Jeśli marzyło Ci się sprawdzić jakie to uczucie nieważkości to to miejsce jest idealne na taki eksperyment. Ledwie przekroczysz próg a od razu unosisz się w powietrze i dryfujesz... a gdy spędzisz tu minimum dwanaście minut kontury ścian i sufitu zamazują się i przybierają obraz kosmosu - wszędzie wokół gwiazdy, a krańca ścian nie widać. Jeśli chcesz "powrócić" do pokoju machnij różdżką i wypowiedz inkantację "Finite".
Na wszelki wpadek, odrobinę osunąłem się ze swym fotelem, gdy pojawiła się chmara rozwścieczonych żądlibąków. Wiedziałem, że te atakują wyłącznie tego, komu wypadła dana karta, jednak obawa przed możliwym zetknięciem się z tego typu stworzeniem była naprawdę silna. Nie dość, że to było okropnie bolesne, to na pewno nie wyglądało się po tym zbyt wyjściowo. Byłem absolutnie pewien, że przy takim ataku zasnąłbym jak dziecko. Przypomniałem sobie o tym, że Carma chwilę temu się przedstawiła, to też uznałem za dobry moment, by rzucić swym imieniem, w końcu wszyscy powinni je znać. - Kiepsko pokazuję Amerykańskie maniery, zapominając się przedstawić. Cyrus Lynford - sprostowałem, kiedy kładłem na blat kartę, którą to tym razem wylosowałem. Była jedną z tych, których się obawiałem - zmuszała do mówienia prawdy o swych obawach. Ja oczywiście zdecydowanie nie chciałem ich zdradzać komukolwiek. Na szczęście jednocześnie moja karta była na tyle mocna, iż dawała mi póki co ponownie przewagę. Nie wiem czy Ameryka kojarzyła się z dobrym wychowaniem, na pewno nie dla większości Europejczyków. Oczywiście dla mnie na pewno tak, przynajmniej widziałem znakomite maniery w wyższych kręgach, w których chciałem całe swe życie się obracać.
Ukąszenia żądlibąków były... w skrócie, po prostu bardzo przykrym doświadczeniem. Charisme bała się wszelkiej maści igieł czy samego uczucia nakłuwania, a jak jeszcze dodać do tego jad zawarty w żądłach tych przeobrzydliwych bydlaków, to w sumie wyszedł średniogłośny krzyk, który wydarł się z jej ust po pierwszym ataku bandy magicznych owadów. Ostatnio nie miała za dużo szczęścia w życiu, przynajmniej jeśli chodziło o sprawę publicznego upokarzania... Pocieszała się tylko tym, że po zakończeniu rozgrywki ślady ukąszeń miały szybko zniknąć - inaczej nie brałaby udziału w owej grze. Miała zbyt dużą obsesję na punkcie własnego wyglądu, by ryzykować długotrwałymi zmianami. Co ciekawe, na ratunek biednej poszkodowanej przybyła Holly, której wyraz twarzy mówił zdecydowane "doskonale wiem, co robię". Ewentualnie tak się mogło wydawać komuś z boku, w tym Charisme, a jak to wyglądało w głowie rudowłosej, to już inna historia. - Nic mi nie jest, serio, zaraz przejdzie - odwarknęła z lekką złością, głównie spowodowaną frustracją przez wcześniejszy atak żądeł. Nie potrafiła opanować emocji, a do jej oczu powoli zaczęły zbierać się łzy spowodowane bezradnością i upokorzeniem. Tak, Carma była jak małe dziecko. Małe dziecko, które reaguje histerią i płaczem, gdy coś nie dzieje się po jej myśli. Toteż niespecjalnie wiedziała co zrobić z Holly, która właśnie starała się umorzyć chociaż odrobinę ból, jaki powodowały nieciekawe rany usytuowane głównie na rękach. Tym bardziej nie wiedziała co zrobić z faktem, że rudowłosa w pewnej chwili ją przytuliła. Kontakt fizyczny z inną osobą? Bliskość? Kiedy ostatnio miała tak bliski kontakt... z kimkolwiek?! Carma na chwilę zapomniała o upokorzeniu i bólu, co w sumie uratowało ją przed kolejnym upokorzeniem, jakim byłoby rozpłakanie się przy trzech obcych osobach. - D-dzięki... - mruknęła nieco milej, przenosząc swój wzrok na Cyrusa, którego imię właśnie udało jej się poznać. Nie wydawał jej się tak zły i wredny jak mówiły plotki. Przynajmniej nie przy innej osobie, która znajdowała się w tej chwili w Kosmicznej Sali... Gdy już myślała, że poradziła sobie z opanowaniem emocji, nieprzyjemny tekst Rasheeda dodatkowo obciążył zirytowaniem jej ponurą aurę. - Żenujące - odparła z pogardą, oceniając tym samym zaczepkę Ślizgona na poziomie dziecka w piaskownicy. Prychnęła cicho pod nosem i wbiła w niego pełne wyższości spojrzenie. Chociaż śmiesznie musiało wyglądać jej zirytowanie, połączone z klasycznym francuskim poczuciem wyższości nad Anglikiem i jeszcze przy zaczerwienionej skórze. Niewychowany dupek. Kolejna karta okazała się już dość mocno znajoma. Kapłan, który bardzo chciał wyjawić jej sekrety. Coś podobnego.
Reakcja Carmy była dla niego wręcz komiczna. Miał pewne doświadczenie z hiperbolizowaniem, jakie pamiętał głównie ze swojej znajomości z bliźniaczkami Saunders i chyba w tym momencie widział pewną zasadę, uwarunkowaną pochodzeniem. Wszystkie Francuzki były takie… przewrażliwione? Reagowanie płaczem na ukąszenia było, mimo wszystko, tak typowe dla kobiety, że tylko uniósł wzrok ku górze, widząc w tym więcej aktorstwa, aniżeli samego, faktycznego bólu nie do zniesienia. Takie „zwróćcie na mnie uwagę”, którego z reguły nie trawił… chociaż z Katherine potrafił wytrzymać bardzo długo. Najwyraźniej wszystko zależało od nastawienia, bo w tym momencie jakoś nie potrafił tego zdzierżyć. Zerknął szybko na Holly, upewniając się, że jest całkowicie pochłonięta czytaniem poradnika, a potem skupił spojrzenie na Cyrusie, jaki w tym momencie się przedstawiał. Gdzieś wewnątrz swojej wyobraźni malowniczo wywrócił oczami. Wcale nie miał ochoty się przedstawiać, nawet, jeśli to miało być tylko z grzeczności. - Sharker. - mruknął jedynie, nie zamierzając bawić się w ceremonialne uprzejmości przy beksie, dziwaczce i Amerykańcu. Nie przypominał sobie, aby przyjezdni w jakiś sposób w ogóle okazywali te maniery, chyba że chodziło o te przy stole. Większość z nich kojarzył z ustawicznego celowania nosem w lampy sufitowe (aż dziw, że nie potykali się co trzy kroki), okropnie irytującego plotkowania w połączeniu z chichotami oraz bardzo śmiesznej, a przynajmniej dla niego, alergii na ogień. Na pewno nie zapamiętał ich jako ludzi, którzy chcą być dla kogokolwiek uprzejmi, więc dlaczego miałby traktować ich jako równych sobie? Reakcja Charisme była dokładnie taka, jakiej teraz potrzebował. Uniosła się dumą, zamiast z niego zakpić czy przeinaczyć to w żart, co sprawiło mu, jak dotąd, więcej uciechy niż cała ta gra w eksplodującego durnia, a jednocześnie trochę go zawiodło. Chciałby się z nią podroczyć, zamiast wygrywać walkowerem. - Trafiłem w czuły punkt. - może chciał z początku zapytać, ale te słowa i tak zabrzmiały jak stwierdzenie. Może sama za chwile zrozumie, że nie uniknęła bardzo głupiego błędu? Zresztą, to chyba było nieważne, to nie jego kłopot. Nie patrzył na jasnowłosą, ale nie przeszkodziło mu to w uśmiechaniu się w bardzo bezczelny sposób, kiedy sięgał po kolejną kartę. Och tak, pożądlona, wkurwiona Charisme z pewnością będzie wspaniałym tematem do plotek, nawet jeśli jego karty zaraz same się spalą. W tym wszystkim nawet nie zauważył, że lewa stopa i dłoń zaczęły mu znikać.
Przedstawienie się Sharkera było dość sporym zaskoczeniem po całej tej krótkiej wymianie zdań, a w sumie słów, no i oczywiście krzywych spojrzeń. Nie musiał tego robić, bo każdy w Hogwarcie wiedział kim Ślizgon był, głównie dla własnego spokoju i bezpieczeństwa. Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy niczego nie nabroił z premedytacją! W każdym razie siwowłosa uznała to za akt złamania się wobec savoir-vivre i ogarnięcie pod kątem kultury osobistej, co od razu poprawiło jej humor - a że jej zmiany nastrojów były dość osobliwe, to automatycznie przestała się irytować. Całkowicie. Nie rozumiała uszczypliwości Ślizgona i to ona ją w gruncie rzeczy podminowała - Carma przedstawiła się innym, bo podejrzewała, że ktoś może jej nie znać, tak jak to ona nikogo prawie nie kojarzyła. Raczej nie rzucała się w Hogwarcie w oczy, była jedną ze spokojniejszych i cichszych osób. No dobra, może czuprynę miała niestandardową, ale na pewno nie była jedyną osobą w szkole z kolorowymi włosami. Jeśli chodzi o życie towarzyskie, owszem, zajmowała się plotkami, ale kompletnie im nie ulegała. W większości nie miała po prostu pojęcia, kogo dotyczyły, nawet gdy tematem jednej z nich była osoba, z którą dzień wcześniej była w parze na zajęciach. Charisme była fatalna jeśli chodzi o społeczną orientację w otoczeniu. Większość ludzi uznawała za nieciekawych i nudnych. Nie miała kompletnie pamięci do niczyich nazwisk czy twarzy. Chyba, że z własnej woli przeniosła całą swoją uwagę na dane spotkanie czy wydarzenie. Tak właśnie było teraz, a osoby z rozgrywki na pewno zapadną jej porządnie w pamięć. - Drążysz temat, jakbyś był naprawdę zainteresowany - dodała z przekąsem, jednak bez wcześniejszych negatywnych emocji. W tej chwili jej myśli skupiły się tylko na jednej rzeczy, jaką był nieprzyjemny charakter chłopaka. Nie brała pod uwagę tego, że chłopak chce ją najzwyczajniej w świecie podkurwić. To by było za proste. I za nudne. Carma zawsze szukała głębszych przyczyn ludzkich zachowań, nawet jeśli tak naprawdę nie miało to najmniejszego sensu, a sprawa miała proste rozwiązanie. Lubiła sobie wymyślać historie innych osób i oceniać ich na tej podstawie, gdzie w większości przypadków zwyczajnie się myliła. Charisme przyjmowała zazwyczaj prosty szablon, że skoro ktoś jest tak samo wredny jak jej paskudny brat, to zwyczajnie wyniósł to z rodziny. - Słuchając twoich zaczepek, mam jednak nieodparte wrażenie, że też nie masz w życiu najłatwiej. Proszę się nie wyżywać na niczemu winnych kobietach w ciężkim stanie emocjonalnym - dodała z wrednym uśmiechem i wyczuwalną nutką sympatycznej ironii w głosie. Brawa dla Carmy, wydusiła z siebie praktycznie dwa pełne zdania w jednej wypowiedzi, najpewniej najwięcej od początku swoich studiów. Zerkając na zapatrzoną w poradnik Holly, co w sumie było nie lada wyczynem i musiała przyznać Rasheedowi punkt, wyciągnęła rękę w kierunku stosu kart. Wylosowała dość słabą, a przy okazji kolejną z rzędu, która mogłaby wyrządzić jej jakieś fizyczne szkody. Jeszcze chwila a będzie się śmiać przez łzy.
Rzucałem tylko średnio zainteresowane spojrzenia, od jednej, do drugiej strony konfliktu, który nagle się wywiązał. Nie wiedziałem o co chodzi i chyba średnio mnie to interesowało. Chociaż, zabawnie było widzieć, że Anglicy kłócą się nawet po prostu między sobą. I to przy mnie, co jeszcze gorzej wpływało na ich wizerunek. Na pewno nie zamierzałem przemilczeć kwestii konfliktu później, wśród moich ziomków. Mnie akurat plotki interesowały. Lubiłem je rozsiewać i lubiłem, gdy mówiono o mnie. Być może to kwestia Amerykańskiego wychowania, ale popularność zawsze była dla mnie kluczową sprawą. Wychodziłem więc z założenia, że ważne by mówili o mnie cokolwiek, choćby nie miało to być nic dobrego. Wygodniej rozłożyłem się w fotelu, przeczesując włosy i sięgając do stosu kart. Byłem dość spokojny, bo liczyłem, że beznadziejne karty moich przeciwników, ponownie zapewnią mi sukces. Tym razem jednak spokój został zastąpiony przez lekkie rozczarowanie, gdy ujrzałem, że ta, którą wylosowałem była naprawdę słaba. Na dodatek w chwili przegranej mogła ściągnąć na mnie nieciekawe, miłosne konsekwencje. Choć, te i tak lepsze, niż zdradzające jakieś sekrety. Niemniej jednak, rzuciłem niezadowolonym wzorkiem ku moim towarzyszom, modląc się tylko, bym w razie czego, nie musiał kochać jakiegośtam mrukliwego Brytola.
1, cesarzowa, a potem na osobę 3 - nieparzysta, czyli carma
Popatrzył z umiarkowanym zainteresowaniem na swoją rękę, obserwując przez kilka chwil jak powoli zanika, najpewniej uznając to za całkiem interesujące zjawisko. Szkoda, że nie można było tego wykorzystać poza rozgrywkami. Nauczony doświadczeniem niestety dobrze wiedział, że nie uda mu się całkowicie zniknąć i będzie robił jedynie za efektowny element ubarwiający rozgrywkę. - Masz podstawy do tego, aby sądzić, że jest inaczej? - spytał, nagle porzucając kontemplacje związane ze znikaniem epidemicznym i spoglądając na Carmę. Tak naprawdę to chyba nie dziwiło go takie dziwaczne imię. Stare, czarodziejskie rody miały doświadczenie w nadawaniu swoim potomkom pokręconych, kontrowersyjnych imion, które krzywdziły ich w życiu szkolnym lub wręcz wprost przeciwnie - wręczały narzędzie umożliwiające na wybicie się z tłumu Michael’ów czy innych Thomasów. Carma wydała mu się po prostu śmieszna. To imię skojarzyło mu się trochę z brakiem rozsądku podczas zbliżenia, które „zemściło się” potem ciążą, więc nie widział niczego dziwnego w swojej ciekawości, a propos prawdziwej wersji wydarzeń. Jedno jej się udało - rozbawiła go. - Ciężki stan emocjonalny? - zapytał, przez moment nawet się śmiejąc. - Królewno, nikt się na Tobie nie wyżywa. Każdemu kto pyta Cię o pochodzenie Twojego imienia zarzucasz problemy emocjonalne? W istocie go to zastanowiło. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że jego „pytanie” faktycznie bardziej wyglądało na zaczepkę, a nawet jeśli by to dostrzegł, szybko odnalazłby jakąś lukę w rozumowaniu Charisme, w którą chciałby się wstrzelić. Nie zwracał większej uwagi na Cyrusa i spojrzał na niego dopiero wtedy, gdy ten przegrał rundę. Wyglądał trochę dziwnie, ale kiedy zauważył jaką kartę wylosował, natychmiast zrozumiał. Miał tylko nadzieję, że nie zakochał się w nim. - Hej, co tak umilkłaś? - zaczepił nagle Holly, klepnąwszy ją lekko w plecy i zapewne przyprawiając ją o zawał. Uprzejmy i chętny do pomocy w przejściu w życie pozagrobowe prefekt. Wyciągnął księżyc, życząc w duchu żeby „Carma” spadła na Cyrusa za jego początkowe szczęście i znowu przegrał rozdanie.
O bogowie, jakże błogo się poczułem, po tym rozkosznym zastrzyku amortnecji! Niczym obudzony z jednego spośród mych nagłych snów, wstałem z miejsca i prędko przesunąłem fotel, tak by ten, stykał się z tym, należącym do Carmy. Ach CarmaCarmaCarma. Miałem ochotę głośno mówić to jej imię, najlepiej, gdy zostaniemy już sami. Przekręciłem się na krześle tak, by definitywnie być skierowanym do mej wybranki i dzięki temu zupełnie ignorować resztę tego pomieszczenia. Lunatycznie wyciągnąłem rękę, by dotknąć pasma jej włosów. - Jesteś taka doskonała. Powinnaś być królową, albo królewną, jak on mówił, szkoły czy tam balu - nie wiem, skąd wziął mi się w głowie teraz jakiś amerykański bal. Choć zapewne dlatego, że nagle uznałem, iż Carma powinna być królową szkoły, a to w moim świecie ściśle było powiązane z balami i innymi tego typu wydarzeniami. Swoją drogą, brakowało tego w Hogwarcie. Chyba tylko przypadkiem wyłapałem "królewno", które rzucił ślizgon. W ogóle czemu on tak mówił do mojej dziewczyny? Gdzieś w całym tym amoku przypomniałem sobie, że miałem wyciągnąć kartę. Dlatego puściłem na sekundę włosy mej przyszłej żony. - Zaraz do Ciebie wrócę, poczekaj skarbie - zapewniłem, gdyby przypadkiem chciała mnie szukać! Sięgnąłem do stołu, wyciągając jakąś super mocną kartę, która zupełnie mnie teraz nie interesowała. Nie obchodziło mnie nic na tym świecie, poza Charisme. To też rzuciłem kartą na stół, szybko wracając na swe miejsce, by być przy mej ukochanej. Nigdy dotąd nie myślałem o dziewczynie z szarymi włosami, ale teraz wiedziałem, że to było to, czego w swym życiu szukałem. Byłem takim szczęściarzem, że ją znalazłem! - Co za strata czasu, jestem tu już pół roku, a jeszcze nie zdążyłem Cię naprawdę poznać. Urwiemy się stąd? Teraz? Albo chociaż jak już wygram? Ewentualnie jak ty wygrasz? - Zapytałem kręcąc jakieś kółka palcem na jej nodze. Było pięknie.
Carma miała nieodparte wrażenie, że miniona runda nie mogła przynieść żadnych dobrych skutków. Skoro z Rasheedem wylosowali tak słabe karty i mimo wszystko ktoś ich przebił, mogło to tylko zwiastować kłopoty - a przynajmniej tak to wyglądało w głowie dziewczyny. Mimo złych przeczuć, w rozbawienie wprawił ją wybór karty przez Cyrusa, mając cichą nadzieję na mały bromance między grającymi chłopakami. Lepiej oglądać osoby na amortencji tak... pięć metrów od siebie, najlepiej uwieszone na kimś innym. - Tak, dokładnie, w ciężkim stanie! Gdy ty masz frajdę ze znikających części ciała, ja tu cierpię niesłychane męki - odparła rozbawiona całym tym absurdalnym dialogiem, wchodząc w tryb szybkiego mówienia z mocnym francuskim akcentem. Nieco niezrozumiałym dla większości anglojęzycznych ludzi, ale ogólny sens zdania dało się z tego wyłapać. - Pytając o to w tak kulturalny sposób, naprawdę nie dałeś mi innej możliwości - dodała, odwracając już uwagę od Ślizgona, głównie z powodu Cyrusa, który... nagle zaczął dotykać jej włosów. Jej ukochanych włosów. O które dbała latami. Z dnia na dzień. Poświęcając im więcej czasu niż czemukolwiek innemu na tym parszywym świecie! Całkiem obcy facet nie miał żadnych zahamowań, nic, kompletnie żadnych! Oh non, non, non! Carma zerwała się gwałtownie ze swojego miejsca, a niewielka pufa wywróciła się od nagle przyłożonej siły. Naprawdę chwała komuś tam na górze, że Charisme wylosowała jednak te żądlibąki, bo bez niewymuszonej lewitacji z pewnością zaryłaby tyłkiem albo głową o podłogę, a ile można wyrządzić sobie szkód jednego dnia? - Królewną... co wy z tą królewną?... Szkoły... Balu? - powtarzała pojedyncze słowa za Amerykaninem, starając się wyłapać jakikolwiek sens z jego majaczenia. Czyli jednak padło na nią. Cholera jasna. Z ulgą przyjęła do wiadomości fakt, że chłopak chociaż na chwilę chciał ją opuścić i zająć się jakąś swoją sprawą. Przestrzeń osobista Charisme była już dość mocno naruszona, a jak na jeden dzień wydarzyło się zbyt wiele. Cyrus nie miał jednak wcale zamiaru odchodzić daleko, a chodziło mu jedynie o... wybranie karty. Siwowłosa korzystając z okazji wybrała swoją i tylko rzuciła na nią okiem, bo chwilę później Salemczyk zbliżył się na niebezpieczną odległość i zaczął zawalać ją mało komfortowymi pytaniami . - To świetnie, mnie też miło cię poznać! - odparła z lekką paniką, czując dotyk chłopaka na swojej nodze. - Oczywiście, pójdziemy gdzieś... eee... daleko, razem, jak tylko skończymy grę! Ale teraz musimy grać, to bardzo ważne! - odpowiedziała, mając nadzieję, że do końca gry da jakoś radę utrzymać Cyrusa na dystans, stosując klasyczną kobiecą technikę "obiecanek na przyszłość". Odsunęła się na bezpieczną odległość i z prośbą o ratunek wypisaną na twarzy spojrzała na Sharkera i Holly. Nie oczekiwała, że rzeczywiście ktoś jej pomoże... No bo tak właściwie, to jak?... Po prostu bała się o siebie. I swoje włosy.
Holly pochylona nad instrukcją gry w karty czytała właściwości konkretnych figur. Zatrzymała się przy jednej z nich na długo, czytając opis po stokroć. Kompletnie wyłączyła się z wszystkich wydarzeń wokół niej. Przegapiła kilka kolejek, zakochanie Cyrusa, fakt, ze Cyrus w jakiś dziwny sposób nawet nie brał jej pod uwagę, jako potencjalne zagrożenie do zakochania, mimo, ze przecież tak samo jak Rekin i Carma siedziała tu razem z nimi. Mogłoby jej być przykro gdyby się dowiedziała, że jej kolega jej nie lubi, ale przecież miała na to zbyt dużo wiary w ludzi, nie mogła się tego domyślić, zwłaszcza po kimś, z kim kiedyś była w jednym bractwie, przynajmniej do czasu, kiedy nie spotkały ją nieprzyjemne wspomnienia z Salem, po których część pamięci uległa w niej destrukcji, albo zamknęła się w jej głowie kompletnie niedostępna. Tak samo teraz Holly nie potrafiła do tych niedostępnych rzeczy dotrzeć, żeby przypomnieć sobie pełny sposób leczenia znikania epidemicznego. Tego znikania, które, jak zauważyła, zaczęło obejmować już ciało Rasheeda. Z jej rozmyślań wyrwało ją łupnięcie w plecy. Wgięło ją do kolan, a mimo to spojrzała z troską w oczy niedawno poznanego ślizgona, którego już traktowała jak sobie bliskiego. — Rasheed. Dostałeś znikania epidemicznego — powiedziała zaniepokojona wpatrując się wprost w jego oczy — nie pamiętam… — jęknęła — przepraszam, nie pamiętam, jak się to powstrzymuje. Przejęta stanem kolegi nie zwróciła uwagi na uśmiechającą się do niej Carmę, brak jej było podzielnej uwagi, inaczej popędziłaby jej z pomocą.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ten francuski szczebiot trochę go dekoncentrował. Z reguły nie miał większego problemu z rozpracowaniem czyjegoś bełkotu, gdyż sam nawet do tej pory wyróżniał się z tłumu typowych Brytyjczyków delikatną naleciałością wynikającą z posługiwania się często językiem ojczystym, ale to już było dla niego za dużo. Za wiele słów za szybko wypowiedzianych, zlewających się ze sobą w ciąg niezrozumiałego łiłi blabla. Trudno więc się dziwić, że zrobił dziwną, niepewną minę, najwyraźniej nie wiedząc jak zareagować na coś, czego nie do końca rozumiał, ale mentalnie machnął na to dłonią, pewnie uważając, że tak właściwie to niespecjalnie go interesuje co miała mu do przekazania. Całe szczęście, że Cyrus zadbał o to, aby się nie nudzili. Strzał tego małego, skrzydlatego gnojka kupidyna zmusił go do wyczyniania naprawdę zabawnych rzeczy, więc Rash był raczej ucieszony zwłaszcza już, że udało mu się uniknąć tej wątpliwej przyjemności w drodze losowania i teraz mógł wszystko podziwiać z rozbawieniem. Carma sprawiała wrażenie osoby, która byłaby w stanie zaprzedać duszę diabłu tylko za to, aby ktoś uwolnił ją teraz od towarzystwa Amerykanina. Odwrócił spojrzenie, kiedy niemalże się wywróciła (przed czym uchroniła ją lewitacja), spoglądając na dziwnie przygaszoną Holly. Wzruszył tylko ramionami, wsuwając jej w dłonie swoją kartę, aby sobie ją obejrzała i wtedy też pochwycił spojrzenie Charisme. Uśmiechnął się nieco podstępnie i poruszył dłonią w zapraszającym geście. Przekaz był jasny. Mogła poudawać, że są razem i Cyrus powinien trzymać się z daleka, jeśli nie chciałby oberwać w nos, ale w zasadzie to nie narzucał się ze swoim pomysłem. Nie był Carmie niczego winien, więc nie musiał wysilać się tylko po to, aby uratować te jej, mimo wszystko imponujące, włosy i nieco mniej imponującą godność, ale mimo wszystko nie pozostał obojętny, wskazując jej ewentualne wyjście z tej sytuacji. Tyle, że w tym momencie uderzyło go okropne zmęczenie, niechybnie związane z przegraną turą. Ziewnął potężnie, przysłaniając dłonią usta i pociągnął kolejną kartę. Znowu tę samą, żeby było zabawniej.
To, kogo brała gra pod uwagę w przypadku amortencjowego zakochiwania się, raczej nie było moim wyborem. To była kwestia tego, iż pokochać miałem jednego ze swoich przeciwników - a przecież skoro Holly już odpadła z gry, to też nim dłużej nie była. Przecież gdybym sam miał wybierać kogo w tym miejscu miałbym teraz szaleńczo uwielbiać, na pewno wybrałbym samego siebie. Zasady gry były niezmienne. Choć rzeczywiście, kochanie mentalnej jedenastolatki pewnie byłoby jeszcze bardziej kontrowersyjne, niż gdybym próbował się dobrać teraz do tamtego Ślizgona. Czy to podchodziło pod pedofilię? Tymczasem kochałem Carmę, której prób zachowania dystansu w ogóle nie dostrzegałem. Była piękna, lewitowała i miała siwe włosy. A w tej chwili te cechy wydawały mi się doskonałym połączeniem. Zupełnie nie zwracałem uwagi na mych dwóch pozostałych znajomych, ani to, jak toczy się rozgrywka. Beztrosko sięgałem po kolejne karty, tylko denerwując się, że muszę ich tyle ciągnąć, zamiast poświęcić ten czas na zdobycie mej ukochanej. Chyba nawet nie zauważyłem, że znów idzie mi kiepsko w grze. - Jak już wygram, zabiorę Cię na najlepszą whiskey. Oczywiście mam ją w swoim pokoju, dlatego wygląda na to, że będziemy musieli odwiedzić moją sypialnię - zasugerowałem bezpośrednio, gdy przeczesywałem tym razem swe włosy. Jednakże starałem się to mówić na tyle cicho, by pozostała dwójka nie wyłapała za bardzo sensu tych słów. Jeszcze niedajboże próbowaliby przeszkodzić naszej rodzącej się miłości. Swoją drogą, najwyraźniej jak na wzorowego nastolatka przystało, te zakochanie wiązałem przede wszystkim z miłością fizyczną. To wszystko przez to, że po prostu jeszcze nie znałem duszy mej obecnie-przyszłej-żony.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale ta rozgrywka wydawała się Carmie komiczno-tragiczna. Holly znajdowała się w innym świecie, Rasheed robił jakieś dziwne i mało sympatyczne miny, jakby nie potrafił zrozumieć najprostszych rzeczy, a Cyrus... no cóż, on z pewnością bawił się najlepiej. Z ulgą stwierdziła, że jej kolejna karta nie jest najgorszą z możliwych, ale w obecnej sytuacji było to niezbyt istotne. Carma miała nieodparte wrażenie, że Amerykanin dostał końską dawkę amortencji, dlatego starała się jedynie kiwać głową na wszystko co mówił, ostatecznie i tak miało się to zaraz skończyć... Prawda?... - Tak, tak, sypialnia to świetny pomysł, whiskey też, o tym właśnie marzyłam od kilku dni! Oczywiście kłamała, siwowłosa nie piła żadnych złotawych trunków, a swoje degustacje alkoholowe zamykała w kręgu dobrych, rodzinnych win, które ród Charisme wytwarzał hurtowo i miał z tego niemałe zyski. O sypialni chyba nie trzeba wspominać, prawda? Ze świecą szukać bardziej wstydliwej osoby w tych kwestiach. Nagle, nie wiedząc czemu, biegun jej humoru całkowicie się zmienił - prawdopodobnie z powodu zbyt dużego natłoku myśli i emocji. Nie potrafiąc się pogodzić ze smutną rzeczywistością - czyli z tym, że mężczyźni mogą ją tak mocno pragnąć tylko po amortencji, gdzie rozmyślanie o tym było wyjątkowo absurdalne - stopniowo odsuwała się od Cyrusa, praktycznie obrażając się na wszystkich mężczyzn na świecie. Na domiar złego, zauważyła zachęcający gest Rasheeda, po którym to obruszyła się już całkowicie. Jeden nie miał wyboru i musiał ją w tej chwili wielbić, a drugi chciał udawać, że coś do niej czuje. Czy biedna Francuzka nie zasługiwała już na żadne szczere uczucia w tym zakłamanym miejscu?! I dlaczego miała ochotę poddać się tej szowinistycznej propozycji Sharkera, która to uprzedmiotowiała ją do granic możliwości (przynajmniej w jej mniemaniu)?! Prychając cicho pod nosem i szepcząc jakieś bliżej niezrozumiałe dla otoczenia zlepki angielskich czy tam francuskich słów, wstała ze swojego miejsca (a w sumie to się zwyczajnie od niego odbiła, no bo wiecie, lewitacji i te sprawy) i skierowała się w kierunku... rudowłosej. Będąc w lekkiej rozsypce emocjonalnej, zerkała to na jednego, to na drugiego chłopaka, mierząc ich złowrogim spojrzeniem. - Holly, powiedz im coś - pisnęła jak dziecko z przedszkola, łapiąc dziewczynę za ramię, do którego chwilę później przylgnęła. I worek galeonów dostanie ten, który zrozumie o co tej babie mogło chodzić.
Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Carma : Cyrus : Rasheed - 1 : 2 : 2
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Może przejąłby się bardziej dziwacznym oburzeniem Carmy, gdyby nie przegapił momentu, w którym powinien to zrobić. A tak poważnie - obeszło go ono tak jak zeszłoroczny śnieg, jeśli nie „mocniej”. Rok temu chociaż mógł ponarzekać, że było mu zimno w ręce, co w jakiś sposób wpłynęło na jego życie (np. założył rękawiczki), a co szczęśliwie go oszczędziło w przypadku Charisme. Popatrzył na nią jak na zupełną idiotkę, za jaką zresztą zaczynał ją powoli uważać, zastanawiając się bardzo czy farbuje włosy dlatego, że jest naturalną, albo chociaż mentalną blondynką. Zaskoczenie jej zachowaniem dość szybko mu minęło, kiedy to po prostu zerknął na Cyrusa, wspaniale opalonego i zdecydowanie szczęśliwego… a przynajmniej chwilowo. Sądził, że Amerykanin nie będzie zbyt dobrze wspominał gry w durnia, zwłaszcza, że aktualnie robił z siebie głupka, a to wrażenie na pewno szybko nie zatrze się w pamięci Rasheeda. Tak ogólnie to już nie wiedział co ma ze sobą robić, czując się trochę jak w domu wariatów. Tam bardzo chętnie wysłałby tę podrobioną Krukonkę, która chyba źle rozplanowała swoje przemieszczenie się w stronę Holly, bo i jednocześnie zbliżyła się do niego. Przewrócił oczami i ziewnął malowniczo, kiedy wyciągnął kolejną kartę z kurczącego się już stosiku. Czyżby kroił mu się koniec gry?
2, koło fortuny w dogrywce 6
Ostatnio zmieniony przez Rasheed Sharker dnia Pią Mar 25 2016, 00:44, w całości zmieniany 1 raz
Następna karta, jaką wylosowałem, idealnie miała oddawać mój późniejszy nastrój, w chwili, gdy już gra dobiegnie końca. Chyba prędko miałem pożałować tego, że w ogóle chciałem wziąć udział w tej głupiej grze. Nie dość, że robiłem z siebie kompletnego osła, dobierając się do jakiejś dziewczyny, przed oczami wszystkich zebranych (i na pewno nie robiłem tego ani w sposób subtelny, ani wyłapując aluzji, iż ta wcale sobie moich podrywów nie życzy), to jeszcze teraz miałem najbardziej obciachową opaleniznę na świecie. Byłem pomarańczowy jak niektórzy mugole w Los Angeles, stosujący to idiotyczne opalanie natryskowe o kolorze imponującej marchwi. Tak naprawdę, gdy karta zesłała na mnie tą karę, trochę odczepiłem się od Carmy, która wykorzystała też ten moment, by uciec do Holly. - Ja pieprzę, co to za kolor, wyglądam jak mugole z LA - powiedziałem tak wpatrując się w skórę na moich rękach, że nawet nie zwracałem uwagi, jak siwowłosa ucieka. Byłem zbyt zaabsorbowany zmianą, która niestety mnie spotkała. Trwało to jakiś czas, aż najwyraźniej przypomniałem sobie, że mam ukochaną w tym miejscu. Jednakże, zamiast znów ją podrywać, schowałem się w swoim fotelu, jakbym chciał w niego wsiąknąć. - Lepiej teraz na mnie nie patrz, bo jeszcze nasza miłość pryśnie - rzuciłem dramatycznie, nie mogąc znieść myśli, że moja wybranka widzi mnie tak pomarańczowego. Okej, chęć zbliżenia się do dziewczyny to jedno, ale mój wygląd to inna, bardzo, bardzo ważna sprawa. Prędko sięgnąłem po kartę, bo liczyłem, że zaraz gra się skończy, dzięki czemu będę znów normalnie wyglądać. Dlatego, gdy tylko zobaczyłem, że chyba nie przegram w tej rundzie, bezpiecznie opadłem na fotel, znów się w nim chowając i rzucając jeszcze jedno dramatycznie-przerażone spojrzenie do mojej dziewczyny. Potem rzucę na siebie obliviate i wymarzę ten dzień z pamięci na zawsze. I innym też to zrobię, o!
Hollywood siedziała obok Carmy nie bardzo orientując się, kiedy dziewczyna do niej podeszła, ale uśmiechnęła się do niej życzliwie. Jej uwagę potraktowała bardzo pozbawioną kontekstu. Miała coś im powiedzieć… no cóż. Zastanowiła się nad jakąś ciekawą historią. Była w trakcie obmyślania jej, kiedy jej wzrok skupiła zmieniająca się cera Cyrusa. Uniosła do niego wzrok, patrząc jak chował się w fotelu. Przykro było tak patrzeć jak siedzi samotnie o drugiej stronie stołu. Ich trójka ściśnięta obok siebie zajmowała jedną jego część, dlatego zwróciła twarz ku Carmie, bardzo delikatnie wyswobadzając się z jej uścisku. — Rasheed, popilnujesz mojej koleżanki? Bardzo szybko zakolegowała się z Francuzką, wystarczyło, ze dziewczyna raz dotknęła się jej ramienia i sytuowało to ich na bardzo przyjacielskiej stopie! Chwilę później zsunęła się z krzesła, odkładając instrukcję gry na krawędź stołu i obeszła go dookoła, siadając na podłokietniku fotela salemczyka. Spojrzała na niego wyjątkowo z góry, podciągając stopy na oparcie, w stabilnej pozycji chwytając rękoma kolan. — Wyglądasz bardzo przystojnie — zauważyła szczere, wpatrując się w jego twarz, bo nawet koloryt jego skóry nie psuł jego dobrego wrażenia. Wyglądał na przejętego tym faktem, przynajmniej ze wzgląd na Carmę, ale przecież: — Miłość nie zna żadnych przeszkód — zapewniła go i dała mu kuksańca pod żebra, śmiejąc się krótko — Mogę zobaczyć Twoją kartę? — nie czekając na odpowiedź, pochyliła się nad chłopakiem, zaglądając na figurę i zmarszczyła nosek, bo nie pamiętała co to znaczy: — Wiesz co to robi? — wskazała palcem na kartę, próbując oderwać uwagę Cyrusa od nieszczęśliwego wypadku z opalenizną.
Nie do końca wiedziała jak wyglądali mugole z Los Angeles, ale zrobiło jej się autentycznie przykro, że Cyrus został doprowadzony do takiego stanu. Gdzie podziały się jej maniery i dlaczego złość je przyćmiła? Najwyraźniej zbyt duża ilość fizycznego kontaktu źle działała na emocjonalnie upośledzoną Carmę. Może jad żądlibąków też miał z tym coś wspólnego? Nie potrafiła odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji, z tego też powodu dosiadła się do Holly. Nieszczęśliwie, rudowłosa nie odczytała za dobrze obecnej sytuacji, ewentualnie nie chciała w tej chwili akurat towarzystwa Carmy, dlatego pozostawiła siwowłosą na pastwę losu. Sama Holly odeszła do Cyrusa, próbując go najwyraźniej w jakiś sposób pocieszyć, co wydało się Charisme dość rozczulające. Nieco to Francuzkę otrzeźwiło, dlatego gdy Amerykanin kazał jej na siebie nie patrzeć, ta tylko zrobiła minę w stylu "Ależ nic się nie stało i w ogóle nic się nie dzieje!", przy okazji niemo gestykulując rękami z drugiej strony stołu. Klasyczny gest, gdy chce się komuś pokazać, że nie ma się z nim problemu. Oczyszczając swoje sumienie w minimalnym stopniu, przy okazji obiecując sobie w duchu, że jakoś wynagrodzi biednemu Cyrusowi tę nieprzyjemną sytuację, myślami przeszła do siedzącego obok Rasheeda. Chłopak wydawał się całkowicie obojętny na jej obecność w tym miejscu, co wcale się Carmie nie podobało. Złość, irytacja, zażenowanie... Tyle ciekawych emocji można było okazać na jej głupią reakcję, a tu nic. Zero. Ślizgon był naprawdę opanowany... A może zwyczajnie dojrzały? Ewentualnie mógł mieć wszystko w dupie, też zdrowe podejście. - Wybacz, źle się czuję po tych ukąszeniach i chyba nie potraktowałam cię za dobrze, gdy chciałeś pomóc - powiedziała nagle, przerywając męczącą dla niej ciszę po tej stronie stołu, po czym przesunęła się nieco w stronę Ślizgona. Nie chciała nikogo denerwować swoim zachowaniem. Wyciągnęła ze stosu kart niechcianego "Wisielca", od razu kładąc go przed sobą na stół. Szczęście jej nie sprzyjało i liczyła się z tym, że w jej przypadku gra może się niebawem zakończyć. Wybór karty nieco ją zasmucił. Do tej pory nie szło jej aż tak tragicznie, chociaż... Zawsze mogło być gorzej, więc może lepiej, że to przypuszczalnie koniec?
Nagłe zainteresowanie kołem fortuny, przeszło mu kiedy Cyrus zaczął lamentować nad swoją opalenizną. Tak szczerze, to w jego pojęciu naprawdę wyglądał głupio, ale Holly chyba była uodporniona na zauważanie oczywistości. Uciekła, chcąc pocieszyć króla solariów (szkoda, że Rasheed nie wiedział czym są solaria i jak wyglądają mugole z LA, mógłby wtedy trochę się z Lynforda ponaśmiewać na głos), a Ślizgon momentalnie popatrzył na Carmę. - Mhm. - mruknął w ramach odpowiedzi, opierając nagle łokieć o podniesione kolano w geście bardzo wymownego znużenia czy wręcz niezadowolenia. Nie afiszował się z nim aż tak bardzo, wszak nosem w sufit nie celował, ale widać było, że zdecydowanie nie czuje do Charisme nadprogramowej sympatii. Raczej ze względu na to jak potraktowała go przed chwilą, bo chociaż nie poczuł przykrości, to zaznał dziwnego uczucia zmarnowania czasu, którego szczerze nie znosił. Był mściwy i gotowość do rzucania uszczypliwości w kierunku Krukonki była dla niego naturalną reakcją, kiedy to nagle zupełnie się ze wszystkiego wycofał. Popatrzył na nią krótko z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, coś sobie kalkulując w pamięci. Wyciągnął rękę w bok i stuknął pięścią lekko w ramię Charisme, co chyba miało oznaczać „nie ma sprawy”. W każdym razie jakoś nie potrafił się zdobyć na wypowiedzenie tego przy tylu osobach, co było dla niego typową reakcją. Odpuszczanie nie było czymś, czym chciałby się chwalić i tak właściwie to nie zdążył się jeszcze do niego przyzwyczaić. Nauczyła go tego Svensson, a gdyby tylko sobie o tym przypomniał, zapewne bez wahania sprawiłby przykrość Carmie, chcąc jakoś wymazać poczucie sprawiedliwego potraktowania, jakie w tej chwili go opanowało. - Jesteś niemożliwie neurotyczna. - powiedział, żeby nie było za słodko, czując tak ogromny przymus do tego, aby obdarzyć ją chociaż odrobiną złośliwości, że niemożliwie mu ulżyło, kiedy to wyartykułował. Ledwo zdążył, a już powieszono ją na niewidzialnej linie, a żeby było ciekawiej, chwilę później też wyciągnął wisielca. Wspaniale, brakuje jeszcze tego, żeby wszyscy skończyli przez tę samą kartę.
Po swoich słowach wpatrywała się cierpliwie w chłopaka, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Nie za bardzo wiedziała czego się spodziewać, zawsze uważała Ślizgonów za dziwnych ludzi, którzy niechętnie rozmawiali z kimkolwiek spoza własnego towarzystwa. Po dość skąpej odpowiedzi, jaką było odburknięcie "Mhm" w jej stronę, zmrużyła oczy i przekręciła lekko głowę. Nie potrafiła ocenić czy Rasheed ma jej dalej coś za złe, a ona sama może ma się odsunąć i nie drażnić lwa, ale wykonany po chwili przez chłopaka gest bardzo Carmę ucieszył. Wewnętrznie odetchnęła i usadowiła się na siedzeniu nieco wygodniej, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jej bezwładność, rezygnując z przesadnego wyprostowania. Lekko się do chłopaka uśmiechnęła, doceniając gest jaki wykonał. Nie znała Sharkera wcześniej i raczej nie miała pojęcia jaki był kiedyś, a jaki mógł być obecnie. Swoją opinię o nim opierała głównie na własnych przeczuciach, pogłoskach czy zachowaniu, jakie prezentował na zajęciach czy szkolnym korytarzu. Oczywiście, o ile akurat udawało się Carmie kolegę z roku zauważyć. - Ah bon?* Kilka osób już mi o tym mówiło. Zazwyczaj nie jest tak źle, tylko teraz to mnie irytuje - odpowiedziała spokojnie, wskazując rany na rękach. - Tak już mam, to bardzo źle? - dodała, mocno zamyślając się nad tą swoją neurotycznością, zupełnie nie traktując słów Ślizgona jako uszczypliwość. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że ta cecha jej charakteru jest dla otoczenia dość ciężka do strawienia i wiele osób zwyczajnie denerwowała. W przeciwieństwie do Holly nigdy z żadnym terapeutą do czynienia nie miała, a i też nikt nigdy nie zarzucał jej tego zbyt dosadnie. Plusem szybkiego wkurzania się Carmy było to, że w równie łatwy sposób udawało się ją udobruchać, dlatego ci co inteligentniejsi szybko znajdowali patent na radzenie sobie z jej humorami. Nieszczęśliwie wypadło na to, że to Charisme w tej rundzie odpadała z gry, a "Wisielec" objawił się w niespodziewanym dla niej momencie. Nieprzygotowana na nagły brak tlenu, odruchowo przyłożyła dłoń do szyi. Wpadła w lekką panikę, na szczęście po wcześniejszych rozgrywkach wiedziała, że pętla powinna puścić dość szybko. Ze skwaszoną miną roztarła bolącą szyję, by po chwili zobaczyć tę samą kartę w rękach Ślizgona. - Cóż, nie polecam - stwierdziła nieco rozbawiona, wskazując na jego kartę i podciągając kolana pod brodę. Gra dobiegała końca i była bardzo ciekawa, komu uda się wygrać. - Mieszkasz w Londynie? - zapytała, nie do końca pamiętając skąd wzięła tę informację, w każdym razie starając się pociągnąć rozmowę.
Właściwie dziwiło mnie to, że ktokolwiek przejął się moim losem. Ja, widząc drugą osobę z takim kolorem cery, jak mój w tej chwili, na pewno miałbym niezłą bekę. Być może, ostatecznie z Rasheedem mieliśmy więcej wspólnego, niż byśmy chcieli. Tymczasem jednak podeszła do mnie Holly, będąc absolutnie przemiłą. Łatwo przypomniało mi się, że mam młodszą siostrę, która czasem też bywa miła. W moim świecie, wygląd był sprawą równie ważną co pieniądze. Taka była Ameryka. Przynajmniej w moim wydaniu. - Hm ta, byłoby doskonale jakby jeszcze reszta świata też tak sądziła widząc mnie w takim wydaniu - mrugnąłem do niej okiem, wiedząc tak naprawdę, że to niebawem zniknie, a wraz z tym, me katusze odejdą w zapomnienie. Holly szybko zabrała się do oglądania mej karty, a mnie wprawiło to w niemałą konsternację. Byłem pewien, że dziewczyna będąc w Salem, musiała słyszeć już o tej grze i że zapewne w ostatnich latach nawet w nią grała. Najwyraźniej nie robiła jednak tego będąc w pierwszej klasie, co sprawiło, iż nie znała znaczenia karty. - Nie pamiętasz? - Spojrzałem bardzo uważnie w jej brązowe tęczówki, chcąc w nich dostrzec coś, czego pewnie tam nie było, albowiem, przebłysku dorosłości. Jej amnezja była bardzo zastanawiająca. A ja nagle zacząłem się głowić, czy jeśli Caro użyłaby na niej swego artefaktu wymuszającego prawdę, to co by uzyskała? Czy wyciągnęłaby coś, co dziewczyna chowała pod fałdami fałszu, czy tak uwierzyła w swe kłamstwa, że stały się dla niej prawdą? - Robi z Ciebie głupca, tak, że zapominasz, jak powinieneś się zachowywać - dalej mówiłem w sposób, nieco odnoszący się do niej samej, ale jednocześnie zgodnie z działaniem samej karty. Chociaż to na chwilę odciągnęło mnie od mej miłości - choć i ta już niebawem miała przestać nią być. Nagle rozgrywka zrobiła się wyjątkowo zacięta. Bo w chwili, gdy Carma odpadła, zostałem tylko ja i Rasheed, a oboje mieliśmy ostatnie "życie". Od karty, którą wyciągnąłem, miało zależeć bardzo wiele. Kiedy więc ujrzałem, że ta jest naprawdę wysoka, uśmiechnąłem się pod nosem, czekając na ostateczny werdykt. Czyżby, Salem górą?
Kosmiczna sala. Co mnie tutaj przyciągnęło? Sam nie wiedziałem. Szczerze powiedziawszy można powiedzieć, że była sytuacja z Kath. To tutaj często spędzali czas, to tutaj często działy się różne rzeczy nie dla dzieci. Miałem z tym miejscem dobre wspomnienia. Kath była dla mnie ważną osobą w życiu. Byliśmy razem, co prawda nie wyszło nic z tego, ale co tam. Ważne jest doświadczenie, tak? A nie mieliśmy co do siebie jakichś zahamowań, ani nikt nie miał do siebie pretensji. Za to byłem jej bardzo wdzięczny, bo jednak zależało mi na tym, ażeby utrzymać z nią dobre stosunki mimo tego, że nam nie wyszło. No cóż, zdarza się. Nie wszystkie związki są idealne i właśnie w takowym teraz jestem. Cand była dla mnie ważną osobą, ale jednak nie mieliśmy tak bardzo dobrego kontaktu nad czym bardzo ubolewałem. Czułem od niej dystans, dlatego też nie uważałem tego związku za bardzo poważnego. Przecież ona o niczym nie musi wiedzieć, tak ? Ja zawsze pałałem wszelaką sympatią do dziewczyn i tak pewnie zostanie, ale Cand znała mnie z tamtych czasów i pewnie doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednakże na ten czas starałem się nie patrzeć na inne, ani nie kokietować ich, ale jeżeli chodzi o Kath to z pewnością będę miał z tym problemy. No cóż. Nigdy nie byłem uczciwym gryfonem mimo, że gryfon właśnie tym się symbolizuję.