Widok z tarasu rozpościera się na drogę do Hogsmeade. Latem jest tu niezwykle przyjemnie - można miło spędzić czas przy kamiennym stole, a i zapewniona jest tu cisza i spokój. Jesienią jest tu bardzo wietrznie, a więc uważajcie na swoje tiary!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - podchodząc do balustrady kątem oka zauważyłeś dziwny przedmiot, sprytnie ukryty tuż obok jednego posążku. Okazuje się to sakiewka, jednak wydaje się w środku dziwnie miękka. Zaglądasz do środka i od razu wiesz, że to był bardzo kiepski pomysł. Z sakiewki zaczyna wylewać się błoto... strumień gęstego błota, które w ciągu paru chwil pobrudziło Twoje buty, spodnie i połowę tarasu nim zdołałeś je wyrzucić/zamknąć. Do Twoich nozdrzy dobiega paskudny odór, jakby wymieszano błoto z łajnobombami? Jeśli chciałeś szybko opuścić to miejsce, to nic z tego! Profesor Bennett przechodziła akurat nieopodal i widząc sytuację na tarasie nakazała Ci posprzątać bagno pod groźbą utraty punktów. Obiecała sprawdzić efekt Twoich prac za równą godzinę.
2 - wygodnie usiadłeś sobie na ławce i robisz to, po co tu przyszedłeś. W pewnym momencie czujesz jakby coś Cię podgryzało na wysokości nogawki... Schylasz się i zauważasz bardzo krnąbrny model smoka (+1 do ONMS) - chińskiego ogniomiota. Wyraźnie Cię polubił i nie chce zostawić Cię w spokoju. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - wspinając się na wieżę znajdujesz na schodach wyjątkowo rozgadany Atlas Gwiazd Południowego Nieba autorstwa Jasone'a Franklina, który postanawiasz wziąć do ręki. Ledwie zerkasz do środka, a nagle słyszysz tembr głosu profesora Darryla Keresy'a schodzącego właśnie z wieży astronomicznej. Widząc przedmiot trzymany w rękach, bardzo gorączkowo Ci dziękuje za pomoc w odnalezieniu zguby oraz nagradza Cię 10 punktami dla Twojego domu. Nieopatrznie przysłużyłeś się nauczycielowi. Gratulacje! Po punkty zgłoś się w w tym temacie - pamiętaj, aby podlinkować dowód!
4 - w pewnym momencie oparłeś się o balustradę. Pech chciał, że wybrałeś na to bardzo kruche miejsce - pod naporem Twojego ciała kilka kamiennych odłamków pęka i rani Twoją dłoń ostrymi krańcami. Choć rana nie jest duża, to dotkliwa. Jeśli masz znasz/masz wyuczone zaklęcie "Vulnus alere" możesz uleczyć się sam. Jeśli nie, poproś kogoś o pomoc. Do końca tego wątku (bądź jeśli jesteś tutaj sam, przez Twój następny) boli Cię ręka mimo uleczenia.
5 - wszedłeś na taras w złym momencie. Okazało się, że Irytek czyhał na swoją ofiarę tuż przy wejściu, a gdy tylko się pokazałeś, oblał Cię wiadrem fioletowej farby. Dodatkowo, w całej tej lekkiej szamotaninie, ukradł Ci 20 galeonów! Nim cokolwiek zdążyłeś zrobić, poltergeist zniknął w ścianie z obłąkańczym uśmiechem na ustach. Po utratę galeonów zgłoś się w tym temacie.
6 - postanowiłeś usiąść sobie na kamiennej ławce. Czyżby jakiś żartowniś ją zaczarował? Tak, bowiem gdy tylko jej dotknąłeś, ta zniknęła okazując się jedynie kopią oryginału. W efekcie upadasz na ziemię i obijasz sobie pośladki. Reszta elementów tarasu jest już normalna.
______________________
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Siedział sobie beztrosko na ławce, nikomu nie wadził, truł swoje płuca obrzydlistwem bo przecież fajnie jest być takim jak Lucas i odprowadzał wzrokiem dziewczynę, która weszła na taras w taki sposób, że nie zorientowała się o jego obecności. Bezczelnie gapił się na jej gęste rozpuszczone włosy, wyczaił czerwone elementy mundurka dzięki czemu mógł ją przypisać do domu Gryffindoru. Zmarszczył nos zerkając na swojego papierosa i rozważał wyrzucenie go przez ramię kiedy w tym samym momencie dziewczyna go jednak zauważyła. Niech to szlag, pewnie uzna go za dzieciaka próbującego bawić się w dorosłego. Kto normalny siedzi na tarasie w listopadzie, uczy się palić i przede wszystkim ma obok kolana postawiony kubek ze stygnącą czekoladą? Wyglądało to żałośnie, ale trzeba robić dobrą minę do złej gry. Uniósł rękę i pomachał nieco mechanicznie kiedy już go odkryła. Przygryzł kącik ust kiedy zauważyła co trzyma między palcami i właśnie teraz go tknęło, że gdyby była prefektem to miałby przechlapane. - Uff myślałem, że jesteś prefektem. Ostatnio tak często jakiegoś widzę w okolicy... - rozluźnił się, wsunął papierosa między wargi i objął rączkę różdżki lewą ręką. Prawą zasłonił fajkę dziewczyny i tym razem zmobilizował się i przyłożył, aby "incendio" zadziałało. Udało się dopiero za drugim razem, ale w razie czego zrzuci to wszystko na pogodę. Jeszcze nim miał się odsunąć podniósł na nią wzrok i wygiął usta w eleganckim uśmiechu. - Fajnie wyglądasz. - palnął bez zastanowienia i w tym samym czasie wyprostował plecy, a papierosa przytrzymał palcami. Na Merlina, on znowu będzie musiał wtłoczyć tytoń do płuc... ohyda! Póki co zwlekał. Z opóźnieniem jego mózgownica poinformowała go, że właśnie skomplementował obcą dziewczynę i z tego tytułu rozkaszlał się na kilka chwil aby mieć powód odwrócić od niej wzrok. - Chodzi o to, że się trochę wyróżniasz z tą ciemniejszą karnacją. Mogę przy tobie uchodzić za anemika. - wyszczerzył się, a jego skóra wydawać by się mogło, że ściągała na siebie te skromne promienie słońca. - Chcesz czekoladę? - zapytał i od razu podsunął w jej stronę metalowy kubek ze stygnącym napojem. Każda dziewczyna lubi czekoladę. Niechętnie wsunął papierosa do ust, zaciągnął się lekko i niby to rozglądając się po tarasie ukrył łzawiące oczy od dymu papierosowego. Kaszel dzielnie zatrzymywał w płucach, a w myślach klął na Lucasa, że pali takie świństwo.
Czasami kiedy zagłębiła się we własnych myślach, które były zbyt intensywne, nie zwracała uwagi na otoczenie. I tak było w tym przypadku; podekscytowana widokiem z tarasu i samym jego odnalezieniem, nie dostrzegła w pierwszej chwili siedzącego nieopodal Ślizgona. Tylko ona mogła tak po prostu zignorować fakt obecności kogokolwiek, tylko po to aby napawać się widokiem na horyzoncie. Cała ona. W każdym razie, kiedy tylko zorientowała się, że nie jest sama nie speszyła się, jak to mają w zwyczaju dobrze wychowane panienki, a jeszcze dodatkowo bez pytania wtryniła się na ławkę, na której siedział. Śmiejąc się na wzmiankę o prefektach, przyszła jej na myśl od razu jej przyjaciółka, która pełniła właśnie tę funkcję i tylko z nią ostatnio miała do czynienia jeśli chodziło o prefektów. - Dzięki - rzuciła po chwili, kiedy w końcu odpalił jej papierosa. Pociągnęjac dawkę tytoniu, przymknęła na moment oczy. Zerknęła na niego, po pochlebnych słowach, rozciągając usta w uśmiechu. Powtórzyła podziękowanie, po czym dodała: - To dlatego, że moja mama pochodzi z Izraela. - wytłumaczyła pokrótce, choć nie wiedziała czy to wyjaśni mu sprawę do końca. Rzeczywiście jego odcień skóry był porcelanowy i w tym świetle, w którym go widziała wydawało się, że jest delikatna i wręcz satynowa. - Ostatnio trafiam na same piękne osoby... - mruknęła jakby sama do siebie i pokręciła lekko głową, odwracając wzrok od niego i przypominając sobie spotkanie z Marisol na balu. Dziewczyna wyglądała doskonale i to nie tylko za sprawą cudownej, eleganckiej sukni, ale także jej olśniewającej urody. Widząc kubek pełen słodkiego napoju i słysząc o czekoladzie, uśmiechnęła się szeroko przyjmując go od chłopaka i upijając łyka - O Merlinie, genialna! Skąd ją dorwałeś? - dopytywała się, ciekawa czy w Wielkiej Sali dostanie to "płynne szczęście". Oczywiście, że lubiła ten przysmak, zarówno w stałej wersji - w tabliczkach, jak i w postaci napoju. - Jesteś Clearwater, prawda? - spytała po chwili, biorąc kolejnego łyka, a następnie oddając mu kubek. Kojarzyła go z widzenia i gdzieś tam obiło jej się o uszy jego nazwisko. - Odeya. - przedstawiła się krótko, posyłając mu półuśmiech, który za moment zniknął, kiedy uniosła rękę aby znowu zaciągnąć się papierosem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Komu jak komu ale Eskilowi było absolutnie obojętne czy dziewczyna zachowuje się jak dama z wyższych sfer czy jest po prostu naturalną sobą. Nie zwracał uwagi na takie pierdoły. Spostrzegał te elementy, które rzucały się w oczy i niewątpliwie egzotyczny typ urody dziewczyny nie mógł zostać przeoczony. Spodobało mu się, że Gryfonka przyciąga wzrok, że wyróżnia się spośród tłumu. To miłe siedzieć obok kogoś kto wyróżnia się bardziej niż on. - Wow. To jak ty się znalazłaś w Hogwarcie? - zapytał wprost, a na jego twarzy próżno było szukać nieszczerości. Co innego fakt, że potrafił nieźle kłamać ale w chwili obecnej był ciekaw jak to się stało, że znalazła się w Hogwarcie a nie powiedzmy w jakiejś tam izraelskiej szkole magicznej. Uniósł wysoko brwi kiedy do jego uszu dobiegła jej uwaga. Roześmiał się pod nosem trochę zakłopotany ale też zaintrygowany. - Piękne osoby? Gdzie? - zerknął przez swoje ramię jakby tam mogła znaleźć się wspomniana osoba. Zdziwił się sam sobie, że udało mu się zażartować i nie wyglądało to ani sztucznie ani komicznie. Zdawał sobie sprawę, że bez wilowatej urody byłby co najwyżej nijaki ale na rękę była mu cudza aprobata. Próbował sobie przypomnieć z którego mogłaby być roku. Była niska, drobna i wyglądała na szóstoklasistkę ale z fajką w ręku wydawała się doroślejsza. Nie, nie znał jej imienia. Oddał jej kubek czekolady i wsunął papierosa do ust choć nie miał najmniejszej ochoty dalej palić tego świństwa. Gardło i oczy go paliły, a jak znał siebie to jeśli jeszcze chwilę pozmusza się do czegoś fizycznie nieprzyjemnego to wywoła swoje pazurki. - Skrzaty mnie kochają i gdy mijałem kuchni to mi same wcisnęły kubek do rąk. - wzruszył ramionami jakby było to czymś naturalnym, że dostaje coś za to, że komuś się podoba. - Żartuję. Ukradłem pierwszoklasistce i powiedziałem jej, że jest zakaz wynoszenia z kuchni jakichkolwiek napojów i skonfiskowałem. - zaśmiał się jakby był to wyjątkowo zabawny żarcik. - Jakoś tak się złożyło, że nawet nie podejrzewała mnie o kłamstwo. - wyciągnął papierosa z ust i odsłonił zęby w przyciągającym wzrok uśmiechu. Najwyraźniej był dumny ze swojego dokuczenia dziewczynce, która musiała stracić mowę w gębie gdy popatrzył na nią nieco intensywniej... Ale to nie było teraz istotne. - Znasz moje nazwisko? To nie fair, bo gdybyś nie powiedziała to nie wiedziałbym jak masz na imię. - strzepnął popiół z papierosa i westchnął w duchu, że została jeszcze połowa. Ohyda. - Widziałem cię chyba na meczu... albo to była ta ruda kapitan... sam nie wiem. - podrapał się po policzku. - A, no, ten, Eskil. Bo po nazwisku to cienko tak się zwracać. - skinął jej głową co miało najwyraźniej zastąpić uścisk dłoni.
Szczerze, to Ode też nigdy nie przejmowała się tym czy coś wypada czy nie. Zazwyczaj właśnie była sobą i nawet momentami podkreślała w swoim zachowaniu to, że niektóre normy jej nie obowiązują. Co poniekąd było hipokryzją, bo od innych wymagała sprawiedliwości i wywiązywania się z tego co było ustalone, a sama postępowała inaczej. Ale taka już była - zwyczajnie niepoprawna i dzika. Czyli nie tylko wyglądem zewnętrznym się wyróżniała. Delikatny uśmiech na jej twarzy poszerzył się wraz z pytaniem chłopaka, które po chwili jej zadał - Normalnie. Rodzice tu mieszkają od urodzenia mojej starszej siostry. Ojciec jest Walijczykiem, a mama przyjechała tutaj lata temu, na wymianę i została. Prowadzi sklep zielarski na Pokątnej - pochwaliła się, bo była niezwykle dumna ze swoich rodziców, a chłopak sam zaczął temat rodziny. I choć wiedziała, że był ciekawy tylko jej pochodzenia, to nigdy nie szczędziła ludziom opowieści. Była wygadana, a niektórzy nawet ryzykowali określeniem, że wręcz wyszczekana. Również parsknęła śmiechem, kiedy chłopak zaczął się rozglądać, po czym wywróciła ostentacyjnie oczami. - Proszę Cię, nie uwierze, że z tym wyglądem jesteś skromny. NIE UWIERZE. - oznajmiła rozbawiona, wiedząc z doświadczenia, że osoby uchodzące za atrakcyjne są doskonale świadome tego jak postrzegają ich inni. A Ślizgon zdecydowanie był przystojny, choć wydawał się jej "piękny w inny sposób". Ale nie potrafiła do końca tego określić. Ona też nie wiedziała dokładnie kim był, oprócz tego, że spotkała go kilka razy na korytarzu i koleżanki gadały między sobą o jakimś Cleanwaterze. Bo był popularny, ale tylko jeśli chodziło o aparycję. Uniosła brwi, kiedy posyłając mu spojrzenie mówiące: "serio?", kiedy powiedział o życzliwych skrzatach rozdających gorącą czekoladę. - Aż tak Cię kochają, że dają sobie konfiskować rzeczy? Ze mną by to nie przeszło. - mruknęła, już w myślach osądzając dziewczynę, która dała sobie odebrać słodki napój o problemy z głową. No dobra, był ładny, ale żeby dać sobą tak rządzić? Z wrażenia, aż zapomniała, że między palcami trzyma papierosa, który już powoli w większości zmieniał się w proch. - Większość ludzi kojarzę po nazwisku. Nie wiem dlaczego. - wzruszyła ramionami, patrząc na niego i wreszcie przypominając sobie o fajce. Idąc jego śladem, również strzepnęła popiół i ponownie przystawiła papieros do ust, zaciągając się dymem. - Oo, to zaszczyt być pomyloną z panią kapitan. - zażartowała, a kiedy się przedstawił, wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Fakt, wolę Twoje imię. Jest takie... dźwięczne. - rzuciła znowu, nie myśląc najpierw, tylko wypalając od razu. Nawet nie wiedziała o co jej chodziło z tą dźwięcznością, ale mówienie bez zastanowienia różnych rzeczy także było jej nieodłączną cechą.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Od razu poszukał w pamięci sklepu zielarskiego w Londynie. Był przekonany, że był tam parę razy ale potrzebował odnaleźć w odmętach wspomnień właścicielkę przybytku. Coś mu tam świtało, a gdy popatrzył na ciemne policzki Odeyi to łatwiej było odkopać ten właściwy obraz. - O, to wiem gdzie! Moja babcia składa tam dużo zamówień i często odbierałem przesyłki z tego sklepu.- nie wiedział po co jej to mówi, ale ciekawostki tak mają, że chcą aby się nimi dzielono nawet jeśli nie ma ku temu szczególnego powodu. - To jak będę tam następnym razem to przyjrzę się bardziej twojej mamie. Teraz już jak nic sklep będzie mi się z tobą kojarzyć. - wzruszył ramionami i uznał, że nie zdzierży więcej tej trucizny w płucach. Rozgniótł żarzącą się końcówkę o kamienną, wilgotną ławkę, a resztę papierosa zmiażdżył między palcami. Nie znał się na papierosach ale Lucas musiał mieć paskudny gust. Może któregoś razu spróbuje inne smaki wszak wielu Ślizgonów popalało po kątach przez co łatwo było komuś coś zwędzić. Wystarczyło mieć zwinne palce. - Zgrywam się. - zaśmiał się i szturchnął ją lekko łokciem. - Wierz mi, perfidnie to wykorzystywałem jak byłem dzieciakiem. Szkoda, że na profesor Dear to nie działa. - był przekonany, że dziewczyna wie, że nawiązywał teraz do swojej wilowatości. Nawet jeśli nie miała o tym pojęcia to i tak nie było ono potrzebne by podzielić się zabawnymi tajemnicami. Och, on doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej urody. Po prostu jeszcze z nią świadomie nie eksperymentował bo to zawsze, ale to zawsze wiązało się z tą harpią paskudną gębą. - Nie wiem co im chodzi po głowie ale póki nie odmawiają to jest cool. Nie no, ty tam nie jesteś głupia jak tamta mała. - prychnął jakby wyjaśniał jej oczywistość. Wystarczyło raz zerknąć w jej błękitne oczy by wiedzieć, że nie jest tępą idiotką, a z papierosem było jej do twarzy. Odchylił głowę i popatrzył na nią z dystansu. - Eee... że w której sylabie niby dźwięczne? Dźwięczne jest "d, i, e, o, a, l...". Ale fakt, fajne, sam sobie wybrałem. - sam nie wiedział dlaczego jej to zdradził, przecież nawet Lucas o tym nie wiedział. Chyba. Najłatwiej było mu zapamiętać krótkie imiona, a najlepiej to tych osób z którymi miał najczęściej styczność bądź tych, których unikał jak ognia. Zapiął kurtkę pod samą szyję i wsunął ręce do kieszeni kiedy zawiał chłodniejszy wiatr. Właśnie teraz wydawało mu się, że wszystkie chmury zbiegają się ku słońcu by zostać przezeń oświetlone różowo-pomarańczową poświatą zachodu. Zwróciłby na to uwagę gdyby nie fakt, że było to głupie i niewskazane u dorosłego szesnastolatka.
Była kropka w kropkę jak matka, dlatego nie zdziwiło ją, że jeśli Ślizgon choć raz był klientem sklepu, mógł skojarzyć, że jest córką Noemi. Uśmiechnęła się tylko na jego słowa, wyobrażając sobie go, ganiającego do sklepu jej mamy po paczuszki dla babci. - I prawidłowo. W wakacje często tam bywałam, pomagając. Ale nie w tym roku, bo wymęczyłam rodziców o szkolny wyjazd i udało się. - oznajmiła zadowolona, wspominając tegoroczną wycieczkę do Luizjany, w której uczestniczyła. Naprawdę świetnie się bawiła, chociaż przyzwyczajona do spędzenia przerwy wakacyjnej z rodziną, trochę za nimi tęskniła, nie widząc ich przez tyle miesięcy w ciągu roku szkolnego i także przez lipiec i sierpień. - Ha! Wiedziałam, to było pewne, że mnie wkręcasz. Ale nie ładnie tak wykorzystywać głupiutkie koleżanki. - pogroziła mu palcem i zaśmiała się beztrosko, unosząc rękę i przystawiając papierosa do ust. Zaciągnęła się i słysząc o znienawidzonej profesorce szybko wypuściła powietrze. - Mam wrażenie, że na nią nic nie działa. Ani prośby, ani groźby, ani nawet Wizengamot. Robi co chce i jak chce - skomentowała spokojnie, choć w duchu bolało ją bardzo to, że Beatrice chcąc być postrzegana jako surowa nauczycielka, momentami nadużywa swojej władzy. - Naprawdę? Nie odmawiają za każdym razem? Ty, może Ty jesteś ćwierćwilem albo coś? - spytała, zerkając na niego i marszcząc nieco brwi. Nie interesowała się zbytnio plotkami na temat innych osób, zwłaszcza Ślizgonów. Podobnie było kiedy Olivia wspomniała jej o Solbergu, którego owszem kojarzyła z widzenia, ale nic poza tym; a przecież pół szkoły jest jego znajomymi, a drugie pół zna legendy na temat przygód jego i wysokiego Puchona, z którym się buja. Cóż, Odeya przeważnie dowiadywała się u źródła informacji o najbliższych znajomych, nie wierzyła zasłyszanym pogłoskom, więc jednym uchem one gdzieś tam i tak wlatywały, jednak nie pozostawały w jej głowie. Może ktoś kiedy przy niej wspomniał o prawdopodobieństwie dziedzictwa Eskila, jednak nie zapamiętała tego. - Ej, a próbuj mnie do czegoś przekonać. Wiesz, tak jakby Ci bardzo zależało, np. jak na tej czekoladzie - wskazała na metalowy kubek i odwróciła się przodem do niego, na ławce, gasząc jednocześnie końcówkę papierowa o jej spód i wyrzucając. Była ciekawa czy ma urok i czy cokolwiek poczuje, kiedy będzie próbował ją zmanipulować. Słysząc o tym, że jednak jego imie nie brzmi tak melodyjnie, wydęła usta zastanawiając się nad tym faktem, jednak po chwili dotarł do niej sens słów, które chłopak wypowiedział później. - Czekaj, jak sobie sam wybrałeś? - spytała z wyraźną nutą niedowierzania w głosie. Jak to możliwe?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie miał zbyt dobrej pamięci do twarzy, a też nie zwracał większej uwagi na obce osoby. Nawet jeśli wcześniej widział dziewczynę przy okazji wizyty w sklepie tak miał prawo tego nie pamiętać. Dopiero teraz nawiązywali relację, którą dało się sprecyzować. Pokiwał głową i przypisał sobie jej wyraz twarzy do tego sklepiku. Jak dobrze znał babcię to jeśli wybierze się kiedyś z nim do sklepu i zauważy, że zna pomocnicę sklepikarki to z pewnością padną insynuacje miłosne - babcia tak bardzo chciała, by jej wnuk znalazł sobie dziewczynę! Na szczęście teraz miała jeszcze Lucasa to może Eskilowi się upieką kolejne dociekliwe zapytania. - A dlaczego nieładnie? Po coś te głupotki istnieją - na przykład po to, aby ktoś lepszy od nich je wykorzystywał. - istotnie, jego empatia mogłaby być bardziej rozbudowana jednak nie miał w przeszłości (ani teraz) warunków by ją rozwinąć. Nie widział powodu dla którego miałby komukolwiek współczuć, a już zwłaszcza głupim dziewuszkom skoro dają się nabrać na banalne historyjki. Nie chciał więcej rozmawiać o profesor Dear zatem machnął ręką i wyrzucił przez ramię zgaszonego peta. Nie po to wagarował aby męczyć się myślą o krwiożerczej opiekunce Slytherinu. Roześmiał się, ot tak, po prostu. - Ćwierć? To niemal jak obelga. - prychnął i zawiesił na niej wzrok nieco dłużej zastanawiając się ile ona o nim wiedziała. Znała jego nazwisko i w sumie nie był na tyle popularny (niestety, dziedzictwo nie gwarantowało mu rozpoznawalności tam gdzie tego chciał), aby miała słuchać o nim plotek. Może gdyby była w Slytherinie... - A może jestem hipnotyzerem? - zapytał czysto retorycznie, ale też celowo nie dopowiadał, że istotnie jest wilem, ale w połowie. Zabrzmiałoby to jak przechwałka, a na to był zbyt dumny i jeszcze niedojrzały. Przygryzł kącik ust kiedy zaproponowała test... Choć nie odniósł się jeszcze do pomysłu to też usiadł na ławce okrakiem, aby mieć dziewczynę przed sobą. Zasznurował na moment usta i zastanawiał się w akompaniamencie "hmm". - To zazwyczaj działa jak czegoś naprawdę chcę. Tak na zawołanie nigdy nie próbowałem przekonywać... - podrapał się po policzku i zastanawiał co mógłby od Odeyi chcieć. - Nie podobało mi się imię, które nadała mi babcia to sam sobie wybrałem inne i wiesz, jakimś cudem przekonałem wszystkich, aby tak do mnie mówili. - wzruszył ramionami bo nie miał bladego pojęcia na jakich zasadach działa ta umiejętność. Mia wtedy dziewięć lat więc może dzisiaj też się uda? Zastukał bladymi palcami o zimną ławkę jakby tym gestem mógł ponaglić swoją mózgownicę do kreatywności. Zastanawiał się na czym mogłoby mu tak mocno zależeć, aby chcieć to uzyskać od Odeyi. - To powinienem ci opowiedzieć coś, żebyś mi uwierzyła albooo.... przekonać cię do czegoś czego byś nie chciała zrobić? Tak? - myślał na głos i chciał uzyskać od niej jakąś podpowiedź. Nie wiedział jak ma się do tego zabrać! Nie umiał hipnotyzować świadomie choć przecież gen harpii miał dosyć aktywny.
Kwestia głupiutkich dziewczyn kojarzyła jej się w tej chwili tylko i wyłącznie z Daemonem, który znajdywał takie, z którymi mógł sobie robić co chciał i w sumie jak tak teraz sobie myślała to Eskil robił dokładnie to samo. Z tą różnicą, że Avrey pogrywał na ich uczuciach dość mocno a potem zostawiał. Czyli w tym zestawieniu młodszy Ślizgon wypadał zdecydowanie jako mniej szkodliwy. Ale jak widać wychowankowie Domu Węża chyba tak już mieli, że lubili mieć przewagę nad kimś i wykorzystywać ją. Na dodatek uważając, że nie robią nic złego. - Huh? Lepszy? - wypaliła od razu, jak tylko usłyszała jego słowa. Momentalnie ją to zabolało, że Clearwater uznał kogoś za gorszego od siebie i nie mogła tego zostawić bez komentarza. - Jak możesz tak kategoryzować ludzi, co? To, że nie są takie sprytne jak Ty, to nie znaczy, że są mniej warte - oburzyła się, a że miała manię na punkcie sprawiedliwości i wiecznie mierziło ją jak ta gdzieś się działa, musiała wtrącić swoje trzy grosze i przemówić chłopakowi do rozsądku. - Nie no, częściej spotyka się ćwierć wile. Nie znam nikogo kto miałby matkę wilę... - myślała na głos, bo słowa Eskila sprawiły, ze zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. Spojrzała na niego uważnie, kiedy rzucił, że może posługiwać się hipnozą, bo to też była niegłupia teoria. Ale chyba tak młodzi ludzie nie potrafią jeszcze tak posiać tej umiejętności magicznej, aby rzeczywiście na kogoś wpłynąć. Tak jej się wydawało. - Ej, no ale serio, jak Ty to robisz? - spytała zaciekawiona, bo już nie wiedziała co ma myśleć o jego "talencie". Zaproponowała próbę, ponieważ intrygowało ją to, że Ślizgon coś takiego potrafił. A, że lubiła ryzyko i podejmowała wszelkie wyzwania, tak i tu była zdeterminowana aby próbował na niej swoich "sztuczek". Kiedy powiedział, że nie umie robić tego na zawołanie, zmarszczyła lekko brwi i rozejrzała się wokoło, w poszukiwaniu czegoś co mogłoby go zmotywować. - Oh, to ciekawe, że przekonałeś wszystkich. Czyli naprawdę musisz czegoś bardzo pragnąć i wtedy Ci to wychodzi... - skomentowała, kiwiąc głową z uznaniem. Kiedy znowu wspomniał o próbie, zmrużyła oczy i przez chwilę milczała. W pewnym poderwała się na równe nogi i wstała, aby zacząć grzebać w kieszeni mundurka i po chwili wyciągnąć z niej kilka galeonów. - O, bardzo nie chcę Ci ich dać. A potrzebujesz na... nie wiem na co, na papierosy! - oznajmiła z uśmiechem, zamykając dłoń w której miała jakieś pięć galeonów. Ścisnęła monety w palcach i posłała chłopakowi wyszczerz. - Przekonaj mnie, żebym Ci je oddała. - może i to nie była jakaś wielka suma, ale jednak pieniądze to pieniądze. Chyba, że Ślizgon miał jakiś lepszy pomysł na tę próbę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wyrozumiałość czy dobroduszność nie były jego mocną stroną. Cóż się dziwić skoro odziedziczył najgorsze cechy swoich rodziców, a i jego babcia oraz opiekunki nie zdołały nauczyć go empatii skoro rozpieszczały go okrutnie. Zamrugał i popatrzył na Odeyę ewidentnie zdziwiony jej obruszeniem. - Nie mówię, że nie mają wartości tylko, że nie mają błyskotliwości takiej jak my, ci lepsi. - wskazał dłonią najpierw na siebie a potem na samą Odeyę, którą to już zaszufladkował jako dziewczynę o bystrym umyśle. Rozmowa z nią była fajna, lekka, a i sama Odeya była naprawdę ładną dziewczyną i na rękę mu jej wyróżniająca się uroda. Niejako czuł, że mogą jechać na podobnym wózku zwanym "rzucam się w oczy". Nie żeby mu to kiedykolwiek przeszkadzało! Uśmiechnął się nagle od ucha do ucha, wyciągnął dłoń do Odeyi i serdecznie ją uścisnął. - To już znasz, miło mi! - w jego jasnych oczach czaiło się szczere rozbawienie choć trudno stwierdzić czy sobie żartował czy mówił serio. Interpretację pozostawiał w zakresie rozmówczyni. - Ja nie wiem jak to robię, z tym imieniem to było w dzieciństwie a wtedy wiesz jak to bywa, nad wieloma rzeczami się nie panuje. Magia i te sprawy. - wzruszył ramionami bowiem to jego własna hipoteza i nie miał pojęcia (ani sposobu) by ją potwierdzić. Zastukał podeszwą buta o marmurkowe kafelki i zastanawiał się wraz z dziewczyną co by tutaj zdziałać. Nie musiał się jednak wysilać (co było mu w smak), bo ta już wysunęła propozycję. Roztarł ręce a jego oczy zaświeciły - galeonami nigdy nie pogardzi! - Trafiłaś w sedno! - ucieszył się i usadowił prosto. Nie wiedział jak się do tego zabrać. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka i na szybko myślał jak w ogóle pokazać teraz, że jest tym pół wilem… Wciągnął powietrze do płuc i odchrząknął. - Okay. To się nie ruszaj za bardzo. - upomniał żeby nie gonić za nią wzrokiem. Popatrzył prosto w jej oczy i w spojrzenie włożył dużo siły woli… która rozchwiała się kiedy zobaczył w odbiciu jej tęczówek swoją poważną minę. Parsknął śmiechem. - Nie śmiej się ! - choć to on zawinił. Potarł policzek i próbował spoważnieć. Zanim mu się to udało to jeszcze czterokrotnie jego wargi pchały się do uśmiechu bowiem nie był przyzwyczajony patrzeć komuś tak długo w oczy. W końcu… udało się, odnosił wrażenie, że złapał haczyk tej powagi i rozbawienie ulotniło się jak powietrze z napompowanego balona. Patrzył na jej wachlarz rzęs, na linię tęczówek i źrenic, a im dłużej to robił tym kontury świata wydawały się rozmazywać i nabierać blasku. Okolica jakoś przestała go rozpraszać bowiem w centrum jego uwagi była wyrazista sylwetka. - Ode...Odeya. - usłyszał swój miękki głos, ciepły niczym roztopiony słodki karmel. Instynktownie próbował przyciągnąć jej uwagę na siebie. Wpatrywał się w nią intensywnie jakby chciał zajrzeć prosto do jej duszy i było to dla niego niesamowicie przyjemne. Wydawała się jeszcze ładniejsza w świetle tej... aury. Eskil też nieświadomie nabierał blasku. Skóra na policzkach, wokół ust i oczu rozjaśniła się, przypominając teraz fakturą kość słoniową. Niewielu ludzi ma taki odcień karnacji jak on teraz. Kolor jego oczu nabrał światła a usta poruszały się delikatnie kiedy mówił. - Kupisz mi najlepsze papierosy jakie znajdziesz? Proszę. - głos miał melodyjny, taki łagodny a wyraz oczu wołał do zgody. Poczuł pod powiekami silny gorąc i na samym środku czoła znienacka rozlał się nieprzyjemny ból. Odruchowo zerwał kontakt wzrokowy, wszystko prysnęło jakby właśnie spadł twardo na ziemię. Nie zdołał usłyszeć jej odpowiedzi. Nie wiedział ile minęło czasu, raptem chwila, a on czuł się jak po intensywnym wysiłku psychicznym. Rozmasował swoje skronie. - E, do dupy z tym. - prychnął jak ten dobrze znany Eskil, a jego głos nie miał już nic wspólnego z tym tonem sprzed chwili. Zerknął niepewnie na Gryfonkę ciekaw jej opinii - czy w ogóle cokolwiek poczuła? Czy dla niej też świat się zamazał? Nie miał jeszcze odwagi jej o to zapytać choć wzrok mówił jasno, że oczekuje jakiegoś komentarza. Nastawiał się też na wyśmianie czy informację, że nic się nie działo i tylko jemu się wydawało. Co tu dużo mówić, może wdał się w matkę, ale miał szesnaście lat, dojrzewał i nie znał się zbytnio na świadomym użytkowaniu niektórych cech. Zsunął czapkę z głowy odkrywszy, że włosy i kark okryte był potem. Czuł się trochę głupio.
Zawsze uważała, że jeśli byłaby jedynaczką, byłaby rozpieszczona. Owszem, czasami żarła się ze starszą siostrą niemiłosiernie, ale dzięki temu, że były we dwie wyszły na ludzi (a przynajmniej takie miała wrażenie). - Na jedno wychodzi - odparła, już nieco mniej zbulwersowana, ale jednak posyłając mu pretensjonalne spojrzenie. Lepsi, gorsi - to było straszne, traktowanie tak ludzi. Chyba, że się tylko nabijał. Nawet to, że ją uważał za tę podobna sobie go nie broniło. Odeya często nie zgłębiała się w zbyt wiele opcji, jeśli chodziło o myślenie innych. Oceniała szybko i często też źle, zachowanie czy tok myślenia innych. Nie brała pod uwagę tego, że może za tym kryć się coś innego niż to co pierwsze przyszło jej do głowy. Kiedy wyciągnął do niej rękę, aby uścisnąć jej dłoń, wpatrywała się w niego najpierw jak w szaleńca, aby za chwilę rozdziawić lekko usta. - Ejjj, jesteś pół wilem? Serio? - spytała, aż podnosząc nieco głos i nie odrywając od niego wzroku, jakby szukając w jego twarzy potwierdzenia tego faktu. To miało sens. Był przystojny - chociaż trochę dzieciakowaty - potrafił przekonywać innych do tego czego chciał... Cholera, naprawdę siedział przed nią potomek wili! Musiała to wykorzystać, dlatego zaczęła dopytywać się jak to technicznie wygląda, że ludzie mu ulegają. - Magia robi swoje, ale jestem ciekawa jakie to uczucie - wyznała, milknąc na moment, aby za chwilę poprosić go, żeby spróbował na niej. Chwilę zastanawiali się jak to dokładnie zrobić i co chłopak mógłby od niej chcieć, ale wreszcie na to wpadli. Wyciągnęła przed siebie dłoń z pieniędzmi, które wydobyła z kieszeni mundurka, po czym posłusznie znieruchomiała, kiedy jej to nakazał. I zrobiła to z własnej woli, nie czuła w tym żadnego uroku. Nie mogła się jednak powstrzymać, kiedy Ślizgon wybuchnął śmiechem. - Nie będę, jak Ty nie będziesz - zapewniła go, otwierając na moment buzię, aby rozluźnić mięśnie szczęki. Po kilku próbach zawładnięcia nad odruchem śmiechu, który cisnął się na usta, gdy Eskil, próbował się skupić, wreszcie zamrugała kilka razy, zanim blondyn wziął się konkretnie do roboty. Starała się patrzeć w jego błękitne tęczówki, kiedy wszystko wokół w tym momencie zaczęło odpływać. Jego twarz stała się jakby porcelanowa, gładka i wydawała się jeszcze bardziej jedwabista niż w rzeczywistości była. Jej obrys rozpraszał się w świetle, którym nagle zaczął emanować chłopak, a Ode straciła kompletnie poczucie tego gdzie się znajduje. Zapomniała gdzie jest, z kim... Liczył się tylko ten głos. Ode... Odeya. Aksamity. Kuszący. Przyjemny. Była w stanie iść za nim wszędzie. Oddać wszystko, aby tylko go słyszeć. A potem ten sam głos poprosił go o przysługę. Zapytał czy nie mogłaby czegoś dla niego zrobić. To coś wydawało się drobnostką w porównaniu z nagrodą, która ją czekała. Głos byłby jej za to wdzięczny. Głębia jego tęczówek potwierdzała, że tylko zyska tym, że spełni jego prośbę. I już miała wstać i ruszyć w stronę bramy zamku, aby odnaleźć jakiś sklep, w którym kupiłaby te najlepsze papierosy, kiedy ocean zamknięty w tym spojrzeniu, które tak nią zawładnęło, zniknął. Eskil odwrócił wzrok, a tym samym Odeya zamrugała energicznie kilka razy, jakby przed chwilą ktoś nią potrząsnął, budząc z drzemki. Musiało minąć kilka dobrych chwil, aby znów wróciła do siebie i mogła pojąć co się właśnie wydarzyło. Wbiła wzrok w Ślizgona. - Naprawdę chciałam to zrobić. - oznajmiła poważnym tonem. - Serio. Poszłabym Ci od razu po te fajki. To było zajebiste. Jakbyś... jakbyś mną sterował. Przejął kontrolę swoim głosem, spojrzeniem. Jestem pod wrażeniem! - rzuciła z nieukrytym entuzjazmem, cała rozpromieniona. To było bardzo ciekawe i fascynujące uczucie. Mimo iż nie lubiła tracić kontroli to w tym przypadku, w ramach eksperymentu i w granicach powiedzmy bezpieczeństwa, podobało jej się to.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przytaknął swojej wilowatości bowiem nigdy nie robił z tego tajemnicy, a kto pytał to się bez problemu tego dowiadywał. Pobyt w Hogwarcie dosyć szybko dał mu do zrozumienia, że na specjalne traktowanie nie ma co liczyć. Nie był aż takim ewenementem jakby chciał. Zrobiło mu się miło wobec reakcji Odeyi, jej oczy zaświeciły jak dwa duże złote galeony, a uwielbiał kiedy ktoś w ten sposób na niego spoglądał. Wygiął pierś do przodu dumny jak paw, a i uśmiechał się wesoło, bo został po raz drugi zauważony . Starał się zmusić swoje geny do posłuszeństwa ale nieświadomie popełniał przy tym masę błędów. Nie istniał poradnik "jak być pół wilem", a gdyby zasięgnął jednak wiedzy z biblioteki to może miałby jakiekolwiek pojęcie jak hipnotyzować głosem, wzrokiem i urodą. Wiedział jedynie, aby utrzymać kontakt wzrokowy i mocno chcieć. Zapatrzył się na Odeyę, która w tym stanie stanowiła epicentrum jego świata. Wszystkie zmysły koncentrowały się na niej, wyczulały się na każde drgnienie jej mięśnia, a gdy opór w jej spojrzeniu topniał, tym mocniej otulał go gorąc. Został z tego wyrwany przez swój odruch obronny przed bólem głowy, a gdy już zaczerpnął świeżego deszczowego powietrza tknęło go, że gdyby za długo poddawał się bólowi to mógłby stracić nad nim kontrolę. Zamrugał powiekami, rozcierał je jak i skronie, byleby pozbyć się tej ciężkości w psychice. Czas który dziewczyna potrzebowała na "dojście do siebie" dał mu nadzieję, że jednak coś poczuła i nie zrobił z siebie idioty. Przecież parzyła na niego z podobną intensywnością! Dopadło go zawstydzenie kiedy zdał sobie sprawę jakie było to… intymne. Mógłby przysiąc, że w przestrzeni między nim a dziewczyną kotłuje się ciepłe powietrze buchające z ich (jego) ciał. Naprawdę? - popatrzył na nią niepewnie i starł z karku warstewkę wilgoci. - Nie zgrywasz się ? - ciężko udowodnić hipnozę a tutaj ledwo co wymusił na sobie namiastkę tego, co mógłby umieć gdyby posłuchał Lucasa i nad sobą popracował. - Wow. Ja to nie mogłem oderwać od ciebie oczu. Wszystko się wokół zamazało, a ty byłaś taka… - zmarszczył brwi szukając sensownego określenia. - … wyraźna. Widziałem cię jak pod lupą. - zaśmiał się krótko i zacisnął jedno oko kiedy pulsowanie w skroni powróciło. - A potem mnie łeb rozbolał tak jakbym walił nim w ścianę. - na dowód rozmasował swoją łepetynę. Rozluźnił się i odetchnął z ulgą. To było męczące! Miłe, ale męczące. - Ciekawe czy profesor Whitehorn też często tego używa. Musi umieć. Jest przecież dorosła, ale taka łagodna, że aż to mdłe. - wyraził swoje zdanie o nauczycielce do której wielokrotnie chciał podejść ale powstrzymywał się a to z powodu jej przenikliwego spojrzenia czy łagodnego uśmiechu.
Lubiła innych ludzi. Sama była mocno wyróżniającą się osobą, jak to nie omieszkał zauważyć chłopak, dlatego podobnie jak on doceniała inność. A jak już mu wspomniała, nigdy wcześniej nie spotkała kogoś kto byłby w tak dużym stopniu potomkiem wili, więc jej reakcja była oczywista. Naprawdę spodobało jej się to, że Eskil mógł w jakiś sposób panować nad wolą innych i przekonywać ich, aby robili to co on chciał. Było to dla niej fascynujące i chciała poznać bliżej tę zdolność, zwłaszcza na własnej skórze. A jak już się to stało, kiedy była pod wpływem uroku Ślizgona, wydawało jej się to poniekąd podobne do sytuacji, kiedy ona sama wchodziła w świat swoich bohaterów z opowiadań. W historiach, które pisała też w danym momencie liczyło się tylko to co chciał przedstawić autor, nic więcej. Tak samo tutaj, znaczenie miało tylko to co ten głos, to spojrzenie chciało od niego. Całe otoczenie znikało, a świat skupiał się tylko na nim. Kiedy wybudziła się z tego swoistego transu, czuła się co prawda dziwnie, ale kiedy przypomniała sobie, że właśnie ktoś przez chwilę mógł nią kierować, bez jej świadomości... jej ekscytacja wybuchła. - Mówię serio. To było super! - rzuciła ożywiona, z uśmiechem na niego spoglądając. - A widzisz, widzisz? To znaczy, że to potrafisz. Tylko musisz ćwiczyć i to pewnie nie będzie zbyt przyjemne na razie... - oznajmiła, krzywiąc się nieco, zauważając, że trochę go kosztował ten pokaz. Ale z pewnością z czasem nie będzie to już dla niego takim wysiłkiem. - Widzę właśnie, że wypompowało Cie to. - dodała jeszcze i przez chwilę naszły ją wyrzuty sumienia co do tego, że go o to poprosiła, ale później uznała, że może to i dobrze, bo chłopak miał okazję poćwiczyć kontrolę umysłu. Usłyszawszy o nauczycielce uzdrawiania, rozdziawiła nieco usta ze zdziwienia. - Wiedziałam, że ona jest zbyt piękna jak na człowieka! Czyli ona też tak umie jak Ty? Ale masz rację, w sumie nie wyobrażam sobie jej, jakby kogoś tak wykorzystywała - wskazała na pusty już kubek po gorącej czekoladzie, mając na myśli tę dziewczynę, od której Eskil wziął napój.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ogólnie rzecz biorąc bardzo łatwo przechodził do życia codziennego z cudzym zachwytem nad swoją osobą. W tej sytuacji było nieco inaczej bo w grę wchodziło użycie cech niedostępnych dla każdego człowieka. Poczuł się wyjątkowy, a to tylko wzmogło jego poczucie wyższości nad innymi. Na całe szczęście nie miał jak tego teraz okazać bowiem znajdował się w towarzystwie niemalże doborowym bowiem Odeya udowodniła już, że nie była głupią dziewuszką mającą pstro w głowie. Rozmowa z nią była ciekawa, nie było czasu na milczenie ani nudę. Samo to jak ekscytowała się, jak przeżywała tę namiastkę czegoś innego mile łechtało jego ego. Pomimo bólu głowy uśmiechnął się od ucha do ucha zachwycony jej reakcją. - Niektórzy jak ogarną, że no wiesz, jestem wilowaty to reagują w stylu "nie czaruj mnie!", a to przecież nie działa ot tak. - wywrócił oczami. Odeya poczuła właśnie na własnej skórze, że w trakcie zwyczajnej rozmowy niekoniecznie musi omotać kogoś i przeciągnąć na własną stronę. Potrzeba do tego intensywnego kontaktu wzrokowego i pragnień... a choć nie osiągnął tego, co chciał to i tak odniósł sukces! Wróć, oni oboje odnieśli sukces. - To TY nie wiedziałaś? - nigdy nie przestanie go zadziwiać nieświadomość innych. - Przecież to czuć z daleka... aaaa.... - podrapał się po policzku. - Może ja to czuję... ymm... - to by wiele wyjaśniało! Dla Eskila wilowatość rzucała się w oczy i to z promieniu niemalże kilometra. Wychodzi na to, że czuł, że dana osoba nie jest w pełni człowiekiem bo sam przecież nosi w sobie ten gen. - Ona pewnie nie może tego używać bo jest nauczycielką. Ciekawe czy w ogóle kiedyś próbowała. Wydaje się taka... święta. - wzdrygnął się jakby było to coś okropnego. - Wyobrażasz sobie ją wściekłą?! - to było abstrakcją. Ktoś tak łagodny i dobrotliwy o twarzy harpii? Nie, nie potrafił tego objąć wyobraźnią. Rozwiał się jeszcze silniejszy wiatr który w kontakcie z jego rozgrzaną skórą wywołał silną gęsią skórkę. - Ej, jest za zimno. Idziemy omotać naszym urokiem skrzaty? - uśmiechnął się od ucha do ucha, a jego skóra rozjaśniła się zauważalnie wygładzając jego rysy twarzy. Jak można wyglądać tak dobrze z czerwonym od zimna nosem i policzkami?
|zt x2
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzieec przez większość wieczoru spacerował po zamku nie wiedząc gdzie się podziać. Gdzie nie poszedł to znajdowali się tam jakieś rodzeństwo lub inni ludzie, na których towarzystwo w ogóle nie miał za bardzo ochoty. Wyjrzał przez okno, przypomniało się chłopakowi o punkcie widokowym, a dokładniej mówiąc o tarasie, z którego można było zobaczyć drogę do Hogsmeade i światła z pobliskiego miasteczka. Oczywiście trzeba było mieć szczęście, żeby je ujrzeć, ale niektórym się to udawało. Niestety Puchonowi nie było to jakieś marzenie, czy coś w tym stylu, ale chciałaby je zobaczyć. Może kiedyś się uda, jak nie w tym roku to w przyszłym, jeszcze dosc czasu ma. Gdy wdrapał się w końcu na miejsce, na twarzy miał wypieki, nic dziwnego. Rozejrzał się dookoła, był sam. Nie zaskoczyło chłopaka to jakoś specjalnie, w sumie na to liczył. Chwilę samotności i ciszy. Było to idealne miejsce. Z uśmiechem na twarzy podszedł do barierki i rozejrzał się. Uwielbiał te widoki, a ludzie którzy ich jeszcze nie odkryli niech żałują, bo według rudzielca jest czego. - Ten taras nie wygląda na stabilny.W pewnym momencie podszedł do barierki i oparł się o nią spoglądając w dół. Miał lęk wysokości, więc zaraz potem się odsunął. Jednak pech nie pech chciał lub nie chciał wydawało się odpowiednie gdyby nie to że kruche miejsce, pod naporem Wiktora ciała kilka kamiennych odłamków pęka i rani mu dłoń ostrymi krańcami. Rana nie jest duża, za to dotkliwa. Szybko użył zaklęcia uleczył się sam. - Vulnus alere-nadal boleć będzie ręka mimo uleczenia. Po czym , szybko wyszedł dalej zwiedzac zamek i jego tajemnice. z/t
Uzbrojona w miotłę i odnowione zapasy chęci, siły i entuzjazmu postanowiła udać się gdzieś w okolice szczytu zamku i to tam zorganizować trening, którego przecież nie było z jej strony już od miesięcy. Miała w dużej mierze nadzieję, że Gryfoni zainteresowani Quidditchem zdążyli sobie w tym czasie zorganizować kilka sportowych wieczorów i nie potrzebowali do tego większej motywacji, ale ostatecznie to była również jej rola, by aktywizować osoby bardziej oporne i zapewniać rozrywkę fanom miotlarskich wyczynów. Poza tym tęskniła tak za nimi, jak za Quidditchem i ćwiczeniami, więc i tak nie mogła się doczekać jakiegoś odpowiedniego momentu na wymyślenie, przygotowanie i przeprowadzenie treningu. Nawet, jeżeli nie spodziewała się dużej frekwencji, zwłaszcza po turbulencjach z ostatnich miesięcy. Starając się nie wzdychać na samą myśl o bliskiej przeszłości, rozłożyła na błoniach kilka fantów w różnych kluczowych miejscach, rozpisała na tablicy ogłoszenie i doczekała do godzin popołudniowych na reakcję. Z doświadczenia wiedziała, że nie powinna nikomu dawać zbyt wiele czasu na namysł, bo niektórzy lubili rezygnować na rzecz innych atrakcji, inni zapominali, a cała reszta twardo wkuwała do nadchodzących lekcji i egzaminów. A przynajmniej tak lubiła sobie to wszystko tłumaczyć.
Etap I To część w dużej mierze rozgrzewkowa, choć, co dość nietypowe dla Morgan, od razu odbywamy ją na miotłach. Mamy dużo miejsca na przywitania, plotki, dyskusje i zaczepki, więc możecie oczekiwać, że moich postów pojawi się tu jeszcze kilka.
Ćwiczenie polega na wzniesieniu się w powietrze i wymianie podań przy jednoczesnym przemieszczaniu się po okręgu dookoła tarasu. Ćwiczymy przede wszystkim zgranie, bo drugi etap będzie już typowo indywidualny.
Rzuć kością k100 i 3 kośćmi k6:
K100:
Tutaj nie ma żadnej stałej wartości. Waszym zadaniem jest osiągnąć wynik, który nie będzie odleglejszy niż 30 oczek w dowolną ze stron od kostki poprzednika. To oznacza, że dla poprzedniego wyniku 50 musicie celować gdzieś między 20, a 80, a np. dla wyniku 10 - od 0 do 40.
Osiągnięcie kości niższej niż wymagana - udaje Ci się nadążać za wędrującymi po okręgu partnerami, ale niezbyt dobrze kontrolujesz swój pułap, przez co ciągle musisz się wznosić do wysokości utrzymywanej przez resztę stawki. Odejmij 1 oczko od ostatniej kości K6. Nie będziesz mógł też jej przerzucić.
Osiągnięcie kości wyższej niż wymagana - co jakiś czas prawie wpadasz na gracza obok, albo ktoś z tyłu musi silnie wyhamowywać, aby nie doszło do waszej kolizji. Najwyraźniej musisz popracować nad wyczuciem odpowiedniego rytmu, albo po prostu częściej latać. Dodaj 1 oczko do ostatniej kości K6. Nie będziesz mógł też jej przerzucić.
Te kości odpowiadają za jakość Twoich podań, co bezpośrednio świadczy o umiejętności czytania gry, wyczuciu zamiarów partnerów i potencjale do kreowania akcji w ataku, czy wychodzenia z opresji w obronie.
Wynik 3 i 4 oznacza podanie idealne, 2 i 5 nieco słabsze, które spowolniło ćwiczenia przez konieczność dodatkowego gimnastykowania się podczas chwytania kafla, 1 i 6 to jakiś babol i nieporozumienie, po którym uciekasz na moment z kółka i lecisz łapać piłkę zanim wybije okno w którejś z wież, czy cieplarni.
Za uzyskanie 2 idealnych podań możecie spodziewać się poczty ze słodyczami i pluszakiem.
Przerzuty: 1 za każde 10 p. GM, bez sprzętu Termin: do 27.03, godz. 20:00. Spóźnienia do omówienia na pw/gg/dc.
P.S. Po zakończeniu drugiego etapu treningu jesteście wolni, a jesteśmy w lokacji kostkowej, więc jeżeli jeszcze nie rzucaliście na jej efekty, śmiało możecie to zrobić i rozegrać trafione wydarzenie. (dla chętnych)
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
— Czołem, pani kapitan. — Rzucił do dziewczyny powitaniem Zeph, kiedy pojawił się po tym, gdy faktycznie ktoś mu powiedział, że Morgan wpisała go do listy zawodników. Jakby... czy on się wtedy jakkolwiek zgłaszał? A może po prostu znowu ktoś go sam tam zaproponował dając plotkę, że był pałkarzem w Drakensbergu. Jakby ta szkoła ciągle żyła często i gęsto plotkami, więc Zefek musiał sam to wszystko wraz z kapitanową uzgodnić po zajęciach. — Serio ktoś mnie wpisał na listę zawodników? I jeszcze z numerem trzynastym? Przecież to pechowa liczba... — I zaczął iść się w coś przebierać. Ot... Coby mógł na spokojnie latać. Miotła? Hogwarcka. Strój? Jeszcze z czasów Drakensbergu. Także wyróżniający się. Zefek wsiadając na miotłę - ruszył po prostu przed siebie. Nie nadążał za kapitanem, bo coś mu dzisiaj faktycznie nie grało w umiejętnościach rozgrzewkowych, chociaż swoim własnym uczniom dawał jakoś tak... właśnie po trzy okrążenia wokół całego boiska slalomem. A tutaj to było co innego. I jak się zdało.. Nie udało mu się... Nie nadążał. — Na Merlina... Ale ty latasz szybko. — Powiedział i zaraz ruszył do kolejnego etapu. W kolejnym etapie było odbijanie i podawanie... I tutaj Zeph faktycznie wypadał zdecydowanie lepiej. Na trzy rzuty tylko jeden z nich był kompletną klapą. Reszta była wręcz perfekcyjna. Van Wieren klepnął się po karku. — Ajajaj... Wybacz, mówiłem, że to przez ten numerek na plecach. Trzynastka to pech, a chciałem zrobić trzy idealne... Ale chyba mamy problem, więc.. O NIE! Zaraz będę! — I poleciał po kafla, który niebezpiecznie kierował się w kierunku jednego z gabinetów nauczycieli. Tego jeszcze brakowało... Na szczęście powrócił na miejsce. — Sama widzisz...
- Zeph. - ciepło uśmiechnęła się w kierunku chłopaka na powitanie, ale potem nieco zrzedła jej mina, bo nie do końca rozumiała wszystkie te komunikaty. - Wpisywanie się do drużyny jest raczej dobrowolne... - zaczęła, nie będąc pewną, co jeszcze mogłaby dodać. - Ale widziałam Cię w akcji i teraz zobaczę jeszcze raz. Wygląda na to, że dajesz sobie radę na miotle. - to nie tak, że to były jego pierwsze próby, zresztą strój pochodzący z innej szkoły (chyba?) dość mocno na to wskazywał. Skąd w takim razie całe to zwątpienie i zagubienie? Tak naprawdę tuż po ujrzeniu swojego nazwiska na liście, o ile nie wprowadził go tam samemu, mógl je śmiało usunąć, gdyby miał się z tym lepiej poczuć. Nie, żeby drużynie, czy Morgan jakkolwiek to pomogło, czy podniosło morale, ale... nie chciała nikogo trzymać tu na siłę. - Dobrze Cię u nas mieć, ale jeżeli nie masz ochoty, nie będę Cię gonić do ćwiczeń i grania. Chyba, że tego potrzebujesz? - zakończyła z lekko pozytywną nutą zgody na to, żeby prześladować van Wierena o poranne rozgrzewki i inne miotlarskie szaleństwa, gdyby rzeczywiście był osobą potrzebującą kopniaków w tyłek na rozpęd i rozwinięcie skrzydeł.
Faktycznie latała szybko. Ale biorąc pod uwagę, że były to ćwiczenia grupowe i wymagające wyczucia, zdecydowanie zbyt szybko. Najwyraźniej jeszcze nie do końca miała odpowiednie czucie miotły, albo najzwyczajniej mocno nawykła do samodzielnej i trochę samolubnej roli szukającej, gdzie nie musiała nikogo innego brać pod uwagę poza złotą piłką ze skrzydełkami, która na koniec miała być zarówno jej zdobyczą, jak i jedynym towarzyszem. - Numer możesz jeszcze zmienić, w końcu nawet nie zdążyłeś z nim wystąpić. - powiedziała jeszcze po namyśle, nie chcąc jednak proponować chłopakowi niczego konkretnego. Wyglądało to trochę tak, jakby w jego przypadku celowo padło na 13. Od którego momentu się zgrywał?
Tryskała energią, nie mogło być inaczej – bo choć nie był to jej pierwszy trening quidditcha w tej szkole, to był pierwszym w roli pełnoprawnego gracza, który nie grzeje już ławki rezerwowych. Mogła powtarzać, że rezerwa ani trochę jej nie przeszkadza, ale prawda była taka, że kiedy udało jej się awansować, czuła się tak, jakby do owsianki ktoś dosypał jej pyłku chochlików konrwalijskich – tak lekka, beztroska, niemalże lewitowała pod sufitem. Teraz trzeba było zejść na ziemię, ale tylko w tym fizycznym sensie – grawitacja mimo wszystko dobrze współgra z treningowym wyciskiem. — Szesnastka melduje się na treningu! — zawołała, starając się zatuszować zadyszkę wywołaną wspinaczką po schodach. Bała się podlecieć tu na miotle, nauczyciele nie patrzyli na to zbyt przychylnie. Nie znali się. — O, Zeph — dodała już ze znacznie mniejszą pewnością. Ten koleś widział ją w piżamie, już nie mówiąc o tym, że przez te dwa tygodnie na pewno niejednokrotnie słyszał jak sika. I choć okazał się być niezwykle sympatyczną osobą, to od ferii jego obecność wprawiała ją w niemożliwe do ukrycia zakłopotanie. — Przetrzymujesz go tu siłą? Nono — zapięła bluzę do samego końca i dosiadła miotły, bez zwłoki wzbijając się na niej w powietrze. — Miejsce w drużynie to zaszczyt. A szczęście czy pech numeru zależy tylko od Ciebie. Gadanie ewidentnie nie wpływało dobrze na jakość jej lotu. Nie tylko non stop traciła wysokość, ale i jej podania nie były najlepsze – właściwie trafiła tylko raz. Czy naprawdę była odpowiednią osobą na pozycję ścigającej? — Co z Boydem? — zagaiła do Moe, próbując wybadać, jaki stosunek ma do całej tej sytuacji. Osobiście zawsze bardzo podziwiała Callahana i niezwykle dziwnie było grać w drużynie, w której go nie było.
Obecność 'Szesnastki' obudziła w niej pokłady nadziei, których najwyraźniej mocno potrzebowała, nawet jeżeli trzy osoby zebrane na 'treningu Gryfonów' w większości sytuacji wpędziłyby ją w załamanie nerwowe i drgawki. - Uwielbiam Twój entuzjazm, Hope. - przyznała całkiem szczerze po słowach Griffin na temat zaszczytu bycia w drużynie, ale nie dała się porwać temu podejściu z dość prostego powodu - ich sytuacja w tabeli może i nie była wybitnie zła, nadal dając nadzieję na udział w Finale, ale nijak nie miała się do tego, jak prezentowali się jako zespół. Dziurawy, połatany i jakoś tak posępnie spustoszony. Czy wewnętrzna sytuacja odbierała im szanse na ostateczny sukces? W to nie miała zamiaru uwierzyć, zwłaszcza, że wraz z pożegnaniami i wypadkami pojawiły się nowe, obiecujące osoby. Choćby pod kątem pozytywnej atmosfery wśród czerwonych koszulek. - On chyba jeszcze sam za bardzo nie wie, co z nim. Nie chcę go skreślać, bo wiem, co potrafi, ale nie mam zamiaru wywierać na nim żadnej presji. - nie liczyła już na niego w boiskowych okolicznościach, bo nawet, gdyby zdecydował się dalej grać, występy mogłyby go kosztować zbyt wiele wyrzutów sumienia, czy innych niezręcznych, psychicznych przeżyć. Musieli sobie radzić tak bez niego, jak i bez Hemah (chociażby) i to już od dłuższego czasu nie była kwestia do ubolewania. Musieli pracować. Ze sobą. Nad sobą. - A co z Tobą?! - krzyknęła zaczepnie, gdy została zmuszona do odlecenia od reszty, by pochwycić rzucony przez Griffin kafel zanim ten wybiłby okno w wieży astronomicznej. Odrzuciła piłkę w jej stronę, najwyraźniej chcąc, by ta powtórzyła swoje starania. A może i podzieliła się też własnymi przemyśleniami, nawet jako 'nowy nabytek' w pierwszej drużynie.
Nie latała dobrze, chyba nawet nie latała przyzwoicie, ale lubiła Moe i w ten sposób chciała jej podziękować za to, że pomogła jej pierwszego dnia szkoły. Doszło jej uszu, że drużyna Gryfonów nie była kompletna i przez to na treningach często brakowało rąk do gry, więc poczuła się w jakimś obowiązku. Pogoda była coraz ładniejsza, a te dziewięć stopni było dla Astrid już po prostu wiosną, więc nic dziwnego, że pół wila przyszła na trening w cienkich legginsach i cienkiej bluzie, nieco za dużej — czerwonej i z kapturem. Burza jasnych włosów związana była w wysoką kitkę, w uszach miała tłumaczki i kończyła lizaka, od których była uzależniona. Omiotła towarzystwo, podchodząc do leżących mioteł szkolnych i biorąc jedną do ręki, zdecydowała się na dołączenie do latających już graczy. - Cześć Morgana, cześć blondynie, cześć ruda! - przywitała się z uśmiechem, unikając jednak bezpośrednich spojrzeń, ostrożnie odbijając się od ziemi. Nieco chwiejnie i niestabilnie, ale znalazła się na odpowiedniej wysokości, jedną ręką trzymając trzonka, drugą wyjmując z ust patyczek i chowając do kieszeni. - Wybaczcie mi towarzysze, ale nie znam waszych imion, ale podobają mi się wasze kolory włosów! Astrid. Przedstawiła się jeszcze. Norweżka zwykle spędzała czas sama lub z Darrenem, nie mając zbyt wielu znajomych w kamiennym zamku, którego nienawidziła. Podawali sobie piłki, to mogła robić i robiła, oczywiście trzy razy o mało nie spadając z miotły z salwą śmiechu, o mało nie zabijając blondaska i jeszcze wpadając na Moe. - Naprawdę łatwiej strzelać, niż latać. - rzuciła do Pani kapitan, wciąż dobrze się bawiąc, nawet jak nie wychodziło. I wtedy złapała piłkę, znów na chwilę tracąc równowagę, rzucając ją do Hope, która wydawała się jej bardzo optymistyczną osobą. - Na Odyna, widziałaś? Udało się! Powiedziała do niej z daleka, zaskoczona. W podaniach nie była tak tragiczna, ale nie było to nic innego, jak szczęście początkującego. Gdy złapała następny raz, nieco pewniej, cofając się jedynie trochę do tyłu z miotłą, podała do Zepha, zastanawiając się, czy to przez jej wieloletnie strzelanie z łuku miała takiego cela.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Nie mogłem przecież przegapić pierwszego treningu Quidditcha, na którym mogłem pojawić się nie jako widz i z chrupkami oglądając wydarzenie, a ten, który dzierżył miotłę i ba, nawet miał na niej latać! W tym roku Gryfoni mieli niemałe kłopoty, jeśli chodziło o rozgrywki, choć wciąż nie był to poziom Slytherinu, acz żyłem nadzieją, że w najbliższym czasie się to zmieni – albo nagle dostaniemy jakiegoś moralnego power upa i zaczniemy wygrywać mecze przepełnieni siłą przyjaźni, która przecież jest największą potęgą w każdym uniwersum – może i w rzeczywistości również? Dlatego czym prędzej ubrałem się jakoś, czyli na sportowo i wybiegłem z dormitorium, po drodze dopiero uzmysławiając sobie, że przecież w szatni na pewno będą quidditchowe ciuchy i na dobrą sprawę mógłbym tam iść nawet w mundurku. Choć nie ma bata, już wolę popykać w dresach i żonobijce, aniżeli męczyć się w hogwarckich szatach, których całym sercem nienawidziłem. Jebać szaty jest prawie tak dobrym sloganem jak Jebać KC i się nie bać, acz póki oba te stwierdzenia zostawały w mojej głowie to nie musiałem się martwić czy ktokolwiek je usłyszy i połączy z moją drobną osóbką. Lecz do rzeczy. Pojawiwszy się na treningu, dobiegłem do reszty, ubrany już w basicowe ciuchy gracza Quidditcha. Uśmiechnąłem się szeroko do @Hope U. Griffin, jako że ją z całego towarzystwa znałem najbardziej. - Siemasz Hope! – przywitałem się z bardzo zauważalnym podekscytowaniem w głosie i następnie przeniosłem wzrok na innych. - Siema Moe, siema Zef, siema Astrid. Beznumerkowy zgłasza się do akcji, może coś z tego wyjdzie. – Zaśmiałem się serdecznie i po wymienionych grzecznościach, wskoczyłem na miotłę i wyleciałem w powietrze, ograniczając się do wyznaczonego przez Moe zadania. Wymieniałem podania, nie będąc jednocześnie w tyle o dziwo – ani z tempem, ani z dokładnością podań. Dwa z trzech wyszły mi idealnie tak jak chciałem, ostatnie zaś było z nich wszystkich najgorsze i musiałem przeprosić na odchodne, szybko szybując za kaflem, który poleciał zupełnie nie tam gdzie chciałem. - Sorreczka, lewa – wykrzyczałem do Astrid w żarcie, który nawet w moim przypadku był bezzasadny, ponieważ byłem dwuręczny, acz zawsze odrobinę śmieszkowania nikomu nie zaszkodziło. Chyba.
Jakby w odpowiedzi na ponure myśli Davies, na treningu pojawiły się jeszcze dwie osoby i trochę ją to wszystko oszukało - jakim sposobem nadzieja wkradła się w jej tok rozumowania, jeżeli dotąd była przecież zajęta przerzucaniem kafla wraz z resztą drużyny? - Astee, co za widok! - żarty żartami, ale po pierwsze była pod dużym wrażeniem, że dziewczyna zdecydowała wybrać się na trening, a po drugie - była jej za to bardzo wdzięczna. Czy miała zostać pewnym filarem drużyny Gryfonów? Pewnie sama jeszcze nie była przekonana do tego całego latania. Ale ona jeszcze nie do końca wiedziała, z kim się zadawała... - Słuchaj, Perseusz, dzisiaj możesz przestać być beznumerkowcem. - odparła zamiast przywitania, zamiast uśmiechu posyłając mu wymowne spojrzenie wyzwania i otwierającej się przed nim szansy. Przed Morgan zresztą też, jeżeli nie chciała we własnej osobie zapełniać drużynowych luk na trzech pozycjach... - Nie, żebym była zaskoczona... - zaczęła zdanie kiedy już skończyli ćwiczenie i dała sobie chwilę na przekalkulowanie sobie tego, co zobaczyła w ramach rozgrzewki. - Ale nie mam pojęcia, jak głęboko musieliście się dotąd chować, że jeszcze nie byliście w drużynie. Hope, Zeph, Percy... - tutaj zaczęła tłumaczyć następne zadanie zebranej ekipce, zostawiając sobie Astrid na koniec. Kiedy już skończyła i rozesłała ich po szkolnych terenach zielonych, zaczepiła również Norweżkę. - Świetnie rzucasz. A latanie... wygląda na to, że przychodzi Ci dość naturalnie. Dawno zaczęłaś? - póki co wolała nie schodzić z tematu miotlarstwa, chcąc wysłuchać tego, jakie Nafnisdottir miała zdanie o tym wszystkim, co planowała i jak się czuła w najwyraźniej dość nowych okolicznościach. Ostatecznie mogła nie przepadać za zamkiem, ale nie równało się to ani niechęci do jego lokatorów, ani do aktywności, jakie szkoła oferowała w trakcie obu semestrów. - Łatwo sobie poradzić z kłopotami językowymi mając magię, co? Nie schodź z miotły, chcę zobaczyć, jak sobie radzisz. - wskazała na dostrzeżone w uszach tłumaczki i uśmiechnęła się, rozważając przy okazji, czy własnych akcesoriów tego typu nie powinna przestawić na język Skandynawki. O ile ta nie stałaby się jej największym wrogiem, słysząc, że Davies miała zamiar jeszcze ją tym miotlarstwem prześladować.
POM - Powolny oblot majątku
Troje z Was otrzymało zadanie pokonania trasy wokół szkoły, która zahaczała o kilka rozpoznawalnych punktów, jak chatka gajowego, cieplarnia nr 2, czy dziedziniec z wieżą zegarową. W zaznaczonych przez Morgan miejscach możecie odnaleźć ukryte pluszaki, ale Davies jasno zaznaczyła, że liczy się przede wszystkim czas, więc jeżeli nie widzicie niczego na pierwszy rzut oka, najzwyczajniej lećcie dalej. Rzucacie K100 na tempo przelotu całej trasy (im mniej tym lepiej) i 3x K6 na ewentualne znajdźki:
Każde znalezisko odejmuje Wam 10 oczek od osiągniętego czasu. Za ujemne czasy mogą być dodatkowe nagrody.
Dorabiam na korepetycjach
Etap dla samej Astrid, polegający na podążaniu u boku Morgan po trasie wokół wieży astronomicznej, a następnie w dół w kierunku cieplarni. Polega przede wszystkim na utrzymaniu równowagi, stabilnego tempa i omijaniu przeszkód, również tych niekoniecznie planowanych. Rzuć literą i K6. Litera odpowiada za to, czy udało Ci się nadążać za Morgan, K6 to wydarzenie, jakie spotkało Cię po drodze.
Litera:
Spółgłoska - sama nie wiesz, czy dobrze Ci poszło, czy to Davies się tak ślimaczyła, żebyś mogła nabrać trochę wprawy, ale wygląda na to, że nie było najgorzej. Może nie licząc tego wypadku gdzieś w połowie trasy... A - nie było najlepiej, choć Morgan próbowała ratować sytuację za każdym razem, gdy wpadałaś na nią lub przechylałaś się w stronę jakiejś przeszkody, czy ściany. Na pewno masz przed sobą jeszcze trochę pracy, zwłaszcza w kwestii równowagi. E - próbujesz pędzić jak potłuczona i skończyło się to tym, że trochę potłuczona rzeczywiście na koniec będziesz. Tu przetarcie, tam siniak, jeszcze gdzieś indziej jakiś wybity ząb... No dobra, zęby może i masz całe, ale było blisko, żebyś twarzą wylądowała na drzwiach cieplarni, bo miotła najwyraźniej nie chciała jeszcze lądować... I - Ta wariatka wzięła ze sobą piłkę i kazała Ci wykonywać jeszcze przy tym wszystkim podania między sobą. I o ile same rzuty były w porządku, to zdecydowanie nie był jeszcze ten moment podzielnej uwagi i automatyzmów, żeby decydować się na te zabawy. Przy jednym z podań prawie spadłaś z miotły, trudno powiedzieć, czy bardziej uratowałaś się sama, czy z pomocą niemądrej kapitan, ale rzucony kafel runął w dół i przepadł gdzieś na szkolnym dziedzińcu. Cóż, przynajmniej nie spotkało to Ciebie.
K6:
1 - w drodze zahaczyłaś o jakiś szkolny maszt z wywieszoną flagą, przez co rozdarł Ci się fragment ubrania - rękaw, czy nogawka. 2 - jakaś grupka uczniów z niższych klas wyleciała na jeden ze szkolnych tarasów i zaczęli Was wytykać palcami i wykrzykiwać, że macie szlaban na występ w następnym meczu. Z tego wszystkiego to Morgan prawie wleciała w szkolną wieżę... 3 - nie dość, że nieźle radzisz sobie z miotłą, to jeszcze udało Ci się wzrokiem wyszukać porzuconego pluszaka - dementora. Jeżeli chcesz, możesz go przygarnąć. 4 - pod koniec lotu chyba za bardzo zaczynasz poddawać się swoim zielarskim instynktom, bo zamiast skupić się na miotle, analizujesz jakie rośliny stały się wyczuwalne w pobliżu cieplarni. Twoje lądowanie kończy się z lekkimi turbulencjami, a ostatecznie sama wpadasz w jakiś pozbawiony liści krzew. Na szczęście nie stało się nic poważniejszego. 5 - czy jesteś zamyślona? Za bardzo skupiłaś się na rozmowie albo przypominaniu sobie, jak pozostali w drużynie mieli na imię? Tym razem już nie ma ucieczki i wleciałaś o drewnianą okiennicę, która postanowiła stanąć na Twojej drodze. Początkowo trochę Cię to przytłumiło, ale przecież miałaś jeszcze na tyle refleksu, by zminimalizować szkody, więc mogłaś lecieć dalej. 6 - chyba masz gest, bo podczas lotu, kiedy próbowałaś nadążyć za ostro skręcającą Morgan, zaczęły Ci wypadać galeony z różnych kieszeni. Tu dwa, tam trzy i zabierała się strata 5g. Ktoś będzie miał na lizaki od Zonka.
Przerzuty dla wszystkich: 1 za każde 10 p. GM, bez sprzętu Czas/Litera i znajdźki: wypisujcie na górze/dole swojego posta z ukończeniem etapu Termin: zamykam 7.04, godz. 22:00, bo w międzyczasie mamy Wielkanoc, ale zachęcam do pisania etapów i kręcenia dyskusji.
Kiedy już wszystko zostało obgadane, a Zeph faktycznie odzyskał jedno z podań, widać było, że kolejni ludzie przychodzili. Dwójkę już znał... Ale nie znał dziewczyny zza granicy. Podrapał się zresztą po głowie, aby zaraz coś powiedzieć do kapitanowej. — No... Nie wiem zresztą jak za pierwszym razem mnie złapałaś. Nie mówiłem, że gram w quidditcha. — Wtedy plasnął się w czoło, aż pobliscy ludzie mogli faktycznie na niego. — No tak, zapomniałem kompletnie. Już wtedy trenowałem dzieciaki z pierwszego i drugiego roku jak grać w Quidditcha. Któryś musiał Ci powiedzieć pewnie, albo coś z plotek usłyszałaś. No cóż... Stało się. Grałem od jakoś pierwszego roku w Drakensbergu w Quodpota, a potem w międzyczasie w Quidditcha. No... I tak to zaczęło iść. Pieniądze na dzieciakach zdobywam, trochę w Dolinie pomagam... I tak się żyje. — Uśmiechnął się szeroko, zaczynając chować rękę za głową. Wtedy też do nich dotarła też Hope na którą Gryfon zareagował dość... dziwnie, bo zawahał się na miotle. To fakt, przez miesiąc mieli sobie "dużo czasu" na popatrzenie co też każde robiło w wolnym czasie i... czasem to było nader krępujące. — O, Hope... Miło Cię widzieć. Też... grasz w Quidditcha jak widzę. To... fajnie. — I wrócił wzrokiem do przybywającej dziewczyny, która przybyła i... znała po ich włosach. — Och, dzięki... Ty... Też masz fajne włosy. Jesteś z Norwegii? Taki akcent trochę podobny i w ogóle. To ten... Miło poznać. Zepheniah. Ale mów Zeph. — I wtedy już jego cała uwaga skoncentrowała się na zadaniu. Zeph zaczął oczywiście wszystko robić na tyle, na ile pozwalał mu czas i prędkość. Był pałkarzem, a nie ścigającym czy innym zawodnikiem. Więc tym samym więcej musiał skupiać się na sile uderzenia czy samego ułożenia na miotle. Nie zdziwiłby się więc, gdyby jego prędkość była nie taka jak trzeba i inna od innych. Tylko w ostatnim etapie naprawdę nadrobił czasu i... hej... Zdobył jakiś upominek dla siebie. Maskota kwintopęda. Po dłuższym czasie wrócił do Moe i powiedział. — Oh, pani kapitan. Coś tam znalazłem... Ale... Hmm... Może Hope chce moją maskotkę? — Bo w sumie nie wiedział co z nią zrobić i... oddanie komuś było dobrym pomysłem.
Machnęła ostentacyjnie dłonią w stronę @Percival d'Este, widocznie nic sobie nie robiąc z ewentualnych siniaków czy kolejnego, prawie że upadku z miotły przy tym machaniu, jedynie dobrze się bawiąc. Nie była jakąś kruchą dziewoją, co to wpadała w rozpacz od porażki czy uderzenia, wręcz przeciwnie. Złapała pewniej trzon miotły, czując, jak ta znów próbuje się jej pozbyć, grożąc jej pod nosem norweskimi metodami tortur, których na szczęście nikt nie rozumiał i zapewne nie słyszał. Na słowa @Zephaniah van Wieren kiwnęła głową w jego stronę, potwierdzająco i tym samym dziękując Bogom, że nie musiała zapamiętać tak skomplikowanego imienia, mogąc zostać przy skróconej wersji. Cieszyła się, że sprawiła Morgan radość, więc cała reszta nie miała żadnego znaczenia. Siedziała grzecznie, słuchając Pani Kapitan i gdy ta zajęła się nią, wzruszyła ramionami, ruchem głowy odrzucając kitkę srebrnych włosów na plecy. - Jeśli pytasz o moje celowanie, to uczyli mnie strzelać z łuku oraz rzucać toporami od małego, jeśli chodzi o miotłę.. Nie jest to najpopularniejsze z Norweskich sportowych zajęć, więc mieliśmy raptem kilka zajęć. To może trzeci raz? Zwykle, no wiesz, zajmowaliśmy się wytrzymałością, odpornością na niskie temperatury, pływaniem w zimnej wodzie, jak to Odyn przykazał. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, lustrując ją spojrzeniem, nawet na chwilę pozwalając nienaturalnie błękitnym ślepiom na odszukanie ładnego i ciepłego wzroku Morgan. Nawet bycie ofiarą nie przeszkadzało Astrid w radości z adrenaliny płynącej w żyłach, którą uwielbiała. Właściwie im mocniej mogła oberwać, tym lepiej. Ręką dotknęła tłumaczki, kiwając głową. - Tak! Dużo łatwiej mi na lekcjach, więcej słów udaje mi się zaznajomić! Darren to naprawdę dobry towarzysz. Nawet nauczyciele nie czepiali się, że praktycznie nie wyjmowała ich z uszu. Omiotła spojrzeniem zebranych, słuchając dalszych instrukcji Gryfonki. Jej pomysł na trening brzmiał sensownie, więc ruszyła grzecznie za nią, starając się nie spaść z miotły. Z początku stabilnie, kilka razy lecąc na boki, co kwitowała śmiechem. Pojawiła się nawet grupa dzieciaków, która groziła im karą na mecz, na co Morgan zbladła twarz. Astrid uniosła brew. - Żebym ja Ci zaraz nie dała szlabanu na chodzenie po szkole, jak Ci nogi połamie albo z dupy powyrywam! - rzuciła w ich stronę, nawet kierując tam początkowo miotłę, gotowa do bójki, jednak fakt, że jej towarzyszka prawie wleciała w wieże, sprawił, że parsknęła śmiechem, łapiąc ją za skrawek ubrania i starając się naprostować jej lot. - Mogę ich pobić później. Rzuciła propozycją, łapiąc dwiema dłońmi za trzon i skupiając się na locie. Chyba za bardzo, bo nagle zaczęła pędzić, jak wariatka przestworzy — co nawet się Norweżce podobało, bo nie mogła opanować śmiechu i rosnącej adrenaliny, której w tym zamku tak brakowało. Nie współpracowała z tym ustrojstwem, przez co o mało nie wylądowała twarzą na drzwiach cieplarni. Lądując na tyłku, rozmasowała przetarcia i zadrapany policzek, niezbyt kulturalnie wypluwając ślinę z odrobiną krwi na bok. Przetarła usta, wciąż jednak uśmiechając się pod nosem. Wstała, przeciągając się, opierając dłonie na biodrach, zostawiając głupią miotłę, samotnię leżącą na ziemi. - Co to za wysiłek bez ran! Żaden dobry.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Morganka uderzyła z zaskoczenia, na co wcale się nie przygotowałem i nawet nie odpowiedziałem na początku, powoli uświadamiając sobie, że miałem przed sobą właśnie trening, który mógł zapewnić mi własną pozycję w drużynie. Gdy już oprzytomniałem uśmiechnąłem się z pełną świadomością wyzwania, jakie przede mną stało i poczułem w sobie nagle +100 do motywacji na tej lekcji. To już chyba nie musiałem się zastanawiać dlaczego to ona była kapitanem tej drużyny. W sumie to nigdy się nad tym nawet nie zastanawiałem. Śmiesznie się słuchało Zefa, za słowami którego albo kryła się jakaś historia, albo serio miał taki problem z rozmawianiem z dziewczynami, a przynajmniej mi się tak wydawało. Przegryzłem wargę w rozbawieniu, nie dając po sobie ani trochę poznać, że słucham jego ni to jąkania, ni to nie wiem czego. Miło było też usłyszeć kolejne słowa po pierwszym postawionym nam zadaniu. Niechlubnie mówiąc, naprawdę dobrze mi poszło to rzucanie i podawanie, gdzie tylko na jednym się skułem. Następne zadanie nie było skomplikowane, nie musiałem się zbyt długo nad nim głowić jak powinienem do niego podejść. Po prostu wsiąść na miotłę i polecieć jak najszybciej potrafiłem. I tak też zrobiłem. Po drodze mogłem też znaleźć jakieś pluszaki czy coś w tym rodzaju, ale nie dane mi to było, najwidoczniej taki Zef czy inni, którzy byli ode mnie szybsi, zgarnęli wszystkie. Zdarza się. I tak jak na mnie, lot ten był moją życiówką, chyba nigdy nie poszło mi tak dobrze jak tutaj. Może to też właśnie przez to, że nie próbowałem na siłę wyszukać wzrokiem wspomnianych przez Moe fantów, tylko leciałem jak strzała przed siebie, chcąc ustalić swój rekord. Po skończonym okrążeniu, zszedłem z miotły pełen energii i popatrzyłem na Morgan, wyszukując w jej spojrzeniu oceny mojego lotu. - Nie poszło mi chyba źle, co nie? – Zapytałem, w sumie nie wiedząc też jakie były standardy PRAWDZIWYCH GRACZY I GODNYCH BYCIA W DRUŻYNIE, ale jakby mnie zapytać to było zajebiście.
Jeszcze przed rozesłaniem wszystkich do ich zadań, postanowiła zaczepić Zepha o jego korepetycje. Być może chłopak odnalazłby się również wśród starszych roczników? Wyglądało na to, że był bardziej profesjonalnym i doświadczonym graczem, niż początkowo odniosła wrażenie. Choć z drugiej strony do skutecznej nauki wcale nie należało świetnie grać, czy latać. - Mam nadzieję, że uczysz tylko młodych Gryfonów. - zaśmiała się chwilę po posłaniu mu groźnego spojrzenia, bo przecież sama, będąc kapitanem Lwów, potrafiła ćwiczyć w towarzystwie ścigających, pałkarzy, czy obrońców każdego z pozostałych domów i czerpać z tego radość nawet wtedy, gdy potem okazywało się, że sama ukręciła sobie poniekąd w ten sposób stryczek. Nie dało się jednak całe życie ćwiczyć samemu, a przynajmniej jej nie sprawiało to żadnej przyjemności. A drużynowe treningi zapowiadane co tydzień chyba im wszystkim wyszłyby bokiem. Zresztą - jako nauczyciel biorący galeony za naukę raczej nie miał możliwości wybrzydzania, gdy przychodziło mu prowadzić zajęcia dla zaciekawionych miotlarstwem dzieciaków. - Chyba zwątpiłabym we wszystkie wierzenia, gdyby kazano mi przez nie pływać w zimnej wodzie. - podzieliła się swoimi przemyśleniami z Astrid, do której dołączyła w jej ćwiczeniu. Ban meczowy po tym czasie już ją raczej bawił niż straszył, ale swoje w związku z tym wszystkim przeżyła i przecież wtedy również panowała podobna pora roku i atmosfera pustki wśród drużyny Lwów. Właściwie chyba zawsze tak było. Czy właśnie przez to starała się budować tym małym gronie tak silnie zżyte relacje? - Później ich nie znajdziesz w tym wielkim zamku! - zaśmiała się perfidnie, lekko ironizując przy słowach o Hogwarcie, choć tak naprawdę trochę znała ten ból. I chyba nawet potrafiła na to poniekąd zaradzić, ale musiałby odkopać jakieś stare materiały z tworzonych przez siebie map. Po dośc awaryjnym lądowaniu Astrid, Moe wyciągnęła ku niej rękę, aby pomóc jej wstać, a potem zaczęła grzebać w swoim cud plecaku zawierającym absolutnie wszystko na każdą okazję. Wreszcie triumfalnie wyszarpała jakiś świstek, który okazał się dość rozległym i szczegółowo popisanym pergaminem, który wręczyła dziewczynie w ramach pomocy naukowej. - Żeby nie było, że tylko Darren to dobry chłopak. To mapa szkoły, którą kiedyś robiłam dla przyjezdnych z czeskiej szkoły. Zostało mi kilka kopii, więc niech Tobie się bardziej przyda. Oznaczyłam magiczne schody, niektóre ukryte przejścia i pomieszczenia, a jak będziesz chciała szybko dotrzeć na jakąś lekcję to stuknij w mapę różdżką i powiedz nazwę przedmiotu. Strzałki Cię poprowadzą. - ale był z niej pomysłowy Dobromir. Szkoda tylko, że nie wpadła na to jeszcze we wrześniu... Eh. Na szczęście wtedy przybył kończący trasę w wyjątkowo dobrym tempie Percy, najwyraźniej całkiem z siebie dumny, co odwróciło jej uwagę od dotychczasowych wyrzutów sumienia, ale i napawało ją pozytywnymi myślami. - Ale o maskotkach nie pamiętałeś, co? Świetny czas, na pewno jesteś cały? - w pierwszym zdaniu trochę go postanowiła zbić z piedestału, aby następnie mniej lub bardziej pochwalić, a przy tym przyjrzeć się, czy aby nie złamał sobie czegoś albo nie zgubił zębów lecąc w takim tempie. Co to za trening bez kontuzji? A kwestię przyjęcia pluszaków od van Wierena zostawiła Hope, która najwyraźniej też już powoli kończyła zabawę.