Widok z tarasu rozpościera się na drogę do Hogsmeade. Latem jest tu niezwykle przyjemnie - można miło spędzić czas przy kamiennym stole, a i zapewniona jest tu cisza i spokój. Jesienią jest tu bardzo wietrznie, a więc uważajcie na swoje tiary!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - podchodząc do balustrady kątem oka zauważyłeś dziwny przedmiot, sprytnie ukryty tuż obok jednego posążku. Okazuje się to sakiewka, jednak wydaje się w środku dziwnie miękka. Zaglądasz do środka i od razu wiesz, że to był bardzo kiepski pomysł. Z sakiewki zaczyna wylewać się błoto... strumień gęstego błota, które w ciągu paru chwil pobrudziło Twoje buty, spodnie i połowę tarasu nim zdołałeś je wyrzucić/zamknąć. Do Twoich nozdrzy dobiega paskudny odór, jakby wymieszano błoto z łajnobombami? Jeśli chciałeś szybko opuścić to miejsce, to nic z tego! Profesor Bennett przechodziła akurat nieopodal i widząc sytuację na tarasie nakazała Ci posprzątać bagno pod groźbą utraty punktów. Obiecała sprawdzić efekt Twoich prac za równą godzinę.
2 - wygodnie usiadłeś sobie na ławce i robisz to, po co tu przyszedłeś. W pewnym momencie czujesz jakby coś Cię podgryzało na wysokości nogawki... Schylasz się i zauważasz bardzo krnąbrny model smoka (+1 do ONMS) - chińskiego ogniomiota. Wyraźnie Cię polubił i nie chce zostawić Cię w spokoju. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - wspinając się na wieżę znajdujesz na schodach wyjątkowo rozgadany Atlas Gwiazd Południowego Nieba autorstwa Jasone'a Franklina, który postanawiasz wziąć do ręki. Ledwie zerkasz do środka, a nagle słyszysz tembr głosu profesora Darryla Keresy'a schodzącego właśnie z wieży astronomicznej. Widząc przedmiot trzymany w rękach, bardzo gorączkowo Ci dziękuje za pomoc w odnalezieniu zguby oraz nagradza Cię 10 punktami dla Twojego domu. Nieopatrznie przysłużyłeś się nauczycielowi. Gratulacje! Po punkty zgłoś się w w tym temacie - pamiętaj, aby podlinkować dowód!
4 - w pewnym momencie oparłeś się o balustradę. Pech chciał, że wybrałeś na to bardzo kruche miejsce - pod naporem Twojego ciała kilka kamiennych odłamków pęka i rani Twoją dłoń ostrymi krańcami. Choć rana nie jest duża, to dotkliwa. Jeśli masz znasz/masz wyuczone zaklęcie "Vulnus alere" możesz uleczyć się sam. Jeśli nie, poproś kogoś o pomoc. Do końca tego wątku (bądź jeśli jesteś tutaj sam, przez Twój następny) boli Cię ręka mimo uleczenia.
5 - wszedłeś na taras w złym momencie. Okazało się, że Irytek czyhał na swoją ofiarę tuż przy wejściu, a gdy tylko się pokazałeś, oblał Cię wiadrem fioletowej farby. Dodatkowo, w całej tej lekkiej szamotaninie, ukradł Ci 20 galeonów! Nim cokolwiek zdążyłeś zrobić, poltergeist zniknął w ścianie z obłąkańczym uśmiechem na ustach. Po utratę galeonów zgłoś się w tym temacie.
6 - postanowiłeś usiąść sobie na kamiennej ławce. Czyżby jakiś żartowniś ją zaczarował? Tak, bowiem gdy tylko jej dotknąłeś, ta zniknęła okazując się jedynie kopią oryginału. W efekcie upadasz na ziemię i obijasz sobie pośladki. Reszta elementów tarasu jest już normalna.
______________________
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ostatnimi czasy zasiadzamy się z Boydem w naszym mieszkaniu. Od czasu do czasu wyciągam książkę do transmutacji, albo idę na trening Ślizgonów. Chodzę pilnie do pracy. Głównie po to, by móc całe swoje zarobione pieniądze przepuszczać na piwerko. Oraz na czynsz za mieszkanie. Mimo tego, że spędzam w nim większość swojego życia na propozycję Boyda, by wyjść gdzieś na piwerko poza mieszkanie wydaje mi się zaprawdę szalona. Jednak zgadzam się, bo może czasem warto napić się naszego ulubionego trunku gdzie indziej niż w naszych własnych bąkach. Na dodatek mój przyjaciel mówi, że zaprosi swojego ziomka, a ja zgadzam się luzacko, starając ukryć się szczere zdziwienie, bo w sumie rzadko szukamy towarzystwa na piwerko (no znaczy często szukamy, ale raczej eleganckich kobiet, nie mężczyzn, którzy mogą być dla nas konkurencją). W każdym razie jestem całkiem zadowolony z tego niekonwencyjnego w naszym wykonaniu planu. Umawiamy się ja po pracy, Boyd z pewnością po czymś kompletnie nieistotnym, po drodze zaopatrując się w sześciopak piwka w bardzo przystępnej cenie i wesoło kroczę na taras widokowy. Zauważam w międzyczasie, że dość romantyczną konwencję wybrał mój przyjaciel na to piątkowe popołudnie w towarzystwie dwóch chłopców i wymyślam po drodze kilkanaście wybornych żarcików, którymi będę mógł obrzucić przyjaciela. Kiedy dziarsko kroczę po wysokich schodach znajduję po drodze jakąś książkę i w sumie ledwo ją przeglądam, zastanawiam się czy nie rzucić jej w kąt, kiedy słyszę czyjeś kroki, ale zamiast tego bardzo przytomnie wyjmuję różdżkę i transmutuję swój alkohol w pierwszą lepszą książkę o jakiej pomyślałem. Ledwo to robię już trzymam w ręce magiczny atlas nieba oraz zwyczajny magiczny atlas ziemi. Wyglądam na prawdziwego fana geografii magicznej, kiedy wręczam dość zestresowany podręcznik wdzięcznemu mi nauczycielowi, który już zbiega dalej, nagradzając mnie po drodze punktami. Jestem więc jeszcze bardziej z siebie zadowolony kiedy docieram na tarasik i postanawiam od razu zacząć od jakiegoś przedniego żartu. Dlatego dwa ostatnie stopnie wygładzam zaklęciem Glisseo, po czym rzucam na nie iluzję, by mój gryfoński przyjaciel nie mógł zobaczyć, że schodki nie są schodkami, a płaską powierzchnią. Planuję też w pełni zobaczyć tą wywrotkę, a najlepiej potem wrzucić jej zdjęcie na wizzboka, więc rzucam na siebie zaklęcie kameleona i siadam na ziemi, niedaleko schodów, by idealnie wszystko widzieć i nie wzbudzać przesadnych podejrzeń kolegi, gdybym po prostu siedział i się gapił aż wchodzi. Otwieram już z nudów piwko i popijam sobie beztrosko, kiedy słyszę, że ktoś włóczy się po schodach. Zadowolony z siebie wyglądam już za głową Boyda, która pojawia się i niedługo potem znika, doświadczając mojego żartu. Biała głowa Boyda? Zrywam się z miejsca i podbiegam do wejścia, dopiero wtedy widząc, że to wcale nie jest mój współlokator. - Och, sorka, to miało być na Boyda, nic Ci nie jest? - tłumaczę się na szczycie schodków i przypominam sobie, że nałożyłem na siebie zaklęcie transmutacyjne, więc prędko stukam się różdżką, by przestać być ludzkim kameleonem. - Nowy imicz? - pytam jeszcze na te specyficzne włosy, bo wydaje mi się, że pamiętam Jerry'ego w innym wydaniu, na przykład na imprezie kiedy Gryfoni wygrali jakiś mecz, a ja się przypałętałem.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Miałby piwu odmówić? Nie nazywałby się Dunbar, gdyby miał się wykręcać standardowej alkoholizacji. Nie ogarniał czemu Boyd uznał taras za dobre ku temu miejsce, ale z drugiej strony przecież nie jest to jakoś szczególnie uczęszczane miejsce, więc powinno być w porządku. Najważniejsze, by się nie upili w sztok, choć w razie czego zabrał ze sobą Felix Felicis aby zapewnić sobie przypływ szczęścia. Pogada z ziomkiem i najwyżej wleją sobie to do gardła. Podobno miał być jeszcze ktoś, ale szczerze powiedziawszy o ile nie będzie to jakaś baba to nie miał żadnych oporów i nie będzie wynajdywać przecież powodów, by jednak komukolwiek odmawiać alkoholu. Oprócz Płynnego Szczęścia zgarnął z kufra trzy butelki dymiącego piwa Simsona, bo skoro już męskie grono się szykuje to można spróbować czegoś lepszego. Miał wejść po schodach. Przecież to nie jest takie trudne, a mimo wszystko wyrżnął przy tym, gdy nie napotkał oporu pod butem, a przecież używał dużego ciężaru ciała w ten epicki krok. Zamiast przekląć to parsknął śmiechem i zaraz zawołał " o kuźwa, Simson!", bowiem uderzył dnem butelki o trzeci schodek. Na szczęście piwo przetrwało i mógł otrzeć z czoła nieistniejący pot. - Ej no, niewidzialny poltergeist? - zapytał powietrze a gdy te zafalowało odsłaniając Ślizgona, zagwizdał z podziwem i podniósł się w końcu z klęczek. -O, serwus. Co ty, luz. - pokonał te kilka schodków i zrównał się z facetem. - Odbębniasz już staż na poltergeista czy co? To jak coś to wiesz… - pochylił się nieznacznie ku niemu, by zniżyć też głos do konspiracyjnego szeptu. -... kieszonkowe bagno szybciej zmywa ze schodów. - poruszył zaczepnie brwiami i uścisnął mu dłoń, przedstawiając się rzecz jasna skrótem swojego imienia. Chłopaka jedynie kojarzył i jakoś tam Boyd go czasem nazywał, gdy przychodziło mu na wspominki, ale szczegółów nie pamiętał. - Yep. To dla "Let me to play". - napomknął o akcji wizbookowej i przeczesał włosy na potylicy, wciąż nieprzyzwyczajony do tak solidnego ostrzeżenia. Wystarczy dać Lazarowi różdżkę i proszę bardzo, od razu inaczej. Skinął głową chłopakowi by wturlali się na taras i mogli ukryć, bowiem uśmiech jaki zakwitł na jego paszczy był nie dość, że szeroki i prezentujący dunbarowe uzębienie ale i cwany. - Mam coś ekstra na wszelki wielki, by nas nie wykryto. - wyciągnął dyskretnie fiolkę ze złotym płynem, mając nadzieję, że chłopak odgadnie obecność Płynnego Szczęścia tuż obok tego Dymiącego.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To z pewnością nie jest Boyd, bo znam wszystkie jego głupawe powiedzenia na jakieś zaskakujące sytuacje i to co słyszę z pewnością nie jest jedną z nich. Jednak najbardziej jestem przerażony, bo widzę, że butelka kolegi obija się o schodek. W panice łapie się za serce, bo obawiam się paść na zawał. Jednak z ulgą widzę, że piwerka są w porządku i wtedy ujawniam się koledze z przeprosinami. Na szczęście okazuje się, że Boydzik miał racje i Jeremy okazuje się być spoko ziomkiem. Na tyle, że nie złości się szczególnie nawet na mój niewielki żarcik. Gdybym zrobił tak któremuś z grupy Ślizgonów, z którymi musiałem spędzać czas w dormitorium, prawdopodobnie nie dożyłbym jutra, po ośmieszeniu samców alfa. - Nie, myślę nie nadawałbym się politergeista, zamierzam po prostu krzątać się i wkurwiać ludzi - mówię radośnie, dziękując też za radę, tak naprawdę chociaż może to brzmieć jak żarcik, to naprawdę jest mój pośmiertny plan, ale nie ma co Cię wtajemniczać w te sprawy filozoficzne, póki nie wypiliśmy co najmniej czteropaku. Również przedstawiam się ziomkowi, którego znam raczej z opowieści, bo najwyraźniej ja słucham Boyda znacznie uważniej niż Jerry (pewnie na moje nieszczęście) i wiedziałem o Tobie co nieco. - No, nieźle narobiliśmy let play. Gdybym wiedział, że kilka osób wrzucających ten sam hasztag może sprawić, że nauczyciele rezygnują ze swoich pozycji, spędziłbym kompletnie inaczej te lata nauki - mówię wzdychając, kiedy myślę o tysiącach postów, w których szkalowałabym nauczyciele, a Ci przyznawaliby mi racje, że nie są godni i odchodzili do innych prac. Wspólnie wspinamy się po tym trudnym podłożu i patrzę na Ciebie z uniesionymi pytająco brwiami, kiedy mówisz o jakimś ubezpieczeniu. Kiedy widzę co masz w ręku dodaję łał i podchodzę bliżej przyglądając się złotemu płynowi. - O stary, używałeś już? Jakie to uczucie? Co byś najchętniej zrobił? - pytam o wszystko szczerze zajarany tematem, ale wtedy wydaje mi się, że nadal coś słyszę na dole i obracam się na schody. Postanawiam potem do tego wrócić. - Ej wiem, że tu jest bardzo romantycznie nam Boyd wybrał, ale napiszę mu na wizzie, że idziemy gdzie indziej, bo tu natknąłem się na nauczyciela, nie ma co ryzykować. Jak zobaczą Twoje włosy w odwecie nam dadzą szlaban do końca roku - żartuję i klepię ziomka po plecach. Zabieram swoje piwko, po drodze wyrażam chęć spróbowania jego i zjeżdżam płynnie po płaskiej powierzchni dwóch ostatnich schodów, decydując zostawić tą aluzję przyszłym pokoleniom.
Biorąc pod uwagę to, że Lucas nie miał praktycznie styczności z mugolskim światem, zwyczajami które w nim panują oraz ogólnie tym jak ludzie radzą sobie bez magii, teoretycznie powinien nawet nie wiedzieć jak smakuje mugolski papieros. Jednak któregoś dnia, przy okazji jednej z imprez, bawiąc się ze znajomymi, kolega kolegi jego znajomego, poczęstował go fajką. Na początku, wydawało mu się, że to takie nic i nie mógł zrozumieć jak ludzie mogą takie coś palić. Nie widział zbytnio w tym sensu. Jednak jakiś czas później znowu nadarzyła się okazja i znowu namówiony spróbował. I przez te kilka razy, kiedy go skusiło to niewinne (wtedy) "puszczanie dymka", teraz ma zawsze schowaną gdzieś w kufrze paczke papierosów i od czasu do czasu lubi sobie zapalić. Niektórzy mówią, że palą dla towarzystwa, a Lu ma tak, że samotnie raz na jakiś czas, kiedy ma taki kaprys wychodzi na taras jednej z wieży. Był późny wieczór, kiedy tamtego dnia nabrała go ochota, żeby zapalić. Nie było jednak jeszcze tak późno, żeby było niedozwolone włóczenie się po zamku, jednak korytarze szkolne, które przemierzał wspinając się po schodach były całkowicie puste. Kiedy dotarł na szczyt wieży i wszedł na taras, uderzył go ten charakterystyczny chłód wiosennego wiatru. Usiadł na kamiennej ławeczce i odpalił papierosa. Zaciągając się, podziwiał widok rozpościerającej się drogi do magicznej wioski, która właśnie była atutem tego miejsca. Magiczne latarnie oświetlające ścieżkę robiły ogromne wrażenie za każdym razem. Nagle ślizgon poczuł coś na swojej łydce. Opuścił wzrok na swoje nogi i zauważył niewielkie skrzydlate stworzonko, szarpiące swoim małym pyszczkiem jego nogawkę od spodni. Chłopak pochylił się i zdecydowanym, lecz nie za nadto agresywnym ruchem ręki przegonił małego intruza. Jednak figurka smoka, nie dawała za wygraną. Nieustraszona miniaturka chińskiego ogniomiota za każdym razem, kiedy Lu chciał ją odgonić, wracała. W końcu stwierdził, że zna osobę, która z pewnością ucieszy się z tego modelu. Sinclair pogładził smoczka po grzbiecie, po czym wyciągnął jedwabną chusteczkę i owinąwszy łobuza w materiał, schował go do kieszeni płaszcza. I tak nie chciał się od niego odczepić, więc teraz będzie musiał z nim wytrzymać. Chociaż przez pewien czas.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Ostatnie promienie wiosennego słońca, które coraz częściej pojawiało się na firmamencie nieba rzuciło na pobliskie drzewa, sam zamek i jego rozległe okolice złotawą poświatę. Krajobraz ten zdawał się być widokiem tak melancholijnym i uspokajającym, że bez względu na swój obecny nastrój oraz samopoczucie Olivia pozwoliła sobie na zostanie na dziedzicu chwilę dłużej, rozkoszując się tym małym skrawkiem świata oraz błogością, jaką ze sobą niosła cała ta scena. Informacja, że została właśnie Prefektem Gryffindoru wywołała u dziewczyny mieszane uczucia, ale przede wszystkim zaskoczenie. Nigdy nie sądziła, że ona - Olivia Callahan, dziewczyna z biednego domu, gdzie magia była tematem tabu, a ją samą charakteryzowało dość duże lenistwo obejmie kiedykolwiek tak ważną funkcją. Umysł brunetki był jedną, wielką plątaniną myśli, a z każdym kolejnym stopniem, który Gryfonka pokonywała, nie wydawała się ona maleć. Wszyscy - w tym nawet jej brat - mocno wierzyli, że da radę, więc dlaczego ona sama miała wątpliwości? Mimochodem zmarszczyła nos, kiedy zamrugała zdezorientowana z zaskoczeniem odkrywając, że zamiast na siódmym piętrze stanęła właśnie na tarasie widokowym stanowiącym jeden z elementów wież Hogwartu. W zabawny sposób wydęła usta dając sobie chwilę na zastanowienie, a wtedy do jej uszu dobiegł znajomy śmiech; fioletowa farba wylądowała na jej włosach, powoli spływając wzdłuż ciała - brudząc ubranie. Zdławiony pisk brunetki wypełnił powietrze. - Ty mały, wredny…. Chodź tu! Chodź! - warknęła w stronę poltergeista, skacząc do góry, by go dosięgnąć, jednak ten wykorzystując to, najpierw ukradł jej 20 galeonów, które przy sobie miała, po czym zniknął w ścianie. - Nie dość, że wredny to jeszcze złodziej! - krzyknęła za nim, warcząc przy tym ze złości. Dotknęła włosów pokrytych farbą kręcąc głową z dezaprobatą, zupełnie nie zdawała sobie sprawy z obecności kogoś jeszcze w tym miejscu, więc gdy z lewej strony usłyszała szmer od razu wyciągnęła różdżkę mierząc w nieproszonego gościa, święcie przekonana o powrocie Irytka. - Zaraz dostaniesz zaklęciem - oznajmiła, robiąc groźną minę; przynajmniej starała się, bo fioletowa farba skutecznie odbierała jej powagi.
Ten dzień był dla niego zdecydowanie męczący. Kilka lekcji, fura prac domowych do skończenia i na koniec wiadomość o nadchodzącym meczu Slytherinu przeciwko Ravenclawowi, który miał być pierwszymi rozgrywkami, w których chłopak weźmie udział jako obrońca szkolnej drużyny. Musiał przyznać, że trochę się denerwował i choć starał się nie zwracać uwagi na presję, którą czuł, jako że był to jego pierwszy poważny mecz, to i tak gdzieś z tyłu głowy miał tą myśl, że musi dać z siebie wszystko, aby nie zawieść reszty drużyny. Odkąd skończył piętnaście lat, widząc zawodników na szkolnym boisku, który czerpią tę frajdę z współzawodnictwa i ze sportu jakim był Quidditch, chciał kiedyś spróbować swoich sił w tych rozgrywkach. I mimo, że każdego roku, trenując gdzieś tam indywidualnie, czuł się lepszy niż był, to i tak nie dawało mu to pewności, że dostanie się do drużyny. Kilka rekrutacji do zespołu,które przeszedł w ciągu tych paru lat sprawiło, że nauczył się uparcie dążyć do celu, mimo porażek. Bo ostatecznie w końcu się udało i przyszedł dzień kiedy może wreszcie sprawdzić się jako członek drużyny i zagrać. To powinno sprawiać mu radość i pozwolić zapomnieć o presji kibiców i współzawodników. Jednak do tego jeszcze długa droga. Zaaferowany znalezieniem magicznego modelu smoka na płycie tarasu, nie wrócił uwagi, że ktoś także na niego wszedł w pewnym momencie. Jego uwagę w końcu przykuł tak bardzo znajomy chichot, po którym nastąpił dziewczęcy pisk. Momentalnie odwrócił głowę tamtym kierunku. Sprawcą zamieszania, jak można było się domyślić był Irytek, który postanowił znaleźć sobie kolejną ofiarę i wyciąć jej numer. Tym razem było to oryginalny deszcz fioletowej farby, która wylądowała na włosach, dziewczyny wchodzącej właśnie na taras widokowy. Poltergeist zniknął za ścianą, a ta krzyknęła za nim coś o byciu złodziejem. No tak, ten dowcipny duch lubił czasami wykorzystać okazje i zwinąć kilka galeonów... W tym momencie miniaturka smoka, znajdująca się w jego kieszeni, poruszyła się gwałtownie, a Lucas kompletnie zapomniawszy o ogniomiocie w jego płaszczu, gwałtownie wyprostował się i otarł się plecami o gałęzie krzewu, którego pnącza wiły się na tarasie. Dziewczyna, która padła ofiarą Irytka bez zastanowienia, odwróciła się w jego stronę i sądząc, że to znów poltergeist, wycelowała w niego różdżką. Uniósł ręce, w geście poddania się. - E, ej, ej! Spokojnie, Iryt już dawno zwiał. Opuść różdżkę, dziewczyno. - przez farbę, którą dziewczyna miała także na twarzy nie mógł z takiej odległości jej rozpoznać. Podszedł więc bliżej, mówiąc: - Jeszcze tego brakowało, żebym oberwał zaklęciem, zamiast tego wkurzającego ducha... Opuszczając ręce, zgasił papierosa na murku tarasu, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę i wtedy ją rozpoznał. - Callahan... Świeżo upieczona pani prefekt. - oznajmił, mówiąc, jakby do siebie.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W przeciwieństwie do Lucasa, brunetka stroniła od każdej aktywności fizycznej, która wymagała oderwania stóp od ziemi. Lęk wysokości właściwie uniemożliwiał jej latania, a każda lekcja miotlarstwa stanowiła dla niej nie tylko wyzwanie, ale również walki z własną ułomnością. Było to zaskakujące, gdyż Boyd (brat Oli) radził sobie z miotłą bardzo dobrze i podobnie, jak teraz Lucas, należał on do szkolnej drużyny. Tym większym zaskoczeniem było dla Gryfonki to, że ze wszystkich miejsc do jakich zaprowadzić mogły ją bezwiednie nogi trafiła akurat na taras; widok rozpościerający się z tego punkty był magiczny, że jednak znajdą się on znacznie wyżej niż Oli chciałaby się znaleźć. Przez swój strach nie była nawet w stanie podejść do murka oplecionego bluszczem; wolała przyglądać się wszystkiemu z wejścia. Spięła mięśnie słysząc znajomy głos, który zupełnie nie podobny był do wrednego chichotu natrętnego duszka, jednak wywoływał u Oli negatywne odczucia. Mimo wszystko na dźwięk ślizgońskiego brzmienia schowała różdżkę z powrotem do kieszeni. Zamknęła oczy przecierając dłońmi brudna twarz; krople farby z ciała dziewczyny zabrudziły betonową podłogę tarasu. Skrzywiła się delikatnie, kiedy zdała sobie sprawę, że fizycznie nie będzie w stanie pozbyć się fioletowej mazi. - Paliłeś papierosy? - zapytała, czując unoszący się w powietrzu, tak znajomy z jej domu zapach tytoniu. - To niezgodne z regulaminem Sinclair! - oburzyła się, choć właściwie tego typu zachowanie - łamanie zasad - było tym, co pasowało jej do Ślizgona. Jego problem polegał na tym, że dziewczyna miała nad nim władzę, którąś dawała jej funkcja prefekta. - Sinclair - syknęła w odpowiedzi - Zero kultury i łamanie regulaminu, dlaczego mnie to nie dziwi? - zapytała, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. - Mogłaby ci odjąć punkty, ale potrzebuje pomocy - oznajmiła, wzdychając ciężko, mając świadomość tego, że sama nie będzie w stanie poradzić sobie z farbą, nawet jeśli użyje zaklęcia. - Dobry jesteś z zaklęć? - kolejne pytanie padło z ust brunetki. Przeczesała dłonie palcami, które od razu pokryła kolorowa maź.
Dla niektórych latanie było możliwością spełnienia, dla innych sennym koszmarem. Tak to już było, że jednych nakręcały do życia książki, a innych sport, a jeszcze innych tańce-hulańce i zabawa do białego rana. Po prostu każdego cieszyło co innego. Obserwując całą tą sytuacje z poltergeistem, nawet nie przyszło mu do głowy, żeby się wtrącić. Nie chciał też od niego oberwać, a jednocześnie czuł, że to niesprawiedliwe, żeby znów temu parszywemu duchowi uszło na sucho gnębienie uczniów. Jednak koniec końców nie przeszkodził Irytkowi w oblaniu dziewczyny fioletową mazią, z czego nie był dumny, ale przynajmniej sam nie oberwał od ducha starą donicą, stojącą gdzieś w kącie płyty tarasu. Wszystko było możliwe, jeśli w gre wchodziły psoty tego złośliwego stracha. Brawo, Luki, właśnie gasząc tego peta na oczach tej ślicznej Gryfoneczki, wykopałeś sobie swój własny grób. - pomyślał ironicznie, rozpoznawszy twarz oblanej farbą dziewczyny. - Wcale nie paliłem, to była inhalacja... Dla zdrowia. - odezwał się, zanim zdążył ugryźć się porządnie w język. On i jego nieodparty przymus dowcipkowania w każdej, nawet najmniej odpowiedniej chwili. Chłopak, po tych słowach mógł kłaść się już do tej wykopanej przez siebie dziury... Na dodatek słysząc o regulaminie, odwrócił wzrok od dziewczyny i wywrócił oczami, tak aby tego nie widziała. - Bo jesteś Gryfonką... - mruknął, niemal niedosłyszalnie w odpowiedzi na jej słowa. Eh, mógłby siedzieć cicho, ale przecież za mało było mu wrażeń, musiał jeszcze dołożyć do pieca. I w tym przypadku, pewne mugolskie przysłowie: "głupi ma zawsze szczęście" znalazło swoje potwierdzenie. Callahan potrzebowała jego pomocy, cóż za zrządzenie losu. Uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. - Nie najgorszy podobno. - odpowiedział, wyciągając różdżkę z płaszcza i wycelowawszy w dziewczynę oczyścił jej głowę i ubranie, przy pomocy zaklęcia chłoszczyść. Prawie wszystko zeszło, z wyjątkiem niektórych miejsc, gdzie kurtka dziewczyny miała jakieś większe zagięcia. Chowając magiczny kawałek drewna, ocenił efekty czaru, kiwając głową z uznaniem. Całkiem nieźle mu poszło. Po chwili zwrócił się do dziewczyny: - Czyli uznajemy, że ja nie widziałem jak Iryt Cie załatwił, Ty nie widziałaś mnie palącego i każdy idzie w swoją stronę, tak? - spytał, mając nadzieję, że taka opcja jest dobra dla nich obojga. Nikt nie wychodzi na tym pokrzywdzony i sprawa załatwiona.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Każdy człowiek, niezależnie od tego czy w jego żyłach płynęła mugolska czy magiczna krew ma swoje słabości, w przypadku Oli były to lęk wysokości oraz przystojni chłopcy; nigdy przed nikim nie ukrywała tych faktów. Choć często ludzie nie lubią mówić o tym czego się boją, ona wychodziła z założenia, że szczerość jest podstawą każdej relacji. Nawet jeśli nie przepadała za Sinclairem zachowywała się przy nim autentycznie; w jej gestach czy słowach nie było wyuczonej maniery, którą charakteryzowało się wiele dziewczyn, pozorując się na osoby, którymi nie są. Podobnie - zdaniem Callahan - postępował Lucas, miała go za miłego, przystojnego chłopaka, lecz wystarczyła zaledwie jedna sytuacja, by pokazał swoją prawdziwą twarz, która bardzo odbiegała od wyobrażenia dziewczyny na jego temat. Dlatego to było takie przewidywalne - brak pomocy od Lucasa Sinclaira, Olivie bardziej zdziwiłby fakt, gdyby postanowił w jakikolwiek sposób przeszkodzić Irytkowi, jednak wówczas wykazać musiałby się szlachetnością, która nie była w zgodzie z jego gadzim charakterem. W dodatku patrząc na chłopak, nie trudno było domyślić się, że jest zwykłym egoistą i tchórzem, świadomość tego, nawet jeśli stanowiła jedynie mniemanie Olivii wywołała delikatne uniesienie kącików ust. Uniosła do góry prawą brew w nonszalanckim geście, krzyżując ręce na piesi. - Dla zdrowia można pobiegać, a nie zatruwać dymem płuca - odparła, widząc jak w oczach Ślizgona maluję się świadomość, że właśnie wykopał dół, w który sam wpadł. Pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą, niemniej jednak żaden inny sposób, nie skomentowała jego występku. Powinien dużo większą wagę przywiązać do regulaminu szkoły, o czym zapewne sam wiedział doskonale, tyle że był za głupi na to, by wcieli wiedzę w życie. - Czasem zastanawiam się czy naprawdę jesteś taki… żeby nie mówić brzydko głupi czy tylko takiego udajesz? - zapytała o dziwo! przyjemnie brzmiącym głosem, w którym nie było krzty niechęci, którą go darzyła. Niemniej ukryta w nich była kąśliwa uwaga na temat Ślizgona, tylko żeby przypadkiem nie pomyślał, że Oli często rozmyśla o jego osobie - to było nieprawdą. - I co, że jestem Gryfonką w jakiś sposób mnie definiuje? - zadała kolejne pytanie, a usta dziewczyny stworzyły jedną, cienką linię. - Idąc tym tropem - zaczęła, krzyżując nogi. Zrobiła ta charakterystną pauzę, jakby zastanawiała się nad dalszą częścią swojej wypowiedzi - Ty jesteś Ślizgonem, czyli zadufanym w sobie dupkiem, o ego wyższym niż Mount Everest, który uważa, że jest we wszystkim najlepszy… Ale zaraz. Czy mnie pamięć nie myli czy na Uzdrawianiu byłam lepsza od ciebie? - powiedziała uśmiechając się przy tym nieco kpiąco i chociaż wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi świeżo upieczonej pani Prefekt nie potrafiła powstrzymać słów, które mimowolnie opuszczały usta. Od czasu nieszczęsnych zajęć z magii leczniczej, podczas której nagle cały urok chłopak zniknął nie potrafiła dążyć go ciepłymi uczuciami, gdyż jednym co w niej wyzwalał była irytacja. Poniekąd nie rozumiała dlaczego tak się działo, zazwyczaj wykazywała się ogromnym obiektywizmem, starając się najpierw poznać daną osobę, a dopiero później nabierać wobec niej odpowiedniego stosunku. Z Lucasem było inaczej, nie znając go poprzez jedną sytuację - dość nieprzyjemną - z góry oceniała i wyrabiała sobie (błędną) opinię na jego temat. Pluła sobie za to w brodę, lecz on sam nie wykazywał się niczym, co mogłoby zmienić nastawienie brunetki. Zamknęła oczy, kiedy sięgnął po różdżkę, kierując jej końcówkę wprost na nią. Nie chciała zaufać Lucasowi, nie chciała też jego pomocy, niemniej jednak nie była w stanie poradzić sobie sama. Niepewnie otworzyła powieki oglądając się; względnie była już czysta, machinalnie poprawiła włosy, zgarniając je do tyłu. - Myślisz, że to mogłoby być takie proste? - zapytała, uśmiechając się tajemniczo.
Oczywiście, szczerość zawsze była najlepszą z możliwych opcji. Jednak wiadomo, że nikt nie chodzi i nie rozgłasza wszem i wobec jakie są jego słabe punkty. A to, jakie wrażenia ktoś odczuwał, kiedy miał do czynienia ze ślizgonem - no na to już nie miał wpływu. Każdy może się pomylić w ocenie człowieka, zwłaszcza jeśli go słabo zna, wtedy w zdecydowanej większości przypadków pierwsze wrażenie i uczucie jakie ktoś może odnieść może być zgubne. Chłopak za to, chyba nie zwróciłby zbytniej uwagi na istnienie gryfonki, gdyby nie jej aktywność na uzdrawianiu i to, że tamtego dnia na lekcji okazała się od niego lepsza. I ten fakt na tyle dotknął ego Sinclair'a, że nie mógł on znieść tej porażki. Nie robił tego zwykle; jednak na jego paskudny humor tego dnia składało się więcej czynników, a przegranie z Olivią było jedną z nich; ale powiedział jej o kilka słów za dużo po zakończeniu zajęć. Później, sam siebie nie mógł do końca zrozumieć, zastanawiając się po co konkretnie to zrobił (przecież to i tak nie zmieniło nic). Lucas nie był typowym ślizgonem. Nie cieszyło go dokopanie komuś, dogryzienie, tak aby poczuł się parszywie. Wtedy nie wiedział co w niego wstąpiło. Widząc zdeterminowaną, ale również dalej pokrytą farbą dziewczynę, nie mógł powstrzymać się od głupkowatego uśmieszku. No jakim trzeba być głąbem skończonym, żeby w takiej sytuacji wypalić żartem (którego ona i tak nie załapała, bo była dalej na niego wkurzona, za tą sytuacje po lekcji). Może kogoś innego trochę by to udobruchało, ale nie ją. Niestety, chyba prefekci mieli to do siebie, że byli zbyt sztywni... - No już, już. To był żart. Chyba kiepski, jak widać. - wywrócił oczami i oparł się ramieniem o kamienną ścianę. Chyba ta rozmowa jednak nie skończy się dobrze dla niego. W odpowiedzi na jej kolejne słowa uśmiechnął się i zadowolony z siebie, kolejny raz bez zastanowienia rzucił, niemal wchodząc jej w słowo: - Głupi, ale za to jaki przystojny... - w sumie taka postawa była chyba jedyną odpowiednią w tej sytuacji. Robienie z siebie błazna wychodziło mu najlepiej, a przecież jego położenia teraz na pewno nie poprawiłoby wchodzenie w jakąś większą dyskusje z dziewczyną, czy też odpowiadanie jej kąśliwymi argumentami. - A jeśli chodzi o to czy czasami myślę, to może Cię zdziwię, ale tak, zdarza mi się. - widząc, że gryfonka odpuściła już trochę z tonu, dodał po chwili: - Chodziło mi o to, że nie dziwi Cię moje zachowanie, dlatego, że jesteś z Domu Lwa. Wy wszyscy macie jedno przekonanie na temat ślizgonów. O właśnie takie, jak przed chwilą ładnie wyrecytowałaś. A co do tamtej lekcji to... rzeczywiście WTEDY byłaś lepsza. Ale ja nie mówię ostatniego słowa. Po oczyszczeniu włosów i kurtki dziewczyny, sądził, że jej gryfońska sprawiedliwość nie pozwoli jej perfidnie zadrwić z jego pomocy i jednak pójdzie na jego układ. Ale zapowiadało się, że tak się nie stanie. - Oczywiście, że tak. To jest proste. Każdy na tym skorzysta i nie bedzie sprawy. - powiedział, przyglądając się jej uważnie. - Bo chyba masz w sobie jakiekolwiek cechy wychowanki Gryffindoru, bo jak na razie zauważam tylko te ślizgońskie - dodał, mierząc ją wzrokiem.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Jeśli szczerość była jedną z najlepszy opcji, a w swoim zachowaniu Lucas był wręcz jej książkowym przykładem, to Olivii nie pozostało nic innego, jak jedynie ubolewać nad losem osób, które miały z nim styczność częściej niż ona. Zdawała sobie sprawę z tego, że każdy człowiek ma swoje słabe punkty, choć nie sądziła, iż wystarczy pokazać, że jest się w czymś ciut lepszym, aby ściągnąć na siebie gniew Sinclaira. Olivia wciąż nie potrafiła pojąć, co takiego siedziało w głowie Ślizgona; po zajęciach podszedł do niej mówiąc kilka słów za dużo, które ona odebrała trochę jak atak. Widocznie zbyt mocno przekonany był o byciu ideałem i najlepszym we wszystkim, a tu jakaś gówniara - oczywiście tylko w mniemaniu Ślizgona - udowodniła mu, jak bardzo się myli. To musiało zaboleć, uderzyć w jego ego na tyle mocno, że nieświadomie w jego chorym umyśle zrodziła się chęć zemsty. Niestety trafił na złą osobę, gdyż Oli należała do grupy ludzi, którzy nie potrafili siedzieć cicho; po krótkiej chwili ciszy, wywołanej szokiem naskoczyła na niego w odwecie. W taki sposób z przystojnego chłopak w oczach brunetki zmienił się w idiotkę, którego przerosły własne ambicje, a ich nigdy nienazwana wojna rozpoczęła się na dobre. Od tego czasu wzajemnie nie szczędzili sobie kąśliwych uwagi i niewybrednych komentarzy, które jedynie podsycały ogólną niechęć. W gruncie rzeczy nie chodziło o to, że Gryfonka nie lubiła Lucasa, z wiadomych powodów - tak naprawdę go nie znała - nie była w stanie jasno określić jakim poziomem zażyłości go darzy, jednocześnie nie pozostawiał on jej wyboru, jak tylko reagować na kolejną pyskówkę. Nie mogła pokazać mu, w żaden sposób, że jest od niego słabsza, bo wówczas przegrałaby wojnę, do której prowadziło ich zachowanie. Niektórzy mogliby na przykładzie ich znajomości przytoczyć powiedzenie "kto się czubi, ten się lubi" jednak w ich przypadku, rzeczywistość była znacznie okrutniejsza, a na ocieplenie między nimi nie można było liczyć - przynajmniej ze strony Callahan, dla której Lu stracił mocno na uroku. Zacisnęła mocniej zęby widząc zaledwie cień głupkowatego uśmieszku, który niewątpliwie pojawił się na ustach chłopaka. Widok oblanej farbą dziewczyn musiał być zabawny, jednak dla samej zainteresowanej była to sytuacja dość żenująca, a jeszcze bardziej godne ubolewania było to, że musiała prosić o pomoc tego ślizgońskiego megalomana. - Ten Twój głupkowaty uśmiechem jedynie dodaje ci +10 do bezmyślności, także radzę ograniczyć ten wyraz twarzy w twoim przypadku, taka dobra rada. Nie ma za co - powiedziała bardzo poważnym tonem i gdyby ktoś usłyszał to z boku, mogło się wydawać, że dobra przyjaciółka daje radę bliskiej swemu sercu osobie. Niemniej jednak ukryta była w tym krytyka, której nie potrafiła sobie odmówić, nawet jeśli znajdowała się w patowej sytuacji - wciąż jednak miała asa w rękawie. To on był tym który łamał regulamin szkoły, a ona właśnie niedawno została prefektem, och! jaki cudowny zbieg okoliczności. Teatralnie wywróciła oczami na wyjaśniania, które jej przedstawił, powstrzymując się przed kolejnym sarkastycznym komentarzem. Miał rację, jeśli odczuwał wobec Olivii swego rodzaju respekt, a jej osoba budziła w nim, coś na kształt strachu. Może i była młodsza, może i trochę mniej doświadczona, a w dodatku należała do domu Gryffindora, niemniej jednak swoją zjadliwością dorównywała wychowankom Salazara. - Ale szkoda, że wciąż głupi - stwierdziła wzruszając przy tym ramionami, nie trzeba było być mistrzem rachunków, żeby odkryć, że wciąż w przypadku chłopaka daje to ujemny bilans. Mimo uszu i własnym myślą puściła fakt, że niejako przyznała mu rację, świadomość tą pozostawiła dla siebie. Może nie ogarnie? Kąciki ust Gryfonki drgnęły subtelnie ku górze na próbę jego obrony. Westchnęła widząc, jak przybiera postać błazna, która zdecydowanie wychodziła mu najlepiej. - No, niech będzie, że wierzę - o dziwo dała tym razem za wygraną, co było mało podobne do dziewczyny, zwłaszcza że ten pokusił się o wyjaśnienie co tak dokładnie miał na myśli. - A jakie mam mieć o tobie przekonanie po TAMTEJ lekcji? Hm? - zapytała, kładąc dłonie na biodrach w geście narastającej irytacji - Miałam o tobie inne zdanie, ale to w czasie przeszłym, Sinclair - dodała, sekundę później znacznie ciszej. Nie zamierzała pozwolić na to, by Ślizgon miał ostatnie słowo! Życie nie było proste, a Oli nie zamierzała ułatwiać go stojącemu przed nią chłopakowi. Zmrużyła gniewnie oczy, kiedy oskarżył ją o to, że bardziej przypomina Ślizgona. - Oszalałeś! - uniosła znacznie głos, gestykulując przy tym rękoma - Masz tupet, aby wchodzić na płaszczyznę cech Gryfonów, aby osiągnąć z tego korzyści. - powiedziała i wtedy stało się coś dziwnego, bowiem dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, pokazując białe zęby, dzięki czemu zyskała +10 do uroku. - Szanuje - przyznała - Jednak łamanie regulaminu to poważna sprawa i powinnam odjąć Ci jakieś pięć do dziesięciu punktów… Tak myślę - oznajmiła, ostatnie słowa wypowiadając znacznie ciszej, gdyż w ciągu jednego dnia nie była w stanie ogarnąć wszystkich tych papierków, jakie dostała do przeczytania.
O dziwo, osoby, które przebywały z nim najwięcej nie miały takiego problemu z autentycznością jak prefekt Callahan. Nikt tak naprawdę nie narzekał na to, jakim Sinclair siebie przedstawia a jakim jest naprawdę, bo... tak naprawdę ślizgon swoje najprawdziwsze oblicze ukrywa przed wszystkimi, a najbliżej mu do tego oblicza, kiedy jest w towarzystwie siostry. Gdyby tak odkopać tego Lucasa, który nie musiałby przywdziewać tych wszystkich masek, pozostałby właśnie ten opiekuńczy i troskliwy chłopak, który tak bardzo pragnie aby przyrodnia siostra była bezpieczna i szczęśliwa. Spytasz pewnie po co więc udaje, w jakim celu codziennie gra kogoś innego? Dlatego, bo już przez tyle lat nauczył się to robić, aby przekonać do siebie środowisko, w którym się znajdował. Jako młody chłopiec, który przybył do Hogwartu z niepełnej rodziny, pozbawionej całkowicie jakiejkolwiek rodzicielskiej miłości, zawsze chciał być lubiany. Zawsze pragnął uwagi, poklasku albo chociaż odrobiny ludzkiego podejścia. Dopiero, kiedy w jego życiu pojawiła się Sophie, córka kobiety, z którą ponownie ożenił się jego ojciec, Lu miał na kogo przelać swoją dotychczas skrywaną troskę i tym samym w drugą stronę - być dla kogoś ważnym. Wszystko ma jakieś swoje drugie dno, a wiadomo, że jeśli nie znamy historii danego człowieka, nie wiemy dlaczego ani przez co taki właśnie się stał. Osobną sprawą była kwestia jego nieco infantylnej postawy i ciągłych żartów. To też można by było usprawiedliwiać tym, że wolał być ciągle niepoważny i dziecinny, bo z reguły w domu zawsze to najlepiej działało na ojca, aby ten przypomniał sobie o jego istnieniu; jednak prawda była taka, że po prostu lubił siebie takiego. Wszystko można obrócić w żart. Zawsze śmiech jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Po kolejnej awanturze z macochą, z którą (a jakże!) nigdy się nie dogadywał, najlepiej było wsiąść w Błędnego Rycerza i odwiedzić Rowle'a, który już wiedział jak poprawić mu humor, gadkami o kolejnych panienkach, którym dał kosza. I tak mu już zostało. Może kiedyś wyrośnie z tych głupkowatych uśmieszków, może przybierze snobistyczny wyraz twarzy a może wcale nie - na zawsze pozostanie dużym dzieciakiem... kto to wie. Widząc, jak dziewczyna stojąca przed nim ewidentnie rozjuszona jego dziecinnym zachowaniem i cwaniackim uśmieszkiem, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie potrzebuję porad, pani prefekt. Jesteś zbyt pewna siebie. Może i chcesz dla mnie dobrze; w co śmiem wątpić jednak... ale taki już jestem. Mój głupkowaty uśmieszek, jak go określiłaś, jest na stałe przyklejony do mojej twarzy. - rozłożył teatralnie ręce i uniósł barki, w geście bezradności. Gryfonka widocznie załapała jego subtelną "bajerkę" w poprzednim zdaniu, które miało być argumentem za tym, że głupi ślizgon jednak jest także przystojnym ślizgonem i dla niego to drugie mogłoby eliminować to pierwsze. Dziewczyna nie dała się jednak udobruchać tym takim tekstem. - Ha! Czyli potwierdzasz, że jestem przystojny...? -zauważył, chcąc zwinnie odwrócić na chwilę jej uwagę na zaistniałą sytuację i troche rozładować atmosferę. Kącik jego ust, powędrował do góry, kiedy dziewczyna potwierdziła, że wierzy w jego słowa i mógł pochwalić się chociaż jednym małym zwycięstwem. Kiedy wspomniała o tamtym dniu, z którego swoją drogą nie był zbytnio zadowolony, mina odrobinę mu zrzedła. - Ojej, nie wiesz jak to jest jak ktoś pełen ambicji uprze się na coś, ma okropny dzień, który w dodatku "poprawia mu" młodsza gryfonka, która okazuje się być lepsza... Normalnie nie atakuje tak ludzi, przez to, że mają więcej oleju w głowie niż ja. To byłoby wkurzające każdego tak traktować. - ostatnie słowa wypowiedział jakby sam do siebie. Nie mogła do końca sobie wyobrazić w jakim parszywym nastroju był wtedy. Parszywym w porównaniu do innych dni, kiedy to zazwyczaj tryskał optymizmem i sypał dowcipami jak z rękawa. Chwilę później, okazało się, że Olivia Callahan potrafi jednak pokazać pazur. Nie spodziewał się, że dziewczyna tak wzburzy się na jego niewinną docinke na temat cechy wychowanków Domu Lwa. Uniósł brwi znacznie, obserwując z niepewnością jak dalej zachowa się gryfonka. - Merlinie... - mruknął, po chwili patrząc na nią z powagą. - Ty naprawdę nie masz poczucia humoru. A co do odejmowania punktów. Rób jak chcesz. Serio, nie zależy mi. O Irytku i tak nikomu nie powiem, bo mało to dziewczyn tak załatwił? To wcale nie było śmieszne.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Ona nigdy tego nie rozumiała; nie rozumiała zakładania masek, które jedynie przesłaniały prawdziwy obraz danej osoby. Nie rozumiała, dlatego ludzie postępują w taki sposób, który w gruncie rzeczy kłóci się z ich prawdziwym ja. W przeciwieństwie do Ślizgona starała się być zawsze sobą, niezależnie od tego czy zostanie zaakceptowana czy odrzucona przez innych. Olivia nawet jeśli była naprawdę młoda, przez niektórych określana wciąż mianem dziecka, to miała poukładane w głowie; posiadała listę wartości, którymi kierowała się w swoim życiu, nie pozwalając by cokolwiek zachwiało czy odmieniło jej zachowanie. Starała się sprawę stawiać zawsze jasno, nie tworzyć złudzeń, które jedynie na chwilę maskowały rzeczywistość. Noszenie masek uznawała za najgorszą formę oszustwa, gdyż tak naprawdę człowiek oszukiwał nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. Poniekąd było to naprawdę przykre i zapewne gdyby wiedziała, że Lucas kryje swoje prawdziwe oblicze, to by mu współczuła, mimo całej niechęci jaką go darzyła. Niestety nie przeszło to nawet Gryfonce przez myśl. Bo jak człowiek, który zachował się wobec niej w taki sposób mógł posiadać cechy, które dostrzegała przede wszystkim u swojego starszego brata? Szaleństwo! Każdy w swoim życiu doświadcza sytuacji, które w przyszłości rzutują na to, jaką osobą się stajemy. Dzieciństwo Oli podobnie jak to Lucasa nie było usłane kwiatami, jej dom rodzinny… on właściwie nie istniał; rodziców nigdy nie mogła nazwać inaczej niż rodziciele, ponieważ poza wydaniem jej na świat nie przyłożyli ręki do wychowania jej czy młodszego rodzeństwa, nie mówiąc już o tym, że ona również nie wiedziała co to znaczy prawdziwa miłość. Pod tym względem byli co siebie bardzo podobni, lecz dziewczyna w przeciwieństwie do Sinclaira nie próbowała przekonywać do siebie otoczenia na siłę, udając kogoś kim nie jest jedynie dla poklasku. Miała wokół siebie grono bliskich osób, właśnie dlatego, że zwyczajnie była sobą i otworzyła się na ludzi, zamiast chować za maską. Mieli zgoła odmienne podejście do życia, nawet jeśli tonęli w podobnym bagnie. Ale przecież nie mogli o tym wiedzieć, nie znali się. Początkowo w oczach Oli Lucas był chłopakiem, który przyciągał wzrok, sprawiał, że serce w piesi brunetki biło szybciej, a kiedy znajdował się w pobliżu, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Wystarczyła jednak jedną sytuacja, by zmieniła o nim diametralnie zdanie, zaczęła dostrzegać mankamenty jego osoby, skupiając się głównie na wadach Ślizgona, którym niewątpliwie było błaznowanie. Zupełnie, jakby chłopak nie potrafił wykrzesać z siebie powagi, która sądziła, że wychowankowie Salazara się charakteryzują. Nie miała pojęcia, że za taką a nie inną postawą bruneta kryje się drugie dno. Ba! Mimo przeświadczenia, że człowiek jest złożoną jednostką, traktowała Lucasa jak prostaka. Próbowała wmówić sobie - poniekąd by usprawiedliwiać swoje zachowanie względem niego - że nie może on być bardziej skomplikowaną osobą. Pokręciła z dezaprobatą, gdy pod wpływem wypowiedzianych przez nią słów, uśmiech chłopaka powiększył się. Nie potrafiła inaczej, jak poprzez uśmiech skomentować jego odpowiedzi, głównie dlatego, że odbierało jej mowę. Nie rozumiała, jak można być aż tak dziecinnym, gdyż ewidentnie Ślizgon był od niej starszy. A może problem tkwił w niej? Może ona była aż nazbyt poważna? Myśl ta przemknęła przez głowę brunetki, jednak szybko ją odrzuciła. Bo przecież wcale taka nie była, prawda?! Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, plując sobie w brodę, że pominęła część komentarza bruneta, co oczywiście wyłapał i postanowił wykorzystać przeciwko niej. Zrobiła się czerwona na twarzy, nabierając w usta powietrza, które mimowolnie nadymały się. Złość narastała w niej wraz z kolejnymi zdaniami opuszczającymi jego usta. Opuściła ręce wzdłuż ciała, jakby dając za wygraną. Zawsze była szczera, więc nie wybaczyłaby sobie, gdyby teraz miała skłamać. Czy on naprawdę nie mógł darować sobie tego pytania. Machinalnie odrzuciła włosy na plecy. - Nawet jeśli tak, to niczego to nie zmienia - odparła w końcu, po dłużej chwili ciszy, która to w jej przypadku wypełniona była gorączkowymi myślami. Nie czuła się dobrze z tym, że przyznaje mu rację, lecz zrobiła to w zgodzie ze sobą, więc miała znacznie mniejsze wyrzuty sumieniem niż gdyby go okłamała. W dodatku przyznanie na głos, że jest przystojny nie było niczym innym, jak potwierdzeniem faktu, nijak nie oznaczało, że Lucas jej się podobał czy też podoba. Gdyby tylko miał tą świadomość, że znajdował się na jej liście przystojniaków, którymi w jakiś sposób była zauroczona zapewne wypominałby jej to do końca świata i jeden dzień dłużej. Ta wizja wywoływała u brunetki gęsią skórkę. Zrobiła nieco głupią minę słuchając jego kolejnych wyjaśnień, chwytając za krawędź białego swetra którego materiał zaczęła skubać. Sens wypowiedzianych przez niego słów dotarł do Oli bardzo szybko, ale co? Miała teraz mu to tak po prostu wybaczyć i udawać że się nic się nie stało, skoro się stało? Przecież teraz nie mogli tak po prostu zacząć się lubić, skoro od jakiegoś czasu prowadzili wojnę. A może to była tylko jego gra? Chciał ją oszukać, by uniknąć utraty punktów. To wytłumaczenie bardziej podpasowało dziewczynie, nawet jeśli mijało się z prawdą. Mimo wszystko nie wiedziała, jak zareagować na to wszystko, co usłyszała. - Czego ty ode mnie oczekujesz? - wypaliła nagle, o dziwo ze spokojem w głosie. - To nie ja cię zaatakowałam, tylko Ty mnie. Pomijam fakt, że nawet nie przeprosiłeś, co byłoby naprawdę na miejscu, kiedy już Ci ten zły humor minął. A teraz co? Powiesz kilka słów a ja mam puścić wszystko w niepamięć? - prychnęła, zaciskając palce na białym materiale. Powinna odpuścić? A może nadal być na niego zła? Dlaczego on wszystko utrudniał? Czy to co prezentował sobą teraz było prawdziwe? A może to kolejna jego gra? W głowie dziewczyny pojawiło się wiele pytań bez odpowiedzi, mącąc spokój jej myśli, zwłaszcza tych dotyczących Ślizgona. - Jeśli tak, to wybacz, ale to tak nie działa. Zachowujesz się jak idiota, a później mówisz takie słowa. Mącisz mi w głowie - przyznała, wypowiadając o kilka słów za dużo. Mimochodem przytkała dłonią usta, kiedy zdała sobie z tego sprawę. W geście bezradności opuściła ramiona, minęła chłopaka i usiadła na ławce, którą chwilę wcześniej zajmował on. - Mam poczucie humoru - oburzyła się po raz kolejny, po czym skrzywiła nieznacznie. Co ona miała z nim zrobić? Irytował ją. Tylko teraz miała problem z tym co irytowało ją w nim bardziej - sytuacja z przeszłości czy może to, że powoli docierało do niej, że chłopak w rzeczywistości może być zupełnie inny. Spojrzała na niego sarnimi oczami, gdy obiecał że nikomu nie wspomni o akcji z Irytkiem. Zaskoczył ją. - Nie odejmę Ci punktów. Pomogłeś mi, a nawet jeśli byś nie pomógł, to bym tego nie zrobiła. I tak trujesz się na własne życzenie - powiedziała, odwracając od niego wzrok. Spojrzała gdzieś ponad horyzont, gwiazdy powoli pojawiały się na niebie, co wywołało u niej subtelny uśmiech. Usiadła na ławce po turecku. - Możesz już iść. - oznajmiła, nawet nie patrząc w kierunku Ślizgona. Chyba dostał to czego chciał nie?
Kto powiedział, że każdy musi być taki jakiego inni oczekują. Co z tego, że inni ślizgoni wykazywali się powagą i nie byli tak dziecinni jak on? To tylko dowodziło temu, że jednak chłopak potrafi czymś wyróżnić się z tłumu. A każdy miał prawo żyć w taki sposób w jaki chce, a ludzie, których spotykało się na swojej drodze powinni uszanować to jakim się jest i tyle. Po jej słowach jego prawy kącik ust drgnął nieznacznie, jednak aby nie powodować jeszcze większej irytacji u dziewczyny, nie dał po swojej twarzy poznać, iż przyznanie mu racji, spowodowało u chłopaka falę satysfakcji. Oczywiście, potwierdzenie tak głupiej kwestii, jaką było to, że jest czy nie jest przystojny, było tylko wynikiem głupiej przepychanki słownej i Sinclair nie brał na poważnie tego wywodu. Podbudowało to troszke jego ego, owszem, ale nie dajmy się zwariować. Wiadomo, że nagle nie stwierdzi, że dziewczyna za nim szaleje i nie będzie mieć przekonania, że powinien obawiać jakiejś obsesyjnego uczucia z jej strony. Halo! To był Lucas Sinclar. On rzadko kiedy bierze cokolwiek na poważnie. - Ja niczego nie oczekuje. Zapytałaś o tamten dzień, to odpowiedziałam jak to wtedy wyglądało. - wytłumaczył spokojnie, jednocześnie widząc, że ciśnienie Gryfonki nagle wzrastało w miarę upływu ich rozmowy. W końcu usłyszawszy jej kolejne słowa, westchnął, patrząc gdzieś w dal i obserwując lampy, oświetlające drogę do Hogsmeade. Wrócił spojrzeniem do dziewczyny, a jego wyraz twarzy zmienił się na nieco, a jego rysy wygładziły się. Po głupkowatym uśmieszku nie było już śladu. - Masz rację. Przepraszam, rzeczywiście nie miałem okazji tego zrobić. Serio, nie myśl, że chce teraz naglę się zaprzyjaźnić czy coś. Po prostu, przyznaje Ci rację, że wypada za takie coś przeprosić, bo pare słów za dużo padło wtedy... Widział, jak dziewczyna nerwowo dotyka swetra raz po raz, nie wiedząc co myśleć o jego zachowaniu. Sam pewnie gdyby siebie obserwował w tej chwili miałby niezły dylemat. Czasami był pełen sprzeczności. Raz robił to, a za chwilę coś innego. No nie umiał czasami się określić. Ale fakt faktem, wtedy zachował się jak gbur i troche było mu wstyd, że gryfonka musiała się upomnieć o te przeprosiny. Mógł nie znosić tego, że wtedy młodsza od niego dziewczyna okazała się od niego lepsza, mógł się z tym wewnętrznie nie godzić, ale nic nie usprawiedliwiało tego, że jakimi słowami ją potraktował po zakończeniu lekcji. Widząc jak Olivia mija go i kieruje się w stronę kamiennej ławki, odwrócił się odprowadzając ją wzrokiem. Zaplótł ręce na piersi i rozejrzał się po tarasie jeszcze raz dokładniej, kiedy w końcu dziewczyna znowu się odezwała. - Widocznie mamy zupełnie inne poczucie humoru - podsumował, przyglądając się jej. - Dzięki, Callahan. - dodał tylko, kiedy usłyszał, że nie odejmie punktów Slytherinowi. Nie trzeba było nic więcej mówić. On zaskoczył ją, tym że nie wykorzysta kompromitującej jej sytuacji z Irytem, a ona mile zaskoczyła chłopaka, który był niemal pewien, że ta nie omieszka odgryźć się na Domu Zła Węża. Opuścił ramiona i schował ręce do kieszeni, po czym zwrócił się do gryfonki: - No to... cześć. - rzucił tylko i kiwnąwszy kilka razy głową, odwrócił się i skierował kroki ku wyjściu z tarasu. Może i dziewczyna po raz kolejny będzie go miała za interesowanego ślizgona, który utargował korzyści dla siebie i zwiał, jednak dla niego liczyło się tylko to jak to wyglądało naprawdę. A w rzeczywistości, uznał że dobrze się stało, że wyjaśnili sobie sprawę sprzed kilku tygodni. On miał czyste sumienie. Uważał, że Olivia także nie powinna chować do niego urazy za tamto.
/zt
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Nigdy nie uważała, że ludzie powinni zachowywać się w taki sposób, jaki od nich oczekiwano, jednocześnie zatracając kawałek po kawałku siebie. Niemniej o Lucasie miała wyrobioną konkretną opinię na którą niejako sam sobie zapracował, a do której nie pasowała postać nadwornego błazna z prawdziwym poczuciem humoru i taktu. Z tego powodu nie mogła dopuścić do siebie myśli, że Sinclair różni się od typowych Ślizgonów, w dodatku na każdym kroku doszukując się u niego tych gadzich cech.Niestety życie bywa okrutne i jedna nieprzemyślana decyzja sprawić mogła, że jej konsekwencje ciągnąć mogły się jeszcze przez długi czas i tak właśnie było w ich przypadku. Oli nie miała zamiaru nagle zmieniać zdania o Lucasie, w jego towarzystwie starała się trzymać wysoko brodę by nie okazać słabości, która ewidentnie miała do jego aparycji. To niejako dawało jej przewagę, której potrzebowała, bo była osoba zbyt łatwo ulegającą urokowi chłopców, na szczęście niektórzy obraz uroczego chłopaka zamazywali zaraz po otwarciu ust - tak jak było to w przypadku Jeremiego. Wiedziała, że jeśli potwierdzi to, że Ślizgon jest przystojny to fakt ten na chwilę przechyli szalę na jego stronę, lecz nie mogła, a przede wszystkim nie potrafiła go okłamać. Skrzywiła się za to delikatnie sekundę po tym, gdy na głos wypowiedziała własne myśli, łechtając tym już i tak zbyt wysokie ego Lucasa. Przyjęła jego wyjaśnienia, unosiła prawą brew na przeprosiny, których się nie spodziewała, jednocześnie czując, że poniekąd zostały one przez nią wymuszone. Nie zmieniła jednak swojego wyrazu twarzy, który przedstawiał hardą minę. Jakoś nie potrafiła do końca uwierzyć w szczere intencje chłopaka, może zbyt mocno urażona tym, jak się wobec nie zachował? Czy mogła teraz ta po prostu zapomnieć o przeszłości? Poniekąd było to jej stylu, ale nie mogła tak szybko odpuścić, niech jeszcze przez jakiś czas Lucas żyje w błogiej nieświadomości. To było znacznie zabawniejsze niż odkrycie wszystkich kart od razu. Na podziękowania odpowiedziała jedynie nikłym uśmiechem, zaraz potem odprawiając Ślizgona, gdyż chciała chwilę pobyć sama i w duchu dziękowała Merlinowi, że ten to uszanował. - Do zobaczenia, Sinclair - odparła, powiększając swój uśmiech, po czym spojrzenie ponownie utkwiła w gwiazdach, nie była pewna ile czasu spędziła na tarasie, lecz gdy zrobiło się znacznie chłodniej postanowiła wrócić do zamku i udać się od razu do dormitorium.
To zdecydowanie nie był jego dzień; obudził się z pulsującym bólem głowy i poczuciem życiowej beznadziei, której nie był w stanie wyplenić ani stos parówek zaserwowany mu przez Fillina na śniadanie ani perspektywa weekendu, który zbliżał się wielkimi krokami i nęcił wizją puchońskiej imprezki. Jakby tego było mało, trafił mu się jakiś wyjątkowo męczący zestaw lekcji, od siedzenia na krześle rozbolały go kolana, w dodatku wszystkie klasy były wybitnie tego dnia zakurzone i duszne, a piękne popołudnie i słońce za oknem kusiły, by zamiast kisić się w murach zamku i przekładać leniwie kartki podręcznika, położyć się na błoniach. Nie miał jednak aż tak wiele czasu pomiędzy lekcjami, odbywającymi się w wieżach i na wyższych piętrach, by toczyć się aż na parter, więc zamiast tego do zaczerpnięcia świeżego powietrza skorzystał z pobliskiego tarasu, to znaczy na razie tylko wymarzył sobie, że tam pójdzie, oprze wygodnie o barierkę, wystawi mordę do słońca i spróbuje się zrelaksować i naprodukować trochę witaminy D, żeby jakoś przetrwać do końca dnia. Pozostało to jednak tylko pięknym planem, brutalnie zrujnowanym przez najgorszego nieżyjącego skurwola w całym zamku, zasranego poltergeista Irytka, którego niewinne żarty może i by go bawiły, gdyby nie fakt że ten jebaniec zawsze, ale to zawsze odwalał coś akurat wtedy, gdy Boyd i tak już był wkurwiony czymś innym. Iście dantejskie sceny miały więc miejsce na tarasie, gdy zjawa zaatakowała go znienacka, oblewając fioletową farbą, a potem chamsko wykorzystała fakt, że z kolorową mazią na oczach ciężko się patrzy, i zajebała mu galeony z kieszeni. Jak się pewnie domyślacie, ciężko niestety złoić skórę duchowi, dlatego niewiele wskórał, gdy próbował spacyfikować tego latającego pajaca, i mógł tylko bezradnie wymachiwać rękami i wykrzykiwać różne straszliwe bluźnierstwa, tak szpetne, że nawet sam Orzechujski by się nie odważył takich użyć. Irytek dość szybko się znudził i, wyjąc zawadiacko ze śmiechu, ulotnił się, Boyd zaś w akcie gniewu większego niż największa wieża w Hogwarcie, przywalił pięścią w kamienną balustradę, czym sam siebie zaorał, bo wcale mu nie ulżyło, tylko dodatkowo zabolało, a wierzcie, że jego upokorzenie i brak pieniędzy na piwo (znowu...) bolały jeszcze bardziej.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Chciała spróbować swoich sił w przedmiocie wróżbiarstwa, jednak problemem okazało się dotarcie do odpowiedniej klasy. Tym razem była spóźniona, a więc nie mogła podążać za tłumem i zapamiętywać trasy, poza tym nie oszukujmy się - w tym zamku było wież od groma i wszystkie wyglądały tak samo. Nic więc dziwnego, że ona, jako jeszcze nowicjuszka w Hogwarcie, raz skręciła w zły korytarz i wspinała się na wieżę astronomiczną. Nie wiedziała jeszcze o swojej pomyłce, a po prostu pokonywała stopień za stopniem. Gdzieś tak w połowie schodów przeleciał przed jej twarzą rechoczący w głos szkolny poltergeist. Nie dało się go nie znać, skoro psocił co rusz, a sądząc po jego głośnym rechocie to musiał komuś dokuczać. Szczerze go nie lubiła bowiem miał w sobie spory pierwiastek jej oprawców z Ilverymony. Ruszyła dalej i zaczęła dostrzegać na schodkach plamy fioletowej i jeszcze mokrej farby. Najwyraźniej duch niósł za sobą wiadro, a więc zanim dotarła na taras to mniej więcej wiedziała jak musiał wyglądać atak. Nie spodziewała się jednak takiej soczystej wiązanki przekleństw (ani tego, że trafiła znów na ślepą uliczkę zamiast do sali wróżbiarstwa, na które już nie zdąży dotrzeć) słanej bez przerwy jeszcze zanim wyłoniła się zza rogu. Przystanęła w progu i uniosła dłoń do ust widząc ofiarę ducha. Otworzyła szerzej oczy, gdy rozpoznała w nim... - Boyd? - wydusiła z siebie i obejrzała się przez ramię jakby duch miał zaraz powrócić. - Na gacie Merlina, widziałam właśnie Irytka... - zmieszała się, gdy dalej przeklinał. Nie dziwiła się jego złości, ale za to jej intensywności... zupełnie jakby tłumił w sobie spory jej zapas i teraz dawał jej ujście. Obawiała się naruszać teraz taflę jego gniewu, ale przecież nie zostawi go w takim stanie! Usuwanie farby to mordęga, a przecież ona zaraz na nim wyschnie i zapewne Boyd będzie jeszcze bardziej rozeźlony. Dodała sobie odwagi i przekroczyła próg, a plecak zostawiła przy względnie czystej ścianie. - Pomogę ci, dobra? Usunę ci to z twarzy zanim cała farba wyschnie. Mogę? - podeszła w jego stronę, ale nie na tyle, aby wpakować się w fioletową kałużę. Totalnie nie wiedziała jak ma się zachować przy rozzłoszczonej osobie. Gdyby nie rozpoznała w chłopaku Boyda to czmychnęłaby czym prędzej na drugi koniec Hogwartu, ale przecież on był tu sam i zanim dotarłby do wieży Gryffindoru albo chociaż do jakiejś łazienki... była perfekcyjną puchonką, choć brakowało jej pewności siebie. Wiedziała, że wystarczyło tylko jedno słowo Boyda, a stąd pójdzie i nie będzie mu się narzucać. Może chciał być sam... a ona tu mu przeszkadza? Tyle wątpliwości, a decyzja pozostała jedna. Zostaje.
Ostatnie, czego teraz potrzebował, to żeby ktoś się teraz tutaj przypałętał i zawracał mu głowę i nie miało znaczenia, czy byłaby to jakaś przyjazna dusza biegnąca na pomoc czy ktoś, kto chciałby się naigrywać z jego nieszczęścia; konsekwentnie kazałby spierdalać każdemu, kto zjawiłby się w polu widzenia. Nie słyszał zbliżających się kroków, bo był zajęty wykłócaniem się z Irytkiem, który właśnie opuszczał taras, a potem odwrócił się i prawie podskoczył, gdy zaskoczył go obcy głos rozbrzmiewający w pobliżu. - NO CO TY KURWA NIE POWIESZ, WYOBRAŹ SOBIE ŻE JA TEŻ – burknął mało przyjaźnie na tę wzmiankę o poltergeiście, nie zwracając uwagi na to z kim rozmawia i próbując jednocześnie jakoś się z grubsza wytrzeć, chociaż dłonie,w tym jedną wciąż cierpiącą po bezmyślnym spotkaniu z twardą balustradą, żeby móc poszukać w plecaku różdżki i przy okazji nie wymazać wszystkich swoich rzeczy łącznie z nią, ale chyba tylko pogorszył sprawę, rozmazując fioletową maź jeszcze bardziej. Niechciany gość (gościa? gościówa? jak to brzmi w ogóle) gadał do niego dalej, nie rozumiejąc widocznie, że wcale nie jest tu potrzebny, więc wreszcie odwrócił się do niej, gromiąc wzrokiem, gotów dobitnie ją pożegnać. To znaczy zrobiłby to, ale rozpoznał w niej Bonnie, dziewczynę z sowiarni i spuścił trochę z tonu, rezygnując z soczystego „spierdalaj”, którym tak bardzo chciał rzucić od początku tego spotkania. - A, to ty – mruknął już mniej gniewnie, ale wciąż niechętne, bo to naprawdę nie były odpowiednie, fajne okoliczności do kontynuowania ich sympatycznych pogaduszek – Słuchaj, to nie jest najlepszy moment, muszę się pozbyć tej farby i iść zajebać Irytka – wyjaśnił, starając się brzmieć kulturalnie i spokojnie; nadal był wkurwiony, ale przecież wyżywanie się na miłej, uroczej Bonnie byłoby jak skopanie jelonka Bambi. Nie byłby aż taki bezduszny.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Odruchowo zgarbiła ramiona jakby w geście strachu przed niespodziewanym hałasem. Przyzwyczaiła się już do zagniewanych podniesionych głosów i nie powinna się dziwić, że taki usłyszała od Boyda. Każdy na jego miejscu by się ostro zdenerwował będąc w takim stanie! Niepotrzebnie go wkurzyła. Nie powinna się odzywać, a nawet jeśli to z większym sensem, a nie takie coś, co tylko rozdrażnia i tak już wściekłego chłopaka. Nawet cofnęła się z powrotem do progu i oparła dłoń o kamienną ścianę. Chciała dać mu tyle przestrzeni ile tylko chciał. Nie zdołała przez cały ten czas zebrać się w sobie, aby się ponownie odezwać. Stała jak ten kołek i patrzyła na Boyda, a w jej głowie nie pojawiał się żaden fantastyczny pomysł jak mu jakoś pomóc i jednocześnie go tym nie rozjuszyć. Najwyraźniej nie była tak błyskotliwa jak mogłoby to się wydawać. Drgnęła, gdy jednak ją rozpoznał, ale wciąż wydawał się taką osobą, do której lepiej teraz nie podchodzić. Niemalże przykleiła się do tej ściany gotowa wyjść jak tylko ją wygoni. - Skoro i tak się zgubiłam to pomyślałam... - odwagi! - ... to pomyślałam, że w dwie różdżki szybciej się pozbędziesz całej farby... i... - zacisnęła usta i biła się sama ze swoimi myślami. Nie chciał towarzystwa, a ona się narzucała. Mimo wszystko dalej miała w pamięci, że jest bardzo przyjazny i wesoły i co tu dużo mówić, odrobinkę (...) ale to odrobinkę się stęskniła za jego poczuciem humoru. - ... i Irytek odlatywał tamtym długim korytarzem, gdzie wisi portret tego szalonego uzdrowiciela, który wmawia wszystkim, że są śmiertelnie chorzy. - wydukała chcąc samą siebie pozytywnie zareklamować i zapewnić, że przyda mu się tu i teraz! Wcale nie musi jej wyganiać, ale oczywiście jeśli jeszcze raz jej to powie to nie pozostanie jej nic innego jak spuścić nos na kwintę i sobie iść gubić się dalej w tym wielkim zamku. Zacisnęła palce na ścianie aż pobielały. Zamilkła i odwróciła wzrok, gotowa na każdą reakcję.
Nie wiedział, czemu dziewczyna nadal sobie nie poszła i czemu tak uporczywie chciała mu pomóc, w pierwszej chwili chciał po raz kolejny powtórzyć, że nie dzięki i nara, ale powstrzymał się; jakieś resztki rozsądku kazały mu przeanalizować swoją sytuację i szybko doszedł do wniosku, że rzeczywiście – pomoc może się przydać. A skoro już była pod ręką i tak ochoczo oferowała (i nawet zdradziła mu miejsce pobytu Irytka, zdobywając tym samym wielkiego plusa, bo teraz już musiał się jeszcze tylko szybko dowidzieć, jak można zamordować poltergeista), no to… - Poradziłbym sobie sam – zastrzegł, na wszelki wypadek, żeby sobie nie myślała, że nie dałby rady z jakąś głupią farbą i podszedł bliżej, trochę zrezygnowany, porzucając bezskuteczne próby wytarcia się – No dobra, jakbyś mogła zacząć od rąk i twarzy… tylko mi oka nie wydłub, potrzebuję obu – mruknął, zupełnie jakby to on się poświęcał, a przecież było zupełnie na odwrót; nie czuł się za fajnie z tym, że zajmował Bonnie czas i wykorzystywał, kiedy ona na pewno miała inne sprawy na głowie. Zaraz, zaraz, coś przecież takiego nawet mówiła – Zgubiłaś się? – dopiero po chwili skomentował to, od czego zaczęła swoją wypowiedź – Powinnaś być teraz na lekcji? To daj spokój z tą farbą, powiedz gdzie, to ci wytłumaczę jak trafić – stwierdził, bo tym bardziej nie chciał żeby przez niego nie dość, że marnowała czas, to jeszcze spóźniała się na lekcje. Jakby na jej miejscu był Fillin, to pewnie nie miałby takiego problemu i sam siłą zmusił ziomka do wsparcia, nawet gdyby tamten nie chciał, ale z nią to przecież ledwo co się poznali, wcale nie musiała tu teraz z nim siedzieć i czyścić z farby i widzieć go w złym humorze.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Miała spory problem, aby podnieść wzrok a więc póki nie było to konieczne to patrzyła w swoje buty. Z boku wyglądała na osobę, która żałuje za jakieś winy a przecież to tylko stresik związany z tym, że zostanie pogoniona przez kogoś z kim, wydawało się jej, złapała dobry kontakt. - Nie mówię, że nie... - odparła i musnęła go spojrzeniem, by zaraz znów patrzeć wszędzie tylko nie na jego wściekle zmrużone oczy. Gdyby w takim stanie poszedł mordować Irytka to z pewnością zostałby od razu zdemaskowany wszak zostawiałby widoczne ślady. Poza tym wydawało się jej, że nie jest pierwszą osobą, która chciałaby ukatrupić kogoś, kto już dawno nie żyje. Spięła barki, gdy usłyszała jego kroki. - W porządku. - wydusiła bo nie wiedziała jak ma inaczej go zapewnić, że nie będzie mu wciskać różdżki w oko. Wydawało się jej to oczywiste. Jakiś głosik w jej głowie kazał w końcu się ruszyć, bo skoro jej oferowana pomoc została niechętnie przyjęta to powinna działać zanim ten zdąży się rozmyślić. Schyliła się do plecaka, odsunęła suwak i wyciągnęła bardzo elegancką i czyściutką różdżkę, którą lada moment mocno upaćka. Zgarnęła swoje włosy za ucho i po nabraniu zapasu powietrza do płuc mogła w końcu popatrzeć na chłopaka nieco dłużej niż kilka sekund. Skinęła mu głową, aby usiedli na kamiennej ławce, bo z pewnością zajmie to sporo czasu. - Nie mogę iść już na lekcję bo mi odejmą punkty za spóźnienie. A wolę jednak więcej nie tracić bo Puchoni się na mnie wściekną. - wybroniła się, bowiem minął już czas na przyjście na zajęcia, a poza tym wróżbiarstwo nie było aż tak obowiązkowe. - No chodź, zajmę się tym, a ty możesz przez ten czas zastanawiać się jak ukatrupić kogoś, kto już nie żyje. - nawet się przelotnie uśmiechnęła. Usiadła na ławce okrakiem, a dłoń z różdżką oparła o udo. Może jak go zagada to przestanie myśleć o tym jaki jest wściekły? Nie lubiła zdenerwowanych ludzi... bowiem czuła się niczym irytująca przeszkoda w zaznaniu spokoju, a jednak Boyd zgodził się na ten jeden drobny gest. - A jeśli nie chcesz to powiedz co słychać u Fuja. - dorzuciła jeszcze jedną propozycję i łagodnie ponaglała go spojrzeniem, aby usiadł i pozwolił przy sobie popracować. Nie dźgnie go w oko. Prędzej sama sobie je wydłubie aniżeli miałaby narażać się Boydowi.
Na propozycję, by usiedli, nie protestował i w ślad za dziewczyną posłusznie przycupnął na ławce; trochę zluzował, uświadamiając sobie, że pewnie niepotrzebnie się tak wkurwił, no i zaczynało do niego docierać, że od początku powinien być wdzięczny Bonnie za to, że przypadkiem się tu znalazła i jeszcze nalegała na to, by mu pomóc, zamiast ją stąd wyganiać. Uśmiechnął się mimowolnie, słysząc jej wyjaśnienie gdy zapytał o lekcję. - A pewnie, każdy pretekst do wagarów jest dobry – skomentował, choć oczywiście nie oskarżał jej broń Merlinie o celowe opuszczanie zajęć; wyglądała raczej na pilną uczennicę, choć wiadomo, że pozory mogą mylić – Co masz? Jako bardziej doświadczony hogwartczyk ci powiem, czy warto na to chodzić. No co ty, Puchoni to przecież najbardziej wyrozumiali ludzie w zamku. Pewnie jakbyś się spóźniła, to by ci dali ciastko na pocieszenie, a potem grupowo oprowadzili po zamku. Naprawdę dobrze trafiłaś – stwierdził, chwaląc przy tym dom Borsuka, bo naprawdę kojarzył w nim tylko w porządku osoby których ciężko było nie lubić (z wyjątkiem Gabrychy…); usadowił się wygodnie i przez chwilę faktycznie myślał nad tym, jak zemścić się na Irytku, nic jednak mądrego nie przychodziło mu do głowy, aż wreszcie machnął ręką, porzucając ten temat. - Wiesz co, chyba po prostu poczekam aż mi przejdzie – uznał, bo właściwie to z każdą chwilą przejmował się tym nieżyjącym śmieciem coraz mniej; jeśli zaraz pozbędą się tej farby, to już w ogóle zapomni o sprawie. Do czas, aż znów padnie jego ofiarą, oczywiście – Wolę sobie z tobą pogadać niż zajmować się tym zjebem, wiesz? – powiedział, usadawiając się tak, żeby Bonnie mogła rozpocząć mozolny proces odczarowywania go z klejącej, zastygającej już powoli farby – Naprawdę chcesz słuchać o ghulu czy szukasz jakiegokolwiek tematu żeby mnie zagadać? – spytał, upewniając się czy na pewno jest tak zainteresowana anegdotami z życia jego podopiecznego – Jak to pierwsze, to jak będziesz następnym razem w Hogsmeade to daj znać, jak będę akurat na chacie to wezmę go na spacer i się poznacie. A teraz możesz ty mi coś opowiedzieć, bo mam wrażenie, że cały czas gadam, a ty na pewno masz ciekawsze życie niż ja – zaproponował, i wcale nie z grzeczności; naprawdę chętnie by się dowiedział więcej. A skoro i tak utknęli razem na tej ławce, to czemu by tego nie wykorzystać?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
- Chciałam sprawdzić jak jest na wróżbiarstwie. W Ilverymony mieliśmy głównie astronomię, a wróżenie było jako zajęcia polekcyjne dodatkowe. - wyjaśniła i przy okazji zdradziła ułamek tamtego życia, o którym zazwyczaj niechętnie myślała. Czuła ogromną ulgę mogąc zacząć żyć od nowa w innej szkole, w nowym środowisku. Nie wyobrażała sobie, aby mogła tam w wieżach siedzieć z takim Boydem i mu pomagać. W tamtym "świecie" wyśmiałby ją i pogonił a tu się zgodził... - To brzmi jak Skyler Schuester. - uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie prefekta Puchonów. - Co rusz wysyła mi ciasteczka i wraz ze swoją przyjaciółką zapewniają non stop, że mi pomogą w razie problemu. Aż mi czasem głupio. - nie planowała powiedzieć tego ostatniego zdania, ale po prostu wymsknęło się jej zanim pomyślała. Starała się zachować dla siebie swoje odczucia, aby nikomu się nie narzucać (jakby właśnie nie wcisnęła się do towarzystwa Boyda). Podwinęła rękawy mundurka do łokci odsłaniając już chude nadgarstki. Niestety w jej oczach wciąż były otulone fałdami tłuszczu, ale starała się nie zwracać na to uwagi i udawać, że wszystko jest z nimi w porządku. Objęła palcami różdżkę i przysunęła jej kraniec do policzka chłopaka. Zaklęciem niewerbalnym zaczęła powoli usuwać płaty jeszcze wilgotnej farby i w trakcie całego przedsięwzięcia na wpół świadomie oparła dłoń o bok jego ramienia, jakby dzięki temu mogła zapanować nad sytuacją. Kąciki jej ust zadrgały w powstrzymywanym uśmiechu, gdy powiedział, że woli jej towarzystwo a nie ganianie ducha. Zrobiło się jej tak miło, że na moment przerwała zaklęcie i popatrzyła w jego oczy. Najpierw z niedowierzaniem, a potem ze źle ukrywaną radością. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak zareagować na ten komplement. Nie umiała ich nigdy przyjmować, zwłaszcza z ust tak przystojnych i miłych chłopaków. Nie miała z nimi zbyt dobrego doświadczenia, ale Boyd wydawał się... autentyczny. - Jesteś miły. - odezwała się bez pomyślunku, a zabrzmiało to jakby w tych słowach zawarty był cały skarb świata. Bardzo wiele osób w Hogwarcie było dla niej miłych i jeszcze się do tego nie mogła przyzwyczaić. - I to i to. - przyznała się bez bicia i powróciła do zaklęcia, aby po paru chwilach oczyścić całkowicie jego prawy policzek. Wymamrotała cichą i nieśmiałą prośbę, aby odwrócił się do niej teraz profilem, by mogła się zająć lewą stroną jego twarzy. Jej zaklęcie nie było na tyle mocne jak powinno, a więc musiała je notorycznie poprawiać i powoli się tym stresowała. - Ojej, naprawdę będę mogła poznać Fuja? A co, jeśli mnie nie polubi i rzuci we mnie obierkami? - zapytała pół żartem pół serio, bowiem doskonale pamiętała jego historyjki związane z Fujem, którego zdjęcie nosił w portfelu. Niemal różdżka wypadła z jej ręki, gdy zasugerował, że miała ciekawsze życie niż on. - Ja... nnie, coś ty. Nie mam ciekawszego życia. Jest nudne, nic się nie dzieje. - bąknęła cicho i znów dostała chrypki, a więc dwukrotnie odchrząknęła. Przesunęła różdżkę w kierunku jego ucha i stamtąd za jednym zamachem udało się usunąć całą farbę. Po chwili to samo przy skroni i nasada włosów. Unikała jego spojrzenia. - Lubię jak opowiadasz. - zapewniła, aby nie myślał, że ją nudzi. - Ty masz dużego ghula w domu, a ja w dormitorium miniaturkę żółwika, który miętosi mój materac. Ma silną szczękę i podziabał mnie ostatnio dosyć mocno. - a dowodem był siniakowy ślad na boku jej dłoni, gdzie bezzębna szczęka zacisnęła się na jej skórze. - Wyglądam ci na taką, co ma w rękawie ciekawe historyjki? - zapytała, bowiem jakoś łatwiej przychodziło jej mówić, kiedy miała zajęte ręce. Miał jeszcze farbę w okolicach ust i brody, ale tam obawiała się nakierować różdżkę. Brzegiem wolnej ręki odsunęła sprzed oka kilka kosmyków włosów, którymi wiatr postanowił się teraz pobawić.
- To całkiem rozsądnie, przecież jak nie jesteś prawdziwym jasnowidzem, to i tak chuja wywróżysz z tych fusów czy kul czy czego tam. Ostatnio jak się na nie wybrałem, sam nie wiem po co, nauczycielka nam kazała pytać o przyszłość kury. Kury, czaisz? – powiedział, podpierając życiowym przykładem swoją teorię o tym, że to zupełnie bezużyteczny przedmiot. Na wzmiankę o prefekcie Puchonów pokiwał głową, bo choć nie znali się dobrze, to oczywiście kojarzył go, i mimo tego że na imprezie urodzinowej Yuuko i Nancy próbował poderwać mu Fillina, to zdecydowanie był wyglądał na spoko typa, a przy okazji bardzo godnego reprezentanta wszystkich najlepszych puchońskich cech. - Skyler to spoko typ – potwierdził więc zgodnie z tym co sobie pomyślał, a potem zerknął na Bonnie, zaintrygowany tym jak mogło wyglądać jej życie w poprzedniej szkole; jakoś nigdy się nie interesował tym, jak żyją czarodzieje w innych krajach, nie miał raczej wielu znajomych z zagranicy, poza paroma osobami ze wschodu, które przyjechały na wymianę – Ej, jaki podział mają w Ilvermorny? – zagaił więc, ciekawy czy to będą podobne odpowiedniki ich domów czy jakieś zupełnie inne wytyczne. Bonnie niemalże od razu zabrała się do pracy, siedział więc cierpliwie i w miarę nieruchomo, gdy zaczęła majstrować mu różdżką przy twarzy; trudno jednak było powstrzymać uśmiech, kiedy po jego zupełnie zwyczajnym, neutralnym, jak mu się wydawało, wyznaniu, na jej twarzy zagościł tak radosny wyraz, jakby dostała w Wigilię prezent od samego Świętego Mikołaja. - W miłym towarzystwie ciężko nie być miłym – skwitował, gdy odwdzięczyła się prostym, ale trafiającym w serduszko komplementem; zazwyczaj to miał w nosie co ktoś tam sobie o nim pomyśli, ale teraz z niewiadomych powodów naprawdę się ucieszył, że udało mu się zaskarbić sympatię Bonnie. Odwrócił się zgodnie z jej prośbą i zaśmiał pod nosem na wzmiankę o obierkach – Najwyżej poćwiczysz uniki – zażartował – Nie, no co ty, nie dopuszczę do tego! – dodał bohatersko, gotów własną piersią bronić jej przed latającymi ziemniakami jak obrońcę przed tłuczkami, choć tak naprawdę to planował przed ewentualnym spotkaniem wygłosić mu groźnie brzmiącą tyradę na temat kulturalnego zachowania przy damach, której ghul i tak pewnie nie zrozumie. - Żółwia? – zdziwił się gdy wspomniała o swoim pupilu, gryząc się w język żeby nie spytać „a na chuj ci ten żółw?”; gdy wspomniała o dziobaniu, bezceremonialnie złapał jej wątłą dłoń i odsunął tak by zobaczyć ślad – Pokaż! Co za brutal, nie wiedziałem że żółwie są takie. Co w nim fajnego? Ja to w ogóle nie rozumiem idei trzymania zwierząt w domu – ghula też wcale nie chciałem, ale nie miałem wiele do gadania - ale powiedzmy że czaję że niektóre to można sobie, nie wiem, głaskać albo się bawić, ale z takim gadem to co? – spytał, nie złośliwie żeby jej dogryźć, tylko serio chętnie by się dowiedział co ludzie widzą w takich pupilach, które jemu wydawały się jeszcze gorszą opcją niż śmierdzący ghul. Puścił szybko jej nadgarstek, pozwalając na to by mogła kontynuować, i zastanowił się nad pytaniem. - Nie wiem, chyba nie trzeba mieć super niesamowitych przygód, żeby móc coś ciekawego powiedzieć. Ja tam jak kogoś lubię, to mogę gadać nawet o ziemniakach i jest spoko. Ale… jak ci się wydaje że masz nudne życie i cierpisz na niedobór wrażeń, to przypominam że jesteś w magicznym miejscu, tu na każdym kroku jest coś ciekawego. O kurwa, to ostatnie zabrzmiało jak jakiś slogan z broszury reklamowej – zaśmiał się, bo wcale nie chciał tak zabrzmieć, tylko zachęcić ją do spojrzenia na zamek jako coś więcej niż miejsce nudnych lekcji – Ale serio. Poeksploruj trochę i będziesz miała pierdylion historii w rękawie. I może nawet ghula gratis.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Może nie powinna śmiać się z pytania kur o przyszłość, ale nie potrafiła powstrzymać cichego parsknięcia. - Może to była zaczarowana kura. - podsunęła rozwiązanie i zasłoniła palcami usta, aby nie chichotać niczym narwana trzpiotka. Nie chciała oceniać lekcji wróżbiarstwa przez ten pryzmat, ale najwyraźniej Boyd już wyrobił u niej odpowiedni osąd. Tym mniej żałowała lekcji, na którą jednak nie zdążyła dotrzeć. Nie mogła ukryć, że pytanie Boyda sprawiło jej przyjemność. Skonstruował je w taki sposób, że nie musiała zdradzać przykrych doświadczeń z "tamtego życia". Przekierowała różdżkę na wysokość jego szyi i kołnierzyka, skąd regularnie usuwała plamy farby. Co prawda materiał i tak będzie nosił jej ślady, bowiem tylko porządnie pranie się z tym upora, ale będzie wyglądał na tyle porządnie, by wytrzymać w tej szacie do końca wszystkich zajęć. - Horned Serpent to tacy odpowiednich tutejszych krukonów. Wampusy, przezywani wampirami...- nawet się przy tym uśmiechnęła. - … to dom wszystkich utalentowanych fizycznie. Umięśnionych przystojniaków czy wysportowane dziewczyny to można znaleźć tylko tam. - przekrzywiła głowę i opuściła różdżkę w okolice jego ucha, ale żeby nie podrażnić jego skóry to najpierw delikatnie nawilżyła farbę bardzo słabym (i celowym) zaklęciem wodnym i dopiero później usunęła farby. Złapała kciukiem kroplę wody, która chciała splunąć za jego kołnierzyk. Wszystko, byleby mu oszczędzić dyskomfortu. Nawet nie przejmowała się, że teraz ona miała brudne dłonie od fioletowej farby. - Pukwudgie to przyszli uzdrowiciele, dyplomaci, politycy, psycholodzy. A ostatni dom to thunderbirg. Ludzie, którzy zajmują się skomplikowaną magią. Kochają naukę o duszy, a więc na którymś roku mają wykłady z okultyzmu i obrony przed zakazanymi dziedzinami magii typu chociażby voodoo. - nie pamiętała kiedy ostatnio tak dużo mówiła, ale przy Boydzie było to bardzo proste. Czuła ulgę, że nie było jej w tamtej szkole i dało się to wyczytać z samego jej głosu. - Nie powiem do którego ja należałam. Sam zgadnij. - zadarła nawet trochę brodę i oczekiwała przypuszczeń, bo to mogło jej zdradzić co o niej Boyd myśli. Nie spodziewała się jednak aż tak szerokiego uśmiechu, od którego - co tu ukrywać - nie tylko uderzyła ją fala gorąca ale i na moment odruchowo wstrzymała oddech. Ekspresja twarzy chłopaka wywierała na niej spore wrażenie. Docenił jej słowa i to było tak ciepłe, że niemal nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Siedzi z nim na ławce i było jej coraz miłej, aż nie wiedziała jak ma to odebrać. To, że chciał ją chronić przed obierkami… cała ta pozytywna gama uczuć objawiła się u niej ściśnięciem gardła. Przez to wszystko straciła kontrolę nad zaklęciem i jakimś cudem przypaliła kraniec jego kołnierzyka. - Niech mnie sklątka połknie, przepraszam! - poruszyła się na ławce, otarła kawałek zniszczonego materiału i niemal panicznie rzuciła "reparo", modląc się, aby tylko naprawić szkodę. - Głupia jestem, przepraszam. - baknęła pokornie i od razu uciekła wzrokiem, aby nie widzieć jego potencjalnego grymasu. Na szczęście udało się wszystko naprawić. Gdy zerknął na jej rękę, różdżka od razu wypadła spomiędzy jej palców i potoczyła się na kamienną ławkę między ich kolanami. Dotyk jego dłoni rozsiał na jej skórze gęsią skórkę i nie mogła tego zignorować. Wzruszyła ramionami, gdy oglądał małego siniaka od malutkiej szczęki. - Ja lubię go oglądać. - nie poczuła się urażona jego dociekaniem, bowiem zadawał mądre pytania. - Poza tym nie kupiłam go po to by mi służył swoimi cechami tylko po to, aby dać mu jakiś lepszy dom niż ten w menażerii, gdzie nikt nie chciał go kupić za te kilka galeonów. Nie musi być piękny, by go… by go głaskać czy kochać. - głos zadrżał jej, jakby nawiązywała również do siebie samej. Odwróciła też wzrok na różdżkę, którą to ponownie objęła palcami. - Jest totalnie zwyczajny, ale przynajmniej ktoś go chce. Ja go chcę. - nawet nie miała pojęcia jak bardzo brzmi to… głęboko i że jak najbardziej chłopak może to od razu poprawnie zinterpretować. Mówiła też o sobie, ale było to już silniejsze od niej. Najwyżej pozostanie to bez komentarza. Potrząsnęła głową i powróciła do usuwania farby teraz z jego mundurka, bo twarz i szyję miał już w całkiem dobrym stanie. - Może kiedyś się odważę na wielkie magiczne wyprawy. - odebrała to jakby zachęcał ją do bycia fajną poprzez nabywanie doświadczeń związanych z magicznymi miejscami. Była okropnym tchórzem, ale nie chciała mu się odstraszać mówieniem o swoich wadach. - Ale myślę, że dziewczyny w dormitorium nie będą zachwycone ghulem. - starała się wyciągnąć samą siebie z tego dziwnego zamyślenia i spróbować jakoś nieudolnie żartować. Objęła różdżkę w połowie jej długości i niczym skalpelem przesuwała nim wokół godła Gryffidndoru czyszcząc go bardzo dokładnie z fioletu. Zauważyła, że udało się jej wspomóc Boyda w poprawie humoru. Nie zapomni tego uśmiechu chyba nigdy.
Słuchał z zainteresowaniem jej opowiadania, aż przez chwilę zapomniał, że są tutaj tylko dlatego, że Bonnie była na tyle miła by pomóc mu pozbyć się farby, a skupiony na jej słowach, prawie nie czuł, że majstruje mu różdżką przy twarzy. Naturalnie pierwszym pytaniem, które nasuwało się po wysłuchaniu charakterystyki domów Ilvermorny było „Do którego cię przydzielili?”, i to je właśnie chciał zadać, ale dziewczyna go uprzedziła i kazała zgadywać – od razu wiedział, że poniesie porażkę, bo nie wydawało mu się, żeby mógł to wywnioskować po raptem dwóch spotkaniach. - O nie, nie jestem dobry w takie rzeczy! – zaprotestował tak dla zasady, podejmując jednak wyzwanie i zaraz zaczął analizować to co usłyszał o amerykańskich domach i porównywać to z tym co zaobserwował o swojej towarzyszce. Czego zdążył się o niej dowidzieć podczas tych paru chwil? Postanowił głośno myśleć – Czekaj, czekaj, dojdę do tego drogą DEDUKCJI. A jak zgadnę, to chcę nagrodę. Hmmmm. Odrzucam Horned Serpent, bo skoro to odpowiednik Ravenclawu, to trafiając do nas, byłabyś Krukonką, nie? Ten thunderbird też tak nie bardzo, jakoś nie pasujesz mi do voodoo… No, patrząc po tym, jak szybko popierdalałaś wczoraj po tych schodach w sowiarni, to nawet skłaniałbym się ku temu od aktywności fizycznej, ale chyba najbardziej przekonuje mnie Pukwudgie, bo brzmi jak dom dla dobrych ludzi, a ty wyglądasz jak taki właśnie człowiek. Wiesz, miło się z tobą rozmawia, nie zostawiłaś mnie w potrzebie nawet jak powiedziałem, że nie chcę… totalnie mogłabyś być psychologiem albo uzdrowicielem – zawyrokował; nie pokusił się o jakąś bardzo głęboką analizę, bo tak naprawdę niewiele wiedział, a nie chciał pierdolić jakichś głupot. Musiał siedzieć bokiem, więc tylko zerknął na nią, ciekawy reakcji i tego czy jakimś cudem udało mu się wykazać myśleniem na tyle, by faktycznie odpowiedzieć prawidłowo. Prawie podskoczył w miejscu gdy podpaliła mu kołnierzyk, ale głównie dlatego, że tak niespodziewanie odezwała się głośniej w panicznym okrzyku; on tam się nie przejął, nawet nie zdążył, bo szkoda została ekspresowo naprawiona; Bonnie miała naprawdę dobry refleks. - Co ty, to tylko głupi mundurek – machnął ręką niefrasobliwie bo bardzo, bardzo ciężko było się wkurwiać czy irytować w towarzystwie Puchonki – Jakbyś mi dres przyfajczyła, to byś musiała przypłacić życiem, ale tym to się nie przejmuj – uściślił jeszcze pół-żartem, ujawniając swoją naturę dresiarza. To, co dziewczyna chwilę później mówiła o swoim żółwiu brzmiało bardzo mądrze i ładnie i cieszył się, że zadał jej to pytanie, bo sam nigdy nie spojrzałby na to w ten sposób – a przecież sam mógłby powiedzieć to samo, w końcu razem z Fillinem zajmował się bezmózgim, obleśnym stworzonkiem, które sprawiało mnóstwo problemów. - Czaję. Dobrze powiedziane – stwierdził i zastanowił się jeszcze chwilę nad tym, co mówiła o jego cechach – Skoro on jest nieładny i zwyczajny to jesteście podręcznikowym przykładem na to, że przeciwieństwa się przyciągają – wysnuł mądry wniosek prosto z serca i posłał jej uśmiech; nie wiedział, czemu tak nagle oklapła jakby zaczęły ją dręczyć nieciekawe myśli albo jakby jego wcześniejszy nieciekawy humor nagle przeszedł na nią. Nie wiedział, że sama czuje się jak ten żółw. - E tam, nie muszą być wielkie, zresztą, nic na siłę – odparł, bo Bonnie nie brzmiała na zbyt przekonaną, a on przecież wcale nie chciał jej na nic namawiać; dopiero teraz zauważył, że dziewczyna przesuwa już różdżką po jego koszuli, bo tak sprawnie i szybko uporała się z resztą. A może to na tej rozmowie czas tak szybko leciał? Zaśmiał się na wzmiankę o współlokatorkach, bo wyobraził sobie potencjalne miny rezydentek dormitorium, w których progi zawitał parszywy ghul – Musiałabyś je przekonać, że to po prostu przyjezdny, tajemniczy student o egzotycznej urodzie – skomentował, a oprócz tego, że jest już prawie czysty, uderzyło go też to, że w ciągu paru minut tak totalnie się wyluzował; cały ten dzień, który od samego rana był fatalny, nagle już nie wydawał mu się taki przegrany.