W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra się na to nie pisał - pogodził się już z tym, że nie radził sobie z magią leczniczą i pojawił się w sali wyłącznie dla Carmy. Była szansa, że upokorzyć się w ten sposób odrobinę mniej. Nie miał pojęcia jakim cudem skończyli ze szkolną pielęgniarką i kociołkami. Ezra spojrzał z cierpieniem wymalowanym w oczach na Leonardo. Zgadzali się zdecydowanie w jednej kwestii, nie istniało coś gorszego niż kolejna godzina eliksirów. Przecież oni wszyscy się potrują! (Może trzeba było do pary szukać kogoś, kogo nie lubił?...) Pokiwał głową, kiedy Leonardo wyrwał się z odpowiedzią, dopiero po kilku sekundach orientując się, że zna drugą część. Poważnie, to było tak zaskakujące, że o mały włos po prostu nie zamilknął z wrażenia. - I mieszanina mineralna - dodał więc, odwzajemniając uśmiech chłopaka. Moze jednak nie byli taką złą ekipą? Nie zabrakło mu refleksu podczas zgarniania z wózka potraw. Ezra nieszczególnie miał ochotę próbować przeterminowanych specjałów, tym bardziej że większość wyglądała naprawdę tragicznie. Naprawdę. Z tego względu złapał butelkę z jakimś zwyczajnie wyglądającym napojem. Liczył, że brak mętów oznaczał stosunkową świeżość tego produktu, ale kto to tam wiedział? Czego magia nie mogła ukryć?
Kostka: 1 Literka: H, na która nie ma potrawy, więc biorę butelkę
Cała moja ciekawość spowodowana lekcją prowadzoną przez Carmę prysła w mgnieniu oka, kiedy do skrzydła weszła Nora Blanc oznajmiając, że Charisme się źle czuje i jednak nie poprowadzi lekcji. Mruknęłam coś niezadowolona, ale trudno było rozróżnić słowa, które wydobyły z moich ust. Nawet sama nie wiedziałam co dokładnie powiedziałam, ale chyba było to coś pomiędzy "serio" i "no nie". Nie chodziło wcale o to, że nie lubiłam Blanc, ale zwyczajnie nastawiłam się na lekcję z Carmą. Z konsternacją spojrzałam na jedzenie na wózku, który przytachała za sobą nauczycielka. Nie zamierzałam tego jeść, nikt mnie nie zmusi. Przeniosłam pytający wzrok na @Isilia Smith. - To uzdrawianie czy eliksiry? - mruknęłam do niej. Nie byłam orłem ani z jednego ani z drugiego, ale jeśli miałam być zupełnie szczera, wolałam eliksiry. Było to chyba spowodowane tym, że pierwsze dwie klasy nauki spędziłam w Salem, w które specjalizowało się w eliksirach, więc mogłam powiedzieć, że miałam dość silne podstawy, aczkolwiek nie specjalnie to potem pielęgnowałam, a szkoda. Podeszłam do wózka i wzięłam to co miałam. Zerknęłam na potrawę na talerzyku i na moją twarz wypełzło obrzydzenie. Rozpoznałam fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, ale miałam wrażenie, że trafiłam najgorzej jak mogłam. Były tak zepsute, że nawet nie miały zachęcającego koloru. Nie miałam zamiaru tego jeść, na pewno nie, nikt nie był w stanie mnie do tego zmusić. Nawet galeony mnie do tego nie przekonają. Kostka: 6 Literka: F - fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta
Nawet fakt, że to nie Charisme miała prowadzić lekcję, nie ostudziło zapału Maili. Co prawda było jej trochę szkoda, że się rozchorowała i właśnie to uniemożliwiło jej prowadzenie zajęć. Dobry humor puchonki spadł na niższy poziom kiedy zobaczyła zepsute potrawy. Maili nie była zbyt dobra w kuchni, ale potrafiła rozpoznać nieświeże jedzenie. Ba! Nawet nigdy się w tej kwestii nie myliła. Nie wiedziała czym ta "umiejętność" była spowodowana, po prostu tak było. Nie chciała jeść nic z tych rzeczy, które się tam znajdywały, a słowa Blanc były jednoznaczne. Będzie musiała to zjeść. Nie bardzo czuła się w eliksirach. Lubiła zielarstwo, ale eliksiry nie były bynajmniej jej mocną stroną. Przełknęła ślinę i z uwagą spojrzała na potrawy leżące na wózku, kiedy już miała w dłoni jeden z kociołków. Wybrała jedną, która nie wyglądała najgorzej, modląc się w duchu, żeby wygląd nie był zwodniczy. Nie miała nawet pojęcia co to za potrawa. Nigdy nie miała chęci do pchania się do kuchni skoro wszystko w jej domu gotowały skrzaty. Nie podobała jej się perspektywa jedzenia zepsutego jedzenia. Bała się tego i unikała nieświeżych produktów jak tylko mogła. Uważała, że zatrucie to najgorsze cholerstwo jakie mogło ją dopaść. Starała się nie myśleć o przyszłych wydarzeniach i po prostu skupiła się na tym, że dobrze uwarzyć eliksir. Współczuła temu nieszczęśnikowi, który będzie musiał pić to co powstanie spod jej ręki. - To nie skończy się dobrze. - mruknęła. Oczami wyobraźni już widziała wszystkich zgromadzonych w skrzydle, którzy wypluwają całą zawartość żołądka. Oby trafiła na eliksir kogoś, kto zna się na rzeczy.
Ze stanu otępienia wyrwało ją dopiero wejście Nory Blanc do Skrzydła Szpitalnego. Zmarszczyła brwi. Czy lekcji nie miał prowadzić ktoś inny? Z opóźnieniem dotarły do niej słowa profesor, która oznajmiła, że Charisme źle się poczuła, i ona jest teraz na zastępstwie. Czyli z Is wcale nie było najgorzej i jakoś kontaktowała. Tyle, że to "jakoś" może nie wystarczyć zważając na to, co nauczycielka przywlekła ze sobą na wózku. Na widok jedzenia pewnie każdy by się ucieszył, ale to tutaj... Najprościej mówiąc: apetycznie nie wyglądało. W dodatku na wózku piętrzyły się kociołki. Odwzajemniła spojrzenie @Bianca Zakrzewski. Czy tym sposobem lekcja magii leczniczej zamieniła się w eliksiry? - Wygląda na to, że oba te przedmioty naraz. - odparła i potarła czoło ręką. Z jej zdolnościami co najwyżej kogoś otruje, niż temu zapobiegnie. Osoba, która będzie miała jej eliksir już może się czuć zagrożona. O rany, przecież to będzie katastrofa! Podeszła do wózka i wzięła kociołek oraz pierwszą lepszą potrawę. Wolała wziąć coś na chybił trafił, niż przyglądać się zepsutemu jedzeniu, na którym Merlin wie, co jest. Dopiero po dłuższej chwili przełamała się i zerknęła na swój talerz. I tak musiała prędzej czy później to zrobić. Na szczęście, nie było tak źle. W porównaniu do niektórych nawet bardzo dobrze, bo choć napój miał dziwną konsystencję, nic w nim nie żyło. Jeszcze. Nachyliła się lekko nad szklanką i powąchała jej zawartość. Skrzywiła się przy tym, ale wyczuła imbir. Czyżby Imbirowa Mątwa? Otworzyła podręcznik i zaczęła szukać w nim receptury na eliksir po-zatruciowy.
Kostka: 3 Literka: I -> Imbirowa Mątwa
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie miał nic do Charisme, nie miał nic do Blanc - no, może tą drugą spotykał nieco częściej. Przychodził do niej regularnie ze względu na wywar tojadowy i samą pełnię, a dodatkowo Mefisto miał niesamowity talent do wszczynania różnego rodzaju bójek, z których mimo wszystko rzadko wychodził bez chociażby draśnięcia. Tak jak był ogólnie niechętny co do magii leczniczej, tak czasami stawała się niezbędna (lub chociaż przydatna). Przyszedł zatem na lekcję, nieco spóźniony, aby powitać beznamiętnym spojrzeniem pielęgniarkę. Przemknął mało zainteresowanym spojrzeniem po zebranych w skrzydle, ale nie znalazł sobie żadnej intrygującej ofiary. Niezbyt miał nawet ochotę na wyzłośliwianie się i w gruncie rzeczy liczył na to, że jakoś wytrzyma na uzdrawianiu, a potem pójdzie prosto do pracy. Bez zbędnego robienia problemów, bez jakichś zakłóceń i głupot. Zgarnął z wózka pierwszą lepszą filiżankę z czymś, co nie przypominało niczego. Wziął również kociołek i dopiero wtedy znalazł sobie kącik tuż obok jakiejś Puchonki, która chyba nazywała się Maili*. Odpowiadaniem na pytanie prowadzącej zajęli się mistrzowie eliksirów, to jest piękny dreamteam - Mefisto posłał krzywy uśmiech @Ezra T. Clarke, poniekąd licząc na to, że chłopak po prostu się zatruje. Niestety z jego szczęściem... cóż. Ślizgon zabrał się za pracę, zerkając z ukosa na dziewczynę pomrukującą coś obok. To jego kawa nie przypominała kawy, więc z jakiej racji ona narzekała? Ale hej, przynajmniej byli już w skrzydle szpitalnym! Można chorować!
Kostka: 5 <3 Literka: B-azyliszkowe macchiato
*Mef nie wie, że chce być w parze z Maili i w sumie to jej nie zna, ale JA wiem, że to dobry plan
Maili patrzyła na trzymane jedzenie w dłoni z niemałą konsternacją. Nie chciała tego jeść. Myśl, że będzie musiała była tak okropna, tak przejmująca, że Maili nie potrafiła jej wyrzucić z głowy. Przełknęła ślinę, chcąc się pozbyć tej dziwnej kuli w ściśniętym gardle. Była pewna, że zwymiotuje. Nawet jeżeli to jedzenie miało smakować jak normalne. Lanceley nie jadła niczego, czego składu nie znała, nie potrafiła się zmusić wówczas nawet do jednego kęsa. Jej uwagę odwróciła pewna osoba, która stanęła obok niej. Powoli przeniosła wzrok na @Mefistofeles E. A. Nox. Szybko zrozumiała, że właściwie nie wiedziała kim był chłopak. Niby kojarzyła go z jakiś lekcji, ale prawdę mówiąc nawet nie pamiętała jego imienia. Wiedziała tylko, że to raczej nie był chłopak, z którym nie chciałaby mieć na pieńku. W ogóle wolała go nie denerwować. Uśmiechnęła się delikatnie. Nie chciała przecież oceniać przed poznaniem go. Nie znosiła oceniania ludzi po wyglądzie, nawet po jednym rzuceniu okiem czy rozmowie. Maili wychodziła z założenia, że aby wysunąć jakieś wnioski, należało spędzić z drugą osobą trochę czasu. W każdym razie postanowiła chociaż zacząć z nim rozmowę, może to odsunie jej myśli od zepsutego jedzenia i picia eliksiru wykonanego przez zapewne jakiegoś laika. - Em.. Cześć. - powiedziała, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Jestem Maili. Chciałabym powiedzieć, że wiem jak masz na imię, ale nie wiem. Więc chyba nie będę zgadywać, bo to mogłoby być dziwne. Zamknęła swoje usta już chyba za późno. Obwiała się trochę, że teraz chłopak uzna ją za jakąś gadającą bez celu dziewuchę. Co prawda nie bardzo obchodziło ją co inni o niej pomyślą, była po prostu sobą, ale nie chciała żeby ślizgon spojrzał na nią z politowaniem i poszedł gdzieś indziej. Chyba po prostu potrzebowała kogoś kto skutecznie odwróci jej uwagę od tej niedorzecznej czynności, którą miała zrobić za kilkanaście minut.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Niezbyt rozumiał, czemu mają się celowo truć. Prawdę mówiąc częściowo liczył na to, że Blanc tylko ich straszyła i w rzeczywistości to nie oni mieli paść ofiarą przeterminowanej żywności. Nie byłoby to chyba zbyt pedagogiczne, nie? W końcu uzdrawianie uzdrawianiem, ale psucie sobie zdrowia nigdy nie wychodziło na dobre. Mefistofeles nie należał do osób szczególnie wybrednych jeśli chodziło o jedzenie i nie kręcił nosem, ale rzeczywiście wolał nie wciskać w siebie czegoś, co powoli zaczynało ożywać. Jego entuzjazm wcale zatem się nie pojawił, a Ślizgon zamiast tego po prostu postawił filiżankę obok i zaczął przeglądać podręcznik z odrobiną znużenia. Poważnie zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej po prostu wyjść... Ale ciekaw był, jak dużo osób wymięknie i nie zje swojego ciastka, bo uzna je za nieświeże. Albo jak wiele osób zwymiotuje po nieudanym eliksirze. No i jak Blanc poradzi sobie z pogromem niezadowolonych uczniaków! Podniósł głowę ze zdziwieniem, bo chyba ktoś do niego mówił - nie miał pojęcia czemu, bo nie wyglądał jakby szukał sobie towarzystwa. Uniósł brew z zaciekawieniem, wpatrując się w rudowłosą dziewczynę stojącą obok niego i trajkoczącą cicho. Sam fakt, że zagadała do niego tak zwyczajnie i bez żadnego uprzedzenia, trochę wytrącił go z równowagi. Zastukał palcami w okładkę książki, rozważając swoją reakcję. Co on miał do rudych Puchonek, na Merlina? - To byłoby bezsensowne. Wymyśliłabyś jakiegoś Jamesa albo Scotta, może Richarda. Mam dziwne wrażenie, że nie wpadłabyś na Mefistofelesa - odparł po prostu, z nutką ironii w głosie, tak dla siebie charakterystyczną. W gruncie rzeczy nie był jeszcze nawet w jednej czwartej tak nieprzyjemny, jak normalnie. Ktoś przeszedł obok i prawie strącił ze stolika zepsute macchiato Noxa, a on w głupim odruchu po prostu chwycił filiżankę i przysunął ją do siebie. Po co, skoro zgniłozielona zawartość przyprawiała o mdłości nawet jego silny żołądek? - Można chyba powiedzieć, że poznaliśmy się przy kawie. Jakościowo odzwierciedla naszą relację? - Zasugerował sztucznie słodkim tonem, podsuwając Lanceley naczynie, aby mogła zobaczyć co mu się trafiło. Nie podsuwał jej tego pod nos - nie wyglądała na zachwyconą nawet ze swojej potrawy, a na niej nie było widać niczego niepokojącego.
Maili nie miała konkretnego powodu przez który zagadała do Mefistofelesa. Prawdę mówiąc sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Dziewczyna była tak bardzo otwartą osobą, że zupełnie nie przeszkadzało jej rozpoczęcie rozmowy z kimś zupełnie obcym, a już na pewno nie z osobą, z którą dzieliła mury zamku. Oczywiście nie mogła zagwarantować, że polubi chłopaka, ani że on polubi ją. Jednak żeby się o tym przekonali musieli chociaż trochę się poznać, prawda? Spojrzała na ślizgona ze zmarszczonymi brwiami. - W sumie strzelałabym w jakiegoś Thomasa. Naprawdę masz na imię Mefistofeles? Nie to, że mi się nie podoba, albo jakoś krytykuję... Jest dość niespotykane, to znaczy.. dlaczego Mefistofeles? Czemu nie, dajmy na to, Lewiatan? Albo Asmodeusz? Mefistofeles jest strasznie długie. Jak to zdrobnić? - powiedziała zupełnie nie myśląc o tym co mówi, co było dla niej tak charakterystyczne, że chyba nikogo już nie dziwiło. Chyba tylko Maili po usłyszeniu czyjegoś imienia wpadała w zadumę dlaczego akurat właśnie takie. Aczkolwiek było tak nietypowe, że skomentowała to zupełnie intuicyjnie nie zastanawiając się nad tym co właściwie wychodzi z jej ust. - Mówi ktoś do ciebie per szatanie? – palnęła i dopiero po chwili dotarło do niej co tak naprawdę powiedziała. – To znaczy, nie zrozum mnie źle... Wiesz co może ja już się zamknę. Kiedy była czymś zdenerwowana mówiła jeszcze więcej niż zazwyczaj. Nie dało się ukryć, ze w tamtej chwili była cholernie zestresowana. Czasami można było dojść do wniosku, że Maili nie miała instynktu samozachowawczego i gdyby ktoś ją porwał jej największym szantażem byłoby „puść mnie albo przestanę mówić”. Odłożyła ostrożnie na najbliższy stolik swoją potrawę od siedmiu boleści, by przypadkiem niczego nie dotknąć. Przełknęła ślinę po raz kolejny, czując się coraz gorzej z tą całą świadomością dzisiejszej lekcji. Nie sądziła, że Nox wpadnie na pomysł podsunięcia jej pod twarz coś co miało być kawą. Mówiąc całkiem szczerze jego intencje mogły być zupełnie neutralne, ale nie był to jego najlepszy pomysł. - Naszą... relację... – powtórzyła głupio, patrząc na zieloną zawartość kubka. Nie wiedziała czy ta lekcja była powodem następnych kilku minut. Prawdopodobnie skumulowało się na to kilka rzeczy, a to było tylko zapałką, która rozpaliła całe ognisko. Maili zamrugała kilka razy. Obrazy przed jej oczami zaczęły się rozmazywać. Nagle wszystkie głosy w skrzydle szpitalnym przycichły, stały się kompletnie nieważne. Jej oddech zaczął przyśpieszać. Nie docierały do niej żadne bodźce z sali, gwar uczniów jakby przestał istnieć, nawet towarzystwo Mefistofelesa stało się nieistotne. Prawdę mówiąc żałowała, że obok nie ma Prince’a, który od razu zrozumiałby co się dzieje. Zaczęła tracić powietrze z płuc. Czuła, że nie może wziąć kolejnego oddechu. Lanceley doskonale wiedziała co się właśnie działo, nie chciała jednak dopuścić do siebie tej myśli. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Mefistofelesa, szukając u niego pomocy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Przypomniał sobie, że jednak rude Puchonki po prostu go denerwowały. Maili, podobnie jak Gemma, kompletnie nie była oszczędna w słowach i nadawała jak najęta, plotąc coraz to większe głupoty i, o dziwo, sama to widziała. Mefisto z zaciśniętymi w wąską linię wargami słuchał dziewczyny, choć wbite w nią spojrzenie miał chłodne i lekceważące, tak jak zawsze. - Mój ojciec to Asmoday - odparł szorstko, jak gdyby miało to uciąć dyskusję. Lanceley dalej gadała, co swoją drogą było całkiem fascynujące. Ostatecznie Ślizgon po prostu wzruszył ramionami, bo nigdy nie poszukiwał skomplikowanej genezy swojego imienia. Taką Noxowie podjęli decyzję, a on nigdy nie narzekał. Przynajmniej był wyjątkowy! - Mefisto - podpowiedział, oficjalnie uznając, że to ostatnie słowo, jakie w ogóle wypowiedział w kierunku trajkoczącej dziewczyny. Na pytanie o szatana już zatem nie odpowiedział, uśmiechając się jeszcze bardziej cynicznie i wracając spojrzeniem do swojego podręcznika. Swoją drogą, kompletnie go proces ważenia eliksiru po-zatruciowego nie interesował, ale liczył na to, że Maili zwyczajnie się odczepi. Nie chciał za bardzo robić sceny na całe skrzydło... Nie sądził, że jego durne pokazanie filiżanki w jakiś sposób wstrząśnie dziewczyną, która zaczynała wyglądać coraz gorzej. Ślizgon po prostu postanowił się tym nie przejmować i szłoby mu to serio nieźle, gdyby nie jakaś resztka człowieczeństwa, zmuszająca go do zerknięcia na chwiejącą się (?) obok osóbkę. Wystarczyło jedno czujne spojrzenie aby zorientował się, że doskonale wie co się dzieje. Mefisto spędzał mnóstwo czasu z wilkołakami i wiedział, że to nie jest tak, że wszyscy uwielbiają likantropię tak, jak on. O wiele częściej spotykał się z osobami, które kompletnie nie potrafiły sobie porobić z przemianami i już kilka dni przed pełnią potrafiły cierpieć z powodu ataków paniki... Zresztą, Maili wyglądała jak jego siostra. Coś w tej jednej chwili pękło w chłopaku, gdy nagle rozpoznał rudawy błysk włosów i strach w oczach, nierównomiernie rozsiane piegi. Miała w sobie coś identycznego, coś równie zranionego i delikatnego, co Nox gotów był bronić w każdej sekundzie swojego życia. - Hej, hej, młoda - odłożył książkę gdziekolwiek, prawie strącając własną filiżankę. Nieszczególnie obchodziło go, czy zwraca na nich uwagę czy też nie. Zgubił swoją lekceważącą postawę, szyderczy uśmiech również zniknął. Przysunął się bliżej Maili i ostrożnie złapał ją za za ramiona, żeby w razie czego móc ją przytrzymać. Usilnie pochwytywał twardy kontakt wzrokowy. - Spokojnie - głos miał łagodny i ciepły, niemalże czuły. Obejrzał się na Blanc, ale doskonale wiedział, że nie ma sensu w robieniu większego szumu wokół chwili słabości, którą przeżywała właśnie Lanceley. Wziął torbę zarówno swoją, jak i tę Puchonki, po czym delikatnie zaczął prowadzić dziewczynę do wyjścia. Mruknął jedynie jakieś puste "przepraszamy" do nauczycielki, koncentrując się na tym, żeby trzymać Maili i znaleźć jakieś spokojne miejsce, w którym mogła dojść do siebie.
/zt dla Mefa i Maili!
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire wynudziła się mocno w oczekiwaniu na rozpoczęcie lekcji. Nie spodziewała się nagłej zmiany prowadzącej, ale w sumie było jej to zupełnie obojętne. Magia lecznicza nie stanie się ciekawsza tylko dlatego, że asystenką była Carma. O wiele większe zainteresowanie Blaithin wzbudził fakt, że lekcja miała dotyczyć jednego z ciekawszych eliksirów. Od razu zmieniła pozę z niedbałej na wyprostowaną, żeby słuchać uważnie tego, co mają zrobić. Widziała po mimice innych niezadowolenie i zdziwienie, a ciche pytania dotarły do uszu pani prefekt. Trzeba było być kretynem, żeby nie wiedzieć, że uzdrawianie to nie tylko machanie różdżką, ale też specjalne rośliny, z których robi się maści i okłady, a także właśnie mikstury. A akurat ten wywar miał bardzo duży związek z leczeniem, bo Fire doskonale znała jego zastosowania. I wierzyła, że przygotuje go perfekcyjnie. Gryfonka podeszła, żeby wybrać jakieś jedzenie i dostrzegła gały czekoladowe. Uwielbiała je w dzieciństwie i do tej pory miała do nich wielką słabość. Te na tacy wyglądały tylko na trochę nadpsute. W razie, gdyby trafił jej się eliksir od Leo albo Ezry, nie będzie się czuć jakoś potwornie... raczej. Zabrała słodycze do siebie, przygotowała kociołek (bardzo żałowała, że nie może użyć własnego!) i bez patrzenia na instrukcję zaczęła warzyć eliksir. Bardzo jej się tego typu zajęcia podobały. Powątpiewała w umiejętności innych zgromadzonych tu osób, więc też trochę się martwiła o własny żołądek. Ale tak łatwego wywaru praktycznie nie dało się skopać. Planowała przemycić fiolkę po-zatruciowego dla siebie, ale może nauczycielka sama im go podaruje? (subtelność 11/10)
Szafir czekała cierpliwie, przyglądając się leżącym w szafeczce lekom. Nie lubiła marnotrawienia czasu, bo praktycznie go nie posiadała. Skrzywiła delikatne rysy twarzy, kiedy pielęgniarka wparowała z krzykiem. Powiedziała jej bardzo ciche "dzień dobry" i słuchała wytłumaczeń co do Carmy. Cóż, Lightingale wcale nie przejęła się stanem zdrowotnym asystentki, za to skupiła uwagę na tym, co znajdowało się na tacy. Wolała używać różdżki w magii leczniczej niż eliksirów, ale je także uważała za bardzo ciekawe. Podeszła do tego wysypu czegoś, co dawniej musiało być smakowite. Sapphire była zdania, że żeby mieć pewność co do poprawności uwarzonego eliksiru, trzeba się porządnie zatruć. Widziała, że niektórzy wybierali produkty, które nawet nie nosiły większych śladów zepsucia i pewnie wywołają jedynie ból brzucha. Sama wzięła kubek z obrzydliwą, glutowatą mazią, którą z trudem rozpoznała po dłuższym oględzinach, jako pozostałości po imbirowej mątwie. Czego się nie robi dla nauki! Herbata zaczęła zmieniać barwy, ale jej struktura była tak zniszczona, że ostatecznie wyglądała dalej jak brązowa papka. Ślizgonka zabrała się do przygotowywania składników i kociołka. Postępowała dokładnie ze słowami instrukcji zawartymi w podręczniku. W czasie warzenia eliksiru podniosła rękę, żeby zadać Blanc pytanie. - Na jakie przykładowo potrawy jest zbyt słaby? I co zrobić w takiej sytuacji? Oczekiwała innej odpowiedzi niż "pójść do Munga". Chciała wiedzieć o każdym sposobie wyleczenia się z zatrucia pokarmowego. Szafirowe tęczówki utkwiły w pielęgniarce, która już od dawna musiała mieć dosyć ciągłych pytań od Lightingale zadawanych tym samym bezbarwnym, cichym tonem.
Kostka: 6 Literka: I(mbirowa mątwa)
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar trochę nie do końca ogarniała co się dzieje, ale zauważyła, że zamiast oczekiwanej przez uczniów Carmy przyszła pielęgniarka. W sumie zmiana osoby prowadzącej zajęcia nie zrobiła Puchonce zbytniego wrażenia. Lekcja to lekcja, kto by jej nie prowadził. Słuchając wyjaśnień dotyczących przebiegu zajęć, miała mieszane uczucia. Jedzenie brzmiało dla niej wyśmienicie, ale za to stan potraw był w części przypadków tak tragiczny, że nawet ona straciłaby apetyt. Mimo wszystko optymistycznie podeszła do wózka, łapią pierwsze lepsze naczynie, które nawinęło jej się pod rękę. Gdy tylko spojrzała na to,co jej się trafiło, cały optymizm szlag trafił. Breja nie przypominała niczego, co mogłoby być kiedykolwiek jadalne. Scar odniosła wrażenie, że jeszcze trochę, a paćka zacznie pełzać. Przyjrzała się zawartości miski uważniej i z niemałym trudem rozpoznała w niej jadalne mroczne znaki. Zacisnęła powieki, modląc się w duchu, żeby tylko nie wylądować po tych zajęciach na dłużej w skrzydle szpitalnym, po czym zjadła to, co jej się trafiło. Odruch wymiotny pojawił się niemal natychmiast. Nie wiedziała, czy jest on spowodowany rzekomymi skutkami zjedzenia tych łakoci, czy może stanem ich rozkładu (bo inaczej tego nazwać nie mogła). Starając się nie zwrócić wszystkiego, co tego dnia zjadła, zaczęła szukać wskazówek dotyczących eliksiru, co jednak w jej obecnym stanie nie było takie łatwe.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wpadłem na uzdrawianie w ostatniej chwili. Nie pamiętałem już kim była Carma i dlaczego aż tak pędziłem na jej zajęcia, ale znałem za to tę piegowatą pielęgniarkę, więc wiedziałem, że trafiłem w dobre miejsce. Nie zaniepokoiła mnie zmiana nauczyciela, byłem już wystarczająco zestresowany samym ich charakterem. Uzdrawianie… jedne z zajęć, jakie znałem jedynie z teorii i ze słyszenia. Nie potrafiłem leczyć, od tego miałem Sapphire, więc zupełnie nie zdziwiłem się, gdy dostrzegłem ją na tych zajęciach. Po drodze w oczy rzuciła mi się także Melody, jaką chwyciłem bez namysłu za dłoń i odciągnąłem delikatnie od ściany, nie chcąc, aby wystawała tam samotnie. - Hej - przywitałem się z nią, a następnie podobnym powitaniem uraczyłem także Ślizgonkę. Każdej z nich posłałem przyjazny uśmiech. - Kojarzycie się, prawda? - (ewentualny idiotyzm wynikający z tego pytania zrzucajcie na mnie, nie na Rilka) Upewniłem się, gdyż czasami kompletnie gubiłem się już w tym, ilu znajomych dzieliłem z Melody czy Sapphire. Moje spontaniczne działanie było pewnie niekoniecznie dla nich zrozumiałe. Po prostu chciałem spędzić czas z nimi obiema, nie potrafiłbym wybrać do której mam podejść jako pierwszy czy z którą wolałbym pracować. Uświadomiłem sobie, ze wciąż delikatnie ściskam palce przyjaciółki. Lekko zażenowany, rozluźniłem uścisk, wreszcie skupiając się na słowach Nory. - Tragicznie trafiłem - westchnąłem. Nie byłem częstym gościem na uzdrawianiu, a w dodatku musiałem trafić na lekcje polegającą na jedzeniu zepsutej żywności. Ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Już samo spoglądanie na ten stoliczek rozmaitości sprawiało, że czułem jak coś bulgoce mi w żołądku. - Nie mam pojęcia co będziemy robić. - Szepnąłem do Melody, gdyż Sapphire była zajęta zadawaniem pytania Norze. Zacząłem zawzięcie przetrząsać swój podręcznik w poszukiwaniu odpowiednich instrukcji. Moja czekoladowa żaba nie wyglądała groźnie, ale i tak spodziewałem się po niej najgorszego.
Sapphire, bo na wszystkich lekcjach siedzę tylko z Melody! Niech nauczycielka przydzieli ich sama, bestialsko rozdzielając Melkę z Rileyem.
2 i C jak czekoladowa żaba
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Wchodzę na zajęcia niestety spóźniona. Ale wcale to nie przeszkadza, bo najwidoczniej jedynie przegapiłam oczekiwanie na ładną asystentkę magii leczniczej. Szkoda, jej włosy były spektakularne, uwielbiam odcień srebra, bieli i błękitu, który jarzy się w jej jasnych puklach. Musi w to wkładać gigantyczną ilość pracy. Całkiem lubię uzdrawianie, bo mam nadzieję, że kiedyś przyda mi się to w zgłębianiu technik zielarstwa, mam wrażenie, że są ze sobą w pewien sposób powiązane, dlatego zarówno na magii leczniczej, jak i eliksirach staram się być jak najbardziej uważną uczennicą. Po co mi różdżka, skoro wszędzie mogę chodzić z kociołkiem i bukietem przeróżnych ziół! Lekcje praktycznie nie przeszkadzają mi, wydaje mi się, że bardziej przydadzą się w przeszłości. Co prawda tłumaczenie pradawnych tekstów również jest praktyką, ale chyba nigdy nie będziemy odczytywać tajemniczych run na podejrzanych kamieniach i manuskryptach, jeśli nie planujemy zostać historykiem. A każdy z nas będzie miał czasem gorszy dzień, kiedy zje coś niedobrego, bądź będzie miał wyjątkowego kaca. Nie jestem pewna co do pomysłu jedzenia obrzydliwego jedzenia, ale posłusznie biorę Bombonierki Lesera. Może nie jest to najlepszy pomysł, ale akurat ktoś wziął mi sprzed nosa nieźle wyglądające Gały Czekoladowe. Moja ręka niemalże łapie drugą, podstępną dłoń dziewczyny, która najwyraźniej nie zauważyła, że również po nie sięgam. Rzucam złowrogie spojrzenia znad turbanu @Blaithin ''Fire'' A. Dear, ale widząc jej ładną buzię, natychmiast mówię, że nic się nie stało i biorę pierwszą lepszą rzecz. Automatycznie wraz ze swoją bombonierką oraz kociołkiem kieruję się gdzieś w okolicę ładnej Dearówny zaczynam przyrządzać swój świetny eliksir.
Carma... Profesor Carma najwyraźniej źle się poczuła, bo kiedy wyszła z sali, chwilę później zastąpiła ją profesor Blanc. Nie zauważyłam, kiedy Charisme zniknęła, bo akurat pewien (mój) Krukon chwycił mnie za rękę i odciągnął od podpieranej ściany. Uśmiechnęłam się zupełnie szczerze, bo ucieszyłam się na jego widok. - Hej - przywitałam się dźwięcznie, ale chwilę później przywitał się również z Sapphire i humor jakoś mi podupadł. Nie żebym nie lubiła Sapphire, często sama ciągałam ją po imprezach, ale widok Rileya zachowującego się tak swobodnie w towarzystwie kogoś innego spowodował, że serce na chwilę mi się zatrzymało. Chyba dopiero teraz uderzyło mnie to, że Riley miał przecież wielu innych znajomych. Nie byłam tylko ja. W pewnym momencie poczułam się dziwnie... zagrożona? Brzmiało to kompletnie absurdalnie, ale nie mogłam wyzbyć się tego uczucia. Musiałam jednak przerwać moje zamyślenie, więc odrzuciłam to uczucie na później. Uśmiechnęłam się szczerze, nie mając żadnego personalnego problemu do Sapphire - Oczywiście, że się kojarzymy - zaśmiałam się krótko, wciąż czując uścisk dłoni Rileya, który niestety zgasł, kiedy Krukon zorientował się, że wciąż trwał. Sama nie bardzo skupiłam się na słowach pani profesor, więc tylko pokiwałam głową na słowa Rileya. - Ja też nie - odszepnęłam do niego. Moje jedzenie wyglądało tragicznie. Byłam pewna, że od tego można się pochorować. Całkiem rozsądnie ze strony pani profesor, biorąc pod uwagę, że Carma właśnie poczuła się słabo. Czyżby chciała wypróbować na nas, które z potraw ze szkolnej kuchni było zatrute? Niefajnie. Z obrzydzeniem spojrzałam na moje coś, co kiedyś chyba było jadalnymi mrocznymi znakami - Nie ma opcji, żebym to zjadła - spojrzałam na towarzyszy z pytającym wzorkiem, czy aby na pewno miałam to próbować przełknąć.
Raphael, jak to Raphael - spóźnił się haniebnie, ale chyba wynikło jakieś zamieszanie, bo zamiast Carmy Charisme, lekcję prowadziła szkolna pielęgniarka. To właśnie eliksiry okazały się gwoździem do trumny Raphaela i zmusiły go do powtórzenia roku, dlatego postanowił się naprawdę przykładać. Pomachał ręką do @Leonardo O. Vin-Eurico, @Mefistofeles E. A. Nox, @Blaithin ''Fire'' A. Dear i @Melody Kingston, których znam ze spotkania prefektów. Nie wiedział, czy są już jakoś podobierani w pary, więc nie wbijał się na siłę. Fakt, że sam nie był już prefektem jakoś mu nie ciążył - i tak nigdy nie rozumiał, dlaczego ktoś tak nieodpowiedzialny jak on, pełnił tak poważną funkcję, ale chyba nigdy nie nawalił jakoś szczególnie. Podszedł do stołu i przyjrzał się ze sceptyczną miną jedzeniu - wyglądało okropnie, ale niektóre dania czy przekąski wydawały się zaledwie lekko nieświeże. Z wahaniem sięgnął po dyniowy pasztecik, który szczęśliwie nie pokrył się pleśnią ani niczym takim - wyglądał co najwyżej na trochę zleżały. Wziął go i wybrał sobie miejsce pracy, które zajął, ale zamiast wziąć się do roboty, zagapił się w okno, myśląc o niebieskich migdałach... co było dość typowe w jego przypadku.
- Czemu tak się na mnie patrzycie, myślicie, że w przyszłości, będziecie mieć asystenta, który będzie wam pomagał przygotować każdy eliksir? Więc oświecę was, że wcale tak nie będzie! Trzy czwarte swojego życia będziecie musieli sami radzić sobie w danych sytuacjach! I na dodatek bardzo często, w kryzysowych sytuacji, nie będziecie mieć odpowiednich składników pod ręką! - mówi głośno Nora, przekrzykując swoich uczniów, którzy właśnie wyciągali kociołki, czy brali mniej, albo bardziej obrzydliwe potrawy. Nie wiedziała czemu byli tak zdziwienie robieniem eliksirów leczniczych. - Leonardo, Ezra, świetnie zyskaliście 10 punktów dla waszych domów - chwali ich Nora z szerokim uśmiechem. - Więc eliksir, który dziś robimy, możemy użyć do najróżniejszych przypadków. Od zwykłego zatrucia, zbyt dużego kaca... - Nora wymieniała mniej lub bardziej absurdalne przypadki użycia eliksiru, kiedy większość uczniów borykała się ze swoim kociołkiem, bądź nieprzychylnie patrzyła na okropne potrawy, które mieli niedługo spożyć. Cóż, może nie była to najbardziej etyczna lekcja roku, ale na pewno godna zapamiętania! - Próbujemy eliksiru wiggenowego, bo pokarm mógł mieć w sobie ślady magii, która zrobiła we wnętrzu człowieka już głębsze rany. W ostateczności używamy zaklęcie sugervirusa, co może być wyjątkowo nieprzyjemne, bo zazwyczaj stosowane jest do wysysania trucizny. Wysysanie szkodliwego pokarmu jest znacznie gorsze - Nora cierpliwie tłumaczy Sapphire wszystko. Nigdy nie przeszkadzała jej masa pytań, którymi dziewczyna ją zasypywała. To tylko świadczyło o zainteresowaniu jej przedmiotem. Wyglądało na to, że większość osób skończyła ze swoimi eliksirami. Nora klasnęła w dłonie i zaczęła ich dobierać szybko w pary, mniej więcej tak jak siedzieli. Niestety było nieparzyście, więc musiała utworzyć jedną trójkę. - No dobra, teraz może trochę urozmaicimy rozgrywkę... niech każdy pije swój eliksir, ale wymieniacie się jedzeniem! Przypominam, smakuje naprawdę dobrze. Jeśli ktoś nie chce jeść, wasza strata, nie dostaniecie żadnych punktów. Jeśli wasz partner odmawia jedzenia, możecie wybrać, które wolicie. Okej, jak coś to jestem obok, więc nie przejmujcie się!
Kostka Rzucamy dwoma kostkami. Wynik kostek obniżamy o wartość jedzenia, które dał nam partner. Za każde 10 punktów z eliksirów, bądź uzdrawiania możemy podwyższyć swój wynik o jeden (niezależnie od tego, że obniża go jedzenie). Pamiętaj, że patrząc działanie eliksiru, odejmujesz od swojego eliksiru, wynik jedzenia partnera. np. Wyrzuciłeś 10, masz 14 punktów z eliksirów oraz 10 z uzdrawiania. Znaczy to, że możesz podciągnąć swój wynik o dwa oczka, więc Twój wynik to 12! Jednak Twój partner daje Ci jedzenie o wartości 5. Więc Twój ostateczny wynik to 7. Sprawdźcie poniżej co oznaczają wyniki. 1-3 – Brzuch boli Cię przeraźliwie. Nie możesz ustać w miejscu, ból jest wielki, wygląda na to, że umierasz. Lepiej poproś Norę o pomoc. 4-6 - Niestety coś poszło nie tak, zaczynasz wymiotować. Miejmy nadzieję, że chociaż trafiłeś do kociołka. 7-9 - Nie jest źle. Nic Ci już nie jest, chociaż występują pewne efekty uboczne. Jakie, zależy od człowieka. Zazwyczaj jest to puszczanie gazów, bądź nagłe bekania. 10-11 – Wszystko dobrze działa, kompletnie nie czujesz, że jadłeś coś niezdrowego. 12 i więcej – Nie dość, że nic Cię nie boli, to na dodatek czujesz się jeszcze lepiej niż wcześniej. Świetna robota!
To ostatni etap, macie czas do nocy 30 stycznia na rzucania kostkami, a póki co wesołych świąt!
Kod:
[b]Kostki: [/b] tu wpisz wynik kostki [b]Jedzenie: [/b]tu wynik jedzenia partnera [b]Dodatkowe punkty: [/b]tu wpisz ilość punktów w kuferku, za uzdrawianie oraz eliksiry [b]Wynik końcowy: [/b] tu ostateczny wynik
W razie pytań, pisać pw do Melusine O. Pennifol.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiedy profesor rozdzieliła mnie z Melody, rzuciłem przyjaciółce nieco zdziwione spojrzenie. Już tak przywykłem do godzin spędzanych wspólnie na zajęciach, że niemalże zapomniałem, iż mógłbym ten czas poświęcić komuś innemu. Chociaż w moich oczach pojawiła się dezorientacja, twarz odnalazła zagubiony uśmiech, chociaż nie na długo. Obecność Ślizgonki mnie pokrzepiała, a jednak wciąż szczerze wątpiłem w zasadność tej lekcji. Znaczy, to genialnie, że panna Blanc postawiła na coś niezwykle praktycznego, co z pewnością kiedyś nam się przyda, a jednak kompletnie nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której ktoś niemalże zmuszałby mnie do spożycia czegoś nieświeżego w celu przetestowania moich zdolności w eliksirach. Wiedziałem, że nie byłem zdolny, nie musiano mi o tym przypominać na każdym kroku. Kiedy usłyszałem, że mamy się zamienić jedzeniem, niemalże zrobiłem się blady niczym ściana w skrzydle szpitalnym. - Sapphire, nie obraź się, ale zamorduje Cię kiedyś za Twoją chorą ambicję. - Zaśmiałem się nerwowo, bo teraz już naprawdę bałem się, że zrobię sobie krzywdę. Galaretowata imbirowa mątwa chyba zaczynała właśnie drugie życie. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jak tragicznie to musiałoby smakować, gdyby nie zostało zaczarowane. - W wyjątkowo bolesny sposób. - Dodałem, unosząc kubek. - No to… na zdrowie. - Wychyliłem mątwę niemalże na raz. Nie chciałem zastanawiać się nad jej smakiem. Nie wtedy, gdy ten wielki glut ledwo przechodził mi przez gardło. Myślałem, że sama konsystencja mnie zabije, ale nie mogło być tak łatwo. Eliksir zupełnie mi nie pomógł, ba, zrobiło mi się od niego niedobrze. - Pani profesor… - zaalarmowany dziwnym uciskiem w przełyku, zacząłem rozglądać się za koszem na śmieci. Ból brzucha utrudniał mi chodzenie, oddychanie i jakiekolwiek funkcjonowanie. - Ja chyba zaraz… na Merlina, mój brzuch… - otoczyłem się ramionami, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc i po kilku sekundach zwymiotowałem do ledwo co odnalezionego śmietnika. Potem mogłem już tylko zwinąć się na chłodnej posadzce. Jej dotyk tuż na skórze nieco przywracał mi świadomość, ale byłem raczej bliżej jej utraty. Gdyby tylko żołądek tak mnie nie męczył, najpewniej tak by się stało, a jednak ten ból mnie otrzeźwiał. Jęknąłem cicho, zwijając się w bardziej zwarty kłębek (do tej pory nie wiedziałem, że potrafię utworzyć z własnych kończyn jeszcze ciaśniejszy supeł).
Kostki: łącznie 6 Jedzenie: 6 Dodatkowe punkty: za mało Wynik końcowy: 0, czas umierać!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Trzeba przyznać, że Leo radził sobie świetnie jak na prefekta Gryffindoru - kolejne dodatnie punkty! I w dodatku niemal kończyli z Ezrą po sobie zdania... W mniej romantycznej wersji, bo chodziło o składniki eliksiru. Gryfona wyjątkowo rozbawiła ta myśl, ale nie odezwał się już, z uśmiechem na ustach próbując rzeczony wywar przygotować. I tu, niestety, pojawiły się schody. Nie miał kompletnie ręki do tych cholernych kociołków i o ile w kuchni radził sobie świetnie, tak przy eliksirach nawet z dobraniem składników miał problemy. Ledwo oderwał się od zadania, uśmiechając się szerzej do @Raphael de Nevers. - To będzie porażka - mruknął trochę sam do siebie, a trochę do Ezry. Przysiadł na jednym z wolnych łóżek i obserwował swój eliksir wiggenowy, bulgoczący w kociołku. Niby wyglądał w porządku, ale jakoś ciężko mu w to było uwierzyć. Podniósł głowę, słysząc jak Blanc mówi, co mają zrobić później. Zaśmiał się z niedowierzaniem, biorąc butelkę z tajemniczym napojem swojego partnera. - Tak właściwie, to co to jest? - Zainteresował się, ale nie czekał na odpowiedź. Wyglądało względnie dobrze, a z pewnością nie gorzej od jego własnego dyniowego pasztecika. Bez zastanowienia wypił zawartość butelki, a smak faktycznie w niczym nie przeszkadzał - wydawał się ledwie wyczuwalny, a Leo wcale nie chciał się na nim koncentrować. Zamieszał raz jeszcze eliksir i napił się trochę, zanim mogły dopaść go wątpliwości. I, no cóż, od razu wiedział, że coś schrzanił. - O mój... o Merlinie - jęknął jedynie, odwracając się od Krukona i wymiotując prosto do kociołka. Brzuch go nie bolał, a jednak dalej odczuwał mdłości. Vin-Eurico odgarnął włosy do tyłu, splunął i dopiero wyprostował się, skrzywiony i wyraźnie niepewny, bo kociołka wcale nie puścił. - Nigdy więcej nie piję eliksiru, który sam przyrządziłem - oznajmił, zanim zwymiotował raz jeszcze. A zawsze twierdził, że ma mocny żołądek!
Kostki: 2 i 6 Jedzenie: 1 <3 Dodatkowe punkty: - Wynik końcowy: 7, ale obniżam sobie na 6
Uwarzenie eliksiru po-zatruciowego wbrew pozorom nie było takie proste, jak mówiła szkolna pielęgniarka zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że chyba każdemu zależało na tym, żeby mikstura zadziałała bez problemu. Zwykle gdy się starała osiągała efekt odwrotny do oczekiwanego. Mentalnie już przygotowywała się na skutki uboczne, jakie przyniesie ze sobą spożycie zawartości kociołka. Spojrzała na jedzenie, które miała przed sobą, a następnie na to, które było przed Biancą. Życie ewidentnie robiło sobie z niej żarty. Kiedy już trafiło jej się wcale nie takie najgorsze jedzenie okazało się, że ma się zamienić nim ze swoją partnerką. O ile u Isilii dało się rozpoznać, że w filiżance znajduje się Imbirowa Mątwa, tak u Bianci... cóż, to była po prostu jakaś papka. Wyglądało to tak, jakby ktoś po prostu zwrócił na talerz coś, co wcześniej zjadł. Świetnie. Choć, jak to powiedziała profesor, "jedzenie smakuje naprawdę dobrze", więc czego tu się obawiać? Przecież nauczycielka raczej nie zrobiłaby im krzywdy. Tyle że kto normalny bez cienia wątpliwości zjadłby lub wypiłby te potrawy? Oby tylko jej eliksir zadziałał. - Raz kozie śmierć. - przełknęła ślinę i wzięła kilka fasolek w palce. Wykrzywiła z obrzydzenia twarz, a jej oczy wręcz wołały o pomoc. Nie dość, że sam stan, w jakim było jedzenie pozostawiał wiele do życzenia, to jeszcze mogła trafić na fasolki o nieprzyjemnych smakach. - Merlinie, miej mnie w opiece. - wyszeptała i szybkim ruchem wrzuciła słodycze do buzi. Była przygotowana na najgorsze. Uniosła zdumiona brwi gdy okazało się, że Blanc miała racje. Fasolki smakowały jak te ledwo wyjęte z pudełeczka. Kto by pomyślał... I wtedy wyczuła smak wymiocin, a żołądek cofnął jej się do gardła. Uniósła rękę do ust, chcąc wypluć to paskudztwo i tak też zrobiła. Nie przejmowała się teraz tym, czy to etyczne czy nie. Na nieszczęście dla Bianci, fasolki wylądowały w filiżance z Imbirową Mątwą. Ups. - No, teraz przynajmniej nasze jedzenie jest w podobnym stopniu obrzydliwe. - rzuciła, wzrokiem wędrując do naczynia z cieczą. Nic nie wskazywało na to, że w środku coś pływa, więc nie było tak źle. W każdym razie łatwiej jest wypić napój nie widząc, co w nim jest, już kiedy się to coś widzi. Odkleiła z talerzyka kolejne fasolki i wsadziła je do ust. Spośród kilku sztuk najbardziej wyczuwalna była gruszka, wata cukrowa i... karma dla psa? Czy to są jakieś chore żarty? Szybko popiła to eliksirem, nie chcąc po raz kolejny pozbywać się fasolek i brać nowych. To było błędne koło, bo prawdopodobnie za każdym razem trafiłaby na przynajmniej jeden zły smak. - No to pięknie. - wyjęczała, zginając się w pół i chwytając za brzuch. Oddychała głęboko, łapczywie nabierając w usta powietrze. Nie trzeba się było domyślać, że eliksir nie zadziałał tak, jak powinien. Ale nie to teraz było dla niej najważniejsze. W pewnym momencie nie mogła już nawet ustać na nogach i po prostu upadła na kolana na podłogę. Zdecydowanie potrzebowała pomocy. - Proszę... pani... - wydukała cicho, nie mając nawet siły na podniesienie głosu. Wiedziała, że marne są szanse, żeby nauczycielka ją usłyszała, ale co miała zrobić? Czuła się naprawdę okropnie. Mogła jedynie leżeć skulona na podłodze, choć i tak niewiele jej to pomagało.
Kostki: 3 i 2 Jedzenie: 6 Dodatkowe punkty: nie ma Wynik końcowy: uwaga uwaga... -1! XDD
Ostatnio zmieniony przez Isilia Smith dnia 28.12.17 17:17, w całości zmieniany 2 razy
Miło było zostać przechwyconą przez Riley'a. Sama Sapphire bardzo rzadko pierwsza rozpoczynała interakcję z innymi ludźmi, więc zapewne nie próbowałaby tego i teraz. Uśmiechnęła się delikatnie do Melody, potwierdzając, że się znają. W gruncie rzeczy, pewnie domyśliłaby się, że tę dwójkę ciągnie ku sobie, gdyby nie była zajęta wieloma innymi sprawami. Obserwowanie rozwijającej się relacji znajomych pozostawało na szarym końcu listy rzeczy zajmujących głowę Szafira. Wysłuchała odpowiedzi Blanc, zapamiętując szczegóły. Wewnętrznie cieszyła się z tego, że mogła uzyskać profesjonalne informacje. I cieszyła się z tego, że mogła być w parze z Riley'em, nawet jeśli on wydawał się zaskoczony. Po latach nadal pozostawał jednym z ludzi, na których Lightingale zależało. Nawet jeśli kiedyś w nieco mniej oczywistym sensie. - Powodzenia, Melody. - rzuciła jeszcze na odchodne do Puchonki. Naprawdę robiła wszystko dokładnie tak, jak napisano w instrukcji podręcznika. Śledziła każdy punkt, starając się, żeby z tego eliksiru wyszło coś porządnego. Ostatecznie nie wyglądał na prawidłowo przyrządzony, co wzbudziło podejrzliwość Ślizgonki. Niestety, Blanc była bardzo zdeterminowana, żeby wmusić w biednych uczniów i to zepsute jedzenie i te wątpliwej jakości eliksiry. - Szczerze... - zaczęła, marszcząc lekko brwi. - Nie dziwię ci się, Riley. Masz moje pozwolenie. Ze względu na Krukona, wolałaby już sama przełknąć to coś, co zabrała, ale pielęgniarka z pewnością uznałaby to za jakieś oszustwo. Sapphire wzięła czekoladową żabę i stwierdziła, że wygląda wcale nie najgorzej. Tym bardziej obawiała się o zdrowie, ba, nawet życie Fairwyna. Nie był geniuszem z eliksirów, więc wątpiła, że eliksir mu pomoże w razie czego... Coraz mniej jej się to podobało. - Na zdrowie. - przytaknęła, starając się emanować tym spokojem i opanowaniem, nawet jeśli wewnętrznie poczuła ukłucie niepokoju. Lightingale wiedziała, że w razie zagrożenia zainterweniuje pielęgniarka, a byli w skrzydle szpitalnym, gdzie mogli dostać odpowiedni lek w zaledwie kilka sekund. Nie trzeba było panikować. Wgryzła się w czekoladową żabę, rzeczywiście zauważając, że smakuje całkiem znośnie. Wypijając swój eliksir, obserwowała kątem oka Riley'a. Cóż... trzeba było przyznać, że nagły skręt kiszek, jaki poczuła, nie był przyjemny. - Blrr - dziewczyna zasłoniła swoje usta, czując, że w jej wnętrznościach zachodzi jakaś rewolucja, i to wyjątkowo ostra. Całe szczęście, że Riley zaczął rozglądać się za jakimś koszem, bo Szafir czuła, że będzie BARDZO POTRZEBNY. Wymamrotała albo raczej wybulgotała imię chłopaka, po czym zwymiotowała do kociołka swój żołądek, wątrobę i jelita. A przynajmniej takie odniosła wrażenie. Paskudne palenie w przełyku trochę ustało, ale Lightingale bardziej martwiła się o chłopaka. Po krótkiej chwili odkryła, że nie jest wcale aż tak źle, chociaż ból brzucha był uciążliwy. - Riley... - przyklękła przy Krukonie i spojrzała na pielęgniarkę. Ciężko było jej mówić. - On potrzebuje pomocy, natychmiast. Bezoar... cokolwiek. Odnalazła porzucony niedaleko ręcznik papierowy, żeby chociaż próbować wytrzeć chłopaka i w jakiś sposób mu ulżyć. Widziała, że było bardzo źle i nagłe wyrzuty sumienia zalały umysł Ślizgonki.
Kostki: 4 i 2 XD Jedzenie: 2 XD Dodatkowe punkty: 1 z uzdrawiania XD Wynik końcowy: 5 XD
Ani trochę nie odpowiadała mi ta lekcja. Patrzyłam z konsternacją na swoje fasolki, albo na coś co miało je przypominać i na samą myśl, ze miałabym je zjeść chciało mi się wymiotować. Prawdę mówiąc nie miałam nawet pewności, że kiedyś to były fasolki, więc zupełnie nie podobała mi się perspektywa jedzenia tego. Słuchałam tego co mówiła Blanc. Musiałam przyznać, że się z nią nie zgadzałam. Nie zamierzałam sama warzyć ważnych eliksirów, które ja miałabym pić, a co dopiero podawać je innym. Cieszyłam się, że moją przyjaciółką była taka Fire, która była mistrzem eliksirów, a przynajmniej w moim mniemaniu, albo w porównaniu z moimi umiejętnościami, które nie były najlepsze. Wzmianka o głębokich ranach nie była zbytnio pokrzepiająca. Cóż, zaczęłam się w ogóle zastanawiać po co mi była ta lekcja. Patrzyłam na podręcznik przez dobre kilka minut w ogóle nie wiedząc od czego zacząć. Prawdę mówiąc wolałabym już zszywać jakieś rany czy robić cokolwiek innego. Nie miałam jednak co zrobić, więc postarałam się jak tylko mogłam, ale końcowy kolor eliksiru nawet nie przypominał tego w podręczniku. Przenosiłam wzrok z eliksiru na jedzenie i z powrotem, kiedy dotarły do mnie słowa Blanc. - Nie ma takiej opcji. - powiedziałam i spojrzałam na @Isilia Smith. To, że moje szczęście praktycznie istniało było jednym. Ja byłam do tego przyzwyczajona, ale żeby moim kosztem i kosztem mojego pecha cierpiała Isilia? Nie, nie nie. Było jednak za późno, bo dziewczyna już je przełykała, albo gryzła, w każdym razie wzięła je do ust i to wystarczyło. Patrzyłam na talerz, z którego wzięła jedzenie, w ogóle nie widząc tego, że wypluła fasolki do Mątwy. Tak było lepiej, nieświadomość w tym wypadku była moim błogosławieństwem. - O słodka Morgano... - mruknęłam z nutą desperacji i przerażenia w głosie. Nie chciałam jednak tracić punktów, więc zamknęłam oczy i wypiłam Imbirową Mątwę. Fakt faktem nie smakowała najgorzej, smakowała naprawdę dobrze... Jednak z dodatkiem fasolek wyplutych przez Is stworzyła w istocie mieszankę wybuchową. Popiłam to szybko moim eliksirem, ale równie dobrze mogłam tego nie robić. Wszystko co zjadłam tego dnia wylądowało nie tylko w kociołku, chociaż na początku właśnie w nim. Po chwili upadłam na kolana z takim bólem brzucha, że nie wiedziałam nawet gdzie się znajdowałam. Moje wszystkie wnętrzności chyba wywróciły się na drugą stronę i zaraz miały wyjść przez moje usta. Umierałam, na pewno umierałam. Czy to światełko w tunelu? - Pomocy. - powiedziałam pomiędzy kolejnymi porcjami wymiocin. Niech moja zmarła matka ma mnie w opiece.
Kostki: 7 Jedzenie: 3 + 6? bo Is wypluła fasolki do mątwy, którą Bianca wypiła XD Dodatkowe punkty: 0 Wynik końcowy: nie wiem jak to policzyć w sumie, ale chyba -2, no umiera w każdym razie
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To drobne zdarzenie w momencie wybierania jedzenia nie wytrąciło Fire z równowagi. Odsunęła swoją dłoń błyskawicznie, jak gdyby ręka nieznajomej Krukonki mogła ją w każdej chwili ukąsić. Zdziwiła się nieco widząc niebieski turban, ale nie zareagowała w żaden sposób. Dokończyła przygotowywanie eliksiru, myśląc nad tym, że o wiele milej pracowałoby się, gdyby Blanc przestała tyle gadać. Nie przepadała za uzdrawianiem, nawet jeśli często powtarzało się, że to taki użyteczny i praktyczny przedmiot. Tia, bez znajomości transmutacji też jakoś funkcjonowała. Fire otarła czoło rękawem szaty, zastanawiając się czy na pewno zrobiła wszystko dobrze. Miała dziwne przeczucie, że tym razem uzdrawiający eliksir nie zadziała tak, jak powinien. O wiele lepiej szło jednak z ważeniem trucizn... Została dobrana w parę z Krukonką, z którą wcześniej się zatknęła. - Co jest z tym turbanem? - zapytała bezpośrednio, wskazując podbródkiem na specyficzny element ubioru dziewczyny. Przysunęła się bliżej, zachowując jednak nadal dużą odległość. Mimo, że sprawiała wrażenie, jakby oceniała oba eliksiry i jedzenie, które wzięły, tak naprawdę dyskretnie przyglądała się Pennifold. - Śmiało. - podsunęła w jej stronę czekoladowe gały, wymuszając na sobie półkrzywy uśmiech. Bardzo ciekawił ją efekt tego wszystkiego. Liczyła na to, że Krukonka będzie przeżywać intensywne doznania. Sama wzięła jedną bombonierkę Lesera, pamiętając o tym, że jedna połówka wywołuje dolegliwości, a druga je hamuje. Nie wybrzydzając, zjadła i popiła swoim eliksirem. - Bleh. - wystawiła język, bo wcale nie smakowało tak dobrze, jak zapewniała Blanc. Od razu rozbolała ją głowa, a do tego brzuch. Nie skuliła się, za wszelką cenę chcąc pozostać niewzruszoną. - Kurwa mać. - zaklęła pod nosem, bo jedzenie gwałtownie cofnęło się do przełyku Blaithin. Wstała chwiejnie, ale zanim przeszła parę kroków, żeby dotrzeć do jakiegoś kubła, łazienki, gdziekolwiek, żeby nikt nie widział, jak wyrzuca z siebie to, co zjadła, zgięła się wpół. Tuż pod nogami @Nora Blanc. Ozdobiła buty pielęgniarki malowniczą zawartością żołądka. I miała gdzieś, czy dostanie za to punkty ujemne. Splunęła, żeby pozbyć się gorzkiego posmaku. - Bardzo... pouczająca lekcja. - wymamrotała ironiczne, odsuwając się i zauważając, jak wiele osób też wymiotowało, a inni wręcz zwijali się na podłodze z bólu. Nie wiedziała, co zrobiła źle, ale w sumie w ogóle to Fire nie obchodziło. Chciała pozbyć się tego paskudnego bólu, do którego dokładały się jeszcze efekty specjalne bombonierek. W upływie chwili Blaithin miała wrażenie, że jest jakaś ciężko chora.
Kostki: 1 i 5 Jedzenie: 2 Dodatkowe punkty: +3 za elki Wynik końcowy: 7, ale obniżę na 6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Od początku roku Ravenclaw wlókł się na szarym końcu w klasyfikacji pucharu domów, zatem te dodatkowe punkty Ezra skwitował promiennym, wdzięcznym uśmiechem. Naprawdę chciał, żeby Krukoni odbili się trochę od dna. Wciąż nie był przekonany, co do słuszności tych zajęć. Kto chciał mógł Ezrę nazwać mięczakiem, ale zwyczajnie nie odpowiadała mu idea picia eliksirów przyrządzonych przez amatorów. Mogli sobie bardzo w ten sposób zaszkodzić, a na pewno mocno zrazić do następnych zajęć. Tak naprawdę Clarke najbardziej obawiał się nie przyrządzania eliksiru, nawet nie próbowania zepsutego jedzenia, ale tego, że będą wymieniać się eliksirami. W całej sali była chyba tylko jedna osoba, od której Ezra przyjąłby eliksir (aczkolwiek jeśli Fire miałaby pewność, że wywar nie wróci do niej, zapewne specjalnie by go zepsuła). - To będzie zbiorowa porażka - poprawił go pocieszająco, męcząc się nad swoim kociołkiem, którego zawartość nie wzbudzała odruchu wymiotnego, ale wyraźnie nie zachęcała do kosztowania. - Przynajmniej wszyscy już w razie czego jesteśmy w skrzydle. Rzucił krzywe spojrzenie na eliksir Leonardo, kiedy Nora zaczęła dawać kolejne instrukcje. I Merlinie, kamień spadł mu z serca, że mieli wymieniać się tylko jedzeniem. Ezra chętnie przyjął od Leo dyniowego pasztecika, nie żałując oddania swojej butelki. Wydawało mu się, że na tej wymianie wychodzili i tak obaj dobrze. - Nie wiem, soczek jakiś. Wyglądał dobrze, ale oczywiście i tak mnie nie słuchasz, bo już postanowiłeś wypić, dobra. - Przewrócił oczami, samemu raczej niechętnie przymierzając się do kosztowania. Nie zachęcił go też obraz Leo, który praktycznie natychmiast zwrócił zawartość swojego żołądka. Czy wciąż mógł wyjść? - Raz Krukonowi śmierć - mruknął, zjadając pasztecika i popijając go eliksirem. Przez chwilę wahał się, czy lepiej już iść śladem wszystkich obecnych i znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce, czy jednak było w porządku. Czuł dziwny ucisk w brzuchu i przez chwilę walczył z falami mdłości, głównie spowodowanymi nieprzyjemnym zapachem, który wypełnił pomieszczenie. Potem jednak tylko kilkakrotnie czknął, jakby jego organizm sam nie był zdecydowany. Po dziesięciu latach w szkole nic nie powinno go już zaskakiwać. Ale pielęgniarka sama trująca uczniów? Tego jeszcze nie było!
Kostki: 4 i 6 Jedzenie: 1 Dodatkowe punkty: - Wynik końcowy: 9
Raphael bardzo się przyłożył do swojego eliksiru, nie chcąc kogoś wykończyć, ale ten przedmiot nigdy nie był jego najmocniejszą stroną. Mimo wszystko efekt wydawał się dość zadowalający, a kiedy został przydzielony do @Melody Kingston i @Lilyanne Scarlett Craven, przysiadł się do nich z miłym uśmiechem. - Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem... Mon Dieu, nie chciałbym was mieć na sumieniu - powiedział ze szczerą troską, patrząc na swój eliksir. Jednak kiedy usłyszał, że wymieniają się nie eliksirami, ale jedzeniem, zamrugał gwałtownie. - Ach... może to i lepiej...? Nie ufam sobie aż tak... - zażartował, ale kiedy spojrzał na jedzenie Melody, które miał zjeść, mina wyraźnie mu zrzedła. Te jadalne mroczne znaki wyglądały odrażająco, wcale by się nie zdziwił, gdyby padł trupem na miejscu. Nie miał jednak zamiaru protestować i pozbawiać Hufflepuff punktów. Zresztą obok stała przecież Nora, w razie czego go uratuje, prawda...? Po chwili wahania zjadł jadalny mroczny znak, który wyglądał ohydnie, ale smakował całkiem normalnie, po czym popił to swoim eliksirem. Cóż, albo eliksir był za słaby, albo jedzenie NAPRAWDĘ popsute, bo w jednej chwili biedny Raphael aż zwinął się z bólu. Jęknął rozpaczliwie i zsunął się na podłogę, kuląc się na niej jak chore zwierzę. Miał wrażenie, że zaraz wyzionie ducha. Zdołał tylko wyjęczeć prośbę o pomoc i wyciągnąć rękę w stronę @Nora Blanc, która była za to wszystko odpowiedzialna. O słodki Merlinie...
Kostki: 9 Jedzenie: 6 (Melody) Dodatkowe punkty: 0 Wynik końcowy: 3
Początkowo pielęgniarce wydawało się, że odpowiednio dobrała poziom grupy do postawionego przed nimi zadania. Szybko jednak dostrzegła nie tylko niechęć, ale i niepewność - jak wiadomo samo podejście odgrywało ogromną rolę. Nora obiecała sobie, że pozostanie czujna, bo jej pomysł faktycznie był dość... kontrowersyjny. Mimo wszystko nie chciała, żeby komukolwiek stała się krzywda. Przechadzała się pomiędzy uczniami i obserwowała jak przygotowują eliksiry, a później jak ich zażywają. Zaniepokoiło ją trochę wyjście jednej pary, ale nie zamierzała nikogo do niczego zmuszać. Wszystko było pod kontrolą, ale niech będzie... Jak się okazało, rzeczywiście w kilku przypadkach musiała zainterweniować. Pospiesznie pomogła wszystkim, którym zaszkodziło nieświeże jedzenie (a raczej źle przyrządzony eliksir). Każdy dostał również spersonalizowaną uwagę odnośnie tego, co poszło nieodpowiednio. Nora zanotowała w pamięci, aby wspomnieć profesor Sanford o niektórych katastrofalnych przypadkach nieszczęsnego wywaru, a później wypuściła już uczniów - wszystkich w doskonałym stanie zdrowotnym, acz niektórych zapewne trochę w szoku.