Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
______________________
Autor
Wiadomość
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Wzruszył tylko ramionami, nie odpowiadając na zadane mu pytanie, choć ściągnięte w powstrzymywanym nieudolnie uśmiechu usta zdradzały swoim drobnym ruchem chęć wyrzucenia z siebie choć jednej podpowiedzi, by podzielić się z bibliotekarzem tymi ciążącymi mu na koncentracji myślami. Ledwie uciekł spojrzeniem do "czytanej" książki, a już unosił je z powrotem na Raffaello, zwabiony niecierpliwymi stuknięciami o oparcie krzesła, w pierwszej chwili myśląc, że to wyraz niezadowolenia na jego milczenie. - Chyba wolę, żeby mi Pan podpowiedział - przyznał ostrożnie, choć wyprostował się przy tym buńczucznie, jakby chciał pokazać, że ta niepewność nijak nie kala jego dumy, a ma wręcz stanowić kolejną z feniksowych zaczepek. I dopiero, gdy przy pierwszym kroku potknął się z wrażenia pod podarowaną mu propozycją, zawahał się widoczniej, nie do końca będąc pewnym co kryje się pod hasłem rozmowy, więc i nie będąc pewnym czy faktycznie tego chce. Zanim jednak zdążył rozbudzić w sobie większą dawkę strachu, podekscytowanie już całkiem przejęło jego ciało i uśmiechał się do Raffaello w szczerym zadowoleniu, że udało mu się sprowokować bibliotekarza do tej słabości w trakcie jego pracy. - Na następny tydzień - skłamał więc gładko, niekoniecznie biorąc pod uwagę jak krótkie nogi może mieć to kłamstwo, jeśli jeszcze dziś trafi się jakiś gadatliwy uczeń, proszący o pomoc z potrzebnym na jutro esejem. - Więc mamy cały wieczór na rozmowę - zapewnił, niemal odruchowo zgarniając niedbałym ruchem swoje rzeczy do torby, pozwalając pergaminowi na solidne przygniecenie, po czym ruszył za bibliotekarzem wprost do jego gabinetu.
|zt x2
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zawsze staram się nieco bardziej podszkolić pod względem Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Skupiam się zatem nie tylko na teorii, ale także i praktyce, która pod tym względem jest równie ważna - nie można w końcu skupiać się tylko i wyłącznie na jednej rzeczy. Nic dziwnego, że postanawiam zawitać w bibliotece, gdzie zazwyczaj przesiaduję, jeżeli poszukuję jakichś informacji, które są mi potrzebne; choć nie wyglądam na kogoś, z kim chciałoby się rozmawiać. Nie mam ochoty na jakiekolwiek interakcje z innymi, jestem znacząco przemęczony, a widmo zdaje się nie dawać mi spokoju. Widmo złego samopoczucia, poltergeista wędrującego dookoła mojej głowy i półwila próbującego się ze mną zaprzyjaźnić. Dlatego staram się wybierać takie pory na schadzki, by nie musieć martwić się potencjalnym zetknięciem ze Ślizgonem - wystarczająco napsuł mi krwi, a proces ten trwa aż do dzisiaj. Opatulam się bardziej bluzą, gdy wchodzę do biblioteki i rzucam naprędce "dzień dobry", widocznie nie mając ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Zaczynam przechadzać się najróżniejszymi regałami, poszukując tym razem informacji dotyczących oswajania i tresury Łupduków Brytyjskich; zgodnie z informacjami od Nanuka, do asortymentu zwierząt sprzedawanych w menażerii ma właśnie dołączyć to magiczne stworzenie. Wiem, że jest to ptak, który wymaga licencji, aczkolwiek nic dziwnego - konieczność odpowiedzialnej opieki nad nim w postaci rzucania zaklęć uciszających wymaga od właściciela nieco zorganizowania. Logicznym zatem staje się, że Ministerstwo Magii woli kontrolować, do kogo trafiają tego typu istoty. Po jakiejś chwili - mój zegar biologiczny pozostaje bez wskazówek ostatnimi czasy - siadam do wolnej ławki, mając nadzieję na ciszę i spokój podczas przebywania w tymże pomieszczeniu. Otwieram książkę o tytule "Ptaki nietypowe i darliwe" na odpowiedniej stronie po przeczytaniu spisu, gdzie znajduję więcej szczegółów dotyczących łupduka. Wczytuję się w tekst, zamierzając zapamiętać większość informacji; ich oswojenie, wbrew pozorom, nie jest trudne. W sumie, jakby nie było, to statystyczna kura, tylko że zamiast jednego łba, ma ich aż trzy, co powoduje, że są dość specyficzne pod względem wydawanych dźwięków. Pierwsza brzmi niczym klakson samochodu, druga - przejeżdżający pociąg, natomiast trzecia - alarm przeciwlotniczy. Tylko... jak brzmi alarm przeciwlotniczy? Nie mam bladego pojęcia, ale moja wiedza na temat mugolskiego świata musi zostać jeszcze bardziej dopieszczona. Bo obecnie kuleje na tylne łapy i nie zamierza się w żaden sposób podnieść. Czytam, wczytuję się: pewną rzeczą, którą notuję w swojej pamięci, jest to, że jaja tych ptaków posiadają pewne właściwości. Halucynogenne. Nie zostało napisane, jaka substancja dokładnie powoduje tego typu efekty, ale nieco mnie to niepokoi - czy to oznacza, że mięso z tego typu istot również posiada podobne właściwości? Nie wiem, ale jeżeli zarodek ma czerpać energię z tego, to zapewne tak - co nie oznacza, że musi powodować. Może mieć pewną ilość substancji, ale nie musi. Mimo to nie próbowałbym jego mięsa, gdyż mam trochę do siebie resztek godności, które się jakimś cudem ostały w posiadanym kręgosłupie moralnym. Po dłuższym spędzeniu czasu na lekturze odnoszę ją w odpowiednie miejsce, by pożegnać się z miejscem i udać tym samym na kolejne zajęcia. Wierzę, że przeczytane informacje mi się ewidentnie przydadzą. Czekam jeszcze tylko, aż rozpocznie się okres Świąt i będę mógł odpocząć od tego, co opowiada na mój temat Irytek. Potrzebuję nieco wypocząć.
[ zt ]
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Niby rozumiał, że koniec roku, tuż przed feriami, jest tym czasem, w którym na barki Raffaello spadnie najwięcej obowiązków w zazwyczaj dość spokojnej bibliotece, a jednak nie do końca potrafił zaakceptować, że piwne spojrzenie nie uciekało do niego odpowiednio często. Nawet wtedy, gdy próbował zagadać bibliotekarza bezpośrednio, zaczepnością uśmiechu zdradzając, że nie o trzymaną książkę mu chodzi, to wciąż ktoś musiał im przeszkadzać, podchodząc do Swansea i prosząc go o faktyczną pomoc. W końcu usiadł naburmuszony przy jednym ze stolików, w pełnej ignorancji dla czekających na niego poprawek, próbując czytać pożyczonego przez Doireann Hobbita, bo i zupełnie nie mając ochoty na nudną naukę. Raz po raz unosił jednak głowę w górę, dając łatwo rozpraszać się każdej wchodzącej do biblioteki osobie, by od razu uśmiechnąć się szeroko na widok ledwo znanego mu, a jednak tak obiecująco zapowiadającego się Ślizgona. Ledwo @Eskil Clearwater zdążył przekazać Raffaello całą wieżę z podręczników, a już Ash stał przy nim, nieszczególnie próbując ukryć chytry błysk podekscytowania w brunatnych oczach. Niech Bibliotekarz lepiej zda sobie sprawę, że nie będzie czekał wiecznie, aż ten łaskawie da mu tak potrzebną do życia uwagę. - Co za wyczucie czasu, właśnie Ciebie potrzebowałem, chodź, chodź, chodź, chodź - wyrzucił z siebie, pociągając chłopaka za rękaw, by ten nie miał zbyt wiele czasu do namysłu i jakby na potwierdzenie powagi sytuacji rzucił w drodze jeszcze ciche "to w chuj ważne", oglądając się przez ramię, by zerknąć w jasne oczy Eskila. Zaprowadził go w jeden z dobrze już znanych sobie działów biblioteki, wiedząc, że ten jest mniej uczęszczany przez uczniów, bo i właśnie przez mało popularne lektury ulokowany został pod schodami prowadzącymi do studenckich podręczników. Podpierając się plecami o regał zerknął kontrolnie w Eskilowe oczy, próbując sprawdzić na ile ten był już zirytowany, a na ile udało mu się rozbudzić jego zainteresowanie. - Bo widzisz... - zaczął, zwilżając usta, bo i nagle zdając sobie sprawę, że nadeszła ta trudna część, w której cały jego spontaniczny plan może się posypać. - Raz mi już pomogłeś, więc pomyślałem, że i teraz byś mógł, bo... umieram z nudów - wyrzucił z siebie, ledwie robiąc pauzę, a już podejmując dalej - I to tak dramatycznie i boleśnie, więc pomóc mi może tylko coś super wyjątkowego. Więc no... - urwał znów, na tyle rozbawiony własnym zmyślaniem, że i musiał zaśmiać się mimowolnie, zaplatając ręce na piersi, by ukryć przejęte drżenie dłoni. - ...może mógłbyś dać mi tak trochę spróbować tego swojego uroku wila - zaproponował szeptem, co najmniej jakby podpytywał Eskila o działkę mudminu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dla wielu osób Hogwart zastępował dom. Dla Eskila było to uczucie jedynie połowiczne bo w takich chwilach jak ta marzył o powrocie do Doliny Godryka. Ledwie zdążył wykaraskać się z tych wszystkich szlabanów, a kiedy w korytarzu dopadł go Patton i nakazał zaniesienie stosu podręczników do biblioteki to tak jakoś odmawianie wydawało się samobójstwem. Nie chciał ostatnich dni przed feriami spędzić na kolejnym szlabanie, a wychodził z założenia, że dorośli czekają tylko na okazję aby wlepić karę. Tak ich oto spostrzegał, więc bez szemrania niósł górę podręczników do biblioteki, którą odwiedzał raz na pół roku. Wymamrotał niechętne "dzieńdobry, to od psora Pattona", postawił podręczniki na blacie i już szykował taktyczny odwrót gdy za ramieniem usłyszał znienacka znajomy głos. Popatrzył na Ashleya zdziwionymi i nieco zaspanymi ślepiami, a po chwili był już przezeń gdzieś holowany. - Ale ja zamierzałem uciekać stąd w drugą stronę... - wskazał zbawienne wyjście z biblioteki lecz zamilkł to zaraz słysząc, że sprawa jest "w chuj ważna". Takie słowa traktował dosyć poważnie więc dreptał za Gyfonem. - Co, potrzeba przetransportować ciało do schowka na miotły? - zażartował szeptem, siląc się na luźny uśmiech co nie wyszło mu tak wiarygodnie. Od ostatniej rozmowy z Gryfonem zmieniło się bardzo wiele, a co było widoczne w przemykającym po spojrzeniu cieniu. Przyłożył palec do ust i zanim Ashley kontynuował wypowiedź to głowa Eskila wyjrzała zza regałów czy aby nikt nie idzie. Lubił tajemnice, sekrety, konspiracje i granie na nosie całemu światu. Coś w spojrzeniu Eskila zmieniło się na wieści, że mu tu kolega umiera z nudów. - Merlinie, nie tylko ja zdycham ze znudzenia w tej szkole? - westchnął z niejaką ulgą, że nie jest w tym wszystkim odosobniony. Odkąd trzy osoby naraz go unikały to stał się... samotny. Włóczył się po korytarzach i szukał sobie zajęcia, za które cała kadra pedagogiczna nie postanowi go ukarać. Nerwowy śmiech Ashley'a wzbudził jego zainteresowanie, a usłyszawszy jego pomysł na jego usta wpełzł leniwy uśmiech. Podrapał się po jasnowłosej łepetynie i przez chwilę zastanawiał. - Spoko, można spróbować ale ostatnio zardzewiałem w tym wilowaniu więc to nie będzie takie hop-siup. - czy będzie w stanie wykrzesać z siebie wilowatość kiedy chodzi taki smętny i samotny? A kiedy pomyślał o zabawie, o zabijaniu nudy to odczuwał pokusę. Oparł plecy o sąsiedni regał i zawiesił wzrok na Gryfonie. - No i tutaj to chcesz? Jak bibliotekarz nas przyłapie to Wang wypruje mi flaki i zawiesi na iglicy wieży astronomicznej. - ach, ile było w tym goryczy i nieufności do jakiegokolwiek przedstawiciela kadry pedagogicznej. Nie znaczy to, że zamierzał odpuścić. Podobał mu się pomysł zabijania nudy. - No i najważniejsze: muszę coś od ciebie bardzo chcieć to wtedy najlepiej zadziała. Coś, czego wcale nie będziesz chciał mi dać. - popatrzył nań z zamyśleniem, zastanawiając się nad tym elementem wilowania. Całe przedsięwzięcie miało w sobie nutkę hipnotyzowania opierającego się o przyciąganie fizyczne i urodę, nie pozwalającą odmówić. Postukał palcami o swój policzek i myślał. Ashley Phoenix, co ja mógłbym od ciebie chcieć, aby zabić naszą nudę?
Od razu poczuł, jak pewność siebie przyjemnie w nim wzrasta, gdy tylko usłyszał to luźne rzucone "spoko", nieszczególnie przejmując się dalszymi słowami, bo i nie potrafiąc do końca wątpić, że miałoby im się nie udać. W końcu czuł wyraźnie tę drobną iskrę, która powstawała przy każdym starciu ich spojrzeń, więc i był pewien, że ta wystarczy do wzniecenia wilowego pożaru. - Ej, mówiłeś, że zdychasz ze znudzenia - wypomniał mu, nie chcąc pozwolić chłopakowi na zbyt silną ucieczkę w stronę realnych zmartwień i racjonalnego podejścia. - Jak to zrobimy gdzieś indziej, to będzie ciekawie, ale tutaj będzie jeszcze ciekawiej. Wiesz, to jak... przekąski są spoko, ale podjadanie w bibliotece jest ciekawsze - wyjaśnił nieco pokrętnie, niby dobrze wiedząc o co mu chodzi, a jakoś nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów, by to przekazać, więc tylko zdusił w sobie śmiech przygryzieniem wargi, nie chcąc być zbyt głośno, by przypadkiem nie przyciągnąć do siebie uwagi przedwcześnie. - Poza tym teraz na zmianie jest Swansea, a on jest spoko, najwyżej nas pogoni, ale nie doniesie Wang - dodał, pozwalając by oczy zabłyszczały mu z poczucia wtajemniczenia i wyjątkowości, bo i choć nie podobał mu się brak możliwości pochwalenia się głośno, że udało mu się poderwać szkolnego bibliotekarza, to było też coś przyjemnego w świadomości, że zwyczajnie wiedziało się więcej od innych. - Mam Ci coś dać? - powtórzył nieco tępo, rozplątując ręce, by spojrzeć na swoje dłonie i poszczególne pierścionki, szybko dochodząc do wniosku, że dobra materialne nie sprawdzą się w tej roli, bo i szczerze uważał, że żaden przedmiot nie powinien pozostawać zbyt długo w posiadaniu jednej osoby, bo i tracąc na tej wolności, tracił też w jego oczach. "Na zawsze" i "do grobowej deski" zdecydowanie nie były jego ulubionymi sformułowaniami. - To może być problem - przyznał więc rozbawiony, przenosząc spojrzenie z jednego z sygnetów na Eskila, pozerkując na niego spomiędzy rozczapierzonych palców, by zaraz sięgnąć dłonią dalej, nie tyle przyciągając sobie chłopaka za złapaną koszulę mundurka, co samemu przysuwając się do niego bliżej, musząc zadrzeć głowę w górę, by nie stracić kontaktu z jasnymi tęczówkami. - Bo raczej myślę o tym, co chętnie bym Ci dał - wymruczał cicho, zaczepnie mrużąc oczy w ciekawskim testowaniu, czy chłopak jest już nieco chętniejszy do mniej słownych, a fizycznych przepychanek, niż był przy ich pierwszym spotkaniu. Uśmiechnął się rozbawiony, jak zawsze ciekaw granic cierpliwości ludzkiej i rozluźnił dłoń, odsuwając się nieznacznie, chcąc zobaczyć czy Eskil skorzysta z opcji dystansu, czy raczej postara się o jej ukrócenie. - Nie jestem na tyle masochistyczny, by proponować Ci coś, czego wcale nie chcę robić, więc sam musisz wymyślić coś konkretnego - zauważył, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli przez myśl przemknął mu trytoni amulet, którego faktycznie nie chciałby oddać, to nie był w stanie o nim wspomnieć, nie chcąc ryzykować, że naprawdę mógłby go stracić. - Może jakaś obietnica lub wilowa wersja veritaserum?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Och, nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Jeśli psoci się pod nosem tych wielkich i potężnych dorosłych, tym większa satysfakcja kiedy niczego się nie dowiedzą. Sęk w tym, że siedział w szlabanach po uszy i doprowadzało go to do szału. Musiał się słuchać, bo Beatrice kazała mu nie podpadać dyrektorce. Niezbyt dobrze mu szło, ale kiedy tak zerkał na Ashleya i na te ogniki w jego oczach to aż chciał ulegnąć temu braku rozsądku. Cóż, nie walczył z tym zbyt długo. - Nie znam gościa, ale dobra, wierzę ci, że jest w porzo. - skwitował, gotów podjąć to ryzyko. Łatwo ulegał cudzej sugestii jeśli warunki ku temu były odpowiednie - aktualnie obaj byli znudzeni jak nigdy dotąd więc czas porobić coś, co dostarczy odrobinę adrenaliny. Przez samotność odbijała mu szajba szybciej niż zazwyczaj. - Nie, to ja mam od ciebie coś chcieć czego wcale nie chcesz mi dać. - nie mówił, że od razu odda mu to, co mógłby otrzymać bo wtedy wilowanie mogłoby nie mieć takiego wydźwięku jak powinno. Zamilkli na moment i zastanawiali się. Nie znajdował wokół Gryfona niczego, co mógłby otrzymać, ale może konkretne zachowanie... może skłonienie, aby coś dla niego zrobił. Zamyślony nie spodziewał się takiego odzewu z jego strony. Jedno mrugnięcie powieką i Ashley stał nieprzyzwoicie blisko, czyniąc sugestie bardzo wyraźne, odnoszące się do ich pierwszej rozmowy. Uśmiech na jego ustach nie potrafił utrzymać się długo, aż kilka sekund później zgasł. Położył dłoń na obojczyku Gryfona i cofnął się o ten jeden symboliczny krok. - Gdybym nie kochał kogoś w ten beznadziejny sposób to może wszystko byłoby łatwiejsze. - mówił cicho, z jakimś takim smutkiem, który w ogóle do niego nie pasował, a którego trudno było się pozbyć. Poklepał dwukrotnie jego ramię, ale wrócił na odpowiedni dystans, tym razem uzmysławiając sobie jak straszliwie tęskni za tymi chwilami kiedy zawsze ktoś był obok. - Skupmy się na wilowaniu. - zaproponował, aby zażegnać maleńkie widmo niezręczności. Przymknął powieki, rozmasował skronie i próbował znaleźć coś, co wzbudzi w nim ten poziom ekscytacji. Domyślał się, że nie zawiluje go na zbyt długo, ale potrzebował uruchomić w sobie tą drugą część zapisanego w genach dziedzictwa. Nie można być wiecznie brzydkim i niebezpiecznym, warto być też pięknym i niebezpiecznym. Zmrużył oczy i kombinował. Nie chciał ryzykować wywoływania w chłopaku zachowania, które mogłoby zwrócić uwagę bibliotekarza, przedmiotu przy sobie żadnego nie miał, więc pozostaje... obietnica. Nawet nie przygotowywał Ashleya do tego, co się zacznie. Po co? Jak dotąd tylko na niego patrzył tak z każdą napływającą sekundą wbijał wzrok w jego ciemne oczy. Wywalał z głowy wszystkie zbędne myśl ii przyklejał się niczym Trwały Przylepiec do tej jednej - obietnicy. Chciał stać się dla Ashleya centrum całego świata, aby nigdy nie pomyślał o zerwaniu kontaktu wzrokowego. Czuł pod skórą jak to wilowanie opiera się, uzmysławiał sobie jak dawno go nie używał, ale wyciągał to z siebie, ten urok, tę jasność która wywoływała w drugiej osobie maślany, zamglony wzrok. Nie zauważył jak oderwał plecy od regału i jak zrobił krok w stronę chłopaka. Uśmiechnął się lekko. Powoli, ledwie zauważalnie wyraz twarzy Eskila wyostrzał się - najpierw niebieskie oczy nabierały wyrazistości i soczystej barwy niczym lazurowe morze obiecujące rozluźnienie i przyjemność. Skóra na jego policzkach wydawała się jaśniejsza, jakby blask światła miał się odeń odbijać choć przecież ten zaułek był zacieniony. Włosy wydawały się nasycone kolorem słońca, zupełnie jakby właśnie przed chwilą wyszedł od fryzjera. Nie odrywał od niego wzroku, mrugał coraz rzadziej, oddech wyrównał. W głowie toczył małą walkę o wypchnięcie z siebie tego uroku, wyciągnięcie całego tego blasku na zewnątrz skóry i prosto do spojrzenia. Wpatrywał się zatem w Ashleya a otoczenie wokół niego rozmazywało się w jego oczach; grzbiety książek stały się jedną zamazaną bezkształtną barwą, a na pierwszym planie był ten niski chłopak. By sobie pomóc wygrzebał z pamięci to uczucie satysfakcji kiedy ktoś wpatrywał się w niego zachwytem. Chciał znów to ujrzeć, ale u Ashleya. Chciał dowartościować siebie cudzym spojrzeniem więc jeszcze gorliwiej wbijał wzrok w jego ciemne oczy, chcąc mu pokazać, że nie ma w tej szkole niczego ciekawszego niż Eskil. Nie odzywał się jeszcze, nie otwierał ust. Próbował zmusić swój wiecznie schowany urok do wykrzyczenia tu i teraz słów: patrz na mnie, nic innego nie jest teraz ważne tylko ja, ja i ja. Egoizm i samolubstwo miały sobie teraz używanie a to przecież zaledwie początek...
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Mimowolnie wywrócił oczami, gdzieś na granicy rozbawienia a prawdziwej irytacji skrytej w cichym sapnięciu, a jednak to nie sama odmowa i dystans wywołała w nim tę mieszankę uczuć, a wspomnienie o miłości, która przy takich reakcjach wcale nie brzmiała jak coś, czego można by było pragnąć. - Mhm - przytaknął więc, podpierając się znów o stojący obok regał, zahaczając dłońmi o jedną z najgrubszych książek, po części ekscytując się od razu przed nowymi doznaniami i dobrą zabawą, a z drugiej już nieco powątpiewając w umiejętności Eskila, skoro ten, mając tak ogromne pole do popisu, wcale nie chciał z niego korzystać, woląc umartwiać się beznadziejną miłością. Zamilkł grzecznie, chcąc dać chłopakowi szansę na skupienie, samemu błądząc spojrzeniem po jego sylwetce, próbując przeanalizować, na ile Ślizgon faktycznie był w jego guście, a na ile jednak chodziło o sam urok wili - bo i nawet jeśli Clearwater zarzekał się, że urok działa dopiero po włączeniu, to trudno było mu uwierzyć, że magia nie była odpowiedzialna za tę drobną iskrę między nimi. Od momentu, gdy tylko złapał elektryzujące spojrzenie chłopaka, drobny uśmiech powoli zaczął znikać z jego twarzy, a i myśli, powolnie krążące mu po głowie, zaczynały zbiegać się w jednym punkcie, tracąc zainteresowanie ciepłym szmerem biblioteki i wszystkimi pozostałymi istnieniami w niej przebywającymi. Poderwał się nieco w górę, przy prostowaniu się zrzucając muskaną opuszkami palców książkę na ziemię, ale nawet nie zarejestrował huku upadku, bo jedyne co się teraz dla niego liczyło, to uwaga Eskilowych oczu, której za wszelką cenę nie chciał stracić. - Piękny - wyrwało mu się cicho, gdy przysuwał się znów bliżej, zafascynowany bijącym od chłopaka blaskiem, któremu nawet nie mógł przyjrzeć się w pełni, mając wrażenie, że oderwanie spojrzenia od pięknych oczu zagraża jego życiu, zupełnie jakby znajdowali się w bezkresnej pustce i te były jego źródłem grawitacji. - Wiesz... - zaczął ogłupiony, ale i czując, że balansuje na granicy wolnej woli, więc nieco próbując przeciągnąć ją na swoją stronę. - Myślę, że mógłbym dać, obiecać, zrobić... niemal wszystko - pociągnął dalej, ledwo słyszalnie, bo i z wyraźnym trudem, gdy nie odrywając spojrzenia od jasnych oczu przysuwał się bliżej, musząc wspiąć się na palcach, by wyciągnąć się ku przyciągającej go magii, niemal drżąc z wrażenia, gdy dla równowagi wsparł dłoń o Eskilowy bark, doprecyzowując: - Za jeden pocałunek.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Odkąd pamięta był rozdarty. Z każdą kolejną przeszkodą do pokonania rozdarcie przybierało inne formy - czy to dylemat kogo może i ma prawo kochać, czy ma być sobą czy takim, jakim ktoś sobie życzy... czy... jest tego sporo. Teraz też. Wylewność i niedbale ukryty flirt ze strony Asha były mu tak dobrze znane, kojarzyło się z przyjemnym dreszczykiem, małą iskrą przemykającą przy zwieńczeniu dotyku... choć było to mu niezwykle znajome to odmawiał. Nie chodzi o to, że musi tylko chce odmówić, bo jednak odda cały świat po to, aby ktoś inny spoglądał na niego tak zadziornie i wymownie. Zaczerpnął tchu, oddalając wszystkie te rozmyślania na rzecz teraźniejszości. Im dłużej zastanawiał się nad wilowaniem tym wyraźniej docierała do niego ekscytacja związana z pewnego rodzaju władzą nad drugą osobą. Nie miał pojęcia czy ten urok wydobywa się z niego w życiu codziennym. Należał do urodziwych osób, ale dosyć szybko życie zmusiło go zaakceptowania faktu, że pomimo aparycji nie ma co liczyć na specjalne traktowanie. Z tego też powodu chętnie korzystał z wilowania kiedy druga osoba była chętna sprawdzić "jak to jest". Dotychczas nikt (oprócz Robin rzecz jasna) nie wykazał chęci ponownego wilowania. Jeden raz zawsze im wystarcza, a więc czas dać z siebie wszystko. Inną historią jest mimowolne roztaczanie uroku kiedy zaczyna popadać w szaleństwo związane z namiętnymi pocałunkami - nad tym ani trochę nie panował. Wydobywanie z siebie nienaturalnego uroku przypominało do złudzenia rozciąganie zastygłych mięśni. Z początku było to trudne ale kiedy Ashley odpowiedział spojrzeniem to czuł, że już ma go w garści, teraz tylko nie mrugać, a przyciągać go do siebie tym ledwie wyczuwalnym wibrowaniem w powietrzu. Huk spadającej książki nie zrobił na nim wrażenia bo teraz liczył się tylko Ashley. Nie spodziewał się usłyszeć jego głosu i to niemal wybiło go z koncentracji, co ratował rezerwą swojej siły woli. Może za słabo się starał? Niemy zachwyt w jego oczach mile łechtał jego ego, a więc chciał więcej, choć to pragnienie należało już do wilowatej części jestestwa a nie do tej ludzkiej. Zmrużył powieki kiedy chłopak podszedł, kiedy mówił, obiecywał, dotykał, rozchylał tak usta... Uniósł jasną dłoń bliżej jego twarzy i palcem wskazującym zakrył te jego wargi, aby na razie nic nie mówiły. Świdrował go wzrokiem. - Ash, daj mi to, co dla ciebie najważniejsze. Będziemy wtedy szczęśliwi. Ja będę szczęśliwy. - czasami nie poznawał swojego głosu - w takim stanie nuty zabarwione były kojącą obietnicą utopii, brzmienie było miękkie i słodkie niczym roztopiona w ustach mleczna czekolada. Chciał tego, co dla niego ważne, aby mu udowodnić, że wilowanie to naprawdę solidny skok adrenaliny. Serce w trzewiach Eskila tłukło się coraz energiczniej, oczy zaczynały piec, w gardle zasychało, w skroniach pulsowało, ale nie pozwalał im nawet mrugnąć powieką. Wytrzyma jeszcze minutę, maksymalnie dwie. Później pęknie, teraz jeszcze musi skłonić go gestu. Mamił jego zmysły blaskiem skóry, soczystością ust i tęczówek, łagodnymi rysami twarzy i miękkim jak puch głosem. Daj mi wszystko, co masz!, zdawało się w nim wszystko krzyczeć. - Co jest dla ciebie najcenniejsze? Pragnę tego, Ash. - szeptał i powoli zatracał się w tej aurze półsnu i marzeń. Akcentował jego imię, aby czuł się najważniejszy i uległ. Pragnął, aby dał mu wszystko co tylko powie. Nie chciał pocałunków choć skąd miałby wiedzieć co czuje druga osoba skoro każdy reaguje na swój sposób. - Daj mi to. - zabrał palec z jego ust i ułożył rękę na wysokości jego łokcia. Żądał obietnicy, wyznania, a nawet i przyniesienia mu tego, czego Ash nie chciałby nigdy oddawać. Przedmiot, pamiątka, wspomnienie do myśloodsiewni, cokolwiek. Każdy ma coś takiego.
Postanowiłam poświęcić dzisiejszy dzień na ćwiczenie innego zaklęcia protekcyjnego w znalezionej przeze mnie poprzednim razem książce. Postanowiłam opanowywać zaklęcia, te które wydają mi się najbardziej przydatne, gdyż na opanowanie ich wszystkich nie starczyłoby mi życia. Kiedy weszłam do biblioteki, którą tym razem obrałam za miejsce moich ćwiczeń pierwszą rzeczą jaka zrobiłam było znalezienie zacisznego kąta gdzie usiadłam i zabrałam się za czytanie instrukcji. Już wcześniej wiedziałam, że zaklęcie to nie wymagało wiele miejsca dlatego też udałam się tutaj a nie gdzie indziej. Otworzyłam książkę na właściwej stronie i wczytałam się uważnie w słowa autora, który opisywał zaklęcie oraz jego skutki. Kiedy dotarłam do momentu, gdy opisywał ruch różdżką, który należało wykonać, by rzucić zaklęcie również ja wyciągnęłam ten magiczny kawałek drewna. Niestety cała moja moc spoczywała w nim ale miałam nadzieję, że w przyszłości uda mi się zmienić ten stan rzeczy. Póki co jednak wzięłam różdżkę do ręki i kilkukrotnie wykonałam ruch ręką, który był opisany w książce. Niestety nie znałam żadnego wilkołaka dlatego musiałam się upewnić, że wszystkie czynności opisane w książce wykonuję perfekcyjnie. Wpatrzona w ruch mojej różdżki starałam się wyłapać jakikolwiek błąd, gdy co kilka prób ponownie czytałam instrukcję i porównywałam ruch wykonywany przez mnie z opisywanymi przez autora instrukcjami. Ćwiczyłam aż do bólu. Kiedy ból w mięśniach stał już się nieznośny od ciągłego machania różdżką zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i jeszcze trzy razy wykonałam ruch z całej siły powstrzymując się, by nie krzyknąć z bólu. Kiedy skończyłam opuściłam bolącą mnie rękę na ławkę. Nie pozwoliłam sobie jednak na odpoczynek. Skoro ciało odpoczywało musiałam wziąć się za trening umysłu. Ponownie spojrzałam w książkę i przeczytałam inkantację zaklęcia. Tutaj akurat nic mnie nie zaskoczyło – była ona taka sama jak nazwa zaklęcia, które właśnie starałam się opanować więc brzmiało „Adolebit lupum”. Kilkakrotnie powtórzyłam sobie nazwę pod nosem i przeszłam do kolejnej części ćwiczenia. Ręka jeszcze nie wypoczęła w pełni ale zmusiłam ją do dalszego działania zaciskając zęby. Wyciągnęłam z torby najzwyklejsze pióro i położyłam je na biurku. Wycelowałam w nie różdżką i zrobiłam opisany ruch szepcząc pod nosem „Adolebit lupum”. Nic. Cisza. Nie poczułam żadnej mocy spływającej z różdżki na przedmiot. Machnęłam nią po raz kolejny szepcząc zaklęcie jednak jedyne co osiągnęłam tym razem to efekt, w którym książka leżąca obok wyleciała w powietrze, przeleciała przez pół biblioteki uderzyła z hukiem o jeden z regałów. Na szczęście biblioteka o tak wczesnych godzinach porannych była opustoszała a bibliotekarka jedynie obrzuciła mnie obrażonym spojrzeniem więc szybko poszłam po mój tom i podniosłam go po czym ruszyłam z powrotem do zajmowanego przeze mnie biurka. Dla bezpieczeństwa usunęłam z niego wszystko oprócz pióra i powróciłam do ćwiczeń. Z biegiem czasu szło mi coraz lepiej (nie licząc jednej z prób kiedy to spopieliłam pióro i musiałam je wymienić na inne). Wreszcie po dłuższym czasie poczułam, że z mojej różdżki spływa na przedmiot moc. Nie zmienił się on również wizualnie oraz nic nie wyleciało w powietrze. Niestety z oczywistych powodów nie miałam jak sprawdzić czy zaklęcie działa. Powtórzyłam je kilkukrotnie dla pewności, po czym uznałam, że zrobiłam w tym temacie już wszystko co się dało. Schowałam więc pióro do torby i ruszyłam do dormitorium, by dać ręce odpocząć. W końcu porządnie się dziś umęczyła.
z/t
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Spojrzenie na zmianę przeskakiwało mu z półobecnego zamglenia do pełnego ognia błysku, gdy całym sobą czekał na reakcję, przyzwolenie, by w końcu głupio ucieszyć się nawet z tak odmownego dotyku, jakim było przykrycie mu ust palcem. Wydął lekko usta, jak najdyskretniej próbując pozostawić na chłodnej skórze Eskile najdrobniejszy z możliwych pocałunków, chłonąc zachłannie każde jego słowa, ani przez sekundę nie wątpiąc, że szczęście Ślizgona będzie i jego szczęściem. Westchnął cicho mimowolnie, czując jak cały zanurza się w ciepłym głosie i przyjemnie pieszczących go tonach sugestii, będąc pewnym, że jeśli zawiedzie i Eskil odwróci od niego wzrok, to cały zapadnie się w sobie, umierając śmiercią najtragiczniejszą, bo śmiercią kanarka, którego porzucenie przez właściciela rozsadzało mu z żalu serce. Nie musiał przytakiwać na zgodę, wierząc, że jego spojrzenie zdradza już wyraźnie, że gotów jest zgodzić się na wszystko i zaraz już gorączkowo myślał o tym, czym mógłby uszczęśliwić Ślizgona, by zasłużyć sobie na jego pocałunek. Poczuł, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki i choć z niezrozumiałego sobie powodu zawahał się na chwilę, niemal układając usta w teraz obco brzmiące sobie imię, to sięgnął do kieszeni szaty, wyciągając z niej trytoni amulet, nie wątpiąc w to, że nigdy żaden prezent nie ucieszył go tak bardzo, jak ta jedna wyjątkowa bransoletka. I nawet jeśli gdzieś po drodze mięśnie spinały mu się w podświadomym proteście, to ledwo przekazał do Eskilowej dłoni swój największy skarb, a już bez cienia wątpliwości wspinał się znów na palce, by przycisnąć chłopaka do stojącego za nim regału, zachłannie zabierając dla siebie upragniony pocałunek. Błyskawicznie zatracił się w skradzionej perfekcji, zupełnie tracąc dech w oszołomieniu zdobytym szczęściem, teraz i gotów umrzeć, jeśli ostatnim wspomnieniem życia miały być przyjemnie mrowiące od starcia z czystą magią usta.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Do momentu pierwszego wilowania ludzie nie zdawali sobie do końca sprawy, że mogła to być umiejętność niebezpieczna. Docierała do niego myśl jak długo i głęboko tłumił swoje wilowe zapędy. To tylko eksperyment, zabijanie nudy, pokazywanie Ashleyowi jak wygląda prawdziwy nienaturalny urok, a gdy przychodziło co do czego to jego wylewność i te półprzytomne żądania pocałunku w pewnym stopniu nim wstrząsały. Jak bardzo ten człowiek musiał być kochliwy skoro nawet w takim stanie wolał o ciepło drugiej osoby? Nie znał Asha za dobrze ale robiło to wrażenie. Postarał się o zignorowanie tego żądania i narzucania własnych pragnień. Celowo ubierał słowa w taki a nie inny wydźwięk, karmił go obietnicą, że wtedy będą szczęśliwi byleby ten uległ zanim czar pryśnie - a było już blisko. Notoryczne wpatrywanie się w jeden punkt i wytężanie przy tym większości swojej mocy wyciągało z niego energię. Zdecydowanie zbyt rzadko to ćwiczy, a tyle osób mówiło mu, aby nie zaniedbywał swojego dziedzictwa bo się w końcu ono na nim zemści. Z każdą kolejną sekundą powieki jego drżały, oddech ściskał się w gardle gdy z coraz większym trudem podtrzymywał ten urok, swój wygląd i brzmienie głosu. Ten moment wyciągnięcia przedmiotu z kieszeni ciągnął się niemiłosiernie. Źrenice jego rozszerzyły się kiedy poczuł w dłoni fakturę… bransoletki? Nim zdołał zorientować się dlaczego trzyma w ręku biżuterię, Ashley udowodnił Eskilowi jakie wilowanie jest niebezpieczne. Człowiek nie jest sobą, nie słucha rozsądku a ulega przyciąganiu zmysłów. Widział w tym jednym zamglonym błysku jego oczu jak urok wsiąkł w niego na tyle, aby i on chciał więcej. Spanikował, cofnął się pod naporem i szokiem, a gdy jego plecy zetknęły się z regałem to jedna z książek opuściła swoje miejsce, spadając z hukiem u ich stóp. Wilowanie rozlało się ostatnią silną falą po jego spojrzeniu w chwili kiedy poczuł na ustach obce wargi. Nie znał tego smaku, tej faktury, był zbyt oszołomiony, działo się to zbyt szybko. Za dużo ciepła w sobie miał ten gest, a on miał z ostatnich miesięcy zbyt lodowate wspomnienia, aby sprawnie zareagować. Po prostu na chwilę znieruchomiał. Zamknął oczy aby wyrwać się z wilowania co mogło być mylące dla postronnego obserwatora. Cień i szmer dobiegający zza pleców Gryfona zadziałał na niego niczym piorun. - ...rwa…- wydusił wprost do jego ust i odsunął Asha od siebie za pomocą obu dłoni na te minimum pół metra w tył. Ból w skroniach przypomniał o zaniedbaniu wilowania, naczynka w jego gałkach ocznych popękały, zaczęły piec, a i tak otworzył przekrwione oczy spoglądając w pierwsze kolejności na osłupiałego (?) bibliotekarza. Zerknął zaraz to z paniką na Asha, przypominając sobie o trzymanym w dłoni podarowanym (hehe) amulecie. - Ocknij się, durniu!- zawołał do Gryfona nazbyt głośno jak na to miejsce. Wilowanie powoli acz nieprzyjemnie ustąpiło z jego twarzy i wzroku, a więc zakrył oczy, w których kącikach perliły się łzy wywołane wysuszeniem spojówek. Menda go pocałował. Śmiał go pocałować!! Co z tego, że wywołało to wilowanie, miał go nie całować!! Cholerka, no dostanie zaraz po uszach!
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Nie miał pojęcia jakim cudem Ashley Phoenix zdołał być pierwszą osobą, która pokazała mu jak tragicznie może się dłużyć jedna zmiana w pracy; w końcu wszystko było w porządku do momentu, w którym Raffaello jedynie pozerkiwał w stronę drzwi, nie mogąc się doczekać wizyty Gryfona. Problem pojawiał się w momencie, w którym miał go już obok - widział, jak przechadza się korytarzami, jak rozsiada się w czytelni i jak co chwilę wraca do bibliotekarskiego biurka, by dopytać o jakąś pozycję albo po prostu się trochę poznęcać. Naprawdę ciężko było w takich okolicznościach zajmować się pracą i Swansea widział, że odkłada książki coraz bardziej niedbale i nie zagaduje innych uczniów tak, jak pewnie robiłby to normalnie, teraz tylko pomagając, ale nie dając im więcej swojej uwagi - ta przecież była zarezerwowana dla Asha. Nie mógł zatem nie zmartwić się widokiem chłopaka łapiącego jakiegoś Ślizgona z tym błyskiem w oku, Merlinie, tak doskonale Raffaello znanym. I pewnie bardzo żałośnie podążyłby za nimi w głąb biblioteki od razu, gdyby nie podeszły do niego kolejne osoby z kolejnymi książkami, na których bibliotekarz mógł skupić się choćby jeszcze na chwilę, wiernie powtarzając sobie, że przecież nie ma ani prawa, ani powodu, żeby bawić się w śledzenie Asha pomiędzy regałami. Czekał zatem na odpowiednią okazję, w pewnym momencie przestoju po prostu zrywając się od biurka, żeby pokręcić się po przepełnionych książkami alejkach i poodkładać chociaż kilka ze starych tomiszczy, tylko trochę błąkając się w poszukiwaniach kogoś czegoś ciekawszego od Jak wytresować smokologa? czy Złoty poziom goblideguckiego - rozmówki potrzebne na bank!. Naprawdę nie chciał iść w stronę łupnięcia spadającej książki, za bardzo przeczuwając, że tego pożałuje, ale absolutnie nie miał siły, by powstrzymać się od durnego odruchu. - Panie Clearwater - wyrzucił z siebie znacznie ostrzej, niż planował i niż się spodziewał, nie zastanawiając się już nawet nad tym, czy na pewno dobrze pamięta nazwisko. Spojrzenie automatycznie padło mu na blondyna i Raffaello nie miał pojęcia czy to kwestia tej dziwnie ciężkiej atmosfery w powietrzu, czy może po prostu wiedział, że nie chce teraz patrzeć na Asha i nie chce widzieć jego reakcji. Nie chciał zobaczyć w czekoladowych tęczówkach tryumfalnego błysku, nie chciał speszonych rumieńców na bladych policzkach i nie chciał drżących w mieszance ekscytacji i strachu dłoni. - Muszę poprosić o zmianę tonu, słownictwa i, cóż, zachowania - pociągnął dalej, spokojniej, łagodniej, bardziej typowym dla siebie tonem. - Panie Phoenix, jak widać, to nie jest odpowiednie miejsce na takie czułości - dodał, zerkając na niego, ale nie patrząc mu w oczy. - I mam nadzieję, że panowie... - ale urwał, machnięciem ręki próbując wskazać na leżące na podłodze książki, które przecież musieli posprzątać; spojrzenie zawiesił jednak na trzymanej przez Ślizgona bransoletce, nie - na trzymanym przez Ślizgona amulecie.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Błoga perfekcja nie trwała długo, jednak podczas każdej sekundy magicznego szczęścia czuł, że na nią zasłużył i nie potrzebował wcale wzajemności, by zatracić się w niej zupełnie. Oszołomiony nagłą gwałtownością zachwiał się w tył, czując się zupełnie tak, jakby opadał na zimne ciemno dno oceanu, powolnie zdając sobie sprawę, że nie tylko obraz rozmazuje mu się przed nieobecnym spojrzeniem, ale i głos dobiega do niego jakby znad powierzchni wody. Ocknął się nagle przy którymś mrugnięciu, jakby gwałtownie wynurzył się z wody, musząc złapać głęboki oddech świeżego powietrza i półprzytomnie spojrzał na stojącego przed nimi Bibliotekarza. Sapnął cicho, wciąż czując na ustach ciepło drugiej osoby, a na piersi ciężar odtrącenia, gdy próbował przepędzić z głowy nie swoje myśli, by odnaleźć się na nowo w rzeczywistości. Nie mógł do końca ukryć nuty strachu, gdy unosił przepełnione podziwem spojrzenie na Eskila, bo zdecydowanie nie takiego efektu spodziewał się po wilowym uroku, oczekując raczej efektu silnej perswazji niż zupełnego ogłupienia. - Proszę Pana... - zaczął, łapiąc się desperacko wypowiedzianego przez Bibliotekarza własnego nazwiska, by to trzeźwiejszym wzrokiem na Raffaello już zupełnie ściągnąć się do rzeczywistości, czując jak resztki czaru uciekają z jego ciała, przegonione nieprzyjemnymi ciarkami oburzenia, gdy tylko zdał sobie sprawę, że piwne oczy wcale nie łapią jego spojrzenia. Sapnął wściekły, bo i przecież to dla jego uwagi robił to właśnie tutaj i teraz, nie mogąc uwierzyć w ten spokojny, przepełniony łagodnością ton. - Że też akurat Pan tak twierdzi - fuknął ironicznie, nie potrafiąc rozluźnić ściągniętych w zawodzie brwi, zdecydowanie nie tego spokoju i nie tego ignorowania oczekując nawet i w grzeczniejszej wersji swojego planu. - Posprzątam, sam. Nic się nie stało Pana cennym książkom - burknął, zapędzając się szybko w swoich emocjach, wiec i obrażając się już na ich obu, od razu podążając spojrzeniem za wzrokiem Raffaello, w pierwszej chwili myśląc, że ten bezczelnie wpatruje się w samego Eskila. Zamarł w połowie nachylenia do jednej z książek, dopiero na widok trytoniego amuletu zdając sobie sprawę, że to nie sam pocałunek był efektem eskilowego uroku, więc i dał na moment sparaliżować się lodowate panice utraty tak cennego dla siebie przedmiotu. - Oddaj - wyrzucił z siebie tępo, dopiero po chwili prostując się i robiąc wyzywający krok w stronę Ślizgona, wciąż zbyt oszołomiony sennością całej tej sytuacji, by myśleć spokojnie, gotów wyszarpać chłopakowi bransoletkę, w ostatniej chwili zatrzymując się w strachu, że mógłby ją uszkodzić. - Oddaj - powtórzył więc od razu, może nieco głośniej w łapiących go emocjach, gdy wyciągał już w jego stronę drżącą z przejęcia dłoń.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nigdy nie będzie czuć się swobodnie w towarzystwie dorosłych pracujących w zamku. Wyjątkiem była Beatrice, ale to zrozumiałe samo przez się. Nic dziwnego, że jego mięśnie mimowolnie się spięły, a wzrok nabrał nieufności kiedy przelotnie zerknął na bibliotekarza zza zasłony wilgotnych oczu. Nie znał go, nigdy z nim nie rozmawiał. Musiał uwierzyć zapewnieniom Asha, że jest wyluzowany choć odnosił wrażenie, że i od niego biło spięcie. Chyba, że to skrępowanie? Ech, nie znał się na ludziach. - Tak, wiem, często to słyszę.- uniósł rękę w pojednawczym geście, co musiało zastąpić przeprosiny - zmiana zachowania, tonu, słownictwa. To nieodłączny element zwracania mu uwagi, ale teraz nie miał ochoty nad tym debatować. Ot, zareagował odruchowo na widok potencjalnego niebezpieczeństwa, a i nerwy związane z pocałunkiem Asha dosyć solidnie naruszyły jego wewnętrzny spokój. Swoją drogą, nie podejrzewał bibliotekarza o znajomość jego nazwiska. Czyżby była aż tak popularny? Miło! On za to nie miał pojedzie jak się zwie ich szkolny bibliotekarz choć Ash coś chyba o tym mówił dzisiaj… tylko nie do końca go słuchał. Potarł powieki choć tym gestem tylko pogłębiał dyskomfort. Mrugał i jednak zmuszał się do otwarcia oczu, aby wiedzieć kiedy uciekać. Zerknął na Asha, który już wychodził z omamienia. Uff. - Ja akurat twierdzę, że to świetne miejsce na schadzki.- zaśmiał się sucho, bez specjalnej wesołości w głosie. Próbował rozładować gęstniejącą atmosferę lecz chyba mu to nie wyszło. Posłał Ashowi spojrzenie pełne wyrzutu za ten pocałunek. Nie odpuści mu! Był zbulwersowany choć sam ponosił za to winę. Po chwili zerknął na leżące na podłodze książki. - Spadły z wrażenia.- mruknął ale chyba nikt go nie słuchał. Wyprostował plecy i wykrzywił przy tym usta w grymasie bo jednak odwykł od wilowania. Potarł knykciami swój polik jakby chcąc się upewnić, że wygląda już normalnie. Poczuł na sobie wwiercające się spojrzenie obu jegomości. - No co tak na mnie pa…- urwał kiedy Ash odezwał się spanikowanym głosem. Podniósł wyżej bransoletkę i obejrzał ją ze wszystkich stron. To znaczy, że miał w dłoni jakąś pamiątkę chłopaka. Niebywałe jak łatwo im to poszło! - Pamiętasz? Dałeś mi ją.- uśmiechnął się lekko, bo wilowanie zostało zwieńczone sukcesem! Ciekaw był czy Ashley to pamięta, czy zdaje sobie sprawę, że bransoletka nie została mu wyrwana siłą. - Spoko, nie jestem du… - zerknął na mężczyznę i poprawił swoje jakże barwne słownictwo- ... taki zły, bransoletka jest twoja, ale…- no przecież musi zostać jakoś wynagrodzony za to przedsięwzięcie. Popatrzył niepewnie na bibliotekarza, który po zwróceniu im uwagi wciąż stał, jakby na coś czekał. ... ale chcę obietnicę, że kiedyś opowiesz mi historię tego cacka.- mówiąc to przeniósł wzrok z powrotem do Asha. Nie był takim dupkiem, przecież mu odda, co miałby z tym zrobić? Poza tym hej, poza złością za pocałunek to dało się go bez problemu lubić. Co miałby robić sobie z niego wroga.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Akurat ja - przytaknął Ashowi cicho, niemal bezgłośnie, a przy tym ledwo poruszając ustami, bo bardzo nie chciał dać się wciągnąć w... to. W to zamieszanie, to ryzyko, tę dziecinadę. Łatwiej było mu skoncentrować się na Ślizgonie - na tym, że wcale się nie denerwował o zwróconą mu uwagę i nawet jeśli widać było, że coś jest nie tak, to przynajmniej nie wyładowywał się w jakiś niepokojący sposób. I Raffaello nie musiał się nawet zastanawiać nad ewentualnymi karami, wiedząc przecież doskonale, że nic złego się nie wydarzyło; pokiwał tylko głową, akceptując ashowe zapewnienia o pozbieraniu książek. W głowie miał już tylko i wyłącznie trytoni amulet, nie mogąc zrozumieć dlaczego ten nie znajdował się w posiadaniu Gryfona, więc też uparcie starając się znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie. Dał mu? Merlinie, ta sytuacja z każdą chwilą stawała się tylko coraz bardziej dziwna, a Swansea miał coraz mniej pomysłów co zrobić. Zdołał tylko uśmiechnąć się pewniej, dodatkowo jeszcze skinieniem głowy aprobując clearwaterową poprawę słownictwa. - Ja - zaczął, może i się wcinając, ale bardzo czując potrzebę zrobienia czegoś, a nie tylko stania i gapienia się na przyłapanych uczniów - niestety będę tak nad wami stał, dopóki się nie rozejdziecie - dokończył ostrożnie, z cichym śmiechem, który pewnie lepiej znające go osoby okrzyknęłyby sztucznym. - Nie chcę wnikać w kwestię tej bransoletki... ale moje upomnienie nie będzie miało sensu, jeśli was tutaj zostawię i pozwolę wam kontynuować - zauważył, nie wytrzymując, więc pozerkując na Asha coraz częściej - może też częściowo dlatego, że to od niego chciał zapewnienia, że żadnej kontynuacji nie będzie. - Chyba, że jednak przyszliście tutaj skorzystać z zasobów bibliotecznych, bo w takim wypadku chętnie pomogę... Panie Phoenix - podjął jeszcze, decydując, że nie ma sensu ukrywać, że zna go lepiej. - Mam nadzieję, że znajdzie pan jeszcze czas na ostatnie korepetycje przed feriami? Dzisiaj wieczorem?
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
- Dałem... - przytaknął cicho, nie mogąc zaprzeczyć temu, że faktycznie dał, skoro i wyraził zgodę na użycie na nim czaru wili. - A teraz chcę z powrotem - dodał jeszcze ciszej, ciężko wpatrując się w jasne tęczówki, chcąc przekazać Eskilowi swoją powagę, bo i czując, że ten w ogóle nie rozumie, że naprawdę w dłoni trzyma najważniejszą dla niego rzecz, którą kiedykolwiek posiadał. Ledwo odetchnął z ulgą, wychylając się po bransoletkę, a już spiął się przy wybrzmieniu zdradzieckiego "ale", po którego kontynuacji musiał prychnąć cicho w rozbawieniu, nie wierząc, że Ślizgon naprawdę chce tylko tyle. - Obiecuję - przytaknął więc szybko, w końcu przywołując bardziej typowy dla siebie uśmiech, gdy zagarniał już bransoletkę do własnej dłoni, nie potrafiąc tak po prostu schować jej znów do kieszeni, musząc uspokoić się twardością drobnych muszelek wbijających mu się w skórę. Posłał chłopakowi cieplejsze spojrzenie, uspokajając się na tyle, by przypomnieć sobie, że ten nie wyrządził mu żadnej krzywdy i nawet nie wykorzystał żadnej z danych mu okazji, by chociażby zabawić się jego kosztem. Przeskoczył spojrzeniem z jasnych tęczówek do tych piwnych, przywołany do porządku znajomym, tym razem irytująco spokojnym głosem, bardzo chcąc doszukać się w całym tym rozdzielaniu choć szczątków zaborczości. - Ostatnie? - powtórzył błyskawicznie, ściągając brwi, gdy posyłał Raffaello pełne niedowierzania spojrzenie, nie mogąc uwierzyć, że ten naprawdę chce skreślić go za jeden pocałunek między regałami, zapędzając się w wybuchu swojego oburzenia tym szybciej, im mocniej denerwował się, że zupełnie nic nie układało się tak, jak sobie to zaplanował. - Dobra. Następnym razem wybierzemy lepsze miejsce - wycedził z trudem, czując jak spojrzenie topi mu się pod ogniami trawiących go emocji, gdy zaciskał dłonie w drżące z przejęcia pięści, nie trzeźwiejąc nawet od bólu raniącyh mu skórę muszelek. - Biblioteka i tak już mi się znudziła - wyrzucił z siebie i wbrew sobie, na ślepo wymijając Raffaello, bo i zupełnie zapominając o książkach, które miał posprzątać i o Eskilu, którego chciał spytać o samopoczucie, czując, że jeśli spojrzy na Bibliotekarza choć na chwilę, to rozklei się zupełnie, nie mogąc skryć się w głupim przytuleniu w beznadziejnie publicznym miejscu. I po drodze jeszcze tylko szarpnął za swoją torbę, beztrosko przerzuconą przez oparcie krzesła, które runęło głośno na ziemię, zapowiadając również i huk ciężkich drzwi biblioteki.
| zt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Podał chłopakowi jego własność tuż po tym jak oficjalnie potwierdził, że nikt mu nie wyrwał go z ręki. To ważne, obaj wiedzieli na jakiej zasadzie się to odbyło. Obietnica poznania tej historii była satysfakcjonująca, nie chciał niczego więcej. Ash może nie zdawał sobie sprawy, ale nader rzadko zdarzało mu się spotkać osoby zainteresowane dobrowolnym wilowaniem. Dał mu więcej niż mógłby przypuszczać. - Niedługo walentynki, psze pana. Coś mi się wydaje, że biblioteka będzie oblegana pod kątem schadzek. - ba, nawet zachichotał ale i tak powietrze było drętwe. Nie musiał wyraźnie widzieć ich min, aby wnioskować, że coś jest nie tak a on oczywiście nie wie co. Przeskakiwał wzrokiem z jednego na drugiego i nie rozumiał o co poszło. ... następnym?- zapytał z lekką trwogą w głosie. Na wilowanie pisze się bez zająknięcia, na całowanie już nie. Będzie trzeba sprawdzić czy to tylko jednorazowy zryw wywołany urokiem czy tak będzie zawsze. Nim się obejrzał to Ash odszedł j mógłby przysiąc, że był zirytowany. - Nie powiedziałeś jak nam poszło!- zawołał za nim, a miał na myśli ocenę wilowania, nie całowania. Chłopak zniknął jednak za rogiem zostawiając po sobie huk i namiastkę chaosu. Wzdyrgnął się na dźwięk trzaskających grubych drzwi biblioteki. Jaki wściekły! Naprawdę zły jest o wilowanie? Uhm. - Merlinie, co go tak ugryzło.- westchnął i grzecznie podniósł jedną książkę, odłożył ją na miejsce lecz do góry nogami czego nie zauważył przez wciąż załzawione ślepia. Poklepał grzbiet tomiszcza i zerknął niepewnie w kierunku bibliotekarza. - To ja pójdę w tamtą stronę…- zrobił ten jeden krok, przy tym potykając się o drugą książkę leżącą na podłodze. Zachwiał się, bo jakżeby inaczej i wpadł na regał, z którego spadły dwie kolejne książki i to na jego stopy. Syknął i pomny uwagi Swansea, zmielił w ustach przekleństwo zamiast ciskać nim na prawo i lewo. - No niech mi pan nie mówi, że książki nie chcą mnie zabić. Co to, dział Agresywnych i Latających Ksiąg?- jęknął i rozmasował stopę, opierając się wciąż o ferelny regał. Za niecałe pół godziny nie będzie już wyglądać jakby coś ćpał. Ba, wyglądał jakby zarwał ostatnia noc na rzecz gorliwego poznawania lektury szkolnej. Niedoczekanie!
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Na szczęście Walentynki wypadną na ferie, więc mi zostaje tylko pilnować tych, co zaczną świętowanie trochę za wcześnie - przyznał z delikatnym rozbawieniem, bo na więcej nie mógł się zdobyć, za bardzo nadinterpretowując całą tę sytuację, więc już martwiąc się, że Ślizgon był dla Asha kimś trochę zbyt istotnym. Dlatego też wzdrygnął się pod nieprzyjemnym wybrzmieniem planów na następny raz i dlatego też zapomniał zareagować wystarczająco szybko na krzyki, na które przecież w bibliotece absolutnie nie powinno być miejsca; co jak im poszło? Czy to był jakiś przyjacielski test, czy Raffaello przegapił coś istotnego? - Dziękuję - mruknął, obserwując jak Eskil podnosi jedną z książek i samemu również zabierając się za sprzątanie, by poprzez znalezienie nowego zajęcia zdusić w sobie chęć natychmiastowego wyrwania za rozzłoszczonym Gryfonem. Uniósł zaskoczone spojrzenie na rozbijającego się przy regale chłopaka, machnięciem różdżki obracając źle odłożoną książkę na jednej z półek. - Niee, takie są tylko w Dziale Ksiąg Zakazanych - zapewnił go, tylko trochę żartując; zebrał bezczelne tomiszcza, ignorując próbę niegroźnego podgryzienia go przez jeden z tomików, który musiał być bardzo stęskniony czułości. - W porządku? - Upewnił się, bo chłopak ogólnie wyglądał na dość zmęczonego - co w gruncie rzeczy nie było przecież wcale takie dziwne, w końcu nadchodzące ferie oznaczały również egzaminy kończące semestr. - Myślę, że to po prostu taki sygnał, że nie powinieneś wychodzić z biblioteki bez wypożyczenia jakiejś książki... nie przyda ci się może nic na ferie? - Dopytał, dopiero dostrzegając, że kiedy się spiął, zaczął rzucać "panami" na prawo i lewo, podczas gdy normalne interakcje z uczniami w jego wykonaniu były nieco luźniejsze.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Hulaj dusza, piekła nie ma. Nie zamierzał bawić się w te całe walentynki. Zeszłego roku piekł lazanię z Hope. W obecnym rozsiądzie się z korzennym piwem w jakiejś karczmie w Dolinie Godryka i nie wyjdzie dopóki nie wypije przynajmniej trzech butelek. Może zmusi Murphy'ego, aby mu potowarzyszył o ile ten nie pojedzie na te szkolne ferie. W ciągu dwóch najbliższych tygodni czekał go spory odwyk od towarzystwa, niestety. Nie ukrył zaskoczenia jego podziękowaniem. Przez chwilę nie wiedział o co mu chodzi, a gdy powiązał to z odłożeniem książki to poczuł się dziwnie. Przecież on ją posprzątał z powodu widma kar, pożogi i piekielnej otchłani za przejaw nieposłuszeństwa. Tak chyba dorośli działali, co nie? Zaczynał już głupieć. Za dużo przebywał sam, tracił racjonalność. I po jakie licho Ash sobie polazł? - To prawda, że są tam książki zarażające klątwami i chorobami? - zapytał z ciekawości, ale też nie nastawiał się jakoś szczególnie, że dostanie prawdziwą odpowiedź. To przecież dział zakazany, a takowe trzeba trzymać z dala od zbuntowanych nastolatków. Skinął głową na znak, że wszystko w porządku. To tylko przekrwione ślepia, nie wyjaśni mu przecież, że to delikatne powikłanie wilowania praktykowanego raz na pół roku. Dorosły tego nie zrozumie. - A ja myślałem, że to sygnał, że jeden fałszywy ruch, a nabiją mi guza. - mężczyzna chyba zapomniał jak Ash go holował w te rejony. Przecież od początku próbował się stąd zabrać bo jeszcze nie daj Merlinie, miałby wyjść z jakąś książką. Brr. - Ja to ten nie-książkowy, psze pana. Ja tu jestem przez przypadek. - naprostował, schylił się po podręcznik i odłożył go w losowe miejsce na półce. - Chyba, że ma pan jakiś poradnik w stylu "jak rozmawiać ze wściekłą osobą i przy tym nie zginąć" lub "jak dorwać kogoś, kto cię unika". - zażartował sobie i odłożył kolejną książkę na półkę. Ta to była już naprawdę ciężka, bo gdyby spadła bezpośrednio na śródstopie to wyszedłby stąd lewitowany.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Raffaello był całkiem pewny, że "Dział Ksiąg Zakazanych" to już jakieś zaklęcie, natychmiast aktywujące ciekawość we wszystkich pobliskich osobach; przyzwyczaił się do opowiadania o tajemniczych księgach, do których dostęp mieli jedynie wybrańcy z sensownymi powodami, pod którymi nauczyciele nie bali się podpisywać. I chociaż bibliotekarz rozumiał, dlaczego czasem lepiej nieco podkoloryzować i odsunąć uczniów od tak cennych zbiorów, to był też przeciwny sztucznej otoczce, jaką niektórzy pracownicy Hogwartu starali się rozsiać dookoła czegoś, co przecież mimo wszystko powinno w jakiś sposób pomagać i w jakiś sposób być, cóż, dostępne. - Prawda - przytaknął zatem, stawiając na szczerość. - Niektóre księgi są zabezpieczone mało przyjemnymi zaklęciami... ale jest tam też dużo bardzo rzadkich książek i takich, które można łatwo zniszczyć, więc potrzebują konkretnych warunków. Jest tam chociażby powieść o Atlantydzie, której okładka została zszyta z łusek trytona i przez to musi być przechowywana w specjalnej szkatułce z wodą, by nie wyschła i nie zaczęła się rozpadać - wyjaśnił, dość dumny z tego względnie nowego nabytku, o którym opowiadał Ashowi w kółko przez ostatnie dwa tygodnie. - Rozumiem - zaśmiał się lekko. - Chociaż uważam, że dla każdego można znaleźć jakąś przyjemną książkę... może nawet taki poradnik - przyznał, posyłając zaklęciem ostatnie książki na półki, by móc skinieniem głowy zaprosić Ślizgona do pójścia za nim do innej regałowej alejki. - Jest książka... Pisemne wydanie eliksiru spokoju, która na pewno może się przydać w kwestii złości - polecił, przywołując już niezbyt grube tomiszcze. - Z tym unikaniem może być nieco trudniej, bo domyślam się, że trzeba byłoby pójść w bardziej psychologiczne poradniki, a nie zaklęcia wyszukujące, hm? - Zażartował jeszcze, uparcie przyglądając się dobrze sobie znanym książkom, by to na ich tytułach się skupić, a nie na Ashu, którego dalej miał ochotę wyjść i poszukać. - Powinien być poradnik gdzie szukać dobrych miejsc na walentynkowe schadzki... albo i przed nimi, wtedy mógłbym wypożyczyć wam dwa egzemplarze - napomknął, nie mając pojęcia w jaki sposób może subtelnie wybadać, czy rzeczywiście walentynki miały coś wspólnego z pocałunkiem, o którym bardzo chciałby zapomnieć.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie lubił biblioteki bo było tu sennie, nudno i oczekiwano gorliwej nauki. Nigdy nie dostał propozycji przeczytania czegoś z ciekawości czy dla samego siebie - bo po co? Nie potrafił się przełamać do marnowania poświęcania czasu na lekturę. Mimo wszystko to, co opowiedział bibliotekarz sprawiło, że te przekrwione oczy Eskila rozjaśniły się z czystej ciekawości. - Jak znam życie to jak zapytam czy mi pan ją pokaże to pan odmówi, co? - z góry zakładał, że odpowiedź będzie odmowna bo to jednak dziedzina całkowicie nieosiągalna dla takiego nieuka jakim jest Clearwater. Mimo wszystko to już wielki przełom - zainteresował się jakąkolwiek książką na świecie. Swansea nie zdawał sobie sprawy, że dokonał czegoś, czego nikomu się nigdy nie udało. Nie oznacza to, że od razu rzuci się w czytanie jednak pierwszy raz w życiu dobrowolnie chciał zobaczyć jakąś książkę. - Od eliksiru spokoju to chyba bardziej przyda się ten eliksir Gregory'ego czy jak to się tam nazywało. - skomentował luźno. Nie sądził, że biblioteka posiada jakieś poradniki. Przecież żartował sobie z tym wszystkim, prawda? A tu okazywało się, że jednak Swansea podszedł do tego na poważnie. Na brodę Merlina, wow! - Ten poradnik o schadzkach to dotyczy zamku czy jakiegoś innego miejsca? Schowki są przereklamowane. - zerknął z zaciekawieniem na mężczyznę i człapał obok niego spokojnym krokiem. - Jeden bym wziął dla Ashleya. Nie wiem po co uznał, że biblioteka to będzie fantastyczny pomysł. Miał pan nas nie znajdować. - kiedy emocje już opadły to pojął, że jakoś złość na Asha łatwo przeszła. Nie stało się przecież nic złego. Sytuacja była jasna, a więc mógł się rozluźnić i jedynie dbać o to, aby nie wydało się, że wilował sobie kolegę za jego zgodą. Dorośli nie zrozumieją jakkolwiek fajny Swansea by nie był.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Prawdę mówiąc, wzmianki o tych dawno zaginionych błyskotkach Darren znalazł przypadkiem. Jednak ostatnie poruszenie w Wielkiej Brytanii utwierdziło go, że coś było na rzeczy - a Muzeum Historii Czarodziejskiej podobno słono płaciło za wszelkie znaleziska, szczególnie oczywiście arturiańskie miecze. Pierwszym artefaktem, na którego trop trafił Krukon w - a jakże - hogwarckiej bibliotece, był miecz niejakiego Caradoca, nieszczęśliwego rycerza, który utracił zdrowy rozum poprzez działania jakiegoś wrogiego mu czarnoksiężnika. Zdrowy rozum i syna, warto dodać. Teraz Shaw przeglądał czwarty już tom w tym tygodniu, nie myśląc nawet o tym, że być może w swoim żmudnym i przydługim zadaniu - dla studenta Ravenclawu dość terapeutycznym i pozwalającym zapomnieć o niedawnej stracie - będzie miał niedługo niespodziewaną pomoc.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dawniej świątynia, dziś dawno zapomniane miejsce, odwiedzane najczęściej podczas szlabanów albo niebezpiecznych wycieczek do działu ksiąg zakazanych. Biblioteka. Mogło się wydawać, że dla studentów powinien być to drugi dom, w końcu nauki po sam kurek, a w dormitorium ciężko było o spokój. Ktoś grał w durnia, kto inny podniesionym głosem tłumaczył, że akromantula jest król zakazanego lasu, jak lew jest król dżungli. Z jakiegoś powodu, Brooks jednak zaczęła omijać bibliotekę, co, biorąc pod uwagę jej krukońskie barwy na krawacie, powinno stanowić ujmę na honorze. Może to kwestia tego, że, oszczędzając czas, uczyła się w kuchni przy owsiance i kubku dyptamowego smakosza? A może po prostu zaczął jej wadzić zapach starych ksiąg, starego kleju i zakochane młodziaki, szukające prywatności między najrzadziej uczęszczanymi regałami. A może… może to nieistotne. Po prostu przestała odwiedzać bibliotekę, bo miała ciekawsze rzeczy do roboty. Dziś był jednak ten dzień, kiedy pofatygowała się na to czwarte piętro. Plany miała ciekawe, choć niezbyt ambitne. Chciała zobaczyć stare kroniki i znaleźć jakieś informacje na tego swojego dziadka Masona, dumnego reprezentanta Slytherinu, który uczył się w Hogwarcie przed kilkoma dekadami. Może dowie się o nim coś więcej, bo sam staruszek nie był zbyt wylewny, jeżeli chodziło o rozmowy o jego czarodziejskiej przeszłości. I w sumie nie było co się dziwić, rozdrapywanie starych rany nie przynosiło niczego dobrego. Z termosem w dłoni i z plecakiem przewieszonym przez ramię, szukała bibliotekarza, który pomógłby jej określić, gdzie powinna zacząć swoje poszukiwania. Zamiast tego znalazła jednak kogoś znacznie ciekawszego. Z uśmiechem na twarzy zaszła siedzącego przy stole krukońskiego prefekta i w milczeniu przyglądała się, jak ten przewala kolejne stronice jakiejś grubej księgi.
- Kiedyś od tego bibliotecznego kurzu dostaniesz astmy – powiedziała w końcu, zdejmując plecak i kładąc go, razem z termosem obok sterty książek. – Co słychać, Vanilla Face? – dodała, zajmując wolne miejsce, tuż obok Darrena.
Nie spodziewać się Julii Brooks w bibliotece to jak nie spodziewać się deszczu z czystego nieba. Z tego co Shaw wiedział, to dziewczyna była tutaj dość rzadkim gościem, nawet jeśli z nauką raczej nie miała problemu. Darren zdmuchnął warstwę kurzu z kolejnej strony księgi Zbrodnie średniowiecza - różdżką i mieczem, odkrywając tam kolejną część historii o krwawych bojach arturiańskich czasów. Chmura pyłu uniosła się prosto w twarz Krukona, wywołując natychmiastowo drobny atak kaszlu. - Ta... khkh... - chrząknął Darren, ocierając kurz z policzków i strzepując resztę z kawałka papieru wierzchem dłoni - Możesz mieć rację. Siema, Brooks - przywitał się, sięgając po własną, przyniesioną herbatę, jednak odsuwając ją chwilę później z obrzydzeniem, kiedy zauważył że już i na kubku zdążyła osiąść warstewka pyłku. Krukon westchnął i spojrzał na Julkę - Wpadłem w cug archeologii - odpowiedział, pokazując zwój pergaminu przygotowanych własnoręcznie notatek i wskazówek na temat tego, gdzie też ów miecz Caradoca mógł się podziewać - No i wchodzę powoli w etap akceptacji, więc mogło być gorzej - dodał z wzruszeniem ramion, wracając do przeglądania czytanej księgi.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Tak jak czasem z czystego nieba padał deszcz, tak i Brooks pojawiała się nieoczekiwanie w bibliotece. W tym pierwszym przypadku wydarzeniom tym towarzyszyła najczęściej piękna tęcza. W tym drugim zaś docinki i przeszkadzanie w lekturze. Bądźmy jednak szczerzy, archeologia nie była quidditchem czy nawet eliksirami, tak więc Dareczek wiele nie tracił. Właściwie to powinien jej być wdzięczny, że tak dba o jego płuca. I oczy, bo czytanie przy świeczce nie było dobre dla wzroku. No i wyjaśniało, czemu tak wielu Krukonów nosi okulary. Julka się tego ustrzegła, brawurowo omijają bibliotekę, przez wciąż mogła się poszczycić sokolim wzrokiem i czystymi płucami.
- Oczywiście, że mam rację – skwitowała wesoło, zajmując miejsce obok. Nie byłaby rzecz jasna sobą, gdyby nie sięgnęła po różdżkę i nie wyczyściła zaklęciem kurzu – ze stołu, z książek, z Dareczkowego kubka, który wyglądał jak coś, do czego Irek nalewał drinku ludziom, których nie lubił. – W cug archeologi, tak tak – powtórzyła za nim, starając się powstrzymać uśmiech, który robił się coraz szerszy i szerszy.
Jednocześnie ukradkiem starała się rozszyfrować, co takiego czyta Shaw. Sama nieszczególnie interesowała się archeologią, a legendy arturiańskie jeszcze do wakacji traktowała jako właśnie legendy. Camelot lubiła, odwiedzała go, ale żeby zakopywać się z księgami w bibliotece? Co to, to nie.
- Etap akceptacji czego? – zapytała, odkręcając termos i nalewając sobie kawy, wymownym spojrzeniem proponując również Prefektowi. Odrobina kofeiny na pewno nie zaszkodzi, a być może nawet pomoże w tym nudnym ślęczeniu nad książkami.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren musiał przyznać, że biblioteka dla większości uczniów nie zawsze służyła do przeglądania opasłych tomiszcz i pisania prac domowych, a częściej wręcz do oblizywania się z płcią przeciwną - lub nie - albo chichotania nad najnowszymi plotkami których Darren był ostatnio, na całe szczęście, zaledwie niewielką częścią. - Pff - prychnął Krukon na stwierdzenie Brooks. Ciężko było odmówić jej kolosalnych wręcz pokładów pewności siebie, ale w sumie gra w reprezentacji narodowej, zawodowej drużynie quidditcha oraz kapitanowanie tej szkolnej nie były czynnikami podkopującymi samoocenę - Muzeum oferuje galeony i czasem jakieś drobiazgi za znaleziska - dodał, podsuwając w stronę Julii jakiś stary pergamin i mapę - Lepiej znajdź mi, gdzie dzisiaj jest Farron's Bridge, bo nie kojarzę takiej miejscowości. Kolejne pytanie sprawiło jednak, że Shaw zatrzymał się na chwilę w pół ruchu, z piórem zawieszonym na zwojem pergaminu i atramentem kapiącym z niego powoli na żółtą płaszczyznę poniżej. Do tej pory unikał mówienia wprost, co się w ogóle wydarzyło - byłoby to dla niego pewne potwierdzenie i przypieczętowanie tego, że to naprawdę się stało. Ale nie mógł w sumie uciekać od tego już zawsze, choć udało mu się przez miesiąc. - Rozeszliśmy się z Jess - oznajmił bezbarwnym tonem - takim, jakim mówił przez praktycznie całe ferie. Brooks w sumie miała szczęście, że się wtedy na niego nie natknęła, ale na pierwszy rzut oka załamany Darren nie różnił się zbytnio od tego normalnego, może oprócz nadnaturalnej ilości kąśliwości i gryzienia po kostkach każdego, kto się nawinie.