Przeprowadzane są tutaj wszelakie zabiegi, które nie powinny być oglądane przez postronnych obserwatorów. Pomieszczenie nie jest duże, jednak w pełni wyposażone. W prawym rogu oddzielone jest miejsce idealne do warzenia eliksirów na bieżąco. Na środku znajduje się kozetka, która w przypadku poważniejszych zabiegów zastępowana jest przez bardziej profesjonalny sprzęt. Lewa ściana jest zastawiona przez różnorakie eliksiry uzdrawiające i innego rodzaju medykamenty.
25.01.2021 Lekarz prowadzący zabieg: Trinity A. Night Wizerunek: Brittenelle Fredericks Postać Czarodziejowej Duszy prowadzi: @Felinus Faolán Lowell.
Trinity już wcześniej została poinformowana o tym, z czym to wszystko się wiąże. Wyrwana poniekąd z pracy, wszak praca na dość poważnym stanowisku, powiązanym z operacjami najróżniejszej maści, wiązała się z naprawdę wieloma wyrzeczeniami. Tyle, ile te oczy zobaczyły, jak również tyle, przez ile te ręce przeszły, zdawało się nie mieć końca. Wszechstronnie wyuczona, choć z pewnym bagażem traum, w szczególności wpływających na nią na samym początku. Jasne, przenikliwe, poniekąd wchodzące w boski błękit, niewiele miały z nim wspólnego, bo panna Night nie przejawiała już niczego więcej wobec swoich pacjentów. Z ręki do ręki, traktowani niczym kolejne obiekty do uleczenia, już dawno empatia zdawała się przeniknąć w odmęty zapomnienia, przyczyniając się do monotonicznego wykonywania swojego zawodu. Czy to proste nacięcia skalpelem, w celu pobrania próbek, wszak na laboratorium także brakowało rąk, czy jednak w postaci osoby odpowiednio wykonującej swój zawód. Nie było to jednak do końca możliwe - swoiste mechanizmy obronne sygnatury magicznej, z którą to mają czarodzieje do czynienia na co dzień, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niezwykle skomplikowany obiekt w organizmie stanowi, nie pozwalał na wykorzystanie czegoś więcej. Zabraniał wręcz. Denerwujące - pomyślała, kiedy to przygotowywała wszystko do odpowiednich zabiegów, jak również mieszała tajemniczymi eliksirami, by chociaż sprawdzić, czy na pewno wszystkie warunki zostały spełnione. Liczne skalpele w teorii nie były potrzebne, w szczególności te niewielkie, podłączone do magicznej aparatury, aczkolwiek świadomość tego, z jak niewielkim obiektem będzie miała dzisiaj do czynienia, nie pozwolił jej na przejawienie jakichkolwiek oznak błędu czy nieprzygotowania. I chociaż nie podchodziła do tego emocjonalnie, nie mogła nagle się potknąć i skazać - jak, zresztą, zdołała się zapoznać - dwóch dziewczyn na konsekwencje do końca życia. Tym bardziej, że jednej z nich był wyjątkowo specyficzny, skoro zdołała stracić struny głosowe bez rozwijającego się zakażenia w organizmie. W pomieszczeniu panowała przyjemna, chłodniejsza temperatura, umożliwiająca nie tylko prawidłową pracę magicznych urządzeń, lecz także przeprowadzenia zabiegu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik - odkażone, pozbawione jakiegokolwiek ryzyka zakażenia. Jednocześnie Trinity zaczęła przebierać dłońmi, na których to jeszcze nie miała odpowiednich rękawiczek, szukając szkiełka o maksymalnym przybliżeniu. Różdżką nie byłoby zbyt prosto; nie bez powodu skupiła się, bez jakichkolwiek jednak objawów stresu. Wiedziała, że będzie miała przy sobie osobę, która zna się na eliksirach bardziej, niż ona, ale nadal. Ryzyko zawsze istniało - nawet jeżeli nie chciała się do tego obecnie przyznać.
Musiała przyznać sama przed sobą, że naprawdę stresowała się całym tym przedsięwzięciem. Wydawało jej się, że wciąż umykały jej delikatne, małe szczegóły, które mogły zaważyć na całym procederze. Więc powoli i skrupulatnie sprawdzała wszystko jeszcze raz. Recytowała schemat całego zabiegu i tego, co razem z panią Night miały zrobić. Powtarzała sobie w myślach ewentualne przydatne zaklęcia, choć było ich naprawdę niewiele. Nie znała się nazbyt dobrze na uzdrawianiu. Wiedza, którą posiadła na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy z pewnością była nikła w porównaniu do tego, co prezentowali sobą inni ludzie. Niemniej, nie zamierzała pozwolić na to, aby uczennicom stało się cokolwiek złego. Więc sprawdzała wszystko jeszcze raz. I jeszcze jeden. I tak do momentu, aż nie zasnęła, wyczerpana. Emocje nie opuszczały jej nawet podczas snu. W dzień planowanego zabiegu obudziła się o świcie i wiedziała, że nie zmruży już oka. Po prostu nie było na to szans. Więc wstała i zaczęła przygotowywać się, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Gorący prysznic jak zawsze pozwolił jej ukoić nerwy. Nerwowe sprawdzanie postępu w przygotowaniu eliksirów było procesem uspokajającym jej duszę. Zapach warzonych mikstur upewnił ją w przekonaniu, że naprawdę wszyscy byli odpowiednio przygotowani. Zarówno ona, jak i Violetta, jej siostra oraz pani Night. Nie mogli zrobić nic więcej, należało działać. Pojawiła się w skrzydle szpitalnym na dobre kilka godzin przed umówioną godziną. W odpowiednim miejscu w gabinecie zabiegowym rozstawiła kociołki, które nawet podczas transportowania ich z jej gabinetu do skrzydła, wciąż bulgotały cicho. Kiedy weszła do pomieszczenia, Trinity już tam była. Pieczołowicie odtransportowała wpierw eliksiry na odpowiednie dla nich miejsca, by potem podejść do kobiety, z delikatnym uśmiechem na ustach. - Beatrice Dear, bardzo mi miło panią poznać i współpracować dzisiaj - przywitała się, zwyczajowym dla niej gestem wyciągając dłoń w stronę czarownicy. Stres wciąż jej nie opuszczał, ale nie dawała po sobie nic znać. Za bardzo była wprawiona w kontrolowaniu wszystkich, nawet tych najmniejszych odruchów swojego ciała. Profesjonalna i zimna, czyli tradycyjna Beatrice Dear. Teraz pozostawało im tylko oczekiwać na pojawienie się dzisiejszych pacjentek.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Pierwszy raz od wielu miesięcy dała się nakłonić do tego, by nocować w rodzinnym domu. Wcześniej zażarcie się przed tym broniła, ale w końcu uległa. Głównie pod wpływem nalegań siostry skoro i tak miały z rana razem stawić się w Hogwarcie. Poza tym wciąż unikała przebywania w sroczym gnieździe po pamiętnym podpaleniu. W zasadzie spędzała tam tak mało czasu jak tylko mogła, wracając tam jedynie po potrzebne jej rzeczy, których w zasadzie nie było aż tak wiele. Dlatego też nowe miejsce do tego, by spędzić noc nie było taką złą opcją. Tym bardziej, że mogła ufać w zabezpieczenia nałożone wokół posiadłości Straussów. Wieczór spędziła jak za dawnych czasów w towarzystwie Jean, zajadając się fasolkami wszystkich smaków i... cóż raczej nie miała zbyt dużego wkładu w jakiekolwiek rozmowy, które miały miejsce. Potem przeniosła się do swojego dawnego pokoju, który nic się nie zmienił od jej wyprowadzki. Wciąż na półkach znajdowały się te same książki, te same pamiątki, a w szafie zaległy ubrania, za których noszeniem nie przepadała. Nie potrafiła zasnąć tej nocy. Jej umysł wciąż zasnuwały kolejne myśli dotyczące całego zabiegu, tego jak miał on przebiegać oraz różne inne, które uznały, że noc była idealną porą, by nawiedzać Krukonkę. Całą noc przetaczała się z jednego krańca łóżka na drugi, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej pozycji, w której mogłaby uciszyć głosy w swojej głowie i zasnąć. To było niemożliwe. W końcu jednak nadszedł poranek. Nie była w stanie nic zjeść przez zaciskający się z nerwów żołądek. Zresztą i tak nie była głodna chociaż ostatni posiłek jadła poprzedniego popołudnia. Wyszykowawszy się w końcu do wyjścia, postanowiły obie się przeteleportować w okolice szkoły. Violetta starała się zachowywać obojętność choć w jej kroku wyraźnie widać było pewną nerwowość w nieco zbyt energicznie i szybko stawianych krokach. Chciała już mieć to wszystko za sobą. Nie znajdowała się w pozycji, w której mogłaby się ze wszystkiego wycofać. Bez trudu odnalazły salę, w której miał się odbyć zabieg. Krukonka w pierwszej chwili przywitała się ze znajdującą się na miejscu Dear, której skinęła z szacunkiem głową, a następnie przeniosła spojrzenie uważnych ciemnych oczu na znajdującą się w pomieszczeniu Night. Nie podobała jej się ta zmiana. Już na Huxleya przystała pod wpływem perswazji Beatrice, a zastąpienie go kompletnie jej nieznaną magomedyczką wcale nie polepszało sytuacji. Nie ufała jej. Może i słyszała wiele na temat jej kompetencji, ale wciąż była to dla niej nieznana osoba, z którą nie miała wcześniej żadnego kontaktu, nie widziała jej w akcji, nie miała potwierdzonych opinii osób, których zdanie sobie szczególnie ceniła... To wszystko sprawiało, że w jej postawę wkraść mogło się nieco wrogości w momencie, gdy jej siostra podeszła do Trinity, by przedstawić je obie. - Dzień dobry. Jean, a to moja siostra Violetta - powiedziała Gryfonka, wskazując jeszcze ścigającą głową w momencie, gdy wymawiała jej imię. - Jesteśmy pani naprawdę wdzięczne. Obie. Prawda, Viol? Odpowiedziało jej jedynie nieprzekonujące skinięcie głową, któremu towarzyszyło jeszcze delikatne wzruszenie ramionami. Nie miała pojęcia czy dobrze robi i czy w ogóle ta decyzja jest słuszna. W zasadzie najchętniej spróbowałaby innego sposobu, gdyby nie to, że Dear uprzednio już ją zniechęciła do próbowania z przeszczepem od nieboszczyków.
Chłoszczyść. Dezynfekcja. Pedantyczna natura Trinity, wręcz zakrawająca o pewne, kompulsywne odruchy, nie pozwalała jej na pozostawienie nawet jednego, najmniejszego kurzu w gabinecie zabiegowym. Teoretycznie wszystko powinno być w porządku, niemniej jednak, poprawiwszy jasne kosmyki włosów, kobieta wcale nie była święcie przekonana, że jest tu czysto. Dopiero, gdy podjęła się własnych, bardziej zaawansowanych procedur przygotowywania pomieszczenia do przyjęcia dwóch dziewczyn - jednej do pobrania tkanki, drugiej do przekazania jej - trwało trochę czasu. Uzdrowiciel wiedziała, że o ile ryzyko pod względem odrzucenia, w wyniku więzów krwi, jest dość niskie, o tyle jednak zmaganie się z potencjalnymi skutkami jej niedopatrzenia mogłoby się ciągnąć przez bardzo długi czas. Nie bez powodu zatem pani Night przygotowywała to wszystko, pod własnymi, czujnymi oczami - tęczówki zdawały się uważnie lustrować otoczenie, niemniej jednak przesiąknięte były czymś w rodzaju komunikatu, by z nią nie dyskutować przez dłuższy czas. Jakby posiadała znacznie twardszy charakter, niż ktokolwiek mógłby się w rzeczywistości spodziewać. Zauważywszy kobietę, nie bez powodu poprawiła swój własny, uzdrowicielski płaszcz, spoglądając w jej stronę z podniesieniem brwi. Zastanawiała się, z kim przyjdzie jej tak naprawdę dokładniej współpracować - a, jak się okazało, była to babka równie silna co ona, trzymająca nerwy na wodzy; trzymane eliksiry były przekazywane na odpowiednie miejsca, natomiast całość gabinetu - przywracana do względnego, ludzkiego porządku. Przynajmniej według niej, wszak wolała sterylność. - Trinity Aviel Night. - najchętniej to oszczędziłaby sobie tych wszystkich formalności, przechodząc do ogólnego zagadnienia, w wyniku którego wszyscy tutaj, grzecznie i bez przepychanek, postanowili się spotkać. Na specjalnym stoliku już znajdowały się eliksiry, dzięki którym mogła stwierdzić zgodność tkanek w celu wykonania zabiegu; musiała jedynie poczekać na dziewczyny, które, zresztą, niedługo po tym przyszły. Racząc ją swoją obecnością, dwie bliźniaczki, podobne niczym kropla wody, aczkolwiek różniące się właśnie darem mowy. Z łatwością bystre i czujne oko kobiety wyłapało to, na co powinna zwrócić uwagę, by się nie pomylić. Zresztą, nie przyszła tutaj rozwiązywać jakichkolwiek kwestii zaufania bądź jego braku. Jej celem było nie zaprzyjaźnić się z pacjentkami, tylko, no właśnie. Wykonać swoją robotę. Jeszcze raz kiwnęła głową, jeszcze raz się przedstawiła jak poprzednio. - Wdzięczne czy nie, to się okaże w rezultacie końcowym. - powiedziawszy, kobieta postawiła od razu kawę na ławę. Potraktowała Jean nikłym uśmiechem, jakoby nie chcąc tym samym kierować tych słów w formie tego, czy w ogóle będą wdzięczne; kryły one w sobie bardziej głębsze znaczenie, kiedy to od razu pani Night zaczęła wszystko przygotowywać. Niemniej jednak... musiała pobrać odpowiednie próbki. - Dobra, dziewczyny, usiądźcie na kozetkach. Na razie sprawdzę, czy na pewno nie ma żadnych przeciwskazań, pobierając próbki materiałów i je porównując. Tak dla pewności. - poklepała dość naprędce odpowiednie miejsca, by tym samym, kiedy te wyraziły gotowość, wszak Trinity nie zamierzała mierzyć się z konsekwencjami braku zgodności tkanek, pobrała poszczególne z nich, korzystając tym samym z bardziej zaawansowanych metod identyfikacyjnych. Powoli, subtelnie, aczkolwiek z taką pewnością, jakby robiła to milion razy. Bo robiła; zaczęła powoli odczytywać to, co pisało jej pióro, jakoby tym samym dokładnie ten papier analizując. - Potem przejdziemy do zabiegu. Zgaduję, że pani Dear zapoznała was z tym procesem, tak? - kiwnęła w jej stronę głową, mając nadzieję, iż wszystko zostało odpowiednio przedstawione - bez niedomówień.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Mogła się tylko domyślać, jak ogromne emocje towarzyszyły im wszystkim. Sama Beatrice była bardziej niż zestresowana całym zabiegiem, bo przecież nigdy nie podejmowała się tego typu działań. Przez znaczną część swojego życia naiwnie sądziła, że eliksiry to przede wszystkim mieszanki przeróżnych ziół i ingerencji, tworzące recepturę, która ratowała życie innych ludzi, bądź je udoskonalała. Wcześniej nie myślała nad tym, w jaki konkretnie sposób się to odbywa. Nie wiedziała, że prócz odpowiedniego eliksiru niezbędne jest gro informacji koniecznych do tego, aby wiedzieć, że przy tym konkretnym schorzeniu pomoże waleriana a przy tym jagody jemioły. Przynajmniej przez bardzo długi czas nie zwracała na to kompletnie uwagi. Traktowała rośliny jako niezbędne składniki. Nie jako elementy ratujące życie. Teraz, kiedy miała być jedną z osób decyzyjnych w przypadku tak trudnego zabiegu, wszystko nabierało kompletnie nowego znaczenia. Widziała, że tutaj nie wystarczy to, co wiedziała. Więc przygotowywała się przez wiele, naprawdę wiele miesięcy do tego wszystkiego. Od razu spodobał jej się fakt, że Trinity wydawała się być równie mocno stąpającą po ziemi osobą jak i ona. Od razu wzbudziła jej większe zaufanie, bo Beatrice wyczuła, że może liczyć na pełen profesjonalizm. Bardzo dobrze. Nie lubiła pozostawiać cokolwiek w ramionach niepewności. Wszystko musiało być idealnie i skrupulatnie zaplanowane. Była metodyczna. Kiedy coś szło nie po jej myśli, frustrowała się, ale momentalnie znajdowała nowe, odpowiednie rozwiązanie. Podświadomie czuła, że ma do czynienia z kimś bardzo podobnym pod tym względem. Czyli los dziewczyn był powierzony w naprawdę bardzo dobre ręce. Nie musiały długo czekać na pojawienie się dziewczyn. Akurat tyle czasu, aby Beatrice zdążyła się przygotować psychicznie i fizycznie do tego, co tutaj zamierzały robić. Kiedy drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia weszła Violetta oraz Jean, Dearówna posłała w ich stronę zachęcający uśmiech. Nie pasował on do jej normalnie zimnego wyrazu twarzy, ale czuła, że w tym momencie był koniecznym. Nie wtrącała się, kiedy Trinity zaczęła od podstawowych zadań, czyli sprawdzenia, czy aby na pewno wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przyglądała się temu bez zbędnych komentarzy z zaplecionymi rękoma na wysokości piersi. Dopiero wywołana do tablicy, pospieszyła z odpowiednimi wyjaśnieniami. – Tak, dokładnie wiedzą, jak ma wyglądać cały zabieg. Niemniej, przypomnę: pani Night w pierwszej kolejności pobierz od Jean komórki strun głosowych. Następnie ja zacznę podawać przygotowane przeze mnie eliksiry, aby odbudować to w jak najszybszym czasie. Nie będzie to przyjemne, o czym również już wiecie. Następnie pani Night przeszczepi pobrane komórki do ciała Violetty. A potem znów przyjdzie czas na stosowanie odpowiednich eliksirów. – nie czuła konieczności zagłębiania się w jakieś większe szczegóły. Przecież wszystko zostało już wcześniej szczegółowo omówione, teraz było kwestią przypomnienia całego procederu. Spojrzała w stronę krukonki, nieznacznie unosząc jeden kącik ust ku górze. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka godzin będziesz w stanie wydawać z siebie pierwsze dźwięki. Choć nieco zmienionym głosem, to jednak z czasem powinna powrócić całkowita zdolność mówienia
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przez pewien czas przyglądała się jeszcze uważnie uzdrowicielce. Była zdystansowana, chłodna i całkowicie skupiona na swoim zadaniu. Krukonce się to podobało i być może dlatego stwierdziła w końcu, że być może jednak Night jest faktycznie dobra w tym co robi. Miała jedynie nadzieję na to, że z takim nastawieniem szybko przejdą do tego po co tu w ogóle przyszły. W końcu nie było już co zwlekać skoro wszystko było ustalone i przygotowane do samego zabiegu. Zgodnie z poleceniem wraz z siostrą usiadła na kozetce, czekając na to aż Trinity w końcu pobierze próbki, by upewnić się czy na pewno wszystko wyglądało tak jak powinno i cały zabieg będzie mógł się odbyć. Nie było to jakoś szczególnie nieprzyjemne. Na pytanie medyczki odnośnie tego czy były zaznajomione z całym procesem jedynie skinęła głową, gdy Jean udzieliła wokalnie twierdzącej odpowiedzi. Jej zniecierpliwione spojrzenie przeniosło się na Dear, gdy ta tylko zaczęła na nowo tłumaczyć na czym będzie polegał zabieg. Znała już na pamięć cały przebieg przeszczepu i mogłaby z sukcesem wykonać lipsync do jej monologu. Nic dziwnego, że skumulowana przez wiele miesięcy milcząca frustracja wymalowała się w tej chwili na jej twarzy w wyrazie, który wyraźnie mówił please, hurry the fuck up. Wiedziała już dokładnie na czym polega zabieg i jakie mogą być po nim komplikacje, wysłuchała już tego co czeka ją po tym jak się uda, a także o ewentualnych zagrożeniach. Skoro już się zdecydowała to nie chciała tego wszystkiego przedłużać.
Trinity pozostawała świadoma tego, iż to nie jest takie hop-siup. I chociaż miała co do tego kilka wątpliwości, wszak nie zawsze można odpowiednio zaradzić poszczególnym wypadkom, nie mogła mimo wszystko i wbrew wszystkiemu odmówić. Chęć zyskania nie tylko doświadczenia, wszak empiryczne pragnienia przedzierały się przez jej czaszkę, każąc wręcz, przystawiwszy różdżkę do jej piersi, postąpić tak, a nie inaczej. Niemniej jednak nie zamierzała odmówić w żaden sposób - nie zamierzała, bo wreszcie coś się działo. I nie traktowała tego do końca jako rozrywkę, nadal stąpając twardo po ziemi, niemniej jednak wreszcie coś się działo. Wreszcie mogła zająć się czymś innym niż nudnymi przypadkami z Munga, jako że ciągłe czynności pozostały mechanicznie przystosowane. A tu pierdolnąć zaklęciem, a tu uleczyć, złamana noga? Poskładać, podać Szkiele-Wzro. Ugryzienie poszczególnego, magicznego stworzenia? Wszystko jest tak samo nudne, monotoniczne, pozbawione nowych rzeczy. Najwidoczniej pani Dear była wręcz jej wybawczynią od ciągłej rutyny, w związku z czym, nawet jeżeli zachowywała się tak chłodno, gdzieś pod sklepieniem skóry czuła ziarenko swoistej, ludzkiej ekscytacji. Zmęczona już wcześniejszymi przypadkami, powtarzanymi jak mantra, czuła więcej siły, zajmując się tym, określonym problemem. A może się rzeczywiście uda i nie będzie wcale aż tak źle? Chuj wie, ale ona była gotowa zaryzykować. Co prawda nie zamierzała dopuścić jakichkolwiek błędów, co nie zmienia nadal tego, iż różniło się to od ciągłych rzeczy, z którymi miała do czynienia. Normalnie czuła się jak dziecko, które na Gwiazdkę dostało wymarzony prezent. Dokładnie wszystko zdezynfekowane, bez zbędnego dotykania, bez jakichkolwiek problemów. Temperatura prawidłowa. Wilgotność również. Wszystko pozostawało gotowe do zabiegu - lecz te warunki nie mogą trwać przecież wiecznie. Nie bez powodu zatem pani Night pobrała odpowiednie tkanki, by tym samym je porównać za pomocą specjalistycznego urządzenia. I, jak się okazało, gdy odczytywała wyniki, wszystko wyglądało na to, iż dziewczyny nie stanowią dla siebie wzajemnego zagrożenia. Wsłuchując się w to, co wypowiadały usta Beatrice, powoli przygotowywała wszystko - specjalną kozetkę z narzędziami, które umożliwiały jej działanie pod precyzją, minimalne skalpele wręcz, wszystko dopięte lekami, które będą musieli podawać. Przynajmniej na początku, pomijając fakt konieczności znieczulenia obu z nich, by nie odczuwały niepotrzebnego bólu. - Teoretycznie za kilka godzin, ale może być z tym naprawdę różnie. Bo nawet jeżeli powiążę ze sobą tkanki, zakończenia nerwowe mogą regenerować się przez długi okres czasu. - mruknęła, spoglądając na dziewczyny, a innym razem na przedstawicielkę rodu Dear. Nie nastawiała się nader optymistycznie, będąc prędzej realistką w tymże działaniu, aczkolwiek nie zamierzała bawić się w słodkie słówka, preferując prędzej szczerą prawdę. Kawa na ławę, bez zbędnego pierdolenia. To, co zresztą, chcieli wszyscy usłyszeć. Stukot butów przedostał się przez pomieszczenie, kiedy to już przygotowała stanowisko dla Jean. - Jean, proszę, usiądź. - powiedziawszy, założyła tym samym rękawiczki, by nie mieć styczności z jej krwią bezpośrednio, choć sama nie podejrzewała, że będzie to wymagało jakiejkolwiek większej techniki. - Podczas tego procesu kilka razy poproszę się, byś wstrzymała oddech na parę sekund. - mruknięcie, gdy dziewczyna ustawiła się prawidłowo na kozetce, gdy ogrom narzędzi znajdował się pod jej rękoma, wydobyło się z jej ust. Durito, użyte w bardzo nikłym stopniu, by nie upośledzić w żaden sposób zdolności oddychania, pozwoliło wykonać nacięcie, z którego nie wypłynęło zbyt dużo krwi; było precyzyjne. Cholernie precyzyjne. Pobranie tkanki również - choć tutaj parę razy Trinity wydawała polecenia, by dziewczyna wstrzymała oddech lub go ponowiła. Jednocześnie w ruch szły liczne, niewielkie skalpele, szkiełka powiększające wyjątkowo mocno widok, zanim to nie wykryła tkanki, która to była podatna na najmniejsze szkody, gdyby zniknęła z jej organizmu; spojrzawszy w stronę Beatrice, było wiadomo, że, przynajmniej w procesie nieinwazyjnej metody, wszystko jest w porządku. Collection, użyte ze sporym skupieniem, pozwoliło jej pobrać tkankę - tkankę gotową do tego, by zostać przeszczepioną. No, przynajmniej w części. I tym samym zaleczyła ranę, znając doskonale procedury, których to musi się dopełnić; czasu nie mają zbyt wiele.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wszyscy dokładnie wiedzieli, jak będzie wglądał przebieg dzisiejszego dnia. Niemniej Beatrice nie miała nic przeciwko temu, aby powiedzieć o tym fakcie jeszcze jeden raz. Dla niej samej dokładność i precyzja były niejednokrotnie kluczem do sukcesu. Rzadko kiedy pozwalała sobie na komfort kreatywności czy odstępstw od ogólnie przyjętych reguł. Dlatego wolała przewałkować ten temat jeszcze raz. Aby mieć pewność, że wszyscy tutaj obecni, dokładnie wiedzieli, jak to będzie wyglądać. Nawet, jeśli miała to powtórzyć po tysiąckroć. Na szczęście, sprzeciw ze strony krukonki, dla której notabene się tutaj zebrali, mogli obserwować tylko w postaci jej wyrazu twarzy. A ten łatwo było ignorować. Kiedy zakończyła swój monolog, uzdrowicielka przystąpiła do swojej pracy. Zaczęła pobierać odpowiednie tkanki do badań, by mieć stu procentową pewność, że wszystko jest na pewno zgodne. Nie dziwiła jej się, że to robiła. Sama zapewne postąpiła by w bardzo podobny sposób. Jednak nie znała się na tyle na magii leczniczej. Dlatego znów podeszła do przyniesionych przez nią kociołków. Eliksiry tam ważone powoli zaczynały osiągać idealny moment podania. Poprawiła chwyt na trzonku swojej różdżki i przy pomocy zgasiła ogień pod kociołkami. Co jakiś czas zerkała w stronę dziewczyn, aby wiedzieć, jak tam toczy się postęp pracy. Idealnie zgrywał się z jej własnym, bo właśnie nalewała pierwszą porcję ostudzonego już nieco eliksiru, kiedy uzdrowicielka kończyła pobierać próbkę strun głosowych od Jean. Przyglądała się temu, choć swoją fascynację skrywała za maską pełnego profesjonalizmu, niemalże graniczącego z obojętnością. Kiedy uzdrowicielka dała jej znać, dodała ostatni bardzo ważny składnik do eliksiru, który najlepiej było dodać tuż przed podaniem pacjentowi. Nie każdy miał taką sposobność, jednak one tutaj miały idealne warunki do tego, aby wszystko odbywało się z zegarmistrzowską wręcz precyzją. Odpowiednio zmodyfikowane organi sanentur nie miało może najprzyjemniejszego zapachu, ale działało idealnie. Upewniwszy się, że Trinity zakończyła już swoją część pracy w przypadku Jean, dopiero wtedy podała jej odpowiedni eliksir. Dopilnowała, aby dziewczyna wypiła całą zawartość szklanego naczynia, bo dawka była idealnie wymierzona względem jej masy ciała, oraz wielkości pobranego fragmentu do przeszczepu. - Nie ruszaj się teraz. I najlepiej nie próbuj nic mówić, bo nie chcemy, aby coś zaczęło się rozwarstwiać - standardowo, przypomniała o tym, jakie działania są nie wskazane. Nie oczekiwała od niej potwierdzenia. A już z pewnością nie głosowego. Czuła, że najtrudniejsze dopiero przed nimi. Panie i panowie, zaraz miał przyjść czas na gwóźdź dzisiejszego programu...
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dla niej powtarzanie wciąż tego samego nie miało większego sensu. Wolała skupić się na akcji, by posunąć jakoś do przodu to wszystko. Wolała nie zwlekać, kiedy wszystko było już zaplanowane i wiedziały dokładnie co je wszystkie czeka i jaka w tym była rola poszczególnej z nich. Swoją drogą ciekawiło ją czy na pewno Dear nie chciała się z tego wszystkiego wycofać, bo przynajmniej w ten sposób mogłaby sobie zapewnić brak słowa sprzeciwu Krukonki w jakiejkolwiek kwestii. Zapewne gdyby tylko mogła to przerwałaby jej w pół słowa, chcąc upewnić, że zdają sobie sprawę z tego jak przebiegać będzie zabieg, a tak? Grzecznie wysłuchała tego wszystkiego choć wyraźnie jej się to nie podobało. Przyglądała się następnie temu jak jej własna siostra podąża tym razem bez większych obiekcji za instrukcjami, które otrzymała zarówno od Night jak i Beatrice. Obserwowała cały proces pobierania komórek oraz to jak Dear wręczała Jean fiolkę eliksiru. Cóż w jej przypadku milczenie miało trwać jedynie kilka godzin. Ciekawe jak wytrzymałaby w takim stanie kilka miesięcy? Zamiast jednak zaprzątać głowę niepotrzebnymi myślami, skierowała swoje spojrzenie na obie kobiety. To chyba nadeszła pora na nią, prawda? Oby tylko wszystko przebiegło szybko i sprawnie. Choć oczywiście samego procesu odrestaurowania strun głosowych z pobranego fragmentu nie mogła zbytnio przyspieszyć. I zapewne minie też sporo czasu nim sztucznie wyhodowany organ zacznie w pełni prawidłowo funkcjonować.
Skoro wszyscy woleli mieć to za sobą, Trinity nie bez powodu zaczęła tym samym działać. Wszystko było przygotowana, a także ona, kiedy to spojrzenie jasnych tęczówek, wylądowało na Beatrice, zdawała się pałać dziwną pewnością siebie. Jakby ten zabieg nie był wcale jej obcym, jakby go nie robiła wcale ten pierwszy raz, a tak naprawdę, niczym mantrę, pobierała tkanki i z powrotem umieszczała, powodując tym samym odzyskanie głosu. Jakiegokolwiek, wszak fałdy głosowe pozostawały nadal jedynym źródłem możliwości wydobywania z siebie dźwięku, który mógłby znaczyć coś więcej, niż tylko i wyłącznie procesy zachodzące w danym organizmie. Znała dokładnie budowę tej części ciała - tego zgubionego, podczas niefortunnej deportacji, fragmentu, który to należało odpowiednio przygotować i przeszczepić do ciała dziewczyny. Co prawda z kompletnie innego źródła, ale teraz, kiedy to nie szło myśleć na ten temat więcej, niż człowiek powinien, nie zamierzała bawić się w jakieś idiotyzmy, dzięki którym straciłaby nie tylko cierpliwość, lecz także precyzję ruchów. Pod kopułą czaszki Trinity znajdowało się jednak coś więcej. Więcej wątpliwości, które to zostały odpowiednio rozwiane, ale nadal, obca tkanka posiada kompletnie inne struktury, nawet jeżeli jest pobrana od osoby, która to stanowi najbliższą rodzinę. Wręcz taką samą, skoro jej siostra, Jean, jest bliźniaczką - niestety, nie zawsze mogło to pójść zgodnie po jej myśli. Czasami coś musiało się znaleźć poza zasięgiem jej wzroku, mimo doświadczenia, które to posiadała i przejawiała. Pytanie było najważniejsze, kiedy to pobrała, za pomocą różdżki, materiał - czy zdoła się przyjąć? Czy zdoła stać się czymś w rodzaju rzeczywistego organu? Nie wiedziała do końca, wszak ta metoda była iście eksperymentalna, niemniej jednak, jako że nikt z nich nie zamierzał narzekać, gdyby coś poszło nie po ich myśli - zdecydowała się już znacznie wcześniej podjąć ryzyko. Bo zawsze mogła zbyć panią Dear i powiedzieć, że to wszystko pierdoli. - Violetta, połóż się na kozetce, prosto, w naturalnej pozycji. Nie ruszaj się, a tak jak w przypadku twojej siostry, poproszę cię o wstrzymanie oddechu parę razy. - trudno było nie odnieść jednak wrażenia, że układ oddechowy jest bezpośrednio powiązany z możliwością wymowy, w związku z czym, kiedy to dziewczyna wykonała posłusznie polecenie, od razu, z przygotowaną, odpowiednio spreparowaną tkanką, pobraną za pomocą zaklęcia, zaczęła działać. Tutaj jednak rozpoczynała się prawdziwa zabawa, kiedy to smukłe palce kobiety, poprzez odpowiednie szkła powiększające, musiały skupić się w pełni na tym, gdzie naciąć, jak naciąć i jak to połączyć z resztą tkanek. Duritio, rzucone w celu znieczulenia, ponownie z odpowiednią siłą, zadziałało, odcinając na krótki moment nerwy od miejsca, w którym to musiała pracować. Narzędzie wykonało precyzyjne nacięcie, a sama bardziej otworzyła ranę, by tym samym mieć pełny wgląd do miejsca. Warunki, jak żeby inaczej, były sterylne, pozbawione jakiegokolwiek błędu z jej strony, kiedy to kitel okrywał sylwetkę, współgrając prawidłowo z ruchami ramion. Powoli, ostrożnie, bez pośpiechu, umieszczając pobraną tkankę, by tym samym, poprzez prawidłowe zaklęcia, rozpocząć proces ich łączenia. Powolny, z powtarzającym się raz po raz zaklęciem znieczulającym ten niewielki obszar, wymagający znacznie więcej czasu, niż gdy chciała je pobrać. Zegar w pomieszczeniu nieustannie tykał, wskazując na upływ sekund i narastający dookoła stres. Cisza była przerywana często prośbą o wstrzymanie oddechu i ponowne zaciągnięcie się powietrza; niemniej jednak, to wszystko pozostawało nadal obarczone ryzykiem.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie ma co, wszystko szło naprawdę dobrze. Beatrice powoli zaczynało ogarniać zdziwienie, że faktycznie wszystko było w jak najlepszym porządku jak do tej pory. Metodyczne działanie sprawdzało się, kobiety pracowały zgodnie i bez większego problemu, pacjentki również nie narzekały (heh). Nie to, że Dearówne życzyła sobie czy uzdrowicielce, aby coś się po drodze spartaczyło doszczętnie, ale ogólnie była delikatnie zdziwiona, że nic podobnego jeszcze nie miało miejsca. Spodziewała się chociaż minimalnym komplikacji, ale jak widać, wszystko przewidziały i zaplanowały w idealny sposób. I dobrze. Dzięki temu nikomu nic nie zagrażało. Kiedy uzdrowicielka Night zaczęła zajmować się Violettą, Beatrice wciąż pozostawała przy jej siostrze, wiedząc jednocześnie, że tam w chwili obecnej na niezbyt wiele się przyda. Nie potrafiła przeszczepić tkanki nawet gdyby chciała. Nie wątpiła w to, że uzdrowicielka jest dokonała w tym co robi, ale nikt nie lubił kiedy ktoś zerkał prosto na ręce. Dlatego zdecydowanie bardziej wolała skupić się na tym, aby mieć stu procentową pewność, że wszystko jest w jak najlepszym porządku z Jean. I może właśnie dzięki temu zauważyła, że w okolicy gdzie nastąpiło pobranie materiału do przeszczepu dla Violetty, na krtani Jean pojawiły się niewielkie wybroczyny. Beatrice zmarszczyła czarne brwi, choć nie powiedziała nawet słowa, aby nie wywoływać paniki. Coś takiego miało prawo miejsce się wydarzyć. To mogła być kompletnie normalna reakcja organizmu, ponieważ, jakby nie patrzeć, nawet taka ingerencja mogła być odczuwalna. Dlatego podeszła tylko bez słowa w stronę półki z eliksirami i odnalazła wiggenowy. Zwykle nie ufała eliksirom, które nie wiedziała, kto przygotował, ale w tym wypadku nie miała większego wyjścia. Podała go dziewczynie, bez żadnych dodatkowych wyjaśnień. Może i to nie było planowane od samego początku, ale, jak widać, konieczne. Przyglądała się jeszcze jakiś czas pacjentce, aby mieć stu procentową pewność, że nic więcej nieodpowiedniego nie zaczęło się dziać. Na szczęście, albo organizm Jean był nad wyraz silny, albo podany dodatkowo eliksir wiggenowy został zastosowany odpowiednio i w odpowiednim momencie. Zerknęła przez ramię, aby zobaczyć, na jakim etapie jest uzdrowicielka. Widząc, że cały czas pracuje, dalej nie podchodziła, aby jej nie przeszkadzać. Wolała skupić się na Jean. Na Violettę za chwilę miała przyjść kolej.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dziewczyny twierdzą, że mam przejebaną robotę, musząc pisać o tym jak grzecznie, co niesłychane w jej przypadku, Viola leży w bezruchu i oddaje się zabiegowi, który aktualnie był przeprowadzony. Chociaż w rzeczy samej nie jest to aż tak trudne zadanie jak może im się zdawać i z pewnością stać mnie na napisanie w tej materii przepisowego posta wynoszącego powyżej pięciu linijek. Czujne spojrzenie Krukonki wciąż obserwowało poczynania zarówno Dear jak i panny Night, z wiadomych przyczyn skupiając się właśnie na tej drugiej szczególnie skoro to ona zajmowała się wykonywaniem najważniejszych części związanych z całym przedsięwzięciem. W momencie, gdy tylko Trinity do niej podeszła, dziewczyna gotowa była zastosować się w pełni do jej poleceń. Przynajmniej w ten sposób mogła ułatwić jej pracę i nie zakłócić w ogóle zaczętego już wcześniej procesu. I to był jeden z momentów, gdy naprawdę była wdzięczna za to, że istniało coś podobnego jak zaklęcia znieczulające. Może i niektórzy czuliby się niekomfortowo w czasie takiej operacji przy zachowanej pełnej świadomości, ale skoro musiała w kilku momentach wstrzymać oddech to jedynie taka opcja im pozostawała. Leżała więc na kozetce w całkiem wygodnej pozycji z dłońmi splecionymi na podbrzuszu, w czym niektórzy mogliby się doszukiwać podobieństwa w pozycji, w której składano zwłoki do trumny. Ciemne tęczówki w czasie trwania całego zabiegu przez cały czas skupione były na postaci pochylonej nad nią magomedyczki. Szczerze powiedziawszy Strauss irytował nieco fakt, że z pozycji, w której się znajdowała niemożliwe było dla niej obserwowanie jej pracy i tego jak poruszają się jej dłonie, które sprawnie operowały wszelkimi przyrządami, z których najważniejszym była jej różdżka. Mogła jedynie w napięciu czekać na zakończenie całego zabiegu, mając nadzieję, że faktycznie wszystko przebiega po ich myśli. Chociaż to zapewne okaże się dopiero po pewnym czasie, gdy już jej ciało zregeneruje się po otrzymanym przeszczepie. Musiała jedynie wykazać się cierpliwością. Czekała na to tyle miesięcy, że z pewnością wytrzyma jeszcze trochę.
Błądzenie w labiryncie? Skądże. Jedynie próba zrozumienia problemu, choć i wynikami własnych starań kobieta się po prostu nie przejmowała. Owszem, mogła zwracać bardziej uwagę na stan psychiczny któregokolwiek z nich, co nie zmienia faktu, iż koniec końców liczył się dla niej tylko efekt końcowy. Czy była uzdrowicielem z powołania? Prędzej z czystej, ludzkiej ciekawości. Z konieczności spełnienia procedur, z którymi to czuła się na tyle zaznajomiona, iż nie miała skrupułów, by tym samym wyrwać się z roboty i zająć się tym samym zabiegiem, który mógł przynieść pewnego rodzaju rewolucję w kwestii odzyskiwania przez innych utraconych organów, aczkolwiek... nadal, było to wysoce ryzykowne. Poddane wręcz możliwości wystąpienia czegoś, co skutecznie przyczyniłoby się do przerwania operacji, którą to wykonywała w celu przywrócenia Violi strun głosowych. Całokształt wydawał się być skomplikowany - i rzeczywiście był, kiedy to kobieta odpowiednio dostosowywała tkanki w celu umożliwienia powstania połączenia z zakończeniami nerwowymi. Chirurgiczna precyzja była wręcz widoczna na każdym kroku - gdyby ktoś jednak postanowił przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę, odgradzaną co sekundę tyknięciem zegara - zapewne z ust kobiety wydostałoby się ciche mruknięcie, wydobywające z siebie jednak stanowcze niezadowolenie, przechodzące powoli z głosu do umysłu. Jednocześnie nie wiedziała nic o wybroczynach, aczkolwiek, gdyby się dowiedziała - zapewne kazałaby podanie tym samym wiggenowego. Trinity nie lubiła obchodzić się z pacjentami jak z jajkiem, którym co chwilę coś dolega. Czy to boli paluszek, czy to boli brzuszek - nie. Od zawsze trzymała się w tym cholernym gabinecie, rzadziej przeprowadzając coś bardziej poważnego. Może ta chwila adrenaliny, prób wyrwania się z ponurej rzeczywistości, jaką reprezentował zawód uzdrowiciela, pozwalał jej na prawidłowe funkcjonowanie? Nie wiedziała, kiedy to spojrzenie jasnych tęczówek powoli, aczkolwiek widocznie, wylądowało na kolejnym skalpelu, wcześniej wyczyszczonym. Musiała wykonać jeszcze parę nacięć. I tak oto mijały sekundy, minuty - jakby próba przywrócenia błędów przypominała pracę zegarmistrza, który to, przy nieprawidłowym działaniu pewnych mechanizmów, stara się je naprawić. Przy uszkodzeniu któregoś z elementów - wymienić. W przypadku zauważenia braku jakiejś mechanicznej części - dołożyć. I chociaż zachowywała nutę profesjonalizmu, stąpania po stabilnym gruncie, nie potrafiła powstrzymać zaciekawienia, kiedy to odłożyła skalpel, rzucając ostatnie zaklęcia uzdrawiające. Ostatnie, wszak operacja zakończyła się - przynajmniej w tej chwili - widocznym sukcesem. - Można zacząć podawać eliksiry. - mruknąwszy, sama odsunęła się od pacjentki, przyglądając jej się uważnie, niemniej jednak, chwyciwszy za chusteczkę, wytarła resztę krwi ze skalpelów z należytą precyzją, jakoby nie bojąc się niczego więcej. - Nie zauważyłam żadnych nieprawidłowości, lecz te mogą pojawić się niedługo po wszczepieniu. Powinny one być jedynie chwilowe, wynikające z konieczności odbudowy tkanki i przystosowania organizmu. - spojrzenie panny Night wylądowało na twarzy Beatrice, na której to nie widziała ani krzty zmartwienia. Zachwiania. Czy jednak nie była to tylko i wyłącznie maska? Nie wiedziała, choć mogła podejrzewać - dla człowieka, który nie zna się na danym temacie i może jedynie powierzyć dalsze, konieczne kroki, może to być stresujący moment. Jakoby narastająca nadzieja i stres potrafiły zżerać tkanki, do czego jednak nikt by się nie przyznał.
Viola, rzuć kostką:
Jeszcze nic nie wiadomo, wszak znajdujesz się pod znieczuleniem, które to jeszcze potrwa parę minut. Fala bólu nie będzie duża, aczkolwiek będzie odczuwalna, wszak, nawet po uleczeniu, pewne tkanki wymagają regeneracji. Niczym drobne kłucie, które z czasem minie, może być także zapowiedzią czegoś znacznie gorszego.
Rzuć kostką k100, by przekonać się, z jakim efektem będziesz mieć do czynienia. Rzut kością jest obowiązkowy przy każdym z następnych trzech Twoich wątków (chronologicznie, oczywiście).
1 - 25 - nic się nie dzieje, a przeszczep przebiegł prawidłowo. Następne wątki nie będą obarczone żadnym z efektów, w związku z czym możesz spać spokojnie. Nadal jednak, w związku z koniecznością odczekania na regenerację, nie możesz nadużywać swojego głosu - krzyczeć bądź go podnosić. Bo będzie Cię to nieźle bolało.
26 - 50 - podczas rozmowy, którą będziesz prowadziła, nastąpi plucie krwią. Nic groźnego, teoretycznie - coś, co ma prawo się zdarzyć, w szczególności w niewielkich ilościach. Metaliczny posmak pozostanie w Twoich ustach, być może prowokując Cię do wymiotów, jako że doskonale pamiętasz, kiedy miałaś ostatnio okazję tej posoki zaznać - w Luizjanie. Musisz rzucić kością k6, by przekonać się, jak mocno będziesz pluć krwią. 1, 2 - niewielka ilość, nawet niewyczuwalna, wydobywa się z Twojego gardła podczas mówienia - możesz spać spokojnie. 3, 4 - szkarłat wypełnia delikatnie Twoje usta - nie aż tak nagminnie, aczkolwiek zauważalnie. Gdy zakaszlesz, na dłoni pojawią się drobne krople krwi, nic więcej. 5, 6 - plucie krwią będzie niezwykle widoczne i chaotyczne. Nim się obejrzysz, a całą dłoń, którą zakryjesz usta, będziesz miała we krwi. Na nic zda się tutaj Haermorrhagia Iturus, a prędzej będziesz musiała użyć zaklęcia do tamowania krwotoku wewnętrznego. To nie wszystko - by uniknąć komplikacji, musisz zażyć jeden eliksir wiggenowy.
51 - 75 - pierwsze rozmowy za płoty, tak? Jak się okazuje... niezbyt. Nie jesteś w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa, jakby bóle fantomowe odzywały się w wyniku naruszenia połączeń zakończeń nerwowych. W pewnym momencie czujesz się tak, jakby ktoś w obrębie szyi poraził Cię prądem - co prawda nie tracisz przytomności, ale jest Ci niedobrze. Zinterpretuj ten ból w zależności od tego, jak Violetta jest uodporniona - czy jest w stanie dużo zdzierżyć? A może to będzie dla niej trochę za dużo?
76 - 100 - Twój głos w pewnym momencie staje się wyjątkowo chrypki i zaczynasz przypominać prędzej wokal z grup muzycznych wykonujących screamo. Jeżeli chciałaś kiedyś pobawić się w wokalistę, to gratulacje, spełniłaś swoje marzenie - jak postanowisz wykorzystać tę piękną zdolność?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nim się obejrzała, przyszedł czas na to, aby zacząć podawać eliksiry Violettcie. W tym momencie jej stres nieco wzrósł, ale dalej nie dawała po sobie nic poznać. Nie uśmiechała się, nie próbowała naiwnie zapewnić uczennicę w ten sposób, że wszystko będzie dobrze, bo i sama nie miała prawa tego wiedzieć. Jak więc mogła kłamać w taki sposób? W przypadku Violi użyła tego samego eliksiru jak i względem jej siostry, choć tutaj dawka po pierwsze była o wiele większa, a po drugie eliksir był bardziej stężony. W końcu tutaj był do odbudowania znacznie większy fragment organu i leczenie musiało odbyć się w lepszy sposób. Od razu dodatkowo zastosowała eliksir wiggenowy, by uniknąć ewentualnych konsekwencji jak było w przypadku Jean. Pracowała w skupieniu, niemalże kompletnie nie zauważając tego, co działo się wokół niej. Teraz świat mógłby nie istnieć. Precyzyjnie wykonywała wszystkie swoje ruchy, nie zwracając uwagi zupełnie na nic innego. Kiedy zakończyła swoje działania, odsunęła się od dziewczyny i zerknęła w stronę uzdrowicielki. Zrobiła wszystko, co była w stanie i nie mogła uczynić niczego więcej. Teraz pozostawało im tylko czekać... - Jak pani myśli, po jakim czasie będą zauważalne pierwsze efekty? - zapytała jeszcze kobiety, naprawdę ciekawa tego, po jakim czasie uczennica będzie w stanie ponownie zacząć używać swoich nowych strun głosowych.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Mogła jedynie poddawać się temu, co robiła Night i przyglądać się przynajmniej części jej postaci w czasie pracy. Co prawda nie miała wglądu w jej pracę, ale odnosiła wrażenie, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Ewentualnie, że wszystkie możliwe przeszkody, które mogły zaistnieć jakoś nie wpływały na jej pracę i dawały się łatwo usunąć. Kiedy w końcu rana na gardle się zasklepiła, a Trinity odsunęła od niej, Violetta postanowiła spróbować się podnieść o ile oczywiście nie zostałaby przed tym powstrzymana. Może i było jej nieco słabo, ale z pewnością był to efekt płaskiego leżenia na kozetce przez dłuższy czas. Z pewnością minie samo. Przyjęła eliksiry wręczone jej przez Dear, które postanowiła wypić w miarę szybko, by mieć to już za sobą. Ich smak był niezwykle intensywny i z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych. W zasadzie trudno było się nie skrzywić przyjmując do swojego organizmu tak sporą ilość niezwykle mocno stężonych eliksirów leczniczych. Jej spojrzenie przesunęło się z sylwetki Dear na Trinity, gdy tylko Beatrice skierowała w jej kierunku niezwykle ważne pytanie, które zapewne padłoby już z ust Krukonki, gdyby tylko ta była w stanie się odezwać. Na razie musiała jednak zawiesić wzrok na uzdrowicielce w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
Zabieg posiadał w sobie możliwość wystąpienia błędu w postaci problemu natury ludzkiej, wszak sama Trinity, mimo iż starała się uchować wszystko w perfekcyjnej otoczce, nie zawsze mogła zaradzić pewnym problemom. I chociaż eksperyment był dla niej intrygujący, wywoływujący należytą dozę ciekawości, musiała tym samym uważać. Owszem, człowiek nie należy do idealnych istot - może obarczony jest sporą inteligencją, ale na tym jego rola się kończy. Tym bardziej, że w wielu przypadkach historia zatacza okrąg, uniemożliwiając wyrwanie się z labiryntu, który to wydawał się stanowić struktury nieskończonej wędrówki. Raz po raz - napotykając na te same problemy - powraca tym samym do pierwotnych zachowań, nie potrafiąc czasami podjąć racjonalnej decyzji. Możliwe nawet, iż nie czasami, a bardziej... wyjątkowo często. I panna Strauss nie stanowi w tym przypadku żadnego wyjątku. Owszem, utraciła pewną część ciała, akurat tę odpowiadającą za mówienie. I sama Night mogła stwierdzić, iż forma kary, jaką to otrzymała od losu, była wyjątkowo łagodna. Owszem, brak możliwości wydobycia z siebie jakiegokolwiek głosu mógł być frustrujący, ale, koniec końców, różne, inne rzeczy ludzie mogą stracić. Kawałek serca. Wątroby. Jelito. Momentami nawet całe kończyny. Ilość tkanki, którą to zdołała porzucić poprzez nieprawidłowa teleportację, wcale nie była taka duża. Mięsień ten był, wbrew pozorom, jednym z łatwiejszych do rekonstrukcji; trudno, żeby próbować regeneracji połowy płuca parę miesięcy po zdarzeniu. - Rozpoczęcie odbudowy tkanki to kwestia godzin, ale przystosowanie jej... będzie wymagało czasu. - odpowiedziała na pytanie, ale przecież nie postanowiła pozostawić kobiet bez bardziej pasujących informacji. Jakoby pozwalając im się nimi delektować, aczkolwiek wcale nie należało to do miłych widoków. O ile wiedziała, że nie zostanie pociągnięta do odpowiedzialności, o tyle jednak wolała naznaczyć pewne kwestie. - Nie oszukujmy się, fałd głosowy wymaga dobrej kontroli, by wydobywać z siebie słowa. Zanim dojdzie do pełnego odzyskania władności, może minąć trochę czasu. Głos może brzmieć inaczej. Z niektórymi słowami, o złożonej budowie, też może być problem - przywrócona część ciała może momentami nie nadążać, ale to z czasem minie. Może występować częsty ból gardła, czasami nawet krwioplucie. - wytłumaczyła potencjalnie możliwe symptomy. - Na które powinien zaradzić eliksir wiggenowy. Jeżeli nie... czeka ją wtedy wówczas wizyta na Skrzydle Szpitalnym lub w Szpitalu św. Munga. - kawa na ławę, bez ukrywania faktów. To było logiczne, że pierwsze dni mogły być tym samym decydujące, choć nie powstrzymywała nikogo przed poruszaniem się, kiedy to czyściła narzędzia. Kobiety były wolne - Jean, Violetta, Beatrice. Mogły już udać się we własne strony, choć i tak czy siak należało zwracać uwagę na bliźniaczki. - Jeżeli wystąpią jakiekolwiek problemy, mogą panie do mnie śmiało napisać. Tymczasem zalecam dużo odpoczynku, odpowiednich eliksirów leczniczych... - i unikania teleportacji w przypadku zbyt sporego osłabienia i znajdowania się tuż przy utracie przytomności. Tego jednak nie dodała; przez jej gardło przeszły całkowicie inne słowa. - ...Za tydzień, góra dwa, polecam przeprowadzić badanie kontrolne. Do tego jednak już nie będę potrzebna - każdy inny uzdrowiciel będzie w stanie sprawdzić zrośnięcie tkanek i to, czy nie dochodzi przypadkiem to utajnionego zakażenia. - dodawszy, kiwnęła w ich stronę głową. - Myślę, że jeżeli wszystko zostało już wyjaśnione, możemy na tym miejscu zakończyć nasze spotkanie. - kiwnięcie głową przedostało się przez jej mimowolny odruch, by tym samym wymienić jeszcze raz, zdjąwszy rękawiczki lateksowe, odpowiedni uścisk dłoni. Co za dzień... Pokręciła się jeszcze przez parę chwil po sali zabiegowej, kiedy to dziewczyny wyszły, doprowadzając ją do pełnego porządku. Co jak co, ale pedantyczna natura odzywała się w niej zawsze, gdy miała do czynienia z czymś znacznie poważniejszym. Albo stanowiło to jej część życia? Nie zastanawiała się nad tym aż tak. + [ zt ]
Najprawdopodobniej wszystko to, co niezbędne, zostało już zrobione. Teraz wszystkie kobiety mogły tylko czekać na efekty końcowe swojej pracy. I o ile Jean na pewno (Beatrice nawet nie brała pod uwagę opcji, że mogło by być inaczej) zacznie mówić za kilka godzin, tak Violetta potrzebowała znacznie więcej czasu na dokonanie takiego cudu. Niemniej Trice była dobrej myśli. Po drodze nie wystąpiły żadne komplikacje, współpraca przebiegała bardzo dobrze. Violetta nawet raz nie zasygnalizowała im jakoby działo się cokolwiek niepożądanego. Wszystko przebiegało gładko. To pozwoliło jej mieć nadzieję, że faktycznie nie popełniły żadnego błędu. Nienawidziła współpracować z innymi osobami. Przekonana co do tego, że jeśli coś ma być wykonane porządnie, należy to zrobić samemu, miała problem z zaufaniem uzdrowicielce podczas tak ważnego zadania. Nie miała jednak innego wyjścia. Musiała to zrobić i jak widać, prawdopodobnie podjęła słuszną decyzję. - Wiem, że odbudowa całkowita tkanki a przystosowanie się jej na nowo do funkcji to dwa kompletnie odmienne aspekty - oznajmiła od razu, nieco zirytowana faktem, że uzdrowicielka mogła sądzić, że była aż taką ignorantką. Słuchała jej dalej bez nawet jednego słowa. Kiwnęła głową w odpowiednim momencie, zgadzając się z tymi słowami. To, co uzdrowicielka przedstawiła wszystkim zebranym, skwitowała by w dwóch zdaniach; Violetta musiała na siebie bardzo uważać, poza tym istniało duże prawdopodobieństwo, że przez najbliższy czas będzie charczeć zamiast mówić. Ale to i tak było już coś. choćby częściowa zdolność wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków wydawała się być dla Beatrice sukcesem. - Mam nadzieję, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Violetta będzie na siebie szczególnie uważać i nie nadwyrężać głosu, który odzyska za kilka godzin. Prawda, Violetto? - rzuciła jej spojrzenie pt. "A tylko spróbuj, bo ci rączki przy samej dupie urwę" po czym uśmiechnęła się w jej stronę. Nie, nie pozwoli dziewczynie zaprzepaścić tego, co właśnie osiągnęły. Wróciła spojrzeniem w stronę uzdrowicielki i to zdecydowanie straciło na swojej mocy w porównaniu do tego, co prezentowała sobą jeszcze chwilę temu. - Bardzo pani dziękuję za pomoc i współpracę. To było bardzo interesujące doświadczenie - Tymi oto słowy i profesjonalnym uściskiem dłoni uzdrowicielki, zakończyła spotkanie.
/Zt.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wysłuchała uważnie zarówno wypowiedzi Night jak i obecnej w gabinecie Dear. Cóż była świadoma tego, że sam przeszczep to jedynie niewielki krok w odzyskaniu głosu, bo przecież chodziło o to, by organ działał w odpowiedni sposób, drgał z odpowiednią częstotliwością, wprawiał powietrze w wibracje. To trzeba będzie już wypracować i postarać się przy tym wszystkim nie przeciążyć fałd głosowych, których proces pełnego uformowania się może jeszcze nieco zająć. Oby jednak przebiegł pomyślnie. Skinęła głową medyczce w swoistym podziękowaniu połączonym z pożegnaniem, gdy ta tylko po wygłoszonym przemówieniu skierowała się w stronę wyjścia, a następnie przeniosła swoje spojrzenie na obecną w pobliżu siostrę, by finalnie spojrzeć na nauczycielkę eliksirów. I tak, zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli tylko coś odpierdoli to będzie mogła liczyć na jej interwencję. Nie zamierzała pozwolić na to, by efekty tej pracy przepadły i zmarnowały się. Co prawda życie pisze różne scenariusze, ale jednak umyślnie do niczego takiego by nie doprowadziła. Dopiero wciąż w niemy sposób pożegnawszy się także i z Beatrice, podniosła się z zajmowanego wciąż na kozetce miejsca i poczekawszy przy drzwiach na siostrę, opuściła pomieszczenie, mając nadzieję na to, że nie będzie takiej potrzeby, by szybko do niego wróciła. Teraz jedynie musiała się regularnie faszerować eliksirami i liczyć na to, że przyniosą one oczekiwany efekt.
z|t
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Z tego, co było jej wiadome to Blanc nie zaplanowała żadnych zabiegów w przeznaczonym do tego gabinecie i upewniwszy się jeszcze, co do tego spytała o pozwolenie na przeprowadzenie ćwiczeń z zakresu magii medycznej. Wydawało jej się być to odpowiednim miejscem, w którym mogła na spokojnie rozłożyć wcześniej pożyczonego ze szkolnego składzika fantoma, na którym mieli razem z Larkinem próbować swoich sił w zaklęciach leczniczych. Po przygotowaniu stanowiska i sięgnięciu po swoją własną różdżkę postanowiła przejść do konkretów, a mieli od czego zaczynać... - Zaczynamy z Coeur blessé, prawda? To zaklęcie jest dużo prostsze niż się zdaje. W zasadzie jego inkantacja jest chyba największym problemem ze względu na to, że pochodzi z francuskiego. W pierwszym elemencie przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na nietypową dla angielskiego samogłoskę - tutaj powtórzyła raz jeszcze œ, dźwięk nieco zbliżony choć nie do końca do polskiego 'y' - A także na gardłowe R. - tyle dobrego, że ze względu na dobry słuch muzyczny Kanoe była w stanie wyłapać pewne fonetyczne niuanse i jakoś przedstawić je Larkinowi. - Potem jest już prościej. Proste 'e' średniej długości w drugiej części inkantacji, dosyć ostre S i na koniec zaakcentowane E. Uważaj, żeby na końcu nie wyszedł ci dyftong 'ei', co jest dosyć typowe dla Anglików - tyle z jej wskazówek, ale czuła, że mógł to być zbyt wielki natłok informacji. - Brzmi to dosyć skomplikowanie, ale... Po prostu będziemy na bieżąco to korygować. Przynajmniej tyle mogła mu na ten moment obiecać nim przeszli faktycznie do ćwiczenia samej wymowy zaklęcia.
Jak idzie wymowa:
1 - czyżby coś się stało? Brzmisz zupełnie jakbyś się dławił albo czymś zakrztusił. 2 - pokonała cię pierwsza samogłoska, której do końca nie potrafisz wypowiedzieć, a na R zdzierasz sobie gardło. Porażka. 3 - nie umiesz odpowiednio dobrać długości samogłosek niepotrzebnie je skracając albo wydłużając. 4 - wszystko było niby dobrze, ale ten dyftong na końcu! 5 - niby wszystko było dobrze, ale jakoś dziwnie zaakcentowane. 6 - wyśmienicie. Brzmisz jak rodowity Francuz!
Magia uzdrawiania interesowała go od dłuższego czasu. Dokładniej to od śmierci dziadka, więc blisko dziesięć lat, ale zawsze zaniedbywał ją narzecze transmutacji albo rzeźbienia. Natchnienie było ulotne i należało wykorzystywać je do razu, gdy tylko się pojawiało. Niestety z tego powodu musiał znajdować czas na naukę uzdrawiania, w czym szczęśliwie tym razem Kanoe postanowiła mu pomóc. Słuchał teraz dziewczyny w skupieniu, starając się zrozumieć, co miała na myśli, gdy wspominała o wszystkich dyftongach i akcentach. Przy nauce włoskiego nigdy nie zwracał na to uwagi. - Keur blezei - powiedział jako pierwsze, krzywiąc się od razu, gdy tylko usłyszał, że to, co wypowiedział zupełnie nie przypominało prawidłowej inkantacji. Odchrząknął, oczyszczając gardło, po czym spróbował jeszcze raz, tym razem powtarzając kolejne dźwięki, tak jak robiła to przed chwilą Yuuko, starając się jak najbardziej zbliżyć do tego, co mówiła. Włoski był zdecydowanie łatwiejszym językiem, co nie omieszkał wspomnieć. W końcu załapał, jak powinien brzmieć dźwięk oe, co zdecydowanie wpłynęło na miękkość wypowiedzi. Także złagodził wymawianie ss aby przestało brzmieć jak z. - Coeuhr blesse - kolejny raz spróbował wymówić wszystko razem, znów krzywiąc się i kręcąc głową, dobrze słysząc, że nie wyszło mu to najlepiej. Najtrudniej miał z gardłowym r. W końcu udało mu się unieść odpowiednio tylną część języka, wprawiając go w drżenie, a gdy usłyszał odpowiedni dźwięk, kąciki jego ust uniosły się lekko. - Dobra, chyba załapałem - stwierdził, wciągając lekko powietrze. - Coeur blesse - wypowiedział wreszcie poprawnie wypowiedź, powtarzając ją jeszcze parokrotnie, orientując się, że jednak coś z jego akcentem jest nie w porządku. Z irytacji zacisnął zęby, próbując jeszcze parokrotnie, ale wciąż nie brzmiało to tak, jak powinno. Spojrzał na dziewczynę, wzruszając lekko ramieniem, dając tym samym znać, że nie wie, jak poprawić akcent, a sam słyszał, że wymawiał je bardziej z włoskiego niż francuskiego.
Już miała zareagować na pierwszą próbę wypowiedzenia zaklęcia w wykonaniu Swansea, ale ten szybko sam się zreflektował się dosyć szybko i sam poprawił przynajmniej sporą większość swojej wymowy. Zdawała sobie sprawę z tego, że pewne dźwięki mogły być trudne do powtórzenia za pierwszym razem, ale świadomość własnego błędu zdecydowanie pomagała w naprawie tego problemu. - Jest już dużo lepiej - powiedziała jeszcze w ramach zachęty. Ostatnia próba w wykonaniu Larkina brzmiała zdecydowanie najlepiej nawet jeśli nie była wypowiedziana nienaganną francuszczyzną. Miała nadzieję, że to nie wpłynie w żaden sposób na rzucanie zaklęcia lub w trakcie dalszych ćwiczeń chłopak wyzbędzie się tego problemu.. - Prawie idealnie. Masz nieco inny akcent, ale chyba nie powinien to być taki spory problem. Przejdźmy zatem do przećwiczenia odpowiedniego ruchu różdżką - powiedziała, klękając przy rozłożonym wcześniej manekinie i wskazując Krukonowi, by on sam również zrobił to samo, aby ulokować się nad pacjentem. - Ogólnie rzecz biorąc nie ma większego znaczenia gdzie wycelujesz różdżkę, ale najlepiej jeśli zaklęcie zostanie skupione w obrębie głowy lub węzłów chłonnych. W tych miejscach najszybciej i najskuteczniej zwalczysz tempreraturę - poinformowała go jeszcze nim dosyć powoli zaprezenentowała mu z ogromną precyzją odpowiedni ruch nadgarstka, który miał towarzyszyć wypowiadaniu zaklęcia. Miała nadzieję, że chłopak szybko go załapie i będą mogli przejść do rzucania zaklęcia raz dwa.
Kostki na ruch różdżką:
1 - uważaj, bo zaraz tym Zbyszkowi oko wydłubiesz! Zdecydowanie zbyt agresywnie machasz różdżką nad przyjaznym fantomem, który zajęczał w wyniku uderzenia. 2 - wygląda to nieco jak jakieś przypadkowe ruchy. Przyłóż się lepiej. 3 - robisz zbyt zamaszysty ruch ręką. Zdecydowanie musisz nad tym zapanować. 4 -idzie ci dobrze, ale niezbyt płynnie. Powtórz to raz czy dwa, by utrwalić ruch i będzie dobrze. 5 - powoli, ale poprawnie. Wystarczy, że nieco podkręcisz tempo i będzie cudownie. 6 - idealnie, łapiesz wszystko w mig.
Klęknął przed manekinem, czując się przy nim jak zwykle nieco nieswojo. Niby łatwiej było ćwiczyć na manekinie i o wiele bezpieczniej, ale te potrafiły być bardziej złośliwe niż ludzie. Odsunął jednak własne manekinowe uprzedzenia na bok, skupiając się na tłumaczeniu ruchu, jaki należało wykonać. Wydawało się dość proste. Obrót nadgarstkiem, lekkie machnięcie, wycelowanie różdżką w docelowe miejsce badania. Wiedział, gdzie są węzły chłonne, ale zamierzał celować na początek po prostu w głowę, uznając, że tak najprawdopodobniej trafi. Poprosił Yuuko, aby jeszcze raz pokazała mu, jak należy wykonać prawidłowy ruch różdżką, po czym sam spróbował. Sam ruch wydawał się prosty, ale gdy dochodziło do machnięcia, coś poszło nie tak i różdżka trafiła manekina w oko. Ten zajęczał, wyraźnie niezadowolony z opieki, a Larkin zacisnął zęby. - Jeszcze raz - powiedział do siebie cicho, próbując ponownie wykonać odpowiedni ruch. Właściwie całość wydawała się dość subtelna, ale to machnięcie... Być może wkładał w nie za dużo siły, gdyż co rusz trafiał biednego manekina w głowę, a dokładniej niemalże w oko. A może tak zrobić manekina pirata? Postanowił zmienić miejsce, w które będzie celował różdżką. Uznał, że być może, jeśli spróbuje wycelować w węzły chłonne, sam ruch wyda się o wiele prostszy i różdżka nie będzie już mu tak wypadać. Poprosił dziewczynę, aby jeszcze raz pokazała mu, jak należy wykonać prawidłowe machnięcie, jednocześnie licząc w duchu, że ma ona wiele cierpliwości, bo najwyraźniej nie był tak pojętnym uczniem. Cóż, skoro nawet z zaklęć nie był najlepszy, być może po prostu nie miał talentu do rzucania zaklęć. Także z transmutacją nie szło mu idealnie, jak powinno, skoro był metamorfomagiem. Już teraz, z rosnącej irytacji, zaczął mu się zmieniać kolor włosów, z czego nie zdawał sobie sprawy. - Wybacz stary, w końcu się nauczę - powiedział do manekina, podejmując kolejną próbę machnięcia różdżką. Niemal wyszło idealnie, ale znów źle wymierzył odległość i trafił gumowego człowieka w oko.
Widziała, że Larkin był zdenerwowany całymi tymi ćwiczeniami. Uśmiechnęła się do niego jedynie łagodnie. Owszem może i obecność magicznego manekina była nieco bardziej stresująca niż praktykowanie zaklęć na sucho, ale jak dla niej była to odpowiednia forma do poprawnego opanowania zaklęcia. - Spokojnie, Larkin. Odetchnij głęboko - poinstruowała go wreszcie, gdy znaleźli się wreszcie oboje po obu stronach manekina. Na prośbę chłopaka raz jeszcze powoli pokazała mu odpowiedni ruch różdżką, mając nadzieję, że dzięki dodatkowym powtórzeniom Swansea nieco to sobie utrwali i poczuje się pewniej przy własnych próbach. Rzeczywistość jednak zweryfikowała jej przypuszczenia i sprawiła, że zadziało się coś zupełnie innego. Biedny manekin Zbyszek wielokrotnie obrywał w głowę różdżką Larkina, który wciąż zdawał się być zbyt nerwowy, a jego ruchy nieco chaotyczne i zbyt energiczne. Już wyciągała dłoń, aby przytrzymać jego nadgarstek, gdy fantom po raz kolejny został ugodzony w oko i wydał z siebie przeciągły jęk. - Larkin, spokojnie. Zwolnij nieco. Możesz też unieść nieco wyżej rękę, aby zminimalizować ryzyko uszkodzenia pacjenta. Raz jeszcze. Tym razem jednak uważaj bardziej na swoje ruchy - poinstruowała go i samodzielnie wykonała odpowiedni ruch różdżką w odpowiednim stonowanym tempie, licząc na to, że Krukon będzie ją w tym wszystkim naśladował z mniej destrukcyjnym skutkiem.
Zdenerwowany to mało powiedziane. Gdyby wcześniej przyłożył się, w tej chwili nie musiałby ćwiczyć tak prostego, a jednak ważnego zaklęcia, którego nie tylko wymowa była trudna, ale jeszcze ruch różdżką. Przymknął oczy, oddychając miarowo, a kolor jego włosów wracał do normy w miarę, jak się uspokajał. - Przepraszam - powiedziałw końcu cicho w stronę dziewczyny, po czym przyglądał się uważnie, jak dziewczyna wykonuje ruch, starając się go zapamiętać jak najbardziej. W końcu westchnął i spróbował jeszcze raz. Wyciągnął dłoń nad manekina, tym razem trzymając ją wyżej nad jego głową. Nie chciał znów wydłubać mu oka i słuchać jego jęków. Powoli poruszył nadgarstkiem, zatrzymując się po każdym niewielkim ruchu. Machnięcie wyszło krótkie, niepewne. Spojrzał w górę, na Yuuko, zastanawiając się, czy właśnie tak miał ten ruch wyglądać, po czym bez słowa znów spróbował. Zdecydowanie brakowało jego ruchom płynności, czego był świadom, ale w tej chwili przynajmniej nie uderzył manekina. - Czyli należy celować różdżką albo w obręb głowy, chociażby w czoło, albo w węzły chłonne? - upewnił się, wykonując kolejny raz ruch ręką, ostrożnie zataczając koło nadgarstkiem, aby na końcu machnąć. Raz za razem wykonywał nieco urywanie pożądany ruch, zapamiętując go na tyle, żeby nie dopytywać już dziewczyny, czy tak powinien wyglądać. W końcu był już pewny, że pamięta wymowę, którą wypowiadał niemalże bezgłośnie pomiędzy ćwiczeniem ruchu, a także był przekonany, że odpowiednio wykonuje gest. Spojrzał na Kanoe, unosząc lekko kącik ust, czekając na dalsze instrukcje. Kiedy szło mu lepiej, był o wiele spokojniejszy.
- Nie ma sprawy. Będziemy wszystko robić w swoim tempie - w końcu nie oczekiwała od niego od razu wielkich efektów. Byli tutaj po to, żeby się uczyć i musiała liczyć się z tym, że tempo będzie musiała dostosować do swojego ucznia, który był tutaj najważniejszy. Przede wszystkim liczyła się tutaj cierpliwość i spokój, bo tylko on mógł ich ocalić. Przyglądała się kolejnym próbom Larkina i musiała przyznać, że były one naprawdę owocne. Wystarczyło tylko, aby nieco odetchnął i przyłożył się do tego, aby wykonać wszystko raz jeszcze, ale o wiele spokojniej. - Było dobrze. Tylko nie możesz się wahać, bo inaczej wychodzą ci mało płynne ruchy - przyznała z delikatnym uśmiechem po czym rzuciła kilka dodatkowych zaklęć na manekina, aby mogli przystąpić do właściwej części ćwiczeń. - Teraz zaczynamy na poważnie. W tej chwili manekin ma... - umilkła na chwilę, by przyłożyć różdżkę do fantoma i zmierzyć jego temperaturę przy pomocy Caliditas rzuconego w sposób niewerbalny. - 39,7 stopni. Twoim zadaniem jest zbić jego temperaturę do co najmniej 37. Brzmiało całkiem prosto i miała nadzieję, że faktycznie nie sprawi to większego problemu chłopakowi, który jeszcze przed chwilą niemal wydłubywał oczy leżącemu przed nim manekinowi. - Mów wyraźnie, nie spiesz się. Nie ma przeciwwskazań, abyś kierował różdżkę w inne miejsca, ale czoło i węzły chłonne są bardziej wrażliwe na działanie zaklęcia. Zimne kompresy także kładłbyś w te miejsca - dodała jeszcze w ramach wyjaśnienia, gotowa odpowiedzieć jeszcze na jakieś dodatkowe pytania jeśli Larkin tylko jakieś posiadał. Jeśli nie to mógł próbować swoich sił z manekinem.
Kostka na obniżenie temperatury:
1 - coś poszło nie tak, bo zamiast obniżyć temperaturę, podniosłeś ją o pół stopnia. 2 - temperatura podniesiona o jedną kreskę. 3 - brak zmian. 4 - gorączka spada o dwie kreski 5 - gorączka spada o pół stopnia. 6 - sukces! spada o cały stopień!