Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Ty, no dwa razy to mi nie mów. Co prawda repertuaru romantycznego nie mam, ale da się to obejść. - Pstryknął palcami na @Lockie I. Swansea , po czym zamienił spodnie na kilt, tuszując szybko blizny na nogach. -Jestem piękny? - Zapytał, wachlując kumpla rzęsami, po czym szybo pomyślał o tym, jaką piosenkę by tu zagrać, bo poprzednia zupełnie mu do stylówy nie pasowała. -W sumie to przyszedłem bo słyszałem jak dwie ślizgonki gadały o tym w Pokoju Wspólnym. Nic nie mam do stracenia. - Przypomniał sobie, że kumpel zdziwił się na jego widok, więc i tę kwestię mu rozjaśnił. -Trzymaj kciuki. - Rzucił jeszcze, gdy mistrzyni skrzypiec zeszła ze sceny i przyszła jego kolej. Gdzieś między tym wszystkim przywitał Rycha i Marlę, po czym wskoczył na podest, chwycił gitarę i zaczął. Spodziewać się mogli po nim wszystkiego, ale raczej mało kto myślał, że wyjebie im tam z prawdziwym szkockim rarytasem.Hùg Air A' Bhonaid Mhòir było jedyną pieśnią w tym wątpliwie przyjemnym dla ucha galicyjskim szczebiocie, którą potrafił zaśpiewać, więc postawił właśnie na to, podrygując do tego z gitarą, którą sobie akompaniował. Może nie był profesjonalistą w żadnym tego słowa znaczeniu, ale bawił się przednio i nie zamierzał tego ukrywać i na pewno robił jakieś wrażenie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Czw Cze 06 2024, 22:09, w całości zmieniany 1 raz
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Wiedziała, że konkurs talentów był dla Ryśka ważny ze względu na Werkę (a i ona dzięki temu zyskała możliwość, aby czujnie poobserwować szwagierkę!), dlatego postanowiła mu towarzyszyć i wspomagać wśród ludzi, którzy od momentu powrotu z Ciemnego Dworu strasznie go zawstydzali. Gdyby nie to i jej nabyte kalectwo, z pewnością wystawiliby swój popisowy numer i zdeklasowali konkurencję w przedbiegach, no ale samo życie. - Fajna inicjatywa - pochwaliła pomysł Krukonki na zorganizowanie takiego przedsięwzięcia, potykając się o własne nogi i tylko możliwość przytrzymania się brata uratowała ją przed upadkiem. - To jest świństwo, że wróżki się uspokoiły, a my dalej z jakimiś nieboskimi klątwami - jęknęła, bo niezdarność uruchamiała flashbacki sprzed roku, kiedy została przytwierdzona do wózka i kompletnie nie zgrywała się z jej energicznym sposobem bycia. Kiwnęła głową, że zajmie miejsca, ciesząc się, że Rysiek mimo wszystko starał się przezwyciężyć swoją nieśmiałość, po czym pomknęła na widownię, obijając się o co drugie krzesło, aż w końcu bezpiecznie usiadła czekając na Ricky’ego. - Jak ktoś zaśpiewa Salazara to ma mój głos - zawyrokowała, a potem wsłuchała się w występ Krukonki, która zachwyciła ich grą na skrzypcach. Dziewczyna nie dość, że wyglądała zjawiskowo, to jeszcze zagrała jakąś skomplikowaną i imponującą nutkę. W międzyczasie pomachała do Solbiego, a potem niczym jurorka obwieściła swój wyrok. - I to jest talent! Weronka też coś przygotowała czy tylko robi za wodzireja? - spytała cicho Ryśka i szturchnęła go, gdy nadszedł czas na brawa dla Swansea. A potem na scenę wszedł Maksim z gitarką, jak zwykle zaskakując ją odwagą, dystansem do siebie i wyborem repertuaru, bo przecież całe życie mu truła, że szkocki przy irlandzkim brzmi t r a g i c z n i e, a on i tak swoje. Była tu jednak po to, żeby kibicować, a nie krytykować, kiedy więc skończył, zgotowała Maxowi aplauz stulecia. - To też jest czarodziej wielu talentów.
Zaklaskał, imitując podekscytowaną nastolatkę, a kiedy ogołocił swoje jędrne łydki zagwizdał z uznaniem. - Mała, jesteś najpiękniejszym ślizgonem na tym dancingu. - pokiwał brwiami - Gdybyś jeszcze miał cycunie, jużbym klękał. - na jedno kolano, do oświadczyn, zboczeńcu. Wzruszył lekko ramionami, trochę czując dziwną niezręczność, w końcu był łabędziarzem i powinien pokazać może jakiś swój talent wyssany z mlekiem matki, ale nie zamierzał deklamować poezji pisanej, a nie czuł się emocjonalnie na siłach uzewnętrzniać swoje talenta muzyczne. Zresztą, wrażliwość była nie w jego stylu i jeszcze straciłby renomę tęgiego półgłówka, jakby wyszedł na scenę i okazało się, że coś-niecoś potrafi. Obejrzał się na @Marla O'Donnell i @Ricky McGill, który był jakiś czerwony na twarzy: - Elko. - powitał się kulturalnie - Marla, jak będziesz występować, to umrę. - powiedział z pełną powagą - Jak się okaże, że poza wszystkim tym, w czym jesteś zajebista, umiesz jeszcze pięknie śpiewać i tańczyć, to mi sie system przegrzeje. - dodał bez mrugnięcia okiem, stukając wymownie w czoło, jakoby jego komputer pokładowy miał bardzo małą moc przerobową. Bo tak było. - Chyba, ż ebędziesz deklamować poemat do Patola... wtedy się przyłącze. - dodał szeptem. Kiedy Solbi wyszedł na scenę, skandował jego imię jak najwierniejsza fanka, bił brawa i pogwizdywał, a gdy się chłopina rozśpiewał, to mu nawet wydobył z kieszeni różdżkę, odpalił i wystrzelił kilka świecących koniczynek w powietrze, dla dodania ambientu temu wykonowi. - Nie wiedziałem, że taki z Ciebie autysta. - przyznał, kiedy Max posadził dupę na miejscu - Od dziś jestem jeszcze większym fanem. - przyznał z uśmiechem.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Miała wsparcie, wiedziała o tym, głównie dlatego, że Lockie grzeszył wzrostem, ale pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi nawet w nerwach, dlatego, kiedy tylko weszła na scenę i usłyszała gwizd, skupiła spojrzenie swoich piwnych oczu w tamtą stronę. Uśmiechnęła się nerwowo. Po zachęcających gestach kuzyna, na pewno poczuła się lepiej. Skończyła grać i wiedziała, że mogło być lepiej, a jednak uśmiechnęła się łagodnie i ukłoniła, a za nim zeszła ze sceny spojrzała w stronę Lockiego i uczniów, a także studentów, którzy siedzieli obok niego, Ci klaskali najgłośniej, niektórych nawet nie znała. Może faktycznie nie poszło jej tak najgorzej, a jednak słyszała, że jej glissando drżało, i to z pewnością na samym początku. Postanowiła zająć sobie miejsce na widowni, aby móc przyglądać się występom innym. Była pod wrażeniem luzackiego podejścia @Maximilian Felix Solberg i to jak świetnie bawił się na scenie, sama chciałaby mieć trochę tej jego swobody. Klaskała po występie chłopaka, zachwycona jego wykonaniem. Miał ten konkurs w kieszeni jak w banku.
Miał rację, stresowała się. Nie tylko tym, że cały ten pomysł był poroniony, że nic się nie uda i że stanie się pośmiewiskiem całej szkoły. Ale i tym, że obecnie na skrzypcach wywijała niezwykle bliska jej @Sierra O. Swansea, która choć radziła sobie świetnie, ewidentnie nie czuła się najpewniej. Co nie zmienia faktu, że kątem oka spostrzegła jakiś ruch za kulisami i już chciała podejść do tej osoby i wygonić ją stąd, bo przepraszam bardzo, tu może tylko staff, ale zanim zdążyła jakoś zareagować, spostrzegła, kto to taki.
Jedyny i niepowtarzalny, jej@Ricky McGill. Gdy tylko go zobaczyła, cała się rozpromieniła – miała ochotę rzucić się w jego ramiona i pisnąć ze szczęścia. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, po prostu stanęła jak wryta a jej ręce natychmiast chwyciły różdżkę, gdy zobaczyła, jak chłopak sięga po dobrze znane sobie zaklęcie. - Nic nie szkodzi. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś – uśmiechnęła się promiennie, czując, jak cała się rumieni. Słysząc co powiedział, ledwo powstrzymała chichot, choć na co dzień nie było jej tak do śmiechu. To, że nie czuła rytmu to była istna tragedia, dobrze wiedział, że dlatego nie występuje a jednak… to poczucie, że ze wszystkich osób wybrałby właśnie ją było takie cudowne. - Leć i baw się dobrze. Pozdrów Marlę – dodała i już chciała odwrócić się na pięcie, gdy nagle poczuła całusa w policzek. Obdarzyła go wiele mówiącym spojrzeniem, które zdradzało mniej więcej, że to raczej ona wciąż jest mu winna z milion całusów. Ale to potem, teraz musiała się skupić, chociaż raz.
Gdy Sierra zakończyła swój występ, ponownie weszła na scenę. Fakt, że Ricky gdzieś tam był dodał jej otuchy i wpłynął na morale. Wydawało się jej, że ktoś przyszedł… i bardzo kurczę dobrze! Zapowiedziała występ @Maximilian Felix Solberg i szybko czmychnęła za kulisy. Nie zrozumiała ani słowa z tego, co zaśpiewał, ale musiała przyznać, że buja. Nie znała go zbyt dobrze, nie miała więc pojęcia, że coś tam pogrywał na gitarze. W sumie dobrze wiedzieć, ale nie sądziła, by była w stanie go upilnować nawet jeśli jakimś cudem zdecydowałby się na dołączenie do jej wymarłego na tę chwilę składu. I czekała, najpierw na to aż skończy, a potem na to, by zapowiedzieć kolejnego uczestnika.
#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Promienny uśmiech Verki wynagrodził mu cały ten przytłaczający wstyd, jaki towarzyszył mu przy każdym wejściu w tłum; kiedy go zobaczył, najchętniej zostałby za kulisami aż do końca występów i zamiast oglądać popisy uczestników, to zachwycał się nią. Nie chciał jednak przeszkadzać dziewczynie w pracy i jakkolwiek rozpraszać, dlatego czmychnął z powrotem na widownię tak szybko jak się pojawił, obiecując że pozdrowi Marlę i że wróci za kulisy jak będzie po wszystkim. - KTO? - rzucił do siostry, ledwo słysząc co tam do niego mówi, bo do przygłuszonych uszu dotarło tylko coś co brzmiało jak "twojastara", a nie sądził by to było rzeczywiście to. Niezgrabnie omijał wzrokiem wszelakich znajomych siedzących w pobliżu, głównie Solbiego i Lokiego, do których Marla już beztrosko machała na powitanie. Ryszard nie wiedział, co ze sobą zrobić, kiedy jeden z ziomków zaczął ją bajerować, skupił się więc na zdejmowaniu niewidocznych paproszków ze swoich spodni, a potem posłusznie zaklaskał gdy poczuł szturchnięcie, wierząc na słowo że występ był piękny. - Werka tylko prowadzi, ale jakby było głosowanie to głosujemy na nią, bo jest zajebista, dobra? Aha, kazała cię pozdrowić - odparł, przypominając sobie na koniec o jej uprzejmej prośbie, z nadzieją że Marla to doceni bo przecież zależało mu żeby miały doskie relacje. Potem nadszedł czas na występ tego gagatka Maxa, co mocno Ryszarda zdziwiło, bo nie spodziewał się po nim takiego talentu! To znaczy zakładał że jakiś talent miał, bo oczywiście nic nie usłyszał, ale ziomek wyglądał bardzo swobodnie z gitarą, jakby robił to codziennie. - CZŁOWIEK ORKIESTRA - podsumował Solberga, nieśmiało dołączając do aplauzu Marleny i myśląc o tym, jakie to szczęście, że sam nie musiał tam teraz występować.
Póki co Lily wyłącz obserwowała. Klaskała, kiedy to było stosowne, kilka razy nawet zwróciła uwagę na to, co przedstawiali uczestnicy konkursu. Jednak jej głównym zajęciem była obserwacja Very, do której puchonka zapałała uzasadnioną niechęcią. Jeszcze większą niż do Ryszarda, mimo że to on uraczył ją ślimaczą klątwą. Ot, kobieca logika. Próby zrozumienia jej mogły zakończyć się ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu. Na dłuższą chwilę zasłuchała się w utworze zagranym przez Solberga. Bardzo dobrze. Doceniała, że jej rocznik był tak umuzykalniony i skłonny do dzielenia się talentem z innymi. Ona sama również zamierzała uderzyć w podobne klimaty, choć nie miała w planach gry na instrumencie. Jeszcze przed lekcją eliksirów przygotowywała wesoły monolog prezentujący jej umiejętności aktorskie, ale po scysji przyszłym państwem McGill zmieniła zdanie. Chciała zaprezentować to, co jako pół wila miała zapisane we krwi. Zatańczy. I włoży w ten taniec cały swój urok, choć nie wymierzy go bezpośrednio w nikogo. A może uda jej się porwać wszystkich za sobą? Zobaczy na ile jej przodkinie przekazały jej swoje moce, na ile silny okaże się jej czar. Ale póki co musiała obserwować i czekać aż nadejdzie jej kolej.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Następną wywołaną osobą była ona. Mała, odrobinę stremowana krukonka, której występ tak bardzo miał odbiegać od pozostałych. Niby była zadowolona z tego, co przygotowała, ale fakt, że nie było to ani granie, ani śpiewanie, bardzo ją peszył. Przyniosła ze sobą parę rekwizytów, które powiększyła zaklęciem i ustawiła w odpowiedni sposób, a potem poprosiła o zgaszenie światła. Teraz już nie mogła się wycofać. Wzięła ostatni głębszy oddech, a potem zaczęła przedstawienie. Na białym płótnie pokazał się krąg światła rzucanego przez zapaloną świecę, a w nim cienie tworzone przez trzecioklasistkę za pomocą wyszeptanych zaklęć. Najpierw widownia ujrzała cień chłopca, który za sprawą transmutacyjnej magii rzuconej na rekwizyt Jenna przekształciła w młodzieńca. Dookoła niego przelewitowała kartonikowe szablony wyobrażające książki. Za pomocą geminio powieliła je wielokrotnie, tak że obraz zaczęły zaciemniać stosy książek, a potem puf! Za pomocą avifors przemieniła je w stado ptaszków, które pofrunęły we wszystkie strony, zasłaniając na chwilę młodzieńca. Kiedy odfrunęły, "główny bohater" był już mężczyzną, wokół którego pojawiał się stos pieniędzy. Koło mężczyzny wyrosła kobieta, nad którą pojawiło się serduszko, ale mężczyzna odwrócił się ku bogactwu. Jenna zaklęciem papiliofors przemieniła szablon kobiety w stado motyli, a potem zaczęła powielać tekturki ze skrzyniami pełnymi wysypujących się monet. Mężczyznę zamieniła w zgarbionego starca, którego zaczęły przytłaczać góry pieniędzy, które na samym końcu czarem sabuli przemieniła w piasek, aż zniknęło wszystko - bogactwa, starzec i motyle odrzuconej miłości. Krukonka zdmuchnęła świecę, która zamigotała i zgasła. Chwilę wszystko trwało w ciszy i ciemności, a potem zapaliły się światła, obwieszczając koniec wystąpienia.
Wreszcie nadeszła kolej Lily, która weszła na scenę chyba jako ostatnia. Miała na głowie wianek z polnych kwiatów oraz sukienkę, której w oryginalnej wersji tego tańca wcale nie powinna zakładać. Szkolne realia niestety wymagały pójścia na pewne kompromisy, a nagość, nawet sceniczna, nie byłaby zaakceptowana. Lily postawiła wszystko na jedną kartę i zaczęła śpiewać i tańczyć w rytm piosenki, której nauczyła ją matka. Tak jak z nią i z młodszą siostrą pośród leśnej dziczy, tak i teraz tańczyła w rytm narzucany przez krew przodkiń. Starała się emanować swoim urokiem i oczarować wszystkich, zwłaszcza @Ricky McGill, który siedział przecież na widowni i oglądał wszystko. To na niego patrzyła puchonka, gdy z jej ust padały słowo piosenki zapraszające do krainy wiecznej miłości, młodości i szczęścia, do legendarnego tir na nog, w którym wszystko będzie lepsze i piękniejsze. Nie rzucała bezpośredniego uroku, po prostu starała się by spowijała ją jego aura, choć wzrokiem przeskakiwała od osoby do osoby, pragnąc pozyskać przychylność wszystkich i wzbudzić zachwyt. Marzyła o tym, by jej taniec porwał innych, żeby chcieli z nią tańczyć do utraty tchu. Tańczyła i śpiewała, zapominając wreszcie o tym, że jest w szkole, na scenie, a nie w leśnych ostępach w kręgu sobie podobnych stworzeń. Zatęskniła za tym. Zapomniała już jak to było dawniej, a ten występ odkurzył zaśniedziałe dziedzictwo jej krwi. Chciała być wolna, nieskrępowana zasadami. Chciała wrócić do lasu. Do diabła z Verą, do diabła z Rickym, do diabła z całą tą szkołą i wszystkimi ludźmi. Po raz pierwszy poczuła aż tak mocny zew natury zapraszający ją do porzucenia swego człowieczeństwa i oddania się na zawsze naturze wili.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Kiedy zeszła ze sceny, dosiadła się do pozostałych oglądających na widowni i skupiła się na następnym pokazie talentu. Jenn w pierwszej chwili zrzedła mina. Wydawało jej się, że miała całkiem dobry występ, póki nie zobaczyła blondynki, która przejęła scenę pląsając i śpiewając niczym prawdziwa rusałka. Krukonka wciąż nie rozumiała co tu właściwie się działo i gdyby nie lekcje z profesorem Rosą zapewne nie miałaby bladego pojęcia z kim ma do czynienia. Czy dziewczyna na scenie była niebezpieczna? Czy pół wile w ogóle powinny mieć wstęp do szkoły? A co jeśli znów zamieni się w harpię? Nie, to nie była zamiana. Jenn dokładnie prześledziła ilustracje, puchonka na lekcji przybrała tylko kilka ich cech. A i tak zaatakowała inną uczennicę. Czy ona sama, zwykły, szary człowieczek, mogła czuć się bezpiecznie w szkole, po której chodzą magiczne stworzenia czwartego stopnia według klasyfikacji ministerstwa? Z każdym słowem pieśni mloda Hastingsówna przestawała myśleć o zagrożeniu, a skupiła się na hipnotyzujacym tańcu, który był nawet istotniejszy od melodii. Miała ochotę wstać i pobiec na scenę, dołączyć do blondynki i tańczyć do upadłego, nie przejmując się niczym. Pląsy zdawały się odpowiedzią na wszystkie problemy tego świata i chociaż nie był to taniec pełnokrwistej wili, coś w nim działało dokładnie tak, jak Jenn spodziewałaby się po magicznych przodkiniach występującej dziewczyny.
Kolejna na scenie pojawiła się Jenna, której Vera zabiła gorące brawo. Być może czuła się odrobinę winna, że na ostatniej lekcji zaklęć tak niemiło ją potraktowała. Być może fakt, że była tu chyba najmłodsza odegrał tu taką wielką rolę. Albo czysta sympatia do krukoniastej koleżanki, w każdym razie Vera była bardzo ciekawa, co ma do zaprezentowania. Na jej znak zgasiła światło i obserwowała teatr kukiełek, myśląc sobie, że to była prawdziwa magia. Co prawda dla niej, zza kulis nie wyglądało to z pewnością tak dobrze jak dla widowni. Niemniej zrobiła na niej dobre wrażenie, przede wszystkim za samą odwagę, bo przecież mała miała śmiałość sięgać po swoje. Lily Blackwood z rodu Thicket zapowiedziała z wielką niechęcią. Gdy schodziła ze sceny, rzuciła jej wiele mówiące spojrzenie (zabiję cię kiedyś, przysięgam), ale zasady były jasne. Każdy miał prawo zaprezentować swój talent, nawet jeśli był wcieleniem zła. Skrzyżowała więc ręce na piersi i obserwowała jej dzikie pląsy, a w ich trakcie uświadomiła sobie, że Lily jest śliczna. I że znowu t o robi! Veronica była wściekła, pomijając wszystko, co się między nimi zadziało było to ewidentne oszustwo. W tamtej chwili z jednej strony byłaby w stanie spełnić każde jej życzenie, zaś w drugiej miała ochotę wyrwać jej te blond kłaki z pustego łba. W każdym razie wkrótce występ dobiegł końca i Blackwood naprawdę miała szczęście, że Seaver nie była ze sceny w stanie dostrzec, jak gapił się na nią Ryszard. Wtedy polałaby się krew. Albo ślimaki.
- Dziękuję wszystkim za cudowne występy! – Gdy wyszła na scenę, natychmiast zrobiła dobrą minę do złej gry, choć ręka którą wciąż ściskała w pięść jasno wskazywała na to, że coś jest ewidentnie nie tak. - Kochani, przejdźmy do głosowania! Niech każdy wyciągnie różdżkę i zadeklaruje, kto był dziś jego faworytem. Choć głęboko wierzyła w to, że nie ma wygranych ani przegranych, życie było jakie było. Sama wyciągnęła swój magiczny patyk i wprawiła w lewitację dość duży kapelusz magika, do którego każdy mógł dodać swój głos. W międzyczasie ktoś inny tym samym wingardium leviosa podsunął im pod nosy świstki papieru i długopisy. I w ten sposób mogli przejść do ostatniej części konkursu, wyłonienia zwycięzcy.
- TWOJA STARA - tak jak usłyszał @Ricky McGill, tak mu elokwentnie odpowiedziała, dźgając go z rozbawieniem w ramię. - S A L A Z A R - powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, a dalsze tłumaczenia przerwał jej @Lockie I. Swansea, jak zwykle czarujący i zasypujący ją komplementami. - Na swój dzień ostateczny jeszcze poczekasz, dzisiaj tylko z Ryśkiem kibicujemy. Ale jeśli kiedyś stanę na scenie to sama Britney Bitsch poprosi mnie o autograf, zobaczysz - zażartowała, choć nieskromnie uważała, że potrafiła zrobić fenomenalne show i gdyby nie durne przypadłości, które towarzyszyły jej i bratu od spotkania z wróżkami, to wyjebaliby dziś konkurencję z butów. Parsknęła śmiechem na wspomnienie poematów Patola. - Nie czuję się godna, żeby cytować takiego wieszcza - puściła mu oczko i obróciła się z powrotem do Ryszarda. - Dobra - bez zawahania przystała na propozycję brata, bo dla niego to by i zrzekła się kuponów zniżkowych w Żabercie. - Miło z jej strony, może po całym konkursie pójdziemy gdzieś razem? - zarzuciła uprzejmie i niezobowiązująco, bo nie była pewna czy Weronka w ogóle miała ochotę na zacieśnianie więzi z potencjalną szwagierką. I czy Ryszard będzie miał siły po takiej socjalizacji jaką był konkurs talentów. A potem już skupiła się na występach innych, bijąc gromkie brawa i dopingując każdego uczestnika, jedynie na Puchonkę patrząc podejrzliwie, gdy tak intensywnie wpatrywała się w Ryśka.
Nie przemyślania sprawy, kompletnie. Bo gdy oni oddawali swoje głosy, Verka stała na tej scenie jak jakieś bardzo mało charyzmatyczne drzewo, cały czas pracowała nadgarstkiem (operując kapeluszem) i po prostu czekała. Co miała robić, tańczyć na rzęsach? Na całe szczęście głosy zostały zebrane bardzo sprawnie, co w sumie sprawiło, że zaczęła się zastanawiać ile osób jest na auli teatralnej. Nie miało to teraz jednak większego znaczenia, bo była zajęta. Profesor Forrester pomógł jej szybciutko przeliczyć głosy na kulisach (a w międzyczasie publiczność zabawiał króciutki, ale jakże profesjonalny występ skrzata Grzegorza). Co prawda trochę długo się rozkręcał, ale jak już błyszczał, to na całego. W każdym razie nie trwało to długo, aż Verka wróciła na scenę. Podeszła na środek i mruknęła do różdżki ciche, ale jednak głośne (przez magię, no przecież). - Oto chwila, na którą wszyscy czekaliśmy – rozłożyła ręce, starając się showmenić jak mogła, pomimo tego, że wróżki ewidentnie zabrały tę artystyczno-charyzmatyczną ikrę z jej serca. Przynajmniej na chwilę, taką mogła mieć nadzieję… - Zanim ogłoszę wyniki konkursu w imieniu swoim i profesora Forrestera chciałam serdecznie podziękować za wasze dzisiejsze występy. Mamy nadzieję, że będziecie pielęgnować swoje talenty i że za kilka lat zobaczymy was na deskach teatru, scenach i gdzie tylko sobie zamarzycie – uśmiechnęła się serdecznie, choć w sercu przez obecność Lilki poczuła dziwną zadrę. Ale nie czas teraz na rękoczyny, bo czas na wyniki. - Trzecie miejsce zajmuje Sierra Swansea! – Veronka ucieszyła się niezmiernie z jej małego sukcesu. Dobrze wiedziała, że przyjaciółkę stać na o wiele więcej, ale że po prostu zeżarła ją trema. No każdemu się zdarza. - Drugie miejsce ex aequo zajmują… Jenna Hastings oraz Lily Blackwood! – starała się robić dobrą minę do złej gry, bo choć cieszył ją sukces koleżanki z domu, to jednak. A nie, w sumie cieszyło ją to, że pomimo oszukiwania jakim było używanie czaru wili podczas występu, Lilce się nie upiekło. - I pierwsze, oczywiście, Maximilian Felix Solberg! Gratuluję wygranej i jeszcze raz bardzo dziękuję! – Zaprosiła wszystkich na scenę, patrząc na Solbiego z niekłamaną sympatią, bo chwała Merlinowi, że odebrał tej bździągwie zwycięstwo. Wręczyła wszystkim wygranym nagrody, dyplomy i laurki z makaronu. I każdemu uścisnęła rękę, bez wyjątku. Nawet pani Blackwood z rodu Thicket. Choć nie omieszkała przy tym ścisnąć jej nieco mniej niż trzeba, tak z czystej złośliwości. Ale kto by to zauważył w tym ferworze - wszyscy stali i zaczęli klaskać (mhm, na pewno), wokół rozbrzmiewało już the ministressowskie „We are the champwizards”, z sufitu zaczęło lecieć kolorowe konfetti i generalnie scena chyliła się ku końcowi. A kurtyna zrobiła to, co robi na sam koniec – opadła.