W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Zawahałam się w progu. A może jednak nie muszę tutaj wchodzić? Przecież jeszcze nie jest aż tak źle... Nagle złapał mnie taki atak kaszlu, że nawet nie usłyszałam, że ktoś do mnie mówi. Dobra, chyba jednak potrzebowałam pomocy. Moim oczom ukazał się Boo, który już siedział na jednym ze szpitalnych łóżek, a ja nadal stałam w drzwiach, marząc o odwrocie. Merlinie, jak ja nie znosiłam szpitali. - Boo. Wyglądasz niewyraźnie. – powiedziałam, to znaczy wychrypiałam. Oparłam się o framugę i westchnęłam. To był błąd. Bianca, żadnych gwałtownych oddechów i takich tam. Wstrząsnął mną taki atak kaszlu, znowu, że postanowiłam usiąść obok Boo. Nawet nie miałam siły, by myśleć, że właściwie to teraz mogę go zarażać, i on mnie. Eh, jebać to i tak czuję się cholernie źle, że chyba gorzej być nie może. - Całe wakacje spędziłam w plus czterdziestu stopniach, a tu pierwszy lepszy deszcz i już się rozkładam. – powiedziałam i z westchnieniem opadłam na plecy. – Umieram. To było zwykłe stwierdzenie faktu. Po prostu czułam się jakbym umierała. Bolała mnie głowa, bolało mnie wszystko. - Co tam u ciebie? – zapytałam, doszłam do wniosku, że skoro i tak musimy czekać to możemy porozmawiać. Widziałam go raz w Grecji, no i po chwili byłam pijana do tego stopnia, że ohajtałam się z Fire, więc w gruncie rzeczy nic o nim nie wiedziałam, nawet ledwo go pamiętałam.
Nie było co się kłócić, faktycznie wyglądał niewyraźnie. Boo trochę już się przyzwyczaił do chorowania i miał wrażenie, że i tak wygląda nieźle. Nie nękały go bóle mięśni i w sumie to poza katarem, kaszelkiem i drapaniem w gardle, nie było tak źle. No, chwilami pobolewała go głowa, co przypominało o stanie podgorączkowym. Ale i tak było w porządku, serio. Dopóki był w stanie wstawać z łóżka i nawet męczyć się nad jakimiś esejami czy innymi wypracowaniami, to nie miał co narzekać. Zresztą, dalej był upojony pięknem Hogwartu i zachwytem nad swoim pobytem w tej szkole. Nie mogło go teraz chyba nic zrazić - ani bredząca Tiara Przydziału, ani potworny profesor Fairwyn, ani choroba. - Biedna - mruknął z ponurą minką, przesuwając się trochę i robiąc Gryfonce więcej miejsca. Mimowolnie zaśmiał się cicho na jej dramatyczne wyznanie. Bianca nawet w takim stanie wyglądała ślicznie i Puchon przez chwilę po prostu z łagodnym uśmiechem obserwował rozrzucone pukle jej jasnych włosów i delikatne krzywizny rysów twarzy. Ostatecznie zatrzymał się na soczyście zielonych tęczówkach, które chyba każdego potrafiły oczarować - Nie umieraj, będzie mi smutno. Zostanę sam w chorobie. Lepiej wspólnie wyzdrowiejmy, co ty na to? - Zaproponował. Zdziwiło go nieco jej pytanie, sugerujące, że zainteresowana jest poznaniem go lepiej. Z ciepełkiem rozlewającym się po serduszku popadł na chwilę w zamyślenie, szukając odpowiednich słów. Normalnie zacząłby pewnie pleść jakieś głupoty, ale tym razem gardło nieco mu uprzykrzało plany. - Trochę załamały mnie te starożytne runy - przyznał, przypominając sobie, że Bianca również tam była i wiedziała o okropnym sprawdzianie. - A poza tym, to staram się przyzwyczaić do nowego trybu nauczania. Hogwart jest niesamowity, chociaż to trochę męczące. I znowu choruję, ale u mnie to nic dziwnego. - Pochylił się nad stolikiem nocnym, na którym stało kilka fiolek z eliksirami. Prawdopodobnie zostały tutaj zostawione po jakimś poprzednim pacjencie, albo pielęgniarka dopiero zamierzała je schować. Chłopak nie był jakimś mistrzem kociołków, ale na uzdrawianiu się znał! - Jestem prawie pewny, że to eliksir pieprzowy. Rozgrzewa i pomaga na przeziębienia. - Obrócił fiolkę kilka razy w palcach. Niby nie chciał ryzykować, z drugiej strony pielęgniarki chyba nie było. I co, mieli tak sobie bez sensu czekać? Żałował, że naczynko nie jest przezroczyste, bo o wiele ciężej było o identyfikację napoju. Zerknął na swoją towarzyszkę, nie potrafiąc ukryć, że trochę kusi go skosztowanie eliksiru na własną rękę. Co mogło się wydarzyć? Przecież nie trzymali tu niczego niebezpiecznego!
Jeśli decydujesz się na przetestowanie eliksiru...:
Rzuć kostką! 1, 3 - eliksir pieprzowy! Od razu czujesz się lepiej! 2, 4 - niestety coś musiało się pomieszać. Trafiła wam się malutka dawka eliksiru euforii... Może być problem z powstrzymaniem chichotu! 5, 6 - to tylko eliksir spokoju, podawany niektórym pacjentom. Niby na przeziębienie nie pomógł, ale czujecie się lepiej! Rzuć ponownie kostką, a Boo dorzuci drugą i uwzględni w swoim poście, czy zostaniecie przyłapani. Suma kostek wyższa od 6 oznacza, że jesteście bezpieczni i pielęgniarka was nie przyłapie! (Przynajmniej teraz...)
Jeśli jesteś zbyt dobrą uczennicą i nie chcesz eliksiru...:
Rzuć kością! 1, 3 - pielęgniarka wchodzi akurat, kiedy oglądacie sobie fiolki. Dostajecie srogą reprymendę i zostajecie uziemieni w Skrzydle Szpitalnym na noc. 2, 4 - przez przypadek strącasz jedną fiolkę! Boo mówi, że to eliksir słodkiego snu i trzeba go jak najszybciej posprzątać. Ryzykujesz magią (kostki obowiązkowe w fabule!), czy wycierasz plamę ręcznie? 5, 6 - w końcu przychodzi do was pielęgniarka, ale nie irytuje jej ciekawska natura chorych uczniów. Daje wam odpowiednią dawkę eliksiru pieprzowego i podaje gorącą herbatę, proponując, żebyście zostali w Skrzydle i trochę odpoczęli od szkolnego zgiełku.
Ja po prostu nie byłam przyzwyczajona do chorowania. Rozkładałam się bardzo, bardzo rzadko, ale jeśli już to na całego. Teraz właśnie był ten jeden z nielicznych momentów w moim życiu kiedy to oddałabym po prostu wszystko byleby tylko poczuć się lepiej. - Okej, w takim razie wyzdrowiejmy już. – odparłam i zaniosłam się kaszlem. Leżenie na plecach nie było najlepszym pomysłem. Dużo bardziej chciało mi się wtedy kaszleć. Kiedyś słyszałam, że tak właśnie jest, więc podniosłam się do pozycji półleżącej żeby moje płuca, które chciały uciec z mojego organizmu, były bardziej w pozycji pionowej. Słuchałam słów Boo z uwagą i lekko się uśmiechnęłam na jego wspomnienie o runach. Gdyby Edgar nie uczył mnie w innych szkołach też bym tak zareagowała. W dodatku to była jego pierwsza lekcja, a stary Fairwyn jak zwykle coś odwalił. Oczywiście mi też się to wszystko nie podobało. Tym bardziej, że nie pokazałam na tym sprawdzianie, że wiem więcej niż wykazałam na egzaminie. Zaczęłam się zastanawiać czy istnieje jakieś zaklęcie kameleona, żebym mogła stopić się z krzesłem na następnej lekcji. Miałam nadzieję, że Edgar obejmie sobie inny cel niż ja. - Nie przejmuj się, Edgar taki jest, nawet w Tecquali czy w Trausnitz taki był. – odparłam próbując jakoś pocieszyć chłopaka, Edgar go jeszcze nie zna, więc w gruncie rzeczy pół biedy. Przypomniałam sobie jak to jest być w nowej szkole. Co prawda od dwóch lat zagrzałam sobie miejsce w Hogwarcie, ale przeżyłam tyle „pierwszych dni”, że doskonale wiedziałam, że czasami po prostu trudno jest się wbić w ten rytm. - Przyzwyczaisz się, ja dałam radę, więc ty też dasz. –rzuciłam i moją twarz rozjaśnił pokrzepiający uśmiech, ale zaraz po tym ponownie zaniosłam się kaszlem. Przeklęte przeziębienie. Przyglądałam się chłopakowi kiedy mówił o eliksirze we fiolce. Ja nie znałam się ani na eliksirach ani na lekach, więc nie mogłam nic dodać. Nie uszło mojej uwadze jego „prawie” i rozsądnie by było po prostu poczekać na pielęgniarkę, ale moja gryfońska natura dała o sobie znać i poczułam przechodzący po plecach dreszcz ekscytacji ryzykiem. Chociaż bardzo możliwe, że to po prostu z choroby... Wolałam to jednak interpretować po swojemu. Wzięłam od chłopaka fiolkę i wypiłam łyk, a potem się zwyczajnie skrzywiłam. - Ugh... Obrzydliwy. – powiedziałam i podałam mu naczynie. Zaraz po tym poczułam jak po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło i poczułam... ulgę? Nadal trochę drapało mnie w gardle, ale przynajmniej nie trzęsłam się już z zimna. No proszę, czyżbym miała do czynienia z mistrzem eliksirów?
Bianca nawet nie wiedziała, jak bardzo się wkopała samym wspomnieniem o innych szkołach. Oczy Puchona rozbłysły z entuzjazmem, kiedy dotarło do niego, że oto rozmawia z prawdziwą podróżniczką. Boo zawsze lubił dźwięk swojego głosu, ale w gruncie rzeczy trochę się nim już znudził - o wiele bardziej lubił słuchać. Z racji tego, że właściwie całe życie spędził zamknięty w domu, nie widział wcale wiele świata i taka wycieczka wakacyjna do Grecji (a był tam przecież króciutko!) to była wielka wyprawa. - Byłaś w innych szkołach? Tecquali i Trausnitz? Jak tam było? Czemu teraz jesteś w Hogwarcie? - Wypalił, po czym uśmiechnął się z lekkim skrępowaniem. To chyba nie było zbyt taktowne, nie? Gryfonka powinna jednak wiedzieć, że jeśli ktoś się otworzy przed Boo, to automatycznie sam zostanie wtajemniczony w jego sekrety. - Przepraszam, ale ja nigdy w ogóle nie podróżowałem. Wow. Zazdroszczę - przyznał jeszcze, zapominając od razu o całej sprawie z Fairwynem, runami i egzaminem. Zupełnie się nie spodziewał, że Bianca tak po prostu weźmie od niego ten eliksir i się go napije. Wziął fiolkę z powrotem i w wielkim szoku również wziął łyka - jak już mają umrzeć, to razem! Szybko okazało się, że to faktycznie eliksir pieprzowy. Runner odetchnął cicho z ulgą, czując przyjemne ciepło rozgrzewające go od środka. Uśmiechnął się promiennie do swojej towarzyszki. - Ha, no widzisz? Dobry jestem. Ogólnie na eliksirach się jakoś super nie znam, ale za to uzdrawianie strasznie mnie kręci - przyznał otwarcie, spoglądając na fiolkę. Jego zdaniem powinni wypić troszkę więcej niż jakiś tam nędzny łyczek!
Nora Blanc należała do raczej lubianych pracowników szkoły. Nie padały na nią żadne skargi głównie dlatego, że nie tylko potrafiła się sympatycznie uśmiechnąć, ale po prostu dobrze wykonywała swoją pracę. Niemal zawsze obecna w Skrzydle Szpitalnym pomagała tym bardziej chorym i tym mniej, niekiedy wpadając na samych hipochondryków albo panikarzy. Wszyscy wychodzili od niej szczęśliwi i uśmiechnięci, nawet jeśli Blanc nie używała akurat swojej tajemniczej zdolności hipnozy. Tym razem akurat nie stała na baczność w oczekiwaniu na nowych pacjentów. Dopiero co przyszła nowa dostawa eliksirów i Nora musiała nie tylko wszystkie dokładnie przejrzeć i porozstawiać w odpowiednie miejsca, ale również uzupełnić pieczołowicie inwentarz medycznej części Hogwartu. Zamknęła się w gabinecie jedynie na chwilkę, zasypana papierami. Poszłoby jej to o wiele szybciej, gdyby nie bolesna awaria samopiszącego pióra. Najwyraźniej problemy magiczne dotknęły też niektórych przedmiotów! Tak czy inaczej, pielęgniarka na chwilę zupełnie zniknęła z sali, a kiedy na nią wróciła już czekało ją nowe zadanie. Stanęła w drzwiach i wbiła zaskoczone spojrzenie w dwójkę uczniów, którzy to bezczelnie częstowali się nowiutkimi eliksirami. - Zdajecie sobie sprawę, jak poważne mogą być konsekwencje wzięcia nieodpowiedniej dawki niektórych eliksirów? - Zapytała retorycznie, z niezadowoleniem w głosie. Podeszła do łóżka, na którym siedziała ta parka i zabrała im fiolkę. Eliksir pieprzowy? Pół biedy, nie będzie musiała ich nagle jakoś panicznie ratować... - Myślę, że nie umarlibyście na przeziębienie, gdybyście zaczekali parę minut - dodała, nieco łagodniej. Nic takiego się nie stało i mieli wszyscy sporo szczęścia. Nora musnęła dłonią czoło chorej Gryfonki, szukając oznak temperatury. Starała się oszczędnie działać z zaklęciami, mając z tyłu głowy myśl o problemach magicznych. Zgarnęła tacę eliksirów i schowała je pospiesznie do szafki, zerkając na niesfornych uczniaków. - To nic poważnego, zaraz wyzdrowiejecie. Przyniosę wam za chwilę mieszaninę eliksiru pieprzowego i spokoju. Zostaniecie tutaj na noc, dobrze? - Chociaż pytała, wyraźnie nie brała pod uwagę innej odpowiedzi niż twierdząca. Znała się na hipnozie i doskonale wiedziała co zrobić, żeby przekonać do siebie pacjentów. Podsunęła im zaraz dwie małe czarki z eliksirami, a potem gestem zgoniła Puchona na drugie łóżko. Kiedy wypili, zaopatrzyła ich w kołdry i wielki dzban herbaty, a potem nucąc cicho pod nosem wróciła do gabinetu, gdzie czekało na nią jeszcze trochę pracy. Nie spodziewała się większych problemów po tej dwójce, ale lepiej, żeby nie rozrabiali!
Ja podróżowałam od zawsze i to też nie było takie kolorowe jakby się mogło wydawać. Okej może gdybym była starsza czy coś, ale zmienianie szkoły co roku było cholernie męczące. Ledwo zdążyłam się wbić w jedno środowisko i już mnie tam nie było. Nie miałam za złe tacie, że tak a nie inaczej wyglądała całe moje dzieciństwo, którego przez to nie miałam. Inni rzeczywiście mogli mi zazdrościć, że w tak młodym wieku zwiedziłam pół świata. No przecież nawet w Afryce byłam! Nie wiedziałam jak to jest siedzieć w domu i nie wyjeżdżać, bo... nigdy nie miałam ku temu okazji. Taką pracę ma tata, co poradzić. Musieliśmy czekać, aż nie będę pełnoletnia, żebym w ogóle mogła gdzieś zostać, a że byłam kompletnym oczkiem w głowie taty, to miało ogromne znaczenie. - Hm... Inaczej, w każdej szkole , w której byłam, było trochę inaczej. Taka praca taty, dużo jeździliśmy po świecie przez to. – wzruszyłam ramionami, dla mnie to nie było nic specjalnego. – Nie wiem, po prostu wróciłam na wyspy, lubię Anglię. – odparłam, a w moim głowie dało się wyczuć nutkę rozbawienia. Jednak z jakiegoś powodu jestem w tym Gryffindorze. Nie byłabym sobą gdybym spękała przed wypiciem jakiegoś głupiego eliksiru. Los tak chciał, że nie bardzo czułam te całe mieszanie składników i patrzenie czy to na pewno dobry zielony kolor wywaru. Moje serce należało do zestawu magicznych pędzli, to tyle. Oczywiście interesowały mnie tez inne rzeczy, jak runy czy astronomia, a zaklęć po prostu musiałam się uczyć. - Naprawdę? Ja tego nigdy nie czułam. Jestem artystką całą duszą. – powiedziałam rozbawiona. Odwróciłam się gwałtownie kiedy do skrzydła weszła pielęgniarka. Byłam tak zawalona przez te cholerne wirusy, że przejęłam się tym dużo mniej niżeli kiedy indziej. - Eee... – spojrzałam na chłopaka obok mnie. – Nie chciałam się udusić. Nigdy nic nie wiadomo. Oczywiście pominęłam fakt czyj to był pomysł. Znaczy miałam własny rozum i mogłam tego po prostu nie brać od Runnera, ale nauczyciele czasem rożnie na takie rzeczy patrzyli. Nie chciałam żeby Puchon miał problemy już na samym początku. Perspektywa zostania na noc napełniła mnie jeszcze większą niechęcią do tego miejsca. Już sam fakt, że pofatygowałam się i moja stopa stanęła na posadzce skrzydła szpitalnego (nawet dwie!) był wielka anomalią. Teraz miałam jeszcze tutaj spać. Merlinie... Za co? - Czy to konieczne? –mruknęłam, nie byłam nawet pewna czy mnie usłyszała. Robiłam to co kazała mi Blanc. Wypiłam jeszcze bardziej obrzydliwe lekarstwo, położyłam się na łóżku, a nawet nalałam sobie herbaty. Oczywiście nie było mowy o powrocie do dormitorium. Przynajmniej byłam z Boo. - A ty? Co robisz w Hogwarcie? – zapytałam kiedy już zostaliśmy sami. Sama tez byłam ciekawa, dlaczego chłopak pojawił się w szkole tak późno.
Bo potyczkach z wilkołakiem Max musiał udać się do skrzydła szpitalnego - podejrzewał, że nie będzie jedynym gościem tego miejsca, bo wielu uczniów ucierpiało. Jego uraz nie był jednak bardzo niebezpieczny, choć nadgarstek spuchnął straszliwie i ból był przeszywający. Blackburn był jednak świadomy, że mu się poszczęściło, bo taki upadek mógł zakończyć się o wiele gorzej. Wszedł do pomieszczenia i już po chwili pojawiła się przy nim pielęgniarka. Spojrzała na dłoń i nic nie mówiąc odwróciła się na pięcie. Zdezorientowany Max nie wiedział, czy o coś zapytać, czekał więc cierpliwie, a kobieta już po chwili wróciła niosąc jakąś fiolkę. Szepnęła nad jego ręką jakieś zaklęcie i zaczęła wsmarowywać zawartość naczynia. Opuchlizna zniknęła momentalnie, ale ból i niezdrowy kolor pozostał. Pielęgniarka wręczyła mu niewielką fiolkę z jakąś mazią, kazała smarować dwa razy na dzień i obiecała, że za kilka dni ręka wróci do sprawności. Ślizgon uśmiechnął się, podziękował i opuścił szpital po tej krótkiej wizycie. Próbował poruszać dłonią, co sprawiało ból, ale gorsze rzeczy w życiu przeżywał. Miał nadzieję, że nikomu z bliższych znajomych nie przytrafiło się nic poważniejszego.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
*zaraz po lekcji opcm* W skrzydle szpitalnym Ezra częściej przebywał jako gość niż jako pacjent. Krukon wysoko cenił sobie rozsądek i większych urazów unikał jak ognia - no bo wiadomo, żadna z tego była przyjemność. Tym razem Clarke'owi nie udało się wywinąć. W zasadzie miał problemy ze wstaniem, a co dopiero ucieczką przez uzdrowicielem. Poza tym Ezra nie był już dzieckiem. Uraz to uraz, mogło być już tylko gorzej. Na szczęście pech nie przeniósł się na skuteczność magii leczniczej w wykonaniu pielęgniarki i Ezra raz dwa miał poskładane żebra. Nie mogło być jednak tak pięknie - Ezra już miał się w swej naiwności radośnie poderwać, gdy mięśnie złapał bolesny skurcz. Okay, czyli tego nie robić. Pielęgniarka spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem, nakładając jeszcze zaklęcie uśmierzające ból i najwyraźniej chcąc się go jak najszybciej pozbyć. Ezra wcale jej się nie dziwił, dawno nie miała tyle pracy, co teraz. Na drogę jeszcze upomniała go, by postarał się nie przejawiać przez najbliższy czas aktywności fizycznej - przez całe życie praktycznie tego nie robił, nie przypuszczał, że nagle miało się to zmienić - i żeby stawił się w Mungu na badaniach kontrolnych, czy na pewno nie dolega mu nic więcej. A Ezra był dobrym pacjentem, więc grzecznie jej to obiecał, nie mogąc się doczekać, aż Leo wróci z wyjazdu. Miał nadzieję, że plotki jeszcze do niego nie dotarły...
Zt
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Miała zostać w Skrzydle przez tydzień... Minęły dwa dni, a ona już miała dość. Najmniejszy ruch drażnił jej poparzoną skórę, a kiedy się nie ruszała robiły to bandaże. Maść, która miała niby łagodzić pieczenie działała tylko godzinę po nałożeniu, a Nora Blanc nie pozwalała jej się w tym tarzać dwadzieścia cztery na dobę, mimo jej ciągłych jęków. Cierpliwość tej kobiety była nieznośna. Po meczu Skrzydło Szpitalne było odrobinę przepełnione, przez co nie mogła często przyjmować gości, którzy "mogliby zaburzać spokój, którego potrzebowali inni pacjenci". Jej potrzebami już się nikt nie przejmował, a przecież zwariować można było w tym odosobnieniu. Większość jej towarzystwa była nieprzytomna, a reszta ją wnerwiała. Kompani dotrzymywał jej tylko jej fruwokwiat Mariusz, którego trzymał przy życiu tylko cud. Przyniosła go jej współlokatorka. Po co? Chyba tylko po to, żeby swoim żałosnym wyglądem przypominał jej jak beznadziejną opiekunką była. Części, które jeszcze mu nie zgniły, były zupełnie ususzone, jednak jakimś magicznym sposobem zachowywał swoje diabelskosidłopodobne właściwości i dając światu do zrozumienia, że jeszcze walczy. Ettie miała nadzieję, że kiedy Blanc zobaczy na jej szafce żywy organizm w takim stanie, ulituje się nad nim i jakoś go poratuje, ale wyglądało na, to że pielęgniarka miała wystarczająco dużo roboty z ofiarami obscurusa. Ettie nie pozostało, więc nic innego jak leżeć samotnie i obstawiać, kto padnie pierwszy - oa z nudów, czy Mariusz z... cholera wie czego, które zabijało go od trzech miesięcy.
Ostatni mecz quidditcha nie skończył się najlepiej zarówno dla graczy, jak i dla co poniektórych kibiców. Co prawda Alice miała w nim uczestniczyć jako zawodnik, jednak z pewnych powodów (złamana noga) oglądała go jednak z trybun, a nie z miotły. I chyba jej to wyszło na zdrowie. Wiedziała, że goście byli ostatni nie za bardzo mile widziani w skrzydle szpitalnym, jednak w końcu należało odwiedzić paru znajomych, którzy cierpieli po ostatnich wydarzeniach, a ona miała przynajmniej wymówkę. Miała przecież przychodzić przez jakiś czas na kontrole nogi. A nikt się chyba nie obrazi, że kontrola się troszeczkę przeciągnie. Dlatego, gdy tylko Nora Blanc przestała się nią interesować, szybko zwędziła jeden stołek i niezauważenie (przynajmniej w jej mniemaniu) ustawiła go przy łóżku Ettie i usiadła na nim. - Hej, jak tam rany bitewne? - zagaiła, zakładając ręce na piersi i odchylając się lekko do tyłu. Naprawdę martwiła się o przyjaciółkę, tym bardziej że w miarę wiedziała, co się jej przytrafiło. A poparzenia na pewno nie były przyjemne. Szczególnie jeśli cały czas leżało się w łóżku. Szczerze współczuła dziewczynie, jednak za dużo nie mogła poradzić. A leczyć się jej by nie podjęła. Kątem oka spojrzała na roślinkę stojącą na stoliczku obok. Obraz nędzy i rozpaczy. Dotknęła jednego z pnączy fruwokwiata. Po tym dotyku pnącze opadło dramatycznie i znieruchomiało. - Czyżby Mariusz był z tobą jakoś mentalnie połączony i jego wygląd oddaje twój stan psychiczny? - zapytała, unosząc jedną brew. Podejrzewała, że Ettie właśnie tak wewnętrznie usycha przykuta do łóżka, a roślinka naprawdę była idealną metaforą.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Kontemplowała ścianę na przeciwko siebie, wyłączając się na wszystko co działo się wokół, co nie było takie trudne, biorąc pod uwagę, że w okół działo się dokładnie nic. Ocknęła się dopiero, kiedy przy jej łóżku stuknął taboret. Rozpromieniła się, widząc Alice. - Nic... - jęknęła głośno, chcąc by usłyszała to Blanc, ale przypomniała sobie, że nie tylko nie pomogłaby to jej wyjść ze Skrzydła, lecz także najprawdopodobniej Alice zostałaby wyproszona - ...mi już nie jest - skończyła zrezygnowana na normalnych częstotliwościach. Miło ze strony Ślizgonki, że nazywała obrażenia Ette "ranami bitewnymi" mimo, że nie zdobyła ich stricte na boisku, o czym obie doskonale wiedziały. Gdyby leżała tu z powodu poturbowania na miotle, może znosiłaby to jakoś lepiej. Świadomość, że zemdlała ze strachu, po czym się podpaliła wcale nie pomagały w rekonwalescencji. Spojrzała na swoją roślinkę, gdy Alice jej dotknęła, krzywiąc się. Miała go już serdecznie dość i była pewna, że ucieszyłaby się z jego absolutnego zgonu, jednak, kiedy pnącze ruszone przez jej przyjaciółkę opadło, otworzyła szerzej oczy przestraszona i chwyciła doniczkę i przyciągnęła do siebie. Powolutku podłożyła palec pod wyglądającą na najmniej martwą część rośliny, a ta niemrawo zaczęła się ją oplatać. Uf, jeszcze dychał. Ettie postawiła kwiat między swoimi nogami, wyplątała palec i opadła na poduszki, krzywiąc się nieznacznie z bólu. - Dobrze wiedzieć, że jestem martwa w środku od trzech miesięcy - mruknęła, znów patrząc na Mariusza z obrzydzeniem - Co słychać w świecie żywych?
Miała ochotę się zaśmiać, widząc, jak przyjaciółka przytula do siebie swoją roślinkę, jednak wstrzymała się od tego, nie chcąc jej urazić. Widocznie przywiązała się do niej i sama myśl o zwiędnięciu fruwokwiata wywoływała u niej panikę. - Twarda sztuka - stwierdziła, widząc jak malutkie pnącze, stara się opleść palec dziewczyny. Skrzywiła się w tym samym momencie co Ettie. Naprawdę współczuła jej poparzeń. Wiedziała, jak potrafią boleć zwykłe stłuczenia, wolała więc nie nie domyślać się, jak okropne musi być pieczenie całej skóry. Chociaż w Theri miała tego jakiś przedsmak, to nie mogła sobie wyobrazić, jak bardzo było to uciążliwe, jeśli trwało cały czas, a nie kilka rzutów kostki. Wróciła wzrokiem do roślinki, stojącej teraz pomiędzy nogami Gryfonki przyglądając jej się ze skupieniem. - Dziwne, że ot, tak sobie umiera. Nie zaatakowały jej jakieś pasożyty? Może powinnaś iść z nim do Corbijna? - przybliżyła twarz do suchych pnączy. - Szkoda by było, gdyby Mariusz w końcu padł. Tym bardziej że trwa już to trzy miesiące, jak wspomniałaś - odsunęła się i zerknęła na dziewczynę. - A ty martwa nie jesteś. Jeszcze nie - uśmiechnęła się. - Ale jak widzę, świat ostatnio chce zabić niemal każdego - rzuciła sarkastycznie, przypominając sobie wszystkie ostatnie wydarzenia. - Ilu naszych znajomych wylądowało ostatnio w szpitalu? - uniosła brew, zadając pytanie. Nie oczekiwała jednak odpowiedzi. Wiedziała, że była to dość duża liczba, patrząc na to, że od rozpoczęcia roku szkolnego minęły dwa miesiące. Zastanowiła się nad tym, co ostatnio działo się w szkole. - No cóż, aż tak dużo się nie działo, na lekcjach było w miarę spokojnie, więcej wypadków nikt jak na razie nie miał, przynajmniej o niczym takim nie słyszałam, wszyscy teraz skupiają się na balu, na który zresztą zaprosił mnie Edmund, zaczynam już się zastanawiać nad kostiumem, a waham się między nimfą a czymś związanym z ogniem... - wypowiedziała wszystko ciurkiem, nie zmieniając tonu głosu. Była ciekawa, jak szybko Ettie uda się wyłapać fragment o tym, że jakiś chłopak zaprosił Alice na bal. Przy okazji chciała zobaczyć jej reakcję.
Choć Max nie był orłem z magii leczniczej, postanowił pojawić się na zajęciach. Nigdy nie przykładał się do tego przedmiotu przesadnie, stąd jego wiedza była raczej mierna, ale zdecydował, że warto ją posiąść i pogłębić. Z drobnym spóźnieniem oddał pracę domową, ale starał się do niej przyłożyć i liczył, że nauczycielka nie uzna, że zrobił je na ostatni moment. Pojawił się w skrzydle szpitalnym chyba pierwszy, dlatego usiadł na skraju jakiegoś łóżka nie widząc ławek w pobliżu. Rozejrzał się i wpadł w zamyślenie, widząc za niedaleko znajdującymi się drzwiami kilka osób na łóżkach. Magia bardzo ułatwiała procesy leczenia, po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie współczuł kolegom z sierocińca, bo gdy dla niego grypę leczyło się krótki moment, oni męczyli się po kilka tygodni nie mogąc pozbyć się kataru czy gorączki. Z drugiej strony magiczne choroby i uroki je wywołujące potrafiły być znacznie bardziej destrukcyjne i niebezpieczne... Pogrążony w ponurych rozmyślaniach czekał, aż inni uczniowie pojawią się na zajęciach a dalej - kiedy przyjdzie Carma. Był nawet ciekaw, o czym dziś będzie opowiadała i czego ich nauczy.
Tym razem nie miałem zamiaru zawalić lekcji mojego ulubionego przedmiotu. Na poprzednie zajęcia nie dotarłem, ale zadanie oddałem i przyłożyłem się do niego naprawdę porządnie. Miejmy nadzieję, że psorka nie będzie robiła o to problemów. Kiedy dotarłem do skrzydła szpitalnego, na jednym z łóżek siedział już @Maximilian Blackburn. - Siemasz, Max - rzuciłem na przywitanie, podchodząc bliżej i wyciągając dłoń. - Co ty taki ponury? Zanim się odezwałem, zauważyłem, że chłopak pogrążony był w jakichś niewesołych myślach. Mogłem oczywiście mu nie przeszkadzać, ale z reguły nie lubię, jak ludzie są smutni, więc postanowiłem wyrwać go z tej apatii. Sam byłem w doskonałym nastroju i zapewne było to po mnie widać.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar ostatnio nie poznawała samej siebie. Jej frekwencja na zajęciach jeszcze nigdy nie była tak wysoka. Tego dnia wypadała lekcja magii leczniczej, więc postanowiła się na niej pojawić, skoro wcześniej wysłała w chwili natchnienia pracę domową z tego przedmiotu. Okrężną drogą ruszyła do skrzydła szpitalnego, gdzie miały odbyć się zajęcia. Nie śpieszyła się za bardzo. I tak wyszła wcześniej, więc miała czas. Po drodze podjadała cukierki kawowe, których zapas miała w wewnętrznej kieszeni szaty. Poprawiła też krawat, który prezentował się wyjątkowo nędznie. Do pomieszczenia weszła nadal szarpiąc się z dodatkiem do mundurka. Po chwili jednak zrezygnowała z chęci poprawienia materiału i spojrzała na obecnych. - No czeeść - powiedziała trochę niewyraźnie do obecnych już chłopaków, starając się nie wypluć cukierków.
Przyszła do Skrzydła Szpitalnego sporo przed wyznaczoną godziną, ale mimo to zdziwiła się widząc takie pustki w sali. Do lekcji co prawda była jeszcze chwila czasu, więc pewnie pozostałym się za bardzo nie spieszyło. Poza tym, wielu uczniów wpadało do sali tuż przed rozpoczęciem zajęć. Przywitała się z Lilyanne i przysiadła na jednym z łóżek. Miejsce było... cóż, szczęściem to ono nie emanowało. Ba, można nawet skusić się o stwierdzenie, że wręcz wprawiało w taki melancholijny nastrój. Albo to tylko ona miała takie wrażenie przez panującą dookoła jesień. Ziewnęła, zakrywszy przedtem usta dłońmi. Oj tak, dzisiaj była mocno zmęczona i śpiąca. Chciała się jakoś rozbudzić, sprawić, że nie będzie na tej lekcji nieobecna duchem, ale jak to zrobić? Raz po raz szczypała się w ramię z nadzieją, że jej przejdzie. Gdzie tam. Nie pomagało, miała wręcz wrażenie że jeszcze częściej ziewa i przeciera oczy ze zmęczenia. Aż bała się pomyśleć co się stanie, jeśli nie dojdzie do siebie zanim nauczycielka przyjdzie i wyjaśni, co mają robić. Na Merlina, Smith, nie śpij!
Kuferek: 2
Ostatnio zmieniony przez Isilia Smith dnia Pon 20 Lis - 16:13, w całości zmieniany 1 raz
Weszłam do Skrzydła chwilę przed czasem rozpoczęcia lekcji. Musiałam przyznać, że nienawidziłam tego miejsca. Kojarzyło mi się z chorobami i.. ze spadaniem z miotły, co ostatnio często się zdarzało. Byłam całkiem kiepska z uzdrawiania, bądź co bądź moja wiedza ograniczała się do zwykłego episkey i to tyle. Wzięłam sobie za punkt honoru, żeby w tym roku się czegoś nauczyć, tym bardziej, że świat ostatnimi czasy nie sprzyjał ani mi, ani nikomu innemu, a już na pewno nie biednym obskurodzicielom. Westchnęłam przekraczając próg. Jak ja bardzo nie znosiłam tego miejsca. Tak samo lekarzy i leków i w ogóle wszystkiego co było związane z moim złym samopoczuciem. Każdego dnia dbałam o to, żeby tryskać dobrą, pozytywną energią, a to miejsce po prostu temu nie sprzyjało. Rzuciłam okiem na zebranych już w Skrzydle i koniec końców podeszłam do @Isilia Smith. -Chyba mam szczęście do ciebie, kiedy udaję, że umiem leczyć. - powiedziałam i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu do Isilii. Byłam ciekawa tej lekcji, głównie ze względu na to, że prowadziła je Carma, która była obecna na imprezie u Leo i chyba można powiedzieć, że ja poznałam. No dobra, chyba nie można tak powiedzieć ze względu na to, że zarówno ja jak i ona byłyśmy kompletnie pijane. Bianca abstynent nie istniała. Musiałam bardziej nauczyć się kontrolować alkohol, ale nie moja wina, że pierwsze cztery drinki nie wchodzą, a za piątym nagle wszystkie naraz i po ptakach. W każdym razie cierpliwie czekałam aż Charisme pojawi się w pomieszczeniu i rozpocznie lekcję. Zastanawiałam się jak bardzo zamierzałam się skompromitować. Nie było mowy żeby mi się udało cokolwiek, a już na pewno nie przy zakłóceniach.
Maili wbiegła do skrzydła na ostatnią chwilę, dosłownie kilka sekund przed rozpoczęciem lekcji. Nie było to spowodowane niczym konkretnym, po prostu zapomniała o tej lekcji. Przekroczyła próg ciężko dysząc, po długim biegu przez niemal całą szkołę. Kondycja nie była jej mocna stroną, więc udając, że wszystko jest w porządku próbowała uspokoić swój oddech, aczkolwiek miała wrażenie, że za chwilę wypluje swoje płuca. Może to był czas na zaczęcie biegania, albo robienia czegokolwiek w stronę poprawienia swojej sprawności fizycznej i w szczególności wydolności oddechowej? Dziewczyna nigdy specjalnie się tym nie interesowała ze względu na brak jakichkolwiek problemów ze swoją sylwetką i wagą. Skoro nie musiała schudnąć, to po co miała się męczyć? Obawiała się, że zbyt duży wysiłek wywoła kolejny atak paniki. Zdecydowanie wolała poświęcić ten czas na granie nowych utworów i zwykłe doskonalenie się przy fortepianie. W każdym razie była na lekcji, na czas, nie spóźniła się. Więc wszystko grało i śpiewało! Nie była jeszcze na lekcji prowadzonej przez Charisme. Nawet nie była pewna czy wie kto to jest. Po chwili zastanowienia się, doszła do wniosku, że ona nie ma pojęcia kto to jest. Wysłała jej pracę domową i jedyne co kojarzyła to fakt, że ta nowa nauczycielka miała dość niesamowite włosy. Maili średnio się znała na uzdrawianiu. Wiedziała tylko, że ten cały eukaliptus w jej różdżce miał jakieś tam właściwości sprzyjające zaklęciom leczniczym, ale to tyle. To znaczy, oczywiście wiedziała jak rzucić podstawowe zaklęcia. Chodziła do szkoły już przecież siedem lat, więc nie przesadzajmy, jej głowa nie była aż tak kompletnie pusta. Tak jej się przynajmniej zdawało. Wiedziała jednak co nieco w kwestii roślin używanych w eliksirach leczniczych, bo zielarstwo wchodziło w jej zakres zainteresowań. Cóż, może nowa nauczycielka sprawi, że Maili będzie bardziej chciała chłonąć wiedzę?
Kuferek: 2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Magia lecznicza kompletnie nie była jego bajką, co zresztą udowodnił na poprzednich zajęciach, na których to zamienił się tożsamościami z Leo. (I aż się miło patrzyło jak Gryfon tak ładnie zdobywał punkty dla jego domu. Ezra był z niego dwa razy bardziej dumny) Mimo wszystko w obsłudze bardziej odpowiadały mu zwykłe, mugolskie bandaże, bo to ciężej było zepsuć. Kiedy na imprezie w mieszkaniu jego i Leo poznał Carmę, nie miał pojęcia, że będzie ona jego przyszłą nauczycielką - trzeba było jednak przyznać, że było to bardzo pozytywne zaskoczenie. W innym wypadku nie postarałby się tak bardzo, pisząc pracę domową na temat chorób w okresie jesienno-zimowym i sposobach radzenia sobie z tymi zarazami. Co prawda największy problem miał z zaadresowaniem listu; dziwnie używało się zwrotu "Pani" do niemal swojej rówieśniczki, tym bardziej, że poznało się ją od zupełnie innej strony. Oficjalnie jednak była od niego o stopień wyżej, więc dostosował się do tej formuły. W skrzydle szpitalnym pojawił się idealnie, bo do rozpoczęcia się zajęć zostało dosłownie kilka minut, które mógł spożytkować na niespiesznym przejściu po pomieszczeniu i zaczepieniu każdego, kogo kojarzył chociaż z widzenia. Specjalnie jednak do nikogo się nie dosiadał, bo nie wątpił, że wkrótce do Skrzydła przywieje Leonardo - opuszczenie pierwszych zajęć przyjaciółki pewnie nie uszłoby mu na sucho. Brzmiało to trochę zabawnie, a nawet nierealnie, ale skoro Leonardo przewyższał go umiejętnościami leczniczymi, dobrze byłoby mieć go obok siebie. Może w końcu to on miał poratować Ezrę?
Kuferek: aż 1
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Pon 20 Lis - 17:03, w całości zmieniany 1 raz
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Ostatnio Leo całkiem polubił uzdrawianie, chociaż dalej był większym fanem mugolskiego lecznictwa niż tego magicznego - tak czy inaczej dawał szansę Downhill i aktualnie całkiem mu się podobało. Fakt faktem, w oczach nauczycielki był zafascynowanym jej przedmiotem Krukonem, noszącym wiernie okulary diagnostyczne. Jako, że kłamstewko przeszło całkiem zabawnie i bez większego problemu, nie zamierzali szybko go porzucać. Istotnym elementem podjęcia tej decyzji była również świadomość, że mogliby zostać za oszustwo ukarani. Tak czy inaczej, Leo w gruncie rzeczy ucieszył się na wieść o tym, że tę magię leczniczą poprowadzi kto inny. Wolał nie ryzykować znowu z dopasowywaniem mundurka, bo na Merlina, zaklęcia to mu wychodziły tragicznie. O wiele bardziej niepokojącą informacją była ta, że w roli nauczycielki wystąpi Carma... Jakby z Rekinem nie było wystarczająco niezręcznie. Chcieli go dobić czy jak? Brzmiało to tragicznie głupio i Vin-Eurico był pewny, że nikt by mu w to nie uwierzył - prawda była taka, że zasiedział się w bibliotece, kończąc ostatnią lekturkę otrzymaną od Bergmanna. Pokończyły mu się źródła i powieści, teraz pozostawało tylko wytrzymanie z nieznośnym liściem mandragory. Nie było sensu przejmować się pierwszą przemianą, skoro cały czas korciło go przerwanie rytuału żucia roślinki, oznaczające tym samym odsunięcie animagii na bok. Leo wpadł do Skrzydła Szpitalnego, po pokonaniu biegiem kilku pięter (musiał jeszcze skoczyć po książki i okulary do dormitorium, bo różdżka się oficjalnie zbuntowała i uznała, że Accio to jakaś czarna magia). Przyszedł dosłownie na ostatnią chwilę, z niejaką ulgą orientując się, że nie zawiódł przyjaciółki i nie zjawił się jakoś ostro po czasie. - Hej Carmuś - rzucił bez zastanowienia do @Carma C. Charisme, co chyba nie było szczególnie dyskretne. Przez twarz chłopaka przemknął wyraz szczerej konsternacji, gdy usiłował wykombinować, jak powinien się do niej teraz zwracać. Ostatecznie po prostu się uśmiechnął niewinnie, mając nadzieję, że dziewczyna sama go poratuje jakąś radą. - Mogę tak mówić? Znamy się z Tecquali, to całkiem pasuje... Rozejrzał się po pomieszczeniu, planując podczepienie się pod @Ezra T. Clarke. Cóż, dalej liczył na to, że jego wiedza szczęście trochę na niego spłynie.
W kuferku 1, ale +2 za okularki EDIT: w kuferku 3 +2 za okularki
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Pon 27 Lis - 23:51, w całości zmieniany 2 razy
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie miała najmniejszego zamiaru kłopotać się tym, że Carma była bądź co bądź asystentką nauczyciela i wypadałoby zachowywać jakieś formalności czy też podstawowe zwroty grzecznościowe. Niby wychowywana była na arystokratkę, ale skutecznie odrzucała taki sposób bycia, a wręcz robiła na złość rodzicom. Podobnie w tym przypadku - nawet byłoby ciekawiej, gdyby Carmę denerwowała swoboda Gryfonki i ta zuchwałość. Nie zdążyła pójść na obiad, więc idąc na lekcję, przeżuwała jeszcze kanapkę z tuńczykiem. Ostatnio Fire często jadała w pośpiechu, ale nie wydawało się, żeby mogła zyskać trochę więcej czasu wolnego. Kiedy ostatnio dotykała skrzypiec...? Weszła do skrzydła szpitalnego, wyrzucając przy okazji papierek do kosza i strzepując okruszki z czerwonej szaty. - Dobhy. - rzuciła, przełykając ostatni kęs i zastanawiając się, skąd tu tyle ludzi. Wszyscy przybyli poznać lepiej nową asystentkę czy może dalej obawiali się o własne tyłki? Blaithin była tu właściwie dla rozrywki, bo umiejętności Szkotki ograniczały się do obandażowania ręki. A jakoś do tej pory przetrwała! Ledwo. Zasalutowała @Leonardo O. Vin-Eurico.
Kuferek 1
Ostatnio zmieniony przez Blaithin ''Fire'' A. Dear dnia Sro 22 Lis - 21:26, w całości zmieniany 2 razy
Kolejny piękny dzień zmarnowany na tak bezużyteczny przedmiot jak Uzdrawianie - co zrobić, kiedy naucza go Twoja najlepsza przyjaciółka? Ostatecznie zmuszam się, żeby napisać zadanie domowe i pojawić się na czas, z zupełnie naturalnym uśmiechem na ustach, nawet jeśli pod nim zaciskam zęby. Skrzydło Szpitalne nigdy nie było moim ulubionym miejscem w szkole, tego mogłam być pewna - wprawiało mnie w swego rodzaju niepokój, może nawet melancholię. W końcu pojawiam się wśród zebranych, choć na moje oko wcale nie bardzo licznie. Dostrzegam kilka znajomych twarzy, choć w mojej głowie malują się także twarze tych, których się tu spodziewałam, a których wcale nie ma. Czyżby zmiana nauczyciela tak mocno zaważyła na frekwencji? Nie wyobrażam sobie, kto nie chciałby przyjść na zajęcia z Charisme - choć z drugiej strony w pewnym sensie mogło to być niekomfortowe. I ja czuję się nieco dziwnie, bo nie dość, że nie jestem wielką fanką tego przedmiotu - przywykłam do tego, że to raczej ja jestem tą biedną ofiarą, którą ktoś musi składać, niż stojącym nad nią uzdrowicielem - to jeszcze jak właściwie powinnam się zachowywać? W zadaniu domowym nijak nie myślałam o tym, by pisać do profesor Carmy, bo to wychodziło poza moje przemyślenia. Zaciskam palce na różdżce, mając nadzieję, że lekcja nie będzie jednak praktyczna, bo na dobrą sprawę to moja znajomość rzucania zaklęć leczniczych ograniczała się do jej zupełnego braku. Kto wie, może ona w roli nauczyciela zachęci mnie do nauki? Albo do niej zmusi. Bo kto by pomyślał, żeby w ogóle nie przyjść na jej pierwsze zajęcia? Obecność obowiązkowa, tego jestem pewna. A przecież nigdy nie chciałabym jej w żaden sposób zawieść. Na rozczarowania byłam bardziej przygotowana, choć Carma z pewnością znała mnie na tyle, by wiedzieć, że jeśli chodzi o leczenie to jestem kompletnym beztalenciem. Jestem prawie pewna, że nie zdziwiłaby się więc, gdyby podczas moich prób leczenia kataru, przypadkowo złamałabym komuś nos.
edit. W kuferku zero absolutne
Ostatnio zmieniony przez Lyonesse Cousdale dnia Wto 21 Lis - 18:54, w całości zmieniany 1 raz
Na śmierć zapomniałam o zadaniu domowym, więc naskrobałam coś na szybko przed lekcją i wysyłając sowę, modląc się, żeby trafiła do Carmy przed jej rozpoczęciem. Swoją drogą, dziwnie było nazywać Carmę pani profesor. Jeszcze niedawno sama była w szkole i mijałam ją na korytarzach, kiedy nosiła szatę Ravenclaw. Trudno się będzie przestawić. Przyszłam na zajęcia na czas, chociaż w sali zgromadziła się już mała grupka osób. Skoro zajęcia odbywały się w skrzydle szpitalnym, miałam nadzieję, że będziemy się uczyć praktyki i przede wszystkim, że pójdzie mi trochę lepiej niż ostatnio. Uśmiechnęłam się do @Maximilian Blackburn, którego ostatnio poznałam na zajęciach Sharkera i poszłam podpierać ścianę gdzieś w rogu, czekając na rozpoczęcie zajęć.
Sapphire nie mogło zabraknąć na magii leczniczej, co to to nie. Dziewczyna pilnowała tych zajęć, jak żadnych innych i potrafiłaby wstać nawet w środku nocy (jeśli akurat by spała, a nie czytała kolejną cegłę o średniowiecznych sposobach uzdrawiania), żeby pognać do klasy. W tym przypadku zebrać mieli się w skrzydle szpitalnym, więc Szafir liczyła na to, że może zostaną dopuszczeni do pomocy przy niektórych poturbowanych po treningach lub zranionych w trakcie lekcji. Przebywała w skrzydle bardzo dużo czasu, stale męcząc swoją obecnością pielęgniarkę i podpatrując, czego mogłaby się nauczyć. Szła spokojnie, nie spiesząc się ze względu na dość późną porę. Tak szczerze to czy ktoś jeszcze w ich roczniku utrzymywał jakikolwiek poziom? Często miała wrażenie, że każdy olewa ten przedmiot, a przychodzi tylko ze względu na dobrą frekwencję czy też, jak ostatnio, bo zrobiło się niebezpieczniej. Szafir w magii leczniczej widziała dużo więcej. Szansę na samodoskonalenie, odkrywanie i badanie, a pomoc ludziom była jedynie miłym dodatkiem. Posłała lekki uśmiech @Ezra T. Clarke, przypominając sobie przelotnie jego słowa w cieplarni, kiedy wypił blekot. To były jedne z najprzyjemniejszych zajęć, w jakich Lightingale miała okazję uczestniczyć i niewątpliwie zasługę należało przypisać towarzystwu. Teraz musiała w pełni skupić się na tym, co pokaże im nowa asystentka, więc stanęła standardowo na uboczu z miną niewyrażającą niczego konkretnego. Myślała trochę o... Charisme i uznała, że nie będzie wyciągała pochopnych wniosków. Była młoda (i miała przecudowne włosy), ale to nie musiało oznaczać, że brakowało jej doświadczenia. W końcu Szafir też dopiero co rozpoczęła studia. Przyglądała się asystentce nienachalnie, z umiarkowaną ciekawością czekając na rozpoczęcie.
- Niestety, Carma źle się poczuła, więc ja poprowadzę lekcję - od progu krzyczy już Nora Blanc, która wchodzi do skrzydła szpitalnego, otwierając drzwi wózkiem. Wyładowany był najróżniejszymi potrawami, które chwiały się złowieszczo na wyższym piętrze tacy. Poniżej znajdowały się kociołki, na która Nora wskazała pospiesznie, by każdy wyposażył się w jeden z nich. Normalnie rozdałaby wszystkie prostym zaklęciem, ale w obliczu problemów z magią, Blanc wolała nie ryzykować, żeby ktoś został na dłużej niż na jedną lekcję w skrzydle szpitalnym. Z resztą to co zaplanowała na dziś, może i tak być ciężkim zadaniem dla wszystkich obecnych. - Dzisiaj będziemy robić bardzo przydatny eliksir, po-zatruciowy. Już sama nazwa wskazuje do czego służy, ale moje pytanie brzmi: jakie są podstawowe składniki eliksiru? - pyta obecnych uczniów i rozgląda się po klasie, wyławiając najszybsze osoby i prosząc je o odpowiedzi. - Mamy zajęcia praktycznie. Każdy z was musi spróbować zrobić eliksir pro-zatruciowy i spróbować czy działa. Bardzo proszę, żebyście przyłożyli się do tego zadania, bo to nie wy będziecie próbować swoich wynalazków... A teraz niech każdy z was weźmie jedną potrawę, bądź napój i znajdzie sobie miejsce do pracy. W podręcznikach macie instrukcję do ważenia eliksiru, jest naprawdę prosty! Czasem jednak może być zbyt słaby na niektóre potrawy... O ile stół wyglądał kolorowo i pięknie, wystarczyło do niego podejść, by zauważyć, że z jedzonkiem niestety coś było nie tak. Niemal wszystko na tacy wyglądało nieświeżo i niektórzy dostali coś co miało już nawet na sobie drugie życie! Aż dziwne, że wózek nie śmierdział w całej stali. Ci bardziej przezorni (lub po prostu z większym fartem), dostali potrawy popsute o zaledwie jeden dzień przydatności. -Nie przejmujcie się wyglądem, nałożone są specjalne zaklęcia, więc wszystko będzie smakować normalnie! - dodaje Nora uspokajająco widząc miny uczniów.
Rzucamy literką i kostką!
Literka W zależności od tego jaką literkę wyrzucimy, na taką literę możemy wziąć potrawę, czy napój (bezalkoholowy oczywiście!!). Czyli, kiedy mamy B, możemy wybrać bazyliszkowe machiatto, czy boodoga, albo bąblówki krwawe. Pamiętajcie, że to co jecie/pijecie może mieć swój dodatkowy wpływ, który potem będzie trzeba uwzględnić (np. po bablówkach leci krew z nosa). Podrzucam spis dań. Uwaga! Jeśli nie ma dania, bądź napoju na waszą literkę, piszecie, że wzięliście jakąś butelkę, nie wiecie co to, ale wygląda jak zwykły napój.
Kostka Od niej zależy jak wygląda wasze jedzenie. 1 – Nawet nie da się rozpoznać, że produkt jest przeterminowany. Chyba złapałeś najświeższy kąsek ze wszystkich! Dobrze, że jesteś czujny. 2 - Nie jest źle! Ledwo można poznać, że to coś stało już o kilka dni dłużej. 3 - Widząc co mają niektórzy, mogło być znacznie gorzej! Może wygląda już na lekko podgniłe i ma dziwną konsystencję, ale chyba da się przeżyć. 4 – Niestety chyba rośnie tu jakieś drugie życie, no pięknie. Cokolwiek nie wziąłeś ma już nawet odrobinę inny kolor niż powinno. 5 – Trudno było znaleźć coś gorszego niż ty, chociaż niektórym udała się ta sztuka. Przynajmniej można rozpoznać to co wziąłeś, chociaż kompletnie nie jest to kolor, który miało kiedyś. 6 – Twoja potrawa wygląda tragicznie. Kto wie czy to jest coś do jedzenia, picia, czy po prostu ktoś zwymiotował i wsadził do miski. Okropieństwo.
Oczywiście będzie nagroda dla dwóch pierwszych osób, które odpowiedzą na pytanie (każdy może podać jeden składnik). Nie wiem jaka miała być lekcja Carmy, ale dostałam pozwolenie na zastępstwo, więc praca domowa, którą mieliście od niej będzie najwyżej obowiązywać na jej zajęciach, nie na tych. Tak jak pisałam, wszyscy którzy przyszli do C. mogą założyć, że po prostu nauczycielka wyszła i nie wróciła! Zbieranie się planuję do wtorku o północy. Będę też potrzebowała parzystej liczby osób, więc przedłużę czas wchodzenia na lekcję, jeśli będzie o jedną osobę mniej. Jeśli się spóźnicie, będziecie po prostu pracować sami, ale nie będą specjalnie karane! Uwaga, jeśli chcecie być specjalnie z kimś w parze musicie pogrubić jego imię, inaczej Nora przydzieli po swojemu.
Kod:
[b]Kostka: [/b] tu wpisz numer kostki [b]Literka: [/b]tu wpisz literkę, którą wylosowałeś i potrawę, którą wybrałeś, pamiętaj, że musi się na nią zaczynać!
W razie pytań, pisać pw do Melusine O. Pennifol.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Szczerze nie miał pojęcia co się wydarzyło, że Carma tak nagle musiała wyjść - Leo zdążył raptem zostawić ją w spokoju i znaleźć sobie miejsce u boku Ezry (a tak od razu daję, przylepiam się raz a dobrze!), gdy nastąpiło drobne zamieszanie i miejsce asystentki zajęła pielęgniarka szkolna. Gryfon z zaskoczeniem spojrzał na wózek przepełniony najprzeróżniejszymi potrawami i wziął grzecznie kociołek, drugi podając swojemu partnerowi. Moment. Kociołek? Eliksiry? To miała być magia lecznicza, na Merlina! Westchnął dyskretnie, słuchając Blanc, która bardzo chciała zażegnać nieprzyjemny początek lekcji. Ciekawe, że tak szybko wymyśliła co zrobić ze sporą ekipą zebraną w skrzydle szpitalnym. I chociaż Leo był pewny, że z eliksirami po prostu sobie nie poradzi, to mimo wszystko ostatnio trochę więcej wagi przykładał do uzdrawiania. Musiało zadziać się coś bardzo poważnego, skoro częściowo znał odpowiedź na pytanie pielęgniarki. No niedoczekanie, żeby pamiętał o wszystkich składnikach! - Na pewno sproszkowany węgiel drzewny z wierzby - rzucił, bawiąc się swoim kociołkiem i posyłając @Ezra T. Clarke ciepły uśmiech. No cóż, czyli po prostu wylądowali razem na trochę innych eliksirach. Niestety cały entuzjazm Vin-Eurico wyczerpał się z chwilą, w której Charisme zniknęła za drzwiami. Niezbyt rozumiał co mają zrobić, ale posłusznie podreptał do wózka i zgarnął talerzyk z dyniowym pasztecikiem, wyglądającym zupełnie normalnie. Z tego co widział, niektóre potrawy zdawały się być ostro po przekroczeniu daty ważności do spożycia... Koniec końców trzeba było zabrać się za robotę i Leonardo nie pozostało nic innego jak sprawdzić w podręczniku dokładnie przebieg ważenia eliksiru po-zatruciowego.