Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Chociaż Bell cisnęły się na usta pytanie dlaczego nie chce gadać i żeby koniecznie powiedziała jej co takiego się działo, bo inaczej dowie się od kogoś innego, to również zamlikła kiedy profesor zaczął chodzić i im się przyglądać. Kiedy patrzył na nią, starała się wyglądać bardziej na Medb niż się czuła, ale nie wiedziała czy do końca jej to wyszło. - On jest twoim bratem przyrodnim? - szepnęła Bell, wyławiając ze słów Shenae to, co najbardziej ją zainteresowało. Wysłuchała jak parę osób opowiadało o swoich postaciach, a potem sama zabrała głos. - Byłam królową i czarownicą i żyłam dawno temu, gdzieś w pierwszym wieku. Byłam super waleczna i nawet jak umarłam, nie położyli mnie normalnie w grobie tylko postawili, żeby wydawało się, że dalej walczę - przedstawiła krótko swoją postać. Wydawało jej się, że po tych paru zdaniach dało się zgadnąć kim była, nawet jeśli przebranie mówiło jedynie o tym, że musiała być królową. Postać pana Morrisa zgadła bez problemu i ogólnie, z uczniami też nie miała wielkich trudności, ostatecznie okazało się, że więcej wiedziała niż nie wiedziała. Zaledwie czterech osób się nie domyśliła, w tym puchonki, która to niby tak świetnie się przebrała, że dostała punkty dla domu. Ha! Bell uważała nieco inaczej, no ale nie będzie się przecież spierała z nauczycielem... Co śmieszne, potem okazało się, że postać którą była Shenae też źle zapisała. Jak to możliwe? Co prawda krukonka nie powiedziała jej wprost kim była, jednak mówiąc o Arturze... powinna się domyślić. No i domyśliła, tylko w tym całym zamieszaniu takiej ilości karteczek, wszystko się pomieszało. Zdarza się! - To co z tym Halloween? - spytała Bell znowu, kiedy już uporała się ze zgadywaniem postaci.
I część zadania: 4 barnabasz bzik II część zdania: 1(shenae) 2 4 5(ja) 6 4 3(utopia) 2 6 1(vise) 1(freya) 4 2 2 link do losowania: *klik
I część zadania: 1 II część zdania: 3,5,5,3,4 (Cesaire),1,6 (Utopia),3,6 (Narcyza),5,5,2 (Charlotte),1,4 (Sarah) link do losowania: *klik
To chyba nie był dobry pomysł, pomyślał Walker, słuchając słów profesora i zbierając mało pochlebne spojrzenia od niektórych Kruczków. Kompletna klapa. Katastrofa. Nie dość, że nie udało mu się odpowiednio przebrać, to jeszcze -10 dla domu. I pogarda w oczach Adena. Nie zależało mu specjalnie na aprobacie nauczyciela, ale nienawidził czuć się gorszym, choć paradoksalnie miał o sobie niezbyt dobre mniemanie. Irytowało go własne podejście do całego przebierania się - ta część jego osobowości, która nie pozwoliła mu się wpychać w tłum wyrywający sobie nawzajem ubrania, ale kazała mu poczekać. Teraz za to płacił. -Wiem, że nie wyglądam, ale jestem czarownicą. - powiedział, gdy przyszła jego kolej. - Uratowałam mugoli od ataku smoka na plaży. Dostałam za to Order Merlina Pierwszej Klasy. Żyłam w XX wieku. - zakończył swoją krótką i bezbarwną wypowiedź. Nie miał pojęcia, za kogo przebrał się Morris, próbował więc na siłę wymyślać, wypisując nazwiska które mu przyszły do głowy, ale finalnie wszystkie poskreślał. Udało mu się za to odgadnąć przebrania pięciu osób.O ironio, wśród nich znajdowała się dziewczyna, którą nauczyciel również skarcił za beznadziejne przebranie. Najwyraźniej nie było aż tak źle. Był z siebie całkiem zadowolony i irytacja mu mijała. Miał nadzieję że profesor nie uzna tego za małą liczbę i nie odejmie jemu więcej punktów.
Jak to się działo, że lekcje historii magii, na które trafiał Weatherly, zawsze były dla niego taką straszną męką, a poza salą lekcyjną sypał ciekawostkami, których nie dało się przyswoić w bibliotece, jak z rękawa? Kanadyjczyk nie był zachwycony przebiegiem zajęć i tym głupim wyścigiem po jakieś stroje. Czy przebieranki pomogą mu lepiej napisać pracę na koniec studiów i zdobyć wymarzoną pracę? Wątpliwe. Kiedy Aden zaczął paradować w stroju baletowym, w dodatku z maczugą w ręce, chłopak zmarszczył brwi w konsternacji, powstrzymując się cudem od jakiś niewybrednych komentarzy. Co to, na gacie Merlina, miało być? - Jestem ważniakiem w dziedzinie quidditcha. A właściwie byłem. Sędziowałem przyjacielski mecz lokalnych drużyn, ale widownia nie była jednak równie przyjacielska. Nie wiem, jaki był wynik meczu, bo zakończył się po moim nienaturalnie szybkim zgonie. Sprawca jeszcze długo brykał sobie na wolności, zupełnie bezkarny. – oznajmił niezbyt rzeczowym tonem, kiedy nadeszła pora na jego przedstawienie się niczym w klubie AA. - Wybacz, ma chérie, ale nic mi nie wiadomo na temat „przygodnych pachołków” ani żadnych sióstr, dobro-niedobrych. A szkoda, moglibyśmy opracowywać razem świetne taktyki. – stwierdził, słysząc urywki wymiany zdań pomiędzy Bell a She, które posądziły go o bycie Arturem. Kanadyjczyk nie chciał nawet bawić się w zgadywanie, za jakiego pajaca przebrał się Morris, więc zostawił swoją kartkę na potencjalną odpowiedź pustą i tylko wzruszył lekko ramionami, kiedy przyszła jego kolej na zgadywanki w dziedzinie oryginalnych upodobań garderobianych Morrisa. Z resztą poradził sobie niewiele lepiej, odgadł stroje Gittan i Freyi, które zostały chwilę wcześniej pochwalone za swoje przebrania, jak widać całkiem zasłużenie, skoro nawet Weatherly dał radę je zidentyfikować. Oprócz nich odgadł jeszcze jakimś cudem postać Utopii, nowej pani kapitan Gryffu i jakieś dziewczyny z Pucholandu, której zupełnie nie kojarzył.
I część zadania: 3 II część zdania: 5, 3, 3, 1, 1, 4 (Gittan), 6 (Utopia), 1, 3, 3, 6 (Freya), 2 (Charlotte), 3, 6 (Sarah) link do losowania: *klik
Dobrze, termin lekcji już dawno minął! Aden przyglądał się poczynaniom co poniektórych, bo reszta chyba postanowiła sobie pospać i nie dołączyć do zabawy. Chrząknął i pojawił się tuż obok Bell i She. - Miłe panie polecam kawkę na pogaduszki, a nie moją lekcję. Minus 10 punktów dla Ravenclaw - warknął, krytycznie spoglądając na dziewczyny, które jak każdy Krukon chciały zawalczyć o Puchar Domów. Aden nie wiedział, czy to naprawdę jakaś tradycja, ale niebiescy zawsze się wychylali i chcieli być we wszystkim najlepsi. Jak będą mniej gadać, to zdecydowanie lepiej im to wyjdzie. Kiedy ludzie zgadli, bądź nie, jego przebranie, rzucił spódnicę oraz maczugę w kąt. Dopiero wtedy zaczął się przechadzać, podglądając karteczki. Nie każdy znał aż tak dużo znanych postaci, ale ta lekcja była po to, aby zapamiętać nazwiska niezbędne dla magicznego świata. - Dobrze, koniec zabawy, a teraz sami się przedstawcie, kim dokładnie jesteście i sprawdźcie swoje odpowiedzi. Poczytajcie dodatkowo o tych osobach, to naprawdę jest tylko piętnastka najważniejszych, totalne minimum, które powinien znać każdy czarodziej. Koniec lekcji. - zakomunikował. Chociaż wypadałoby życzyć uczniom miłego dnia, to Aden nie był na pewno do tego zdolny. Pozbierał karteczki, rzucił zaklęcie czyszczące na sale, aby inni nauczyciele nie mieli do niego pretensji o wielki burdel i czekał aż wszyscy wyjdą. [zt dla wszystkich]
Zatem sala teatralna. Sam nie bardzo wiedział, czemu wybrał akurat to miejsce? Może to powinna być jakaś klasa, albo coś w ten deseń? W końcu wielu uczniów Hogwartu nie zdawało sobie nawet sprawy z istnienia tego miejsca. I mowa o tutejszych, cóż mogliby powiedzieć goście zza granicy? Mimo wszystko Howard wierzył, że uczniowie sobie jakoś poradzą i znajdą drogę do tego miejsca. W końcu nie byłoby ciekawie, gdyby frekwencja była porażająco mała. W zasadzie, nie byłoby też miło, gdyby w ogóle nikt się nie zebrał. Cóż, pozostawało tylko czekać i uważnie monitorować sytuacje. Zanim jednak na dobre odda się prowadzeniu zajęć oraz witaniu przybyłych musiał tu trochę uprzątnąć. Merlinie, tutejsze Skrzaty Domowe chyba wszczęły jakąś rewoltę. Nie, żeby w zamku panował jakiś wybitny nieporządek, ale to już drugi raz, kiedy musiał przyjść wcześniej celem doprowadzenia „sali lekcyjnej” do ładu. A może to zwyczajnie on wybierał te najbardziej zaniedbane, bo i nieużywane miejsca? Kto wie, kto wie. W każdym razie, dzięki Ci Merlinie za zaklęcia sprzątające. Ot, jedno „chłoszczyć” i sprawa załatwiona. Wobec tego, pozostało tylko ukryć się w kulisie i czekać na przybycie młodych adeptów sztuki. Wcześniej tylko napisał na stosownie do tego przygotowanej rolce pergaminu, prośbę, aby wszyscy zajęli swoje miejsca widowni.
Zajęcia czas zacząć, proszę o przybywanie! Kolejny post, jutro około godziny 18; oczywiście spóźnialskich zapraszamy :)
Dla Avalon nastał najwyższy czas na zmiany wszelkiego rodzaju. Będąc w rozsypce po wydarzeniach znanych już zapewne każdemu, dziewczyna miała trochę zbyt wiele czasu na rozmyślanie, ów czas pobierając oczywiście z przedłużonych wagarów, które nie zostały chyba zauważone przez zbyt wiele osób, zwłaszcza że i tak były nieodłącznym elementem jej sposobu bycia. Rzeczone rozmyślanie prędko przestało dziewczęciu odpowiadać, głównie dlatego, że naprowadzało ją na dosyć sprzeczne z dotychczasowym prowadzeniem przez nią życia pomysły. Ostatecznie, zauważywszy że trochę zbyt mocno zwiększała sobie dawki oprylaka (acz nie tylko), stwierdziła że czas wyjść z domu. Niekoniecznie pchała się do szkoły, początkowo zadowalając się wycieczkami po Londynie i okolicach, następnie znajdując odwagę na wizytę w Hogsmeade podczas poszukiwania kart, z którego wyniosła nawet parę przydatnych rzeczy, aż wreszcie - zawitała w Hogwarcie. To, rzecz jasna, też dawkowała ostrożnie, nie wybierając się od razu na poważne zajęcia (a już na pewno nie te związane z przedmiotem, z którego pisała pracę końcową), zamiast tego wybierając te trochę mniej stresowe. W sumie nie była nawet pewna, czy teatr miała wpisany w plan, a jednak zobaczywszy ogłoszenie o nim, sygnowane nazwiskiem "Forester", momentalnie wyrzuciła z umysłu jakiekolwiek związane z nim wątpliwości. Pojawiła się na sali jako pierwsza, co od razu nieco zgasiło jej zapał. Reputacja taktownie spóźniającej się panny poszła w diabły, a wraz z nią część otoczki tajemnicy, która często onieśmielała mniej odważnych ludzi i przeszkadzała im w rozpoczęciu znajomości z nieco bezmyślną półwilą. Zgodnie z prośbą na pergaminie zajęła miejsce z tyłu widowni, żeby przypadkiem mający prowadzić zajęcia nauczyciel nie przestał być głównym punktem zainteresowania dla reszty uczniów. Chociaż kto wie, może będą się za siebie oglądali, ale to już nie jej problem.
Ostatnio Cassie miała problemy z punktualnością, kiedy chodziło o zajęcia mające rozpocząć się wczesną porą. Nauczycieli zaczynało to denerwować, ale nie tylko ich. Wiedziała, że jak tak dalej pójdzie zyska ksywkę "spóźnialska"? Oby tylko coś w tym stylu. Na szczęście zajęcia teatralne nie odbywały się rano, więc puchonka nieco się ogarnęła. Wyglądała zdecydowanie lepiej, niż tydzień temu na lekcji historii magii, kiedy to przyszła rozczochrana z podpuchniętymi oczami od bezsenności. Wszyscy myśleli, że z kimś się pobiła. A to wtedy nie spała z dwa dni pod rząd. Kiedy nękały ją straszliwe koszmary, o czarnej magii, dziwnych gościach w pelerynach i rzece krwi - to wszystko, jak z jakiegoś mugolskiego horroru tak ją postawiło na nogi, że zaniechała snu na równe czterdzieści osiem godzin. Co do sztuki teatralnej, panienka Bolitar już się szykowała. Znowu postanowiła w swoim stroju umieścić coś kontrowersyjnego. Sweter, który założyła był przyozdobiony magicznymi błyskotkami, a spodnie wyglądały, jak krzyżówka dresów z dżinsami. Rozpuściła swoje jasne włosy i tym razem uczesała je staranie. Usta pomalowała mocną, czerwoną szminką - tak, jak lubiła. Kiedy w końcu miała udać się na zajęcia teatralne, zatrzymała się w pół drogi. Właśnie zdała sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcie, gdzie znajduje się sala teatralna. Tak i niestety była z tych wielu uczniów nie mających pojęcia o tym pomieszczeniu. Postanowiła popytać, jakiś nieznajomych, aż w końcu trafiła na tą właściwą osobę. Weszła do prawie pustej sali. No w końcu się nie spóźniła... Zajęła jedno z wolnych miejsc i zaczęła bawić się kosmykami włosów.
Bell uwielbiała teatr i bardzo żałowała, że opuściła poprzednie zajęcia. Tym razem upewniła się, że nie ich nie przegapi i o umówionej porze zjawiła się w sali. Nie miała żadnych problemów z trafieniem, bo przez prawie dziesięć lat nauki nieraz zdarzyło jej się tu bywać. Ba, kiedy dopiero zaczynała szkołę nawet miały tu miejsce spotkania kółka... No a potem wiadomo, wszystko podupadło. Przez to miejsce Bell zaczęła sobie wspominać jak to była jeszcze w piątej klasie i wcześniej i przez to jakoś smutno jej się zrobiło. Weszła do sali i usiadła obok nieznajomej puchonki Cassandry. To znaczy nie miała pojęcia, że właśnie tak ma na imię, chociaż skądś tam jej twarz kojarzyła. - Cześć - przywitała się z nią, bo głupio siedzieć obok kogoś nieznajomego i nawet słowa nie zamienić tym bardziej, że do początku zajęć chyba jeszcze trochę było. - Bell jestem - podała jej rękę. - Lubisz grać? Podobno ma być w niedalekiej przyszłości przedstawienie i będziemy coś wystawiać! - powiedziała głośnym szeptem (o ile coś takiego istnieje), chociaż jej informacje nie do końca były sprawdzone, ale kto by się tam tym przejmował.
Po zabawie z włosami, zaczęła oglądać swoje błyszczące paznokcie. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Ach, ta niecierpliwość! Po prostu zaczynała się nudzić. Może trzeba było zabrać ze sobą jakąś książkę? Nie, no. Takie lekceważenie sztuki? To zdecydowanie nie byłby dobry pomysł. Miała nadzieje, że zaraz coś zacznie się dziać. Na szczęście zaczęło wcześniej niż się spodziewała, ponieważ usiadła obok niej jakaś dziewczyna. Cassie kojarzyła ją z Hogwarckich korytarzy, ale tylko tyle. - Cassie.- Uścisnęła dłoń krukonce i gdyby nie to, że znajdowały się na zajęciach teatralnych pisnęłaby podekscytowana, jak jakaś jedenastolatka.- Emm...- Czy lubiła grać? Właściwie to nie wiedziała. Przyszła od tak z ciekawości i potrzeby uwolnienia się od zwykłych zajęć.- Nie wiem czy lubię grać. Znaczy nie wiem czy się nadaje.- Palnęła bezmyślnie, no ale cóż taka czasami była. Dziwna. - O to fajnie. Ciekawe kiedy...- Znów ta niecierpliwość.
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Bolitar dnia Sro Maj 06 2015, 13:58, w całości zmieniany 1 raz
Julek jak to Julek, musiał pojawić się na zajęciach teatralnych. W końcu był chłopaczkiem, który tętnił życiem, więc kiedy tylko usłyszał o tym spotkaniu, ciągle chodziło to po jego głowie. Przeważnie się spóźniał, bo tam czegoś zapomniał tu coś zgubił, takie życie. Ale jednak zawsze przybywał na zajęcia, tym razem wyszedł wcześniej, żeby być punktualnie. A co! Tak się Puchon postarał. Szedł z uśmiechem na twarzy, mijając przy tym tłum uczniów. W Sali znalazł się po chwili, a zajęcia jeszcze się nie rozpoczęły, na szczęście. Rozejrzał się po pomieszczeniu i ujrzał te płomieniste włosy. Bell! Powoli ruszył w jej stronę usiadł zaraz za przyjaciółką, oraz jakąś dziewczyną. -Bellcia- przywitał się śpiewnie mierzwiąc jej włosy, następnie obrócił głowę, w kierunku drugiej dziewczyny.- Julien Thornblade- przedstawił się, jak na grzeczne dziecko przystało i obdarzył ja szerokim uśmiechem. -Kiedy zaczynamy?- zapytał pań siedzących przed nim, co poradzić na to, że roznosiła go energia? W dodatku uwielbiał tego typu zajęcie. Oparł się wygodnie i popatrzył na dziewczynę siedzącą obok Rodwick, chyba ją kojarzył, choć nie był tego pewny. Ale tak czy siak, wyglądała przyjaźnie więc czemu mieliby się nie poznać? Bo w końcu Julek kochał wszystkich.
Jak już tak Bell sobie rozpamiętywała przeszłości, to kiedy puchonka się przedstawiła, pomyślała o innej Cassie, którą znała i nawet też była z żółtych. Teraz pewnie pracowała sobie w Ministerstwie Magii i zajmowała się innymi niegrzecznymi dziewczynkami pokroju Elenki. - Granie jest super - zapewniła ją Bell, chociaż sama wcale dużego doświadczenia nie miała. Ot, parę spotkań kółka teatralnego w bliższej i dalszej przeszłości. - Można wyzwolić emocje i być totalnie nowym sobą. Co prawda ona nie miała jakichś większych problemów z okazywaniem emocji, ale i tak zawsze ją zaskakiwało jak to jest inaczej, kiedy po prostu krzyknie się bez powodu, albo gada totalnie głupoty (jeszcze większe nie zazwyczaj), bo... po prostu można. I chce się być kimś innym, ale równocześnie jeszcze prawdziwszym sobą. - Jak nie na wyjazd ludzi ze Sinksa to nie wiem kiedy. A na pewno tak szybko nic nie zrobimy - stwierdziła, zastanawiając się jakaż to specjalna okazja mogłaby być, ale nic jej do głowy nie przychodziło. Tymczasem przyszedł jej ulubiony puchon do którego Bell wyciągnęła rękę, żeby przybić żółwika. - Julek! Tak jakoś czułam, że tu będziesz. Julek to Cassie, Cassie to Julek. - przedstawiła ich sobie. - Dopiero co się poznałyśmy. Zdaje się, że obydwoje jesteście z pucholandu - stwierdziła jeszcze rzecz oczywistą, chociaż może wcale nie, bo nie wiem czy oboje byli w szatach żółtych i było widać z daleka. - A ty co taki poważny? Hohoho, Julien, myślałby kto. - Wyszczerzyła się do chłopaka. - Nie mam pojęcia kiedy.
Nie wątpiła w słowa Bell, że granie jest super. Na pewno ciekawie byłoby wcielić się w kogoś innego i w ogóle..., a najlepsze byłyby jakieś super stroje! - Pewnie tak.- Odparła pokrótce na słowa dziewczyny, ponieważ nagle pojawił się chłopak, który usiadł zaraz za nimi. Kojarzyła go, jedno wiedziała nie był z jej roku. Chyba był starszy. Niespodziewanie wszystko wyjaśniło się, kiedy puchon podał swoje nazwisko. Cassie przypomniała sobie, jak z dziewczynami obgadywały chłopców na korytarzach i temat został skierowany na Julka. Chłopaka, który zmieniał kolor włosów na każdy możliwy. Puchonka zmieszała się trochę i chwyciła kosmyk włosów, aby nie wydało się, że miało coś takiego miejsce. - Hej.- Przywitała się, nie podając swojego imienia, ponieważ zrobiła już to za nią Bell.- Tak pucholand.- Zaśmiała się, jakby pierwszy raz usłyszała tą nazwę. Kurcze żenada. Miała ochotę walnąć się w łeb pięścią. Mimo, że przyszła w swoim dziwnym stroju, to miała na sobie szatę z godłem Huffelpuff'u. - Też bym chciała, żeby już się zaczęło.
On rzadko kiedy kogoś kojarzył, bo w końcu przyczepiał się do wszystkich, albo zwyczajnie był zbyt zabiegany, żeby zwracać uwagę na innych. Jedynie ludzi ze swojego domu pamiętał… No dobra nie wszystkich, a w dodatku ciągle przekręcał imiona. Cóż zdarza się? Więc pewnie Cassie w późniejszym czasie stanie się jakąś Cordelią, lub nadal jej inne ładne imię. Ewentualnie zapomni, jak to często miał w zwyczaju robić. Przybił żółwika Bell i pokazał jej język, tak Julek jesteś bardzo dojrzały. Jak to na ucznia przystało. -Jak mogło by mnie nie być?- zapytał z udawanym oburzeniem w głosie. Lubił zajęcia teatralne, a w dodatku nie chciał się nudzić. A co miał lepszego do roboty? Wyjście na błonia, albo przesiedzenie całego dnia w bibliotece. -Tak! Pucholnad!- krzyknął uradowany, kochał wszystkich, ale ludzi ze swojego domu jeszcze bardziej. Oczywiście wyjątkiem była Bellcia, bo jakże inaczej.- Ja zawsze jestem taki poważny- powiedział tym razem bez uśmiechu na ustach. No cóż Rodwick go znała, więc wiedziała, że był wyrośniętym dzieckiem, które nie umiało się nie uśmiechać. Za to Cassie, jeszcze dużo o nim nie wiedziała, więc czemu miałby sobie trochę nie ‘pograć’? -Ja tu przychodzę punktualnie, a to się jeszcze nie zaczęło. Skandal- oznajmił dość dziwnym tonem, jakby był co najmniej jakimś arystokratą. Jednak dłużej nie dał rady i cicho się zaśmiał, co prawda nie lubił długo na coś czekać, ale sądził, że będzie warto.
Przesiadując w kulisie Howard przez chwilę przysłuchiwał się rozmowom uczniów. Potem jednak najzwyczajniej w świecie.. zasnął. Tak, tak. Manie, bardzo marnie panie profesorze. Szczęśliwie obudził się dość szybko, kiedy to krzesło na którym był zasnął nieco się za bardzo odchyliło, nieomal powodując upadek nauczyciela. Szczęśliwie odzyskał „przytomność” na tyle szybko, że zdążył jeszcze odpowiednio zareagować. Pewnie byłby jeszcze nieco odrobinę pospał, gdyby nie fakt, iż zajęcia czekały na poprowadzenie. Wcześniej jednak na rozpoczęcie. Ciekawe, jak dużo osób dziś zaszczyciło go swoją obecnością. Miał nadzieję, że trochę ich było. Przynajmniej więcej niż dwie osób. Albo jakakolwiek osoba. Ciekawe, czym była tak niska frekwencja spowodowana? Tematyką zajęć? A może to zwyczajnie wiosna, tradycyjnie powodując spustoszenie w młodych umysłach, nakazywała im spacerować po Błoniach, czy Hogsmaede, zamiast siedzieć w ponurym Zamku? Kto wie, kto wie? - Pucholand.. Gryfoland.. A może Ślizgolandia? Czarodziej czystej krwi, pół, albo niecenzuralnie mówiąc charłak. Człowiek rozwiązły, a może wręcz przeciwnie – ascetyczny oraz cnotliwy. Wygadany, wysportowany, oczytany, grający na skrzypcach, potrafiący zatańczyć salsę, albo wyklaskać rytm Bolera… - wyliczając te wszystkie „umiejętności”, profesor Forester powolnym i rytmicznym krokiem wyszedł na scenę, przechadzając się po niej. – Jednakże. – zatrzymał się. Spojrzał na twarze przybyłych uczniów i studentów. – Czy to ma aż tak wielkie znaczenie? Czy widza interesuje to, czy ten Pan z dość nietypowym kolorem włosów jest Puchonem? Czy ktokolwiek zwróci uwagę na fakt, iż ma na imię Julien? Albo zainteresuje się historią dzieciństwa siedzącej z tyłu Panny Cufferborough? Zapraszamy Panią bliżej, do nas. Na czym to ja…? A tak. Moi drodzy! To kim jesteście prywatnie, czym się zajmujecie, interesujecie, wasze upodobania, plany na przyszłość – nic z tego nie obchodzi widza. Przygotowując spektakl aktor winien wcielić się w pewną rolę, niektórzy propagują całkowite zatracenie się w niej, na czas gry. Zapomnienie o swojej własnej prywatności i maksymalne „wejście w postać”, że tak się wyrażę. Zapewne chcielibyście nauczyć się tej trudnej sztuki? Padły tutaj też słowa o przygotowaniu jakiegoś przedstawienia. Czemu nie? Jestem jak najbardziej otwarty na propozycje. Zanim jednak przyjmiemy pozy, maski, innych osób skupmy się na sobie. Jak wyglądamy? Jak się dziś czujemy? Przede wszystkim jednak – kim jesteśmy. – mówiąc to, Howard patrzył w oczy każdemu. Co ciekawe, nie wydawali się znudzeni. To dobrze, bardzo dobrze. Wyglądali też raczej na wypoczętych. Kolejny dobry znak. – Zatem. Zapraszam na scenę. Pokażcie nam samych siebie przy użyciu różnych teatralnych znaków – ruchu, mimiki, głosu, a może bez użycia żadnego z nich? Interpretacja dowolna. Przemyślcie to w głowach, a pierwszego ochotnika zapraszam scenę. - Gdy skończył swą wypowiedź, zszedł ze sceny, zajmując miejsce na widowni.
Spoiler:
Moi drodzy na start dwie kostki. Pierwsza z nich określa rezultat waszego działania, natomiast druga odpowiadać będzie za "środek" przy pomocy którego nie będzie mogli się zaprezentować:
1, 4 - Pokazać siebie przy pomocy pantomimicznej etiudy? Jesteś pewien? Skoro tak, serdecznie zapraszamy! Pamiętaj tylko, że jak na dobrego mima przystało, nie możesz wówczas używać żadnych słów! 2, 6 - A więc wybrałeś stanie w miejscu? W dodatku zupełnie odrzucić gestykulacje? Ciekawe, ciekawe zrezygnować z ruchu, a skupić się wyłącznie na mimice twarzy oraz wypowiadanych frazach. Zapewne jesteś dobrym retorem! 3, 5 - Wysoki poziom umiejętności scenicznych, a zarazem jego świadomość musiał przemawiać przez Ciebie, gdy postanowiłeś pokazać swoje "ja" z kamienną miną. Bardzo, bardzo trudna sztuka. Choć może taki jesteś na co dzień i nie musisz udawać?
Kostki - efekt 1 - Gdy skończyłeś mężczyzna popatrzył na Ciebie, po czym tylko zaczął bić brawo. Nie powiedział przy tym ani słowa.. Efekt był po prostu piorunujący. Nie da się ukryć, zaczarowałeś i oczarowałeś publikę. Oby tak dalej! 2, 3 - Duże zadowolenie z samego siebie, nie przełożyło się w żaden sposób na wyniki. Nie poszło Ci wybitnie, ale najgorzej też nie było. Tak.. średnio. Kto wie, może jesteś po prostu mało ciekawą osóbką? Albo zwyczajnie masz pewne problemy z grą. 4 - Otrzymałeś zielone światło. Wybrana przez Ciebie metoda, choć może nie najłatwiejsza, spotkała się z aprobatą nauczyciela. Chyba jednak nieco na wyrost, biorąc pod uwagę fakt, jak Ci poszło. Spokojnie, spokojnie, profesor Forester nie należy do ludzi, którzy wprost powiedzą Ci, że było źle. Zamiast tego, rzuca Ci kilka cennych wskazówek. 5, 6 - Było dobrze, ale chyba nie do końca tego chciałeś, prawda? Paradoksalnie, jedyną niezadowoloną siebie osobą jesteś Ty sam. Może warto popracować trochę nad samooceną?
- Ochotnika już pan ma - rzuciła Rains na wstępie, wciąż lekko zdyszana po jak zwykle szaleńczym biegu, gdy wreszcie stanęła w drzwiach sali teatralnej. Jak to się stało, że nigdy wcześniej tu nie była? Najwyraźniej przeoczenie tej sali wcale nie było takie znowu trudne. Nic więc dziwnego, że przez ostatnie piętnaście minut biegała po zamku w tę i z powrotem, żeby jakoś odnaleźć miejsce zajęć. Dopiero jakiś wyjątkowo zagubiony skrzat pokierował ją w odpowiednią stronę. - Dzień dobry tak w ogóle. I przepraszam za spóźnienie - dodała po chwili, kierując się w stronę sceny. Nie brakowało jej pewności siebie, toteż nie stresowała się ani odrobinę, gdy wspinała się na podwyższenie. Spojrzała jeszcze szybko po twarzach zebranych, uśmiechając się delikatnie do Avalon. W Gryfonce było coś takiego, czemu absolutnie nie ufała, ale jej urok... to była już zupełnie inna historia. Nie sprawił on jednak, że Nashword przestała żałować, iż na zajęciach nie ma różowowłosej Caulfield. Chętnie zobaczyłaby ją... wyrażającą siebie. Właściwie tylko tyle zdążyła usłyszeć ze słów Forestera - wyrazić siebie. A jednak była do wystarczająca informacja, by zrobić z niej użytek. Wreszcie dotarła na sam środek sceny i przyjęła kamienny wyraz twarzy, przesuwając obojętnym wzrokiem po innych studentach na zajęciach. Wyrazić siebie... Jaka właściwie była? Otwarta i pełna sekretów. Głośna, choć rzadko unosiła głos. Czuła się lekko zagubiona w tym, kim stała się w Hogwarcie. Kim po Ardeal. Jedno pozostawało jednak niezmienne, więc gdy jej wzrok spoczął na Avalon, puściła szybkie oczko i uśmiechnęła się zadziornie, jak tylko ona potrafiła. A to wszystko tylko po to, by sekundę później jej twarz znowu wyrażała pełną obojętność. Nie był to występ na miarę największych artystów. Nashword nie miała również wiele do powiedzenia. Nie w tej chwili. Czasami naprawdę warto było oszczędzać słowa. Teraz należało już tylko zwolnić scenę dla kolejnego artysty. Zeszła więc z niej i zajęło jedno z bliższych miejsc.
Cassandra, właściwie nie często chodziła do teatru kiedy mieszkała z ojcem, powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie była w teatrze. Jej pierwszy raz z przedstawieniem miał miejsce, kiedy skończyła dwanaście lat. Polubiła spektakle, ale nie była jakąś fanką i maniaczką. Po prostu dobrze było raz na jakiś czas coś obejrzeć i na tym się jej przygoda z teatrem kończyła. Dobrze pamiętała, jak w pierwszej klasie była nieśmiała. Do tego stopnia, że bała się podejść do Tiary Przydziału, myśląc że ta ją zaraz zje, ale to było dawno. No co? Miała traumę... Na szczęście szkoła magii dobrze się jej przysłużyła. Spokojnie siedziała sobie obok poznanych osób, a w środku, aż się w niej gotowało kiedy zajęcia się rozpoczęły. Nie miała pojęcia, czy to ze stresu, czy może z podekscytowania, że zaraz wyjdzie na scenę. Jak to się mówiło? Raz kozia śmierć? Dziwne powiedzenia mieli ci mugole. No, ale właściwie w połowie była mugolem. Już miała zamiar zgłosić się pierwsza, a tu zaskoczył ją Rains. Postanowiła przeczekać. Jednak cieszyła się, że nie jest pierwsza. Odetchnęła głęboko ze trzy razy i wyszła na scenę, kiedy ta się zwolniła. Postanowiła skoncentrować się na mimice twarzy i ogólnie gadaniu - chyba to przez tremę? Podekscytowana zakończyła swój występ, ale chyba nie poszło jej najlepiej. No cóż, może się do tego nie nadawała?
Ślizgonka nienawidziła się spóźniać! Ale cóż, powiedzmy tak... nie na wszystko zawsze można mieć wpływ, co doskonale udowadniał dzisiejszy dzień. Każda normalna osoba, która przybywa do klasy po czasie, wbiega tam wpół czerwona, zdyszana ze skruszoną miną. Każda... Pod warunkiem, że nie jest nią Lara Antoinette LaVey. Ślizgonka weszła z gracją do klasy. Była wredna itepe, ale nie na tyle, aby hałasem zakłócać zajęcia, które bez wątpienia należały do jednych z jej ulubionych. Do teatru zawsze miała szacunek. Były to bowiem lekcje dające jej pełną swobodę. Mogła być kim chce, zależnie od jej nastroju. Kochała to, ponieważ: płacz nie wzbudzał żadnych podejrzeń, histeryczny śmiech mógł zostać odebrany jako nietuzinkowa interpretacja danego dzieła. Czuła pełną swobodę w wyrażaniu uczuć, czego nigdzie indziej nie mogła zrobić. - Dzień dobry, panie profesorze - stanęła na palce, gdyż zdała sobie sprawę, że jej buty nieco za głośno stukają. - Najmocniej przepraszam za spóźnienie, ale bardzo zależało mi, aby tu dziś dotrzeć. Nawet jeśli miało to być po czasie - uśmiechnęła się z przepraszającą miną i zajęła miejsce. Zajęcia zmieniły tor z teorii na praktykę, co bardzo się jej spodobało. Po kilku prezentacjach przyszedł na nią czas. Zdjęła buty, aby bardziej skupić się na roli, a nie staniu na palcach, aby uniknąć zbyt donośnego stukania obcasami. Stanęła na środku. Popatrzyła przed siebie, zapominając o jej obecnej sytuacji. Wcieliła się w kogoś innego, przejmując od tej nieistniejącej osoby emocje i myśli. Po krótkiej chwili dała ponieść się wyobraźni. Nie używając żadnych słów prezentowała zdania mimiką i gestami. Czuła, że odbiorcy rozumieją ją doskonale, nawet jeśli z jej ust nie padło ani jedno słowo. Gdy skończyła na sali nie było słychać ani jednego dźwięku. Nawet zegar jakby zwolnił. Może po prostu padły baterie... tak czy siak - nie tykał. Po chwili usłyszała brawa. Bardzo przyjemne, otulające jej serce.
No już nie przesadzajmy z tą skruszoną miną spóźnialskich. Blade oblicze Rayne’a było totalnie nieprzejęte, kiedy wsunął się do środka jakoś w połowie wypowiedzi profesora. Spojrzenie przesunęło się po zebranych i bez trudu wyhaczyło osobę, dla której postanowił złamać swoją zasadę nie uczestniczenia w zajęciach dodatkowych. Oby mu się to opłaciło, bo inaczej z pewnością już nigdy więcej się tak nie wygłupi. Teatr? O tym Ślizgon nie miał akurat bladego pojęcia. Obserwował Rains na scenie i nie bardzo był w stanie pojąć, co to wszystko ma na celu. Wyglądało trochę jak grupowa sesja terapeutyczna, kiedyś kochana babcia wysłała go na jedną podstępem. Skrzywił się do swoich wspomnień i rozejrzał za jakimś miejscem, gdzie mógłby posadzić swój ślizgoński tyłek. W międzyczasie pojawiła się też inna wychowanka Salazara, w dodatku ochoczo pognała na scenę. No no, to był entuzjazm, nie to co Lex. Zajął miejsce obok Avalon, o ile oczywiście takowe było jeszcze wolne. Zaraz też pożałował całej tej wyprawy. Szlag, niech to szlag! Znał wiele atrakcyjnych dziewczyn, nawet w samym Slytherinie było kilka, które podobały mu się bardziej niż panienka Cufferborough. A jednak tylko spojrzenie tych konkretnych, błękitnych oczu sprawiało, że totalnie przestawał być sobą. Była jedną z najbardziej niebezpiecznych osób, jaką znał. Trzeba było siedzieć w lochach i zostawić wszystko jak jest. Ale na to już za późno. - I po co to wszystko? – zagadnął do Gryfonki, spojrzeniem wracając ku scenie, z której właśnie schodziła LaVey – Ten cały teatr poważnie na tym polega? Rozrywki ludzi bogatych... – przewrócił oczami, jakby to miało wyjaśniać wszystko. Oczywiście sam się nie pchał do przedstawiania czegokolwiek. Poświęcenie poświęceniem, ale wszystko ma swoje granice. Poza tym wyglądało na strasznie upierdliwe.
Gdyby nie pojawianie się w sali nowych osób, Avalon z pewnością byłaby bez problemu zdolna zasnąć w tym dziwnie wygodnym niby-fotelu, nieskalanym nadmiernym użytkowaniem. Z mieszanymi uczuciami przyjęła kompletne zignorowanie przez pojawiające się towarzystwo własnej osoby, bo ze swojego rocznika widziała tylko Bell. Tą z kolei kojarzyła i tak z przypadku, kiedy dowiedziała się od znajomej, że rudowłosa pełni funkcję prefekta naczelnego. Niby nic specjalnego, a jednak samo z siebie podsuwało Krukonce nowe znajomości - bo przecież wypadałoby znać większość ciap, które trzeba niemal cały czas doprowadzać do porządku, czyż nie? Blondynka uśmiechnęła się sama do siebie, odciągając skupienie od zupełnie jej niedotyczących rozmów mających miejsce kilka rzędów przed nią, aż zza kulis wyłonił się Forester. Skrzywiła się na moment, usłyszawszy wzmiankę o człowieku rozwiązłym i uznając ją za aluzję do własnego stylu życia, który powolutku zaczynała nadmiernie rozumieć, zgromiła nauczyciela wzrokiem. Wspominanie historii jej dzieciństwa tylko pogorszyło wstępną sytuację, ale chwilę później, kiedy na sali pojawił się - ku ogromnemu zdziwieniu półwili - Lex Rayne, całe naburmuszenie przekształciło się w zdziwienie, to zaś w pewne rozbawienie. Dziewczyna zupełnie przy tym zignorowała zaproszenie do zajęcia bliższego scenie miejsca, aby pomachać do chłopca o niesprecyzowanym kolorze włosów i posłać mu zupełnie niewinny, niewypełniony jakimkolwiek czarem (och, jak on tego czaru nienawidził!) uśmiech. Nie odzywała się jednak, chcąc przyswoić znaczącą część wykładu profesora. Uznała też, że warto byłoby zapoznać się pobieżnie z tym, co pokażą jej poprzednicy, bowiem sama nie czuła się wybitnie utalentowaną aktorką. Oczywiście, oczarowana publika z pewnością stwierdziłaby coś zupełnie innego. Pokaz Rains zdawał się nie być w ogóle pomocnym. Ba, Cufferborough musiała nawet upewnić się, że nie straciła przypadkiem kontroli nad swoim urokiem, bowiem dwa podejrzane uśmiechy panny prefekt (o której, swoją drogą, chodziły już ploty jakoby kręciła coś z Ethną, którą to Ethnę Ava nie tak znowu dawno dosyć nieciekawie potraktowała) przyprawiły ją o poważne wątpliwości. Pozostałe dwa występy okazały się mniej tajemnicze, ale równie mało pomocne. - E tam, nie próbuj mi wciskać, że nigdy nie chciałeś poudawać kogoś innego, Lex - mruknęła z prowokacyjnym wyrazem twarzy, hołdującym tradycji przekazywania emocji przez mimikę - Chodź, przesiądziesz się bliżej, ja za ten czas spróbuję swoich sił - dodała jeszcze, wstając z miejsca i kierując się na rzeczoną scenę. Dotarłszy na miejsce, wyprostowała się, splotła ramiona na piersi, po czym wzięła głębszy wdech oraz zamknęła oczy. - Patrz na mnie - powiedziała wyraźnie, podnosząc równocześnie powieki - Patrz, bo i tak się nie powstrzymasz. Mało mnie to przejmuje. Możesz się chociaż uśmiechnąć... - sugestywne spojrzenie na Rains - ...a wtedy może uznam cię za przyjacielską osobę. Najlepiej, jak nie będziesz się wstydzić. Nie jestem wcale straszna, lubię ludzi. Pewnie się polubimy, ale niczego nie obiecuję - mówiła te i podobne rzeczy przez dobrych kilka minut, ani na moment nie zmieniając pozycji, akcentując jednak wszystko zmiennym wyrazem twarzy. W końcu zeszła z powszechnego widoku, siadając obok znajomego Ślizgona, aczkolwiek w innym już rzędzie, bo przecież sama kazała mu zmienić miejsce. - To co, zobaczę cię tam, czy tchórzysz? - spytała, szeroko uśmiechnięta, jak gdyby kompletnie przeświadczona o tym, że jej drobna prowokacja odniesie pełny sukces.
Lex zawsze był zdania, że dziewczęce uśmiechy są jak poezja. Jedno i drugie zdawało się poruszać ludzi, a jednak do niego kompletnie nie trafiało. Wierszydła to tylko puste zwroty, mające zagrać w jakiś sposób na emocjach. A za uśmiechem z reguły zwyczajnie czaiło się coś więcej. Tym razem był w stanie o tym pamiętać, obserwując śliczną buźkę Avy skierowaną w jego stronę. A to już postęp, bo nie zawsze mu się to udawało. Tylko tak dalej Rayne. Gdyby wiedział o zdolnościach dziewczyny, z pewnością zupełnie inaczej by do tego podszedł. Nie miał jednak w zwyczaju tłumaczyć swoich słabości przyczynami zewnętrznymi. Wierzył w swoją silną wolę. I dlatego obudowywał się wciąż w środku murem nie wiedząc, jak bardzo daremne jest to działanie wobec magii siedzącej obok półwili. Wyciągnął dłoń i pstryknął ją w czoło, widząc jak bardzo rozbawiona jest jego pojawieniem się tutaj. Przynajmniej nie uciekała, ani nie próbowała udawać, że występy pozostałych uczniów i studentów absorbują jej uwagę bez reszty. Nie miał jej za tchórza, zresztą, czerwony krawacik mówi sam za siebie. Jeśli jednak plotki o jej zrywaniu z nałogiem były prawdziwe, mogła nie chcieć mieć z nim nic wspólnego. Osobiście tak by zrobił na jej miejscu. - Poudawać kogoś innego? Oczywiście, że chciałem – zgodził się zaraz z Avą, był przecież człowiekiem jak wszyscy inni, no może poza tymi swoimi skrzywieniami. Ale każdy jakieś posiada. W gruncie rzeczy nawet to nie czyniło go nikim wyjątkowym. Był też absolutnie pewien, że jest najnudniejszą osobą w całym tym gronie. Obserwował przejęte twarze, głębokie oddechy, nerwowe ruchy przy wchodzeniu na scenę... A przecież wszystko co robili to kilka kroków, krótka gadka albo jakieś gesty i heja. Nawet nie mieli specjalnej widowni. Nie miał pojęcia, co tu było takiego do przeżywania. - Tylko wiesz, udawanie kogoś innego nigdy nie rozwiązało moich problemów, więc pomyślałem sobie, że chyba nie ma to sensu. Po co to właściwie robicie? Niby teatr ma cieszyć widzów płacących za spektakl, czyli po prostu dla kasy? Wbrew pozorom, ten samodzielnie wysnuty wniosek nawet do niego przemawiał. Pieniądze miały wartość realną i miały więcej sensu niż gadanie o wewnętrznym spełnieniu czy innych tego typu bzdurach. Ale w takim razie co tu robiła LaVey, która przecież nie potrzebowała sobie dorabiać w żaden sposób? Nie było jednak co dyskutować, bo Avalon postanowiła popisać się przed chłopakiem swoimi umiejętnościami. I nawet przesiadł się do przodu, bo nie ufał akustyce niemal pustej sali. Powtórki nie będzie, drodzy państwo. Posadził swój tyłek jakoś bliżej, ale bez zawiązywania jakiegokolwiek sąsiedztwa. Nie po to przecież się tutaj znalazł. Kiedy półwila produkowała się na scenie, Rayne przysłuchiwał się każdemu słowu, a maska na jego twarzy zachwiała się nieznacznie. Nie wyglądał już na tak idealnie obojętnego, oczy jakby zapomniały, że z zasady nie wyrażają niczego. Rozbawienie Ślizgona było oczywiste, ba! Kiedy dziewczyna wracała na miejsce, mogła nawet dostrzec trochę krzywy, ale szeroki uśmiech! Ciekawe, może to jednak słowa półwili zadziałały? - Nie powtarzaj tego przed większą ilością ludzi – poradził jej uczynnie, na wypadek gdyby z samej miny nie zrozumiała, że wyglądała głupio – I oczywiście, tchórzę. Ręce mi się pocą, język gubi, nogi dziesięć razy zaplączą, zanim tam w ogóle wyjdę. Nie ma szans Słoneczko – dodał już bez kpiny, spoglądając jej w oczy. Ludzie każdego dnia próbowali go motywować na przeróżne sposoby. Tchórzostwo było jedną z łagodniejszych obelg, jakie zdarzyło mu się usłyszeć. I przyjąć na klatę. Manipulacja na poziomie magicznego żłobka.
Ostatnio zmieniony przez Lex Rayne dnia Sob Maj 09 2015, 01:44, w całości zmieniany 1 raz
Na zajecia trochę się spóźnił. No cóż, trochę się zamalował chłopak, potem jeszcze szukał właściwego miejsca. Grunt jednak, że w końcu trafił. Nawet jeśli spóźniony. Wchodząc bardzo cicho, pokłonił się delikatnie profesorowi Foresterowi, widząc jego groźne i pełne dezaprobaty spojrzenie. Chyba nie był jedyną spóźnioną osobą. Na scenie jakaś dziewczyna prezentowała właśnie swoje wdzięki coś tam sobie miło poczynając. Krukon więc postanowił jak najciszej przedostać się w miarę blisko sceny, co by nauczyciel miał świadomość tego, iż mimo spóźnienia (karygodnego oczywiście) w miarę ogarnia i uważa co się dzieje na zajęciach. Nie bardzo tyko wiedział gdzie może usiąść. Rozglądał się chwilę. Wybór był ogrommny. W sumie mógłby usiąść sam, ale.. nie. nie zniósłby tego. A poza tym, to Piątek. On potrzebował wręcz towarzystwa. Nieważne czego by nie robił. W końcu z tego poniekąd był sławny, prawda? Lubił bliskość drugiej osoby. Na przykład przy załatwianiu swoich potrzeb różnych, czy to emocjonalnych, czy fizjologicznych jak pozbywanie się nadmiaru nasienia.. Ostatecznie, wybór padł na jakieś blond dziewczę. Wyglądała na ułożoną, grzeczną, dystyngowaną. Na pewno ogarniała co się działo, być może nawet przyszła tutaj godzinę/dwie wcześniej. A tak poważnie, to bankowo wiedziała co się dzieje, co oni wszyscy robią i dlaczego. Zatem bez dalszych ozdobników, Piątek usiadł sobie dokładnie za panną LAVEY, jednak miejsce obok, by móc z nią rozmawiać, po czym ułożył starannie ręce na oparciu. Na nich zaś znalazły się ręce. – Cześć.. – zagadnął cicho i serdecznie. – Możesz mi powiedzieć, z łaski swojej, co takiego robimy?– zapytał, zerkając na nią zaciekawiony. Jej odpowiedzi? Być może? Może także urody? W końcu niecodziennie widzi się osobniki tak perfekcyjnie wręcz skrojone do modelingu. I to nie tylko jego zdaniem. Ciekawe, czy kiedykolwiek była malowana? Cóż, zapyta ją o to po zajęciach. Teraz miło byłoby dowiedzieć się, co się takiego właściwie działo.
Przyszedł spóźniony, przez co było mu głupio. Do ostatniej chwili nie był pewien, czy przychodzenie na te zajęcia to był dobry pomysł. W zasadzie wciąż nie miał tej pewności. Na ogół uwielbiał teatr. Kochał patrzeć na aktorów, którzy tak niesamowicie przeobrażali się na scenie, wyrzucając z siebie emocje, które na co dzień ukrywali. Kochał ich rysować, starać się przenieść te wszystkie szczegóły na papier. Spędzał tak lata jeszcze przed pójściem do Hogwartu, kiedy przychodził na próby swojej mamy, więc miał to właściwie we krwi. Ale teraz... Teraz czuł się tak przeraźliwie pusty. Jakby tamto zabrało mu wszystko. Duszę, jeśli to nie brzmi zbyt patetycznie. A nawet jeśli, może akurat dobrze oddaje to, co się stało. Jak więc miał teraz brać udział w zajęciach wymagających emocji, jeśli żadnych emocji nie miał? Z drugiej strony, może to akurat było rozwiązanie. Może jeśli wróci do znajomego, bezpiecznego otoczenia, to poczuje się lepiej. To było pewne światełko w tunelu, w które naprawdę mocno chciał wierzyć. Po wejściu do sali usiadł z tyłu. Dłuższą chwilę patrzył, co robią inni. Ominął go wstęp, więc nie do końca był zorientowany, ale ta obserwacja pomogła mu się odnaleźć. W końcu sam wszedł na scenę. Nie przemyślał tego do końca. Nie wiedział, co dokładnie chce zrobić. Jedno było pewne - grać mógł całym ciałem, ale nie twarzą. Najlepiej emocje wyrażać oczami, ale on miał tam jedynie pustkę, w porywach można było się w nich dopatrzeć bezbrzeżnego smutku, którego nie mógł się pozbyć. Ciężko było więc tak pracować. Starał się jednak dać z siebie wszystko. Czy mu wyszło... Sam nie wiedział. W pewnym sensie był dumny z siebie - nie sądził, że w ogóle da radę wejść na scenę i zagrać cokolwiek. To był chyba największy sukces. Sama gra pozostawiała wiele do życzenia, ale nie było w tym nic dziwnego. To po prostu nie był najlepszy moment. Zszedł więc ze sceny i wrócił na poprzednie miejsce, starając się uważnie oglądać występy kolejnych osób, jednocześnie często łapiąc się na tym, że bezmyślnie patrzy w przestrzeń.
Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Wyglądała jakby skupiała się, na którymś z występów - niezbyt udanych zresztą - ale tak naprawdę skoncentrowała się na krokach, które niebezpiecznie szybko zbliżały się w jej stronę. Rozumiała, że nie każdy musi być mistrzem gry aktorskiej. No i przecież zdarzają się złe dni - to oczywiste. Lara przewróciła oczami w komentarzu na przerwanie jej spokojniej sielanki. Tyle, że nieznajomym (a tak się jej przynajmniej zdawało) nie okazywała swojego niezadowolenia. Przybrała więc maskę nr 46 "jestem urocza" i odetchnęła. Ah, to ty... - Przedstawiamy etiudy i takie tam - odpowiedziała bez zbędnych przywitań. Odwróciła się tyłem do chłopaka. Nadszedł czas na następny występ. Jako że żaden nie był zbytnio porywający, LaVey postanowiła dać szansę swojemu rozmówcy. - A Ty co tu robisz? - zdziwiła się. - Nie wyglądasz mi na specjalnie związanego ze sztuką... - uśmiechnęła się. Tym razem szczerze z nutką ironicznego uśmiechu.
Z zamyśleń wyrwał go głos profesora, a raczej fakt, że usłyszał swoje imię, które wypowiedział nauczyciel. Momentalnie podniósł głowę, słuchając tego co ma do powiedzenia. W dodatku rozglądnął się po Sali, cóż musiał przyznać, że zjawiło się wiele osób. To chyba dobrze? W końcu teatr był pasjonujący. Nawet dostali pierwsze zadanie! Wszyscy po kolei wychodzili na scenę, pokazując siebie, ale tak… Naprawdę. Kiedy Julek miał wyjść na scenę, zaczął zastanawiać się jak przedstawić swoją osobę, jaki był? Cóż pewnie inni spostrzegali go, jak tego wiecznie uśmiechniętego i zagadującego do wszystkich, bez wyraźnego powodu. Zwykłe dziecko szczęścia. Zbliżając się do sceny, poczuł że uśmiech z jego twarzy powoli schodzi, no właśnie wszyscy go tak spostrzegali. Jednak w środku czuł się pusty i samotny, dobra miał kilku przyjaciół. Lecz większość nauczyła się go dobrze wykorzystywać, bo w końcu to łatwowierne dziecko. W dodatku brak jakiejkolwiek rodziny i wsparcia, był dla niego trudny. Kiedy już znalazł się na scenie i poczuł na sobie wzrok innych, zwyczajnie stał z kamienną miną, próbując coś wykombinować, jednak tym razem się nie udało. Więc zwyczajnie i jak najszybciej, zbiegł stamtąd siadając obok Bell. -To chyba nie mój dzień- powiedział, próbując się uśmiechnąć, żeby nie wyglądało to aż tak sztucznie. Może kiedy indziej mu się uda? Nie był z siebie zadowolony, ani trochę i był pewny, że inni też to zauważyli. Miał ochotę uciec, albo stać się niewidzialnym, cokolwiek. Jednak udawał, że nic się nie stało i z zaangażowaniem oglądał występy innych, mógł z ręką na sercu przyznać, że niektóre były co najmniej świetne!
W koncu doczekał się odpowiedzi. Jak cudownie. Szanowna Pani ładna raczyła odpowiedzieć. No, nie ukrywam, był… zdziwiony? I zaszczycony. W międzyczasie kolejne osoby przybywały na zajęcia. Grono rosło. W dodatku, w porównaniu z poprzednimi zajęciami wszystko wypadało jakoś lepiej. Lepsza frekwencja, brak zbędnego pierdolenia o niczym. Działanie, działanie i jeszcze raz działanie. Okej, te ćwiczenia z dykcji były jeszcze spoko, niemniej. Całość formuły tych zajęć.. nie, nie spodobała mu się. – Etiudy? Wiesz, tyle to i ja jestem w stanie zauważyć. - Odparł z przekąsem. Chyba go ignorowała. Raczej na pewno. Ciekawe czemu? Dość ciekawy to przykład sytuacji, w którym ludzie się tak do niego zwracają. Dlaczego? To proste. Wrażenie w oczach Krukona zrobiła całkiem dobre, choć może niespecjalnie powinien się chwalić, że pochodzi z Domu Roveny. Takie miał coś przeczucie, a te ostatnio nie myliły go zbytnio. – A można wiedzieć, co jest tematem tych etiud, czy tak po prostu każdy wychodzi i przedstawia co mu się żywnie podoba? - To chyba dość ważne pytanie, biorąc pod uwagę fakt, że w końcu i na Fridaya przyjdzie pora. Chciał tego? Chyba nie bardzo, no okej. Może troszkę. Niemniej.. miło byłoby znać w końcu temat swojego wystąpienia, tym bardziej kiedy się spóźniło i czuło ten wzrok nauczyciela. Lepiej było już nie podpadać, a przynajmniej choć spróbować, coś miał takie wrażenie. Poza tym, takie pytanie zawsze było szansą na dalszą rozmowę z Panną Ładną. Na pytanie dziewczyny, a potem także stosowną uwagę dotyczącą swojego wyglądu tylko wypalił śmiechem. Cichym, ale jednak. On nie wyglądał na kogoś specjalnie związanego ze sztuką. Brzmiało ciekawie. Serio, bardzo ciekawie. Aż chciało się słuchać dalej. Może dlatego podjął temat? – Zatem.. jak wygląda ktoś specjalnie związany ze sztuką, poza tym, że jest moim całkowitym przeciwieństwem? – spytał, nadal nie kryjąc swojego rozbawienia uwagą. Że niby był taki inny od pozostałych artystów? To ciekawe, bowiem ilekroć na nich patrzył, studiując ich fotografie, biografie, portrety, zawsze miał wrażenie, że w jakiś typowy, indywidualny, a zarazem charakterystyczny dla siebie sposób wyróżniają się na tle innych ludzi. Zwykłych zjadaczy chleba, także szarych konsumentów sztuki. Nie potrafił tego dokładnie oddać, jednak… była jakaś cienka granica pozwalająca odróżnić odbiorcę od nadawcy sztuki, że tak nazwiemy. Cienka, ledwie dostrzegalna, dla niego jednak tak jaskrawa, że nie było mowy o pomyłce. Przynajmniej w większości przypadków.. - Ale tak, masz racje. Ze sztuką mam niewiele wspólnego. Właściwie cały mój kontakt z nią ogranicza się jedynie do czytania, sporadycznych wypadów do galerii i jakiś muzeów. – przyznał zgodnie z prawdą. Nazwijmy to. – Chociaż.. Ty również nie wyglądasz na osobę wybitnie zainteresowaną tematem, chociaż… to mogą być w sumie tylko pozory.. to jak jest? – zapytał, przyglądając się dziewczęciu i oczekując odpowiedzi. Pozwolił sobie nawet usiąść obok. Przez chwilę rozważał, jak ten manewr wykonać, czy chce mu się pchać do niższego rzędu naokoło, czy też może wykorzysta skrót. W końcu postawił na to drugie. – Matko, zapaliłbym..
Lara uśmiechnęła się półgębkiem (jak to właściwie wygląda?) i spojrzała na niego spod ciemnych rzęs, dając do zrozumienia, że nie do końca ją zrozumiał. Przekręciła się na fotelu zostawiając resztę uczniów i wykonawcę za plecami. Co oczywiście nie było jakąś wielką stratą. W życiu zdarzają się większe tragedie, niż przegapienie paru kiczowatych występów. Delikatnie wychyliła się za oparcie i umiejscowiła ręce dokładnie w miejscu, w którym trzymał je chłopak tak, że byli do siebie odwróceni twarzą. Znów wykrzywiła wargi w jakimś grymasie. Możliwe, że był to uśmiech. - Ależ mój drogi, nie powiedziałam, że nie wyglądasz jak artysta - zrobiła pauzę delikatnie przekrzywiając głowę. Wychyliła się nieco mocniej, aby obejrzeć chłopaka z obu stron, po czym dodała: - bo musiałabym skłamać. Przyglądała mu się przez chwilę czekając na jakąkolwiek reakcję, lecz do głowy przyszła jej jeszcze jedna myśl: - Tyle że ja widzę pewien podział. Bycie artystą to pojęcie względne. W dzisiejszych czasach każdy może się tak nazwać - zamyśliła się i szybko wytłumaczyła: - ale nie o to mi chodzi. Sztuka, to sprawa z głębszym przekazem. Czasami bardzo trudnym to odgadnięcia - ciekawe czy ogarniał. - Albo zrozumiesz co poeta miał na myśli, albo uznasz, że był naćpany - dziewczyna machnęła ręką w geście "poddaję się". - Chodzi mi o to, że nie każdy artysta tworzy sztukę. Jeśli ktoś puści pawia na ścianę i powie, że ukazuje przemijanie i miłość matczyną, to może będzie artystą, ale na sto procent nie robiącym p r a w d z i w e j sztuki. Tak na dobrą sprawę, mogła odpuścić sobie te monologi, ale w sumie na tym chyba polega rozmowa, co? - Wyglądasz mi bardziej na socjopatę wieszającego małe kotki w piwnicy, niż wrażliwego miłośnika klasyki - na koniec uśmiechnęła się promiennie. Celowo zignorowała ostatnie zdanie chłopaka znów zapadając w milczenie. Proszę proszę - w jak dobry nastrój może wprawić dobrze wykonana pantomima. Tyle słów z nieznajomym? Kurcze, muszę znaleźć mój dziennik z osiągnięciami.