W tej sporej klasie, będącej w lochach mieści się około dwudziestu kociołków, na specjalnych palnikach. Zwykle panuje tu dość niska temperatura, co jest szczególnie uciążliwe zimą. Przez brak okien jedyne światło dają tu lampy wiszące na ścianach. W rogu klasy znajduje się gargulec z którego uczniowie mogą czerpać wodę potrzebną do warzenia mikstur. Przy prawej ścianie natomiast mieszczą się gabloty po same brzegi wypchane różnymi składnikami.
Nawet nie zauważył! Ciekawe, barwy ich domów się połączyły - to znak zapowiadający udaną relację! Na pewno! - Udam, że nie słyszałem początku słowa, jakim zamierzałaś mnie określić. - Colton machnął ręką, jakby chciał powiedzieć ,, a niech Ci będzie, tym razem odpuszczę ". - Bo urzekły mnie te barwy eliksiru. - Powiedział to tonem typowej pani profesor zachwyconej swoim przedmiotem. Nie znosił tych piskliwych głosików i gestykulacji. W ogóle, nie lubił większości profesorów, ale oczywiście w ich obecności, uwielbiał tych mądrych, zabawnych i surowych, kiedy trzeba, ludzi. Tak po ślizgońsku. Czy on spojrzał na Sarę w dziwny sposób? - Nie chcesz być obiadem? - Otworzył szeroko oczy i udał zadziwionego do granic możliwości. Colton uśmiechnął się i spojrzał na Puchonkę z uznaniem, kiedy ta zaczęła potokiem słów wymieniać swoje cechy, a właściwie zalety. W sumie, wszystkie się zgadzały, ale przecież nie będzie jej tu komplementów prawił, nie? - No, nie jestem pewien. - Powiedział, akcentując trzecie słowo i patrząc na dziewczynę podejrzliwie. Był pewien, a raczej prawie pewien, ale znów - przecież nie będzie komplementował.
Podciągnęła rękawy swojego swetra gdzieś do łokcia i przeszyła go swoim rozbawionym spojrzeniem. Po czym jak na jakąś komendę zrobiła smutną minę i pokręciła głową jakby w zrezygnowaniu. - Wybacz Gregers, że nie zostanę twym obiadem ale jestem niesmaczna, no! – wtrąciła i zrobiła zabawny dzióbek ze swoich warg. W sumie dla żartów nawet podsunęła mu swój nadgarstek pod nos by mógł spróbować. Ale chyba by jej nie ugryzł, prawda? Chwilę później zachichotała także i trąciła go nieco swoim ramieniem jednakże trafiła go w żebra. Ach ten kompleks niższości! Ale cóż poradzić! Skryła więc zawadiacki uśmieszek i gdzieś ponad swoim ramieniem na niego spojrzała i pokręciła jedynie swoją łepetyną. - Puchonka jest zawsze pewna swego, bez obaw! - odparła pewnie i szerzej się do niego uśmiechnęła gdy dostrzegła jego spojrzenie z.. uznaniem dla niej? Świat się wali! Ale za to Sareczce przyjemnie się zrobiło! Bo weź człowieku zostań doceniony przez ślizgona - każdy, gdy o tym chociaż usłyszy to popuka się w czoło i wyśle Cię do Munga na przymusowe leczenie, ha! A tutaj taka niespodzianka. Kolejną niespodzianką było to, iż Sara ciągle stojąca na palcach niczym baletnica dość nieświadomie pociągnęła za coś i wtem .. cała sterta papierzysk zleciała im się na głowy wraz z gigantycznymi ilościami kurzu i najpewniej z drobnymi składnikami do eliksirów. Wszakże usłyszała jak kilka słoiczków z głośnym hukiem poooszło! No cóż. Cała Sara! - Ojoj! - zamruczała zaniepokojona Sareczka, gdy oberwała w czoło kilkoma stronicami i chyba nawet jednym słoikiem. Teraz ma robić za ludzkiego jednorożca z tym guzem? Nieodczekanie!
Ugryzł, oczywiście, że ugryzł. Przecież to Gregers. Nie mocno oczywiście, przecież nie chciał jej uszkodzić. Tak leciutko, żeby móc wypowiedzieć się o tym, czy jest smaczna, czy też nie. - Powiedziałbym, że będziesz raczej całkiem dobrym obiadkiem. - Spojrzał na nią, mrużąc oczy. Nie zamierzał jej zjeść, niech się nie boi. Był Ślizgonem, nie kanibalem. Choć dziś, no i wczoraj też, był dużo mniej Ślizgoński, niż zwykle. Polubił Sarę, więc na razie powstrzymał swoją iście wężowatą stronę. No, nie do końca oczywiście, bez przesady! W końcu z jakiegoś powodu trafił właśnie do tego domu i nie zmieni się nagle w Krukona, czy... Puchona. Nie umniejszając Puchonom, oczywiście. - Pewna swego. - Zrobił dziwną minę w stylu ,, co Ty powiesz? ''. Oczywiście drażniąc się z nią po raz kolejny. Była pewna swego w rzeczy samej, ale chyba nie trzeba powtarzać, że Colton nie zwykł komplementować? Odwrócił się na chwilę, ale zapomniał nawet, po co, kiedy usłyszał huk. Co to było?! Już wyciągał różdżkę z kieszeni, by przygotować się na ewentualny pojedynek, gdy ujrzał Sarę wśród sterty papierów, a na jego głowie wylądowała jakaś cienka na całe szczęście, książka. - Saro. - Zaczął, zaciskając zęby. - Ja nie zamierzam spędzić pięciu godzin na sprzątaniu tego całego syfu. - Przerwał na chwilę i z łobuzerskim uśmiechem zakończył swój idealny, godny samego Gregersa, plan. - Więc spier... Uciekamy stąd, zanim ktoś przyjdzie. Nie czekając na nic, Ślizgon wyszedł szybkim krokiem z sali. Tylko na sekundę odwrócił się, by sprawdzić, czy dziewczyna poszła za nim. Kiedy utwierdził się w przekonaniu, że nie została tam, bo stwierdziła, że posprząta, czy coś w tym stylu, ruszył gdzieś w lewą stronę.