Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Spojrzałam Natanielowi w oczy. - A jak myślisz? Skoro tu jesteśmy może zatańczymy? Uśmiechnęłam się dość spokojnie wpinając różę otrzymaną od Aleksandra we włosy. Była biała i wyraźnie kontrastowała z głębokim kolorem mojej kreacji i czernią włosów. współgrała za to z odcieniem skóry. - Zresztą najpierw łyknę tylko jakiegoś napoju. Wiesz miałam ochotę zatańczyć z innymi osobami, ale chłopcy tutaj zdecydowanie nie mają ikry... Westchnęłam teatralnie. Nie przejmowałam się zbytni, czy ktoś może mnie usłyszeć. zawsze mówiłam to, co w aktualnej chwili myślałam. Już samo określenie "chłopcy" mówiło wiele o moim sposobie patrzenia na męską populację uczniów Hogwaru. Z pewnymi wyjątkami oczywiście.
Słuchała go z lekkim uśmiechem i krecą głową. Gdy skonczył siedziaął przez chwilę szykując odpowiedź. -Po pierwsze... Nie każdy eliksir na mnie działa. Nie zapominaj, ze pochodze z rodziny czarnoksiężników i sama jestem rzesycona czarną magią. Przepisy na trucizny mam w małym paluszku.- Upiła potężny łyk prosto z gwinta butelki.- A co tego upijania cię... Moze i wielu próbowało... I może nie jeden wylądował przy tobie pod stołem... Ale odpiwedz mi na pytanie, ilu z nich było w stanie wypić kilka bytelek rosyjskiej wódki na raz i trzymac sie po tym prosto?- mówiła cicho, nie spuszczajac z niego wzroku i dalej z tym swoim uśmieszkiem na ustach.
-Eh ty naprawdę nie wiesz czym są przyjemności- pokręcił głową- powiedz mi co sobie udowodniłaś rujnując swój organizm taką rozrywką- spojrzał na nią z współczuciem, młoda i nierozsądna- Ja piłem dużo kiedyś teraz wiem jakie to niedojrzałe, by obalać flaszkę za flaszką co sobie udowodnisz spijając się w trupa, chyba wyłącznie swoją tępotę- odłożył kieliszek na stół- Co do trucizn moja droga sądzisz że znasz wszystkie, żeś odporna, wiedz że nie poznasz wszystkich, nie uodpornisz się na nie w każdej chwili powstaje jakaś nowa trutka nowy sposób, nowy narkotyk a ty sądzisz że znasz wszystkie przepisy, że wystarczy nosić z sobą bezoar- zaczął się uśmiechać- Czy też sądzisz że masz odporność na nie wszystkie, jak wiele ksiąg przestudiowałaś, jak wiele receptur wypróbowałaś, ile czasu poświęciłaś na zapoznanie się z ich właściwościami, bo po twoim podejściu sądzę że nie doceniasz ich mocy- cały czas mówił spokojnie bez emocji, spokojnym głosem- Co do twojej rodziny i ich znajomości czarnej magii, czy też przesycenia nią siebie samej, czy naprawdę sądzisz że to ci pomoże. Eh Droga Damo kiedyś może cię to zawieść i w tedy zrozumiesz czemu należy ją szanować i tym bardziej zawsze uważać na nią gdyż w jednej chwili potrafi tak i Ci pomóc jak i Cię zniszczyć, obyś nigdy nie musiała płacić ceny jaką przychodzi płacić za korzystanie z niej. Choć kiedyś możesz żałować i poznać cenę. Dziękuję za taniec i twoje towarzystwo. - jego głos stawał się coraz zimniejszy przeszedł w cichy szept. Wstał -Obyś kroczyła drogą rozsądku, abyś nigdy nie musiała żałować swych czynów- Skłonił się jej i zniknął w tłumie
Westchnęła głęboko gdy odszedł. Kolejny, który ją źle zrozumiał. Weszła w tlum, zeby go znaleźć, ale jej się nie udało. W ostatniej jednak chwili zobaczyła, ze wychodzi z sali. Ruszyła za nim czym prędzej. Twierdzi, ze nie znam ceny? Oj znam, i to aż za robrze... To myśląc zacisnęła dłonie w pieści. Mimo, iż wizyta w ministerstwie była ładnych pare miesięcy temu, rany były nadal widoczne i bolały.
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Sob Kwi 02 2011, 09:23, w całości zmieniany 1 raz
Diana przechadzala się po Hogwarcie. Doszły do niej słuchy o jaimś balu, ale nie mogła go znaleźć. W końcu zapuściła się do skrzydła studenckiego. Nigy wześniej tu nie była. Z jednej sal na drugim piętrze doszłedł ją dźwięk muzyki. Uchyliła drzwi i ujrzała mnustwo ludzi. Znalazła! Weszła ukradkiem do sali i rozejrzała. Nie dostrzegła nikogo znajomego więc poszła w stronę krzeseł. Usiadła na jednym i patrzxyła na ludzi.
Niezrażony niczym Ian zaczął wyjawiać jej jakże ciekawy sekret, gdy spostrzegł, że dziewczyna go wcale nie słucha. Postanowił więc gadać od rzeczy, by sprawdzić, jak Nal na to zareaguje. Był już połowie opowieści o tym, że on, będąc muchomorem nabijał się z biedronek (Przecież białe kropki są o wiele bardziej sexowne, niż te czarne!) poczuł bardzo przyjemne i bardzo znajome czochranie jego blond czupryny. Zorientował się, że ta okrutna Bell zniszczyła mu fryzurę! Ianek był bardzo sprytnym dzieciątkiem i już wiedział w jaki sposób kto go mizia. Był przekonany, że to Bell. Nawet nie skrzywił się, ani nic takiego na myśl, ze Bell zachowuje się jak jego starsza siostra. Nawet mu to odpowiadało. - Beeeeeeeeellcia – mruknął jak kociak, którego się umiejętnie mizia. Odwrócił się do niej i miał zacząć jakąś inteligentna rozmowę, gdy za jej plecami kogoś zauważył. Dziewczyna dawała jakieś znaki, ale Ianek za cholerę nie wiedział o co jej chodzi. Już miał na nią wskazać palcem i pokazać Bell początkującego mima, gdy domniemany mim niezauważanie podszedł do Iankowej kuzynki i zasłonił jej oczy rękami. Aaach, to o to chodziło! Oj, dobra, Ian od razu wiedział o co chodzi, ha. Z zaciekawieniem przyglądał się dziewczynom, ciekawy co będzie dalej. Ej, ta mimowata dziewczyna musi być dosyć fajna. Nie tylko Gryfonowi jak widać znudziły się oklepane formy przywitania. Uśmiechnął się więc wdzięcznie do przybyłej. Niech wie, że ma jego wsparcie w razie opieprzu od Bell. - Cześć Nieznajoma mimko – powiedział dość radośnie, aczkolwiek nie wiedział, czy dziewczyna będzie wiedziała o co mu chodzi.
Zaniepokojonym spojrzeniem swoich niezwykle niebieskich oczu spoglądała na Steve'a. Widać było, że nie jest z nim dobrze. I chodzi tutaj o to, że najwidoczniej nieźle oberwał od Grigoriego i powstrzymywał się od zwrócenia czegoś. Zapewne alkoholu. Ale nie byłby też sobą, gdyby to przeszkodziło mu w konfrontacji z Rosjaninem. Ledwo powstrzymał się przed ponownym rzuceniem się na niego, co można było zauważyć od razu. Zaciśnięte z bezsilności ręce i stwardniałe rysy - dobrze to znała. Wolała nie myśleć, co by było gdyby Effie nie wkroczyła do akcji. Już chciała się odezwać, jednak Steve pociągnął ją za rękę, prowadząc do wyjścia. Zdążyła tylko wypowiedzieć szybkie "Dziękuję" w kierunku blondynki. Spojrzała z lekką tęsknotą w kierunku barku, gdzie stała jej szklanka sherry. Ale przecież nie postawi alkoholu ponad przyjaciela. Potrząsnęła głową i ruszyła żwawym krokiem za Amerkaninem.
Zmiana muzyki przykuła moja uwagę, i spowodowała szybsze bicie serca. Już po chwili staliśmy razem na parkiecie, a ja mogłem czuć jej siało w tańcu i widzieć jej słodki uśmiech który dodawał jej twarzy tyle uroku i blasku. Nie pojmowałem mężczyzn którzy nie tańczą, rezygnując z magij wspólnych chwil tak intymnych, i pełnych swoistej magii. Chciałem zatopić się w tych cudownych sekundach smakując je bez końca. Jakby świat miał się skończyć już za chwilę a mi nie pozostało już nic tylko bycie z kobietą którą kocham...
Strasznie Cię przepraszam za takie późne odpowiadanie ;<
Znajomość imion akurat nie jest w ogóle wymagana do dobrej zabawy! Mało to razy po przywitaniu się z jakąś osobą, którą się teoretycznie zna, zadaje się sobie pytanie „kto to właściwie jest?!”. No właśnie, po imprezach jest tak jeszcze częściej, a po to już w ogóle same niespodzianki! W ostateczności, jeśli nie jest się w stanie przypomnieć sobie czyjegoś imienia, zawsze można nadać jakieś przezwisko, co w gruncie rzeczy sprawdza się równie dobrze. Jak to zastąpić starych znajomych nowymi? Pfff! Jeśli gubienie się owocuje takimi przygodami… Hmmm ciekawe, ciekawe. Swoją drogą, Ostberg zawsze zastanawiał fenomen, jakim był Manuel. Uwielbiała go i bardzo ceniła, jako przyjaciela, mieli za sobą wiele śmiesznych i klika naprawdę zadziwiających epizodów, wliczając niedokończoną historię, kiedy to byli o krok od spędzenia ze sobą upojnej nocy, do czego nie doszło tylko dlatego, że jednak stwierdzili, że czują się, jakby mieli się plątać w związek kazirodczy. A właściwie nie związek, ale pomińmy. Wracając do tematu, zawsze zadziwiał ją sposób działania jej przyjaciela. Ona osiągała podobny cel uwodząc, a on po prostu podbiegał z jakimś niekonwencjonalnym tekstem, nie dawał się spławić, jęczał i jęczał, dosłownie zaciągał do łóżka i wcale nie przejmował się niepowodzeniami. Spojrzenie godne Bazyliszka posłała w pierwszym odruchu, nieświadoma, że próbuje nim zabić właśnie Manuela! Później nastąpiła szybka zmiana i chrzanić bluzkę. Różdżka, kilka sekund i plama znika (normalnie lepiej niż Vanish)! - Mogę się założyć, że jutro wszyscy będą nosić ubrania z takimi finezyjnymi wzorami. – zaśmiała się, puszczając do niego perskie oko. – Och tak, powinieneś! Jeszcze jak najdzie Cię ta twoja wena, to już w ogóle dzieło twórcze na zaawansowanym poziomie! – dodała, wygładzając bluzkę, która z troszkę większej odległości naprawdę wyglądała jak z jakimś wymyślnym czymś zamiast nieszczęsnego drinka. Pokiwała głową, słuchając jego mocno skróconej opowieści i jednocześnie chwytając kolejnego drinka i od razu upijając kilka łyków. – Bingo! Nie zgadłbyś nawet, ilu moich starych znajomych jest na wymianie! Próbowałam Cię znaleźć wcześniej, bo rozkręcaliśmy z Dimitrim party w wersji mini w Łazience Prefektów. Swoją drogą, musimy tam kiedyś pójść. Ty, Gaspar i ja… - zamyśliła się dosłownie na chwilę nad tym, co jeszcze mu szybko opowiedzieć, ale już do głowy wpadła jej inna myśl. W jego towarzystwie zawsze miała tyle energii i była tak nakręcona, że nie mogła się skupić na własnych myślach, więc zmieniała temat za tematem. – Właśnie, skoro już jesteśmy przy Gasparku, czy opowiadał Ci już o naszych diabolicznych planach? – zapytała, znacząco ruszając brwiami, a następnie dopiła drinka i odstawiła pusty kieliszek. O tak, miała zdecydowanie dobre tempo.
Ten dzień zaczął się zupełnie zwyczajnie. Nikt nie mógł nawet przypuszczać, jak w gruncie rzeczy się potoczy. Oczywiście poza piątką pewnych ochotników. Około godziny piętnastej, gdy reprezentanci udali się na jakieś rozmowy do szpitala Świętego Munga, dyrektor zwołał wszystkich uczniów i nauczycieli do Sali Teatralnej. Teoretycznie tym pomieszczeniu nic nie było niezwykłego, wszystko wyglądało jak każdego innego dnia. Uczniowie nieśpiesznie zajęli jakieś miejsca i czekali na rozwój wydarzeń, bądź chociaż wyjaśnienia, po co tu właściwie przyszli. Nikt jednak nie kwapił się do tłumaczeń. Zamiast tego, po paru minutach na zasłoniętą kurtynę jeden z nauczycieli skierował promień z różdżki. Zaraz, dzięki owemu zaklęciu na materiale oddzielającym scenę, zaczął wyświetlać się film. Zaraz zaklęcie rzucił kolejny nauczyciel i kolejny, tak, że ostatecznie na kurtynie wyświetlało się pięć filmików. Jak się zaraz okazało, każdy przedstawiał idącego reprezentanta, to co dokładnie robił w danej chwili. Takim też sposobem, wszyscy na sali mogli obserwować, jak uczestnicy właśnie wchodzą kolejno do szpitala, gdzie jak im się wydawało, zmierzają na rozmowę przygotowującą do turnieju. W istocie było trochę inaczej…
Ten dzień zapowiadał się zupełnie zwyczajnie, tak jak każdy inny. Rano nie działo się nic, bo spał, około południa też nie działo się nic, bo szwędał się po arcyinteresującym wnętrzu pokoju wspólnego Puchonów, a potem nadeszła pora obiadu. Był właśnie w drodze do Wielkiej Sali, by tam zająć się fascynującą czynnością, jaką jest jedzenie i ewentualna pogawędka z przypadkowym frajerem, który mógłby się napatoczyć, kiedy okazało się, że nie, jego cudowny plan nie dojdzie do skutku. Nosz ja pitolę, co za żal, no, jak tak można. Szanowny i zacny dyrektor ubzdurał sobie bowiem, iż mają wszyscy w tej chwili nakurwiać do sali teatralnej, ale niestety nie był na tyle inteligentny, by im oznajmić przy okazji, w jakim celu się tam udają. Rozkosznie. Podążał zatem za tłumem, potem usiadł w jakimś rzędzie, żywiąc szczerą nadzieję, że ten apel czy cokolwiek miało się dziać, nie potrwa zbyt długo. Miał już pytać stojącego obok nauczyciela o co kaman, ale nie zdążył, bo ten za pomocą różdżki wyczarował na kurtynie... film? Pięć filmów? TURNIEJ TRÓJMAGICZNY? O nieeeeeeeee. Gdy tylko ujrzał na jednym z "ekranów" tą paskudną, fałszywą i szczerzącą się jak głupi do sera mordę Joela, od razu miał ochotę wyjść, ale nie dał rady, bo cała reszta przywitała tenże widok z wielkim entuzjazmem, a gdy próbował wstać i dotrzeć do wyjścia, ktoś huknął na niego grubiańsko, biedaczek się zestresował i w efekcie opadł ponownie na krzesło, skupiając wzrok na Efi Fontejn. To jej dziś kibicował, owszem! Wszystkim oprócz tego francuskiego buraka (o!!!), który nawet nie pokwapił się, by wdziać swój markowy dresik. Pff. Zresztą, bez niego czy w nim, i tak był beznadziejny i Colin żywił szczerą nadzieję, że już za chwilę jakiś szalony pacjent przebrany za Edwarda Nożycorękiego urwie mu ten głupi łeb. Tak. Tego właśnie mu życzył.
Dzień Olivii również nie wyróżniał się niczym specjalnym. No, dla niej. Bo jednak nikt nie myje się tyle razy co ona, nie pucuje rąk kilkadziesiąt razy w przeciągu dwóch godzin, nie sprząta całego dormitorium i to bez użycia różdżki. Tak, to robiła dziś Śliwka, by choć trochę się uspokoić. Po czym? Dobre pytanie, na które ona nie zna odpowiedzi. Zwykła mania natręctw. Nieuzasadniony lęk. Bywa i tak. Kiedy dowiedziała się, że wszyscy mają zebrać się w sali teatralnej, była iście przerażona. Ciasno. Pomieszczenie. Dużo ludzi. Zaczęła się naprawdę denerwować, chude ręce lekko drżały, dlatego kurczowo trzymała swoją torebkę i nie oglądając się na boki, patrząc jedynie pod nogi, przemierzała kolejne korytarze Hogwartu. Kiedy zobaczyła dziki tłum w sali, omal nie zemdlała. Zrobiło jej się słabo i przez chwilę stała jak wmurowana. Niestety, ludzie się przepychali, więc po pewnym czasie i Olivia dostała z bara! Co za chamstwo, ech. Mruknęła coś pod nosem i rozejrzała się w panice za kimś znajomym. Za kimkolwiek. Bo ta fala nieznajomych osób stłoczonych w jednym pomieszczeniu doprowadzała ją do szaleństwa. W końcu, jak na zbawienie, mignęła jej w tłumie jakże charakterystyczna burza blond loków. Uśmiechnęła się niepewnie i próbowała się przepchnąć między ludźmi do Colina, co rusz mówiąc ciche "przepraszam". Na szczęście ostatecznie udało jej się dostać w pożądane miejsce i upadła zrezygnowana na miejsce obok pana Fitzgeralda. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, chociaż ręce wciąż jej drżały. - Hej - zagaiła, przełykając głośno ślinę. Zwróciła na chwilę wzrok w kierunku wyświetlanych filmów. Spojrzała na Griga, któremu kibicowała i uznała, że chyba nie będzie z nim zbyt dobrze, bo ewidentnie coś pił. Westchnęła. I tak wierzyła w jego powodzenie! A przynajmniej szczerze mu tego życzyła. - Za dużo ludzi - odezwała się w końcu, ledwo dosłyszalnie. Tak, egoistycznie chciała dać do zrozumienia, by Colin powiedział coś w stylu "bonio sponio, będzie dobrze!". Ech.
Muszę przyznać, że dziwne sposoby na relaks, które preferowała Śliwka, zdecydowanie mnie przerażają. Mycie się kilka razy dziennie i pucowanie rąk co dziesięć minut jestem jeszcze w stanie znieść, ale sprzątanie całego dormitorium bez użycia magii wydaje mi się zupełnie chore. Colinowi zresztą też. Chociaż jemu mniej, bo ciotka Pela stosuje podobne praktyki. W ogóle myślę, że świetnie by się z Olivią dogadały! Był właśnie na etapie wyobrażania sobie, jak tamten nikczemny szaleniec odrywa głowę Joelowi, by następnie zająć się rozszarpywaniem reszty. Brrr. Mhroczny widok, no nie powiem nie (myślę, że na zaawansowany poziom jego imaginacji w tej kwestii znaczący wpływ miało obejrzenie wszytkich części Piły!). Zatem gdy na ekranach wszyscy zawodnicy spotykali jakichś ziomków w gabinetach, a w jego główce Joel ginąl w męczarniach, znajoma postać pojawiła się obok. Przeniósł na nią wzrok i dopiero po chwili dotarło do niego, że to panna Lafealle. Uroczo. - Cześć, Śliwka - odparł, nie mogąc wyzbyć się z wyobraźni widoku latających wnętrzności - Za dużo? Możemy ich rozwalić jakimś zaklęciem. Chłoszczyścem na przykład.
Cóż, ja muszę przyznać, że mi również zdecydowanie nie odpowiadają praktyki Olivki. Szczególnie jeszcze w ramach, nazwijmy to, relaksacyjnych. Osobiście byłabym przerażona znając taką osobę jak ona! Ale na szczęście nie znam, więc żyję sobie spokojnie w swoim bałaganie. Nie mniej jednak taka już jej natura, więc... no trzeba to zaakceptować! W takim razie chyba muszą się zapoznać z ciotką Pelą, byłyby wtedy sobą zachwycone! Gorzej, gdyby ta wtedy ukradkiem planowała ich małżeństwo. A wtedy wytłumaczenia Mikołaja, że jest homoseksualny na niewiele by się zdały! Dlatego może lepiej ich sobie nie przedstawiać. Ach, kobieta zmienną jest, hehe. Olivka coś niecoś wiedziała o związku Colinosława z Joelosławem, ale też niespecjalnie dużo, prawie wcale, więc nawet nie miała pojęcia, jak biedny przyjaciel to wszystko przeżywa i jakie makabryczne obrazy pojawiają się w jego anielskiej główce! Wtedy z pewnością byłaby przerażona. Jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe. Nie no, z tak zacnym kompanem Śliwka powoli odzyskiwała równowagę! Uśmiechnęła się ciepło na wzmiankę o rozwalaniu zaklęciem. Może niespecjalnie była przekonana co do przemocy, ale to mogłoby być ciekawe. - O, jakieś propozycje? - spytała, starając się nie patrzyć na tłum dookoła. Przerzucała więc wzrok na Colina albo na ekran, gdzie radził sobie Grzegorz.
Dlaczego Samael tu przyszedł, tego nie wie nikt. Zazwyczaj cholernie cieszyły go jakieś większe spędy, bo wtedy miał całe dormitorium i pokój wspólny dla siebie, czuł się panem i władcą wieży Krukonów. Ale dzisiaj nudziła mu się samotność, zresztą, był w bardziej złośliwym niż depresyjnym nastroju. Nie zlał więc ciepłym moczem dyrektywy Hampsona i pojawił się w Sali Teatralnej. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie szedł sam, właściwie ciągnął go strumień uczniów, wśród których po prostu sobie przepływał, aż zatrzymał się w przejściu. Bo to była ciężka sprawa, wybrać miejsce, nie mając pojęcia, które jest zajęte. Znając życie, wpakowałby się tyłkiem na mordę jakiegoś parszywca. Chociaż... chociaż to było genialne! Ale zanim zdążył ruszyć się z miejsca, usłyszał przy uchu znajomy głos. A na dodatek ktoś złapał go pod ramię i bezceremonialnie pociągnął. - Cześć, Colin - mruknął Samael, poddając się bezwolnie Puchonowi. Znaczy, bez skojarzeń. Dawno go nie słyszał. Wydawało się, że coś zgasło w jego głosie. - A, właśnie - rzekł, niby niechętnie, wyciągając coś z kieszeni. Wręczył mu kapsel. Zdaniem Samaela, wyjątkowy. Miał niespotykaną fakturę, nigdy nie obracał takiego w palcach. Nie był jednak świadom, że to po prostu wyniszczony od starości kapsel od szklanej butelki Coli sprzed pięćdziesięciu lat. Czy to ważne. Usiadł gdzieśtam z Colinem. Zupełnie nieświadom jeszcze, kto jest tu jeszcze z nimi. - Ok, relacjonuj. Effie radzi sobie najlepiej, tak? - upewnił się. Oczywiście, że jej kibicował. Oczywiście tylko dlatego, że reprezentowała Hogwart. Nie dlatego, że była śliczna, pewnie wręcz olśniewająco piękna, czego niestety nie mógł do końca stwierdzić, miała aksamitny głos, jej skóra pachniała słodko i odtwarzał sobie ich rozmowę z dodatkowej auli zdecydowanie nazbyt często. Wcale nie dlatego. Po prostu inne szkoły śmierdziały.
Po to wyrwano mnie z leża, kiedy nie miałem najmniejszego powodu go opuszczać i zajmowałem się dość złożonym eliksirem, dwa dni pójdą na marne. szlak ten turniej właśnie zalazł mi za skórę, spędzili nasz wszystkich do tego pomieszczenia, byśmy się pod nogami tym zawodnikom nie pałętali dziękuje bardzo. Bogu dzięki za to że zdołałem ukryć się na uboczu i nikt nie ujrzał mojej kwaśnej miny, jestem tu uwięziony i nie mogę powrócić do retor i kociołków. Abdico Visus niewerbalnie założone na moją osobę coraz częściej zaczynałem je rzucać na siebie, ehh niewidzialny obserwowałem przebieg filmu. -Obyś tym razem wygrał-powiedziałem szeptem. Po opuszczeniu przez reprezentanta Boxbuton mojego leża, równie bezgłośnie jak przybyłem tak i opuściłem sale.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Pią Cze 17 2011, 09:09, w całości zmieniany 1 raz
Hm, tak, no nie wątpię w to, że Pela zdecydowanie, poddawszy się urokowi Śliwki a do tego poznawszy jej zamiłowanie do sprzątania, nie wahałaby się ich swatać. I nie, bynajmniej nie przejęłaby się tym, że Kolin sobie gustuje w menszczysnach, zresztą, kiedy już się o tym dowiedziała podczas jakiejśtam jego wizyty, wszczęła awanturę i goniła go dookoła kurnika z wielką chochlą do nakładania bigosu, wrzeszcząc, że wybije mu te bzdury z głowy. Brr. Może zatem faktycznie spotkanie kogokolwiek z nią nie będzie należało do najlepszych pomysłów. - Jak zaśpiewam głośno Last Christmas to wszyscy pouciekają - odparł, a gdy tylko to powiedział, przypomniało mu się, jak śpiewał to razem z Joelem, awwwwww, co to były za czasy! Nie, żeby chciał do nich wracać. To wydarzenie było żenujące i w ogóle rzal i bul. Gdy przenosił wzrok na ekran, by śledzić Efi, Grzesia, Stefana i Rastamanu, po drodze zauważył znajomą postać, OKURZADUPA TO SAMAEL JEGO CUDOWNY KUMPEL. I choć w sumie nie chciało mu się do niego lecieć w podskokach, uznał, że musi spełnić swój obowiązek, dlatego mruknął coś, że zaraz wróci do Olivki, by następnie udać się do Krukona i, taranując po drodze łokciem jakichś imprezowiczów, razem z nim wrócił na miejsce. - O ile się orientuję, najpierw idzie ten Amerykanin, potem oczywiście Effie, Orlov i... i... ten z Meksyku ciśnie na końcu - oznajmił, oczywiście celowo pomijając reprezentanta Beauxbatons, bo co on go obchodził?
Och, to faktycznie dramatyczne! Dlatego nie, nie zapoznawajmy ich razem, bo biedna ciocia Pela wydaje się być iście zdesperowana, a wtedy zarówno Mikołaj jak i Śliwka mogliby mieć przez to niezłe problemy. Olivia zaśmiała się cicho na jego pomysł i już chciała coś powiedzieć, kiedy Colinosław nagle się zerwał. Spojrzała więc w tamtym kierunku i wtedy zobaczyła, że ciągnie za sobą S A M A E L A. Cholera. Momentalnie oczywiście zrobiła się czerwona, a serce zaczęło bić z prędkością światła, jak cudownie. Dobrze, że chociaż miała na sobie podkład jak zwykle, bo wtedy Colin mógłby podziwiać sobie blond buraczka-raczka, mhm. W każdym razie zacisnęła chude dłonie na oparciu krzesła, zapominając o tym, że jest brudne i zapewne miliony istnień dotykały go przed nią. Zbliża się koniec świata. Wbiła wzrok w wyświetlane projekcje, zastanawiając się w zasadzie, co robić. Z jednej strony najchętniej udawałaby, że jej tu wcale nie ma. Ale, kiedy nagle w trakcie rozmowy chłopaków Kolinosław by się zwrócił do niej z przykładowym pytaniem " A TY CO O TYM SĄDZISZ, LIV?", atmosfera byłaby jeszcze gorsza i co więcej, zbłaźniłaby się nie na żarty. Dlatego wzięła kilka głębokich wdechów, wybierając drugą stronę medalu, czyli odezwanie się. - Cześć - przywitała zatem Samaela, starając się powiedzieć to w sposób spokojny i wesoły jednocześnie i... NO PRAWIE SIĘ UDAŁO, HEHE. Szkoda, że to "prawie" jest dosyć odległe od ideału. No cóż, wiadome było od zawsze, że Olivia aktorką nie zostanie. Z zażenowania swoją osobą umilkła, wpatrując się ponownie w reprezentantów, chociaż nie potrafiła się skupić na ich wyczynach. Uspokój się. Chociaż powoli ogarniała ją fala paniki. Na szczęście po kilku minutach i kilkudziesięciu głębokich wdechach się w miarę uspokoiła. O, teraz może udawać niewidzialną, rozkosznie. Yyyy, to znaczy, skupioną na turnieju!
I tak nie znał personaliów innych reprezentantów. Jakoś tak zupełnie go to nie interesowało, wystarczyła mu wiedza, że Effie bierze w tym udział. W ogóle to trochę się martwił, bo w tym chyba można zrobić sobie porządną krzywdę. A szkoda by było, bo... bo Hogwart już dawno nie miał tak, ee, sumiennego prefekta naczelnego. Pokiwał więc głową, niekoniecznie zadowolony, że Effie jest DOPIERO DRUGA, skandal. Powinien bardziej się przykładać do obijania ludzi z obcym akcentem laską na korytarzach, może zniszczyłby tak konkurencję dla szkoły. - Cześć - odparł burkliwie, słysząc jakiś kobiecy głos. Identyfikacja była trudna, zważywszy na ogólny gwar w sali i cichy ton, z jakim wypowiedziała przywitanie. W ogóle nie zwróciłby na nią uwagi, ale dopiero kilka chwil później poczuł znajomy mu zapach kwiatów. Nigdy nie wiedział, czy to perfumy, czy przebywanie w towarzystwie kwiatów, o którym kiedyś napomknęła. Zjeżył się najpierw, niezdecydowany, jak się zachować. Czy zachować się jakoś w ogóle. Wychodzenie do ludzi ssało, powinien był siedzieć w wieży. Tutaj wszyscy się pocili i dużo oddychali, wcale mu się to nie podobało, nie podobał mu się też dziwnie nieentuzjastyczny Colin, do którego nie był przyzwyczajony i który denerwował go znacznie bardziej niż ten pierwotny i nie podobał mu się zapach kwiatów i wszystko mu się nie podobało i szalik uwierał go w szyję. Poprawił go niedbałym, gniewnym gestem, nachmurzając się na cały świat.
Padraic nie mógł przyjść wcześniej, no nie mógł, naprawdę! Rzadko zdarzało mu się spóźniać, bo lata spędzone w sierocińcu nauczyły go punktualności, ale jednak zdarzyło się. Nie, żeby miał jakiś naprawdę poważny powód, ale, w sumie, zdążył uderzyć stopą o kant łóżka, co spowodowało, że on spuchł, ponadto bolał, no i ogólnie wyglądał podejrzanie. A, że Irlandczyk nie był dobry w zaklęciach leczniczych (w ogóle nie był dobry w zaklęciach), to musiał poprosić jakąś dobrą duszyczkę, żeby mu wyleczyła jego przypadłość. Ale jakoś było tak dziwnie mało ludzi, a ci, których spotkał, nie chcieli mu pomóc. On przyjął to z niedowierzaniem, ale nie zrażał się, tylko szukał dalej. W końcu jakaś miła osóbka zlitowała się nad nim i pomogła mu. Po tym wszystkim przypomniał sobie, że przecież dzisiaj był ostatni etap turnieju i prawie cały Hogwart wybył, by kibicować reprezentantom. Nie, żeby Padraic wiedział, gdzie oni byli. Ale, szukał, szukał, szukał i w końcu znalazł informację, gdzie byli. W sumie nie aż tak daleko od miejsca, gdzie się znajdował, takze nie spóźnił się aż tyle, brawa dla niego! W ogóle on, jak już wszedł, to trochę nie ogarniał, że było tu aż tyle ludzi i co to się działo, normalnie to wyglądało tak, jakby to była projekcja pięciu filmów jednocześnie. Trochę go to oszołomiło, ale to nic. Powędrował wzrokiem po sali w końcu znalazł jego ukochaną Olivkę Śliwkę, ach. No, ale to taka mała tajemnica. Właściwie, to on sobie nie do końca uświadamiał, co tak naprawdę czuł do panny Lafealle, nie rozróżniał granicy przyjaźni i miłości, no cóż. A przy niej był Colin, którego też lubił, chociaż mniej no i ten niewidomy chłopak, przy którym Olivię często widział. Zawsze zapominał jego imienia, niestety, tak bywa. Ale sobie przypomni. Przeszedł też do tej części sali, gdzie siedziała cała ta grupka i już, już miał usiaść na wolne miejsce obok, kiedy potknął się o laskę. No, cóż za pech! Ale w końcu udało mu się usiąść. - Kto wygrywa? - zapytał swoim, jak zwykle trochę niepewnym głosem. Chyba tej nieśmiałości nigdy się nie wyzbędzie.
Olivka miała siedzieć niewzruszenie, udając, że jej nie ma. Jednak ton, w jakim odezwał się Samael zabolał niemiłosiernie. Niczym kopniak w brzuch, niczym nóż w sercu. Albo jej nie poznał, albo miał jej dosyć, albo w ogóle już jej nie lubił. Niepotrzebne skreślić. Czuła, jakby wszystko się rozpadało, chociaż doskonale przecież wiedziała jaki jest. Ale wiedziała też, jaka ona jest. Przesadnie wrażliwa. Jednak nie drgnęła ani o milimetr, nie zrobiła kompletnie nic, co mogłoby wskazywać na to, że była coraz bliżej dostania ataku histerii. Zdjęła w końcu dłonie z oparcia krzeseł, by porządnie wytrzeć ręce chusteczkami. Toną chusteczek. Tak, nagle sobie o tym przypomniała. Ogólnie miała ochotę sobie stąd iść w cholerę, ale kibicowała Grigowi i tego zamierzała się trzymać! Chociaż tyle mogła zrobić. W dodatku zaraz na odsiecz przyszedł Padraic, więc odetchnęła z ulgą. Wybawienie! - Jesteś - powiedziała z ulgą, lokując na chwilę głowę na jego ramieniu. Boże. Łeb chyba ważył jej tonę, a ona sama nagle poczuła niemoc i niechęć do wszystkiego. Wzięła kilka oddechów i się podniosła, by wymusić uśmiech na twarz. - Wygrywa aktualnie Salem. Dalej jest Hogwart, Durmstrang, Beauxbatons i Tequala - zreferowała przyjacielowi o dziwo spokojnym tonem. Tak, jakoś w jego towarzystwie zawsze czuła się bezpieczniej i spokojniej, nie wiedzieć czemu. - Czemu się spóźniłeś? - spytała nagle z troską, odwracając wzrok od ekranu. Cóż, powinna chyba się zamknąć i oglądać turniej, ale cholera, musiała z kimś pogadać, choćby o pierdołach.
Właśnie, w swojej cudownej euforii, dzięki której wręcz topił się w swej energii życiowej, nawet nie zarejestrował faktu, w którym Samael obdarza go jakże cudownym kapslem, a tylko schował go odruchowo do kieszeni, nawet nie wysilając się na to, by wytłumaczyć mu, że już ich nie zbiera. I nawet nie miał ochoty na szerszą analizę tego, co się dzieje na ekranach, nie chciało mu się też tłumaczyć Samaelowi obszerniej, chociaż przecież powinien. Wchodzą do gabinetów, spotykają uczniów, o rany, o rany, Meksykanin oberwał zaklęciem od Cirilli (od twojej kuzynki, Colin, ty pacanie! Okej, dobra, ale o tym nikt nie wie, cicho-sza), tamci cisną dalej, wszyscy żyją, Efi spotyka inferiusy… I spokojnie, nie miał zamiaru wciągać Liv do tej jakże burzliwej dyskusji. Od tej pory nie miał zamiaru robić nic, ot co. Nie zauważył Padarica, dopiero gdy ten się odezwał, odpowiedział na jego powitanie, bo depresja depresją, ale Padaric to zacny chłop jest (i nie, nie w tym sensie, o jakim myślicie) i nie wypadałoby go nie przywitać. Wreszcie, gdy po kolejnych paru minutach złapał się na tym, że zamiast śledzić uważnie losy wszystkich, gapi się na Joela, nawet nie rejestrując tego, co robi, a tylko podziwiając jego cudowną aparycję i twarzowy tiszercik przeklinając w myślach, o. Wreszcie postanowił, że dość tego, i wstał, nie zważając na to, że osoby za nim chamsko marudzą, skierował ostatnie słowa w stronę Puchonki. - Jak będziesz miała ochotę pohasać po łące, to wyślij sowę albo coś. Pa – powiedział, a następnie udał się powoli w kierunku wyjścia, przepychając się łokciami wśród tłumu cwaniaczków, oglądających turniej.
Padraic wybawieniem? On nigdy tak o sobie nie myślał i choć niewątplwie w wielu momentach wybawieniem był, to on po prostu jakoś tego nie brał w ten sposób tylko po prostu on przyszedł tam, kiedy przyszedł, a że akurat w odpowiednim momencie, to był to czysty przypadek. - Jestem - odpowiedział, nie wiedząc czemu. Po prostu to powiedział i nie było w tym niezwykłego, jak tylko to, że potwierdził słowa Olivii. Gdy ona oparła się o niego, on objął ją niepewnie ramieniem, jakby czekając na przyzwolenie. Zawsze tak robił, tak jakby to nie weszło mu jeszcze w nawyk. W końcu, kto tak naprawdę miał go tego nauczyć? Ale gdy sie podniosła, trochę sie przestraszył, bo widział, ze była jakaś spięta. W sumie domyślał się czemu, on wiedział o uczuciach, jakie Puchonka kierowała do Samaela, choć ich nie rozumiał. Ale bywał czasem o to zazdrosny, choć nie wiedział, że to była akurat zazdrość. On miał braki w znajomości różnych uczuć. - Dziękuję - odparł na informacje przez nią przekazywane. Musiał podziękować, dziękował zawsze, nawet za drobnostki, bo chciał być zawsze kulturalny. Zauważył, że Olivia była spokojniejsza, niż wtedy, gdy wszedł. - Chciałem przyjść tu szybciej, a-ale ud-derzyłem się w nogę i-i musiałem t-to wyleczyć - no i się biedny zaczął jąkać, choć w sumie nie był w jakimś większym strasie. Ale był w nim wtedy, jak szukał kogoś, kto mólby mu pomóc. I chyba jeszcze mu zostało.
Nachylił się spokojnie w fotelu wciąż niewidzialny, uśmiechając się złośliwe, jednak odstąpienie leża na tą rundkę dostarcza mu trochę radości na tym łez padole, do tego wybór skrzata domowego jako bojownik. Rozsiadł się wygodnie, będę musiał wysłać butelkę Ognistej szefowi bo za taki pomysł oh cudnie Francuzik właśnie poczuł jakieś uderzenie w brzuszek szkoda tylko tej dziewczyny, mimo wszystko. Ciekawe co tam u Griga spojrzał na jego poczynania, wciąż za wolne jak na mój gust, ale to nie ja się tam męczę.
No właśnie, i to było w sumie całkiem rozkoszne. Że Padraic potrafił być wybawieniem wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewał. Ba! Nawet nie miał w ogóle takiego zamiaru. Czyż to nie fajne, tak bezinteresownie dawać innym radość? Uśmiechnęła się lekko na jego potwierdzenie. No tak, tak, cały on. Nie chciała się jednak zagłębiać w to bardziej. Skinęła głową Colinowi i pomachała mu na pożegnanie. W sumie szkoda, że sobie poszedł, ale postanowiła się z nim jakoś później umówić na spotkanie. Kiedy Padraic tak objął ją niepewnie ramieniem, poczuła się jeszcze lepiej. To było jakże swoiste potwierdzenie, że nie jest sama, że ma na kogo liczyć. A to było naprawdę pocieszające. Pośród tylu wrogich osób, bólu i strachu, to była niesamowicie pokrzepiająca perspektywa. Z której nie chciała rezygnować, ale nie mogła przecież nadużywać jego dobroci względem niej. - Nie ma za co - odparła cicho, ale jednak było ją słychać. Olivka może nie dziękowała ludziom z taką częstotliwością, jak on, ale nie uważała w sumie tego za coś złego, wręcz przeciwnie. Miło jest szanować drugą osobę. Szkoda, że większość osób uznaje to za słabość czy wręcz powód do wstydu. No cóż. Wysłuchała go uważniej i automatycznie przeniosła wzrok na jego nogi. No cóż, jak łatwo się domyślić, nic nie dostrzegła, zresztą ciężko by było. - Jej, ale nic ci nie jest? - spytała z przejęciem, przechylając na bok głowię i wbijając w niego pytający wzrok. Naprawdę się martwiła, kiedy ten się obijał wszędzie, kiedy miał siniaki, guzy czy zadrapania. To było miłą odmianą w jej życiu. Zawsze głównie martwiła się o siebie. O zarazki, brud, ściski, ciemność i tym podobne. Ciągle miała przeczucie, że za moment wydarzy się jej coś okropnego i niemiłego. Dlatego dobrze czasem było o tym zapomnieć i skupić się na innych.
To było wręcz cudowne, powiem wprost. I choć może Padraic nie określał tego w taki sposób, to lubił patrzeć, jak za sprawą jego słów lub działań ludzie stawali się radośniejsi. Wtedy i na jego twarzy pojawiał się ten jego uroczy, choć nieśmiały uśmiech. No i właśnie na buźka Olivii rozjaśniła się, a jemu zrobiło się lżej. Uważał, że niepotrzebnie zadręczała się tyloma rzeczami, bo życie nie jest wcale takie złe! Oczywiście, że nie była sama. Miała jego. Może nie był idealny, może przewracał się zbyt często i obijał się o przedmioty. Może nie był zbyt silny ani nie potrafił się zbytnio bronić przed silniejszymi. Ale to był on. A on miał ją. Też niedoskonałą. Ale to nic. I wcale nie nadużywała jego dobroci. On uwielbiał jej pomagać. - Jest za co - odparł, wcale nie dlatego, że chciał się przekomarzać, czy coś w tym stylu. Po prostu, gdyby nie wiedział, nie czuł, ze warto było, by podziękował, nie zrobiłby tego. A odczuwał potrzebę podziękowania, wiec to zrobił. Proste i logiczne. Poza tym to był wyraz szacunku, właśnie. A on szanował ludzi tak po prostu. Nie dlatego, że oczekiwał czegoś od nich, nie. A, że słabość? On tak tego nie postrzegał. Podążył wzrokiem za nią, widząc, jak ona patrzy, czy nie ma jakichś siniaków albo co gorsza, nie złamał sobie nic. Ale przecież, gdyby coś miał, to pewnie nie zdołałby tu dojść. - N-nie, nie, wszystko w porz-rządku - odparł, znowu się trochę jąkając. Rozumiał, że się martwiła o niego, ale niepotrzebnie, przecież nic mu już nie było, było już wszystko dobrze. Przynajmniej z nim. - Ale z tobą nie dzieje się d-dobrze. To przez niego, p-prawda? - zapytał z troską.