Polana przed zakazanym lasem, na której zwykle pasą się pegazy. Są w miarę udomowione, lecz niechętnie przychodzą do obcych, są wobec nich nieufne. Występują tu głównie Aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Zamieszkują całe wyspy Brytyjskie. Pegazy w zależności od punktów w kuferku z ONMS mogą się różnie zachowywać.
kostki:
0-4 pkt z ONMS - są nieufne, nie podchodzą zbyt blisko i lepiej też do nich nie podchodzić. Mogą być płochliwe i uciekać lub też zaatakować. Jeśli chcesz podejść bliżej rzuć kostką. Parzysta - pegaz spłoszył się i uciekł. Nieparzysta - zostałeś zraniony przez pegaza, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 5-9 pkt z ONMS - pegaz pozwala podejść do siebie, nawet pogłaskać po łopatce lub nakarmić, jednak uważaj, to nadal dzikie zwierzę. 1, 3 - zwierzak stoi spokojnie, wydaje się zachowywać naturalnie i nie zwracać większej uwagi na to co robisz. 2 - pegaz spłoszył się i uciekł. 4 - zwierzak posłusznie poddaje się twoim próbom oswajania, pozwala się zbliżyć i reaguje neutralnie. 5 - pegaz zastrzygł uszami, a gdy próbowałaś/łeś się zbliżyć kopnął cię, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 6 - dzięki swojej intuicji i zwierzęcej empatii, pegaz nie miał najmniejszych oporów by z tobą się zaprzyjaźnić. Otrzymujesz 1 pkt do ONMS. 10+ pkt z ONMS - Na tym etapie możesz pozwolić sobie na większe obcowanie z tym niezwykłym zwierzęciem, może spróbujesz pojeździć? Lub wyczyścić? 1, 5 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS) 2, 4 - coś najwyraźniej poszło nie po twojej myśli, bo koń spłoszył się i uciekł. 3 - pegaz przyjął cię na grzbiet, jednak z krańca lasu dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo i pognał z tobą przez błonia. Rzuć ponownie kostką: Parzysta- upadasz boleśnie, bezzwłocznie udaj się do skrzydła szpitalnego. Nieparzysta- koń mimo trudności dał się po chwili opanować, a ty otrzymujesz +1 do ONMS. 6 - nie wiesz co było nie tak, ale pegaz zwyczajnie cię kopnął i uciekł. Udaj się do skrzydła szpitalnego.
Autor
Wiadomość
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna oczywiście zrozumiała droczenie się i posłała Christianowi spojrzenie, które wyrażało milion uczuć względem stworzeń, którymi się właśnie zajmowali. - Są piękne - powiedziała, rozplatając ostrożnie palcami grzywę klaczy. - Chcę tu przychodzić codziennie. Albo przynajmniej bardzo często. Może przy tym moim porannym bieganiu... Właśnie, chcesz ze mną biegać? Co drugi dzień rano, chcę mieć jak najlepsza kondycję. To takie dobre miejsce, żeby dobiec, porozciągać się i zawrócić, prawda? Skończyła z grzywą, układając ją elegancko i zabrała się za sierść. To zadanie było o wiele trudniejsze, niż Jenna pamiętała ze zwyczajnych stadnin. Zwykłe konie miały dużą odkrytą powierzchnię, a pegaz w większości był zasłonięty skrzydłami. Bardzo się starała, żeby omijać skrzydła, a klacz stała spokojnie, podgryzając trawkę. - Wiesz... Wcześniej nie miałam jakoś super dużo styczności ze zwierzętami - powiedziała Krukonka. - Ale od czasu jak wiem, że jestem czarownicą, to się jednak trochę pozmieniało. Mam kota, z którym się bardzo lubię i sowę, z którą chyba zaczynam się dogadywać. Twój szczur też mnie lubi. Teraz ten pegaz tak spokojnie stoi... Myślisz, że zwierzęta mnie lubią? Bo ja... Ja chyba je bardzo. I klacz faktycznie była bardzo spokojna. Jenna ośmieliła się na tyle, że postanowiła wyczyścić jej przednie kopyta. Stanęła tak, jak przy zwykłym koniu, tyłem do pyska i oparła mu się o łopatkę, by przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. Misja się powiodła. Jenna bez problemu podniosła końskie kopyto, oczyściła je z ziemi i wyciągnęła zaklinowany kamyk. - Zobacz, nie jest podkuta. Myślisz, że tylko ona, czy żadnego się nie podkuwa? Może jest jakaś książka, która to opisuje?
To, co powiedziała Jenna, bardzo go ucieszyło. Wcześniej sprawiała wrażenie, że nie rozumie jego zainteresowania zwierzętami. Teraz byłą zachwycona. Przede wszystkim dlatego, że pegazy przypominały konie. Ale komentarz o innych zwierzakach, świadczył, że chyba faktycznie też jej się spodobały. Samo to, że polubiła jego szczurka, już świadczyło o tym, że zaczyna lubić zwierzęta, szczury nie cieszyły się popularnością, bo urosło wokół nich za dużo niesprawiedliwych mitów. No i w końcu coś cieszyło ich taka samo bardzo. - No jasne, że cię lubi, nie stałaby tak spokojnie gdyby nie lubiła. Stuart też cię lubi, a on nie jest towarzyski. Masz do nich talent, tak myślę. Ja miałem różne zwierzaki już. W domu mamy psa i kota. Ale pierwszy raz mogę dotykać konia, i to od razu skrzydlatego. - W jego ruchach była delikatność, która potwierdzała jego zachwyt tym, co robi. -No pewnie. Możemy biegać razem, też mi brakuję treningów, a o kondycje trzeba dbać cały czas. W całym swoim zachwycie nie zauważył ogiera, który przyglądał mu się zbyt uważnie, chociaż na razie nic nie zrobił. - Skoro głównie latają albo biegają po łące, to chyba nie potrzebują podków. Ale na pewno są odpowiednie ksiązki na ich temat, fajnie byłoby je przeczytać.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna uśmiechnęła się promiennie na słowa Christiana, przechodząc do drugiego skrzydlatego konika, który również wymagał pewnych zabiegów pielęgnacyjnych. On też był przyjaźnie nastawiony, a w dodatku łypał na nią ciekawsko. - Ty się na tym znasz, w końcu ciebie zwierzaki zawsze lubiły. To pewnie dlatego, że jesteś taki spokojny. Ej, zostaw! Młody ogierek zaczął podgryzać jej włosy, które powiewały na wietrze. Dziewczynka szybko wyciągnęła z kieszeni mundurka gumkę i zaplotła włosy w warkocz. A to z kolei podsunęło jej kolejną myśl. - Wiesz co zrobię? Zaplotę mu ogon! Ale nie cały, tylko te krótkie na górze, wtedy te długie będą tak ładnie związane. Co o tym sądzisz? I zabrała się za realizację swoich planów. Młody konik zupełnie się tym nie przejął, skubiąc sobie dalej grzecznie trawkę. Jenna dokończyła dzieła, ale gdy chciała w nagrodę za cierpliwość uraczyć stworzenie marchewką, ta wyleciała jej z ręki i poturlała się po lekkim spadku w stronę Christiana i kawałek za niego. - Oj... Wiesz, możesz sobie ją wziąć, jak sięgniesz. Ja mam jeszcze trzecią. Wybacz, wypadła mi.
- No, zwierzęta nie lubią, jak się na nie krzyczy. Ale najważniejsze to lubić zwierzaka i się go nie bać. Te konie czują, że je bardzo lubisz, dlatego są miłe dla ciebie - Patrzył jak Jenn idzie do kolejnego pegaza, żeby się nim zająć. Ten też świetnie na nią reagował, chociaż w zasadzie nie reagował, ale to był bardzo dobry objaw. Nie był pewny co do warkoczyka na końskim ogonie, ale to był jego własny gust. - Jeśli konikowi się spodoba, to niezły pomysł. Tylko, czy będzie mu wygodnie? - Musiał przyznać, że efekt jej operacji na końskim ogonie był całkiem fajny. Kończył właśnie przegląd kopyt swojego, tak jak robiła to Jenna, kiedy wyleciała jej marchewka. Jego koń też powinien dostać nagrodę, więc postawił kopyto na ziemi i ruszył w stronę marchewki. Pech chciał, że podejrzliwy ogier miał ten sam pomysł i też ruszył w jej stronę. Kiedy Chris schylił się po warzywo, poczuł na karku gorący oddech konia. Wyprostował się szybko, za szybko i zwierze się zdenerwowało, zamachało groźnie skrzydłami i podniosło przednie kopyta. Krukon, przestraszył się nie na żarty, bo ten pokaz siły robił wrażenie. Zaczął się cofać, a kiedy ogier postawił kopyta na ziemi, także ruszył dalej, jakby chciał chłopaka przegonić. I udało mu się. Christian odwrócił się do niego plecami i ruszył biegiem w przeciwną stronę. Na wszelki wypadek obejrzał się czy koń nadal za nim jest, ale to był poważny błąd, bo chłopiec stracił równowagę, potykając się na kępie trawy. Szybko przeszedł do przewrotu przez bark, ale był w złej pozycji wyjściowej, a mundurek szkolny to nie dres, więc lądowanie zakończyło się uderzeniem kolanem o ziemie. Bolało i to bardzo. Obejrzał szybko obrażenia, ale poza zdartą skórą i stłuczeniem nic mu chyba nie było, mógł zginać nogę, a to najważniejsze. Mundurek oczywiście był ubrudzony trawą i lekko rozdarty. Patrzył z wyrzutem na ogiera, który w międzyczasie zaprzestał pościgu i w spokoju zajął się porzuconą marchewką.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna była bardzo zadowolona z tych zajęć. No i TO było coś wartego uwagi, nie jakieś kiszenie ogórków. W każdym mugolskim sklepie można kupić kiszone ogórki, a na pegazie nawet nie każdy czarodziej lata! Krukonkę cieszyła każda sekunda, którą spędzała w towarzystwie tych majestatycznych stworzeń. Czesała właśnie jakąś źrebną klacz, kiedy kątem oka zobaczyła, jak nad Christianem pochyla sie jakiś ogier i... - Och, Chris! Krukonka zasłoniła dłonią usta, zastygając z przerażenia na odgrywającą się scenę. Christian uciekał, na szczęście, ale całość wyglądała bardzo groźnie. Szybkim marszem, ale nie biegiem, żeby nie płoszyć koni, Jenna podeszła do barierki i przelazła przez nią do kuzyna. - Chris, przepraszam! Wszystko przez tę marchewkę! Stało Ci się coś? Czy to krew?! Była lekko spanikowana, mimo że to było tylko stłuczenie. - Ja Cię zaprowadzę do Skrzydła Szpitalnego! Możesz w ogóle chodzić? Dasz radę się podnieść? Starała się pomóc mu najlepiej jak potrafiła.
Krukon czuł się jak ofiara losu, bo przewrócił się jak oferma. Ale troska kuzynki była bardzo miła. To, że starała się mu pomóc, też było bardzo miłe. A to powodowało, że jego zranione ego, przestało mu doskwierać. Serce nadal mu waliło po ucieczce, ale starał się nad nim zapanować. - Nic mi nie jest, tylko się potłukłem. Gorzej z mundurkiem, ale reparo chyba wystarczy na tę dziurę. - Starał się brzmieć wesoło, chociaż nie było to łatwe, bo kolano bolało. Ale nie chciał, żeby Jenna martwiła się bardziej. Zebrał się w sobie i wstał, żeby jej pokazać, że to nic groźnego. Pierwsze postawienie stopy wypadło dość chwiejnie, oparł się nawet na ramieniu Jenn, ale po chwili, kiedy rozruszał stłuczony staw, poszło dużo lepiej. Otarcie właściwie nie krwawiło. Będzie trochę utykał, ale rzeczywiście nic groźnego się nie stało. Patrzył na przyjaciółkę z wdzięcznością i uśmiechem. - Nie przejmuj się, to nie twoja wina, że ten koń też miał ochotę na marchewkę. Następnym razem spróbuje się z nim zaprzyjaźnić. Bo na pewno nie jest zły, tylko się wystarczył, bo za szybko się podniosłem. - w jego zwierzolubnym serduszku nie mogła postać myśl, że ów ogier mógł być po prostu wredny.
//ZT x2
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie była jakąś szczególną koniarą. Być może ze względu na to, że na świecie było tyle różnych fantastycznych stworzeń, że trudno było skupić się na jednym konkretnym gatunku czy grupie zwierząt. Chociaż to fakt, że Huang posiadała wiele licznych książek traktujących o pegazach, bo w końcu kto nie chciałby posiadać własnego za dzieciaka? Postanowiła odświeżyć sobie posiadaną wiedzę. Po raz kolejny siadła do jakiejś specjalistycznej książki, która miała jej pomóc w zapoznaniu się ze zwyczajami pegazów oraz tym jak powinno się do nich podchodzić. Przeglądała zatem zawartość książki, skupiając się przede wszystkim na interesujących ją kwestiach. Musiała jeszcze poczytać nieco na temat tego jakie były ich ulubione przysmaki, bo wiadomo, że przez żołądek do serca. I ta technika działała nie tylko na ludzi, ale i magiczne stworzenia, które dzięki nim było nieco łatwiej oswoić. Musiała się zatem zaopatrzyć w kilka świeżych warzyw, bo o nie było naprawdę łatwo i zobaczyć jak to wszystko jej się uda. Miała ułożony już w głowie cały plan. Wiedziała, że powinna zachować spokój, zbliżać się ostrożnie do latających wierzchowców i nie zachodzić ich zwłaszcza od tyłu, aby nie ryzykować bycia kopniętą potężną końską nogą zakończoną kopytem. Aż tak głupia nie była, by ryzykować w ten sposób. Mając już za sobą naprawdę uważne przeczytanie najważniejszych informacji na temat obcowania z pegazami, gotowa była do tego, aby zacząć swoje podejście praktyczne. W głowie powtarzała sobie wszelkie najważniejsze informacje, kierując się ku polanie pegazów położonej przy Zakazanym Lesie. Na spokojnie, ostrożnie, powolne i lekkie kroki, zaproponować marchew i te sprawy. Czy było jeszcze coś o czym powinna pamiętać? Już z daleka dostrzegła pasące się na połaciach trawy magiczne konie, do których zbliżyła się niespiesznym krokiem, wyciągając przed siebie dłoń, w której spoczywał kawałek wcześniej podprowadzonej ze szkolnej kuchni marchewki. Może i pegaz z początku nie był nastawiony zbyt ufnie, ale zwietrzył dosyć szybko smaczny kąsek i zbliżył się na tyle, by porwać z jej ręki smakołyk. Huang uśmiechnęła się do siebie, a następnie wolną dłonią zaczęła gładzić pysk magicznego konia. Przez jakiś czas jeszcze starała się zdobyć przychylność wierzchowca, który był niezwykle łasy na różnego rodzaju przysmaki w postaci kawałków warzyw i owoców. Dopiero po nawiązaniu pewnej więzi z pegazem, Mulan odważyłą się na to, by przejść do jego boku i oprzeć o jego grzbiet. Wykonała głęboki wdech, a następnie wydech nim odepchnęła się od ziemi, aby wdrapać się na pegaza i usadowić się na nim wygodnie. Poklepała jeszcze swojego nowego przyjaciela po szyi, chcąc sprawdzić czy poradzi sobie z drobną przejażdżką, gdy nagle pegaz dostrzegł jakiś cień poruszający się na skraju lasu, między drzewami. Huang nie była przygotowana na to, że jej wierzchowiec nagle stanie dęba, rżąc donośnie i rwąc się do ucieczki. Nic zatem dziwnego, że spadła spektakularnie z grzbietu pegaza, obijając sobie przy tym dość konkretnie kość ogonową. I tyle było z jej patatajania. Dobrze, że nie zdążyli się wznieść w powietrze, bo wtedy byłoby naprawdę kiepsko.
z|t
+
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Powoli, ostrożnie, stawiając każdy możliwy krok z rozwagą, gdy wilgotna od mżawki trawa zdawała się być bardziej śliska niż kiedykolwiek, a promienie słońca oświetlały moją widocznie bladą skórę z elementami srebrnej zbroi, z którą tak łatwo się nie ukryję. Życie przejawia sporo rzeczy, nad jakimi to, jako gatunek ludzki, nie jesteśmy w stanie zapanować w pełnej krasie. Nie posiadamy kontroli absolutnej, a w otaczającym nas świecie jesteśmy tylko kolejnym istnieniem, które może zostać zapamiętane tylko w zależności od tego, co uda nam się osiągnąć. Czego dowieść, komu pomóc, jak czystą krew posiadać - niespecjalnie mnie to interesowało - miałem koniec końców inne poczucie własnej wartości. Stojąc na uboczu, niespecjalnie chwaliłem się moimi aktywnościami, które miały na celu nie tylko mnie uspokoić, ale także przynieść ukojenie zwierzętom wymagającym nieco więcej opieki - koniec końców konie wymagają jej każdego dnia, o czym doskonale wiedziałem. Szczotkowanie, zadbanie o świeżość stajni, jak również zapewnienie świeżego pokarmu - kopytne posiadają niesamowicie czuły węch - znajdowało się w obowiązkach osób, które podejmowały się opieki nad pegazami. To, że mój ród stanowił przede wszystkim wyjątkowość poprzez tresurę ptaków do zdobywania poszczególnych składników, nie oznaczało, że nie przyswoiłem innej, równie ważnej wiedzy. To nie przez przynależność do rodu Keatonów udało mi się zdobyć doświadczenie względem oswajania dosłownie każdej magicznej (bądź też i nie) istoty, a właśnie przede wszystkim poprzez starania mojego ojca, który poświęcił mi w najmłodszych latach posiadanego życia sporo czasu, bym odciął się od schematów, jakie to próbowała wbić mi do głowy moja matka. Z każdym dotykiem krótkiej sierści jednego z Aeotanów, którego para buchała z nozdrzy z każdym możliwym wdechem i wydechem, rozumiałem bardziej zachowanie towarzysza mojej obecności w tym miejscu. Uspokajałem jednocześnie zszarpane nerwy, nie okazując w żaden sposób zestresowania lub zdenerwowania, tudzież wycofanej postawy. Wręcz przeciwnie - pozostawałem bardziej śmiały, by zwierzę nie wyczuło strachu bądź stresu, który mógł się pojawić pod kopułą mojej czaszki. To my stawiamy sobie ograniczenia i zdawałem sobie o tym sprawę z każdym dniem, z każdym złym samopoczuciem bądź bólem głowy. Równie dobrze mógłbym przeleżeć większość czasu w łóżku, ale nie potrafiłem. Naturalny dryg do pracy i znajdowania się w towarzystwie istot powodowały, że nie potrafiłem powrócić do rodzinnego domu bądź dormitorium, a zamiast tego szukałem sobie zajęcia. Tego dnia postanowiłem, że spróbuję, jak kiedyś miałem okazję, jazdy na magicznym stworzeniu bez korzystania z uprzęży bądź siodła. Dłonią lekko przejechałem po długiej grzywie, by następnie wydać polecenie, dzięki któremu wejście na wierzchowca nie stanowiło dla mnie specjalnie sporego problemu. Też, przejawiałem nieco wysoki wzrost, w związku z czym przełożenie nogi nad grzbietem pozwoliło by na zachowanie równowagi i stabilności, gdy wraz z moim nowym przyjacielem zacząłem stawiać pierwsze, kopytne kroki na błoniach, pozwalając sobie na krótką przejażdżkę - zauważając tym samym pewną osobę, która jawiła się nieopodal, a którą to ewidentnie kojarzyłem z lekcji ONMS, choć nie miałem odwagi, by podejść, skupiając własne myśli przede wszystkim na jeździe konno. I na tym, by odłamki srebra, kiedy to okazało się, że dostałem dość niemiły prezent podczas pobytu w posiadłości von Hoffensteina, jakoś nie odstraszyły konia.
Uwielbiam magiczne zwierzęta. Muszę jednak przyznać, że znacznie lepiej czułam się w towarzystwie tych mniejszych, którymi muszę się opiekować. Pegazy i inne magiczne latające stworzenia były dla mnie zazwyczaj zbyt duże. Dlatego przybywałam na polanę głównie po to by n nie popatrzeć. I od czasu do czasu próbować pogłaskać któregoś z nich. Nigdy nie planowałam wsiadać im na grzbiet. W mojej wyobraźni pozostawiam obrazy w których wsiadam na jednego z nich i unoszę się w pod niebo, a potem ląduje w rodzinnej wsi gdzie moi rodzice podziwiają mnie, witając gromkimi oklaskami. Niestety musi to pozostać w mojej głowie, bo nie mogłam robić nic takiego. Ani dziś i prawdopodobnie nigdy. Ale nie przeszkadza mi to w podziwianiu ich od czasu do czasu. Szczególnie kiedy powinnam iść zajmować się takimi rzeczami jak praca domowa czy zajęcia niezwiązane z gotowaniem albo zwierzątkami. Opatulam się swoją wielką, czerwoną kurtką już zimową. Zamiast czapki mam chustkę przewiązaną na głowie w stylu pin up. Pasuje do mojej czerwonej szminki, która zwykle używam. Nie odciąga ona uwagi od moich zębów, ale już od jakiegoś czasu postanowiłam się tym nie przejmować. Jak zwykle zajęłam dalekie miejsce od pegazów, uznaję że zbiorę się w sobie za jakiś czas, może dziś tylko pogłaszczę, albo tylko pomacham z daleka, a potem pójdę. Ale ku mojemu zdumieniu - nie byłam sama na polance. Widzę na nie chłopca, który nie tylko zajmuje się magicznymi konikami, ale właśnie na jednego z nich wsiada. Zafascynowana aż sama idę jego kierunku, nie mogąc się powstrzymać od westchnień zachwytu na ten widok (faktu, że ktoś jeździ na pegazie, jeszcze nie na samego jeźdźca). Macham do niego lekko z daleka jakby był moim ziomkiem i z wyczuciem próbuję podejść do niego, modląc się bym nie zrobiła nic nieostrożnego. - Hej! Jestem Mer, pamiętasz? Jak... ci się jeździ? Jak na niego wsiadłeś? - pytam odrobinę podniesionym głosem by mnie usłyszał. Może nie jest to za mądre pytanie. Udaje mi się dopiero po zagadaniu zorientować się, że jest to uczeń odrobinę zadufany w sobie z roku wyżej, z którym co jakiś czas byłam w grupie lub rywalizowałam na ONMS. Jest z dobrej rodziny, mocno magicznej i do tego jest bardzo przystojny. Kompletnie nie jest osobą która bym zagadała znienacka gdyby nie okoliczności.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Dla mnie wielkość nie miała znaczenia, gdy naturalnym stało się dla mnie odczytywanie wszelkich ruchów. Przymrużenia drapieżnych ślepi, uważne odwracanie głowy, spokojne dychanie i wprowadzanie w obieg krwi odpowiedniej ilości tlenu sprawiało, że czułem się nieco lepiej - znajdowałem towarzystwo w magicznych stworzeniach niezależnie od tego, co tak naprawdę przejawiały. Moją miłością nie były zatem tylko ptaki, ale także inne, równie intrygujące stworzenia. Nie zmienia to faktu, że ostatnio nieco bardziej odwiedzałem rodzinną hodowlę, by pomóc w obserwacji feniksów i procesów zachodzących podczas spalania, co powodowało, że zdobywałem naprawdę ogrom potrzebnego doświadczenia, z którego to zamierzam skorzystać. Tym razem skupiłem się przede wszystkim na Aoetanie, którego kasztanowa maść przebijała się przez otoczenie, nadając mu nieco bardziej "niemagicznego" wyglądu. Pomijając ogromne, pierzaste skrzydła barwy białej, ujeżdżanie go nie sprawiało mi żadnego większego problemu. Owszem, na początku nieco pozostawało to trudne, wszak kierowanie tego typu stworzeniem bez odpowiednich narzędzi zawsze stanowi wyzwanie, aczkolwiek dawałem sobie z tym całkiem nieźle rady. Rozpoznawałem rżenie, dźwięki niezadowolenia bądź to, kiedy prosty bieg zamierzał przemienić się w galop, na co nie zamierzałem tak łatwo pozwolić - rozpędzenie się wierzchowca zapewne nie skończyłoby się dla mnie specjalnie pozytywnymi wspomnieniami. Nawet jeżeli posiadałem na swoim ciele parę fragmentów zbroi, którą udało mi się nieźle spieniężyć. Ograniczała mi nieco ruchy, zapewniając tym samym pewną ochronę, ale prędzej czułbym się lepiej bez niej. Nie wiedziałem też o tym, że Merereid ma w zwyczaju przychodzić tutaj, by poobserwować skrzydlate konie, które pasą się swobodnie na polanie, korzystając z tutejszego pokarmu i paszy. Ledwo co byłem w stanie przywołać sobie pod kopułą czaszki jej imię, w związku z czym uderzenie się w czoło zapewne byłoby dobrą nagrodą. Zapamiętałem ją przede wszystkim przez zainteresowanie dziedziną opieki nad magicznymi stworzeniami, jak również przez sam wygląd - znajdujące się z przodu królicze zęby ewidentnie dodawały jej uroku. Obecność innych zawsze mnie stresowała i nieco się spinałem, wiedząc, że przy niefortunnym przebiegu zdarzeń mogę stanowić dla nich niebezpieczeństwo. Zawsze się wycofywałem z rozmów, z relacji i przede wszystkim z kontaktów międzyludzkich, co mogło wskazywać na to, iż stawiam sobie indywidualność na pierwszym miejscu, ale tak naprawdę stawiałem na pierwszym miejscu bezpieczeństwo. Zatrzymałem się zatem niezwykle ostrożnie na stworzeniu, nadal na nim jednak siedząc. Utrzymanie równowagi wymagało odpowiedniej koordynacji mięśni, a gdy mi się to udawało znacznie wcześniej, mogłem nieco bardziej czuć się pewny, ale nie pod względem rozmowy. Z czasem żałowałem, że klątwy nie utrzymały się na dłuższą chwilę, bo znalazłbym wymówkę wobec tego, że rozmowa mnie nie przekonuje; przegryzanie się w język było bolesne, a uczucie metalicznego posmaku krwi skutecznie odbierało mi chęci do dalszej konwersacji. Tym razem nie miałem możliwości, by się nieświadomie gryźć. - ...Tak, tak, pamiętam. - rzuciłem maksymalnie spięty i skrępowany otwartością, mając ochotę nieco się wycofać. Pod kopułą czaszki jawiło się to, że wystarczy chwila nieuwagi, by stało się nieszczęście, co odbierało mi możliwość nawiązywania relacji w ten odpowiedni, prawidłowy sposób. Zazwyczaj potrzebowałem odpowiedniego pchnięcia i poczucia tego, że sytuacja znajduje się pod moją kontrolą. Zresztą, koń to wyczuł, wierzgając się nieco niespokojnie, na co uspokoiłem go cichym szeptem, nie chcąc, by inne rzeczy równie dobrze się rozsypały w drobny mak. Postanowiłem z niego zsiąść, dając mu swobodę ruchów, a zrobiłem to dość zgrabnie i zwinnie - nawet jeżeli zbroja, jej fragmenty, nieco mi to utrudniały, odbierając tę pełną zdolność manewrowania kończynami. - Trochę... trochę ciężko. Ogólnie bez siodła i uprzęży utrzymanie równowagi jest trudne, ale stanowi także pewne doświadczenie. - kompletnie nie wiedziałem, jak pociągnąć tę rozmowę, panikując wewnątrz, co powinienem zrobić. Co normalni ludzie robią w takiej sytuacji? Nie miałem bladego pojęcia, rozumiejąc, dlaczego odczytywanie mowy ciała zwierząt było łatwiejsze - po prostu nie widziałem w sobie odpowiedniego towarzysza, nawet jeżeli dwa lata temu sytuacja pozostawała kompletnie odmienna i odnajdowałem się w tym jak ryba w wodzie. A na pewno znacznie lepiej. - Ogólnie z moim wzrostem jest nieco łatwiej... to są wytresowane konie. I przez to wsiąść na nie jest o niebo lepiej. - odpowiedziałem na pytanie, które ta zadała, zakładając ręce na piersi, co stanowiło, że wcale nie czułem się komfortowo w obecności drugiego człowieka. Nie chciałem też, by odebrała to za przejaw niechęci, a prędzej pozostawałem wycofany. W głowie zaświtało mi pytanie, które zapewne pozwoliłoby na poprowadzenie tej dyskusji w bardziej logiczny sposób, co postanowiłem z siebie wydobyć, zerkając nie w oczy Gryfonki, a gdzieś na bok, nie czując się komfortowo wobec czegokolwiek, wobec kogokolwiek. - Jeździłaś kiedykolwiek? - wskazałem podbródkiem, mając nadzieję, że odbiłem sprawnie piłeczkę, choć utrzymywałem widoczny dystans. Chyba zbyt długo nie rozmawiałem z ludźmi w moim wieku, zajmując się przede wszystkim obowiązkami w pracy, gdzie porzucałem własne jestestwo na rzecz wykonywania zawodu. Przyjąć zamówienie jest łatwo, dogadać z klientem jeszcze łatwiej, a skupić się na sobie i przedstawieniu się z najlepszej strony - już niespecjalnie. Dopuszczanie innych do życia powiązanego ze mną samym zawsze mnie przerażało.
Szczerze mówiąc Aeotany znacznie bardziej lubiłam niż piękne pegazy. Miałam wrażenie, że pomimo swojej wyjątkowości mogą się czuć znacznie gorzej jako kasztanowe konie ze skrzydłami, przy swoich bardziej spektakularnych krewniakach. Dlatego też zawsze na nie starałam się zwracać większa uwagę, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla pegazów. Oczywiście, że nie wiedział. Może moi znajomi z Gryffindoru co niektórzy pamiętali o tym, ale to była zazwyczaj moja osobista przyjemność, na którą nie wyciągałam nikogo. Nie spodziewałam, że Keaton będzie mnie pamiętał. Albo w zasadzie z czegokolwiek kojarzył. Chociaż mogłam się domyślić, że moje zęby przykuwały uwagę zazwyczaj w niepożądany i dość kpiący sposób. Z pewnością stwierdzenie, że mogły "dodawać mi uroku" było dla mnie bardzo odległe. Zaakceptowałam swój wygląd, chociaż nigdy do końca nie wybaczę moim zębom tego że nie chciały ulec magicznej poprawie, którą próbowałam samodzielnie przeprowadzić. Moim empatycznym okiem widzę, że chłopak nie jest w swoim żywiole rozmawiając ze mną. Zazwyczaj bym nawet nie myślała o podchodzeniu, ale zbyt mnie zainteresowało to co robi. Uśmiecham się uprzejmie kiedy ten odpowiada mi ze średnim entuzjazmem. Składam to na karb dwóch rzeczy - po pierwsze dość oczywiste, przerwałam mu w jeździe na pegazie, do tego na pewno było potrzebne skupienie; po drugie - chyba chłopak był zwyczajnie dość spięty i sztywny, może odrobinę zadzierający głowę, albo uważający się za kogoś lepszego (pewnie całkiem słusznie). Mimo wszystko zsiadł z pegaza by porozmawiać ze mną, a mógł pogalopować gdzieś jak najdalej ignorując całkowicie moją osobę. Uznaję to na zachętę do rozmowy. Kiwam skwapliwie głową jakbym doskonale widziała jak to jest jeździć na oklep (nie miałam pojęcia oczywiście) i robię kilka spokojnych kroków w kierunku pegaza stojącego obok chłopaka, ufnie wyciągając drobną dłoń ku rumakowi. Zanim jednak silę się na spokój ducha i pogłaskanie Aeotana komentarz chłopaka mnie niesamowicie rozbawia, aż zatrząsałam ramionami. - Twierdzisz, że ponieważ mam wzrost przeciętnego topka będzie mi trudno jeździć na pegazach? - pytam z udawanym oskarżeniem w głosie i chichoczę pod nosem. - Prawda. Chciałam być wielką klaczą, pozostanę niewielką przepiórką- rzucam sobie jakimś cytatem, które tak skrzętnie kolekcjonuje i co lepsze zapamiętuję wieczorami. - A no wiesz, raz czy dwa. Na zajęciach jakichś normalnych czy kółkowych. Tak panikowałam, że niewiele pamiętam - mówię z westchnieniem i uśmiecham się ciepło do zdystansowanego chłopaka. - Mogę? - pytam jeszcze i stawiam dwa kroki w kierunku pegaza. Zwierzęta mi raczej ufały, to ja nie mogłam czasem się przemóc w bardziej spektakularnych próbach ujarzmienia ich jak na przykład przejażdżka.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zawsze patrzyłem na zwierzęta nie poprzez ich wygląd, a prędzej poprzez ich cechy charakteru. Z rumakiem, na którym to poruszałem się stosunkowo niedawno, bo dosłownie kilkanaście sekund temu, lubiłem się przede wszystkim przez wgląd na łatwość w oswojeniu oraz jeździe. Owszem, inne również pozostawały niesamowite, aczkolwiek nie wszystkim jestem w stanie poświęcić podobną ilość czasu. Dlatego jednego dnia interesowałem się sporych rozmiarów Abraksanami, by innego przejąć pałeczkę i zająć się Granianami, które przejawiały cechy typowo płochliwe. Jednak nie z uporem, a z wyrozumiałością i odpowiednim podejściem, gdy moja dłoń sięgała ogromnej czaszy, oswojenie ich przychodziło mi z małymi problemami, praktycznie niezauważalnymi. Gorzej szło mi ewidentnie w relacjach międzyludzkich, kiedy to nieco się wycofałem, nie zamierzając doprowadzić do sytuacji, gdybym to jednak ja stał się większym zagrożeniem niż przypadkowo przestraszony rumak. Moja pamięć do imion czasami zawodzi i wcale się z tym nie kryję. Jako obserwator, który jednak skupia się tylko i wyłącznie na znajdowaniu na uboczu, niespecjalnie wychodziłem z inicjatywą. Prędzej przyglądałem się temu, jak inni korzystają z życia, powracając do swoich normalnych, przyziemnych aktywności. Merereid zapamiętałem jako tę z Gryffindoru, co zapewne oznaczało, że reprezentuje cechy charakterystyczne dla samego Godryka, aczkolwiek nie zawsze była to zasada i reguła. Z wiekiem i z kolejnymi latami charakter ulega zmianom, więc początkowe przydzielenie przez Tiarę danej osoby do konkretnego domu wcale nie oznaczało, że później będzie dokładnie taka sama. To nie tak, że nie lubię ludzi - po prostu wolę się nie rzucać w oczy. Na jej słowa, które nagle i niespodziewanie zdały mi sprawę, co powiedziałem, trochę się przeraziłem. Nie chciałem, by tak to brzmiało, w związku z czym ledwo co się powstrzymałem przed zaciśnięciem warg w wąską linię. Tew ewidentnie była bardziej otwarta i radosna niż ja, co mogło mnie nieco zachęcić, ale również i onieśmielić. W tej sytuacji powiedziałbym, że na obecną chwilę mam do czynienia z tą drugą czynnością. - N-nie, nie to miałem na myśli. - jęknąłem się na pierwszym słowie, przyglądając jasnoniebieskimi tęczówkami na krótki moment na jej twarz. Nie wyglądała na złą z tego powodu, co nie zmienia faktu, że naprawdę była niska. A przynajmniej zauważałem tę różnicę, kiedy się tak bardziej przyglądałem jej ubiorowi, puchowej kurtce i czerwonej szmince na ustach. - Myślę... myślę, że bycie przepiórką wcale nie jest niczym złym. Poza tym, zawsze można być z charakteru pegazem, prawda? - na Merlina, co ja paplam. Czuję się tak, jakbym nie wiedział, co mówić, w związku z czym paplam cokolwiek, co mi się nasuwa na myśl. Problem jest taki, że przepiórkę łatwo jest upolować i niestety - niezależnie od tego, ile by myślała o byciu pegazem, tak mogła łatwo stracić własne życie. Znajdujący się obok mnie Aeotan zarżnął cicho. - Panikowałaś...? - nieco podniosłem brwi, by następnie dotknąć sierści zwierzęcia, przejeżdżając palcami ostrożnie po jego szyi. W oczach rumaka byłem w stanie odnaleźć większy spokój, którego obecnie mi było trzeba. Nie byłem jednocześnie kimś, kto ze względu na pochodzenie szufladkuje ludzi, choć mogło się tak wydawać na samym początku. - Konie są dość... specyficzne. - kiedy nie musiałem patrzeć bezpośrednio na nią, trochę łatwiej mi szło wysławianie się. - Wyczuwają emocje jeźdźca i je przejmują. Jeżeli się boisz, to one też się boją. Mają też swoje dni, kiedy nie posiadają nastroju do wykonywania poleceń... - uspokoiłem się nieco, a i skrzydlaty kopytny również się tego podjął, łagodniejąc pod względem kolejnych wdechów i wydechów. - Dlatego najlepiej jest z nimi pracować wtedy, gdy nie są przepracowane przez inne grupy uczniów. W wolnym czasie i wolnej chwili, nie na lekcjach. - nieco się na ten temat rozgadałem, bo kiedy myśli schodziły nie na to, jak się prezentuję, a na to, jak mogę się odstresować, to właśnie rozmawianie o zwierzętach umożliwiało mi odnalezienie wewnętrznego spokoju. Pozostawało mieć nadzieję, że Tew nie będzie mi miała tego za złe. - T-tak, tak, śmiało. - odsunąłem się, kiedy przywołałem siebie do porządku. Nawiązywanie nowych znajomości zawsze stanowiło dla mnie mur niezwykle trudny do przeskoczenia. - Jest stosunkowo młody i krnąbrny, ma zaledwie kilka lat. - powiedziałem, czekając na to, jak będzie wyglądała pierwsza interakcja dziewczyny z wierzchowcem.
Mechanika:
Merereid, rzuć sobie kostką k6, by dowiedzieć się, jak poszło Ci podejście do rumaka i jak zareagował. Ogólnie to są luźne scenariusze i możesz je modyfikować do własnych potrzeb.
Za każde 10pkt z ONMS przysługuje Ci jeden przerzut.
1, 2 - koń poczuł do Ciebie niesamowitą więź, z łatwością przyjmując dotyk Twoich rąk i próbę ujarzmienia. Najwidoczniej jest to na plus, bo nie musisz się martwić o to, że ten Cię nie polubi z niewiadomego dla Ciebie powodu! Śmiało możesz próbować na niego wsiąść.
3, 4 - początkowo koń nieco postanawia się wycofać, a po chwili podchodzi do Ciebie niezwykle ostrożnie, dokładnie obwąchując dłoń. Ostatecznie traktuje ją wilgotnym powietrzem z nozdrzy i odrobiną śliny, pozostawiając Ci taki uprzejmy, miły upominek. Najwidoczniej próba jazdy nie będzie niczym złym.
5, 6 - starasz się ujarzmić Aeotana i na początku idzie Ci całkiem nieźle, ale coś mu w Tobie nie przypasowało, więc musisz go przekonać jakąś drobną przekąską. Może uda Ci się znaleźć jakieś warzywo bądź masz ze sobą kostki cukru? Podając mu tego typu rzeczy z łatwością kupujesz jego przyjaźń i możliwość przejażdżki.
Tematem przewodnim moich rozmów było ostatnie porównanie wyglądu do charakteru i wszyscy jak mogli wypierali się pierwszym ludzkim odruchom jakim była pobieżna ocena pierwszego rzutu oka. W każdym razie - ja bardzo ufałam temu co widzę. Miałam wrażenie, że zachowanie, wygląd, kwestia ubioru, a w przypadku zwierząt zwyczajne odruchy - mówiły mi najwięcej o drugim stworzeniu. Osobiście nie miałam problemów ani w kwestiach zwierząt ani ludzi. Jak już to inni mogli mnie uznać za zbyt dziwnego osobnika by się zadawać, czym z biegiem czasu przestałam się przesadnie przejmować. Ze zdumieniem stwierdzam, że moja żartobliwa wypowiedź wywołuje lekkie speszenie chłopaka. Początkowa konsternacja taką obserwacją przeradza się w rozbawienie; dodatkowy komentarz w którym próbował dość miernie zamknąć wszystko w konkluzję, zakrawając przy tym o cytat, sprawia że jestem już zwyczajnie rozczulona jego podejściem. Może wcale nie jest bucem za jakiego go odrobinę zakładam ze względu na pochodzenie? Na pierwszy rzut oka szybko oceniam, chociaż nawet wtedy jestem tak samo uprzejma. Macham ręką prędko by się nie przejmował już moim wzrostem. - Mi nie przeszkadza, że jestem niska. Inaczej moje zęby byłyby pewnie jeszcze większe i już nigdy nie mogłabym nikogo pocałować nie odgryzając drugiej osobie języka - oznajamiam radośnie bardzo nieprawdziwą opowiastkę, chociaż wcale nie wydawałam się jej zaprzeczać. Na dodatek na tym nie kończę teraz roważając poważnie swojego inner-pegaza. - Chociaż nie sądzę, że jestem czymkolwiek co lata czy to przepiórką czy pegazem. A kim ty jesteś w środku? Jakim zwierzęciem - pytam i dotykam lekko swojej piersi. - Jakiego masz patronusa - dodaję jakby to nie było do końca jasne. Kiwam głową na jego pytanie czy panikowałam, a do tego przekornie wzruszam ramionami. - Byłam zbyt podekscytowana. Niewiele czasu na przygotowanie. O mało nie posikałam się z ekscytacji i strachu. Ale nie przejmuj się dziś jest inaczej. Wystarczająco się na nie napatrzyłam - mówię z determinacją i podchodzę do Aeotana. Trochę słucham co mówi do mnie Krukon, większość co nieco wiedziałam, ale praktyka nie wychodziła mi często w praktyce. Równocześnie wyciągam znowu pewnie dłoń i muskam sierść zwierzęcia, aż w końcu pegaz przyjmuje moją obecność bardzo pozytywnie. Wręcz sam przystępuje do mnie kilka kroków. Rozpromieniona zerkam na swojego nowego kompana (Hawka, nie pegaza). Orientuję się też w jednej innej kłopotliwej kwestii. - Nie wejdę na niego - zauważam cicho, jakbym nie chciała żeby usłyszał to zwierzak. Nie miałam jednak na myśli stresu. - Nie jestem dobrym jeźdźcem i nawet nie mam jak spróbować - mówię dalej lekkim szeptem, całkowicie bez potrzeby i głaszczę przyjemne futerko stworzenia. Chyba musiałabym dosłownie wskoczyć na niego, albo podfrunąć na miotle, żeby od tak na niego wsiąść. Byłam za niska.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Naturalnym jest, że człowiek, spoglądając w kierunku drugiej osoby, wyrabia sobie tą pierwszą, poniekąd najważniejszą opinię. Całokształt zostaje poddany ocenie, jedna osoba widzi drugą - i jest to zazwyczaj coś złudnego. Bo to, co najważniejsze, nie znajduje się na zewnątrz, a właśnie w środku. Myśli mogą próbować wykraczać poza utarty schemat, ale to, jaką osobą jest ktoś inny, definiuje przede wszystkim nie wygląd, a podejście. Cechy charakteru, które nie są przykrywką, a czymś, co można dotknąć, poczuć, znaleźć się ku temu bliżej, jednocześnie zaznając pewnego, ludzkiego spokoju. Ludzie są skomplikowani i wcale temu nie zaprzeczam, a prędzej akceptuję, mimo pytań rodzących się pod kopułą czaszki. Z łatwością się peszę, z łatwością wykazuję cechy, które wskazują na to, iż relacje międzyludzkie nie są moją mocną stroną. Jakoby nie doznały doświadczenia przez znacznie długi okres czasu, lecz staram się na to nie zwracać uwagi. Taki po prostu jestem, a to, że pochodzę z prawie czystokrwistej rodziny, nie oznacza, że przejawiam te same cechy, co moja matka. Być może przez gałąź jej rodziny taka opinia chodzi, aczkolwiek ja wiem swoje i nie zamierzam się poddawać temu, co mówi społeczeństwo. - T-to dobrze. Niski wzrost też ma... swoje plusy. - mówię, wyobrażając sobie po wypowiedzi Mererid jej sylwetkę, jej twarz i to, jak zęby stają się dłuższe przez ten fakt. Każda istota ma w sobie swój własny urok i ta pewność siebie u Gryfonki powoduje, że zauważam w sobie coś, co winienem był zmienić. Czy robię to? Niespecjalnie; temat wcale nie jest taki prosty, jak mogłoby się z początku wydawać. - Nic nie stoi na p-przeszkodzie, by to poznać, prawda? - wiele razy słyszałem o sztuce animagii, której w życiu nigdy nie osiągnę. Po prostu o tym wiem, a na pytanie o patronusie nieco wspominam dawne czasy, tuż przed studiami. Wtedy pierwszy raz miałem do czynienia z moim świetlistym strażnikiem, który przemianowywał się w pięknego, specyficznego jastrzębia o równie specyficznych metodach polowania. Teraz nie jestem w stanie go wyprowadzić od dłuższego czasu. Nie żeby tyczyło się to tylko tego zaklęcia. - Krogulcem zwyczajnym, czyli... ptakiem. A ty? Jakiego masz p-patronusa? Albo... jak myślisz, jakiego masz? - nie dzielę się faktem, że nie umiem go już stosować, a zamiast tego odbijam - mam nadzieję - zgrabnie piłeczkę, zastanawiając się nad tym, jakie zwierzę reprezentuje dziewczynę. Dla mnie jest ona radosna, otwarta, "swobodna", więc pod kopułą czaszki jawią mi się wizje, które nie reprezentują jej poprzez najbardziej proste gryzonie. Przechodzimy zatem do tematu pegazów - zwierzęta nie stanowią dla mnie tematu tabu, a obecność zwierzęcia dodaje nieco więcej otuchy, niż mógłbym się tego wcześniej spodziewać. Choć ciężko jest mi się poruszać przez fakt, iż pod ubraniami nadal widnieją fragmenty zbroi, które utrudniają mi nieco swobodę ruchów - nie są one tak płynne, jak chciałbym, by były. - W to nie w-wątpię, początki zawsze są... najbardziej specyficzne. - powiadam, spoglądając następnie na interakcję dziewczyny ubranej w kurtkę z pegazem, którym się dzisiaj zajmuję. Dzieląc się paroma faktami, mam nadzieję, że tym samym Mer będzie nieco łatwiej podjąć się jazdy, choć pojawia się tym samym jeden, specyficzny problem. Gdy zerkam jasnoniebieskimi tęczówkami w kierunku tego, jak ta zaczyna głaskać stworzenie, prawdopodobieństwo tego, iż uda jej się samej dosiąść wierzchowca, spada do wyjątkowo niskich wartości. Moje myśli zaczynają oscylować właśnie wokół tego tematu, a gdy Aeotan przyjmuje obecność wychowanki domu Godryka Gryffindora z pozytywnym nastawieniem, muszę coś wykombinować; jak zawsze unikam spojrzenia oczu. - T-to też zauważyłem... - kręcę trochę głową, poprawiając jasne kosmyki, co daje pełen obraz mojej bladej, specyficznej twarzy. - Czekaj, może cię... p-podsadzę? - proponuję, choć zazwyczaj trzymam się nieco z daleka z takimi rzeczami. Niemniej posiadam na tyle siły, by móc unieść dziewczynę, wszak same ptaki potrafią ważyć całkiem sporo, co przyczynia się podczas ich treningu do ćwiczenia tym samym odpowiednich partii mięśni. - A potem wsiądę za tobą, żebyś czuła się nieco p-pewniej. - nie boję się kopytnego, w związku z czym, gdy ta wyraża zgodę na taki pomysł, pomagam jej dosiąść odpowiednio wierzchowca. - Spokojnie, nie ruszaj się na chwilę... - mówię bez cienia zająknięcia się w kierunku młodego względem wieku pegaza, by następnie Tew, dzięki mojej pomocy (i własnej determinacji), mogła dosiąść konia. Zajmuje mi to nieco większą ilość czasu; nie potrafię dostosować wysokości, a srebrne fragmenty zbroi powodują, że proces ten trwa o wiele dłużej. Po chwili nam się jednak udaje, a sam muszę też się postarać, by pojawić się na drugim miejscu. Niektóre rozciągnięcia mięśni są dla mnie trudniejsze, wydarzenia z posiadłości von Hoffensteina udowadniają trudność wynikającą z bycia częściowo białym rycerzykiem. Siadam, chwytam się ostrożnie i delikatnie za grzbiet, utrzymując stosowną równowagę. Mer ma nieco łatwiej, bo może chwycić się kopytnego w lepszy, wygodniejszy dla niej sposób, a ten na szczęście nie reaguje tak, jakby zaraz miał mu trzasnąć kręgosłup. Jest dobrze. - Spokojnie. Jeżeli spanikujesz, to koń... też zacznie panikować. - powiadam, by następnie jeszcze pogłaskać Aeotana po jego kasztanowej sierści, a ten ruszył nieco do przodu, rozwijając swoje długie, piękne skrzydła. Zadanie mamy znacząco utrudnione. - Dociśnij lekko łydki do boków konia, odchyl się do tyłu, a ruszy do przodu. - proponuję, a mój ton głosu, gdy zaczynam wstępować w temat zwierząt w pełni, zmienia się na spokojny i bez ucinania. Mam nadzieję, że Mer nie zacznie panikować, bo mogłoby się zaraz okazać, że wylecimy w powietrze.
Mechanika:
Mererid, rzuć kostką k6 na to, by dowiedzieć się, jak idzie Ci ujeżdżanie pegaza. Jesteś głównym "prowadzącym".
Za każde 10pkt z ONMS możesz wykonać jeden przerzut.
k6:
1 - niezależnie od tego, czy panikujesz, czy też i nie, pegaz wzbija się w powietrze na niewielką wysokość. Niezależnie od tego, jak się oboje chwycicie, koniowi raczej nie podoba się Wasza obecność, w związku z czym zostajecie "zrzuceni" i spadacie na ziemię. Niech każdy z Was rzuci kostką na aż cztery obrażenia.
2, 3 - wierzchowiec odchyla się tak mocno do tyłu, jakby miał wymiotować od tej romantycznej sceny, że lecicie razem z niego i się nieco tłuczecie o siebie. Na pewno nie jest przyjemnie, sami zadecydujcie, kto na kim się znajduje. Niech każdy z Was rzuci kostką na dwa obrażenia.
4, 5 - Aeotan zrzuca Was nie do końca chamsko; odchyla się nieco w taki sposób, byście spadli niczym rzeczy z podniesionego na jednym końcu stołu. Lądujecie co prawda nieładnie, ale kończy się to tylko na jednym rzucie kostką na obrażenie od osoby.
6 - nie macie w ogóle szczęścia, a raczej inaczej - jedno z Was nie ma go w ogóle. Nie dość, że spadacie z konia, to ten jeszcze postanawia sprzedać Wam z kopyta prosto w głowę. O tym, kto dostanie, dowiecie się przez rzut kostką k6 - ten, kto wylosuje mniejszy wynik, ma mniej szczęścia i jednocześnie traci przytomność. W przypadku tego samego wyniku należy ponownie wykonać rzuty, a dodatkowo każdy z Was rzuca kostką na dwa obrażenia od osoby.
Obrażenia - rzut literką:
Obrażenia można dowolnie interpretować - może to być stłuczenie, złamanie itp.
A - głowa; B - twarz; C - plecy; D - dowolny bark; E - dowolny obojczyk; F - klatka piersiowa; G - ręka niemagiczna; H - ręka magiczna; I - tyłek; J - dowolna kończyna dolna;
- Nie wiem czym jest krogulec - mówię z westchnieniem, szczerze zafrasowana swoją nieznajomością zwierzaka, bo nie mogłam sobie teraz wyobrazić odpowiednio postaci patronusa Hawka. Widziałam jednak w wyobraźni pięknego, dumnego ptaka; na dodatek o dość uroczym spojrzeniu. Jeszcze bardziej się smucę, że nie mam pojęcia jaki jest mój patronus. - Nie wiem. Zawsze byłam nogą z zaklęć. Jednak jeśli to będzie jakiś... królik czy coś związanego z zębami - rzucę się z wieży Gryffindoru - oznajmiam z dramatycznym westchnięciem. Dodatkowo po raz tysięczny sobie przysięgam, że w końcu nauczę się patronusa. Po prostu zbyt dużo rzeczy mnie porywa i nie potrafię się odpowiednio skupić na takich poważnych rzeczach. A teraz szepczę do Hawka oczekując od niego właśnie takiej pomocy jaką sam proponuję. Na co uśmiecham się do niego radośnie i lekko kiwam głową. Osobiście nie jestem kompletnie skrępowana takim obrotem sytuacji. Nie obchodzi mnie, że musi mnie wziąć w pasie i podnieść niczym jakieś małe dziecko, a ja z bardzo małą gracją, dość mozolnie, wdrapuję się na skrzydlatego konia. Z wdzięcznością jednak przyjmuję fakt, że Keaton postanawia mi pomóc. A nawet siada za mną, by spróbować wraz ze mną porumakować! I chociaż całe głaskanie, uspokajanie pegazów było dla mnie powszedniością - próba jechania na nim już zdecydowanie wychodziła poza moje umiejętności. Przełykam głośno ślinę i mimowolnie cofam się lekko jakbym chciała się bardziej wbić w ramiona siedzącego za mną Krukona. - Hej. Byłoby lepiej jakbyśmy... siedzieli odwrotnie - mamroczę, bo wciskanie głowy w chude plecy blondyna wydawało się teraz złotym pomysłem. Cała jestem bardzo spięta, chociaż biorę powolne oddechy przez usta, zdecydowanie starając się bardziej uspokoić. Kiwam leciutko głową na polecenia Hawka. Niepewnie ściskam konia łydkami i zaczynamy powolną przechadzkę po polanie. Z każdym krokiem coraz bardziej się rozluźniam, robię też wyraźne, wdechy i staram się rozluźnić mięśnie. Jest coraz lepiej i gdybym tak strasznie nie skupiała się na zaczerpnięciu powietrza oraz delikatności względem pegaza - może nawet zagadałabym coś do siedzącego za mną Krukona. Nawet nadchodzi moment w którym jestem skłonna to zrobić. Powili zaczynam wierzyć w to, że nam się udaje! Właśnie truchtamy niczym zawodowi dżokeje! Rozpromieniona odwracam się do Hawka (może zbyt gwałtownie? kto wie) i jak tylko otwieram buzię Aeotan nagle staje niemalże dęba. Piszczę przerażona i natychmiast łapię się chłopaka tak jak mogę. Odrobinę nieporadnie. I nawet jeśli próbował zrobić coś, żeby mnie uchronić - to ja przyjmuję na siebie jego chude ciało. Kiedy obijam tyłek i coś jeszcze, nadal przyciskam do siebie chłopaka - jakby mogło mi to jakkolwiek pomóc. Z zamkniętymi oczami leżę na ziemi i syczę z powodu bolących tyłów. Póki co bardziej przejęta spłoszeniem konia i ewentualnymi ranami, a nie niezręczną sytuacją.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie dziwi mnie to, iż Tew nie wie, co to jest krogulec. Łatwiej jest sobie wyobrazić jastrzębia, który posiada nieco mniej ostry dziób, charakterystyczne spojrzenie i całkiem spore skrzydła, gdy je rozprostuje. Krogulec? Wydaje się brzmieć tak nietypowo, ale to też jastrząb, tylko znacznie mniejszy od innych przedstawicieli. Nie bez powodu można z nim trenować bez rękawicy, nie bojąc się o to, że przypadkowo szpony wbiją się znacznie mocniej, rozcinając tkanki w ferworze braku poniekąd świadomości. - Taki mniejszy jastrząb. D-dość... specyficzny. - przyznaję szczerze, bo wiem, że polują one na wróble, nie bez powodu zawdzięczając swoją nazwę sparrowhawk. Też, ich technika polowania różni się tym, że zbliżają się do ofiary niedostrzeżone, polegając na elemencie prowadzącym do zaskoczenia. Nie wiem, jak mam to interpretować w moim przypadku - rzadko kiedy opieram się na podstępie. - Nie... nie myślę, by tak było. W-wiesz, patronus to i tak nie wygląd, a właśnie charakter. - króliki mają to do siebie, że są rozwiązłe, posiadają ogrom potomstwa. Może też i radosne, ale gdy brakuje pożywienia, to siebie nawzajem zjadają, a nie wydawało mi się, by Mererid była do tego akurat zdolna... Chyba. Nie wiem, nie znam jej aż tak, ale mam nadzieję, że nie przejawia żadnych objawów kanibalizmu. Pomagam jej zatem wsiąść na rumaka, co może wyglądać z boku co najmniej dziwnie (w końcu podsadzam ją niczym małe dziecko), ale nie zwracam na to uwagi pod tym względem. Jakoś trzeba sobie przecież poradzić z istniejącą przeszkodą w postaci wzrostu, a nie jestem na tyle słaby, by tego nie zrobić - nawet jeżeli gdzieniegdzie pod bluzą posiadam fragmenty srebrnej zbroi. Dopóki mam pewność, że nie stanowię zagrożenia, dotyk, który inicjuję, w ogóle mi nie robi różnicy w podejmowanej czynności. Następnie wsiadam za Gryfonkę, by nieco ją wesprzeć i też - móc zareagować, gdyby sytuacja nieco się zmieniła o sto osiemdziesiąt stopni. Staram się jednocześnie rozluźnić, co w towarzystwie pegaza nieźle mi się udaje - muskanie brązowej sierści koi moje zszarpane nerwy, jakoby niosąc ze sobą cichą pieśń. Zostaję jednak przywrócony do rzeczywistości przez słowa, które ta stosuje. - Podejrzewam, że... że na pewno by było lepiej, ale nie mogłabyś kierować pegazem co n-nie? - zauważam cofnięcie się do tyłu, nie jestem ślepy, o co chodzi; siedzimy przy sobie wyjątkowo blisko, a sam nie pamiętam już, kiedy dopuszczałem do siebie na taką odległość kogokolwiek - zazwyczaj unikam towarzystwa innych. Mimo to nie reaguję tak, jakby było to nieprawidłowe, a prędzej podchodzę do tego z wewnętrznym spokojem. Przypomina mi to dawne lata, gdy byłem pewniejszy, potrafiłem wywalczyć swoje i nie bałem się dalszych konsekwencji własnych działań. Z oczywistych dla mnie względów nie chcę, bym niósł ze sobą nieszczęście, dlatego stawiam sobie zawsze barierę, której nie mogę przekroczyć - niewidoczna dla innych, odczuwalna, ze strukturą tego, o czym ja tylko wiem. Chwytam się konia bardziej, gdy ten rusza - wiatr uderza lekko w nasze policzki, utrzymujemy równowagę, ewentualnie pomagam Mer, by nie spadła z wierzchowca. Koniec końców nie mamy w ogóle siodła. Jak się okazuje, dziewczynie po chwili idzie całkiem dobrze jazda na kopytnym, magicznym stworzeniu. Jest to naprawdę miłe doświadczenie i mnie cieszy gdzieś wewnętrznie na duchu, gdy pierwsze koty za płoty zdają się funkcjonować właśnie w tym przypadku. Aeotan oddycha spokojnie, nie wierzga się, a jego mowa ciała mówi, że nie jest jakoś specjalnie zaaferowany ciut większym ciężarem na własnych plecach. Poklepuję go lekko po grzbiecie, już wiedząc, na co przeznaczę, a raczej na kogo, pozostałe kostki cukru, które zostały mi do wykorzystania - a przynajmniej do momentu, w którym to okazuje się, że rozpromieniona twarz Gryfonki to jedyne, co zapamiętuję, gdy pegaz rozprostował skrzydła, wstając na dwie tylne kończyny. Nie mam jak się chwycić - sytuacja następuje tak gwałtownie, że aż mam ochotę pomrugać parę razy oczami ze zdziwienia, gdyby nie to, że spadam razem z dziewczyną na ziemię, próbując ją odruchowo jakoś chwycić, a kończąc... no cóż, kończąc na niej; jakim cudem, nie mam pojęcia. Czuję się nagle obolały, uderzam twarzą w jej klatkę piersiową, kończynę dziwnie wyginam; dochodzi do skręcenia podczas upadku. Cicho jęczę na początku, dziwiąc się, że to wszystko jest stłumione, a gdy się otrząsam i wstaję, mój nos mnie boli do tego stopnia, że się za niego chwytam. - Na M-Merlina, Mer...? - na szczęście krew mi z nosa nie leci, jest jedynie stłuczony - możliwe, że jej atuty zaabsorbowały siłę uderzenia - na co się raduję w duchu, bo jeszcze tego brakowało, bym musiał patrzeć na swoją krew, dostać ataku paniki, a do tego modlić się, by na pewno Gryfonce nic się nie stało. Mówię coś do pegaza, daję mu jakieś polecenie, ale on tylko wierzga się widocznie, odchodząc do stadka. I całe szczęście, bo nie widzi mi się oberwać z kopyta bądź zostać staranowanym. Prawa noga mnie paskudnie boli, na co zaciskam mocniej zęby, próbując wstać. - C-chodźmy do Skrzydła... - pomagam jej wstać, kuleję porządnie, dawno nie miałem takiego urazu, a na domiar złego moje umiejętności uzdrowicielskie znajdują się na wyjątkowo kiepskim poziomie. Nie pozostaje nam nic innego, jak udać się po bardziej profesjonalną pomoc, choć na samą myśl o uzdrowicielach naprawdę chce mi się wymiotować i zaczyna mnie zamulać. I tak kończy się nasza romantyczna przejażdżka - idziemy wspólnie, by ktokolwiek się nami zajął (a przynajmniej nią), udowadniając, że zaklęcia lecznicze nie są niczym trudnym na dłuższą metę.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Polana pegazów kojarzy mi się przede wszystkim z niefortunnym wypadkiem powiązanym bezpośrednio z tym, iż postanowiłem wówczas wsiąść na pegaza wspólnie z Mererid. Ewidentnie Aetonan nie zamierzał wozić naszej dwójki, dlatego dzisiaj pojawiam się samotnie na polanie, nie decydując się na towarzystwo kogokolwiek. W samotności jest mi łatwiej przetrawić pewne myśli, a też - mam cichą nadzieję, że Eskil nie postanowi mnie śledzić aż tutaj. Zresztą, od kiedy nieco już wiem, jak się poruszać - choć ewidentnie jestem zmęczony, a moje oczy tracą na blasku każdego dnia, gdy muszę się bardziej wysilać - mogę go łatwiej unikać. Kroki ciche, snucie niczym kryminalista - do czego to doszło, nie mam bladego pojęcia. Myślę zatem tylko i wyłącznie o tym, by zaopiekować się jednym z koni, którego chcę mimo wszystko przeprosić za to, co miało miejsce - bo wiem, że wina leży także po mojej stronie. Wiem też, że ugłaskanie go nic nie wniesie, dlatego w torbie trzymam parę smakołyków, którymi, mam nadzieję, uda mi się przekupić konia i wdać się nieco w jego łaski. Przeczytałem też nieco więcej na temat mowy ciała tych zwierząt, chcąc widocznie się podszkolić - szkoda byłoby ponownie oberwać. Przemierzanie przez coraz to bardziej chłodniejące tereny pozwala mi na bezpieczne odgarnięcie niepotrzebnych myśli. Staram się zapomnieć o Irytku i o tym, co miało miejsce w schowku na miotły, dzięki któremu udało mi się zdobyć nieprzyjemnego guza na głowie i tym samym chwilowe luki w pamięci co do wydarzenia, które postanowiło mnie dotknąć. Nic dziwnego zatem, że chodzę nieco bardziej zaniepokojony niż zazwyczaj, a jasnoniebieskimi tęczówkami oglądam się za siebie, czy przypadkiem nie doszło do tego, że półwil postanowił mnie nieco pośledzić; wolałbym uniknąć nieprzyjemności wynikających z obecności chłopaka i tego, że spojrzenie w jego oczy może skutkować ponownym wykonaniem czynności, której nie chciałbym za żadne skarby świata zrobić. Pojawiam się na polanie; większość skrzydlatych koni mnie już zna i nie traktuje jako zagrożenia. Stawiam wiaderko i wymieniam wodę na czystą; różdżkę trzymam ukrytą głęboko w moim inwentarzu. Odwracam się następnie w kierunku znanego mi Aetonana, który mnie również rozpoznaje i postanawia nieco podejść, co mnie miło zaskakuje, jako że myślałem, że będzie to nieco trudniejsze. Ostrożnie wystawiam dłoń i dotykam wierzchowca po grzbiecie, lekko muskając palcami także pióra zdobiące skrzydła. Robię to ostrożnie, delikatnie, by go nie zdenerwować. - No cześć, przyjacielu. - lekko się uśmiecham pod nosem, gdy ten prycha w moim kierunku, ewidentnie domagając się jakiegoś drobnego pokarmu. Wyciągam go zatem z torby, wystawiając na dłoni, by następnie zauważyć, jak ten ciamka go z widocznym zadowoleniem. Jest to miły widok, jako że wcześniej zawaliłem pod tym względem. - Przekupię cię paroma smakołykami czy będę musiał się bardziej postarać? - pytam w jego kierunku, choć logiczne, odpowiedzi nie otrzymuję. W moich dłoniach znajduje się zgrzebło, którym zaczynam pielęgnować sierść należącą do pegaza - robię to odpowiednio ostrożnie i bez denerwowania magicznej istoty, która może być na mnie nadal zła. Trwa to swoją chwilę, jako że staram się w pełni wyczyścić wierzchowca, a gdy udaje mi się osiągnąć zamierzony, pierwszy cel, chwytam następnie za twardą szczotkę, od czasu do czasu uspokajając skrzydlatego konia. Zauważam, że na prawym boku znajdują się widoczne obtarcia, które staram się obmyć wodą, by nie doszło do zakażenia. - Nie mam doświadczenia względem leczenia, więc na razie będzie to musiało wystarczyć... Powiadomię Ajaxa o tym, żebyś się nie męczył. - mówię do siebie, częściowo do konia, wiedząc, że tym razem odpuścimy sobie jeżdżenie. Z czasem codzienna pielęgnacja zostaje zaliczona - prostym gestem i poleceniem udaje mi się wywołać rozprostowanie skrzydeł, które również bacznie oglądam, by sprawdzić, czy nie ma na nich jakichś skaz. Po chwili prowadzę delikatnie zwierzę w kierunku łąki, gdzie są inni przedstawiciele jego gatunku. Wszystko zdaje się iść w odpowiednim kierunku, no ba - nic nie zapowiada się na to, by cokolwiek poszło nieprawidłowo. Nie zapowiadało. Nie wiem w sumie czemu, ale poltergeist w ogóle nie daje mi spokoju. Nim się oglądam, a ten zaczyna wypowiadać w moim kierunku bardzo nieprzychylne i wulgarne kwestie, jako że jestem sam i nic go dosłownie nie hamuje. Jak się okazuje, jest to odpowiedni moment dla koni, by się przestraszyć; staram się uspokoić znajdującego się pod moją opieką Aetonana, aczkolwiek kompletnie mi się to nie udaje, gdy duch wprowadza na polanie dość spore zamieszanie. Skrzydlate istoty zaczynają się niepokoić, a znajdujący się obok mnie delikwent ponownie reaguje tak, jak reaguje. Nim się oglądam, a ten, zamiast denerwować się w stronę Irytka, postanawia sprzedać mi kopniaka prosto w obojczyk, przez co ląduję z impetem na wilgotnej ziemi, częściowo twarzą w jakiejś kałuży. Momentalnie się kulę, jęcząc z bólu i lewą ręką chwytając za prawą część ciała, która została uszkodzona. Ból jest cholernie silny i paraliżuje mnie na dobry moment - świst w moich uszach i adrenalina powodują, że nie wiem, co się przez jakiś czas dzieje, a gdy wreszcie otwieram oczy, sytuacja się uspokaja. Ponownie denerwuję się na Eskila, bo wiem, że gdyby nie to, że jego pomysł ciągnie się za mną w zaskakującym tempie i skali, mógłbym tego uniknąć. Czuję, jak posoka spływa po moich ustach, co powoduje natychmiastowo przyspieszenie oddechu i strach. Ludzkie przerażenie trafia mnie bardziej, a jedyne, o czym myślę, to przedostanie się jak najszybciej w stronę wyjścia, w stronę bramy, ale im dłużej zdaję sobie sprawę z tego, iż różdżki nie uniosę, wiem, że nie ma to sensu. Siedzę przez krótki moment, próbuję się ogarnąć, klnę pod nosem, wycieram rękawem krew trzęsącą, zdrową dłonią. Zastanawiam się, na ile możliwe jest skorzystanie z teleportacji i podejrzewam, że doszłoby do rozszczepienia; muszę zwrócić się o pomoc do Skrzydła Szpitalnego. Prawa kończyna górna jest w moim przypadku zbyt ważna, bym mógł ją zignorować. Idąc w kierunku zamku, stwierdzam jedną, ważną rzecz - niezależnie od tego, jak bardzo nie przepadam za uzdrowicielami, to i tak jestem zmuszony do korzystania z ich pomocy.
Pegazy. Zwierzęta, o których Tacian słyszał zanim trafił do magicznego świata. Pegazy były dobrze znane mugolom. Oczywiście, nikt nigdy żadnego nie spotkał. Istniało jednak sporo historii o tych zwierzętach. Głównie w mitologii. Czy to greckiej czy nordyckiej. No i było też kilka filmów z tymi zwierzętami. Książek też. We wszystkich pegazy były białe. Jakież więc było jego zaskoczenie, gdy się okazało, że te zwierzęta nie różnią się aż tak bardzo od koni i mogę mieć przeróżne kolory. Kiedy Tacian dowiedział się, że pegazy istnieją, zaczął się zastanawiać czy może to nie czarodzieje wymyślili historie dla mugoli w dawnych czasach. Albo pegazy chętniej pokazywały się ludziom wtedy i po prostu z czasem straciły zaufanie. Stojąc na obrzeżach polany, chłopak obserwował kilka pegazów, które spokojnie pasły się na niej. Ostrożnie zrobił krok naprzód. Potem drugi. Nie odważył się jednak na kolejny, zatrzymując się natychmiast kiedy jeden z pegazów uniósł głowę i spojrzał w jego stronę. Tacian wiedział, że z koniami trzeba uważać, bo mogą kopnąć naprawdę mocno i obstawiał, że z pegazami było podobnie. Zwierzę patrzyło na niego przez dwie, może trzy sekundy nim wróciło do obgryzania trawy. Westchnął cicho z ulgą. Chłopak naprawdę bardzo chciał podejść do tych niesamowitych zwierząt, może pogłaskać jedno z nich. Nie wiedział tylko jak to zrobić żeby ich nie spłoszyć. Gdyby jego brat przyszedł tu z nim, Tacian czułby się pewniejszy. Z nim, wszystko wydawało się łatwiejsze. Niestety, przyszedł tu sam i sam musiał się zmierzyć z tym wyzwaniem. Ciężko jednak było zmierzyć się z wyzwaniem kiedy nie wiedział, co powinien teraz zrobić, by pegazy nie uciekły przed nim. Z lekcji wiedział, że są to bardzo płochliwe zwierzęta.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Po wizycie w szpitalu czuję się zdecydowanie lepiej, choć napiętnowanie pewnych sytuacji powoduje u mnie nadal nieprzyjemne wspomnienia. Za dużo się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca, bym mógł do tego normalnie podchodzić. Na stanie mam jeszcze parę eliksirów spokoju, które otrzymałem w ramach kuracji i zażegnania stresu. Wiem, że gdy się skończą, ponownie pewne rzeczy powrócą, w związku z czym staram się z nich korzystać jak najmniej i najlepiej w ćwiartkach, ażeby tak szybko nie schodziły. W końcu brakuje mi pieniędzy, ledwo co się wyrabiam ze standardowymi rzeczami, a co dopiero z tymi, które zostały dorzucone w ramach zdrowotnego pakietu. Idealnie, rzecz ujmując. Nic dziwnego, że staram się znaleźć stosowne ukojenie w postaci zdrowego podejścia w stronę polany pegazów, gdzie już nie raz, a dwa uzyskałem uderzenie prosto z kopyta. Wiem, że muszę uważać, a ujarzmienie częściowo dzikich istot nie do końca jest łatwe, ale na tym polega zawód, który wykonuję. Nigdy nie jest tak, że pewne rzeczy przychodzą z dziecięcą łatwością i nawet mój naturalny dryg do stworzeń nie powoduje, że okala mnie za każdym razem swoista dawka szczęścia. Biorę pod uwagę zmienne, które ulegają mimo wszystko wraz z kolejnymi wydarzeniami pewnym strukturalnym deformacjom. Skrzypienie śniegu dociera do moich uszu z dziecięcą łatwością, kiedy to okalam się kurtką, by mieć stuprocentową pewność, iż żaden podmuch wiatru nie postanowi mi zaszkodzić. Dostrzegam od razu z oddali pasące się na polanie pegazy, bo i choć jest chłodno, tak magiczność tych stworzeń pozwala im w dzikich warunkach na przetrwanie najróżniejszych pór roku. Niemniej, o ile moje jasnoniebieskie tęczówki skupiły się początkowo na kopytnych, tak też zauważam po czasie, że ktoś się znajduje. Nie obok nich dokładnie, w pewnej odległości. Pochodzę tym razem ostrożniej, nie chcąc mieć do czynienia z kolejnymi problemami. Rozpoznaję Aetonany, a z nimi nie mam jednak szczęścia. Ich białe, miękkie pióra co prawda kuszą, by dotknąć i sprawdzić ich strukturę, ale na obecną chwilę nie decyduję się na tak odważny krok. - T-Tacian, zgadza się? - spoglądam w kierunku chłopaka, który najwidoczniej zdaje się wahać. Jakoby stojąc nad strumieniem i zastanawiając się nad tym, czy wejść, zamoczyć kostki i zaryzykować. Kojarzę go, ale tylko i wyłącznie z widzenia i tego, że ten interesuje się magicznymi stworzeniami. Niektóre wierzchowce mnie rozpoznają i podchodzą łagodnie, nie wykonując gwałtownych odruchów, które wskazywałyby na agresję. - Pomóc... pomóc ci w czymś? - trzymam się w odpowiedniej odległości od Puchona, choć niedługo po czasie jeden z kasztanowych koni podchodzi do mnie śmielej i trąci głową, domagając się... kostek cukru. Lubię się tymi stworzeniami opiekować. Wydaje mi się, że mój zapach jest dla nich kojący.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
@Hawk A. Keaton - postaramy się szybko przyjść i szybko pójść
Szedł przodem, bo idąc za nią jeszcze złamałby tą magiczną granicę pół-kroku i w końcu dopełniłaby długo pewnie wyczekiwanej obietnicy, a dziś nie miał ochoty sprawdzać, czy wcale w tej kwestii nie kłamała. Zatrzymał się dopiero przy polance, na której czasem spotkać można było testrale. Jak dzisiaj. Poczekał aż to ona zbliży się do niego i określi dozwoloną odległość, na którą mogli się od siebie trzymać. Zaraz jednak skupił się bardziej na błoniastych stworach, stając przy jednym z nich, mówiąc coś do niego po islandzku, zerkając przy tym na MJ, jakby właśnie o niej mówił. Ale testral był tym tak długo zainteresowany, dopóki nie dojrzał wiadra z żarciem, które Gunnar dotąd trzymał za sobą. Teraz już bez wyboru, zmuszony dokarmić testrale. — A. Masz szlaban, tak w ogóle. Nie powinno jej to zdziwić, ale nie śpieszył się z tym wcale. — Wygląda na to, że jeszcze spędzimy ze sobą trochę czasu. NIe dziś, a któregoś dnia kolejnego.
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Podążam za nim w milczeniu, z ciekawością obserwując okolice, w które do tej pory się nie zapuszczałam, uznając, że potencjalne konsekwencje nie są tego warte. Z zainteresowaniem przyglądam się stworzeniu, do którego podchodzi. Ja pozostaję w pewnej odległości – nie mam wprawy w oporządzaniu zwierząt, a szacunek wobec tych istot nie pozwala mi na beztroskie postępowanie – ja akurat należę do tych osób, które bariery respektują. — Co mu powiedziałeś? — pytam ze skinieniem głowy, zauważając specyficzne spojrzenie skierowane w moją stronę. — Mbona sikuiona...? — mruczę pod nosem, wznosząc spojrzenie ku niebu. — To legalne? Nawet nie przekroczyliśmy granicy lasu — mówię, wskazując linię drzew. Na tyle, na ile znałam szkolny regulamin, wydawało mi się, że dopiero tam czekały na mnie jakiekolwiek poważne konsekwencje. — Jeśli chcesz ze mną spędzić czas, to po prostu powiedz — dodaję, wywracając oczami. Akurat dziś byłabym nawet skłonna przychylnie takie propozycje rozważać. Potencjalny szlaban natomiast nie napawał mnie ekscytacją. Nie byłam jednak pewna, czy mówi poważnie, czy żartuje.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Że nieważne co mu powiem, pewnie Cię to zainteresuje — mruknął rozbawiony, bo nie miała się dowiedzieć nigdy czy naprawdę właśnie to mu powiedział, czy może coś innego. To ona była perfekcjonistką w budowaniu barier językowych między nimi, zadziwiająco często mówiąc do niego w niezrozumiałym języku, co dla osoby, co znała ich trzy - języki - było nietuzinkowym doświadczeniem, że jakiegoś nie rozumiał. — Legalne, ale nie o tej godzinie. Nie mógł wskazać głową na zegarek, bo w Hogwarcie nie mógł go nosić, więc zamiast tego wskazał głową na niebo, które powinno być też dobrą wskazówką dla tego, że już było po ciszy nocnej. — Czas szybko mija w dobrym towarzystwie... Raczej próbował jej włożyć pewną prawdę w głowę, której sama nigdy nie powie głośno, niż wyrażał własną prawdę, z którą się zgadzał. Co do tego czy byli dla siebie dobrym towarzystwem, jeszcze się zastanawiał. — Twoje towarzystwo nie boli, interesuje, ale nie cieszy, kiedy co dwa zdania, trzecie to groźba dla moich przyszłych dzieci. Dzieciom się nie grozi, wiesz. Trzeba być skurwysynem, żeby czepiać się dzieci.
May Jupiter Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Wywracam oczami na jego wymijające słowa. Jestem pewna, że to wcale nie było to, ale nie drążę tematu. Faktycznie, możliwe, że było już po ciszy nocnej. Ciężko było mi to stwierdzić, w końcu teraz słońce znikało za horyzontem dość szybko, a nie miałam w zwyczaju skrupulatnie pilnować godziny, o ile nie miałam konkretnych planów wymagających ode mnie kontrolowanie czasu. — Ale proszę pana gajowego, jest zima, skąd miałam wiedzieć, że jest już tak późno? — pytam ironicznie, krzyżując ręce na piersi. Coś mi podpowiada, że to wcale nie żart i że już się przywiązał do myśli o ukaraniu mnie, dlatego na stwierdzenie o dobrym towarzystwie rzucam mu powątpiewające spojrzenie. — Cóż, nie mam obowiązku zapewniać ci uciechy. Wcale nie grożę dzieciom, tylko tobie. Ich los jest tak naprawdę tylko w twoich rękach — zauważam. Przechylam potem głowę, zastanawiając się nad inną kwestią. — Naprawdę chcesz mieć dzieci, czy tylko tak mówisz, żeby wzbudzić we mnie poczucie winy? — pytam. Nie sprawia jak na razie w moich oczach wrażenia kogoś, w kogo kręgu ambicji leży posiadanie rodziny, ale mogę się mylić.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odpowiedź była prosta: — Trzeba było słuchać na astronomii, to byś wiedziała. Chociaż prawda była taka, że on sam na astronomii znał się tak, jak 10 lat temu, kiedy odpowiadając Dinie na pytanie, co to za konstelacja, ze 100% pewności odpowiedział jej, że "konstelacja smoka", chociaż do dziś nie wie czy taka istnieje, ale po prostu smok akurat zajmował mu wtedy głowę... Następnie przewrócił oczami, bo dalej był odmiennego zdania, że wszystko zależy od niej, nie od niego. — Nie teraz... kiedyś. Przy odpowiednich warunkach. Przez odpowiednie warunki miał na myśli odpowiednią kobietę, z którą chciałby taką rodzinę założyć. W innym razie, tworzenie rodziny nie nazwałby za swoją aspirację życiową, ale wcale tego nie wykluczał. Perspektywa samotnego życia i szukania wrażeń po różnych stronach globu brzmiała dla niego tak samo obiecująco, jak osiadanie w jednym miejscu i wychowanie Gunarssonów czy Gunarssdottiry w duchu islandzkiej kultury... — Jak mi pewien złoty ptaszek wyfrunie z głowy — mruknął już do siebie, bo zresztą testrale akurat przywodziły mu na myśl wspomnienie pewnej złotowłosej istoty, która bardzo je lubiła... — Czyją śmierć widziałaś? —spytał bezpośrednio, patrząc na nią kątem oka przez swoje ramię. Nie zastanawiając się nad tym wcześniej, ale skoro je widziała, musiała być świadkiem czyjegoś końca. Właśnie przecież dlatego czarodzieje nie przepadali za testralami.
May Jupiter Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Czyli on naprawdę mówił poważnie z tym szlabanem? Przymykam na chwilę oczy, wzdychając przeciągle. — Przepraszam pana, ale wyrażę się dość bezpośrednio. O chuj chodzi? — Mój ton jasno wskazuje ironię zwrotu grzecznościowego, chociaż ten sam w sobie jednocześnie buduje dystans mojej wypowiedzi. Nie podnoszę głosu, bo nie ani nie ma takiej potrzeby, ani mi się nie chce, mimo że udało mu się w końcu wytrącić mnie z protreningowego rytmu. — To nie moje towarzystwo, a więc co? Poszanowanie zasad? Ciekawe czemu w to nie wierzę. Jakaś amatorska dydaktyczna próba? Bo jeśli czegoś ma mnie to nauczyć, to żeby nie ufać autorytetowi tej szanownej instytucji, a szczególnie pracownikom, którzy zamiast powiedzieć wprost o co im chodzi, uciekają się do nadużywania systemu. Jakby on do czegokolwiek był dobry. — Prycham z rozbawieniem. — Nie powiedziałabym, że jesteś nieśmiały. A więc co sądzisz, że będziesz z tego miał? Kiwam tylko głową na jego słowa, przenosząc wzrok na testrala, przełykając cisnące się na usta "dobrze, że nie teraz". Nie mam może zbyt wielu skrupułów wobec niego jak do tej pory, bo i zmusza mnie do podejmowania ekstremalnych sposobów zakomunikowania tego, co nie dociera wypowiedziane. Co innego jednak sądzić, czy byłby dobrym ojcem. Irytacja na pewno tę percepcję zaburza, ale jakiegokolwiek bym nie miała zdania na ten temat, to nie było moje miejsce, żeby je wyrażać. — Mieszkałam przez chwilę z kilkoma rdzennymi plemionami w Ghanie i Burkina Faso. Mają tam trochę inne podejście do śmierci. W jednej wiosce w północnej Ghanie umierającym towarzyszy każdy jej mieszkaniec. Dla nich to tragedia, nie być przy tym momencie. — Milczę przez chwilę w pewnej zadumie. — Byłam też świadkiem publicznej egzekucji. Ty?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Jej wulgarność zdawała mu się znajoma. Ta sama bezpośredniością cechowała się Dina. Znał ją jednak od dzieciaka i oboje przywykli do swoich przywar. May z kolei zdawała mu się po prostu roszczeniowa z natury. Nawet pomimo swojego spokoju, opanowania, prowadziła zimne wojny, które i tak nie sposób było odebrać inaczej niż jak atak. - Wiesz jaki jest z toba problem? Chciałby powiedzieć jej problem, ale wolał nie ryzykować, że będzie próbowała go poprawić. - Najpierw wydajesz o mnie osąd, a dopiero później go rewidujesz. Założyłaś, że nie przestrzegam zasad, bo tak ci było wygodnie, ale zastanów sie kiedy je złamałem. Wcale. To była tylko jej wina, że odgórnie określiła go, jako osobę nieprzestrzegajaca reguł, tylko dlatego, że pasowało jej to do tego wizerunku jego osoby, jaki miała o nim w głowie i jeszcze nie zdążyła go zweryfikować... - Nie próbuje cię moralizować. Powiedziałem, że chce iść do testrali, Tobie dałem wybór, z konsekwencjami swojej decyzji sama się pogodz. Tak dojrzała, a jednak lubi zrzucać wine na wszystkich tylko nie na siebie - pomyślał, ale nie powiedział, bo dla niego nie miało to znaczenia. Sam też dobrze wiedział, jak ciężko jemu też było przyznać się do swojej winy. Zwyczajnie jednak wyjątkowo do żadnej się nie poczuwał. - Jak będę naginał zasady to dla siebie, nie dla Ciebie - mruknął już pod nosem gładząc testrala po błoniastej głowie. - Afryka, huh? - tego kontynentu jeszcze nie miał okazji zwiedzić, ale też tak ciepłe klimaty nie były mu bliskie. Świat był dla niego jeszcze na tyle duży, że mógł wybrzydzać. - Śmierć matki - wyjaśnił, poklepując testrala po szyi. Choć słowa gładko przeszły mu przez gardlo, w przeciwieństwie do jeszcze roku czy półtorej temu, to wcale nie chciał rozwijać tej myśli, a z pewnością nie przed kimś kto nie wykazywał się jakąkolwiek zdolnością do empatii. - Skończyłaś po mnie jebac? Nakarm testrala, bo na Ciebie patrzy nie dla tego, że tak bardzo cię lubi. Raczej nie jesteś w jego typie.