Jeśli marzyło Ci się sprawdzić jakie to uczucie nieważkości to to miejsce jest idealne na taki eksperyment. Ledwie przekroczysz próg a od razu unosisz się w powietrze i dryfujesz... a gdy spędzisz tu minimum dwanaście minut kontury ścian i sufitu zamazują się i przybierają obraz kosmosu - wszędzie wokół gwiazdy, a krańca ścian nie widać. Jeśli chcesz "powrócić" do pokoju machnij różdżką i wypowiedz inkantację "Finite".
Aristow zasępił się. Cóż, nie mógł oczekiwać zbyt wiele. W końcu nikt od nich nie wymagał dotąd takiej wiedzy. Jednak - miał nadzieję - ten im ją przekaże tak, by została ona na długo. - W porządku. Nie przejmujcie się, zaskoczyłem was tym pytaniem, mieliście prawo nie wiedzieć. Prawa te są proste do zrozumienia i zapamiętania wbrew pozorom, a wiele tłumaczą - rozejrzał się po ich twarzach - nie wierzycie mi, jak widzę, mm? Spróbujmy więc jeszcze raz, z moją pomocą. Hilary, gdzieś dzwoni widzę. Powiedz, co według ciebie się dzieje, gdy na dany obiekt, przedmiot, dalej - ciało nie działa żadna siła, lub te dwie się równoważą? Mia, zastanów się nad przypadkiem, w którym na ciało siła działa, lub w przypadku kilku sił, nie pozostają one w równowadze? Delia, ty masz najciekawsZe prawo. Co się twoim zdaniem dzieje, gdy jedno ciało podziała siłą na drugie? - Zastanówcie się. Nie musicie tego pamiętać, to jest zadanie na logikę i myślenie. Wszystkie trzy... troje... cóż, macie potencjał intelektualny, więc wykorzystajcie go. - posłał im promienny, zachęcający uśmiech
Zadanie i kostki:
Zadania takie jak wcześniej, ale jako, że są podpowiedzi - myślę, ze będzie łatwiej. Użyjemy kostek!
1,2,3,5,6 - powodzenie! może i Twoja definicja nie brzmiała profesjonalnie, ale z pewnością udało Ci się w niej ująć sens. Brawo! 4 - niepowodzenie. Mimo podpowiedzi profesora nie udało Ci się nic sensownego wymyślić
Nie znała odpowiedzi na pytanie profesora i tak właściwie to chyba nie chciała jej poznać. Chciała wziąć w dłonie teleskop i móc spojrzeć w niebo. Zerknąć w nie i dostrzec coś więcej niż jedynie skupisko jasnych punktów. Zobaczyć w nich przyszłość lub zwyczajnie podziwiać ich piękny ogrom. Nie potrzebowała wiedzieć co dzieje się z ciałem, gdy podziała na nie inne. Cordelia uważała, że jest ponad to i bardzo chętnie zaczęłaby teraz nawet zadzierać nosa. Uniosła nawet głowę, nieznacznie, bo raptem o kilkadziesiąt milimetrów, ale ugryzła się w język nim przyszło najgorsze, tym samym darując sobie komentarze na temat tego co sądzi o tym całym Nelsonie… czy jak on się tam nazywał, już zdążyła zapomnieć. Uniosła nieznacznie brew, gdy profesor zdrobnił jej imię, ale nic poza niewielkim przesunięciem się szczęki nie zdradziło, że nieco ją to poruszyło. Nashword była Delią, a owszem, ale z całą pewnością nie dla każdego. Odrzuciła na plecy pasma ciemnych włosów, przez chwilę zastanawiając się nad tym co powiedział Aristo. Nieco wbrew sobie, ale zdaje się, że po prostu zaczęła kierować nią ciekawość. - No… - zaczęła, nieco się zająknąwszy - Wtedy to drugie ciało podziała też na pierwsze. Skończyła jakże elokwentnie i przygryzła odruchowo dolną wargę, jak zwykle gdy zaczynała się nad czymś zastanawiać, ale wcale nie była pewna czy o to właśnie chodziło.
Nie podobało jej się to. Nie tak to miało wyglądać i ona się nie zgadza no. Nikt nie uprzedzał, że to tak będzie wyglądać, a coś by sobie przed lekcją przypomniała i teraz nie byłoby problemów, stresu, niczego. Jeszcze ta Ślizgonka niedaleko, która zadzierała nosa, chociaż sama nie znała odpowiedzi. Mia nie rozumiała, jak można czuć się lepszym, jednocześnie popisując się niewiedzą. Przecież to się jakby... Wykluczało. Ale cóż, niektórzy najwyraźniej tak potrafili. Hilary z kolei milczała. To najwyraźniej oznaczało, że teraz kolej na nią. Cóż, skoro nie było innego wyjścia... Tym bardziej, że może jeśli odpowie, to Hilary też się zmotywuje i lekcja pójdzie naprzód, a im bliżej do końca, tym lepiej. Oby tylko na otwartą przestrzeń... - Ciało zaczyna się poruszać? Znaczy... No, to, na które działa ta siła i... - wzruszyła ramionami. Pewności nie miała, ale czuła się i tak tym zmęczona. Za dużo. Zdecydowanie za dużo. Spojrzała na Hilary. Niech teraz on odpowie i niech już będzie dalszy ciąg. Halo, teleskopy! Gwiazdy! A nie tam, fizyka.
Wszyscy otrzymują przymusowe [zt] w związku z nieaktywnością nauczyciela i jego decyzją o niekontynuowaniu lekcji.
Usłyszał o tym miejscy gdzieś na korytarzu. Ktoś rzucił nazwę, a on postanowił się dowiedzieć co to jest i gdzie się znajduje. Udało mu się odnaleźć to miejsce, więc miał nadzieję, że Laura korzystając z jego wskazówek też tu trafi. Gdy wszedł do sali szeroko otworzył oczy. To była naprawdę kosmiczna sala. Zdawało mu się, iż właśnie w tym momencie unosi się w kosmosie. Niesamowite. Usiadł na podłodze kładąc na kolanach czekoladki, które przyniósł dla swojej najlepszej przyjaciółki. Wydało mu się to całkiem zabawne, że miał zamiar wynagrodzić jej to całe zamieszanie właśnie w ten sposób. Wystarczyłoby przecież kilka słów, żeby wszystko sobie wyjaśnić. W końcu znali się od dosyć dawna, tak samo było z przyjaźnią. Jako że obydwoje lubili imprezy i alkohol, tak się złożyło, że właśnie jedna z tych imprez była początkiem ich przyjaźni. Obydwoje wypili trochę za dużo co poskutkowało tym, że powiedzieli sobie nawzajem też trochę za dużo. Teraz łączyła ich silna więź, pomagali sobie nawzajem i starali sięspędzać ze sobą jak najwięcej czasu, co nie zawsze im wychodziło. Może powinienem jej przynieść flaszkę na zgodę? Zaśmiał się sam do siebie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał długo czekać na Laurę.
Nie miała zielonego pojęcia gdzie iść, dlatego gdy tylko weszła na pierwsze piętro i skierowała się w stronę zachodniego skrzydła, stanęła na środku korytarza i czekała na zbawienie w formie jakiegoś pomocnego ucznia. Zbawienie owszem przyszło, ale po dość długim staniu i patrzeniu się w ścianę, co spowodowało lekkie zirytowanie u dziewczyny. No bo niby czemu nikt nie chodzi po szkole wieczorem? Chyba nikt nie nabierze mnie, że wszyscy się uczą, no litości! Jednak po chwili, z pomocą jakiejś dziewczyny dotarła pod drzwi kosmicznej sali i już chciała gwałtownie otworzyć drzwi, kiedy opamiętała się w ostatniej chwili i cofnęła rękę. Zastanawiając się czy powinna być na Cartera zła, obojętna czy może taka jak zawsze, przypomniała sobie jego zachowanie przed gabinetem i już po chwili stwierdziła, że będzie na niego jednak troszeczkę zła. Bo koniec końców zachował się jak ostatni palant i bardzo dobrze, że zdawał sobie z tego sprawę. Ich przyjaźń w gruncie rzeczy była dla Laury bardzo ważna. I mimo, że niespecjalnie pamięta moment, kiedy to wspólnie zaczęli opowiadać sobie nawzajem całe życiorysy i historie, o których nikt nie miał się dowiedzieć, szybko znaleźli nić porozumienia i najzwyczajniej w świecie się zaprzyjaźnili. A ta znajomość...cóż, trwa już dość długo i jak na razie nic nie wskazuje na to, żeby miała się w jakimś stopniu popsuć. Chyba... -O Merlinie, ale bosko. -Wchodząc do sali, rozglądała się na wszystkie strony świata, czując się jak mała dziewczynka, która właśnie odkryła w domu pokój pełen słodyczy. Tak, to idealne porównanie. -Cholera, miałam wejść obrażona. -Mruknęła po chwili pod nosem, siadając na podłodze obok chłopaka i w duchu karcąc się za to, że jak zwykle jej nie wyszło.
Usłyszał, że drzwi się otwierają i chwilę potem zobaczył w nich Laurę. Dziewczyna wydawała się być zachwycona wyglądem sali, co zaraz potwierdziły jej słowa. Kiedy wypowiedziała drugie zdanie, Carter parsknął śmiechem. - No cóż, chyba coś Ci nie wyszło. - uśmiechnął się do niej i od razu spoważniał. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to później będą sobie żartować. Doskonale pamiętał jaki był główny cel tego spotkania. Miał ją przeprosić. - Wiesz, przepraszam za tamto w gabinecie. Zanim tam wszedłem, nie miałem zamiaru się tak zachowywać. Jakoś samo tak wyszło. - powoli znowu zaczynał czuć się swobodniej, dlatego po chwili klęknął na kolano i wyciągnął w kierunku przyjaciółki przyniesione przez siebie czekoladki. - Lauro, czy wybaczysz mi moje karygodne zachowanie? - znowu skorzystał ze swoich umiejętności aktorskich, dlatego teraz wyglądał jak średniowieczny rycerz błagający swoją damę o wybaczenie. Miał nadzieję, że Laura nie postanowi być w tym momencie śmiertelnie poważna, jakby zabił jej kochanego pupilka. Wtedy musiałby więcej czasu poświęcić na przepraszanie. Oczywiście jeśli zaszłaby taka konieczność, to by to zrobił. W końcu nie chciał kończyć ich znajomości. Jednak postanowił, że nie zaszkodzi spróbować nieco rozluźnić atmosfery. Teraz czekał na jej reakcję.
-Nie śmiej się, ok? Chyba mieliśmy pogadać. -Odparła poważnym tonem, chociaż w głębi ducha oboje wiedzieli, że ta powaga nie jest prawdziwa. Cóż, prawda jest taka, że na niektórych nie da się być złym czy obrażonym i najwidoczniej jednym z takich ludzi dla Laury był właśnie Carter. Zakryła twarz dłońmi, chcąc przestać się uśmiechać, po czym z powrotem usiadła w pozycji wyjściowej. Przysunęła się tak, żeby siedzieć bardziej naprzeciwko chłopaka, a nie obok, po czym ciężko westchnęła. -Słuchaj ja...Ja nie jestem zła. Po prostu zastanawiało mnie twoje zachowanie, nie mówiąc oczywiście o tym, że wszyscy, którzy znajdowali się w gabinecie są na ciebie niesamowicie wkurzeni, a ja w sumie nie wiem co ich aż tak bardzo zdenerwowało. -Zmarszczyła brwi, przypominając sobie miny niektórych uczniów, z pogardą spoglądających na Cartera. -W sumie to mogłam do ciebie w ogóle nie podchodzić i się o nic nie pytać. Daisy zostałaby na swoim miejscu, nie podsłuchiwałaby jak jakaś psychiczna, ty byś niczego nie powiedział i nie byłoby sprawy. -Dokończyła, bawiąc się rękawem czarnego, rozciągniętego swetra, który narzuciła na siebie, gdy tylko dostała list od przyjaciela. Po chwili podniosła wzrok i parsknęła niepohamowanym śmiechem, żałując, że w kieszeni swetra nie znalazła żadnego aparatu, którym mogłaby zrobić zdjęcie klęczącemu przed nią Carterowi. -Nie wierzę w to co widzę. Carter Wright we własnej osobie, klęczy przede mną i wręcza mi czekoladki, wow. -Powiedziała i znów zaczęła się śmiać. -Oczywiście, że Ci wybaczę Carterze, ale prosiłabym, abyś na przyszłość się trochę hamował i zauważał, że pewne osoby NIC NIE ZROBIŁY A ZOSTAŁY POTRAKTOWANE JAKBY BYŁY WINNE.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! - odpowiedział i dał jej czekoladki. Usiadł w tej samej pozycji co wcześniej. Posłał jej szeroki uśmiech. - No cóż, to co stało się w gabinecie teraz nie ma już większego znaczenia. - wzruszył ramionami. - Oprócz tego, że dostałem dwa szlabany i niektórzy chcą mnie udupić. - dodał. W sumie tak właśnie to wyglądało. Jedynie kilka osób nie było na niego obrażonych za to, co zrobił. Tyle dobrze, że Laura już się na niego nie denerwuje. Znowu wszystko wraca do normalności, teraz tylko musi uważać na to, co mówi. - A teraz mi opowiedz, jak wam poszło u dyrektora. - był dosyć ciekawy. Wiedział jedynie, że dostał jeden szlaban za to, że uciekł z gabinetu i drugi, bo ktoś go sypnął. W sumie nie miał im za złe, zachował się fatalnie, ale widok Daisy po prostu wyprowadził go z równowagi. Był pewien, że było ciekawie. Gdyby tam został, to nie dostałby drugiego szlabanu, ale cóż, mówi się trudno. Popatrzył na Laurę. Zastanawiał się, jak jej poszło. W sumie wydawało mu się, że nie mogła dostać żadnego szlabanu ani punktów ujemnych, bo przecież nie było jej nawet na tym cholernym balu.
Niewiele myśląc, otworzyła czekoladki, kładąc je pomiędzy nią, a Carterem. Wzięła jedną i już po chwili stwierdziła, że chłopak trafił w samo sedno. Uwielbia słodycze, a kto jak kto, ale on wie o tym doskonale. -Jedz, samej mi tak głupio, a miałam wielką ochotę otworzyć je właśnie teraz. -Rzuciła i z zaciekawieniem spojrzała na siedzącego na przeciwko blondyna. -Czemu dwa? Ktoś Cię wkopał? -Szybko przekalkulowała w pamięci kto był wyjątkowo wredny dla Cartera, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć. Zresztą, to nieważne. Widocznie okiem tego kogoś, blondyn zasługiwał na podwójną karę. -Cóż...Tak jakby Salemczycy stracili 10 punktów przeze mnie... -Zmarszczyła brwi, przypominając sobie śmieszną w sumie sytuacje w gabinecie. -Dyrektor uznał, że byłam tak pijana, że niczego nie pamiętam... -Przerwała na chwile, uświadamiając sobie trochę przykrą, a zarazem bardzo zabawną rzecz i aż się uśmiechnęła pod nosem. -Kurcze, czy naprawdę wszyscy muszą mieć o mnie takie zdanie? Nawet dyrektor w pieprzonym Hogu? Cart, chyba daleko mi jeszcze do alkoholika, nie? -Spytała tym razem szczerze, chociaż mogło się wydawać, że nadal się wygłupia. Przecież dyrektor był nieugięty i chyba jednak naprawdę sądzi, że Laura rzeczywiście była na balu. I nie pomógł nawet dowód w postaci braku sukienki, butów i wszystkiego, co nosi się na tego typu imprezach. Pijani ludzie robią różne rzeczy, mogła nie pamiętać co takiego zrobiła ze swoją garderobą, prawda? I dlatego po pewnym czasie przestała kłócić się z nauczycielami, godząc się na karę w postaci minusowych punktów. Salemczycy i tak mają ich dość sporo. -W sumie śmieszna sytuacja. -Podsumowała, po czym...potargała mu włosy. -Wybacz, musiałam zniszczyć tą perfekt fryzurę, serce by mnie zabolało, gdybym tego nie zrobiła. -Wzruszyła ramionami zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz, jakiś ich rytuał czy coś w tym stylu. Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela, który w tym momencie patrzył na nią wzrokiem ojca niedowierzającego w głupotę swojego dziecka i klasęła w ręce przypominając sobie pewną rzecz. -Tak trochę schodząc z tematu...kim dla Ciebie jest Tonia? -Sięgnęła po kolejną czekoladkę, czekając na odpowiedz, gdyż no...obserwując ich przez chwile w gabinecie, stwierdziła, że ich relacja jest nieco inna niż chociażby jej i siedzącego przed nią chłopaka. Była po prostu ciekawa. Umówmy się, chyba o takich rzeczach może jednak wiedzieć, nie?
- Dzięki. - powiedział i wziął jedną czekoladkę. - Taa, podobno widzieli mnie przy fontannie, gdy zaczął z niej lecieć sok pomidorowy. - przewrócił oczami. To było niesprawiedliwe, ale mógł się tego spodziewać. - Teraz będę musiał sprzątać sowiarnię i przepisywać dokumenty w Izbie Pamięci. - jęknął, po czym zrobił oczy zbitego szczeniaka. Nie miał najmniejszej ochoty spędzać w tych miejscach ani chwili, ale nie miał wyjścia. Nie chciał pakować się w jeszcze większe kłopoty. Po cichu liczył, że nie będzie musiał tam siedzieć sam. A żeby to był chociażby któryś z Hogwartczyków. Nawet niech to będzie ten zielony. Ktokolwiek. - Biorąc pod uwagę, że siedzisz tu ze mną i jesz czekoladki, a nie pijesz ognistą, myślę, że do alkoholika mimo wszystko Ci daleko. - odpowiedział na pytanie dziewczyny. Fakt, Laura sporo imprezowała, tak samo jak on. A jeśli ją uznano by za alkoholiczkę, automatycznie sam zyskałby to miano. Fakt, że czasami tracili kontrolę nad tym, ile piją, wcale nie oznaczał, że od razu są uzależnieni. Śmieszna sytuacja, faktycznie... Gdy przyjaciółka rozczochrała mu włosy przewrócił oczami i przeczesał je dłonią, po czym od razu się zaśmiał. Zachował się właśnie, jakby zepsuta fryzura była w tej chwili jego największym problemem. Kiedy usłyszał pytanie o Tonię, trochę się zamyślił. Akurat był teraz delikatnie zagubiony w tym co czuje i do kogo. - Tonia to moja przyjaciółka. - powiedział. Chyba tak było, prawda? Łączyły go z nią bliskie relacje, tak samo jak z Laurą... i z Gabrielem. Teoretycznie wszyscy byli jego przyjaciółmi, ale Laura była typową przyjaciółką. Cóż, co do Gabe'a i drugiej dziewczyny, sprawy miały się nieco inaczej.
-Hogwart jest taki...inny. -Tak, to było trafne określenie. Hogwart był inny. Inny, niż Salem, w którym Laura spędziła i przeżyła tak dużo. Cała Anglia była inna i wcale jej się to nie podobało. Momentalnie wyraz jej twarzy zmienił się o 180 stopni. Początkowo roześmiana, teraz było jej po prostu przykro. -Tak bardzo brakuje mi Salem...I Janice. -Wspomnienie o zmarłej siostrze było jak cios prosto w serce. Skrzywiła się i w myślach skarciła, za to, że w ogóle o tym pomyślała. Zmarszczyła brwi, chcąc wyrzucić z głowy obraz wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, tak bardzo podobnej do Laury. Były prawie identyczne, a zaledwie rok różnicy sprawiał, że wiele osób brało je za bliźniaczki. Carter wiedział o stracie Laury. Była to jedna z tych rzeczy, które powiedziała mu już na początku ich znajomości. Co prawda, z początku była na siebie zła, że komukolwiek o tym wspomniała, ale wkrótce potem blondyn okazał się być osobą godną wszelkiego zaufania. -To dobrze. -Wolno kiwnęła głową, jakby w głowie jeszcze kalkulowała to, co przed chwilą powiedział Carter. Uśmiechnęła się lekko, jednak już nie tak szeroko jak wcześniej i ciężko westchnęła. -Ale i tak chętnie wybrałabym się na jakąś imprezę. -Podsumowała i wzruszyła ramionami. No co! Dawno nie była na żadnej porządnej, należy jej się! Po raz drugi kiwnęła głową, gdy blondyn odpowiedział jej na pytanie. W myślach przeanalizowała wszystko po kolei i stwierdziła, że jak będzie chciał jej powiedzieć, to przecież jej o tym powie, prawda? -To dobrze. -Mruknęła pod nosem tą samą odpowiedź, co parę sekund wcześniej i położyła się na plecach, co by popatrzeć sobie na gwiazdy. -Tak swoją drogą, wybrałeś genialne miejsce.
- Taa, jest inny. Mi też brakuje tego, co było w Salem. - spochmurniał na myśl o tym, ilu jego przyjaciół zginęło w płomieniach. To było okropne, że tylu niewinnych ludzi przypłaciło życiem za występki dyrektora. Strasznie współczuł Laurze z powodu straty siostry. On sam nie miał rodzeństwa, więc trudno było mu wyobrazić sobie, jak czuje się dziewczyna. Zastanawiał się, czy czułby się podobnie, gdyby coś stało się jego rodzicom. Pewnie tak. W geście tego, że łączy się z nią w bólu, położył dłoń na kolanie przyjaciółki i uśmiechnął się do niej smutno. Uważał, iż jest to o wiele lepszy sposób, niż wypowiadanie bezsensownych pocieszeń typu "wszystko się ułoży". - W takim razie świetnie się składa, że Winns i Ceres organizują zabawę. - odwzajemnił jej uśmiech. - A jeśli one są organizatorkami, impreza na pewno będzie udana. - stwierdził. Był pewien, że Laura zjawi się na tym przyjęciu. To znaczy, miał taką nadzieję. Dawno nie bawili się razem, więc przy tej okazji na pewno nie ominie okazji, żeby zaciągnąć ją na parkiet. Cieszył się, że dziewczyna nie wypytywała go o Tonię. To była jedna z rzeczy, które najbardziej sobie u niej cenił. On sam nigdy nie starał się za wszelką cenę wyciągnąć od niej informacji i bardzo mu się podobało, że ona też tego nie robi. Po prostu wiedzieli, że o wszystkim się dowiedzą, ale po prostu w swoim czasie. Żadne z nich nie musiało naciskać. - Genialna ta sala, nie? Czuję się, jakbym na serio był w kosmosie. - rzucił okiem na pomieszczenie. Ktoś, kto je stworzył, musiał być geniuszem.
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba, która następnie bierze udział w kolejnych grach. Zasady gry znajdziecie tutaj. Na odpisy macie 3 dni, po tym czasie Mistrz Gry zdyskwalifikuje nieaktywnego gracza, a reszta będzie mogła swobodnie kontynuować grę.
Holly nie popełniała drugi raz tego samego błędu. Zaskakujące, że pamiętała spóźnienie z dnia wczorajszego, ale być może było to jeszcze mocno świeże wspomnienie. Tym razem do Klubu Durnia wyszła wczesniej. Po drodze szczęśliwie spotkała swojego ulubionego barona Gordona, zagadując jego obraz bardzo szczęśliwa, chociaż kolejny raz dzisiaj pytała go o jego tożsamość. Malowany mężczyzna nie wydawał się obrażony. Posłużył jej za przewodnika, odprowadzając ją na miejsce tak daleko, jak pozwalały mu na to ramy innych obrazów. Siadając już na miejscu przy specjalnie przygotowanym stoliku, oparła się rękoma między udami, rozglądając się wkoło. Potrafiła tylko chwilę zachować spokój, zaraz potem wychyliła się do przodu, przeglądając karty tarota. Nie miała pojęcia, jak powinno się grać w Durnia. Albo nie pamiętała tej gry, albo zwyczajnie nigdy w nią nie grała. Obserwowała sobie całą przestrzeń, szukając jakiejś instrukcji, ale żadnej nie znalazła. Na szczęście z pomocą przyszedł ktoś jeszcze. @Rasheed Sharker wszedł i najpewniej siadł gdzieś nieszczególnie blisko. Obeserwowała go z nad stolika, cofając ręce do ud i schowała je między kolanami, wpatrując się w nieznajomego dziwnie oczekującym spojrzeniem. Nie spuszczała z niego wzroku, licząc na to, że chłopak podejmie się zaraz gry, naprowadzając ją od czego powinna zacząć. Już po dwóch minutach milczenia przesiadła się do niego, siadając dokładnie obok, prawie opierając się o niego ramieniem. Zaglądała mu w karty, patrząc co zrobi dalej. Z tego wszystkiego aż zapomniała się przedstawić. — Biorę taką jedną? — zadarła głowę do góry. Nie było nic dziwnego w tym, że patrzyła na niego z dołu. Wybrała sobie swoją kartę, patrząc bezcelowo na swój obrazek — Ładna — ucieszyła się, nie mając kompletnie pojęcia, że wylosowała jedną z najgorszych kart w talii. Trzymała ją w dłoni, wpatrując się we wzór i obróciła głowę na bok aż nie ograniczył ją kąt poruszenia szyją. Wtedy dopiero bardzo bystrze obróciła po prostu kartę w drugą stronę: — A co on robi? — rozmawiała z Rasheedem jak z przyjacielem, ale nie wydawał się groźny. Tak samo, jak wściekły wilkołak, też nie wydawałby jej się wcale zagrożeniem.
1. Wisielec
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
A on jak zwykle musiał być nie w sosie. Zresztą, Rasheed, który miałby dobry humor, był tak niecodziennym widokiem, że aż niemalże stanowił jakieś zjawisko naukowe. Może gdyby tylko dałby się zbadać, lgnęliby do niego magomedycy, wtykając mu różdżkę nie powiem gdzie. No, ale ten, tym razem był usprawiedliwiony, bo chociaż miał powód, dla którego zdążył już ochrzanić trójkę trzecioroczniaków, którzy nieopatrznie znaleźli się w zasięgu jego wzroku. Nie, to wcale nie chodziło o rzucanie zębatym frisbee po korytarzach (za to groziło im jedynie odebranie rzeczonego przedmiotu), podczas, gdy zasłużyli sobie na czyszczenie basenów w skrzydle szpitalnym, na które wysłał ich z dziką, chorą satysfakcją. Nie powodziło mu się ostatnio w rozpracowaniu tego dziwnego czegoś, co znalazł na korytarzach Hogwartu parę miesięcy temu, a ta niewiedza tak go drażniła, że ostatnio był aż zanadto nerwowy… a może to po prostu ten przedmiot tak na niego wpływał? Ilekroć tylko zostawiał go gdzieś, chodził podminowany, ale chyba wcale nie było lepiej, gdy trzymał go przy sobie. Ot i był sobie taki wiecznie naburmuszony Sharker, który, dla dobicia się, wybrał się wprost do ludzi na rozgrywki w eksplodującego durnia. Jego uczestnictwo w tym klubie było już chyba tradycją, także nie mógł sobie tego odpuścić. Tak samo jak nie mógłby nie spojrzeć na Holly w taki sposób, jakby już zdążyła coś nabroić, kiedy przecież ona tylko siedziała i śledziła go spojrzeniem, gdy wchodził do kosmicznej sali. Nie minęło parę sekund, a już poczuł się nieco zdezorientowany przez wszechobecne gwiazdy, ale to było nic w porównaniu z zachowaniem rudej, o którym dopiero za chwilę wspomnę. Teraz Ślizgon oczywiście oddalił się od niej wymownie, zajmując taktyczną pozycję z widokiem na drzwi wejściowe i zagarniając do siebie butelkę z sokiem dyniowym, z której zamierzał się napić. Jednak, oto właśnie, nie zdążył, gdyś ktoś (a raczej ktosia) niemalże się na nim położyła, zdecydowanie naruszając jego przestrzeń osobistą. Może w normalnych warunkach wykorzystałby to na swoją korzyść. Musnął ją w okolicach talii, może i gdzie indziej, skorzystałby z przewagi wzrostu, chcąc poszukać pod mundurkiem piersi, ale teraz był po prostu wkurzony, także po prostu spojrzał w tę jej bezczelnie niewinną buźkę, starając się nie piorunować jej morderczym spojrzeniem, ale czy mu wyszło? Ciężko powiedzieć. Nie odpowiedział na jej pytanie, skoro i tak wzięła sobie kartę zaraz po nim. Zajrzał w swoją, ale nie dostrzegł w niej nic pasjonującego, dlatego zaraz znowu skoncentrował się na Amerykańskim intruzie i jej wisielcu. - Wiesza Cię. - rozwiał jej wątpliwość, zaskakująco bezpośrednio, tonem raczej stosunkowo chłodnym, bo i nie miał pojęcia jak ma się zachować kiedy jakaś nieznajoma dziewczyna, która wygląda jakby była na czwartym roku, nagle przysiada się do gbura i zagaduje o karty. Z reguły nie musiał się martwić w podobnych momentach, ale, jak wiadomo, wyjątki potwierdzają regułę.
Zignorowała wszelkie jego krzywe spojrzenia i suchy ton, a może nawet gorzej. Po prostu nie zauważyła jego niezadowolenia, skupiona na oglądaniu swojej karty. Uśmiechnęła się kącikowo do siebie, patrząc też na tą, którą posiadał chłopak i nie bardzo rozumiejąc grę i przesłankę protego w przekazie:"Wiesza Cię", zamrugała oczami. — To chyba niedobrze? — wolała mieć pewność, odkładając swoją kartę na blat przed sobą, zanim z całą bezpośredniościa, jakiej sobie nie szczędziła, nie zerknęła na chłopaka, zaglądając w tą jego kartę z rosnącym zainteresowaniem — A Twoja karta? Co robi? Można się zamieniać? Miała dziwne wrażenie, że wieszanie mogłoby jej się nie spodobać. Podniosła się na klęczki i sięgnęła nieświadoma za przykładem chłopaka po sok, nalewając go sobie ponad dłońmi nieznajomego i kartami. — Przepraszam — rzuciła jakoś dziwnie wesoło, kiedy, ledwie co, musnęła go ramieniem, siadając znów. Wbrew pozorom pod tymi materiałami ubrań, które wydawały się kryć posturę nastoletniej dziewczynki, kryła się filigranowa, aczkolwiek naprawdę kobieca sylwetka, choć nie żeby ktoś miał okazję się tego dowiedzieć. — Nie lubisz tej gry? — dopytała po momencie, wnioskując po jego minie, bo w życiu by nie wpadła na to, że to ona może go drażnić. Tak patrząc na niego, rozproszyła się, uchylając lekko wargi, kiedy wpatrywała się w jego gęste włosy, o bardzo intrygującej barwie i ułożeniu. Aż miała ochotę podnieść dłoń i zbadać fakturę jego włosa. Zamiast tego zacisnęła drobne palce na szklance, oczywiście wylewając trunek tak samo na siebie, jak i na chłopaka. Najśmieszniejsze w tym było to, że wpatrując się niezmiennie w jego fryzurę lejący się płyn poczuła dopiero kiedy przesiąknął jej ubrania. — Oj — skomentowała, prostując kubek, taksując wzrokiem całą sylwetkę chłopaka i jego mokre jedno przedramię — ja przepraszam. Masz bardzo ładny kolor włosów, naturalny? Nie szukała zastępstwa dla po prostu szczerego komentarza.
Z braku lepszego zajęcia, niebieskowłosa stała przed Hogwartem, popalając sobie jakieś mocniejsze papierosy. Na co dzień nie paliła, ale z nudów postanowiła się przejść i "dotlenić". Czas dłużył jej się tego wieczoru ninesłychanie, dlatego list informujący o pierwszej rundzie "Durnia" ucieszył ją bardziej niż zwykle. Uwielbiała wszystkie gry - czy to karciane, czy kościane - w których istotną rolę pełniło prawdopodobieństwo. Carma naprawdę wierzyła w powiedzenie "Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości" i dlatego właśnie chętnie brała się za hazard czy właśnie takie niewinne rozgrywki. Przy okazji "Dureń" dodawał trochę emocji i adrenaliny jej życiu, zawsze przykładowo istniała możliwość, że wyląduje zupełnie sama na szczycie pobliskiej wieży. Czy istniało coś lepszego niż przegrana, w której czynnik losowy przysłaniał ból owej porażki, dzięki czemu szybciej można było o niej zapomnieć? Niestety, gry zawsze wiązały się z obcym towarzystwem, w którym Carma nie potrafiła się za bardzo odnaleźć, dlatego gdy po szybkim odnalezieniu miejsca rozgrywki, otwierała drzwi do jednej z bardziej niesamowitych sal w Hogwarcie, czuła lekki skurcz w żołądku. Pocieszając się, że do tej pory jej rozgrywki w "Durnia" przebiegały w dość małomównym gronie, uznała za pewnik brak konwersacji także w nowej szkole. Z dwóch osób znajdujących się w tym fascynującym pomieszczeniu, Charisme kojarzyła tylko jedną - Sharkera, który był prefektem, a jednocześnie mijali się czasem z racji nauki na jednym roczniku. Drugiej dziewczyny, o dość specyficznej i niepowtarzalnej urodzie, nie kojarzyła zupełnie. Nie było w tym niczego dziwnego, Carma nigdy się nie rozglądała, siedziała zazwyczaj w gronie najbliższych znajomych i nie odczuwała potrzeby wychylania nosa poza własną strefę komfortu. Prawdopodobnie nie kojarzyłaby nawet Sharkera, gdyby nie ten istotny czynnik, jakim był dopisek "prefekt" przy jego nazwisku. Widząc, że rudowłosa dziewczyna przysiadła się do jedynego obecnie mężczyzny w owym gronie, przy okazji zalewając go tonem słów, Francuzka doszła do wniosku, że nie będzie owej dwójce przeszkadzać. Tak naprawdę, nawet gdyby chciała, nie wiedziałaby w jaki sposób - do rozrywkowych osób z pewnością nie należała, szczególnie wśród obcych. W naturalny dla siebie sposób zignorowała odbywającą się obok scenę, a sama wyciągnęła swoją kartę. Kapłan nie zrobił na niej większego wrażenia. Nie bała się swoich sekretów. Dużo bardziej bała się gadatliwych kobiet, a taką właśnie był siedzący niedaleko rudzielec. Widząc w niej swoje całkowite przeciwieństwo, Carma zaczęła się irytować, a "Tais-toi" stały się słowami, które wręcz cisnęły się na jej usta, w połączeniu oczywiście ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Pannie Hollywood należały się gratulacje, do tej pory chyba nikt nie był w stanie zwrócić na siebie uwagi Carmy, przy jednoczesnym wywołaniu emocji, których ona wcale odczuwać nie chciała.
Byłem niewyobrażalnym ryzykantem, bądź po prostu największym głupcem tego świata, zapisując się do rozrywek w Durniu. Grze, która za sprawą złego losu, mogła wyjawić wszystkie moje najważniejsze sekrety. A tych miałem niemało. Z drugiej jednakże strony, jeśli nie miałbym być największym pechowcem na sali, mogłem się dowiedzieć kilku przydatnych ciekawostek na temat innych osób. O ile były warte by wiedzieć o nich cokolwiek, no ale mniejsza. Ponadto wygrana w całym takim konkursie, też mogła dodać odrobiny popularności. A na to zawsze byłem łasy. Elegancko ubrany w starannie dobrane ciuszki w dość ciemnych odcieniach, przybyłem w wyznaczonym miejscu, jedynie nieznacznie spóźniony - całe szczęście, że ta sala była wyjątkowo blisko naszych dormitoriów. Jak szybko się okazało, moi dzisiejsi przeciwnicy byli już na miejscu. Pierwszą z nich była ta sfiksowana laska z Salem, dalej jakiś chłopak z Anglii (którego chyba parę razy już widziałem) i siwowłosa dziewczyna, z którą dość szybko podzieliłem niezbyt przychylną minę, względem tej pierwszej, gadatliwej rudej. W moim przypadku nie chodziło o to, że mogło mi przeszkadzać samo jej mówienie, raczej nie do końca pojmowałem to, co stało się z nią po pożarze. Nie znałem drugiej osoby, która od tamtego dnia miałaby taką traumę. Jednocześnie, wolałem zachowywać spory dystans. Użeranie się z dziwnymi ludźmi nie było szczytem moich marzeń. Miałem szczęście, bo wylosowałem na tyle wysoką liczbę w kartach, że póki co byłem bezpieczny, a jak zaraz się okazało, osobą, która pierwsza miała się pożegnać z dalszą rozgrywką, była właśnie Ainsworth, która to obecnie była zajęta wypytywaniem białowłosej, o jej naturalny kolor. To też rzuciłem trochę zdziwione spojrzenie raz na jedną raz na drugą, zastanawiając jakie zdanie o Amerykanach muszą mieć Brytyjczycy, którzy wpadają na takie... niewytłumaczalne przypadki.
Może to i lepiej, że nie zauważyła jego reakcji. Jeszcze tego brakowało, żeby na nowo zaczął zrażać do siebie wszystkich nowo poznanych ludzików, a już zwłaszcza tych, którzy wstępnie nie byli do niego negatywnie nastawieni. Cóż, Holly i tak będzie miała ciężki orzech do zgryzienia w kwestii wytrzymania z nim, nie musiał jej tego specjalnie utrudniać, ale ten, przemów takiemu Sharkerowi do rozumu. Popatrzył na nią dziwnie, jakby jego wyjaśnienie odebrało jej rozum. - No, chyba tak. - odpowiedział trochę w jej stylu, oddając jej swoją kartę, skoro i tak uparcie śledziła ją wzrokiem. - Zmusza do tańca. Można, ale nie w oficjalnych rozgrywkach, za to się odpada. Ćwiczył dzisiaj cierpliwość, a gdyby tylko była ona mięśniem, zapewne okazałby się jednocześnie największym chuchrem, jak i dzisiejszym top mięśniakiem. Ainsworth miała naprawdę dużo szczęścia, że nie wpadła na niego przed laty, kiedy tak łatwo było mu potraktować każdego jęzlepem lub jakąś inną, mniej neutralną w skutkach, klątwą, gdyż jak nic swędziała go teraz ręka. Wzruszył ramionami w niemej odpowiedzi na jej pytanie. Nie wiedział czy lubi grać w durnia. Tak właściwie to ta gra była mu całkowicie obojętna, odkąd Heikkonen już nie grywała, a do kolejnej edycji zapisał się chyba tylko z przyzwyczajenia. Obserwował z anielską cierpliwością jak na jego szacie rozlewa się sok i gdyby tylko było to możliwe, Holly dostrzegłaby jak na jego czole pulsuje żyła nabrzmiała od irytacji. - Mhm. - mruknął, bardziej zajęty ściąganiem różdżką soku ze swojej szaty aniżeli samą rudowłosą, której przemokniętych ciuchów niestety nie potrafił całkowicie olać. Pozwolił sobie, mimo wszystko, na niewielką złośliwość, kiedy zamiast potraktować ją tak samo łagodnie jak siebie, rzucił na nią niewerbalne chłoszczyść, jakie zapewne wywołało u niej lekkie wzdrygnięcie. Dostrzegł pojawienie się Carmy i bez problemu połączył się z nią w bólu i cierpieniu. Różnica była taka, że zarówno jej, jak i Cyrusowi, nie wisiała na ramieniu sprawczyni tego całego zgorszenia. Mruknął coś do siebie, zapewne po szwedzku, kiedy sięgał po kolejną kartę, niespecjalnie zainteresowany momentem, w którym Holly w istocie została powieszona. No cóż, nie pierwszy raz to oglądał i zapewne nie ostatni.
Holly spojrzała na dziewczynę, nie odczytując jej złych emocji. Wpatrywała się w nią uważnie, odkładając mokrą szklankę na stolik i usiadła wygodniej na poduszce wycierając mokrą dłoń w długą skarpetkę sięgającą do pół uda i zaraz ucałowała własną dłoń bardzo dyskretnie oblizując ją z soku, a zaraz potem zagryzła końcówkę kciuka, czując na sobie chłodny wzrok Cyrusa. Nie wiedziała dlaczego, jego obecność zawsze wywoływała u niej nieprzyjemne dreszcze. Mimo tego uśmiechnęła się do niego życzliwie, cofając dłoń. — Cześć — złe rzeczy wypierała z pamięci, dlatego nie znała powodu, dla którego jej ciało tak reagowało na jego obecność. Powitała go tak samo pozytywnie, jak dziewczynę, której podsunęła z całą swoją grzecznością pustą szklankę — Nalać? — dopytała, mimo, że ostatnie jej zetknięcie się z sokiem skończyło się bardzo słabo. Szczęśliwie organizatorzy klubu chyba przewidzieli takie łazęgi jak Holly bo ulokowali obok napoi jeszcze serwetki. — Pomogę — zaoferowała się Rasheedowi, sięgając po chusteczkę z nad stołu, trącając jeszcze raz swoją szklankę, bo żeby tam dosięgnąć musiała prawie położyć się na stoliku. Szczęśliwie tym razem jej zawartość wylała się poza stół, co Ainsworth zignorowała nie z tego powodu, a zwyczajnie dlatego, ze nie zauważyła szkód, jakie wyrządziła. Siadła znów, chusteczką szorując rekinową koszulę, w miejscu, w którym powinna być plama, a pozostał tylko nieznaczny ślad. Przegapiła moment, w którym potraktował ubranie zaklęciem. Za to nie mogła przegapić tego, w którym wstrząsnął ją dziwny dreszcz. Za chwilę czekało ją jednak coś gorszego, gruby sznur zacisnął się na jej szyi tak mocno, że aż łzy stanęły jej w oczach. Drobną dłoń zacisnęła na ręce chłopaka i jęknęła głucho, kiedy węzeł w końcu puścił, a ona odzyskała oddech. — Miałeś rację z tym wieszaniem – zauważyła ścierając pojedynczą łzę z policzka, masując się chwilę pod brodą, unosząc wzrok do Rasheeda. Gra nie przestała jej się podobać, ale czuła wstyd, że coś popsuła już w pierwszej turze. Siadła na swoich stopach, kładąc dłonie na udach i schyliła głowę, mrucząc trochę skrępowana przebiegiem gry — Ja lepiej tylko popatrzę. Zaraz potem jednak się zreflektowała, uśmiechając się pokrzepiająco do wszystkich. Skoro sama zdecydowała się odpaść z gry, uwiesiła się na ramieniu Sharkera patrząc w jego kartę. — To na pewno coś dobrego — powiedziała z przekonaniem, chociaż tak naprawdę pytała, bo wydawał się ogarniać, co się w tej grze dzieje. Przy okazji życzyła mu tym samym szczęścia.
Zdecydowanie było mi na rękę to, ze dziewczyna zachowywała w stosunku do mnie dystans. Nie chciałem by jeszcze kręciła się koło mnie tak jak to teraz robiła z tym Anglikiem. Dlatego jedynie kiwnąłem głowa gdy się ze mną przywitała, a na jej propozycje nalania soku, stanowczo odmówiłem, szczególnie widząc stan w jakim był ten drugi chlopak, a dokładniej jego ubranie przyozdobione napojem. - Nie, nie trzeba - stwierdziłem, zaraz po tym będąc zajęty oglądaniem spektakularnej eliminacji rudowłosej. Pozostawało mi modlić się by równie szybko poszło z pozostała dwójka przeciwników. Kiedy więc przyszła kolej na sięgniecie po kolejna kartę, uczyniłem to jedynie z drobnym zawalaniem. Raz sie żyje. Na szczęście karta która wyciągnąłem była mi bardzo na rękę. Nie powodowała żadnych mocniejszych strat, wiec nawet jeśli w tej kolejce miałbym przegrać, nie obeszłoby mnie to zbyt mocno. Jak na razie miałem całkiem spore szczęście i liczyłem, ze tak już pozostanie. Rzuciłem spojrzeniem w stronę kart przeciwników by ocenić ich szanse. Póki co ten drugi chłopak zapowiadał sie na konkretnego rywala.
Holly, która zdawała się robić to zupełnie przypadkowo, rozluźniała atmosferę w kosmicznym pomieszczeniu. Widząc intensywne spojrzenie rudowłosej, Carma nie do końca potrafiła odczytać jej zamiary, przez co sama zaczęła dokładnie się nowej koleżance przyglądać. Z pewnością wyglądało to dla osób pobocznych dość komicznie, gdy dwie dziewczyny wpatrywały się w siebie bez wyraźnych emocji na twarzach, próbując się wzajemnie rozgryźć. Na szczęście Holly przeniosła swoją uwagę na Cyrusa, dzięki czemu nie zrobiło się zbyt dziwnie, a Charisme mogła zająć się wybraniem kolejnej karty z talii. Na pytanie dziewczyny skinęła głową, w przeciwieństwie do siedzącego obok współtowarzysza, który najwyraźniej bał się skutków zezwolenia Holly na ponowne dobranie się do cieczy. Właściwie to zgodziła się z czystej grzeczności, bo skoro rudowłosa już zaproponowała pomoc, a Carma była ostatnią osobą, której pomóc mogła, kultura osobista nie pozwoliła siwowłosej na odmowę. Poza tym, czy kolejna ewentualnie nieudolna próba nalania soku nie byłaby zabawna? - Oh non... - mruknęła sama do siebie, gdy zobaczyła wybraną przez siebie kartę. Jedną z najpaskudniejszych i najbardziej bolesnych z całego zestawienia. Dość mocno zestresowana wyborem felernego "świata", sięgnęła po sok, a po wypiciu kilku łyków zagryzła wargę i poprawiła swoje ułożenie na całkiem wygodnej poduszce, którą już wkrótce mogła opuścić. - Dziękuję... - zaczęła, zwracając się w kierunku rudowłosej, nie potrafiąc dokończyć zdania. Nie miała pojęcia jak owa osóbka ma na imię, ostatecznie siwowłosa znała w tym pomieszczeniu tylko Sharkera, a nie natrafiła nigdy wcześniej na listę uczestników. - Carma Charisme - palnęła nagle i bez namysłu, nie wiedząc w jaki sposób dokończyć podziękowania dla dziewczyny siedzącej z drugiej strony stołu. Przy okazji, widocznie zaabsorbowanej nową kartą jej ślizgońskiego kolegi. Od kiedy najmiluśniejszy prefekt miał tyle cierpliwości? Młoda Charisme uwielbiała sensacyjne plotki, a to zdecydowanie był materiał na jedną z nich.
Ucieszył się z takiego przebiegu spraw. Holly dość szybko odnalazła w kosmicznej sali także inne osoby, którym mogła nieopatrznie uprzykrzyć życie, a że Rasheed i jego koszula mieli już wystarczająco dużo soku jak na jeden wieczór, dość szybko pozbył się wszystkich butelek, nie dając Ainsworth możliwości na nalanie go jeszcze komuś poza Carmą. Niewerbalnie odepchnął je od siebie, na tyle dyskretnie, aby rudowłosa zauważyła to dopiero jak zacznie szukać soku wzrokiem. Póki co nie potrzeba im było więcej wypadków. Zachowanie Amerykanki niekoniecznie przekonywało go do niej. Miał już pewne doświadczenie w użeraniu się z nietypowymi przypadkami, ale nie zmieniało to faktu, że w pewnym momencie każdy zaczynałby się irytować. Przekraczanie granicy jego tolerancji z reguły nie kończyło się dobrze, ale dopiero się okaże jakie konsekwencje spadną na najbardziej niezdarną dziewczynę, jaką kiedykolwiek poznał Sharker. - Tak. - przyznał, kiedy przyszło mu odpowiedzieć na pytanie, które bardziej przypominało stwierdzenie. - Jest świetna, kiedy wylosuje ją Twój przeciwnik. Nie zagłębiał się w szczegóły, bo w zasadzie nie zapytała go o to jak działał „rydwan”. Sięgnął jedynie po małą książeczkę, leżącą gdzieś obok miejsca, w którym uprzednio znajdowały się butelki z sokiem dyniowym. Rzucił ją na kolana rudej. - Masz. - brakowało tylko „zajmij się tym i daj mi spokój”, a chociaż była szansa, że każdy człowiek w tej sali domyśli się o co chodziło po samym tonie, jakim wypowiedział to słowo, to prawdopodobieństwo, że właśnie Holly to rozpracuje, była równa zeru. Mimo wszystko, nie dbał o to, zainteresowany bardziej żądlibąkami wyżywającymi się na Carmie. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy na jej jasnej skórze wykwitły ślady po użądleniach i sięgnął po następną kartę. - Rodzice Cię nie kochali? - skomentował przedstawienie się Charisme, najwyraźniej musząc się wreszcie jakoś wyżyć, a że Holly akurat w tym momencie nie naprzykrzała się jemu to, chcąc nie chcąc, padło na siwowłosą. Chciał jeszcze zapytać czy ten kolor włosów to tylko po to, aby łatwiej zagrzebywać się w śniegu czy jakaś nieudolna próba bycia oryginalnym, ale o tym może w następnym odcinku. Na Cyrusa nie zwracał większej uwagi, gdyż wydał mu się stosunkowo pospolity i nieciekawy, żeby nie powiedzieć nudny.
Przeniosła uwagę z Sharkera na Carmę, patrząc jak żądlą ją bardzo paskudne stworzenia. Nie wiedziała skąd wiedziała co, robić, ale poderwała się od razu z miejsca, na chwilę pewnie radując Rekina tym, że otrzymał kilka minut wolności od Holly, kiedy dziewczyna podniosła się i okrążyła stół, siadając obok Carmy. Oparła dłonie na swoich udach, patrząc na nią z rozczuleniem i troską. — Wszystko w porządku? — spytała zaniepokojona, sięgając po dzbanek z wodą, którą wcześniej Rekin tak skrupulatnie od niej odsunął. Teraz, z drugiej strony stołu dosiegnęła do niego, zamoczyła w nim chusteczkę i rzucając ciche — Uwaga — przyłożyła zimną chusteczkę, zamoczoną w wodzie do użądleń — To trzeba oczyścić, to jad szybciej złagodnieje — oznajmiła, bardzo instynktownie, bo nie myślała wcale nad tym, co miała robić. Poprzykładała chusteczki do jej skóry i uniosła do niej wzrok, nie potrafiąc się powstrzymać, żeby nie przytulić jej pokrzepiająco. Objęła ją w pasie, mrucząc pod nosem: — Teraz będzie dobrze. I siedziałaby przy niej długo, ale nie chciała zostawiać Rekina samego. Upewniła się, że nie może już więcej pomóc Carmie i wróciła na swoje miejsce. Tam, jak tylko pochyliła się nad ramieniem ślizgona, otrzymała książeczkę i uśmiechnęła się wesoło, momentalnie zapominając o interwencji w sprawie krukonki. Zachwycona przerzuciła kilka kartek i poderwała się znów, żeby w podziękowaniu cmoknąć rekinowy policzek. — Dziękuję. Miał rację, nie odczytała żadnego podtekstu, tylko dobrą jego wolę. Zaraz jednak dała mu spokój, siadając po turecku, pogrążając się w lekturze. Nie potrafiła dzielić uwagi pomiędzy wiele rzeczy, dlatego na moment wszyscy mieli spokój. Koncentrowała się głównie na czytanym tekście.