Jeśli marzyło Ci się sprawdzić jakie to uczucie nieważkości to to miejsce jest idealne na taki eksperyment. Ledwie przekroczysz próg a od razu unosisz się w powietrze i dryfujesz... a gdy spędzisz tu minimum dwanaście minut kontury ścian i sufitu zamazują się i przybierają obraz kosmosu - wszędzie wokół gwiazdy, a krańca ścian nie widać. Jeśli chcesz "powrócić" do pokoju machnij różdżką i wypowiedz inkantację "Finite".
Przeszkadza Ci to? To tak jakbyś pytał stonogi, czy przeszkadza jej, że ma pięćdziesiąt par nóg. Śmieszne, nie? W jakimś stopniu na pewno, ale to nie przez to, że jest późno, ja jestem zmęczona. Tylko dlatego, że porównanie mniej więcej idealnie obrazuje Penelopę. Po kolei wyrywane nóżki, które gdzieś zostały porozrzucane, a przy pełnym i poprawnym funkcjonowaniu trzyma ją raptem kilka oddechów. To niewyobrażalne, że można czuć się tak abstrakcyjnie i niewyobrażalnie pustym i samotnym, w potężnych murach Hogwartu, w których każdy powinien zaznać na tyle szczęścia by pisać, mówić, śpiewać – tak, to jest miejsce dla mnie. Ona przeżywała wewnętrzny Armagedon, nie czując się zbyt pewnie w Londynie. W jakiś sposób szukała ucieczki, w inny próbowała wszystko odbudować. Nie uda jej się. Po prostu nie. Nie płacz. Nie ma powodu. Udaj, że wszystko jest w porządku. Tak jest prościej. To śmieszne, że ludzie z łatwością popadają w paranoję, gdy słyszą o odejściach osób im bliskich. To przeznaczenie? Nie. Kolej losu, której nikt nie jest w stanie przeskoczyć. Słyszysz brawa i wiesz, że to czas, w którym powinieneś zejść ze sceny. Nawet muzyk ma pojęcie kiedy opuścić miejsce nie dla niego przeznaczone, i dać upust swej fantazji w zupełnie innej dziedzinie, choć serce będzie biło w rytm kolejnych taktów muzyki, pisanej tylko przez niego i dla niego. Bez świadków. -Żeby wyjechać do Red Rock i tam się szkolić. Wiesz, nie zagrałam w ostatnim meczu, a moje miejsce zajęła ścigająca. To trochę dziwne, no ale nie ja jestem kapitanem. W każdym razie… Chciałam zagrać, bo to było dla mnie ważne, zwłaszcza, że moja siostra… Nie zdążyłeś jej poznać… Była mistrzynią quidditcha. Chciałam to zrobić dla niej. To by było takie jej małe zwycięstwo, wiesz? – Uśmiechnęła się niemrawo bo wspomnienie Pralline było dość brutalnym i nieprzyjemnym, zwłaszcza że siostry spędziły ze sobą raptem trzy popołudnia, bo przecież wcześniej nie miały o sobie pojęcia. -Dziękuje, że mnie tu zaprosiłeś… - Powiedziała bardziej do siebie niż do niego, patrząc cały czas gdzieś w dal, próbując się skupić. Próbując pomyśleć. Próbując przeanalizować wszystko co się wydarzyło. Było warto? To był najlepszy rok w jej życiu.
Słuchał Penelopy, zastanawiał się co by było, gdyby rzeczywiście pojechała do Australii... No prócz tego, że musiałby wykupić roczny zapas proszku fiuu, bo teleportowanie się tam wydawało mu się bardzo abstrakcyjne. Jeszcze zderzyłby się z jakimś kangurem czy wylądował na plamie czy jakimś innym drzewie, ktore tam rośnie. W końcu z jego szczęśliwym losem wszystko możliwe. Bo pamiętasz, że przypadków nie ma? Takie złudzenie, które sobie wmawiamy. "To był przypadek, że go spotkałam" - wmawia sobie miliard nastolatek. "To przypadek, ja na prawdę nie chciała." - to nie od ciebie zależy, więc załóżmy, ze się Phil z tobą zgadza. Jednak wracając do tematu. Chwila namysłu, słuchania dalszych słów dziewczyny i już wiedział co o tym myśli. Ale czy powinien jej to mówić? Nie, niech sama zadecyduje. To zawsze jest bardziej obiektywne. - Nic nie poradzisz, najwyraźniej tak miało być. Odbijesz to sobie innym razem, w końcu taki gracz jak ty będzie mieć jeszcze wiele okazji - Uśmiechnął się do niej, co by nie popsuć jej humoru. W sumie śmierć siostry by go ruszyła, gdyby nie fakt, że nie wiedział o świeżości tego zdarzenia. Mógł podejrzewać, ze było to już dawno i dlatego o tym mu nie mówiła. Po co wiec rozgrzebywać stare rany? To nie jego sprawa... Bo przecież obie wiemy jak on się wszystkim przejmował. Osoby tak dalekie jak czyjeś siostry były mu znane tylko z pogłosek. Nawet jeśli by ją poznał to i tak nie wiedziałby jak się nazywa. Choć zapamiętałby jak wygląda, to nieuniknione. - Nie dziękuj, bo jeszcze przywyknę do tego - Pocałował ją, bo jak będą tak siedzieć w nieskończoność, to oboje zwariują. Znaczy on zwariuje, bo rozmawianie nie jest jego najmocniejszą stroną. Mógłby poleżeć, pomyśleć, poczytać, ewentualnie spędzać z nią czas w bardzo przyjemny, lecz mało rozmowny sposób. Taki to z niego dziwny człowiek. Albo nie wykazuje energii, abo wręcz widać jej nadmiar. Choć nie zdziwiłabym się gdyby miał opinie flegmatyka. Albo innej ofiary losu. Nigdy specjalnie o nią nie dbał. A teraz jest jeszcze prefektem... Nie no lubił to co robił, ale to całe 'prefekcenie' łączyło się z rozpoznawalnością, co nie za bardzo do niego przemawiało. - Już do czegoś doszłaś? - Zapytał, opierając się o nią niczym do snu, zamykając powieki. Jak nie powie choć słowa, to pewnie film mu się urwie, tak czuje. Nigdy do dobrych słuchaczy nie należał, za to do śpiochów jak najbardziej.
Beauregarda była dobrej myśli odkąd udało jej się skręcić teleskop i ustawić go tak, aby był skierowany na księżyce Saturna. W tej chwili była przekonana, że uda jej się wykonać kolejne zadanie, bo przecież to nie koniec. Dostała kolejny list, również z zawartością do odszyfrowania. Przez dłuższy czas zastanawiała się co tak naprawdę musi zrobić. Jednak po wnikliwej analizie doszła do wniosku, że musi odnaleźć odpowiedni gwiazdozbiór. Czym prędzej zabrała się do pracy. Wzięła ze sobą zwoje pergaminu, mapę nieba, coś do jedzenia i pognała do kosmicznej sali, mając nadzieję, że tutaj odnajdzie swoją odpowiedź. W końcu doszła do sali. Oczywiście, była bardzo zaszokowana wystrojem sali, gdyż nie posiadała ani podłogi, sufitu i ścian. Jakby znajdowała się w samym centrum kosmosu. Tym bardziej będzie jej wygodniej. Chociaż nie powiedziałbym. Rozłożyła zwoje wraz z mapą, coby mieć podgląd z lotu ptaka na kosmos i zaczęła wykonywać swoje zadanie. Musi przyznać, że zadanie było naprawdę trudne i nie szło jej tak szybko jak poprzednie. Godzinami kontemplowała każde swoje przemyślenia, każdy zapisek w jej notesie.. Mimo wszystko narysowała mapę, była pewna, że jej założenia były odpowiednie. Tak więc narysowała mapę i czym prędzej wyruszyła, by móc oddać mapę komisji. Jednak podczas spaceru po korytarzu natknęła się na Aleksandra Brendana, który zwrócił jej uwagę, iż mapę wykonała źle, toteż dziewczyna wróciła i na nowo zaczęła swoją pracę. Kurczę, coś tu było nie tak. Musiała popełnić jakiś błąd. Była już bardzo wycieńczona, sen spędzał z jej powiek. Jednak nie mogła się poddać, musi narysować ją dobrze. Analizowała wszystko, spoglądała na mapę nieba, swoją źle narysowaną oraz na swoje zapiski. O jaki tu znak chodzi? Mimo wszystko te kilka nawet kilkanaście godzin dało dobre efekty. W końcu zrozumiała w czym tkwił błąd. Wszystko zaczęła ze sobą łączyć, co spowodowało odnalezienie znaku. Oczywiście nie obeszło się bez poprawek, które trwały godzinę, ale jednak udało jej się! Szybko pobiegła ze swoją mapą i z założeniami, by podać je komisji. Wypadły oczka: 2, 3 nie było bonusu na szybkie odnalezienie gwiazd
Trafił tu przypadkiem, jak śpieszył się na jakieś zajęcia. Nie pamięta już na jakie, bo kiedy wszedł do tego pokoju zapomniał o wszystkim. Przyjemnie mu tutaj było, spokojnie i nikt mu nie przeszkadzał. Dlatego też uważał, że nie znajdzie lepszego miejsca na spotkanie z Astrid. Bo unikał jej już zbyt długo. Sam sięgał po pergamin i pisał do niej listy, wszystkie jednak kończyły tak samo. W koszu, na dnie szuflady albo wciśnięte w kartki pamiętnika. Wiedział, że jak pierwszy napisze spotka się z nią o wiele szybciej niżeli czekał, aż ona to zrobi. Na wyjeździe przygotowującym do wyjazdu musiał się starać, aby ją unikać. Nie było to jakoś bardzo trudne, bo byli w różnych grupach. To ułatwiało mu zadanie, ale i tak kilka razy przyklejał się za rogiem do ściany, aby go przypadkiem nie zauważyła. Nie był wtedy gotowy. Teraz też nie był, ale czuł, że to wszystko zbyt mocno go dusi. Że wstaje rano nie dlatego, że się wyspał, a dlatego, że nie może złapać oddechu. Wszedł do sali i od razu poczuł się tak jak wtedy za pierwszym razem. Zbawienne uczucie nieważkości zaczęło mu towarzyszyć. Szkoda tylko, że kamień który czuł na klatce piersiowej nadal tam był. Ale niedługo się go pozbędzie. Nie będzie go już i będzie czuł się… wolny? Nie. Podobno ludzie chcą za wszelką cenę znać prawdę. Ale kiedy tylko się czegoś dowiadują od razu zmieniają zdanie. Wolą jednak żyć w błogiej nieświadomości. Jesper wolał… nigdy nie znaleźć tych listów. Chyba. Nie wiedział. Pisał już o tym tak wiele razy w swoim pamiętniku, że zaczynał wariować czytając stare wpisy, które od jakiegoś czasu dotyczyły tego samego, ale treść była różna. Chciał i nie chciał. Niemal każdego dnia prowadził ze sobą wewnętrzną walkę i dwa różne głosy spierały się ze sobą. To za dużo. Zaczynało brakować oddechu. Zrobił kolejnego fikołka w powietrzu, ale ostatecznie skończył z głową do dołu. Było mu przez chwilę tak przyjemnie, błogo i spokojnie. Starał się odprężyć i mu wyszło. Na sekundę, może dwie. Ale od tak dawna chodził spięty, że i ta chwila była zbawienna. - Astrid, Astrid… moja… - próbował złapać głębszy oddech, ale nie było to proste. Niektóre słowa jeszcze nigdy nie przeszły przez jego gardło choć pojawiały się w głowie i na papierze tysiące razy. Będzie musiał to zmienić. Dziś. Za chwilę. Czekał na nią. Na Astrid. Nie patrzył się uparcie w drzwi, wiedział, że nic nie przyspieszy. Zamiast tego wędrował między planetami.
Wiele rzeczy uczepiło się głowy Astrid, niektóre przed wyjazdem, niektóre w trakcie szkolenia, inne już po przyjeździe do Hogwartu. Radziła sobie z nimi na przeróżne sposoby, tonąc w swojej dziecięcej naiwności i dzielnie unikając rozmyślania na najbardziej przykre tematy. Nie odgradzała się, bo nie było takiej możliwości. Kiedy zamykało się furtkę, wszystko napierało tym silniej, im więcej razy przekręcało się klucz w kłódce, aby ostatecznie zmiażdżyć całą konstrukcję. Przyjmowała minimalne dawki strachu, całymi nocami kuląc się w fotelu, otulając kolana własnymi ramionami i obserwując ogień. Szukała w płomieniach przerażających stworzeń, dzikich zwierząt, a w cichym trzasku słyszała ryk szatańskiej pożogi. Tak było dobrze. Cała niszczycielska siła spalała się razem z kolejnymi kawałkami drewna. W ciągu dnia nie było jej wcale, znikała, żeby pojawić się dopiero wieczorem, kiedy wszyscy układali się do snu. Na dzień zostawały jedynie podkrążone oczy i dziury w pamięci, których nie dało się zapełnić. Astrid walczyła ze sobą, ze swoją frustracją i wciąż kończyła w innym świecie, który stworzyła jej matka. O tym nie potrafiła zapomnieć. Była to część jej historii, zmiennego charakteru. Piętno? Możliwe. Nie potrafiła też zapomnieć ludzi, którzy jej nie odrzucali. Nigdy nie ufała im całkowicie, nie chciała. Nie pojmowała relacji w zwykły sposób. Nie opierała się na tym, że ktoś nie zawiódł, że był, nie wyśmiał, pocieszył. Miała jasno wyznaczone granice. Ingrid - inni ludzie - reszta świata. "Inni ludzie" nie było zbyt liczną grupą, ale Jesper załapywał się do niej niewątpliwie. Aurelia smuciła się, nie otrzymując żadnych wiadomości, choć o zmartwieniu ciężko było mówić, bo zazwyczaj ciężko było je w dziewczynie wzbudzić. Nie wiedziała nic o ojcu, o listach, nie miała nawet pojęcia, że Eira je wysyłała. Dawno przyjęła, że jedyną rodziną jaką posiada jest Ingrid i trzymała się tego. Uczta powitalna przyniosła jej sporo nerwów. Cała sytuacja z tiarą i prawdziwym nazwiskiem rudej Rid wciąż rozbrzmiewała echem w jej głowie. Nie podważała więzi, jaka je łączyła, ale siała dziwny niepokój. Odpychała tę myśl najsprawniej jak potrafiła, ale bywało coraz więcej momentów, w których czuła się samotna. Zwyczajnie, po ludzki. I choć była świadoma, że Ingrid może odczuwać dokładnie to samo, bo historię udawanej bliźniaczki znała, nie potrafiła powstrzymać dziwnych myśli. Dotarcie do kosmicznej sali zajęło jej trochę czasu, ale idąc za wskazówkami portretów zdołała pojawić się na miejscu. Uchyliła drzwi, odwracając się jeszcze za siebie, żeby sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie. Przeszła przez próg i zaczęła zamykać drzwi. - Je... - zaczęła, czując jak stopy odrywają się od podłoża. Serce zabiło jej szybciej, rozejrzała się spłoszona, ale otoczenie gwiazd szybko sprawiło, że całkowicie zatonęła w atmosferze pomieszczenia. Zapomniała o tańcu i o świecie, ale jej głos postanowił dokończyć powitanie. - sper - równie dobrze mogłaby to być końcówka innego wyrazu, chociażby whisper, które dziwnym trafem idealnie oddawało odgłos, który z siebie wydobyła. - Kosmos - dodała, poruszając lekko nogami, żeby sprawdzić jak poruszać się bez gruntu pod stopami.
Zawsze żałował, że jego ojcem był Malte. Patrzył z zazdrością pomieszaną ze smutkiem na ojców, którzy bawili się ze swoimi dziećmi, wspierali je i robili te inne rzeczy których Malte nie robił. Zamiast tego Jesper wiecznie przed nim uciekał i cieszył się kiedy znajdował do pianego na kanapie przez telewizorem. Czasem nawet chciał, aby się nie obudził. Zapił się i już nigdy więcej nie musiał patrzeć na niego. Słuchać wiecznych wyrzutów, opowieści o matce, które były za każdym razem tak samo bolesne. Nikomu nie życzył takiego ojca, nawet największym wrogom. Dlatego tak długo unikał Astrid… Nie wiedział też i teraz czy powie jej wszystko, co go dusiło przez ostatnie dni. Projekt miał być swojego rodzaju ucieczką, ale wszystkie się zmieniło kiedy dowiedział, że ona również będzie brała w nim udział. Co prawda w innej grupie, ale nie mógł jej przez to unikać. Nie mógł wciąż wymyślać bzdurnych wymówek przez które tylko czuł się podle. Nawet teraz ona pierwsza napisała do niego… Ciężko mu było udawać, że nic nie wie, nawet jeżeli ona nie wiedziała, że on coś wie. Może i nie chodziło tutaj o udawanie, a o coś więcej. Bił się za każdym razem z myślami. Może gdyby Malte był inny byłoby mu prościej. Jakoś łatwiej. Jakoś… inaczej. Sam go nienawidził przecież, a teraz jeszcze… Był akurat przy Saturnie, kiedy usłyszał, że nie jest już sam. Zamarł na chwilę, bo nie był pewien czy to na pewno dołączyła do niego Astrid. Ale jak tylko usłyszał tak dobrze znany głos rozpromienił się na chwilę. Jak najszybciej próbował znaleźć się przy niej, ale jakoś nerwowe ruchy w tym pokoju wskazane nie były, bo jakoś długo mu się zeszło zanim do niej dotarł. Od razu złapał ją za ręce i pociągnął w kierunku z którego przyszedł. Podobał mu się ten Saturn. - Znalazłaś. Pewnie nawet nie błądziłaś długo, bo dopiero chwilkę tutaj jestem. Ja się co chwila gubię, a te schody to… wiesz ile jest tutaj stopni pułapek? Kiedy myślę, że wszystkie zaliczyłem zawsze znajdzie się jakiś nowy - ponownie zrobił w powietrzu fikołka - Prawda, że fajnie? I co później stało z tym Elfem? - był ciekawy, tak po prostu. - Jak w ogóle go nazwałaś? Albo może to była ona?- powinien zacząć od tego pytania, pod tym względem Astrid nigdy nie przestawała go zaskakiwać. Potrafiła nazwać wszystko po swojemu, więc liczył na to, że również Elfa jakoś ciekawie nazwała. Albo Elfkę. Nie mógł zacząć tak od razu. Tak powiedzieć jej wszystkiego. Rzucić wiadomością po której sam jeszcze nie doszedł do siebie, a minęło już kilka tygodni. Miał nadzieję, że może zapomni o tym, ale teraz już nie patrzył na nią jak wcześniej. Coś się zmieniło w jego spojrzeniu, musiało w końcu. Bał się też tego jak ona zareaguje czy to nie będzie dla niej za dużo.
Astrid nie miała określonego poglądu, jeśli chodziło o jej matkę. Eira była dla niej matką, ale również oprawcą. Pamiętała te wieczory, w których śpiewały razem, cicho, bojąc się że dach zawali im się na głowy pod naporem nienawiści sąsiadów. Pamiętała te momenty, w których Eira przeklinała ją, winiąc za całe zło płynące ze schizofrenii. Nie potrafiła ocenić, czy była dobra, czy zła, ale wiedziała, że świat stał się po jej śmierci zupełnie inny. Sama Astrid była nieraz oceniana bardzo błędnie - jako beztroska, naiwna idiotka, która potrafi przenieść się w świat marzeń i nie wracać do rzeczywistości przez długi czas. Na pewno było w tym trochę prawdy, ale z drugiej strony rozmyślanie na temat przeszłości i strach przez tymi wspomnieniami działały w zupełnie inny sposób. Przeszła w swoim życiu przez tyle cierpienia, że musiała wynieść z tej drogi solidną lekcję. Gdyby nie matka, na pewno byłaby inna. Pewnie nie byłoby jej tutaj, teraz. Może poznałaby prawdę wcześniej. Było to jednak tylko gdybanie, a Astrid, żyjąc w nieświadomości, zapewne czuła się dobrze. Nie szukała ojca, nie myślała o nim, nie było go w jej życiu. Nie było go przy Eirze, gdy podcinała sobie żyły, kiedy szykowała stryczek i wypełniała płuca wodą. Nie mogła oderwać wzroku od gwiazd, które otaczały ich ze wszystkich stron. Poczuła się tak, jakby nieśmiało spełniała marzenie życia, które nigdy nie miało się spełnić. Unoszenie się w takich przestworzach mogła sobie tylko wyobrażać. Nie myślała o tym teraz, ale na pewno wypadałoby pokazać cudowną salę siostrze. Ocknęła się z zachwytu dopiero, gdy chwycił ją za ręce, wywołując tym samym delikatny uśmiech. Przyglądała się chłopakowi przez chwilę, dopiero po jakimś czasie przerzucając spojrzenie na Saturna. - Zawsze chodzę w takim samym rytmie - trzy stopnie, dwa, jeden, dwa, dwa, trzy, jeden i od nowa. Nie trafiłam jeszcze na żadną pułapkę - powiedziała spokojnie, obserwując fikołka w jego wykonaniu. Sama chciała spróbować, ale jeszcze nie przywykła do braku grawitacji. - Cudownie, ciekawe czy da się jakoś wykorzystać tą salę do nauki spadania - wtrąciła, zastanawiając się już, czy Rid udałoby się rozpracować, jakie zaklęcia są nałożone na pomieszczenie. Uśmiechała się, bo dobrze było go widzieć. Wesołego. - On, Frö*. Miał śliczne skrzydełka, jak włosy Jarki, mruczał mi do ucha, ale zabrali go - odpowiedziała, ale bez smutku. Nie przywiązała się do elfa jakoś specjalnie. Najchętniej zrobiłaby mu jakąś sekcję, bo nigdy nie kroiła elfa, ale cóż, lepiej dla jej reputacji, że nie zdechł pod jej opieką. - Nuce pozwolili zatrzymać Lunaballę. Gdyby wiedziała, co takiego Jesper wypisuje na kartkach swojego pamiętnika i co tak go męczyło, na pewno miałaby problem z wiarą. W jej życiu ojciec kompletnie nie istniał, a próbowała ułożyć je jakoś, poskładać i przetrawić. Pewnie zatrząsłby jej światem. - Da się tu tańczyć? - zapytała, przypominając sobie o tym, że przecież muszą zrobić coś, żeby Tähti mógł oddychać. Obróciła się powoli. Wszystko było inne.
Był zmęczony. Tak bardzo tym wszystkim był zmęczony. Tajemnicą, która go przytłaczała. Czasem chciał zapomnieć o tym jak oddychać. Jak łapać powietrze w płuca, a później je wydychać. Tak mocno, że na chwilę je zatrzymywał. Mocno i na długo, ale tak nie można było. Nie można. Bo później bolało jeszcze mocniej i każdy kolejny oddech odczuwał jeszcze mocniej. Ale teraz, kiedy ona tutaj była i kiedy tutaj był on. Przyzwyczaił się już do tego jak działał na niego ten pokój. Jak odczuwał w nim wszystko. Dlatego robienie fikołków było już czymś naturalnym. - Spróbuję i ja tak chodzić. Bo to męczące, te wszystkie spojrzenia kiedy znów noga mi grzęźnie między stopniami… - mówił powoli, przeciągając słowa. Chcąc oddalić od siebie moment w którym tajemnica przestanie być tajemnicą. - Spadania? Pisałaś, że to pomaga. Może i mi by pomogło. Nie wiem czy jest mi w stanie cokolwiek pomóc - sam siebie pogrążał słowami, brnął dalej i mocniej w coś w co brnąć nie chciał. To chyba było silniejsze. Nawet jeżeli znów oddychanie bolało. - Zabrali? Szkoda. Chyba chciałbym mieć Elfa, może by mnie nie pogryzł - zastanawiał się na głos. Chociaż wiedział, że nie nadawał się do tego, aby cokolwiek mieć pod swoją opieką. Nigdy nie miał żadnego zwierzątka. Nawet głupiego psa, ani kota. Czy rybek. Malte nigdy mu nic nie kupił, a zapytać się bał. Jeszcze złość ojca na siebie większą, naiwnym dziecięcym pytaniem, by sprowadził. A i tak przez niego wiele wycierpiał. Z każdą dniem więcej. - Spróbujmy. To będzie dziwny taniec, ale da się. Musi się dać, bo chyba wszędzie da się tańczyć? Tak myślę - złapał ją mocniej za obie ręce i obrócił się z nią kilka razy. Co prawda dalekie to było od tańca, ale takie wirowanie w powietrzu też było całkiem przyjemne. Zamknął oczy. Teraz było lepiej, przyjemniej, prawie idealnie. Gdyby nie myśli, które wciąż uporczywie pojawiały mu się w głowie. Po chwili przysunął się bliżej i oparł głowę na jej ramieniu. Dopóki tego nie zrobił, nie wiedział jak bardzo tego potrzebował. Wciągnął mocniej powietrze, bo myślał, że już teraz może będzie lepiej. Niestety nie było. Popatrzył jej w oczy i przygryzł wargę zastanawiając się w ogóle czy na pewno chce to mówić. Czy lepiej nie zapomnieć o wszystkim. Może poprosić kogoś, żeby rzucił zaklęcie zapomnienia? Tak uciec, po prostu się schować przed problemami i nigdy więcej się nimi nie przejmować. Nie ważne jak złe by to nie było. Jak niewłaściwie i jak bardzo by stchórzył. Przejechał dłonią po jej barku, a później po całej ręce, aż w końcu odnalazł jej dłoń i splótł palce razem. - Nie ucieknij nigdzie, dobrze? - uniósł tylko na chwilę głowę, aby spojrzeć w oczy, które tak dobrze znał. Bo przecież nie raz w nie patrzył. Zwłaszcza wtedy, kiedy ludzie mówili złe rzeczy, a ona mimo wszystko zostawała przy nim. Tak było od dawna. Od tego się tak naprawdę wszystko zaczęło. Pamiętał dokładnie wszystko, to upokorzenie kiedy został wyśmiany, kiedy wszyscy się odwracali, a ona niemal jako jedyna została. Tak bardzo nie chciał, żeby uciekła teraz. Szczególnie teraz. Może przez chwilę myślał egoistycznie, ale wiedział, że nie będzie mógł na niej nic wymuszać. Że da jej odejść jeżeli tylko będzie tego potrzebowała, że…
Każdy czasem miewał momenty zmęczenia. Najgorsze w nich było to, że myślało się właśnie o tym, jak bardzo jest się zmęczonym, jak przytłoczonym i rozbitym. Zmęczenie zajmowało myśli lepiej niż niejeden problem, a do tego wprowadzało apatię, smutek i szereg innych powikłań, które tylko pogarszały sytuację i ogólnie pojęte "poczucie". Myślenie jednak niczego nie zmieniało, więc wpadało się w błędne koła, wirujące tym szybciej, im więcej się myślało. Prawda była taka, że dotyczyło to wszystkich. - Pamiętaj. Trzy, dwa, jeden, dwa, dwa, trzy, jeden - powtórzyła, naprawdę wierząc, że jej sposób na chodzenie po schodach, choć musiał wyglądać bardzo zabawnie, był skuteczny. Bo czemu nie? Lepszy jakiś, niż żaden. Astrid dawno przewracałaby się w grobie, gdyby nie miała w co wierzyć. Wiara w drobnostki trzymała ją jakoś w ryzach i pozwalała funkcjonować bez obaw, że cały świat jest nastawiony przeciwko niej. Był, nie był, nieważne. - Nie każdy lubi spadać - powiedziała niepewnie, milknąc na moment i próbując złapać równowagę. Przedziwne, że nawet bez grawitacji dało się ją zgubić! - Wtedy dusisz się inaczej, o tu, w brzuchu - powiedziała, wskazując na miejsce nieco ponad pępkiem, pomiędzy żebrami. - Gdyby się nie dało, nie byłbyś w stanie tak mówić - powiedziała jeszcze, zgodnie ze swoimi pokręconymi racjami. - Widzisz, spadania trzeba szukać. Ale tak właściwie wszyscy spadamy. Tylko niektórzy destrukcyjnie, na dno - wyjaśniła. Ona wolała spadać fizycznie, cieleśnie. Bała się psychicznego spadania i spychała je na granice świadomości, chcąc wypchnąć poza. - Nie - zaśmiała się, mając na myśli oczywiście to, że elf nie pogryzłby Jespera. - Nietrudno je znaleźć, ale są kapryśne, można mieć lepsze zwierzątko - stwierdziła. Chyba że ktoś lubił biegać pół dnia w poszukiwaniu jedzenia, które zadowoliłoby takiego elfa, to inna sprawa. - Ja wolałabym mieć trytona - przyznała. Poddała się temu specyficznemu tańcu, chwyciła jego dłonie i dała się obracać wokół. Wodziła wzrokiem po gwiazdach, które teraz zdawały się wirować wokół niej. Były cudowne, tajemnicze i odległe, choć miała wrażenie, że może ich swobodnie dotknąć. Przywołały uśmiech na jej twarz, dały ten dziwny rodzaj radości, który odczuwało się przy podziwianiu pięknych widoków. Chciało się wtedy trwać w jednym miejscu i zostawać w zgodzie ze spokojem, jaki od niego bił, albo wręcz przeciwnie, stać pod burzowymi chmurami i obserwować je, podziwiając potęgę. Astrid nie chciała zamykać oczu, bo towarzystwo gwiazd było zbyt przyjemne, aby się od niego odgradzać. Nie zdziwiła się, gdy Jesper oparł głowę na jej ramieniu. Wyciągnęła tylko delikatnie rękę i przeczesała jego włosy wolnym gestem, chcąc ukoić jakoś jego niepokój. Czuła go. - Ja nie uciekam - powiedziała cicho. - Jeśli ty nie uciekasz - dodała, żeby w pełni ją zrozumiał. Chciała być przy nim, kiedy innych nie było. Tak jak chciała, żeby on był przy niej, kiedy innych nie było.
Nieładnie ze strony Jespera, ale nie słuchał Astrid. Widział jak porusza ustami i podejrzewał, że nie robiła tego bezgłośnie, ale nie miał pojęcia co mówiła. Nieładnie tak bardzo, że aż chciał poprosić żeby powtórzyła, początek, bo później jakoś udało mu się skupić. Na tyle, aby wiedzieć co mówi. - Trytona? To morskie stworzenie? - tak mu się wydawało. Może nawet z lekcji zapamiętał, a może pomyliło mu się. Mało to ważne było teraz. Tryton. Elf. I wszystko inne było czymś przez co mógł odwlekać ten moment w którym jej powie. Nie musiał, ale nie umiał tak dłużej. Kłamać. Oszukiwać. Nie dzielić się prawdą. Kilka razy myślał, aby wysłać jej długi list w którym wszystko wytłumaczy. Ale ilekroć siadał, aby go napisać przypominał sobie jakie to głupie i żałosne. Tak nie stanąć przed Astrid i jej tego nie powiedzieć. Tak zresztą chyba nie można było. Tak mu się wydawało. Nigdy nie był najlepszy w takich rzeczach. W tym co wypada, a co nie. Nikt go nie nauczył, że nie wolno czegoś robić, albo że coś się powinno. Może były jakieś zasady według których powinien postępować. Krok po kroku. Ale i tak nie mógł. Nie umiał tak zwyczajnie w świecie powiedzieć. Nie umiał się zmusić, aby słowa przeszły mu przez gardło. Duża gula rosła mu w gardle i ani nie mógł jej przełknąć, ani nie mógł wydobyć z siebie głosu. - To nie uciekaj, bo… - odchylił się lekko, aby móc bez problemu spojrzeć w jej oczy. To już zupełnie niczego nie ułatwiało, ale nie mógł zrobić tego inaczej. Patrząc się gdzieś w ścianę albo na gwiazdy, których było tutaj przecież pełno. Zaschło mu w gardle. Mało przyjemne to uczucie, kiedy chce się coś ważnego powiedzieć. A i tak już miał problem z oddechem. I teraz jeszcze suchość w ustach. Nic mu nie pomagało - Astrid, wiem coś czego Ty nie wiesz. Ale nie wiem czy Ty chcesz to wiedzieć. Rozumiesz? Powiedz, że wiesz o co mi chodzi - trzymał ja ciągle za rękę. Tak na wszelki wypadek, aby zaraz nie zniknęła. Nie zostawiła go mimo zapewnień samego. Nie mógł wymagać od niej, aby po tym wszystkim co ma do powiedzenia, ona została. Miał już czas, aby przywyknąć do tej myśli w przeciwieństwie do niej - Kilka tygodni temu szukałem czegoś w domu, bardzo długo mi się schodziło, bo nie wiedziałem gdzie szukać. Taki bałagan na strychu był. Wszędzie kurz, walające się starocie. Malte to chyba lubi zbierać rupiecie… Znalazłem też stare listy. Takie nawet chyba bardzo. Do mojego ojca, do Maltego. Od Twojej matki. Wiedziałaś, że się znali? Bo ja nie. Pisała, och dużo i ładnie pisała. Tak wiele słów to mi trudno napisać w eseju, a co dopiero liście. Naprawdę powinienem je odłożyć, ale to było silniejsze ode mnie. To czytanie. Jesteś… och Astrid… wiesz prawda? Powiedz, że wiesz. Że wiedziałaś, że masz brata. Że czułaś to czy coś. Że masz brata. Mnie czyli - początkowo mówił spokojnie, starał się tak brzmieć. Ale z każdym kolejnym słowem nabierał tempa. Aż pod koniec słowa niemal zlały się w całość. I teraz jak już to powiedział. Wydusił z siebie. Niezbyt pewien czy dotarł do niej sens słów, które na koniec wyrzucił z siebie. Nie, nie było mu lepiej. Nie poczuł kamienia spadającego mu z serca. Nic. Patrzył na nią nadal. Trzymał za rękę. I czekał.
A Astrid, jak zwykle połowicznie zanurzona w swoim innym świecie, który z rzeczywistym miał niewiele wspólnego, nawet nie zauważyła, że Jesper jej nie słucha. Trochę smutne, ale tak już bywało w życiu. Szczególnie jej życiu. Nie byłoby jej przesadnie smutno z tego powodu. Miała utarte swoje ścieżki, na których były miejsce dla niej i Ingrid. Uwaga reszty nie była niezbędna. - Hm, wodne, niekoniecznie morskie. To takie syreny - powiedziała. - Podobno są niebezpieczne, ale wiesz, ja myślę, że to wszystko zmyślili czarodzieje. Po prostu nie potrafią z nimi rozmawiać. Słyszałam, że mają trytony w jeziorze, w Hogwarcie - powiedziała, myśląc sobie, że kiedyś chciałaby porozmawiać z trytonem, a nawet jakiegoś udomowić. Widziała, że coś go męczy, że zwleka i że w jakiś sposób miga się od powiedzenia tego, co leżało mu na sercu. Nie popędzała jednak i nie nastawała, bowiem nie chciała, aby czuł się skrępowany. Zresztą, jeśli miał coś powiedzieć, na pewno to zrobi. Westerberg nie chciała nikogo do niczego zmuszać. Sama nieraz odczuwała presję tylko dlatego, że otoczenie wymagało od niej zmian, bycia kimś, kim nie była. Nie poddała się ludziom. Pozostała w swoim świecie. Jeśli zaś chodziło o zasady - Astrid musiała polegać na tej części, którą otrzymała od Ingrid, Svena i Seony. Eira nie dała jej na tym polu zbyt wiele, ale za to ugruntowała wszystko. Była korzeniem. Nie można było pozbyć się jej ze wspomnień, nie można było usunąć jej, jak gdyby nigdy nic. Bez korzenia Wendy uschłaby, nie mając jak pobierać wody, czyli nauk od innych. Podstawa wciąż tkwiła w niej. Schizofreniczny ślad, ukazujący się i wyróżniający na tle ludzi. Pokręciła przecząco głową, wpatrując się w niego swoimi ogromnymi oczętami. Nie wiedziała. Była jednak na tyle inna, że nie przeraziła się. Uznała, że coś się stało i że musi go wysłuchać. Pomóc, przyjąć słowa. Gdy zaczął mówić zmarszczyła lekko brwi, ale słuchała uważnie. Uśmiech jakoś mimowolnie znikł całkowicie z jej twarzy, pozostawiając po sobie jedynie zaskoczenie i małą domieszkę przerażenia. Wchodził na temat jej matki. To nigdy nie kończyło się dobrze, to nie było dobre samo w sobie. Oczy zaszły jej łzami, pojawił się obraz ognia, potworów, a gdzieś w tle, jakby zza gwiazd, słyszała ten przerażający ryk ognia, trzask pękających desek, krzyki ludzi. I śmiech wymieszany z płaczem, którego nigdy nie słyszała, ale jej wyobraźnia tak przedstawiała ostatnie chwile matki. Odruchowo chciała wyrwać swoją rękę i odwrócić się, pozwolić łzom płynąć. Kiedyś się kończyły. Panika odchodziła. Powstrzymała się jednak, kierowana zwykłą ciekawością. Chciała wiedzieć, czy mówi prawdę. - Nie - powiedziała tylko, nie przejmując się, że może właśnie rozwalać jego świat na kawałki. Teraz zbierała gruzy swojego. - Listy? Mama? - zapytała głosem, który łamał się przy każdej głosce. - Nie rozumiem - powiedziała w końcu. W jej świecie była TYLKO mama. - Mama nie mówiła o ojcu - dodała podejrzliwie. Nie potrafiła uwierzyć, tak z miejsca, od razu.
Nie umiała tego wszystkiego tak łatwo poukładać sobie w głowie. Ostatnie spotkanie w łazience nie skończyło się tak, jak na początku zakładała. Czemu myślała wtedy, aż tak pesymistycznie? Odzyskała wraz z nim jakąś część siebie, która teraz skakała pod same obłoki. Czuła się jak w jakimś dziwnym śnie, gdy odprowadził ją pod same dormitorium i pocałował w policzek. Nawet jeśli miała się za chwilę obudzić i znowu to wszystko stracić.... nie chciała się bać tego bólu, który wtedy nastąpi. Powinna cieszyć się chwilą, prawda? Nie pamiętała już kiedy po raz ostatni spała w kruczkowym dormitorium, razem z innymi uczniami. Po prostu nie widziała takiej potrzeby, gdy wyprowadziła się do własnego mieszkania z Jeanette. Wyjątki oczywiście się zdarzały i czasami spała w swoim starym łóżku. Po ostatnim roku niekoniecznie należała do fanów nocnego włóczenia się samotnie po okolicach Hogsmeade. Dziwnie czułą się z tymi na nowo odkrytymi uczuciami, przez co przeleżała prawie całą noc, wpatrując się w sufit dormitorium. Dopiero z rana udało znowu wejść na te same obroty, na których żyła na co dzień. Latała trochę od sali do sali, starając się ogarnąć to co mieli do przekazania nauczyciele. Trudno było się skupić, gdy w jej głowie ciągle krążyły myśli o takiej jednej osobie. Wracając do mieszkania spotkała ją miła niespodzianka, w postaci sowy od Raphaela. Z rosnącym uśmiechem odpisała mu na nią i popędziła doprowadzić się do porządku. Wymęczona po zajęciach raczej nie wyglądała za ciekawie. Po walce z własnym kufrem i stertą ubrań, w końcu wybrała kombinezon w kwiatki. Śmieszna historia, kupiła go dość dawno bez mierzenia... myśląc, że to najzwyklejsza sukienka! Zawsze to jakaś większa wygoda, prawda? Narzuciła na ramiona sweter i jak na mądrego czarodzieja przystało, zabrała tym razem różdżkę ze sobą. By jej nie zgubić i nie musieć dźwigać torby, wsunęła ją w cholewkę buta. Przez chwilę myślała by nie wyprostować włosów, ale oczywiście przegrała tą nierówną walkę z nimi. Zostawiła je by zwyczajnie opadały jej na plecy... bo mogło być gorzej? Wcisnęła listy od Raphaela do kieszeni i z mocno bijącym sercem udała się na miejsce spotkania. Gdy Serena przekroczyła próg sali, westchnęła cichutko nad tym pięknym widokiem. W dodatku zaczęła się unosić bez żadnych ograniczeń. Jak ona lubiła takie miejsca!
Wszystko stało się tak szybko, tak niespodziewanie, że nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście. Trochę jakby nagle spotkał dobrą wróżkę, poprosił ją o drugą szansę dla niego i Sereny, a ta pstryknęła palcami i stworzyła takie, a nie inne okoliczności. Prawda była chyba trochę mniej romantyczna, bo w rzeczywistości oboje padli ofiarą Irytka, który z czystej złośliwości i wbrew ich woli postanowił zamknąć ich w łazience, ale wszystko obróciło się na dobre, bo gdyby nie on, pewnie nigdy nie znaleźliby okazji i odwagi, by porozmawiać w cztery oczy i przyznać się do uczuć i motywów, które doprowadziły ich do tego miejsca. Kto by pomyślał, że wredny poltergeist może okazać się ich dobroczyńcą! Raphael również nie mieszkał już w Hogwarcie - dla kogoś, kto pisze, dzielenie dormitorium z kilkoma innymi osobami, które chrapią, gadają przez sen albo mają coś przeciwko długiemu paleniu światła w nocy, jest naprawdę kłopotliwe, i kiedy tylko nadarzyła się okazja, de Nevers bez cienia żalu wyprowadził się do Londynu. Dlaczego Londyn, a nie na przykład Hogsmeade? No cóż, po prostu tak wyszło, poza tym przez długi czas jego współlokatorką była Curtis, która potem wróciła do Australii, a Raphael na tyle dobrze czuł się w tym mieszkaniu, że nie zdecydował się na ponowną przeprowadzkę. Tęsknił za Juvinall z jej dziwnym poczuciem humoru i wszystkim, co się z nią wiązało. Nadal miał przed oczami jej pobladłą twarz, gdy wróciła do mieszkaniu po tym jak... jak ktoś ją zgwałcił. Starał się o tym nie myśleć, ale nie było to łatwe. Na samo wspomnienie jego dłonie zwijały się w pięści. Ale nie mógł nic zrobić. Wysyłają wiadomość do Sereny kierował się impulsem i potrzebą zagarnięcia jej dla siebie. Tęsknił za jej śmiechem, bliskością, sarnimi oczami i burzą rudych włosów, które pachniały wiśniami. A teraz, kiedy pojawiła się dla nich szansa, kiedy wiedział, dlaczego się od siebie oddalili i jak łatwo mogli to naprawić, kiedy miał pewność, że Serena czuje to samo, co on, nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie tej szansy. A teraz szedł w kierunku Sali Kosmicznej z bukiecikiem niezapominajek w dłoni (naprawdę nie wiem, jakim cudem je zdobył) i niezbyt mądrym, ale bardzo szczęśliwym uśmiechem na ustach. Próbował nawet się uczesać, ale oczywiście niewiele to dało. Miał na sobie czarną marynarkę i białą koszulę z wymiętym kołnierzykiem (nie miał naturalnie żelazka, a zaklęcie domowe były dla niego terra incognita), sztruksy, które pamiętały lepsze czasy, ale nie były poplamione atramentem i duże, staromodne buty. Serce biło mu tak mocno, że czuł je niemal w przełyku, ale było to na swój sposób miłe. Wsunął się cichutko do sali i przez chwilę obserwował Serenę dryfującą w powietrzu wśród planet i gwiazd, myśląc sobie, że nigdy nie widział czegoś równie pięknego. Po chwili sam odczuł brak grawitacji i z wątpliwą gracją, chybotliwie i niepewnie podleciał do krukonki, ściskając w dłoni bukiecik niezapominajek i patrząc na nią wzrokiem, który roztopiłby najzimniejsze serce. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że... że gdybym był astronomem i pewnego dnia odkrył nową konstelację, na pewno nazwałbym ją twoim imieniem. Powinnaś być konstelacją - powiedział ciepło, próbując podlecieć nieco bliżej i wyciągając do niej kwiatki.
Brak grawitacji z pewnością należał do tych niezwykłych, ale i dziwacznych przeżyć. Nawet nie marnowała czasu by przygładzić unoszące się lekko rude pukle. Otaczające ją gwiazdy tak bardzo oczarowały krukonkę, że tylko chłonęła ich piękno. Za każdym razem gdy odwiedzała to miejsce nie potrafiła się powstrzymać od podziwiania każdej najmniejszej gwiazdy z osobna. Dobrze pamiętała jak w pewne wakacje pod nieobecność mamy i Josepha, namalowała fragment nieba nocą na kawałku sufitu poddasza. Zadowolona z efektu zamierzała to samo zrobić u siebie w pokoju, ale niestety wywaliła się na schodach i wylała tym samym wszystkie niesione farby. Joseph tylko się śmiał, ale mama nieugięcie uziemiła ja w domu do końca wakacji. Wszystko w tej sali wydawało się takie żywe i strasznie realistyczne. Fluvius nigdy nie odważyła się jeszcze ożywić swojej żadnej pracy. Pani Fluvius robiła to doskonale i jej obrazy zawsze zachwycały córkę...a Serena nie miała odwagi konkurować z jej talentem. Nie myślcie, że od razu czuła się jakby żyłą w cieniu własnej matki. Po prostu widziała jak dużo jeszcze jej brakuje do takiego warsztatu, którym kobieta mogła się pochwalić. Odwróciła wzrok od gwiazd słysząc głos chłopaka. Nie mogła nic poradzić, ze na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Raphael unoszący się wśród gwiazd z pewnością był interesującym pomysłem na kolejny rysunek. Przygryzła lekko wargę, by po chwili zaśmiać się ciepło. - Naprawdę? To chyba najbardziej urocza rzecz jaką ostatnio słyszałam. Wiesz, teraz obydwoje możemy być konstelacjami. Mógłbyś nawet ułożyć nam jakieś niesamowite legendy.- wskazała dłonią na otaczający ich z każdej strony kosmos. Pamiętała tylko jedną mugolską historię związaną z Kasjopeją, którą opowiedział jej ojczym. Unosili się tu w końcu jak wszystkie inne gwiazdy, to czemu nie mogli by nimi zostać? Przekręciła się bardziej w jego stronę, w międzyczasie odgarniając fruwające włosy z twarzy. Poruszanie się bez grawitacji wcale nie należało do takich łatwych. Musiałą włożyć więcej wysiłku niż normalnie by się przemieścić. Jednak chyba to uczciwa cena za takie widoki i zabawę. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na kwiatki. - To dla mnie? Niezapominajki? Są śliczne... - złapała go za dłoń, by mogli unosić się względnie na jednej wysokości. Serce automatycznie zabiło jej mocniej, gdy dotknęła jego ciepłej skóry. Parę dni temu nawet nie pomyślałaby, że będzie fruwać pomiędzy gwiazdami z Raphaelem, czując do niego to samo co kiedyś.
Raphael kochał kosmos, choć ilekroć spróbował zbadać go w swojej wyobraźni, czuł się tak bezsilny i mały, że szybko rezygnował z tego pomysłu. Zapuszczanie się zbyt głęboko w te rejony było przerażające i piękne, bo podważało sens istnienia czegoś tak słabego i kruchego jak człowiek. Od mugolskiej astronomii i astrofizyki wolał czarodziejską astrologię, która przypisywała ciałom niebieskim wpływ na życie jednostki i sprawiała, że wszechświat nie był aż tak bezduszny i zimny. Dla Raphaela obrazy Sereny były przepiękne. On sam mógł co najwyżej kreślić zabawne rysuneczki, umowne i z całą pewnością nie mogące aspirować do tytułu grafiki. Widział, jak Serena się rozwija, jak przelewa swoje uczucia na płótna, jak ubiera wnętrze swojej duszy w kolory i miał wrażenie, że jego słowa nie mogą oddać uczuć, targających tą dziewczyną. Uzupełniali się. - Jak Andromeda, Orion, Kasjopea i inni? - spytał z domyślnym uśmiechem, wiedząc dokładnie jakim tropem biegną jej myśli. W oczach Sereny odbijało się światło gwiazd, nadając im niezwykły wyraz, wydobywając z nich emocje, które sprawiły, że serce Raphaela nie wiedziało, co ze sobą zrobić. - To chyba najlepszy sposób na nieśmiertelność. Książki, wiersze, piosenki... wychodzą z mody, ludzie o nich zapominają, ale historie o powstaniu gwiazd są wieczne. Wszyscy patrzą w gwiazdy i nikt nie chce wierzyć, że to tylko gazowe, płonące kule, czy coś w tym rodzaju. Lepiej wierzyć, że są pamiątką po jakichś niezwykłych wydarzeniach. Tak niezwykłych, e nawet bogowie chcieli zapisać je w księdze nieba - powiedział z głębokim przekonaniem. Ciepło jej dłoni sprawiło, że stracił wątek, ale nie miał nic przeciwko temu. Uśmiechnął się tylko delikatnie i ucałował wierzch jej dłoni. Było w tym geście coś bardzo czułego i intymnego, jednak miał nadzieję, że nie poczuła się zakłopotana. Po chwili przytulił jej dłoń do swojego policzka i przymknął oczy. - Wiesz... w mowie kwiatów niezapominajki oznaczają wieczną, trwałą pamięć - powiedział cicho, nie otwierając powiek, rozkoszując się jej bliskością i stanem nieważkości. W końcu spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się promiennie. - W takim razie... korzystając z okazji... Czy wybierze się pani ze mną w podróż w głąb galaktyki? Byłbym zaszczycony i szczęśliwy, mając panią za towarzyszkę - powiedział szalenie oficjalnym tonem, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. - Krzyż Południa? Czy może przejażdżka Wielkim Wozem?
Uśmiechnęła się, gdy zrozumiał o co jej właśnie chodziło. Już powoli zapomniała, że nie musi w jego obecności wszystkiego tłumaczyć. Czasami zirytowana już Syrenka poddawała się w objaśnianiu swojego toku myślenia znajomym. O wiele łatwiej przebywało się w towarzystwie kogoś takiego jak Raphael. - Dokładnie! Chociaż pamiętam tylko jedną - wzruszyła ramionami i posłała mu przepraszający uśmiech. Niby sporo czasu spędzała z Josephem, który wykładał mugolską historię i jego książki walały się po całym domu... ale jakoś w pamięci nie utkwiło ich zbyt wiele. Trochę się tego wstydziła, ponieważ mężczyzna zawsze opowiadał jej o swojej pracy z takim przejęciem. Za to we wspomnieniach znalazłaby wszystkie bajki opowiadane jej przez matkę o gwiazdach. Serena wiedziała, że kobieta improwizuje i wymyślane przez nią fakty często się ze sobą nie zgadzają... ale samo leżenie obok niej zastępowało każdą chwilę z idealną matką i idealnymi bajeczkami. Zamyśliła się wsłuchując w jego słowa, by na końcu posłać delikatny uśmiech. Nigdy nie zastanawiała się dłużej nad takim rodzajem nieśmiertelności. Wydawała się bardzo piękna, bo gdy tylko ktoś spojrzał w niebo przeszłość, nawet odległa mogła wrócić choć na moment. - Świat byłby smutnym miejscem, gdybyśmy postrzegali go tak prosto. To chyba dobrze, że nie wszyscy chcą go takim widzieć? Kiedyś brat przed pierwszym wyjazdem do Salem powiedział mi bym się nie mazała, ponieważ zawsze będziemy patrzeć na te same niebo... a wtedy nie będziemy aż tak samotni. To byłoby niemądre ograniczać możliwości jakie dają nam gwiazdy. - Pomimo ciężkiego charakteru, brat zawsze wiedział jak ją pocieszyć. Nawet jeśli ubierał myśl w niezbyt delikatne słowa. Przez ostatni rok jeszcze bardziej brakowało jej jego silnego usposobienia. Jej serce podskoczyło w piersi, gdy ucałował Raphael dłoń. Nie umiała określić czy na jej policzkach nie pojawiły się rumieńce, którymi teraz nawet nie śmiałaby się przejmować. Trudno było jej się skupić na czymś innym, niż jego dotykiem. Westchnęła cicho czując jak przykłada jej dłoń do twarzy. Sama zachciała po prostu przytulić chłopaka, nie patrząc na konsekwencje i otaczający jej kosmos. Mimowolnie przeniosła spojrzenie na niezapominajki. - Piękny symbol, więc w takim razie nie chciałabym nigdy zapomnieć tej chwili - odparła ciepło, znowu przenosząc wzrok na Raphaela. On nawet z kwiatów potrafił stworzyć niezwykły prezent. Z pewnością pod wpływem nagłej odwagi, odsunęła swoją dłoń i lekko pocałowała chłopaka w policzek. Gdy tylko doszło do niej to jak się zachowuje, odwróciła spojrzenie lekko przygryzając wargę. - Z panem mogłabym pójść nawet na koniec Wszechświata jeśli taki istnieje. - spróbowała się wyprostować, choć w tych warunkach miała z tym lekki problem. - Przejażdżka Wielkim Wozem brzmi świetnie.
W lot wyłapywał jej myśli i intencje, jakby ich umysły były połączone cieniutką niteczką. Przebywanie z kimś takim, z kimś, kto tak dobrze rozumiał półsłówka i pozornie niezwiązane ze sobą uwagi, przynosiło ulgę. Mimo że Raphaela trudno było rozgryźć, Serena należała do tych nielicznych osób, którym często się to udawało. Właściwie, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, na tę chwilę była jedyna. - Niezwykłe jest to, że każdy lud ma inne historie dotyczące pochodzenia gwiazd. Najlepiej oczywiście znamy greckie mity... na przykład Wielka Niedźwiedzica. Zeus uwiódł nieszczęsną Kallisto, która jako towarzyszka dziewiczej Artemidy, powinna zachować niewinność. Kiedy bogini łowów odkryła, że dziewczyna jest w ciąży, przemieniła ją w gniewie w niedźwiedzicę i przepędziła. Kallisto urodziła syna, ale w końcu została zastrzelona z łuku przez Artemidę, być może pod wpływem zazdrosnej o Zeusa Hery... Zeus nie mógł swojej kochanki przywrócić do życia, ale umieścił ją na firmamencie. I tak powstał gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy. Wiem, to smutna historia. Nie powinienem był jej opowiadać - powiedział z przepraszającym uśmiechem. Zawsze lubił historie o gwiazdach. Kochał noc, nie znosił poranka, który był zbyt dosłowny. - Bardzo ładnie to ujął... - zgodził się w zadumie Raphael, patrząc w błyszczące oczy Sereny i myśląc, że wszystko, co jest z nią związane, musi, po prostu musi być ładne. - Wierzę, że świat jest takim, jakim go sami ukształtujemy. Oczywiście tylko do pewnego stopnia, ale jednak... Myślę, że przez sam fakt, że przez tysiąclecia ludzie widzieli w gwiazdach coś więcej niż zjawisko fizyczne, tchnęli w nie dusze - powiedział z przekonaniem. Dotyk jej dłoni był kojący, przywoływał dobre wspomnienia i powinien trwać. On również chciał zamknąć ją w swoim uścisku i nie wypuszczać, ale brakowało mu odwagi, nie chciał popełnić błędu, nie chciał jej znów stracić. Dlatego nie pozwalał sobie na taką bliskość, jakiej rzeczywiście pragnął. Ciepło jej warg na policzku zdumiało go i przyprawiło o szybsze bicie serca. Gdy odwróciła spojrzenie, wyraźnie zakłopotana, jakby nie wiedziała, czy dobrze postąpiła, czy nie posunęła się za daleko, nie mógł się powstrzymać. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie przekręcił jej głowę, tak by spojrzała na niego, po czym ucałował w czoło, niebezpiecznie przedłużając tę pieszczotę. W końcu oderwał wargi od jej skóry, czując dziwne zawroty głowy i czując się jak po kilku kieliszkach szampana. - Nie wiem, czy musimy iść aż tak daleko, żeby znaleźć szczęście, ale jeśli tylko pani sobie życzy, zabiorę tam panią - powiedział nieco schrypniętym z emocji głosem, po czym pewnie ścisnął jej dłoń i pociągnął ją w stronę konstelacji Wielkiego Wozu. Światła gwiazd odbijały się w ich oczach, a Raphaelowi było radośnie w duszy. Wskazał dłonią na Plejady, migoczące w oddali. - Widzisz je? To Plejady, siedem sióstr ściganych przez Oriona. Zeus w końcu się nad nimi ulitował i przemienił je w gwiazdy. Według innego mitu one i Hiady były siostrami i po śmierci brata z rozpaczy stały się gwiazdami - szepnął, jakby bojąc się, że spłoszy migotliwe punkty na niebie. - Nie rozumiem, dlaczego większość mitów jest taka smutna... zdecydowanie musimy wymyślić nasz własny. Zacznij, proszę - uśmiechnął się ciepło, patrząc jej w oczy. - Nie tak dawno temu żyli sobie Serena i Raphael... - zaczął, chcąc jej ułatwić zadanie.
Slavomir nie miał pojęcia, że przybywając kilka minut przed czasem do Sali Kosmicznej na lekcję astronomii dla młodszych roczników, w środku natknie się na parę studentów. Wchodząc - wlatując - do środka, posłał im przepraszające spojrzenie. - Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam? Niestety za chwilę odbędzie się tutaj lekcja dla klas I-VII. Mimo, że oczywiście nie chcę was wyganiać i psuć wam nastroju... sami rozumiecie. Sytuacja tyleż zabawna, o kłopotliwa. Nie tylko dla nich. Aristowowi zajęło dłuższą chwilę zebranie się w sobie, by im powiedzieć o konieczności przeniesienia się. A może jednak powinien wybrać inne miejsce na przeprowadzenie zajęć? - Oczywiście jesteście mile widziani na zajęciach dla studentów wieczorem, w Obserwatorium - powiadomił ich z uśmiechem
// Można przychodzić do 20. Spóźniać się można, acz myślę, że 10 dni to więcej niż dość na zebranie się. //Serena, Raphael - nie pogniewacie się, jeśli Was przeproszę? :)
Cordelia nie lubiła się uczyć. Okej, to może zbyt duże niedopowiedzenie. Ona zwyczajnie… nie chciała brać udziału w zajęciach w Hogwarcie. Chciała wrócić do Ardeal, do krainy smoków i fantastycznych stworzeń, których w Anglii tak bardzo jej brakowało. Nienawidziła zmieniania środowiska, a właśnie teraz na własne życzenie to zrobiła. Nic nie było jednak ważne, gdy pamiętamy, że przecież była tutaj Rains. Tylko ze względu na ten fakt gotowa była wypruwać sobie żyły przy przesadzaniu mandragor czy przepędzaniu bogina. Dobrze, że dzisiaj była astronomia. Może Delia nie była w niej jakoś super zdolna, ale z całą pewnością nie miała kłopotu ze zaznajomieniem się z tym tematem. Chciała obserwować niebo i uczyć się o nim, ale zwyczajnie nie miała do tego talentu lub jeszcze nie spotkała nauczyciela, z którym mogłaby rozwijać swoją być może przyszłą pasję. Zjawiła się na zajęciach u Slavomira tuż przed dzwonkiem obwieszczającym koniec przerwy, nerwowo miętosząc skraj szaty szkolnej. Wciąż się do niej nie przyzwyczaiła, wszak tylko w Stavefjord musiała nosić mundurek, ale tam chociaż nie był w tak burym kolorze. Przywitała się z profesorem i… no cóż, czekała na rozpoczęcie zajęć.
Wiedziała, że jest już spóźniona. Miała tego bolesną świadomość, a naprawdę nie znosiła się spóźniać. Biegła więc do klasy ile sił w nogach, wściekła, że nie wyszła wcześniej albo nie poszła inną drogą. Wpadła do sali i, dysząc ze zmęczenia, uśmiechnęła się przepraszająco. - Naprawdę przepraszam za spóźnienie, panie profesorze - szepnęła i z trudem, jak też pewnym zaskoczeniem, poleciała kawałek dalej od wejścia. Właściwie dalej od Ślizgonki. Nie miała nic do niej tak konkretnie, ale... Cóż. Może i włosy miała rozczochrane od biegu, ale pasek od torby sam się nie urwał. I spóźnienie też się właściwie samo nie zrobiło i gdyby nie spotkała na swojej drodze grupy Ślizgonów, na pewno byłaby na czas. Ale nie, oni zawsze muszą się gdzieś napatoczyć i nigdy nie mogą odpuścić okazji... Ta tutaj chyba nigdy nic jej nie zrobiła, ale nie była do końca pewna. Może po prostu nie pamiętała. Za dużo ich było. Tak czy inaczej, plus, że udało jej się w końcu dotrzeć. Lekcja nawet się jeszcze nie rozpoczęła, chociaż było już po dzwonku. Pozostały czas postanowiła przeznaczyć na chociaż względne doprowadzenie się do porządku.
//o lekcji nie zapomniałem, kajam się, z różnych powodów będę musiał przesunąć rozpoczęcie na 30 - obecnie nie mam czasu na odpisy. Tak więc ten, nadal można się spokojnie spóźniać :)
Miał problem z trafieniem do tej niezwykłej sali - wszak jeszcze nigdy tu nie był. Gdy tylko wszedł... przepraszam: wleciał do jej wnętrza, dech zaparło mu w piersiach. O mój borze. Zielony i liściasty. Tak wiec znalazł swój kawałek nieba, tutaj, pod dachem Hogwartu. Uśmiechnął się, choć prawdopodobnie jego uśmiech nie wyglądał tak przekonująco. Był jednak prawdziwie oczarowany magią tego miejsca. W porę jednak uświadomił sobie, iż nie jest sam - w sali znajdowały się jeszcze trzy osoby: ślizgonka, w której z trudem rozpoznał Cordelię, siostrę Rains (której nie znać oczywiście nie mógł), rok starszą puchonkę, oraz oczywiście nauczyciela tego przedmiotu, którego cała szkoła uważała (słusznie lub nie) za niegroźnego wprawdzie, ale dziwaka. - Przepraszam za spóźnienie... ciężko mi było trafić. Jestem tu pierwszy raz. Wytłumaczenie dobre jak każde inne, czyż nie?
- Witaj, Cordelio. Dzień dobry, Mia, Hilary. Nie przejmujcie się, jeszcze nie zaczęliśmy - przywitał się z przybyłymi. Troje uczniów to nie był jego najgorszy wynik. Niekiedy, zwłaszcza w czasach, gdy uczył jeszcze w mugolskiej szkole przedmiotu dumnie zwanym "fizyką i astronomią", zdarzało się, że przychodząc na zajęcia nie zastawał nikogo. Niekiedy bywało, iż uczniowie nie przychodzili sądząc, że to jego nie będzie na zajęciach (nie bez przyczyny zresztą). Mimo, iż takie zainteresowanie jego przedmiotem nie wzbudzało w nim radości, w duchu stwierdził, iż im więcej będzie w stanie poświęcić uczniom czasu indywidualnie, tym więcej na tym skorzystają. Dziś postanowił zacząć zajęcia dla młodszych roczników nie tyle od astronomii, ile od fizyki właśnie. Jej zasady miały takie samo zastosowanie tak w świecie czarodziejów, jak i mugoli, i - choć ci pierwsi zanim trafili do Hogwartu pobierali ogólne wykształcenie, i przedstawiane były im jej podstawy - wspomnienia tego mogły być na tyle mgliste i niejasne, że wymagały one powtórzenia. A każdy, kto zajmował się astronomią (a i tym, którzy tego nie robili mogło się to przydać), powinien mieć przynajmniej ogólne pojęcie, w jaki sposób Wszechświat funkcjonuje. Wygładził nerwowym ruchem lewitującą wokół niego w nieważkości szatę i dopadł do drzwi. Zegarek wskazywał godzinę rozpoczęcia zajęć - zatem przez swoje typowe pięć sekund czekał na spóźnialskich, zamknął drzwi, a później jeszcze czterokrotnie wyglądał, nasłuchiwał, i zamykał drzwi. Gdy uczynił to po raz piąty, otaczając ich szczelnym kokonem ciemności, przez który przebijało jedynie światło gwiazd, planet i księżyca, odwrócił się i rozejrzał po twarzach przybyłych. Zdecydowanie lepiej by uczynił, pozostawiając drzwi otwarte. Jednakże - nawet nie drgnął, by skorygować swój błąd. Otwarte drzwi (i okna, nie zapominajmy o oknach) oznaczały dla niego dyskomfort i brak poczucia bezpieczeństwa, tak więc studenci chcący się od niego uczyć, chcąc nie chcąc musieli wytrzymać duszność czy ciemność, czy cokolwiek jeszcze niesie za sobą przebywanie w szczelnie zamkniętej sali przez (minimum) godzinę bez przerwy. Nauka wymagała poświęceń. Tak więc rzucił "lumos" i rozejrzał się po twarzach. Wszystkie trzy osóbki znał po tym, iż nie były szczególnie oddane jego przedmiotowi. Uczyły się lepiej - lub gorzej, zjawiały się na zajęciach z większą (lub mniejszą) systematycznością, żadna z nich nie miała szczególnej wiedzy, choć bezsprzecznie każda mogła nadrobić braki intelektem. A przynajmniej w tej części zajęć się to przyda. Odchrząknął. - Cieszę się, że udało wam się dotrzeć na nasze zajęcia - powiedział spokojnie i wesoło - dzisiejsze zajęcia przeprowadzamy w tej sali, gdyż chciałbym, byśmy powtórzyli sobie zagadnienia związane z zakresu fizyki. ...tak, wiem, że to nie jest ściśle w naszym programie, ale zrozumienie fizyki przekłada się na rozumienie astronomii, gdyż astronomia to właściwie... czysta fizyka. I, być może, odrobina magii - uśmiechnął się. - Jest was troje, więc wykorzystajmy to. Czy pamiętacie może trzy podstawowe prawa dynamiki sformułowane pod koniec XVII wieku przez niejakiego Isaaca Newtona? Oczywiście prawdopodobnie będziecie mieć pewien problem z przypomnieniem sobie ich, chociaż... wierzę w Was. Za chwilę je sobie omówimy dokładniej.
Zadanie:
Okej, to nie jest na kostki, więc możecie się wspierać podręcznikami do fizyki, wikipedią, czy czymkolwiek :D Chyba, że uznacie, iż Wasza postać pasuje i nic nie wie. Zacznijmy od końca: Hilary - I prawo dynamiki Mia - II prawo dynamiki Cordelia - III prawo dynamiki
//Następny post wrzucę, gdy każdy odpowie :)
Ostatnio zmieniony przez Славомир Миша Аристов dnia Pią 1 Maj 2015 - 4:47, w całości zmieniany 1 raz
...przyszedł na astronomię, a miał się uczyć... fizyki?! Nigdy nie miał nawet podstaw tego przedmiotu. O Newtonie wiedział tylko tyle, że posiadał jakieś powinowactwa z jabłkami, jabłoniami, czy czymkolwiek, i że odkrył grawitację. Oraz że grawitacja to to, czego nie było w tej sali. ...albo coś w tym rodzaju. O żadnych prawach nie wiedział kompletnie nic. Rzeczywiście, człowiek ten był ekscentrykiem... mało powiedziane zresztą. Starał się być miły i rzeczowy, tego mu nie można było odmówić, ale z drugiej strony - serio? Widząc jednak, że dziewczyny nic nie mówią - prawdopodobnie same zastanawiając się nad zadanym pytaniem - sam odchrząknął. Wpadł na coś i się tego uchwycił, widząc, że profesor oczekiwał od nich odpowiedzi. - Sądzę, że jedna z zasad dynamiki... mówi... na temat braku dynamiki? Nie wszystko jest dynamiczne to znaczy. W niektórych warunkach. Tak sądzę... - wydukał, momentalnie tracąc wiarę w swoje słowa. Mina nauczyciela była nieodgadniona, ale chyba jego odpowiedź go usatysfakcjonowała, gdyż spojrzał w kierunku pozostałych dziewcząt. Więc on już ma spokój? Przynajmniej Teraz. Tak, to dobrze.
Cordelia zdawała się wykazywać zachowania typowe dla nerwicy natręctw. Miętosiła skraj mundurka, a to znowu wypuszczała spomiędzy palców, poprawiała krawat, a to znowu go rozluźniała. Zdaje się, że zwyczajnie wciąż czuła się tutaj obco i ciągle miała wrażenie, że zdecydowanie nie pasuje do lekcji astronomii, nawet jako byt niematerialny, który jedynie „jest”, ale i jednocześnie go „nie ma”. Taka była w tym momencie jej koncentracja. Nashword bardzo się starała, aby w jakimś stopniu zaistniała jakakolwiek szansa na to, że wykaże się na tych zajęciach czymś więcej niż jedynie ignorancją, ale jakoś tak słabo jej to szło. Mia, która wyraźnie nie chciała stanąć obok niej też jej nie pomagała, tak samo jak nauczyciel, który zdawał się być… oderwany od rzeczywistości, delikatnie rzecz ujmując. Po ostatnim im zamknięciu drzwi, Meredith przygryzła dolną wargę, pozwalając światu na pogrążenie się w ciemności. Nawet nie drgnęła, chociaż zdecydowanie wolała nie zamykać się po ciemku w klasie z dziwacznym nauczycielem i dwójką innych uczniów. Dobrze chociaż, że nie musiała długo czekać na rozpalenie różdżki i niestety… dziwne pytanie po dziwnej wypowiedzi. Delia nie znała się na astronomii, a fizykę znała jedynie jako zupełną abstrakcję. Była czystokrwistym oczkiem w głowie rodziców, zawsze zbyt zajętym na naukę o takich głupotach jak prawa dynamiki. Na moment ją zatkało i dzięki temu jakiś Puchon zdobył okazję na udzielenie odpowiedzi. Kiedy jednak wzrok Slavomira skupił się na niej, Delia zrobiła dość niepewną minę. Czyżby czuła się zawstydzona? - Nie mam zielonego pojęcia o co panu profesorowi chodzi. Jaka znowu dynamika? - wydusiła wreszcie, niemalże zapadając się w swoją szatę. Wreszcie doceniła ciemność, gdyż dzięki niej, inni nie mogli zobaczyć jak rozogniły się jej policzki.
Kiedy drzwi się zamknęły, poczuła się nieswojo. Co prawda ta sala była specyficzna i imitowała otwartą przestrzeń, ale Mia miała świadomość, że wszystkie okna i drzwi są zamknięte, a to sprawiało, że nie czuła się zbyt bezpiecznie. Zawsze potrzebowała drogi ucieczki. Niby podczas lekcji nic nie mogło jej się stać, tym bardziej, że była pod opieką doświadczonego, odpowiedzialnego nauczyciela, ale... Historia już zdążyła pokazać, że to wcale nic nie znaczy. Pytanie jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. Nie uczyła się zbyt wiele w sierocińcu, bo chociaż chciała, nie dano jej zbyt dużych możliwości. I co prawda pamiętała, że coś takiego było, ale niewiele jej w głowie zostało. Zresztą wkładanie do głowy kilkulatkom wiedzy fizycznej rzadko jest efektywne. Coś tam jednak dzwoniło i może da radę sformułować odpowiedź... Stresowało ją to jednak. Chciała odwlec ten moment tak długo, jak się dało, ale że nie było ich dużo, szybko nadeszła jej kolej. Całe szczęście, że nie tylko ona nie wiedziała, nieco podniosło ją to na duchu. - Nie jestem pewna... Coś o ruchu i siłach... Ale nie pamiętam - szepnęła niepewnie. Chciała, żeby ta część lekcji się już skończyła, żeby nie musiała nic więcej mówić, tylko może pisać albo coś... Bo teraz czuła się wybitnie niekomfortowo.