. Syknęła, chowając ją ponownie w kieszeni. – A gdzie Twój partner?
Heaven pewnie powinna darować sobie przychodzenie na takie imprezy, żeby nie rzucać się w oczy, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe. Automatycznie swoją obecnością generowała plotki i ciekawskie spojrzenia, zwłaszcza w tym, jakby nie patrzeć, zaawansowanym stanie. Teraz żadna sukienka, czy szata nie była w stanie ukryć odstającego brzucha, a dodatkowe kilogramy były na tyle wyraźnie osadzone w jednym miejscu, że trudno to było zwalić na obżarstwo. Skoro jednak i tak nie miała już wiele do stracenia, postanowiła za bardzo nie przejmować się tym, jakie wrażenie zrobi. Nie chciała przegapić tej imprezy, więc przyszła, świadomie skazując się na zainteresowanie postronnych osób. A może ten wieczór miał być na tyle ciekawy, że jej stan nie wzbudzi w nikim emocji? To też było bardzo prawdopodobnie. Była piekielnie ciekawa dziewczyny, z którą postanowili zeswatać go rodzice. Zastanawiała się, czy miała rację, że nie będzie to wszystko takie proste i piękne jak w jego głowie. Na szczęście Heaven nie spędziła zbyt dużo czasu układając tę fryzurę, więc wiatr nie mógł jej zdenerwować. Za to gest Rowan bardzo ją zainteresował. Uśmiechnęła się, trochę z rozbawieniem, może z nutką złośliwości i uniosła brew na krótką chwilę. - Co? Tak pali? - zapytała, widząc nagłe, nienaturalne wycofanie się dziewczyny. Patrzyła na nią dłuższą chwilę. Merlinie, czasami naprawdę cholernie tęskniła, a zdarzało jej się to wyjątkowo rzadko. Raczej jak ktoś był w przeszłości, to już w niej był i trzymała się niechęci, którą lubiła wokół tego budować. Tutaj również sprawiało jej to przyjemność, ale jednocześnie bez przerwy kusiło, żeby zbliżyć się chociaż o krok. - Cóż, moja osoba towarzysząca jest zawsze obecna - wskazała na brzuch. - To co, skoro obie nie mamy lepszej alternatywy, to może wchodzimy razem? Moja opinia już i tak nie ucierpi, więc niech stracę - zaproponowała, wyciągając rękę w kierunku ślizgonki w oczekiwaniu, czy złapie ją i przekroczy próg w jej towarzystwie. W sumie nie wiedziała skąd ten pomysł. Może po prostu chciała trzymać ją na tej imprezie blisko siebie? Bez żadnych konkretnych zamiarów, rzecz jasna.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Pojawił się wyrodny brat wtedy, kiedy nie był już potrzebny, bo Charlie musiał sam się wszystkim zająć. A do tego przyszły szwagier pierwszy dał mu papierosa, więc mógł się dąsać na całego. Prychnął znad szklanki, obserwując z niedowierzaniem zaczepki słowne kierowane do brudnego ślizgona, który kleił się do jego siostrzyczki. I jeszcze nosił obrożę. Czy ten dom przypominał cyrk? Dlaczego jego najbliżsi musieli mieć tak spaczony gust? Przesunął dłonią po szkle, stukając o nie palcami. Był naprawdę zły, oburzony, a przede wszystkim rozczarowany — jego niebiańskiej krukonki ani widu, ani słychu, pewnie uznała jego zaproszenie za żart. Obrócił się na krześle barowym w stronę przyszłych państwa młodych i Noxa. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przez co koszula opięła się na szerokich ramionach, a szelki przywarły do jej materiału niczym przyklejone. - Musiałem Cię postawić, bo za ciężka nawet dla mnie jesteś, a nie dlatego, że chciałaś. Zajmij się proszę swoim gościem, zanim ojciec dowie się o tym cyrku i będziesz musiała się pożegnać. - rzucił w jej stronę obojętnie, nieco może chłodno. Musiał mieć ostatnie słowo, to był adwokat diabła. Jego nie można było po prostu przegadać, a do tego dawał upust swojemu niezadowoleniu. Dlaczego on oberwał, a jakiś obcy był ponad nim? Jego męska duma źle to znosiła. Powędrował spojrzeniem na Dominika. -Czasem mam wrażenie, że przez te teksty chcesz być młodszy, niż jesteś. Spóźniłeś się bardziej niż ja, a to się przecież nie zdarza. Idziemy się napić? Bracia wrócili do baru, zostawiając siostrę pomiędzy Nathanielem, a Mefisto. Charles rozejrzał się po pomieszczeniu, dotykając palcami papierosa wetkniętego za ucho — na szczęście ciągle tam był. I ojciec też, przez co nie mógł swobodnie zapalić. Przeczesał dłonią włosy zirytowany, odwracając się plecami do całego świata. Głowa jednak obróciła się na bok, aby mógł swobodnie patrzeć na Dominika. Miał pretensje o jego miłość do szlam, ale nie chciał dziś tego poruszać. Ich relacja była dobra, bliższa niż z ojcem, chociaż darzył tę dwójkę całkiem innym rodzajem szacunku. - Świetnie, jak widzisz. Nasza siostra zwariowała do reszty, straciła rozum. Nie ma ratunku. - prychnął z rozczarowaniem, kręcąc nieco ostentacyjnie głową. Wiedział, że zachowuje się trochę dziecinnie, nie potrafił jednak ukrywać tłoczących się w nim emocji pod maską sztucznego uśmiechu. Naprawdę nie odpowiadało mu jej towarzystwo, a kochał ją najbardziej na świecie. Najwięcej się nią zajmował, gdy była mała, a ona wcale, ale to wcale nie brała do serca jego rad. A był starszy, mądrzejszy. I na pewno nosił fajniejsze skarpetki. Prawda była też taka, że negatywnie wpływała na niego koszula oraz spodnie od garnituru, a także samotność na tak bogatym towarzysko przyjęciu. Przynajmniej w rodzinie Rowle on był szczery ze wszystkimi i ze sobą, mając gdzieś opinię reszty świata. Chciał się odezwać, ale jakaś jasnowłosa niewiasta przyszła, zaczepiając Dominika. Poprosiła go ze sobą, na co on teatralnie pokazał mu rękoma, aby się nie krępował. Jak mógłby odmówić pięknej kobiecie, może przyszłej szwagierce? Liczył na to, że czystokriwsta, jednak o to będzie musiał zapytać później. Gdy został sam, poczuł, że ma dość. Jaki był sens siedzenia tutaj bez brata, skoro Alan był zajęty towarzystwem równie mocno, co Eric? Nudnym, dorosłym towarzystwem. Pokazał się, a to znaczy, że mógł sobie już pójść. Dopił drugą szklankę whiskey i zszedł z krzesełka, wsuwając ręce w kieszenie i kierując się w stronę wyjścia, ciągle mając wystający z tylnej kieszeni spodni krawat. Ojciec był zajęty gośćmi, więc nawet nie zauważy jego braku. Zerknął jeszcze w stronę przyszłego męża siostry, kiwając mu głową. Nie spodziewał się niespodzianki, która na niego czekała tuż za drzwiami.
Odciął się. Odciął się niczym animag od swojego ludzkiego ciała, zatracając się w zwierzęcych instynktach. Pozwolił sobie na przystosowanie i zapomnienie, które kiedyś sprawiałoby mu trudności. Teraz był innym człowiekiem. Tam ten naiwny Dear dawno umarł. Durmstrang był jego zbawieniem, drogą ku doskonałości. Nie chciał wracać do Anglii, do zepsutej rodziny, która nadal była dla niego ważna i szkoły, pełnej słabych idiotów. Trzymał w ręku kopertę, w której miał zaproszenie na zaręczyny niejakiej Rowle i Bloodworth'a. Przeczytał ją raz, już wiedząc, że małżeństwo zostało zaaranżowane. W końcu były to dwa rody szczycące się tak samo, jak Dear'owie czystą krwią. Nie miał ochoty iść na to przedstawienie. Wiedział, że spotka tam najbliższych czy znajomych z dawnych lat. Odizolował się od nich wszystkich i nie żałował tego. Na koszule w lekko niebieskim odcieniu, którą zapiął na białe guziczki, założył granatową marynarkę. Jego białe spodnie wprost od londyńskiego projektanta, swoją doskonałością kusiły nie jedno wino trzymane w próżnych dłoniach. Przed wejściem ujrzał swoją towarzyszkę, którą śmiał zaprosić na te zaręczyny, skoro oboje dostali zaproszenia. @Rowan Kállai poznał jeszcze przed studiami w Durmstrangu, uczęszczał do Hogwartu. Teraz ponownie tu wrócił, a jego oczy ujrzały piękną kobietę, która wcześniej była niewinną dziewczynką. Nabrała kształtów, rysów, których pozazdrościłaby nie jedna grecka bogini. Jej ciemne włosy wydawały się dłuższe i gęściejsze. Oczy nadal wyrażały swój głęboki chłodny odcień; po tylu latach jeszcze bardziej zmierzający ku ochłodzeniu. - Rowan. - Przywitał się z dziewczyną, nim jednak doszedł do Kállai, jego wzrok spoczęły na Heaven. Kuzynka jak zwykle wyglądała świetnie, zapewne, gdyby nie byli rodziną i nie wiedział o jej ciąży, nie zwróciłby uwagi na tą niedoskonałość w jej kreacji. - Heaven. - Jeszcze brakowało tylko ukłonu. - Kuzynko, pozwól, że porwę moją partnerkę. - Wyciągnął dłoń do Rowan. - Życzy Pani sobie wejść do środka? - Zerknął ukradkiem na kuzynkę, niemal chcąc pokazać jej język. Jednak tego nie zrobił. Jakby to wyglądało!? - Chociaż... kobiety z dziećmi przodem. - Dodał, całkowicie nie plując jadem.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Pogoda już nie jest tak piękna jak ostatnio, a ja otulam się ciepło płaszczem, który jest zbyt cienki na moje dzisiejsze odzienie. Dom robi na mnie całkiem duże wrażenie. Moja posiadłość, chociaż również rozległa, jest w kompletnie innym stylu i uznaję, że podoba mi się przestrzenność tej budowli. Wysokie okna pozwalają mi zerknąć do pięknie przygotowanego salonu, zanim nie udaję się do wejścia. Drzwi otwierają się przede mną, zanim zdążę nawet podnieść rękę, by zapukać. I ku mojemu zdziwieniu widzę przed sobą osobę, która mnie zaprosiła. - Hej Charlie - mówię i obdarzam Cię uśmiechem, chociaż widzę zaskoczenie na Twojej twarzy, które pewnie prędko przemija. - Wychodziłeś po mnie? - pytam z figlarnym uśmiechem, zerkając za ramię, by sprawdzić czy ktoś inny nie macha do Ciebie za moimi plecami. Zakładam też, że może nie do końca się mnie spodziewałeś, bo nie byłam pewna na ile poważne było Twoje zbyt lekko rzucone zaproszenie. Sama nie wiedziałam czy brać je na serio, to ciekawość zwyciężyła. Wchodzę do środka i ściągam płaszcz, który momentalnie zabiera wasz skrzat domowy. Muszę przyznać, że ponieważ mogłam założyć dziś tak się wyszykować, miałam większą ochotę na pojawienie się tutaj. Dotykam mojej wcześniej misternej fryzury, teraz już odrobinę zniszczoną przez wiatr i prędko poprawiam niesforne loki. Zrezygnowałam na taką okazję z mojego egzotycznego turbanu, chociaż bardzo rzadko rozstaję się z tym nakryciem głowy. Odwracam się do Ciebie wciąż z lekkim uśmiechem, kiedy kończę rozglądanie się po sali. Mrużę oczy i wyciągam z Twojej tylnej kieszeni Twój niechlujny krawat. - Mój partner nie może się tak prezentować - oznajmiam pokazując na siebie, a przecież skromnie uważam, że wyglądam zjawisko. Zarzucam krawat na Twoją szyję i wsadzam go delikatnie pod kołnierzyk, niczym idealna, zatroskana dziewczyna. - Colligatus - szepczę, wyjmując różdżkę z różowej torebki, a krawat układa się sam w idealny węzeł. - Znacznie lepiej - mówię jeszcze odrobinę obluzowując krawat i odsuwając się prędko od Ciebie. Zamiast tego wkładam rękę pod Twoje ramię. - Czy często praktykujecie małżeństwa aranżowane? Twoja siostra się cieszy? - pytam na początek. Nie wiem jak to u was działa, jednak kogo jak kogo, ale mnie nie zadziwiają żadne rodzinne przesądy i układy. Obstawiam nawet, że Emily jest zadowolona, że to na nią przyszła pora. Może od dziecka wiedziała jak to będzie, tak jak ja wiem, że moja przyszła córka będzie miała na imię Melusine. - Twój starszy brat już ma żonę? - dodaję jeszcze, bo zakładam, że taka powinna być kolej rzeczy. Niezwykle fascynuje mnie to podejście. - Chwila, kto jest jej przyszłym mężem? - pytam jeszcze patrząc na gwiazdę wieczoru i dwójkę mężczyzn obok niej. @Emily Rowle kojarzę jeszcze ze zmierzchłych czasów, kiedy to flirtowała z Terrym z tego co pamiętam. I wydaje mi się, że te tysiące lat świetlnych też trzymała się kiedyś z wytatuowanym Mefisto, wydawał się więc niezłym wyborem na przyszłego męża, ale coś mi się wydaje, że nikt nie dałby radę zaciągnąć Noxa do aranżowanego małżeństwa. No i chyba nikt nie chciałby go jako przyszłego zięcia, tak z własnej woli. Przynajmniej tak sobie myślę, jak tylko wyobrażam sobie, że przyprowadzam tak wyglądającego chłopca do moich rodziców. Odwracam wzrok na swojego dzisiejszego partnera. Mam nadzieję na jakiegoś drinka, czy może zapoznania z przyszłą parą młodą, ale boję się, że wtedy będę musiała poznawać też rodziców Charliego. - Będą jakieś niesamowite atrakcje?
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Dziewczyna wyglądała na dość zdenerwowaną i Dominik był coraz bardziej ciekawy, jaką sprawę ma do niego. Kiedy usłyszała jego pytania nieco się zdziwiła, może ucieszyła, a może zawiodła? W każdym razie na pewno była spięta i Dominik uśmiechnął się zachęcająco, licząc, że dziewczyna zacznie mówić. Nie spodziewał się jednak tych słów, które wyrzekła. Wróciłam? Spojrzał na kobietę nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ona patrzyła wszędzie, tylko nie na niego. Znowu wydawała mu się lekko znajoma, choć teraz już był pewny, że nigdy nie widział jej twarzy. Dopiero jej kolejne słowa, a raczej słowo, wypowiedziane szeptem cichym jak tchnienie wiatru, rozwiązało zagadkę. Początkowo jednak myślał, że się przesłyszał. Trice? Beatrice Dear? Jakim cudem? Kto jak kto, ale on dość dokładnie wiedział, jak ona wygląda. Czy ktoś miał zamiar sobie z niego zażartować? Zabawnie jest patrzeć, jak wytrąca się z równowagi? Coś jednak w jej zachowaniu, to, co wydawało mu się znajome, pozwalało mu sądzić, że to nie żart. Dlaczego zmieniła swój wygląd na to przyjęcie? Żeby nikt jej nie poznał i nie obrzucił gradem pytaniem, gdzie się podziewała, gdy ucięła kontakt? Wcale by się temu nie dziwił. On sam pewnie chciałby wyjaśnień, gdyby zobaczył ją w swojej postaci. A tymczasem to ona zaskoczyła go na tym nieszczęsnym przyjęciu, wprawiając w osłupienie zupełnie inną postacią. Czyżby przez tyle lat nie wiedział, że jest metamorfomagiem? Jak widać, chyba jednak wiele o niej nie wiedział. Wziął głęboki oddech i długo nie wypuszczał. W końcu powoli, bardzo powoli odetchnął. Tego było za dużo. Czy on naprawdę musi na swojej drodze spotykać kobiety, które potem zostawiają go bez słowa? Matka, Talia, Beatrice… Cóż, dwie ostatnie przynajmniej wróciły. Jak tak dalej pójdzie to i Emily nie odezwie się do niego do końca życia. Fasada spokoju, którą próbował zbudować przed przyjęciem zaczynała się niebezpiecznie chwiać. Przymknął na chwilę oczy. Zamiast złości, smutku, zdenerwowania czuł się zmęczony. Po prostu. - Wyjdźmy na zewnątrz – powiedział tylko i skierował się do drzwi, prowadzących do ogrodu. Musiał zapalić. Przyjęcie dopiero się zaczynało, więc jeszcze nikt nie opuszczał dusznego pomieszczenia, by się przewietrzyć. Byli więc sami. Dominik do tej pory nie powiedział nic więcej. Wyciągnął z kieszeni papierosy (oczywiście mugolskie) i odpalił. Zaciągnął się i usiadł na ławce, obitej miękkim materiałem. Dopiero wtedy ponownie spojrzał na Trice. - Metamorfomagia? – zapytał. – Nie wiedziałem, że masz takie zdolności – stwierdził, przedłużając moment pytań, na które zapewne czekała. A raczej, których się spodziewała. - Nie wiem, czy mogę zapytać, co się z tobą działo - powiedział po krótkiej chwili. Powoli wypuszczał dym papierosowy, próbując wyzbyć się emocji, które znów zaczynały się gromadzić. W końcu... No co? Nie byli razem, prawda? To, że coś zaiskrzyło nie oznaczało od razu zobowiązań wobec siebie. Dlaczego więc czuł się trochę zdradzony, kiedy po prostu przestała odpisywać na jego listy? Może właśnie dlatego, że coś wtedy czuł i wydawało mu się, że również nie był jej obojętny. Patrzył na tę obcą twarz, która skrywała tak znaną mu kobietę i czekał cierpliwie na jej słowa.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Już snuł nowe plany na wieczór. Może wróci do Hogsmade, wyskoczy na piwo z jakimiś znajomymi? Mógł też spędzić czas zdrowiej, biegając czy wyzywając się za głupotę swojej rodziny na perkusji. Przemknął niezauważenie, bo żadne "Charles" nie zatańczyło w jego uszach, a on szczerze nienawidził tej suchej formy swojego imienia, bo gdzie w niej kokieteria. Nie wiedział, czy na dworze było chłodno, czy nie, jednak wrócenie się po marynarkę było zbyt dużym ryzykiem na wciągnięcie w konwersację przez jakąś ciotkę lub nie daj Merlinie wyciąganie policzków. Bleh. Złapał za klamkę, otwierając drzwi. Chłodny powiew wiatru przyniósł nie tylko orzeźwienie, ale także jeden z tych widoków, których się nie zapomina. Niczym nimfa, wschodzące słońce — pojawiła się ona. Zastanawiał się, czy nie przesadził z whiskey, czy mu się tylko nie wydaje -była jednak zbyt realna, jej oczy błyszczały najpiękniej na świecie, pachniała strasznie słodko. Niezbyt grzecznie, ale przesunął po jej sylwetce spojrzeniem, aby zielone oczy zatrzymały się na drobnej, okalanej ciemnymi kosmykami włosów buzi. - Nie chciałem przegapić Twojego przyjścia. - odparł na dźwięk jej głosu jakby wybudzony z transu. Nagle odechciało mu się iść, a humor mu wrócił. Zaprosił ją do środka, poprawiając mimowolnie szelki i koszulę za jej plecami, zerkając na swoje odbicie w lustrze, poprawił też kasztanowe włosy. Dlaczego uśmiechała się w ten sposób? Nie potrafił jej rozgryźć, była nieprzystępna, a jednocześnie jednym słowem robiła mu chaos w mózgu. Magiczna. Jak na gentlemana przystało, pomógł jej zdjąć płaszcz, który wręczył skrzatowi. Na widok sukni towarzyszki przełknął głośniej ślinę, zostawiając na chwilę rozdziawioną minę niczym jakiś karp w stawie, niezbyt wiedząc co począć z rozchodzącym się po ciele ciepłem. Gdy tylko się odwróciła, przypomniał sobie o tym, że są wśród tłumu ludzi i bardzo nieładnie się wgapiać niczym w najpiękniejszy z portretów. Chrząknął, ujmując delikatnie jej dłoń. Obrócił ją delikatnie niczym w tańcu, dokładniej przyglądając się sukni. Nie dość, że podkreślała idealnie jej figurę, to jeszcze wyglądała, jakby była uszyta specjalnie dla krukonki. Posłał jej uśmiech — taki trochę dumny, zawadiacki, po czym pochylił się i musnął wargami wierzch jej dłoni, bo parzcież, była damą. - Wyglądasz zjawiskowo, bijesz na głowę nawet moją siostrę, chociaż to jej zaręczyny. - zaczął całkiem szczerze i już miał zaproponować jej szampana, gdy dorwała się do tego nieszczęsnego krawatu, o którym zapomniał. Sięgnięcie ręką tak niespodziewane, kradzież dodatku — to wszystko sprawiło, że patrzył na nią zaskoczony, prostując się jednak grzecznie i dając sobie związać to ustrojstwo pod szyją. I naprawdę z całej tej wypowiedzi usłyszał tylko słowo "partner" z którego był dumny jak paw. Kiwnął głową w podziękowaniu, prezentując jej jeden ze swoich najlepszych uśmiechów. Teraz już świadomie ją czarował, chcąc wypaść jak najlepiej. Pozwolił jej wygodnie ułożyć dłoń pod swoim ramieniem, wolno ruszając w stronę baru. Nie mógł dopuścić, żeby czegoś jej brakowało. - Napijesz się szampana? Może wolisz wino Melusine? - dopiero teraz zaproponował, przenosząc spojrzenie na idącą obok kobietę. Bez turbanu wydawała mu się jeszcze bardziej krucha i niewinna niż z nim. - Ojciec się stara podtrzymywać czystość krwi najlepiej, jak potrafi. Emily to jego oczko w głowie, priorytet do ożenku w dobrą rodzinę. My mamy trochę lżej, a przynajmniej z żadną narzeczoną na szczęście żadnemu z nas jeszcze nie wyskoczył. Cieszy? Ma depresję. Zobacz, jaką ma krzywą minę. No, teraz trochę mniej, bo przylazł ten jej kolega. Zakończył z delikatnym wzruszeniem ramion, niezadowolony wzmianką o znajomości siostry. Dało się usłyszeć, że wciąż za tego Noxa się dąsał, podobnie zresztą jak za zachowanie Emily. Była dla niego okropna. Wybierać półkrwiaka zamiast brata, identyczna, jak Dominik pod tym względem. Tu przesunął spojrzeniem po gościach, dostrzegając wspomnianego mężczyznę wciąż rozmawiającego z tajemniczą blondynką. Nie wspominał mu o żadnej. Był nieco rozbawiony tym, jak ciekawa jest jego rodziny i miał nadzieję, że był to dobry znak na przyszłość. -Alan? Niee, jakaś się kręciła, ale nie wiem w końcu czy im wyszło coś więcej, bo nie mamy aż takiego kontaktu. Dominik jest wolny. Chwila? Mam się niepokoić, że moja dzisiejsza królewna jest zainteresowana którymś z moich braci? -zapytał pół żartem, pół serio, unosząc na chwilę brwi przy uśmiechu, gdy tylko na nią spojrzał. Podeszli do baru, gdzie wziął kieliszek z wybranym przez nią trunkiem i podał jej, a sobie sięgnął po kolejną szklankę whiskey. Był na szczęście rosłym, dużym chłopcem, dzięki czemu słaba głowa nie była jego problemem. Na jej pytanie o atrakcje wzruszył tylko ramionami, bo nie miał pojęcia czy ojciec coś planował. - Moja atrakcja stoi obok, a do tego, jeśli uda mi się ją porwać do tańca, wieczór będzie udany. Dobre pytanie, zaraz się przekonasz. Tym samym delikatnie przyciągnął ją do siebie, rękę zbliżając do ciała. Nie chciał zmiażdżyć jej dłoni lub sprawiać dyskomfortu, więc uważał na to, co robił. Ruszył w stronę siostry oraz jej "dwóch" partnerów, obdarzając jednak spojrzeniem tylko Nathaniela. Przesunął spojrzeniem po ich twarzach. - Melusine, to moja młodsza siostra Emily — uważaj, bo gryzie. Tutaj natomiast jej przyszły mąż, Nathaniel. - tak, specjalnie użył zakazanego słowa na "M", żeby poczuła ciężar pierścionka na dłoni. Kultura tego wypadała, wiec przelotnym spojrzeniem obdarzył też ślizgona. - A to Nox. Dodał krótko, upijając ze szklanki trochę alkoholu, znów czując cierpki smak w ustach. Teraz, chociaż nie był na przegranej pozycji i miał obok najładniejszą dziewczynę na sali. Ah, jakże dumne były jego oczy i uśmiech, niczym głupia mysz do sera. Wieczór jednak zapowiadał się cudownie i nawet ta jazzowa muzyka w tle nie przeszkadzała już młodemu kawalerowi.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Oczywiście, że była zdenerwowana! Dominik zawsze był i na zawsze pozostanie dla niej kimś naprawdę ważnym. Znali się od lat. Zawsze uważała go za przyjaciela. Może nawet za kogoś więcej. Sądziła, że może powiedzieć mu wszystko i liczyć na to, że zrozumie. Nigdy dotąd się nie pomyliła. Dlatego teraz, gdy stała przed nim, niczym przed katem, który miał wymierzyć jej wyrok, po prostu się bała. Czy w ogóle będzie chciał podjąć rozmowę? Wysłuchać tego, co chciałaby mu powiedzieć... Tylko jak mogła to wszystko wyjaśnić? Swoje nagłe zniknięcie, odcięcie się od całego świata. Od wszystkiego co było i zawsze pozostanie ważne, choćby nie wiem jak daleko próbowała uciec. Dopiero, kiedy wypowiedziała swoje imię, zrozumiała jak wielką krzywdę mogła mu właśnie wyrządzić. Wyraz konsternacji na jego twarzy wyrażał więcej niż miliony słów. Zaniepokojona obserwowała jego mimikę, w odruchowym dla siebie geście przygryzając dolną wargę. Dopiero po chwili zorientowała się, co właśnie zrobiła. I gdyby Dominik do tej pory miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do tego, kim była ta blond kobieta, teraz prawdopodobnie go opuściły. Konsternacja przerodziła się w zaskoczenie. Tak wyraźnie odmalowane na jego twarzy, że nawet ślepy by to zauważył. Zaczęła rozglądać się po wszystkich zgromadzonych, szukając jakichkolwiek oznak zainteresowania małą sytuacją, która właśnie się między nimi wykroiła. na szczęście nic takiego nie spostrzegła. Z ulgą przyjęła propozycję wyjścia na zewnątrz. Miała nadzieję, że świeże powietrze rozwieje tę gęstą atmosferę, która między nimi zapanowała. Chłodny wiatr omiótł jej ramiona. Jej skórą wstrząsnął delikatny dreszcz, przyjemnie chłodząc rozgrzane ciało. Czuła, jak niewielki rumieniec na jej licu przygasa. - Mogę jednego? - zapytała, prawdopodobnie wprawiając Dominika w jeszcze większe osłupienie niż dotychczas. Kiedy poczęstował ją, zaciągnęła się powoli i dopiero potem odpowiedziała. - Nie bierz tego do siebie. Nikt nie wie o mojej metamorfomagii, prócz najbliższej rodziny. - uśmiechnęła się kwaśno, prawdopodobnie paskudnie wykrzywiając swoje nowe oblicze. Przywdziane tylko na dzisiejszy wieczór, lecz czemu by i tego nie zniszczyć? Gdzieś tam głęboko kryła się świadomość, że nie można odciągać nieuniknionego w nieskończoność. Powoli usiadła na ławce obok Dominika, w dostatecznie dużej odległości. Poprawiła poły materiału sukni, starannie wygładzając niewielkie zmarszczki, które pojawiły się na kolanach. Kolejny niekontrolowany odruch Beatrice Dear. Wszystko musiało być perfekcyjne, nawet suknia w tak popierdolonej sytuacji, jak ta. - Możesz. Oczywiście, że tak. - odparła po chwili wahania na jego słowa. Ponownie zaciągnęła się papierosem, leniwie wypuszczając powietrze z płuc. - Nie jestem tylko pewna, czy chcesz słyszeć tą odpowiedź. - jakby pod wpływem jakiejś bliżej nieokreślonej emocji, wyrzuciła w połowie dopalonego papierosa na bruk i delikatnie przesunęła się na ławce, kierując swój tors nieco w stronę Dominika. Patrzyła prosto w jego oczy. - Wszystko się popierdoliło. Nie chciałam Cię zranić. Wszystko się rozjebało. - była tylko w stanie powiedzieć. Głęboko wciągnęła powietrze do płuc próbując za wszelką cenę powstrzymać łzy, które próbowały dostać się do jej oczu. Nie tu. Nie teraz.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Oto ja. Prawie jak z morskiej piany. Śmieję się na wesoło na Twoje słowa, kiedy trafnie odpowiadasz na moje pytanie. Wzdycham z ulgą na ciepło w wystawnym pomieszczeniu i pozwalam Ci pomóc pozbyć się mojego odzienia wierzchniego. I widzę, że robię na Tobie spore wrażenie, pozwalam też obrócić mnie delikatnie, wciąż z rozbawieniem na twarzy, a potem pocałować moją dłoń. Nie jestem pewna czy wierzę Ci we wszystkim, ale też wcale mi się nie chce dziś przesadnie analizować Twoich ruchów czy zachowań wobec mnie. Chcę jedynie przyjemnie spędzić czas. - Nie jestem pewna czy to dobrze - zauważam kiedy komplementujesz mój wygląd, ale mimo tego widać, że jestem zadowolona z tego co mówisz. Schlebia mi też, że wydajesz się być przejęty moim przyjściem i z pewnością szczęśliwy z wyboru partnerki. Pozwolę Ci być dzisiaj Twoją atrakcją jak to później określisz, ale nie łączą się z tym żadne bonusy. Stwierdzam równocześnie, że dobrze wyglądasz, w tym swoim stylu z jednej strony elegancko, z drugiej lekko niefrasobliwie z tymi kolorowymi skarpetkami. Aż mierzwię Twoje włosy delikatnie po poprawieniu Ci krawata. Opuszczam dłoń i wracam pod ramię mojego partnera. Powoli idziemy przez salę a ja z zainteresowaniem słucham odpowiedzi na moje pytania. Patrzę w kierunku Twojej siostry i faktycznie nie wygląda na specjalnie szczęśliwą. - To dlaczego się zgadza? - pytam rzeczowo, po czym przenoszę wzrok na chwilę na stojącego obok niej Noxa. Wyczuwam w Twoim głosie sporo niechęci, co notuję sobie jako ciekawostkę. Zastanawiam się jaki jest dokładny powód, ale obstawiam, że nie jesteś zadowolony, że taki buntownik jest tak blisko z Twoją siostrą. Chyba jeszcze nie wiem, że jesteś rasistą względem krwi, a przynajmniej w tej chwili nie przypominam sobie tego. Wodzę wzrokiem tam gdzie Ty, czyli tym razem za Twoim bratem i śliczną blondynką mu towarzyszącą. - Poważne rozmowy - zauważam wścibsko, kiedy Twój brat kieruje się na dwór ze śliczną nieznajomą. Prycham lekko kiedy mówisz o niepokojach, ale bardziej prycham że nazywasz mnie dzisiejszą królewną. Nie komentuję jednak tego i nie tłumaczę mojego fuknięcia, tylko marszczę brwi odrobinę, ale szybko mi przechodzi. - Lubie interesujące zawiłości rodzinne i próbuję zrozumieć Twoją. Wydaje się nie fair, że zaczynają ożenek od młodszej siostry, Mówisz, że jest oczkiem w głowie, a wydaje się ją karać - tłumaczę Ci tylko, dopóki nie dochodzimy do baru, gdzie mam wybrać trunek. Podchodzę do stołu i rozglądam się po alkoholach i w końcu wskazuję palcem na coś wyglądającego jak białe wino. - Kłębolot - mówię, podnosząc do góry kieliszek i machając kieliszkiem delikatnie. Bąbelki w nim zaczęły przybierać dziwny kształt. - Podobno można wróżyć z tego co się tu układa - mówię patrząc na ślimaka ułożonego z bąbelków. - To będzie bardzo powolna impreza - wróżę z mojego kieliszka, oczywiście nieudolnie, bo nie umiem ani trochę wróżbiarstwa. - Jestem świetną tancerką - oznajmiam z lekką dumą, ale równocześnie nie potwierdzając, że zamierzam się z Tobą pobujać w rytm muzyki. Ale oczywiście pewnie tak zrobię, jak się domyślasz. Kierujemy się ku przyszłej młodej parze i uśmiecham się serdecznie do Emily. - Hej Emily - mówię do niej, po czym witam się z jej narzeczonym u którego wyczuć można spore ilości alkoholu. Wciąż się uśmiecham, ale przeszywam spojrzeniem przyszłego pana młodego, po czym odwracam się do blondynki. Co się mówi osobie, która wychodzi za mąż chociaż nawet nie chce? - Pięknie wyglądasz - mówię szczerze uznając to za najlepszą opcję, po czym patrzę na Noxa stojącego obok. Znowu widzę, że Charlie ledwo obdarza go spojrzeniem i nie pała do niego ciepłymi uczuciami. - Miło, że opiekujesz się Emily - mówię na to czuwanie @Mefistofeles E. A. Nox u jej boku. W końcu obok jej narzeczonego (chyba) nikt taki nie stał. - Dobry z Ciebie przyjaciel, nie mam racji, Charlie? - pytam i odwracam głowę w stronę mojego partnera. Uśmiecham się znowu bardziej figlarnie. Wyciągam dłoń, by dotknąć Twojej twarzy i bardzo delikatnie odwrócić Cię w moim kierunku, po czym opuszczam rękę, by złapać Twoją dłoń. Może droczę się z Tobą odrobinę, próbując niewerbalnie namówić Cię do potwierdzenia opinii o Mefisto. Chcę też zobaczyć czy wygra Twoja niechęć do chłopaka, czy próby zaimponowania mi. W końcu czymże jest takie stwierdzenie przy obietnicy późniejszej świetnej zabawy! A kto nie lubi bawić się w przeciąganie liny. Niewinnie upijam łyk mojego alkoholu, zanim nie uśmiechnę się do Ciebie szczerze po raz kolejny.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zabranie ze sobą Killi było fantastycznym pomysłem. Rozbawiła go dźganiem w żebra, wesołymi groźbami, barwnością swojej osoby i szczodrym uśmiechem. Być może wyróżniała się na tle innych osób, jednak jemu to nie przeszkadzało. Sama myśl, że miałby podpierać samotnie ścianę albo szwendać się niczym cień za rodzicami skutecznie go odrzucała. - Wedle uznania, milknę byś nie uciekła. - nie mógł na to pozwolić nawet, jeśli był to żart jedynie podszyty drobnym przytykiem. Powiódł wzrokiem znów do obleganego narzeczeństwa i nie pchał się tam na siłę. Podejdzie, gdy się już przerzedzi, by na spokojnie złożyć suche gratulacje, aby pokazać, że Gardowie przybyli i cieszą się ich szczęściem. - Cóż, Bloodworth potrafi przyłożyć, ale Mefisto też ma krzepę. Ale wątpię, by mieli się sobie rzucić do gardła, to zbyt wytrawna uroczystość na takie dramaty. - o to mogą być spokojni. Słuchał swojej towarzyszki, a gdy przechodził obok nich uniżony skrzat, zdjął z tacy dwie lampki ciemnego wina, które ten rozdawał gościom. Podsunął jedną Killi, nawet nie pytając czy pije. Jakąkolwiek by odpowiedź nie była, powinna trzymać lampkę w dłoni nawet, jeśli nie zamierza z niej sączyć. Nie mógł nawet o tym napomknąć, i tak już obgadywali gości. - A my to co? Przyjaźnimy się przecież. - co prawda nie tak intensywnie jak powinni przyjaciele to jednak obdarzał ją szczerą sympatią i gdyby nie był wewnętrznie zepsuty to z pewnością chciałby zaprosić ją na randkę i potwierdzić jej słowa odnośnie przyjaźni damsko-męskiej. Dostrzegł w tłumie @Heaven O. O. Dear, na której widok szczerze się uśmiechnął. Jeśli załapała z nim kontakt wzrokowy, uniósł lampkę wina w jej kierunku pozdrawiając ją tym gestem. Zamoczył usta w dobrym trunku. Zerknął na Killę, która to nagle uciekała wzrokiem w bok. Zmarszczył brwi przyglądając się jej z niepokojem. Ona też padła "ofiarą" aranżowanych małżeństw? Na Merlina, powinien pilnować własnych rodziców aby nie wpadli na ten sam pomysł. Chyba by kogoś za to ukatrupił z zimną krwią. - Przykro mi, mimo wszystko. Osobiście nie popieram takich małżeństw mimo, że wiem, że dbają o status krwi. Coraz mniej jest osób z najczystszym statusem, a i dbają o przedłużenie rodu… - czy tak zerknął przelotnie na Emily to jej współczuł. Jej narzeczonemu nie potrafił wszak stał się mu całkowicie obojętny i równie dobrze mógłby zniknąć, a Finn by zauważył to z opóźnieniem. Ścisnął delikatnie dłoń Killi, mocno dziś nadwyrężając swoją powściągliwość. Musiał, bowiem było na widoku, a w innych okolicznościach zapewne narzuciłby kolejny dystans. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo odczuwał zwyczajne głaskanie po ramieniu. Stało się takie ciężkie, jakby zaczęło mu przeszkadzać. - Nie buntujesz się? - popatrzył w jej ciemne oczy szukając w nich iskry protestu. Mówiła z przejęciem i smutkiem, a jednak wydawało się, że zaakceptowała już wybór swych rodziców.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zaskoczyła go wiadomość dostarczona przez sowę. Zaproszenie na bal z okazji zaręczyn. Dawniej by uznał to za normalny stan rzeczy, lecz zdawało mu się, że od dłuższego czasu został zdyskwalifikowany z tego rodzaju spotkań. To wszystko za sprawą swojej złej reputacji i odsiadki w Azkabanie. Przez co z jednej strony ucieszył się, że znów wrócił do łask wśród czarodziejskiej szlachty, lecz z drugiej strony sam odczuwał skrępowanie i niesmak na samą myśl, że miałby tam się pojawić. Po tym czasie nawet się przyzwyczaił do tego braku uczestnictwa w sztywnym towarzystwie. Zdecydowanie stał się o wiele większym samotnikiem, niż był wcześniej. I zapewne nie pojawiłby się odsyłając w wiadomości jakiś wielce poważny, choć całkowicie wyssany z palca powód, dla którego to nie byłby w stanie przyjść na ten bal. Wtedy jednak docierała do niego druga część wiadomości. Jego osoba towarzysząca - jaką to była jego narzeczona - Nessa. Westchnął ciężko i teleportował się w okolice posiadłości dziewczyny. Tam zapukał grzecznie i został zaproszony przez jej rodzinę bardzo mile. Przeprosił, że tak nagle i bez zapowiedzi, ale musi się zobaczyć z Nessą. Ruszył więc do jej komnat i po lekkim zapukaniu do drzwi dziewczyny, nie czekając na zaproszenie wszedł do środka. Przed nią nigdy nie udawał, że w środku był brutalem i w większości sytuacjach po prostu chamem. Nie zważając na to uwagi, że może wejść w momencie jak to się uczy, a może i przechadza się po pokoju w samej bieliźnie. - Nessa zbieraj się, idziemy na miasto po jakąś suknię dla Ciebie - rzucił nie przekroczywszy nawet progu drzwi i wszedł do pomieszczenia zamykając drzwi za sobą. Po jakimś czasie wrócił do siebie uznając, że zakupy były udane i będzie mógł znów zawitać na przyjęciu chociaż trochę przygotowany. Miał też parę dni na to by przygotować się do tego mentalnie, lecz czy mu się to powiedzie, okaże się już na miejscu.
Na kilka godzin przed umówioną datą na zaproszeniu ponownie zawitał w posiadłości Lanceleyów i tym razem nie zamierzał ruszyć na górę do pokojów, zajął jeden z fotelów w salonie czekając spokoju na swoją narzeczoną, posyłając jedynie skrzata, by poinformował jego panią, że już przybył. Nie niecierpliwił się niezależnie od tego ile musiałby na nią czekać. Wiedział, że sama dziewczyna nienawidziła się spóźniać, więc miał tę świadomość, że i tak zdążą na czas. Jedyny powód dla którego mógłby się niecierpliwić to fakt by ujrzeć Ślizgonkę w sukni jaką zakupili. Samemu dobierając cały swój strój do koloru jej kreacji, uznając, że najlepiej będzie pasować nieco luźniejsza wersja niż pojawienie się w zdobnej szacie. Panią tego wieczoru - przynajmniej dla niego - miała być Nessa, więc nie należało przesadzać w zdobnych szatach. Stąd nieco mniej awangardowa moda z lat 1870-tych. Tak więc na samą górę wdział czarny surdut, z bordowymi dużymi guzikami, pod tym miał ciemnoczerwone spodnie w kanty, powyżej dobrana pod to kolorystycznie kamizelka ozdobiona motywami nieregularnej pajęczyny. Wykonana delikatnie ciemniejszą nicią niż wykonana była sama kamizelka. Mająca się dopasować do ozdobnej spinki dziewczyny. A także nadać jego stroju nieco humorystycznego odniesienia - jakoby to chłopak całkowicie wpadł w jej wielkie sidła i był całkowicie oddany na jej łaskę lub niełaskę. Pod tym miał czarną koszulę z krótkim postawionym do góry kołnierzykiem, który w takiej pozycji podtrzymywany był ciemnoczerwonym plastronem, tego samego koloru co kamizelka. Kiedy ujrzał Nessę aż zaniemówił, pomimo tego, że nie oglądał się jakoś za dziewczynami, nie interesując się związkami i do kobiet miał bardzo podobne podejście jak dziewczyna do płci przeciwnej. Tak teraz mimo wszystko okazał się być typowym mężczyzną. Widok narzeczonej w jej kreacji go oszołomił. - Emmm... Nie mogę oderwać od Ciebie wzroku. Wyglądasz prześlicznie - powiedział w końcu, zdając sobie sprawę z tego, że za długo tak wpatruje się w dziewczynę bez słowa. Ruszył ku niej i wyciągnął otwartą dłoń by chwycić rękę przyjaciółki i ucałować ją delikatnie na powitanie. - Obawiam się, że jeszcze kilka takich przyjęć i sam uznam, że plany naszych rodziców były doskonałe. - Powiedział jakoś po chwili kiedy to opuścili jej posiadłość, zerkając co jakiś czas dyskretnie znów na strój Nessy. Faktycznie łapiąc się na podobnych myślach co słowa które dopiero co wypowiedział. Teleportował się wraz z swoją partnerką do umówionego miejsca na zaproszeniu. Pozwalając dziewczynie poprowadzić ich krokami. On słabo znał mieszkańców tego domu, więc lepiej by to Nessa wprowadziła ich w śmietankę towarzyską.
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Znalazła się pomiędzy młotem, a kowadłem. Chociaż nazwijmy ich po imieniu - pomiędzy Heaven a Viserysem. Jeszcze chwilę wcześniej jej dłoń ponownie kierowała się w stronę dziewczyny, jakby na nowo szukała ciepła jej skóry, bez obaw, że się sparzy. Właściwie jej ciało i rozum w jej towarzystwie zachowywały się jak niekompatybilne części jednej maszyny. Ręce chciały dotknąć, błądzić po materiale czerwonej sukienki, a umysł wrzeszczał, ganiąc Rowan za swój pierwotny pociąg do panny Dear, nad którym wyraźnie nie umiała jeszcze panować. Chyba zawsze tak było, że budziła ona w dosyć nieczułej i wiecznie niewzruszonej ślizgonki uczucia, o których wcześniej nie miała pojęcia. Wyglądało to tak, jakby stawiała pierwsze kroki - nikt jej w końcu nie nauczył darzyć innych ciepłem i bliskością, tak samo jak i zaufaniem. Wybuch tych wszystkich emocji bardzo szybko ją jednak przygniótł i finalnie nie wyszło z nich nic dobrego. Nie zmieniało to jednak faktu, że czasem widziała przed oczami przebłyski przeszłości i gdzieś z tyłu głowy pojawiała się ochota by zaryzykować, zanurzyć się jeszcze raz w tej relacji, skrzywdzić się na nowo. Może i można wejść dwa razy do tej samej rzeki, ale do bagna zdecydowanie się nie powinno. Gdyby nie te moje masochistyczne pobudki. Na moment obudziło się w niej szczere zatroskanie, jakby na bok odstawiła swoją codzienną, typową siebie. Kiedy Heaven opowiadała o swoim dziecku, czuła się bardzo dziwnie. Sama myśl, że rozwija się w Tobie jakaś istota sprawiła, że dziewczyna przekręciła głowę, w charakterystycznym dla siebie geście, kiedy to niezbyt rozumiała co się do niej mówi. Dotknęła dłonią swojego brzuch, czując przez cienki, atłasowy materiał ciepło swojej skóry. Nie wyczuwała jednak niczego oprócz pustki. - Jak się trzymasz? Tak naprawdę. Jak się czujesz? - Jej głos przybrał delikatnej barwy, kiedy o to pytała. Wszyscy wokół pewnie plotkują na ten temat, nabijają się, nie szczędzą złośliwości. Owszem, ona także to robiła, jednak w tej chwili chciała poznać szczerą odpowiedź. Tak dawno ze sobą nie rozmawiały, że nie wiedziała nawet kto jest ojcem dziecka. Większości zajęć nie miały razem, w Pokoju Wspólnym mijały się bez słowa, a poza tym nie miały zbyt wielu okazji do rozmowy. Ani chęci. Rowan nawet zignorowała tekst o opinii Dear, gryząc się w język, że ciężko tracić coś, czego już się nie ma. Prawie sięgała w stronę jej ramienia, kiedy przy uchu usłyszała znajomy głos. Był niczym ratunek w tej krępującej sytuacji. Odwróciła się w stronę jego źródła, bezgłośnie wypowiadając imię mężczyzny. Viserys. Nieco się zdziwiła, kiedy postanowił ją zaprosić. Zdziwieniu jednak szybko ustąpiła ciekawość, więc natychmiastowo się zgodziła. Jeszcze kilka lat temu uznawała go za niewiele wartego uwagi, za miękkiego chłopca z dobrego rodu. Wrócił jednak zupełnie odmieniony. Twardy jak marmur, którego nikt nie potrafi poruszyć. Ta niewzruszalność imponowała jej najbardziej, na tyle, że czuła się przy nim bezpiecznie. Wsłuchując się w jego oddech, miała wrażenie, że wsłuchuje się w dźwięk spokoju. Nie mogła sobie przypomnieć kogo zna dłużej - ją, czy jego. Z pewnością jednak można było stwierdzić, że Rowan miała pewnego rodzaju słabość do rodziny Dear. Tymczasem uniosła się na palcach, by na policzku towarzysza złożyć delikatny pocałunek. Właściwie, to ledwie musnęła go ustami, traktując ten gest jak powitanie. Chyba nie mogła być bardziej wdzięczna na jego widok. - Spóźniłeś się - Jej słowa jednak zupełnie tej wdzięczności nie wyrażały. W dwóch słowach podsumowała stan rzeczy, wracając spojrzeniem do Heaven. Ułożyła usta w nieco nadąsany dziubek, kiedy wzruszała ramionami - No tak, zapomniałam dodać, że nie przyszłam sama. - Na chwilę nastała pomiędzy nimi cisza, na tyle głęboka, że wyraźnie było słychać dźwięki ze środa. Muzyka, czyiś śmiech, ktoś chyba upuścił kieliszek. Rowan przestąpiła z nogi na nogę, tym razem spoglądając na towarzyszącego jej mężczyznę. - Podobasz mi się w takim wydaniu. Aż żałuję, że to nie randka. Wchodzimy do środka? - Stwierdziła otwarcie, bez żadnych ogródek, zgodnie z tym, jaka była prawda. Nie czekając na odpowiedź, chwyciła zarówno pannę, jak i pana Dear, ciągnąć obojga do środka. Zupełnie nie zniosłaby sprzeciwów, marząc o lampce szampana.
Starała się zachowywać normalnie. Pomimo ciąży i zmian, jakie nieubłaganie miały zajść w jej życiu, chciała być sobą. Nie chciała się stać rozchwianą emocjonalnie kulką (nie bardziej, niż była), nie chciała się wyciszać i wszystkich swoich myśli poświęcać dziecku. Jasne, z każdym miesiącem przywiązanie do rozwijającego się w niej życia rosło i Heaven zaczynała traktować je jako najwyższy priorytet, ale wiedziała, że jeśli się w tym pogubi, a jej uwaga będzie skoncentrowana tylko na jednym, załamie się. Z jakiegoś powodu wierzyła, że może nie tracić tej młodości, mimo decyzji którą podjęła. To przecież nie chodziło o ilość wolnego czasu, ani o brak zobowiązań. To był raczej stan ducha, który starała się podtrzymywać każdego dnia. Udawać, że nic się nie dzieje, że stoi przed nimi ta sama osoba. Bo przecież stała. Z drugiej strony - było ciężko. Czuła spadek energii, czuła, że nie zawsze jest sobie w stanie na wszystko pozwolić. Dziecko, chociaż jeszcze nienarodzone, zabierało jej sporo swobody. Często musiała myśleć nad czymś dwa razy, czegoś unikać, na coś spojrzeć inaczej, niż do tej pory. Musiała zaplanować życie, w którym nie miała zajść jedna, drobna zmiana. Wszystko miało wywrócić się do góry nogami. Ta myśl ją przerażała. Ta odpowiedzialność - dobijała. Nie miała pojęcia, czy sobie poradzi. Właściwie była pewna, że w jakiś sposób skrzywdzi, zepsuje to dziecko. Dopuści do tego, żeby stało się takie, jak ona. Nie ważne jak wysoka, pozornie, była jej samoocena. Wiedziała, jak wiele jest z nią tak. Jak bardzo skrzywioną ma psychikę i że sposób, w jaki patrzy na świat, nie jest normalny, nie jest w porządku. Chciałaby, żeby jej dziecko było inne, lepsze, a przede wszystkim - silniejsze. Jednocześnie nie chciała, żeby było kiedykolwiek zmuszone tę siłę okazać. - Raz lepiej, raz gorzej. Głównie gorzej - przyznała szczerze. Było zbyt wiele niedogranych rzeczy, żeby mogła poczuć się w tym wszystkim swobodnie. Ciąża, marna praca, Ezra, rodzina, budziła się z tym bagażem każdego dnia i nie wiedziała jak długo jeszcze będzie potrafiła uśmiechać się i udawać, że nic się nie dzieje. Z całych sił chciała pokazać sobie i całemu światu, że sobie radzi. Nie najlepiej, ale jednak. Już myślała, że dziewczyna po prostu złapie jej rękę i wejdą do środka we dwie. Jak się jednak okazało, ona miała inne plany. Nie wiadomo skąd, nagle obok wyrósł @Viserys O. I. Dear. A tego co tu przywiało? Moją partnerkę? Co, przepraszam bardzo?. Nawet nie wiedziała, czemu ten fakt aż tak ją oburzył, ale ani trochę nie podobał jej się ten obrót sytuacji. Jej kuzyn z Rowan? Ta perspektywa była co najmniej dziwna. Czy to był jakiś rodzaj zazdrości? Nie, niemożliwe. A jednak od razu jakoś się spięła i ani trochę nie wyglądała na zadowoloną. Kállai kolekcjonowała sobie Dearów, czy co? Cóż, przynajmniej do środka zostali wciągnięci oboje, bo Heaven nie wiedziała, czy jej duma zniosłaby teraz porzucenie na dworze. Pierwsze swoje kroki oczywiście skierowali do baru, zwłaszcza, że Nate póki co wyglądał na zajętego i dziewczyna postanowiła zagadać go później. Ślizgonka szła kawałek przed nimi, więc Heaven spojrzała przelotnie na kuzyna. - Nie wiem na co liczysz, ale ona ma na to za dobry gust - rzuciła tylko, cicho, tak, żeby Rowan, broń merlina, tego przypadkiem nie usłyszała. Pewnie nie powinna się tak otwarcie zdradzać, że nie podobają jej się plany chłopaka, ale może jakoś go zniechęci? Kto wie. Wzięli po kieliszku szampana i upiła łyka, zerkając w kierunku głównych zainteresowanych. - Niezłe tam to zestawienie - stwierdziła, widząc, że najbliżej narzeczonych był Nox, który nie wpasowywał się do końca w ten obrazek. Uśmiechnęła się na widok Charliego, ale postanowiła zagadać go później. Chyba właśnie przedstawiał jakąś laskę swojej siostrze. Ona dość przelotnie kojarzyła krukonkę. - Wygląda na to, że na tej imprezie nie będę atrakcją - powiedziała rozbawiona, przyjmując ten stan rzeczy z ulgą. Zawsze bawiło ją, że to całe czystokrwiste towarzystwo, organizujące z pozoru nudne przyjęcia, potrafi dostarczyć sobie rozrywki na bardzo ciekawe sposoby, często podsycając skandale, o które przecież nie trudno. A tutaj każde niedociągnięcie było zauważalne i nic nie umykało uwadze czujnych obserwatorów.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Na jej niebezpodstawne oskarżenie, jakoby miał być pod wpływem alkoholu, zareagował jedynie krótkim wzruszeniem ramion. Nie musiał jej się tłumaczyć – nie byli nawet po ślubie, a i wtedy nie zamierzał się jej podporządkowywać. Wzruszenie ramion było skierowane jednocześnie do brata dziewczyny, który dał mu jasno do zrozumienia, że wkupienie się w łaski rodziny nie pójdzie mu tak łatwo. Ale co go to właściwie obchodziło? Nie zależało mu na ich sympatii; właściwie oprócz oficjalnych okazji pokroju dzisiejszego nędznego spotkania, mógł wcale się z nimi nie widywać. Z Emily zresztą też. Tak, niczego nie pragnął bardziej niż chwili spokoju od jej wiecznego towarzystwa. Mimo swoich mało sympatycznych myśli, uśmiechnął się na stwierdzenie chłopaka, że to perspektywa zaręczyn z jego siostrą miała doprowadzić go do takiego stanu. Skinął głową, dochodząc do wniosku, że taka prawda jest lepsza – wygodniejsza dla nich obojga. — Może jakbym rzucił na nią silen... — nie dokończył, bowiem korytarzem poniósł się męski krzyk. Nathaniel zwrócił spojrzenie w stronę niespodziewanego hałasu, a potem zmarszczył brwi, widząc kto jest jego sprawcą. Mefistofeles Nox, znany również jako brudny kundel, był ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć na tym przyjęciu. Kto go tu zaprosił? Był pewien, że jego ojciec nie zrobiłby czegoś takiego, a i po Ericu Rowle nie spodziewałby się podobnej głupoty. Na jego widok podniósł do ust trzymany w ręku kieliszek szampana i wypił jego zawartość duszkiem. Nim zdążył jakoś zareagować, niechciany gość zbliżył się do nich zanadto i pochwycił Emily w ramiona. Zacisnął schowaną w kieszeni spodni dłoń w pięść, a lewa ręka odruchowo ruszyła w kierunku różdżki; zatrzymał ją w połowie drogi, bo choć miał ogromną ochotę pieprznąć w niego pierwszym lepszym zaklęciem, miał dość rozsądku, by nie robić tego przy wszystkich. Nawet po alkoholu. Podobało mu się zarówno podejście Charliego, jak i szybkość jego reakcji, nawet jeśli nie okazał tego w żaden sposób. — Azkaban to nie w tę stronę. A buda na dworze — popatrzył na Noxa z niechęcią, prostując się, dzięki czemu przewyższył go o kilka centymetrów. Wyciągnął rękę i objął Emily w pasie, przyciskając ją do swojego boku wbrew wszelkim jej słowom i gestom. — Dobry pomysł, Emily, niech skrzat napełni dla niego miskę z wodą. Napije się i może ruszyć w dalszą drogę. Uścisnął rękę Dominika i zmierzył go spojrzeniem. „Rozdziewiczył”...? Nawet jeśli jego słowa od razu zostały sprostowane, zdołał zapałać do wilka jeszcze większą niechęcią. Chciał wziąć Noxa na stronę – zaprowadzić go w odpowiednio odległe miejsce, by bez zbędnej publiczności wyjaśnić mu co nieco za pomocą pięści – tudzież różdżki. Ale w momencie kiedy przeniósł na niego pełne gniewu spojrzenie, z boku dotarł do niego znajomy głos, który zniweczył wszelkie jego plany. Westchnął w duchu i przywołał na twarz wystudiowany uśmiech. — Lucia, co za wyczucie czasu! — zabrzmiał tak sympatycznie, jakby wcale nie miał ochoty zamordować stojącego przed nim wilkołaka. Spojrzał na pannę Ritcher i z zaskoczeniem zauważył, że trudno oderwać od niej wzrok. To ta obcisła sukienka, czy może jarzmo narzeczeństwa już dawało mu się we znaki, sprawiając, że wszystkie pozostałe kobiety stawały się dla niego bardziej atrakcyjne? — I... co za sukienka. — Uśmiechnął się do niej jeszcze szerzej, a kiedy odchodziła, odprowadził ją nieco rozmarzonym (a może po prostu delikatnie pijanym?) wzrokiem. Dopiero potem przeniósł go na Emily, poważniejąc. — Ty go tu zaprosiłaś? — zapytał tak jakby Mefisto wcale nie stał tuż obok.
| Nie chce mi się oznaczać wszystkich, przepraszam XD
To było spokojne popołudnie. Tkwiła w pokoju, wracając do domu po porannych zajęciach i chcąc skupić się na nauce. Jej pokój przypominał umysłowe pole bitwy. Było to duże pomieszczenie o ciemnozielonych ścianach z wielkim, wysokim łóżkiem. Wszędzie były pootwierane książki, rozrzucone pergaminy, notesy, pióra. Każdy przedmiot miał swoje kółko, gdzie było miejsce już tylko na nią. Ołtarz z uzdrawiania tkwił na biurku pod oknem, zielarstwo natomiast przed szafą. Ślizgonka siedziała w swoim jedwabnym, czarnym szlafroku na łóżku. Przed nią rozłożone były eliksiry, które powtarzała oraz przygotowywała się do korepetycji z Diną. Na podręczniku stał potężny kubek mocnej kawy, a zaraz obok solone chrupki. Za uchem miała wetknięte kolorowe pióro, drugie trzymała w dłoni. Na drewnianej podstawce był pergamin, po którym zawzięcie coś kreśliła, zerkając do pootwieranych książek. Jakże niemiłosiernie była nudna. Wtedy drzwi od pokoju otworzyły się gwałtownie, a do izby wpadł Aleksander z dość poważną miną. Podniosła na niego zaskoczone spojrzenie, przekręcając głowę na bok. Zamarła w bezruchu z grymasem twarzy sugerującym "Co Ty tutaj robisz i dlaczego?". - Sukienkę? Po co mi nowa sukienka? Zapragnąłeś być stylistą? - zagaiła żartem,odkładając pióro i wsuwając przekąskę do ust. Mówił jednak poważnie, pokazując zaproszenie na zaręczyny do biednej Emily. Westchnęła ciężko, zsuwając się z łóżka i przeciągając leniwie, skierowała się do łazienki. Nie sądziła, że Cortez będzie chciał brać udział w wydarzeniach towarzyskich. Zakupy na szczęście się udały, a jej zaproszenie tkwiło w kuchni z pozostałą pocztą.
Miał szczęście. Nie dość, że jego narzeczona była jego przyjaciółką i nie musiał się przejmować swoimi wewnętrznymi uczuciami względem innych kobiet, to jeszcze szykowała się niesamowicie szybko. Tryb życia sprawiał, że szkoda było jej czasu na siedzenie przed lustrem. Wpinała właśnie w uszy złote kolczyki, gdy pojawiła się Migotka z informacją, że Aleksander już przyszedł. Podziękowała, prosząc, aby przekazała, że zaraz zejdzie. Przeczesała włosy, pomalowała usta czerwoną szminką. Do materiału sukienki przypięła złotą broszkę z pająkiem, którego odwłokiem był zielony szmaragd. Wsunęła szpilki, wzięła płaszcz i torebkę, po czym wyszła z pokoju, zostawiając swoje naukowe sanktuarium w mroku. Musiała dziś świecić buzią również za rodziców, ojciec znów się źle czuł. W związku z tym czarownica nie zamierzała przesadzać z alkoholem i z uśmiechem znosić bezowocne dyskusje, nudne wręcz. Uśmiechnęła się na widok elegancko ubranego ślizgona, posyłając mu łagodne spojrzenie. Poprawiła materiał czerwonej, długiej sukni i zatrzymała się nieopodal fotela, który zajął. Jego reakcja była zabawna i zaskakująca jednocześnie, bo w życiu nie wyobrażała sobie Alka wpadającego w zachwyt nad dziewczyną. I to jeszcze nad nią, gdy traktował ją przecież aseksualne. - Dziękuje Alek. Wydaje mi się, że jestem stworzona do czerwonego. - rzuciła z rozbawieniem, wzruszając delikatnie ramionami i lustrując go wzrokiem. Broszka idealnie pasowała do pajęczego wzoru na jego odzieniu. - Mam nadzieję, że nie przyniosę Ci wstydu. Ty też wyglądasz wyjątkowo przystojnie. Tak? A ostrzegałam, żebyś nie stracił dla mnie głowy i się nie zakochał, to przynosi pecha, Panie Cortez.. A propo rodziców i naszych zaręczyn.. Zamilkła, bo obydwoje weszli do izby, życząc im udanego wieczoru. Pożegnali się, wychodząc z posiadłości i teleportując się przed dom Państwa Rowle. Dopiero tam ruda odezwała się podobnie, trzymając dłoń pod ramieniem jej towarzysza, patrząc na niego ze spokojem. Miała wysokie szpilki, więc nie była już takim karzełkiem. - Przez to, że zabroniliśmy tego ogłaszać — myślę, że nikt nie wie. Więc jeśli chciałbyś się, nie wiem, zainteresować inną dziewczyną to nie musisz czuć się zobowiązany do opieki nade mną. Nie chcę sprawiać Ci problemu i ograniczać Twoich em.. Nie wiem, uczuć? Doskonale wiedział, co miała na myśli. Ona była ostatnią dziewczyną, która chciałaby kogoś ograniczać, narzucać się. Było wygodnie, bo byli przyjaciółmi i mogli na siebie liczyć, jednak wiedziała, że on wcale nie czuł się komfortowo z myślą o pierścionku, który nosiła na palcu. Posłała mu jeszcze jeden uśmiech, po czym weszli do środka. Nessa rozejrzała się po pomieszczeniu, dostrzegając wiele znajomych twarzy. Jej kroki jednak zaprowadziły ich do Pana Rowle, z którym przywitała się z promiennym, pełnym wdzięku uśmiechem. - Dziękuje za zaproszenie w imieniu swoim i rodziców. Przesyłają serdeczne pozdrowienia oraz gratulację. Ojciec przeprasza, że nie przyszli, jednak jego zdrowie wciąż pozostawia wiele do życzenia. -rzuciła w jego stronę zgodnie z prawdą, raz jeszcze przesuwając wzrokiem po eleganckim przyjęciu. -Doskonała muzyka, Panie Rowle. Zapowiada się miły wieczór, dobrej zabawy. Przeprosiła, zerkając na Aleksandra wymownie i ruszyła w stronę Emily oraz jej narzeczonego, przy którym stał również Mefisto, jej przyjaciółka Melusine oraz bracia blondynki. Uwielbiała Rowle. Była prefektem, czuła się za nią w pewien sposób odpowiedzialna. Mignęła jej też Heaven, Rowan oraz Viserys, z którymi na pewno przywitają się później. - Emily! Pięknie wyglądasz. Gratuluję. - rzuciła z tym swoim łagodnym, troskliwym wyrazem twarzy. Przytuliła przyjaciółkę delikatnie, szepcząc jej do ucha kilka słów, po czym odwróciła się w stronę Nathaniela. - Ty musisz być tym szczęściarzem — jeszcze nas sobie nie przedstawiono, Nessa Lanceley, a Aleksander Cortez. Opiekuj się nią, to cudowna dziewczyna. Przedstawiła również swojego towarzysza, aby nie czuł się nieswojo. Emily go znała, więc nie miała tego problemu, obydwoje byli ślizgonami. Uśmiechnęła się również do Noxa, nieco zdziwiona jego obecnością tutaj, bo przecież on wcale nie lubił takich przyjęć. - Mefisto, cóż za niespodzianka. Dawno się nie widzieliśmy. Musiała zachować klasę, byli w towarzystwie i nie była sama, więc danie mu całusa na przywitanie wydawało się jej niezbyt na miejscu. Przywitała też Charliego, a następnie omiotła spojrzeniem Melusine, która chyba była jego randką. Wiedziała, że ślizgon za nią latał, jednak nie sądziła, że da mu szanse. - Mel, pięknie wyglądasz. Dobrze Cię widzieć! Nie mogła nie dać jej też krótkiego całusa w policzek, podziwiając przy okazji odważną oraz oryginalną suknię. Zerknęła następnie na Alka, którego ramię delikatnie ścisnęła dłonią, dając mu otuchy. Nie była pewna, czy czuł się dobrze wśród ludzi, których albo nie znał, albo nie miał zbyt ciepłego kontaktu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Naprawdę chciał, żeby miała udany wieczór i nie żałowała przyjścia. Żeby to nieszczęsne przyjęcie z coraz mniej wykwintnym towarzystwem okazało się dla niego szansą na zaproszenie jej na spacer czy do kawiarni. Miał nadzieję, że te szczęśliwe skarpetki coś dadzą, bo przecież pączki mogły nieść tylko pozytywną energię. Zapomniał też o pani ze swojego snu, który nawiedził go podczas drzemki, bo Melusine biła ją na głowę. Nie tylko strojem, ciałem, ale przede wszystkim inteligentnym spojrzeniem i pięknym uśmiechem. Jaka mogła być lepsza nagroda niż wyraz zadowolenia w oczach towarzyszącej mu dziewczyny? Charlie uśmiechnął się do własnych myśli, gdy jej dłoń dotknęła kasztanowych włosów, bo zrobiła to tak neutralnie. Nie oczekiwał od niej wpadnięcia w jego ramiona, pięknej nocy w sypialni — wbrew swojemu czarującemu dla Pań stylowi bycia, chciał ją po prostu poznać. Oczywiście, nie widział nic złego w pocałunkach, bardzo je lubił, jednak seks był dla niego rzeczą intymną i ważną, a już na pewno nie potraktowałby żadnej niewiasty jak zabawki na jedną noc w akcie pozbawionym uczuć, chociaż zdawał sobie sprawę, że nikt by nie podejrzewał, że jest skłonny do takich zasad. Wręcz przeciwnie. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Bo dlaczego Emily właściwie się zgodziła, chociaż całą sobą gardziła jego przyszłym szwagrem? Westchnął ciężko, odwracając wzrok. Kocie oczy wbiły się w jej dłoń na jego ramieniu. Nie lubił źle mówić o ojcu, w końcu wychował trzech synów i córkę samotnie. - Dla ojca. Wie, jak mu zależy, a ma słabe zdrowie. Emily jest szczekliwa i bywa paskudna, kompletnie źle dobiera towarzystwo, ale to dobra dziewczyna wgłębi serca. Myślę, że nawet jak się kłócą, to nie chciałaby go zawieść. Wydusił w końcu, zdając sobie jak ckliwie i źle to brzmi. Jednak mówił o małej siostrze z ciepłem i szacunkiem, przez policzki nieco zakryły mu się rumieńcem, a on sam podrapał się po głowie zakłopotany. Wciąż był zły za Noxa, jednak poniekąd jej współczuł znalezienia się w takiej sytuacji. Ograniczenie wolności było okropne, zwłaszcza wyboru. Nie chciał, żeby źle o nim myślała. Wiedział, że jej krew jest niemalże błękitna jak barwa jej domu, jednak nie potrafił powiedzieć jej wprost, że dla niego zadawanie się z osobami brudnymi było nieco poza godnością. Zerknął na zajętego kobietą Dominika. - Pewnie tak. Wygląda na przejętego. Nie ma szczęścia do kobiet, ale to u nas chyba rodzinne. Może któryś z nas złamie klątwę. - tu puścił jej oczko, pokazując szarmancki uśmiech, który ujawnił dwa dołeczki w Rowleowych policzkach. Chciał nieco rozluźnić atmosferę, więc nie mogło zabraknąć tych jego niekiedy dziecinnych odzywek. Starał się ją obserwować kątem oka, więc zauważył prychnięcie, na co sam uniósł brwi zaskoczony, zastanawiając się, co takiego zrobił. Nie rozumiał kobiet, nie rozumiał jej. Była nieuchwytna. Melu była jednak zaangażowana w jego rodzinę, zadając kolejne pytanie. Dziwne, bo tylko ona używała takich, na które nikt wcześniej nie wpadł. - Interesujące? Mnie się wydają całkiem normalne, ojciec jest dość klasyczny. To dlatego, że jego zdaniem znalazł odpowiedniego partnera i chce być pewien, że akurat ona będzie miała dobre życie. Zanim odejdzie. Zawsze mówił, że podstawą związku powinna być przyjaźń i zrozumienie wzajemnych celów, a miłość przyjdzie później. On z reguły chyba nie jest za miłością. Nie przeszkadzało mu odpowiadanie na jej pytania, właściwie z nikim poza Dominikiem nie rozmawiał jeszcze na temat swoich przemyśleń o ojcu tak otwarcie. Nie wiedział, czy ma rację, czy może plecie od rzeczy, jednak z pewnością przedstawiał wersję, w którą sam wierzył. Pewnie nie chciał widzieć tego inaczej, bo był rodzinnym człowiekiem. Znaleźli się przy barze, a krukonka wybrała trunek. W jakiś sposób pasował do niej zarówno on, jak i towarzyszący mu mistycyzm. Nie był pasjonatem wróżbiarstwa, jednak niektóre przepowiednie były intrygujące. - Niech będzie jak najbardziej ślimacza, jeśli da mi to więcej czasu na poznanie Twoich sekretów, nimfo. Twoje zdrowie. - powiedział rozbawiony, a jednocześnie brzmiąc nieco słodko. Raz jeszcze przesunął spojrzeniem po sylwetce i sukni kobiety, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu podczas upijania whiskey. Musiał zwolnić, jeśli nie chciał się ośmieszyć, bo to była jego trzecia szklanka. Uniósł brwi nieco prowokacyjnie, kręcąc przy tym głową. - To masz szczęście, po podobno ja też nie depczę po nogach. Zaprowadził ją do siostry, chcąc je sobie przedstawić. Pewnie kojarzyły się ze szkoły, ale Charlie musiał przecież pokazać, że przyszła tu z nim i dla niego w tej pięknej sukni, a przynajmniej bardzo w to wierzył. Milczał, gdy rozmawiały, wpatrując się w szklankę w ręku, a także na Nathaniela. Dobrze zrobił, obejmując młodą i przyciągając do siebie, jak prawdziwy mężczyzna. Nawet posłał mu krótki uśmiech. Miał przeczucie, że połączy ich wyjątkowa, może nawet braterska więź. Z jego ust uciekło ciche 'eeeh?" gdy usłyszał słowa towarzyszki, odwracając głowę w jej stronę i patrząc na nią z niedowierzaniem, zamilkł. Trzeba jej przyznać, że była troszkę podstępna i sprytna, niczym ślizgon. Chciała bronić Noxa? Pomóc mu, pokazując Charliemu jasne aspekty ich znajomości? Wcale nie musiał opiekować się Emily, miała od tego trzech braci i na pewno jakąś przyjaciółkę. - Mhm... - przytaknął nieco mało optymistycznie, siląc się na przelotny uśmiech w kierunku Mefista, który trwał ułamek sekundy. Upił porządnego łyka na jej figlarny uśmiech. Potrafiła czarować, wprowadzać chaos, zamykać usta słowami, które nawet jemu ciężko było negować. I do tego ta manipulacja! Zamarł nieco, czując delikatny rumieniec na poliku, gdy dotknęła jego buzi. Miała ciepłe, miękkie dłonie. Gdy tylko złapał z nią kontakt wzrokowy, nie mógł odwrócić spojrzenia. Może była willą, tylko nie widziała. Nie panując nad sobą, sam uniósł dłoń i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho, zaraz jednak cofając rękę. Nie chciał jej spłoszyć. Chrząknął jeszcze, powracając spojrzeniem do pilnującego niczym pies Noxa, upartego na relację z Emily. - Melu masz złote serce, zawsze widzisz w człowieku pozytywne rzeczy, prawda? Jesteś niesamowita. Faktycznie, musi dobie cenić kontakt z moją siostrą, skoro wytrzymuje tak grzecznie na przyjęciu. Upił kolejnego łyka, patrząc teraz na przyszłego szwagra. On rozumiał, wiedział, co Charlie miał w głowie na ten temat. Niezależnie jak nie lubił Mefisto, musiał mu przyznać, że odkąd pamiętał, kręcił się koło blondynki, co musiało świadczyć o lojalności. - Jest w końcu ślizgonem w jakiś sposób, nawet jeśli trochę podrabianym, to pewne cechy obowiązują. Braterstwo na przykład. Cześć Cortez, Nessa. Dodał jeszcze, korzystając z przyjścia kolejnych znajomych ślizgonów. Dziwnych, ale chociaż o czystej krwi. Korzystając z okazji, delikatnie ujął Melusine za dłoń i odciągnął nieco, nie chcąc dać szansy na sprowokowanie dyskusji. Zatrzymał się przy Heaven, którą obdarzył promiennym uśmiechem. - Cześć. Wyglądasz zabójczo, aż ciężko od Ciebie odwrócić wzrok. Wiesz co? Jednak lepiej Ci w brązie, pasuje do oczu. - przywitał się, podchodząc i ujmując jej dłoń, którą musnął wargami. Byli przyjaciółmi, a ona wyglądała na trochę czymś zasmuconą, może zirytowaną? Czuł się w obowiązku być obok. Zaraz jednak odwrócił głowę w stronę swojej krukonki. - Znasz już Melusine? To moja... Em, lubię ją, chciałem, żeby przyszła ze mną. Wytłumaczył z tym głupawym, dumnym uśmieszkiem i z trudem powstrzymał się, żeby nie objąć jej w pasie. Zamiast tego poprawił swoje szelki, sprawdzając też, czy krawat jest na środku. Zerknął na Viserysa, do którego wyciągnął dłoń. Kolejny Dear. Z tym chyba miał najmniej styczności, jednak wyglądał całkiem sympatycznie. Przyszedł chyba ze ślizgoną, bo znajoma buzia stała obok. - Cześć stary. Rowan, dobrze Cię widzieć.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Kiedy już wiedział, że to ona, zauważał w zachowaniu dziewczyny coraz więcej szczegółów, po których mógł rozpoznać Beatrice. Te same gesty, miny, przygryzienie warg… Niektóry ludzie mają w sobie coś tak charakterystycznego, że da się ich poznać, szczególnie kiedy znało się go dość blisko. Dziwnie patrzyło się na tę nieznaną twarz, kiedy skrywała kogoś znanego. Wyglądało to, jakby obca dziewczyna udawała Beatrice. Jednak wiedział, że to ona. Dziwne. Magia jest dziwna i daje tyle możliwości. Ułatwia, utrudnia… Skrywa, tak, jak teraz. Wygodnie było pojawić się wśród ludzi w takiej postaci, aby nikt nie poznał. Mugole musieliby się bardziej gimnastykować. Owszem, zdziwił się, gdy Beatrice poprosiła o papierosa. Machinalnie wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował ją. - Mugolskie – ostrzegł ją, bo nie każdy je lubił. Prawdopodobnie jednak Beatrice znała to jego upodobanie, nie krył się z tym, a palił już parę lat. I zapewne parę lat za długo, ale nie potrafił się uwolnić od tego nałogu. Nawet chyba nie chciał. Rozluźniało go to, tak, jak teraz. Zaciągał się powoli, jakby celebrując tę chwilę, jakby chciał to zrobić jak najbardziej uważnie. Wypuszczał dym, który w powietrzu mieszał się z dymem z papierosa Trice. Przez parę chwil trwali w milczeniu, uspokajając emocje mugolską używką. Kiwnął głową, kiedy wspomniała o metamorfomagii. Akurat to najmniej go uraziło, ach, właściwie to wcale. Nie miała obowiązku mówić mu o swoich magicznych zdolnościach tego typu. Każdy ma prawo do tajemnic, ewentualnie ma powody do ich posiadania. Chciał po prostu zacząć rozmowę od czegoś mniej istotnego. Wiedział jednak, że główna rozmowa zbliża się nieuchronnie i jednocześnie chciał już ją odbyć, i nie chciał. Był psychicznie zmęczony wydarzeniami ostatnich dni i wolałby teraz… Co? Leżeć w łóżku w mieszkaniu? A może właśnie odreagować gdzieś na mieście? Nie wiedział, nie czas na takie rozmyślania w tej chwili. Był tu i teraz, z Trice i zapowiadała się ciężka rozmowa. Usiadła obok niego, w większej odległości i przedłużała nieunikniony moment, poprawiając materiał sukni. Uśmiechnął się kątem ust, prychając cicho. Cała Beatrice. Myślał, że emocje opadły, ale to było chyba złudne wrażenie. Dziewczyna gwałtownie wyrzuciła niedopalonego papierosa i przysunęła się bliżej niego. Nie mógł zignorować jej obecności i powoli odwrócił się lekko bokiem i spojrzał jej w oczy. Czuł się dość dziwnie w tej abstrakcyjnej sytuacji, w której widzi przed sobą obcą twarz, a rozmawia jak ze znajomą. Nadal gdzieś z tyłu głowy kołatała mu myśl, że może ktoś robi sobie z niego żarty. Domyślał się jednak, że to nieprawda, było to zbyt autentyczne, zbyt dużo cech Beatrice zauważył w zachowaniu kobiety. Zastanawiał się, co takiego się stało, że mógłby nie chcieć słyszeć tej odpowiedzi. Zmarszczył lekko brwi, oczekując na jej wypowiedź. W końcu jej słowa zdziwiły go. Wygląda na to, że stało się coś strasznego, coś tak wyprowadziło ją z równowagi, że musiała odciąć się od wszystkich. Kiedyś Dominik pewnie objąłby dziewczynę i powiedział, że nic się nie stało i zapytał jak może jej pomóc w tym, co się wydarzyło. Teraz sytuacja dotknęła bezpośrednio jego i nie umiał na razie się na to zdobyć. Narastał w nim jakiś dziwny bunt, którego pobudką było pytanie, dlaczego on zawsze musi robić za pocieszyciela? Zawsze był tym miłym, wesołym chłopakiem, z którym większość kobiet umiała się dogadać i do którego przychodziły z problemem. Dominik zawsze umiał wybaczyć, zrozumieć, pocieszyć, nawet gdy coś go zabolało, czasem brał winę na siebie, dusił w sobie emocje. Czy nie powinien teraz wysłuchać, ale powiedzieć, że go to nie obchodzi i wyjść? Nie… To nie w stylu Dominika. Nawet jeśli dzisiaj nie był do końca sobą to w środku siedział prawdziwy Dominik, który uważał, że każdy zasługuje na szansę. Zresztą… Może rzeczywiście stało się coś, co usprawiedliwia takie odcięcie się od wszystkich? Bez powodu przecież by nie wyjechała. Wierzył w to, że coś dla niej znaczył i dlatego przyjechała tu dziś, aby wytłumaczyć mu swoje powody. Gdyby jej nie zależało to by nie przyjechała, prawda? Wziął więc głęboki oddech, zduszając chęć wykrzyczenia swojej złości. Trice była jego przyjaciółką. Przez wzgląd na przeszłość zasługiwała na wysłuchanie, pomoc i zrozumienie. Zwłaszcza, że znał uczucie, kiedy nie otrzymuje się go od najbliższych. Zobaczył, że dziewczyna ledwo powstrzymuje się od płaczu. - Opowiedz, co się stało – powiedział uspokajającym tonem.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie mam pojęcia co się kołacze w Twojej czuprynie, chociaż udawałabym głupią, gdybym nie wiedziała, że możesz liczyć na coś więcej. Chociaż wciąż zakładam, że jest to raczej sama próba zdobycia mnie, a nie jakiekolwiek więcej zauroczenie. Może to Twój zbyt luźny styl bycia, ale gdyby ktoś mnie zapytał o znacznie kwestii intymnych w Twoim życiu, określiłabym z pewnością je na bardzo gwałtowne i równocześnie w podobny sposób niestałe. Ale zmieniam zdanie z prędkością światła, więc równie łatwo mnie przekonać do niektórych rzeczy. Póki co jednak zdecydowanie nie kupujesz mnie tą odpowiedzią na temat dobra rodziny. Robię wyjątkowo dużo dla niej i w przyszłości zamierzam dalej honorować wiele jej tradycji, ale gdyby na tym miało polegać w dużej mierze moje szczęście w... całej reszcie życia? - Bronisz jej, nie wiem czy ją sam rozumiesz - stwierdzam, kiedy wychylam się lekko, chcąc uchwycić Twoje reakcje. - Jak ty byś zrobił? Zgodziłbyś się? Moje wyobrażenie o mnie przekracza moje najśmielsze wyobrażenia. Prawdopodobnie gdybym zdawała sobie sprawę z tego jak mnie postrzegasz niektóre rzeczy, które robię, zachowałabym dla siebie, dla naszego dobra. Zaś część z nich powiedziałabym na głos, by ulżyć Twoim myślom, mieniących mnie jako zbyt dobre. Za bardzo się o mnie martwisz, bo mi nie przeszkadzałby mi rasizm w postaci, którą przedstawiasz. Cenię wysoko wartości, które ja sama prezentuję. Wśród nich jest niemalże nieskazitelna krew. Uważam, że geny są niebywale mocne, wręcz kluczowe w budowaniu przyszłych rodzin, bądź po prostu przy myślach o potomstwie. Nie to, że dlatego tak Cię o to wypytuję, oczywiście, nie planuję żadnych berbeci jeszcze długi czas. - Nie macie w rodzinie szczęścia do kobiet? - powtarzam rozbawiona, patrząc na to jak śliczna jest dziewczyna z którą wychodzi Twój brat. Co jak co, ale poważne rozmowy z taką pięknością to nie oznacza nic złego w moim mniemaniu. No a Ciebie odwiedziłam ja. Uśmiecham się delikatnie na te Twoje oczko i odwracam szybko wzrok. - Emily go lubi? Zna? To jej przyjaciel, więc Twój ojciec domyśla się, że będą ze sobą współgrali? - dopytuję jeszcze, wciąż niezdrowo ciekawa tego co tu się odbywa. Zamyślam się na chwilę kiedy mówisz o swoim ojcu. - Moja matka też mówi, że miłość przyjdzie później. Najpierw radzi znaleźć kogoś kto będzie dobrym kompanem i zapewni idealne przedłużenie rodu, a potem kobietę z którą połączy Cię prawdziwa miłość, więc jest bardzo za nią, w przeciwieństwie do Twojego taty - mówię o swojej rodzinie z uśmiechem, zanim nie podchodzę do kolorowych napoi. Nie mówię na razie swojego zdania, pozwalając Ci samemu ocenić czy się z tym zgadzam czy nie. - I Twoje. Podnoszę do góry szklankę, biorąc kilka łyków przyjemnego alkoholu, rozchodzącego się po całym ciele. - Niedeptanie po moich nogach z pewnością nie wystarczy, żeby mi dorównać! - mówię rozbawiona na te Twoje odzywki i flirty. Ponownie moje wyobrażenie o mnie jest za dobre niż jest w rzeczywistości. Jestem autentycznie rozbawiona kiedy mówisz o mnie w superlatywach do Mefisto. Szczerze mówiąc, sama powiedziałabym, że wygląda podejrzanie i niekoniecznie chciałabym, żeby zadawał się z moimi przyjaciółkami. Byłabym bardzo zaaferowana, gdyby Dina przyprowadziła takiego chłopca w skórzanych obrożach. Ale może byłoby lepiej, przynajmniej nie byłaby w czymś dziwnym z innym, prawdopodobnie bardziej niegrzecznym, studentem. Wracając do punktu wyjścia, nie chciałam, żebyś zmieniał o nim opinię, tylko mi przytaknął. Ale równocześnie możesz po prostu mieć naprawdę dobre gadane i z łatwością przekonujesz mnie, że tak świetnie na Ciebie wpływam. Swoją drogą braterstwo faktycznie jest jakąś domeną Ślizgonów? Coś mi się nie wydaje. Patrząc na to jak łatwo dajesz się wciągnąć dziś w moje syrenie manipulacje, bawisz się ze mną w moje gierki, jak zatapiasz się w moich oczach, dotykasz z niejaką czułością włosów. Dziś nie wygląda na wieczór, w którym mój idealny obraz ulegnie rozpadowi. Lubię Twoje towarzystwo, miło mi się spędza z Tobą czas. Ale to nic w porównaniu do lekkiej ekscytacji, którą odczuwam, kiedy widzę w jaki sposób o mnie myślisz. Bycie idealną Melusine to mój życiowy cel. A przy Tobie nie tylko osiągam swój cel, ale nawet go prześcigam. - Pięknie wyglądasz - mówię do Nessy z szerokiem uśmiechem i całuję ją w policzki obydwa, chcę jeszcze o coś zapytać, ale już jestem ciągnięta gdzieś dalej. Pokornie poddaję się mojemu partnerowi, który nagle zaprasza mnie na spędzenie chwilę z osobami w ciąży. - Mówisz głupoty, wygląda pięknie, nikomu nie jest lepiej w brązie - stwierdzam, wywracając swoimi brązowymi oczami i całuję Haeven na przywitanie lekko w policzek. - Jestem Melusine, jego lubię ją - powtarzam po Charliemu śmieszne zdanie, które stworzył. Kiedy zajął się resztą towarzystwa ja wciąż patrzę na dziewczynę w ciąży. Oczywiście, że ją kojarzę, niewiele osób ma tak bardzo charakterystyczną cechę. Ale nie miałam okazji bardziej Ci się przyjrzeć. A płeć dziecka w mojej rodzinie jest niezwykle ważna. Na szczęście nie macie pojęcia ile robimy przesądnych rzeczy, by to była dziewczynka. Dlatego delikatnie nachylam się ku Haeven, wyciągam rękę, pytając wcześniej czy mogę, i łapię Twoją dłoń, dotykając ją delikatnie opuszkami palców. Szepczę coś pod nosem, zaglądam Ci w oczy, wyciągam rękę w kierunku brzucha, ale nie dotykam go tylko chwilę trzymam nad nim. - Hm. Dziewczynka? Zdążysz przed gwiazdką? - Ni to stwierdzam, a może jednak pytam Ślizgonki, zanim nie wracam grzecznie pod ramię mojego partnera.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sądził, że to przyjęcie potoczy się jak każde inne... że zaraz poczuje się beznadziejnie i jego humor wszystko popsuje. Mefistofeles jednak z własnej woli rzadko kiedy pojawiał się na tego typu imprezach, a tym razem przyświecał mu całkiem solidny powód. Jakimś cudem dla Emily potrafił nawet odnaleźć w tym wszystkim odrobinę przyjemności. Chyba każdy szanujący się wilkołak wiedział, że żarty na temat tej przypadłości najlepiej przejąć i jeszcze podkręcić, niżeli się nimi oburzać... - Och, to faktycznie bardzo taktowne - skwitował ze śmiechem, kiedy młody Rowle potraktował swoją siostrę jak worek ziemniaków. Blondynka i tak zaraz do niego wróciła, a Mefisto uśmiechnął się szeroko i pokręcił lekko głową. - Zapamiętam, że w tym domu stosuje się przekleństwa i rękoczyny. Kto by pomyślał, może nawet jakoś się wpasuję... Zaraz jego uwagę odciągnął @Dominik Rowle, przy którym ślizgońska chęć do psot subtelnie zmalała. Mężczyzna nie był od niego wiele starszy, ale jego nazwisko już zasłynęło - Nox doskonale orientował się kto był właścicielem londyńskiego studia tatuażu, w którym sam się kilka lat temu na chwilę zatrzymał. W tym przypadku w grę wchodził już szacunek, toteż uprzejmie skinął mu głową. - Mefistofeles Nox - przedstawił się pospiesznie, ale kwestię tatuażu zbył jedynie uśmiechem. Teoretycznie Emily mogła zdobyć tatuaż jako osoba niepełnoletnia, jeśli tylko posiadała zgodę rodzica... I chociaż Dominik zapewne najlepiej wiedział, że taka sytuacja nigdy nie mogłaby zaistnieć, to Mefisto zawsze mógł słodko się wypierać. Lepiej nie wchodzić w szczegóły, bo choć starszy brat Ślizgonki wydawał się w porządku, to ryzykowanie wydawało się bezsensowne. Emily zapytała o alkohol, a Mefisto akurat nachylał się nad tacą z wystawnymi kieliszkami szampana. Wziął jeden z nich i obrócił w palcach, nie kryjąc rozbawienia. - Taaak... Skąd wiedziałaś, że to mój ulubiony alkohol? - Zażartował, mrugając do niej wesoło. Nie zamierzał się jakoś bardzo wychylać... ale @Nathaniel Bloodworth nie dał o sobie na długo zapomnieć. Nox nie zaszczycił go nawet zbyt długim spojrzeniem, kompletnie nie biorąc pod uwagę, że ten laluś jakkolwiek przejmuje się wzrostem. - Mam wrażenie, że to nie mnie Emily chciałaby odesłać... - Bo chociaż w jego głowie wizja relacji Rowle-Bloodworth jeszcze się nie uformowała, to narzeczeństwo z łatwością mógł wykreślić. Nathaniel został rozproszony, z kolei Mefistofeles aż zadrżał na widok tego debilnie tęsknego spojrzenia, które pomknęło za ładną Krukonką. Otworzył tylko usta, żeby skomentować chamskie zachowanie pana narzeczonego, kiedy usłyszał komentarz @Melusine O. Pennifold. - Sama przyjemność. - Nieszczególnie go z kolei obchodziła odpowiedź młodszego Rowle, bowiem wzrok Mefisto uciekł do @Nessa M. Lanceley. Upił kilka łyków szampana, obserwując dalszy przebieg przyjęcia. Czyli teraz wszyscy będą wchodzić, witać się i gratulować? A on będzie tylko stał obok i przyglądał się tej szopce? Merlinie, jaka nuda... - Lance, zjawiskowa jak zawsze - mrugnął do rudowłosej, tylko skinieniem uznając obecność jej towarzysza. Zaczekał aż zrobi się tu nieco więcej miejsca, by móc spokojnie zagadnąć gwiazdę tego wieczoru. - Jak działają przyjęcia zaręczynowe? Odbywają się, żeby celebrować zaręczyny, czy żeby je przeprowadzić? Bo nie wiem, czy cię napastować o pokazanie mi pierścionka, czy jeszcze nie... - Cofnął się o krok, by móc przejechać ciekawskim spojrzeniem po dłoniach blondynki. To jest, oczywiście, jedynie pod bardzo prostym warunkiem: że nikt jej teraz nie podawał między sobą jak szmacianej lalki, z jednego boku do drugiego.