W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Minęło już dobrych kilka lat od kiedy on uczył się śmigania na miotle i zupełnie nie pamiętał jak to było być tym dzieciakiem, który zaliczał glebę za każdym razem, kiedy tylko wznosił się na więcej niż dwa metry w powietrze. Zawsze strugał chojraka, że niby te kilkanaście siniaków to nic, ale kiedy z czasem upadało się z większej wysokości, można było naprawdę zrobić sobie krzywdę. Dlatego, usłyszawszy o zadaniu, które członkom laboratorium medycznego przydzieliła Perpetua stwierdził, że to idealna okazja do przećwiczenia praktycznych zaklęć leczniczych na pacjentach skrzydła szpitalnego. Sezon na przeziębiania i urazy. Tak można było krótko opisać ten pierwszy miesiąc roku szkolno-akademickiego, gdzie w skrzydle pojawiali się uczniowie nie tylko po upadkach z wysokości, ale także z wyraźnymi objawami obniżenia odporności organizmu. Tych drugich było zdecydowanie na szpitalnych kozetkach najwięcej, jednak tego dnia, kiedy Lucas się tam pojawił, trafił na przypadek złamanej ręki. A przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy podszedł do chłopaczka, jęczącego z bólu i trzymającego się za łokieć. Niestety był to ten nieprzyjemny rodzaj złamania tzw. złamanie otwarte, gdzie część kości pierwszoroczniaka znajdowała się "na wierzchu". - Dostałeś eliksir uśmierzający ból? - spytał dla pewności, wiedząc, że pielęgniarka pierwsze co robi w takich przypadkach, to podaje właśnie ten specyfik, aby można było podjąć dalsze kroki. Kiedy dzieciak kiwnął głową, Sinclair podwinął rękawy koszuli i usiadł obok niego. - Spokojnie, zaraz powinien zadziałać. A w między czasie oczyścimy sobie tę ranę. Pokaż - zwrócił się do niego po chwili, chwytając delikatnie jego rękę. -Astral Forcipe - mruknął, celując różdżką w ranę, aby pozbyć się wszelkiego rodzaju brudu i innych niepożądanych rzeczy wokół niej. - Nie bolało, prawda? - spytał, patrząc na dzieciaka pokrzepiająco, po czym uśmiechnął się łagodnie, jednak nie opuścił różdżki. - Haemorrthagia Iturus - po zatamowaniu krwotoku, przyszedł czas na nastawienie kości, która w tej chwili nie była w poprawnym ułożeniu. - Okej, teraz może troszkę, mimo wszystko zaboleć. Locus. - rzeczywiście, widać było po twarzy ucznia, że ten zabieg nie należał do najprzyjemniejszych, jednak najwidoczniej eliksir zmniejszający ból działał już w pełni, bo nie było to przez niego aż tak odczuwane. - I już. - rzucił do niego, ponownie posyłając uśmiech. Zostało mu tylko zasklepić powstałą ranę przy pomocy zaklęcia Vulnera Arcuatum, oraz usztywnić rękę (także za sprawą magii), aby kość odpowiednio zrosła się po podaniu specjalistycznych eliksirów. To mogło potrwać już o wiele, wiele dłużej, ale jego działka tutaj się skończyła. - Bądź dzielny, młody. Zanim się obejrzysz będziesz znowu śmigać na miotle. - pocieszył chłopaka, wstając i jeszcze na odchodne klepiąc go po ramieniu, zanim zasunął kotarę, aby przejść do innego pacjenta. Pomógł jeszcze pielęgniarce w sprawdzaniu temperatury kilku przeziębionym uczniom, z czego dwie dziewczyny potrzebowały zbicia gorączki, a więc zajął się tym, aby obarczyć czarownicę, która latała od pacjenta do pacjenta. Zawsze uważał, że zdecydowanie za mało było personelu medycznego na tylu uczniów ilu posiadał Hogwart. Po skończeniu pracy, nawet zaproponował kobiecie pomoc w wolnej chwili, co przyjęła z wielkim entuzjazmem. Lubił pomagać innym, zwłaszcza jeśli chodziło o uzdrawianie, dlatego dla niego była to przyjemność. Oby więcej takich "obowiązków".
//zt
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Postanowił wykorzystać ten semestr najlepiej, jak tylko się dało. Chodził niemalże na każde zajęcia, a przedmioty, z którymi wiązał przyszłość traktował na tyle priorytetowo, że wykonywał z nich nawet zadania dodatkowe. Jego osobistym wyzwaniem było też podciągnięcie się z Magii Leczniczej. Miał sporo do nadrobienia i nie było to spowodowane jego zbłaźnieniem się na ostatnich ćwiczeniach, oj nie. Za bardzo olał ten przedmiot w ostatnich latach i teraz odstawał poziomem od reszty studentów, którzy cisnęli naukę Uzdrawiania przez dobre kilka semestrów. A jeśli jednak chciał spróbować ścieżki uzdrowiciela istot magicznych, to musiał ostro wziąć się do roboty. Szczęśliwie z pomocą zawsze przychodziła uśmiechnięta profesor Whitehorn i jej znajomości w Skrzydle Szpitalnym. Niemalże w ostatniej chwili dopisał się do nowego koła naukowego i zgłosił na ochotnika do pomocy przy pacjentach. Wolontariuszy było sporo, ale udało mu się załapać. Wizja dodatkowej i nieodpłatnej pracy mimo wszystko nie brzmiała najgorzej, bo czy pomaganie przy pierwszorocznych połamańcach mogło być trudne? No cóż... Zjawił się w Skrzydle Szpitalnym z samego rana, jeszcze lekko senny, ale na pewno gotów do działania. Przywitał się z pielęgniarką wkładając w swoje gesty i mimikę tyle energii, ile tylko zdołał z siebie wykrzesać. Okazało się, że roboty było od groma i nie miał co liczyć na poranną kawkę i pogawędki. Zakasał więc rękawy i przeszedł do działania. Pomógł przygotować leki i eliksiry dla wszystkich pacjentów, których dopadły różnorakie choróbska, od zwykłej jesiennej grypy po Lebetius. Z maseczką na ryjcu i w rękawiczkach, chodził od łóżka do łóżka i wyręczał chorowitkom lekarstwa. Starał się nawet uśmiechać, choć niewiele te jego starania przyniosły efektu, bo zza maseczki nic nie było widać. Oczy jednak miał pogodne i w swej postawie starał się emanować entuzjazmem. A gdy rozdał już wszystkie leki, czekało go nieco poważniejsze zadanie - pomoc przy wspomnianych połamańcach. Od razu nawiedziły go flashbacki z jego nauki latania na miotle. Był to okropny czas i na samo wspomnienie oblewały go zimne poty. Był tragicznym miotlarzem, a lęk wysokości nie pomagał. Sam spadł z miotły wielokrotnie i doskonale rozumiał ból (dosłownie) wszystkich ofiar tego sportu wątpliwej jakości. A najwięcej litości i swego rodzaju rozczulenia wzbudziła w nim... drobna pierwszoklasistka, która wyglądała o wiele młodziej niż na 11 lat. Przycupnął na skraju jej łóżka i spróbował pocieszyć małą ciamajdę. Wyglądało na to, że oberwała tłuczkiem prosto w kość piszczelową. Jego przypuszczenia potwierdziła medyczka, która, stawiając na stoliku fiolkę z eliksirem, wyjaśniła całe zajście. Chciał być nieco bardziej zaangażowany w leczenie, więc zaproponował, że pomoże przy prześwietleniu. Zaklęcie Surexposition było poza zasięgiem jego umiejętności, ale coś zrozumieć z samego obrazu potrafił. Mamrotał więc swoje mądrości, w międzyczasie bacznie przyglądając się ruchom różdżki pielęgniarki, chcąc zapamiętać i wynieść z tego dnia jak najwięcej. Wiedzy, nie zarazków, rzecz jasna. Już myślał, że na nic więcej się nie zda jego osoba, ale... ku jego zaskoczeniu poczciwa kobieta pozwoliła mu spróbować z modyfikacją zaklęcia Ferula i opatrzyć złamaną nogę. Mimo stresu, udało mu się zachować zimną krew i nawet nie spartaczyć roboty. Byłoby mu wstyd, bo zdążył polubić dziewczynkę i nawiązać z nią nawet pewną relację. Ani się obejrzał, a spędził w Skrzydle pół dnia. Uświadomiło mu to okropne zmęczenie i ból kręgosłupa (starość nie radość). Uzdrowicielka była gotowa oddelegować go do Dormitorium, ale... został jeszcze pięć minut sam z siebie. Czuł wielką potrzebę podniesienia na duchu swojej pacjentki. Cóż... nieco się z nią utożsamiał. Zupełnie jakby widział siebie sprzed niemalże dziewięciu lat.
[zt]
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy wpadam do Sali pierwsze co robię to zamykam prędko drzwi i wzywam młodą pielęgniarkę. Przekazuję jej prędko opiekę nad Solbergiem, chociaż ta robi wielkie oczy widząc stan w jakim jest mój drugi pacjent. Nakazuję jej usunąć uczniów, którzy być tu wcale szczególnie nie muszą i proszę o podanie Maxowi coś na uspokojenie, bo sen może mu dobrze zrobić i by sprawdziła czy aby na pewno nic mu innego się nie stało. Macham różdżką na szpitalne kotary i otaczam siebie i Lowella. Rzucam zaklęcie wyciszające na resztę, by się nie dekoncentrować i skupić na chłopcu. Warczę nieprzyjemnie na pielęgniarka, która chce przecież tylko pomóc. Najpierw sprawdzam czy rany na głowie to jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Jednak kiedy okazuje się, że nie skupiam się na dalszej pracy. Zaklęciem niszczę niestety bluzkę chłopaka, by móc w pełni zobaczyć wszelkie obrażenia, które widać gołym okiem. Zaczynam od zaklęcia Locus, nastawiając najpierw okropnie widoczne złamania na ręce chłopaka. - Surexposition - mruczę podnosząc różdżkę, a z tej wynurzają się iskry, które prześwietlaja potłuczone ciało Puchona. A potem rzucając na przemian obydwa poprzednie zaklęcia naprawiam wszelkie, nawet najdrobniejsze uszkodzenia kości, które mogłyby w dalszym ciągu ranić organy wewnętrzne chłopaka. Nie wiem ile czasu mija, kiedy skupiam się tylko na kościach, ale w międzyczasie zauważam większe lub mniejsze uszkodzenia, które wymagają jak najszybszej interwencji. - Interior Depletura - mówię znajdując miejsce z powoli rosnącym krwotokiem i powstrzymując go jak najszybciej. Co jeszcze? Co jeszcze mogłem przegapić? Przeczesuję zaklęciami Felka w poszukiwaniu wszelkich objawów wewnętrznych. Na szczęście wszystko to jest urazami normalnymi, nic magicznego co mogłoby wymagać transportowania do Munga. Naprawiam nawet te jedynie lekko krwawiące rany. W końcu przysiadam do rany głowy, która na szczęście nie jest bardzo poważna, chociaż może być bolesna po przebudzeniu i jest odrobinę opuchnięta. Zaklęciem ją oczyszczam i podnoszę delikatnie głowę chłopca, podczas gdy bandaże owijają się pod wpływem mojego czaru na chłopcu. Zajmuję się nawet drobną raną nadgarstka samodzielnie, chociaż jestem wykończony. Widzę, że już jest całkiem ciemno za oknem, ale najważniejsze, że Felinus jest opatrzony i prawie całkowicie zdrowy. A przynajmniej na ciele. Wychodzę zza parawanu i sprawdzam Ślizgona, który okazuje się spać i być w dobrej formie. Ponownie, fizycznej, nie mam pojęcia co się obydwu wydarzało w sali. Pielęgniarka musi zauważać moje wyczerpanie i obiecuje zostać z chłopcami. Mamroczę coś o konieczności poinformowaniu Perpetui i Beatrice i zgadzam się na powrót do swojego gabinetu. Najpierw jednak kładę buteleczkę z eliksirem łagodzącym ból obok łóżka Puchona, gdybym nie wrócił na czas, a pielęgniarka jakimś cudem to przegapiła. Piszę na fiolce swoim drobnym pismem słowa: Boli? Wypij mnie! I idę do siebie. Biorę długi, prysznic, na rękaw mam resztki krwi chłopca, którą musiałem jakimś cudem zebrać oczyszczając zaschnięte rany. Idę powoli na kanapkę i mam w planach pójść spać już tutaj, jak najszybciej. Ale sen nie nadchodzi mimo niepomiernego zmęczenia. A jeśli coś przegapiłem? Wstaję i naciągam na siebie zwykłe spodnie i pierwszy T-shirt, nie patrząc nawet jaki szalony wzór na nim mam. Idę z powrotem do Skrzydła Szpitalnego gdzie obydwaj chłopcy śpią nadal, z resztą najwyraźniej tak jak pielęgniarka. Siadam przy łóżku Felinusa, wcześniej troskliwie dotykając czoła Maxymiliana. Widać, że i jednym i drugim zajęła się jeszcze pilnie pielęgniarka, są przynajmniej zdecydowanie wyczyszczeni i wyglądają schludnie. I zdecydowanie zbyt spokojne jaj na tę dwójkę. Wyjmuję magiczne krzyżówki i robię je sobie spokojnie przy nikłej lampce przy Lowellu. Co jakiś czas zerkam na twarz chłopca, która czasem wydawała się niespokojnie poruszać, jakby nawet sny nie były dziś po jego stronie. Sprawdzam jeszcze raz puls chłopaka i poprawiam bandaż na głowie. Ledwo robię dwie krzyżówki gdzie literki biegają wesoło utrudniając mi zadanie i nawet nie czuję jak powieki mi opadają i przysypiam sobie na krześle obok poszkodowanego ucznia. Moje widoczne teraz jak rzadko przy uczniach tatuaże przestają się ruszać, kołysząc się jedynie w rytm mojego oddechu. Zaś na mojej bluzce niewielki elfi zasypia pod kwiatkami, z które również poruszają się jakby na wietrze. Pod lampką wciąż stoi buteleczka z moim pismem. Ja, Puchon i elf śpimy za kotarą niespokojnym snem, naprzeciwko Maxa.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ból. Sen. Przejawiające się nawzajem rzeczy, których nie mógł odstąpić; nie wiedział, co się z nim działo. Nie wiedział, co tak naprawdę się z nim dzieje; świat marzeń sennych nie był dla niego litościwy, a nawet będąc we śnie, czuł, jak ból przedziera się przez jego lewą rękę oraz podbrzusze. Znowu ciemność. Otaczająca go ciemność, której nie mógł się pozbyć, a która to była zawsze jego przeciwnikiem, w szczególności wtedy, gdy wrażenia psychodeliczne dawały o sobie znać; do tego jeszcze ten płomień. Języki ognia trawiące wszystko na swej drodze, jakoby pojawiające się całkowicie znikąd. Dłonie, które zaciskały się na jego nadgarstkach, dłonie, które wbijały ponownie pazury; dłonie, które przyczyniały się do ponownego duszenia się. Szperanie na głowie już minęło; sen nie potrafił przedrzeć się na jego membran umysłu, skoro już i tak odbywał się pod kopułą czaszki. Spokojne kroki, kiedy to starał się pokonać swój największy strach; nie podejrzewał, by potrzebował teraz bólu celem zachowania przytomności własnego ciała; nie oznacza to jednak, że nie widział swojej pokaleczonej kończyny górnej w tym całym śnie. Był zbyt zdenerwowany, był zbyt oszołomiony, był zbyt przestraszony, by móc jakkolwiek reagować. Nie wiedział nic. Znajdował się w bezpiecznym stanie, który umożliwiał mu odcięcie się znaczące od bólu. Bólu, który sam wytworzył, bólu, do którego sam się przyczynił; bólu, który dawał mu tę cholerną wolność w starciu z boginem - mimo że nie powinien wybierać takiej drogi, to jednak zdecydował się na tak radykalny krok. Cieszyło go to, że przezwyciężył magiczne stworzenie, nawet jeżeli własnym kosztem. Ze snu go wyrwały płomienie, które zaczęły trawić Maximiliana; sen był na tyle realistyczny, że nie był w stanie w nim dłużej wytrwać, prosząc i błagając samego siebie o wybudzenie się, jakoby odprawiając w tym wszystkim modlitwę. Piętno, jakie pozostawiła ta sytuacja, było ogromne, a oddanie się w ramiona Morfeusza bez Łapacza Snów - niezwykle nierozsądne. Nie chciał takiego końca; nie bez powodu otworzył powoli oczy, marszcząc brwi i próbując jakkolwiek chwycić się za głowę. Nie wiedział, gdzie jest, a niespokojny oddech wymagał opanowania własnego ciała - musiał przeczekać. Musiał, kiedy to poczuł kolejny atak bólu fantomowego, tak cholernie wydobywającego się na zewnątrz. Leki. Potrzebuje własnych leków. Nie brał ich już za długo, a nie wiedział, ile czasu tak naprawdę minęło. Mimowolnie wyciągnął lewą rękę do przodu, by w nikłym świetle zauważyć, że obrażenia zniknęły. I zauważyć tym samym przysypiającego na krześle w dziwnej pozycji nauczyciela od magii leczniczej; znajdowali się w Skrzydle Szpitalnym? Czuł mimowolną wdzięczność wobec profesora; kiwnął nawet głową. Nawet gdzieś obok była położona tajemnicza fiolka z nieznaną substancją, a kiedy czekoladowe tęczówki odczytały napis, mimowolnie, aczkolwiek melancholijnie podniósł delikatnie kąciki ust do góry. Wszystko na to wskazywało; membrany skóry wydawały się być prawdziwe, tak samo jak tatuaże, które teraz zdołał dopiero zauważyć; nie przyglądał im się jednak zbyt długo, zastanawiając się przede wszystkim nad Maximilianem. Co z nim? Ciekawość brała w górę od bólu, w związku z czym najostrożniej jak potrafił, mimo nadal drżenia mięśni i strachu, jaki zasiany został w jego sercu, postanowił wydostać się z łóżka. Osłabienie, z jakim miał do czynienia, nie było silniejsze od powrotu z walki z syrenami błotnymi; mógł dać rady. Torba... potrzebuje torby.... Okryty mrokiem, okryty świadomością, kiedy to czuł nadal objawy bólowe, zostawił własne łóżko pod nieuwagą nauczyciela i tym samym, mimo bladości, jaką reprezentował, udał się w poszukiwania odpowiedniego , na którym leżał przyjaciel. Musiał spokojnie oddychać. Spokojnie budować jeszcze raz barierę, którą się otaczał, a którą bogin postanowił po prostu zniszczyć. Zbyt długo jego poszukiwania w ciemności i świetle księżyca nie trwały; nim się obejrzał, a zauważył leżącego nieopodal Maximiliana, do którego podszedł, przyglądając mu się uważnie. Nie miał żadnych obrażeń, a przynajmniej nie wyglądało na to by jakieś miał; oddany w ramiona snu; szok psychiczny? Zmarszczył brwi, wbijając mocniej palce w zabandażowaną rękę i miejsca złamań, które zapamiętał; nadal mu przypominały o tak dziwnej próbie stania się potworem dla samego bogina. Nadal jego umysł był zmęczony, by myśleć racjonalnie. Teoretycznie powinien leżeć we własnym łóżku, a ostatecznie dopuścił się opuszczenia przydzielonego miejsca; gdzie jest różdżka? Gdzie jest drewniany przedmiot, dzięki któremu może wydobywać z siebie magię? Nie wiedział, gdy musnął palcami wierzch dłoni Solberga, które przeniósł następnie na czoło w celu sprawdzenia temperatury; to też było charakterystyczne podczas walki. Czuł się wtedy bezpieczniej, a przede wszystkim mógł być w jakiś sposób wsparciem. Odwróciwszy się na pięcie, zauważył wyjście... ale czy zdołałby teraz teleportować samego siebie do Londynu? Powątpiewał. Stał, zmęczony, zastanawiając się nad tym, co powinno być dalej. Ból go trochę pobudzał w tej kwestii - nie zamierzał w żaden sposób go leczyć, nawet jeżeli po dłuższej chwili skierował własną rękę w stronę podbrzusza i syknął. Pierwszy raz miał do czynienia z czymś takim - osłabienie musiało wpływać na receptory bólowe w obrębie utraconej części ciała. Na jego niekorzyść. Odwrócił wzrok w stronę prawdopodobnie jeszcze odpoczywającego profesora Williamsa, zastanawiając się nad wykręceniem się z tej sytuacji. Jakby nie było, to bogin nie posiadał mocy roztrzaskiwania sobie kości; będzie musiał zadziałać poprzez niepamięć. Bitwa się skończyła, nie musi już nigdzie uciekać; oparłszy się o łóżko Ślizgona, czekał w ciszy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia jak długo trwała otaczająca go ciemność. Świadomość wyłączyła się przynosząc upragniony spokój i wytchnienie od strachu. Spał dobrze. Gdy przebudził się w końcu, nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Przez kilka chwil dochodził do siebie, a następnie zaczepił przechodzącą obok pielegniakę. Kobieta poinformowała go o tym, że to nauczyciel uzdrawiania go tutaj przeniósł. Jego i Felinusa, który był w ciężkim stanie. Słysząc to, Solberg momentalnie sobie wszystko przypomniał. Głowa rozbolała go od migających przed oczami wspomnień, a mimo to poderwał się gwałtownie i domagał zobaczenia z puchonem. Młoda pielęgniarka jednak stanowczo kazała mu zostać w łóżku i podała eliksiry. Wypił je licząc, że dzięki temu zyska jej przychylność i będziesz mógł zobaczyć się z Felkiem. Niestety wciąż był zbyt słaby i gdy tylko leki przelały się przez jego gardło, ponownie zasnął. Tym razem nie odnalazł w śnie odpoczynku. Zdarzenia ubiegłego dnia zdawały się odcisnąć ogromne piętno na psychice młodego ślizgona. Majaczył przez sen, raz po raz wołając przyjaciela. Karząc mu go zostawić i ratować własne życie. Przepraszając. Na szczęście koszmary nie trwały długo. Czując dotyk na swej dłoni powrócił z krainy snów, przerażony. Spodziewający się ataku. Przez chwilę leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami bojąc się je otworzyć. A co jeżeli łóżko szpitalne było tylko snem, a on nadal znajduje się w zajętym przez ogień pomieszczeniu? Nie czując jednak gorąca ani dymu postanowił stawić czoła rzeczywistości. Ujrzał przed sobą niewyraźną postać, dopiero po chwili orientując się, kto to był. - Felek! - Wydusił z siebie czując, jak łzy napływają mu do oczu. Przypomniał sobie słowa pielęgniarki i natychmiast na.jego twarzy zagościło zmartwienie. - Jak się czujesz? Twoja ręka... - Lękliwie spojrzał w stronę kończyny puchona z ulgą zauważając, że ta wygląda na całkiem zdrową. - Powinieneś leżeć w łóżku... - Nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Przecież to nie on oberwał najmocniej podczas starcia. Krew, złamania, siniaki... To wszystko ponownie mignęło Maxowi przed oczyma i wywołało nową falę migreny. Modlił się, żeby to wszystko okazało się tylko wielopoziomowym koszmarem. Żeby Lowell uśmiechnął się i powiedział, że załatwiła ich jakaś sklątka tylnowybuchowa czy inne magiczne gówno.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Balansował. Bawił się własnym poczuciem bólu, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno wszystko dobrze robił. Balansował między byciem przytomnym a oddanym w pełni ramionom Morfeusza; nie mógł być wszystkiego świadom. Bodźce, jakimi się otaczał, nie przeszkadzały mu aż tak, no ba - z czasem stawały się łatwiejsze do przełknięcia i przetrwania. Nie inaczej było w tym przypadku, gdy Felinus wykorzystał ciemność oraz sen nauczyciela w celu wydostania się na krótką, nocną schadzkę; nie zamierzał przecież, a przynajmniej na razie, uciekać. Nie powinien się złościć, nie powinien przejawiać czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o niezadowoleniu skierowanemu w jego stronę. Nie bez powodu jednak uczeń poruszał się powoli, a przede wszystkim ostrożnie, starając się tym samym podejść do łóżka, na którym leżał jego przyjaciel; ciche uderzenia bosych stóp o zimną podłogę nie powinny nikogo zbudzić z tego wszystkiego - a przynajmniej nie, dopóki on sam sobie tego nie zażyczy. Zastanawiał się nad rozwaloną wcześniej ręką, gdyż po ranach nie pozostał ani jeden ślad. No tak, to nie jest obrażenie czarnomagiczne lub od stworzenia magicznego, by mógł przejmować się kwestią blizn; nie bez powodu wystawił lewą rękę, zastanawiając się nad tym, czy to wszystko będzie działało sprawnie. Osobiście sam siebie wolałby poskładać, ale nawet organizm postanowił obronić się w sposób nieprzewidywalny i spowodować utratę przytomności po wygranej walce z boginem; nie bez powodu jego spojrzenie lądowało raz na kończynę górną, raz na nauczyciela, a raz na Maximiliana, który odpoczywał. Zastanawiał się nad tym wszystkim. Zamartwiał się. A przede wszystkim zawiódł, narażając na działanie własnego strachu i do tego jeszcze tego, który należał do Ślizgona. Ewidentnie przynosili sobie nawzajem nieszczęście. Do czasu się zastanawiał, dopóty ten nie przejawił czegoś w postaci strachu, gdy dotknął jego ręki; nie wiedział, czy ją wycofać, w związku z czym zastygł, marszcząc tym samym brwi i zwyczajnie czekając na cokolwiek. Mimo bólu, który przeszywał jego podbrzusze i na pewno nie pozwoliłby w żaden sposób zasnąć; nie pozostawało nic innego, jak zwyczajnie obserwować przyjaciela i dowiedzieć się czegoś nowego. A przynajmniej do chwili, gdy ten otworzył oczy. Rozczochrał jego włosy. — To ja. Stary, głupi, a przede wszystkim felkowy. — oparł się, spoglądając tym samym na Ślizgona, który naprawdę to wszystko przeżywał. Chyba nawet bardziej niż on, jednak... życie przygotowało go do tego. Nie reagował aż tak emocjonalnie, gdy emocje zwyczajnie opadały, a kurz wznosił się w powietrze, udowadniając upływ czasu; niemniej jednak, jak to przystało na niego, w kwestii bliskich, dbał o nich, gdy zachodziła taka potrzeba. I jedną z tych duszyczek szczęśliwie znajdujących się w obrębie ważnych był Maximilian. — Dobrze. Wypoczęty i całkiem zdrowy. A o rękę się nie martw. Wszystko z nią w porządku. — kłamał w żywe oczy, starając się stwarzać pozory kogoś, kto się dobrze czuje. Nie był ani wypoczęty, ani całkiem zdrowy. Co kilkanaście sekund organizm szwankował i wysyłał losowe bodźce bólowe, przyczyniając się do kolejnych fal cierpienia, które skutecznie w sobie tłumił. Odgradzał się od tego, wiedząc doskonale, że to on przechytrzył los oraz spotkanie z boginem. Zjawa raczej nie tego się spodziewała. — Czemu? — uśmiechnął się słabo, odgrywając swoją rolę. — Noc jest młoda. I całkiem bezchmurna. — powiedział półszeptem, odwracając się w stronę smacznie śpiącego profesora, którego na razie nie zamierzał wyciągać ze snu. Przynajmniej na razie, kiedy to usiadł na łóżku kolegi na krańcu, stosując się do tureckiego siadu i powstrzymując przed pokazaniem jakiejkolwiek słabości. Nawet jeżeli był wycieńczony i Max to po prostu widział. — Na razie sobie posiedzę. Williams sobie śpi i nie powinien zwrócić na mnie uwagi. — mruknąwszy, starał się ominąć zgniatanie kończyn dolnych Solberga, powstrzymując sykniecie przed przeniesieniem pełnego ciężaru na lewą rękę. Ból. — Jak się czujesz? — rzucił prostym pytaniem, zmęczonymi i podkrążonymi oczami, aczkolwiek spokojnymi w swej naturze, mimo wcześniejszych wydarzeń, analizując te należące do przyjaciela. Zastanawiał się nad jego stanem psychicznym; nie mogło to pozostać bez jakiegokolwiek echa. Skrzyżował własne nogi i tym samym wyprostował plecy, myśląc nad tym, gdzie może znajdować się jego różdżka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Powoli dochodził do siebie i zaczynał ogarniać, co działo się w jego otoczeniu. Czuł ogromny ciężar w głowie. Dawno jego psychika nie była tak krucha jak w tym momencie. A wszystko przez jednego, głupiego bogina. Max był pewien, że gdyby nie był osłabiony ostatnimi wydarzeniami zdecydowanie lepiej by sobie poradził. -Wszystko prawda. - Uśmiechnął się słabo na autoprezentację, jaką zapodał mu Lowell. Dobrze było wiedzieć, że nieważne co się stało, puchon wciąż miał do samo podejście do życia. Problem polegał tylko na tym, że Max nie wierzył w jego zapewnienia. Nie po tym, co widział. Miał mętlik w głowie i nie do końca wiedział, które wydarzenia były prawdą, a które iluzją wywołaną przez bogina. -Czemu? Stary byłeś... - Chodzącym, spalonym trupem, któremu odpadała skóra i afiszował się ze swoją tkanką mięśniową. - Byłeś w kiepskim stanie. Nie mów mi, że pozwolili Ci wstać a mnie przykuli do łóżka. - Czuł, że puchon nie jest z nim szczery, chociaż nie wiedział dlaczego. Przecież Solberg bardzo dobrze pamiętał. Nie tylko obrazy ale i uczucia prześladowały w tej chwili jego niespokojną duszę. Patrzył na przyjaciela i był na siebie wściekły. Zawiódł go. Zawiódł w momencie, gdy ten go potrzebował. Nie udało mu się uchronić Felka przed krzywdą. Ponownie nieumyślnie kogoś zranił. Złamał się w kryzysowym momencie. Czy tak samo postąpiłby, gdyby naprawdę znaleźli się w środku szalejącego pożaru? Jednocześnie miał żal do Felinusa, że został. Mógł przecież wyjść i uniknąć tej farsy. Gdy zdobył różdżkę, mógł opuścić klasę i nie musiałby oglądać Solberga w takim stanie. Szepty, które wczoraj zatruwały jego umysł jakby na chwilę ponownie się obudziły. Max zacisnął mocno powieki i udało mu się pozbyć tych nieprzychylnych głosów. -Williams? Jest tutaj jeszcze? Rozmawiałeś z nim? - Pytania opuszczały jego słabe usta. Potrzebował odpowiedzi, zapewnienia że to co się działo było tylko wytworem magii. Ostatecznie Riddikulus zadziałał, ale przecież to wszystko było takie realne. -]Bywało gorzej, ale przynajmniej miałem dawkę snu jakiej nie zaznałem od dawna. - Wysilił się na lekki żarcik. Chciał za wszelką cenę zapomnieć. Znaleźć jakikolwiek pozytyw tamtego zdarzenia i zacząć się z niego śmiać. Niestety nie potrafił. Mimo pozorów, jakie stwarzał wcale nie był aż tak wytrzymały jeśli w grę wchodziła psychika.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Głośny śmiech, spalone szafki, wściekłe oczy Perpetui - wili. Wyrywam się z bardzo niespokojnego snu, natychmiast unosząc głowę czujnie. Najpierw słyszę szepty dobiegające nieopodal. Potem zauważam, że nie ma Puchona obok mnie. Klnę sobie bardzo cicho pod nosem kiedy wiem co się wydarzyło i wstaję z miejsca energicznie, o mało nie wywracając krzesła. Dobrze wiem gdzie muszę się kierować i już robię krok w kierunku łóżka Solberga, kiedy widzę niewypity eliksir stojący spokojnie pod lampką. Łapię go prędko krzywiąc się ze zdenerwowania. Moje czarne trampki niemalże nie wydają żadnego dźwięku z zetknięciem z chłodną posadzką Sali Szpitalnej. Kilka dłuższych kroków i już stoję nad łóżkiem dwóch chłopców, od niechcenia macham różdżką, by mocniej zaświeciło światełko przy łóżku Maxa. O ile kiedy panowie spali byłem spokojny teraz wyglądałem na naprawdę zdenerowanego. Z ciemniejącymi oczami, poczachranymi włosami, moje tatuaże nawet w tym świetle nie wyglądały na radosne a złowrogo przesuwające się po skórze. Krzywię swoją zniszczoną wiekiem i przeżyciami twarz nad głowiami młodych chłopców. - Lowell - mówię i pochylam się ku chłopakowi. Zanim zdąży cokolwiek powiedzieć delikatnie ujmuję rękę Puchona. Dotykam miejsc w których właśnie naprawiłem kości. Bez słowa prześwietlam ją ponownie tym samym zaklęciem co wcześniej, by sprawdzić czy aby na pewno Felek nie uszkodził sobie tego ponownie. Sykam tylko jeśli któryś próbuje coś powiedzieć. Kiedy widzę, że nie zdążyło się wydarzyć nic poważniejszego na chwilę uchodzi ze mnie spięcie, widocznie się rozluźniając. - Czy myślisz, że spędziłem właśnie dwie godziny nastawiając ci kości, żebyś miał to zmarnować przy takim zachowaniu. Panie Lowell odejmuję Huffowi dziesięć punktów za narażanie na utratę zdrowia... samego siebie - oznajmiam Felinusowi zdenerwowany i podaję mu eliksir łagodzący ból. - Nie wiem czy chcesz udawać bohatera czy jesteś po prostu masochistą. O jednym i drugim wypadałoby z kimś porozmawiać. W każdym razie wleję to w Ciebie, jak sam nie wypijesz - mówię po czym rozglądam się po pomieszczeniu i macham różdżką. Przesuwam parawan obok Maxa i zamiast tego ląduje tu łóżko Felka, na które wskazuje Puchonowi. - Przylepię jeśli trzeba będzie - mówię i wyciągam rękę, by czy chce czy nie chce, złapać Puchona i pomóc w przetransportowaniu się na łóżko. Czekam nad głową aż zobaczę, że wypije eliksir. - Jak Max? Nie miałeś żadnych objawów zewnętrznych. Jeśli jednak boli Cię głowa mogę coś podać - dodaję i zerkam na Ślizgona. Dotykam palcami policzka chłopaka; pochylam się by zajrzeć mu w oczy, podnoszę różdżkę nad jego głowę i parę razy oślepiam go światłem i zagaszam, sprawdzając poprawność reakcji. Widocznie zadowolony ze swoich badań siadam na łóżku Felinusa i podnoszę nadgarstek Puchona. Widząc, że bandaż wygląda jakoś nieświeżo postanawiam go zmienić. Podnoszę rękę chłopaka i materiał zwija się w rytym mojej różdżki. - Chcecie mi opowiedzieć coś? - pytam panów, zerkając na jednego i drugiego. Oczywiście mam na myśli dzisiejszy dzień.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus był świadom potęgi bogina, jaki to przybierał postać jego największego strachu. W bezpośrednim starciu ewidentnie nie dałby sobie z nim rady; zazwyczaj ludzie boją się prostych rzeczy, które są poszczególnymi obiektami. Czy to jakieś owady, które posiadają nieprzychylną ilość odnóży, czy to jakieś osoby, które zawiniły i stały się demonami przeszłości... tak naprawdę to strach przed utratą kontroli nad umysłem i zmysłami, które to posiadał, był znacznie większy, niż przeszłe wydarzenia z ojczymem. Nim się obejrzał, a to właśnie ciemność opanowała światło, a głosy zawładnęły nad ciszą. Jego bogin... nie przybierał czegoś w zakresie postaci - stawał się zjawiskami psychodelicznymi, podżegającymi do najgorszych rzeczy. Sam jeszcze czuł na własnym umyśle, oprócz bólu, szkody, jakie pozostawiła ta magiczna istota; nie czuł, by mógłby się ich z łatwością wyzbyć, aczkolwiek pozostawało brnąć powoli do celu i zwyczajnie uznać to za wygraną walkę. Z licznymi obrażeniami, aczkolwiek ostatecznie taką, która została zwyciężona - nawet jeżeli to Lowell skończył jako jeden z gorszych scenariuszy całej zabawy z boginem. A pomyśleć tylko, że gdyby Irytek nie grzebał w sali do nauki OPCM, życie byłoby znacznie łatwiejsze. Albo Felinus nie skierował własnych kroków do miejsca, z którego hurtowo uciekały chochliki. — Trudno nie zaprzeczyć. — rzucił słabym, widocznym uśmiechem w jego stronę, kiedy to zajął ostatecznie wygodnie miejsce na jego łóżku, mając najwidoczniej w nosie wszelkie przepisy i zasady bezpieczeństwa. No cóż - westchnął ciężko, biorąc tym samym głęboki wdech i zastanawiając się nad tym, ile czasu musiało tak naprawdę minąć. Nie wiedział, czy ma liczyć to w godzinach czy dniach, ale mógł podejrzewać, że skoro profesor przy nim czuwał - a de facto spał - nie minęło od zdarzenia zbyt dużo czasu. Mógł przestać się martwić, nawet jeżeli organizm próbował zmusić go do powrotu i ponownego odpoczynku; poniekąd zajęcie miejsca na miękkim materacu było zbawienne dla jego resztek sił witalnych. — Widzisz, mnie tutaj uwielbiają. Ciebie trochę mniej... a tak naprawdę to... — skinął głową w stronę nauczyciela, który sobie na razie smacznie oddawał się w ramiona Morfeusza, by tym samym zasygnalizować jednocześnie, że jeżeli nie chcą, by Hux wstał, to nie mogą rozmawiać zbyt głośno. Nie bez powodu Faolán posługiwał się półszeptem, byleby nie zwrócić na siebie większej uwagi. — Sam widzisz. Wymsknąłem się. — wzruszył ramionami, odczuwając nadal mimowolny ból i tym samym oparł się o krawędź łóżka, zastanawiając się nad tym, jak przyjemnie musi być na zewnątrz. Teraz, gdy musiał być przykuty do łóżka, chciałby wyjść na zewnątrz i zwyczajnie się przejść. Być może nawet i dla własnej, nieokreślonej bliżej zasady. Dopóki nie usłyszał głosu. Lowell. Przerwało to jego stan, ścisnęło mimowolnie żołądek, aczkolwiek ostatecznie, ze spokojem, odwrócił się w stronę nauczyciela. Poczuł delikatny dotyk na chudym nadgarstku, czego jakoś specjalnie nie lubił. Widział złość malującą się na jego twarzy; sam, w stosunku do samego siebie, nie widział niczego złego - do czynienia miał z gorszymi urazami. Począwszy od prostych, kończywszy na złamanych żebrach i zmiażdżonych kończynach. Sam składał rękę Violi, którą pierdolnął zaklęciem czarnomagicznym po prostu za mocno; tęczówki mimowolnie skierował w stronę Williamsa, aczkolwiek nie malował na nich żadnej emocji. Czyste, absolutne zero. Sam by to również teraz poskładał, gdyby była taka potrzeba; problem taki, że zwyczajnie nie miał przy sobie różdżki. — Niespecjalnie. — powiedział na słowa o marnowaniu czasu przy składaniu kości i kiwnął głową na utratę punktów, biorąc ciężki wdech. — Ani jedno, ani drugie. — odpowiedziawszy prosto, wziął głębszy ese. Zauważył to, jak pojawiło się jego łóżko, by następnie przejść na nie z pomocą, o zgrozo, nauczyciela i połknąć tym samym eliksir, wbrew wszelkich zahamowań ze strony żołądka. Musiał czekać na rezultaty, kiedy to czuł jeszcze ból przy podbrzuszu, który powoli mijał. Powoli, nieustannie; aż go to poniekąd smuciło. Czekając na kolejne poczynania, kiwnął głową, by przekazać do świadomości Williamsa, że tak, jest świadom w pełni użycia zaklęcia. Czekał zatem cicho, zastanawiając się nad wieloma rzeczami, ale głównie jedna go zastanowiła - torba. Torba, którą zawsze przy sobie miał w razie konieczności; musiał o nią spytać. — Profesorze, była tam, w sali, moja torba? Muszę wziąć leki. — spojrzał na Ślizgona, który wiedział doskonale, czego dotyczy sprawa. Nie zamierzał ukrywać niczego, a ta rozmowa na pewno nie była już obca dla samego Solberga. Jakby nie było, to on o tym wszystkim wiedział. Proste badanie. W mugolskiej GSC polegające na sprawdzeniu ruchomości tęczówek. Wiedział o czymś takim, dlatego siedział cicho, zastanawiając się nad tym, jaką wersję wydarzeń powinien zastosować, kiedy padło jedno, zasadnicze pytanie. — Bogin. — odpowiedział prosto. — Irytek zamknął mnie w sali z boginem. Nie wiem, co chciał robić tam też Max, ale po chwili on wparował, a poltergeist znowu zamknął drzwi. Stworzenie stało się połączonym strachem, nic więcej. — nadal to nie tłumaczyło licznych złamań, a i tak czy siak Max mógł nie pamiętać, jak to się stało. I takiej wersji zamierzał trzymać się Puchon.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nieprzyjemne wspomnienia zaczęły powoli ustępować, wraz z głosami nawiedzającymi jego myśli. Szkoda się wyrządziła i mógł tylko dziękować Huxleyowi, że ich tam znalazł. Nie wiedział nawet ile czasu leżeli w tej sali nim uzyskali pomoc, ani tego, jakie dokładnie obrażenie posiadał wtedy Felinus. Pamiętał tylko krew na jego głowie, która skłoniła go do wejście głębiej do klasy oraz masakrycznie pokiereszowaną rękę, która kurczowo trzymała jego dłoń, dodając im obydwu otuchy. -Jesteś naprawdę straszny. Chociaż raz usiedziałbyś na dupie i doszedł do siebie zamiast mnie nękać. - Kolejny żart wyrażający jednak zmartwienie o puchona. Solberg nie potrafił tego zrozumieć, chociaż sam zapewne postąpiłby tak samo. Wiedział, że w słowach Felka było trochę prawdy. Ostatnimi czasy Max nie miał najlepszej reputacji, a bogin na tyle pomieszał mu w głowie, że nagle chłopak zaczął się tym przejmować. Nie zamierzał jednak się poddać. W końcu była to tylko psychika. Coś, co można było łatwo zmanipulować. Ślizgon był przekonany, że jak tylko odzyska siły uda mu się zepchnąć to wszystko na dalszy plan. W końcu jak ciężka mogła być walka z własnymi myślami. Przynajmniej próbował sobie to wmówić, bo doskonale wiedział, ile wysiłku kosztowało go stawienie czoła własnemu umysłowi. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Huxley postanowił dołączyć do ich małego kółka dyskusyjnego. Nauczyciel rozpoczął od opierdolu skierowanego w stronę Felinusa. Solberg nie mógł się z nim nie zgodzić. Puchon powinien odpoczywać, a ślizgona nawet nie powinno być w skrzydle. Przecież tylko zemdlał. -Nastawiając kości? - Zdziwił się liczbą mnogą, jakiej użył Hux. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Przecież boginy nie zadawały obrażeń fizycznych. Podczas wydarzeń w sali OPCM, Solbergiem zawładnęła taka panika, że kompletnie nie wiedział, co dzieje się wokół niego. Pamiętał, że słyszał trzask, przypominający łamanie kości, ale był przekonany, że to kolejna iluzja. Rzucił Lowellowi zmartwione spojrzenie, podszyte nutką złości. Irytował się, że nie wiedział, co dokładnie działo się z puchonem. Wkurwiał się na własną słabość, która nim zawładnęła, a którą Felek musiał oglądać zamiast skupić się na walce z własnymi demonami. -Jest w porządku. To tylko stres spowodował omdlenie, nic takiego. - Zapewnił profesora, chociaż sam do końca nie był pewien, czy te słowa są prawdziwe. -Dziękuję, że się pan nim zajął. - Ślizgon w końcu by się ocucił, ale z Lowellem mogło być dużo gorzej. Max nie był na tyle uzdolniony, żeby mu pomóc wyleczyć tak rozległe obrażenia, a poza tym, w momencie gdy odzyskałby przytomność, mogło być już za późno. Ponownie poczuł ucisk w żołądku i falę bólu, uderzającą w jego skroń. Nie dał jednak po sobie tego poznać. -Nie wiem, co się działo wcześniej, ale gdy wszedłem do sali bogin już atakował. Usłyszałem niepokojący dźwięk, dlatego się tam pojawiłem. Nigdy wcześniej nie widziałem, by bogin łączył strach kilku ludzi i atakował ich jednocześnie. - Trochę szerzej nakreślił sytuację, samemu próbując poukładać sobie to wszystko w głowie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Tak naprawdę niewiele mnie obchodziło ile tak naprawdę urazów miał naprawdę Felinus. Póki był pod moją opieką, nie chciałem pozwolić by cokolwiek więcej mu się stało. Przesuwam spojrzeniem po bladej twarzy chłopaka przy krótkim badaniu ręki. Nie wyglądał on w żaden sposób zaniepokojony, przestraszony ani nic tym co się stało. Zakładam, że raczej jest nadal w szoku, co zazwyczaj jest naturalną próbą obrony człowieka. Nie umyka mi jednak fakt, że Solberg nie wiedział nic o połamanych kościach. Na spokojne odpowiedzi zaś zwalam też brak siły u chłopaka. Unoszę do góry gęste brwi kiedy kończę badania, a na moje jak myślałem pytanie retoryczne, uzyskałem odpowiedź. - To dlaczego nie wypiłeś? - korzystam z tego, że postanowił zaprzeczyć moim słowom, najwyraźniej mając swoje własne usprawiedliwienie. Już po chwili został ułożony w łóżku i posłusznie w końcu wypił eliksir. Po krótkim badania Maxa, zmieniam sobie spokojnie opatrunek Puchona, kiedy ten prosi o torbę z lekami. Już w myślach narzekam na to, że pielęgniarka mnie nie poinformowała o chorobach współistniejących, przecież mogło to mocno wpłynąć na moje leczenie. - Jest z innymi rzeczami. Zaraz Ci przyniosę. Co to za leki - pytam odkładając na chwilę dłoń chłopaka, by zerknąć gdzie jest to o co prosił Felek. Wstaję i przez chwilę waham się i odwracam do Puchona. - Jeśli choćby ruszysz się o centymetr, przykleję cię do łóżka i nawet dam ci wszystko co potrzebne do sikania w łóżku, by potestować siłę waszej przyjaźni - oznajmiam jeszcze, grożąc palcem już przynajmniej nie aż tak poważny jak wcześniej, bo jakiś wesoły błysk mignął mi w oku. Po chwili wracam z torbą chłopaka i kładę ją pod zdrową ręką, nie chcąc samemu grzebać, Ja zaś zakładam nowy bandaż na drugą. Kiwam głową na podziękowania Maxa i wsłuchuję się w historię obydwu chłopców, coraz bardziej rozumiejąc co się stało. Okropny Irytek. - Może macie podobne... boginy, które w łatwy sposób mogły się połączyć? Albo wręcz się przeplatają? Wtedy to miałoby sens - oznajmiam z lekkim wzruszeniem ramion. Przez chwilę milczę czekając na dalsze wyjaśnienia, ale najwyraźniej nikt się do tego nie kwapi. - A sala? Co tam się stało? - pytam przypominając sobie pomieszczenie pani Cortez, która na pewno nie będzie zadowolona. - Boginy nie łamią kości - dodaję jeszcze cicho, kiedy bandaż sam elegancko wiąże się na ręce Felka. Zerkam najpierw na zbyt spokojnego wychowanka Huffu, a potem na zdecydowanie bardziej reagującego na wszystko Ślizgona. Jeśli miałbym wskazywać, ta Solberga była znacznie zdrowsza.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus kiwnął w zaprzeczeniu własną głową, nie mogąc powstrzymać samego siebie od mimowolnego, aczkolwiek osłabionego uśmiechu. Może nie zgrywał bohatera, jak to potem ujął sztandarowo profesor, co nie zmienia faktu, iż do bólu się zdołał już przyzwyczaić. Jakby nie mógł, to by sobie nie łamał, w celu oszukania bogina, kości. A szczerze? Wolał to od ciągłego mieszania w jego głowie i ostatecznych błędów w rozumowaniu otaczającej go rzeczywistości. Ból, jaki przeszył jego głowę, spowodowany pogwałceniem jego własnej prywatności, nad którą pieczołowicie pracował, był cholerny. I nie bez powodu postanowił go przyćmić innym, dzięki któremu mógł otrzeźwieć i się opamiętać; jeżeli nie mógł mieć kontroli nad sytuacją, w której ktoś próbuje przejąć pałeczkę i pobawić się nim jak szmacianą laleczką, to sam starał się to robić. Nawet jeżeli skończyło się to ostatecznie na wielu złamaniach, do których ostatecznie nie przywiązywał większej uwagi. Być może nie słynął ze straszenia i nękania innych ludzi, co nie zmienia faktu, iż taka wizja po prostu mu się poniekąd... przypodobała. Nawiedzałby niegrzeczne dzieciaki w Skrzydle Szpitalnym, stając się ostatecznie ich koszmarem; ach, nie ma to jak wspaniała, piękna wizja, która nigdy się nie spełni. Nie zmienia to jednego faktu - martwił się o Solberga, bo o ile nie otrzymał żadnych obrażeń fizycznych - de facto nie mógł - o tyle jednak gdzieś skazy na psychice musiały powstać. Sam swoimi się już jakoś specjalnie nie interesował; kolejna do kolekcji, piękna, niezwykle majestatyczna, przepełniona żalem oraz zadawaniem sobie cierpienia. Ach, tego mu właśnie brakowało, kiedy przebywał w Hogwarcie - tej cholernej adrenaliny. Poczuł gniew w stosunku do bogina, lecz ostatecznie opanował własnego psa przeszłości, zachowując w pełni własną neutralność. Sam się wpierdolił w problemy i sam powinien z nich wyjść, a nie próbować sobie wyrwać głos z głowy, by następnie skorzystać z pomocy, która ostatecznie stała się kolejnym problemem. No tak - jak się trzymał z Maximilianem, to nie mógł uniknąć żadnych problemów. — Nie czułem takiej potrzeby. — odpowiedział, spoglądając na niego i zastanawiając się, dlaczego zadaje takie niekomfortowe pytania, ostatecznie przełknął miksturę. Jakoś nie czuł, by potrzebował tłumić ból, co nie zmienia faktu, iż z czasem stawał się on męczący - nocy taka jak ta zwyczajnie zdawał się być orzeźwiającym. Pozwalającym działać. I chciał działać, ale do czasu. — Testosteron. Jest w przygotowanej dawce do iniekcji. Jeżeli mógłbym pana prosić, domięśniowo. Profesor Whitehorn wie o tym; proszę się nie martwić.— powiedziawszy, oczywiście nie zamierzał się ruszać z łóżka, a gdy otrzymał własną torbę, po krótszej chwili, przegrzebując się przez podręczniki, wyciągnął sterylny lek i tym samym fajnie byłoby go zastosować samemu. No właśnie. Pozostawał w pełni pod łaską i niełaską profesora. — A o siłę przyjaźni proszę się nie martwić. Taka drobnostka jej nie złamie. — wymusił się na słaby żart niskich lotów. Felinus spojrzał na Maximiliana, zastanawiając się, czy to aby na pewno tylko stres spowodował omdlenie. Teoretycznie by się to zgadzało, ze względu na zbyt dużą dozę emocji, aczkolwiek ostatecznie... gdzieś wewnątrz własnego umysłu zmarszczył brwi, zastanawiając się poważnie nad słowami wypowiedzianymi przez Solberga. Dopóki nikt z nich, żaden z nich nie wiedział, do czego doszło, to było po prostu lepiej. Może z później pogada ze ślizgońskim bluszczem na osobności, ale nie teraz. Profesorowi mogłaby się zapalić czerwona lampka, a on nie potrzebował żadnych kontroli. Wystarczająco miał już na głowie - mimo wszystko i wbrew wszystkiemu kiwnięciem głowy podziękował przyjacielowi za troskę, kiedy to ból przemijał, a organizm przestawał być taki pełen energii. Środki działające na tłumienie receptorów zawsze objawiały się takim efektem. — Może. — Felinus stwierdziłby raczej, że się one wzajemnie wykluczają, lecz ostatecznie stworzyły dziwną mieszankę, z którą lepiej było po prostu nie zadzierać. Nie zamierzał snuć teorii, aczkolwiek intrygowało go to, nawet jeżeli nie posiadał odpowiedniej wiedzy na ten temat. — Nie wiem. Zanim straciłem również przytomność, rzuciłem Bombardę. Nie pamiętam, bym miał wcześniej połamane kości. — stwierdziwszy, zachowywał spokój tak charakterystyczny dla siebie; zawsze był spokojny. Max o tym wiedział, bo nawet podczas starcia z rośliną u Saskio, wykazywał się wycofaniem emocjonalnym. I potem kłamał, bo do tego został stworzony. Kłamał w nieskończoność.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naprawdę zastanawiał się, jak to możliwe, że tylko w towarzystwie puchona działy się takie rzeczy. Tworzyli mieszankę wybuchową i prawdopodobnie była to tylko kwestia czasu aż wybuchną pół świata bo postanowią podlewać kwiatki trotylem, czy coś równie mądrego. Pokręcił z niedowierzaniem głową na słowa Felka. Nie za bardzo obchodziło go, czy czuł potrzebę. Powinien dojść do siebie, a nie stać przy jego łóżku. Właściwie Max nie wiedział nawet dlaczego puchon to zrobił. Słuchał w milczeniu rozmowy Lowella z nauczycielem próbując sobie to wszystko poukładać w głowie. Odezwał się dopiero, gdy Huxley zaczął dywagować nad naturą boginów. - No nie wiem. Bogin jakby stał się silniejszy przez to połączenie. A przynajmniej zadziałał mocniej na mnie. - Nie dziwiło go, że Lowell nie dał się tak mocno łączonemu strachowi. Jeśli nie miał problemów z żywiołem, który prześladował Maxa, było to normalne. - Również nie potrafię odpowiedzieć, co się stało. Nie do końca wiem, co było prawdziwe. - Powiedział tylko lekko mijając się z prawdą. Chciał najpierw porozmawiać na osobności z przyjacielem niż podejmie jakiekolwiek inne kroki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wiedział wszystko i tą wiedzą żonglował. Kiedy miał zmieniany bandaż, nie ruszał się. Spokój, jakim emanował, na pewno nie był naturalny, a przynajmniej nie w takiej sytuacji; starał się powoli wybudować mur i tym samym stać się ponownie uodpornionym na czynniki zewnętrzne. Nawet jeżeli umysł był przemęczony - po prostu siedział w spokoju, wsłuchując się w słowa nauczyciela, który był jednocześnie ich zbawicielem. Ale... nie prosił tego w stosunku o samego siebie. Nie potrzebował mieć naprawianych kości, no ba, kompletnie mu nie zależało na tym już, czy mógł tam zginąć. Prędzej przeszedł w falę obojętności wobec własnego losu, gdy wiedział, iż Max nie drąży tematu przy profesorze, który mógłby go o coś podejrzewać. Nie powie przecież, że tak, specjalnie złamał sobie te kości, byleby ból stłumił działanie bogina na jego zmysły - zostały od razu wzięty za wariata, a tego nie chciał. Zamiast jednak siedzieć bezczynnie, powoli ogarniał swój umysł do względnego ładu i porządku, zamykając na krótki moment oczy. Powoli, ostrożnie. Wiedział, że świątynia, którą wybudował, została poddana dość wysokiemu sprężeniu zwrotnemu, przez co stała się kompletną ruiną. Gdy podszedł do psów, te były częściowo rozjuszone, aczkolwiek... stabilne. Oddychające, żyjące, z drobnym piętnem. Najbardziej ucierpiał na tym ten położony po skrajnej prawie. Ten po lewej, mimo spokoju, zdawał się być gotowy do wyładowania własnej złości, w związku z czym Felinus jedynie upewnił się, że przywiązanie zwyczajnie się trzyma i odsunął dłoń, gdy pies próbował wyprowadzić atak. Zmarszczywszy brwi, wiedział doskonale, że ten zbyt długo nie uciągnie - gdzieś będzie musiał wyładować własną złość. Albo na czymś; dłuższe trzymanie go w takim stanie może być wysoce niebezpieczne oraz toksyczne. Powoli, małymi kroczkami, powracał do swojej typowej stabilności, usuwając wszelkie możliwe luki i drogi prowadzące do jego myśli oraz wspomnień. Jednocześnie otworzył oczy i spojrzał na towarzystwo. — Na mnie zadziałał słabiej. — przyznawszy, osobiście nie bał się ognia - czasami nawet próbował, gdy miał okazję, wepchnąć dłoń do płomienia i poczuć, jak jego języki skutecznie zaczynają trawić tkanki. Bardziej chyba wolał nawet to niż utonięcie; mógł częściowo kontrolować swój stan i wiedzieć, kiedy odpuścić. Gdzieś w duchu natomiast dziękował Solbergowi za to, że nie drążył tematu złamań i po prostu... odpuścił.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nie potrafię rozpracować młodego Puchona, który wydawał się być tak nieustannie obojętny na wszystko. I aż moje przypominanie sobie w głowie, że to z pewnością szok nie do końca działało. Nie mogę się też powstrzymać wobec tego od nachalnych pytań do chłopaka, chcąc wiedzieć co mu siedzi teraz w głowie. Nawet nie ze zwykłej ludzkiej ciekawości, raczej szczerej chęci pomocy. Mam wrażenie, że mimo wcześniej odpowiedzi na mojej pytanie teraz młody Felinus odczuwał pewnego rodzaju dyskomfort. Nie mogę go do końca winić, więc zwyczajnie kiwam głową na to, że nie odczuwał potrzeby, chociaż na końcu języka mam pytania jak to możliwe, skoro odczuwał taki ból. Jednak ten w spokoju przełyka w końcu eliksir, a potem mówi mi jaki lek potrzebuje. Na tą wiadomość zatrzymuję się w pół kroku i odwracam się do chłopca. Automatycznie omiatam wzrokiem jego sylwetkę, nie komentując jednak i nie dopytując więcej, skoro twierdzi, że Perpetua o wszystkim wie. - Rozumiem, zapytam ją kiedy poinformuję o całym zdarzeniu, mimo wszystko - mówię nie dlatego, że mu nie wierzyłem, ale ze zwykłej powinności, o czym świadczył mój nijaki, standardowy do wygłaszania formułek ton. Przynoszę torbę i patrzę jak Felek wyjmuje swój lek z niej. Podchodzę do chłopaka i chwilę przyglądam się lekowi. Nigdy nie byłem dobry w ukrywaniu do końca swoich emocji, przez co skupiałem się na eliksirach leczniczych, nie na rozmowie z pacjentami, dlatego można było u mnie wyczytać na twarzy odrobinę zmęczenia i nostalgii, kiedy gestem, w którym widać było wszystko bardzo automatyczne i naturalne podaję testosteron chłopakowi. Uśmiecham się delikatnie dopiero na niemrawy żart połamanego Felinusa. Po krótkim zakończonym procesie i utylizacji użytych już lekarstw, patrzę na obydwu panów w oczekiwaniu na jakąkolwiek odpowiedź dotyczącą tego co się zdarzyło. - Nie jestem znawcą od boginów, to tylko moje przypuszczania. O lepszą teorię trzeba zapytać prawdopodobnie panią Cotez - mówię najpierw w kierunku Maxa, by podejść do niego i sprawdzić wszelkie drobnostki, czy również jest w lepszym stanie niż był wcześniej. Odwracam się do Lowella, kiedy ten mówi o tym, że nie pamięta złamania ręki. Ponownie nie mogę do końca powstrzymać swojej reakcji i krzywię się nieprzyjemnie na to co słyszę. Po raz drugi mam przed oczami swoją żonę. Smutny uśmiech, pocieszające spojrzenie, delikatną dłoń, kolejne potwierdzenie, że nic jej nie jest. Zupełnie wszystko inne od reakcji leżącego obok chłopaka, jednak czuję powtarzającą się sytuację i czuję się nagle nieprzyjemnie niekomfortowo. - Nieważne. Uważaj, żeby to się nie powtórzyło - mówię bardzo suchym tonem jak na mnie, szczególnie przy osobie, którą przed chwilą dosłownie z ciężkich obrażeń. Patrzę jeszcze badawczym wzrokiem na twierdzącego, że na niego działało słabiej. Nie jestem pewny co mam z tego wszystkiego wnioskować, więc powstrzymuję się od dalszych komentarzy na ten temat. - Powiem co się od was dowiedziałem waszym opiekunkom domu - mówię przesuwając wzorkiem po twarzach chłopców i myśląc o obydwu nauczycielkach, które mają chyba z nimi zawsze sporo do roboty. - Jednak nie wykluczam, że mogą chcieć wiedzieć więcej - dodaję ze ze wzruszeniem ramion. Daję krok w tył zastanawiając się czy cokolwiek będą chcieli mi jeszcze powiedzieć, chociaż szczerze w to wątpię. - To na pewno wszystko co chcecie przekazać? - pytam mimo to, łudząc się na coś więcej.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wypytanie Cortez o to, jak to możliwe, że bogin tak zadziałał mogło być logicznym i bezpiecznym wyjściem na przyszłość. Ślizgon jednak nie czuł potrzeby rozdrapywanie tej rany przed kimkolwiek. Nawet z Felinusem wolał nie rozmawiać o własnej reakcji na ucieleśnienie swojego największego strachu. Tradycyjnie chciał zamknąć to w sobie o poczekać, aż bieżące wydarzenia pozwolą mu zapomnieć. Jęknął cicho na wspomnienie przez Huxa o profesor Dear. Jeszcze tego mu teraz brakowało. Ledwo minął miesiąc od momentu, gdy kobieta mu zagroziła a tu już szykowała mu się pogawędka w jej gabinecie. Wątpił, żeby Beatrice odpuściła, a jeszcze mniej wierzył, że bezgranicznie zaufa jego słowom. Nie po sytuacjach z poprzedniego roku. Spojrzał porozumiewawczo na Felka, który powinien bardzo dobrze wiedzieć, co właśnie chodzi mu po głowie. Całe szczęście, że zdążył wynieść swoje gary do Lowella, więc ta część groźby przynajmniej nie mogła zostać spełniona. -Ja się na wiele nie przydam. Ale przydałoby się ostrzec innych, że Irytek ostatnio ma dość makabryczne poczucie humoru. Nawet jak na niego. - Nie chciał, aby inni musieli przechodzić przez ten koszmar. Szczególnie obawiał się o pierwszaki, które nawet nie miały pojęcia, czym bogin jest.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Doskonale się z tym wszystkim ukrywał, kiedy to został przedstawiony w bezpośredniej konfrontacji. Jedna rzecz, jeden fakt na pewno był prawdziwością, a nie, jak to było z pożarem i wpływem na jego myśli, iluzją - oklumencja ostatecznie odcisnęła na nim nietypowe piętno. Piętno obojętności wobec wszystkiego, a raczej odcięcia emocjonalnego, by przypadkiem nie narazić się na dodatkowe obrażenia ze strony innych. Bliscy, z jakimi miał do czynienia wcześniej, wysysali z niego resztki życiowe, nawet jeżeli pozwalał na to w pełni; dopiero teraz, po tylu latach, kiedy kupił własne mieszkanie i wprowadził do niego matkę, mógł zapomnieć o wyzysku. O tym, że co chwilę ktoś będzie od niego chciał. Mógł skupić się w pełni na sobie, na własnej duszy, lecz ostatecznie nie wychodziło mu to na dobre. Odgradzanie się od emocji prędzej czy później będzie miało własne konsekwencje, które i tak czy siak teraz odczuwał. Nawet spokojne spojrzenie wobec nauczyciela nie posiadało ani krzty wiarygodności, którą chciał wybudować. Wiedział, że jest za spokojny, aczkolwiek inaczej nie potrafił do tego podejść. Nie bez powodu oddychał bezpiecznie, nawet jeżeli profesor zadawał mu te pytania - odpowiedzi na nie były lakoniczne, pozbawione drugiego dna. Po prostu... proste oraz nieskomplikowane. Reakcja nauczyciela spowodowała w nim pewnego rodzaju dyskomfort; może nawet bardziej niż wcześniejsze pytania. Nadal, temat utraty jąder, mimo że starał się do niego przyzwyczaić, był odkrywaniem nieszczęścia, jakie go spotkało. Nie bez powodu do teleportacji nie podchodził już z takim entuzjazmem, jak kiedyś. Przystanie w półkroku oraz przeanalizowanie sylwetki mogły wskazywać na poszczególne myśli, lecz ostatecznie Lowell nie wiedział, co tak naprawdę nauczycielowi po głowie chodzi. Kiwnął głową o zapytanie; to było normalne w jego przypadku, że musiał brać leki. Ostatnio jednak, za jego stan ogólny, nie odpowiadał ich niedobór, a bardziej skazy, z jakimi zaczynał mieć po prostu do czynienia. Prosty ruch, wbicie igły pod odpowiednim kątem oraz użycie tłoczka umożliwiło podanie jednego ze stałych leków. Specjalnie do urazu, o którym za dużo osób po prostu nie miało prawa wiedzieć; przynajmniej nie teraz, kiedy jeszcze się z tym oswajał - a równie mogłoby się spotkać ze współczuciem. Nienawidził błysku żalu w oczach innych, skierowanego w jego stronę. Wolał, gdy nikt nie traktował go w taki sposób - mógł wtedy zapomnieć o własnych poczynaniach i własnych błędach. Spojrzał porozumiewawczo na nauczyciela, kiedy to czuł, jak eliksir zaczyna po prostu działać. Oschły głos nie odsunął się jednak w niepamięć; był przede wszystkim dziwny. Świadczący o nietypowym podejściu do jego słów. Rozpoznał, że kłamał? A może był zwyczajnie wściekły, pomimo uzyskania tłumaczeń? Złamana ręka mogła zwrócić jego uwagę, aczkolwiek ostatecznie profesor Williams nie znalazł w niej nic podejrzanego. Prędzej myślał o poskładaniu tego niż analizowaniu obrażeń i ukierunkowania wyjścia poszczególnych kości. Punkt dla Lowella. Nie bez powodu czuł jednak powoli, jak powieki mu się zamykają, a śmieszne mroczki przed oczami mimowolnie pojawiają. Pomimo tego stanu, starał się utrzymać jeszcze stan świadomości - pomimo że naprawdę mógłby już zasnąć, musiał odpowiedzieć na parę słów. Wziął głębszy wdech, jakoby nie chcąc pozwolić sobie na odpłynięcie w krainę snów. — Przechodziliśmy już przez to. — może nie stricte przez atak bogina, lecz po prostu listy, pytania, poszczególne udowadnianie własnej racji. Już był z tym zaznajomiony - zresztą, pewnie tak samo jak Maximilian, którego wzrok wskazywał na to, że ten będzie miał problemy. O ile profesor Whitehorn mogła zachować się w stosunku do niego łagodniej, o tyle Dear, która zwróciła jego uwagę na lekcji wychowania do życia rodzinę dziwnym przedmiotem w kształcie ostrza na dłoni, mogła nie mieć w sobie ani krzty litości. — Nieźle się bawi przy chochlikach, Solberg. — napomknął tylko, zanim począł przysypiać, by następnie zapomnieć już o dzisiejszym dniu. — Yhm... wszystko. — może na początku próbował się wstrzymać, lecz ostatecznie po prostu zasnął w dość szybkim tempie; kto wie, być może nawet w trakcie potencjalnego dokańczania tego. Nawet jeżeli pozycja na plecach nie była specjalnie wygodna i wraz ze snem począł ją zmieniać, odpoczynek ten był znacznie bardziej obarczony spokojem; wycieńczenie, kiedy ból przeminął, dawało o sobie znać, umożliwiając oddanie się w ramiona Morfeusza.
[zt]
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Wiem, wiem, wasze opiekunki mają z wami istne utrapienie. Powinniście przestać pakować się w kłopoty - stwierdzam z lekkim pobłażaniem, kiedy słyszę jęk Maxowy jak wspominam o profesor Dear. Kiedy zaś mówi o Irytku wzdycham i kiwam głową, aczkolwiek niezbyt pewnie. Jest tu on od zarania czasów, czy kiedykolwiek widziałem, by ktoś jakkolwiek poskromił tego przezroczystego potwora? Wydaje mi się, że a skoro nasz obecny dyrektor jest... no cóż Garethem, czarno widzę jakieś dobre powstrzymanie ducha. Po chwili skupiam się mocno na Puchonie, który mówi mi pół - prawdy i cierpi na coś o czym nie mam pojęcia, przez co nie mogę do końca mu pomóc. Wzdycham na to i staram się przez chwilę unikać z nim konwersacji, bo widzę, że nie jest ona specjalnie przyjemna dla żadnego z nas. Dlatego unikam go raczej wzrokiem, nie ingerując już dalej w to co się wydarzyło. Po chwili zaś chłopiec wymamrotał coś i już po chwili zasnął z pewnością zmęczony wszystkim co się wydarzyło. Mimo wszystko podchodzę do Puchona i poprawiam kołdrę na wciąż jeszcze tak naprawdę młodym chłopcu, nie wiedzącym tyle o życiu co mu się wydawało, a zachowującym się jakby widział już wszystko. Z westchnieniem przykładam leciutko dłoń do jego czoła, po tym odsuwam się i mówię Solbergowi, żeby też szedł spać z powrotem. Gaszę światła i sprawdzając najpierw stan leków idę już z Skrzydła Szpitalnego, zostawiając chłopców samych.
zt
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naprawdę lubił profesor Dear, co nie zmieniało faktu, że wizyty w jej gabinecie zazwyczaj nienależały do tych przyjemnych. Pakował się w dziwne sytuacje i kobieta miała z nim nie lada problem. Solberg ba prawdę liczył, że w tym roku da jej trochę oddechu ale... No cóż, nie wyszło. Łatwiej było mimo wszystko założyć nie pakowanie się w kłopoty niż faktycznie się tego postanowienia trzymać. -To też. Te chochliki wszystkim nam namieszają w głowie, jak nikt nic z nimi nie zrobi. - Przytaknął na słowa Felinusa. Patrzył, jak przyjaciel zasypia i miał nadzieję, że znajdzie trochę odpoczynku. Max skinął głową na słowa Huxa, ale mimo zgaszonego światła robił wszystko by zostać przytomnym. Bał się ponownie usnąć. Bał się koszmarów i wspomnień. W końcu jednak, zauważyła to pielęgniarka i praktycznie siłą wlała mu do gardła Eliksir Słodkiego Snu. Nie miał wyjścia. W końcu oddał się w objęcia Morfeusza.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
> Oklumencja < Nauka podczas pobytu na Skrzydle Szpitalnym.
Wspólny wypad do łazienki zaowocował złością Williamsa w jego stronę, a przynajmniej na początku; nim się obejrzał, nim cokolwiek zdołał wybronić, to w sumie ostatecznie otrzymał także szlaban. Felinus wtedy naprawdę poczuł gniew, który to wpłynął na jego stosunek do tego wszystkiego. Zadecydował jednoznacznie, kiedy to zajmował łóżko na Skrzydle Szpitalnym, że nie zmarnuje dodatkowej doby w tymże miejscu i postanowi spożytkować ją na inne, bardziej znaczące cele. Nie bez powodu, kiedy to spał przykryty pod kołdrą, gdzieś na prawym boku, by nie przeciążać przypadkiem lewej ręki, myślał. Intensywnie, nie pozwalając w jakikolwiek sposób dać po sobie poznać, że nie odpoczywa, a po prostu doszkala samego siebie w kwestii zamknięcia umysłu. Nie bał się, gdy noc była młoda, a od czasu do czasu świeciła się lampka, by sprawdzić, czy pacjent aby na pewno znajduje się tam, gdzie powinien. Nie bał się, gdy mrok spowijał sylwetki, uniemożliwiając patrzenie na szczegóły poszczególnych elementów wystroju - leżał, z zamkniętymi oczami, kontrolując własne oddechy i tym samym próbował zająć się tym, nad czym ostatnio pracował - nad oklumencją. Sztuka zamykania umysłu, która została skutecznie zmiażdżona przez bogina, wymagała interwencji. Wymagała odpowiedniego podejścia, a przede wszystkim - prawidłowego nacechowania pędzących pod kopułą czaszki zdań, które ostatnio były przesycone agresją. Jeżeli ma zamiar nad sobą panować, to nie może pozwolić na to, by takie proste rzeczy wytrącały go z równowagi - przynajmniej nie teraz, choć nie każdy zapewne zachowałby odpowiednią dozę rozwagi w jego sytuacji. Już miał za dużo na głowie - nie dość, że zamartwiał się o matkę, to jeszcze dochodziła do tego kwestia z Solbergiem. Leżał tak przez parę godzin, dopóki nie zasnął. Dopóki nie upewnił się, że jakikolwiek postęp w regeneracji tego wszystkiego nastąpił; od czasu do czasu przewracał się na drugi bok, a przynajmniej próbował, kiedy to sobie przypominał, że nie powinien zbyt mocno napierać na złamane przez siebie samego kości. Miał jeszcze dużo siły, zanim nastał tak naprawdę świt - dopiero później, kiedy otworzył oczy i próbował nie zasnąć, tak naprawdę przyczynił się do oddania samego siebie w ramiona Morfeusza. Odpłynął, pochłonięty zmęczeniem, lecz także bezsilnością wobec sytuacji, w którą został wepchnięty. Wstać musiał na śniadanie, które przyniósł mu Hux. Zbyt dużo jednak nie zjadł, kiedy to myślami był gdzieś indziej, a i tak tejże strawie w żaden sposób nie ufał; zazwyczaj była to połowa dania. Nieprzystosowanie do regularnych posiłków kwiczało i zwijało się z bólu, kiedy traktował żołądek nowymi rzeczami; z bólem serca, aby nie zwrócić na siebie uwagi, musiał coś jeść. A może i nawet sam Solberg da mu kiedyś spokój w związku z tym, że po prostu powoli zaczyna się przyzwyczajać i się zwyczajnie nie głodzi? Nie wiedział, kiedy to dokończył ostatni kęs, stwierdzając, że jest przepełniony i znowu oddał się w ramiona odpoczynku, prawie aż zapominając o tym, że jadł. Odwróciwszy się na drugi bok, zasnął ponownie, aczkolwiek niespokojny sen dawał o sobie znać. Nie mamrotał, ale widać było po jego twarzy, że coś jest nie tak. Całe szczęście, że bogin we śnie nie potrafił aż tak wpływać na jego procesy myślowe, w związku z czym, kiedy to wstał na obiad i w pełni się obudził, znowu zjadł połowę i tym razem już nie zamknął oczu, przykrywając się coraz to mniej szczelnie kołdrą. W nocy było trochę chłodniej, ale w dzień - po prostu cieplej. Zamiast tego leżał w łóżku, by po krótszym czasie przejść do pozycji półsiedzącej. Nic specjalnego nie robił, może patrzył się w jakiś określony punkt, mrugając oczami, by te przypadkiem nie wyschły poprzez brak naturalnego nawilżenia. Powoli składał swój umysł w jedną, spójną całość, przypominając sobie o wszystkich treningach i momentach, kiedy z łatwością potrafił nad sobą zapanować. Rzecz trudna, jak również skomplikowana w swoich skutkach - każdorazowe odcięcie się od emocji powodowało, iż czuł błogi spokój, a również myśli traciły na swojej sile, znikając gdzieś pod kopułą czaszki. Mogło to wyglądać dziwnie, aczkolwiek od czasu do czasu robił coś innego, jak chociażby coś skrobał na pożyczonym pergaminie, ale nie miało to żadnego, określonego sensu. Czasami musiał rozmawiać, odpowiadać na pytania, czego niespecjalnie potrzebował, a na co musiał wysilić własne struny głosowe. “W porządku”, “Nie, nie boli”, “Dam sobie rady”. To trzecie wydawało się być płachtą na byka i nie bez powodu; na sali nadal był traktowany jako ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nienawidził tego uczucia. Wieczorem, kiedy światła zgasły, a nastała błoga ciemność, Felinus jeszcze nie zasypiał. Może nie świecił lampką, może nie zachowywał się podejrzanie, a po prostu leżał, z przymkniętymi oczami, by przyzwyczaić się do ponownego okrycia materiałem nagiej skóry, która została żywcem przedstawiona przed boginem. Bolało go to. Tak samo jak ręka, czym niespecjalnie się chwalił, nie mając specjalnej ochoty na eliksiry, którym zwyczajnie nie ufał. Poza tym, dopóki miał bodziec bólowy, mógł więcej zrobić, nie oddając się ponownie w ramiona Morfeusza. Myślał, analizował, uspokajał się, dochodził do wniosków, a i starał się utrzymać umysł jako coś czystego - za drugą stroną barykady natomiast przemycając wszystko, co mu było potrzebne. Zamartwianie się umykało w otchłań zapomnienia, gdy z ponowną łatwością począł odcinać się od wszelkich emocji; nie powinien tego robić, zważywszy na to, że podejrzewał, iż Maximilian będzie miał problem z opanowaniem samego siebie. Zamartwiała go ta kwestia, nawet jeżeli nie widział po nim niczego nieoczekiwanego; wiedział, że gdzieś muszą kotłować się te wszystkie negatywne odczucia. I gdzieś będzie musiał dać im upust - tak samo, jak on to zrobił w łazience. Każdy jego dzień wyglądał podobnie, do momentu pożegnania się raz na zawsze ze Skrzydłem Szpitalnym. Wiedząc, że musi uważać jeszcze na połamaną wcześniej rękę, spakował wszystko, co było jego i zwyczajnie opuścił oddział, mając nadzieję na to, że nigdy nie będzie musiał na nim ponownie witać. Pomijając fakt, że jeszcze podczas szlabanu będzie miał do czynienia z Williamsem, postara się zrobić wszystko, by ponownie tutaj nie trafić. Marnotrawstwo czasu.
[zt]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzenie powoli wędrowało po okolicznych uczniach; godziny popołudniowe pozwalały uczestnikom życia hogwarckiego na większą swobodę, on jednak tej swobody został pozbawiony. Minął prawie miesiąc od pierwszego badania, podczas którego po prostu zastosował terapię hormonalną, by zmniejszyć chwiejność charakteru i zwyczajnie odzyskać równowagę w organizmie; sam czasami zastanawiał się, czy był jakikolwiek sens w tym wszystkim. Solberg starał się go pilnować, by jadł cokolwiek więcej, niż jakiekolwiek minimum, a do tego jeszcze wcześniej ta przygoda w Antykwariacie pozostawała wiele do życzenia. Na dobitkę bójka Maximiliana w pierwotnym jego stylu, czyli obijanie się po mordach, a do tego posiadanie pociachanej twarzy po Diffindo użytym na materiale tapicerki. To wszystko wołało o pomstę do nieba i ilość problemów, z jakimi się zmagał, mogła zostać spokojnie rozłożona na co najmniej dwa lata. A tak to minął miesiąc; blizny, po ataku pustników, już się zasklepiły, w związku z czym mógł odetchnąć z ulgą, kiedy to stawiał ostrożnie kroki przez korytarz, by następnie udać się do Skrzydła Szpitalnego. I jak najbardziej tam nie chciał iść, o tyle jednak musiał. O zgrozo, o Najwyższy, miejsce to będzie dla niego miejscem cierpienia, utraty wolności oraz ujemnych punktów dla domu. Spokojnie otworzył drzwi do pomieszczenia, gdzie z czasem znajdowało się coraz więcej uczniów. Liczne urazy podczas treningów Quidditcha bądź choroby, gdy powoli stawało się zimno, a pogoda była nie za ciekawa, gdy kropelki deszczu uderzały o szyby i walczyły w niemym wyścigu... to wszystko przyczyniało się do zlotu uczniów w tymże miejscu. On jednak miał tutaj inne zadanie; nie bez powodu rozejrzał się po sali, szukając profesor Whitehorn, której jednak nie było. Spojrzenie czekoladowych oczu wylądowało na pielęgniarce, lecz ta o niczym nie wiedziała. Ostatecznie Lowell postanowił zawitać do kanciapy, by odnaleźć tam najprawdopodobniej nauczycielkę. Najprawdopodobniej. Zapukanie do drzwi, otwarcie ich oraz proste pytanie, które skierował w stronę profesora Williamsa, mogły być stanowić tajemnicę owianą, ale w sumie to nie do końca. — Dzień dobry... czy zastałem profesor Whitehorn? Miałem stawić się u niej na badanie kontrolne. — wytłumaczywszy w prosty i przystępny sposób powód nawiedzania i zakłócania spokoju, Felinus utkwił wzrok już mniej odcięty, aczkolwiek nadal stawiający granice w odpowiednim miejscu, w tęczówki należące do Huxleya. Aparycja młodzieńca była blada, a to wszystko potęgowały czarne ubrania, które na sobie miał. Jedynym ewenementem mógł być noszony naszyjnik, którym z łatwością odpędziłby od siebie Irytka posiadającego w ostatnim czasie... dość specyficzny humor. Nawet tragiczny.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Czasem nie wierzę w to ile uczniowie potrafią sobie zrobić krzywdy jedynie rwiedując w szkole. Jak tu ich wypuścić do normalnego życia skoro tutaj tyle problemów potrafią sobie sprawić? Z westchnieniem zerkam na kolejną kartę ucznia, zaznaczając, że wszystko powinno pójść dobrze pod okiem pielęgniarki i nie potrzebna jest interwencja moja albo Perpy. Szczególnie, że ta druga miała bardzo mało czasu od kiedy na jej barkach spoczął również dom Ravenclawu. Który swoją drogą był bardzo grzeczny przy tym co odwalał na przykład Slytherin. Ale Gryffindor też nie wyglądał źle, może dlatego ich opiekun tak rzadko interweniował? Przecieram zmęczone oczy, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Zapraszam do środka i odwracam głowę znad sterty nieuprzejmych dla mnie papierów. Ponieważ jestem w krótkim rękawku moje tatuaże bardzo leniwie dziś przemieszczają się po moich rękach, nawet czasem mimowolnie wchodząc na moją szyję. Widzę ostatnio nie mogę się odgonić od Felinusa, bo oto ponownie on staje w drzwiach. Kiwam głową w jego stronę by powiedział co chce. Kiedy słyszę jego prośbę najpierw bez słowa znowu macham głową i wstaję z miejsca. Zakładam na siebie długi sweter z którego lśnią niewielkie gwiazdki co jakiś czas pojawiające i znikające. - Tak... znaczy... nie. Nie ma pani profesor - tłumaczę niezbyt składnie, zasuwając po sobie krzesło. - Mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzać, że je dziś je przeprowadzę. I przy okazji chciałem zobaczyć z czym mam do czynienia, jeśli miałbym przejść do tego na porządku dziennym - mówię charakterystycznym dla mnie profesjonalnym tonem, który od czasu do czasu używam w sprawach medycznych. Uśmiecham się uprzejmie do ucznia i wychodzę z kanciapy. - Nie brałem pana za fana takich błyskotek. Konkretny powód? - pytam wskazując na naszyjnik i doskonale wiedząc, że nie jest to zwykła biżuteria. Kilkoma sprawnymi ruchami robię zasłonę przy łóżku niedaleko pomieszczenia i wyciszam naszą rozmowę, by nikt nie mógł zrozumieć obecnej sytuacji z obecnych tu uczniów. Wskazuję na miejsce gdzie ma się położyć Puchon, po czym spokojnie zabieram się do pobieraniu wszystkiego co będzie mi potrzebne do zbadania hormonów chłopaka. - Czujesz się lepiej po testosteronie? Jak ty sam uważasz? - pytam na początek zerkając na Felka nad próbkami z różdżka w ręku.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ile uczniowie potrafią zrobić sobie krzywdy... No cóż, to pytanie na pewno nie należy kierować stricte do nich. Świat czarodziejski ma naprawdę wiele sytuacji, w których można uzyskać różnorakie obrażenia, w związku z czym nie można w nim czuć się do końca bezpiecznie. Wystarczy brak stabilności rdzenia różdżki, jakieś uszkodzenie w jej obrębie albo naruszenie rdzenia magicznego, by zwyczajnie obserwować skutki własnych działań. Czy to w postaci nieudanego zaklęcia, które odbiło się rykoszetem wprost w jego użytkownika, czy to w postaci wybuchu kociołka, którego opary mogą być niebezpieczne dla zdrowia. Magiczny wymiar pod tym względem bywa niezwykle nieprzewidywalny; mugole prowadzą natomiast bardziej stabilne życie, które po prostu lubił. Nie zmienia to faktu, iż w towarzystwie Solberga po prostu nieuniknionym było uniknięcie potencjalnej potyczki oraz zdobycia z nich nowych ran, które, na szczęście, mógł wyleczyć. Nie bez powodu skupienie przeszło głównie na Huxleya, który posiadał leniwie poruszające się po rękach tatuaże. Zastanawiająca, magiczna sztuka, której nie potrafił u siebie zastosować. Nie widział sensu w zasłanianiu wszystkich blizn przez siebie posiadanych - przynajmniej nie teraz. Również uważnie zatem obserwował ich przebieg, a te czasami postanowiły przenieść się na szyję nauczyciela, jakoby spętane zmęczeniem. Na pewno nie trafił na dobrą porę. — Och. — proste zdziwienie przeszyło jego struny głosowe, które na szczęście posiadał, a kiedy to spojrzał na profesora, delikatnie przekrzywiając głowę, nie mógł wyzbyć się wrażenia, że to właśnie on dzisiaj się tym zajmie. I niespecjalnie się mylił, kiedy ten założył sweter, by zasunąć tym samym krzesło i przejść z powrotem na salę. — Nie, nie będzie... Przyzwyczaiłem się już do tego. — napomknął, kiedy to kolejna osoba miała mieć okazję coś więcej zobaczyć niż tylko hormony wykorzystywane w celach stabilności organizmu. Profesor Whitehorn, wspólna kąpiel z Maxmilianem, a teraz Huxley, który najwidoczniej był trochę przemęczony tym wszystkim. Może Felinusa nie ogarniało do końca odpowiednie współczucie, ale poniekąd żałował, że wepchał się wtedy, gdy nie było to potrzebne. — Po dotknięciu odpędza poltergeisty. — odpowiedziawszy krótko i zdawkowo, profesor mógł z łatwością powiązać naszyjnik z sytuacją, która spotkała jego i Solberga w sali do nauki OPCM, kiedy to znalazł ich, a Lowell miał rozwaloną rękę. Puchon położył się w miarę wygodnie na łóżku i tym samym zdjął bluzę, odkrywając chude ręce oraz ewentualne blizny, byleby ten mógł pobrać materiał do badań. Wszystko bezbolesne, wszystko znane. — Lepiej. Na pewno stabilniej, nie mam już wahań nastroju, jak to było na początku roku szkolnego. Bóle nie minęły, ale zdarzają się sporadycznie. — odpowiedział prosto, kiedy to wiedział, że ukrywanie informacji na ten temat nie przyniesie niczego dobrego i zwyczajnie oddał się myślami w eter bezsilności, w jakiej to został postawiony przez los.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda magiczny świat dawał wielkie niespodziewanych momentów w których moieć najróżniejsze obrażenia, które nawet mnie potrafiły nadal zadziwić. A ponieważ uczniowie byli miej ostrożni niż dorośli (w niektórych kwestiach), częściej mogły zdarzyć się teoretycznie bardziej nietypowe rzeczy. Ale też nie tak wymyślne niż przy skomplikowanych zaklęciach ludzi w Mungu czy szpitalu we Francji. Jednak w tej chwili nie myślę o innych przypadkach tylko patrzę na spokojnego jak zwykle Felinusa, zastanawiając się czy jego wcześniejsza obojętność i podejście do różnych spraw miało jakiś związek z tym co mu się przydarzyło w Luizjanie. Oczywiście trudno mi to było stwierdzić. Bo przecież nie znałem go dobrze wcześniej. Nie chcę jednak żadnych konkluzji wynosić w związku z nim póki co. Reakcja chłopaka wydawała mi się tak samo obojętna jak zwykła i po kilku spotkaniach z nim tego właśnie się spodziewałem. Jednak na jego odpowiedź spoglądam na niego pytająco - W sensie do mnie czy więcej osób próbowało cię uleczyć niż Perpa? - pytam bo nie słyszałem o czymś takim i równocześnie nie pomyślałem o żadnych kąpielach z jego najlepszym przyjacielem. Chociaż oczywiście zakładam, że wie o czym wie Max po ostatnich rozmowach. Idziemy za zasłonę kiedy dowiaduję się czym dokładnie jest naszyjnik. Kiwam na to głową bez specjalnego zdumienia. - Rozumiem obawę - mówię tylko nie wnikając skąd ma taki przedmiot; nigdy nie próbowałem się czymś takim interesować, bo nie miałem potrzeby. Nie pytam o żadne blizny, które były mi znane mniej lub bardziej z poprzedniego badania chłopaka, zwyczajnie czekając aż zdejmie co trzeba, bym mógł przystąpić do badań. Pochylam się nad próbkami i porównywaniem wszystkiego z tego co było zapisane w poprzednich wnioskach o Lowellu. - To dobrze, wygląda na to, że testosteron pomógł. Chociaż w eliksirach byłoby ci łatwiej przyjmować, ale ja spędziłem nad takimi rzeczami więcej niż Perpetua, więc rozumiem to podejście - mówię nie to do mojego nowego pacjenta, ni to do siebie. Kiwam głową na jego słowa uznając, że jest to całkiem szczere. - Boleści powodują fakt, że niektóre organy nie mają odpowiedniego dojścia gdziekolwiek, a przynajmniej tak sądzę. Musisz niestety rozebrać się bardziej, bym mógł to dokładnie sprawdzić - mówię z westchnieniem, tym razem ja się martwię, że narażam po raz kolejny ucznia na to samo co zwykle sprawdzanie. Mam tylko nadzieję, że tym razem może cokolwiek wnieść.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spokojne spojrzenie tęczówek przeszywało Huxleya w równie niedosłownym tego słowa znaczeniu; nie prześwietlał go tak, jakby miał rzeczywiście coś, czym mógłby to robić, nie. Po prostu tęczówki delikatnie, z nienagannością, wbijały się w różne elementy charakterystyczne u profesora. Począwszy od tatuaży, kończywszy na mimice twarzy oraz ogólnym ubiorze, dzięki którym to stanowił jedną, spójną całość. Każdy człowiek składa się z elementów, oddające następnie wszystko w coś, co ma jakiś kształt. I wiedział, że we własnym przypadku stanowi coś niewiadomego, coś kompletnie go pozbawionego. Coś nieprzewidywalnego, coś posiadającego, mimo spokoju, niepokój w tymże wszystkim. Bo kim trzeba być, by po prostu odciągać samego siebie od drzemiących emocji, by zwyczajnie oddać cześć w pełni własnemu rozsądkowi i posiadanej wiedzy? Nie wiedział. Sam nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na to pytanie. — Do tego, co po prostu się wydarzyło. — przyzwyczajał się. Stawało się obojętne. Przestawał to traktować jako coś złego, wstydliwego, ujmującego. Wiedział doskonale o tym, że mógłby być skupiskiem żart i może rzeczywiście w początkowej fazie utraty jąder by się dał częściowo pod tym względem złamać, ale teraz starał się... trzymać. Iść dalej, mimo przeciwności losu, z którymi tak naprawdę ma do czynienia na co dzień. Obecnie potencjalnego delikwenta do wyszydzania sobie z niego traktowałby z równą złośliwością oraz ignorancją, wbijając skutecznie szpilki nasączone jadem. Nie zamierzał w żaden sposób akceptować braku akceptacji u samego siebie oraz innych. Kiwnął głową na zrozumienie jego potrzeby i tym samym odetchnął z ulgą na umyśle. Samo kupienie Krzyża Dilys było obarczone ryzykiem przyłapania przez czarnych panów z Noktrunu, w związku z czym samo przejście w tamte strony było dość sporym niebezpieczeństwem. Czasami jednak szczęście się go trzymało i po prostu... przyczyniało do lepszych rzeczy. Nie tylko do pechowych sytuacji. — Istnieją eliksiry? — zapytał się, bo szczerze wolał już chyba fiolki ze substancją niż ciągłe tłumaczenie się, bo kruk postanowił sobie otworzyć szufladę i wywalić z niej rzeczy z ogromnym hukiem, przyczyniając się do wydobycia z niej sekretów. Niemniej jednak nie pytał dokładniej, tym samym wsłuchując się w słowa Williamsa. — Albo istnieje teoria, że po prostu zakończenia nerwowe nadal uznają, że coś tam się znajduje. — wzruszył ramionami, by następnie wstać i zdjąć wszystkie niepotrzebne rzeczy, o które poprosił profesor. Powoli, ostrożnie, bez zbędnego pośpiechu, by następnie stanąć i poczekać na kolejne kroki osoby badającej. Obok miednicy, po prawej stronie, znajdowały się kolejne blizny, po ugryzieniu pustnika, dość spore, wyróżniające się od tych obok krocza, po obu stronach. Tak samo na łydce, która to już ucierpiała chyba więcej, niż w rzeczywistości mogła. Nie przejmował się jednak tym i patrzył w jakiś punkt, byleby odciągnąć się od potencjalnego dyskomfortu.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
O ile spojrzenie Felinusa na początku mnie martwiło i zastanawiałem się co w nim drzemie, teraz już uznawałem to za jakąś własną samoobronę. Pusty wzrok i pozorny brak emocji musiał być jakąś barierą, chociaż wciąż oczywiście nie wiedziałem czy tą pozornie prostą, czyli utratą czegoś w Luzjanie czy większą. Oczywiście po licznych bliznach zakładałem, że musi być coś więcej niż tylko to, ale póki co chciałem skupić się na tym co wiedziałem. Rzeczy o których w tej chwili też rozmyślałem nigdy nie były moimi doborowymi cechami uzdrowiciela i czymś czemu w mojej opinii mogłem wystarczająco poradzić. I o ile mnie oddawało wszystko od wyglądu po ubiór, Puchon był przeciwieństwem tego kim byłem w młodości jak i teraz. Co nie uważałem ani za lepsze ani za gorsze. Akceptowanie ludzi takimi jakimi są opanowałem do perfekcji po związku ze swoją żoną. - Może to dobrze - stwierdzam na odpowiedź chłopaka tak naprawdę nie wiedząc czy faktycznie to zaleta czy wada. Może powinien dłużej godzić się z sytuacją? Nie potrafię tego dokładnie stwierdzić, dlatego przystępuję do badań na których znam się znacznie lepiej. Hej, w końcu czy sprawy hormonalne nie są moim konikiem po tym co próbowałem uzyskać z moją żoną? Dlatego też pewnie nie wnikam w całą kwestię krzyżu, pozwalając to prostu pominąć i gotów byłem pewnie nawet bronić chłopaka, gdyby ktokolwiek zakwestionował fakt posiadania takiego artefaktu. Na jego miejscu również wolałbym go mieć. - Tak, po prostu nie są zbyt często używane. Mam je jeszcze z estrogenem, przygotuję ci z testosteronem - mówię ze wzruszeniem ramion, nie tłumacząc nic więcej, skoro widzę, że chłopak wolałby raczej zdecydować terapię bez zastrzyków. Zaś na wypowiedź na temat nerwów kiwam ze spokojem głową. - Tak, mowa również o nerwach. Zastanawiam się czy gdyby one też wierzyły, że mogą działać, pozbawiłoby cię to zbędnego bólu. Słyszałem, że jesteś dobry z uzdrawiania. Coś bardziej cię fascynuję? - mówię odrobinę zachęcająco, bo jest to kwestia której faktycznie jestem ciekaw i zakładam, że obydwoje z nas może równie interesować. Nie mogę się powstrzymać od zaciekawionego spojrzenia na blizny, które próbuję fachowo ocenić i ze zmarszczeniem brwi określić czym dokładnie są. Kiedy wysnuwam swoje teorię nie pytam jednak na głos, a jedynie skupiam się na dalszym badaniu. - Jeśli cię to pocieszy obcowałem z takimi rzeczami często i niewiele mnie zdziwi - mówię lekkim tonem kogoś kto nie kłamie, chociaż nie wiem czy jest sens pocieszania chłopca. Siadam odpowiednio miejsce by przyjrzeć się zaistniałym bliznom. Wyjmuje różdżkę, by poniekąd zbadać ją oraz dłonią co wydarzyło się dokładnie w brakującym miejscu i już widzę, że wygląda to dokładnie tak jak się spodziewałem. Nie ma nawet delikatnej możliwości odtworzenia tego w całości. - Twój przypadek jest inny niż twojej koleżanki. Znasz konsekwencje tego - mówię spokojnie, bo zakładam, że obydwoje wiemy o czym mówimy. - Dotknę cię różdżką w dwóch miejscach. Powiesz mi czy odczuwasz do inaczej - proszę przykładając końcówkę drewna tam gdzie była miała być jedynie skóra i tkanka, a potem tam gdzie wcześniej miało cokolwiek prowdzić.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway