Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Jedna brew Krukona powędrowała do góry, gdy zamiast werbalnej reakcji rozległ się cichy dźwięk drewnianej różdżki uderzającej o podłogę, a następnie miarowe wibracje i ciągły, cichy stukot, gdy turlała się pod jego stopy. Zakładał, rzecz jasna, że to różdżka. Mógłby to być jakikolwiek patyczak, bo to przecież oczywiste, że w czarodziejskiej szkole uczniowie noszą takich setki w torbach i kieszeniach spodni. Ha-ha. Uniósł lekko czubek buta, by różdżka ostatecznie została lekko przygnieciona przez podeszwę. Zrobił to absolutnie mechanicznie, organizm najwyraźniej automatycznie dobierał reakcje, które uważa się w ogólnym pojęciu za złośliwe. Nieistotne, że właścicielem różdżki mógł być jakiś nauczyciel, szaleniec czy też Lord Voldemort odrodzony cudem w nowym ciele. Osobnik... nie, osobniczka. Mógł to już stwierdzić, gdyż miękki tupot kroków zmniejszył dystans między nimi, a do zapachu stęchlizny doszedł przebijający się lekko przez mgiełkę starości aromat perfum kobiecych. To nie Elise. Elise używała innych. Te były zbyt słodkie. Dziewczyna również nie odezwała się słowem. Interesujące. Czyżby czołowy hogwarcki inwalida miał konkurencję w ułomnościach? Czyżby trafił na, o ironio, niemowę?
Zaklęła bardzo cicho pod nosem patrząc jak różdżka znalazła się pod butem chłopaka, nie mogła się przecież złamać! Jakby broniła się przed zazdrosnymi uczennicami, och! Stanęła trzy kroki przed Krukonem, jaka szkoda, że nie będzie mógł jej spojrzeć w oczy. - Co Cię tutaj sprowadza? Przyszedłeś obejrzeć przedstawienie? - Zapytała z wyczuwalną nutką ironii w głosie. No to żart jej się udał, nie ma co. Odgarnęła niesforne kosmyki czekoladowych włosów z twarzy, nie odrywała wzroku od swojego magicznego patyczka, na pewno nie będzie przed nim klękać i sama wyciągać go z pod podeszwy. Co to, to nie. Jej policzki były lekko zaróżowione ale to od tańca, nie od wstydu czy nieśmiałości. Julii nie brakowało pewności siebie, dzięki niej stała się popularną osóbką i pewnie jeszcze wielu o niej usłyszy. Ciekawiło ją też to dlaczego chłopak jest niewidomy, taki się urodził czy może uległ poważnemu wypadku? Ona chyba by nie wytrzymała bez tego zmysłu. Nie mogłaby się przyglądać swoim tłuuustym udom. Siedziałaby całe dnie w klasie do nauki eliksirów i stworzyłaby jakieś lekarstwo na odzyskanie wzroku. Przynajmniej by spróbowała. Ona nigdy się nie poddaje. A może pomyśleć tak nad wyprodukowaniem jakiegoś cudownego magicznego płynu, który będzie leczył? Byłyby bardzo popularna i ojciec poczułby dumę w sercu, nareszcie! Wieczorem zamknie się w jakiejś klasie i zacznie tworzyć.
- Przedstawienie? - powtórzył, nasycając głos jeszcze większą dawką ironii niż dziewczyna. Sam wydźwięk tego słowa mógłby stanowić obelgę, w dopełnienia z oschłym, niby szeleszczącym głosem chłopaka. - Rozumiem, że masz na myśli jakąś farsę czy też parodię aktorstwa? Lubuję się w czarnym humorze. Zaskocz mnie. Przechylił ciężar ciała na drugą nogę, zelżając nieco ucisk na różdżkę dziewczyny; wciąż przylegała jednak ściśle do podłogi. Nie ma sensu deliberować nad rzekomą popularnością dziewczyny. Samael w życiu o niej nie słyszał. Już raczej on cieszył się większą sławą, ale to raczej w wyjątkowo negatywnym kontekście. Ludzie po prostu kojarzyli tego chamskiego ślepca. Ale nieważne, nie wypowiedziała na głos żadnego słowa w tej sprawie, dlatego też nie miał póki co szansy odbić jej argumentów i rozwiać jałowych, płytkich marzeń w drobny pył. Słodycz perfum dziewczyny zaczynała być dziwnie drażniąca, osadzała się na gardle i drapała go uciążliwie po strunach głosowych. Odchrząknął cicho i machnął lekko ręką przed twarzą, jakby próbował odgonić jakąś niewidzialną, w tym wypadku dosłownie, muchę; przy okazji poprawił nieodłączny element swojej garderoby, szalik na szyi. Zimne pomieszczenie, jeszcze zimniejsze niż reszta. Niż krukońska wieża przenikająca go chłodem ze szczelin kamiennych ścian. Wywnioskował zatem, że sala, w której się znajdują, nie jest raczej często używana. Uniósł lekko głowę; martwe spojrzenie przenikliwie szarych oczu przeszyło dziewczynę na wskroś, jakby faktycznie miał wciąż zdolność widzenia i odnajdywania wzroku rozmówcy. Najzwyczajniej w świecie zaadaptował się do kalibrowania poziomu "wzroku" do wysokości, z której płynęło największe natężenie głosu rozmówcy... ale wrażenie wciąż pozostawało silne. - Czekam.
Sala teatralna, wielkie pomieszczenie, które już dawno nie było używane przez jakąkolwiek żywą duszę. Ciemność, która pochłaniała stare stroje używane w przedstawieniach oraz całą scenografię. Jedynie delikatne promienie światła, które przedzierały się przez szpary w ścianach oraz niektóre promyki, które wchodziły przez okno pozwalały cokolwiek widzieć. Gryffonka trafiła tutaj całkiem przypadkiem. Chciała już wracać do swojego dormitorium, ale jakoś tak wyszło, że zabłądziła i trafiła właśnie tutaj. Weszła niepewnie rozglądając się i upewniając się, że nikogo nie ma. Na szczęście nie było. Szła przed siebie kierując się w stronę wielkiej sceny. Gdy tylko się do niej zbliżyła weszła na nią i rozejrzała się tym widokiem, który przed nią rozkwitł. Ustawiła na środku sceny krzesło i spojrzała niepewnie biorąc głęboki oddech wyrytowała część sztuki Shakespeara, Makbet, którą udało się jej zapamiętać. Oczywiście pomijała sceny, w których to Makbet wypowiadał się.
- Więc niedawna Twoja nadzieja – to był sen pijany, Z którego teraz budzisz się z ziemistą Twarzą i mdli cię, gdy sobie przypomnisz Wczorajsze orgie? A może tym samym Jest twoja miłość? Umiesz śmiało marzyć, Ale na śmiały czyn to już cię nie stać? Chcesz zdobyć to, co sam szacujesz jako Szczyt życia – żyć zaś jak tchórz, bez szacunku Dla siebie, na dnie? Piszczeć jak panienka: I chciałabym, i boję się? (…) gdy miałeś w sobie Dosyć odwagi – tylko wtedy byłeś Człowiekiem, więcej: mężczyzną; i gdybyś Miał dość odwagi, aby pójść krok dalej, Byłbyś mężczyzną w stopniu jeszcze wyższym. Wtedy nie sprzyjał czas ni miejsce – byłeś Gotów narzucić sam miejsce i porę; Teraz i jedno, i drugie nam sprzyja A ty się cofasz? Wiem jaką się miłość Czuje do dziecka przy piersi – karmiłam Nie raz – a przecież wyrwałabym sutek Z bezzębnych dziąseł, z uśmiechniętych błogo Warg, i strzaskała czaszkę niemowlęciu, Gdybym przysięgła wcześniej, że to zrobię, Tak jak tyś przysiągł, że spełnisz swój zamiar.
Lillyanne, bo tak nazywała się dziewczyna odgrywała ową scenę dosyć dobrze, może nie idealnie, ale wczuwała się w swoją rolę, w której na chwilę się zatraciła. Modelowała swój głos odpowiednio do sytuacji oraz jej wyraz twarzy był odpowiedni. Była dumna, wyniosła, dominująca i bardzo zdenerwowana w tym momencie. Pokazała wszystko co mogła, w tym kawałku. Kiedy skończyła wzięła głęboki oddech i spojrzała na krzesło, które prawie zniszczyła swoją agresywnością zamknęła oczy w zamyśleniu.
Często się zastanawiam, po co ludzie odwiedzają takie miejsca? Rozumiem zakochańców, sala teatralna jest przecież idealnym miejscem na randkę. Drewniana scena, pusta widownia, rdzawoczerwone kotary kłębiące się po bokach i ciemność panująca wokoło. Wpadłam właśnie na doskonały pomysł! Abigail powinna kiedyś zabrać tutaj swojego chłopaka. Może i wyglądała niepozornie, zazwyczaj wystylizowana na grzeczną dziewczynkę, ale lubiła niekiedy zaszaleć. A, powiedzmy, romantyczne spotkanie na deskach teatru należało do takich małych szaleństw. Nie o tym jednak chcę mówić. Abigail nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chodziła bez celu po zamku, niemalże w tę i z powrotem. Nawet poranne bieganie jej nie pomogło, mimo iż przebiegła niemal o połowę dłuższy dystans niż zwykle. Spacerowała więc po zamku, z zamyślonym nieco wyrazem twarzy. Nie wiem, jak trafiła do sali teatralnej. W dłoni miętosiła paczkę fajek. Nie, Abigail nie paliła. Jednak takie zachowanie weszło jej w nawyk, kiedy była zdenerwowana. Ostatnimi czasy miała coraz więcej rzeczy do przemyślenia. Mimo swoim usilnym próbom w jej życiu pojawił się kolejny mężczyzna. Nie wiedziała o nim prawie nic, nie znała nawet jego imienia, a jednak miała wrażenie, że…zaczyna coś do niego czuć? To głupie! Jeszcze nie czas na to. Dopiero co tak naprawdę pogodziła się z odejściem Twycrossa, nie mogła pozwolić sobie zwariować na punkcie kolejnego mężczyzny. Obietnice Abigail mają jednak to do siebie, że nie trwają zbyt długo i najczęściej nie zostają spełnione. Tak jak kiedyś w końcu wyciągnie papierosa z pogniecionej paczki, tak prędzej czy później, stanowczo prędzej, oszaleje zupełnie na punkcie Dracona, bez żadnych hamulców, czy ograniczeń. Zatrzymała się pod drzwiami, wprawdzie bardzo cicho, ale słyszała osobliwy monolog dobiegający z wewnątrz. Po cichu otworzyła drzwi i wsunęła się do środka. Było ciemno, a stojąca na scenie dziewczyna tak wczuła się w swoją rolę, że nie mogła jej zobaczy. Rozsiadła się wygodnie na ciemnoczerwonym fotelu i czekała aż tamta skończy mówić. Kiedy to zrobiła, Abigail z nieco kpiącym uśmieszkiem zaczęła jej bić brawo. To było zabawne, zmieszanie Gryfonki malujące się na jej twarzy. Abigail nie zrobiła tego złośliwie, nie mogła się po prostu powstrzymać. -To było dobre.-Stwierdziła z uznaniem. To rzadka nuta w jej głosie, a miły uśmiech, jaki malował się na jej twarzy pomógł rozluźnieniu atmosfery. Też bym była zła, gdyby ktoś podglądał, jak wczuwam się w grę.
Lillyanne Sangrienta stała na środku sceny. W momencie gdy wypowiadała owy monolog czuła się jakby była Lady Makbet i bardzo denerwowała się na męża, za jego niekompetencje. Teraz gdyby, ktoś wkroczył w środek jej monologu, dodatkowo wszedłby na scenę potraktowałaby go tak, jakby to zrobiła Lady Makbet. Zatraciła się przez chwilę w roli. Na szczęście tylko przez chwilę. Gdy skończyła przejechała dłonią po krześle, które stało obok niej i na którym wyżywała się przez ostatnie minuty. Ta cisza, która powinna nastać byłaby dla niej złotem, jednakże usłyszała odgłos, który echem rozchodził się po całej Sali i obijał się w jej głowie niczym dzwon. Rozejrzała się zdenerwowana po całym pomieszczeniu zaciskając dłoń na krześle, które runęło w dół. Zestresowana spojrzała na mebel, który leżał na ziemi i kilka sekund temu wydobył z siebie trzask, który ją zdezorientował. Gdy usłyszała głos dochodzący z głębi Sali rozejrzała się dokładniej i ujrzała kobietę. Blond włosy, w ciemności, którą pochłaniała dziewczynę, bardzo się wyróżniały. Dodawały jej takiego jakby blasku, można by nawet, że w scenerii, w której się ona znajdowała była kontrastowe i lśniły rozjaśniając mrok. No cóż, Lilly miała bujną wyobraźnię, a ja to odziedziczyłam po niej… Albo na odwrót… Nieważne… - Ummm… Dziękuje… - wydukała zmieszana. Nie mogła inaczej zareagować. Zwłaszcza, ze zrobiła tyle zamieszania, tak bardzo rozproszyła się w momencie kiedy usłyszała brawa. Podniosła niepewnie krzesło i przyglądała się dziewczynie z delikatnymi rumieńcami. No cóż. Lilly nie interesowały kobiety, ale miała kompleksy i zawsze dostrzegała piękno innych dziewczyn. Jaka ładna… Jak księżniczka… Taka śpiąca Królewa… wow. Gdy dostrzegła ten uśmiech na jej twarzy rozluźniła się delikatnie i również posłała jej delikatny uśmiech, trochę nieśmiały. - Jeszcze raz dziękuje za pochwałę. – wydukała nie wiedząc jak ma zacząć rozmowę. Natychmiast odwróciła wzrok. Nie chciała utrzymać kontaktu wzrokowego, bo wiedziała, że się spłoszy, jak mały lisek, który napotkał człowieka. Kurcze, nie mam zielonego pojęcia dlaczego ona jest Gryffonką, skoro wszyscy mówią, że powinna być puchonką. No ale cóż. Widocznie zasłużyła. – Umm – zaczęła niepewnie po dłuższej przerwie. – Nazywam się Lillyanne… umm Lilly. A ty? Szczerze mówiąc, to szmaragdowo oka nie była zła, nie mogłaby złościć się o coś tak głupiego. Wytnijmy fakt, że jakby ktoś powiedział, że jest mała, to wkurzyłaby się niesłychanie, ale co z tego. To wcale nie jest coś głupiego! Dla niej to poważna sprawa! Nie jej wina, że wygląda jak dziecko. Albo i jej… To na pewno dlatego, że nienawidziła pić mleka w dzieciństwie… bynajmniej nie piła go od dziesiątego roku życia.
Patrzyła na dziewczynę z uwagą, niemalże z fascynacją malującą się na jej skupionej twarzy. Widać było, że Japonka gra całą duszą, gniew nie jest udawany, przeczyły temu oczy patrzące ze złością na krzesło-Makbeta. Na jej twarzy pojawiały się wszystkie emocje, nawet obłęd w który zaczęła wpadać Lady Makbet, który kilka aktów i paręnaście scen dalej doprowadził do jej śmierci. Oczarowała ją interpretacją tego fragmentu. To miała być Gryfonka? Czy dziewczyna, która potrafi mówić z taką wściekłością i szaleństwem może należeć do tego poniekąd szlachetnego domu? Przez moment dziwnie się czuła, jakby weszła jej wprost pod prysznic. W końcu, czy w pewien sposób Japonka stojąca na scenie nie była naga? Niby grała, niby to wszystko było udawane, ale czy czasem na wierzch nie wyszły jej prawdziwe emocje i odczucia, które trwały ukryte głęboko w środku, by po tej krótkiej chwili znów musiały wrócić do czeluści jej umysłu. Na świecie nie ma po prostu dobra i zła. Te dwie zupełnie różne od siebie rzeczy tak często się przeplatają ze sobą. Tak, jak jest biel i czerń oraz szarość pomiędzy nimi, tak nie istnieje tylko dobro i tylko zło. Więc wkurzał ją ten ścisły podział na domy i stereotypy z nim związane. Slytherin – automatycznie najgorsi ludzie świata, zło w czystej postaci, a reszta dobra i kochana. Merlinie! Czy to nie było głupie? Nie mogła się powstrzymać od nie zaklaskania. Za takie coś należą się brawa. Szkoda, że tylko jednej osoby, ale za to totalnie oczarowanej. Wstała ze swojego miejsca i podeszła bliżej sceny. Ciemności, które ją otaczały, kiedy siedziała na widowni nieco się rozmyły. Nie chciała jej wystraszyć. Może powinna najpierw się pokazać, a dopiero potem klaskać? Wiedziała jednak, że gdyby tylko dziewczyna ją zobaczyła, nie dokończyłaby recytacji tego utworu. Już teraz była wystarczająco speszona. Abigail miała wrażenie, że widzi siebie sprzed kilku lat. Też była nieśmiała. Nieśmiała i cicha. Wiecznie w cieniu swoich koleżanek. Tamta Abigail należała do przeszłości. Odeszła wraz z pewnym Ślizgonem. Po pewnej nocy, która zupełnie ją zmieniła. Przynajmniej jedną rzecz może mu zawdzięczać. -Nie masz za co dziękować. W końcu, zupełnie Ci się należała.-Wzruszyła lekko ramionami, opadając wdzięcznie na krzesło-Makbeta. Nie sugerujmy się domami. Abigail była Puchonką i wszyscy ją mieli za słodkie stworzonko, a przecież potrafiła być równie wredna co Ślizgon z kilkuletnim stażem. Nieśmiałość miała w sobie coś słodkiego. Każdy mężczyzna automatycznie odczuwał potrzebę otoczenia takiej dziewczyny ramieniem, by ochronić ją przed złem tego świata.-Abigail. Zdrabniaj jak chcesz.-Obdarzyła ją kolejnym promiennym uśmiechem. Przy niej przecież nie musi się wstydzić, czy cokolwiek.
Aktorstwo, niczym samotny kwiat kwitnący na kamienistej glebie, będzie walczył o swoje życie zaciekle. Bo cóż mu innego, gdy wszystko zniknęło i pozostawiło go w tej samotni. Aktorstwo, jest pasją, która jest walką w jej życiu. Tak jak kwiat, biedny, mały, samotny, zamknięty w sobie będzie walczył, by przeżyć, by pokazać wszystkim, że może być silny, jeżeli się postara, jeżeli tylko będzie chciał. Aktorstwo, to coś, co uratowało ją przed wyschnięciem na suchej glebie. Dobro i zło… Zgadzam się z tobą, one nie istnieją… Dla mnie nie ma czegoś takiego jak dobro, albo zło. Gdyby były to wszyscy wiedzieliby co jest dobre, a co złe. Jednakże dla kogoś, dla przykładu, aborcja może być dobra, a dla mnie jest zła. To po prostu nie istnieje, są to tylko nic nie warte słowa, których znaczenie i ich określenie zostało nam narzucone już dawno, bez możliwości przemyślenia tego dokładnie. Bo to co jest dobre i to co jest złe, musi mieć jakąś nazwę. Może i tak, wszystkie jej uczucia zostały wyrzucone z niej w tym momencie, to wszystko było dla niej paranoją, której nie mogła powstrzymać, wielkim kłamstwem, które obiecało jej spełnić największe marzenie. To co przedstawiło było szaloną nadzieją, która krzyczała o błogosławieństwo nad planem zabójstw. Dla niej to właśnie było to. Brawa wybiły ją z tej pasji, nie miała tego za złe, ale poczuła się nagle taka zdenerwowana, że nie umiała inaczej zareagować. - Ummm… Dziękuje – powiedziała ponownie śmiejąc się zakłopotana. Lillyanne wpatrywała się uważnie w dziewczynę, oglądała ją cal po calu, a rumieńce nie zniknęły. – Abigail… Abi… Mogę być szczera? – powiedziała nagle ni z tego ni z owego. – Przypominasz mi postać z mugolskiej bajki, śpiącą królewnę. Jesteś naprawdę bardzo ładna, aż ci zazdroszczę! – Jej słowa były jak wystrzelone z karabinu maszynowego. Ciekawe czy Puchonka cokolwiek zrozumiała…
Abigail nie była aktorką, nie kręciła jej scena, odgrywanie coraz to nowszych i za każdym razem innych ról. Są tacy ludzie, jak aktorzy życiowi. Przybierają określone postawy, opowiadają wyuczone historyjki, ich życie przebiega zgodnie ze scenariuszem, który sami piszą zależnie od wymaganej roli. W tym czuła się doskonale, potrafiła nakładać makijaż jak maskę i każdego dnia być inną osobą. Nie robiła tego specjalnie, powiedziałabym - taki charakter. Więc może jednak była aktorką? Nieco inną od tych, występujących na scenie, grającą cały czas swoje małe przedstawienia, w których raz po raz grała siebie taką, jaką była. To przede wszystkim pojęcia względne, a rzeczy, które zaliczają się do zła lub dobra wybierane przez ludzi. Inne środowisko i już całkiem różny kodeks moralności. Owszem, niektóre rzeczy były po prostu złe, jak morderstwo, ale czy dla kogoś, kto powiedzmy uparł się oczyścić świat ze wszelkiego zła też były złe, czy może były aktem miłosierdzia wobec ciemiężonej ziemi? W oczach niektórych ludzi była zła, miała przecież swoje małe grzeszki, które dla niej i jej znajomych były czymś całkiem naturalnym. Konflikt na temat tego co jest złe, a co dobre trwał od stuleci i trwać będzie jeszcze bardzo długo i masz rację w tym, co powiedziałaś; muszą mieć po prostu swoje nazwy. Z wielka chęcią zobaczyłaby ją w innej roli, może dobrej i delikatnej Aliny z jej ulubionego utworu polskiego poety Juliusza Słowackiego? To znaczy oczywistym jest, że Abigail bardziej lubiła Balladynę, jej siostra była w pewien sposób dla niej niezrozumiała, ale tak czy siak, chciałaby zobaczyć jak Lillyanne ją gra. Posłała jej kolejny uspokajający uśmiech. Czuła się nieco winna, że przez nią dziewczyna się zdenerwowała. -Pewnie, słucham.-Zaciekawiło ją, co też zupełnie nieznana jej dziewczyna ma do powiedzenia. Po usłyszeniu i o dziwo zrozumieniu niemal wszystkich słów, to ona się nieco speszyła.-Yyymm..dziękuje, to miłe, co mówisz. A jak już jesteśmy przy bajkach, to przypominasz mi Mulan. Dużo o Tobie czytałam ostatnio.
Mogę powiedzieć, że to łączyło te dwie dziewczyny doskonale. Lillyanne żyła teatrem, jej życie było sceną, a wszystko co się w nim działo było scenariuszem pisanym z dnia na dzień, na papierze zwanym serce. Bo to właśnie tam wszystko trafiało i to również wychodziło. Kiedy udało się jej wreszcie powiedzieć, kogo jej ta dziewczyna przypomina odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle. Chciałabym zobaczyć minę panienki Sangrienta, w momencie, kiedy Abigail porównała ją do Mulan. - Naprawdę? – spytała rozentuzjazmowana. – Mogę Ci zaprezentować coś? – spytała. Jak ją natchnęło. Nie widziała tutaj żadnych okien więc nie czekając na odpowiedź. Wskoczyła na krzesło, które już stało. - Ziemia, niebo, noc i brzask, dźwięk i cisza, cień i blask - Lillyanne rozpoczęła piosenkę. Według niej nie śpiewała dobrze, według niej szklanki i szyby pękały kiedy śpiewała, mimo, że miała ładny głos. Dlaczego tak sądziła? Bo jak była dzieckiem ktoś wybił szybę kiedy śpiewała i myślała, że to jej wina. To pierwszy raz kiedy się odważyła. Kiedy śpiewała grała też odgrywała scenę, która działa się w bajce. Kiedy skończyła spojrzała na panne Grimmasi zarumieniona. - I jak? – spytała niepewnie. O nie… kolejna osoba, która czytała o niej, no świetnie! Zaśmiała się zakłopotana. - Co czytałaś? – spytała niepewna.
Ciekawe, czy kierowały nimi takie same pobudki. Abigail kłamała, udawała osobę, którą nie jest, bo tak po prostu było jej łatwiej. Kiedyś… kiedyś robiła to częściej. Właściwie sama zaczęłam się gubić w tym, która postawa jest prawdziwa. Aktualnie częściej była po prostu sobą i chyba coraz gorzej na tym wychodziła. Czemu nie wzięła przykładu z Jareda, który zawsze był niedostępny i bezuczuciowy? Nie ma miłości, nie ma kłopotów. Smutne, ale zupełnie prawdziwe. -Masz śliczny głos.-Uśmiechnęła się do niej, kiedy skończyła śpiewać. Kojarzyła tą piosenkę. Mała siostra jej przyjaciela uwielbiała oglądać mugolskie bajki, w tym właśnie Mulan, a potem biegała po domu wyśpiewując tą właśnie piosenkę. Abigail nie lubiła dzieci. Rozwrzeszczanych i rozpieszczonych oraz głupich. To jej słowa, nie moje, ale panna Grimmasi miała naprawdę wstręt do nich. Wyobrażacie sobie ją jako przyszłą matkę? Ja absolutnie nie. Najlepsze z tego wszystkiego było to, że kiedyś w przyszłości chciałaby mieć dzieci. -Uwielbiam plotki. Tyle w nich prawdy. Chociaż moim zdaniem i tak Ikuto jest lepszy, ale to pewnie wynika z tego, że bardzo nie lubię Kaoru. Właściwie to mało kogo lubię. Coś jest ze mną nie tak. W końcu jestem z Pucholandii, tam wszyscy są słodziutcy i milutcy, jak taki Kaoru. A mi się tym rzygać chce. Właściwie to powoli wszystkim chce mi się rzygać. I nawet nie mam komu tego wszystkiego powiedzieć, bo przecież nie należę do osób, które kłapią dziobem na prawo i lewo. Dobrze, że Nate wrócił. Znając Dracona niedługo będą się bili. W końcu pięść rozwiązaniem wszystkich problemów.-Coś w niej pękło. Czasami tak miała, że po prostu zaczynała nadawać jak pomylona. Wstała ze swojego miejsca, przeszła na scenę i na koniec swojej tyrady klapnęła na krzesło jeszcze chwilę temu zajmowane przez Lil.
Dziewczyna skończyła swoją piosenkę i zeskoczyła z krzesła. Była uśmiechnięta, widocznie bardzo dobrze się bawiła. Jednak słowa dziewczyny: „Ładnie śpiewasz” sparaliżowały ją. Skojarzyła fakty. No tak, właśnie śpiewała. Zaczęła się śmiać zakłopotana. - Weź przestań, ha ha ha – wydała z siebie bardzo sztuczny śmiech. – ostatnim razem jak śpiewałam to szyba pękła… hehe – mówiła prawdę. Ale to nie była jej wina, że pękła, zresztą nieważne. Kiedy kobieta zaczęła mówić… mówić… mówić… mówić i jeszcze więcej mówić to nie wiedziała co się dzieje. Większości rzeczy w ogóle nie zrozumiała, ale tego nie musi jej mówić. Powiedziała jedynie. - Ro… zu… miem? – nie powiedziała, a raczej spytała… Uśmiechnęła się i przyniosła sobie inne krzesło, by mogła usiąść naprzeciw Puchonki. – Znasz Kaoru? – spytała niepewnie, chociaż po chwili ugryzła się w język. Logicznie rzecz biorąc to dlaczego miałaby go nie znać? Przecież byli w jednym z domów. Mogli się spotykać i rozmawiać i w ogóle…
Ikuto jest lepszy? Ale dlaczego twoim zdaniem jest lepszy?
To właśnie chciała powiedzieć, ale jakoś nie umiała… Coś ją powstrzymało. Może ona sama znała odpowiedź, albo po prostu bała się ją usłyszeć. Westchnęła i dodała po chwili. - Ikuto też znasz?
Czy swoim zwyczajem powinna ją skrytykować, nawet jeśli Lillyanne miała naprawdę ciekawą barwę głosu? Merlinie! Nie zawsze musi być taką zimną suką, no! Co z tego, że większość ludzi bierze ją za przesłodką Puchoneczkę? To wszystko przez te falbaniaste spódniczki, w których Grimmasi uwielbiała chodzić i generalnie dość uroczej aparycji. Lubiła obserwować szok malujący się na twarzy ludzi, kiedy okazywało się, że wcale nie jest takim kochanym dziewczęciem, jakim się z początku wydawała. -To Ty mnie nie słyszałaś. Babcia zapisała mnie na lekcje śpiewu, bo arystokratki powinny przecież śpiewać…-wykręciła teatralnego młynka oczyma.-Po pierwszej lekcji mój nauczyciel złapał się za głowę i powiedział, że może lepiej by było, gdybym grała na pianinie. Westchnęła głośno i uśmiechnęła się pod nosem widząc minę Lil. No tak, nie każdy potrafił za nią nadążyć, jednak Abigail niekiedy naprawdę potrzebowała poważnej rozmowy, a raczej słuchacza, który w odpowiednich momentach będzie przytakiwał jej głową albo żarliwie zaprzeczał. -Pewno, że znam Kaoru. Męczy mnie ostatnio, bo podobno podczas wyprawy uratowałam mu życie, a ja tylko zgubiłam różdżkę. No i teraz nie daje mi spokoju. Jednak jak już mówiłam, nie za bardzo go lubię. Nie w moim typie, nie żebym coś insynuowała.-Roześmiała się. -Oczywiście, że go znam. Przyjaźnimy się od jakiegoś czasu. Ikuto to naprawdę super chłopak.-Wiadomo, że skoro byli przyjaciółmi, to Abigail zaraz zacznie go wychwalać go pod niebiosa. W końcu był jej przyjacielem, któremu przydałaby się jakaś porządna dziewczyna.
Dziewczyna spodziewała się, że będzie go wychwalać. Ale na razie nie ma zamiaru wybierać. Oboje są jej przyjaciółmi. Lillyanne rozejrzała się zakłopotana po sali. Więc nie tylko ona wyła jak głupia. Uśmiechnęła się słysząc to, ale nie wyśmiała jej. - Kaoru taki jest… nawet dobrze, że jest taki uczciwy. To jest cały jego urok, ta dziecinność... chyba… - dodała na końcu widocznie niepewna. Odwróciła wzrok wyprostowując się. - No cóż… miło mi było – wyszeptała z szerokim uśmiechem – ale ja muszę już iść… pa! – krzyknęła zadowolona Gryffonka znikając. z/t
Znów rok przemijał szybko jakby ktoś go gnał. Z jednej strony ciężko było uwierzyć, że od dnia przyjazdu tyle już minęło i mieli się pakować, jednak z drugiej strony dni, gdy siedzieli w Hiszpańskiej szkole, wydawały się zupełnie odległe. Południowe słońce zdawało się padać na nich wieki temu. Hogwarcka rzeczywistość wciągnęła Dextera Vanberga na tyle, że właściwie aż nie dowierzał, że ten rok serio już się kończył. Jednakże wychodził z założenia, że musi się po prostu przestawić, a w kolejną szkołę wciągnie się tak samo. Może nie zupełnie mu się chciało, ale przecież to był świetny pomysł! Nowe dziewczyny i znów podbijanie szkoły w czwórkę... chyba. Otóż w ostatnim czasie Wolfowi musiało się nieco pogorszyć, bo od dawna widział go tylko przelotem, gdzieś tam zaszytego w czarnym kącie, półprzytomnego, zupełnie otumanionego heroiną. Vanberg wcale nie był pewnym, czy ten zamierzał w ogóle kontynuować naukę w przyszłym roku. Właściwie chyba wszyscy tylko czekali, aż tego przyłapią i wywalą ze studiów. Jeśli chodziło natomiast o Jiriego, tu już Dex nie miał pojęcia, wszakże jego siostra przyjechała też do Hogwartu, może zamierzali tu w dwójkę pozostać? Wizja podboju kolejnej szkoły niebezpiecznie była zachwiana, no ale przecież pozostawał Tricheur, który chyba lepszych planów nie miał? Mijające, coraz dłuższe dni, a szczególnie ta ciepła pogoda, nieubłaganie przypominały o tym, że szykuje się opuszczenie tych Angielskich murów. Co więc wypadałoby między innymi zrobić? A no spotkać się z najlepszym kumplem i wstępnie oblać koniec tej wycieczki! Oczywiście jeszcze planował upić się na samym zakończeniu, ale nim do tego dotrą mogą przecież podsumować rok w dwójkę, prawda? Tak więc Vanberg zabrał ze sobą butelkę Ognistej, bo to zdecydowanie najbardziej Angielski trunek jaki tu stale pił i udał się do sali teatralnej, gdzie to umówił się nie z kim innym, jak Tricheurem. Swoją drogą znów wybrał miejsce spotkań za coś co było mieściło się w skrzydle zachodnim. Chociaż minął rok, Vanberg wciąż totalnie nie ogarniał tej gigantycznej szkoły. Przyszedł na miejsce pierwszy, więc zajął sobie miejsce w drugim rzędzie wyniszczonych krzesełek, a do tego wygodnie wyłożył nogi na siedzeniach naprzeciw i wyciągnął paczkę fajek, ale pełną skrętów. Odpalił jednego z nich i puszczając kółka z dymu czekał na zjawienie się Szwajcarskiego złodzieja. No właśnie, gdzie ta szwajcarska punktualność?
Kae biegła przed siebie jak opętana. Nie wiedziała gdzie biegnie wiedziała tylko że jak najdalej od gabinetu nauczyciela. Nie miała już siły gdy znalazła się w sali teatralnej. Wbiegła i usiadła na scenie czy gdzieś tam. Nikt w końcu nie powiedział że Kae po eliksirze odwagi będzie na tyle odważna by usiedzieć tam tuż po powiedzeniu o tym co się stało. Ona nigdy nie będzie odważna by zostać gdzieś na dłuzej... No chyba że ktoś jej w tym pomoże... Wszystko może by się wtedy ułożyło?? Chciałaby choć raz komuś zaufać, komuś wierzyć, i kogoś pokochać... wiele nie chciała prawda??
Sala teatralna była ostatnim miejsce do którego zajrzał. Co jak co, ale już zaczął powoli tracić nadzieję, że odnajdzie Kaede, jednak na szczęście ją znalazł. Podszedł cicho do niej i usiadł obok. - Kae. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale nie masz powodu aby się bać. Co kolwiek się stanie musisz zawsze komuś o tym powiedzieć bo inaczej będziesz sama. A łatwiej się żyje kiedy jeszcze ktoś wie o twoich problemach - Powiedział i wbił wzrok w puste miejsca na widowni i uśmiechnął się lekko. - Jak mówiłem nikt nie powiedział, że to będzie łatwe, ale dałaś radę. Kae to jest wielki sukces - Mruknął i położył się spokojnie na plecach wbijając swój wzrok w sufit.
Kae spojrzała na niego... podskoczyła... żaaaal... Uśmiechnęła sie... Kame ją przestraszył ale no... nie bała sie go. - dziękuję że ze mną tam byłeś... Byłam o wiele bardziej spokojna że jesteś tam ze mną... Odwaga... tego mi brakuje... Nie umiem ufać, nie umiem wierzyć ludziom boje sie ich po tym co się stało.- Spojrzała na niego- chyba jesteś jedynym facetem któremu nie zrzuciłam ręki z ramienia i z którym tak normalnie rozmawiam... To jest sukces. Przyjrzała mu się. Miał jak dla niej piękne oczy... Chociaż oczy jej brata były niespotykane w Japonii ona wolała prawdziwych Japończyków. - Nawet kiedy będę taka jak teraz mogę mieć prośbę??- spojrzała mu w oczy.
- Pewnie. Dla ciebie wszystko - Powiedział i uśmiechnął się lekko. No Kae do brzydkich też nie należała, ale była japonką te dziewczyny z natury są ładne. Wbijał nadal spokojnie swoje brązowe oczy w sufit. Ponownie zrobił taką minę która mówiła o tym, że się zamyślił o czymś niezwykle istotnym, jednak Kaede mogła spokojnie mówić bo do niego dojdą jej słowa. Posiadał coś takiego jak podzielność uwagi, więc zdecydowanie lepiej sobie radził w życiu niż które osoby. Mógł robić dwie rzeczy na raz i przy okazji myśleć jeszcze o czymś innym. Usiadł sobie powoli i popatrzył w oczy dziewczyny. Na jego twarzy malował się przyjazny, jednak jednocześnie dość tajemniczy uśmiech.
Kae zaśmiała się i spojrzała na niego. - Nie obiecuj bo zacznę Cię wykorzystywać... Jeśli wszystko to wszystko-Uśmiechnęła sie- Jeśli nadal będę taka jak teraz nie poddawaj się... Bo jak na razie tylko ty w jakiś tam sposób namówiłeś mnie na to bym To wyznała... Tak wiec... Jestem Kae, mam 18 lat, nie zdałam w piątej klasie... eee... No hmmm... i staram sie odbudować w sobie odwagę którą siłą mi odebrano... chce komuś zaufać, komuś wierzyć... wystarczy jak na pierwszą sesję u takiego psychiatry jak ty. Zaśmiała sie. wracała Kae którą wszyscy kochali i która zawsze była bardziej odważna od braci.
Kame pokiwał tylko lekko głową i uśmiechnął się. On jak na razie nie będzie mówić o sobie. Po chwili coś wpadło mu do głowy. Wstał ze swojego miejsca i wyciągnął w jej kierunku rękę i uśmiechnął się uspokajająco. Zanucił sobie spokojnie taką piosenkę. Cóż pierwszy krok do zbliżenia jej do ludzi kiedyś trzeba wykonać, a w tej chwili był najlepszy na to moment. Czekał teraz spokojnie aż dziewczyna poda mu rękę. Co jak co, ale flirtować to on potrafił, a przy każdej dziewczynie robił zupełnie co innego. Wszyscy mówili mu, że przy tym co potrafi powinien mieć od groma dziewczyn, ale nawet jak tak było to on nie zwracał uwagi na wszystkie inne dziewczyny. Tylko na tą która najbardziej go interesuje.
Kae nie wiedziała co zrobić ale w końcu zdecydowała się i podała mu rękę. Uśmiechnęła sie szeroko. No cóż chłopak ładnie śpiewał. Prawda... Powinien zarabiać na śpiewie co najmniej jakieś tysiące złotych czy czego tam. Uniosła się lekko. No bała się... Ale już nie tego że chłopak ją zrani czy coś tylko tego że jej bracia wparują i znów coś nabroją. - Co ty kombinujesz??- Spytała z lekkim uśmiechem na twarzy... Takim niewinnym jaki miała jeszcze w wieku 14 lat, taki którym mogłaby poderwać niejednego faceta... Ale nie chciała... Wolała poczekać na jakiegoś odpowiedniego.
Mrugnął tylko do niej uspokajająco nie przerywając dalej śpiewu. Obrócił ją delikatnie i powoli przysunął ją do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy. No tak był odrobinę wyższy od niej jak to na chłopaka przystało. Zaczął powoli wykonywać pierwsze kroki przez co zaczął delikatnie kołysać się z Kaede. Kiedy skończył uśmiechnął się lekko i powiedział. - I co źle było ? - Zapytał się odsuwając się delikatnie. Nie chciał za bardzo przeginać jeżeli chodzi o zbliżanie się do niej. Wiedział, że jakie kolwiek ruchy przy niej musi wykonywać bardzo powoli o ostrożnie. Musiał przemyśleć spokojnie każdy krok jaki chce wykonać. Przecież nie chciał aby dziewczyna mu nagle uciekła.
Kae spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem na ustach. - No źle nie było... Chyba...- Spojrzała mu w oczy, ugh... głupi błąd... czarował oczami czy co?? Nie wiem i nigdy się tego nie dowiemy... Jednak Kae nie mogła oderwać wzroku od jego oczu- No jak na pierwsze aż tak bliskie zblizenie od 3 lat to muszę przyznać że źle nie było choć... Nie zaprzeczam trochę się bałam. Ale kiedyś trzeba przezwyciężyć strach. Stwierdziła patrząc na niego. Odwróciła wzrok i odsunęła sie. Pstryknęła palcami i znów zachowywała się jak dziewczyna bez problemów. W tle jakby rozległa się taka oto piosenka. Kae zaczęła tańczyć.
Gryfon ustał sobie gdzieś pod ścianą i zaczął się w nią wpatrywać. Co w tej chwili działo się w jego głowie tylko on potrafił to stwierdzić, jednak miał dziwne wrażenie, że jeszcze trochę a łeb mu wybuchnie. Jeszcze nie dawno był załamany bo dziewczyna go rzuciła a teraz pojawiła się ona. Nie no...nie może się zakochać, znowu będzie miał to dziwne uczucie, że nic jej nie da. A po za tym wiedział jak zachowują się rodzice w Japonii. Przeważnie nadal tam to ojciec decyduje o tym z kim będzie spotykać jego córka. Bez jego akceptacji można spodziewać się najróżniejszych rzeczy. Zaczynając od organizowania jakiś podstępów a kończąc na zastraszeniu.
Kae spojrzała w jego stronę. Cóż... łatwo poszło wyluzowanie jej ale... chyba tylko on miał na nią taki wpływ. - Kame...- podeszła bliżej i uśmiechnęła sie patrząc na niego z lekkim zainteresowaniem- Wszystko dobrze?? Ona sie martwi?? O boże co się dzieje z tą dziewczyną?? Nie wiadomo... Uśmiechnęła się. - Czy coś się stało??- Wyglądała koszmarnie, potrząsnęła głową a jej włosy teraz w lokach ułożyły się na ramionach- przydałoby się je wyprostować... Mruknęła co się działo w jej głowie?? Trudno określić ale była to bitwa między przytuleniem go a położeniem ręki na jego ręce.