W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Autor
Wiadomość
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Mruknął coś niezrozumiale, co równie dobrze mogłoby się okazać niewyraźnym hiszpańskim przekleństwem, bo choć dla świętego spokoju zwyczajnie przytaknął na rzucone mu polecenie czy może raczej sugestię, to nie zamierzał sam z siebie kontaktować się z Salazarem, bo i nie czuł, by był mu dłużny tę informację. W końcu był pewien, że ten hijo de puta musiał wiedzieć, że zaraża i miał to zupełnie gdzieś. Nie było innej opcji. Ściągnął brwi, próbując przepędzić z siebie niepotrzebną teraz złość, którą chciał zachować na potencjalne spotkanie z Salazarem w przyszłości i spróbował skupić się na podawanych mu wytycznych do leczenia, a jednak wszelkie polecenia czy sugestie przelatywały gdzieś obok niego, nie potrafiąc zostać na dłużej. - Zwolnienie zawsze chętnie - przytaknął jednak błyskawicznie, przywołany do koncentracji jedyną korzyścią choroby, jaką rzucono mu pod nogi, a jednak ledwo zdążył się po nią schylić, a już zaczynał dostrzegać, że może to być pułapka. - Albo nie, nie chcę. Żadnego zwolnienia - poprawił się więc szybko, z atakującego go nagle niepokoju gestykulując dłonią jeszcze mocniej, niby mając ochotę na odpuszczenie kilku lekcji, nawet i bez bolesnych objawów Nitinii, ale zdecydowanie nie chcąc by po szkole zaczęły krążyć plotki o jego chorobie. Sam sobie przytaknął jeszcze głową na przypieczętowanie tej decyzji i zamyślił się nieco aż do momentu, w którym mógł podciągnąć już spodnie wyżej, zapinając pasek z równie cichym co i bezmyślnym brzękiem klamry. - Eee... Mogę dostać to na kartce czy coś? - podpytał więc z cichym śmiechem skrępowania, zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wydawało mu się, że słucha, to żadna z podanych mu informacji nie została z nim na dłużej. I po tym wszystkim jakoś tak poniosło go z wdzięczności na tyle, że i bez żadnego poszanowania dla funkcji Lowella ucałował go w policzek, wyrywając mu z ręki kartkę z notatkami, by czym prędzej ruszyć w stronę wyjścia, żegnając się z Asystentem głośno rzuconym: "Adiós!"
Z każdym kolejnym dniem coraz więcej trudności odnajdywał w regularnym odwiedzaniu Skrzydła Szpitalnego. Gdy pod wpływem leczenia Nitinia wycofała się potulnie, nie dokuczając mu już codziennie bolesnymi objawami, łatwo było mu zapomnieć o wstydliwej chorobie, a więc i konieczności regularnego robienia okładów czy odkażania miejsca, w którym wcześniej pojawił się rwący go bólem bąbel. Przechodząc przez próg gabinetu wiedział więc, że otrzyma tam nie tylko pomoc ale i srogi opierdol za nie dotrzymywanie terminów wizyt, które przecież nie były wcale przyjemnością dla żadnej ze stron, co tylko dodatkowo zniechęcało go do kolejnych spotkań. Z każdą kolejną wizytą oswajał się z koniecznością obnażenia, które bez ogłupiającego szumem w uszach podniecenia nie przychodziło mu tak łatwo, jak mógł się tego spodziewać, więc twarz czerwieniała mu ze wstydu nie przez konieczność zdjęcia spodni, a przez przymus do pokornego wysłuchania karcenia. Dokładnie tak, jak spodziewał się nauczony już doświadczeniem, ledwo spojrzenie pielęgniarki rozjaśniło się w skojarzeniu jego rysów twarzy, a już ciemniało pod jeszcze nie wypowiedzianą irytacją. Musiał wysłuchać serii pytań retorycznych o tym, czy zdaje sobie sprawę z tego, że przez takie zwlekanie jego przypadek był przypadkiem zaawansowanym i że gdyby tylko przestrzegał wyznaczonych mu terminów wizyt, samemu też skrupulatnie wykonując codziennie okłady ze ślazu, to już dawno byłby zdrowy. Zdawał sobie sprawę. Pozostawało to jednak wciąż poza jego możliwościami skupienia, bo skoro przez osiemnaście lat życia nie nauczył się regularnego spożywania posiłków, to jak miałby nauczyć się regularnego leczenia w zaledwie miesiąc czy dwa. Siadł więc na kozetce, zaciskając pięści na jej brzegu, by nie odpyskować pielęgniarce, skoro nie było go wcale stać na opłacenie wizyty w Szpitalu Świętego Munga i milczał uparcie, przytakując jedynie głową. Słuchał co drugiego słowa, próbując myśleć o tym, że jeszcze chwila, jeszcze tylko trochę i przejdą do zabiegu, a po nim przecież będzie już wolny na kilka kolejnych dni. Próbował myśleć o możliwościach, które znów odzyska, gdy tylko padną magiczne słowa "jesteś już zdrowy", i które, dzięki Jinxowi, były wciąż przyjemnie możliwe i czekały na niego na wyciągnięcie ręki, a jednak jednocześnie nie mógł w tych fantazjach zanurzyć kompletnie, by przypadkiem nie wpaść z pielęgniarką w sytuację jeszcze silniej niezręczną. Wziął więc głębszy wdech, z wydechem próbując przepędzić od siebie natarczywe wspomnienia i pełne nadziei plany, ściągnięciem brwi przywołując się do większego skupienia. Uśmiechnął się nawet przepraszająco na komentarz zbyt obficie nałożonego na opatrunek wywaru ze ślazu, którego ilością próbował zrekompensować to, że bywały dni, w którym kompletnie o nim zapominał. Skłamał w pierwszej chwili o częstotliwości wypijanych przez siebie eliksirów wzmacniających, by pod ostrym spojrzeniem pielęgniarki przyznać się do prawdy, cichym cmoknięciem niezadowolenia komentując fakt, że ledwo podciągnął spodnie w górę, a już w dłoni trzymał pikantny eliksir, który nieprzyjemnie rozgrzewał mu żołądek przez najbliższe kilka godzin. Wystarczyła jednak informacja, że jest to już jego ostatnia dawka, by River zmotywował się do wypicia całego flakoniku kilkoma zachłannymi haustami, po czym po raz ostatni podpisał się pod odbytą wizytą, niby wysłuchując kazania na koniec, ale myślami będąc już w zupełnie innym miejscu.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Tyle tragicznych rzeczy mnie spotkało w ciągu mojego nędznego życia, szczególnie ostatnimi czasy. Przez pożary, walki z niby - umarłymi czarnoksiężnikami, śmierć matki. Ja jednak nadal nie potrafiłem odróżnić co jest dobre, a co złe. I oto ja - zgadzam się radośnie na każdą głupotę, nawet jeśli jest to niewykonalna dla laików jeżdżenia na lodzie figura. Tylko po to, by obudzić w sobie dawny strach dotyczący łamania kości. Kiedy wpadam do wody i zanurzam się w lodowatej toni, to jak mierzenie się z podwójnym boginem. Po pierwsze - nie umiem pływać, jak całe moje rodzeństwo, wiecznie bałem się wody. Po drugie - kiedy uderzam z całej siły o lód, jestem przekonany że zaraz połamię sobie wszystkie kości. Jedynie bezwiednie wyciągam do góry ręce, a Andrzej bardzo szybko mnie pochwytuje oraz wyciąga z wody. Coś mnie pyta co mi jest, jak się czuję, ale ja nie wiem co powiedzieć. Jedynie patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami i kiwam głową kiedy oznajmia, że powinniśmy iść do skrzydła szpitalnego. Cóż, przynajmniej Andrzejowi udało się coś osiągnąć w inny sposób - w końcu się zamknąłem! Idziemy do SS, a ja nie mówię ani słowa, trzęsę się z zimna, mechanicznie opieram się o Parka i dotykam swoich trzęsących się palców. Czy są połamane? Czy to był tylko trzask lodu czy moich kości? W tej chwili nie czułem nic, więc nie potrafiłem stwierdzić. Siadam, nadal bez słowa u pielęgniarki. Pozwalam zdjąć z siebie mokre ciuchy, wlać w siebie eliksiry rozgrzewające. Daję się też przebadać, ale mamroczę tylko nie wiem kiedy pyta mnie co mnie boli - nadal czuję jakbym nie potrafił powiedzieć słowa. Zrezygnowana kobieta kładzie mnie do łóżka, wręcza kilkanaście eliksirów, które będę musiał pić. Nawet nie wiem kiedy dostałem stylową piżamkę. Nora poszła zagadać do Andrzeja, by sprawdzić czy jemu nic nie jest i pewnie ponarzekać na mnie. Ja zaś mądrze gapię się na swoje dłonie i tym razem bardziej świadomie ruszam każdym, starając się wybadać czy coś czuję.
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Całe to wyjście na lodowisko miało się skończyć zupełnie inaczej. Park nie przewidziała kompletnie tego, że Hariel wpadnie do wody, gdy nie uda mu się go utrzymać w czasie podnoszenia. Głównie dlatego, że zakładał, że powierzchnia jeziora była dużo bardziej bezpieczna i w jakiś sposób zabezpieczała uczniów przed dostaniem się pod lód. Jednak jak widać przecenił możliwości zarówno matki natury jak i pracowników Hogwartu. W dodatku nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo może być to traumatyczne dla Whitelighta. Nie tylko ze względu na to, że samo takie przeżycie może stanowić traumę, ale przez to, że dodatkowo było to coś czego się obawiał przez większość swojego życia. Jeśli tylko Andy miałby więcej pomyślunku to w ogóle nie zaproponowałby czegoś podobnego. Siedzieli już w Skrzydle Szpitalnym, gdzie panna Blanc zajmowała się w większości właśnie Ślizgonem, który potrzebował o wiele większej uwagi. Sam Andrew nie znajdował się w aż tak trudnej sytuacji. Nawet nie zanurzył się całkowicie w powstałym przeręblu, bo dosyć szybko rzucił się na ratunek chłopakowi. Był jedynie nieco przemarznięty, Sam też otrzymał eliksir rozgrzewający oraz fiolkę eliksiru pieprzowego na wszelki wypadek, gdyby tylko zauważył u siebie jakieś objawy przeziębienia, co według Nory mogło nastąpić w ciągu najbliższych dni. Dopiero upewniwszy się, że pielęgniarka przebadała już blondyna i udała się do swojego gabinetu, Park wstał z łóżka, na którym dotychczas przesiadywał i przeszedł do szpitalnej przegródki, w której znajdował się Hariel. - Hej. Jak się czujesz? - spytał nieco niepewnym tonem. Wsadził dłonie w kieszenie jeansów, które miał na sobie, nie bardzo wiedząc jak powinien się w tej chwili zachować i co powiedzieć. Musiał chyba zaczekać na jakąkolwiek reakcje Whitelighta, by o tym zdecydować.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Muszę przyznać, że też nie maiłem pojęcia jak bardzo te lodowe powierzchnie są niezbezpieczne! Również żyłem w przekonaniu, że jest jakaś magia zabezpieczająca całą pokrywę i nie mam co się tym wszystkim przejmować. Gdybym nie zakładał tej optymistycznej wersji - w życiu nie wszedłbym na lodowisko w którym groziło mi wpadnięcie do wody. Jednak skoro nawet ja zakładałem, że nic takiego nie może się wydarzyć - tym bardziej Andy. W końcu nie znał mnie na tyle dobrze, by znać moje główne lęki. No i oczywiście kto by się spodziewał, że spadając z dużej wysokości moja masa może rozbić lód po którym wcześniej tak klawo sobie jechaliśmy - z pewnością nie ja. Ale niestety wyszło jak wyszło. Oto nadal otępiały i przerażony, na szczęście z pomocą Parka udało mi się dotrzeć do skrzydła szpitalnego, a resztą już zajęła się Nora. Pielęgniarka miała jakaś tam wiedzę na temat moich traum. Głównie kojarzyła to jak połamałem się cały dokładnie rok temu, w końcu leżałem tu miesiąc leczyć kości, więc wcale nie dziwiła się że jestem tak przerażony wizją kolejnych połamanych kończyn. Kiedy stwierdza, że prawie nic mi nie jest - a przynamniej fizycznie, przypomina o eliksirach, które jeszcze nie wypiłem i macha do Andrzeja, najwyraźniej stwierdzając że potrzebne mi towarzystwo. Zerkam na Andrzeja i kiwam bardzo powoli głową. - Średnio - mówię po raz pierwszy od dawna, bardzo cicho jakbym zapomniał jak się mówi. - Nie lubię wody. I połamanych kości. Mogę wypić eliksir spokoju, ale byłem od niego uzależniony i dopiero niedawno się wykaraskałem z tego, więc nie wiem co robić - zaczynam w końcu klecić zdania po swojemu. Nadal jednak zaciskam ręce na kołdrze i patrzę gdzieś w sufit, bez mojej stałej brawury, a raczej z okropnym zmęczeniem.
W takim razie ustalone już było to, że owszem może i w tym wszystkim znajdowało się sporo winy leżącej po stronie Parka, ale z drugiej szkoła faktycznie mogłaby zadbać o lepsze bezpieczeństwo uczniów. Tym bardziej, że aktywnie zachęcali ich do łyżwiarskich szaleństw, a potem kończyli w ten sposób. Fundując sobie kolejne traumy albo przeziębienia. Tyle dobrego, że faktycznie w tym przypadku nie skończyło się to jakoś szczególnie tragicznie. Zresztą znając lęki Hariela pewnie byłby nieco ostrożniejszy i nie proponował w ogóle podobnych atrakcji. Wiadomo jednak, że gdyby człowiek wiedział wcześniej o pewnych rzeczach to zachowałby się inaczej. Teraz jednak nic nie mogło poradzić na to, co się stało i musieli jakoś żyć z konsekwencjami. - Rozumiem... Sorry. Nie sądziłem, że to się tak skończy - przeprosił raz jeszcze, czując się niezwykle nieswojo z myślą, ze nie tylko doprowadził do niebezpiecznej dla Whitelighta sytuacji, ale także zmusił go do kontaktu z czymś, co było dla niego wysoce nieprzyjemne. Przez moment kontemplował jeszcze kolejne słowa Ślizgona, który wyznał mu swoje dawne problemy dotyczące uzależnienia od eliksirów. Nie bardzo wiedział, co mógłby poradzić w tej sytuacji, ale czuł się za nią odpowiedzialny i powinien powziąć jakieś działanie. - W takim razie... chcesz, żebym przy tobie posiedział i jakoś pomógł ci się uspokoić? - zaproponował, przysiadając na brzegu łóżka Harry'ego i zastanawiając się, co takiego mógł zrobić. - Chcesz o czymś pogadać? Zrobić coś, co odciągnęłoby cię od myślenia o tym wszystkim? Czekał na jakąkolwiek sugestię, aby wiedzieć z czym dokładnie Whitelight czułby się komfortowo i jakiego postępowania oczekiwał.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
To bardzo ważne pytanie dlaczego lodowa powierzchnia nie była wystarczająco mocno wspomagana zaklęciami, żebym nie mógł wpaść do jeziora. Chyba to powinna być podstawa kiedy zachęca się do wspólnego jeżdżenia na łyżwach. Może ja i Andrzej pojechaliśmy dość daleko, ale nikt nam nie powiedział gdzie jest jakaś umowna granica, której nie powinniśmy przekraczać. A i ja - znając swoje lęki, powinienem zastanowić się czy wypad na łyżwy to dobry pomysł. Ale ponownie - kto mógł przypuszczać, że tak to się skończy. Moja obecna myśl potwierdzała to za co właśnie przepraszał mnie Andrzej. - Och, nie przejmuj się, ja też się nie spodziewałem. Powinienem wiedzieć lepiej, jestem starszy, więc powinienem być mądrzejszy, ale jakoś to nigdy nie jest prawdą - mówię odrobinę bez sensu i wzdycham nad moim smutnym życiem, okraszonym faktem, że kompletnie nie uczę się na błędach. Nie powinien czuć się odpowiedzialny za nic jeśli chodzi o moją sytuację. To ja byłem głównie wszystkiemu winien, nie jego zwykła propozycja niesamowitego tańca. - Nie musisz mnie ze mną siedzieć! Warto było wpaść do wody, jeśli to oznaczało chwilę w twoich ramionach - zagaduję siląc się na dowcip, może niespecjalnie dobrze, ale się starałem. Mina najpierw mi trochę rzednie na myśl, że sobie pójdzie, ale potem uśmiecham się delikatnie widząc, że obok mnie siada. - Możesz mnie potrzymać ze rękę, myślisz że to lek dobry na wszystko? - proponuję i wyciągam dłoń, by móc mnie wspomóc duchowo. - Tak. Poopowiadaj o sobie niesamowite sekrety! - próbuję wykrzesać z siebie entuzjazm i zapomnieć o bólu.
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Może i dobre pytanie, ale w zasadzie jeśli ktoś znajdował się dłużej w Hogwarcie to powinien przywyknąć do tego, że nic nie było tam zabezpieczone jak trzeba. I Park właśnie po raz pierwszy się o tym przekonał chociaż to wcale nie on skończył najgorzej. W ogóle powinno to być lepiej zorganizowane. Tyle dobrego, że ktoś się znajdował w pobliżu jeziora, by doglądać uczniów i rozdawać im łyżwy. - Wiek wcale nie dyktuje inteligencji. W Mahou świetnie to widać. Tam zdarzają się nawet pierwszoroczniaki, które mogą cię zagiąć w jakiejś dziedzinie - odpowiedział, uśmiechając się na samo wspomnienie jednego mądrali, który pouczał go na temat zwyczajów oraz diety kitsune oraz snuł inne niesamowite opowieści. Cóż, takie rzeczy się zdarzały. Zwłaszcza jak natrafiło się na jakiegoś freaka w danej dziedzinie. Uśmiechnął się nieznacznie, starając się jednak mimo wszystko jakoś rozpromienić na ten żart, który mimo wszystko jakoś specjalnie go nie rozbawił. Możliwe, że to przez to, że jednak naprawdę Hariel znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji i Andy obwiniał się za to srodze. Dlatego też raczej niespecjalnie było mu do śmiechu. - No dobrze - powiedział w końcu, wsuwając swoją dłoń w tę należącą do Whitelighta i zamyślił się na chwilę, próbując wymyślić co takiego mógłby o sobie powiedzieć. - Zacznijmy od tego, że pochodzę z rodziny z mocną półkrwistą tradycją. Całkowita mieszanka magii i mugolskiej kultury. Mam dwóch starszych braci i młodszą siostrę. Co jeszcze chciałbyś wiedzieć? Nie miał pojęcia, co takiego mogłoby zaintrygować Ślizgona i czekał na jakieś konkretne pytania, na które mógłby mu udzielić odpowiedzi i jakoś konkretnie się rozgadać. Liczył na to, że faktycznie podobna interakcja sprawi, że chłopak poczuje się o wiele lepiej.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Faktycznie. Nie miałem co się spodziewać, że nauczyciele postarają się, żeby lód był wszędzie odpowiednio ubezpieczony. Wystarczyło spojrzeć jak skończyć się pomysł z sylwestrem na łodzi... Chyba Hogwart powinien przestać być organizatorem... czegokolwiek. Nawet lekcje przydałoby się ograniczyć tylko to bezsensownego pisania, żeby nie pokazać się z tragicznej strony przyjezdnym. Chociaż na to już było za późno, nie oszukujmy się. - A powinien. To byłoby o tyle łatwiejsze. Człowiek się starzeje, więc automatycznie jest mądrzejszy. Widzisz starego dziada, wiesz że dobrze Ci poradzi. Na dodatek nienawidzę przemądrzałych dzieci - jęczę już teraz na to jak po prostu wygląda życie, najwyraźniej przez ból wychodząc już na wyżyny absurdu, byleby przyczepić się do czegokolwiek. Macham jednak ręką, by Andrzej nie zwracał uwagę na to co gadam, bo nawet ja wiem że już bełkoczę w malignie. Może mój żart nie był najlepszy, ale tym razem szczerze się uśmiecham jak Andrzej łapie mnie za rękę tak jak proszę i już przymykam oczy w oczekiwaniu na super historie. Andrew zaczyna, a ja po kilku słowach otwieram oczy i marszczę brwi. - Nie brzmi to jak twoje niesamowite sekrety... Nikomu nie przyznajesz się do rodzeństwa tak się ich wstydzisz? - pytam odrobinę zaczepnie, przynajmniej skupiając się na opowieściach przyjaciela a nie tęsknocie za eliksirami. - To co oglądacie wieczorami. Magiczne przedstawienia czy mugolską telewizję? Swoją drogą strasznie przykro musi być tym którzy nie są magiczni, co? - zagaduję jednak mimo wszystko kontynuując temat, chociaż wcale nie był prawdziwymi zwierzeniami. - No dobrze. To zacznij od tego jakie masz talenty, kontynuuj przez to co chcesz robić w życiu, skończ na ploteczkach o twoim życiu prywatnym - kieruję co ma mówić, z widocznie większym entuzjazmem niż wcześniej i ponownie przymykam powieki, by słuchać go w rozkosznej ciszy Skrzydła Szpitalnego.
Oczywiście, że musiała się wpakować w jakąś kabałę. Powoli się do tego przyzwyczajała, chociaż jednocześnie musiała przyznać, że za każdym razem nieco ją to zadziwiało, jakby liczyła na to, że jednak wyleczyła się z tego swojego braku szczęścia. Czy raczej z bycia prawdziwą pierdołą, która nie zwracała uwagi na niektóre sprawy. I właśnie dokładnie tak było tym razem, bo oto niespodziewanie idąc prosto do zejścia z kamiennego mostu, postanowiła skręcić sobie kostkę. Tak po prostu, prosto z mostu. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak do tego doszło, nie wiedziała, jak miała to wytłumaczyć, toteż nie dziwiła się nawet, kiedy pielęgniarka patrzyła na nią, jak na jakiś dziw natury, który naprawdę powinien się zastanowić nad własną egzystencją. Nad tym, co sobą reprezentował, poza tym, że rzecz jasna biedę. Tak czy inaczej, Carly pokazała kobiecie swoją puchnącą kostkę, mając szczerą nadzieję, że nie złamała nogi, chociaż wtedy zapewne nie byłaby w stanie zrobić nawet jednego kroku. Niezbyt chętnie poddała się całej procedurze medycznej, bo szpitali, nawet takich małych, nie lubiła najbardziej na świecie, ale wiedziała, że inaczej to się dla niej źle skończy. Dlatego też cierpliwie znosiła wszystkie zabiegi, jakieś czary-mary, picie eliksiru i inne ciekawe wydarzenia, o jakich była gotowa zapomnieć w następnej minucie. To nie było coś, od czego zależało jej życie, na szczęście, a ona miała zdecydowanie ciekawsze plany, niż siedzenie na tyłku i zajmowanie się własną poszkodowaną nogą. Tym bardziej że wkrótce miała grać w meczu i nie mogła sobie pozwolić na spędzanie czasu na leżeniu brzuchem do góry, tylko dlatego, że jakimś cudem noga jej się powinęła. I tym razem nie metaforycznie, ale całkiem realnie, całkiem boleśnie, z czego zdała sobie sprawę, kiedy wraz z Harmony schodziły z tego kamiennego mostu. Na całe jednak szczęście pielęgniarka umiała szybko poskładać ją w całość i chociaż dała jej zalecenia, żeby na siebie uważała i inne takie ważne sprawy, to Carly mogła opuścić skrzydło szpitalne i udać się do kuchni, dokładnie tak, jak obiecała wcześniej koleżance.
Przyjście do Skrzydła Szpitalnego wiele mnie kosztowało. Pomaganie ludziom było kompletnie inne niż w przypadku zwierząt. Pupile nie komentowali wszystkiego co robię, nie patrzyli na mnie spode łba, ani nie narzekali na wszystko. Zdarzyło mi się być poranionym przez hipogryfa, który poczuł się zagrożony, ale wielokrotnie wolałem być podziabanym i podrapanym, niż musieć się użerać z człowiekiem. Musiałem wziąć pod uwagę fakt, że po ataku, pomimo upłynięcia już stosunkowo długiego okresu czasu, wciąż było wiele osób, którymi trzeba się było zająć, czy to w sposób czysto medyczny, czy naukowy. Mój ostatni wykład przeprowadzony z Harmony, co prawda nie do końca profesjonalny za sprawą naszych kiepskiej jakości modeli smoków, dość mocno ukazał brak znajomości w tym zakresie. Sam musiałem przyznać brak wiedzy w przypadku niektórych odmian smoków, wynikający z czystej głupoty i olewnictwa. Uważałem za niepotrzebne uczenie się o gatunkach, z którymi w naszym otoczeniu nie powinniśmy mieć do czynienia. Niestety był to błąd. Postanowiłem zaciągnąć do pomocy koleżankę z domu. Jakoś za bardzo dobrze się nie znaliśmy, także nie mogłem jasno określić w jaki sposób podzielić się obowiązkami. Postanowiłem zdać się na polecenia profesor Blanc, do której też zgłosiliśmy się na miejscu. Naszym pierwszym zadaniem okazało się sprawdzenie użyteczności i stanu eliksirów przyśpieszających regenerację organizmu. Odebrałem klucz do składziku i wszedłem do niego, rozglądając się po nieco zakurzonych regałach, pełnych przeróżnych rzeczy. - Proponuje, żebym ja zaczął od regałów po lewej stronie, a Ty po prawej. - rzuciłem do koleżanki, odwracając się do niej profilem. - Zbierzemy do kupy to co znajdziemy i zabierzemy się za opisywanie. Co Ty na to?
Chyba pewne rzeczy już tak nie zaskakiwały nawet przyjezdnych, którzy zapewne przywykli już przez te miesiące do hogwarckich standardów. Nie była to wcale najbezpieczniejsza szkoła i to można było wyczuć już w momencie, gdy zaczęły się tu odjebywać akcje gorsze niż te, które wykurzyły uczniów przyjezdnych z ich pierwotnych placówek. To cud, że jeszcze ta szkoła się trzymała chociaż z tego, co było mu wiadome przetrwała i gorsze rzeczy. I była potem odbudowywana... - Jak człowiek się starzeje, ale nie wyciąga wniosków z tego, co się wokół niego dzieje to raczej nie bardzo - odpowiedział, bo prawda była taka, że niektórzy ludzie nie potrafili chociażby uczyć się na własnych błędach i powielali je cały czas. Ktoś mu kiedyś powiedział, że wcale nie liczy się długość życia, ale jego jakość. I tego zamierzał się trzymać. Szczerze nie bardzo zwracał uwagę na to co robił. Chciał po prostu w jakiś sposób podnieść Hariela na duchu i odwrócić jego uwagę od traumatycznych wydarzeń. Działał zatem instynktownie, bo przecież to zrobiłby dla każdego kto tego potrzebował. W tej chwili nawet to zmarszczenie brwi i niezadowolenie było o wiele lepsze niż myślenie o tragedii minionych godzin. - Chcesz sekretów? A ja chciałem ci dać swoje backstory - westchnął dramatycznie po czym zastanowił się nad słowami Ślizgona. - Różnie. Czasami mugolska telewizja, a czasem wychodzimy w jakieś magiczne miejsce. I szczerze to nie wiem. Dorastałem na dwa sposoby i muszę przyznać, że pewnych rzeczy, które posiadają mugole brakuje mi w czarodziejskim świecie i na odwrót. Dla Parka nie było lepszej opcji. To były dwa zupełnie inne światy, które jego zdaniem mogłyby się naprawdę świetnie uzupełniać gdyby tylko im na to pozwolić. Mogła o tym świadczyć chociażby sama jego rodzina, która jakoś łączyła w sobie mugolską myśl techniczną i magiczne pomysły. - Talentów nie mam za wiele. Potrafię nieziemsko stawiać tarota, ale często przy tym bajeruję jak nie mam pojęcia co właściwie oznacza dany układ. Nie wiem co chcę robić w życiu, bo chyba wciąż za wcześnie dla mnie na taką decyzję, a o życiu prywatnym też nie wiem, co ci powiedzieć - kontynuował, posyłając jeszcze nieco niepewny uśmiech Whitelightowi.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Swoją drogą wbrew pozorom to oni przeprowadzili się do Szkocji dla bezpieczeństwa, więc co to świadczy o poziomie ochrony młodych w świecie czarodziei? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie. Ale jedno jest pewne - nie jesteśmy tak potrzebni światu jak nam by się wydawało! Zerkam z ukosa na Andrzeja, bo teraz nie byłem pewny czy do mnie nie pije. Czy ja taki jestem? Starzeję się i nic z tego nie wynoszę? Cóż nawet jeśli tak o mnie sądził - nie mogłem zrobić teraz wiele żebym jakoś naprawił swój wizerunek. Na pewno nie leżąc w sali szpitalnym po bardzo głupim wypadku na który sam niemalże dałem swoje przyzwolenie... - Nie wiem czy uczenie się na błędach jest takie łatwe jak każdy mówi - wzdycham i przeczesuje z zastanowieniem swoje złote loki. Teraz zdecydowanie bardziej oklapłe niż przed kilkoma godzinami. Czy długo będę musiał tu tak nieatrakcyjnie leżeć? Może trochę się dąsam, ale jak to ze mną jest - zajmuje mi to nie dłuższej niż kilka minut. Już po chwili uśmiecham się na jego słowa, bo w sumie - co to mi za różnica. - Okej, może racja. Z przyjemnością posłucham Twojego backstory. Opowiedz swoją żenującą historię z dzieciństwa, najlepszym ziomku z dawnej szkoły i z tej, zapach twojej amortencji jeśli znasz i... ulubione jedzenie - wymieniam po kolei rzeczy; chciałem żeby było ich pięć, ale zostałem z tymi czterema zgiętymi palcami. - Nic nie wiem o świecie mugoli, to żenujące, ale nigdy nie pomyślałem, żeby się tym zająć. Jak ktoś Ci wmawia całe życie, że to jest kompletnie niepotrzebne, z czasem zaczynasz też tak sądzić - mówię z lekkim żalem nad tym jak to wyszło. Szybko jednak się rozpogadzam odrobinę, bo okazuje się że Andrzej również nie bardzo wiedział co chce robić. Oczywiście był młodszy niż ja, ale zazwyczaj w Hogwarcie jest mnóstwo osób z jasno postawionymi celami. Miło było doświadczyć czegoś innego. Śmieje się więc kiedy opowiada o tym, że oszukuje przy stawianiu tarota. - Musisz KONIECZNIE postawić mi kiedyś tarot. No i dobrze że nie masz nic ciekawego do powiedzenia o prywatnym - zbywam to machnięciem ręki, żeby się nie przejmował. Chciałem mrugnąć, ale wyszło pokracznie, bo rozbolała mnie głowa. - Może poprosić ją o eliksir nasenny? - zastanawiam się, bo przynajmniej od tego raczej nie mógłbym się od tak uzależnić. Nie mam przecież takiej chęci do spania, wręcz przeciwnie.
Nie inaczej sytuacja prezentowała się w przypadku Riny, która raczej stroniła od przesadnych relacji z ludźmi. Co prawda nie ograniczała ich całkowicie – jeszcze daleko jej było do typowej niechęci czy fobii. Ceniła jednak swoją samotność wśród tłumów, której zaś nie umiałaby zdzierżyć będąc jedyną pozostałą w okolicy czy nawet przy życiu osobą. Cechowały ją dziwne kontrasty, ale skoro mało kto znał ją na tyle dobrze, by cokolwiek o tym wiedzieć, nie przejmowała się tym zbytnio. Spędzała zatem czas sama ze sobą, z książką w ręku bądź też decydowała się na towarzystwo zwierząt, co było znacznie lżejszym zwyczajem. Jej umiejętności wciąż pozostawiały wiele do życzenia, szczególnie iż przez większość życia była otoczona jedynie przez japońskie czy azjatyckie gatunki zwierząt. O takich smokach wiedziała zapewne niewiele więcej od kolegi z domu, ale z pewnością przejawiała duże chęci zapoznania się z nimi lepiej. Była bardziej skłonna przesiedzieć kolejny dzień z nosem w księdze o takim temacie, zamiast być tutaj obecnie w skrzydle szpitalnym i martwić się, czy jej coś nie odbije i nagle nie zapomni nawet podstawowych receptur czy informacji o eliksirach. Mimo wszystko nie chciała poszkodowanym zaszkodzić jeszcze bardziej. Otrzymawszy jednak propozycję od Felixa, który może nie należał do bliższego grona w jej znajomościach, uświadomiła sobie iż najpewniej gnębiłyby ją wyrzuty sumienia po odmówieniu mu pomocy. Nie tylko w stosunku do kolegi, ale także i do osób wymagających pomocy szpitalnej. Zgodziła się zatem na jego prośbę, w duchu powtarzając sobie tylko słowa typu: ”Nie schrzań tego”. W tym przypadku jej wiara we własne umiejętności nieco kulała, ale dość szybko zauważyła w propozycji kolegi też możliwość podreperowania zarówno wiedzy, jak i nastawienia do innych ludzi. Nie chciała być wiecznie wycofana czy zamknięta na kogoś, zwłaszcza gdy taka osoba potrzebowała jakiejkolwiek formy pomocy. A dopóki nie była na prawdziwym polu bitwy czy czymś podobnym, równie dobrze mogła zająć się sprawdzaniem eliksirów razem z innym Krukonem. — Jasne, już się robi. — po wysłuchaniu instrukcji oraz słów wypowiedzianych przez kolegę skinęła krótko głową, chcąc od razu wziąć się do roboty. — Brzmi jak dobry plan. W razie czego możemy się konsultować między sobą gdybyśmy nie byli czegoś pewni. — dodała jeszcze tak od siebie, głównie widząc tu swoje roztrzepanie jeśli chodzi o eliksiry. A że chciała mimo wszystko wykonać robotę jak najlepiej, wolała już wdrożyć jakiś środek zapobiegawczy.
Jak widać jednak nie bardzo wyszła im ta przeprowadzka dla bezpieczeństwa, bo coś Andrzejowi podpowiadało, że jednak tutaj działy się o wiele gorsze rzeczy niż chociażby w tej Japonii, którą tłumnie opuścili po wypadku w Mahoutokoro. Niemniej jednak z pewnością dzięki temu mógł mieć zapewnione niezwykle ciekawe przeżycia w zupełnie innym kraju. - Zależy jaki błąd? - podrzucił szybko. To nie tak, że w tym momencie pił do kogokolwiek konkretnego. Po prostu wzięło mu się na jakiś taki dziwny nastrój filozoficzny, który z jakiegoś powodu akurat pasował mu do sytuacji. Czasami w ogóle Park miał dziwne fazy i nie należało na niego zwracać żadnej szczególnej uwagi, bo plótł od rzeczy, starając się po prostu brzmieć w jakiś sposób mądrze. - Akurat z amortencją jest niezwykle prosto. Trzy rzeczy, które uwielbiam: guma galonowa, mięta i kwiaty bzu. Tak jakoś się ułożyło. Najlepszym kumpel z poprzedniej szkoły był Haruki. Chłopak jest ogromnym pasjonatem komiksów i chciałby kiedyś tworzyć jakieś magiczne komiksy. Zastanawiał się nawet czy nie byłoby opcji, aby historia sama dopasowywała się do nastroju i oczekiwań czytelnika przez co można byłoby je czytać więcej niż raz i zawsze otrzymywać inny rezultat. Z jednej strony wydaje mi się to fascynujące, ale też nieco smutne, że jednak nie byłoby jakiegoś ustalonego przebiegu wydarzeń, o którym ludzie mogliby dyskutować, bo to jednak odbiera artyście jakąś moc twórczą, nie uważasz? - zagadnął jeszcze Whitelighta. W ogóle ciekawiło go czy podobne rozwiązanie było w ogóle możliwe. Typ chyba po prostu za dużo grał w visual novelki. - Co do najbardziej żenującej historii z dzieciństwa to... Przykro mi, ale będziesz ją musiał ze mnie wyciągać veritaserum. Za dużo takich jest i nie chcę psuć sobie wizerunku żadną z nich. Tym bardziej, że nie tylko tego typu historie miał z czasów dzieciństwa, bo i w szkole zdarzały się różne dziwne akcje, z których do końca nie był dumny i ze wstydem na nie spoglądał. Jak chociażby to, że pewnego razu dał się naciągnąć na to, aby wystąpić w jakimś projekcie artystycznym, co wymagało od niego przebrania się za Królewnę Śnieżkę. - Jasne, jak będziesz tylko chciał to postawię ci tarota - odpowiedział z szerokim uśmiechem, ciesząc się na podobną perspektywę. Uwielbiał wróżyć ludziom nawet jeśli nie zawsze wiedział dokładnie, jak właściwie powinien odczytać niektóre układy kart. - Poproś. Powiedz, że jesteś zmęczony, a nie możesz zasnąć - polecił mu jeszcze, bo to prawdopodobnie było jedno z najlepszych wyjść z tej sytuacji, gdzie Hariel naprawdę mógłby odpocząć i wyciszyć się po niedawnych przeżyciach.
Przymrużyłem oczy, zerkając na Rinę, wyczuwając od niej niepewność. Ciężko mi było stwierdzić, czy wynikała ona z mojej osoby, czy zleconego nam zadania. Wiekowo dość mocno nie pasowałem do reszty studentów, może bała się, że pomimo bycia krukonem jestem jakaś łamagą? - Pewni czego, kochana? - zagaiłem, unosząc palec do góry, przykładając go do nieco wytartej etykiety. Przejechałem wzrokiem po składzie, wyszukując tych specyficznych odpowiedzialnych za regenerację. Jako, że nic nie dostrzegłem, przeszedłem dalej. - Jeżeli mówisz o odczytywaniu nabazgranych przez kogoś słów, to wątpię, bym był z tym przydatny. - Dodałem po chwili, biorąc do rąk mała buteleczkę. Według opisu w środku znajdował się eliksir pozatruciowy, co po chwili potwierdziłem, sugerując się składem jak i wyglądem. Odłożyłem go na stół i sięgnąłem po skrawek pergaminu, wpisując pierwszą pozycję. Uśmiechnąłem się sam do siebie, mając w pamięci stwierdzenie, że początku są najtrudniejsze, a później już idzie łatwo. Paręnaście minut później, dołożyłem na stole po parę sztuk eliksiru regenerującego, pieprzowego, łagodzącego, spokoju, a nawet jedną butelkę wigenowego. Szczerze mówiąc spodziewałem się więcej, co mnie dość mocno zaniepokoiło. Musiało pójść ich w dużych ilościach, żeby zapasów byli tak mało. Jednocześnie bylem zadowolony z faktu możliwości poinformowania o tym pani Blanc zanim kompletnie się skończą. Byłem ciekawy, czy czeka mnie ważenie wspomnianych eliksirów, co mogłoby być o wiele problematyczne niż samo spisywanie. Co jakiś czas zerkałem na Rinę, sprawdzając, czy dziewczyna nie potrzebuje mojej pomocy w czymś. Szkoda, że tak ciężko mi było okazać to w sposób wokalny.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Kto wie, może w międzyczasie jego szkoła została już zrównana z ziemią przez smoki? Nie to, że mu tego życzę. Chociaż może wtedy zostałby w Hogwarcie, to zawsze zdecydowany plus mieć go dłużej w zamku. Przynajmniej orientuję się, że wcale nie pił do mnie, a po prostu filozfował, czym trochę się uspokoiłem. - Racja. Od tego zależy - mówię i kiwam skwapliwie głową, bo tu akurat się zgadzałem, mimo że on może i plótł trzy po trzy. To swoje błędy jak powroty do starych lekko dystrukcyjnych nawyków od czasu do czasu oceniam jako niezbyt groźne. Słucham jak Andrzej opowiada mi wszystko, na początku staram się kiwać głową, ale prędko stwierdzam że tylko boli mnie od tego głowa, więc przestaję i wsłuchuję się w uroczy akcent chłopaka. - Wyobrażasz sobie, że ktoś byłby smutny, czytałby komiks od nowa i od nowa i coraz gorzej by się kończył, pogłębiając depresję? Inni zaś mogliby to używać jako pornografię jakby byli w takim nastroju... W każdym razie nie sądzę, że dopasowanie do emocji byłoby dobre. Może bardziej tematyka czy coś... - Nie mam pojęcia czy to byłoby możliwe. Myślę, że jeśli tak ktoś musiałby być bardzo rozwinięty w zaklęciach na równi z kreatywnymi rzeczami. A już taką osobę trudno byłoby znaleźć. Prycham na jego słowa, ale szanuję jego prośbę. - Pf, gdybyś mógł jakkolwiek popsuć sobie wizerunek w moich oczach - mówię z leniwym uśmiechem, coraz bardziej zmęczonym głosem. - Masz kompletnie inną amortencję. Znacznie bardziej uroczą i pewnie ładnie by pachniała. Gdybym no... miał ją jak wyczuć. Ja mam książki i... zapach teatru albo starych sal balowych, nie wiem czy wiesz co mam na myśli. A i coś jeszcze. Nie wiem co dokładnie niby perfumy, ale mocno alkoholowe, co pewnie źle o mnie świadczy - wymieniam swoje trzy rzeczy co raz uderzając leciutko palcem w rękę Andrzeja przy wymienianiu ich. Ma rację. Proszę pielęgniarkę o lekarstwo. Kiedy ta przynosi uśmiecham się do Parka ponownie. - Widzimy się niedługo. Leć i nie rób głupot beze mnie - mówię i wypijam część eliksiru.
Jeśli faktycznie w Japonii doszłoby do tak tragicznego zdarzenia jak atak smoków to zapewne rozeszłoby się to po całym magicznym świecie także na tę chwilę Park zakładał, że raczej w jego rodzinnych czy też szkolnych okolicach nie zadziało się nic jakoś szczególnie złego. Cóż, magiczne media to jedno, ale zawsze pozostawała też rodzina i znajomi, którzy z pewnością zaalarmowaliby go w ten czy inny sposób o tym, że zadziało się coś złego. - Masz rację. Żaden z nas chyba o tym nie pomyślał. Może powinienem napisać do niego, by przemyślał całą tę sprawę - stwierdził, bo mimo wszystko Hariel miał całkowitą rację. A co jeśli jakoś sprytnie połączyć podobną ideę z magipsychologią i stworzyć jakieś komiksy, które byłyby pomocne w procesie terapii. To też była jakaś myśl. Niemal roześmiał się na komentarz, że chyba nie mógłby zniszczyć swojego obrazu w oczach Whitelighta. Jak dla niego było to całkiem możliwe. Albo przynajmniej tak sobie wmawiał, bo mówienie o pewnych rzeczach nie sprawiało mu szczególnej przyjemności. - Ta amortencja brzmi całkiem intrygująco. Też chciałbym ją poczuć - odpowiedział, bo zdecydowanie podobne połączenie może i było zupełnie inne od jego własnej, bardziej świeżej i młodzieńczej, ale równocześnie budziło też jego własną ciekawość. Przeniósł po chwili wzrok na pielęgniarkę, którą Ślizgon poprosił o eliksir nasenny. Całe szczęście kobieta postanowiła spełnić jego prośbę i już po chwili podarowała mu odpowiednią fiolkę, którą blondyn przytknął do ust. - Jasne. Widzimy się później - przytaknął jeszcze po raz ostatni ściskając nieco mocniej dłoń chłopaka i posławszy mu pokrzepiający uśmiech ruszył do wyjścia z sali.
Jak mogłaś być taka głupia? Ale od początku - tego pamiętnego dnia (oj, na pewno zapamięta go do końca życia) przechadzała się po błoniach. A jako, że głowę miała w chmurach nawet nie zauważyła, kiedy weszła na “teren” Bijącej Wierzby. Spostrzegła to dopiero, gdy dostała ogromną gałęzią prosto w brzuch. Jedyne co pamiętała, zanim zemdlała z bólu to to, że poleciała na kilka dobrych metrów dalej. Zasłoniła się odruchowo rękoma, a potem poczuła tak przejmujący i okropny ból, że straciła przytomność. Obudziła się kilka godzin później w skrzydle szpitalnym. Okazało się, że przy upadku złamała sobie obie ręce. I że potrzeba będzie dużo cierpliwości, eliksirów i magii, aby bezpiecznie się zrosły. Miała chyba całkiem spore szczęście, bo obyło się bez wstrząśnienia mózgu, krwotoków wewnętrznych i poważniejszych urazów. O ile złamanie obu rąk można nazwać błahostką. Co w jej przypadku było wręcz końcem świata. Val kochała rysować. To w tym zajęciu znajdowała ukojenie swoich zszarganych nerwów. Mogłaby złamać obie nogi cztery razy ale ręce? Za jakie grzechy nie mogła oddawać się swojej pasji. Nie mogła przy tym wiedzieć, że ból nie przeminie wraz ze zdjęciem gipsu. Że ołówek w jej palcach jeszcze nieraz się złamie, że drżąca ręka nie będzie w stanie narysować prostej kreski, że z frustracji odrzuci tę pasję na wiele długich miesięcy. Nie miała notesu, węgla i sprawnych rąk, leżała więc bezczynnie na łóżku, czując, że nie może już dłużej spać. Mijała już druga doba z dwóch dni, na które ją skazano w tym miejscu i chociaż obecność pani Blanc dodawała jej otuchy, tęskniła za szkolnym gwarem. Mogła mieć tylko nadzieję, że gdy w końcu jej kości się zrosną jak powinny (co nie było takie pewne, z tego co słyszała od pielęgniarki miała dwa złamania otwarte. Nic dziwnego, że zemdlała z bólu) wszystko wróci do normy. Skąd mogła wiedzieć, że to nie będzie takie proste? Patrzyła więc machinalnie na gips na swoich przedramionach i głośno westchnęła. Jak widać są w życiu gorsze rzeczy niż złamane serce, pomyślała smutno. Nawet nie spoglądała już w stronę drzwi, w których nie ujrzała wcale Remy. Dopiero później miała się dowiedzieć, że jej przyjaciółkę spotkało jeszcze gorsze nieszczęście i że to ona będzie próbowała odwiedzić ją w świętym Mungu. Niemniej, w stronę jej łóżka szła pewna znana jej osoba.
Odwiedzałem skrzydło szpitalne co raz częściej, pomagając przy porządkach i w opiece nad mniej poszkodowanymi uczniami. Każda wizyta dawała mi coś nowego. Doświadczenie, które wciąż miałem mało, przypadkowo podsłuchane wiadomości czy też mniej przyjemne przypadki, takie jak czyszczenie chłoszczyc na swoich butach, który stawały się celem przeróżnych substancji. Wszystko to za uśmiech od profesor Blanc. Czego można chcieć więcej? Dzisiaj zjawiłem się z małym bukietem kwiatów w lewej ręce. Dowiedziałem się przypadkiem, że jedna ze znanych mi puchonek leży z połamanymi rękami. Ta pechowość Valerie zaczynała mnie powoli bawić. Jak nie zawalenie się balustrady na tarasie, to przegrana walka z wierzbą bijącą. Podszedłem do jej łóżka, przystając po prawej stronie, mniej więcej w połowie długości. - Hej. - przywitałem się krótko, po czym odszedłem na moment, by zabrać wazon z wodą. Włożyłem kwiaty do wazonu i postawiłem go na stoliku Valerie. - Jak się czujesz? - pozwoliłem sobie usiąść na skraju łóżka, obracając się torsem w kierunku dziewczyny. - Była już profesor Blanc, by dać Ci kolejną dawkę eliksiru? - zapytałem jeszcze, zerkając na jej obleczone w gips ręce.
Drgnęła, słysząc głos. Znała ten głos. Przecież to Felix. - Och, cześć - odpowiedziała bezwiednie, zerkając w jego stronę. Serce zaczęło jej nieco szybciej bić, była jednocześnie bardzo szczęśliwa, ale i poczuła się smutno. Niedobrze, że widział ją w takim stanie. Wspaniale, że stwierdził, że do niej zajrzy. - Jakie śliczne kwiaty, dziękuję - dodała z szerokim uśmiechem na twarzy. To było takie kochane. Jej puchoniaste serce zaraz wyskoczy z piersi. - Ach wiesz, jak się można z dwiema połamanymi rękami. Cudownie - zażartowała. Przesunęła nogi tak, aby było mu wygodnie i posłała w jego kierunku zaciekawione spojrzenie. Była ciekawa, czy przychodził tu często czy była jedynym powodem jego wizyty w skrzydle. - Tak, ale przysięgam, jeszcze kilka łyków i padnę. W życiu nie piłam czegoś tak niesmacznego. Wszystkie skuteczne lekarstwa muszą być takie gorzkie? - zapytała, krzywiąc się na samo wspomnienie. Przez chwilę milczała, uważnie dobierając kolejne słowa. Nie wiedzieć czemu, czuła się przy nim odrobinę speszona. Zastanawiała się też, czy już cała szkoła huczała od plotek dotyczących jej feralnego wypadku. Nie byłby to pierwszy tak brutalny atak Bijącej Wierzby, ale chyba jedyny od jakiegoś czasu. - Wszyscy już wiedzą o moim ponadprzeciętnym pechu? - zapytała, zastanawiając się dlaczego nie ma z nim Remy. Ona na pewno przybiegłaby w podskokach, gdyby tylko dowiedziała się o stanie Val. Skąd mogła wiedzieć, że w chwili obecnej sama potrzebowała pomocy?
Uśmiechnąłem się krzywo, słysząc jej żart na temat swoich rąk. Wiedziałem, że pytanie "jak się czujesz" było dość wyświechtane i w zasadzie, nawet nie na miejscu. No bo faktycznie, jak się mogła czuć, wyśmienicie i w skowronkach? Westchnąłem sam na siebie, uwidoczniając swój kolejny problem w przypadku zajmowania się ludźmi. Trzeba było z nimi rozmawiać. - Niestety, cukier praktycznie w każdym przypadku niweluje efekt działania lekarstw i eliksirów. Jedynie te zawierające w sobie kwas askorbinowy będą nieco słodsze. Istnieją też sposoby zmieniania smaku, jednak słyszałem tylko o jednym gościu, który to potrafi. I obecnie jest on poza zasięgiem. - o ile faktycznie potrafi to robić, a nie były to przechwałki. Ludzka fałszywość była kolejną lekcją, o której bardzo często zapominałem. Będąc prawdomównym oczekiwałem tego samego od drugiej osoby. Gdyby faktycznie można było się spodziewać tego po każdym, to musielibyśmy żyć w jakieś utopii. A one nie istnieją. Jej kolejne słowa skomentowałem przekrzywieniem głowy. W zasadzie było to dobre pytanie, bo przez skrzydło szpitalne przewijało się sporo osób, a i ktoś musiał tu Valerie przetransportować. Zacisnąłem usta, nie będąc pewnym, co odpowiedzieć. - Pewno nie wszyscy, ale obstawiam, że wieści się rozchodzą w dość szybkim tempie. Wiesz, ostatni taki przypadek był dość dawno temu. - Postarałem się odpowiedzieć najbardziej dyplomatycznie jak potrafiłem, chociaż ciężko mi było stwierdzić, w jakim stopniu mi to wyszło.
Kiwnęła głową, słysząc jego wyczerpującą odpowiedź. W jej oczach wydawał się taki mądry. No ale fakt, mogła się czegoś takiego spodziewać, wszak wiedziała, że zna się co nieco na leczeniu. Co prawda zwierząt, a nie ludzi. - Och, a kto to? - zapytała szczerze zaciekawiona, bowiem perspektywa przyjmowania nieco mniej gorzkiej mikstury była dla niej tak kusząca. Zastanawiała się przez chwilę jaka to mogłaby być magia - uzdrawiania czy transmutacji. W jednym i drugim była niestety beznadziejna, także ciężko było powiedzieć. Serce jej drgnęło, gdy przekrzywił głowę. Bała się tego, co może usłyszeć. Widziała zawahanie, gdy zacisnął usta. No cóż, przynajmniej stara się być delikatny. - Och - jęknęła żałośnie, odwracając wzrok. Bardzo przejmowała się tym, co mówią o niej inni. I była pewna, że długo nie dadzą jej tego zapomnieć. Ale zmartwiło ją jeszcze coś innego. Skoro tyle osób wiedziało, dlaczego nikt oprócz Felixia jej nie odwiedził? - W każdym razie bardzo mi miło, że przyszedłeś. Leżenie w łóżku jest takie męczące. Ale teraz, przynajmniej jeszcze przez kilkanaście godzin, muszę tu zostać. W sumie to sama nie wiem, co sobie myślałam zapuszczając się tak blisko Bijącej Wierzby - odpowiedziała, poruszając się na łóżku. - Miałam chyba sporo szczęścia, że udało mi się z tego wyjść. W sensie. Może bez szwanku, ale… - przynajmniej żyję. Nie zebrała w sobie odwagi, aby dokończyć zaczętą myśl, dlatego szybko zmieniła temat. - Swoją drogą, ciekawe to posadził to cholerstwo tak blisko szkoły. I po co.
Uważałem, że moja wiedza wciąż była na dość mizernym poziomie. Znałem mądre sformułowania i potrafiłem je wykorzystać we właściwym momencie, ale czy to mnie miało czynić uzdrowicielem? Praktycznie nie wypadałem już tak dobrze, szczególnie przy poważniejszych przypadkach. Wykorzystanie wiedzy jakoś potrafiło mi wychodzić dość topornie, stawiając moją przynależność do domu w dość ironicznej pozycji. Kolejna zasługa mojego pechowego imienia? - Maximilian Solberg. Słyszałem, że potrafił zmienić najbardziej ohydny eliksir w pomarańczową oranżadę. Osobiście nie miałem z nim do czynienia, bo był w szkole akurat wtedy, kiedy mnie nie było. - były to zasłyszane pogłoski, także nie byłem w stu procentach pewien ich słuszności. W ogóle postać ślizgona przeszła w opowiadaniach do dość absurdalnych rozmiarów. Tyle co się nasłuchałem na jego temat, to chyba nikt inny nie był w stanie pobić. - Służę pomocą. Wiem, że leżenie w łóżku bez zbytniej możliwości ruszenia się bywa...depresyjne. - uśmiechnąłem się do dziewczyny, klepiąc ją delikatnie w lewe ramię. - Wiesz, dobre pytanie. Przy Twoim wypadku na tarasie doszliśmy do wniosku, że po prostu masz szczęście do takich rzeczy. - uniosłem brew zaczepnie, nie chcąc zakłócać spokoju tego miejsca swoim śmiechem. - Możesz poszukać w bibliotece, pewno jakaś książka o tym pisze. - wzruszyłem ramionami, samymi nigdy się nie zastanawiając, dlaczego wierzba bijąca istniała i stała akurat w tamtym miejscu. Musiała pewno czegoś strzec, skoro tak walecznie stawiała opór przed podejściem do niej. Pytanie, czy było to coś cennego, czy też bardziej niebezpiecznego od połamanych rąk czy żeber. Znając możliwości Hogwartu, mocno bym się nie zdziwił, gdyby była to ta druga opcja.
Choć Rina starała się nie oceniać ludzi po wyglądzie czy innych aspektach, nieco większy wiek jej kolegi sprowokował u niej kilka przemyśleń. Nie były one jednak głównym powodem, dla którego po półkach rozglądała się z lekkim zagubieniem. — Czegokolwiek? Stawiam, że to zadanie może nie być takie łatwe, na jakie wygląda. — najpierw wzruszyła jedynie ramionami, jednocześnie przyglądając się poczynaniom Felixa. Pewnie nie powinna była w jakimkolwiek stopniu zdradzać, że eliksiry nie są jej mocną stroną, ale wolała nie chować też prawdy do ostatniego momentu. I też wolała dmuchać na zimne w razie nieoczekiwanej sytuacji. Ostatecznie jednak sama bez słowa zabrała się za pierwszy eliksir, który według składu zdawał się być wywarem stosowanym na migreny. — Z tym akurat nie mam problemu. W razie czego ja mogę pomóc, gdyby etykieta była zapisana rysunkami zamiast zwykłym pismem. — rzekła i zaśmiała się cicho, choć krótko. Teraz nie była pora na żarty, a na żmudną pracę. Zajęła się więc nią ponownie, milknąc już na dłuższy moment. Raczej nie chciała się już odzywać i czułaby się głupio, gdyby mimo wszystko próbowała poprosić o pomoc przy czymś tak banalnym. Z upływem czasu w jej posiadaniu znalazło się kilka sztuk eliksirów regenerujących, pieprzowych, łagodzących oraz pozatruciowych. Czyli nawet mniej, niż zdołał zebrać jej obecny towarzysz. To tylko skłoniło ją do delikatnego zaciśnięcia ust. Nie czuła, by była to jakaś rywalizacja – była jednak świadoma, że jej wiedza na temat eliksirów wciąż pozostawia trochę do życzenia. Nie odezwała się jednak ani słowem, co nie było niczym dziwnym w jej przypadku. Zajęła się spisywaniem obecnych znalezisk na pergaminie, by nie tracić zbyt wiele czasu na bezsensowne rozmyślania.
Zaśmiałem się cicho, mając wrażenie, że słyszę w głosie dziewczyny niepewność. Krukonów rzadko cechowała skromność, a jeszcze rzadziej przyznawali się do faktu, że czegoś nie potrafią, albo są w czymś kiepscy. Była to z jej strony jakaś gra? Onieśmielał ją fakt, ze jesteśmy razem w składziku? Byłem świadom, że jestem o wiele starszy od pozostałych uczniów, a nawet studentów, ale czy to miało coś zmieniać? Chyba nie uważali, ze jestem po prostu głupi. - Wszystko na spokojnie, to nic strasznego. - obróciłem głowę w jej stronę, uśmiechając się nieco szerzej. Chciałem dodać jej otuchy, oraz po części sobie samemu. - Rysunkami? - powtórzyłem, wykrzywiając na moment minę, nie za bardzo zrozumiawszy o co chodzi. Potrzebowałem parę sekund, by załapać o co chodzi. Parsknąłem, łapiąc się ręką za czoło. - O Merlinie, Rina, nie wiedziałem, że jest z Ciebie taki dowcipniś. - pokazałem jej język, wracając do wykonywania zadania. Zapisując swoje znaleziska, zerknąłem na eliksiry zebrane przez towarzyszkę. Może i faktycznie było ich mniej, niż moich, ale czy to miało świadczyć o jej braku kompetencji? W żadnym wypadku. - Widzę, że mamy dość duże braki w składziku. - mruknąłem, porównując spis swój i krukonki. - Chodź, powiemy o tym profesor Blanc. - kiwnąłem głową w kierunku drzwi, ponownie się uśmiechając. Jakoś ta jej mamrotność była dla mnie urocza. Zupełnie jakbym patrzył na siebie samego w wersji żeńskiej.