W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Audrey spojrzała ze współczuciem na Jeremy'ego. Mimo, że w swoim życiu nie zdarzało jej się często pić, a tym bardziej prawdopodobnie nie tyle, ile wczoraj wypił chłopak, to była w stanie sobie wyobrazić, co ten czuje. Pokiwała delikatnie głową z delikatnym uśmiechem na buzi i pokierowała głowę w stronę wchodzącego właśnie do sali Matthew, witając go promienistym uśmiechem. Chłopak nie wydawał się tak wymęczony, jak jego przyjaciel. Wypił mniej czy po prostu ma mocniejszą głowę? -Oj chyba męczy go, męczy... - pokiwała głową, ponownie kierując swój wzrok na Jeremy'ego. Wyobraziła sobie siebie w takiej sytuacji. Prawdopodobnie leżałaby właśnie w łóżku i odsypiała, więc mimo wszystko podziwia chłopaka, że dał radę jeszcze wyjść z łóżka. -Rzeczywiście, powinni nas uczyć zaklęć leczących kaca lub przynajmniej wytwarzających kawę! Prawdopodobnie byłoby to najczęściej używane zaklęcie przez studentów! - zaśmiała się dziewczyna. Kiedy do sali weszła para Puchonów, wzrok Audrey automatycznie powędrował na goły tors chłopaka. Przygryzła delikatnie wargę, gdyż po raz pierwszy widziała Nerina bez koszulki i nie ukrywa, że spodobało jej się to. Nie chciała jednak tego okazywać, więc powiedziała pół-szeptem do dwójki kolegów: -Czy oni naprawdę potrzebują aż takiej uwagi?! Na pytanie Jeremy'ego dziewczyna zaśmiała się pod nosem i skierowała wzrok na profesorkę. Była ciekawa, jak rozwinie się sytuacja. Ci to lubią zrobić show... - pomyślała dziewczyna i postanowiła skierować już swoją uwagę na coś poważniejszego, a dokładniej na to, co mówi profesorka. Zadanie, jakie otrzymali uczniowie wydawało się dosyć proste. Zmierzyć temperaturę, zbadać ciało, porozmawiać z pacjentem i wyciągnąć wnioski. Nie mogło być chyba tak źle! -Nie narzekam! - odpowiedziała koledze na jego uwagę, po czym wyjęła notes z torby i poszła za Jeremy'm. Ich pacjent z zewnątrz wydawał się być w porządku. Był delikatnie blady, lecz było to chyba bardziej spowodowane stresem, wynikającym z tego, że za chwile ma zostać wyleczony przez dwójkę studentów, z czego jeden wyglądał jakby nie spał przez przynajmniej dwa dni. Poza nieco bladą skórą, pacjent miał też nieco zaczerwienione czoło i noc. Wszystko inne z obserwacji dziewczyny, wydawało się być w normie. Audrey zanotowała spostrzeżenia i gdy jej partner zaczął zasypywać pytaniami pacjenta starała się na bieżąco zapisywać wszystko, co mówił chory. Nie komentowała pracy kolegi, gdyż daleko jej raczej było do niego. To on mógłby komentować jej pracę. Kiedy Jeremy skończył robić swoją część, Audrey podeszła spokojnie do pacjenta i uśmiechnęła się uprzejmie. Nie wiedziała, jak dokładnie się ma zachować, lecz uznała, że spokój i opanowanie jest jak najbardziej wskazane. -Dzień dobry! Nazywam się Audrey Miller. Sprawdzę za chwilę twoje ciało i temperaturę oraz zadam ci kilka pytań! - posłała delikatny uśmiech i gdy usłyszała odpowiedź, założyła włosy za ucho i przeszła do wykonywania zadania. Sprawdziła szybko i zwinnie ciało, lecz nie znalazła nic, co wydawało się być niepokojące. Zanotowała to, po czym wyjęła różdżkę i skierowała w stronę czoła, gdyż w taki sposób robił to Jeremy. -Caliditas. - wypowiedziała wyraźnie i otrzymała wynik 37,5 stopni Celsjusza. Był to stan podgorączkowy. Tak przynajmniej kojarzyło się Audrey. -No więc, teraz mam kilka pytań. Czy coś cię boli, może drażni czy drapie? - dała czas na odpowiedź choremu i zanotowała wszystko co, powiedział. W jego głosie usłyszała także, że ten mówi przez nos, co także dodała do swoich notatek. -Czy masz problemy ze zwykłymi czynnościami, takimi jak na przykład przełykanie, czy oddychanie? Może ze snem? Audrey zadała jeszcze kilka pytań w dokładnie takim samym schemacie: pytanie, czas na odpowiedź, zanotowanie. Kiedy dziewczyna otrzymała odpowiedzi na wszystkie pytania, uprzejmie podziękowała pacjentowi i podeszła do Jeremy'ego, pokazując mu swoje notatki. -Myślisz, że to gorączka? Jedyne, co mi wpada do głowy, wszystko by się zgadzało. A jaką temperaturę otrzymałeś
Kostki:5 Wywróciła oczami i uśmiechnęła się do brata, kiedy ten przypomniał ich jakże romantyczne spotkanie z przerośniętymi krwiożerczymi gadami. Istotnie, lepiej nauczyć się udzielać sobie podstawowej pomocy niz potem musieć tkwić w Mungu bite dwa tygodnie. - Taki plus, że widziałam tam paru przystojniaków. - mruknęła półgębkiem i uśmiechnęła się szeroko. Akurat chwilę później do środka wtoczył się Neirin z półnagą Cherry. Uniosła brwi cokolwiek zaskoczona. Dziwiła się im. Wydawało się jej, że kultura wymaga ubrać się i wyglądać przyzwoicie kiedy wychodzi się do ludzi. A jak widać niektórzy mają to głęboko w poważaniu i nie dbają o to, co może pomyśleć o nim otoczenie. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. - Moje oczy. - szepnęła do brata i odwróciła się przodem do ławki, bowiem nauczycielka postanowiła przedstawić plan lekcji. Westchnęła w bardzo wymowny sposób dowiedziawszy się, że skazana będzie na towarzystwo (nie)czarującego Gallaghera. Poklepała brata po ramieniu i wstała, by stanąć naprzeciwko Matthew. - Ja zaczynam, ty idziesz za mną i notujesz. - posłała mu przesłodki uśmiech, a mówiła tonem nieznoszczącym sprzeciwu. Obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wybranego pacjenta, a odprowadzał ją stukot obcasów. Po drodze uniosła dłonie i związywała włosy w niedbałego koka. Na widok pacjenta wykrzywiła się ze współczuciem. - Hejo. Jestem Elaine, a ten kmiot za mną to Matthew, ale narazie się nim nie przejmuj. - nie mogła sobie odpuścić słodkiej złośliwości wobec Gallaghera, który miał w sobie coś, co skłaniało do dokuczania mu. Przysiadła przy brzegu łóżka i popatrzyła z niepokojem na czerwone plamy zdobiące jego ciało. Zmierzyła mu temperaturę. - Bolą cię? Ach tak, naprawdę? To lepiej nie dotykaj. Wiesz, powinny być odsłonięte, przecież odzież podrażnia rany. Poczekaj, pomogę. Spokojnie, nic cię nie zaboli, jeśli ja to zrobię. - nachyliła się nad pacjentem i z niebywałą czułością odsunęła materiał piżamy jak najdalej od plam. - Gdzie są dodatkowo? A powiesz mi jak dawno temu je zauważyłeś? Hm... - podrapała się po brodzie. - Masz podwyższoną temperaturę. Wygląda mi to na bliskie spotkanie z hibiskusem ognistym. Chyba, nie jestem pewna. - te ostatnie słowa skierowała do Matthew, na którego w końcu popatrzyła.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Pacjent nie uderzył się w głowę, a po prostu zachorował na grypę. A przynajmniej tak wnioskował po uzyskanych odpowiedziach i dodatkowych pytaniach Audrey, która spisała się na medal, jeśli chodzi o rozmowę z pacjentem. Jak to jest, że ci jakoś tak chętniej zwierzają się ładnym dziewczynom, a nie rzetelnym, wyszczerzonym od ucha do ucha Gryfonom? Może to przez ten nos? Może za duży i dlatego nie chcą z nim rozmawiać? Z Jeremy'm, nie z jego nosem rzecz jasna. Popatrzył na notatki Audrey i podrapał się po policzku. - Wyszło mi jakieś trzydzieści osiem stopni, ale wiercił się, więc mogło coś szwankować. No ale ma gorączkę i wszystkie objawy pasują mi do standardowej grypy. Szkoda, że mam nie używać innych zaklęć, szkoda. - westchnął niepocieszony i zerknął na pacjenta. - Na moje oko ma chore zatoki, skoro ma trudności z oddychaniem. Albo to ostre zapalenie oskrzeli, całych dróg oddechowych. Rzęzi jak hogwardzka lokomotywa.- dorzucił znacznie ciszej, by tylko Ślizgonka go usłyszała. - A ty co sądzisz? - zapytał, bo mimo wszystko kobiety potrafiły wyłapać elementy, które mężczyznom mogły umknąć. Poza tym liczył się ze zdaniem dziewczyny, bo po prostu ją lubił.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
W Skrzydle Szpitalnym zjawiło się sporo osób, przez co zrobiło się niemałe zamieszanie. To z tego względu jedynie uśmiechnął się na słowa Jeremy’ego, zaraz zwracając uwagę na dość specyficzny ubiór Neirina i Cherry… a właściwie jego brak? No cóż, na pewno nie był to strój kompletny, a dwoje pretendujących do miana nudystów uczniów zostało szybko doprowadzonych do porządku przez Norę Blanc. - Nie, raczej nie… Znaczy na pewno nie tak jak oni. – Odpowiedział jeszcze tylko siostrze, ale nie zdążyli porozmawiać, bo nauczycielka zaraz podzieliła ich na pary. Okazało się, że Matthew ma pracować z panną Swansea, co właściwie było mu w smak. Ze swoją młodszą siostrą, z Dunbarem czy z Audrey i tak spędzał wiele czasu. Cieszył się natomiast, że nie musi użerać się z Elijah. - Niech będzie. – Zgodził się z uśmiechem na propozycję swojej przyjaciółki. Nie był pewien czy znała się ona na magii leczniczej lepiej od niego, ale taka wersja zdarzeń mu odpowiadała. Mógł przynajmniej trochę ją poobserwować i czegoś się nauczyć. Nie sądził jednak, że Elaine potraktuje go jak jakiegoś sługusa. - Hem? – Mruknął wyraźnie zaskoczony, kiedy ta nazwała go przed pacjentem kmiotem, ale ostatecznie zdecydował się nie wchodzić w żadne burzliwe dyskusje z dziewczyną. Stwierdził, że nie wyglądałoby to najlepiej w obecności chorego. Poza tym lepiej będzie się z nią policzyć po zajęciach. Na razie skupił się na ich zadaniu, słuchając uważnie pytań zadawanych przez Krukonkę. Zdołała dowiedzieć się, że zaczerwione plamy bolą pacjenta, szczególnie podczas dotyku, pomogła mu je odsłonić, by materiał nie podrażniał ran… - Poczekaj, też sprawdzę. – Zagadał do swojej towarzyszki, wyciągając zza paska spodni swoją różdżkę. – Caliditas. – Mruknął niezbyt głośno inkantację zaklęcia, mierząc pacjentowi temperaturę. – Lekko podwyższona. – Oznajmił zaraz bardziej swojej partnerce niż choremu, choć ten też z pewnością usłyszał jego słowa. Młody Gallagher zaczął się zastanawiać co daje takie objawy. Liczne, punktowe poparzenia, intensywny ból. Pomysł Elaine też brzmiał dość sensownie, ale jemu przypominało to pewną chorobę, o której kiedyś czytali wraz z Dunbarem. - A nie uważasz, że może to być wczesne stadium Comburetu? – Podzielił się więc z Krukonką swoimi spostrzeżeniami, bo wydawało mu się, że ich pacjent prędzej mógł mieć kontakt z jadem tentakuli niż z ognistym hibiskusem. Albo po prostu chciał, żeby tak było, bo o tym drugim wiedział jeszcze mniej.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Chętnie pogadałaby z kimś choć przez chwilę, albo chociaż skrycie (ta, akurat, tak naprawdę to gapiła się jak wół na malowane wrota) poobserwowała odsłonięty tors Neirina, próbując rozgryźć czy bardziej jej się podoba, czy jednak czuje się z tym widokiem nieswojo, ale okazało się, że zaraz musiała wziąć się do pracy. Takie są uroki przychodzenia na ostatnią chwilę – może i pospała pięć minut dłużej, ale za to ominęło ją wszystko co najlepsze. Wstała, wydobywszy różdżkę, która na szczęście miała być jej potrzebna – cieszyła się, bo lubiła rzucać zaklęcia, były jednocześnie istotą magicznej mocy, a i zaprzeczeniem bierności, której małej Gallagher nie potrafiła wytrzymać. Co prawda nie czuła się na tyle kompetentna aby zajmować się pacjentami, ale z drugiej strony nie zamierzała się wahać skoro profesor Blanc sama im na to pozwoliła. Nie czekała nawet na Cheryl, która chyba zgodnie z zaleceniami udała się na zaplecze po stosowne okrycie, kiedy w końcu mogła po prostu podeszła do jednego z łóżek, przyglądając się leżącemu w nim człowiekowi. – Cześć! – uśmiechnęła się, starając się zrobić dobre wrażenie, a przede wszystkim nie pokazać, że nie ma pojęcia co robi. – Jestem Carmel i wygląda na to, że będę Cię badać. Zmierzę Ci temperaturę, hm? – nie czekała na jego odpowiedź, od razu przytknęła do niego różdżkę, wypowiadając na głos formułkę odpowiedniego zaklęcia. Rzucała je pierwszy raz w życiu, ale najwyraźniej podziałało, bo wskazało stan podgorączkowy. Zapisała swój wynik. – Jak się czujesz? Coś Cię boli? Możesz spać? – przekrzywiła głowę, oczekując odpowiedzi i na całe szczęście ją otrzymała. W dodatku całkiem szczegółową i zadowalającą, bowiem pacjent, na którego trafiła był całkiem rozgadany! Zapisała wszystko o czym jej powiedział – ból głowy, drapiące gardło, katar i kaszel. W dodatku odnosiła wrażenie, że mówi przez nos, co również postanowiła odnotować. Na koniec przyjrzała mu się uważnie, przejrzała raz jeszcze swoje chaotyczne, choć dość szczegółowe notatki i postanowiła podzielić się z panią Blanc swoimi przemyśleniami. – Z moich obserwacji wynika, że pacjent jest przeziębiony, może jakieś zapalenie? Grypa? Coś z płucami albo oskrzelami? Nie znam się na tym w ogóle, ale udało mi się sporządzić notatki. – uśmiechnęła się, jakby miało to wynagrodzić jej niewiedzę.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Żeby tylko dwa tygodnie... ostatnim razem wyszli stamtąd po miesiącu, a przecież i tak nie czuli się najlepiej. A może to właśnie przez tę długą wizytę w szpitalu czuli się tak okropnie? Minęło sporo czasu, a mimo to Eli wciąż dobrze pamiętał jak czuł się tuż po powrocie do szkoły. Był słaby, wyniszczony i fizycznie, i psychicznie; z perspektywy czasu czuł niejaką dumę na myśl, że udało mu się wtedy to wszystko udźwignąć – nie tylko przebolał uratę metamorfomagii, która była przecież nieodłączną częścią jego życia już od najmłodszych lat, ale i depresję siostry, która wyłączyła się z rzeczywistości na dłuższy niż by sobie tego życzył czas. Przetrwał to, a nawet więcej – zdobywał dobre stopnie i sięgnął po posadę kapitana drużyny, która, swoją drogą, była teraz jedną z niewielu rzeczy, w których potrafił odnaleźć jakiś sens. Kiedy do sali wszedł obnażony Neirin, początkowo obrzucił go pozornie obojętnym, a w rzeczywistości dość niechętnym spojrzeniem. Dopiero w drugiej kolejności zauważył, że w ramionach trzyma Cherry, która, swoją drogą również nie miała na sobie za wiele. Czy on zobaczył właśnie...?! pokornie odwrócił wzrok, uznając, że podglądanie jej w taki sposób jest po pierwsze niegodne, a po drugie zupełnie niesmaczne. – Moje oczy... widzą cuda. – mruknął, początkowo powtarzając po siostrze. Zdecydowanie nie podzielał jej zniesmaczenia (Neirin, swoją drogą, przestał dla niego istnieć bo całą uwagę pochłonęła Eastwood). Potem ucichł, gdyż Blanc postanowiła w końcu zacząć zajęcia i wypadało jej wysłuchać, a także przećwiczyć odpowiednie zaklęcie. Kiedy podzieliła ich na pary, spojrzał współczująco na Elaine i podreptał do przydzielonego mu pacjenta – nie czekał na Puchona, bo ten zniknął na zapleczu i najwyraźniej nie potrafił znaleźć odpowiedniego fartucha... czy cholera jedna wie co tam robił z Cherry. Zatrzymał się przy łóżku chorego. – Cześć, jestem Elijah. Zmierzę Ci temperaturę. – przemówił do niego spokojnym tonem i zdecydowanie nie pytał o zdanie. Kiedy tylko oznajmił jakie ma zamiary, wyciągnął różdżkę i użył niewerbalnie zaklęcia caliditas, przytykając jej końcówkę do ciała pacjenta. Z uwagą zapisał to co mu wyszło, a także zanotował wyraźne czerwone plamy szpecące jego ciało. – Coś Cię boli? – zapytał cicho i również zanotował odpowiedź. Na koniec podszedł do profesor Blanc, aby zdać jej „raport”. – Podwyższona temperatura i liczne czerwone ślady na ciele, które podobno są bardzo bolesne. Myślę, że to Co... Ce... – zająknął się i westchnął. Jak zwykle miał problem z zapamiętywaniem nazw, nieważne czy było to czyjeś imię, czy cholerna choroba. Przymknął oczy, a palcem wskazującym i kciukiem pomasował skroń. – Camembert? Merlinie, chodzi mi o tę chorobę, która pojawia się po kontakcie z jadem tentakuli. – wyjaśnił w końcu na okrętkę.
Przyglądała się pracy swoich uczniów i właściwie nie miała zbyt wiele do roboty. Radzili sobie bowiem całkiem nieźle… no, może poza duetem Puchonów, który wyruszył na zaplecze po fartuchy i do tej pory nie wrócił do centralnej części Skrzydła Szpitalnego. Przez moment myślała czy nie powinna po nich pójść, ale ostatecznie machnęła na to ręką. Może wpadli tutaj jedynie dla żartu i wcale nie mieli ochoty uczestniczyć w lekcji? A jeśli jednak mieli, zawsze mogli dołączyć. Tak jak była wyrozumiała, nie powinna przecież za swoimi pupilkami biegać. Poza tym nie mogła zostawić reszty samej z pacjentami, bo o ile na razie nikt nie miał do czynienia z żadnymi komplikacjami, to jednak w przypadku jakiegoś niepowodzenia, musiała być na miejscu, by szybko zareagować i uratować swoich pacjentów przed niebezpieczeństwem. - Mniej prywatnych rozmów, więc pracy, kochani. – Odezwała się tylko w międzyczasie, słysząc że jej uczniowie podczas lekcji zajmują się nie tylko badaniem chorych. Do jej uszu nie dobiegły co prawda konkretne zdania, jedynie jakieś urwane słowa typu „zajefajnie” czy „przystojniacy”, co jednak podpowiadało jej, że nie były to raczej pogawędki o magicznych przypadłościach i urazach. Musiała jednak przyznać, że kiedy pary zajęły się już ściśle przeprowadzeniem wywiadu ze swoimi pacjentami, a także mierzeniem temperatury, rozmowy na inne tematy ucichły. Ponadto, mimo że dla większości tych młodych adeptów magii uzdrowicielskiej Caliditas było nowym zaklęciem, tak poradzili sobie z nim wyśmienicie, bo z tego co zauważyła wyniki nie różniły się znacząco w obrębie żadnej z grup. - Wszyscy skończyli? W takim razie pomogę rozjaśnić Wasze wątpliwości. – Zagadnęła wreszcie swoich uczniów, aby skupili swoją uwagę na tym, co ma im do powiedzenia. – Pani Miller, panie Dunbar. Żadne z Was nie postawiło prawidłowej diagnozy, ale muszę przyznać, że trafiliście chyba na najtrudniejszy przypadek i zdołaliście i tak rozpoznać wiele objawów. Bez innych zaklęć diagnostycznych można było jedynie zgadywać, z jaką chorobą macie do czynienia. O dziwo, intuicja nie zawiodła pani Gallagher. To po prostu bardzo silne przeziębienie. Gratuluję, choć oczywiście praca całej Waszej trójki zasługuje na uznanie. – Nie chciała w żaden sposób dyskredytować tego, czego dokonali Audrey i Jeremy, jako że w przypadku ich pacjentów, jak i pacjenta przydzielonego Carmel i Cherry, za pomocą samego Caliditas i wstępnego badania nie było możliwe jednoznaczne stwierdzenie konkretnej choroby. Celowo jednak dobrała i takich chorych, chcąc zobaczyć jak jej uczniowie myślą i kombinują. - Panie Swansea… udam, że nie słyszałam o Camembercie. Tak czy inaczej z rozpoznaniem poradził pan sobie znakomicie. Podobnie zresztą jak pan Gallagher. Oczywiście to Comburet. Pani Swansea, również bardzo ciekawa diagnoza. Bliski kontakt z hibiskusem ognistym rzeczywiście daje podobne objawy i można było się pomylić. – Potwierdziła również diagnozy postawione przez pozostałych studentów. Właściwie… nie powinna ich wszystkich wynagrodzić za tak zręczną pracę? – Cała szóstka otrzymuje ode mnie po 10 punktów dla swoich domów. – A co jej szkodziło. Nie miała żadnych zastrzeżeń co do wykonanego przez nich zadania, więc mogła ich trochę zachęcić do obecności na przyszłych zajęciach. - Teraz przejdziemy do nieco trudniejszych zaklęć. Najpierw grupy, które trafiły na pacjentów z przeziębieniem. Oczywiście będę musiała przyrządzić eliksir pieprzowy, ale Wasze zadanie polega na czymś innym. – Wskazała gestem dłoni, by ci uczniowie nieco się do niej zbliżyli, a następnie zademonstrowała im dwa zaklęcia wraz z inkantacją i odpowiednim ruchem nadgarstka. – Jedna z osób za pomocą zaklęcia Anapneo udrożni pacjentowi drogi oddechowe, zaś druga skorzysta z Levatur Dolor, by uśmierzyć doskwierający choremu ból głowy. Podział ról należy do Was. – Po tych krótkich, acz treściwych instrukcjach przeszła do uczniów, którym przyszło zmagać się z Comburetem. Spoglądała przy tym podejrzliwym wzrokiem na młodego Swansea. Ten Camembert… Chyba będzie musiała uważniej przyjrzeć się jego poczynaniom. - Na Comburet najlepsze jest antidotum sporządzone z wywaru z liści cyprysu, zakrapianych odrobiną odorosoku i łyżką Ognistej Whisky. Ale zanim go przygotuję… – Urwała swoją wypowiedź wpół, pokazując uczniom zaklęcie Coeur Blessé i Fringere. Dla pewności kilkukrotnie powtórzyła ich inkantacje oraz zademonstrowała ułożenie nadgarstka i odpowiednie machnięcie różdżką. – Jedno z Was powinno uporać się z podwyższoną temperaturą za pomocą zaklęcia Coeur Blessé, zaś zadaniem drugiego będzie ulżenie pacjentowi w cierpieniu i uśmierzenie bólu pooparzeniowego z użyciem czaru Fringere. Oczywiście możecie dowolnie podzielić się rolami w obrębie swojej pary. – Podzieliła się swoją wiedzą, a następnie usiadła za biurkiem, łapiąc za swój kubek. Ze smutkiem stwierdziła, że nie ma w nim już nawet łyka kawy. No trudno, zrobi kolejną po zajęciach, na razie musiała obserwować swoich wychowanków.
Zadanie 2 Każde z Was (każda osoba z pary) może, choć nie musi rzucać kostką na niniejsze zadanie. Jeśli jednak zdecydujecie się zaryzykować, musicie uwzględnić wynik z kości. Kostkę można przerzucić, jeśli posiada się minimum 10 punktów z uzdrawiania; przy zadaniu przysługuje jednak tylko jeden przerzut i w przypadku jego wykorzystania, liczy się wynik otrzymany po przerzucie. A oto co możecie wylosować:
Spoiler:
1 – Tak bardzo skoncentrowałeś się na swoim zadaniu, że nie zauważyłeś, kiedy sprytny pacjent sięgnął ręką do Twojej kieszeni. Dopiero po lekcji zorientowałeś się, że brakuje Ci 20 galeonów. 2 – To się nazywa praca! Aż trudno uwierzyć, że nie jesteś prawdziwym magimedykiem w Szpitalu Św. Munga. Twoje zaklęcie było tak niesamowite, że Nora Blanc postanowiła obdarzyć Cię 10 punktami dla domu. 3 – Zajmując się pacjentem, przypadkowo rozlałeś stojący na szafce obok łóżka eliksir. Cała Twoja ręka była przemoczona, choć wydawało się, że nic się nie stało. Dopiero po około trzydziestu minutach cała zarosła bujnym owłosieniem. Niby nic takiego, ale minie trochę czasu zanim wróci do swego normalnego stanu. Uwzględnij fakt, iż efekt ten utrzyma się przez cały kolejny wątek, następujący po lekcji. 4 – Przejąłeś się losem pacjentów skrzydła szpitalnego? A może chciałeś po prostu poduczyć się eliksirów? Tak czy inaczej postanowiłeś zostać po lekcji, by pomóc nauczycielce w przygotowaniu eliksiru pieprzowego. Upomnij się o 1 punkt z eliksirów do swojego kuferka. 5 – Powiedzieć, że zaklęcie Ci nie wyszło, byłoby raczej stwierdzeniem dość eufemistycznym*. Nora Blanc wybaczyła Ci pomyłkę, dzięki czemu nie straciłeś żadnych punktów ani nie zyskałeś Trolla, jednak inaczej było z pacjentem. Wściekły uderzył Cię w twarz, łamiąc przy tym nos. Czyżby nie był jednak tak chory jak wydawało się na początku? – Jeśli masz minimum 5 punktów z uzdrawiania, możesz sam poradzić sobie z urazem, w innym wypadku poproś o pomoc kolegę lub opisz w swoim poście jak Nora Blanc ratuje Twój nos. *z uwagi na to, że używacie różnych zaklęć, sami możecie zdecydować, jaką krzywdę wyrządziliście pacjentowi 6 – Po lekcji Nora Blanc poprosiła Cię o pomoc w uprzątnięciu sali w skrzydle szpitalnym. Jeśli masz inne zajęcia, możesz odmówić. Jeśli jednak zdecydujesz się wesprzeć nauczycielkę, otrzymasz od niej w nagrodę fiolkę eliksiru czyszczącego rany. W przypadku wyboru drugiej opcji opisz swoje poczynania w poście i upomnij się o uzyskany przedmiot.
Uwaga! Wyrzucenie 5 oznacza, że Wasza postać nie zdołała nauczyć się używanego w drugim zadaniu zaklęcia, a co za tym idzie, nie otrzymacie tego zaklęcia do swojego kuferka!
Uwaga! Osoby spóźnialskie nie mogą już dołączać! Cherry i Neirin - możecie dołączyć do swoich par i odpisać, przy czym zaliczone zostanie Wam jedynie drugie zadanie.
Termin na odpis Do soboty 22 czerwca, godz. 23.59 Po wykonaniu zadania można już dawać w poście "zt.".
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Nie spodziewała się wiele po wynikach swoich obserwacji. Jej wiedza z zakresu magii leczniczej ograniczała się raczej do tego w jaki sposób nakleić plaster lub obwiązać zranione miejsce bandażem, a w dodatku była dziś (żeby tylko dziś...) roztrzepana i rozkojarzona. Kiedy więc pani Blanc powiedziała, że udało jej się dobrze zdiagnozować pacjenta, rozejrzała się na boki, chcąc upewnić się, że aby na pewno mówi właśnie do niej. Może się przejęzyczyła i tak naprawdę chodziło jej o Matta? Odruchowo odnalazła wzrokiem brata i uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że i jemu poszło dobrze. Na polecenie nauczycielki skinęła nieznacznie głową i poprawiła chwyt na ściskanej wciąż w ręce różdżce. W przeciwieństwie do pozostałych działała w pojedynkę, ale to akurat niezbyt jej przeszkadzało. Nie martwiła się tym, że ma więcej do roboty, natomiast o tym, że może uszkodzić żywą osobę zdawała się w ogóle nie pamiętać. Charakterystyczna dla niej beztroska jak zwykle brała górę nad zdrowym rozsądkiem. – No i gdzie się tak zaprawiłeś, biedaku? – zagadała do pacjenta –Pewnie pływałeś w jeziorze, co? Też tak zrobiłam w tamtym roku, pogoda niby jest ciepła, a potem się okazuje, że woda jeszcze nie nagrzała się odpowiednio i na kilka dni jest się wyłączonym z życia. Pokaż no się. – trajkotała przy chłopaku jak katarynka, i zdawało się, że nie zrobi nawet stosownej przerwy przed zaklęciem. Na całe szczęście dotarło do niej, że powinna bardziej się przyłożyć, skoro ćwiczyła swoje umiejętności na żywej osobie. Ucichła więc i skupiła się mocno. – Levatur dolor. I co, lepiej? Nie wiedziała, że chłopak sięgnął do jej kieszeni kiedy tak się skupiała aby przynieść mu ulgę w bólu. Miał dużo szczęścia, gdyby bowiem przyłapała go na gorącym uczynku, mogłoby przytrafić mu się coś znacznie gorszego niż przeziębienie – na przykład pięść Carmel Gallagher. Kiedy upewniła się, że wszystko jest w porządku, wyszła z sali biedniejsza o 20 galeonów.
Czuł się dumny z tego, że nauczycielka go pochwaliła za dobrą odpowiedź, ale zdawał sobie sprawę z tego, że lekcja się nie skończyła. A chociaż uraz w postaci ukąszenia przez langustnika ladaco minął już bezpowrotnie, tak Matthew i tak miewał na zajęciach pecha. Modlił się w duchu, by dzisiaj los się do niego uśmiechnął, ale nie mógł jeszcze wiedzieć, że jego modły na nic się zdadzą. Kiedy tylko usłyszał od Nory Blanc, jakie jest ich kolejne zadanie, zbliżył się do przydzielonego jemu i Elaine pacjenta, wyciągając zza paska spodni swoją różdżkę. Starał się sobie przypomnieć przy tym demonstrację pani profesor, a także wszelkie wskazówki, jakie ta dała im przed ich pracą. Jaki to był ten ruch nadgarstka? No właśnie… nie do końca pamiętał, ale zamiast zapytać nauczycielkę czy poprosić, aby jeszcze raz pokazała mu odpowiednie zaklęcie, wolał zdać się na swoją intuicję. Nie trzeba chyba mówić, że takie podejście okazało się tragiczne w skutkach. - Coeur Blessé – Mruknął pod nosem, kierując koniuszek różdżki na chorego. Chciał w ten sposób zbić jego gorączkę, ale zamiast tego otrzymał kompletnie odwrotny efekt. Widział jak chłopak robi się cały czerwony i chociaż nie mógł poczuć tego co on, tak domyślał się, co się wydarzyło. Dzieciak wręcz się gotował, miał wrażenie, że ten czar wypali mu mózg. Niewiele myśląc rzucił się więc na Ślizgona z pięściami, a jeden z jego ciosów trafił wprost w nos studenta. - Poważnie?! – Krzyknął niewyraźnie, bo jego słowa mieszały się z wyrazem bólu i cierpienia. Instynktownie złapał się za swój nos, uświadamiając sobie, że jest złamany. Czego by nie powiedzieć, ostatnio dość często padał ofiarą różnych urazach i szczerze miał już tego dosyć (albo jak kto woli w tej sytuacji: po dziurki w nosie). Chcąc nie chcąc podszedł do Jeremy’ego, pokazując mu na swoją twarz i sączącą się z niej juchę. - Zdołasz to naprawić? – Zapytał go głosem pełnym zrezygnowania, bo ileż to razy można tego biednego Gryfona prosić o interwencję? Wolał jednak, by to on poskładał go do kupy niż Nora Blanc, chociaż oczywiście brał pod uwagę również i ją w przypadku, gdyby jego kumpel był zajęty lub złożenie jego nosa wykraczało poza jego umiejętności, w co jednak szczerze wątpił. Na Dunbara zawsze było można w końcu liczyć i pewnie potrafił dużo więcej niż nastawianie złamanych kości.
Kostka: 5
zt.
Ostatnio zmieniony przez Matthew C. Gallagher dnia Pon 24 Cze - 23:43, w całości zmieniany 1 raz
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Do sytuacji podeszła z nieco krukońską arogancją, która od czasu do czasu przejawiała się w zachowaniach czy słowach. Tak też było z jej przymusowym towarzyszem Matthew, którego nie potraktowała poważnie. Niby sam podsunął jedną z innych chorób, która mogłaby - ale wcale nie musiała - być prawidłową diagnozą, jednak wygodniej było myśleć, że nie miał racji. Nie odpowiedziała mu, bo nauczycielka zabrała głos przedstawiając następny etap zadania. Pokiwała głową i tym razem poczekała aż Matthew wykona swoje zadanie. Przyglądała mu się bacznie przez ramię niezrażona, że może mu trochę przeszkadzać. - Co ty robisz?! - uniosła głos, gdy pacjent zamiast odetchnąć z ulgą zaczął robić się czerwony. Po chwili Matthew cofał się ze złamanym nosem, a pacjent wołał o pomoc. - Idź, idź już, dokończę resztę - rzuciła do ślizgona i poprosiła nauczycielke o pomoc w zbiciu temperatury ciała - to wszak zagrażało już życiu. Po paru chwilach, gdy pacjent przestał wyglądać na umierającego, zaserwowała mu zaklęcie - Fringere. - marszczyła czoło, przesuwała ostrożnie kraniec różdżki i łagodziła wszelakie bóle. Nie widziała, że ta menda postanowiła się zemścić na niej za zachowanie Matthew. Z pewnością, gdy to odkryje, dopomni się u Ślizgona o dług. Po paru momentach lekcja skończyła się. Elaine westchnęła. Podeszła do Matthew i uniosła brwi widząc jaki jest poobijany. - Obyś nigdy nie musiał udzielać nikomu pomocy. - mruknęła do niego i wyszła ze skrzydła szpitalnego. Poczekała na zewnątrz na Elijaha, by potem wrócić z nim do dormitorium.
Z pomocą Audrey coś tam udało się wywnioskować, dzięki czemu pacjentowi nie zaszkodzili. Lekcja trwała w najlepsze, nawet nie interesował się jak szło innym. Zajął się swoim przypadkiem i raz po raz pytał Audrey co na dany temat sądzi. Przecież mimo własnej pewności siebie może dziewczyna wpadnie na to, co on mógłby pominąć. Zastosował zaklęcie - Coeur Blessé - ciesząc się, że będzie miał okazję je przetestować na żywej osobie. Ileż można ćwiczyć na manekinach, prawda? A tu proszę, poszło mu dobrze czyli tak, jak się spodziewał. Temperatura zbita, Audrey coś tam pokombinowała z uśmierzaniem bólu i mogli być z siebie dumni. - Dobrze nam idzie. - powiedział do milczącej ślizgonki i schował różdżkę do rękawa uznając swoją pracę za zakończoną. Gdy podszedł Mattew, Jeremy zagwizdał. - Wyglądasz jak po quidditchu a nie uzdrawianiu. - powiedział do przyjaciela i się uśmiechnął. - Jasne, ja bym nie umiał? Ziomek, rozmawiasz z gościem, który właśnie testował zaklęcie na pacjencie i ten to przeżył. To jak, chcesz większy nos czy mniejszy? Szerszy, węższy a może bez? - wycelował różdżkę w jego twarz i zaśmiał się na znak, że przecież żartuje. Szybkie Episkey załatwiło sprawę i po chwili mógł podziwać całkowicie zwyczajny nos Matthew. - Zobaczymy się potem, muszę zagadać jeszcze do nauczycielki. - powiedział i skierował się do pani Blanc. Gdy lekcja się skończyła, wyprosił o możliwość asystowania przy warzeniu eliksiru. Psorka się zgodziła czym Jeremy'ego ucieszyła na potęgę. Mógł spędzić aż dwie godziny wśród swoich ulubionych dziedzin nauki.
[zt]
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Comburet czy camembert... wszystko to, do licha ciężkiego, brzmiało dla niego w identyczny sposób. Choroby miały zawsze bardzo wymyślne nazwy, których nie sposób było zapamiętać – zupełnie jakby samo ich rozróżnianie nie sprawiało wystarczających problemów. Jego policzki chciały objawić całemu światu, że zrobiło mu się wstyd, ale z drobną pomocą metamorfomagii opanował swoją twarz nim zdradziecka czerwień ujrzała światło dzienne. Był zadowolony ze zdobytych dla Ravenclawu punktów, natomiast towarzyszący mu w dalszej części zajęć podejrzliwy wzrok profesor Blanc cieszył go już znacznie mniej. Na litość Merlina, to tylko nazwa, samą przypadłość zgadł przecież już za pierwszym podejściem. Po przećwiczeniu inkantacji i ruchu nadgarstka ponownie zwrócił uwagę na „swojego” pacjenta. Chłopak miał niewyraźną minę, choć ciężko było stwierdzić czy brała się ona z braku wiary w umiejętności Eliego, czy może z bólu jaki najprawdopodobniej odczuwał. Nie zastanawiając się długo, wybrał zaklęcie, które podczas ćwiczeń wychodziło mu lepiej niż to drugie. – Coeur Blessé – mruknął, celując w chłopaka różdżką; poszło mu lepiej niż przypuszczał, zaklęcie bowiem nie tylko zadziałało w prawidłowy sposób, a zostało wykonane z taką precyzją, że profesor Blanc postanowiła nagrodzić go kolejnymi punktami. Jej wcześniejszy brak wiary w jego umiejętności dał mu w obliczu powodzenia dodatkową satysfakcję, z sali wyszedł więc w znacznie lepszym humorze. Dołączył tam do czekającej na niego Elaine.
Przyleciał tak szybko, jak było to możliwe. Nie mieli ani trochę czasu do stracenia, a i tak szło im nad wyraz źle. I straszliwie wolno. Z nogi sączyła mu się ciemno-czerwona krew, a miejsce ugryzienia piekło przeokrutnie. Wspiął się ledwo co po schodach i skierował swoje kroki wprost do Skrzydła Szpitalnego. Lekko kuśtykając, odszukał pielęgniarkę i wyjaśnił jej piąte przez dziesiąte to, co się wydarzyło. Bahanki sprzed Chatki Gajowego chciały mu dzisiaj wyjątkowo zniweczyć plany o sprawnym ukończeniu zadania z Koła Fanów Fauny... Medyczka dobyła swojej różdżki, rzuciła kilka zaklęć, a potem poszła po jakiś specyfik. Wylała płyn na gazik i przemyła ranę po pogryzieniu. Zapiekło. Dała mu jeszcze eliksir przyspieszający gojenie się ran i odesłała "do domu". Oczywiście wrócił do swojego kompana, który czekał na niego cierpliwie w miejscu zbrodni. Noga już nie bolała, a i rana została opatrzona. Nadal nie był w stanie poruszać się z nie-wiadomo-jaką prędkością, ale przynajmniej nie krwawił już z uda. Mogli kontynuować swoją wyprawę.
|zt.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ruszyła do przodu, nawet nie oglądając się za siebie, wciąż czuła się, jakby odurzona, jej głowę wypełniały myśli o Caelestine, a ona za wszelką cenę próbowała je stłamsić, myśląc o celu swojej podróży - Skrzydle Szpitalnym. Miejsce to napawało ją swego rodzaju obrzydzeniem, dlatego działanie amortencji stało się ociupinę słabsze, na tyle, aby mogła stawiać kolejne kroki. Nie rozumiała swojego zachowania względem Williama, sądząc, że komentarz wypowiedziany w jego stronę, okraszony cynicznym uśmiechem były czymś na kształt zazdrości? Czy miała do niej prawo? Przygryzła dolną wargę wargę, w myślach śmiejąc się z własnego, jakże głupiego zachowania, kiedy dołączył do niej Fitzgerald, szybkimi krokami pokonując dzielącą ją od polany odległość. Uśmiechnęła się do niego, kąciki ust blondynki uniosły się delikatnie ku górze, jednak było w tym uśmiechu coś podejrzanego; zdawał się nie sięgać oczu, które były dziwnie zamyślone. Nie odezwała się do niego, chowając dłonie w kieszeni płaszcza i jeśli on nie przerwał tej ciszy między nimi, trwała ona aż do momentu kiedy znaleźli się przed Skrzydłem Szpitalnym. Wtedy Gabrielle zatrzymała się, patrząc na Ślizgona z zawstydzeniem. - Wiesz… Chciałam cię przeprosić, za… za tamto na polanie - wymamrotała pod nosem, przenosząc wzrok z chłopaka na własne stopy. Nie chciała, aby myślał o niej jako o osobie, która ma zamiar stać na drodze jego szczęściu u boku rudowłosej Ślizgonki. Panienka Levasseur nie była tego typu osobą, prędzej sama się wycofywała - tchórzyła - niż rujnowała coś, co chcieli stworzyć inni. - Co nie zmienia faktu, że raczej nie zaimponowałeś Nessie, ona chyba… No wiesz, jest dziewczyną z wyższej ligi. - dodała, już bardziej typowym w ich rozmowach tonem głosu. - Musisz się bardziej postarać - zaśmiała się, odgarniając kosmyk włosów za ucho, dopiero wówczas odważyła się spojrzeć w jego brązowe oczy ponownie.
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Weszła do środka sali i usiadła ciężko na jednym z łóżek. - No, przynajmniej nadal jestem cała... - Wycharczała ze śmiechem czekając na przyjście kogś z personelu. Rozejrzała się po skrzydle, bo i była tu tylko kilka razy. Nie chciała też sprawiać kłopotów nikomu swoim jestestwem. pielęgniarka dała jakoś wywar ziołowy i rzuciła dwa zaklęcia potem czym póściła Gryfonkę na resztę zajęć.
Z/T
Ostatnio zmieniony przez Madeleine Ford dnia Sob 14 Gru - 22:09, w całości zmieniany 1 raz
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Odwzajemnił jej uśmiech jednym z tych typowych dla siebie, z uniesionym wyżej kącikiem ust. Od razu jednak wychwycił, że ten jej jest jedynie połowiczy – usta w istocie się uśmiechały, ale oczy już nie; zdawały się mieć taki zamyślony wyraz i Ślizgon nie mógł się nie zastanawiać, czy Gabrielle czasem nie pozostawała myślami gdzieś w okolicach polany, od której z każdym krokiem coraz bardziej się oddalali. Will, po zrównaniu się z nią, bezwiednie przystosował swoje tempo do tempa blondynki, by jej przypadkiem nie wyprzedzić. Sam również wcisnął dłonie w kieszenie swojej kurtki i przez dobrą chwilę marszu pozwolił by zalegała między nimi cisza. — Co tak milcząco, hę? Nadal nie możesz oderwać swoich myśli od panny Swansea? — rzucił w końcu nadając swojemu głosowi nieco żartobliwy i zarazem zaczepny ton, bo ta panująca między nimi cisza zaczęła go odrobinę męczyć. Kątem oka zerknął jednocześnie w kierunku Puchonki z szerszym wyszczerzem na twarzy; delikatnie ją również przy tym szturchnął łokciem, jakby chcąc w ten sposób sprowadzić dziewczynę z powrotem na ziemię. Widać było, że rudzielec nie przejmował się w najmniejszym stopniu tym co odwaliło się na zajęciach – wiedział w końcu dobrze, że nikt z nich nie zawinił, a wszelkie durnoty wynikały jedynie z odurzenia amortencją. W sumie tylko jedna rzecz w związku z tą nieszczęsną lekcją nie dawała mu zupełnie spokoju, a wiązała się ona ściśle z idącą obok dziewczyną; konkretniej mowa o jej słowach i wieńczącym je cynicznym uśmiechu. Miał pewne podejrzenia, ale wydawały mu się one na tyle absurdalne, że najpierw wolał wybadać grunt nim zacznie wysnuwać jakiekolwiek wnioski. Szczególnie, że odnosił wrażenie jakby brakowało mu jakiegoś istotnego elementu tej układanki. Gabrielle poszła mu więc na rękę, gdy – gryziona wyrzutami sumienia i wyraźnie zawstydzona – sama podjęła ten temat. — Daj spokój, nic się nie stało — odparł machnąwszy przy tym niedbale dłonią; nie dał po sobie w ogóle poznać, że wcześniej go to faktycznie odrobinę tknęło. — To w sumie było na swój sposób nawet całkiem urocze, brzmiałaś prawie jakbyś była o mnie zazdrosna — dodał, a na jego usta wpełzł szelmowski uśmieszek. Absolutnie nie mógł sobie odpuścić tej drobnej prowokacji, to było zdecydowanie silniejsze od niego. Uniósł nieznacznie łuk brwiowy, gdy usłyszał jej kolejne słowa. — Cóż, jej strata w takim razie, dla dobrej ciekawostki nie ma za wysokiej ligi — rzucił w odpowiedzi i rozłożył ręce w geście co począć?, a uśmiech wciąż błąkający się na jego ustach wyraźnie wskazywał, że chłopak nie mówi poważnie. Wiedział dobrze, że to co zrobił pod wpływem oparów eliksiru było, łagodnie mówiąc, żałosne i żadnej dziewczynie by tym na pewno nie zaimponował. — A po co miałbym? Nie zależy mi przecież na imponowaniu Lanceley, to tylko sprawka duetu jemioła i amortencja. — Wzruszył ramionami, patrząc nieco podejrzliwie w stronę dziewczyny. Oczywiście nie wiedział, że panna Levasseur coś wcześniej źle zrozumiała i wysunęła na podstawie tego zupełnie błędne wnioski, a to co zrobił wzięła jako potwierdzenie swojej ‘teorii’.
Ignis C. Hodel
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.74 m
C. szczególne : powolne flegmatyczne ruchy, blada skóra, puste spojrzenie
Nie chce tu być, ale też nie chce całować każdego, kogo napotka, a szczególnie swoich byłych. Wchodzi do skrzydła, zauważając kilka osób z lekcji zielarstwa. No cóż, muszą tu być. Vicario zmusiła ich do tego swoimi zajęciami, na których nawdychali się amortencji, wpadając w narkotyczny trans rzucania się i całowania tego na kogo padł ich wzrok. Podobnie było z Ignis. Tylko że ona pocałowała kogoś z kim już wcześniej się całowała - może to i lepiej. Siada na łóżku, zdejmuje kurtkę, bo jest tu zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz. Wpatruje się w swoje buty i tak czeka na swoją kolei, aż pielęgniarka podejdzie. Niech się upewni, że wszystko z nią w porządku. Kilka ziółek, poleżeć aż zaczną działać i znowu wrócić do normalności. Amortencja bywa niebezpieczna. Odrywająca od rzeczywistości. Jeszcze kilka obsesyjnych myśli o Melusine, aż w końcu krukonka staje się jej odległa, a egzystencja ponownie przybiera odcień bieli, czerni i szarości. Wstaje, bierze kurtkę i zmierza do dormitorium. Chyba na dziś to koniec wrażeń.
/zt
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Wiatr smagał twarz dziewczyny, wprawiając w ruch jej blond kosmyki oraz wywołując na policzkach czerwone plamy. W ciszy panującej między nimi zawieszone zostały niewypowiedziane słowa, głównie te pochodzące od Gabrielle. Nie była pewna w jaki sposób powinna przeprosić Williama za swoje zachowanie, a i jej myśli wciąż nie były klarowne; co kilka sekund na nowo pojawiała się w nich panienka Swansea oraz jej miękkie usta. Zielonooka potrząsnęła głową wracając do rzeczywistości dopiero w momencie, gdy Ślizgon zabrał głos. - A jak źle to zabrzmi, jeśli odpowiem twierdząco na twoje pytanie? - zapytała niepewnie, wciąż na niego nie patrząc, zmarszczyła czoło. Było jej z tego powodu strasznie wstyd, nigdy w podobny sposób nie myślała o swoich koleżankach, dlatego to co teraz siedziało w jej głowie - nawet jeśli wywołane było przez amortencję - napawało ją przerażeniem. Dopiero po chwili odważyła się spojrzeć na Fitzgerald, który zdawał się zupełnie nie przejmować tym, co miało miejsce na polanie. Może wynikało to z faktu, że w sprawach damsko-męskich miał znacznie więcej doświadczenia niż blondynka - przynajmniej w jej mniemaniu. Nie oszukiwała się, Will był w kilku związkach o czym nawet ona słyszała, zaś jej… jej zwyczajnie brakowało odwagi by być z kimś. Miała kolegów, kumpli, ale nigdy żadnego nie mogła określić mianem chłopaka. Westchnęła zrezygnowana, a jednocześnie zdenerwowana własnymi przemyśleniami, które niepotrzebnie zaprzątały myśli dziewczyny. W końcu zebrała w sobie na tyle dużo pokładów odwagi, aby przeprosić. Ludziom ciężko przychodziło przyznawanie się do błędów, Gabrielle nie była w tym żadnym wyjątkiem, dlatego kiedy słowa w końcu opuściły jej usta, poczuła, jakby jakiś ciężar, który do tej pory ciążył na ramionach znikł. Zielone tęczówki nabrały ciemniejszego odcienia, gdy posądził ją o zazdrość. - Zazdrosna? - powtórzyła, choć brzmiało to bardziej, jak pytanie. Zupełnie, jakby sama nie była pewna, czy owe stwierdzenie jest prawdziwe czy też jedynie wyobraźnia Williama postanowiła nadinterpretować rzeczywistość. - Chciałbyś, Fitzgerald - zaśmiała się, starając się brzmieć na tyle swobodnie, aby nie dawać mu powodów do podobnych domysłów. W gruncie rzeczy przed samą sobą musiała w końcu przyznać, że była nieco zazdrosna, jednak to jeszcze nie był odpowiedni czas. Nie mogła zdradzić przed chłopakiem swoich uczuć, jeśli najpierw nie odkryje czy ma on wobec niej jakieś poważniejsze zamiary - na to również było za wcześnie. - Naprawdę Ci na niej nie zależy? - zapytała, patrząc na niego wielkim niczym spodki oczami - Ale Charlie… On… Charlie mówił, że ty… - jąkała się próbując wyjaśnić skąd wzięły się jej domysły, kiedy do blondynki dotarło, że wszystko było zwyczajnie wyjęte z kontekstu przez co słowa Rowle zostały przez nią źle odebrane. Wypowiadając każde kolejne, urwane zdanie w śmieszny sposób gestykulowała rękoma, a na jej policzkach kolor różu pogłębił się. Ostatecznie uderzyła dłonią w czoło, śmiejąc się z własnej głupoty. Chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy pojawiła się przy nich pielęgniarka prosząc, aby Gabrielle przeszła na jedno z łóżek. - Zobaczymy się później? - kolejne pytanie - pełne nadziei - opuściło usta blondynki, a słysząc ponaglenie, ucałowała Ślizgona w policzek, po czym udała się do pielęgniarki, która pomogła jej usunąć skutki działania amortencji, po czym odesłała do dormitorium.
zt
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Polecenie profesor Vicario żeby udać się do skrzydła szpitalnego uważał za totalny bezsens, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie był jedyną osobą, która musiała pokazać się na oczy pielęgniarce. Zresztą... czuł się już dobrze, naprawdę! Po prawdzie nie uważał, by choć przez czuł się źle, bo i jak można uznać stan silnego zakochania za coś niewłaściwego (choć w chwili kiedy obaj koledzy z grupy spodobali mu się jednocześnie, było to w istocie dość problematyczne), ale nawet jeśli przez moment było z nim coś nie tak, to słowa Bruna sprawiły, że otrzeźwiał. Co stało się w Vegas, zostaje w Vegas. Niby go nie odtrącił... i wyglądał na zadowolonego, a mimo to dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że wolałby żeby o tym zapomnieli i więcej do tego nie wracali. Co prawda dalej miał szaloną ochotę pocałować go jeszcze co najmniej kilka razy, ale... Och, żadne „ale”. Chyba naprawdę potrzebował pomocy medycznej. Chłopak ewidentnie go odrzucił, a on i tak nie potrafił przestać o nim myśleć, tak jakby miało mu zależeć bardziej niż tej drugiej osobie. Miał na nazwisko Grigoryev, a to znaczyło, że był wyjątkowy... i nie zwykł dawać się tak traktować. Pozwolił odprowadzić się kawałek, a potem stwierdził, że dalej pójdzie już sam. Wpadł do skrzydła i ze swoim irytującym akcentem przedstawił pielęgniarce swoją sytuację. Ta dała mu jakieś ziółka do powąchania i proszę bardzo – od razu mu przeszło. Prawda? To czemu wciąż myślał o tym przeklętym pocałunku... Przecież miało mu to pomóc.
| z/t
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Uzdrawianie podobnie, jak eliksiry były zmorą panienki Levasseur, która mimo matki będącej znanym Uzdrowicielem nigdy nie obudziła w sobie miłości do tego przedmiotu. Lubiła pomagać ludziom, zawsze jako pierwsza wyciągała do nich pomocną dłoń, jednak ratowanie tych, którzy znajdowali się na pograniczu życia i śmierci napawało ją przerażeniem. Bycie odpowiedzialnym za kogoś nigdy nie było proste, wymagało wiele odwagi, której Gabrielle czasem zwyczajnie brakowało. Rzecz inaczej się miała, gdy chodziło o zwierzęta, tym Puchonka bez najmniejszych oporów niosła pomoc i ulgę. Do tej misji, której zamierzała się podjąć w przyszłości na poważnie musiała opanować trudną sztukę uzdrawiania, nauczyć się sporządzania maści, czy zaklęć. Była tego świadoma, dlatego postanowiła zapisać się do koła Utalentowanych Uzdrowicieli, być może w niej również skrywał się talent, choć musiał być on bardzo głęboko ukryty. Po raz kolejny zamierzała stawić czoła swoim lękom, które często wykluczały ją z działania - tym razem nie zamierzała się im poddawać. Podobnie, jak w przypadku warzenia eliksirów, tym razem również odczuwała stres i strach, że jej nie wyjdzie, lecz zamiast iść prostszą drogą, siadając do dokumentów i sumiennie je wypełniając postanowiła zająć się sporządzeniem maści na odmrożenia. Przez całą drogę prowadzącą do Skrzydła Szpitalnego zastanawiała się, jak to możliwe, że tak wielu uczniów zapomniało już jak okrutnie mroźna potrafi być zima, a biały puch pokrywający świat wcale nie jest miękką i ciepłą kołderką - potrafi odmrozić nie tylko palce czy nos, ale i całe dłonie. Pokręciła głową z dezaprobatą, uważając, że zachowanie tych osób było co najmniej nierozważne. Teraz w szpitalu pielęgniarka miała pełne ręce roboty, dodatkowo niektórzy musieli trafić nawet do Munga. Westchnęła czując zapach medykamentów oraz chloru służącego do odkażania, co świadczyło o tym, że znajduje się blisko. Poziom stresu w ciele dziewczyny wzrastał z każdym krokiem przybliżającym ją do miejsca docelowego. Wygładziła materiał szaty wchodząc do skrzydła, gdzie czekało na nią już przygotowane stanowisko. W dłoniach klasycznie dzierżyła odpowiednią książkę oraz notatki zapisane na kartce pergaminu. Składniki potrzebne do przygotowania maści znajdowały się na drewnianym stole za co Gabrielle w duchu dziękowała Merlonowi, bo jeśli nawet wyprodukowanie tego leku było prostym, to dla panienki Levasseur nawet taka rzecz stanowiła wyzwanie. W ostatnim czasie podejmowała ich coraz więcej, wręcz z uporem maniaka dążąc do wyznaczonego przez siebie celu. Nie należała do osób, które poddawały się kiedy coś nie szło po ich myśli. W pamięci wciąż miała wspomnienie z Vinim, kiedy to poparzył sobie dłonie, a jej po wielu próbach i próbie poddania się przyniosła mu ulgę. Czuła się wtedy naprawdę dobrze, w tym momencie kiedy okazało się, że mu pomogła. Wtedy jeszcze o tym nie myślała, pojawiło się i zniknęło, lecz teraz nastawienie dziewczyny zmieniło się, a samo odczucie dało ponownie o sobie znać. Odłożyła książkę na stolik, otwierając jej kartki na odpowiedniej stronie, po czym wzięła się za przygotowywanie maści. Odważała, ucierała, mieszała co i raz ocierając pot z czoła, który jako efekt stresu pojawił się mimowolnie. Nie była pewna ile czasu spędziła przy stole, sekundy zamieniały się w minuty, a te chyba nawet w godziny, lecz efekt, który osiągnęła był naprawdę zadowalający. Uśmiechnęła się do samej siebie, choć pielęgniarka również wydawała się być zadowolona. Czuła, że całe jej ciało oraz ubrania przesiąknęły zapachem skrzydła szpitalnego. Dla niej nie to było najważniejsze, a fakt, że udało jej się stworzyć maść, która pomoże innym.
Zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
I na co jej to było? Trzeba było się udać w jakieś spokojniejsze miejsce, które nie obfitowało w podobne przedmioty jak samopiszące pióra, które zachowują się wedle swojej własnej woli. Jak widać w takich warunkach wszystko się mogło zdarzyć. Szkolna pielęgniarka zapewne zdążyła już dawno przywyknąć do jej widoku chociaż zwykle zaglądała do niej z nieco bardziej poważnymi obrażeniami, które były spowodowane chociażby treningami lub rozgrywkami Quidditcha. Względnie jakimiś durnymi pomysłami na które wpadła czy to samotnie czy z pomocą innych. Tak to już było, że często jej się obrywało i nie mogła zbytnio nic na to poradzić. Przynajmniej takiej wersji się trzymała. Całe szczęście pielęgniarka wykazała się niezwykłą cierpliwością i obiecała, że zajmie się nią jak tylko zaopiekuje się tymi, którzy potrzebowali pilniej jej pomocy. Akurat trafiła na moment, gdy kilku maruderów trafiło do skrzydła po niezbyt rozważnej zabawie magicznymi gadżetami, które zakupili gdzieś na Pokątnej. Zaraz po nich kobieta zwróciła do się Krukonki i z cichym westchnięciem zajęła się opatrzeniem jej rany, co nie zajęło jej zbyt wiele czasu. Ot wystarczyło jej jedno drobne zaklęcie i krótki wykład na temat bezpieczeństwa i tego, że dziewczyna powinna na siebie uważać. Choć zapewne dawno już uświadomiła sobie to, że raczej nie uda jej się nakłonić Strauss do tego, by unikała sytuacji, które doprowadziłyby ją do uszczerbku na zdrowiu.
Nie dało się ukryć, że naprawdę mocno dostałam w głowę i nawet wtedy już jakoś doczłapałam do szkoły czułam się jakby świat wirował, a ja sama miałabym zaraz zwymiotować, co niestety zdarzyło mi się tuż po przyjściu do skrzydła szpitalnego. Było to dla mnie strasznie upokarzające, mimo że ostatnie kilka tygodni miało dość ścisły związek z mdłościami. Pielęgniarka od razu udzieliła mi pomocy - zapewne chciałaby żebym została w skrzydle minimum na dwa albo trzy dni, ale nie chciałam pozostać na terenie szkoły. Gdybym zamknięto mnie w skrzydle, to na pewno sprawiłabym zmartwienie Dorienowi i Cassowi, a teraz nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam być dzielna, choć przysięgam na pieprzone złoto Włochatego serca czarodzieja, że to było naprawdę trudne. Udało mi się przekonać uzdrowicielkę, żeby po odleżeniu kilku godzin oraz zażyciu eliksirów puściła mnie do domu. Oczywiście obiecałam, że w najbliższych dniach będę dużo odpoczywać i w gruncie rzeczy stosowałam się do tego.
/zt
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Siła przyzwyczajenia jednak czasem wygrywała. Czasem nawet wyjątkowo często, trzeba przyznać. Perpetua co prawda nie pozwalała sobie na częste odwiedziny w Szpitalu św. Munga, odkąd zaczęła pracować w Hogwarcie - w końcu została nauczycielką, po tych wszystkich kursach i stażach, musiała wziąć odpowiedzialność za nowe stanowisko. Ot, nie mogła opuszczać miejsca pracy, zwłaszcza w tygodniu przez własne widzimisie, tylko - a może i aż - po to, żeby odwiedzić swoich starych pacjentów. Z lekkim bólem serca, ale nie była już Uzdrowicielką w Mungu - i musiała się z tego leczyć. A leczyła się dość nietuzinkowo - bo przesiadując nagminnie w Skrzydle Szpitalnym. Nora Blanc musiała mieć już jej dość - i może by miała, gdyby Pet nie była tak nieskończenie pocieszna, gdy kręciła się między łóżkami, czy uzupełniała zapasy medykamentów. Wydawała się być w swoim żywiole - między ludźmi, niczym opiekuńczy duszek, krążący od jednego potrzebującego do drugiego. Dzisiaj nie miała jednak wiele pracy - właściwie to nie miała jej w ogóle. Z własnej woli wzięła pielęgniarską wartę na swoje barki, a Norę Blanc wygoniła do prywatnych komnat, upierając się, że gdyby z czymś sobie nie radziła, z pewnością po nią pośle. Skrzydło Szpitalne w Szkole to jednak nie to samo co izba przyjęć na Wypadkach Przedmiotowych w Mungu. Tam to dopiero się działo - Perpetua miała wrażenie, że wraz ze zmianą ścieżki kariery, przeszła na swego rodzaju emeryturę. Paradoksalnie jednak, choć brakowało jej nieustannej pracy, miała wrażenie, że w końcu zaczyna żyć dla siebie - i było to niesamowicie... przyjemne odczucie. Od czasu rozwodu z Quillem bezsprzecznie stała się pracoholiczką na pełen etat. Praca była życiem. W tej chwili jednak, czuła, że łapie balans, między sprawami prywatnymi, a zawodowymi. Co nie zmieniało faktu, że dalej, uparcie szukała sobie zajęć w czasie wolnym, miast spędzić go na odpoczynku. Szkolne życie było jednak o wiele mniej intensywne - więc ubrana w jasnoniebieską, prostą suknię, krążyła kulawymi kroczkami między pustymi łóżkami w Skrzydle Szpitalnym. W jednej ręce dzierżyła swoją nieodłączną laskę, w tej chwili niemal zastępującą jej prawą nogę - w drugiej natomiast trzymała jakiegoś mugolskiego harlekina, unosząc go na wysokości swojej twarzy. Wzrok, namiętnie śledzący tekst romansidła zdradzał żywe zainteresowanie lekturą - jej kochana Roseanne zawsze miała nosa do dobrych książek.
Nic nie zwiastowało, że tego dnia Bruno Tarly, zamiast dyniowych pasztecików, naje się strachu... Obudził się w miarę wcześnie, jak na niego, w skąpanym w słońcu dormitorium. W sypialni studentów był sam, wszyscy chyba wyszli cieszyć się wreszcie znośną pogodą. On jednak miał swoje priorytety, a mianowicie zapewnienie rozrywki i należytej porcji czułości swoim szczurzym dzieciom. Kochał te ogonki całym gryfońskim sercem. Maluchy były z nim już ponad rok, czyli połowę swojego szczurzego (niestety tak krótkiego) życia. Wciąż cieszyły się dobrym zdrowiem i kondycją, Bruno miał to szczęście, że nigdy nic im nie dolegało, nic się złego nie działo. Dlaczego więc miałoby wydarzyć się teraz? Założył na siebie pierwsze lepsze dżinsy i szary sweter z naszytym godłem Gryffindoru. Tak na wszelki wypadek, bo nie pamiętał, czy ma na ten dzień zaplanowane jakieś zajęcia. Podszedł do klatki i otworzył drzwiczki, by zwierzaki mogły swobodnie wyjść i poeksplorować przestrzeń. Ufał im, jego szczury były wyjątkowo grzeczne i naprawdę rzadko zdarzało im się coś zepsuć czy nadgryźć. No... może nie licząc jego swetrów i koszulek. Ale w sypialni wspólnej? Nic a nic! Pomiział po brzuszkach swoje puchate kuleczki, a potem puścił je wolno. Sam zasiadł na łóżku i zaczął przeglądać wizbooka. Codzienna sielanka. Aż do czasu... Nagle do jego uszu doszedł przeraźliwy pisk. Zerwał się na równe nogi i w popłochu zaczął miotać się po pokoju, szukając źródła. Serce podeszło mu do gardła, miał przed oczami najczarniejsze scenariusze. Wreszcie zlokalizował miejsce tragedii i zobaczył swojego albinosa zaklinowanego pomiędzy ścianą, a nogą łóżka. Jak?! Szybko podbiegł, by odsunąć mebel i delikatnie wziąć szczura na ręce. Lumos dygotał, a jego prawa tylna łapka zwisała bezwładnie. Łzy stanęły w oczach Tarly'ego. Wolną ręką wziął z podłogi Noxa i schował go z powrotem do klatki. A potem wybiegł wraz z małym pacjentem z dormitorium i skierował szybkie kroki w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Wparował w popłochu do Skrzydła, niosąc na rękach popiskującego szczurka. Biała łapka zdążyła napuchnąć, a zwierzę przestało wyrywać się z rąk chłopaka. Potrzebował pomocy. Już z daleka zobaczył profesor Whitehorn i bardzo się na ten widok ucieszył. Na pewno będzie umiała mu pomóc! Światełko nadziei zatliło się na nowo. - Pani profesor! - wysapał zdyszany - Lumos... Chyba zmiażdżył sobie łapkę... - wypowiedziane słowa poprzerywane były chaotycznymi wdechami, a te spowodowane były zadyszką, biegiem przez wszystkie schody i labirynty korytarzy, ale też... ogromnym stresem i przejęciem. Przez silne emocje zupełnie zignorował fakt, że kobieta pochłonięta była czytaniem, a on wpadł do salki bez żadnego "Dzień dobry" czy "Przepraszam". Czuł się winny tej sytuacji. I winny swojej niewiedzy. Gdyby tylko lepiej znał się na magii leczniczej...
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Akcja romansu zaczynała przybierać wyższe obroty i ostatnie co chciałoby się w tej chwili czytać, to opisy krajobrazu i urokliwego domku. Próbowała przebrnąć przez jeden z nudniejszych momentów zawartych w książce - jak to bywa wśród czytelników, głodnych głównego wątku. Perpetua miała jednak na tyle samozaparcia i szacunku dla autorki, że nie ominęła wzrokiem ani jednego zdania - próbowała nawet skupić się na tym co czyta, choć wyobraźnia podsuwała jej zupełnie inne obrazy, aniżeli obsypane kwieciem łąki... Wtem ratunek przyszedł z zupełnie nieoczekiwanej dzisiaj strony - ktoś bezpardonowo wparował do Skrzydła Szpitalnego, co natychmiast przełączyło Whitehorn w stan gotowości. Odrzucanie rozkojarzenia i natychmiastowe oczyszczanie umysłu z rozbieganych myśli to jedna z umiejętności automatycznie nabywanych w czasie pracy Uzdrowiciela. Przynajmniej w przypadku złotowłosej. Odłożywszy bez żalu harlekina, kobieta spojrzała badawczo na zmierzającego w jej stronę chłopaka - w oczy od razu rzuciła jej się jego bujna czupryna i godło domu Godryka Gryffindora na piersi. Uśmiechnęła się serdecznie. - Panie Tarly - bezbłędnie zidentyfikowała chłopaka, a widząc jego przejęcie i absolutne spięcie, sama spoważniała. Przez ułamek sekundy pomyślała nawet, że to studentowi jednak coś się stało - ale biały szczurek, którego tak troskliwie trzymał w dłoniach, nawet bez wyjaśnień chłopaka, mówił sam za siebie. - Nie jestem magiwetem, ale myślę, że coś na to poradzimy, złotko - obiecała ze spokojną pewnością, uśmiechając się pokrzepiająco do Gryfona. Bądź co bądź, leczenie zwierząt, zwłaszcza tak małych było nieporównywalnie łatwiejsze, aniżeli łatanie człowieka po czarnomagicznych klątwach lub upadkach z miotły, z kilkuset metrów. - Proszę, podejdź z Lumos tutaj, zobaczymy co mu dolega. - Złotowłosa, zadziwiająco żwawym krokiem podeszła do jednego ze stolików. Nie wiadomo kiedy, dobyła różdżki, robiąc na meblu odpowiednią przestrzeń roboczą i przysuwając dwa krzesła. - Połóż go tutaj, ale nie puszczaj, niech czuje twój zapach. Jest już wystarczająco zestresowany... - poleciła, a gdy student wykonał polecenie, wymierzyła różdżkę w albinosa i... Zawahała się. Zerknęła ukradkiem na twarz Bruna. Widząc jego przejęcie, zmieniła zdanie. Czasem lepiej dać człowiekowi wędkę, aniżeli rybę. - Surexposition - zainkantowała, a z jej różdżki wystrzeliły bezgłośne iskry, prześwietlając drobne ciałko gryzonia. Nie trzeba było wielkiej wiedzy z zakresu medycyny i anatomii, żeby zauważyć pęknięte drobne kostki w tylnej łapce szczura. Na szczęście nie były skruszone, a złamania nie naruszyły tkanek wokół. - Dobrze skarbie, a teraz się skup i słuchaj - zaczęła spokojnym tonem, łapiąc spojrzenie studenta. - Nie będziemy znieczulać Lumos, to złamanie nie zagraża jego życiu. Szczury są inteligentne, ale to jednak zwierzęta, jeśli uśmierzymy mu ból łapki, może zrobić sobie jeszcze większą krzywdę. Rozumiesz? - Twarz miała poważną, ale emanowała łagodnym spokojem. W kącikach czerwonych ust czaił się delikatny uśmiech. - Zaklęcia i eliksiry przeciwbólowe nie zawsze są dobrym początkiem. Sam musisz najpierw ocenić, czy przypadkiem nie przyniosą więcej szkód - pouczyła swojego ucznia, po czym skinęła zachęcająco głową. - Wyjmij różdżkę, złotko. Jak myślisz jakie zaklęcie mogłoby mu pomóc? Nie wiedzieć kiedy, Perpetua wciągnęła Bruna w prywatną lekcję magii leczniczej. Sama na swoim przykładzie wiedziała, że nie ma nic lepszego niż praktyka połączona z odpowiednią motywacją. Tarly sam mógł wyleczyć swojego przyjaciela - teraz i w przyszłości, a magia lecznicza przyda się zawsze. Czy to w pracy aurora - czy urzędnika.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Jego szczury były dla niego nie tylko pupilami. Traktował je jak swoją rodzinę, jak swoje dzieci i przyjaciół. Stawiał sobie za cel najwyższy oswajanie swoich znajomych z tymi wspaniałymi stworzeniami, z ich małym światem. Gdy tylko nadarzała się okazja, to opowiadał o nich w samych superlatywach, zasypywał rozmówcę ciekawostkami i tłumaczył, dlaczego to takie wyjątkowe zwierzęta. Wiele osób się ich bało bądź brzydziło, krążyło też wiele przykrych legend i mitów na temat szczurów. Bardzo krzywdzące. Wparował do Skrzydła nie tylko ze szczurkiem w dłoniach, ale i z duszą na ramieniu. Na szczęście Profesor Whitehorn była wyrozumiała, a przy tym niezwykle profesjonalna. Już na sam widok kobiety Bruno nieco się uspokoił. A to, że go rozpoznała, dodatkowo podbudowało go na duchu. Zdobył się nawet na to, by uśmiechnąć się do niej, a uśmiech ten skrywał w sobie wiele wdzięczności. Złotko... Jedno słowo, a dawało więcej poczucia bezpieczeństwa niż nie jedna jego rozmowa z ojcem. Ale... nie miał teraz czasu o tym myśleć. Musiał pomóc swojemu biednemu przyjacielowi. Bez chwili wahania podążył za nauczycielką i zasiadł na jednym z krzeseł. Robił dokładnie to, o co prosiła: położył Lumos na stoliku, najdelikatniej jak tylko mógł. Jedną dłonią nadal dotykał jego miękkiego futerka. Szczurek przestał się wyrywać; widać było, że gwałtowne ruchy sprawiają mu ból i mądra istotka dobrze wie, że nie powinna się teraz nadwyrężać. - To moja wina, nie dopilnowałem ich na wybiegu... - westchnął ciężko, zwieszając głowę. Kilka zakręconych kosmków opadło na jego oczy, przysłaniając je lekko i tworząc swoistą zasłonę. Dręczyło go sumienie. Gdyby tylko był bardziej rozważny i zaangażowany. Powinien mieć na nie oko, a nie zajmować się sobą. Błysk światła wydobywający się z różdżki Perpetuy* nakłonił go do poniesienia wzroku i zerknięcia na szczurzego pacjenta. Ciekawiło go to, co kobieta robi, nie tylko ze względu na fakt, że bezpośrednio tyczyło się to jego podopiecznego. Coraz częściej czytał o magii leczniczej. Od nieszczęsnego zdarzenia z Koła Fanów Fauny, kiedy to mieli pomóc rannemu Dirikrakowi (i kiedy to się nie udało), zaczął bardziej interesować się uzdrawianiem. W końcu do jego kudłatej łepetyny dotarło, że jest to istotna dziedzina magii i do tego wielce przydatna. Szczególnie, gdy chce się łączyć swoją przyszłość z pomaganiem zwierzętom. A teraz miał okazję czegoś się nauczyć, w praktyce. Jej poważny, acz sympatyczny ton głosu pomógł mu się wziąć w garść i skupić. Skinął głową na jej prośbę i pospiesznie sięgnął do tylnej kieszeni spodni, gdzie miał schowaną swoją różdżkę. Był pod wrażeniem wiedzy nauczycielki i tego, że tak chętnie się z nim nią dzieliła. Nagle jednak niewidzialna, przebrzydła siła ścisnęła go za żołądek i przekręciła nim tak ze trzy razy, ale zbagatelizował to - nie mógł teraz dać się ponieść emocjom; stres nie mógł go zjadać i mu przeszkadzać. - Rump... - zawiesił się, bo coś mu nie pasowało. Sekundę potem przypomniał sobie, że zaklęcie, które miał błędnie podać w odpowiedzi wywoływało zupełnie odwrotny skutek, bowiem kości łamało... Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio i przygryzł wnętrze policzka, jakby miało mu to pomóc nakierować myśli na właściwe tory. - Zaklęcie Episkey? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie był pewny. Nigdy nie używał tego zaklęcia, nie miał na tyle wprawy. No ale... coś tam czytał. Jednakże czytać to jedno. Sucha wiedza nie uleczy połamanej łapki. Teorią nie zbawi świata. Dobrze, że obok była Perpetua.