Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Ni stąd ni zowąd pojawił się... uwaga... chwila napięcia... Irytek! To jedna z tych rzeczy, o której nie chciałoby się opowiadać. Duszek przeleciał nad wami nucąc jakąś piosenkę i pewnie nie jeden by odetchnął, bo minął was zwyczajnie was ignorując, ale-ale, to nie wszystko! Już w moment później, zawrócił się i pojawił się przed Zoellem, wystawiając mu swój jęzor. — Na żeeeeeeeeeeeer z żółtodziobem! — rzucił i wybuchnął gromkim śmiechem, przelatując przez sam środek ciała chłopaka, dokładniej brzuch. — Pięć punktów dla Irytka! I... dziesięć! — tym razem przez głowę. Zoella mogło przeszyć to okropne wrażenie, podobne do tego, jakie przeszywało człowieka kiedy zjadł za szybko i za dużo lodów, jakby mózg zamarzał. — A teraz za sto punktów...
Zoell rzuca dodatkową kością. Jeśli wyrzuci: parzyste — Irytek zrzucił balon z wodą na Morticię i ukradł jej różdżkę nieparzyste — Irytek zrzucił balon z wodą na Zoella i ukradł różdżki całej trójce
Różdżki będziecie mogli znaleźć porzucone w dowolnej lokacji, jeśli wyrzucicie gdzieś przy okazji szukania kopert próg 9 bądź więcej punktów.
Oparł się plecami o ścianę i wyciągnął z kieszeni jakieś słodkości, które w kuchni wciskały mu skrzaty. Zajadał w najlepsze kiedy dziewczyny szukały koperty. Sam już jedną znalazł, więc teraz da się im pokazać z tej lepszej strony. Oczywiście na Morticię trzeba było mieć oko, ale przynajmniej była lepsza od ślizgonki. Jeżeli chodzi o prędkość ruchów. - Jeden mądry - skomentował wzmiankę o Salazarze. Widać coś jednak poszło nie tak skoro i teraz w szkole można było spotkać mugoli... No dobra, czarodziei mugolskiego pochodzenia. Nigdy nie krył się ze swoimi poglądamy przez co często wdawał się w dyskuje, które zdawały się nie mieć końca. Nie był jednak świrem, który w pierwszej kolejności kazał mówić nowo poznanej osobie o tym jaką ma krew i czy w rodzinie ma jakiś mugoli - Salazar to ten od ślizgonów? I jeszcze nie sprawdziłaś czy na pewno nie ma tam ciała tego bazyliszka? Tak to jest z wami zamiast to sprawdzić wolicie tylko plotkować - tu się odniósł do wszystkich dziewczyn i spojrzał na Jack, ale widać była głucha na jego komentarze. Trochę już słyszał o czterech domach, ludziach w nich mieszkających, więc powoli sobie wszystko układł - Może tam jest następna koperta? - w to wątpił, skoro to Komnata Tajemnic to chyba nie wszyscy o niej wiedzą, nawet jeżeli chodzą do tej szkoły od lat albo w niej pracują? - Widzisz, jak się ciebie pogoni do roboty to od razu lepiej. Tak, tak super, że znalazłaś kopertę idziemy dalej! - zadecydował, ale coś im w tym przeszkodziło. Spojrzał na ducha, który oczywiście pojawił się nagle. Świetnie, jeszcze tego mu brakowało. Kiedy Irytek postanowił przelecieć przez niego więcej niż raz, nie mógł ukryć tego, że było to mało przyjemne doświadczenie. Jednak zaraz zapomniał o tym, bo na głowie Morticii wylądował balon z wodą. A później została ona bez różdżki. Kolejna lekcja jaką musi zapamiętać. Nigdy nie wiadomo kiedy w Hogwarcie zostaniesz bez magicznego patyka. - Oooo, pewnie przydałoby ci się teraz zaklęcie suszące? - jeszcze się zastanowi czy jej pomoże, nie może tego zrobić tak od razu, bo... Bo, nie.
bo 6, więc sorki Morticia jesteś morka i bez różdżki.
- Tak masz rację. Dzieci mugoli potrafią być uzdolnione magicznie, ale jednak uważam, że nie powinno być ich zbyt dużo. Odparła zgodnie z prawdą. Jakoś nie bardzo widziało jej się przeważanie szali na jedną stronę, ale to była prawda. Gdyby wszystkie dzieci mugoli miały magiczne moce, szkoła by na tym ucierpiała. Dzieci zwykłych ludzi na ogół uczyły się wolniej. Wiadomo, bywają różne przypadki, lecz wydawało jej się, że w większości właśnie tak by było. Chwilę później chłopak wspomniał o Salazarze i bazyliszku. Faktycznie, do tej pory nie miała okazji tam być. - Wiesz, to nie takie proste. Żeby się tam dostać trzeba znać język węży. A niestety, w Hogwarcie są może tylko dwie takie osoby, może trzy na całą szkołę. A zabierać ze sobą osobę, która zdradziła by coś, czego nie powinna? Jakoś mi się nie widzi. Żeby się tam udać, musiałabym iść z osobą, która była w miarę ogarnięta i nie podniecała się pierwszą lepszą rzeczą. Odpowiedziała. Nie byłaby zbyt szczęśliwa, gdyby nagle każdy w Hogwarcie wiedział, że ruda umie gadać z wężami. Fakt, powinna być z tego dumna, lecz wiedziała jak to jest odbierane wśród Gryfonów. Jakby była w Slytherinie, byłaby uważana za kogoś "wow", a nie "dziwaczka". Akurat, całkiem dobrze się składało, że była tu z Zoellem. Wiadomo, mogła mieć inne towarzystwo, ale ta wspólna "zabawa" pozwoliła im chociaż na normalną rozmowę, bez żadnego dogryzania. - Ej, ja chociaż jestem chętna do pomocy. Nie to co nasza koleżanka. Rzekła, prawie urażona. Dobra, ona znalazła jedną część i on znalazł jedną, jeszcze tylko dwie. Wszystko byłoby doskonale, gdyby nie Irytek. Spojrzała na niego z nadzieję, że nie będzie się tu zatrzymywał. Niestety, nadzieja matką głupich, bo Irytek znalazł sobie doskonałą zabawę. Najpierw przenikał przez Zoella, a później postanowił, że zrzuci balon napełniony wodą na głowę dziewczyny. Jej piękne, rude loki... Teraz były takie mokre, oj zirytowała się. -Irytek, Ty pieprzony, przezroczysty zdechły robaku! Jakbyś żył, to bym Cię zabiła! I oddaj mi różdżkę! Warknęła w stronę uradowanego ducha, po czym westchnęła niezadowolona z sytuacji. Odwróciła się w stronę chłopaka. - Tak, ale wiem, że mi nie pomożesz. Dlatego nie będę Cię o to prosić. Chodźmy dalej. Powiedziała, po czym ponownie zaczęła iść przed siebie, tym razem obyło się bez dodatkowych atrakcji.
Courtney nie znała jeszcze wszystkich zakamarków Hogwartu i zdarzało jej się jeszcze błądzić po zamku, a przy tym całkiem przypadkiem trafić na jakąś ciekawą salę. Takie sytuacje miały miejsce coraz rzadziej, jednak dziś był właśnie ten dzień - dziewczyna chciała odwiedzić bibliotekę i była przekonana, że obrała właściwą drogę, jednak najwyraźniej myliła się. Delikatnie uchyliła drzwi do pomieszczenia i... jej oczom ukazał się chyba jeden z piękniejszych widoków w tej szkole. Duża scena z zapewne równie dużymi kulisami, kilka rzędów krzeseł dla widowni, a w końcu kurtyny rozpoczynające i kończące przedstawienie. Och! Dlaczego wcześniej nie słyszała o tym miejscu? Zapewne nikt tutaj nie przebywał, było to widać po zostawionych gdzieniegdzie notatkach czy zapomnianych przedmiotach. Salemka zajęła miejsce gdzieś pośrodku i przez myśl przemknęło jej, dlaczego marnowany jest potencjał sali? Przecież można tu zrobić tak wiele! Kochała aktorstwo, była to jedna z nielicznych sztuk, która według niej przydawała się w codziennym życiu. I nie mowa tu bynajmniej o pięknej dykcji, a o zręcznym manipulowaniu emocjami widzów i odgrywaniu takiej roli, jaka w danym momencie jest korzystna. Jednak sztuka ta sama w sobie jest cudowna, przenosi zarówno widza, jak i aktora, na krótką chwilę w inny świat. Czy to nie wspaniałe? Zamyśliła się na krótką chwilę, ale szybko się ocknęła i wzięła do rąk leżący koło niej papier, zapisany drobnym druczkiem. Przebiegła po nim wzrokiem; widocznie nie było to nic interesującego, bo zmarszczyła brwi, zgięła go w kulkę i cisnęła gdzieś za siebie. Nie miała ochoty przebywać w samotności, myślała raczej, że po krótkiej wizycie w bibliotece poszuka sobie jakiegoś towarzystwa, dlatego zabrała bluzę, którą wcześniej rzuciła na siedzenie, i chciała wychodzić. Uznała jednak, że skoro już tu jest, warto może zwiedzić zakamarki sali, dlatego wdrapała się na scenę, trochę potańczyła mimo jej nikłych umiejętności - w końcu nikt nie patrzy, aż w końcu usiadła na samym środku po turecku. Widocznie i to jej się znudziło, bo poszła zbadać, co jest za kulisami - myśląc przy tym, że kiedyś z pewnością zawojuje tym miejscem i nie zmarnuje swojego dzisiejszego odkrycia. Tak, czasami nawet jej zdarzyło się oderwać od rzeczywistości i pobyć chwilkę w swoim świecie...
Wdech, wydech. W zamku roiło się od czarodziei, a jeszcze więcej było ich na błoniach. Chłopak, chciał posiedzieć sobie w spokoju. Nic nie robić, mimo że lubił ludzi. Czasem było ich aż za dużo. Bo przecież ile można. Więc postanowił pochodzić sobie po zamku, bo co innego miał robić ?. A jak wiadomo, zamek miał wiele zakamarków i to jeszcze tych nie odkrytych. Bo w końcu trzeba je odkryć. Otwarł pierwsze lepsze drzwi na drugim piętrze i wszedł tam. Była to sala Teatralna. W sumie, nawet nie wiedział że znajduje się tutaj taka sala. Bo skąd, nigdy jakoś nie interesował go teatr. To nie było w jego stylu. Chociaż nigdy nie próbował, wiec może jednak to było jakieś przeznaczenie że tutaj trafił. Tsaa, na pewno nie. Rozglądając się dalej, zauważył kogoś tańczącego na podium. Chciał nawet zaklaskać tej osobie, jak przestała. Ale dziewczyna postanowiła sobie pójść, więc nie wiele myśląc. Chłopak poszedł za nią. Po drodze okazało się że znał dziewczynę, pochodzącą z Salem. Uśmiechnął się pod nosem i zakradł się za nią, co nie było aż tak trudne. - Heeeeeeeeeeeeeeeeeey - przeciągnął litery. Nie żeby chciał ją przestraszyć czy coś, ale zazwyczaj to działało. Cieszył sie że nawet ją spotkał, przynajmniej nie będzie siedzieć sam.
Ależ los dziś wyjątkowo sprzyja Salemce - szukała towarzystwa, a towarzystwo znalazło ją samo! Początkowo myślała, że nikogo więcej w pomieszczeniu nie ma i lekko podskoczyła, gdy usłyszała czyjś głos. Zastanawiała się, kto też się tutaj przypałętał, bo może przecież ta osoba widziała jej tańce hulańce na scenie, których oczywiście nie zamierzała się wstydzić - no bo jak, raz się żyje - ale jednak zrobiło jej się troszkę głupio. Podniosła wzrok i lekkie zawstydzenie minęło, bo rozpoznała w przybyszu swojego ziomeczka z Hogwartu. - Aaa to ty! Na Merlina, nie nauczyli was pukać do drzwi w tym Hogwarcie? Tak mnie wystraszyłeś, mogłabym dostać zawału - skarciła puchona na powitanie, teatralnie łapiąc się za serce. Zaraz jednak wyprostowała się, no bo przecież dosyć tych głupot. Była dziś w nadzwyczaj dobrym humorze, ale wiedziała doskonale, że bywa wtedy nieznośna i nie chciała nikogo tym obarczać. Dlatego momentalnie spoważniała. - Co u ciebie? Coś ciekawego się dzieje? I przede wszystkim, jak tam sprawy sercowe, chwal się! - pierwsze dwa zdania wypowiedziała całkiem poważnie, jednak przy ostatnim pytaniu wróciła do lekkiego tonu i nawet klepnęła go po ramieniu, sugestywnie się przy tym uśmiechając. Wyszła zza kulis i usiadła sobie na scenie, robiąc przy tym minę wyjątkowo krytycznego reżysera, bo już domyślała się odpowiedzi Carswella. Lubiła Thorne'a, był taki pocieszny i porządny, za to nie bardzo radził sobie w sprawach sercowych... A ona przecież chętnie znajdzie mu jakąś przyzwoitą dziewuszkę! Którą naturalnie będzie akceptować, no bo puchon musi mieć jej błogosławieństwo, ekhem. Dlatego właśnie przynajmniej kilka razy w tygodniu pytała Hogwartczyka o jego sprawy miłosne.
Oczywiście, jeśli komuś sprzyjał los to tej drugiej osobie już nie. Ale czy na pewno Thornowie nie sprzyjał los? W sumie, chciał być sam, ale nie był jakimś tam samotnikiem, on był bardziej towarzyski. Więc nie przeszkadzało mu to że wpadł na dziewczynę. W sumie, lubi ją. Więc nawet wszystko dobrze się złożyło, nie ma co płakać. - Nie przesadzaj Courtney, aż taki straszny jest jestem. - rzucił jej szeroki uśmiech. Najwyraźniej dziewczyna była w znakomitym humorze. Co nawet zaczęło udzielać się jemu. Przy dziewczynie zawsze był wesoły, raczej, prawie zawsze. Bo był pewnie że zaraz padnie pytanie którego nie chciał słyszeć. Dziewczyna ewidentnie chciała go ze wszystkim swatać. - No wiesz, u mnie wszystko po staremu. Nic nowego się nie dzieje, jest tak jak było. W sumie to nawet się nudzę i to strasznie. - przez chwilę nie miał nawet zamiaru odpowiadać jej, na jej pytanie. Ale, nie mógł zostawić go tak bez odpowiedzi. Bo przecież ona i tak nie da mu spokoju. - Sprawy sercowe, no wiesz.. Jest po prostu idealnie, poznałem kobietę swojego życia. - wyszczerzył się do niej sarkastycznie, o ile było to możliwe. A jeśli nie, to nawet powiedział to dość sarkastycznie. Oczywiście, że nie miał kogoś. Nawet nie szukał, bo po co. Jak coś to sama sie znajdzie, nie będzie latał za kobietami. Czy tam dziewczynami, to nie w jego stylu. Poza tym jest na to zbyt nieśmiały ?[/b]
Hill tylko przewróciła oczami gdy usłyszała odpowiedź, bo wyczuła ironię w głosie puchona. Domyślała się zresztą, że w tej kwestii żaden przełom nie nastąpił i w zasadzie nie zanosiło się na zmianę tej sytuacji. Ale bez obaw! W główce szybko zaczęła wertować imiona i nazwiska dziewczyn, które lubi lub przynajmniej toleruje, a które mogłyby się spodobać Carswellowi. Może kiedyś, zupełnie przypadkiem natrafią na siebie, a Courtney akurat będzie miała ważną sprawę do załatwienia i będzie musiała zostawić ich samych. Uprzednio oczywiście ich zapoznając, bo przecież tego wymaga kultura! A jeśli nie znajdzie żadnej porządnej kandydatki, to może załatwi mu chłopaka. Też by mogło być! - Taa, kobietę... I pewnie poznałeś ją siedemnaście lat temu, kiedy wyszedłeś z jej brzucha? - odpowiedziała nasza śmieszka. Rzuciła to dosyć luźno, nie wiedziała bowiem, że mama Thorne'a nie żyje. Inaczej pewnie jakoś bardziej taktownie by to zabrzmiało... Nigdy nie poruszali tego tematu, co zresztą nie jest dziwne zważywszy na to, że znali się zaledwie kilka miesięcy. Nie wiedziała więc, na jaki temat być może za chwilę wkroczą, za to beztrosko machała sobie nogami i spoglądała dużymi oczami na chłopaka. Wyglądała przy tym bardzo niewinnie i wesoło. Rozejrzała się po sali, a później marszcząc brwi, dodała: - Ej, przychodzi tutaj ktoś w ogóle? Jest tak pusto, a przecież taka scena to zajebista sprawa. Moglibyśmy wystawić jakieś przedstawienie, jak byłam mała, to często grywałam - domyślała się jednak, że w Hogwarcie takie rzeczy się nie dzieją. Nie mogła zdzierżyć, że już tak dawno nie widziała swojego ulubionego utworu. W zasadzie naszła ją myśl, by wybrać się do teatru, bardzo bowiem ceniła sobie sztukę i było to poniekąd jej pasją. Nie wiedziała tylko, czy jakiś jest w pobliżu. - Jest gdzieś tutaj teatr? Znaczy w okolicy Hogwartu? - zapytała mając cichą nadzieję, że przynajmniej tym razem usłyszy twierdzącą odpowiedź.
Czasem bał się dziewczyny, bał się jej pomysłów i tego z kim może go wyswatać. Przecież sam mógł sobie poradzić z takim sprawami. Chociaż, może będzie to trwało dwa, trzy lata ale to nic. Nie jest małym dzieckiem. Poza tym, czy on potrzebował miłości? Jakieś dziewczyny i problemów? Tak! Pragnął tego, każdy w jego wieku chciał mieć taką osobę. Przecież o to chodzi w dojrzewaniu, nie chciałaby go to ominęło. Chłopaka? Cóż, niektórzy też mu się podobali. Nie potrafił się określić czy jest hetero czy bi. Jak miał to zrobić gdy nie miał żadnej z tych płci ? Nie mógł. - Nie, ależ skąd. Poznałem ją wczoraj, szkoda że w połowie książki zakochała się w kimś innym. - odparł dość sarkastycznie. To nie było podobne do niego w żadnym stopniu. Ale Hill nie wiedziała że matka chłopaka zmarła. Nie lubił gdy ktoś o niej mówił, lub rzucał kąśliwe uwagi na ten temat. Może powinien jej to powiedzieć? Szkoda że idealne kobiety żyją tylko w książkach, lub w jego głowie. To dość smutne. - Nie, w sumie to dopiero pierwszy raz. Serio? Grywałaś?! - spojrzał się na nią jakby właśnie spadła z księżyca i klapnął sobie obok niej. - To super i nawet świetny pomysł. Widziałbym Cie w roli Alicji w Krainie Czarów. - odparł dość poważnie. On sam uwielbiał tę bajkę. - Wiesz że nie wiem. Powinnaś spytać kogoś z nauczycieli. - odparła z uśmiechem. Nie miał pojęcia czy takie coś znajduje się tutaj, bo skąd miał wiedzieć ?
Ależ Thorne miał dziś humorek. Sarkastyczne komentarze najwyraźniej z wielką łatwością mu przychodziły w tym dniu, więc Courtney delikatnie uśmiechnęła się i postanowiła skończyć ten temat. Nie sądziła, że jej uwaga naprawdę mogła go obruszyć. Myślała raczej, że się uroczo zdenerwował i nie do końca zauważyła swój błąd. Zwykle była bystrą obserwatorką, ale pomyślała sobie, że temat swatania mógł chłopaka już zmęczyć. No cóż! A idealne kobiety? Owszem, istnieją i gdyby Carswell wypowiedział swoje myśli na głos, to Hill pewnie z dumą zaprezentowałaby mu swe wdzięki. W końcu ona jest najlepszym przykładem na nieskazitelną przedstawicielkę płci pięknej, he he. Kochała być w centrum zainteresowania i to także jeden z powodów, przez który lubiła teatr. - No, zdarzyło się. W sumie niejeden raz. A co, takie to dziwne? - teraz z kolei to ona spojrzała na niego, jakby spadł z księżyca. No, bo przecież tak wspaniałej aktoreczki świat nie mógłby przeoczyć, Thorne powinien wszystkiego się domyślić! A tak serio, to miała wiele pasji i zainteresowań, chętnie też próbowała nowych rzeczy, więc lista jej doświadczeń jest prawdopodobnie duża i Thorne o wielu rzeczach jeszcze nie wie. - Gdzie mi tam do Alicji - machnęła ręką. - Chociaż może, może... - dodała w zamyśleniu. W końcu twarz rozbłysła jej w promiennym uśmiechu, oznaczającym wyraźnie, że wpadła na jakiś genialny pomysł. Sama zaś powiedziała, patrząc wprost na puchona: - Ty znajdziesz ze mną teatr! - wskazała na niego palcem, zeskoczyła ze sceny i założyła ręce na piersi, patrząc wymownie.
Może to i lepiej, że nie zaczęli drążyć tego tematu. A raczej, że dziewczyna nie zaczęła go drążyć. Gdy Carswell, będzie gotowy, to pewnie jej to powie. Na razie nie chciał rozdrapywać tej rany, bo po co ? Lepiej to zostawić, przyjdzie i czas na zwierzenia. A że Hill, jest w sumie jego przyjaciółką. To na pewno kiedyś sam jej o tym powie. I tak będzie najlepiej, bo jeśli miałoby wyjść to teraz. Cóż, może dziewczyna poczułaby się urażona, że wyszło to w sumie przez nią? Oczywiście że Courtney, była ładna, a raczej piękna. I mogła nawet uważać siebie za idealną. Bo miała do tego prawo. Tylko że Thorne, jej za taką nie uważał. Ale może tylko dla tego, że była dla niego jak starsza siostra? Mimo tego że byli w tam samym wieku, to dziewczyna zachowywała się jak jego starsza siostra. Gdyby tak na nią nie patrzył, cóż, może i nawet by się w niej zakochał. - W sumie, to nie. - odparł szczerze. Gdyby się tak nad tym zastanowić, to dziewczyna rzeczywiście, nadawała się na aktorkę. I to jedną z tych lepszych. - Jak to mówią, ładnemu we wszystkim ładnie. Więc, Alicja jak najbardziej by do ciebie pasowała. - pokiwał dość żywo głową. Spojrzał się na nią z uśmiechem, gdy dziewczyna wpadła na genialny pomysł. Bo w sumie był dobry. -Czemu nie, mogę iść. A jeśli czegoś nie znajdziemy, to czemu po prostu sami nie zrobimy teatru. Nawet tutaj, odnowimy tą sale i tyle. - wzruszył ramionami. Ale zaraz potem zeskoczył na równe nogi i uśmiechnął się do niej. [b][i] - To gdzie zaczynamy, nasza przygodę ?
Oczywiście, są tematy, których lepiej nie poruszać. Na to będzie jeszcze czas - zgadzam się w pełni. A co do traktowania Courtney jako starszej siostry, w takich właśnie relacjach powinni pozostać! To urocze z ich strony i Hill na pewno nie chciałaby tego zmieniać. Co do spacerku poza mury zamku, wiedziała, że Thorne jej nie odmówi. No wspaniale! To teraz czas na dziką wyprawę, tylko pojawia się pytanie - dokąd? Tego Courtney nie wiedziała. No, ale nie tak krótko przebywała w Hogwarcie, więc jakieś tam rozeznanie po okolicy miała. Zresztą, bardzo chętnie pozna nowe tereny. - Idziemy przed siebie, wymyślimy coś na spontana - odparła radośnie, kierując się w stronę drzwi. Wybiegła z pomieszczenia, nawet nie odwróciwszy głowy by upewnić się, że puchon za nią idzie. Może trzeba ruszyć w kierunku Hogsmeade? Tak, tam na pewno coś będzie. Hill nie domyślała się jeszcze, gdzie ją nogi poniosą, ale z dobrze sobie znaną pewnością siebie ruszyła, wkrótce znikając z terenu zamku wraz z Carswellem.
Violet Emilie Wilson miała sięgające pasa jasne włosy, szaroniebieskie oczy, pełne wargi koloru malin i, nie wiedzieć czemu, była uderzająco podobna do Voice Cataclysm Cheney. A teraz koniec żartów. Przecież wszyscy wiemy, że między tymi dwiema paniami należy postawić znak równości. Siedziała w ostatnim rzędzie, nerwowo skubiąc rękaw bordowego swetra. Doskonale wiedziała, że podjęła się bardzo odważnego kroku. Już od dawna miała wrażenie, że coś wypartego ze świadomości jest zakorzenione gdzieś głęboko w jej pamięci... Wiele osób bałoby się to sprawdzić. Wiele osób bałoby się powierzyć swój umysł w dłonie drugiej osoby, ale Cheney nie pierwszy raz postąpiła w ten sposób. Po hipnozie przyszedł czas na legilimencję. Co będzie potem? Terapia wilowym urokiem? Znając bujną wyobraźnię panny Cheney, która dzisiaj postanowiła zostać panną Wilson, nawet to było możliwe. Chociaż umówiła się z Quietusem za dwie godziny, to postanowiła spędzić je na miejscu, przyzwyczajając się do otoczenia i usiłując uspokoić. Nie chciała, żeby powrócił lęk, żeby sytuacja zaczęła ją przerastać, żeby wszystko wymknęło się z rąk. Musiała się skupić. W stu procentach wcielić w rolę Violet Wilson - niewinnej, ciekawskiej Krukoneczki, którą szalenie interesują niezwykli ludzie z niezwykłymi umiejętnościami. Musiała dopracować tę postać, dołożyć do tego obrazu nowe warstwy. Mugolaczka. Świetna z wróżbiarstwa. Trochę zakręcona. Słodka niezdara. Często mówi o, Roweno. Tatuś Francuz. Często przygryza kołnierz swetra. Strasznie marznie. Dopracowany bohater to dobry bohater. A jeśli pracuje się nad nim przez dwie godziny, można być pewnym, że zagranie odpowiedniej roli przez kilkadziesiąt minut nie będzie niczym skomplikowanym. Nawet miejsce nie było przypadkowe - przecież pan Ettréval został zaproszony na spektakl, w którym rolę dostawała także widownia. Wprawdzie na sali zabrakło suflera, a wszystko odbywało się na kompletnym spontanie, ale Voice Cheney, odtwórczyni głównej roli, miała plan na zagospodarowanie każdej sekundy. Zamierzała wyczekać wszystkie pauzy, wyraźnie wypowiedzieć wszystkie kwestie, a na koniec usłyszeć burzę braw. Policzyć klaśnięcia. Wszystkie tylko dla niej. Dla gwiazdy wieczoru. Przedstawienie czas zacząć.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Gdyby nie to, że rudość była stanem umysłu i przeżerała się przez wnętrzności, Gemma zapewne osiwiałaby po wszystkich przejściach związanych z poszukiwaniem zespołu. Ilekroć już jej się wydawało, ze wszystko jest już dopięte, ktoś się wykruszał. Zanim jeszcze powstała, Enema miała 4 gitarzystów i 3 wokalistów. Po tych ciągłych roszadach w składzie i ogólnych zawodach, Puchonka starała się nie podchodzić do pierwszej próby zbyt entuzjastycznie. Starała się… Wpadał do opustoszałeś sali teatralnej na pełnym gazie. Nie sprawdzała tego wcześniej, ale wydawało jej się, że gdzie jak gdzie, ale w teatrze akustyka powinna być doskonała. Wskoczyła na scenę, odłożyła bas i większy od niej zrolowany plakat, i przyglądała się temu przez chwilę. Potem ni stąd ni z owąd wykonała jakiś dziki taniec radości, który następnie, równie nagle co zaczęła, skończyła. Nie ekscytujemy się, tak? Nie ekscytujemy się. Wyciągnęła bas o wdzięcznym imieniu Yngve, o którym nikt poza nią nie wiedział i usiadła z nim na brzegu sceny. Czekając na resztę zespołu, przygrywała sobie "On Her Majesty's Secret Service" Johna Barry’ego.
Niedługo Enema będzie musiała zmienić nazwę ze względu na zbyt duże stężenie rudości w jednym zespole, ale to tylko taka krótka dygresja. Nebraska z radością odebrała liścik z zawiadomieniem o próbie zespołu. Czyli naprawdę się dostała? Wow. Poczuła się uszczęśliwiona, bo chociaż była w tej szkole już od kilku miesięcy, jeszcze nic tak specjalnego jej się nie udało. Na lekcjach szło jej albo źle, albo miernie, bo nie do końca ogarniała obecny w Hogwarcie poziom. Do tego nie poznała jeszcze zbyt wielu osób. Wydawało jej się, że jako nowa dziewczyna w zamku paradoksalnie bardziej wtapiała się w tłum i nikt jej nie zauważał, a ona też nie będzie specjalnie do ludzi doskakiwać, co nie? Ale znów zbaczam z tematu. Deal był taki, że Nebbie pól wieczoru po otrzymaniu listu skakała na łóżku w swoim dormitorium. Pojawiła się w sali teatralnej o wyznaczonej przez Gemmę porze, niosąc ze sobą futerał z z gitarą. Nie miała problemów z trafieniem, o dziwo. Na miejscu najpierw rozejrzała się, a dopiero potem ruszyła do sceny, uśmiechając się w stronę grającej Gemmy. - Hej! - przywitała się głośno. - Nieźle, co to? - zapytała, kiwając głową w stronę basu. Niestety nie znała zbyt wielu mugolskich artystów, czarodziejska kultura miała na nią zdecydowanie większy wpływ.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Drama chyba pierwszy raz spotkała się z tak dziwnym zjawiskiem. Jedna osoba założyła zespół, inne się zgłaszały. No i wszystko byłoby normalne, gdyby nie to, że ci, którzy chcieli brać udział w Enemie, nie odchodzili tak szybko. Właściwie nie mieli okazji zagrać razem ani jednego zespołu. Lope, Melchior i wielu innych wykruszali się. Ona sama nie rozumiała, po co się zgłaszali i truli dupę jej i Gemmie, skoro nawet nie chciało im się chodzić na próby. Rozumiała szkołę i kupę obowiązków czy nawet to, że wszyscy mieliśmy przyjaciół i dla nich też potrzebowali czasu, no ale żeby tak zawsze? Jej ślizgoński umysł nie mógł tego zrozumieć. Ostatecznie udało im się i nawet mieli mieć pierwszą próbę. Pełna nadziei weszła do Sali Teatralnej. Tak jak się spodziewała Gemma już tam była. Razem z tą rudą amerykanką, która to dołączyła do Hogwartu jakoś w tym roku, a przynajmniej tak jej się zdawało. Tak jak się spodziewała, jej koleżanki miały ze sobą swoje instrumenty. Ona nie musiała się tym martwić, ponieważ jej ośmioczęsciowa perkusja stała i czekała na to aż zacznie na niej grać, na miejscu, w którym właśnie przebywali. Noszenie tak wielkiego zestawu mogło być problemem nawet dla jej brata, a co dopiero dla takiej szkapy jak ona. - Co tam, nerdy - rzekła do nich i uśmiechnęła się zawadiacko - Jestem Dreama, ale mów Drama - wysunęła rękę w stronę gryfonki i potrząsnęła nią delikatnie - Mam nadzieje, że się nie zmyjesz jak poprzedni członkowie - wypowiadając ostatnie słowo, zrobiła w powietrzu cudzysłów palcami i zaraz przybiła żółwika z puchonką, która grała jakąś skomplikowaną melodię na swoim basie.
Coraz częściej obiecywał sobie, że pewnego dnia zabije Berkę. Tak długo ukrywał przed światem swoje śpiewanie, a ta musiała się wypaplać jakiejś puchonce. Nie minął dzień kiedy dostał zaproszenie na próbę. Z wielkim niesmakiem wziął gitarę i stawił się na miejscu o wyznaczonej porze. W środku były już trzy dziewczyny, zapowiadało się istnie bosko. -Dobry, jestem Valerian. Rzucił krótko na przywitanie i postawił pokrowiec z gitarą na ziemi. Rzucił spojrzeniem na każdą z nich oceniając wstępnie czego może się spodziewać. Ślizgonka prezentowała się najdziwniej z całej trójki, ale czy ktoś z tego domu był normalny?
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- Witaj, siostro złączona ze mną w rudości! - krzyknęła na całą salę, widząc w drzwiach Nebraskę. Trzeba było przyznać, że akustyka była tu pierwszej klasy, co w sumie Gemma odkryła zaraz po tym jak zaczęła grać - To? "On Her Majesty's Secret Service" Johna Barry’ego. To kawałek z czołówki filmu. Jest taka zajebista mugolska seria o agencie specjalnym i... - pytając rudej Twisleton o cokolwiek nawet minimalnie zahaczającego o Jamesa Bonda, ryzykowało się kilkunastominutowy wykład, podczas którego Puchonka zupełnie nie zwracała uwagi czy słuchacz wie czym jest laser albo helikopter. Na szczęście tym razem Nebbie została ocalona przez przyjście Dramy. Gemma zbiła ze Ślizgonką żółwika, odklejając się od Yngve. - Acha - zareagowała z powagą na twarzy na uwagę perkusistki - Lope, który ostatni nas zostawił, nosi teraz za karę sprzęt - nie wytrzymała i z każdym kolejnym słowem, uśmiechała się coraz szerzej. Nie była najlepsza w rzucaniu gróźb. Faktem było też, że Lope sam zgodził się tachać ich rynsztunek, w zamian za to, że Gemma nie zabrała mu wisiorka. Dziwne miał facet priorytety, ale nie jej to oceniać. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo nadszedł ich rodzynek. - Siemasz - przywitała Valeriana i spojrzała na zegarek zapięty na kostce - Wow, jesteście zajebiście punktualni - jak narazie nic nie zapowiadało, żadnej katastrofy, Gemma nadal jednak nie do końca wierzyła w to co się działo i oczekiwała, że cała sala teatralna za moment wybuchnie. Wszyscy się zapoznali, więc mogliby już spokojnie oficjalnie zaczynać próbę. Rzecz w tym, że Gemma nie bardzo miała pomysł jak to wszystko powinno wyglądać. Jak zwykle stawiała na improwizację i jak zwykle wychodziła na tym niezbyt pomyślnie. - No to ten... - zaczęła zagryzając wargę - był ktoś z was w zespole? Bo szczerze, to nie wiem od czego powinniśmy zacząć - zrobiła przepraszającą minę, jak pies, który właśnie obsrał dywanik i wie, że zrobił źle, ale jednocześnie nie umie nie być dumny ze swojego dzieła - Może powinniśmy zagrać najpierw coś powszechnie znanego, żeby zobaczyć jak się w ogóle zgrywamy? Omg, wiem! Zróbmy punkową wersję "Stary Donald farmę miał"! - wyszczerzyła się do reszty zespołu, tam że trudno było powiedzieć czy mówi serio, czy robi sobie jaja. W jej głowie tymczasem kiełkowała już wizja tej aranżacji. - A, Val! - przypomniała sobie i sięgnęła to kieszeni - Mam twoją zaliczkę - puściła do niego oko, wyciągając rękę z perłą, którą u wcześniej obiecała. Niemal zapłaciła za nią życiem i jakaś jej cząstka cieszyła się, że pozbywa się niechcianego skarbu. Wprawdzie sprawdzili ją z Xavem pod każdym kątem i wykluczyli to, że przedmiot był przeklęty (z dokładnością na jaką było stać dwójkę siódmoklasistów, z czego jedno było całkiem zdolne, a drugie obgryzało paznokcie nucąc dla podtrzymania dramaturgi motywy z filmów szpiegowskich). Jednego natomiast była pewna - syreni klejnot sprawiał, że głos trzymającej ją osoby brzmiał wyraźniej i czyściej. Próbowała z nią kiedyś fałszować - po prostu się nie dało.
Podrzucę Ci ją później do kuferka, bo daje +1 do artystycznych
Nebbie nie przypuszczała, że zostanie zalana informacjami na temat jakiegoś mugolskiego filmu o agencie specjalnym, ale na szczęście nie zdążyła w nich utonąć, ponieważ w sali pojawiła się kolejna dziewczyna. Gryfonka kojarzyła ją z niektórych lekcji, chyba były razem na roku. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, wyciągając rękę na przywitanie; - Nebbie - przedstawiła się, a potem zmarszczyła brwi. - Ucieknę jak poprzedni? To dużo osób od was zwiało? Robicie im coś? Nie wiem, jakiś chrzest dla nowicjuszy i oni potem wieją? - zapytała, parskając śmiechem. Szczerze powiedziawszy nie wiedziała nic na temat wcześniejszych perypetii zespołu, toteż nie miała pojęcia, że kilku członków grupy opuściło ją, zanim zaczęła ona swoją działalność. Potem przyszedł chłopak, którego kojarzyła z pokoju wspólnego i chyba nawet znała jego nazwisko. Podobno chłopak grał w jakiejś lidze Quidditcha, ale Nebbie niestety nie dowiedziała się jeszcze, w jakiej drużynie, o co za chwilę chciała go zapytać. - Ja Cię kojarzę! - powiedziała na wstępie - Słyszałam, że grasz w Quidditcha też poza Hogwartem. Gdzie? - dodała, podając mu rękę. - Ja jestem Nebraska Jones - dodała, po cichu licząc, że skojarzy ją z jej mamą, która jest zawodniczką Os z Wimbourne. Jakoś tak poczuła potrzebę, by nieco chłopakowi zaimponować. Quidditch był jej wielką pasją i bardzo lubiła poznawać ludzi, którzy ją podzielali. A Gemma ponownie ją zaskoczyła. Jakoś tak chyba spodziewała się po niej większej organizacji, a już na pewno myślała, że zespół miał już jakieś próby razem. Wyglądało też na to, że żadne z nich nie miało wcześniej styczności z grą w zespole. Nieco ją to zmartwiło, bo oznaczało to, ze czeka ich bardzo dużo pracy, ale postanowiła się nie zniechęcać. Przecież jak już powiedziała, że dołączy, to dołączy i na dodatek zostanie z nimi, cokolwiek by się działo. Potrzebowała tego poczucia należenia do jakiejś grupy. - Nigdy nie byłam w zespole, ale popieram pomysł o zagraniu czegoś prostego - powiedziała. Tą pioseneczkę o farmie znała jako tako, babcia jej śpiewała, jak była młodsza, ale poza tym Nebraska miała średnią styczność z kulturą niemagiczną, więc też nie wiedziała, jak ma się sprawa u pozostałej dwójki. Zerknęła na nich wyczekująco, wybijając palcem na udzie jakiś rytm.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Myślę, że towarzystwo nas dwóch wystarczy, żeby zniechęcić towarzystwo. - wskazała kciukiem na siebie i na Gemme, po czym puściła oczko w stronę amerykanki. Kiedy do sali wszedł ich rodzynek, jedyny chłopak w zespole zrobiła dziwną minę. Zdecydowanie za dużo Gryfonów, czuła, że jak zaczną gadać o bohaterstwie i innych takich mózg jej wybuchnie. No, ale nie miała innego wyjścia i musiała przyjąć to na klatę. - Drama - powiedziała szybko i nie czając się od razu zasiadła za perkusją. Z długiej skarpety wyciągnęła jeszcze trzy pałeczki, jedną z nich była jej różdżka, toteż wsadziła ją z powrotem i z wyczekiwaniem spojrzała na resztę grupy. Gdyby nie to, że to puchonka, była hersztem ich czteroosobowej bandy, pewnie by się sprzeciwiła i zaproponowała coś innego, no, ale dla niej mogła iść na ustępstwo i nic nie gadać. Po chwili jednak zorientowała się, że piosenki nie kojarzy, domyślała się, że był to jakiś mugolski utwór, a Drama z mugolami nie miała jakoś mega dużo wspólnego. - Nie znam, zagraj jak to leci, a ja zaimprowizuje. - powiedziała całkowicie spokojnie. Improwizacja była tym, co Dreama Vin-Eurico lubiła najbardziej, czasem nawet zdarzało jej się odlecieć z solówką na perkusji, ale zawsze starała się grać coś, co w miarę pasowało do tego, co grała reszta. Na szczęście Gemma przymykała oko na jej zabawę, a ona czuła się z tym całkowicie swobodnie.
Scott w sumie sam nie wiedział, jakim cudem dowiedział się o tym spotkaniu. Podejrzewał, że któryś z jego znajomych mu o tym powiedział, ale nie był pewien i w sumie wolał nie dociekać. Dowiedział się jednak, że niejaka Gemma Twisteton szuka wokalisty do swojego zespołu. Podobno już jednego miała, ale zrezygnował tuż po tym, jak się pojawił. Więc czemu by nie skorzystać? Najwyżej go nie przyjmą, chociaż sam uważał, że głos ma całkiem, całkiem i, jeśli by poćwiczyć, byłby z niego dobry śpiewak. Niestety, nie grał już na gitarze, więc mógł zapełnić tylko jedną z pozycji, ale jakoś się tym nie bardzo przejął. Czym prędzej rozpiął górny guzik swojej śnieżnobiałej koszuli i poprawił czarną kamizelkę, którą miał na sobie - w końcu, trzeba się dobrze prezentować, a mu zwyczajnie wygodnie było w takim eleganckim stroju. Spokojnym krokiem ruszył w stronę sali teatralnej, poprawiając jeszcze włosy i zastanawiając się, kto jeszcze będzie w zespole. Wiedział, że na pewno Gemma, ale nie miał zielonego pojęcia o innych członkach. Miał nadzieję, że Puchonka nie będzie tam jedyną kobietą, bo jakoś tak lepiej się czuł, będąc otoczonym przez panie. To jest, lubił też towarzystwo mężczyzn, ale wolał płeć piękną - ot, po prostu. Nawet nie wiedział dlaczego. Już wkrótce znalazł się pod drzwiami sali teatralnej, które były lekko uchylone i mógł usłyszeć głosy więcej, niż jednej dziewczyny. Uśmiechnął się szeroko, chcąc już wchodzić, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Dlaczego miałby nie zrobić im niespodzianki? Uśmiechnął się jeszcze szerzej zanim mocno się skupił i zmienił w kota. Gdy tylko otworzył oczy, natychmiastowo się otrząsnął, przez chwilę machając ogonem i ruszając uszami, by na nowo przyzwyczaić się do tej postaci. Potrząsnął głową, po czym naparł nią na drzwi, otwierając je bardziej i zwyczajnie wchodząc do sali. Były już w niej trzy dziewczyny - Gemma, Dreama (którą kojarzył z korytarza i której imię ktoś mu kiedyś szepnął) oraz kolejnego rudzielca płci żeńskiej, który miał wyjątkowo śliczną twarz. Wydał z siebie miauknięcie i ruszył do Gemmy, wbijając w nią swoje złote oczy. Choć nie było tego widać na jego kociej mordce, strasznie chciało mu się śmiać. Otarł się o nogi Puchonki, po czym wskoczył na kolana Dreamy, po raz kolejny miaucząc i odrobinkę mrucząc, choć jego wzrok nadal był utkwiony w liderce zespołu.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
No i po co było się tak ekscytować? Zapeszyła no... Gemm myślała, że powiesi się na kurtynie, kiedy okazało się, że Val przyszedł na próbę tylko po to, żeby obwieścić im, że rezygnuje, bo wyjeżdża. Miał przynajmniej jaja, żeby powiedzieć im to w cztery oczy i tylko dlatego Puchonka jeszcze nie rozbiła na nim żadnego instrumentu. Kiedy wyszedł, odwróciła się do dziewczyn, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała. Usiadła za to z powrotem zwieszając ze sceny nogi. Zastanawiała się czy w ogóle kontynuować próbę. Normalnie udając, że wcale się nie zraziła namówiłaby dziewczyny do wspólnej gry, chociażby dla zabawy, ale teraz nie była pewna czy ma ochotę. Życie jej ostatnio nie rozpieszczało. Najpierw ten nieudany nabór do drużyny, teraz znowu to... Może po prostu była kijowym liderem i zabawa w to wszystko nie miała większego sensu. Bycie szarą, przeciętną i przez niewielu kojarzoną Gemmą wychodziło jej przecież fantastycznie i jak dotąd zupełnie ją satysfakcjonowało. Jej rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi. - Kooteeeek... - pisnęła jak mała dziewczynka, wyciągając do niego łapki. Zrobiło jej się trochę lepiej, jak zawsze kiedy widziała kota, ale nie aż tak jakby się mogło zdawać. Po prostu taki już miała zwyczaj witania się z tymi zwierzami. Było to w równiej mierze automatyczne, co "dzień dobry", które powiedziałaby, gdyby do sali wszedł nauczyciel. Futrzak okazał się wyjątkowo przyjazny, bo odmiałknął na jej przywitanie i przydreptał pod jej nogi. - Elo - zagadała zwierzaka, kiedy zaczął łasić jej się do nóg - Komu uciekłeś? Chciała go pomiziać, ale zmieniła zdanie. Zdemotywował ją utkwione w niej spojrzenie kota. Za bardzo ubóstwiała ten gatunek, żeby nie wiedzieć, że takie zachowanie jest wybitnie ofensywne. Nie dała się nabrać na ocieranie się o nogi. Koty to chore skurwysyny - nigdy do końca nie zrozumiesz. Zwierz tymczasem wskoczył na kolana Dramy, z tym, że nadal wgapiał się w nią. - Lol, dziwny jest - zauważyła - Może czuje Chomika. To samiec czy samica? - podpęzła na czworaka do perkusistki, żeby zajrzeć kotu pod ogon. Może to były jakieś osobliwe zachowania terytorialne albo pokręcone zaloty?
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Czy to ptak, czy samolot? Nie to tylko kolejny prawie członek Enemy, który olał nas totalnie. Być może Drama nie lubiła przemocy, jednak teraz miała ochotę nakopać Gryfonowi do dupy. Dosłownie. Jeszcze bardziej zirytował ją fakt, że brunet chciał od niej tę magiczną perłę, która poprawiała ludziom skille. Po chuj się pchał, skoro nie umiał dobrze śpiewać. Jej samej przecież nikt na siłę nie zmuszał, żeby dołączyła, chciała, dostała się i tak trwała, a nie jakieś podmianki. Ni stąd, ni zowąd pojawił się na jej kolanach kotek. Na początku nawet nie zauważyła, jak wszedł do sali, była za bardzo wkurzona na to, by widzieć coś innego, niż czerwoną mgłę rozjuszenia, którą przed sobą teraz widziała. Kochała zwierzęta chyba najbardziej na świecie, więc gdy poczuła na sobie coś kudłatego, od razu złapała go w ramiona i przytuliła, jednocześnie utrudniając Gemmie niecne plany zajrzenia mu pod ogon. - A co to za różnica, jakiej jest płci ważne, że ma włochatą sierść i super mruczy. - Po chwili przyłożyła ucho do jego brzuszka, by móc posłuchać jego głośne mruczenie. Ten kot musiał być czyjś. A co jeśli jego właściciel właśnie zapłakiwał oczy i załamywał ręce, bo nie mógł go znaleźć? A ona najzwyczajniej w świecie go tuliła. Najchętniej to by go przygarnęła, jednak wiedziała, że tak nie można. Pozostało obejść się smakiem i może zaadoptować jakieś inne stworzenie? Uśmiechnęła się jeszcze smutno i położyła go na podłodze, po czym powiedziała do zwierzęcia. - No idź, stary, pewnie Cię ktoś szuka. - Dobrze wiedziała, że kot ją rozumie, przecież wszystkie zwierzęta były bardzo inteligentne i prawie zawsze rozumiały co się do nich mówi, a już szczególnie koty czy psy, które nie na darmo nazywane były przyjaciółmi człowieka.
Nebraska w sumie stała i nie robiła nic ciekawego w tej sali. Niby pojawił się ten Gryfon, którego kojarzyła, że grał jakoś poważniej w Quidditcha, ale zmył się jeszcze szybciej, niż się pojawił. Obserwowała reakcję dziewczyn i zorientowała się, że to chyba nie był pierwszy raz, kiedy ktoś zgłosił się do tego zespołu, a później zrezygnował. Nawet sama Gemma wspominała, że ludzie "uciekali" i na dobrą sprawę Enema nie odbyła żadnej próby, bo nigdy nie mieli pełnego składu. Zwątpiła trochę w to wszystko. Zdążyła się ucieszyć, że pozna więcej ludzi, wdroży się w jakieś życie szkolne, może odrobinę zabłyśnie, a tu taki... Takie rozczarowanie. A mogło być pięknie, prawda? Usiadła gdzieś obok Gemmy i oparła brodę na rękach. Nagle dziewczyny okazały zainteresowanie kotu, który pojawił się w sali teatralnej. Nebbie asekuracyjnie odsunęła się trochę od zwierzęcia. - Mam alergię - powiedziała w celu wyjaśnienia swojego zachowania i obserwowała futrzaka z daleka. - W tej szkole zwierzęta się pałętają wszędzie. Pewnie nikt go nawet nie szuka, bo i tak kiedyś wróci - rzuciła jeszcze, machnąwszy ręką. Zauważyła to już od pierwszych dni. Ludzie puszczali swoje koty samopas i pałętały się one w zasadzie po całym zamku. Nebraska osobiście miałaby pewne opory, ale z drugiej strony co miałaby zrobić innego z kotem w tak wielkim zamku? Przecież nie mogłaby go zamknąć w dormitorium, ani nic takiego. Na szczęście nie musiała się tym przejmować, bo alergia skutecznie odwiodła ją od pomysłu posiadania puszystego pupila.
Scott zaczął mruczeć jak silnik kosiarki, kiedy dostał się na kolana Dreamy i był jej niesamowicie wdzięczny, że go przytuliła, bo aż się nastroszył, widząc pełznącą w ich stronę Gemmę. Rozumiał, że ciekawość była wielka, ale chyba nigdy by sobie nie pozwolił zajrzeć pod ogon - szczególnie, że był w kociej postaci! Przymknął oczy, dając się tulić dalej, lecz prędko je otworzył, gdy drugi rudzielec odsunął się od nich, tłumacząc się alergią. Przechylił łeb w bok, słysząc jej słowa na temat tego, że nikt go nie szuka i prychnął oburzony, po czym machnął ogonem. Jak to? Jego miałby nikt nie szukać? Chociaż może to przez to, że jeszcze nie wiedziały kim jest. Miauknął z niezadowoleniem, kiedy Ślizgonka położyła go na podłodze i przeciągnął się jeszcze, po czym ruszył w stronę drzwi. Jeśli jednak dziewczyny myślały, że naprawdę wyjdzie, to grubo się pomyliły. Gdyby pyszczek kota mógłby być tak szczegółowy jak ludzka twarz, widniałby na nim szeroki cwany uśmiech. Scott w pewnej chwili się zatrzymał, po czym obrócił, przez chwilę przebierając łapkami w miejscu po to, by w następnym momencie otrząsnąć się raz jeszcze i wrócić na miejsce koło Dreamy, siadając koło niej spokojnie. Minęło parę sekund, po czym na miejscu kota pojawił się Krukon we własnej osobie, uśmiechając się szeroko i otrzepując teatralnie ubranie. - Z całym szacunkiem, Gemmo, ale następnym razem nie zaglądaj żadnemu kotu pod ogon. Niezbyt to lubią. - puścił oko Puchonce, a następnie odgarnął włosy z czoła, by zwrócić się do drugiej rudowłosej panny. - I wybacz, ale sądzę, że jednak ktoś mnie gdzieś tam szuka. Klasnął w dłonie, wstając i ustawił się przed dziewczynami, wykonując głęboki ukłon oraz kładąc sobie dłoń na piersi. - Żeby dopełnić formalności… Jestem Scott Arthur Steven Savage, Krukon w dziesiątej klasie. Przybyłem, bo doszła mnie wieść, że szukacie wokalisty, więc jestem. I wybaczcie tę sztuczkę, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać. Dreamo, nie wiedziałem, że aż tak lubisz zwierzęta.
{ maybe one day you'll understand why everything you touch surely dies }
Czas bywa najwierniejszą z kochanek, bo pozostawia znamiona już nie tylko na duszy czy sercu, ale też bruka umysł, który strudzony wszystkimi wydarzeniami zdaje się być nieosiągalny i nie daje szansy na to, by zapomnieć. Wyśmiewa i gardzi tymi, którzy pragną ukojenia, a przecież tak łatwo jest to osiągnąć w świecie magii, który wydaje się być bardziej otwarty niż ten mugolski, gdzie nie ma szansy na sięgnięcie po Zmieniacz lub okrutne Obliviate. I tak łatwo byłoby wszystko poukładać, usunąć i wyplewić z podświadomości, w której głęboko zakorzenione wspomnienia wypalały nadzieję na kolejny dzień, a przecież miało być inaczej, bo tak niedużo jest do oddania, a zarazem tak mało do zyskania, gdy poprzez kolejne godziny można zatracić siebie i zapomnieć o tym, co naprawdę jest istotne. W zielono-brązowych oczach jawił się strach, konsternacja i niepewność przed tym co zaczęło się dziać. Obserwowała ruch tak bardzo znajomej sylwetki i przypominała sobie każdy pojedynczy dzień, kiedy to raz po raz uczyła się go na pamięć, by czasem nie pozwolić mu zniknąć; dzisiaj marzyła o tym, by zniknął, jakby stawał się z każdym kolejnym oddechem senną marą, przed której szponami nie jest w stanie uciec, bo ma zbyt wiele władzy i możliwości, a ona? Oprócz możliwości odwrotu i kolejnej ucieczki - nie miała szansy na nic, ale przecież nie chciała być znowu tchórzem. Musiała więc udawać, że jej serce nie bije nad wyraz szybko, a oddech nie spłyca się, gdy tylko on znajduje się zbyt blisko, a znajomy zapach perfum po raz kolejny wdziera się przez skórę i dociera do kanalików nerwowych, by zakorzenić się w nich raz jeszcze. To było jak sen, który przez długie miesiące nie miał prawa się ziścić, a teraz, tego jednego popołudnia, zapadała się w sobie i traciła stabilność, jakby uderzające w nią gorąco pozbawiało na dobre trzeźwego myślenia. Uciekała wzrokiem i nie zamierzała dopuścić do spotkania ich tęczówek, by nie skruszył jej jak porcelany, a posiadał taką władzę; wygrał z nią i sprawił, że nie była dostatecznie silna, by podjąć się z nim walki, a to oznaczało sromotną porażkę, z którą nie poradziłaby sobie nader szybko. - Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada. - Tak, wszystko jest w porządku. Kiedy jednak obwieścił, że to koniec zajęć, poderwała się na równe nogi, zapominając o notatniku, książce a nawet samonotującym piórze, bo jedyne co się liczyło, to jak najszybsze wydostanie się z czterech ścian klasy i ukrycie się w tym wielkim zamku, by już nigdy na siebie nie wpadli. Szukała możliwości wyciszenia się, spokoju, zapadnięcia się w sobie i przeanalizowania scenariusza na najbliższe dni, ale gdy tylko w wyobraźni Marceline pojawiał się jego obraz, traciła całkowitą pewność, a echo minionych zdarzeń z Trausnitz przypominało o sobie szeptając w ten okrutny sposób i zmuszając do tego, by czasem nie odważyła się zapomnieć. A jednak. Nie miała żalu. To obojętność spowiła jej serce wobec niego, jakby on sam przestał mieć znaczenie, a liczył się tylko czyn, który nie pozwalał jej wydostać się z okowów lęku przed jutrem. Pchnęła podniszczone drzwi, które prowadziły do niewiadomego pomieszczenia, a zaraz potem zmrużyła oczy, gdy nieprzyjemny półmrok i charakterystyczny dla długo niesprzątanego miejsca zapach uderzył w nią z impetem. Chciała się tu ukryć, jakby był to niemal Pokój Życzeń, do którego wstęp miałaby tylko ona, ale musiała tego pragnąć niezbyt mocno, że jedyne gdzie udało jej się wejść, to opuszczona klasa teatralna, na scenie której stał prawie doszczętnie zrujnowany fortepian. Obrzuciła leniwym spojrzeniem wszystkie kąty, a na widok pajęczyn uśmiechnęła się kącikowo i jedyną myślą, która pojawiła się w jej głowie, to ta, która potwierdziała, że od dawna nikt tutaj nie był, dlatego sięgając po różdżkę rzuciła ciche: lumos i skierowała kroki na podest, gdzie to mogłaby przyjrzeć się wszystkiemu lepiej i być może pokusić się o to, co nęciło najbardziej. Marceline, nie. Musiała. Nie miała żadnego wyboru, jakby tknięta niewidzialną siłą ugięła się pod ciężarem swoich słabości i zbliżyła się jeszcze bardziej do starego instrumentu, z którego zdmuchnęła kurz, jakby przygotowując go do tego, co się zaraz wydarzy. Opuszkami przesunęła po białych klawiszach i delikatne je wcisnęła, jakby kontrolując brzmienie, a kiedy miała pewność, że są one nieskazitelne, przysiadła na podniszczonej pufce i pozwoliła raptem jednej łzie spłynąć po porcelanowym policzku. Było to silniejsze od niej, bo tylko w ten sposób mogła ukoić swoje serce i nerwy, jakby nie znając innej metody ku temu i nim się obejrzała, bez reszty oddała się muzyce, która rozbrzmiewała i odbijała się od starych ścian, wracając do niej ze zdwojoną siłą. Pozwalała melodii na otulanie jej w całości i odcinała się od rzeczywistości przytłaczającej i przykrej, choć i dźwięki w połączeniu nie przypominały radosnej muzyki, napawającej szczęściem. - 'Cause now I'm breaking at the bridges and at the end of all your lies... - uleciało spomiędzy jej spierzchniętych warg, gdy tylko nabrała dostatecznie dużo odwagi, a zaraz potem pogrążyła się raz jeszcze w znanej kompozycji. And who will fall far behind? Kiedy gra ucichła, przymknęła jedynie wieko i zastygła w bezruchu, jakby chcąc jeszcze przez moment trwać w swojej samotnii wykreowanej na potrzeby tego dnia. Nie potrafiła stawić czoła demonom, które nękały ją nieustannie, a przez to traciła raz jeszcze świadomość samej siebie. Nie mogła dać się pochłonąć. Nie tym razem.