W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Słuchała wszystkich wypowiadanych przez obecne tutaj osoby słów i powoli zaczynała czuć tak, jakby nikt kompletnie nie rozumiał, co ona chciała przekazać. Irytacja ogarniała jej ciało, jednak jak zwykle nie dawała tego po sobie poznać w żaden możliwy sposób. Maska idealnego opanowania wciąż gościła na jej twarzy, kiedy słuchała wpierw Huxleya, później Boyda, który uznał, że koniecznie musi się wypowiedzieć, jakby w ogóle miał cokolwiek wspólnego z tą sprawą, a na samym końcu słów Olivii. – Panie Callahan, bardzo proszę, aby wstrzymał się pan od wydawania jakichkolwiek osądów, bo nie jest pan kompetentną do tego osobą. Jeśli nie może pan uszanować mojej prośby, to proszę wyjść. – powiedziała, zaskakująco spokojnym tonem, choć w środku aż wrzała od tego, że uczeń ośmielał się mówić jej, co powinna, a czego nie powinna wymagać od kogoś, kto notabene był niewiele młodszy od niego samego. Pewne było jedno, nie zamierzała tego tolerować, bo uważała, że kto jak kto, ale on akurat miał najmniej do powiedzenia w tej sprawie. Rozumiała, że troszczył się o zdrowie siostry, ale z tego, co zdążyła zauważyć do tej pory, Olivia doskonale potrafiła dbać sama o siebie i samodzielnie wyrażać swoją wolę. A potem przyszedł czas na monolog ze strony Huxleya, gdzie naprawdę niewiele brakowało, aby Beatrice nie wybuchła śmiechem. Nie pozwolił jej na to jednak głęboki szacunek, jaki żywiła względem przyjaciela, stanowisko, jakie piastowała i wrodzona umiejętność okiełznania samej siebie i swoich odruchów. Skinęła głową w stronę Eskila, kiedy ten ponownie oznajmił, że musi udać się do łazienki, na znak wyrażenia swojej zgody, bo w przeciwieństwie do profesora uzdrawiania, nie zamierzała ignorować jego potrzeb. – Czy ja w którymkolwiek momencie powiedziałam, że Eskil jest niewinny i całą odpowiedzialność za to zdarzenie ponosi Olivia? – zapytała w końcu, kiedy wszyscy już zarzucili jej, jak to durną osobą jest, jak słabo idzie jej myślenie w tej sytuacji i jak bardzo nie rozumie, co się rzekomo działo dookoła niej. I jak bardzo była w tym momencie nieobiektywna. Wcale nie musieli używać dokładnie tych słów, aby doskonale, bez większego problemu, zrozumiała płynące przesłanie. Westchnęła głęboko, próbując się uspokoić i po kolei mierzyła każdego swoim spojrzeniem, bez najmniejszego nawet skrępowania, czy wstydu. Nie bała się mówić to, co myśli i robić to, co uważała za słuszne. – Na Merlina, oburzają mnie wasze insynuacje, jakobym uważała, że Olivia to ta zła i paskudna, która śmiała go sprowokować. Wiem, że Eskil zawinił i wiem, że coś podobnego nigdy nie powinno mieć miejsca. – chłopak wrócił do pomieszczenia i ponownie zajął swoje miejsce. Zmarszczyła brwi w wyrazie niemej konsternacji, kiedy zobaczyła jego mokre włosy, ale nie zapytała, co się stało. Nie teraz. Ponownie zwróciła się w stronę Huxleya. – Zwracam jednak uwagę na to, że jak sam wspomniałeś, że nie ma usprawiedliwienia na żaden sposób krzywdzenia ludzi. I nie zgodzę się z tobą w twierdzeniu, że szczególnie krzywdzeniu fizycznym. Olivia może i faktycznie nie skrzywdziła w sposób fizyczny Eskila, ale czy słowa, jakie wypowiadała, nie były krzywdą psychiczną, którą mu wyrządzała, pomimo faktu, że wyraźnie ją prosił, aby odpuściła? Jeśli nie wiesz, jakie to były konkretnie, bardzo chętnie przyniosę myślodsiewnie, aby ci to zademonstrować. Zamilkła na dłuższą chwilę, kiedy jej postawa dalej pozostawała pozornie niewzruszona. W środku wkurwiała się, że nikt nie pragnął spojrzeć na to z jakiejkolwiek szerszej perspektywy. – Bardzo mi przykro, że pan Callahan, nie otrzymał odpowiedniego wsparcia, ale nie uważam, aby porównywanie tych sytuacji było w jakikolwiek sposób odpowiednim. A jeśli już chcemy je rozpatrywać w podobny sposób, to o ile mnie pamięć nie myli, w tamtym wydarzeniu wszystkie zaangażowane osoby zostały odpowiednio nagrodzone za swoje zachowanie. W takim wypadku w tej sytuacji proponuję to samo. Z jednoczesnym nagrodzeniem dwójki Ślizgonów, którzy pomogli na tym korytarzu. – odpowiedziała, ciekawa, w jaki sposób Huxley zareaguje na jej słowa. W jej odczuciu było to przede wszystkim sprawiedliwe podejście do całej sytuacji i tego zdania zamierzała się trzymać.
Ponownie spojrzał bardzo zdziwiony na profesor Dear, kiedy ta w odpowiedzi na pytania, czy na pewno dobrze zrozumiał jej słowa, nic nie wyjaśniła, tylko stanowczo zabroniła mu wydawania osądów i odebrała prawo zabierania głosu w sprawie. Dlaczego w takim razie w ogóle pozwoliła mu tutaj zostać i brać udział rozmowie? Tego nie wiedział. Przekaz dotarł jednak do niego wyraźnie - Beatrice w bardzo kulturalny sposób kazała mu zamknąć mordę i się nie wpierdalać, po prostu. Nie widział sensu w siedzeniu tu w milczeniu, wiedział też, że najprawdopodobniej nie będzie w stanie się powstrzymać od odezwania się, jeśli usłyszy coś co mu się nie spodoba; na razie powstrzymywał się tylko od impertynenckich komentarzy, które mogłyby się nie wpasować w huxowe polecenie zachowywania się, ale to najwyraźniej nie wystarczało. Wstał, skinął głową profesorom na do widzenia, ścisnął lekko zdrowe ramię Olivii w ramach pożegnania z nią i opuścił najpierw to spotkanie, a następnie skrzydło szpitalne.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Szczerze mówiąc wydawało mi się, że to co mówię kompletnie nie ma sensu, bo Beatrice nadal murem stoi za Eskilem, ten kompletnie się nie poczuwa do tego co zrobił, przystając na tym, że "nic się nie stało", zaś moja uczennica po prostu zwalała nieustannie winę na siebie, bo "nie odeszła w porę" z premedytacją. Niestety miałem wrażenie, że nie mogę się z nimi dogadać kompletnie. Eskil ponownie odezwał się do mnie wyjątkowo nieuprzejmie, na co reaguję uniesioną brwią i mimowolnym zerknięciem na Beatrice, która kompletnie na to nie zareagowała, chociaż na miłe słowa mojego ucznia, natychmiast go wyrzuciła. Na porównanie Eskila kiwam głową w lekkim zamyśleniu. - Dobrze, wobec tego jest pan jedyną osobą na świecie, która nie jest żadnym przypadkiem medycznym. Co do pana pytania. Każdy kto ma problem z wilkołactwem powinien brać eliksir tojadowy. Jeśli go nie przyjmie to byłaby oczywiście jego wina. Tak samo jak osoby z genem harpii muszą poznawać i rozumieć swoją naturę. Zakładam, że później Pan zrozumiał swoją naturę, skoro nadal zdarzają się takie przypadki - mówię trochę na głos się zastanawiając i ryzykując fakt, że Clearwater będzie ponownie krzyczał, że nie powinienem na niego patrzeć jak na "przypadek medyczny". Po chwili ten już biegł do łazienki na co wzdycham z niezadowoleniem. Bea tłumaczy, że jednak powinienem wziąć pod uwagę specjalną sytuację, chociaż ja właśnie mówiłem, że nikt nigdy nie bierze i wcale tak nie jest. - Panno Callahan. Jeśli nie ma pani do powiedzenia nic mądrego, proszę zastosować się do starej maksymy i nic nie mówić. Chciałam pomóc, chciałam sprowokować, nic tu nie trzyma się kupy. Odejmuję Gryffindorowi 20 punktów, za głupotę, skoro tak bardzo pani chce. Dodatkowo proszę mi napisać dwa eseje. Jeden pod tytułem "Dlaczego nie tolerujemy wszelkiego ataku fizycznego". Drugi "Victim Blaming - czym jest i dlaczego się mu poddajemy". Nie mogę odjąć pani punktów za słowa, których nie słyszałem i nikt mi nie chce przekazać. Jednak jeśli były to wyjątkowe wyzwiska na temat rodziny pana Eskila, jestem skłonny odjąć więcej. Zgodnie z życzeniem pani Dear, odejmuję Clearwaterowi jedynie 100 pkt, nie zaś 150, biorąc pod uwagę pomoc dwójki Ślizgonów. Przypominam też panu Eskilowi, że gdybym walnął w nos panią profesor i po pytaniu: Czy mnie oskarżasz o coś? Powiedziałaby - Nie, chyba nadal byłbym trochę winny, nie sądzi pan? Kwestię szlabanu zostawiam pani profesor. Beatrice na sekundę? Wstaję z miejsca i podchodzę do niewielkiej szafki, z której wyciągam kartkę na której prędko wypisuję skierowanie dla Eskila. Oddalam się z przyjaciółką od naszych uczniów. - Musi iść do psychologa, psychiatry jak najszybciej. Mógłbym pomóc, ale chłopak mnie ewidentnie nie lubi póki co, więc odpuszczę sobie, dopóki mnie nie poprosisz... Powinnaś była wcześniej nas poinformować, że twój uczeń ma aż takie problemy tym, jednak pewnie nie wiedziałaś... Jeśli nadal uważasz, że odjąłem punkty niesprawiedliwie i kara powinna być dla pani Callahan za prowokację, ja jestem gotowy zajrzeć do myślodsiewni, jednak tylko przy kimś trzecim, byśmy znowu nie stali po stronnie swoich studentów, nie rozumiejąc siebie... A teraz muszę trochę odsapnąć. Idę do gabinetu, modląc się byśmy więcej się nie kłócili. Mówię i przecierając oczy chcę chociaż chwilę posiedzieć sam, robiąc kilka potrzebnych eliksirów. Zacznę od jakiegoś eliksiru spokoju.
/zt?
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Odetchnęła z ulgą, zapadając się w pościeli, kiedy drzwi skrzydła szpitalnego zamknęły się, a ona w końcu została sama. Delikatny grymas pojawił się na twarzy Olivii, kiedy do jej nozdrzy doszedł zapach medykamentów i chloru, który miał towarzyszyć jej dzisiejszej nocy. Wizja spędzenia kolejnych kilku godzin w szpitalnym łóżku nie napawała brunetki radością, ale z wiadomych przyczyn musiała pogodzić się ze swoim losem, nie mając siły na kolejne protesty. - Cholera - zaklęła pod nosem, nakrywając się kołdrą po sam czubek nosa, kiedy skrzypiącego zawiasy obwieściły czyjeś pojawienie się, jęknęła na sam dźwięk. - Nie mam już nic do powiedzenia - oznajmiła hardo, chociaż wystarczyło jedno spojrzenie w niebieskie tęczówki, by zauważyć, że jest zwyczajnie zmęczona. Patrząc na brązową czuprynę, którą jako pierwszą napotkał jej wzrok, sądziła, że to Boyd postanowił wrócić, jednak kiedy chłopak podniósł głowę nie mogła uwierzyć własnym oczom - to był Max. Pisk radości opuścił malinowe usta dziewczyny, która zapominając o własnym zmęczeniu, ranie na ramieniu i fakcie, że ma na sobie jedynie piżamę, na bosych stopach podbiegła do niego, rzucając się na szyję. - Solberg, ty idioto - oznajmiła karcącym tonem głosu, chociaż nie można było odjąć czułości, jaka się w nim skrywała. Uśmiech radości wpełzł na dziewczęcą twarz, delikatnie unosząc kącik jej ust ku górze; przytuliła go mocniej, ignorując własny ból. Miała wrażenie, że minęła wieczność od kiedy widziała go ostatni raz, trwając chwilę dłużej w prostym geście, zanim przypomniała sobie o dystansie, jaki powinna utrzymywać między nimi. Nie zwróciła również uwagi na to, jak Ślizgon wygląda, zdając sobie z tego sprawę dopiero w chwili, kiedy odsunęła się na odległość dwóch kroków. W tym momencie przyjrzała mu się lepiej, odkrywając, że przypomina kupkę nieszczęścia, a w umyśle automatycznie zrodziło się pytanie - co tu robił? Ściągnęła brwi, naciągając materiał koszulki, by zasłonić odrobinę skórę ud. Od kamiennej podłogi w stopy bił chłód, który sprawił, że zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę. - Co tym razem? - zapytała, po dłuższej chwili ciszy, pozbawionej jakiejkolwiek reakcji ze strony Maxa, który zwyczajnie stał, wpatrując się w nią dziwnym spojrzeniem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał już serdecznie dosyć sterylności szpitalnego otoczenia. Najpierw mugolski przybytek, potem długie dni w Mungu, a teraz musiał fatygować się do szkolnej pielęgniarki w celu uzupełniania zapisanych mu przez uzdrowicieli ziółek. Wkurwiało go to. Chciał zażyć coś porządnego, co pozwoliłoby mu jakoś w miarę szybko wrócić do stanu używalności, a zamiast tego musiał zadowalać się jakimiś jebanymi naparami, żeby nie pozbyć się wątroby w trybie natychmiastowym. Do tego czuł się w tym zamku straszliwie zagubiony. Musiał ciągle pytać kogoś o drogę, lub dowiadywać się o jakiś podstawowych informacjach, jak jakiś żałosny pierwszak. Nic dziwnego, że wiele ludzi patrzyło się na niego jak na debila. W dość paskudnym nastroju wszedł więc do skrzydła szpitalnego, początkowo ignorując dochodzące jego uszu zdanie. Nie spodziewał się, że może być skierowane do niego, więc dalej stawiał kroki w kierunku gabinetu pielęgniarki, aż jakaś drobna sylwetka nie przeszkodziła mu w tym, rzucając się chłopakowi na szyję. Odruchowo podtrzymał ją w talii, by przypadkiem nie straciła równowagi, choć jego umysł gorączkowo próbował przypisać ten głos i brązowe włosy do czegokolwiek. Dopiero, gdy odsunęła się od niego i wyzwała od idioty zrozumiał, że już tę twarz widział. To od niej miał jedną z nieodczytanych wiadomości na wizzbooku, do których jeszcze nie dotarł, starając się odkrywać zakamarki przeszłości powoli, w odpowiednim do tego tempie. Jego zielone oczy nieco nieobecnie lustrowały jej twarzy, by próbować przypomnieć sobie jakikolwiek związany z dziewczyną fakt. Niestety, na darmo. - Tym razem? - Zapytał, nie bardzo wiedząc o co może jej chodzić. Odruchowo jego dłoń powędrowała ku włosom, w celu ich lekkiego potargania w geście nienaturalnego wręcz dla Solberga zakłopotania, lecz w ostatniej chwili przypomniał sobie o bliźnie, która bezpiecznie leżała zakryta pod nieco przydługawą obecnie grzywką, więc od razu opuścił dłoń, wkładając ją ponownie do kieszeni, by nie zdradzać się z jej drżeniem. - Olivia, prawda? - Zapytał w końcu uznając, że nie ma co dalej brnąć w tej niewiedzy samemu i najlepiej od razu zapytać, czy przypadkiem nie pierdolnął jakiejś wielkiej gafy. - Co Ci się stało, że tu wylądowałaś? Bo raczej nie odwiedzasz pacjentów w tym stroju chyba, że chcesz poprawić im humor. - Uśmiechnął się lekko, nieco rozluźniając spięte mięśnie. Skoro dziewczyna go przytuliła i wyzwała od idioty, to zapewne musieli się w miarę lubić. Postanowił więc zaryzykować tym małym żarcikiem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Nie potrafiła odgadnąć co skrywają zielone tęczówki Maxa, który wydawał się jej ...zagubiony? Była to pierwsza myśl, jaka przyszła Olivii do głowy, kiedy sama lustrowała go spojrzeniem. Cieszyła się z tego spotkania, tym bardziej, że od kilku tygodni chłopak się nie odzywał, nie chodził również na zajęcia, choć dziwnym trafem z każda jego nieobecność podczas lekcji była usprawiedliwiona. To wszystko wydawało się podejrzane, jednak zajęta własnymi sprawami i dbaniem o to, by wciąż zachowywać zdrowy dystans w ich relacji zwyczajnie odpuściła temat. Zwłaszcza, że nie był to pierwszy raz, kiedy spotkała się z tak długą ciszą z jego strony. Oczywiście martwiła się, ale pozbawiona najważniejszych informacji, albo chociaż ich strzępków - wszakże przestała należeć do grona bliskich mu osób - nie próbowała zaspokajać swojej ciekawości, wierząc, że w końcu wróci i oto był! Tylko jakiś inny. Zmarszczka na czole brunetki pogłębiła się, a wraz z tym pojawiły się pierwsze wątpliwości czy na pewno widok Maxa w tym miejscu powinien wywoływać w sercu ciepłe uczucia i te przyjemne dreszcze rozchodzące się po ciele, kiedy jego dłonie objęły ją w pasie. - Długo cię nie było, w zasadzie nie dawałeś znaku życia, więc założyłam, że coś się wydarzyło, ale no… mogłam się mylić - wyjaśniła, zdradzając niepewność nie tylko w tonie głosu, ale również mówię ciała - instynktownie w nerwowym geście zaczesała brązowe kosmyki włosów do tyłu, by swobodnie opadały na plecy i ramiona, przy okazji zakrywając wystający spod bluzki bandaż. Ślizgon uniósł dłoń jakby chcąc wykonać podobny gest, jakby zakłopotany tym, że stanął z nią twarzą w twarz. W momencie gdy zapytał o jej imię, serce w jej piersi wodzone intuicją przyspieszyło swoje bicie. - Tak, Olivia. Żarty sobie ze mnie stroisz? - zapytała, z pewnym przebłyskiem złości w głosie, chociaż na jej twarzy malowało się podobne do solbergowego zdezorientowanie. Miała ochotę dodać, że to wcale nie jest śmieszne, jednak wtedy ponownie zabrał głos odrobinę sobie żartując, czym nieco ją uspokoił. - Nie wszystkim, wybieram tylko tych najprzystojniejszych - odparła, puszczając mu oczko. Być może odpowiedź nosiła w sobie pewne znamiona flirtu, ale w jego przypadku nie umiała sobie tego odmówić, nawet jeśli wiedziała, że powinna. Zaraz jednak odkaszlnęła, doprowadzając się do porządku. - Mały wypadek, a ty? Dlaczego tu jesteś? - z tym pytaniem na malinowych ustach, obeszła go wokoło szukając oznak jakiś urazów, złamań czy śladów krwi jednak nic takiego nie zauważyła. Dlatego dla podkreślenia, że oczekuje wyjaśnień unosiła do góry prawą brew, a ręce ułożyła na biodrach.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby wiedział, gdyby pamiętał, zapewne już dawno dały znak. Nie tylko jej ale całej reszcie, która martwiła się o to, gdzie się podziewał i co się z nim działo. Flora musiała umierać ze zmartwienia, tak samo jak jego przybrana rodzina, choć tej przez długi czas później świadomie nie kazał informować. Chciał choć trochę kontrolować sytuację, która i tak była poza zasięgiem jego dłoni. Wiedział jednak, że zwalenie sobie wszystkich na głowę naraz nie było dobrym pomysłem, bo przede wszystkim potrzebował trochę spokoju, by móc sobie to poukładać. - No tak.. Nie myliłaś się. Byłem w Inverness, a potem trochę w szpitalu i jakoś tak… - Zdecydowanie daleko mu było do Maxa, którego znali tutaj od siedmiu lat. Był zagubiony i jakby speszony, nie wiedząc, co powinien mówić i komu ufać. Zazwyczaj ograniczał się do kilku ogólników, które zaspokajały ciekawość, ale czuł, że w tym wypadku będzie inaczej. W duchu był sobie wdzięczny, że udało mu się powstrzymać ten gest. Wiele blizn znajdowało się na jego ciele, ale ta wyjątkowo mocno budziła w nim pewien niesmak. Wolał więc, gdy zostawała przykryta, dzięki czemu łatwiej było mu udawać, że jej tam nie ma. Skupił się całkowicie na brunetce, która widocznie zmieniła front, gdy zapytał o jej imię. Powinien był się spodziewać, że jeżeli łączyła ich jakaś bliższa relacja, to spotkanie nie będzie najbardziej przyjemne dla dziewczyny, która nie miała pojęcia co się działo w głowie Maxa. - Przepraszam, niestety nie. Tak jakby mam amnezję. - Powiedział ściszając nieco głos, choć nie było ku temu absolutnie żadnej potrzeby. Czuł jednak, że jest to coś, za co powinien przepraszać, więc tak też postępował. - Przystojniejszego już na tej sali nie znajdziesz, więc nie musisz szukać. - Wystawił w jej stronę język, bo choć pewność siebie ślizgona leżała gdzieś pięćdziesiąt metrów pod ziemią zakopana i zapomniana, potrafił jeszcze sobie żartować. - Mały? Te bandaże wyglądały jakby kryły coś głębszego. Nadziałaś się na coś? - Zapytał nie do końca pewien, czemu akurat to rana kłuta jako pierwsza przeszła mu przez myśl, ale lepszy taki trop niż żaden. Czuł się nieco nieswojo, gdy Oli postanowiła go obejrzeć i zastanawiał, czy powinien cokolwiek mówić o tym, co go spotkało. Ostatecznie uznał jednak, że plotki i tak niedługo zaczną krążyć po szkole, więc lepiej, żeby sam przedstawił jej swoją wersję. - No więc jak mówiłem byłem w Inverness i trochę mnie napadnięto. Mam mały uraz… No wielu rzeczy, ale głównie to pamięć mi szwankuje. - Jak zwykle pominął część z napadem uważając ją za niezwykle prywatną. Jak dotąd podzielił się tym fragmentem wspomnień tylko z policją, która oczywiście nie zdołała złapać napastników. Liczył, że z czasem i on zapomni o tym nieprzyjemnym szczególe swojego weekendu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Inverness? Szpital? w zabawny sposób wydęła usta, jednak wystarczył jeden rzut oka na brunetkę, by zauważyć, że próbowała szczątkowe informacje ułożyć w logiczną całość, co ciężko było tak naprawdę osiągnąć. Dodatkowo wrodzona ciekawość, jaką w sobie miała zaczynała dawać o sobie znać, a kolejne pytania cisnęły się na usta, choć na razie powstrzymywała się przed wypowiedzeniem ich na głos. Przez chwilę pojawiła się również myśl o Florze, wiedziała że Puchonka jest przyrodnią siostra chłopaka, ale sądziła, że jako rodzina została poinformowana o tym, co mogło się wydarzyć. Nie przyszło jej do głowy, że i ona pozbawiona była informacji na temat Ślizgona. Co musiała przez ten czas czuć? Ile strachu i niepewności w sobie mieć? Nie była w stanie nawet sobie tego wyobrazić, a co dopiero postawić się na jej miejscu. Delikatny grymas pojawił się na twarzy Olivii, kiedy na chwilę zagłębiła się w odmęty własnego umysłu. W milczeniu przytaknęła głową na słowa padające z jego ust, że zrozumiała, chociaż tak naprawdę nic nie miało dla niej sensu. Postąpiła w taki sposób tylko dlatego, że nie po raz pierwszy znajdowała się w takiej sytuacji z Maxem, wiedziała, że jeśli sam nie znacznie mówić, nie można było naciskać; czas był tym czego chłopak potrzebował. Uwadze jej nie umknęły niuanse w jego zachowaniu, wydawał się być inny, co zauważyła już wcześniej, ale teraz nie miała już żadnych wątpliwości. - Chcesz pogadać? - zapytała, w zasadzie czysto retorycznie, bo zaraz chwyciła go delikatnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę swojego łóżka, w którym miała spędzić dziś noc - No, dobra. Ja chcę pogadać - przyznała zanim ten zdążył wyrazić swój sprzeciw, którego zwyczajnie się spodziewała. Nie dało się ukryć, że Oliv nie brakowało odwagi, a może była to po prostu głupota z jej strony? Podobnie, jak w przypadku Eskila? Gdy to pytanie rozbrzmiało w jej myślach, puściła rękę bruneta, jakby kopnął ją prąd albo doznała oparzenia, było to zaskakujące i zapewne nie umknęło jego uwadze. - Amnezję?! - wykrzyczała zaskoczona wyznaniem, zaraz zakrywając usta dłonią, kiedy jej głos odbił się echem od pustych ścian - Amnezję? - powtórzyła ciszej, siadając na szpitalnym łóżku. Naturalnie, poklepała miejsce obok siebie, zupełnie zapominając o tym, że powinna trzymać dystans, bardziej przejmując się stanem Maxa. Przez chwilę wpatrywała się w niego, przygryzając dolną wargę, by następnie zmienić pozycję - podciągnęła kolana pod brodę, pozwalając sobie na jeszcze kilka sekund nieco niezręcznej ciszy. - Głęboka ta amnezja? - kolejne pytanie, choć w jej mniemaniu wciąż bardzo bezpieczne opuściło malinowe usta, które pod wpływem maltretowania ich przybrały nieco ciemniejszych odcień. Nie umiała za to powstrzymać uśmiechu wywołanego kolejnym żartem, przypominając sobie, że kiedy ich relacja jeszcze się nie skomplikowała tego typu rozmowy stanowiły jej kwintesencję, podobnie jak bliskość fizyczna, od której ostatnio stroniła. - Mówisz? Hm… mogłabym poddać to wątpliwości - odparła, pozwalając sobie na trochę luzu, który po wydarzeniach dzisiejszego dnia był wskazany - ale o tej porze mało kto tu zagląda - dodała po chwili. Przygasła nieco, kiedy Ślizgon zainteresowała się jej raną,mimochodem poprawiła materiał bluzki próbując ukryć bandaże. - Zostałam podrapana, ale to naprawdę nic takiego. - zdecydowanie umniejszała temu, co znajdowało się na jej ramieniu, a więc zadrapaniu przez pazury harpii, jednak nie była pewna czy chce dzielić się z Maxem opowieścią o tej "przygodzie". Temat był cały czas świeży, ale czuła że jest mu to winna? Chociaż nie była w stanie wyjaśnić dlaczego. Dawniej nie miałaby problemu, żeby podzielić się z nim swoimi przeżyciami, charakteryzując się otwartością względem innych. - Wkurzyłam takiego jednego, a ten zmienił się w harpie i mnie zadrapał - wyjaśniła, zanim on wyznał co mu się przytrafiło, lekko pochylając się ku niemu jakby właśnie zdradzała jakiś sekret. Zaraz potem wróciła do poprzedniej pozycji. - Napad brzmi okropnie - przyznała - Ale za to słowa "mały uraz" jakoś tak, jak duże niedopowiedzenie? - chociaż wyrażała swoją opinię, ostatecznie jakby na końcu wypowiadanego przez nią zdania pojawił się znak zapytania.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać to mieli ze sobą wspólnego. Próbowali z porozrzucanych kawałków informacji skleić większy obraz, który dałby im jasność. W przypadku Oli chodziło jednak o ostatni miesiąc z życia chłopaka podczas, gdy dla Maxa chodziło tak naprawdę o całe życie. Udało mu się już uzbierać kilka szczegółów z wizzbooka i przeglądania swojego kufra w dormitorium, ale wciąż pozostawało więcej niewiadomych nich odpowiedzi. - No tak… Wiem, że teoretycznie uczniom nie wolno, ale chyba nie do końca wiedziałem co robię. - Wiedział, że był wtedy dość solidnie najebany, więc pewnie nie kontrolował swoich poczynań, co jednak raczej nie było najlepszym usprawiedliwieniem. Wciąż nie powinien przecież opuszczać terenu szkoły i Hogsmeade. Musiał liczyć na to, że jeżeli dziewczyna go zna, będzie wiedziała jak poprowadzić rozmowę i które zachowania były dla niego naturalne. Sam w końcu nie wiedział, czy zachowuje się jak dawny Max, czy przypadkiem nie zmienił się nagle pod wpływem amnezji. Starał się jednak nie wychylać, dopóki choć część przeszłości mu się nie rozjaśni. Dopóki nie będzie wiedział, komu zaufać i kto naprawdę był bliski jego sercu. Dał się pociągnąć na łóżko nie wiedząc do końca, czy ma ochotę na rozmowę z dziewczyną. Choć jej zachowanie wskazywało na to, że raczej mieli dobre relacje, w tej chwili nie był niczego pewien i zachowywał pewną ostrożność. Skoro jednak chciała pogadać uznał, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Potrzebował kontaktu z ludźmi, potrzebował informacji i wytchnienia od własnych myśli, więc uznał, że może to być dobra opcja. Syknął lekko, gdy Olivia podniosła głos. Nie spodziewał się tak nagłej zmiany głośności i to tak blisko swojego ucha. Do tego raczej nie chciał chwalić się wszystkim, że nie pamięta kim jest i co robi, więc fakt, że obecnie chyba całe skrzydło szpitalne usłyszało o jego amnezji był dla Maxa średnio wygodny. - Amnezję. - Potwierdził sucho, jakby nie chcąc pokazywać, co sam na ten temat sądzi i jak do tego podchodzi. Bolało go to, ile stracił i ile w wyniku tego urazu mógł sprawiać krzywdy innym, ale najbardziej bolał go fakt, że nie mógł nic z tym zrobić oprócz starania się poprawienia swojej sytuacji w jakikolwiek sposób. - No… Generalnie to chyba tak. Nie pamiętam zbyt wiele. Praktycznie nic… - Powiedział ostrożnie, ponownie odtwarzając w myślach to, czego zdołał się już dowiedzieć. Biorąc pod uwagę prawie osiemnaście lat życia był to naprawdę malutki promil całości. Z ulgą przyjął uśmiech z jej strony i tę niewielką przepychankę słowną. Powoli zaczynał lekko opuszczać gardę, z każdą minutą bardziej ufając, że dziewczyna raczej nie powinna chcieć go teraz skrzywdzić. - No widzisz. Brak konkurencji mówi jednoznacznie. - Poszerzył uśmiech, jakby właśnie udowodnił jakąś zajebiście ważną naukową tezę, choć były to tylko zwykłe żarty. Był ciekaw, co jej się przytrafiło, skoro utknęła w skrzydle szpitalnym z bandażem. I choć twierdziła, że to tylko lekkie zadrapanie ciekawił go jego powód. - W HARPIĘ?! Z kim Ty się bujasz kobieto…? I dlaczego uznałaś, że wkurwianie harpii to dobry pomysł? - No teraz to naprawdę miała jego niepodzielną uwagę, bo historia wydawała się mieć ciekawe podłoże. Spotkanie z harpią to jednak raczej nie było coś, co przytrafiało się ludziom na co dzień. - Weekend w spa to raczej nie był, ale no jak widać żyję. - Wzruszył ramionami, nie będąc gotowym wchodzić w szczegóły wydarzeń z tamtego okresu. Samo pobicie nie było dla niego tak bolesne jak to, co wydarzyło się później i fakt, że mógł skończyć o wiele gorzej. - Teraz już jestem prawie jak nowy. Miałem uszkodzoną rękę. I głowę. No i musiałem coś wziąć albo zjeść albo wypić, bo moja wątroba jest ponoć w tragicznym stanie, przez co muszę teraz uważać. - Rozwinął nieco swoją wypowiedź widząc, że Olivia raczej nie ma zamiaru tak łatwo mu odpuścić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Padający z ust chłopaka komentarz, sprawił, że ściągnęła brwi nie rozumiejąc, a jednocześnie domyślając się, co kryją te słowa. W niebieskich tęczówkach od razu można było dojrzeć, że wcale jej się one nie podobają. Mięśnie różowych policzków drgnęły, gdy zacisnęła zęby, powstrzymując się przed rzuceniem uwagi, która cisnęła się na malinowe usta; o tym, jakim idiotą jest, o braku słów dla jego głupoty i złości, która nadtrawiała uczucie szczęścia wywołane jego widokiem. Wiedziała jednak, że nie może tego powiedzieć, dlatego zwyczajnie przemilczała, jedynie lekko zaciskając dłonie w piąstki. Nie od razu też zauważyła ledwie dostrzegalną niepewność malującą się w zielonych tęczówkach, kiedy zwyczajnie oznajmiła mu, że to ona chce pogadać. Sama nie była pewna, co ma przez to na myśli, jednak wydarzenia tego dnia były naprawdę męczące, a widok Maxa przywołał wiele wspomnień, więc zwyczajnie nie potrafiła odmówić sobie jego towarzystwa skoro pojawił się w skrzydle. Wiedziała, iż w tym momencie łamie jedną ze swoich zasad, by trzymać chłopaka, jak najdalej od siebie, jednak w pamięci wciąż miała ich rozmowy, w których nie przeważały sprzeczki i pełne emocji słowa; te nie zawsze były przyjemne. Ciepłe uczucia wobec niego również nie wyparowały, nie dało się ich tak po prostu pozbyć, wyrzucić z własnego serca i przejeść na porządku dziennym do tego, że nic dla niej nie znaczy. Niestety tak to nie działało, o czym przekonywała się właśnie teraz. Martwiła się o niego, często przez ostatnie tygodnie bywał w jej myślach, choć natłok spraw, a może poniekąd również świadomość, że powinna trzymać dystans nie podzieliły jej, by bardziej zainteresowała się jego zniknięciem. W dodatku wiedziała, że chłopak ma Felka, który zawsze uratuje go z opresji. Nie była mu potrzebna przez ostatnie pół roku, dlatego doszła do wniosku, że i teraz jest zwyczajnie zbędnym elementem. Teraz czuła się trochę winna, że myślała w taki sposób, jednak czy to by coś zmieniło? Zapewne Solberg miał przy sobie Puchona, który pomagał mu uzupełnić luki w pamięci, bo ten nie wydawał się być aż tak zagubiony, nawet jeśli zachowywał się powściągliwie. Nie ulegało wątpliwości, że jej reakcja była dla bruneta zaskoczeniem, syk opuszczający jego usta wprawił ją w lekkie zawstydzenie; powinna mieć na uwadze, że Max ma pojęcia w jaki sposób reaguje. Delikatny grymas pojawił się na twarzy Olivii, który momencie kiedy przyznał, że praktycznie nic nie pamięta, pogłębił się. - A rozmawiałeś już z kimś? - zapytała, jakby też z pewną dozą ostrożności, choć domyślała się, że najważniejsze rozmowy przeprowadził, jak chociażby tą z opiekunem domów. Zwykła wymiana słów, nosząca w sobie znamiona żartu była również dla Gryfonki miłą odmianą, chociaż nie zamierzała przechodzić do tego na porządku dziennym, zaraz jakby się wycofując, gdy Max obdarzył ją szerokim uśmiechem. Oczywiście, że nie chciała go skrzywdzić, wydawała się być otwarta, nawet jeśli nie można było tego zachowania porównać z tym, jaka była kiedy się poznali. Dodatkowo Callahan miała w sobie coś takiego, że wzbudzała zaufanie innych, a ci chętnie z nią rozmawiali, chociaż Max pod tym względem był pewnym wyjątkiem. Wciąż nie rozumiała dlaczego nie powiedział jej całej prawdy o sobie, zwyczajnie ją ukrywając, kiedy wiedział, że stają się sobie coraz bliżsi, z resztą - wtedy po prostu zaczął uciekać. Słysząc pytania padające z jego ust prychnęła w odpowiedzi nie kryjąc przy tym rozbawienia, które wywołane było przez jego zaskoczenie, wszakże sam stawiał czoła gorszym przeciwnikom, tyle tylko, że teraz nie miał o tym pojęcia; musiała o tym pamiętać. - Po pierwsze nie bujam się z nim - zaznaczyła to w pierwszej kolejności, nawet jeśli przygryzanie przez nią dolnej wargi można było odczytać jako mijanie się z prawdą. Z drugiej strony Callahan nie była pewna czy wspólne treningi i to takie od czasu do czasu można było określić mianem "bujania się"; słowo to w odczuciu Oliv brzmiało za bardzo zobowiązująco. - Po drugie to nie było wcale tak. Widziałam, że jest zły i chciałam mu pomóc. Uwolnić tę złość, bo to jedyny sposób by osiągnąć coś na kształt spokoju a na pewno, by zacząć logicznie myśleć. Wiem to z własnego doświadczenia i sądziłam, że jak uwolni te wszystkie negatywne emocje to poczuje się lepiej, nie przemyślałam tego, że może mnie zaatakować, a może po prostu chciałam wierzyć że tego nie zrobi? - przy ostatnich słowach dziewczyna brzmiała dość niepewnie,jakby sama poddawała w wątpliwość to, jakiego efektu się spodziewała. Jak się okazało ten był średni. Ostatecznie też wzruszyła ramionami, chociaż bardziej do własnych myśli niżeli wypowiedzianych słów, teraz skupiając swoją na tym, co do powiedzenia miał Max. I rzeczywiście nie mylił się wysuwając osąd, że brunetka nie da za wygraną. - Więc nie możesz nic pić ani brać? - zapytała, chcąc się upewnić, chociaż tak to właśnie brzmiało, i czy była zła jeśli w pewien sposób ją ta informacja ucieszyła? Znała jego skłonności, nawet jeśli dowiedziała się o nich tak naprawdę przez przypadek. Miała tylko nadzieję, że Max dostosuje się do zaleceń, bo sama wizja tego, że postawił je złamać, a tym samym narazić swoje życie wywoływała na ciele Liv dreszcze, jednocześnie zmuszając serce do szybszego bicia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zauważył to nagłe spięcie na jej twarzy i zaciśnięcie dłoni w piąstkę. Czyli ona również nie była ślepa na jego słabości, o których sam dowiadywał się z domysłów i szczątków wspomnień, jakie udało mu się już odzyskać. Oznaczało to jedno, albo wiedza ta była naprawdę powszechna, albo Olivia należała do grona bliskich mu osób, które w jakiś sposób do tej informacji zostały dopuszczone. Jemu łatwiej było wejść w tę interakcję bez bagażu wspólnej przeszłości. Nie miał pojęcia o tym, co wydarzyło się między nimi jesienią, choć utracił też te miłe wspomnienia, gdy mieli okazję mocniej się do siebie zbliżyć. Obecnie nie wiedział, jak kojąco wpływały na niego rozmowy z nią i ile potrafił z siebie przy dziewczynie wyrzucić. Jedyne co wiedział to to, że się znali i na tym jakoś próbował oprzeć tę konwersację, nie pozwalając by zaszczepiona w nim niedawno nieufność przejęła kontrolę. Solberg miał to szczęście, że w szpitalu odwiedzało go wiele osób. Jedną z nich faktycznie był Felek, który potrafił podać mu dość dużo informacji, a jednocześnie przyprawić tym o dość podły nastrój. Solberg dowiedział się o licznych błędach własnej przeszłości, więc gdy otrzymał list od dyrektora Hogwartu, w którym ten nawiązał do jego niesubordynacji, nie był nawet aż tak zdziwiony. Cieszył się jednak, że mimo wszystko dostał jeszcze jedną szansę i miał zamiar ją wykorzystać najlepiej jak potrafił. -W sumie to z wieloma osobami. Kilka odwiedzało mnie w szpitalu, łącznie z Profesor Dear. - Nie wiedział dokładnie o co dziewczyna pyta, więc sam udzielił dość ogólnej odpowiedzi. Nie był nawet świadom tego, że podczas meczu quiddticha miał okazję rozmawiać z jej rodzonym bratem. W tej chwili brak wiedzy o przeszłości z Callahanami zdecydowanie wychodził mu na dobre. Widział te jej nagłe zmiany. Jakby nie mogła zdecydować się, czy pozwolić sobie na lekką rozmowę z Maxem, czy też trzymać bezpieczny dystans. Ślizgon nie potrafił ukryć zdziwienia, które wtedy malowało się na jego twarzy, choć nie artykułował wątpliwości na głos. Dał jej możliwość ominięcia tematu bojąc się, co może usłyszeć w odpowiedzi. Skupił się więc na historii z harpią, która to wydawała mu się naprawdę najciekawszym punktem tego nudnego, rutynowego dnia w Hogwacie. -No dobrze, dobrze nie bujasz się z nim. - Podniósł obronnie ręce, jednocześnie śmiejąc się lekko. -Wiesz... Wybacz, że to mówię, ale sama nie jesteś harpią, prawda? Nie mogłaś mieć pewności, że akurat ta metoda zadziała. Niektórzy lepiej reagują zostawiając pewne rzeczy w sobie. - Rzucił swoimi przemyśleniami w reakcji na tę opowieść. Rozumiał motywację dziewczyny, ale też nie do końca potrafił zauważyć, skąd ona wyszła. Chyba, że nie wiedział, że właśnie siedzi przed nim wila czy inna magiczna istota o podobnych zdolnościach. -Pić ani brać? - Początkowo kompletnie nie wiedział o co jej chodzi, wyrwany z kontekstu opowieścią o harpii. Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów. -A więc wiesz o tym? No nie, nie mogę. - Przyznał spokojnie, choć w żołądku poczuł dziwny ucisk, do którego powoli zaczynał się już przyzwyczajać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Jemu było łatwiej, jej znacznie trudniej, zwłaszcza, że nie wiedziała jaka wiedza była już w jego posiadaniu. Samo to, że ją kojarzył rodziło w głowie brunetki wiele myśli, jak i pytań - jak głęboko sięgała jego wiedza, ile faktów z życia znał, czy miał świadomość relacji jakie łączyły go z ludźmi? Mimo, że teoretycznie była w znacznie lepszej sytuacji mając wszystkie wspomnienia, to czuła się bardzo niepewnie, bo nawet nie wiedziała co może powiedzieć, a jakich informacji unikać, by przypadkiem nie wyrządzić mu przy tym krzywdy. - Profesor Dear jest naprawdę świetna, to opiekun domu do którego należysz. Pewnie bardzo przejęła się całą sytuacją, chociaż bardzo dobrze potrafi maskować emocje - powiedziała, uśmiechając się przy tym. Sama miała jeszcze kilka godzin do czynienia z panną Dear i w zasadzie wszystko, co o niej słyszało okazało się prawdą. Rzeczywiście, Olivia nie do końca wiedziała, jak odnaleźć się w obecnej sytuacji, wciąż żywe emocje jakimi darzyła Maxa nie pozwalały się być bierną, a tym bardziej obojętną wobec niego, jednocześnie miała świadomość tego, że a obecnym jego stanie nie można budować relacji; ta ich była w opłakanym stanie i mimo wszystko nie chciała tego przed chłopakiem ukrywać. Czuła, że to nie byłoby fair wobec Solberga, ani Felka czy jej samej - wyrzuty sumienia nie dawałyby o sobie zapomnieć. W odpowiedzi na malujące się w zielonych tęczówkach zdziwienie odpowiedziała cichym westchnieniem oraz opuszczeniem ramion, gotowa wyznać mu prawdę, ale wtedy podjął temat harpii, wywołując u brunetki rozbawienie, tym samym sprawiając, że na razie w czasie odłożyła swój monolog, podejmując temat, który rozpoczął. - A pasowałabym na wilę? - zaśmiała się w odpowiedzi, bo choć zdawała sobie sprawę z tego, że jest ładna - tak przeciętnie wręcz - to nigdy nie pomyślała, iż ktoś może wziąć ją za potomkinie tak pięknych istot jakimi były wile. - Proszę, ty też nie usprawiedliwiaj tego, co zrobiłam, bo oberwało mi się nie bez powodu - przyznała, chociaż mówiąc to Maxowi poczuła lekkie zawstydzenie, które stłumiło odrobinę złość, jaką wywoływała każda próba wytłumaczenia jej własnych czynów i tylko Dear patrzyła na to z głową pełną zdrowego rozsądku, czym jeszcze bardziej zyskała w oczach Gryfonki. Tor ich rozmowy zszedł na mniej przyjemne kwestie, co wywołało delikatny grymas na twarzy dziewczyny. Na samo wspomnienie czuła podobny ścisk w żołądku co Ślizgon, jednak starała się podchodzić do tego ze spokojem, a przynajmniej obecnie. -Tak, wiem - przyznała, nie rozwijając się nad tym, że dowiedziała się przez przypadek i tak naprawdę wykrzyczał jej to w złości. Wtedy wydawało się, że tak naprawdę on nie rozumie jej, ani ona jego. Komunikacja zaczęła między nimi nawalać, ale żadne nie kwapiło się do tego, by coś z tym zrobić. - Maximilian… - zwróciła się do niego pełnym imieniem, co zawsze wróżyło coś niedobrego i choć nie był tego świadom zapewne od razu to wyczuł - wystarczyło tylko jedno spojrzenie na twarz Olivii; ta przybrała poważniejszy wyraz, a w jasnych talerzach oczu wymalowany był smutek. Nim zaczęła mówić, wzięła głębszy wdech. Czuła się jak wtedy podczas ferii kiedy to z pełną premedytacją okłamała go w sprawie swoich uczuć, zrobiła to dla jego i swojego dobra, tym razem jednak miała nieco bardziej egoistyczne pobudki. - Jak zapewne zauważyłeś, wiem trochę o tobie czy twoim życiu, bo byliśmy ze sobą dość blisko, ale to z czasem się zmieniło. Więzi nas łączące rozluźniły się, a każde poszło swoją drogą i jakby… - zamilkła na kilka sekund. Nie przypuszczała, że będzie to takie trudne. Poniekąd dokonywała wyboru za nich oboje, odbierając tym samym go Maxowi, jednak wiedziała, podświadomie czuła, że jeśli teraz pozwoli sobie na to by się do niego zbliżyć, to gdy chłopak odzyskać pamięć, to ona na tym ucierpi, cena była zbyt wysoka, przynajmniej dla niej. Nie uporała się jeszcze ze wszystkimi emocjami, dlatego też nie czuła się na siłach - dystans wydawał się w tym przypadku łatwiejszy, a przecież ona zawsze szła na łatwiznę. Instynkt samozachowawczy działał, gdy w grę wchodziły uczucia. - wiem, że to brzmi egoistycznie, ale nie chcę wchodzić do twojego życia z buciorami. Z czasem na pewno uda Ci się odzyskać pamięć, wierzę w to, dlatego nieuczciwym byłoby wobec ciebie czy też Felka - głos Oliv zadrżał gdy wypowiedziała imię Puchona, jednak wiedziała, co ich łączy. Ba! Cały zamek wiedział - gdybym teraz postąpiła w inny sposób - przy ostatnich słowach próbowała się nawet delikatnie uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie grymas. Widząc mieszankę emocji w jego oczach dodała pośpiesznie, pozwalając sobie zamknąć jego dłoń w swoich - Oczywiście zawsze możesz na mnie liczyć, to akurat nigdy nie uległo zmianie, tak samo ja zawsze mogłam zgłosić się o pomoc do ciebie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie zaprzeczał, że mimo iż to on stracił pamięć czuł, jakby inni mieli w tej sytuacji nieco bardziej pod górkę. Różnica polegała na tym, że ślizgon nie miał pojęcia co traci, podczas gdy oni musieli patrzeć na człowieka, który był im bliski ze świadomością, że całe miesiące czy nawet lata znajomości i więzi, jaką udało im się stworzyć, przepadły i nikt nie potrafił powiedzieć kiedy i czy w ogóle wrócą. Do tego dochodziła kwestia tego, jak zachowywać się przy osobie z amnezją, by przypadkiem nie pogorszyć jej stanu. Sam Max najchętniej wyciągałby z nich wszelkie możliwe informacje mimo, że był świadom jak szkodliwe może to dla niego być. Już i tak niektóre rzeczy, o których się dowiedział, dość mocno wpłynęły na jego psychikę i nie pozwalały spokojnie odpoczywać w nocy. -Słyszałem o niej różne opinie. Niektórzy nazywają ją ponoć Arszenikową wiedźmą, ale na mnie zrobiła raczej pozytywne wrażenie. Oprócz tego, że chyba nie chciałbym jej nigdy podpaść. Domyślam się, że ta kobieta potrafi zabić z zimną krwią, jeżeli ktoś naprawdę podniesie jej ciśnienie. - Wyraził nieco szerzej swoją opinię na temat kobiety. Wspomnień o niej nie miał żadnych, choć był pewien, że takie musiały zostać kiedyś stworzone szczególnie, jeżeli bił się na ucztach powitalnych, czy korzystał z używek podczas trwania roku szkolnego. Miał pytać o to ciche westchnięcie i gest ramionami, ale dziewczyna już zabrała głos w innej sprawie. Normalnie nie miałby problemów z odczytaniem jej mowy ciała, lecz teraz musiał uczyć się wszystkiego i wszystkich od nowa. Gdyby tylko ktoś dał mu jakiś podręcznik, prostą instrukcję do życia, jakie posiadał, na pewno byłoby mu nieco łatwiej. Niestety, musiał zdać się na własną intuicję, co nie zawsze mogło się zgadzać z rzeczywistością. -Gdybyś była blondynką to bym się poważnie zastanowił. - Odpowiedział lekko, puszczając jej oczko. Nie miał pojęcia, czy widział kiedyś w życiu wilę i jak naprawdę oddziaływały one na ludzi. Jeżeli miał oceniać tylko urodę, to owszem Olivia była piękna. Nie wiedział jednak, jak ma się do tego wilowata magia, którą przejawiają te niezrównoważone emocjonalnie istoty. -Nie chciałem usprawiedliwiać, tylko zrozumieć. - Rzekł krótko, widząc jej zawstydzenie. Nie chciał pochopnie osądzać tamtej sytuacji, bo nie brał w niej udziału i znał tylko wersję jednej ze stron. W dodatku tej poszkodowanej. Sam nieco przygasł, gdy Olivia potwierdziła, że wie o jego słabości. Nie do końca liczyło się dla niego to, jak dowiedziała się o tym wszystkim. Bardziej czuł, że nie powinien obarczać bliskich, a ponoć dziewczyna była jedną z nich, takimi problemami, z jakimi wyraźnie musiał się w przeszłości borykać. Poczuł, jak serce na chwilę mu staje, gdy usłyszał pełną wersję swojego imienia. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Od kiedy tylko wszedł w kontakt z ludźmi wszyscy mówili do niego "Max". Czuł, że zaraz usłyszy coś, co mu się nie spodoba. Pozwolił gryfonce najpierw dokończyć, nim sam odpowiedział na jej słowa. -Ja rozumiem. To wszystko jest strasznie popierdolone i nie mogę wymagać od Ciebie, byś wskakiwała w to bagno, ale... - Na jego twarzy widać było pewnego rodzaju melancholię i ogromne zdziwienie, gdy wypowiadał kolejne słowa.- Co ma z tym wspólnego Lowell? Spotykacie się? - Nie do końca rozumiał ten związek, więc potrzebował wyjaśnień. Jakoś nie przeszło mu do głowy, że dwójka jego przyjaciół mogła się umawiać, a jednak czy Felek nie powiedziałby mu o tym wcześniej, gdy zapytał o dziewczynę? A może uznał, że w tamtym momencie, gdy Max naprawdę miał próżnię w pamięci, nie jest to najbardziej istotna informacja na świecie? Nie miał pojęcia i miał nadzieję, że Olivia mu to nieco rozjaśni bo zaczynał powoli się gubić w tej pozornie prostej konwersacji. -Dziękuję. Wiesz, nawet jeżeli nic nie pamiętam, nie znaczy to że nie możesz na mnie liczyć. Będzie musiała tylko nieco więcej mi tłumaczyć niż zazwyczaj. - Uśmiechnął się słabo, próbując odwrócić tę sytuację w żart, choć czuł, jak atmosfera nieco się między nimi napięła.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Zaśmiała się słysząc opinię chłopaka na temat Dear, który chyba jako jeden z niewielu odbył z nią najwięcej rozmów i tak naprawdę kobieta bardzo mu pomogła, czego Callahan miała świadomość. - Kilka razy podpadłeś - oznajmiła ze śmiechem - Ale to właśnie ona bardzo wspierała Twój talent do eliksirów i w pewien sposób bardzo Ci tym pomogła. Nie jest więc taka okropna, nawet jeśli sprawia takie wrażenie - nie omieszkała nie podzielić się tym, co ona sądzi na temat Dear, choć w przeciwieństwie do Solberg nie miała z nią za wiele do czynienia. Nie wiedziała w jaki sposób od zwykłych żartów udawało im się przechodzić do poważnych rozmów. Tak się działo bardzo często, zwłaszcza kiedy byli ze sobą bliżej, ale i tym razem tak wyszło. - Ciężko to wszystko pojąć, tak naprawdę - przyznała z głośnym westchnieniem, bo w tym momencie sama nie wiedziała, dlaczego wtedy kiedy Eskil wręcz nakazał jej uciekać, ona została. Chciała mu pomóc i właśnie tym początkowo kierowała się próbując go wkurzyć do tego stopnia, by wszystkie negatywne emocje znalazły w końcu ujście, ale czy był to jedyny powód dla którego została? Nie wiedziała w jaki sposób wyjaśnić to Maxowi, który z wielu rzeczy nie zdawał sobie sprawy, nawet kiedy jego pamięć była w stanie nienaruszonym. Trochę ją to bawiło, w pewnym stopniu irytowało i odrobinę złościło; nie była w stanie dokładnie określić tej mieszanki uczuć, która towarzyszyła jej w tym właśnie momencie. Gdzieś między tym wszystkim przewijał się również strach, który towarzyszył brunetce zawsze tam, gdzie obecne były też głębsze uczucia, jakimi mogła darzyć drugą osobę. Instynkt samozachowawczy odzywając się nakazywał ucieczkę. Wiedziała, że los nie jest sprawiedliwy, ani też łaskawy, dlatego nie próbowała nawet pojąć, dlaczego sprawił, że Max stracił pamięć, nie doszukiwała się w tym ukrytego celu, przyjmując to za fakt, z którym cała reszta, jak i sam Ślizgon musieli się oswoić i nauczyć żyć. Wystarczyło, że pełne imię chłopaka opuściło malinowe usta, a rzeczywistość odpowiedziała prawie natychmiast - powietrze między nimi stało się cięższe, oddechy mniej spokojne a spojrzenia poważniejsze. Widocznie nie musiał pamiętać o tym, że tylko w konkretnych przypadkach nie skracała jego imienia, by czuć, że kryło się za tym coś więcej. Instynktownie na pierwsze słowa opuszczające usta Maxa zacisnęła dłonie w piąstki, jednak szybko rozluźniła uścisk, chociaż pojedynczy mięsień na policzku dziewczyny lekko drżał, kiedy przygryzała zębami wewnętrzną stronę policzka, by przypadkiem na niego nie nakrzyczeć. - Nigdy nie chciałeś - oznajmiła z wyrzutem rozbrzmiewającym w tonie głosu, choć ie chciała tak brzmieć. Nie chciała wyciągać na wierzch tego, co miała mu za złe, bo przecież sama postanowiła iść naprzód, po co do tego wracać? Problem polega na tym, że Solberg nie pamiętał, a to jak się okazało to wiele utrudniało. Pytanie o Felinusa zbiło ją z tropu, spojrzała na bruneta jakby teraz ona mało z tego rozumiała, jednocześnie wiedząc, że nie powinna mieszać się w relacje chłopaków. - Mnie z Lowellem nie łączy absolutnie nic - odpowiedziała, dla zaakceptowania swoich słów kręcąc przecząco głowo Raczej to was łączy - oznajmiła, naprędce dodając - Ale to powinniście wyjaśnić między sobą. Próba obrócenia wypowiadanego przez nią zdania w żart niestety nie przyniosła dostatecznego efektu, bo Olivia jedynie blado się uśmiechnęła. Brunetce nigdy nie było łatwo rozmawiać o rzeczach, w których przewijały się jej emocje, tym bardziej, że Max tylko raz był ich świadom, a jednocześnie nie chciał chyba dopuścić do siebie myśli o nich, wierząc w idiotyczne kłamstwo dziewczyny.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Choć Olivia się zaśmiała, twarz Maxa nieco przygasła, gdy usłyszał, że już kobiecie podpadł. Miał tylko nadzieję, że nie miało to nic wspólnego z tymi paroma niezbyt chlubnymi wspomnieniami, które posiadał, choć pewnie bójka podczas Uczty Powitalnej na pewno należała do jednego z tych przypadków. -No tak, słyszałem, że jestem, hmmm, dobry? W temacie eliksirów. Nie wiedziałem, że mi pomagała. - Dodał nieco zamyślony, bo widocznie zawdzięczał kobiecie więcej niż mu się mogło wydawać. Może powinien zaczerpnąć języka u samego źródła i wypytać Dear o to, na czym ich relacja polegała dokładniej. Kobieta jednak nieco go przytłaczała w tej chwili i nie chciał się jej narzucać wiedząc, że i tak już sprawił wiele problemów. -Nie było mnie tam, ale jestem ciekaw, jak to musiało z waszej strony wyglądać. Myślisz, że ten chłopak ma do Ciebie żal o to? - Zapytał, choć nie wymagał odpowiedzi. Cała sytuacja z harpią była dość świeża i jeżeli dziewczyna nie chciała o tym głębiej rozmawiać z tego, czy z innego powodu, nie chciał jej do tego zmuszać. Aczkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że był ogromnie ciekaw szczegółów całego zajścia. Po raz kolejny ostatnimi czasy to jego rozmówca znajdował się w trudniejszej sytuacji. Wolny od wspomnień i uczuć ślizgon mógł jedynie próbować wyciągnąć z kontekstu to, co kiedyś łączyło go z drugą osobą, choć zazwyczaj nie było to tak oczywiste. Po Olivii widział pewne wycofanie, choć nie potrafił dopasować tego do czegokolwiek. Z jednej strony zachowywali się przyjaźnie, gdy z drugiej dziewczyna zdawała się kontrolować swoje odruchy. Rodziło to w jego głowie mnóstwo pytań, których jednak nie mógł zadać wprost. Przede wszystkim dla swojego samopoczucia. Nauczył się już, że zbyt wiele informacji naraz tylko mu szkodzi i naprawdę musi podchodzić do rzeczy spokojniej. Jeżeli zapomniał czegoś naprawdę ważnego był przekonania, że prędzej czy później wyjdzie to na jaw. Dlatego też nie drążył, nie pytał wprost i nie odchodził w rozmowie na inne tematy, próbując wyczytać coś z tego, co się między nimi obecnie działo. Niestety niektórych rzeczy nie dało się domyśleć bez kontekstu przeszłości. -Przepraszam... - Powiedział cicho, bo choć do końca nie potrafił powiedzieć czemu, czuł że powinien. Widać nie był najbardziej otwartą i skłonną do przyjmowania pomocy osobą. Czy miało to się zmienić? Tego nie potrafił stwierdzić, ale na pewno uznał to za dość istotną informację na własny temat. Obserwował jej zmianę mimiki, która jawnie pokazywała, że zbił dziewczynę z tropu. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wspomniała akurat puchona. Gdy się odezwała Max poczuł się jeszcze bardziej zdziwiony. -Nas? Nie... Niemożliwe. Wiedziałbym... - Zaczął mamrotać pod nosem, bo w tej chwili dość dużo rzeczy, których wydawał się być pewien nagle legło w gruzach. Przypomniał sobie tę nieszczęśliwą wiadomość na wizzie, ale zaraz powrócił na ziemię. To musiały być przecież żarty. Na pewno nie zapomniałby... -Wybacz Oli, muszę iść dopóki jeszcze złapię pielęgniarkę. - Wstał nagle, jakby przypominając sobie, po co pojawił się w tym miejscu. Wzrok miał nieobecny, tak samo jak umysł, który zdawał się krzyczeć. Nie miał pojęcia co się działo i czy chce wiedzieć, co dziewczyna miała na myśli. -Wracaj do zdrowia szybko. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w bardziej przyjaznym miejscu. - Posłał jej lekki uśmiech, po czym oddalił się w stronę drzwi gabinetu szkolnej pielęgniarki.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Uczniowie zbierali się powoli do Wielkiej Sali, by spożyć jedzenie, które zostało przygotowane przez skrzaty urzędujące głównie w kuchni nieopodal lochów. Chmary najróżniejszych grupek starszych i młodszych roczników powoli zasiadały do stołów, ale jednak nie on - zacisnąwszy mocniej zęby, jakoś musiał dostać się gdzieś indziej. Abraksan uderzył go z kopyta w taki sposób, iż ból promieniował nie tylko w okolicach barku, ale także dookoła, co zapewne wiązało się z siłą uderzenia i rozniesieniem tego na inne tkanki. Polana pegazów, jak na złość, znajdowała się z dala od zamku, a więc i dotarcie do niego bez możliwości teleportowania się pozostawało dość karkołomne. Chwile mijały - minuta po minucie, gdy niebo stało się już kompletnie szare, a chmury zapowiadały niepotrzebny nikomu deszcz. Pogoda była tak samo nieprzewidywalna momentami jak koń, który postanowił przelać własną zazdrość poprzez uniesienie tylnej kończyny. Każde poruszenie prawą ręką sprawiało niepotrzebny ból, dlatego nie bez powodu mało co nią manewrował, by się przypadkiem nie martwić dodatkowymi przemieszczeniami kości. Co nieco jednak wiedział, jak należy postępować, gdy nie istnieje możliwość użycia różdżki, w związku z czym nie zamierzał ryzykować żadnymi powikłaniami. Gdy Skrzydło Szpitalne stanęło przed nimi otworem, dość szybko został wzięty do badania, gdzie to usiadł na jednej z kozetek, siedząc prosto, choć był widocznie zmęczony. Odzwyczaił się od bólu i niebezpiecznych sytuacji, dlatego przetrawienie tego wszystkiego wymagało ciut dłuższej chwili, choć sama mimika twarzy stała się trudniejsza do odczytania. Czasami warknął, gdy odsunięcie bluzy i reszty koszuli sprawiało, że nerwy ponownie zostawały podrażnione, ale koniec końców się trzymał nieźle, w związku z czym jedynie trwał w znieczuleniach i kolejnych nastawieniach kości, by bark został przywrócony do względnego porządku. Wcześniejsze znieczulenia mijały. Niby powinien się spodziewać, że dojdzie do czegoś, ale nadal - nie posiadał daru przewidywania przyszłości, więc jedynie blado się uśmiechnął, jako że nie mógł niczego innego zrobić, gdy złamanie okazało się być poważniejsze. Jednokrotne Locus wystosowane przez Maximiliana nie wystarczało, a zaklęcia przeplatały się przez różdżkę pielęgniarki w ustalonym, określonym rytmie. - Dzięki... - podziękował w jego kierunku, choć nie spojrzał na długo w zielone tęczówki, wiedząc, że znalazłby w nich to, czego nie chciał. Współczucie było zrozumiałe, ale wolałby, ażeby nie były w zbyt dużych ilościach. I tak czy siak był cholernie wdzięczny, dlatego siedział w spokoju, czekając aż pewne rzeczy zostaną tym samym odbębnione. Odchylając głowę do tyłu i zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. Obserwacja, wypuszczenie? Raczej to drugie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Polana pegazów faktycznie nie mogła znajdować się dalej od skrzydła szpitalnego. Max już dawno zapomniał o obiedzie nie zwracając uwagi na tłumek wlewający się do Wielkiej Sali. Bardziej interesowało go wejście wyżej po ruszających się schodach, gdzie mógł oddać Felka w bezpieczne i zdecydowanie bardziej profesjonalne ręce. Nie tyle bał się o puchona, co po prostu zależało mu, by dostał odpowiednią opiekę. Złamany bark musiał nie być niczym przyjemnym, a Solberg nie chciał ryzykować podjęcia się próby pełnego wyleczenia Felka w obawie, że może coś pojebać i mocniej mu zaszkodzić. Dlatego też z pewną ulgą oddał go pielęgniarce, która oczywiście zaczęła od razu prowadzić wywiad i zajmować się nowym pacjentem. Max nie do końca wiedział, co powinien teraz zrobić. Zostać? Iść? Powiedzieć coś? A może oddać się milczeniu, upewnić, że z Felkiem jest wszystko w porządku i wtedy oddalić? Nie miał pojęcia, więc przez chwilę stał tam po prostu, nieobecnym wzrokiem obserwując tę scenę. Lowell błędnie zakładał, że znajdzie w jego oczach współczucie. Znajdowało się tam wiele, ale raczej nie to. Głównie troska i zakłopotanie zdawały się dominować teraz emocje ślizgona, który chciał jakoś to wszystko ogarnąć. -Daj spokój. Głupie kuce... - Wróciła złość na pegazy, której źródła wcześniej nie potrafił znaleźć, a teraz chociaż mógł uczepić się czegokolwiek. Po części czuł się winny, bo to on prosił Felka o pomoc z ONMS, ale też gdzieś z tyłu głowy wiedział, że nie było to ich winą, że pegaz postanowił zaatakować. -Trzymaj, dopóki pamiętam. - Uśmiechnął się lekko, oddając Lowellowi różdżkę, o której przypomniał sobie, gdy próbował wetknąć ręce do kieszeni, a ta okazała się być zajęta właśnie przez magiczny patyczek puchona. -Faktycznie trzeba się chyba mocniej zastanowić nad wiązaniem tych istot, zamiast nad sposobami ich odżywiania. - Zignorował dziwny wzrok pielęgniarki, która chyba była większą fanką zwierząt niż Max. Nie miał zamiaru tłumaczyć jej tego, co miał na myśli, skoro było to tylko nawiązanie do ich wcześniejszej rozmowy. Też czułby się spokojniej wiedząc, że Felka tak po prostu stąd wypuszczą. Choć w pewien sposób przyzwyczaił się już do szpitalnych wnętrz, nie mógł powiedzieć, że miał ochotę w nich specjalnie przebywać. Przynajmniej nie jako odwiedzający. W tej chwili chętnie przyjąłby miesięczny powrót na specjalistyczną opiekę, gdzie otaczał go przede wszystkim spokój i pewnego rodzaju odcięcie od prawdziwego, zewnętrznego świata.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
No tak. Kiedy szedł, kiedy się poruszał, zapominał o tym, że to nie jest ten sam Maximilian. Ciało to samo, wygląd ten sam, ale to, kto się w nim znajdował, pozostawało odmienne. Różne od tego, do czego zdołał przywyknąć. W pewnym momencie odczuł to i skarcił samego siebie pod kopułą czaszki. Obiecał, a nadal gdzieś wewnątrz... miał dziwne nadzieje. Zresztą, pozbawione większego sensu. Powinien się przyzwyczaić do tego, iż ludzie odchodzą, ale nie potrafił w prosty sposób porzucić tego, co zdołał zbudować na przestrzeni tylu miesięcy. Wkurzało go to, ale nie okazywał żadnych emocji skierowanych właśnie w tym kierunku. Prędzej pozostawał spokojniejszy, odcinając się od negatywnych emocji, które chciały wypłynąć z mowy ciała, ale na szczęście skutecznie mu się to jakoś udawało. Jakoś, bo zawsze mogło być gorzej, a ostatni trening z Robin przyczynił się do tego, iż nie zapomniał o tym, na czym budował samego siebie. Bark był zatem składany - ostrożnie, powoli, poprzez doświadczone ręce, gdy jego własna pozostawała niemożliwa do wykorzystania przy takim urazie. Prosty wywiad też musiał zostać udzielony, dlatego nie bez powodu podał to, co miało miejsce i zacisnął zęby mocniej, gdy jedna z większych kości przemieściła się pod wpływem Locus. Nie cieszyło go to, co miało miejsce - wszak wiedział, iż ten incydent na pewno jeszcze popłynie dalej. Raczej wolałby się tym nie chwalić na lewo i prawo, w związku z czym miał ochotę założyć ręce na klatce piersiowej, ale z oczywistych względów nie mógł tego zrobić. Zamiast tego poczuł narastające gdzieś wewnątrz skrępowanie, choć nie zamierzał do niego przyznawać. - Ta... trochę. Ale nie mam im tego za złe. - starał się podejść łagodniej do tej kwestii, a gdy został mu podany do zażycia Szkiele-Wzro, kiedy wreszcie najważniejsze prace zostały zakończone, nie czuł się na siłach, by móc to jakkolwiek przełknąć. Mimo to musiał, dlatego wziął głębszy wdech i tym samym lewą dłonią wlał sobie zawartość fiolki do gardła, otrzymując tym samym od pielęgniarki stabilizację na prawy bark. Żeby nim aż tak nie poruszać i nie ponowić pęknięć, które mogłyby powstać w wyniku nadmiernego poruszania. Nie miał Maxowi za złe tego, że poprosił go o pomoc. Wypadki się zdarzają, a i tak miał wiele szczęścia, że wcześniej użył Protego na bluzie. - Dzięki. Szkoda byłoby mi wyłożyć na kolejną od Fairwynów. - luźniejsze podejście powodowało, iż wewnątrz czuł się jakoś spięty. Na kolejne słowa się zastanowił, by potem otworzyć usta, zacisnąć na krótki moment wargi, wziąć głębszy wdech i podzielić się własnym spojrzeniem na sytuację. - Nah. To jeden odosobniony przypadek... nie uważam, by było to konieczne. - lekko się uśmiechnął, a przyjęcie eliksiru łagodzącego ból zostało odmówione prostym ruchem dłoni i krzywym spojrzeniem pielęgniarki, która nie preferowała takiego podejścia do bólu, z jakim chłopak nadal się borykał. Mimo to własne słabości znał i nie zamierzał przyjmować takiej mikstury. Pielęgniarka wystosowała w międzyczasie kilka badań diagnostycznych, badając kształt źrenic i podając czystą, szpitalną koszulkę, pozwalając na jej jak najmniej bolesne założenie poprzez użycie odpowiednich zaklęć. Mimo to nie zamierzał pozostawać tutaj z tak błahego powodu. - Wiesz... nie musisz tutaj stać. - lewa ręka musnęła różdżkę, co wywołało falę wspomnień po urazie z marcu. Przymknąwszy oczy na krótki moment, następnie je otworzył. Ton głosu był łagodniejszy, choć nie przekoloryzowany tym uczuciem. Nie bez powodu. Nadmierność jednej z cech mogła przynieść odwrotny skutek. - Za niedługo masz zapewne lekcje. Śmiało, idź zjedz coś, mnie za niedługo wypuszczą. - lekko uniósł kąciki ust do góry, choć był to niemrawy i słaby gest.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max z kolei niczego innego się nie spodziewał. Nie potrafił postawić się na miejscu Lowella, ale też nie mógł mu się dziwić. Patrząc na jabłko spodziewasz się po ugryzieniu zastać ten sam smak, co zawsze, a nie jakąś obcą gorycz, czy wykwintny smak bekonu. Powłoka potrafiła zmylić i ślizgon choć bardzo chciał jakoś ten efekt zniwelować, nie miał pojęcia jak. Przynajmniej przez większość czasu, bo obecnie miał już naprawdę duże pojęcie o tym, kim kiedyś był, ale to właśnie ta świadomość jeszcze bardziej zwiększała uczucie, jakby ktoś przygniatał go twardymi, ciężkimi, betonowymi blokami, które nie tylko przeszkadzają mu w normalnym funkcjonowaniu, ale i nie pozwalają mu uwolnić myśli spod swojego ciężaru. Fakt, że wielu rzeczy dowiadywał się praktycznie dzień po dniu sprawiał, że przytłaczało go to naprawdę mocno. W życiu wydarzenia te były raczej dość rozłożone w czasie, co pozwalało chłopakowi jakoś je przetrawić, a obecnie niestety został tego przywileju pozbawiony. Tak samo jak wszelkich środków, które mogły pomóc mu nieco ten stan zmienić. Czując się naprawdę niezręcznie patrzył na działania pielęgniarki, mimowolnie próbując wynieść z nich jakąś naukę. Przez te ostatnie miesiące zupełnie zresetował swój sposób patrzenia na otaczający go świat i wszędzie szukał informacji, które mogą mu się w przyszłości przydać, a że egzamin z uzdrawiania też zdać musiał, to tym bardziej starał się wyłapać poszczególne kroki przy naprawie wielokrotnie złamanego barku. Nie skomentował podejścia puchona do pegazów. Gdyby to był człowiek, pewnie naturalnym byłoby zrzucenie winy na jego charakter, czy gorszy dzień. Czemu więc zwierzę miało być inne? Nie chciał zadawać tego pytania, więc po prostu temat przemilczał spoglądając na buteleczkę ze szkiele-wzro. Sam mimowolnie się skrzywił, czując okropny smak tego gówna na języku. Nie zazdrościł Lowellowi, że musiał się "uraczyć" tym wywarem, choć faktycznie robił on swoją robotę. -Cóż, za jakość się płaci. Sam u nich rok temu kupowałem i różnica jest. - Przyznał, bo choć faktycznie te różdżki do tanich nie należały, spełniały swoje zadanie bardzo dobrze. Oczywiście nie w rękach Maxa, ale ogólnie były raczej niezawodne. -Zawsze warto wiedzieć, jak uspokoić jakieś zwierzę. A myślę, że istnieje jeszcze nie jeden ciężki pegaz na tej planecie. - Powiedział spokojnie, wpychając ręce głębiej do kieszeni i opierając się i ścianę obok kozetki, na której Felek był składany. Nie mógł powiedzieć, że był zadowolony, gdy Lowell odmówił przyjęcia kolejnego eliksiru. Mięśnie twarzy mimowolnie mu drgnęły, ale nie skomentował tego. Nie miał siły na podobne dyskusje, a wiedział, że zazwyczaj nie kończyły się one dobrze w ich wypadku. Dodał więc kolejną cegiełkę do rzeczy, które ciążyły mu na sercu i umyśle, powoli znów odpływając myślami, gdy ujrzał widok za oknem. Przypominał mu coś, choć nie do końca znał okoliczności tego zdarzenia. Wiedział tylko, że odwiedzał tu chłopaka, z którym rozmawiał na trybunach podczas meczu ślizgonów z puchonami, gdy ten był po jakimś wypadku i spojrzenie na szumiące w oddali drzewa przyprawiało go o mdłości i wiele negatywnych emocji, których nie potrafił teraz uporządkować i nazwać. -Hmm? - Jak zwykle odznaczył się elokwencją, gdy puchon sprowadził go na ziemię kolejnymi słowami. Już chciał odpowiadać, gdy na wspomnienie o jedzeniu niekontrolowanie prychnął, co próbował zmienić w odkaszlnięcie, ale wyszło mu to niezbyt zgrabnie. -Przerwa obiadowa jest dość długa, nie musisz się tym martwić. A lekcje zaczynam jeszcze później. Miałem mieć Historię Magii, ale profesor odwołał, więc mam trochę czasu. - Wyjaśnił, jak zwykle nie tłumacząc całej prawdy o swoim dość niechętnym stosunku do popołudniowych posiłków szczególnie tych, jadanych w Wielkiej Sali. Z lekcją jednak nie skłamał. Nie spieszył się więc nigdzie, a nawet gdyby to pewnie i tak by tu został. Chciał upewnić się, że puchon będzie odpowiednio zaopiekowany. -Chyba, że chcesz to mogę Ci tu podrzucić coś do żarcia. Nie wiem, jak wyrobisz się z obiadem jak karzą Ci tu siedzieć. - Zaproponował, bo niestety nie miał przy sobie nic, a tym bardziej jakiegokolwiek jedzenia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czasami wiele rzeczy zdawało się mieć znaczenie. Jedne mniej, inne bardziej. Składowa wydarzeń powodowała, iż student powoli nie wiedział, co ze sobą w tym kierunku zrobić. Wbrew pozorom czuł się zagubiony, a po pewne rzeczy powinien zasięgnąć jakiejś rady. Nic nie było proste i pozostawał tego świadom, ale zaczynało mu naprawdę brakować tych dawnych chwil. Minęły trzy miesiące, powinien już się przyzwyczaić. Teoretycznie. I tak sporo wytrwał, gdyż zawsze mógł dać się złamać znacznie wcześniej, ale nie wszystkie mury pozostaną w jednym i tym samym stanie. A, o dziwo... próba ukrycia własnych problemów wynikających z tego wszystkiego niosła ze sobą jedynie uczucie porażki i narastający brak pewności co do prawidłowości nie tylko tego, jakie zdarzenia miały miejsce, lecz także do istnienia własnego ja. Czy działania miały już jakikolwiek sens czy przekształciły się w proces zautomatyzowany, potrzebny do odbębnienia i przetrwania do następnego dnia. Lawirując między tym wszystkim, miewał swoje gorsze dni. Raz było lepiej, raz gorzej. Bark został powoli zaleczony, a do gardła wlał samoistnie Szkiele-Wzro, by powstrzymać skrzywienie nasuwające się na twarz, jakie to przyczyniało się bezpośrednio do powstania kolejnych wielu pytań. Brak odpowiedzi bolał. Nadal, ten eliksir gorzkością nie przejawiał tego, z czym borykał się na co dzień. Ba, był w tym porównaniu słodki - nawet jeżeli pegaz musiał mieć gorszy dzień i go tak potraktował. Jego podejście pod tym względem było specyficzne i nie zamierzał zmieniać własnego stanowiska. - Przyjemnie się z nimi współpracuje. - obrócił w lewej ręce parę razy drewniany patyczek, gdzie to ostrokrzew w swych zdobieniach królował pod względem wyglądu. Rdzeń pozostawał niewidoczny dla ludzkiego oka, choć samemu wiedział, z czym konkretnie miał do czynienia. Przedmiot ten wspierał sztukę czarnomagiczną, co nie było czymś mile widzianym, ale nadal - pozostawało użyteczne w sytuacjach awaryjnych. Dostęp do wiedzy z tej dziedziny pozostawał wysoce ograniczony, a wzmocnienie potencjału umożliwiało na zdobycie stosownego efektu mniejszym wysiłkiem i doświadczeniem. Cieszyła go taka możliwość, a dopiero niedawno miał okazję jeszcze raz zdobyć odpowiednie informacje. - Czasami się nie da. To by było prostsze, gdyby nie ta bariera antyteleportacyjna. - prychnął lekko, choć z widocznym zmęczeniem przelewającym się przez tęczówki. Lepiej byłoby uniknąć takiego losu, a życie raz po raz wskazywało na kompletnie odmienne plany, na co mógł albo zareagować pokornie, albo z tym walczyć. Mimo to, idąc dobrą radą, lepiej jest po prostu uciekać, podjąć się próby deportacji, aniżeli wiązać samego siebie bezpośrednio z ryzykiem uszczerbku na zdrowiu. Nie przyjął eliksiru, ale zauważył mimowolne drgnięcie mięśni, które miało miejsce na twarzy ucznia. Lowell wziął głębszy wdech, jakoby czując, że naprawdę, ale to naprawdę wiele rzeczy staje się mniej zrozumiałych poprzez brak odpowiedniego dialogu. Ukrywanie i unikanie. Brak zaufania? Być może. Student wolał zapytanie, wolał czystą rozmowę, aniżeli zauważenie czegoś, co wskazywało na pewne niedogodności. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie był wcale aż tak ślepy i pewne rzeczy był w stanie rozpoznać znacznie szybciej. Ale czy to było dobre miejsce do uświadamiania? Nie. Jednak poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. - Widziałem. - odparł już luźniej, starając się podejść do tego na spokojnie i bez zbędnych rzeczy jak chociażby skonfundowana mimika twarzy. - Chodzi o eliksir, mam rację? - postawił sprawę jasno, bo o ile zazwyczaj dawał czas i akceptował ciszę, ta zdawała się być niezręczna. Swoją postawą trochę różnił się od typowego Lowella, ale najwidoczniej cierpliwość mu się nie tyle kończyła, co została zawiedziona. Gdyby tak wszystko w sobie ukrywać, życie byłoby chujowe; parę razy poruszył naprawionym po czasie barkiem, siadając zgodnie z poleceniem jeszcze na kozetkę, by tym samym odczekać to, co było konieczne. Nie chciał napierać, ale te niedomówienia zdawały się uciskać każdą część jego własnego ciała i przyprawiać o ból. Samemu już nie myślał o tym, kiedy i gdzie ma lekcje. I tak czy siak obecnie pozostawał pod znacznikiem specjalnego traktowania z usprawiedliwieniem z przyczyn wypadkowych, więc w sumie mógł siedzieć tutaj tyle, ile dusza zapragnie. Sam fakt różnie rozwalonych lekcji zdawał się istnieć głównie z ogromnej ilości uczniów uczęszczających do szkoły, czego był doskonale świadom. - Zawsze możesz potem poprosić o coś jeszcze na kuchni. W sumie spoko, że odwołali ci ten przedmiot. - w sumie teraz znalazł sens, dla którego powód obiadu zdawał się być słabym argumentem na pozostawienie go w tym miejscu. Eliksir zaczynał działać, a kość odpowiednio się regenerowała, ale proces ten trochę musiał potrwać, w związku z czym siedział nieruchomo, przerzucając różdżkę raz do jednej, raz do drugiej dłoni. Nigdy nie przepadał za HM. - Nie trzeba, najwyżej sobie podejdę do skrzatów, może mnie nie wywalą z kuchni po tych dwóch pożarach wcześniej. - prychnął lekko, zaciskając wargi, bo jednak trzeba osiągnąć mistrzostwo piromanii, by przyczynić się do tak dziwnych incydentów w krótkim odstępie czasowym.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naiwnie liczył, że po takim czasie ludzie faktycznie przyzwyczają się do tego stanu rzeczy. Uczucia jednak nie dawały się tak łatwo zmylić i tu powstawał cały problem, z którym trzeba było się jakoś zmierzyć. Potrzebowali rozmowy. Obydwaj. Problem w tym, że chyba żaden z nich nie potrafił teraz się jej podjąć. Feli ze względu na to, co kryło jego serce i pewnie z jakiejś chęci ochrony ślizgona przed tym, co i tak już działo się w jego mózgu, a Max... Cóż, on nie wiedział jak to rozegrać. Czuł wiele. Zbyt wiele. Ubranie tego w słowa było chwilowo niemożliwe, szczególnie, gdy nie wiedział, jaki ostatecznie ta dyskusja powinna mieć wydźwięk. No i zostawał jeszcze najważniejszy punkt. Cholernie się tego bał. Ostatnie trzy miesiące zleciały mu na większych lub mniejszych kłamstwach, a część z nich wiedział, że będzie musiał obnażyć wraz z wątpliwościami, jakie w sobie dusił. Sama myśl o takiej konfrontacji sprawiała, że czuł się jeszcze gorzej, co oczywiście odbijało się na jego aparycji. -Są fachowcami. Ty potrzebujesz różdżki, oni klientów. Marka zobowiązuje. - Sam nie darzył swojego magicznego patyczka podobnymi uczuciami. Było to obowiązkowe narzędzie czarodzieja, owszem, ale jego kompletnie nie interesowało. Wręcz w pewien sposób odtrącało, co było jednym z powodów, dla których dziś nie miał go przy sobie i musiał posłużyć się różdżką Lowella. Szanował jednak dość nietuzinkowe podejście Fairwynów do rdzeni. Odważyli się zrobić to, na co inni nie mieli jaj i widocznie im się to opłaciło. Oko feniksa, które zasilało różdżkę Maxa raczej nie wyrosło na przyjaznym krzaczku, ani nie zostało wytworzone w probówce. -No cóż, gdyby nie ona, większość pewnie spierdalałabym w każdej możliwej chwili. No i wiadomo, zagrożenie z zewnątrz. - Cóż, sam nie był tutaj wyjątkiem. Wystarczyło wyjść do Hogsmeade, skąd wielokrotnie teleportował się gdzieś, gdzie uczniowie mieli wstęp wzbroniony. Był też pewien, że nie jest w tym jedyny. Parę razy spotykał znajomych ze szkoły w Londynie, czy innych miasteczkach, do których się udawał. Szczerze brakowało mu tej wolności a raczej anonimowości, jaką zapewniał Londyn. Mógł tam wtopić się w tłum bez myślenia o tym, co zawracało mu głowę tutaj, w szkole, gdzie wiele osób naprawdę go znała. Nie mówiąc już o tym, że poza zamkiem miał pełną swobodę czynów, z której wielokrotnie również korzystał. Nie chciał obecnie jednak do tego wracać. Za dwa tygodnie miało minąć pół roku, gdy postanowił rzucić to świństwo i niespecjalnie chciał to zaprzepaścić. Inaczej sprawa miała się z alkoholem i fajkami, za którymi naprawdę tęsknił. Spojrzał na Lowella, gdy ten zauważył ten mimowolny tik. Wciąż jeszcze łapał się na tym, że zapominał jak dobrze puchon go zna. Wkurwiało go to momentami, lecz teraz to nie był jeden z nich. Solberg prędzej nie chciał wywoływać niepotrzebnych konfliktów. Wciąż czuł się okropnie niezręcznie pakując się jakkolwiek w decyzje i życie Lowella, a jednak niektórych odruchów nie potrafił powstrzymać. Szczególnie teraz. -Przepraszam, to nie moja sprawa. - Powiedział szybko, nie patrząc już ani na studenta, ani tym bardziej na pielęgniarkę, która pewnie była tutaj i tak już świadkiem wielu rzeczy, przez lata swojej praktyki. -Dokładnie. Zawsze jest jakaś opcja. - Uśmiechnął się lekko, choć dobrze wiedział, że i tak tego nie zrobi. Raczej wskoczy na szybką herbatę wieczorem, by zabić smak tych cholernych ziółek, które wciąż musiał przyjmować. -Szczerze to liczyłem na powtórkę z Międzynarodowej Konferencji Magów z 1289 roku, ale cóż... Zawsze mogę skoczyć po notatki i ogarnąć to tutaj. Czy coś. - Historia magii może nie była zbyt ważnym przedmiotem w oczach większości uczniów, ale Maxa to nie obchodziło. Skoro wpadł w wir zajmowania się czymkolwiek to i ta pozycja znajdowała się na liście, a te wszystkie daty i nazwiska, wraz z ustaleniami prawnymi nieustannie mu się mieszały. Nic dziwnego, że musiał poświęcić na ten przedmiot nawet więcej czasu niż na ONMS. -Nie wywalą. - Powiedział szybko i pewnie, po czym lekko się speszył. -W sensie, nie zapomniały Ci tego, ale wkurw przeszedł. Oczywiście Gwizdek Cię do garów nie dopuści, ale myślę, że kanapką Cię poratują. - Wyjaśnił, wracając do lekkiego uśmiechu i choć ciało miał spięte, starał się, naprawdę się starał jakoś rozluźnić. Z kuchennymi skrzatami akurat rozmawiał dużo, więc nie tylko mógł wypowiedzieć się na temat tej sytuacji, ale i znał praktycznie wszystkie krążące po zamku plotki. A było tego naprawdę niespodziewanie dużo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie bez powodu trochę nie dawał sobie rady - a nawet bardzo. Choć nie okazywał tego po mowie własnego ciała, gdzie język był bardziej spokojny i pozbawiony nerwowych tików, nie bez powodu postanowił zasięgnąć porady. Dopiero za parę godzin, ale i tak być może umożliwiłoby mu to rozwianie wszelkich wątpliwości, które kryły się pod kopułą czaszki. Wierciły w niej, nie dawały spokoju, śmiały się głośno i wyraźnie, choć nie przedostawały na zewnątrz. Przynajmniej jeszcze. Wbrew pozorom potrzebował tego - zauważał, że pewne rzeczy się nie zgadzają (ponownie), a więc i wymagają podjęcia się bardziej stanowczych kroków. Albo inaczej - bardziej racjonalnych. Różnił się pod tym względem od starego Lowella, który zazwyczaj trawił wszystko w sobie. Odważył się poprosić o pomoc, tak jak inni korzystają z jego własnej. Nie chciał brnąć w błędne koło własnych myśli, dlatego opinia kogoś z zewnątrz - kogoś, komu ufa - mogłaby znacząco rozjaśnić sytuację, w której się znaleźli. Obydwoje. Nie odezwał się, choć samemu miał jedno pytanie, które samo nasuwało się na usta, gdy czekoladowe tęczówki, spokojne i pozbawione już wcześniejszego uczucia bólu przyjrzały się własnemu, drewnianemu patyczkowi. Dlaczego Maximilian nie miał różdżki? Samemu pamiętał, że ten jej nie brał specjalnie przed utratą pamięci. Dokładnych powodów nie znał, ale ten fakt nie uciekł mu sprzed oczu, a student skrupulatnie go zarejestrował, wiedząc, iż jest to jedna z tych cech charakterystycznych, która wiązała się bezpośrednio z feriami, ale nie tylko. Żadne słowo nie opuściło jego warg, choć gdzieś wewnątrz chciał na to zwrócić uwagę, podkreślić nietypowe zachowanie, które zauważył. - Przynajmniej szlugasa mógłbyś wypalić poza terenem zamku. - prychnął, wszak doskonale wiedział, że dla niektórych nauczycieli łapanie uczniów palących po kątach sprawiało ogromną przyjemność. Tak to wystarczyłoby się teleportować przed bramę Hogwartu, by móc cieszyć własne płuca nikotynowym zastrzykiem większego spokoju. Sam ostatnio więcej popalał, ale unikał robienia tego w szkole, a więc i to miejsce - mimo odległości - stanowiło idealną możliwość skorzystania z możliwości posiadanej w torbie używki. Pomijał już fakt ogromnej swobody, jaką dałyby bariery. Być może stworzenie świetlika umożliwiłoby bardziej spokojne podchodzenie do tego tematu? Najlepiej takiego trwałego? Bez konieczności przemierzania przez długą ścieżkę, bez konieczności spóźniania się potencjalnie na lekcje. Wyglądało to na całkiem dobrą opcję i student naprawdę zaczął się nad tym poważniej zastanawiać. Gdy zwrócił uwagę na ten tik i otrzymał wyjątkowo szybką wiadomość od Solberga, zastanowił się na początku, choć machnął dłonią bez słowa w geście, by ten się nie przejmował. Pewne kwestie zdawały się być zbyt gwałtowne, aczkolwiek Felinus nie był taki głupi, by nie zauważyć, że coś jest nie tak. Czy to w zachowaniu, czy to poprzez właśnie te charakterystyczne cechy, które wyróżniały się na tle pozostałych względem ostatnich trzech miesięcy. Coś musiało się dziać, ale obecnie, kiedy samemu musiał przemyśleć parę spraw, nie chciał wchodzić na ten grząski grunt. Uważnie za to stał się znacznie czujniejszy i wychwytywał wszelkie nieprawidłowości, które wydobywały się z mowy ciała Maximiliana. Było ich obecnie za dużo. - Ty wiesz, ehm... - spojrzał na niego, trochę czując skrępowanie w środku, które pozwoliło mu na przerwanie tej wypowiedzi, ale ton głosu miał naturalny i pozbawiony jakichkolwiek podejrzeń. - Prawdopodobnie za pół godziny mnie wypuszczą, bo to jest złamanie i nie musisz skakać po notatki, żeby się tutaj uczyć...? Tak szczerze, to po prostu nieopłacalne trochę. - lekko się uśmiechnął, spoglądając na bardzo krótki moment na jego twarz, choć nie było to wcale takie proste. Pójście do lochu w godzinach szczytu potrafiło zająć trochę czasu i prawdopodobnie obecnie zajęłoby to uczniowi dziesięć minut, a równie dobrze mógł się nauczyć tego wszystkiego w lochach. Coś mu tutaj ewidentnie nie pasowało, bo raczej nie zostawałby bez przyczyny. Poczucie winy? Tego nie wiedział, ale te nieprawidłowości wysuwały się na pierwszy plan wyjątkowo perfidnie. Samemu nie wiedział, czy w ogóle nauka w Skrzydle Szpitalnym pozostawała czystą przyjemnością. I znowu. Czekoladowe tęczówki dokładnie zarejestrowały odmienne zachowanie. Samemu, odchylając głowę do tyłu, przymknął na chwilę oczy, nadal czując ból w łopatce, ale - zgodnie z tym, co następnie powiedziała pielęgniarka - z możliwością wyjścia za niedługo. Bo, tak szczerze, sensu w trzymaniu Puchona tutaj nie było. Nie był nieprzytomny, nie miał jakichś uszkodzeń wewnętrznych, a samemu doskonale pamiętał, że w recepcji wystarczyło nawet, by Aslan go poskładał i nie potrzebował dalszej obserwacji. Świat magiczny pod względem możliwości leczenia obrażeń był niesamowity. - Może uda się nawet kawę do tego doprosić. - prychnął pod nosem, bo skoro wkurw przeszedł, to musiało wszystko wskazywać na to, że jakoś skrzaty nie trzymały w sobie żalu. Lekko poruszał prawą ręką, by sprawdzić, czy życie z nią nie sprawia (znowu) większego problemu, aniżeli czystej przyjemności z doświadczenia. - Dzięki raz jeszcze. - kiwnąwszy głową, nie powiedział, za co konkretnie, ale nadal - równie dobrze mógłby sobie tam leżeć na polance, a najwidoczniej Solberg posiadał rozum i godność człowieka, by nie pozostawić go na pastwę losu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Błędne koło i tak powstało, lecz w wyniku jakiejś pojebanej zamiany charakterów. To Max zawsze był tym, który chciał rozmawiać, wyjaśniać rzeczy i zrzucać z siebie ciężar pewnych niedomówień. Nagle jednak to on stał się tym bardziej skrytym i stroniącym od konfrontacji. Wynikało to głównie z potrzeby czasu, bo choć chciał, a raczej wiedział, że musi pewne kwestie w końcu poruszyć, w tym momencie nie potrafił tego zrobić bez nadmiernych i zdecydowanie tutaj niepotrzebnych emocji. Brak różdżki nie był już dla niego czymś niezwykłym. Zdarzało się nawet, że musiał się cofać w ostatniej chwili, bo zapomniał patyczka na jakieś zajęcia. Nie czuł się przywiązany do tego przedmiotu. Prędzej chodziłby wszędzie z kociołkiem, co i tak dość często robił, by skorzystać z każdej wolnej chwili do warzenia mikstur. -Święta prawda, chociaż jestem pewien, że jak wiesz co i jak to i na terenie wypalisz. - Znów karcące spojrzenie pielęgniarki poleciało w jego stronę, ale nie było w stanie zetrzeć tego łobuzerskiego uśmiechu z twarzy ślizgona, który na chwilę tam zagościł wraz ze znajomymi iskierkami, które pojawiły się w jego oczach. Niektóre instynkty ciężko było pokonać, choć wiedział, że musi naprawdę w tej chwili trzymać się na wodzy, by przypadkiem nie zaszkodzić sobie jeszcze bardziej lub co gorsza nie ranić kolejnych osób. Szczerze liczył, że Feli jak każdy inny uzna podobne zachowania za stres wywołany urazem i związany ze zbliżającymi się egzaminami. Tak było mu najłatwiej tłumaczyć się z tego wszystkiego, co właśnie się działo w jego głowie. Choć czasem czuł się źle, że okłamuje tyle osób, nie mógł inaczej postępować. Nie teraz, gdy choć pamiętał, nie wszystko jeszcze rozumiał. -No tak, oczywiście. - Najchętniej pacnąłby się w łeb, bo sam nie wiedział, czemu to w ogóle wyszło z jego ust. Puchon niańki nie potrzebował przecież, ale Max jakoś odruchowo uznał, że mógłby dotrzymać mu towarzystwa, choć tak jak tamten powiedział, przecież nie będą go tutaj trzymać wieki, a prędzej kilkadziesiąt minut. Choć warunki tutaj do nauki nie były wcale takie tragiczne, jeżeli akurat nikt nie darł się z bólu. -Jakoś tak nie pomyślałem o tym. - Uśmiechnął się, jakby próbując obrócić to w żart, choć sam nie do końca wiedział czemu, nastrój powoli mu spadał. Pojebany był ten dzień i to naprawdę na wielu płaszczyznach. -Kawę, herbatę, świeżo wyciskany sok... Może uda się ugrać coś więcej, jak więcej ich nie zjarasz. Wiesz, do trzech razy sztuka czy coś. - Skrzaty potrafiły czasem dać w kość, ale koniec końców raczej przebaczały mniej lub bardziej drobne błędy. Felkowi zdawały się dać amnestię, ale Max wątpił, by kolejny raz przymknęły oko na podpalenie im kuchni. -Daj spokój. To nie tak, że wyrwałem Cię ze szponów śmierci. - Pokręcił głową, bo oczywiście podpiął to pod sytuację z pegazem. Nie do końca widział tutaj inny powód do podziękowań ze strony studenta. -Zresztą sam sobie dość sporo pomogłeś. Zaklęcie obronne na bluzę? Niezły pomysł! - Musiał dać pochwałę tej idei. Chuj wiedział, co by było, gdyby ta powłoka ochronna nie przyjęła na siebie części ciosu. Może Max po raz kolejny patrzyłby, jak ręka żegna się ze swoim właścicielem? A może po prostu byłaby złamana nieco bardziej. Tego nie potrafił powiedzieć i w tej chwili raczej nie chciał o tym myśleć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ten dzień był dość pechowy, a wszystko jakoś mu się to układało w dziwny ferwor tików oraz dziwnych zachowań ze strony Maximiliana. Mimo to nie chciał naciskać - a przynajmniej nie tutaj, nie teraz - wiedząc o tym, że sam fakt wypadku wymagał odpowiedniego przetrawienia oraz dostosowania się do zaistniałej sytuacji. Owszem, mógł jakoś narzekać, gdzieś wewnątrz znajdowało się naprawdę sporo myśli, ale nie potrafił przejść obojętnie obok tego, co obecnie miało miejsce. Za każdym razem, gdy kolejny gest bądź uśmiechnięcie nie było naturalne, pod kopułą czaszki zapalała się jarzącym światłem czerwona lampka, która wskazywała na zaistnienie pewnego problemu. Albo czegoś, z czym na razie nie było dane mu się spotkać, a z czym prędzej czy później - wiedząc, iż rozmowa potrafi być zbawienna - postanowi się skonfrontować. Sesje z psychologiem wiele mu dały do zrozumienia w tej kwestii, dlatego też, nie chciał brnąć w coś, co przyczyniało się wcześniej do jego własnego upadku. Nie teraz. Co prawda nie zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, ale zmiany, do których się dopuścił, chciał, by były jak najlepsze i pozwoliły mu uniknąć popełniania kolejnych błędów, za których to cenę będzie płacił wyższą, niż dotychczas to miało miejsce. Samemu czuł się bardziej przywiązany do drewnianego patyczka, ale wynikało to głównie z tego, jak ostatnio postanowił się doszkolić pod tym względem, ażeby mieć stuprocentową pewność, że jakoś zdoła ochronić swoich bliskich. Pozwalało mu to rozszerzyć własne horyzonty i pojąć znacznie więcej rzeczy, aczkolwiek nie chwalił się tym na lewo i prawo, znając własne ograniczenia. - Nah, po co ryzykować. Chciałbym jednak wybrać tę lepsza drogę. - o której wspomniał mu dyrektor, aczkolwiek tego nie dodał. To wszystko od niego zależało, w jakich okolicznościach pożegna się z zamkiem. Czy poprzez sumienną naukę i poprawę własnego zachowania, czy jednak poprzez nadal łamanie szkolnego regulaminu, który powinien być respektowany, a zazwyczaj student żył własnym życiem, mając gdzieś to, co obowiązuje tak naprawdę wszystkich. Dzięki sesjom udawało mu się zrozumieć własny problem i znaleźć inne metody na odreagowywanie, gdy uzyskał odpowiednie skierowanie i wszystko zaczęło się bardziej rozjaśniać. Co prawda nie była to droga bez skazy, ale nadal - lepsza, niż gdyby uznał, że lepiej jest stać w miejscu i udawać, że wszystko znajduje się w najlepszym porządku. Nie, nie był ślepy. Nie był głupi, pozostawał wyczulony na najróżniejsze gesty. Im bardziej znał człowieka, im bardziej się do niego przyzwyczajał, tym częściej zauważał występujące błędy i dowiadywał się, że coś musi być na rzeczy. Nie rozpoczynał rozmowy. Nie teraz, choć naprawdę chciał jeszcze się skonsultować z kimś innym. Czasami miewał wrażenie, że od nadmiaru tej przeciwności eksploduje mu czaszka, a nie było to wcale przyjemne doświadczenie. Raz po raz, jakby jedynym lekarstwem było przysunięcie opuszek palców do własnej skroni. - Czasami się zdarza, co nie? Ale i tak doceniam gest. - starał się podejść do tych słów na spokojnie, posyłając lekki uśmiech w stronę Maximiliana, jakoby w sposób wspierający i udowadniający, że nic się nie stało. Samemu nie wiedział, czemu ten chciał z początku tutaj się uczyć, skoro za niedługo zostanie wypuszczony, ale i tak było to z jego strony miłe. Zawsze mógł uznać, że pierdolić solidarność i należy pozostawić Puchona pośrodku polany, gdzie powoli prawdopodobnie nadchodziła burza. Ferwor emocji i złego samopoczucia byłby wówczas gwarantowaną nagrodą główną - swoistą szóstką w totka. Dlatego reagował spokojnie, zachowując wszelkie podejrzliwości pod kopułą czaszki, by móc się do nich odwołać kiedy indziej, gdy przyjdzie na to wszystko czas. Choć nie można czekać i odkładać wielu rzeczy w nieskończoność. - Już raczej nie zjaram, bo na szczęście nie zdaję magicznego gotowania. Może nawet whisky się znajdzie? - obrócił ten fakt spalenia kuchni w żart, bo nie zamierzał iść w kierunku pracujących skrzatów w celu stworzenia czegoś nowego. Prędzej zabrałby to, co jest konieczne, ażeby uzupełnić brakujące kalorie i na tym jego wizyta w tym miejscu by się skończyła. Może te zaczną do niego podchodzić trochę inaczej, a może jednak wszystko obróci się przeciwko niemu - sam już nie wiedział. Mimo to teraz utulałby za kawę, bo pozostawał zmęczony wrażeniami po dzisiejszym dniu, choć ten ledwo co się znajdował w jakiejś niewielkiej części następnych godzin. Podniósł brwi na jego słowa, nie mogąc się powstrzymać od prychnięcia pod nosem i głębszego wdechu, gdy poruszenie barkiem nadal sprawiało trochę trudności. - Wiesz, mogłeś mnie pozostawić na pożarcie abraksanowi. Usiadłby mi dupskiem na ciało i pozostałaby po mnie plama czy coś - oczywiście mówię to w formie żartu. - uśmiechnął się w jego stronę, przybierając znacznie spokojniejszy wyraz twarzy, który przeplatał się ze zrozumieniem. Słowa dobierał ostrożniej niż wcześnie, nie stawiając własnego życia w kawałach czy czymkolwiek innym jako czegoś bezwartościowego i pozbawionego cenności. - Dopiero teraz zauważyłeś? - zacząwszy udawać swoisty foszek, zazwyczaj było widać minimalnie, że jakieś zaklęcie na bluzie się znajdowało. Tarcza nie pozostawała niewidzialna, a czasami jej fragmenty przebijały się przez czarny materiał ubrania. Felinus uśmiechnął się, przymknął na chwilę oczy i wziął głębszy wdech. Chciał podchodzić luźno, choć w sercu nadal znajdowało się wiele pytań. Zbyt wiele, by mogły zostać zignorowane. - Wpadłem na ten pomysł już trochę czasu temu. Powiem ci, że się mocno przydaje, choć zaklęcie trzeba odnawiać i tak. Absorptio, Protego i problem z głowy. - wytłumaczył na spokojnie. - Wiesz, może sobie dużo pomogłem, ale przynajmniej mi znieczuliłeś złamanie. I dotarcie tutaj było znacznie łatwiejsze, więc nie odejmuj sobie tej roli zbawiciela ze szponów śmierci. - gdyby mógł i gdyby znajdował się w wystarczającej odległości, sprzedałby Ślizgonowi swoistego kuksańca, a zamiast tego nadal siedział i czekał, aż wreszcie zostanie wypisany. Wyczuwał spięcie i wiedział, że brak rozmowy był w ich przypadku czymś nieodpowiednim, choć i tak czy siak rozmawianie w ten sposób pozwalało na uśpienie tego, co kryło się pod kopułą czaszki, gdy raz po raz się uśmiechał lekko i zdecydował, że żartowanie w sumie nie jest takie złe.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł to dziwne skrępowanie wiszące między nimi w powietrzu. Chciał od niego uciec, a jednocześnie nie potrafił, jakby jakaś niewidzialna siła sterowała jego zachowaniem i kazała tu zostać. W celu ochrony? Upewnienia się, że wszystko było w porządku? Sam nie wiedział, ale trwał w skrzydle szpitalnym, gdzie Lowell otrzymał w końcu profesjonalną pomoc, która zdecydowanie różniła się od jego amatorskich prób załatania szkód, jakie pegaz wyrządził. W głębi serca wiedział, że to dziwne spięte zachowanie nie przejdzie niezauważone i Lowell będzie ciekaw jego źródła, ale starał się o tym nie myśleć i oszukiwał się, że puchon może da z tym spokój jednocześnie doskonale wiedząc, że to nie będzie takie proste. W duchu układał już sobie wymówki, jakie mogły go wytłumaczyć z tego wszystkiego, gdyby faktycznie zaszła taka potrzeba. -I takich ludzi się szanuje. Zresztą głupio by było odpierdalać i miesiąc później udawać przykładnego człowieka. Raczej nikt by w taką zmianę z dnia na dzień nie uwierzył. - Bardzo dobrze wiedział przecież, że puchon chce powrócić w te mury jako nauczyciel, to też nie dziwił mu się, że ma takie a nie inne podejście. Choć doskonale zdawał sobie też sprawę, że nie zawsze było ono tak ukierunkowane. Wierzył jednak w to, że Felkowi uda się pójść ścieżką, którą postanowił obrać i osobiście uważał, że student naprawdę nadawał się na dydaktyka, więc tym bardziej chciał wspierać go w dążeniu do tego celu. Całe szczęście, że puchon nie pomyślał o tym, by w tym momencie cokolwiek próbować wyjaśniać. Nie odniosłoby to absolutnie żadnego skutku, a wręcz prawdopodobnie sprawiło, że Max spierdoliłby w podskokach jak wystraszona łania, uznając, że pilnie musi wywróżyć sobie z moczu jutrzejsze numery loterii, czy coś równie absurdalnego. Ani miejsce ani czas nie sprzyjały podobnym konfrontacjom, więc ślizgon błogo oszukiwał się, że skoro nikt tematu nie podejmuje, to żaden problem nie istnieje. Nieco niezręcznie odwzajemnił uśmiech, nie wiedząc, co jeszcze mógłby dodać. Czuł chorą potrzebę usprawiedliwienia się, choć żadnego tak naprawdę nie posiadał. Był jak zagubione dziecko we mgle, które szamocze się, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej ścieżki i co chwila wpadające na jakieś krzaki. -No tak, jeszcze gotowanie do zdania... - Sam nie wiedział czemu zapomniał o tym przedmiocie. Czy miał jeszcze czas i szansę zapisać się na ten egzamin? Nie. Czy, chciał mimo wszystko spróbować to zrobić tylko po to, by dojebać sobie jeszcze więcej roboty? Jak najbardziej. - A Whisky to nieco dalej niż kuchnia akurat. - Mrugnął do niego porozumiewawczo, gdy pielęgniarka znikała za swoimi drzwiami. Sekretny bar u Irka serwował więcej niż przysmak ślizgona, ale zdecydowanie wart był odwiedzenia przynajmniej raz w ciągu szkolnej kariery. Solberg był ciekaw, czy Lowell kiedyś tam był i kojarzy o czym ten mówi, czy weźmie go za wariata bądź uzna, że ten mówi o jakimś pubie w Hogsmeade. -No jasne. Kurwa od razu... - Powiedział widocznie poważniej, na tę sugestię, bo choć wiedział, że Feli żartował, jakoś myśl, że mógłby go tam zostawić sprawiała, że czuł dziwny ucisk na sercu i na żołądku. Mimo, że przecież nic zajebiście poważnego się nie stało. -Brzmi jak sens. - Uznał tylko, gdy Lowell wytłumaczył na jakiej zasadzie działała jego tarcza. Faktycznie widział tę dziwną poświatę na jego bluzie, ale jakoś specjalnie nie zwrócił na nią uwagi. Może właśnie przez fakt, że magia coraz mniej go interesowała? A może po prostu dla świętego spokoju wolał niektórych pytań nie zadawać. Opcji było wiele, a sam Solberg nie znał prawidłowej odpowiedzi na te pytania. -Daj spokój... - Przewrócił oczami, bo za żadnego zbawiciela się nie uważał. Miał wrażenie, że gdyby był sobą mógłby zrobić dużo więcej, a tak opierał się na jakiejś podstawowej, bazowej wiedzy, którą wciąż próbował jeszcze przyswajać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ślepota prowadzi do wzajemnego krzywdzenia. Udawanie, że wszystko opiera się na jednym i tym samym - kłamstwach, dzięki którym można jakoś wybrnąć, zdawało się nieść ze sobą jedynie widoczne zniszczenie. Ciche demony kryły się za tym faktem i student wcale nie zamierzał go tak szybko negować. Można udawać, ale ile czasu minie, zanim człowiek nie będzie chciał zwymiotować od tej gry aktorskiej, która wiąże się z naprawdę wieloma problemami? Niby powinien się tym nie przejmować, ale nie było to wcale takie proste, by mógł podejść do tego bez większego zrozumienia. Starał się zrozumieć te powody, dla których ukrywanie się było znacznie lepsze, a stosowanie wymówek - o wiele wygodniejsze. Być może z utratą pamięci przez Maximiliana porzucił też samego siebie w tym wszystkim, a może po prostu zauważał, że w pewne schematy nie warto brnąć i lepiej jest zwyczajnie porozmawiać. A wszystko stanowiło układankę, do której to rozwiązania można było dotrzeć mniejszym lub większym wysiłkiem. Sam student już nie wiedział - a przynajmniej na obecną chwilę - jaką metodą postanowi rozwiązać ten problem. Z emocjami, bez nich? Każde z rozwiązań posiadało swoje plusy i minusy, gdzieś splatające się w eterze własnych rozmyślań. Normalnie otwierają głowę i układają wszystko tak, jak powinno być. - prychnął, bo rzeczywiście te nagłe zmiany nie były wiarygodne i pozostawały pod istnym znakiem zapytania. Oczywiście wiele rzeczy mogło być jakoś wytłumaczonych, a sam Lowell nie zmienił się nagle w dobrego o przykładnego obywatela, ale nadal, starał się j jakoś poprawić własne życie, ażeby nie żałować decyzji. Ażeby nie poprowadzić samego siebie w kierunku istnej destrukcji, która wynikała głów je z problemów, z którymi to nie potrafił sobie poradzić. Samemu dzięki rozmowom też przygotowywał się do zawodu nauczyciela. Wykazywał się większym zrozumieniem i wreszcie nie traktował siebie jako kogoś, kogo należy poddać jedynie podaniu na pożarcie własnym rozmyślaniom. Zdołał się nauczyć i przyswoić fakt, że często wystarczy wybrać osobę i jej zaufać, po wielu miesiącach znajomości, by móc jakoś usunąć ciężar własnych myśli i rozjaśnić własną sytuację. Nie bez powodu nie podjął się zatem próby wyjaśnień. Wiedział, jak potencjalnie może się skończyć, w związku z czym postanowił się rozluźnić i zadecydować o rozmowie kiedy indziej. Gdy miejsce będzie korzystniejsze, a i w głowie zapanuje porządek rozwiązań danej sytuacji. - Zdajesz? - spojrzał na niego zaciekawiony, nie chcąc wywołać też dodatkowego skrępowania. Czuł to dziwne napięcie, jakoby gęstniejąca atmosferę i starał się jej jakoś zapobiec, by przede wszystkim to Solberg poczuł się znacznie lepiej. Sam raczej nie podjąłby się z własnej woli zdawania tego przedmiotu, wszak wysadzenie Hogwartu raczej nie znajdowało się w jego zainteresowaniach. - Słyszałem. - również zamrugał porozumiewawczo, wszak plotki się rozchodzą w ekspresowym tempie. I choć nie pił alkoholu w ogóle ostatnio, tak świadomość o istnieniu tego miejsca mogła być w jakiś sposób przydatna. Nie był, ale tyle lat uczęszczał do tej szkoły, że dziwnie by było, gdyby jednak nie znał wielu, jak nie wszystkich lokacji w zamku. Tym samym zauważył powagę w tych słowach. Coś z dawnego Maximiliana pozostało, na co pokręcił głową i wziął głębszy wdech, jakoby z zamiarem odmówienia pacierza, ale tego koniec końców nie zrobił, spoglądając w stronę patyczka. Ostrokrzew wyróżniał się i wcale nie był takim prostym wyborem, ale podejrzewał, że mimo tej współpracy, coś się zaczynało zmieniać. - Wiem, wiem, nie zostawiłbyś. - przytaknął, wykonując charakterystyczny ruch własnym podbródkiem. Prawda była taka, że nie sugerował tego Maximilianowi. Wierzył, że ten by go nie zostawił. Zresztą, moralność ludzka bywa momentami ciekawa, ale co do jednego był pewien - ucieczka w tym temacie nie wchodziła w grę. I wiedział o tym, nie zamierzając ubliżać temu faktu, w związku z czym jeszcze siedział - jeszcze, dopóki nie postanowiła podejść po odpowiedniej ilości czasu pielęgniarka. Ta rozmowa niby nie trwała długo, ale najwidoczniej sam się we własnych obliczeniach mylił. Jeszcze raz przebadała ramię chłopaka, by upewnić się, że nie doszło do jakichkolwiek dodatkowych urazów, a gdy po krótkim wywiadzie i tak było znacznie lepiej, kobieta zapisała coś w odpowiednim miejscu w ogromnej księdze osób, które musiały skorzystać z pomocy Skrzydła Szpitalnego, znikając na krótki moment. - Bo to jest sens. Dodatkowa szansa, gdyby nie udało się obronić przed jakimś zaklęciem. Zastanawiam się, czy nie dałoby się tego połączyć jakoś na stałe z bluzą, by magia nie przemijała, ale podejrzewam, że będzie to twardy orzech do zgryzienia. No, coś postaram się z tym pokombinować. - odpowiedziawszy, samemu chętnie wykonałby jakieś ubranie, które chroniłoby go przed prostszymi zaklęciami, a resztę - osłabiało. Oczywiście nie ciągle, wszak nie wszystko jest niezniszczalne, ale intrygowała go ta kwestia, w związku z czym gdybał sobie i coś zapisywał przy okazji pod kopułą czaszki. Jeszcze otrzymał dodatkowy eliksir do wypicia, który bez problemu przyjął, by następnie zostać poinformowanym, że może uczęszczać na lekcje, ale jeżeli ma zamiar, to może skorzystać z jednej godziny na odpoczynek, na co powiedział, że i tak na razie nie ma żadnych zajęć. - Nie dam i będę się droczył. - puścił oczko, już bardziej rozluźniony, gdy poprawił, o zgrozo, zwyczajną, bawełnianą podkoszulkę, na którą to nie mógł założyć ani krawata. Zresztą, obecnie i tak miał ograniczoną ruchomość - na jakiś czas, oczywiście. A przynajmniej nie powinien ruszać ramieniem. - I... można wracać do roboty. Nie no, aż tak do roboty to jednak nie. - prychnął pod nosem, chwytając za własną torbę i przyglądając się na krótki moment poświacie na sygnecie, by potem machnąć na to dłonią i schować parę rzeczy do podręcznego bagażu. - Ja chyba pójdę coś zjeść, wrócę do domu i się ogarnę jeszcze, a ty? - spojrzał na niego, lewą dłonią ściskając pasek od posiadanej na lewej części ciała torby.