Widok z tarasu rozpościera się na drogę do Hogsmeade. Latem jest tu niezwykle przyjemnie - można miło spędzić czas przy kamiennym stole, a i zapewniona jest tu cisza i spokój. Jesienią jest tu bardzo wietrznie, a więc uważajcie na swoje tiary!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - podchodząc do balustrady kątem oka zauważyłeś dziwny przedmiot, sprytnie ukryty tuż obok jednego posążku. Okazuje się to sakiewka, jednak wydaje się w środku dziwnie miękka. Zaglądasz do środka i od razu wiesz, że to był bardzo kiepski pomysł. Z sakiewki zaczyna wylewać się błoto... strumień gęstego błota, które w ciągu paru chwil pobrudziło Twoje buty, spodnie i połowę tarasu nim zdołałeś je wyrzucić/zamknąć. Do Twoich nozdrzy dobiega paskudny odór, jakby wymieszano błoto z łajnobombami? Jeśli chciałeś szybko opuścić to miejsce, to nic z tego! Profesor Bennett przechodziła akurat nieopodal i widząc sytuację na tarasie nakazała Ci posprzątać bagno pod groźbą utraty punktów. Obiecała sprawdzić efekt Twoich prac za równą godzinę.
2 - wygodnie usiadłeś sobie na ławce i robisz to, po co tu przyszedłeś. W pewnym momencie czujesz jakby coś Cię podgryzało na wysokości nogawki... Schylasz się i zauważasz bardzo krnąbrny model smoka (+1 do ONMS) - chińskiego ogniomiota. Wyraźnie Cię polubił i nie chce zostawić Cię w spokoju. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - wspinając się na wieżę znajdujesz na schodach wyjątkowo rozgadany Atlas Gwiazd Południowego Nieba autorstwa Jasone'a Franklina, który postanawiasz wziąć do ręki. Ledwie zerkasz do środka, a nagle słyszysz tembr głosu profesora Darryla Keresy'a schodzącego właśnie z wieży astronomicznej. Widząc przedmiot trzymany w rękach, bardzo gorączkowo Ci dziękuje za pomoc w odnalezieniu zguby oraz nagradza Cię 10 punktami dla Twojego domu. Nieopatrznie przysłużyłeś się nauczycielowi. Gratulacje! Po punkty zgłoś się w w tym temacie - pamiętaj, aby podlinkować dowód!
4 - w pewnym momencie oparłeś się o balustradę. Pech chciał, że wybrałeś na to bardzo kruche miejsce - pod naporem Twojego ciała kilka kamiennych odłamków pęka i rani Twoją dłoń ostrymi krańcami. Choć rana nie jest duża, to dotkliwa. Jeśli masz znasz/masz wyuczone zaklęcie "Vulnus alere" możesz uleczyć się sam. Jeśli nie, poproś kogoś o pomoc. Do końca tego wątku (bądź jeśli jesteś tutaj sam, przez Twój następny) boli Cię ręka mimo uleczenia.
5 - wszedłeś na taras w złym momencie. Okazało się, że Irytek czyhał na swoją ofiarę tuż przy wejściu, a gdy tylko się pokazałeś, oblał Cię wiadrem fioletowej farby. Dodatkowo, w całej tej lekkiej szamotaninie, ukradł Ci 20 galeonów! Nim cokolwiek zdążyłeś zrobić, poltergeist zniknął w ścianie z obłąkańczym uśmiechem na ustach. Po utratę galeonów zgłoś się w tym temacie.
6 - postanowiłeś usiąść sobie na kamiennej ławce. Czyżby jakiś żartowniś ją zaczarował? Tak, bowiem gdy tylko jej dotknąłeś, ta zniknęła okazując się jedynie kopią oryginału. W efekcie upadasz na ziemię i obijasz sobie pośladki. Reszta elementów tarasu jest już normalna.
______________________
Autor
Wiadomość
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Oczywiście, że każdy przedmiot idealnie rozpoznała. Znaczenie ich odbijało się w naszym czasie spędzonym razem. Nie tylko ostatnie miesiące kiedy wróciłem do Anglii. Nasza historia wiązała się z najwcześniejszymi latami w Hogwarcie. Przeżyliśmy obok siebie wiele chwil radosnych jak i tych nieszczęśliwych. Tak długo ramię w ramię, wspierając się na każdym kroku. A ja do tej pory patrząc na nią, widziałem w niej tą samą uroczą, młodą dziewczynę, którą poznałem w Hogwarcie. Kiedy niesiony młodzieńczą butą i pewnością siebie zagadałem do najładniejszej dziewczyny jaką w życiu spotkałem. Nigdy nie otrząsnąłem się z tego jakim cudem udało mi się skłonić ją ku sobie. A teraz nie tylko to - dziś klęczałem przed nią dość pewny tego, że przyjmie moją propozycję. Bo miała w pełni rację. Kochaliśmy się bezgranicznie, a ja nie potrafiłem tego nie okazywać. Wręcz przeciwnie. Głośno i wyraźnie zaznaczałem, że kocham Perpę każdą swoją cząstką. Wprost pytając uczniów czy mi pomogą, robiąc z tego jeden wielki teatrzyk; sztuk którą wymyśliłem była dość banalna do przejrzenia, szczególnie przez osobę, która znała mnie najbardziej na świecie, ale to nie było tutaj ważne. Tylko nasza dwójka patrząca się na siebie przepełnieni żarem miłości. Nie takiej jak kiedyś, tej pochopnej, nieufnej, powodujące nagłe zrywy serca, a czasem chmury wypchane wątpliwościami. Teraz mogliśmy w pełni ufać zarówno sobie nawzajem jak i sobie samym, że nigdy nie będziemy działać przeciwko sobie i swojej miłości. Uśmiecham się szeroko kiedy widzę jej łzy radości w oczach i słyszę jej odpowiedź. Chociaż wiedziałem, że inaczej nie będzie, gdzieś tam wewnątrz mnie westchnąłem z lekko ulgą, jakby coś mimo wszystko zalegało mi na sercu. Skrzydełka mienią się kolorami na palcu mojej ukochanej, a potem zaczęły trzepotać w rytmie zgodnym z muzyką, bądź naszymi uderzeniami serc. Całuję czule dłoń na moim policzku. Parskam śmiechem na jej pytanie. - A powinienem? Tutaj w trakcie balu? - pytam rozbawiony z odpowiedzią sugerującą coś niepoprawnego, głównie przez zalotny sposób w jaki powiedziała to wszystko Perpa. - Całe życie będę Cię o coś pytał - obiecuję z ręką na sercu i przyciągam do siebie swoją narzeczoną, by w objęciach nacieszyć się chwilą, kiedy po raz kolejny upewnialiśmy się we własnym szczęściu.
|zt|
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Pomimo wciąż panujących w miarę niskich temperatur, świecące słońce niemalże wyganiało ludzi z zamku. Korzystając z przerwy pomiędzy zajęciami, postanowiłem wyjść na taras, by odetchnąć świeżym, chłodnawym powietrzem. Widok, który tutaj się rozpościerał był bajecznie piękny. Wziąłem głęboki wdech, przymykając na moment oczy. W tym samym momencie powiał wiatr, zimny, ale nie kąśliwy. Taki, za którym człowiek tęskni w lecie. Promienie słońca padające na moją twarz były bardzo przyjemne, czułem się, jakby ktoś złapał mnie za twarz i po niej delikatnie głaskał. Biorąc pod uwagę moją niechęć do dotykania mnie w okolicy głowy, było to nieco zabawne. Oparłem się o balustradę, przez parę minut obserwując teren. Gdzieś w oddali przeleciał ptak, z innego kierunku zobaczyłem, a przynajmniej tak mi się zdawało, lecącego hipogryfa. Po drodze do wioski przemieszczało się parę osób, zapewne mających ochotę na napicie się piwa kremowego. Uśmiechnąłem się sam do siebie i odszedłem, by usiąść na pobliskiej ławce. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem zeszyt, który następnie otworzyłem na zakładce. Przejechałem palcem po stronie, chcąc odnaleźć jedną rzeczy, kiedy...coś mnie ugryzło? Zajrzałem znad zeszytu w dół, a to, co zobaczyłem, skomentowałem wysokim uniesieniem brwi. Za moją nogawkę postanowił się zabrać model smoka. Skąd on tu się wziął i dlaczego uwidział sobie akurat mnie - nie miałem bladego pojęcia. Póki co nie zareagował, obserwując jak maluch rusza pyskiem na wszystkie strony, próbując mi zmasakrować spodnie.
Wspinała się po stopniach, idąc tak właściwie bez celu. A może po prostu unikała pokoju wspólnego Puchonów? Gdy dotarła na szczyt z przekąsem zauważyła, że nie jest tu sama. No cóż, ostatnimi czasy nie lgnęła zbytnio do ludzi a już na pewno nie szukała towarzystwa mężczyzn. Niemniej, postanowiła, że nic nie zepsuje jej dzisiaj humoru. Spojrzała się za balustradę, obserwując piękny widok, który się przed nią rozpościerał. Ludzie idący w kierunku Hogsmeade byli stąd tacy malutcy! Delikatna bryza rozwiała jej niedbale uczesane włosy, a Val przymknęła oczy. Choć pogoda nie rozpieszczała i wciąż nie było ciepło, w powietrzu już było czuć wiosnę. Bezwiednie oparła się o balustradę, po czym po chwili stwierdziła, że coś ostrego ukłuło ją w rękę. Syknęła cofając rękę. Gdy zobaczyła krew zamarła. - Cholera jasna! - zaklnęła nie po dziewczęcemu. A potem przypomniała sobie, że jednak nie jest tu sama. Zerknęła przelotnie na chłopaka siedzącego na ławce, którego znała tylko z widzenia. Posłała w jego stronę nieporadny uśmiech i wyjęła różdżkę. Jakie zaklęcie, jak to było, jak brzmiała ta inkantacja? Niestety ze stresu nie umiała jej sobie teraz przypomnieć. Co jej pozostało? Obserwowane, jak krew kapie na podłogę.
Będąc zajętym obserwowaniem smoka, nie zwróciłem uwagi, że nie jestem już sam. Odłożyłem zeszyt do torby i nieco się pochyliłem, zaczepiając zabawkę palcem. Ta, z tą samą dzikością, próbowała mnie w niego użreć. Wtem zadziały się dwie rzeczy : najpierw usłyszałem kobiecy głos dobiegający od balustrady, a następnie smok dziabnął mnie w palec i nie puścił. - Ffff... - wydałem z siebie, przymykając oczy i podnosząc rękę, ze smokiem wciąż przyczepionym do mojego palucha. - Ty mała cholero. - drugą ręką odczepiłem chińskiego palcogryza i wrzuciłem go do torby, skąd zaraz zaczęło dobiegać fuczenie. Miałem nadzieje, że nie zmasakruje mi zeszytu. Wstałem i podszedłem do dziewczyny, widząc, jak stoi z różdżką, chyba nie bardzo wiedząc, co ma robić. Kiedy byłem bliżej, dostrzegłem, że jej dłoń krwawi. Sięgnąłem po swoją różdżkę, i machnąłem, celując w ranę. - Vulnus alere. - rana momentalnie zniknęła. Schowałem patyk, uśmiechając się pokrzepiająco do dziewczyny. - Powinno już być lepiej. - skomentowałem, zerkając jeszcze na rękę. - Chyba nie mieliśmy okazji, jestem Felix. - kiwnąłem lekko głową i przeniosłem wzrok na uszczerbiony kawałek balustrady. - Ciekawe. - dodałem jeszcze, robiąc minę, jakby naprawdę rozwalający się i kaleczący innych kamień był interesujący.
Ty mała cholero. Czy on mówił o niej? Pomyślała, zerkając z ciekawością w kierunku chłopaka. Zobaczyła, że mała smocza figurka płata mu chyba jakiegoś psikusa i odetchnęła z ulgą. Nieznajomy wrzucił ją do torby, a po chwili… Po chwili do niej podszedł. OmójBożenaMerlinacorobić? Spanikowała, a strach ją sparaliżował. Mógł zobaczyć w jej oczach błysk niepewności, gdy wyjął różdżkę. I ulgę, w momencie, w którym wypowiedział uzdrawiające zaklęcie. - Dz-dzięki - odparła, czując jak rana się zabliźnia. Wyjęła z torby chusteczkę i otarła krew, posyłając mu nieśmiały uśmiech. - A ja jestem Val. To znaczy, Valerie Lloyd. - dodała nieśmiało, chowając brudną chusteczkę do kieszeni. Obserwowała go z ciekawością, chyba był starszy od niej. Obecność studentów bardzo ją onieśmielała, ale chłopak wydawał się być bardzo uprzejmy. - Ciekawe to jest to, jakim cudem nie spadłam. Z moim szczęściem wszystko jest możliwe, jak widać - mruknęła, przecierając oko. - Dziękuję - dodała. - Trochę jeszcze boli, ale przynajmniej krwawienie ustało. Przyglądała mu się uważnie, chcąc wywiedzieć o nim jak najwięcej. Po krótkiej chwili zapytała. - Jesteś uzdrowicielem? - założyła nieśmiało kosmyk włosów za ucho, wskazując na jego różdżkę. - Masz na to zadatki. Ta krew mnie chyba zupełnie sparaliżowała.
Widziałem jej niepewność, ale zrozumiałem ją bardziej jako stres związany z raną, niż z moją osobą. Zresztą, zwykle to ja uciekałem od ludzi, nie oni ode mnie. Będąc typowym introwertykiem miewałem chwile, że jeszcze ułamek sekundy dłużej i bym oszalał. Czasami mnie to wręcz denerwowało, ta moja mała aspołeczność. - Miło mi poznać. - kiwnąłem ponownie, obdarzając ją szerszym uśmiechem. Zrobiłem krok do tyłu, by mieć większy wgląd na balustradę. Przejechałem wzrokiem po dłuższym fragmencie, szukając więcej miejsc, którym groziło zawalenie. - Muszę przyznać, masz szczęście. To jedyne miejsce, które mogło pęknąć. - machnąłem ręką na małą wyrwę, po czym jeszcze raz użyłem różdżki. - Reparo. - odłamki wróciły na swoje wcześniejsze miejsce, sklepiając się ze sobą i tworząc na nowo lity kamień. - No, i po problemie. - Mruknąłem, wracając wzrokiem na dziewczynę. - Jeszcze nie, ale mam zamiar nim zostać. Tylko nie takim od ludzi, a zwierząt. - nieco się wzdrygnąłem, na myśl, że miałbym pracować w Mungu i mieć do czynienia z niewdzięcznikami, którzy mieliby do wszystkich pretensje za swój stan zdrowia, tylko nie do siebie. - Chwilę pracowałem, ale musiałem zrezygnować, bo nie miałem ukończonych studiów. - dodałem jeszcze, z widocznym smutkiem na twarzy. To uczucie szybko znikło, zastąpione zdziwieniem, gdy z mojej torby usłyszałem odgłos...darcia. - Ty szkodniku jeden. - nieco podenerwowany wsadziłem rękę i wyciągnąłem model smoka, który postanowił na obiad zjeść kawałek papieru. Miałem nadzieje, że nie było tam nic ważnego. - O, poznaj mojego nowego przyjaciela. - wystawiłem ręce w kierunku dziewczyny, pokazując jej smoka, dumnie gryzącego papier w swoim małym pysku.
Gdy zobaczyła uśmiech na jego twarzy, założyła nieśmiało kosmyk włosów za ucho. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktokolwiek (a już szczególnie ktoś starszy) obdarzał ją swoją uwagą. Jej też było bardzo miło. Tyle że te słowa ugrzęzły jej w gardle. Zaśmiała się, słysząc jego uwagę. No tak! Od czasu, gdy opuściła śnieżne pustkowia miała wrażenie, że szczęście ją opuściło. Zupełnie jakby magia, którą pozostawiła w tamtej jaskini przyniosła jej w jakiś sposób pecha. - Wcale mnie to nie dziwi. - Wywróciła teatralnie oczyma i wzruszyła ramionami. No cóż, cała ona. Obserwowała w milczeniu, jak różdżka znowu idzie w ruch, a inkantacja powoduje, że balustrada po chwili wygląda jak nowa. Magia jest jednak niezwykła, przemknęło jej przez myśl. Pomimo upływu lat wciąż nie mogła się do tego faktu przyzwyczaić. - O, to bardzo ciekawe. Taki magiczny odpowiednik weterynarza? Magorynarz? Magowet? - zażartowała, ale niezbyt jej to wyszło. Gry słowne nie były jej mocną stroną. Okej, szczerze mówiąc w tej chwili poczuła się bardzo zażenowana swoją skromną osobą. Gdy ujrzała jak posmutniał, nie wiedziała co zrobić. Przecież w ogóle go nie znała, jak zachować się w takiej sytuacji? Coś przydałoby się jednak powiedzieć. - No wiesz, tak czasem bywa. Życie. Ale ej, teraz jesteś na studiach i chyba jest fajnie, co nie? - dodała, czując, że chyba jeszcze bardziej się pogrąża. Z wdzięcznością przyjęła zmianę tematu. Spojrzała na figurkę smoka, posłała w kierunku Felixa uśmiech. - Widzę, że miałeś więcej szczęścia niż ja. Albo i nieszczęścia? - zapytała retorycznie, wyciągając palec w kierunku stworzonka. Zajadał się teraz kawałkiem papieru, nie mógł przecież teraz ugryźć… prawda?
Pokiwałem głową, na znak, że doskonale rozumiem. Moje imię bardzo często stanowiło ironię zdarzeń, które mnie dotykały. To, że dzisiaj zostałem jedynie osaczony przez istnie agresywny model smoka, nie oznaczało, że jeszcze się coś nie stanie. Może przyleci prawdziwy i mnie złapie, ale nie za palec, a całego? - Życie potrafi kopać w tyłek. Jedyne co możemy zrobić, to się do tego przyzwyczaić. Ewentualnie założyć pancerne majtki. - Zaśmiałem się z własnego pomysłu, który pomimo dość idiotycznego wydźwięku wcale taki zły mógł nie być. Ponownie się zaśmiałem słysząc o magorynarzu. - Raczej nie ma jak odmienić słowa weterynarz w odniesieniu do magicznego świata. - pokręciłem głową rozbawiony. - Także musimy się zadowolić przydługawym uzdrowicielem zwierzęcym. Może nie braknie miejsca na plakietce. - biorąc jeszcze pod uwagę moje dość długie nazwisko, musiałoby to wyglądać ciekawie. Upchane takim drobnym druczkiem, że stare osoby by się mocno musiały wytężyć, by przeczytać z kim mają do czynienia. - Wiesz, to sprawa dyskusyjna. Już raz przerwałem naukę na studiach na rzecz pracy. Jakoś nie podobała mi się tutejsza atmosfera. A teraz mnie zmusili do powrotu, bo potrzeba im dyplom. Schodzi się do tego, że nie są ważne moje zdolności czy wiedza, tylko to czy mam papier. - westchnąłem, trącając model smoka drugą ręką, na co maluch kręcił pyskiem w kierunku, z którego go "atakowałem". Po paru razach widocznie się zdenerwował, bo dziabnął mnie w rękę, na której go trzymałem. - Prędzej to drugie. Uwziął się na mnie. - jakby na potwierdzenie moich słów, palec Valerii jedynie powąchał i wrócił do znęcania się nade mną. Oczywiście, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu. - Wiesz co, jak chcesz, to możesz go wziąć. Lubię zwierzęta, ale z nim to dostanę szału. - Zaproponowałem, łapiąc model tak, by znaleźć się poza zasięgiem jego pazurów i zębów.
Zaśmiała się wraz z nim, w sumie było wiele racji w tym, co mówił. Pomimo tego, że miała zaledwie szesnaście lat i ona przyzwyczaiła się do myśli, że życie bywa gówniane. Jedyne co mogła robić, spotykając kolejną przeciwność losu to zbyć ją szczerym śmiechem. Nienawidziła przecież płakać. - Myślę, że będzie ci do twarzy w białym kitlu z tą przydługą nazwą na plakietce - odpowiedziała rozbawiona, zupełnie nie zauważając tego, jak jawnie go skomplementowała. - To fajne, że chcesz pomagać zwierzętom. Nie każdy cechuje się taką cierpliwością - dodała, przyglądając mu się z uśmiechem. Pomimo tego, że unikała ostatnio towarzystwa chłopaków, Felix przypadł jej całkiem do gustu. Wydawał się taki sympatyczny. - Och - westchnienie wyrwało się z jej ust. - A co tak właściwie ci się nie podobało? - zapytała, łapiąc za ramię torby. Ona sama marzyła o tym, żeby po zakończeniu szkoły dostać na studia i nie wyobrażała sobie co takiego mogło mu się nie podobać w atmosferze tej cudownej szkoły. - Wiesz, papier niestety musi być. Ja sama nie zdobędę nigdy bez niego wymarzonej pracy. Chlapnęła, a po chwili rumieńce wstąpiły na jej twarz. No, Val. Z wdzięcznością przyjęła nagłą zmianę tematu. - No co ty! To ty go znalazłeś, nie mogłabym przyjąć tak szczodrego prezentu - powiedziała, zerkając na miniatury model smoka, który uwziął się na Felixa. - Poza tym chyba cię polubił. To trochę jakbyś miał swojego pokemona. Dodała, bo żyjątko skojarzyło jej się z kreskówką, którą mama puszczała jej za dzieciaka. Valerie do tej pory nie umiała przyzwyczaić się do tego, że nie każdy czarodziej znał świat mugoli tak dobrze jak ona.
Wyobraziwszy siebie w białym kitlu i z plakietką, nie mogłem powstrzymać śmiechu. Gdybym wchodząc do kliniki wpadł na taką osobę, to bym pewno zwątpił. Ewentualnie potrzebowałbym taką...no przynajmniej na wielkość kieszeni. Albo taką, co po wciśnięciu czytałaby na głos, co jest na niej napisane. To byłoby ciekawe. - Jeśli do tego dojdzie, to Tobie jako pierwszej wyślę zdjęcie. - zawyrokowałem, mając nadzieję, że pewna blond gryfonka się o to nie obrazi. Pokiwałem głową na boki, patrząc się przy tym nieco do góry, obserwując poruszające się chmury. Cierpliwość, cecha, której brakowało niezliczonej rzesze ludzi. Każdy chciał załatwić coś na już, na teraz, a najlepiej na wczoraj. Czy to termin pracy, czy sprawy urzędowe...a najbardziej to problemy zdrowotne. I to ciągłe zrzucanie winy na medyków, jeśli coś poszło nie tak, lub pacjent nie dostosował się do zaleceń. - Hmm... - musiałem się chwilę zastanowić, by udzielić w miarę złożonej odpowiedzi. - W głównej mierze czułem się ograniczony. Wiesz, tu trzeba lecieć na zajęcia, tu zadanie odrobić, tu coś przygotować...lubię się uczyć, ale nie na zasadzie siedzenia w czterech ścianach i robienia wszystkiego tylko teoretycznie. Za ten czas co pracowałem, to nauczyłem się znacznie więcej niż przez wszystkie lata w Hogwarcie. - nie mogłem mieć jednocześnie pretensji do szkoły, której głównym zadaniem było nauczenie nas podstaw funkcjonowania magii i jej wykorzystania w życiu codziennym, jednak z drugiej strony przy sporej liczbie rzeczy brakowało mi właśnie tego praktycznego zastosowania. Co z tego, że wiedziałem jakie zaklęcie zastosować na złamaną nogę, jak nie wiedziałem jak się zachować, gdy faktycznie ja lub ktoś bliski zostanie ranny? Pod wpływem stresu można było zapomnieć nawet najprostsze rzeczy, a co dopiero wiedzę bardziej wyspecjalizowaną. Nie mówiąc już o innych rzeczach. Słysząc o pokemonach uniosłem brew. Kojarzyłem tą nazwę, wiedziałem po krótce o co chodzi, ale jakoś nie mogłem sobie wyobrazić co mają wspólnego pokemony i model smoka. - No raczej go nie zamknę w kuli, a potem przyzwę krzycząc jego imię. - Przekrzywiłem głowę, zdobywając się na cień uśmiechu, uwidoczniając swoje niezrozumienie. Postanowiłem też nie naciskać i ponownie wrzuciłem smoka do torby, tym razem do bocznej kieszeni, żeby nie mógł mi zniszczyć nic cennego. - A jaka jest Twoja wymarzona praca? - zapytałem, opierając się o naprawianą balustradę.
Zarumieniła się, słysząc jego uwagę. Co prawda ledwo go znała, ale nie przeszkadzało jej to w tym, aby już stwierdzić, że okropnie się jej spodobał. Taka już była, ufna i kochliwa. A on był i miły, i przystojny, i nawet traktował ją… no cóż, po prostu dobrze. Naprawdę poświęcał jej całą swoją uwagę pomimo różnicy wieku, która ich dzieliła. Mógł ją przecież totalnie olać. Przysłuchiwała się jego słowom, unikając mimowolnie patrzenia w jego oczy. - Praktyka czyni mistrza - odpowiedziała, kiwając z powagą głową. Nie wątpiła w jego słowa, sama miała nieraz wrażenie, że podstawa programowa i przyjęty tok nauczania trochę ogranicza ich możliwości. Ale co mogła na to poradzić? Była zaledwie uczennicą i to pochodzącą z mugolskiej rodziny, musiała tańczyć jak im grano - Wiesz, też mam czasem wrażenie że zadawanie nam tony esejów do napisania to niezbyt owocne wykorzystanie naszego czasu. Jest wiele prawdy w tym co mówisz, ostatnio sama przekonałam się, że nawet wybitny zadania domowego na zaklęciach nie pomoże w walce z szablozębnym niedźwiedziem. - dodała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Nieco zbladła na wspomnienie wyprawy w poszukiwaniu smoka, ale na jej twarzy błąkął się uśmiech. Bądź co bądź jakoś dała tam sobie jakoś radę. W końcu przeżyła. - Zgaduję, że masz rację. Ale jakieś imię powinien chyba mieć, nie sądzisz? - zapytała, ignorując głos w swojej głowie podpowiadający jej, że chyba zrobiła z siebie trochę idiotkę. Obserwowała jak chowa smoczka do torby i delikatnie się uśmiechnęła. - Yyy, no… cóż. Ja ostatnio pomyślałam sobie, że fajnie byłoby zostać aurorem - odpowiedziała na jego pytanie, spoglądając na swoje buty. Nie była pewna czy dobrze było mówić to wszystkim na prawo i lewo, ale nie potrafiła zdobyć się na kłamstwo.
Spojrzałem na nią zaskoczony, słysząc o niedźwiedziu szablozębnym. Przejechałem wzrokiem po jej sylwetce, jakby określając ile może mieć lat. - I widzę wyszłaś z tego w jednym kawałku. Jestem pełen podziwu. - pokiwałem głową, uśmiechając się z mieszaniną zaskoczenia. Kontakt z tego typu zwierzęciem wymagał o wiele więcej niż nieco szczęścia i umiejętności. Jeżeli była sobie w stanie poradzić w tak młodym wieku, to wolałbym z nią nie zadzierać, kiedy ukończy swoje nauczanie. Zastanowiłem się chwilę, biorąc pod uwagę jej słowa. Nazwanie modelu smoka nie było czymś bardzo potrzebnym, ale nadawało mu swego rodzaju osobowość. Skoro ludzie potrafili nadać imiona swoim ulubionym misiom przytulankom, a nawet bronią, to dlaczego ja nie mógłbym nazwać modelu, który zachowywał się jak żywy? - Co powiesz na...Palcogryz? Na wspomnienie tego, jak się poznaliśmy? - w zasadzie zapytałem się smoka, ale zerknąłem na Val, obserwując jej reakcję. - Ej, to bardzo dobry pomysł! Posada aurora jest mocno szanowana. Należałabyś do elity. - pokiwałem głową, uśmiechając się szeroko. Skoro była w stanie pokonać niedźwiedzia szablozębnego, to czarnoksiężnicy byliby dla niej pestką!
Był zaskoczony i pełen podziwu. Bardzo schelbiało to młodej dziewczynie, która mimowolnie pomyślała, że nie zasługuje przecież na laury. W końcu to nie jej nieśmiałe depulso powaliło go na ziemię. Ona ledwo co pomogła Ariadne i kilku innym osobom obezwładnić oszalałego niedźwiedzia. - Jakimś cudem się udało. Tak na marginesie, jeśli chciałbyś się wybrać na wyprawę organizowaną przez Hogwart - zastanów się dwa razy. Nikt nie mógł przewidzieć, co się stanie w tamtej jaskini. Jak dobrze, że byliśmy pod opieką dorosłych! - odparła, spoglądając na piękny widok rozpościerający się z tarasu. - Palcogryz? Brzmi akuratnie - odpowiedziała, zerkając na niego przelotnie. Nie była pewna czy mówi do niej czy do smoka, ale z nich dwóch to ona była w stanie wydukać odpowiedź. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a potem zbladła. No tak, elita czarodziejskiego świata. Brzmi nieosiągalnie jak dla kogoś, kto urodził się w mugolskiej rodzinie. - Wiesz, bardziej myślałam, że może jest to jakiś sposób na ciekawe życie. W sensie… lubię adrenalinę - przyznała szczerze, choć wiele osób zapewne by ją o to nie posądzało. Przecież to takie słodkie i puchoniaste i na pewno nie cechuje się odwagą. - Nie jestem pewna, czy odnalazłabym się na salonach. Ale ganiać z różdżką za kłusownikami, czarnoksiężnikami i przemytnikami. To jest to - zaśmiała się wdzięcznie, czując jak nieco rumienią się jej policzki. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale nieubłaganie powoli zbliżał się zmierzch. Podążyli więc w kierunku zamku, wymieniając się uprzejmościami a potem każde z nich poszło w kierunku swojego dormitorium. - No to… do zobaczenia na zajęciach - powiedziała nieśmiało na pożegnanie, szczerze licząc jeszcze na to, że ją zatrzyma i… i co, tak właściwie? Zaprosi na randkę. Ty głupio dziewczyno, przemknęło jej przez myśl, gdy odwróciła głowę przez ramię.
Jej przechadzki po zamku zazwyczaj nie miały konkretnego celu, lecz tym razem zamierzała udać się prosto z dormitorium Gryffindoru na taras widokowy. Wiązała z tym miejscem dużo miłych wspomnień, szczególnie tych chwil przeżytych w zeszłym roku z Amaruqiem. Zbliżały się Święta, za chwilę miała wrócić do domu na bite dwa tygodnie, a wciąż nie otrzymała żadnej informacji od niego. Pakując walizkę wygrzebała bluzę Tequali, którą dał jej na pamiątkę, choć wtedy jeszcze nie wiedziała, że będzie to jedyne, co jej pozostało po wspaniałym chłopaku z Ameryki Południowej. Tego dnia wdziała ją na siebie, by chociaż przez chwilę wyłapać spomiędzy bawełnianych włókien tę zapachową esencję, którą zwykła się napawać w jego towarzystwie. Na bluzę zarzuciła jeszcze płaszcz, bowiem pogoda i mróz nie odpuszczały, i na zewnątrz szalał mróz. Krajobraz skuty lodem, choć surowy i srogi, niewątpliwie był piękny. Już od wejścia na taras zachłysnęła się tym widokiem, żałując, że po raz pierwszy w tym roku zjawiła się tu dla podziwiania panoramy błoni. Wolnym krokiem podeszła do barierki, a stukot obcasów w jej butach niósł się echem po całym tarasie. Z westchnieniem oparła się o balustradę, czego szybko pożałowała. Pod wpływem naporu jej ciała (a oparła się o nią całym ciężarem), kamień pękł i kilka odłamków zraniło ją w dłoń. Odskoczyła jak oparzona, tym razem wyjątkowo nie przez realne oparzenia. Spojrzała na pojawiającą się na jej dłoni czerwoną rysę, szybko wzbierającą kroplami krwi. - Kurwa... - mruknęła pod nosem niecenzuralnie, przykładając w pierwszej chwili dłoń do ust.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był już spakowany na powrót do Inverness i szczerze na to czekał. Została tylko jedna noc i mógł opuścić ten burdel, by choć trochę odpocząć. Oczywiście skłamałby mówiąc, że go to nie stresowało, bo ten okres świąteczny zawsze był dla niego ciężki. Żeby więc jakoś rozładować ten stres, postanowił udać się na taras widokowy, który był jednym z jego ulubionych miejsc do jarania. Widok, jaki się stamtąd roztaczał zapierał dech w piersiach i chyba nigdy nie miał mu się znudzić. Jedna z niewielu rzeczy, jakie kochał w tym miejscu. Nie zdążył nawet dobrze przekroczyć progu tarasu, gdy usłyszał przekleństwo, dochodzące niewątpliwie z kobiecych ust. -Tym razem to nie ja! - Uniósł obronnie ręce ku górze, widząc Kate. Zaraz jednak uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy zobaczył krew na jej dłoniach. -Twoja? - Żarty nie do końca go opuściły, gdy wskazywał na widoczne ślady juchy. Wolał się najpierw upewnić, z czym ma do czynienia nim podejmie jakieś działania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate była święcie przekonana, że naprawdę ciążyła nad nią jakaś paskudna klątwa, przez którą nieustannie spotykała na swojej drodze problemy. Mierzenie się z przeciwnościami losu miało to do siebie, że każde kolejne potknięcie dodawało tę kropelkę do czary goryczy i ta Gryfonki pomału się przelewała. Nie pamiętała tygodnia w ostatnich miesiącach bez odniesienia obrażeń fizycznych. Jeśli nie poparzenie herbatą, to poparzenie roślinne, a teraz? Krew ciekła jej już do nadgarstka. Nie zdążyła wpakować tej dłoni do ust jak zamierzała na początku (co w kontekście posiadanego rozcięcia było na pewno korzystniejsze dla gojenia się rany), ponieważ usłyszała kroki i zobaczyła Ślizgona, z którym ostatnio podpaliła cieplarnię. @Maximilian Felix Solberg, promienny jak każdego dnia i od samego rana skory do żartów. - Nie, to z poprzedniej ofiary - odparła z uśmiechem. Chciałaby nie zwracać uwagi na rozcięcie, lecz rana choć niewielka, dawała jej się we znaki. Kto wie, może pod skórą utknął jej jakiś fragment kamiennej balustrady?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie na klątwę wyglądało. Max też o tym przez chwilę pomyślał, gdy przypomniał sobie ich poprzednie spotkania. Co prawda nie wiedział o tym, co się jej działo, gdy nie było go obok, więc jak zwykle wysnuł wniosek, że on musi przynosić jej pecha. -Wiesz, jak szukasz kolejnej, oto jestem! - Wyszczerzył się, po czym podszedł i bez pytania ujął jej zranioną dłoń. -Ale zanim mnie pozbawisz tlenu w płucach pozwól, że to ogarnę. Nie daj się złapać na morderstwie tuż przed świętami. - Poradził jej mądrze. Co jak co, ale wiedział jak łamać regulamin i nie dać się złapać. Owszem, nie zawsze mu się to udawało ale i tak większość przewinień chłopaka pozostała bez konsekwencji, więc statystycznie był mastermindem. Zaraz też wyjął różdżkę, rzucając Vulnera Alere i patrzył uważnie, jak rana powoli się zamyka i bandażuje pod wpływem odpowiedniego zaklęcia. -Zostajesz na święta, czy wybierasz dom? - Zagadał ciekaw, czy gryfonka jest aż taką masochistką. Oczywiście wiedział, że sytuacje rodzinne ludzi bywają pojebane, ale powrót do domu nie musiał od razu oznaczać spędzenia w nim świąt.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Och, spokojnie, bez Maxa też nieustannie robiła sobie krzywdę, nie miał tu niczego wspólnego z czającym się na nią pechem. Po prostu klątwa trwała sobie w najlepsze i pozostawało jej tylko zastanawiać się, kiedy minie albo kto ją w ogóle rzucił. Czym sobie zasłużyła na takie traktowanie od losu? Za mało dobrych uczynków zrobiła? Źle skrobała to gówno w sowiarni? Dobra, pożar w cieplarni pewnie nie dodał jej zbyt wielu punktów u Góry... Niby taka zwinna i żwawa, a niezdarna jak słoń w składzie porcelany. Bez słowa sprzeciwu pozwoliła ująć się za dłoń. - Myślisz, że byłabym w stanie aż tak zapierać dech w piersi? - zapytała z uśmiechem, obserwując jak leczył jej ręce wprawnymi ruchami nadgarstka i odpowiednim zaklęciom. Doceniała, że bezinteresownie oferował jej swoje umiejętności uzdrowicielskie i oszczędzał jej wizyty w skrzydle szpitalnym. Co ci Ślizgoni tacy uczynni? Najpierw Lockie, teraz Max? Od dawna wiedziała, że Dom Węża był okryty złą sławą, ale chyba zacznie chodzić i głosić dobrą nowinę, że nie taki wąż zły jak go malują! - Wracam do domu - odpowiedziała na pytanie, wciąż przyglądając się swojej ręce, z której znikały już ślady krwi, a samo przecięcie się zasklepiało. Po kilku chwilach nie było śladu po urazie. - Niewielu zostaje, pewnie nudziłabym się tu na śmierć - dodała jeszcze. - A Ty? Spakowany?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawda, gryfoni często się w coś pakowali, ale według Maxa, sami się o to prosili. Nie żeby ślizgoni byli lepsi, wszystkim w tym zamku brakowało piątej klepki, tylko nie każdy wkładał ręce do ognia, by sprawdzić, jak mocno tym razem się poparzy. -Oj bez wątpienia. Masz tę niebezpieczną iskierkę w oczach. - Nawet się nie zastanawiał. Bez względu na to, o czym w tej chwili traktowała rozmowa, był pewien swojej racji, choć do morderstwa było dziewczynie raczej dalej niż do łamania serc. Dalej, nie oznaczało jednak czegoś niemożliwego. Zaklęcia lecznicze znał aż za dobrze, bo stosował je głównie na sobie. Nienawidził, gdy inni się za to brali, a już najgorzej, gdy przez chęć pomocy, Max ostatecznie lądował w szpitalu. Mało co aż tak go wkurwiało jak placówki medyczne i choć początkowo wcale nie był z tego powodu szczęśliwy, zdecydowanie cieszył się, że jego były partner brał obowiązek leczenia go na swoje barki. Przynajmniej i Solberg się czegoś nauczył i teraz mógł zmywać dowody zbrodni z rąk Kate. Skinął głową na jej odpowiedź, zastanawiając się, gdzie dom dziewczyny może się w ogóle znajdować. -Prawda, choć niektórzy właśnie z tego powodu zostają. - Znał wiele osób, które ceniło sobie spokój, jakim odznaczał się Hogwart w okresie świątecznym. Zdecydowanie był wtedy bardziej znośny niż podczas reszty roku, ale to było za mało dla Maxa szczególnie, że miał pewne tradycje, z których nie potrafił nawet teraz zrezygnować. -I to od tygodnia. - Prychnął, nawet nie próbując udawać, że chce spędzić tu tydzień więcej niż musi. -Stacey by mnie żywcem pokroiła jakbym nie wrócił, a ja sam nie potrafię odmówić sobie jej zapiekanki. I wkurwiania młodego. Niech nie zapomina, że ma brata w papierach. - Dość ogólnie przedstawił gryfonce swoją sytuację, pomijając najistotniejsze fakty, jak to często miał w zwyczaju.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Swoją drogą, Maximilian zdecydowanie częściej odnosił się w ich rozmowach do morderstw, niż do innych rzeczy, więc pytanie zasadnicze powinno brzmieć, kiedy Kate wbije sobie do głowy, że to dość podejrzane zachowanie i powinna uważać na siebie, by nie zostać zepchnięta z tarasu lub nie wąchać kwiatków od spodu w okolicach padoku pegazów? Najwyraźniej nigdy, skoro dalej patrzyła na niego tymi dużymi, zielonymi oczami niczym słodka sarenka. - Ja? Niebezpieczna? - zapytała teatralnie zszokowana podobną insynuacją, na podkreślenie swojej niewinności kręcąc w miejscu nóżką na paluszkach. Zdecydowanie miał rację, że potencjał do łamania serc miała większy niż do łamania kończyn, bo w dziewczynie nie było ni krzty agresji. Walczyła wyłącznie w obronie własnej i słusznych sprawach, natomiast osąd, co było słuszne lub nie, często należał do wyższych instancji. Osobiście nie wyobrażała sobie spędzić świąt w zamku. Po pierwsze - był to jeden z niewielu okresów w ciągu roku, kiedy faktycznie mogła wrócić na dłuższy czas do domu i zostać porwana w objęcia dwóch najważniejszych kobiet jej życia. Przebywanie w ich towarzystwie będzie na pewno kojące dla jej nabytych ran i złamanego serca, zawsze potrafiły napełnić ją na nowo energią i przygotować na kolejny semestr wyzwań. Po drugie - Hogwart, choć piękny i ozdobiony, nie potrafił zapewnić jej tej małej, bliskiej wspólnoty, kiedy wszyscy najbliżsi jej ludzie wyjeżdżali z niego. Była niemal pewna, że zostałaby sama w dormitorium, a cały dzień spędzałaby najwyżej w towarzystwie skrzatów domowych, bo teraz już przynajmniej wiedziała, w którą stronę iść do kuchni. Nie byłoby to złe towarzystwo, ale Kate była stworzeniem stadnym. Potrzebowała innych, by nie oszaleć. - Stacey to twoja mama? - zapytała z zaskoczeniem słysząc wypowiadane imię. Pomyślała, że to byłoby okropnie dziwne, gdyby o swojej rodzicielce mówiła per Viviane. - Dziękuję za pomoc - dodała jeszcze, posyłając mu pełen ciepła uśmiech. Jeśli puścił jej rękę, prawdopodobnie schowała ją do kieszeni, lecz jeśli wciąż ją trzymał, absolutnie nie zamierzała jej zabierać. Jego dłoń ogrzewała nawet lepiej niż kieszeń.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
On lubił rozmawiać o dziwnych rzeczach, choć to prawda, że przy Kate wyjątkowo często odzywał się na tematy końca żywota. Zazwyczaj czyjegoś, co też było dziwną odmianą jak na niego. -Ty. Niebezpieczna. - Powtórzył z uśmiechem. Co jak co, ale w niewinność Kate nie wierzył nawet, jeśli za bardzo jej jeszcze nie znał. Widział, że dziewczyna jest zadziorna i ma ten "pazur" charakterystyczny dla gyfonek. Bardzo dobrze spędzało mu się z nią czas i liczył na to, że odkryje w końcu, do czego na prawdę jest zdolna, bo coś czuł, że razem mogą iść na niepowtarzalną przygodę. Temat świąt był zawsze ciekawy. Każdy miał swoje zwyczaje i tradycje, a poznawanie ich czasem sprawiało, że Solberg nie wierzył w to, co słyszał. Wydawało się jednak, że Kate stawia na normalny czas z rodziną, dość podobny do tego, którego sam doświadczał. Przez chwilę patrzył na dziewczynę z wyraźnym nieogarem w oczach, bo jej pytanie zbiło go nieco z tropu. Zapomniał, że praktycznie nic o sobie nie wiedzieli i nie była wtajemniczona w tę telenowelę, jaką była jego sytuacja rodzinna. -Zastępcza, ale tak, mama. - Szmaragdowe tęczówki odbiły ciepłe uczucia, jakie żywił do kobiety. O Freyi nigdy tak miło nie powiedział i jeśli ktoś zasługiwał na takie słowa, to tylko i wyłącznie szkocka pisarka, która dała Maxowi prawdziwy dom. Kochał i ją i Nicka i nie wyobrażał sobie, a raczej nie chciał myśleć o tym, jakby skończył, gdyby nie przyjęli go do siebie. -Nie ma sprawy. - Odpowiedział, zdając sobie sprawę, że wciąż trzymał jej dłoń. Puścił ją powoli, po czym oparł się o murek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate w gruncie rzeczy była nieszkodliwa. Miała w sobie zbyt wiele dobra i optymizmu, by komuś utrudniać życia. Bywała porywcza i dość często na niepowodzenia reagowała złością i irytacją, lecz rzadko kiedy przekuwała te uczucia w miecz do walki z innymi. - Masz o mnie jakąś dziwną opinię - stwierdziła z rozbawieniem, ale nie przykuwała do tego większej uwagi. Wiedziała, że to po prostu przekomarzanie, a w istocie nic o sobie nawzajem nie wiedzieli. Może z plotek, bo na pewno nie z prywatnych rozmów. Gdyby miała wybrać ulubioną przerwę w roku szkolnym, byłyby to oczywiście wakacje, choć święta Bożego Narodzenia były tuż za nimi! Coś w dekoracjach, światełkach, wszystkich tych gwiazd, śnieżynek i bałwanków sprawiało, że buzia sama się cieszyła. No i prezenty! Zawsze mogła znaleźć jakieś skarby pod choinką, uwielbiała też obdarowywać innych ludzi. - O - wyrwało jej się w pierwszej chwili. Nie wiedziała, jak powinno się reagować na takie informacje. Max nie wydawał się specjalnie poruszony tą sprawą, wręcz wypowiedział się o swojej mamie zastępczej z czułością i realnie wyczuwaną miłością - co było super, cieszyła się dla niego, że posiadał bliskich, którzy wiele dla niego znaczyli. Jednak sam fakt, że byli to rodzice zastępczy, świadczył o tym, że gdzieś tam byli ci prawdziwi, rodzeni i z jakiegoś powodu nie byli teraz obecni w jego życiu. Chyba, bo też nieładnie było tak zakładać. Uśmiechnęła się jednak, puszczoną przez niego dłoń chowając w kieszeni, by nie zmarzła na mrozie. - Robicie coś fajnego w święta? Wspólne wyjazdy, jakieś tradycje? - zagadała jeszcze, gotowa pociągnąć temat. - Moja mama co roku pakuje w czekoladowy pudding knuta na szczęście. Wyobraź sobie, że jeszcze nigdy nie udało mi się go znaleźć! - powiedziała, choć gdyby się nad tym zastanowić, nic dziwnego patrząc na jej pecha. - Za to moja babcia często łamie na nim zęba, na szczęście sztucznego... - Oh, gdyby Albertine usłyszała, co jej wnuczka opowiada przystojnym kolegom, wytargałaby jej ucho!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Masz szansę wyrobić we mnie tę właściwą. - Puścił jej oczko, wcale nie oczekując, że zacznie mu tu teraz udowadniać jaka to miła i kochana jest. Wręcz uważał, że ma charakterek, który warto pielęgnować. Sam niespecjalnie czekał na prezenty. Nie to było dla niego esencją świąt, choć lubił sprawiać innym radość upominkami. Zazwyczaj nie żałował kasy na bliskich, choć bywało, że miał ogromny problem z tym, co im sprawić. Szczególnie najstarszej siostrze i jej pociechom, z którymi kontakt miał najmniejszy. Ze śniegu za to zawsze cieszył się jak dziecko i uwielbiał korzystać z białej atmosfery. Roześmiał się krótko na jej reakcję. Wiedział, że ten temat wprawia ludzi w zakłopotanie, ale minęła już dekada i dziwnym by było, jakby jakkolwiek sam miał z tym problem. Szczególnie, gdy jego sytuacja zmieniła się diametralnie po tym, jak opieka społeczna odebrała go od jego rodzicielki, która choć już martwa, wciąż chłopaka prześladowała i zsyłała na jego połamaną psychikę mnóstwo problemów. -To nic. - Machnął ręką, dając tym samym znak, że ma się nie krępować. Jeśli tylko chciała, mógł odpowiedzieć na każde jej pytanie, choć nie był pewien, czy jest w stanie to znieść. -Zależy, co dla kogo jest fajne. - Odpowiedział zaraz w swoim stylu. -Zazwyczaj wszyscy zbierają się u nas i robimy jakieś przedstawienie, czy inne durne talent show. Póki dziadek żył to go odwiedzaliśmy w Edynburgu, ale teraz już nie ma co. - Wyjaśnił po krótce, pomijając tradycję wkurwiania Hugo magią. Max był ciekaw, jak ten wrzód zmienił się przez ostatnie miesiące. W tym roku widzieli się nieco więcej i Solberg musiał przyznać, że jego przybrany brat nieco dorósł. Ale tylko nieco. -Widać, kto ma szczęście. To nie jest przypadkiem niebezpieczne, takie wrzucanie rzeczy niejadalnych do jedzenia? - Wyobraził sobie tę scenkę, jak babunia łamie zęba na pieniążku i znów się roześmiał. Tak, święta rządziły się zdecydowanie swoimi prawami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Czas miał pokazać, czy opinia Maxa na jej temat ulegnie zmianie, a jeśli tak to na lepsze, czy gorsze. Patrząc na to jak szybko udawało im się zacieśniać więzy w zasadzie bez większego pojęcia o sobie nawzajem, istniała szansa, że dojdą do etapu bezwzględnej akceptacji, w którym już żadna informacja na temat przeszłości, życia i wad charakteru nie będzie miała znaczenia. Kate nie chciała być wścibska i dopytywać, co stało się z jego rodzonymi rodzicami. Niektóre historie wolały zostać nieopowiedziane. Ona sama osobiście nie miała problemów z opowiadaniem o swojej rodzinie, szczyciła się silnymi kobietami, które miała w swoim życiu. Problem zaczynał się, gdy ktoś zadawał pytania o jej ojca. Najczęściej zbywała je krótko jakimś mało śmiesznym żartem, że zjadł go smok czy coś w tym stylu, bo wciąż zbyt bolesne było dla niej mówienie o jego odejściu, szczególnie że była jednym z powodów - a w swojej głowie tym głównym. Widziała jednak, że u Maxa rodzina zastępcza nie stanowiła problemu, to znaczy całkiem otwarcie o niej wspominał. - Dawno wzięli Cię pod swoje skrzydła? - zapytała więc z nieco większą pewnością teraz, kiedy już wiedziała, że przedmiot rozmowy nie był w żaden sposób wrażliwy. - Co im pokazujesz na takim talent show? Swoje pegazy? - zapytała i natychmiast się zaśmiała z własnego żartu. - Ale nie, tak poważnie, występujesz jeszcze na takim talent show, czy to rozrywka dla najmłodszych? - dodała jeszcze, bardzo ciekawa takich atrakcji. U niej w domu nie miały miejsca takie zabawy i gry, czasem wspólnie układały magiczne puzzle, odkąd skończyła siedemnaście lat dołączyła także do sączenia przy tym winka. - Och, moja babcia zdecydowanie ma największe szczęście z nas wszystkich. Przekazała wszystko, wdzięk, urodę, ale szczęścia nie oddała - skwitowała żartobliwie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby trafił inaczej, sam pewnie miałby wstręt do kobiet, albo traktował je jedynie jako zabawki. Na szczęście, gdy wydostał się spod prawnej opieki Freyi, trafił do domu, gdzie nauczono go szacunku do wszystkich. Czy z tego korzystał, to już inna historia. Uważał, że na coś takiego trzeba sobie zapracować i jeśli ktoś ewidentnie mu nie pasował, po prostu nie widział powodu, by traktować go lepiej. Może nie było to za ładne z jego strony, ale też zdecydowanie bardziej wolał przetrwać niż mieć we wszystkich przyjaciół, czego niestety już tak łatwo nie dało się z niego wyplenić. Zapewne był to tylko jeden z powodów, dla których Tiara Przydziału umieściła go w Slytherinie. -Będzie z dwanaście lat. - Odpowiedział, sam będąc pod wrażeniem, jak ten czas mu zleciał. Wiedział, że gdyby to wszystko wydarzyło się później, albo co gorsza wcale, mógł skończyć z Obskurusem, jeśli nie ogólnie martwy. Tak, dość późno ujawniły się jego magiczne talenty, jak na to, co słyszał. Cieszyło go jednak, że stało się to już w miejscu, gdzie czuł się bezpiecznie i mimo początkowego szoku ze strony przybranej rodziny, dane mu było bez problemu rozwijać te nienaturalne zdolności. Zaśmiał się na jej sugestię, bo właśnie dała mu pomysł na tegoroczne wystąpienie. -Zazwyczaj jakieś proste zaklęcie. Niestety jesteśmy zobowiązani brać w tym udział do usranej śmierci, więc chyba będę musiał wymyślić powoli coś innego. - Nawet nie ukrywał, że szedł na łatwiznę. Bardziej interesowała go pyszna zapiekanka niż artystyczną część Wigilii. -I dobrze. Niech ma coś z życia na stare lata. - Stanął w obronie babci. Owszem, wiele rzeczy uciekało na starość, ale ważne było mieć coś, czego można się jeszcze chwycić. Sam uważał, że jemu musi zostać poczucie humoru, bo przyszłość starego, marudnego dziada ani trochę mu nie odpowiadała.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Dla Kate wychowanie w domu pełnym kobiet (choć umówmy się, nie było ich tak znowuż dużo, zaledwie ona, jej mama i babcia...) było bardzo rozwojowe. Nie miałaby obecnej pewności siebie i wartości, gdyby nie ta dwójka stale czuwających nad nią mądrych głów. Jedynie brak męskiego wzorca oraz ewidentnie przekazywane w genach skłonności do wybierania niekoniecznie pasujących partnerów okazały się być jej bolączką w przyszłości. Wychowanie bez ojca, jeszcze na dodatek ze świadomością, że jego odejście było najprawdopodobniej przesądzone jej ujawniającymi się magicznymi zdolnościami, nie dało jej popalić w czystym tych słów znaczeniu. Miała dobrze, prawdopodobnie lepiej niż większość uczniów i studentów Hogwartu, często noszącymi w sobie znacznie gorsze historie, pełniejsze cierpienia niż jej własna - ale jednak w tych gorszych chwilach wracał do niej ten aspekt porzucenia. Ponownie, znacznie gorzej znosiło się porażki spowodowane byciem kimś. - To kawał życia - stwierdziła, bo patrząc przez pryzmat jej własnego, trzy czwarte. Max był chyba starszy, tak przynajmniej kojarzyła, ale nigdy nie pytała go o wiek i te lata, kiedy w Hogwarcie go nie było. Wychodziła z założenia, że pewne rzeczy wyjdą w praniu i nie powinno się naciskać, by poznać człowieka dogłębnie w krótkim czasie. Niewielu było dane połączyć się z kimś na tyle emocjonalnie, by zgłębić charakter i jego przeszłość na poczekaniu. - Cały czas miałeś w zanadrzu pegazie sztuczki i nigdy nie wpadłeś na prezentację rodzinie? Wow, czuję się teraz wyróżniona! - rzuciła ze śmiechem, bujając się nieco na piętach. - Starość? - powiedziała tonem, jakby co najmniej ją uraził. - Gdyby Albertine usłyszała, że mówisz o niej jak o staruszce, nie wiem czy wróciłbyś z uszami do domu, tak by Cię wytargała! - dodała celem wyjaśnienia, ponownie śmiejąc się. - Serio, ma więcej wigoru niż my oboje razem wzięci. Zupełnie jakby młodniała z przybywającymi latami. A jaki ma cięty język!