Jeśli marzyło Ci się sprawdzić jakie to uczucie nieważkości to to miejsce jest idealne na taki eksperyment. Ledwie przekroczysz próg a od razu unosisz się w powietrze i dryfujesz... a gdy spędzisz tu minimum dwanaście minut kontury ścian i sufitu zamazują się i przybierają obraz kosmosu - wszędzie wokół gwiazdy, a krańca ścian nie widać. Jeśli chcesz "powrócić" do pokoju machnij różdżką i wypowiedz inkantację "Finite".
Autor
Wiadomość
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kosmiczna sala, miejsce wielu wspomnień dla Ślizgonki. Było wiele przyjemnych, ale także i tych mniej miłych o których chciałoby się zapomnień i nigdy do nich nie wracać. Rozstanie z Kieranem było jednym z tych związków, które nie spowodowały uszczerbku na jej psychice. Związek z Gryfonem i rozstanie tak nie bolało. Doszli do wniosku, że lepiej im się dogaduje gdy nie są w stałym związku, podczas gdy jedno kontroluje drugie praktycznie na każdym kroku. Nie wiedziała gdzie pójść i nogi same zaprowadziły ją do tego miejsca. Miała na sobie zupełnie przypadkowo bluzeczkę, którą kiedyś dostała od chłopaka w prezencie na ich trzecią miesięcznicę. Otworzyła drzwi zupełnie zamyślona i weszła do środka, od razu tracąc grunt i grawitację. Tutaj mogła latać i czuć się bardzo lekko. Pod tym względem to miejsce było wspaniałe. Przymknęła oczy by wrócić do wspomnień. Wydawało jej się, że czuje znajomy zapach. Nagle zderzyła się z jakimś ciałem, odruchowo przytuliła to ciało. Dopiero potem otworzyła oczy. -Kieran- wyszeptała patrząc mu głęboko w oczy. -Ty, co tutaj robisz? Czułam Cię już przy wejściu- powiedziała odrobinę zdzwionym głosem. Z tego wszystkiego zapomniała, że nadal go trzymała za ręce.
Dość długo nie minęło, ażebym poczuł lekkie szturchnięcie, a zarazem to wyglądało tak jakby ktoś we mnie dosłownie wszedł i przytulił. Nieco się zdziwiłem, ale gdy zobaczyłem kto to taki od razu uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Kath. Czy za nią tęskniłem? Owszem. Ale jako za przyjaciółką, chociaż sam nie wiedziałem czy tak ją mogę nazywać, bo jednak przyjaciele zobowiązani są mówić sobie nieco więcej, a ja nie miałem zamiaru mówić jej o moich problemach z Cand, ba! Ona pewnie nawet nie wie, że miałem nową dziewczynę i dobrze. Niech lepiej nie wie, a ja nie miałem zamiaru jej tego mówić, bo sam nie byłem przekonany, że to będzie prawdziwa miłość. Po co komuś o tym mówić, skoro za parę dni może już nic z tego nie być? Poza tym nie byłem typem osobnika, który by się chwalił każdą dziewczyną, chyba, że jakbym miał dwanaście lat, ale nie teraz. Byłem już dorosłym czarodziejem i nikomu nie musiałem się tłumaczyć z tego co robię. Zorientowałem się, że Kath mimo tego nadal trzymała mnie za ręcę. Oczywiście nie protestowałem, nie jej. Ona jako jedyna potrafiła mnie zmanipulować do tego stopnia, że zapominałem o realnym życiu. Czy to miłość? Nie. Dziewczyna tak na niego działała, ale to nie znaczy, że miałby ją kochać. - A sam nie wiem co ja tutaj robię. Pomyślałem o Tobie i czułem, że muszę się tutaj pojawić. - powiedziałem do niej. Czy chciałem się jej podlizać? Nie. Na pewno na tym mi nie zależało. Mówiłem całą prawdę, bo też nie miałem żadnych powodów, ażeby ją kłamać, między innymi dlatego zakończył się ich związek. Byli szczerzy aż do bólu. Dopiero teraz zauważyłem, że miała mój prezent. Ucieszyło mnie to, że nie spaliła go w kominku.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katty zrobiło się cieplej na sercu, gdy ten powiedział, że pomyślał o niej i tutaj właśnie przyszedł. To dziwne, ale ona pomyślała o tym samym. Chciała go zobaczyć, poczuć jego zapach i zatęskniła za jego głosem, a nie chciało jej się go szukać po całej szkole. Wpadła więc na pomysł, by udać się do miejsca, które często odwiedzali wspólnie. Miała dwie opcje wyboru, albo go tam znajdzie, albo nie. Innych odpowiedzi nie uwzględniała, jeśli by go nie znalazła to dopiero wtedy napisała by do niego list. -Zawsze lubiłam twój zapach. Coś nas ciągnie do tego miejsca- powiedziała cicho przytulając się do jego silnego i umięśnionego ciała. Brak grawitacji był niesamowity, czuli się przez to strasznie lekko i swobodnie. Kosmos sam w sobie był niesamowity i magiczny. -Mówisz, że o mnie myślałeś tak? Pokażesz mi, jak o mnie myślałeś? - zapytała z szerokim uśmiechem na twarzy, wręcz prowokując go do działania. Wiedziała, że miała ogromny wpływ na tego Gryfona i za to go uwielbiała. Rozstali się w pokoju i właśnie z tego powodu i nastawienia zostali przyjaciółmi. Gryfon był na każde jej skinienie, a ona była dla niego wspaniała i słodka. Nie była wredną suką, jak dla wielu innych uczniów i studentów w tej szkole. Szanowała to, że on ją zawsze szanował. Wiedziała, że gdyby poprosiła to by do niej wrócił i zostawił każdą obecną w jego życiu dziewczynę. Przesunęła delikatnie dłonią po jego torsie. Uwielbiała go choćby za charakter i figurę. Potem przesunęła dłonią po jego policzku.
Co prawda przyszedłem w nasze ulubione miejsce, ale to nie znaczy, że oczekiwałem tutaj Kath. Nawet nie pomyślałem o tym, że ona akurat w tym samym czasie może się tutaj zjawić. Ale sprawiła mi niespodziankę z której się bardzo cieszyłem. Często się spotykali, ale ich spotkania były dość skomplikowane, nie każdy by się w ich relacji odnalazł. Niekiedy to nawet sam się w tym gubię. Niby nie powinienem, bo byłem z Cand, ale Kath miała w sobie coś takiego, że nie potrafiłem jej niczego odmówić, ani sobie spotkania z nią. Pewnie krukonka byłaby na mnie zła, ale w tym momencie o tym nie myślałem. - Owszem. Czuję się tutaj doskonale, naprawdę. Miejsce ma jedynie pozytywne skojarzenia, a o tych złych staram się nie myśleć. - mruknąłem do niej nie spuszczając jej z pola widzenia. Cieszyłem się, że ona odwzajemniała tę ich "chorą" relację. Czy chora czy nie, byłem z niej zadowolony i szczerze powiedziawszy nie chciałbym, ażeby ona mogłaby się skończyć. Pewnie kiedyś to nadejdzie, ale cieszyłem się chwilą. Spojrzałem na Kath kiedy mnie zapytała. Co prawda nie byłem tym zdziwiony. Przytuliłem ją jeszcze raz, jakbym chciał właśnie tym odwzajemnić tę tęsknotę za dziewczyną. Ufałem jej, wierzyłem. Zresztą chyba nie miała żadnego powodu, ażeby mnie kłamać. Cieszyłem się, że ją mam. Że zawsze mam się do kogo zwrócić, niekiedy rozmawiają o poważnych sprawach, niekiedy patrzą jedynie na siebie i nikt inny się w tej chwili nie liczą. I chyba dzisiejszego dnia właśnie tak było. Przymknąłem oczy kiedy ta dotknęła mojego policzka. Czułem jej niesamowite ciepło, które od niej biło.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Nawet jeśli on był w związku i ona także, to nikt nie musiał wiedzieć o ich relacjach. Tutaj mogli pożądać swojej bliskości, bo kto by nie pragnął całować Kath i dotykać jej wysportowanego ciała. Miała wiele zalet, których brakowało wielu dziewczynom. Kath nie była szarą myszką, była tylko psychiczna. Jak sobie coś ubzdurała, to tej bzdury już się trzymała. Tutaj była zdania, że gdy ma chęć to Kieran należy tylko do niej i może z nim robić co tylko zapragnie. -Śniłeś mi się ostatnio Kier- powiedziała wymawiając jego imię wyjątkowo szeptem. Lubiła strasznie tą czułą i troskliwą tonację. Gdy tutaj mogła być czuła i słodka, a gdy opuści to pomieszczenie, to zapewne pierwszy lepszy uczeń, który nie będzie czystej krwi to oberwie od niej zaklęciem. Wiedziała na pewno, że powinni uważać. Było to coś jak drobny romans, który wnosił tylko do ich życia delikatną rozrywkę. Poza ukrytymi miejscami przytulali się jak przyjaciele i rozmawiali czasem jak prawdziwi wrogowie. To strasznie nakręcało Katherine. Udawana kłótnia, a potem seks w szkolnym składziku na miotły. -Wiem, że tęskniłeś za mną- powiedziała cicho, po prostu czuła to w jego dotyku. Jego dłonie były strasznie delikatne, gdy dotykały jej ciała albo obejmowały ją w pasie. Chwyciła twarz chłopaka w dłonie i spojrzała mu głęboko w oczy. -Wiesz Kier, że to co jest między nami nie może ujrzeć światła dziennego. Żadne z nas nie chce porzucić dawnego ja, ale mimo to jak do siebie wrócimy to znowu zaczną się kłopoty i znowu nastąpi nuda i rutyna. Tak jest nam lepiej. Możesz mi powiedzieć o wszystkim, a ja zawsze ci pomogę. Twój narkotyk na literę K- powiedziała z szerokim bananem na twarzy. Nie czuła się wcale źle z tym, że jej usta dotknęły jego ust i nie mogły przestać. Kieran działał na nią jak magnez.
Co prawda to prawda. Ich relacja była naprawdę skomplikowana. Tak jak było wspomniane, potrafili się kłócić, drzeć koty jak najgorsi wrogowie, ale gdy dochodzi do konfrontacji sam na sam to było całkowicie inaczej. Czuli, mili i przede wszystkim romantyczni. Po co tak ukrywali to co się między nimi działo? Szczerze to teraz nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Coś jest na rzeczy, tak się dzieje i już. Samo tak wyszło, a chyba nie mają zamiaru tego ujawniać, poza tym komu? Mi nie zależało ażeby ktokolwiek o tym wiedział, bo po co? Wystarczy, że oni o tym doskonale wiedzieli. - Tak ? A co Ci się śniło? - zapytałem z ciekawości. Co prawda wiedziałem, że ten urok pęknie jak tylko opuszczą tę klasę, albo nie daj Boże ktoś tutaj wejdzie. Ale kolejne spotkanie w cichym miejscu i wszystko wróci do normy. I co najciekawsze. Gdy udawali wrogów to naprawdę to było widać między nimi. Nie śmiali się pod nosem, nie było widać, że żartują. Dziwna relacja, ale jak najbardziej tak było. - Wiesz, ja również nie chcę, ażeby to wyszło na jaw. Jesteś moim narkotykiem, to prawda. Nie chce z niego nigdy zrezygnować, ale wiesz, że to co robimy nie jest fair w stosunku do naszych bliższych osób. - powiedziałem do niej. Nie miałem pojęcia czy Kath ma kogoś czy nie. Jeżeli nie ma to jedynie ja byłem tą przysłowiową świnią. Jednakże to moje dawne ja zostawiało we mnie pozytywne wspomnienia i takie emocje, że nie potrafiłem go porzucić, mimo iż nie raz próbowałem. - Kath, jesteś cudowną istotą, dobrze o tym wiesz. Ja nie zasługuje na Ciebie jako partner, wiemy jak było. Ale zakazany owoc smakuje najlepiej. - mruknąłem. To prawda. Byliśmy razem było coś nie tak, a teraz? Teraz bez żadnych zobowiązań i wszystko jest doskonałe. Nie kłóciliśmy się, dogadywaliśmy w każdym calu. Sam nie wiedziałem czy jesteśmy przyjaciółmi czy kochankami na wezwanie. I nagle stało się, Kath pocałowała mnie na tyle namiętnie i pożądanie, że nie potrafiłem sobie tego odmówić. Oczywiście odwzajemniałem jej pocałunek, przenosząc swoje dłonie na pośladki dziewczyny. No nie ma się co oszukiwać, ale często tak właśnie kończą się te ich rozmowy.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Zadrżała, gdy ten położył swe dłonie na jej zgrabnym tyłku Uwielbiała klapsy w jego wykonaniu, ale na to też przyjdzie pora. Ciężko jej było się odebrać od niego ale wreszcie to zrobiła. Z jej ust dało się słyszeć westchnienie. Dała mu pstryczka w nos, śmiejąc się przy tym. Odsunęła się od niego i zakręciła w powietrzu. Nigdy nie przestanie uwielbiać tego efektu latania w powietrzu i bycia bardzo lekką, niczym pióro sowy. Był ciekawy co jej się śniło, niedoczekanie. Pokręciła głową z niedowierzaniem. -Śniło mi się, że czekałeś na mnie w Ukrytym Pokoju na 7 piętrze. Przygotowałeś wspaniałą kolację i dałeś mi w prezencie drogą bieliznę. Prosiłeś bym ją przymierzyła przy tobie. To chyba były moje urodziny. Było bardzo romantycznie. Postarałeś się złośniku- powiedziała, na koniec chwaląc go czule. Machnęła różdżką i nagle w tle zaczęła grać cicho ich ulubiona muzyka. Katherine mimo iż byli ze sobą rok, doskonale znała zwyczaje Gryfona i wiedziała o nim bardzo wiele. Niewielu miało pojęcie o niebywale fotograficznej pamięci panny Russeau. -Byłeś wspaniałym i czułym kochankiem. Nadal jesteś niesamowity- usłyszał kolejną pochwałę z jej ust. Chyba jej coś na głowę padło, by mu tak słodzić, albo po prostu coś chciała od niego uzyskać. Wiedziała, że uwielbiał pochwały a nie znosił krytyki. Jak każdy czystokrwisty miał swój honor i dumę. Gdy wspomniał tym, że to co robią jest nie fair wobec ich bliskich, jej twarz wygięła się w podkowę. -Kier, skarbie, od kiedy ty albo ja mamy sumienie. Tak jest wygodnie dla nas. To jest cudowne, a to czego nie widzą oczy, tego nie żal sercu, a wiem że część mojego serca należy do Ciebie i głęboko się zakotwiczyło w twojej duszy. Nie potrafisz beze mie funkcjonować inaczej byśmy się nie spotykali. Jesteśmy dla siebie jak dwa magnesy, a ty mnie strasznie pobudzasz- wyjaśniła pewnym siebie tonem, starając się go przestawić na jego stary tok myślenia, ot taką miała władzę.
Wysłuchałem treść jej snu. Z pewnością był to sen do spełnienia, a może jedynie Kath ta powiedziała, bo tak chciała, ażeby to się spełniło? Nie ma problemu. Dobrze wie, że potrafię być romantyczny i potrafię robić rzeczy jakie ona uwielbiała. Pociągali się nawzajem i dlaczego nie mogli być razem? Dziwna filozofia. Ktoś kto by znał naszą historie pewnie by się uśmiał i popłakał jak małe dziecko. Może dlatego tak się stało, że byli jeszcze wtedy młodymi gówniarzami, a teraz bądź co bądź są o wiele starsi i nieco mądrzejsi. Może teraz by to inaczej poszło i faktycznie by coś wyszło, ale wolałem, ażeby tak zostało. - To widze, że masz bardzo piękne sny. - powiedziałem do niej i uśmiechnąłem się. - Wiesz o tym, że jak chce to naprawdę potrafię. - mruknąłem. Zawsze się starałem, byłem bardzo dokładnym gryfonem i nie lubiłem jak mi coś nie wychodziło. Zawsze robiłem wszystko do perfekcji, a że nikt nigdy mi tego nie zarzucił to znaczyło, że tak właśnie było. - Jestem niesamowity powiadasz? - spojrzałem na nią. Naprawdę niesamowicie mnie pociągała, a jeszcze jak rozmawiamy o takich rzeczach mógłbym ją zjeść wzrokiem. Oj gdyby to tylko Candy widziała na pewno nie byłaby zadowolona. Jedynie mogłem się modlić w duchu, ażeby ona się tutaj nie zjawiła, ale po co miałaby tutaj przyjść? - Dwa magnesy powiadasz? No faktycznie tak jest. Ja nie chce mieć kontroli nad tym co się między nami dzieje, bo rzeczywiście musiałbym być profesorem. - powiedziałem śmiejąc się. Oczywiście miałem tutaj na myśli to, że aby zrozumieć ich relację trzeba do tego odpowiedniego naukowca, chociaż i to nie jest pewne czy by to zrozumiał. Podszedłem do niej bliżej i przytuliłem ją po raz kolejny zostawiając ją swoim objęciu. Nachyliłem się nad jej uszkiem, ażeby mruknąć jej do niego. Gdy cichy pomruk wydobył się z moich ust przejechałem nimi po zgrabnej szyjce dziewczyny. Nawet na moment się przyssałem, ale nie na tyle mocno, ażeby zostawić jakiś ślad. Nie chciałem, ażeby miała przeze mnie jakiekolwiek problemy. Dobrze znałem Kath z tej ślizgońskiej natury i wiedziałem, że jak się wkurzy to można nieźle oberwać dlatego postanowiłem uważać.
Gorące uczucia do drugiej osoby zdecydowanie uskrzydlają, dlatego wybór miejsca spotkania (mimo że dość zaskakujący) jest dość jasny i bardzo romantyczny - możliwość zawarcia znajomości podczas latania w przestworzach wydaje się wyciągnięta rodem z najpiękniejszych baśni. Gdy już znudzi się Wam wspólne dryfowanie w przestworzach, albo po prostu będziecie nim zmęczeni wystarczy, że wlecicie do szklanej bańki, która znajduje się na środku pomieszczenia - tutaj grawitacja działa na Was normalnie i czeka na Was stolik z przekąskami i napojami.
Przed rozpoczęciem randki koniecznie zapoznajcie się z zasadami eventu, które znajdziecie tutaj!
______________________
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Co ona tu w ogóle robiła? Nigdy nie zgłaszała się do żadnych randek. Nigdy nawet nie czytała Czarownicy. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, że miał to być jakiś żart, a stawienie się na podanym w liście miejscu podchodziło pod samobójstwo. Więc, do cholery, co ona tu robiła? Domyślała się, że ten numer musiał wykręcić jej ktoś z jej roku, bo raczej nikt inny jej nie kojarzył i teoretycznke chciała temu komuś strzelić w durny łeb. Z drugiej strony jej "partner" też mógł być w tej akcji ofiarą. Może wspólnie dojdą kto i dlaczego ich wrobił? Może podczas "randki" wymyślą jakąś zemstę? Może będzie fajnie? Te optymistyczne myśli opuściły ją jednak zupełnie, kiedy w trochę spranej i trochę na niej wiszącej niebieskiej sukience, którą odziedziczyła po siostrze, stała pod drzwiami do czegoś, co było ponoć kosmiczną salą. Czuła się niewiarygodnie głupio. Po co ona wkładała tę sukienkę? To wszystko był tylko głupi żart, a ona łyknęła to, mimo że zdawała sobie z tego sprawę. Do tego wcale nie wyglądała ładnie. Prawie każda komórka ciała doradzała taktyczny odwrót. Przy drzwiach trzymała ją tylko ciekawość czym była kosmiczna sala. Słyszała kiedyś o pomieszczeniu, w ktorym na suficie przez cały czas widniało rozgwierzdżone niebo, a ponieważ brzmiało to całkiem romantycznie, obstawiała, że to właśnie ten pokój. To skoro już tu była, to mogła zajrzeć. Pchnęła drzwi i nieśmiało przestąpiła próg. Na szczęście nikogo tam nie było. W gruncie rzeczy to niczego tam nie było. W pierwszej sekundzie widok zaparł Finn dech w piersiach, w drugiej zrobiło to uświadomienie sobie, że nie ma nic pod stopami. Obejrzała się za podłogą, ale podłogi nie było. Ani ścian, ani niczego stabilnego. Spróbowała złapać się drzwi, ale te zdążył już się oddalić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała pojęcia jak sobą sterować. Desperacko usiłowała utrzymać się w pionie, ale po chwili zupełnie straciła orientację w terenie i nawet nie wiedziała, gdzie jest góra, a gdzie dół. Do tego miała wrażenie, że jej organy również wpadły w stan nieważkości i latają sobie luzem po całym jej wnętrzu. Tylko cudem zderzyła się z jakąś bańką, w której stał stolik. Wspieła się na nią szybko. Teraz przynajmniej miała grunt pod nogami, ale fakt, że ten grunt był szklany wcale nie pomagał. I jeszcze ta sukienka... Finn usiadła przy stoliku, zagarniając sukienkę tak, żeby nie świecić tyłkiem. Skuliła się na krześle i zamknęła oczy, próbując zapomnieć o ogromnej próżnie, która się pod nią rozpościerała. Im bardziej się jadnak uspokajała, tym bardziej docierała do niej jej własna głupota i tym bardziej chciało jej się z tego powodu płakać. Przecież wiedziała, że to był żart. Pewnie nawet list nie był od żadnej swatki. Teraz będzie siedzieć w tym pozbawionym grawitacji pokoju do usranej śmierci, bo nie miała pojęcia jak zejść. Wolałaby już, żeby ktoś sie na tę "randkę" stawił po to, żeby ją wyśmiać, że w nią uwierzyła. Wszystko by dała, żeby tylko ktoś ją stąd ściągnął.
W Hogwarcie panował nieprzenikniony spokój. W porze świątecznej, zawsze wielu uczniów wracało do domów, woląc ten czas spędzić w rodzinnym gronie. Dlaczego nie należała do nich @Urane E. Leighton, to już wiedziała tylko ona sama i najprawdopodobniej jej liczne rodzeństwo. Korzystała z okazji i zwiedzała szkolne korytarze, a może zwyczajnie szukała jakiegoś cichego miejsca, w którym mogłaby posiedzieć w spokoju. Nogi zaprowadziły ją do kosmicznej sali. Pięknego, prywatnego kawałka nieba, gdzie mogła bez trudu zapomnieć o wszystkich dręczących ją troskach. Jej stopy natychmiast oderwały się od ziemi, a niebo wciągnęło ją w swoje czarne ramiona. Gwiazdy otuliły jej ciało, wirując wokół niej, wplątując się w jej włosy… a może to wszystko było jedynie wytworem jej wyobraźni? Zaczęła oddalać się od ziemi zbyt szybko, zbyt daleko. Wkrótce, gdy była już naprawdę wysoko, coś zaczęło się zmieniać. Grawitacja zaczęła wariować, raz unosząc Urane, a potem pozwalając jej spaść o kilka metrów w dół. To zasługa @Benjy Polumbaum, który wszedł do pomieszczenia. Gdy postawił kilka kroków naprzód, jego stopy także oderwały się od ziemi i to chyba było zbyt wiele jak dla mocy pokoju. Urane zaczęła spadać ku ziemi, głową w dół.
Każde z was rzuca dwiema kostkami numerycznymi. Jeżeli wynik będzie większy lub równy niż 15, udaje wam się zaklęciami uratować Urane od upadku. W innym wypadku, zaczekajcie na ingerencję Mistrza Gry (lub łapcie mnie na gg lub PW), który określi co dalej się z wami dzieje. Miłej zabawy!
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami. Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1.@Ezra T. Clarke 2.@Heaven O. O. Dear
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W rozgrywki Durnia włączył się, nie mając większych nadziei na wygraną; ot co, rozrywka na jeden zimowy wieczór, możliwość poznania kogoś nowego. Ezra od zawsze po prostu lubił angażować się w życie szkoły, choć zazwyczaj nie odnosił w nich powalających sukcesów. Tym bardziej zaskoczony był, kiedy okazało się, że niemal bezboleśnie przeszedł przez dwa etapy karcianki, docierając do trzeciego i zarazem ostatniego. Nie spodziewał się, że przy stole do gry spotka się z Heaven - spędzał ze Ślizgonką sporo czasu w mieszkaniu, więc wyjście z niego, aby spotkać się w specjalnie wyznaczonym miejscu nieco mijało się z celem. Zaśmiał się cicho, bo Heav była chyba jedyną osobą, z którą ten finał chciałby grać. I jedyną, z którą nie było mu ani odrobiny żal przegrać - już za samo trafienie do finału mogli się mianować królewską parą durni.
Naprawdę cieszył mnie ten finał. Liczyłam się z tym, że szansę zabrnięcia tak daleko są naprawdę niewielkie, ale mimo wszystko po cichu liczyłam, że mimo swojego pecha prześlizgnę się przez te kilka etapów w miarę bezboleśnie. Faktycznie tak się stało, nawet nie miałam wyjątkowo uciążliwych kart i bez cięższych przeżyć dotarłam finału. Kompletnie nie spodziewałam się tego, kogo tam zastanę. Z jednej strony kiedy dotarłam na miejsce byłam bardzo zdziwiona, z drugiej, to było w pewien sposób oczywiste, że Ezrze dopisze szczęście. Dziwne, że wcześniej się na ten temat nie zgadało. Taka rywalizacja rzeczywiście była jak żadna, w tym momencie można było powiedzieć że praktycznie oboje wygrali, ale pozostało to rozegrać. Nawet jeżeli ze szczęściem krukona przegrana była tylko formalnością. - Oho. Aż takiego trudnego rywala to się nie spodziewałam nawet w finale - pokręciłam głową i sięgnęłam po swoje karty. Pierwsza runda okazała się szczęśliwa dla mnie i udało mi się pokonać Ezrę. Jego efekt nie był zbyt spektakularny, chociaż z pewnością odbierze mu trochę energii. Poza tym wygrana w następnej rundzie gwarantowałabym mi zwycięstwo, jednak na to nawet nie liczyłam.
5, fortuna
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Zupełnie wyleciało mu z głowy, aby drobnym sukcesem pochwalić się przed Heaven. Rozgrywki durnia jakoś wplotły się w rytm szkolnych obowiązków, że Ezra całkiem o tym zapomniał. I zapomniał też, że jego współlokatorka próbowała w nich swoich sił, mimo że doskonale znał upodobanie przyjaciółki do gier hazardowych. Na tym polu zresztą byli bardzo zgodni. - Skarbie, jeśli ktoś miałby mnie wyeliminować, to tylko ty - zaśmiał się. Trudno było powiedzieć, żeby był trudnym rywalem w grze, w której nie robił zbyt wiele; fakt faktem bardziej należało się go obawiać podczas rozgrywek opierających się na kantowaniu, na podpuszczaniu i na kalkulowaniu. Setki rozegranych w podobnym tonie partii wiele go nauczyło. Zresztą, czy ktoś mógłby wskazać osobę z lepszą pokerową miną od tej Ezrowej? Nie sądził. Cóż, teraz jednak nieco się rozsypała, o czym powiadomiło Heaven przeciągłe ziewnięcie, które wyrwało się Ezrze, choć jeszcze chwilę wcześniej daleko było mu do zmęczenia. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że jego powieki stały się cięższe i bardzo, ale to bardzo chciały opaść. Podparł głowę na ręce, wyciągając z talii kolejną kartę - zdecydowanie szczęśliwszą.
No cóż, już pierwsza runda nie wyglądała dla mnie najlepiej. Wydawało mi się, że wyszło całkiem nieźle, dopóki nie zobaczyłam kart Ezry. Nawet jak człowiekowi dopisało już trochę szczęścia, to temu i tak i tak udało się to przebić. Pokręciłam głową i wypiłam eliksir, który został wylosowany. W zasadzie eliksir Gregory'ego w naszym przypadku niewiele zmieniał, a wręcz nic nie wnosił do gry, bo nie da się ukryć, że Ezra już był moim najlepszym przyjacielem. - Taki efekt to jak brak efektu - zauważyłam rozbawiona i rozdałam kolejne karty. - Dobrze, że na ciebie trafiło. Raczej nie wobec wszystkich chciałabym być taka przyjacielska - dodałam jeszcze i odsłoniłam kolejne karty. Cóż, tym razem było tragicznie. Nie dość że na wygraną szansę miałam żadne, to jeszcze efekt nie był przyjemny i całkowicie eliminował mnie z gry. Widocznie ta rozgrywka miała zakończyć się naprawdę szybko. Moje przypuszczenia się potwierdziły, kiedy chłopak rozegrał swoje karty. Poczułam mocny ucisk na szyi i zaczęłam głośno kaszleć. Na szczęście po chwili poczuła ulgę, ale moje karty już ułożyły się w smutny, spalony stosik. - No cóż, to by było na tyle. Gratuluje.
1, wisielec /nie odpisywałam bardzo długo, ale nie eliminuje się z gry dlatego, że i tak w tej rundzie przegrywam
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Picie losowego eliksiru nie wydawało się być zbyt rozsądne - szczególnie Ezra miał teraz ciekawą perspektywę po swojej przygodzie z żywą śmiercią, dobrze zatem, że trafiło to na Heaven - tym bardziej, że mogło się tam znaleźć wszystko, zaczynając od eliksiru bujnego owłosienia, a na afrodisii kończąc. Mógł to być również Felix Felicis i gra w ten sposób wzięłaby w łeb. Nie na tę czarodziejską pigułkę gwałtu ani płynne szczęście przyszło jednak Heaven trafić - eliksir Gregory'ego w ich wypadku nie okazał się być inwazyjny. - Och, nie, jeszcze ktoś by cię polubił. I co wtedy? - parsknął, kręcąc głową. Fakt faktem, sam może uznałby to za coś śmiesznego, gdyby trafił na osobę, której nie znosił, w każdym innym wypadku wierzył jednak w przyzwoitość ludzką. Zresztą, kto podczas gry w durnia miałby czas na wykorzystywanie magii eliksiru? Kolejna karta nie okazała się dla dziewczyny miła - spojrzał na nią ze zmartwieniem, kiedy zaczęła intensywnie kaszleć. Skończyło się to wraz ze spopielonym stosikiem kart. Ezra puścił do dziewczyny oczko, zbierając się do opuszczenia sali. - To co, jakaś herbata na oblanie mojego zwycięstwa?
zt
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Musimy cię stąd zabrać! - krzyczę w panice i zanim cokolwiek powiesz biorę Cię w ramiona niczym pannę młodą, by wynieść Cię z tego tłocznego miejsca. - PRZEPRASZAM, RANNĄ NIOSĘ - rozganiam towarzystwo, które właśnie uderzyło w większości na parkiet, a nie było łatwo z moimi mięśniami nieść kogoś i na dodatek próbować ominąć Lazara i Bruna wywijających dziko na parkiecie. Ale w końcu udało mi się przebić na korytarz i w panice rozglądam się dookoła. - Do skrzydła szpitalnego! - krzyczę i głośno dysząc idę z Tobą w ramionach w kierunku, w którym moim zdaniem znajdziemy skrzydło szpitalne. Jednak w tym wszystkim jest jeden, drobny problem. Zapomniałem, że jestem w złej części Hogwartu. Więc idę teoretycznie w dobrą stronę, gdybym nie był w skrzydle zachodnim. Nie pomógł mi w tym alkohol, Twój ciężar (bez obrazy oczywiście, to moja krzepa pozostawała wiele do życzenia nie Twoja waga), i jeszcze presja, którą na mnie nakłada sytuacja ratowania pięknej niewiasty. Która też przez alkohol z pewnością, a może ogarniający ból, nie mam pojęcia, ale nie mówi mi, że idę w złym kierunku. Coś czuję, że jest coś nie tak i stoję przez chwilę w korytarzu, rozglądając się w popłochu. - To tu? - pytam niepewnie i widząc jakieś drzwi, postanawiam sprawdzić co to za sala, żeby chociaż jakoś się rozeznać w sytuacji. Wpadam do środka jak do siebie i okazuje się, że nie było to tak rozsądne. Ze zdumieniem orientuję się, że Sol jest znacznie lżejsza. Na tyle, że chyba... mi odlatuje? Ze zdumieniem patrzę jak moja nowa koleżanka dosłownie odfruwa ode mnie. - Sol! - krzyczę w panice i łapię Twoją rękę, byś mogła porwać mnie ze sobą. Drzwi zamykają się za nami, a my zostajemy sami w wielkim... kosmosie? Gwiazdy błyszczą wokół nas, a my lewitujemy kilka metrów nad ziemią, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie widzę tu żadnej podłogi. - Co to za sala? - pytam zdumiony, rozglądając się dookoła po tej imponującej scenerii. Po chwili otępienia patrzę na nasze wciąż złączone ręce i staram się opanować poruszanie się tutaj i chcę podlecieć bliżej Ciebie. - Nie uciekaj mi tylko, nie umiem się tu jeszcze skoordynować! - dodaję jeszcze niespokojnie, dość mozolnie przyciągając się do Ciebie.
Trzeba przyznać, że chłopakowi ewidentnie włączył się jakiś rycerski, widocznie głęboko zakorzeniony gen, bo zafundował im tak teatralne wyjście, że trudno było o lepsze. Faktycznie to była jedyna szansa, żeby bez większych przepychanek opuścić zatłoczone pomieszczenie. Teoretycznie na tej imprezie powinni być tylko gryfoni, a zrobił się taki tłok, jakby zebrało się pół Hogwartu. Coś jest nie tak w tej drodze i Sol z pewnością to dostrzegła, ale nie była na tyle pewna swojego rozgarnięcia w tej chwili, żeby zaprotestować na głos. Uznała, że da mu poprowadzić, bo chociaż oboje mieli dzisiaj średnie predyspozycję do nawigowania po Hogwarcie, to on tutaj niósł ją, więc nie było co protestować. Drzwi, które otworzył, też nie wyglądały jej specjalnie znajomo, ale na to już całkiem machnęła ręką, uznając, że najwyżej zawrócą. Nieważkość jednak okazała się zbawienna. Teraz Sol nie musiała już stać, opierać się, robić niczego, co w jakiś sposób by ją nadwyrężyło. Ból nie zniknął, ale na pewno znacznie się osłabił. Za to przestraszyć się na początku przestraszyła, bo to jednak nie było codzienne uczucie. Alkohol sprawił, że zareagowała na to tylko śmiechem i w czystą przyjemnością latała po pomieszczeniu. Kiedy jednak Fillin wyciągnął ku niej rękę, dała się złapać i przyciągnęła bliżej niego. - Nie wiem, ale chyba dobrze trafiliśmy. Czekaj, spróbuje też - stwierdziła i zaczęła przyciągać się jeszcze bardziej. Faktycznie udało jej się zbliżyć i złapała go za ramiona, co zapewniło znacznie większą stabilność, ale też sprawiło, że drastycznie się do niego zbliżyła. Uśmiechnęła się. - To niestandardowa metoda leczenia, muszę przyznać, ale jest mi lepiej. Koniecznie pomyśl o karierze magomedyka, albo o jakiejś działalności z alternatywną magomedycyną... - spróbowała wzbić się bardziej w górę (o ile któraś część tego pokoju była górą?), ale jednocześnie ciągnąć ze sobą chłopaka i starając się nie przerwać połączenia między nimi. Miała wrażenie, że jak raz się puszczą, to przepadną w tej otchłani. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia jakim cudem mają opuścić te pomieszczenie, biorąc pod uwagę, jak odległe wydawały się drzwi, ale w tej chwili nigdzie się nie spieszyła. - To co, chcesz jakiś rewanż? Kto zrobi lepszą sztuczkę w powietrzu? - zapytała rozbawiona, kiedy trochę zapanowali nad sobą w tym chaosie.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, oto co potrafi zrobić z człowiekiem duża ilość alkoholu oraz kryzysowa sytuacja. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę biegać z kobietą w ramionach tego wieczoru, chcąc uratować ją od bólu, z pewnością bym nie uwierzył. Głównie dlatego że nie sądzę, że byłbym w stanie unieść jakąś z taką niespodziewaną dla mnie łatwością. No może nie do końca, bo jednak trochę się zdyszałem. Tak odrobinę. Jednak nieznane drzwi bardzo szybko pozbywają mnie tego, bardzo przyjemnego oczywiście, ciężaru. Sol na chwilę dryfuje gdzieś w pewnej odległości ode mnie i wydaje się być lepsza w nawigacji niż ja. Dlatego tym razem to bardziej ona mi pomaga przyciągając nas bliżej, kiedy ja lekko spanikowany zarzucam sobie jej rączki na szyję. Teraz jesteśmy znacznie bliżej i zagapiam się na Gryfonkę trochę mętnie, nie słysząc co mówi mimo bardzo bliskiej odległości ode mnie. A raczej nie mimo, a przez bliską odległość. - Co? - pytam głupio i staram się przywołać się do porządku, ignorując dzielący nas niewielki dystans. Słysząc jednak jak śmieje się na moje metody leczenia, szczerzę się do dziewczyny. - Do usług. Z pewnością to przemyślę. Pomógłbym ci jakoś zaklęciem, ale jestem dobry tylko z transmutacji, więc jeśli nie chcesz żeby twoja noga stała się kopytkiem, średnio mogę pomóc - mówię szczerze zmartwiony tym stanem rzeczy i mojej zerowej wiedzy jeśli chodzi o uzdrawianie. Lecisz dalej a ja trzymam Cię mocno, bo ja też jestem przekonany, że jeśli raz się puścimy to będzie koniec. Pewnie dlatego też z lekkim niepokojem słyszę Twoją kolejną propozycję. Oczywiście nie chcę wyjść na tchórza, ale może jakbyś chciała odważnego herosa, tańczyłabyś z jakimś mężnym Gryfonem. - A jak się zagubimy w kosmosie kiedy się puścimy? - wypowiadam na głos swoje uzasadnione obawy, nie tylko dlatego, że chcesz uciec z moich ramion. Póki co nie zawracam sobie głowy takimi rzeczami jak próba odnalezienia wyjścia z tego nieba. - Możemy, ale ty pierwsza, bo wydajesz się być tu jakoś bardziej stabilna... - mówię o stabilności, jeśli w ogóle można użyć tego słowa w tym miejscu, i ostrożnie odrywam jedną dłoń, którą mam na Twoim bioderku, żebyś mogła spróbować pokazać mi jakąś sztuczkę.
Cieszyła się, że tak to się skończyło, bo wcale nie miała ochoty spędzić reszty wieczoru w skrzydle szpitalnym. Było zbyt miło, zbyt dobrze się bawiła, żeby teraz położyć się na łóżku. Zresztą, to nie było też do końca rozsądne – była ewidentnie pijana. Co prawda była pełnoletnia, ale lepiej było nie ściągać uwagi na to, co dzieje się na imprezie gryfonów na terenie Hogwartu. Zwłaszcza, że w pokoju rozrywek byli też uczniowie, nie tylko studenci i jakby pielęgniarka zwróciła jakiemuś nauczycielowi uwagę, że tam dzieje się chyba za dużo, wszyscy mieliby przechlapane. Nie pomyślała o tym odrazu, ale widocznie coś ich ochroniło przed tym pomyłką. Może jakaś podświadomość Fillina, która kazała mu pomylić sale? Albo po prostu przewidział, że w kosmicznej sali będą bawić się znacznie lepiej niż w jakimś tam skrzydle. - To może faktycznie lepiej nie,chociaż kopytko nie byłoby chyba skręconę, więc może w tym też jest jakaś metoda – zauważyła z uśmiechem i całkiem przyjemnie jej było latać po kosmosie w ramionach chłopaka. Co nie znaczyło, że nie mieli się jeszcze trochę pobawić tym nietypowym stanie. Co prawda sama przed chwilą miała wątpliwości, czy jak się puszczą, to jeszcze się znajdą, ale z każdą chwilą czuła się tu coraz pewniej i wydawało jej się, że jakimś dziwnym sposobem go potem złapie. - Wierzę w nas, jakoś się znajdziemy – powiedziała, pewnie przesadnie pewna siebie, ale nic jej się nie wydawało jej się niemożliwe w tym dziwnym miejscu. Skoro nikt jeszcze tu nie zginął, musiały istnieć jakieś sposoby na kontrolowanie swoich ruchów. W końcu puściła ramiona chłopaka i odleciała kawałek dalej, z jakiegoś powodu myśląc, że uda jej się zrobić gwiazdę bez stabilnego podłoża. Przypominało to raczej klepnięcie na bok, na szczęście nic tutaj nie mogło jej zaboleć, więc niefortunna sztuczka oszczędziła jej konsekwencji. - Okej, to trudniejsze, niż się wydaje. Albo uznajmy, że pomagam ratować ci honor – pokręciła głową - teraz ty, próbuj, próbuj.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, chyba przynoszenie do skrzydła szpitalnego bardzo pijanej osoby, w stanie nie lepszym niż ona, a przynajmniej na tyle złym, że Fillin z pewnością miałby problem z wymyśleniem jakiegoś dobrego kłamstwa gdzie byli, co się stało i dlaczego zioną alkoholem. Dobrze, że ślepy los (i ślepy Fillin) sprowadził ich jednak do sali kosmicznej, która wyglądała na znacznie lepsza zabawę. - Pamiętaj, że już trochę wypiłem, więc nie dam sobie uciąć różdżki, że to będzie seksowne, czy ładne kopytko. A teraz wygląda pięknie nawet kiedy jest uszkodzone - ostrzegam dziewczynę przed swoimi czarami. Mógłbym tak jeszcze długo komplementować, bo te bujanie się wśród gwiazd i wypity alkohol z pewnością gwarantują mi dobre flow, niedługo wyjdzie jakiś gładki tekst o gibkich łokciach, ale Ty postanawiasz zrobić nam kolejne zawody. - Zawsze lubisz tak rywalizować? - pytam z czystej ciekawości, bo ja to niekoniecznie taki wyrywny do takich rzeczy jestem. No chyba, że po alkoholu z ziomkami, wtedy pierwszy jestem do jakiejś zacnej bitki. - No dobra, ale jeśli gdzieś odfruniemy, zwalam to na ciebie i ty masz nas łączyć z powrotem i szukać wyjścia... - wymieniam wszystkie ważne rzeczy, które będziesz musiała zrobić, jeśli nasz plan spali na panewce, ale wtedy puszczasz mnie i wykonujesz... nie jestem do końca pewny co chciałaś wykonać. - Łał, naprawdę nieźle - mówię z podziwem, kiwając głową. - Okej - mówię trochę niechętnie, ale macham łapskami i zgrabnie wyciągam nóżkę, żeby zrobić jakieś salto w powietrzu, co okazuje się być zaskakująco łatwe bez grawitacji. - Okej, z pewnością wygrałem! Poproszę o nagrodę! - oznajmiam już zwycięskim tonem, unosząc pięści do góry w ramach wiktorii.
- To może faktycznie tym razem daruje sobie ryzyko - zaśmiała się, bo czuła się już znacznie lepiej i chętnie dryfowała w powietrzu nawet w swoim okaleczonym stanie. Kochała rywalizację. Naprawdę, mogłaby grać, zakładać się, podejmować wszelkie wyzwania bez przerwy. Nawet w najgłupszych i najmniej oczywistych sytuacjach. Lubiła wygraną, ale lubiła też "walkę" samą w sobie, sprawdzanie się, testowanie, porównywanie. Trudno było o lepszy sposób na dobrą zabawę. Teraz ten zakład był dość głupi i trudny do ocenienia jakkolwiek obiektywnie, ale skoro złapała okazję, a w dodatku była pijana i niezbyt rozsądnie myśląca, to czemu by nie. - Zawsze. Ty nie? - podpytała, bo w końcu to Fillin pierwszy chciał się o coś założyć. A to miał być przecież tylko rewanż. Po tej nieudanej próbie gwiazdy można było dojść do wniosku, że rewanż chyba się uda, bo nie trzeba być mistrzem akrobacji, żeby to przebić. Sol przewróciła oczami, słysząc jego komplement, który nie miał racji bytu po tym plaśnięciu na bok. - Nie, nie. Jak będziesz chwalił coś takiego, to stracisz na wiarygodności i potem już nie uwierzę, że moja noga wygląda ładnie nawet uszkodzona, a to byłaby wielka strata - zauważyła z uśmiechem i obserwowała, jak ślizgon mierzy się z zadaniem. Faktycznie poszło mu lepiej i chyba miał większe predyspozycję do tego typu akrobacji. - No, to już było porządne - przyznała mu rację i śmiesznie wiosłując rękami, zbliżyła się do niego. Znowu udało jej się złapać go za ramiona i tym razem zatrzymała spojrzenie na znacznie dłużej. - To jaką chcesz nagrodę? - dopytała cicho, zerkając na niego i wyglądało na to, że liczyła na coś, co nie wymagałoby samotnego przemierzania kosmosu.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Dziś tak, ale następnym razem jak się spotkamy postaram się być trzeźwy i obiecuję, że transmutuję ci jakąkolwiek chcesz część ciała w co tylko chcesz - przyrzekam żartobliwie, kładąc dłoń na piersi na tą jakże ważną obietnicę. Mam jednak nadzieję, że nie zamierzasz z niej naprawdę skorzystać, gdyż dziwne części ciała to nie jest mój dziwny fetysz, co chyba będę musiał ci powiedzieć kiedy zorientuję się jak to mogło brzmieć, bo nie chcę, żebyś miała mnie za jakiegoś creepera. Ale może alkohol stłamsi ten możliwy kontekst mojej wypowiedzi. Już zapomniałem, że to ja chciałem się zakładać i przegrywać, w tej sali, gdzie najwyraźniej i moja pamięć zdawała się odlecieć daleko. - Po alkoholu, zawsze. Na co dzień wolę bezpieczniejsze rzeczy - tłumaczę szczerze ze wzruszeniem ramion. Jednak na to jak tragiczna była jej gwiazda, może ten zakład był wyjątkowo słuszny. - Nie przejmuj się, jeśli to cię pocieszy mówiłem z najpełniejszą dozą ironii - mówię z uśmiechem, mając nadzieję, że nie grabię sobie tymi słowami, ale musiałem najwyraźniej sprostować ton mojej wcześniejszej wypowiedzi. Kłaniam się szarmancko kiedy chwalisz moje wygibasy i najwyraźniej tak ci zaimponowałem moimi kocimi ruchami, że już podpływasz do mnie, kładąc mi ręce na ramiona i najwyraźniej podłapując moją próbę zdobycia czegoś od Ciebie. Kładę dłonie na Twojej talii i patrzę prosto na Ciebie, starając się wyczytać z Twojej mowy ciała i tonu, czy aby na pewno myślimy o tym samym. Mam nadzieję, że pomimo alkoholu dobrze odczytuję wszystkie znaki na tym niebie. - Jakąś osobistą - mówię równie cicho i zanim cokolwiek nie zrobisz całuję Cię delikatnie prosto w usta i przybliżam Cię do mnie ręką, obejmując Cię mocniej w talii. Na razie nie rzucam się na Ciebie zachłannie, czekając na Twój ruch, bądź Twój bunt. Zazwyczaj nie jestem taki pochopny. Ale może te procenty, może Twoja uroda, a może to miejsce. Wszystko składa mi się jednak na idealną porę na pierwszy pocałunek.
Zaśmiała się jedynie na jego obietnice. Ona też nie zamierzała bawić się w takie eksperymenty, ale teraz, wprawiona whisky, uznała to za bardzo zabawną perspektywę i coś zdecydowanie wartego przetestowania. Ona po alkoholu była jedynie bardziej... sobą. Jeszcze chętniej przyjmowała wyzwania, jej głos był chyba jeszcze głośniejszy, o ile było to w ogóle możliwe i bardziej entuzjastycznie podchodziła do wszelkich drobnostek. No i działała bardziej nieprzemyślanie, ale z tym na trzeźwo też było różnie. - Oh, w takim razie w porządku - pokręciła głową, normalnie pewnie by się zmartwiła popisem niezbyt dużej bystrości, teraz jednak było jej wszystko jedno. Zwłaszcza, że już po chwili przegrała zakład i trzeba było się wywiązać ze związanych z tym konsekwencji. Nie miała nic przeciwko formie odebrania nagrody, jaką sobie wybrał. Objęła dłońmi jego szyję, dzięki czemu poczuła się jeszcze stabilniej i odwzajemniła pocałunek bez wahania. Ona chyba była teraz pozbawiona dziewczęcej delikatności i gracji i zrobiła to znacznie intensywniej, za to dość niezdarnie. Odgarnęła włosy za ucho i dopiero po dłuższej chwili odsunęła się kawałek od jego twarzy i uśmiechnęła. - Może polubisz zakłady też na trzeźwo? - stwierdziła, znowu przesuwając dłonie na jego ramiona. Alkohol z całą pewnością popchnął ich w tym kierunku, ale nie sądziła, żeby miała tego żałować na trzeźwo. Spodobał jej się, chociaż na pierwszy rzut oka pewnie powiedziałaby, że nie jest do końca w jej typie. Sama może by nie zagadała, ale kiedy on to zrobił, okazało się, że jest całkiem uroczy. Dalej nie mieli pojęcia jak się stąd wydostać, a robiło się coraz później i pewnie z czasem musieli się za to zabrać. Może to śmieszne pływanie mogłoby poskutkować?