Widok z tarasu rozpościera się na drogę do Hogsmeade. Latem jest tu niezwykle przyjemnie - można miło spędzić czas przy kamiennym stole, a i zapewniona jest tu cisza i spokój. Jesienią jest tu bardzo wietrznie, a więc uważajcie na swoje tiary!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - podchodząc do balustrady kątem oka zauważyłeś dziwny przedmiot, sprytnie ukryty tuż obok jednego posążku. Okazuje się to sakiewka, jednak wydaje się w środku dziwnie miękka. Zaglądasz do środka i od razu wiesz, że to był bardzo kiepski pomysł. Z sakiewki zaczyna wylewać się błoto... strumień gęstego błota, które w ciągu paru chwil pobrudziło Twoje buty, spodnie i połowę tarasu nim zdołałeś je wyrzucić/zamknąć. Do Twoich nozdrzy dobiega paskudny odór, jakby wymieszano błoto z łajnobombami? Jeśli chciałeś szybko opuścić to miejsce, to nic z tego! Profesor Bennett przechodziła akurat nieopodal i widząc sytuację na tarasie nakazała Ci posprzątać bagno pod groźbą utraty punktów. Obiecała sprawdzić efekt Twoich prac za równą godzinę.
2 - wygodnie usiadłeś sobie na ławce i robisz to, po co tu przyszedłeś. W pewnym momencie czujesz jakby coś Cię podgryzało na wysokości nogawki... Schylasz się i zauważasz bardzo krnąbrny model smoka (+1 do ONMS) - chińskiego ogniomiota. Wyraźnie Cię polubił i nie chce zostawić Cię w spokoju. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - wspinając się na wieżę znajdujesz na schodach wyjątkowo rozgadany Atlas Gwiazd Południowego Nieba autorstwa Jasone'a Franklina, który postanawiasz wziąć do ręki. Ledwie zerkasz do środka, a nagle słyszysz tembr głosu profesora Darryla Keresy'a schodzącego właśnie z wieży astronomicznej. Widząc przedmiot trzymany w rękach, bardzo gorączkowo Ci dziękuje za pomoc w odnalezieniu zguby oraz nagradza Cię 10 punktami dla Twojego domu. Nieopatrznie przysłużyłeś się nauczycielowi. Gratulacje! Po punkty zgłoś się w w tym temacie - pamiętaj, aby podlinkować dowód!
4 - w pewnym momencie oparłeś się o balustradę. Pech chciał, że wybrałeś na to bardzo kruche miejsce - pod naporem Twojego ciała kilka kamiennych odłamków pęka i rani Twoją dłoń ostrymi krańcami. Choć rana nie jest duża, to dotkliwa. Jeśli masz znasz/masz wyuczone zaklęcie "Vulnus alere" możesz uleczyć się sam. Jeśli nie, poproś kogoś o pomoc. Do końca tego wątku (bądź jeśli jesteś tutaj sam, przez Twój następny) boli Cię ręka mimo uleczenia.
5 - wszedłeś na taras w złym momencie. Okazało się, że Irytek czyhał na swoją ofiarę tuż przy wejściu, a gdy tylko się pokazałeś, oblał Cię wiadrem fioletowej farby. Dodatkowo, w całej tej lekkiej szamotaninie, ukradł Ci 20 galeonów! Nim cokolwiek zdążyłeś zrobić, poltergeist zniknął w ścianie z obłąkańczym uśmiechem na ustach. Po utratę galeonów zgłoś się w tym temacie.
6 - postanowiłeś usiąść sobie na kamiennej ławce. Czyżby jakiś żartowniś ją zaczarował? Tak, bowiem gdy tylko jej dotknąłeś, ta zniknęła okazując się jedynie kopią oryginału. W efekcie upadasz na ziemię i obijasz sobie pośladki. Reszta elementów tarasu jest już normalna.
______________________
Autor
Wiadomość
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Czy on widział jak jej stalowe tęczówki nabrały blasku z każdym wypowiadanym przez niego słowem? Czy on robił to celowo? Był miły, tak rozbrajająco sympatyczny, wesoły (choć zastała go tutaj z mordem w oczach)... wydawał się przy tym tak bardzo szczery, że aż coś ściskało ją za serce, gdy pomyślała o tym, że to jednak zbyt podejrzane. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może jej aż tak komplementować. Raz czy dwa jakoś "przeboleje", bo przecież może chciał zrobić dobre wrażenie nawet na kimś tak grubym i nieatrakcyjnym jak ona... ale cała reszta? Jakim prawem miałoby to być prawdziwe? Koniuszki jej uszu znów poczerwieniały, gdy wspomniał coś o nagrodzie. Nie wiedziała co mogłaby mu dać, a nie sądziła, by chciał cokolwiek od takiej grubaski. To nic, że właśnie wyraził życzenie otrzymania nagrody. Z pewnością tylko się zgrywał. To żarty, powinna się śmiać i nie wierzyć, że to się dzieje naprawdę. Powinna zrozumieć też, że jej serce nie może tak trzepotać w jej piersi, jakby właśnie trwał jeden z ważniejszych dni jej życia. - To była mistrzowska dedukcja, Boyd! - zawołała, a jej usta drżały ni to w uśmiechu ni to do płaczu. Nie chciała beczeć jak dzieciak, ale czuła już gorąc pod powiekami niczym zwiastun małego ataku paniki. - Należałam do Pukwudgie, ale marny byłby ze mnie uzdrowiciel i psycholog. - uśmiechnęła się nieco wymuszenie i z jakiejś przyczyny unikała kontaktu wzrokowego. Pieczołowicie "rzuciła się" do czyszczenia jego mundurka, a w jej głowie obijała się głośna myśl, że udaje, że nie jest na nią zły. Tak bardzo zaprzeczała jego reakcjom i wmawiała sobie "prawidłowe", do których była przyzwyczajona, że być może tym samym coś niszczyła. Dotarła do jego nadgarstków, gdzie również reszta ręki była pokryta farbą. Drżącymi palcami delikatnie podparła jego dłoń u nasady i przesunęła krańcem różdżki tuż nad jego brudną skórą. Potrzebowała takich trzech ruchów i gestów oraz inkantowania zaklęcia, aby usunąć warstwę zaschniętej farby. Miał ciepłe dłonie, szerokie i wydawały się jej serdeczne, choć przecież nie można tak nazwać części ciała. Jak to możliwe, że mogła ich przelotnie dotknąć, gdy je oczyszczała z farby? Przejmowała się detalami, a przecież tylko siedzieli na ławce i tylko mu pomagała. Z góry założył, że to Gaja jest brzydka i niechciana, a ona... nie, nie chciała w to wierzyć. Cofnęła rękę, a przez jej plecy przeszedł lodowaty dreszcz od którego dostała aż gęsiej skórki (choć równie dobrze mógł być to chłodniejszy powiew wiatru rozpychający jej włosy na boki przez co z pewnością wyglądała znacznie gorzej... niczym wyprany w pralce demimoz). Pokręciła przecząco głową i nie potrafiła ukryć drżenia ramion. Odwróciła się do niego bokiem, przerzuciwszy obie nogi na jedną stronę ławki. Odłożyła różdżkę i objęła swoje ramiona jakby nagle uderzyło ją ogromne zimno. - Ź...źle z-zrozumiałeś. - wydusiła z siebie. Mrugała zawzięcie powiekami, aby pozbyć się sprzed nich łzawej zasłony. Chciała uśmiechnąć się przy wzmiance o ghulu w roli studenta o egzotycznej urodzie ale wargi jej nie słuchały. Drżały do płaczu a nie śmiechu, a więc odwracała głowę od Boyda, byleby nie widział jej miny. - Czemu to robisz? Czemu... czemu jesteś taki miły? - wypaliła nim pomyślała, a gdy zdała sobie sprawę, że te słowa padły na głos to nie mogła się już wycofać, choć jej trzewia spięła panika. - Przepraszam. Ja po prostu... - ukryła twarz w dłoniach i nabrała powietrza do płuc. - Nie wiem dlaczego mnie tak komplementujesz. - tak bardzo chciała w to wszystko wierzyć! - Nie powinieneś, przecież... przecież widzisz jak wyglądam. Nie chcę myśleć, że się ze mnie nabijasz. - nie mogła wysiedzieć w miejscu, wstała i postąpiła kilka kroków, aby oprzeć dłonie o lodowatą balustradę tarasu. Zaraz się na nią obrazi, rzuci negatywnym komentarzem i sobie pójdzie. Przygotowywała się na to mentalnie, nawet wyobrażała sobie już jakich obelg na niej użyje, a przecież jak dotąd jest straszliwie miły. Co chciał? Co się za tym kryło? - Nie nabijasz się ze mnie? - zapytała z tak ogromną nadzieją, że aż serce się ściskało. Nawet popatrzyła na niego z lekkim przestrachem, że wszystko okaże się żartem. Być może zachowywała się w stosunku do niego bardzo nieuprzejmie, ale w tych załzawionych stalowych oczach trudno było doszukać się pogardy czy złości. To po prostu żal z powodu własnych kompleksów, niedowierzanie i nadzieja, że on naprawdę ją lubi.
Był bardzo z siebie dumny i zadowolony, gdy usłyszał, że dokonał mistrzowskiej dedukcji i za pierwszym razem odgadł do jakiego ilvermońskiego domu należała dziewczyna; nim jednak zdążył zacząć się targować co do należącej się mu nagrody, nim zdążył pochwalić sam siebie w myślach, że on to się jednak zna na ludziach, zorientował się, że jego rozmówczyni jakby bliżej jest do płaczu niż do radości. A potem z każdym słowem było już tylko gorzej. - E… – tyle zdołał z siebie wydobyć, kiedy po raz kolejny już podczas spotkania z Bonnie wszystko było miło i fajnie, aż nagle niespodziewanie działo się coś, co sprawiało, że atmosfera odwracała się o sto osiemdziesiąt stopni; umówmy się, nie był najwrażliwszym człowiekiem na świecie, nie znał się zbytnio ani na ludziach w ogóle ani tym bardziej na dziewczynach, dlatego nie przyszło mu do głowy, że ona może odbierać jego słowa w zupełnie inny, pokręcony sposób i przeinaczać je w mózgu tak, żeby obracały się przeciwko niej. Wydawało mu się, że nie powiedział nic nie tak, chociaż jednocześnie zdawał sobie sprawę, że dość często (zawsze…) mówił zanim pomyślał i raczej walił prosto z mostu, co czasem bywało fatalne w skutkach, kiedy niechcący dotykał czyjejś czułej struny albo wychodziło mu coś, co tylko on uważał za zabawne, a rozmówca już niekoniecznie; przeczesał więc pamięcią ostatnie minuty rozmowy, chcąc doszukać się jakiejś grubiańskości czy niefortunnego sformułowania, które mogłoby ją doprowadzić do płaczu. Kurwa, no nic. Sam nie wiedział, czy ma przepraszać w ciemno czy może jednak dociekać, co się dzieje i wyjaśnić sprawę; nim zdecydował, Bonnie się odezwała. Zatkało go kompletnie, kiedy zaczęła go pytać dlaczego jest miły. Niemiły – źle, miły – też niedobrze. I bądź tu mądry. - Co? – spytał wreszcie niezbyt elokwentnie, wcale nie po to, żeby powtórzyła, bo nie dosłyszał, tylko dlatego że nie rozumiał w ogóle tych pytań – Ja tylko mówię jak jest, nie moja wina że wszystko co mi przychodzi do głowy na twój temat to są miłe rzeczy – dodał trochę na swoją obronę i faktycznie tak było, nie karmił jej przecież bezpodstawnymi pochlebstwami tylko po to żeby się jej przypodobać. Nawet gdyby chciał, to by nie potrafił nic takiego wymyślić; przemknęło mu przez myśl, że może jednak powinien był się ugryźć w język, a najlepiej to już w ogóle nigdy nic nie mówić przy nowych koleżankach, bo kolejny raz kończyło się to fiaskiem. Westchnął ciężko, gdy Bonnie wstała i aż zmarszczył brwi na jej kolejne słowa. - No widzę, co to w ogóle za pytanie, normalnie wyglądasz, dobrze wyglądasz, a powiem ci że w tym srakowatym szkolnym swetrze to mało komu się udaje – stwierdził mało subtelnie, dając przy tym chyba ostateczny dowód na to, że daleko mu do podstępnego bajeranta, po czym wstał żeby dołączyć do dziewczyny przy barierce bo jakoś głupio mu było mówić do niej z takiej odległości; stanął w pobliżu opierając łokcie o balustradę, ale nie na tyle blisko by zaburzać jej przestrzeń osobistą, której chyba potrzebowała, skoro odeszła. - Nie nabijam się z ciebie, Bonnie. Słowo Gryfona – powiedział po prostu, bez zbędnych elaboratów, odpowiadając zwyczajnie na pytanie i powołał się przy tym na swoją dumną przynależność do domu prawych i uczciwych osobników – Nie wiem, czemu mnie o to podejrzewasz, ale to nieprawda, nie mam żadnego powodu żeby się z ciebie nabijać. Chyba że wyglądam ci na drania? – spytał, posyłając jej łagodny uśmiech – Mogę ci udowodnić, że nie kłamię, tylko powiedz, jak – zaoferował, przenosząc wzrok na widok rozpościerający się z tarasu; teraz bardzo, bardzo chciał ją przekonać, że wysuwa błędne wnioski, sam nie wiedział dlaczego. Właściwie to mógłby teraz machnąć ręką, stwierdzić, że jest pierdolnięta i sobie pójść, olewając sprawę, ale nie zrobił tego, nawet nie przeszło mu to przez myśl.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Miał prawo się obrazić, a ona nie mogła go za to winić. Miała tak pokręcone i poplątane myśli, że zaczynała podejrzewać niczego niewinne osoby o złe intencje. Przechodząc do Hogwartu obiecała sobie, że będzie spoglądać na ludzi przyjaźniej i nie będzie się bać komplementów, ale było to trudniejsze niż mogła przypuszczać. Przecież gdyby uwierzyła w to wszystko to oznaczałoby, że Boyd ją jako tako lubi i to nie ze względu na jakieś korzyści materialne, a po prostu. Bez powodu. Bała się popatrzeć w jego oczy, tchórzyła, nabrała ochoty schować się i zwinąć w mały kłębuszek - a najlepiej zmieścić się do skorupy jej żółwika i tam pozostać już na zawsze. Czuła gorąc na policzkach, a to zdradzało, że rumieniec dostał się aż tam, co było godne zawstydzenia. Nie brzmiał jak casanova, a jak bardzo rozrywkowy i wesoły chłopak z Gryffindoru. - Zapadnęsiępodziemię. - wydukała niewyraźnie pod nosem. - Nie powinnam była tego mówić, musisz mieć o mnie teraz okropne zdanie. - sięgnęła dłonią do swoich oczu i rozmasowała je wierząc, że powstrzyma płacz. Wiedziała, że chłopcy nie lubią kobiecych łez, a więc zaparła się w sobie, zamrugała kilkakrotnie i nie pozwoliła żadnej opaść na policzek. - Nie umiem zachować się przy komplementach, a ty dajesz mi ich najwięcej w życiu. - powinien znać prawdę i wiedzieć skąd taka jej reakcja, ale też bała się, że zacznie się nad sobą użalać, a przecież kim ona była, aby przejmować się jej samopoczuciem? Powiedział, że wygląda w porządku, a jej mózg był już tak wyćwiczony w unikaniu jakichkolwiek ocen dotyczących jej aparycji, że wydawać by się mogło, że nie usłyszała jego dodatkowego zapewnienia, że nie wygląda źle. - Nnie, nie wyglądasz na drania. Nie. - zareagowała trochę zbyt gwałtownie, ale przynajmniej przy tym popatrzyła na niego i zobaczyła na jego twarzy autentyczne zdziwienie. Jego oczy nie mogły kłamać... chyba? Nie dał jej żadnego powodu do nieufności, to ona jest wadliwa w kwestiach dotyczących wyglądu. Może gdyby nie był tak przystojny to byłoby jej łatwiej uwierzyć, że ma o niej dobre zdanie? A nawet jeśli uwierzyłaby w jego słowa to co powstrzyma jej głowę i serce przed zakochaniem się w człowieku, który jako pierwszy w jej siedemnastoletnim życiu naprawdę uważał, że ona, ta mała gruba Webber jest w porządku? To ją przerażało. - Nie chciałam żeby to tak brzmiało. - z tego wszystkiego nerwowo wyginała swoje palce. - W Ilverymorny pewien ktoś udawał mojego przyjaciela po to, by mnie poderwać, bo przegrał zakład na jakiejś imprezie. I od... od... tamtej pory... - nabrała zimnego powietrza do płuc, aby zapanować nad głosem i silnym atakiem nieprzyjemnego dreszczu. Miała nadzieję, że to nakreśli mniej więcej Boydowi jej obawy. Nie chciała by ją znielubił, a więc wyznała coś przykrego i miała nadzieję, że będzie wyrozumiały. Może jej wtedy wybaczy? - To nie tak, że ty też czy coś, nie po prostu ja nie umiem... - ... ubrać w słowa własnych myśli, bo się już całkowicie poplątała. Chciała wiele rzeczy zawrzeć w jak najmniejszej ilości słów, ale możliwości ją zawiodły.
Wcale nagle nie wyrobił sobie o niej złego zdania przez to, jak się zachowywała, a bardziej niż urażony czy zdegustowany jej postawą czuł się zwyczajnie zdezorientowany, a z każdym jej kolejnym słowem też coraz bardziej zmartwiony, bo to, co mówiła – w połączeniu z tym jak dzielnie i skutecznie wstrzymywała łzy cisnące się do oczu – było zwyczajnie przykre. Nie miał pojęcia o jej wcześniejszym życiu, nie wiedział nic poza tym, że przyjechała ze Stanów i początkowo nie wyciągał żadnych wniosków co do jej przeszłości, teraz jednak tylko głupiec nie zorientowałby się, że z tego wszystkiego wynikało, że w Ilvermorny ewidentnie musieli ją otaczać jacyś mało przyjaźni ludzie; bo jak inaczej wyjaśnić to, że te raptem dwie? trzy? - nie miał pojęcia, nie liczył – wtrącone w rozmowę miłe rzeczy na jej temat to było najwięcej komplementów w życiu? Jaki inny mógłby być powód ku temu, że tak bardzo obawiała się, że mógłby z nią rozmawiać tylko po to, żeby się naśmiewać? Dlaczego tyle przepraszała gdy wcale nie musiała, dlaczego kilkukrotnie martwiła się na głos, że na pewno on teraz pomyśli o niej coś złego, dlaczego wydawała się zawstydzona swoimi własnymi reakcjami? Była przecież taką fajną dziewczyną, z którą naprawdę dobrze się rozmawiało, była naprawdę ładna, była inteligentna i dowcipna, jemu to się wydawało oczywiste, nie postrzegał tych przymiotników jako komplementy tylko zwyczajne fakty, dlatego tak ją nimi – niechcący – zarzucił, otwierając przy okazji wrota, zza których wyzierała niepewność, kompleksy i podejrzliwość co do jego szczerych intencji. Zaprzeczyła, jakoby miał wyglądać na drania, więc skoro nie chodziło tu o niego, to nie pozostało mu nic innego, jak cierpliwie poczekać, aż Bonnie sama wyjaśni coś więcej. - Zostaw, bo się połamiesz – wtrącił w reakcji na jej palce wyginane w nerwowym i wyglądającym na bolesny geście i jakoś tak bezwiednie sięgnął do jej dłoni, odsuwając jedną od drugiej by jej to uniemożliwić. Nie chciał, żeby się stresowała, ale chyba była coraz bardziej zdenerwowana. Coraz mocniejszy, chłodny wiatr zaczął smagać ich twarze i rysować włosami Bonnie szalone esy floresy w powietrzu; trochę go zmroziło, ale wcale nie od tego powiewu, tylko od tego co od niej usłyszał. - Co za skurwysyństwo – wyrwało mu się dosadnie w pierwszym odruchu; wcześniej wydedukował więc dobrze, ale z pewnym niedomówieniem, bo towarzyszący jej w poprzedniej szkole ludzie nie byli tylko mało przyjaźni. Musieli być zwyczajnie okrutni, skoro zrobili coś takiego; manipulowanie czyimiś uczuciami było obrzydliwe. Wezbrała się w nim jakaś dziwna złość, nie ukierunkowana na nikogo konkretnego, bo nie znał tych ludzi, i jednocześnie bezradna, bo już nic nie można było na to poradzić – Rozumiem. To znaczy nie rozumiem jak można komuś tak zrobić, ale rozumiem, że ciężko ci teraz uwierzyć, czy ktoś mówi szczerze. Też bym miał uraz do ludzi po czymś takim – powiedział, pewnie same banały, ale nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy. Chciał coś dodać, coś w stylu, że szkoda by było, gdyby przez kilku kretynów miała się zamknąć przed innymi na zawsze, ale nie zrobił tego, nie chciał żeby pomyślała, że ją poucza, bo nie o to mu chodziło. Chciał ją jakoś, kurwa, pocieszyć - Ja… – chciałbym ci jakoś pomóc – …mam nadzieję że w Hogwarcie trafiasz na mniej zjebanych ludzi i że się szybko przekonasz, że wcale nie trzeba zakładu, żeby być dla ciebie miłym – bąknął jeszcze, mocno licząc że tak właśnie będzie i że Bonnie nie spotka nigdy żadnego lokalnego pojeba typu Orzechujski, który z pewnością byłby zdolny do takich beznadziejnych zabaw czyimś kosztem – A gdyby się trafił ktoś niedobry, to wiesz. Masz mnie. A ja mam quidditchową pałę którą można wybijać draniom zęby – dodał na koniec nieco ciszej, nachylając się do niej konspiracyjnie i w mniej bezpośredni niż zazwyczaj sposób wyraził chęć do udzielenia wsparcia. Jakiegokolwiek, kiedykolwiek, bo wydawało mu się, że może go potrzebować, będąc osobą po przykrych przejściach, wrzuconą w nowe środowisko. A jak poradzi sobie sama, to nie skorzysta.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
To, co dla Boyda było oczywistością i faktem dla niej stanowiło spełnienie marzeń, wszak jej poczucie własnej wartości zmieściłoby się w łyżeczce do herbaty. Zdawała sobie sprawę, że nie zabrzmiała przyjemnie, a w jakiś dziwny sposób zależało jej na sympatii Boyda. Udało jej się przecież odciągnąć jego myśli od knucia zemsty na Irytku! Nie powinna doszukiwać się w jego komplementach czegoś, czego tam nie było - a w przypadku Bonnie Webber miałoby to być wyszukiwanie pretekstu do naśmiewania się. Panicznie bała się czyjegoś śmiechu ukierunkowanego na nią, a więc palnęła głupotę i teraz obawiała się, że ich wzajemne relacja zostanie bezpowrotnie "spalona". Zaskakiwał ją, bo ani nie wykazał złości ani też pogardy. Stał obok i czekał aż powie coś więcej, nie naciskał, nie robił nic ze złych rzeczy, na które próbowała być wiecznie przygotowana, aby w razie czego mniej bolało. Czy to jest ten czas, że mogłaby uwierzyć mu na słowo? On nie pochodzi "z tamtego życia" z tamtej szkoły; tabula rasa, powinna to zapamiętać i tym się kierować. Mimo wszystko potrzebowała tych zapewnień, że jest w porządku. Pragnęła słyszeć je kilkadziesiąt razy dziennie, aby się uspokoić i tak się irracjonalnie nie bać nawrotu wspomnień i wydarzeń z Ilvermorny. Przestała wyginać palce, pozwoliła je od siebie odsunąć i stłumić ten nerwowy odruch. Serce jej po tym biło niespokojnie, choć przecież nie miało powodu do gubienia rytmu. Drgnęła, usłyszawszy w jego głosie bardzo agresywne nuty - te same, które padły na powitanie, gdy przypadkiem weszła na tę wieżę. Przekleństwa i cedzone niekiedy słowa wydawały się jej już nieodłączną cechą Boyda Callahana i choć z początku trochę to jej przeszkadzało, tak teraz nie wyobrażała sobie, aby miał swoje bluzgi zastępować chociażby "niech mnie plumpka połknie". Właśnie przez tę złość i nutę agresji wydawał się i był w tym tak szczery w jej oczach. Zbulwersował się, a więc jest okropna, że go posądziła o niecne zamiary. Nabrała ogromnej ochoty schowania się pod tą kamienną ławką, na której wcześniej siedzieli. Odnosiła jednak wrażenie, że wcisnąłby się tam za nią i dalej gawędziłby o Fuju, a ona nie umiałaby się nie śmiać i nie dogadywać w podobnym tonie. Wtem zrozumiała, że już go polubiła i nie było odwrotu. Potrzebował na to tylko dwóch dni. - Tobie pewnie nikt tak nie mówił... - wydukała tak cichutko, że mógł tego po prostu nie usłyszeć. Rozumiał...? Podniosła wyżej głowę i wyłapywała z wyrazu jego oczu bardzo wyraźne potwierdzenia wypowiadanych przezeń słów. On nie kłamał, był szczery. Nikt z takimi oczami i ekspresją twarzy nie mógłby być oszustem. Nie może go tak więcej traktować, a jedynie starać się wynagrodzić mu tę obelgę. - Tu jest dużo miłych osób. - przytaknęła, choć jej myśli tknęły osobistości Bloodwortha, do którego jeszcze nie zebrała się pójść, by wyciągnąć z niego wszystkie informacje. On nie będzie miły, musiała się do tego mocno przygotować. - Puchoni są tak życzliwi... że mi czasami głupio. Nie ma tu, w tej szkole takiego fałszu jak... - zgarnęła sprzed twarzy latające włosy i nerwowo wcisnęła je w niedbałą kitkę na karku. Czuła na sobie wzrok Boyda i zastanawiała się dlaczego nie odrzuca go jej wygląd. Naprawdę nie zwracał uwagi na jej wagę i to było takie... nowe i piękne. Wtedy też padły te dwa magiczne słowa... "masz mnie", co było gwarancją wsparcia w trudnej chwili. Czy zdawał sobie sprawę jak wiele to zmieniało w jej głowie? Jako pierwszy z całego zamku wiedział co ją spotkało w tamtej szkole i oferował wsparcie. Chyba trafiła do raju. To utopia. Kąciki jej ust zadrgały, gdy tak konspiracyjnie szeptał i mimowolnie uśmiechnęła się, gdy wyobraziła sobie jak z pałką w ręku goni kogoś po korytarzu. - Mam silne przeczucie, że naprawdę byś to zrobił. - wypaliła zanim postanowiła zachować tę myśl dla siebie. Nie zauważyła, że jej dłonie znów się złączyły, ale tym razem skubała skórkę przy kciuku. - Ale wolę żebyś nie musiał tego robić, bo jak coś ci się stanie to Fuj się za tobą zapłacze. - była mu winna próby rozrzedzenia atmosfery. Gdyby miała odwagę i wiarę w siebie to z pewnością by go na krótko przytuliła (Boyda, nie Fuja), ale miała tego spore deficyty, więc ograniczyła się do intensywnego wpatrywania w kolor jego oczu. - A gdy Fuj się zapłacze i dowie się, że to przeze mnie to będę musiała przyjąć od niego rzut obierkami w ramach kary. - nakreśliła mu prawdopodobny scenariusz. - Dzięki. - wydukała niegłośno po chwili ciszy. - Jakbym mogła się jakoś odwdzięczyć to ja... wiesz... będę się starać. - zapewniła, bowiem nie umiała tak jak Skyler i Flora rzucać zapewnieniami, że zrobią wszystko co konieczne, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Zaraz ci pomogę z resztą farby. - zapewniła i rzuciła okiem na leżącą na ławce różdżkę.
- Przecież to nie tobie powinno być głupio, że Puchoni są mili, tylko tamtym ludziom, którzy tacy nie byli – zawyrokował stanowczo gdy po raz kolejny twierdziła, że czuje się nieswojo, spotykając się z życzliwością. Nie miał pojęcia, że jego przypadkowo zawarta znajomość z Bonnie może ewoluować w takim kierunku, ale nie miał też nic przeciwko temu; wydawała mu się być wartościową osobą, dlatego od razu chciał jej pomóc i chociaż wiedział, że nie może mieć wpływu na to, na jakich ludzi dziewczyna trafi w nowej szkole ani sprawić, że zapomni o poprzednich przykrych doświadczeniach, to był przekonany, że zapewnienie o tym, że w razie czego może na niego liczyć pomoże jej poczuć się lepiej. Wcale nie oczekiwał od niej rozluźnienia atmosfery – przecież nie każda rozmowa musi być lekka i przyjemna – co nie znaczy, że się nie uśmiechnął, kiedy zaczęła mu roztaczać straszliwą wizję załamania nerwowego Fuja, gdyby się uszkodził. Pokręcił jednak przy tym głową, bo scenariusz ten wydawał mu się mało prawdopodobny i jednocześnie znów musiał zainterweniować, odsuwając jej dłonie od siebie, bo teraz dla odmiany zamiast łamania palców postanowiła sobie wydrapać ranki przy paznokciach. Sam też tak czasem robił, gdy nie wiedział co zrobić z rękami, ale teraz bolało go samo patrzenie i nie mógł się powstrzymać. - Pewnie że bym zrobił, nie składam obietnic bez pokrycia. Ale wydaje mi się, że jakbym trafił na godnego przeciwnika i wylądował w Mungu to Fuj wcale by nie płakał i prędzej się ucieszył, że może pełnoprawnie zająć moje łóżko – wyjaśnił ze śmiechem, bo nie wydawało mu się, by ghul darzył go szczególnie ciepłymi uczuciami po tych wszystkich groźbach powyrywania nóg z dupy i różnych innych, którymi zwykł go darzyć podczas prób wychowania na porządnego człowiekokształtnego. Absolutnie nie liczył też na żadne zapewnienia z jej strony, bo przecież nie oferował wsparcia po to, żeby dostać coś w zamian; nie odrzucił jednak jej oferty, bo już trochę zaczął ogarniać co się dzieje w jej głowie i nie chciał żeby jego „daj spokój, nie musisz” odebrała w zły sposób i w jakiś pokrętny sposób wywnioskowała, że odmawia jej, bo i tak jest bezużyteczna. Przystał więc na propozycję starania się w razie potrzeby i pokiwał głową na znak aprobaty – Okej. Jak tylko będę w tarapatach to się zgłoszę, więc bądź w gotowości. Chociaż… na razie to chyba ja jestem na etapie odwdzięczania się za pomoc z tą farbą – odpowiedział, zastanawiając się jednocześnie w jaki sposób może to zrobić – O, może dasz się w zamian zaprosić wieczorem, nie wiem, do Trzech Mioteł czy gdziekolwiek? – zaproponował w końcu, wpadając na mało może oryginalny pomysł, ale wydawało mu się że całkiem stosowny, bo nie znał nikogo kto by pogardził wizją darmowego napoju więc Bonnie też nie powinna mieć nic przeciwko. A przynajmniej taką miał nadzieję. – W sumie już zrobiłaś najgorszą robotę, za co bardzo dziękuję, a dalej już chyba sam ogarnę – stwierdził, zerkając w dół na siebie; fioletowa, częściowo zaschnięta maź pokrywała w większości już tylko przód koszuli, z którą powinien poradzić sobie sam. Nie chciał nadużywać jej pomocy, dlatego po tych słowach oderwał się od barierki i sięgnął do swojego plecaka, porzuconego gdzieś pod ścianą, żeby wydobyć z niego różdżkę i zacząć mamrotać zaklęcie, które zaczęło usuwać płaty farby z materiału.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Boyd podchodził do sytuacji w bardzo trzeźwy i logiczny sposób. Próbowała popatrzeć z tego samego punktu co on. W istocie pewna ekipa w Ilvermorny traktowała innych w sposób paskudny a niekiedy nawet okrutny. Nie może wrzucać wszystkich do jednego wora, ale też niełatwo jest jej przekonać własny umysł, że komplement może być po prostu dla przyjemności i nic więcej się za tym nie kryje. Na kilka sekund jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech, jakby nie miała słów, aby wyrazić swoją wdzięczność za... sama nie była pewna co. Wyrozumiałość? Cierpliwość? Za to jaki jest? W jej kwestii pozostało zadbać o to, aby się w nim nie zakochać, bo przecież byłoby to dziecinnie proste, jeśli wciąż będzie dla niej tak radosny, życzliwy i przezabawny. Nie mogła tego zepsuć, a więc postanowiła być najlepsza jaka tylko może być - aby ją dalej lubił. Nie miała co zrobić z rękoma, gdy je konsekwentnie odsuwał od siebie i przy okazji niemo zwracał uwagę na jej widoczną nerwowość. Zacisnęła więc palce na zimnej balustradzie, aby powstrzymać się przed kolejnym tikiem. - Och, mógłby cię jeszcze zaskoczyć! To on śpi z twoim współlokatorem Filinem czy gdzie, skoro tak marzy o twoim łóżku? - przestała być kłębkiem emocji w chwili, gdy Boyd znów się uśmiechnął. - Przecież nie... - zaczęła protestować przy opcji odwdzięczania się, ale w porę zrozumiała, że okazałaby się hipokrytką skoro sama nalega na jakiś rewanż. W życiu nie spodziewała się, że będzie chciał ją zabrać wieczorem do popularnego pubu. Nie określił czy tylko we dwoje (o Merlinie, o Merlinie, o Merlinie, jak tu nagle się zrobiło gorąco) czy może ma na myśli większe towarzystwo? Wstrzymała oddech i starała się wyglądać mądrze, aby nie pokazać po sobie zaskoczenia. - Chętnie. - wydusiła z siebie, bowiem jeśli by zwlekała z odpowiedzią to jeszcze by wycofał się z oferty, a lubiła wszak spędzać z nim czas. - Dawno nie byłam w Trzech Miotłach. - dodała choć sama nie wiedziała dlaczego. Nie mogła w to uwierzyć, zaprosił ją na piwo a ona czuła się jakby oznajmił jej, że uczy Fuja wężoustości. - W dwie różdżki pójdzie szybciej. - zapewniła i też poszła po swoją, aby móc zająć się usuwaniem farby z jego karku i tylnej części mundurka. I gdy właśnie to robiła kątem oka dostrzegła pod ławką jakąś książkę.- O, ktoś chyba zostawił podręcznik. - przykucnęła i wyciągnęła przedmiot, który okazał się atlasem z narysowanym na okładce gwiazdozbiorze, które pod wpływem dotyku nie tylko rozjaśnił się, ale też zmienił swój wzór na Wielką Niedźwiedzicę. Zerknęła na pierwszą stronę, aby poznać autora. - Oj, to profesora Darryla Keresy'a. Powinnam to odnieść do pokoju nauczycielskiego, prawda? - popatrzyła znad atlasu na Boyda i dokładnie sekundę później znikąd pojawił się nauczyciel astronomii. Poczerwieniała, bowiem myślała, że zostanie oskarżona za zwędzenie podręcznika, ale miło się zaskoczyła, bowiem otrzymała za to kilka punktów dla domu. To była tak szybka wymiana atlasu za punkty, że dosłownie trzy minuty później uszczęśliwiony profesor ruszył dalej schodami na niższe piętra, a zostawił ich na tarasie nawet nie zdziwiony, że są tu w czasie trwania lekcji. - Wow. - skomentowała mało mądrze, ale wyraźnie się ucieszyła. - A ja to tylko podniosłam z kafelków. - zaśmiała się, bowiem jeszcze nigdy nie udało się jej zdobyć punktów z taką łatwością.
Zaskoczyło go, że zapamiętała imię Fillina, bo wydawało mu się, że tylko o nim wspomniał mimochodem podczas przydługich opowieści o losach ghula. Widocznie naprawdę słuchała z uwagą, a nie tylko jednym uchem i to było naprawdę miłe; wyjaśnił jej więc, że Fuj mieszka w wannie, ale lubi pchać się na jego leżankę, która i tak jest wystarczająco mała dla jednej osoby i że towarzystwo obleśnego koleżki wcale nie należy do najprzyjemniejszych, dlatego zawsze konsekwentnie wywalają go z łóżka i dorzucił jeszcze jakąś inną śmieszną anegdotę, która akurat mu się przypomniała. Zmiana tematu na starego, dobrego ghula chyba pomogła, bo zerkając kątem oka na jej dłonie spostrzegł, że przestała je choć na chwilę maltretować skubaniem i wykręcaniem, uznał to więc za sukces. Kolejnym sukcesem była twierdząca odpowiedź Bonnie na jego zaproszenie, choć przemyślenie tematu zajęło jej dość dużo czasu, aż zaczął już się zastanawiać, czy może tak zamilkła bo uznała, że to chujowy pomysł i wcale nie ma ochoty spędzać z nim ani chwili więcej niż musi i szuka jakiejś wiarygodnej wymówki. Koniec końców stwierdziła jednak, że chętnie, więc ucieszył się że będzie miał spoko towarzystwo na wieczór i przy okazji odwdzięczy się dziewczynie za całe to niefortunne spotkanie podczas którego najpierw musiała wysłuchiwać jego bluzgów pod adresem Irytka, a potem zmarnować całkiem sporo czasu na pomaganie mu. Palnął te Trzy Miotły tak bezmyślnie, jako pierwsze przyszły mu do głowy, i potem wydały mu się może mało ciekawe – pewnie bywała w nich co chwilę, jak każdy – ale usłyszawszy, że wręcz przeciwnie, porzucił myśl o szukaniu alternatywnej opcji. – A wiesz, że ja też? Ostatnio ciągle gdzieś się szwendam z Fillinem po Londynie, a stare dobre Trzy Miotły jakoś mam nie po drodze – odparł, a potem umówili się na konkretną godzinę po skończonych zajęciach i nie pozostało im nic innego, jak zająć się jego nieszczęsnym mundurkiem już do końca. W międzyczasie Bonnie dokonała niespodziewanego znaleziska, a nim Boyd zdążył się z nią zgodzić, że odniesienie jej profesorowi to słuszny pomysł, zjawił się poczciwy profesor Kersey i nagrodził ją punktami. - No pięknie, ja dostaję farbą w ryj, a ty punkty dla domu, gdzie tu sprawiedliwość? – zaśmiał się, udając wielkie oburzenie; uporali się wreszcie wspólnymi siłami z resztkami farby, pozbierali swoje manatki i rozeszli każde w swoją stronę, acz z przyjemną perspektywą niedługiego ponownego spotkania.
/ztx2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Było piękne słoneczne popołudnie, więc Max postanowił z tego skorzystać i zabrać swojego miniaturowego przyjaciela Andrzeja na spacer. Błonia roiły się od uczniów, dlatego też pomyślał o tarasie widokowym na jednej z wież zamku. Był dyskretny, ale słoneczny czyli wręcz idealny do wypuszczenia na luz małego smoka. Gdy Andrzejek latał sobie i zachwycał się kwiatkami na tarasie, Max usiadł i zaczął studiować książkę o smokach. Był ciekaw, czego takie długorogi rumuńskie potrzebują, jeżeli chciałoby się je na prawdę hodować. Może powinien założyć w przyszłości hodowlę? Nie... Zdecydowanie nie była to robota dla niego. Zwierzęta wolał jako przyjaciół. Nie potrafił sobie wyobrazić trzymania stada takich smoków i opieki nad nimi.
Tak dzisiejszy dzień był naprawdę bardzo piękny, dlatego również postanowił wyjść na spacer ze swoją kotką. Dlaczego by nie? Ostatnio ją trochę zaniedbał i kot cały czas siedział w dormitorium. W końcu miał kota o którego musiał dbać, tak? Była dla niego bardzo ważny, na szczęście była młoda więc jeszcze wiele lat wspólnych przed nimi. Czasami się o nią obawiał, bo lubiła uciekać. Ostatnio pewna gryfonka się do niej przymiliła i miała zamiar ją ze sobą zabrać. Chyba pierwszy raz się wkurzył i odebrał ją dziewczynie. W końcu to była jego kotka, tak? Nikomu mu do niego. Kotka mu w końcu zwiała z ręki i biegła przed siebie. - Olma! - krzyknął i zaczął za nią biec, kot jednak zatrzymał się na tarasie dlatego od razu ją zabrał na ręcę, jednakże wtedy znalazł sakiewkę, która okazała się bagnem i cały taras był zabłocony. Jedna z nauczycielek pojawiła się i kazała mu to posprzątać, cholera. Sam zresztą wyglądał jakby się z gównem bił. Jednakże zaczął głaskać kotkę i czekał na jakiekolwiek zbawienie, wtedy pojawił się Max. Znowu przypadkowe spotkanie? - Cholera, to się wybrałem na spacer, nie ma co... - rzucił do niego i wzruszył ramionami. A może Max mu w tym pomoże? Wątpił, ale w końcu wydawał się być fajnym kolesiem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Usłyszał jakieś głosy więc od razu się zainteresował. Podniósł swoje szanowne cztery literki i ruszył w miejsce, z którego dobiegały dźwięki rozmowy. Po drodze zobaczył na jednej z ławek jakiś stary egzemplarz Atlasu Gwiazd Południowego Nieba. Wziął go pod rękę i nim znów udał się do wyznaczonego sobie celu, zaczepił go jakiś starszy profesor. Mężczyzna wyglądał na średnio zadowolonego, ale widząc, co Max niesie w ręku od razu się rozpromienił i podziękował za odnalezienie jego skarbu, dorzucając Slytherinowi 10 punktów. Felix nie miał zamiaru kłócić się o podręcznik do astronomii, więc z uśmiechem oddał go profesorowi, który bardzo szybko się oddalił. W końcu Solberg mógł iść tam, gdzie zamierzał. Na miejscu zastał ogromne bagno i znajomą mordkę. -Adrian! Co tu się stało? - Wskazał zaciekawionym spojrzeniem na pobojowisko na tarasie. Andrzej, który przyleciał za Felixem, wyczaił w tym czasie kotkę puchona i podleciał do niej licząc na wspólną zabawę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Adrian i jakakolwiek kara? Co ta Tori z nim robi? Cholera jasna. Naprawdę mu się to nie widziało, ale niestety musiał wyczyścić jakoś ten taras. Ehh... Po co w ogóle sięgał po tę sakiewkę? Czego go te łapy swędziały? Na szczęście pojawił się Max więc chociaż mógł z kimś normalnie porozmawiać. Od jakiegoś czasu dość często napotyka na swoich znajomych jak nigdy. Zazwyczaj siedział sam i trudno było go gdziekolwiek wyciągnąć, a tu nawet popisał się popisem w piżamach razem z Tori. Pewnie wiele osób by się ogromnie zdziwiło widząc puchona w takim scenariuszu, ale tak waśnie było. Dla gryfonki mógł naprawdę zmienić się nie do poznania. Co ona z nim robiła... - A daj spokój, jakieś za przeproszeniem gówno się wylało... - mruknął do niego i prychnął z niezadowolenia. Ciul z gruntem który został pobrudzony, ale jak on teraz wyglądał? Jeszcze przy Maxie to już w ogóle zrobiło mu się strasznie głupio. - Mam to posprzątać, ja! Jak ja nic nie zrobiłem... - powiedział. Profesor pewnie pomyślała, że to jego sprawka, ale tak naprawdę to był jakiś cholerny spisek którego był ofiarą, chyba po raz pierwszy w swoim życiu, dlatego się tak bardzo tym przejmował. Widząc jego ptaka, który zaczął się bawić z jego kotką spojrzał na niego ostrzegawczo. - Wiesz co. Olma nie jest zbyt towarzyska, żeby mu tylko krzywdy nie zrobiła. - oznajmił, żeby go ostrzec przed jego pupilką.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać, że Tori już tak działała na ludzi. No, może w ich "małżeństwie" ten zły wpływ się wyrównywał. W końcu to ona go kusiła, ale to on pierwszy zaczął się do niej zbliżać... Obydwoje byli tak samo winni. Jedyna zła rzecz, jaka z tego wyszła to konfiskata różdżki Maxa. Jeszcze nie miał okazji jej odebrać, co wprawiało go w nienajlepszy nastrój. -Zwykłe kieszonkowe bagienko, dasz sobie radę! - Zachęcił puchona. Chętnie by mu pomógł, ale jak? Rękoma miał wylewać wodę za taras? -Spróbuj Chłoszczyść powinno zadziałać. - Wiedział, że czasem kadra nie zważała na to, czyja była wina. Po prostu obrywał ten, kto akurat znalazł się na miejscu zbrodni. W przypadku Solberga niestety zazwyczaj on był tym winnym i tak. -Myślę, że Andrzej sobie poradzi. Od dawna masz kotkę? - Zapytał patrząc, jak ich zwierzaki próbują wejść ze sobą w interakcję. Smoczek już bardzo dawno nie miał okazji do zabawy z kimś mniej więcej swoich rozmiarów. Zazwyczaj jego towarzyszem był Max i jego towarzysze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Spojrzał na niego dość błagalnie. No miał jednak nadzieję, że Max sobie robi żarty i choć trochę mu pomoże, nie? - Myślisz, że Chłoszczyć załatwi sprawę? - zapytał wyciągając swoją różdżkę. Szczerze powiedziawszy to wątpił w to, ale przecież warto spróbować. Skierował różdżkę pierw na muł na posadzce. - Chłoszczyć! - wypowiedział zaklęcie i o dziwo wszystko zaczęło znikać w otchłań niebytu. Spojrzał na niego zadowolony. No jednak to podziałało. Skierował później różdżkę na siebie robiąc dokładnie to samo i również zadziałało, więc praca wykonana, a Bennett dała mu nawet godzinę na zrobienie tutaj porządku. - Od kiedy przyjechałem do Hogwartu. Czyli już trzy lata. - mruknął i spojrzał na nią. No, żeby później nie żałował, że wypowiedział te słowa. Wiadomo, że każdy kto posiada jakieś zwierzę w Hogwarcie jest do niego bardzo przyzwyczajony. Adrian wiele samotnych wieczorów spędzał ze swoją panią. No uwielbiał tę kotkę i nie raz również uratowała mu tyłek. Więc nie wyobrażał sobie, jakby miało mu jej zabraknąć. Dlatego też często trzymał ją pod kluczem, żeby nie chodziła sama po murach szkoły, bo jeszcze by mu zaginęła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby miał przy sobie swój magiczny patyk, oczywiście, że by mu pomógł. Ale co miał zrobić. Zachciało mu się żony, to musiał teraz swoje wycierpieć. Uniósł brew widząc jak sprawnie Adrian poradził sobie z bagienkiem. -Widzisz, trochę więcej wiary w siebie. - Poklepał go po ramieniu. Max raczej był z tych co próbowali wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, co by zadziałało. Gdyby chłoszczyść zawiodła, myślałby nad innym rozwiązaniem, a tak minutka i było po problemie. -Nigdy jej nie widziałem. Ja mam Andrew dopiero... Z miesiąc? - W sumie nie wiedział ile czasu minęło od tamtej lekcji ONMS. Tyle się wydarzyło w tym czasie, że spokojnie mógł to być nawet i rok. Oparł się o balustradę tarasu, zapalając papierosa. Więcej nerwów = więcej szlugów. A tego miał pod dostatkiem. -Chyba spotykamy się na każdej możliwej wieży. - Zażartował nawiązując do ich ostatniego spotkania. Był ciekaw, czy następne też odbędzie się na wysokości, czy zejdą w końcu na ziemię.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
No na taką pomoc jak użycie różdżki nie liczył, bardziej by mu zaimponował jakby wziął szmatę i pomógł mu to wycierać. Ale jak można marzyć o rzeczy która była prawie niemożliwa? Raczej nie spodziewałby się aż takiego poświęcenia z jego strony, ale kto wie nie znał go przecież na tyle. Kolejna osoba, która mu to mówi. Czy on faktycznie miał tak niską samoocenę? Pewnie tak. Mało w siebie wierzył praktycznie w ogóle. Jednakże wydarzenia z tego roku sprawiają, że puchon coraz bardziej nabiera wiarę w samego siebie. Być może na siódmy rok wróci całkiem odmieniony? Całkiem możliwe. Jednakże nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca, bo do tego jeszcze daleka droga. - Bo trzymam ją pod zamknięciem. Lubi uciekać, ostatnio jakaś gryfonka się do niej tuliła i miała zamiar mi ją odebrać, ale na szczęście odnalazłem ją w miarę szybko. - powiedział do niej. Gryfonka była starsza od niego z tego co kojarzył, ale zbyt długo ze sobą nie porozmawiali. Nie mieli zwyczajnie wspólnym tematów, a poza tym nie miał zamiaru udawać, że jest wszystko w porządku, bo dość się na nią wkurzył. Ale skoro teraz wiedziała kogo kotka jest chyba da sobie spokój. - Ja nie wiem... Może Ty mnie prześladujesz, co? - zapytał przekrzywiając głowę i patrząc na niego pytająco.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak za szmatę by się pewnie zabrał, jakby było to konieczne, ale halo, w końcu są w szkole MAGII no nie? Po co się przemęczać, jak można, na przykład, nie? Nawet jeśli Adrian nie miał niskiej samooceny, takie wrażenie sprawiał. Do tego był puchonem, a oni często byli nieśmiali, więc wszystko by pasowało. Każdy jednak mógł skutecznie ukrywać swoją prawdziwą osobowość, jeżeli tylko bardzo chciał. -Gryfonki już tak mają, że lubią naruszać czyjąś przestrzeń osobistą. - Zaśmiał się krótko. Znał taką jedną, co byłaby w stanie coś takiego odwalić. Chociaż pewnie wolałaby dinozaura niż kota. No, ale nie od dziś było wiadomo że czerwoni to odważne bestie. -Kurczę... Tu mnie masz... - Zrobił minę, jakby właśnie przyłapano go na czymś wyjątkowo niestosownym. Zanim jedna odpowiedział dalej, zaciągnął się szlugiem i pozbył peta. -Wybacz, ja i moja słynna słabość do puchonów. Nie mogłem się powstrzymać. - Puścił mu żartobliwie oczko. Jakby chciał go śledzić, zapewne robiłby to tak, żeby się chłopak nie zorientował. W końcu co to za zabawa być tak szybko odkrytym. Nie.. Maxio na pewno by to lepiej zorganizował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
No tak jednakże nauczycielka pewnie inne sprzątanie miała na myśli. Pewnie inaczej sama by jedynie machnęła różdżką i byłoby po sprawie. Ale na szczęście jej tutaj nie było, a zaklęcie zadziałało, więc po co ma się dodatkowo starać? Zazwyczaj puchoni faktycznie tak się zachowywali, może i nie wszyscy ale większość raczej była skryta i cicha, nie rzucająca się w oczy. Z pewnością Adrian do nich należał, ale nigdy tego również nie ukrywał. - O to to. Masz całkowitą rację. - oczywiście miał na myśli Tori. Jednakże nie miał do niej żadnych pretensji, że zawsze było jej pełno i wszędzie go praktycznie ciągnęła ze sobą, ale może dzięki niej trochę bardziej się wyluzował i już nawet widział jak swobodniej czuje się w towarzystwie Maxa. O wiele lepiej niż przy wcześniejszym spotkaniu. - Wiesz co nie drwij ze mnie. - prychnął przenosząc wzrok na jego kotkę, która o dziwo świetnie bawiła się z ptakiem. Teoretycznie kot to myśliwy więc myślał, że potraktuje go bardziej jako swoją zabawkę do gryzienia, ale nie. Zachowywali się wręcz tak jakby od wielu lat byli najlepszymi kumplami. No czasami się tak zdarza, że przeciwieństwa się przyciągają. - Chyba się nawet za kumplowali... - mruknął jedynie widząc, że oni również przypadli sobie do gustu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nawet w obecności nauczyciela, Max pewnie by zaryzykował. Jeżeli nie było bezpośredniej komendy "zrób to bez magii" zawsze można było się kłócić. Ale on to lepiej niech na razie już kadrze nie podpada. Nie spodziewał się, że Adrian przyzna mu rację, co do zachowania gryfońskiej płci pięknej. Dlatego też lekko zaskoczony uniósł jedną brew do góry. -Widzę, że masz w tym temacie doświadczenie. - Puchoni raczej byli przyjaciółmi wszystkich, więc nie zdziwiłby się, jakby Adrian znał wielu gryfonów. Ze ślizgonami sprawa wyglądała już troszkę inaczej, ale to też zależało od osoby. Max potrafił się dogadać z ludźmi z każdego domu, jeżeli tylko byli otwarci na tę znajomość. -Co Ty, mówię serio. Puchoni są zajebiści. Zawsze można na was liczyć. - Ani przez chwilę nie pomyślał, aby zadrwić sobie z chłopaka. Do tego nie znał chyba puszka, którego dałoby się nie lubić. Mówił jak najbardziej poważnie. -No popatrz. Andrzej ma koleżankę! Tego to bym się nie spodziewał. - Ucieszył się widząc, że kotka nie atakuje jego smoczka, a wręcz akceptuje go.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
No tak, przecież nauczycielka nie narzuciła komendy, żeby posprzątał nie używając magii. Pewnie gdyby właśnie tak powiedziała puchon nie zgodziłby się na jakiekolwiek zaklęcie i pewnie zrobiłby to sam własnymi rękami. Dlaczego? Możliwe, że nawet ze strachu. Kadrze nauczycielskiej nie było co się przeciwstawiać. Może nie był idealnym uczniem, ale nie miał zamiaru stawiać się nauczycielce, bo na pewno nie wyszedłby na tym dobrze. - Noo, można powiedzieć, że właśnie tak jest. Znam pewną gryfonkę z którą się przyjaźnie i wiem co to znaczy... - zaśmiał się. Kto wie może nawet mówili o tej samej osobie? On nie znał wszystkich znajomych Tori i szczerze powiedziawszy mało go to obchodziło. Nie miał najmniejszego zamiaru ingerować w to. On również miał swoich przyjaciół o których dziewczyna nie wiedziała i jakoś z tym żyli. Mieć tych samych przyjaciół i spędzać każdą wolną chwilę razem chyba w końcu by im się to znudziło. - No bo tak jest. My zawsze służymy pomocą. - mruknął. Nie sądził tego samego o ślizgonach, ale Max nie musiał o tym wiedzieć. Co prawda był naiwnym chłopakiem i raczej uwierzyłby w dosłownie wszystko. - Ma, ale na szczęście dzieci ze sobą mieć nie będą... - zażartował.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max raczej też nie wchodził nauczycielom w drogę. To, że raz czy dwa go na czymś przyłapali, to była już inna sprawa. W bezpośredniej konfrontacji był raczej spokojny i opanowany, a do tego starał się być kulturalny. Wychodziło mu to różnie, ale przynajmniej próbował. Wiedział, że arogancką postawą może tylko pogorszyć swoją sytuację, a starał się raczej wyjść zawsze jak najlepiej. -Też jestem dość blisko z dwoma i powiem Ci, że są praktycznie swoim przeciwieństwem, ale Tori kompletnie nie przejmuje się granicami. - Dziewczyna zdecydowanie była tutaj najbardziej pasującą do opisu osobą. Przynajmniej w domu Godryka Gryffindora. Bo takich świrów w Slytherinie było na pęczki. -I za to was szanuję. Nie można całe życie patrzeć tylko na czubek własnego nosa. - Sam bardzo lubił pomagać innym i pomimo, że ratowanie własnego tyłka też nie było mu obojętne, zazwyczaj myślał jak polepszyć sytuację swoich towarzyszy również. Zależało mu na sprawiedliwości i dobru swoich bliskich. Może obcy ludzie nie obchodzili go już tak mocno, ale rodzina i przyjaciele byli zawsze priorytetem. -Tego by jeszcze brakowało, żeby po zamku kręciły się smokokoty. Kotosmoki? - Zecydowanie nie wyobrażał sobie, żeby ta dwójka mogła cokolwiek spłodzić. Poza tym, co wszyscy ostatnio mieli z tym wspominaniem o dzieciach. Merlinie.....
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Nigdy nie miał takich wewnętrznych konfliktów, bo nigdy nie miał problemu z nauczycielami to też Bennett trochę się zdziwiła, że to własnie Neuhoff był na miejscu i to jego miała dotyczyć kara. Obawiał się, że niedługo przyjdzie bo przecież miała po godzinie tutaj przyjść i powie, że jednak nie o to chodziło i będzie musiał to poprawić, ale czy on nadal tutaj będzie? Choćby i nawet byli w szkole magii i pewnie dla niej nie było żadnego problemu, żeby odnaleźć puchona. - Tori? Przyjaźnisz się z nią? - zapytał zaciekawiony. Dlaczego ona nigdy mu o nim nic nie mówiła? Może miała coś do ukrycia, albo coś? Jednak będzie musiał sobie z nią chyba o tym porozmawiać. Pewnie dla niej to nie będzie żadną nowością, że Adrian wyślę jej wiadomość, a ta przyleci do niego jak anioł na skrzydłach. Co prawda to raczej on był dla niej blond aniołem. - A wiele osób mnie przed wami, ślizgonami ostrzegało, ale dobrze, że raczej wolę sam oceniać ludzi niż przyczepiać plakietkę tylko dlatego że ktoś mi o was złe słowo powiedział. - mruknął. Zazwyczaj się słuchał innych ludzi, ale to o ślizgonach na szczęście puścił mimo uszu, może dlatego, że już słysząc to poznał kilkoro dość miłych zielonych, którzy mu pomogli wejść i przekonać się jaki jest Hogwart. - No powiem Ci, że jeżeliby to wypaliło bylibyśmy chyba najsłynniejszymi uczniami, którzy stworzyli taką mutację. - zaśmiał się na wyobrażenie kotów latających i mających małe skrzydełka smocze. No w świecie magii wszystko jest możliwe, a przed nimi wtedy otwierała się brama sławy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Roześmiał się krótko, gdy usłyszał pytanie Adriana, po czym zamilkł na chwilę. Musiał porządnie zastanowić się nad odpowiedzią, jaką udzieli. -Ledwo ją znam. Ale miałem okazję spędzić z nią dzień czy dwa. - Taka była prawda i nie miał zamiaru twierdzić inaczej. Bo co on o niej wiedział? Średnio było to ważne, gdy byli razem, ale na logikę biorąc praktycznie się nie znali. -Nie dziwię się. Raczej nie mamy najlepszej reputacji na świecie. Ale warto wznieść się ponad stereotypy. Mamy kilka naprawdę porządnych ludzi. - Szanował to, że puchon wolał sam oceniać ludzi, zamiast ślepo wierzyć temu, co słyszał od innych. Sam Max też raczej wolał się sparzyć ogniem niż tylko czytać, że jest niebezpieczny. Przecież istniały płomienie, które tylko groźnie wyglądały, a nie robił krzywdy! -Myślisz, że przyznaliby nam order Merlina? Może warto spróbować w takim razie! - Zdecydowanie ta wizja była zabawna. Na pewno mieliby co studiować na lekcjach ONMS. A nie w kółko te nieśmiałki i inne tebo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Czy go ciekawiła relacja jej przyjaciółki z Maxem? Bardzo. Czy był o nią zazdrosny, pewnie jako przyjaciel tak, ale tylko tak. Nie chciała, żeby wpadła w złe towarzystwo, ale czy on miał do tego jakikolwiek wzgląd? No nie. Ona zawsze robiła to co chciała i on nic nie mógł na to poradzić. Nie będzie jej przecież kontrolował, bo jeszcze by się na niego wkurzyła i przestała odzywać, albo co gorsza lekceważyć go, a to byłby ciężki orzech do zgryzienia. Jednakże trochę mu ulżyło słysząc jego odpowiedź. A więc ledwo się znali więc na pewno nic z tego poważnego nie było. Poza tym Max był nieco młodszy od niej. On tam dobrze nie znał jej preferencji więc trudno było mu powiedzieć jak tak naprawdę jest. - Tori to moja najlepsza kumpela. - powiedział do niego, żeby miał tego świadomość. - Wiesz to nie są moje słowa. Dla mnie jesteście normalnymi uczniami. Dla mnie nie ma znaczenia z jakiego domu ktoś pochodzi. Co to miało za znaczenie. - mruknął. Dla niego nie miało to żadnego znaczenia, naprawdę. - Tylko trzeba zapytać tych najbardziej zainteresowanych... - oznajmił i przeniósł po raz kolejny wzrok na zwierzaki. Cały czas miał obawę, że jego kotka rzuci się na jego ptaka a naprawdę tego bardzo nie chciał. Bo Max pewnie będzie musiał iść, a o dziwo zależało mu, żeby jednak został. Dlaczego? Sam nie wiedział.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tylko jedna osoba na tę chwilę znała jego relację z Tori i był to Lucas. Max sam nie wiedział, czy cieszyć się, czy uciekać po tym, co dowiedział się od kumpla, ale narazie nie miał zamiaru się tym przejmować. W końcu to wszystko tylko głupawka, która i tak nie miała pokrycia. -Nie wiedziałem. Od dawna się znacie? - Nie wiedział czemu, ale lekko go to zdziwiło. Naprawdę mało wiedział o gryfonce i nadszedł najwyższy czas, żeby to zmienić. Plus był taki, że chociaż Adrian był osobą, którą obydwoje lubili. Co prawda jego Max też jeszcze za dobrze nie poznał, ale puchon zdecydowanie go fascynował. -Taaa... Mam tak samo. Nie ukrywam lubię poznawać ludzkie oblicza. - Gdyby nie poznał magii i eliksirów zapewne próbowałby zostać psychologiem. Nie ze względu na pomoc, którą mógł nieść, chociaż to też było dla niego ważne, ale ze względu na odkrywanie tajników ludzkiej psychiki właśnie. Uwielbiał czytać książki na ten temat, czy przeglądać strony internetowe poświęcone psychologii. Oczywiście druga opcja odpadał podczas roku szkolnego. -Niestety nie mówię po smoczemu. Ani kociemu. Chyba zostaje nam po prostu czekać na rozwój wydarzeń. - Rozmowa ze zwierzętami była by dość przydatną umiejętnością. Na pewno miały im wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, a do tego można by je wykorzystać jako szpiegów...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Gdyby tylko poprosił Tori to pewnie poznałby wiele ciekawych osób, ale czy to mu to było do życia potrzebne? Oczywiście, że nie. Właśnie to jest w tym fajne, żeby mieć całkowicie innych znajomych. Ciekawiło go czy znała tych co sam uważał za przyjaciół, ale z tego co widział w jej reakcji gdy opowiadał o nich to nie miała zielonego pojęcia o kim mówi. Ale najwyraźniej już mają jednego wspólnego znajomego Maxa. Był naprawdę bardzo fajnym chłopakiem coraz bardziej się do niego przekonywał, a tym samym coraz bardziej inaczej na niego patrzył, ale czy to w tym momencie było ważne? Nie miał zamiaru od razu mu się rzucać w ramiona. - No od kiedy przeprowadziłem się do Londynu. Znam ją od trzeciej klasy i od razu się zaprzyjaźniliśmy i tak jest do tej pory. - powiedział do niego i wzruszył ramionami. Była jedną z pierwszych która zainteresowała się jego osobą. Był jej wdzięczny, że bardzo miło go przyjęła jako nowego ucznia więc od razu przypadli sobie do gustu. - Ja nie jestem za poznawaniem nowych ludzi, szczerze powiedziawszy, ale zawsze miło pogadać z kimś kogo się praktycznie nie zna. - mruknął. Max był jednym z tych uczniów z którym rozmawiał chociażby mógł odejść bez pożegnania. Jednakże los stawiał ich na swojej drodze i nie miał zamiaru z niej zbaczać. - No my niestety nic z nimi nie zaradzimy co innego gdybyśmy mówili o nich... - oznajmił chociaż po chwili skarcił się w myślach. Cholera. Co ta Tori z nim robi? Coraz bardziej język mu się rozplątywał i nabierał nadnaturalnej mocy, którą wcześniej nie posiadał. Miał nadzieję, że Max weźmie to za żart, albo zwyczajnie to zlekceważy i tak by było najlepiej dla wszystkich.