W tej sporej klasie, będącej w lochach mieści się około dwudziestu kociołków, na specjalnych palnikach. Zwykle panuje tu dość niska temperatura, co jest szczególnie uciążliwe zimą. Przez brak okien jedyne światło dają tu lampy wiszące na ścianach. W rogu klasy znajduje się gargulec z którego uczniowie mogą czerpać wodę potrzebną do warzenia mikstur. Przy prawej ścianie natomiast mieszczą się gabloty po same brzegi wypchane różnymi składnikami.
Kłótnia trwała w najlepsze. Elijah postanowił podnieść głowę i sprawdzić kto się tak sprzecza. Miał wrażenie, że znał ten głos. Jakiś Gryfek i... Merde! Wiedziałem, że znam ten głos.. Nikola!? To było niesamowici dziwne słyszeć ją i widzieć w takim... stanie? Ta Niki to nie Niki. Chłopak zaczął jej się przyglądać ze zdziwieniem ale natychmiast przestał. Postanowił się nie gapić. Co jakiś czas tylko zerkał w stronę Puchonki ponieważ nie mógł się powstrzymać. Tył bardzo zdziwiony i nie wiedział co się dzieje. Spojrzał jeszcze raz. Tak, to na pewno Nikola. Rozejrzał się po klasie. Większość nie znam. Jest Nikola, chyba. Anabeth z zielarstwa -Krukonka. I ta Puchonka z Wielkiej Sali. Tymczasem kłótnia ustała, a nauczyciel wlepił Nikoli 5 punktów. Eliksir Tojadowy, tak? Elijah wyjął z torby podręcznik i zaczął go kartkować w poszukiwaniu przepisu lub jakichś informacji. Starał się znaleźć coś zaskakującego poza tym, że pozwala wilkołakom zachować świadomość w czasie pełni. O! Jego wynalazca została odznaczony Orderem Merlina za jego wykonanie. Trzeba go zażywać codziennie w tygodniu przed pełnią. Ma okropny smak. Nie wolno do niego dosypywać cukru i... usuwa z organizmu wszystkie trucizny. Bum! Wizytacja. Będzie ciekawie. Ministerstwo się w końcu zainteresowało.
Słuchał nauczyciela ze skupieniem na twarzy, nie odzywając się w ogóle. Uśmiechnął się tylko chłodno do Sophie, gdy powiedziała, że może być ciekawie. Słowo to ma wiele znaczeń, nie dla każdego ma ten sam sens i nie każdego w tej klasie będzie to interesowało. Więc akurat w przypadku Tannera to, co miało być ciekawe okazało się żałosne. Kłótnia dwóch uczniów - zachowywali się jak małe dzieci, którym zabrano zabawkę. Rozumiał, że nie każdemu w tej szkole wszyscy muszą przypaść do gustu. Ba, jemu połowa tej klasy nie pasuje i najchętniej wywaliłby z niej kilka osób. Jednak po co na forum klasy wyrażać swoje poglądy na temat drugiego człowieka, jeśli nie jest to konieczne? Każdy ma wolną wole i powinien mieć prawo wyrażenia swojej opinii - jeśli się nie z nią nie zgadzamy, to chwilowo powinien to być nasz problem. Poza tym, mimo, że był Ślizgonem, uważał, że wszystko można załatwić kulturalnie. W zwykłej rozmowie, bez żadnych wulgaryzmów i wyzwisk może być więcej jadu niż w rzucaniu siebie "debilami", "idiotami", "ciemnymi masami" itp. Do klasy wszedł kolejny nauczyciel, co już nie podobało się chłopakowi. Jeden, to wystarczająca ilość, coby prowadzić lekcje. Pomyślał jednak, że Godfrey może mieć niezłe kłopoty, jeśli ta usłyszy jeszcze jedną taką rozmowę jak poprzednio. - Dzień dobry - burknął tylko cicho pod nosem, by po chwili znów zamilknąć i wysłuchać co jeszcze nauczyciel ma do powiedzenia lub pokazania, zanim zaczną robić wreszcie ten eliksir tojadowy! Chłopak nie mógł już się doczekać, oczywiście robił go w przeszłości, ale przez całe wakacje nie miał styczności z tworzeniem eliksirów i teraz, gdy miał ku temu sposobność, chciał jak najszybciej wykorzystać okazję.
Dobra mieliście trochę laby, ponieważ nie było mnie, została mi również zwrócona uwaga, że nie poradzicie sobie z wywarem tojadowym, choć to było tylko ze względu na to, żeby wam oczywiście nie wyszło. No ale nic. Miał kontynuować i dawać wskazówki odnośnie uwarzenia owej mikstury, lecz do sali wparował nieoczekiwany gość. Spojrzał na kobietę kątem oka i nawet jej nie przywitał. Tak, będzie walczył z ludźmi którzy ingerują w jego zajęcia. Nie mieli takiego prawa, zasrane Ministerstwo zamiast nadzorować szkołę, w której roi się od Lunarnych...hehe! I kto to mówi? Jeden z największych zagrożeń w tej szkole. No ale nie ważne, nie miał zamiaru, aby ktokolwiek patrzył mu na ręce i mówił jak ma prowadzić zajęcia, bądź co najważniejsze mieć obiekcje w stosunku do tego i nie powiedzieć mu tego w twarz, a za plecami. Sprawa problemów, to też jest kwestia sporna, bo jedynie napsułaby mu nerwów w momencie kiedy starałaby mu się wmówić, że nie panuje nad uczniami. A on doskonale wiedział jak ma się z nimi obchodzić. Chodził więc od kociołka do kociołka zaglądając do niego, mieli takie pojęcie o warzeniu eliksirów, jak Lucas o rzucaniu zaklęć bez różdżki. -Źle, źle źle... Nie potrafili sporządzić eliksiru, który według niego był banalnie prosty. Jedni byli blisko, lecz źle dodali składniki innym bo prostu buchało z kociołka. Nie byli gotowi, by mu pomóc. A on potrzebował kompetentnych ludzi do współpracy. Nie musieli wiedzieć po co mu są potrzebni. -To był sprawdzian...niestety wszyscy go oblaliście. Przygotujcie rzeczy do sporządzenia eliksiru leczącego rany. Składniki: dziesięć ml. Soku z pijawek, żółć pancernika, odrobina proszku z kła węza, sześć korzeni stokrotek oraz dwa liście grimerowca. Powiedział, mam nadzieję że z tyyyyyym eliksirem sobie każdy poradzi...Tymczasem Lucas uraczył wizytatorkę swoim spojrzeniem. Podszedł do niej i stanął po jej prawicy. Nie była tutaj mile widziana i Lucas musiał ją o tym uświadomić. -Proszę mi wybaczyć. Ale przez panią, moi uczniowie się stresują... Miał nadzieję że to było jasne przesłanie. A wracając do zajęć, jeżeli ładnie mi opiszecie jak się zabieracie do sporządzenia eliksiru to będziecie woli i możecie to uściślić w swoim poście. Bowiem nie ma sensu prowadzić tego dalej, to co chciałem z lekcji zostało już zrobione, kto chce może zostać w sali i pisać ze mną bądź z kimś innym. Tyle że, to też uściślijcie.
Notatki Willow zaczynały się od słów: "Lucas Godfrey. Specjalizacja? Uświadamianie uczniów, że są idiotami". Ale zaraz skreśliła to zdanie stwierdzając, ze jeżeli coś takiego poda dla Ministerstwa, będzie to nieetyczne. Powinna to opleść innymi słowami. Nie skomentowała poczynań nauczyciela na temat tego, że nie podał ani przepisu, ani strony książki. Obowiązkiem uczniów nie było znanie wszystkich przepisów na pamięć, a zatem o co chodzi? Willow zmrużyła brwi dopiero potem orientując się, że mężczyzna zmienił polecenie. To dobrze. Dzięki temu dzieciaki zajmą się czymś, co mogą zrobić, a i podszkolą swoje umiejętności. Z tego była zadowolona, więc w rubryczce postawiła plusik. Podobało się jej to, że ją ignoruje. Nie lubiła kiedy ludzie nagle biegli, żeby ją przywitać, zapytać oto jak się podoba w Hogwarcie, albo coś takiego. Nie. To było złe. Wtedy to już w ogóle stawiała duży minus. Ale i tak, i tak zwrócił na nią uwagę. Przewróciła oczami za nim wzięła się do mówienia: - Niech mi pan wybaczy, ale myślę, że moja obecność to nic w porównaniu z pańskim stylem nauczania. Choć ciężko tu mówić nawet o jakimkolwiek stylu. - Tu przerwała zastanawiając się czy nie zachowuje się zbyt śmiało. - Jak długo jest pan w Hogwarcie? Pracował pan na innych stanowiskach czy zawsze był pan nauczycielem eliksirów? Jaką ukończył pan uczelnię? - Podała mężczyźnie trzy podstawowe pytania. Od odpowiedzi na nie, nie dało się uciec.
Elijah nie specjalnie przejął się oblanym sprawdzianem. Przeszedł od razu do ważenia eliksiru leczącego rany. Wstał i podszedł do kociołka. Przysunął sobie bliżej podręcznik. Zaczął od przeczytania krótkiego opisu każdego ze składników. Nie był fanem eliksirów ani zielarstwa więc o większość z nich nawet nie słyszał. Przejrzał "Podstawowe zasady przyrządzania eliksirów". Na pergaminie wykonał kilka szybkich obliczeń by wiedzieć ile dodać żółci pancernika i proszku z kła węża (składniki, których proporcji nie podano) tak by produktów pochodzenia zwierzęcego było dwa razy więcej niż pochodzenia roślinnego. Przygotował sobie wokół kociołka wszystkie potrzebne składniki. Rozpalił ogień i zawiesił nad nim kociołek starając się by wisiał równo. Nalał do kociołka wody. Po chwili zawrzała. Zabrał sok z pijawek i dokładnie (przy pomocy miarki) odmierzył dziesięć mililitrów. Wlał do kociołka. Gotował wodę z sokiem przed trzy minuty. Zerknął na pergamin. Ta odrobina proszku to rzeczywiście odrobina. Przez wcześniej wspomniane trzy minuty proszkował kły węża. Gniótł, tarł, miażdżył -byle tylko był jak najbardziej sypki. Zerknął na zegarek. Już. Chwycił miarkę do sypkich składników i dodał proszek z kła węża. Wymieszał dokładnie. Żółci wlał tyle ile wynikało z jego obliczeń (ponownie użył miarki). Wrzucił dokładnie 6 korzeni stokrotek. Liście gri-czego? Zajrzał do podręcznika. ...grimerowca. Merde! Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Nieważne. Dodał dwa średniej wielkości. Koniec? Według podręcznika, eliksir powinien mieć kolor jasnożółty. A! Ważyć pół godziny. Zerknął na zegarek kieszonkowy. Odczekał wymagany czas i zgasił ogień pod kociołkiem. -Professeur! -powiedział po francusku. -Myślę, że skończyłem -zakomunikował.
Biegłam na zajęcia zdyszana. Znowu się spóźniłam i już byłam psychicznie przygotowana na zabrane punkty czy nawet szlaban. Ale, co mogłam na to poradzić? Byłam człowiekiem i nawet mi, mimo że w ogóle mi się to nie podobało, popełniałam błędy. A jeśli chodzi o punktualność to w tym roku ewidentnie miałam pecha. Weszłam do sali w momencie, kiedy profesor mówił jaki eliksir będziemy przygotowywać i co będzie nam potrzebne. - Dzień dobry, najmocniej przepraszam za spóźnienie - powiedziałam baardzo uprzejmie nie chcąc go denerwować. Szybko podreptałam do jednej z wolnych ławek i wyciągnęłam potrzebne rzeczy. Mieliśmy ważyć eliksir leczący rany, bardzo przydatny, tak sądzę. Będę potrzebowała dziesięć ml. Soku z pijawek, żółć pancernika, odrobina proszku z kła węza, sześć korzeni stokrotek oraz dwa liście grimerowca, więc poszłam po nie po chwili. Nalałam do swojego kociołka wody i podgrzałam ją, tak średnio aby nie była zbyt gorąca czy też zimna. Nie radziłam sobie z eliksirów zbyt dobrze, w sumie dziwiłam się, że zdawałam z klasy do klasy, ale może nie byłam aż tak zła w stosunku do innych? Zastanawiałam się co dalej z wywarem. Najpierw trzeba wlać ciecz do kociołka, woda już w nim była i nawet podgrzała się dość mocno. Potem wrzuca się mniej ważny składnik zwierzęcy, potem roślinny a na końcu najważniejszy składnik pochodzenia organicznego. Im dalej tym składnik jest ważniejszy. Powiedzmy, że zrobię to tak. Na początku wrzuciłam odrobinę proszku z kła węża, zamieszałam kilka razy zgodnie z ruchem wskazówek zegarka, następnie sześć korzeni stokrotek. Znów zamieszałam w tą samą stronę. Poczekałam, aż chwilę się zagotuje. Wlałam odrobinę żółci pancernika, ponownie zamieszałam, ale teraz w drugą stronę, dwa liście grimerowca pokroiłam w kosteczkę i też dodałam do wywaru. Po chwili, kiedy się zagotowało, znowu zamieszałam zgodnie z ruchem wskazówek i na samym końcu dodałam dziesięć ml soku z pijawek. Wywar był chyba gotowy, więc powoli zaczęłam zmniejszać ogień, aż w końcu go wygasiłam. - Ja również - dodałam, a następnie zaczekałam na werdykt nauczyciela.
Parsknęła śmiechem, słysząc wymianę zdań nauczycieli. Chichocząc zebrała potrzebne składniki i uważnie przeczytała przepis. Następnie zabrała się do pracy. Oczywiście... Jak to ona, musiała nabazgrać jakieś poprawki i uwagi. Skupiona odmierzała igrediencje. Była naprawdę znudzona. Zmiaźdżyła kły węża i ostrożnie zaczęła ważyć eliksir. Jednak pomimo starań cały czas uciekała myślami do sprawy Lunarnych. Gdyby udało jej się wniknąć w ich szeregi. Może gdyby odkryła ich cel to nawet skłoniłaby się do pomocy dla nich. Wciąż przysłuchiwała się rozmowie Godfrey'a z babką z Ministerstwa. Nagle spostrzegła, że eliksir jest już gotowy. Tak przynajmniej sądziła, ponieważ przybrał żółtawy kolor. Stała jeszcze przez chwilę wpatrzona w kociołek i rozmyślała, jak mogłaby wstąpić do Lunarnych. W końcu ocknęła się i zdołała zawołać nauczyciela. - Panie profesorze! Skończyłam.- powiadomiła i zaczęła leniwie sprzątać ławke.
Teraz eliksir uleczający rany? Rety, profesorek szybko zmienia zdanie. Przecież uczniowie powinni uczyć się na swoich błędach, a nie od razu dostawać zmienione zadanie. Może, gdyby otrzymali wskazówki jak poprawić swój wynik, komuś w końcu udałoby się uwarzyć dobry eliksir. Właściwie... Po co był profesorowi wywar z tojadu? Przecież jak już zostało wspomniane, tylko naprawdę znakomici znawcy eliksirów potrafią go uwarzyć, a przydaje się on wyłącznie wilkołakom. Czyżby chodziło o coś więcej, niż zwykłą lekcję? Może ktoś chce, by uczniowie zaczęli pomagać swoim kolegom ze szkoły, których dotknęła klątwa lykanotropii, a nie należą do Lunarnych? W każdym razie, Kira postanowiła oczyścić szybko swój kociołek zaklęciem, nalać do niego czystej wody, szybko ją zagotować do odpowiedniej temperatury i zabrać się za nowy eliksir. - Spokojnie, wszystko gra. Bycie ślepą przez pewien czas, było nawet zabawne.- Oznajmiła Puchonce z uśmiechem. Tak, chwilowa ślepota naprawdę ją rozbawiła. Nie wyobrażała sobie jednak życia, gdyby musiała taka pozostać na zawsze. Po zamienieniu pary zdań z Bonnie, Gryfonka ponownie wróciła do eliksiru, pamiętając o zachowaniu kolejności. Na pierwszy "ogień" poszło dziesięć mililitrów soku z pijawek, po którym woda w kociołku zmieniła kolor, na barwę życia ów składnika. Dziewczyna poczekała trzy minuty, aż składnik dobrze się "przyjmie". Potem zastanawiała się nad tym, co dodać następne ze składników zwierzęcego pochodzenia. Postawiła oczywiście na sproszkowane kły węża, po których zamieszała kilka razy w kociołku, by później, ostrożnie dodawać po kolei żółć pancernika, korzenie stokrotek i liście glimerowca. Po ponownym wymieszaniu wszystkiego, Kira zaczęła się przyglądać temu, w jakim pośpiechu pozostali robili swoje eliksiry. Przecież do takich spraw trzeba było mieć cierpliwość, a tego typu wywary muszą się na koniec ważyć pół godziny, czego niektórzy nie pamiętali i szybko zgasili ogień. Gryfonka co chwila przyglądała się też zawartości swojego kociołka, sprawdzając, czy eliksir przybrał odpowiedni kolor żółci. - Panie profesorze. Czy wie pan może, czy ponownie zostanie otwarty klub eliksirów? Chciałabym przećwiczyć trochę eliksir tojadowy. Kiedyś w końcu musi się udać...- Spytała mężczyznę, a czekając na odpowiedz, pilnowała czasu na klepsydrze. Gdy piasek się w końcu przesypał, spokojnie zgasiła ogień pod kociołkiem. Stare metody nadal były dobre.
No cóż ignorując wszystkich i wszystko wokoło nawet nie zabrała się za pierwszy eliksir. Westchnęła pod nosem i spoglądała jak wszyscy męczą się z wybieraniem składników, widocznie nie za bardzo wiedzieli jak się do tego zabrać. Nauczyciel zmienił zdanie i kazał przygotować inny eliksir, za ten już się zabrała. Warknęła niezadowolona pod nosem i robiła to, co trzeba było. Nim się zorientowała eliksir był gotowy, a ona zerwała się z ławki i ruszyła w stronę wyjścia. - Taa skończyłam – powiedziała znudzona i nie czekając na czyjekolwiek pozwolenie wyszła i skończyła dzisiejszą lekcję. Czy dobrze zrobiła, czy źle zrobiła? Co tam, miała to gdzieś, najważniejsze było wydostać się z Sali jak najszybciej. Miała już serdecznie dość tego co tam się działo. Miała serdecznie dość, teraz jest jej czas, czas na zabawę.
Sophie stwierdziła, że ta rozmowa zmierza w dziwnym kierunku. O wilkołakach to ona wiedziała sporo, w końcu obracała się w tym towarzystwie, jednak nigdy nie warzyła eliksiru tojadowego, więc nic dziwnego, że się jej nie udało. Smutek. Jednym machnięciem różdżki opróżniła kociołek i zaczęła zbierać się do eliksiru uleczającego rany. To szło jej już odrobinę sprawniej i szybciej. Nie umknęło jej uwadze to, że do klasy władowała się jakaś damulka z Ministerstwa, zapewne Lucas się nie ucieszy, ale to nic. Najwyżej trochę się pokłócą, zrobią wspólnie małe przedstawienie i wszyscy pójdą spać. Dlatego i teraz skupiała się bardziej na zawartości kociołka niż na barwnej wymianie ich słów. Serio. A potem gdy już kończyła pracę z eliksirem zapisała na pergaminie kilka słów: "Nieładnie Lucas sprzeczać się z władzami." i to zostawiła mu na biurku obok esejów piątej klasy. I tak będzie wiedział od kogo, więc o co chodzi? Uśmiechnęła się pod nosem mrucząc: "do widzenia profesorze".
Tegoroczne wyniki w nauce wszystkich uczniów, pozostawały wiele do życzenia, ich średnia znacznie się obniżyła. Oczywiście nauczyciele tłumaczyli swoich podopiecznych nerwami związanymi z grasującymi wilkołakami, bo wszakże zagrożenie ich atakiem istniało już o wiele dłużej, niż przed ich wkroczeniem do wielkiej sali. Dyrektor jednak musiał podjąć jakieś kroki, by renoma szkoły nie ucierpiała przez poprzedni, trudny rok. Postanowiono zorganizować egzaminy praktyczne na samym początku roku szkolnego, by nauczyciele dostali idealne rozeznanie z czym studenci mają obecnie problemy. Jednocześnie, choć nie wspominał o tym otwarcie, te krótkie sprawdziany miały także przygotować i sprawdzić uczniów pod względem przygotowania do życia w cięższych warunkach. Sprawdzenie ich zaradności. Czasy były niepewne, tym bardziej każdy powinien mieć sporą wiedzę praktyczną. Tego dnia na pierwszy ogień miały pójść eliksiry. Mary Abney krzątała się dookoła biurka, sprzątając znajdujące się na nim papiery, oraz obecnie niepotrzebne, tajemnicze fiolki z połyskującymi eliksirami. Klasa wyglądała bardzo standardowo, na stanowiskach bowiem już czekały kociołki, w których uczniowie mieli uwarzyć składniki. Jedyne co zostało zmienione to, szafki, które zamiast być otwarte i czekać, aż uczniowie zabiorą z nich odpowiednie składniki, były bardzo szczelnie pozamykane zaklęciami. Mary delikatnie się uśmiechała, zamykając kolejne półki, tym razem te w jej własnym biurku. Drzwi do składziku, także zostały pozamykane. Na końcu usiadła za biurkiem, czekając, aż wszyscy uczniowie w końcu znajdą się w pomieszczeniu i będzie można rozpocząć egzaminy.
Event się zaczyna, prosimy wszystkich o dołączanie! (Wciąż są 2 wolne miejsca, gdyby ktoś chciał się dopisać!)
Amelia bardzo ucieszyła się, że pierwszym z egzaminów będzie właśnie ten z eliksirów. Jej ulubiony przedmiot, więc nie powinno pójść aż tak strasznie, prawda? W ostatnim czasie wyniki uczniów kompletnie się pogorszyły. Dziewczyna sama zauważyła, że jej średnia spadała w przerażającym tempie. Najgorsze było to, że nie wiedziała dlaczego - nie mogła kompletnie sobie z tym poradzić. Na pewno nie miało to żadnego związku z lunarnymi, przynajmniej w jej przypadku, chociaż wiedziała, że nauczyciele tak właśnie to sobie tłumaczą. Jednak co za idiotyzm, żeby odpuszczać uczniom dokładnie wtedy, kiedy potrzebują o wiele więcej zainteresowania? Skoro po szkole grasują wilkołaki, powinni kłaść nacisk na naukę, jak największy, żeby zwiększyć ich szanse na przeżycie możliwie najbardziej. Wiadomo, że jeśli ktoś nie uczył się przez pięć lat i nagle, z powodu zagrożenia, będzie chciał nadrobić ten okres, to szanse są minimalne. Jednak uczniowie tacy jak ona? W tym momencie, gdyby tylko ktoś się nimi bardziej zainteresował, mogliby pochłonąć o wiele więcej wiedzy niż zawsze. Tak więc Amelia bardzo cieszyła się, że udało się im zorganizować egzaminy praktyczne. Weszła wolnym krokiem do klasy eliksirów, rozglądając się dookoła. Zobaczyła tylko panią profesor, Mary Abney, siedzącą za biurkiem i czekającą z lekkim, widocznym zniecierpliwieniem na twarzy. Amelia była pierwsza, niestety. Nie lubiła pojawiać się pierwsza, zawsze wolała, gdy w klasie był już jakiś uczeń. Dziwnie było jej przebywać sam na sam z nauczycielką. Jednak gdy już weszła do klasy, nie mogła przecież obrócić się na pięcie i tak po prostu wyjść. - Dzień dobry - powiedziała lekkim, spokojnym głosem. Nie czuła stresu.. właściwie nie czuła nic. Od dłuższego czasu Amelia nie miała w sobie żadnych uczuć. Pozytywnych, negatywnych, po prostu żadnych. - Widzę, że jestem pierwsza - dodała mało inteligentnie, chcą jakoś pociągnąć rozmowę. Dziewczyna zajęła miejsce w pierwszej ławce, coby nie stwarzać pozorów, że nie lubi tego przedmiotu. Był jej ulubionym i chciała to jakoś wyrazić, nawet, jeśli miało to oznaczać siedzenie w pierwszej ławce. Włożyła rękę do kieszeni swetra i delikatnie ścisnęła ręka różdżkę, siedząc naprzeciwko nauczycielki i wpatrując się w nią bez żadnych emocji. Czekała, aż zejdą się inni, znajomi lub nieznajomi ludzie.
Dexter Vanberg na pewno nie był jednym z tych uczniów, którzy rozczarowali nauczycielami swoimi ocenami. I oczywiście najmniejszego znaczenia nie miało, że ostatecznie poprawiał rok. No bo w końcu, hallo, Vanberg miał trzy na cztery wybitne! Jednak drzemał w nim ukryty geniusz, kiedy wszyscy myśleli, że tylko imprezy, picie, koncerty i kobiety mu w głowie, on błyszczał na zajęciach, jakby wiedział po prostu wszystko. Ewentualnie sławny ojciec załatwił mu dobre oceny. Ale to już mniej oficjalna wersja. Gdy tylko dowiedział się o egzaminie z eliksirów, postanowił mniej więcej, od razu się na nim zjawić, nie odkładając tego zbytnio, bo gdy ostatnio tak przekładał wróżbiarstwo, ostatecznie na egzaminie w ogóle się nie pojawił, w efekcie czego, właśnie spędzał tu kolejny rok. Przed zajęciami przykładny prefekt wyskoczył jeszcze na dziedziniec na papierosa, ot zapobiegliwie, wszakże nie wiadomo ile potem potrwają te lekcje, a dopiero po tym zebrał się i powoli ruszył w podziemne rejony zamku. Wyglądał bardzo grzecznie, bo przecież na zajęciach obowiązywały mundurki! A więc Vanberg miał na sobie czarne rurki, czerwony sweterek z logiem Gryfindoru, w którym to podwinął rękawy, ukazując tym samym swe barwne tatuaże. W swej wędrówce po podziemnych rejonach Hogwartu odrobinę się pogubił, bo chociaż w Hogwarcie był jakieś dwa lata(?), to jednak wciąż lochów niemal totalnie nie ogarniał. Wszakże bywał tu tylko, gdy kogoś odwiedzał, cóż to więc było, jeśli podczas ów spotkań swą uwagę zapewne koncentrował na danej osobie, a nie na szczegółowym zapamiętaniu dróg. Całe szczęście czarujące dziewczę, którego imienia nie znał, ostatecznie odprowadziło muzyka do klasy, za co Dex pięknie jej podziękował, umawiając się na później. W klasie drepcząc w swych granatowych trampkach skierował się w stronę jednego ze stolików, zauważając, że jest tu chyba pierwszy raz w życiu. Prawdę powiedziawszy nie wiedział, dlaczego w ogóle przyszedł na zajęcia z eliksirów, z których nigdy nie był nawet średni… chyba wypalił dziś zbyt wiele zielska, by myśleć logicznie i porwały go wyobrażenia o możliwości samodzielnego wytwarzania odurzających eliksirów! Ehe, marzenia.
Egzamin praktyczny z eliksirów na dzień dobry. Żarty sobie robicie? Ludka miała całkiem dobre podejście do tego jednego zaliczenia przez ostatnią lekcję Magii Leczniczej, ale była przy tym święcie przekonana, że jej prawdziwe zdolności wreszcie wyjdą na światło dzienne. Ciągle uważała tamtą miksturę za zupełny przypadek, z drugiej strony mając też cichą nadzieję, że to jednak jakiś znak pomyślności, która teraz przepełni całe jej życie. W sumie to nie wiedziała już, co tak naprawdę ma myśleć, gubiąc się powolutku w tych wszystkich teoriach i zgadywankach, a chcąc tylko i wyłącznie złapać jakieś dobre oceny. Ach, cieszę się że na te egzaminy nie zapisałam Charlotte, bo ona już rzucałaby stołami na wszystkie strony, idąc z wielką, czarną chmurą nad głową na pierwszy przedmiot. Ale Lou, będąc całą sobą, szła sobie spokojniutkim, powolnym krokiem, machając po drodze kilku osobom na przywitanie. Nie lubiła atmosfery, która panowała w lochach, nie miała jednak jakiegokolwiek wpływu na umiejscowienie zajęć z eliksirów, więc powędrowała tam posłusznie, czując na sobie krzywe spojrzenia Ślizgonów, którzy - jak wszyscy dobrze wiemy - ubóstwiali przebywanie w tych rejonach. Krukonka nieśmiało weszła do sali, witając się cicho z panią profesor. Ach, ach, wolałaby, żeby ten egzamin już się skończył, bowiem nigdy nie lubiła takich niespodziankowych zaliczeń. Zresztą, czy ktokolwiek je kiedykolwiek lubił? Nie sądzę! Ale to nawet nie o same eliksiry chodziło, a o obecność Amelii Wotery, dziewczyny, której lepiej było nie widywać ani na korytarzu, ani na lekcjach.
Egzamin z eliksirów. Cóż, nie powiem żeby jakoś mnie na niego ciągnęło. Szczególnie, że nie były moją mocną stroną. Sam się sobie dziwie, że w Australii dawałem jakoś radę na egzaminach z tego zakresu. Ważenie eliksirów jak najbardziej do mnie nie przemawiało. Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie będzie tak źle. W końcu skończyć z trollem nie byłoby za wesoło. Starałem się znaleźć choć chwilę na powtórzenie tego i owego, jednak chęć spożytkowania tej energii na miotle wzięła górę. W rezultacie na egzaminie pojawiłem się w dosyć nieciekawej formie. Najchętniej zaszyłbym się w dormitorium, ale jak mówiłem -nie wypada. Pewnym, a przynajmniej dobrze imitującym go krokiem przekroczyłem próg klasy i ruszyłem w kierunku jednego ze stolików. O zgrozo, wszystko gotowe. Benek nie wywiniesz się. Spojrzałem niechętnie na kociołek, rozmyślając jakie to cudo będziemy musieli przygotować. Przegrabiłem palcami włosy i skierowałem niemrawe spojrzenie na resztę zgromadzonych. Większość dopiero przekraczała próg ale już widziałem tych Kanadyjczyków. Wszędzie ich pełno, na boisku i w salach. Człowiek spokoju nie ma.
Był naprawdę piękny dzień. No dobra, może nie za bardzo, ale Ted i tak musiała iść w końcu pobiegać. Bo przecież tyle czasu spędziła w dzikiej Afryce, walcząc ze słońcem, szalonymi zwierzętami i sprzeczając się ze swoimi nowopoznanymi kuzynami, że zupełnie nie miała czasu na treningi. Na szczęście i w tym roku jej wierny ziomek od biegania, Cameron, sprawdził się wyśmienicie! Spotkali się rano, tak jakby Teddra wcale nie była na wyjeździe i nie opuściła niegrzecznie ich meczu, żeby wspólnie sobie pobiegać. Przy okazji mogła wypytać chłopaka co działo się podczas jej nieobecności i wytłumaczyła mu krótko dlaczego z Riverem nie pojawili się w szkole tak jak powinni. Przy okazji dowiedziała się, że jej kumpel idzie dziś też na sprawdzian z eliksirów, który ona musiała zaliczyć… W zasadzie nie wiem dlaczego. Była wbrew pozorom dość pilną uczennicą i raczej próbowała ogarniać lekcje. I nie chciała teraz się narażać, po swojej nieobecności. Umówiła się więc z chłopakiem, że spotkają się później w lochach. Nowością dla Teda było tylko to, że musiała teraz nosić mundurek. Na szczęście została w swojej wieży, którą serio polubiła. Było tam przyjemnie i przytulnie, nie tak jak na przykład w poprzednim Riverowym pokoju. No i co najważniejsze miała swojego przyjaciela tuż obok! Na początku była przerażona wizją, że będzie musiała nosić spódniczki. Już wymyśliła nawet masę „ale” co do tego pomysłu, postanawiając, że będzie oskarżała każdego kto jej zwróci uwagę o rasizm i homofobię (bo przecież i tak pewnie większość myślała, że jest lesbijką patrząc na jej zachowanie i ubiór). Może też wspomnieć o tym, że umarła czarna nauczycielka, a teraz czarnej nie pozwalają ubierać się jak chce, co jest jawną dyskryminacją. Ale zanim zdążyła wprowadzić któryś plan w życie okazało się, że może mieć czarne wdziać czarne, wąskie spodenki do tego szalonego mundurka. Ted czuła się w nim jak w jakimś niezbyt ładnym stroju galowym. Jej krawacik zawsze był bardzo luźny, a sweterek Gryffindoru podwinięty do łokci. Teddra kiepsko orientowała się wciąż w Hogwarcie, ale Cameronowi na pewno szło lepiej obeznanie w lochach, skoro gdzieś tu mieszkał. A nawet jeśli nie pobłądzili trochę i szybko znaleźli klasę i weszli razem do środka. Jak zawsze milutka Manseley omiotła wszystkich wokół wrogim spojrzeniem i stanęła sobie ze swoim kumplem gdzieś z boku. - Jesteś mistrzem eliksirów, który będzie mi pomagał? – mruknęła do Kanadyjczyka, poprawiając swój wysoko upięty kucyk.
Ostatnio zmieniony przez Teddra Manseley dnia Nie Wrz 22 2013, 18:25, w całości zmieniany 2 razy
Egzaminy praktyczne i życie od razu staje się cudowne. Jaki normalny uczeń nie lubi sprawdzianów? No ja tam nie wiem, Cameron NA PEWNO je wielbi. Zamiast poćwiczyć, musiał zajrzeć do podręcznika. Swoją drogą, że tego nie zrobił. Wybierając się na rozgrywki do Hogwartu, cicho liczył, że będą to takie małe wakacje. Miotły, kafle i swoboda. Tak bardzo się pomylił, smuteczek! W dodatku jakieś napady wilkołaków, serio? Ten wyjazd nagromadzi mu tylko nowych kłopotów, bo stypendium sportowego to raczej nie dostatnie. Ostatni mecz tak bardzo spaprał, że Kanada prawie przegrała. Od tego czasu chodził zły na siebie i irytował większość uczniów Hoga. Biegał, latał, by tylko jego kondycja wróciła. Cam nie wiedział dlaczego zrobiły się z niego takie ciepłe kluchy, jakby był z Australii. Biegając sobie z rana z ziomeczkiem z Riverside z bólem w sercu przypomniał sobie o egzaminie z eliksirów. O cholera, wypadałoby się w końcu na jakiś zajęciach pokazać! Nic dziwnego, że poziom spadł... takich Cameronów pewnie jest od groma. Wymienił się wydarzeniami i umówił z Tedem w lochach by razem przypałętać się do klasy. Gdy przekroczył próg pomieszczenia od razu na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. NO PROSZĘ, WSZYSTKO WZWYŻ TROLLA MNIE ZADOWOLI. Skinął tylko nauczycielce głową, która wyglądała jakby żyła ze sto lat. Weatherly bardzo żałował, że nie rozdają ocen za testowanie na sobie eliksirów. Chłopakowi bardzo by odpowiadała taka wymiana! Wybitny za pokazanie innym działania eliksiru wielosokowego? Albo unicorn? Tak bardzo piękne i nieosiągalne marzenia! Wtedy to Cameron brylowałby na zajęciach. Poprawił nowy mundurek w barwach Slytherinu i rozejrzał się po zebranych. Nikogo z nich nie kojarzył za bardzo, ale jeden z nich na pewno zaliczał się do naturalnych wrogów Kanadyjczyka. Zerknął na kumpelę, która zadała mu bardzo fajne pytanko. Cam liczył, że to właśnie ona posiada jakiś dar do warzenia i przygotowywania mikstur. - Pewnie drugiego takiego nie ma w Hogwarcie! -wyszczerzył się i ruszył w stronę wolnego miejsca. Sam nie wiedział jakie są jego zdolności z eliksirów, pewnie marniutkie! Zazwyczaj on je tylko pił, a nie tworzył. Chociaż kto wie, może odkryje w sobie miłośnika tej lekcji!
Tiffany sprawdzała w głowie wszystkie plany dzisiejszych zajęć. Eliksiry! Nie cierpiała ich. Pewnie dlatego ,że nie była dobra w eliksirach. Tak, to na pewno był powód. Ale poprzysięgła sobie ,że w tym roku będzie w miarę dobrą uczennicą. Już raz prawie nie zdała przez te głupie eliksiry. Ojciec by ją zabił. Pewnym krokiem zmierzyła w stronę klasy eliksirów. Poprawiła zielono-biały krawat i wkroczyła do sali. - Dzień dobry, Pani Profesor. - Skinęła głową i oddaliła się w jakieś bardziej ustronne miejsce. Usiadła w oddalonej, samotnej ławce i rozłożyła swoje rzeczy. Uczniów wciąż napływało więc, dziewczyna miała trochę czasu na rozmyślenia. Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z szóstoklasistą. Tym od eliksirów. Właśnie zauważyła jak dużo razy powtórzyła to słowo w myślach. To brzmiało jak piekło "eliksiry, eliksiry, eliksiry ...". Przestań! Nie wiedziała co robić. Drogi Merlinie, proszę spraw żeby ta lekcja chociaż w miarę wyszła!
Szczerze to nie tolerowała eliksirów. No, dobra – może nie aż tak bardzo, że pałała do nich nienawiścią, ale jakieś tam negatywne emocje z pewnością żywiła do tych wstrętnych mieszanek, które były przyczyną kłopotów z przed kilkunastu miesięcy. I tak Tatka do tego niechętnie wracała, ale bądź co bądź było to ciekawe doświadczenie. Eliksir Miłosny – do tej pory nie wiedziała jak go uwarzyć, stąd postanowiła chodzić na zajęcia dodatkowe z tego przerażająco-okropnego przedmiotu. Trzy głębokie wdechy i wydechy, no i prawie była gotowa, jeszcze poprawić tą lekko rozczochraną czuprynkę i można ruszać na zakichany egzamin z eliksirów. Wywróciła w charakterystyczny sposób oczami, przyjęła ciepły uśmieszek na usta i choć miała piekielnie zły humor, tak postanowiła dzisiaj być nader miła. Co i tak było większym wyzwaniem niż eliksiry. Sweterek z symbolem Slytherinu jak zawsze wyglądał na niej świetnie, po za tym krawatem, którego nie lubiła, ale – ponoć mężczyźni lubią eleganckie kobiety. Tatka jednak nie wierzyła w to, że faktycznie coś w niej jest z tej „elegancji”. Wkroczyła do klasy, w której miały odbyć się zajęcia, w tej o to też chwili pojawiły się w jej głowie myśli, które przyczyniły się bardziej do próby rozwiązania zagadki, dlaczego… Nauczyciele zamiast faktycznie skupić się na obronie przed Lunarnymi, zawzięcie próbują robić normalne zajęcia? A może to niebezpieczeństwo szyło się tylko w głowach uczniów i studentów? Sama nie wiedziała jak to możliwe, że tak szybko wszystko się potoczyło, ale już była na tyle w Sali, że wypadałoby w końcu powiedzieć to magiczne słowo: -Dzień dobry.– Powiedziała z ciepłym uśmieszkiem, choć w głowie pisały się już dwa plany awaryjne. Wiać jak tylko nadarzy się okazja, lub drugi – zaszyć się w kącie tak by nikt jej nie odnalazł! Najlepszy plan i najlepsze rozwiązania przychodzą kiedy się ich nie spodziewamy. Odwróciła się na pięcie i zobaczyła, że pomysł na kąt miała nie tylko ona ale i inna Ślizgonka. Duma jednak nie pozwalała jej na podejście do dziewczyny, wolała znaleźć sobie swój samotny kąt, przynajmniej na jakiś czas, tak by mogła bardziej wczuć się w atmosferę, która panowała w klasie.
Chyba tak jak większość zebranych, Richelieu nie ogarniała kompletnie o co chodziło z tym egzaminem. Zupełnie nieobecna, zachowująca się prawie jak zadżumiona, szła sobie korytarzem właściwie nie wiadomo w jakim kierunku, kiedy jakaś rozhisteryzowana dziewuszka chwyciła ją za ramię i zaczęła ciągnąć do klasy eliksirów na jakiś test, o którym Madison nie miała zielonego pojęcia, bo przecież była ostatnio zbyt pochłonięta własnymi jakże interesującymi sprawami, a dodatkowo już od dłuższego czasu olewała zajęcia szkolne, wmawiając sobie, że jest przyjezdna, a przyjezdni mogą jechać na minimum, bo przyjechali na rozgrywki, a nie mieszanie w kociołkach. No ale trudno, została wciągnięta do klasy i gdy zauważyła ją już nauczycielka, głupio byłoby zwiać. - Dzień dobry. – rzuciła chyba do profesorki, ale właściwie nie było to jakoś specjalnie ukierunkowane do nikogo, po czym podciągnęła bojowo rękawy sweterka i ruszyła w stronę Teddry i Camerona, których wyczaiła gdzieś tam pośród siedzących w ławkach uczniów. – Siema, ktoś w ogóle ogarnia o co chodzi i dlaczego tu jestem? – klapnęła sobie na krzesło obok Kanadyjczyków, nie pytając nawet czy może. Prezentowała się doprawdy cudownie, włosy rozwichrzone, oczy podkrążone, dobrze, że miała mundurek do założenia, bo pewnie z własnych ubrań wybrałaby dres. Może powinna zagadać jeszcze jakoś, zapytać o szalone wakacje w Afryce, cudowne życie narzeczeńskie czy coś takiego, ale nawet nie potrafiła z siebie wykrzesać wystarczająco dużo siły. Szalona pani prefekt, wzór do naśladowania.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy nie przepadała za eliksirami. Właściwie nie bardzo wiedziała, czym był to spowodowane, ale to całe mieszanie składników, pilnowanie, by wywar miał odpowiedni kolor, konsystencję i temperaturę wydawało się jej śmiertelnie nudne, choć musiała przyznać, że każdy czarodziej powinien mieć chociaż elementarną wiedzę w tej dziedzinie. Zawsze zakładała, że lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, więc również do tych zajęć starała się przykładać, chociaż nie sprawiało jej to specjalnej przyjemności. Nie była pewna, czy eliksiry okażą się szczególnie przydatne w walce z wilkołakami czy w ogóle kimkolwiek, ale nigdy nic nie wiadomo. Przyciskała swój kociołek do piersi, czując nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie po jej myśli, bo zawsze gryzła się niepowodzeniami, choć nie należała do osób, które z powodu złej oceny rwą włosy z głowy albo zarywają noce, byleby tylko nadrobić, poprawić, zatrzeć. Po prostu odczuwała pewne niezadowolenie, które może nie spędzało jej snu z powiek, ale napawało jakimś niesmakiem i lekkim rozdrażnieniem, które tkwiło gdzieś na dnie i dawało o sobie znać. Ba, gdyby chodziło o OPCM, Zaklęcia albo ONMS, Isolde czułaby się zupełnie pewnie, ale Eliksiry nigdy nie były jej najmocniejszą stroną, a do smaku porażki nigdy nie mogła się przyzwyczaić... Rozejrzała się po klasie w poszukiwaniu znajomej twarzy. Ups, widocznie wszyscy jej znajomi zdezerterowali, ale zaraz, zaraz... Rzuciła niepewne spojrzenie w kierunku Dextera Vanberga, zastanawiając się, czy będzie miał coś przeciwko, jeśli usiądzie obok niego. Właściwie dlaczego miałby mieć? Bo z uporem maniaczki udawała, że nie rozumie jego aluzji, tam, w Japonii? Bzdura. Piramidalna. Uśmiechnęła się wdzięcznie i podeszła do jego ławki, stawiając na niej swój kociołek. - Cześć, Dexter. Mogę...?- spytała z uśmiechem. Dzisiaj darowała sobie misterne układanie loków i blond włosy otaczały jej bladą twarz jak złocisty obłok, odrobinę potargane, ale przez to bardzo naturalne i wdzięczne. Na sobie miała dopasowane granatowe spodnie, o zwężających się ku dołowi nogawkach i ciemnoniebieski golf, a na jej piersi spoczywał duży srebrny wisior z wygrawerowanymi celtyckimi symbolami. Nie miała zamiaru pokazać po sobie, że jest odrobinę podminowana, więc przysiadła na krześle obok Dextera i zaczęła grzebać w swojej torbie, nie wiedząc, czego właściwie szuka. Ale to nie miało znaczenia. Grunt, żeby na chwilę zająć czymś ręce.
W końcu klasa wypełniła się po brzegi, a Mary usatysfakcjonowana widokiem chętnych do zdawania egzaminów, uczniów, wesoło się uśmiechała, spacerując po klasie w swej klasycznej szacie do nauczania. W pewnym momencie znów dotarła do biurka i wreszcie przemówiła do podopiecznych. - Witam was moi drodzy na pierwszym egzaminie w tym roku. Jako pierwsze będziecie zdawać eliksiry, jestem jednak pewna, że nie będziecie mieć z nimi najmniejszych problemów! – Rzekła wesoło, zupełnie przekonana o tym, że jej uczniowie pod jej skrzydłami potrafią uwarzyć nawet najbardziej skomplikowany eliksir. – Każdy z was teraz zostanie podzielony na trzyosobowe zespoły, w których następnie będziecie warzyć eliksiry. – Przyjrzała się swym uczniom i już zaraz przystąpiła do dzielenia ich na grupy.
• Liudvika Stankevičiūtė • Sky Winterbottom • Mini Villiers
GRUPA ZIELONYCH:
• Cameron Weatherly • Benjamin Fluvius • Taitianne Mellow
GRUPA ŻÓŁTYCH:
• Aaron Lawyers • Curtis Juvinall • Alan Howett
GRUPA FIOLETOWYCH:
• Anabeth Blackwood • Deven Quayle • Madison Richelieu
GRUPA POMARAŃCZOWYCH:
• Amelia Wotery • Solv Reynir • Tiffany Keppoch
Kiedy już wszyscy zostali rozdzieleni, oraz przenieśli się do wspólnych stolików, Mary przystąpiła do dalszego wyjaśniania na czym będzie polegać dzisiejsze zadanie. - Teraz każdy z trójek na chwilę się rozdzieli, aby znaleźć w szkole przydatne składniki do eliksirów. Każdy z was ma przynieść jedną substancję, które później posłużą jako bazowe elementy w waszych miksturach. Jedna osoba powinna ich szukać w szklarni, druga w chatce gajowego, trzecia zaś w starym mieszkanku na jednej z wieży, które to od lat już jest opuszczone. Jakaś krnąbrna uczennica tam kiedyś mieszkała – rzekła Mary oczywiście mając na myśli stare mieszkanko Eleny Marion, które do dnia dzisiejszego znajduje się na wieży. Niegdyś ów uczennica została tam zesłana, a nim miejsce to zostało przerobione, Mary zgłosiła, iż mogłoby być ono wykorzystane przy tych zadaniach. Wszakże, dziś nie brakowało tam specyficznych substancji. - Kiedy wrócicie do klasy ze składnikiem, wyjaśnię wam co musicie dalej uczynić. Tymczasem powodzenia i nie traćcie czasu, na wszystko to macie tylko dwie godziny! – Zawołała Mary, pośpieszając uczniów, a sama zaraz zajmując miejsce za biurkiem, gdzie przystąpiła do analizy dwóch błękitnych eliksirów. Więcej wskazówek póki co nie mogła udzielać swym podopiecznym.
UWAGA! // Ci, którzy jeszcze nie przyszli do klasy, a zapisali się na event, niech wciąż dołączają! Każdy z was rzuca teraz kośćmi w temacie do tego przeznaczonym. Osoba, która wyrzuci najwięcej oczek w danej grupie – idzie do mieszkanka Eleny Marion, osoba, która wyrzuci najmniej – przeszukują chatkę gajowego. Osoba o średniej ilości oczek – idzie natomiast do szklarni. Bardzo prosimy, by podczas trwania całego tego eventu, każda osoba pisała w postach ile oczek wyrzuciła!
Skaj nie do końca ogarniała ogólne oburzenie na fakt, iż dyrekcja zarządziła egzaminy już w pierwszym miesiącu nowego roku, mimo że sama nie miała najmniejszej ochoty na siedzenie w klasach i wysilanie zbytnio mózgownicy w momencie, kiedy jeszcze nie do końca otrząsnęła się po wakacjach (swoją drogą ile do jasnej anielki można żyć przerwą letnią!). No ale nie ma zmiłuj ani przebacz, należało spiąć tyłek, zebrać się w sobie i ruszyć do boju! Za ojczyznę! Czy coś w ten deseń. Epicki melanż u Math ostatnio odrobinę rozregulował jej wewnętrzny zegar, toteż budząc się dzisiaj, nieomal zaspała na zajęcia i egzaminy! Co zabawniejsze, podrywając się z łóżka - a właściwie spadając z niego, zaplątana jak burrito w prześcieradła - niemalże wybiegła z pokoju w swoim różowym, króliczym kombinezonie, zapominając się przebrać. Chwała Merlinowi, że zerknęła przed wyjściem jeszcze w lusterko, inaczej zapewne w klasie eliksirów pojawiłaby się w dosyć oryginalnym outfit'cie. O tyle, o ile znajomym i pozostałym uczniom widok ten mógłby się nawet na swój sposób spodobać, o tyle profesor Abney zapewne zgromiłaby ją wzrokiem, ochrzaniła całkiem równo i jeszcze odjęłaby punkty Gryfindorowi! W najgorszym wypadku nie dopuściłaby jej do egzaminów, co byłoby tragiczne, naprawdę tragiczne. W każdym razie Winterbottom dotarła w końcu, z lekkim tylko opóźnieniem, na egzamin, odziana w swój standardowy mundurek, nieco zdyszana po szalonym tempie jakie sobie narzuciła wychodząc z wieży Gryfonów. Grzecznie i ze szczerą skruchą przeprosiła panią profesor i rozejrzała się po klasie za wolnym miejscem. Znalazłszy jedno za dwójką Kanadyjczyków, dziewczę przecisnęło się w jego kierunku i usiadło na krześle, posłusznie czekając aż egzamin się zacznie. A tak w ogóle to nie przepadała za eliksirami, już nawet historia magii była lepsza!
Deven czuł się niepewnie, pokonując kolejne kondygnacje zamku. Jeszcze nie do końca się orientował, co jest gdzie, kto jest kim i jak właściwie to wszystko funkcjonuje. To prawda, Hogwart był imponujący, ale jednocześnie chaotyczny i przytłaczający. Musiał się spytać o drogę kilku uczniów, by wreszcie dotrzeć do lochów i klasy eliksirów, do której wślizgnął się niepostrzeżenie, skinąwszy nauczycielce głową. Cholera, spóźnił się, ale to wszystko przez ten dziwny układ schodów, pięter i wszystkiego! Jak uczniowie mogli się w tym połapać? Nie miał pojęcia. W klasie dostrzegł kilka znajomych twarzy- co prawda nie było tu Rivera, ani bliższych kolegów, ale był Cameron, z którym miał przecież całkiem dobre układy, Teddra, z którą też dogadywał się nie najgorzej, mimo jej docinków, no i Madison, dziewczyna jego brata, która w równym stopniu go onieśmielała i fascynowała. Była taka ładna! Uśmiechnął się do nich powściągliwie i podszedł bliżej, stawiając swój kociołek na stoliku. - Cześć- mruknął, czując, że obecność Madison wpycha mu wszystkie słowa z powrotem do gardła, co trochę wyprowadziło go z równowagi. W dodatku traf chciał, że miał być z nią razem w drużynie. Deven zaklął w myślach i obrzucił Richelieu chłodnym spojrzeniem, na którego dnie czaiła się zwyczajna niepewność i zakłopotanie. Miał iść do chatki gajowego? W porządku, przynajmniej tę część zadania wykona sam i nie będzie musiał walczyć ze ściśniętym gardłem, czego przyczyną była Teddra, ale przede wszystkim panna Richelieu.
Parsknęła śmiechem na odpowiedź Camerona i zajęła sobie zadowolona obok niego miejsce. Po chwili dobiła do nich Madison. Ted kiwnęła jej głową luzacko i uśmiechnęła się krzywo na jej pytanie. Ach, biedna nieświadoma tego co się stało między Mads i Riverem, Manseley. Powinna chyba zacząć gadać częściej ze swoim ziomkiem, serio. - Dlaczego akurat my tu przyszliśmy, a inni nie? – zainteresowała się Teddra zerkając na swoich kumpli. Dołączył też do nich brat Riverka, więc Manseley zalotnie pomachała do niego brwiami na przywitanie. Wtedy Mary zaczęła coś tam gadać i Ted zamilkła na chwilę patrząc obojętnie na nauczycielkę. Zrobiła oburzoną minę, kiedy kazała jej się przenieść od jej ziomków. Obrzuciła ją nieprzyjemnym spojrzeniem i ruszyła do dwójki Gryfonów, których raczej nie znała. Isolde była z nią w dormitorium od tego roku, ale mignęła jej tylko parę razy, bo przecież Kanadyjka niedawno wróciła z Afryki dopiero. Zdążyła tylko zauważyć, ze zdecydowanie nie jest podobna do Teddry. Za to wiedziała doskonale kim jest Dexter Vanberg, ale przecież nie będzie do niego zagadywać jak jakaś szalona fanka (którą trochę była)! Gdyby nie to, ze jest Tedem, uśmiechnęłaby się do niego zalotnie i powitała słodko. Ale niestety jest Tedem, więc zmierzyła go tylko uważnym spojrzeniem. - Jestem Ted – powiedziała bardzo entuzjastycznie na przywitanie, lekko kiwając głową i opierając dłonie o ich stolik. Zerknęła z powrotem na nauczycielkę. Może po prostu chciała dobrać ich domem? Kiedy usłyszała, że mają się rozdzielać skrzywiła się i wywróciła oczami. Spojrzała na swoją szaloną grupę, wzruszając ramionami. - Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia gdzie jest co. Mogę pójść do szklarni, bo tam kiedyś chociaż byłam – zarezerwowała sobie pierwsza miejsce, jak prawdziwa dama. Uśmiechnęła się krzywo do swojej grupy i wyruszyła w poszukiwaniu jakiś ziomków z Kanady, z którymi mogłaby się przejść. Złapała Madison i orientując się, że ona też idzie tam gdzie ona, kiwnęła ręką, żeby szła z nią. Zauważyła dopiero, że Mads coś niemrawo wygląda, albo może w tym mundurku po prostu nie było jej do twarzy. – Dopiero wstałaś? – zapytała zdziwiona idąc razem z nią w stronę cieplarni.
Prawdę powiedziawszy brak zainteresowania Dextera wobec eliksirów wynikał przede wszystkim z lenistwa. Być może ta dziedzina nawet by go interesowała, głównie ze względu na eliksiry odurzające, które były jedyną alternatywą wobec zaklęć niszczących narkotyki. Jednakże Dex całe swoje życie był przyzwyczajony do tego, że jeżeli coś chce posiadać, wówczas to kupuje, w żadnym wypadku samodzielnie próbuje stworzyć. Efekty później tego były takie, że czarodziej był z niego po prostu tragiczny. Ponoć nie można mieć wszystkiego. Zająwszy wolne miejsce, mniej więcej z tyłu klasy, lekko kiwał się na krześle, obserwując dołączających uczniów, leniwie wodząc po nich wzrokiem i dostrzegając między innymi, iż jedna z nieznajomych mu blondynek jest łudząco podobna do Sary W, którą to ostatni raz widział zapewne rok temu, a kontakt z nią przepadł na dobre. Te myśli skierowały go natomiast do reszty Iteriusa, między innymi do niespodziewanego powrotu Wolfa i Quenia, uważając to za bardzo zabawny zbieg okoliczności, że akurat cała ich trójka nie skończyła szkoły w odpowiednim czasie. Widać jakich geniuszy skupiał Iterius. Z porywających rozmyślań na temat spotkania z dwójką swych przyjaciół w Japonii, wyrwał go lekki głosik wypowiadający jego imię. Z drobnym łoskotem opadł krzesłem, zaprzestając hipnotycznego kiwania się, a jednocześnie spoglądając na swoją nową towarzyszkę. Ach, panna Bloodworth! Nim rzekł jakiekolwiek słowa przyjrzał się jej uważnie, zauważając iż i dziś uważała, by nie pokazać za wiele ciała (no dobra, dziś to było bardziej zrozumiałe, niż przy Japońskim jeziorze!), acz jej styl może wydawał się odrobinę luźniejszy? - Nie mógłbym Ci odmówić - odparł na jej pytanie, całkiem wesoło się przy tym uśmiechając i obserwując jak to koleżanka zajmuje sobie miejsce obok niego, a zaraz po tym, czegoś bardzo, bardzo uważnie szuka w torebce. - Pióro Ci nie będzie potrzebne, to egzamin z praktyki - rzekł, lekko nachylając się w jej kierunku, gdy próbowała coś tak uparcie znaleźć. Oczywiście nie miał pojęcia, czego tam w ogóle szukała, chodziło raczej o pretekst do tego jakże niewinnego przybliżenia się. Mniej więcej w tej chwili podeszła do nich ładna, ciemnoskóra dziewczyna, szybko się przedstawiając, więc jak Dex wywnioskował, była tą, która została przydzielona do ich grupy. - Siema Ted, ja jestem Dex, a to Isolde - odparł opierając się łokciem o blat stołu i obserwując koleżankę, a jednocześnie wyręczając blondynkę, by nie musiała się przedstawiać. Jak szybko wywnioskował, ciemnoskóra była dziewczyną bardzo bezpośrednią, co w sumie mu się spodobało, bo on lubił ludzi, którzy niespecjalnie owijali w bawełnę (pozdro dla Jiriego :<). Nowa koleżanka szybko sobie wybrała miejsce wyprawy, pozostawało więc podzielić się z blondynką dokąd oni się udadzą. - To ja pójdę do tej laski w wieży - stwierdził niezupełnie zdając sobie sprawę, że on nawet Elenę Marion znał! Było to jednak bardzo traumatyczne spotkanie w którym chyba omal życia nie stracił, bo Elenką pogardził. Cóż poradzić. Dex wstał ze swego miejsca i jeszcze rzucił w stronę blondynki krótkie "do zobaczenia", po czym skierował się do wyjścia, by już zaraz udać się na wieże. Tylko, cholera, jaki on w ogóle miał przynieść składnik?