Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
Biblioteka jak zwykle straszyła w szkole. Głównie ilością książek i innych rzeczy potrzebnych do odrabiania prac domowych. Tak bywało zawsze. Ze wszystkich możliwych miejsc w szkole, właśnie to było najmniej zatłoczone. Dlatego też czasami warto było tu przebywać. Wielu uczniów zdziwiło by się widząc rozgardiasz panujący w gabinetach nauczycieli czy w pokoju nauczycielskim. Dziś było równie wesoło, znaczy głośno, co zwykle. Dlatego też postanowiłem wybrać się do jedynego cichego miejsca w szkole. Wchodząc miałem zamiar przestudiować kilka ksiąg jednak tym razem od wejścia zamiast przyjemnego zapachu starego papieru, kurzu i środków na owady dało się słyszeć dziwnie podniesione głosy kilku osób. Dokładnie dwóch. Wolnym krokiem przemknąłem przez regały i opierając się o jeden z nich zajrzałem do czytelnie gdzie trwała ożywiona dysputa. Całe szczęście że oprócz bibliotekarki i tej trójki nie było tu nikogo. No i jeszcze ja. Widząc zabawę w "zabierz mu księgę" uśmiechnąłem się lekko i za pomocą prostego "Wingardium Leviosa" poderwałem księgę z ławki i skierowałem ją w swoją stronę. Widząc dodatkowo zaskoczone miny uczniów podniosłem lekko głowę i spojrzałem na tytuł księgi. - To w tych czasach zamiast spierać się o ulubione smaki fasolek lub o zawodników quidditcha zajmujemy się ożywionymi dyskusjami na temat transmutacji. Ciekawe. Zaśmiałem się podchodząc do uczniów i opierając się o blat ławki obok. - Kto mi wyjaśni o co poszło i dlaczego to właśnie jemu mam oddać tę książkę. Tylko bez rękoczynów proszę... Podkreśliłem na końcu widząc bojowe miny uczniów.
Na co dzień był miłą osobą. Przeprowadzał staruszki przez ulicę i inne tego typu pierdoły, więc w normalnych okolicznościach oddałby książkę z uśmiechem na ustach i powiedziałby dziewczynie, żeby przekazała ją mu gdy nie będzie jej potrzebowała, ale... No właśnie. Zawszę musiało być to ale. W jego przypadku oznaczało to mniej więcej parę nieszczególnie ciekawych spotkań z bratem, który sam w sobie potrafił go nieźle zdenerwować, ale ostatniego czasu zaczynał robić się w tym coraz lepszy. Alan zaczynał nawet podejrzewać, że Noel wieczorami siada przed lustrem i ćwiczy te swoje uśmieszki, minki, teksty i wszystkie inne rzeczy, którymi potrafił go doprowadzić do szewskiej pasji. Jednak Alan starał się trzymać przy nim nerwy na wodzy. Ostatnią rzeczą jaką chciał, było sprawić mu satysfakcję, wyzywając go od najgorszych, albo po prostu używając starej, dobrej, sprawdzonej siły fizycznej. Zamiast tego wolał dusić w sobie emocję, upodabniając się nieco do chmury burzowej, a te z kolej nie mogąc znaleźć ujścia stopniowo nabierały siły, a gdy na drodze stanęła mu inna uczennica... z tego co kojarzył, to nawet ślizgonka, która chciała zagarnąć książkę po którą specjalnie się tu fatygował, kłótnia była już tylko kwestią czasu. Gwałtownie umilkł dopiero, gdy książka o którą tak zażarcie walczył po prostu przefrunęła mu przed nosem i znalazła się w ręce... -Profesor Price... Zauważył inteligentnie, robiąc wielkie oczy ze zdziwienia. Choć szybko uświadomił sobie, jak bardzo idiotycznie musi teraz wyglądać. Otrząsnął się nieco, żeby już spojrzeć bardziej świadomie na nauczyciela. W sumie równie dobrze mógł się kłócić o fasolki. Z pewnością, byłoby to... ciekawe. -Niebawem szykuje mi się sprawdzian z transmutacji i tak się składa, że akurat z tej książki mógłbym się na niego nauczyć... Zaczął od opowiadać swoją wersję, żeby w końcu wskazać na książkę, którą trzymał Paul. Na szczęście zdążył się już uspokoić, dzięki czemu nie zaczął wydzierać się na nauczyciela. Za to w jego głosie można było wyczuć subtelną nutę sarkazmu. Niestety w bibliotece okazało się, że nie tylko ja wpadłem na pomysł, no i... wywiązała się mała kłótnia. Zakończył niewinnym tonem. W sumie mógł zacząć wymyślać jak to słabo sobie radził z tym przedmiotem... choć faktem było, że niespecjalnie go lubił... i że to jedna z niewielu szans na podciągnięcie sobie oceny, ale... nie chciało mu się. Jasne, książka była dość ważna, ale za mało, żeby tracić energię na wymyślanie jakiś zmyślnych kłamstw, przekonująco je recytować i inne tego typu rzeczy.
Louise cicho weszła do biblioteki i stanęła przed masą regałów z najróżniejszymi książkami, jakie można było tu znaleźć. Dobrze pamiętała szok, jaki przeżyła będąc tu po raz pierwszy, jeszcze jako jedenastolatka. Szkolna biblioteka była na tyle duża, że spokojnie można było schować się na jej tyłach i mieć trochę spokoju. Miejsce, w którym można było posiedzieć w samotności, gdy pogoda nie dopisywała. Dziś nie było inaczej i postanowiła ten wolny czas wykorzystać. Ruszyła przed siebie, wiedząc już mniej więcej, gdzie szukać. Nie była tu sama. W oddali zauważyła trzy dyskutujące osoby. Louise rozpoznała nauczyciela żywiołów. Obok stał chłopak, którego chyba kojarzyła z zajęć - też był w Ravenclawie i jeszcze jedną dziewczynę, którą znała tylko z widzenia. Miała jednak ważniejsze rzeczy do roboty, niż zaprzątanie sobie głowy nieswoimi sprawami. Nie chciała tracić czasu. Już nie raz szukała swojego nazwiska wśród tych wszystkich ksiąg, ale nic nie znalazła. Nigdzie nie było żadnej Annabeth Galbraith. Dlatego tym razem postanowiła szukać nieco inaczej. Przede wszystkim całą sprawę utrudniało to, że nie miała pojęcia, jak brzmi pierwsze nazwisko jej babki. Ojciec był jej jedynym źródłem. Źródłem, które w żadnym razie nie chciało się z nią dzielić swoimi informacjami. Westchnęła głęboko. Przejrzała ponownie stare numery Proroka i przewertowała kolejne dziesiątki książek. Tego wszystkiego było tak wiele. Czuła się niczym w labiryncie z papieru i nieskończenie wielu słów i wśród nich miała znaleźć akurat to jedno. W końcu spojrzała na zegarek i ku jej zdziwieniu stwierdziła, że zdążyła tu przesiedzieć ponad dwie godziny. Zupełnie straciła poczucie czasu. Gorszy jednak był sam fakt, że do tej pory nie znalazła nic, co dałoby jej jakąkolwiek wartościową informacje. Gdyby chociaż znała to nazwisko...
***
Po raz kolejny spojrzała na zegarek. Tak, zdecydowanie jest już późno. Wzdrygnęła się na myśl o tych wszystkich pracach domowych, jakie miała do zrobienia na kolejne zajęcia. Przymknęła na chwilę oczy. Była zmęczona i przede wszystkim zdemotywowana. Czuła, że wszystko co ostatnio robi nie przynosi żadnego skutku, a w tej sprawie chyba najbardziej. Co jeśli szuka na marne? Czy to ma w ogóle jakiś sens? Skierowała się w stronę wyjścia. Ostatnio nic nie miało dla niej jakiegokolwiek sensu.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Louise Galbraith dnia Pon 13 Paź - 22:26, w całości zmieniany 1 raz
- Ta książka to jakaś relikwia? – Zapytała, nawiązując jeszcze do jego opowieści o księdze na temat Hogwartu, którą napisał jeden z ich profesorów. – Coraz bardziej mam wrażenie, że twoja szkoła jest siedzibą jakiejś tajnej organizacji, która chroni swoją wiedzę przed innymi. Zaciągnęła chłopaka między pierwsze regały, które przykuły jej uwagę i zaczęła przeglądać książki za czymś ciekawym. Nawet specjalnie nie przyglądała się, jaka to dziedzina, tylko sięgnęła po tom w czarnej, skórzanej oprawie i otworzyła gdzieś w środku. - Hmm… mandragora – stwierdziła, przyglądając się rysunkowi, a potem uniosła głowę, aby sprawdzić, jaki napis widniał na regale. – Eliksiry zaawansowane. Raczej nie moja działka. To co robimy? Lubiła szwendać się po bibliotece i szukać różnych, najdziwniejszych zagadnień, niezależnie od tego, czy była z nich dobra czy nie. Dzięki temu zbierała przynajmniej nową wiedzę i mogła zabłysnąć w czasie lekcji, o ile dotyczyły danego tematu. - A tak poza tym to jeśli spytalibyśmy Archa, czy nauczyłby nas trzymać różdżkę, transmutowałby nas oboje w te całe mandragory – przyznała, trochę żartując a trochę na serio. Byłby do tego zdolny, gdyby przyszła do niego z takim banałem. Ale mimo wszystko powinna się uczyć i w końcu opanować Zaklęcie Patronusa. Przynajmniej byłby z niej dumny. Pewnie domyślał się, że wcale jej nie wychodziło, choć nie miał okazji zobaczyć jej umiejętności w tym przypadku. Wstyd nieziemski. Siostra nauczyciela obrony przed czarną magią i zaklęć ledwie zdała z jego przedmiotów.
- Nienienienienie - wyrzucił z siebie potok jednego słowa, by skupić całą uwagę dziewczyny na reszcie wypowiedzi: - To jedna z tych dziwnych historii w stylu przyniosłem wam książkę do tłumaczenia, róbcie z nią wszystko, czego potrzebujecie, ale uważajcie, żeby nikt was nie złapał, bo dostaniecie szlaban. Coś mniej więcej w tym stylu. - Oparł się o regał, patrząc na wielkie tomiszcze z eliksirów. Uniósł jedynie lewą brew do góry z dość szczególnym spojrzeniem, jakby cała ta mina miała posłużyć za jedną, wielką odpowiedź. - Twój brat nie jest chyba taki zły - stwierdził po dłuższej chwili zastanowienia. Profesora Blythe'a nie znał, a raczej on sam nie zapadł nauczycielowi w oko jakimś szalonym wybrykiem na zajęciach. Może to i dobrze, bo opowieści Utopii trochę go przerażały, choć nie do końca rozumiał, jak ona mogła się bać własnego brata. Mimo wszystko powinien ją jakoś chronić albo coś w tym stylu, ale zaraz urządzać publiczną scysję, bo nie znała jakiegoś zaklęcia? Mniejsza z tym. Nie będzie się dzielił takimi przemyśleniami, bo jeszcze wyląduje na dywaniku u... wiadomo kogo. - Idziemy na dział historyczny - rzucił konspiracyjnym szeptem i chwyciwszy Gryfonkę za rękę, poprowadził między te regały, które dla Laverna wydzielały dość szczególny zapach. Węch zawsze prowadził go do tego miejsca i dotarłszy do niego, na jednej z wyższych półek dostrzegł jakąś nową książkę. Ponownie skupił uważne spojrzenie na dziewczynie, po czym zadał to klasyczne pytanie: - To tu wcześniej było? Niewiele myśląc, ściągnął tom i otworzył, chcąc dowiedzieć się czegoś nowego. Pozostał tylko jeden, mały... dobra, wielki problem. W całym tym przypływie szczęścia, Taeheon tak jakby zapomniał angielskiego. Albo to te literki na kartkach były zapisane jakimś dziwnym językiem. - To jest napisane po angielsku? - Podsunął losowy fragment tekstu, chcąc upewnić się, bo gdzieś w tym natłoku tego wszystkie widział znajome kształty, ale za nic w świecie nie potrafił ich rozczytać. Musiał więc liczyć na pomoc Utopii, w końcu to jej szkoła, prawda?
- Ta twoja szkoła i tak czy siak jest dla mnie niezrozumiała. Czyli ta książka to taki jakby wasz Dział Ksiąg Zakazanych? – Ciągnęła dalej temat, niezbyt zadowolona z tego, że w Mahoutokoro panował aż taki reżim. A ona sądziła, że Hogwart i nadzór Archibalda są straszne. Salem przy tym wszystkim to istna anarchia, której miała okazję zasmakować przez niecały rok. - Nie, jest w porządku. Ale nie lubi, kiedy ktoś olewa jego przedmioty – przyznała. – Czasem ciężko mu zrozumieć, że nie każdy jest wybitny i interesuje się zaklęciami. No wiesz, to jeden z tych przypadków urodzonych geniuszy. Nie chciała być złośliwa dla brata. Wręcz go podziwiała, zwłaszcza za to ostatnie, ale niekiedy jednak ją przerażał. Zwłaszcza wtedy, kiedy miał bardzo widoczną przewagę (czyli przez większy okres czasu). Poza tym L i Utopia raczej nie podpadli Archowi w przeciwieństwie do niektórych Ślizgonów, ale nie o tym teraz mowa. Liczyło się to, aby w jak najszybszym czasie nadrobić wszelkie zaległości, których ta dwójka zdążyła się nabawić przez ostatnie lata. - No wiesz! A ja już chciałam spisać przepis na Eliksir Wielosokowy – odparła z udawanym wyrzutem, ale podążyła za nim. Właściwie to nie miała innego wyjścia, skoro pociągnął ją tam za rękę. Dział Historyczny. Od razu mogła się tutaj skierować. Przecież spędzała w tym miejscu każde wolne popołudnie, o ile nie zadręczała Echo szukaniem szkiełek. - Nie widziałam jej wcześniej. Może dopiero ją sprowadzili? Zajrzała Earlowi przez ramię, żeby sprawdzić, co to za nowe znalezisko. Przez dłuższą chwilę musiała zastanawiać się, co takiego podsunął jej pod nos, ale w końcu, by lepiej się skupić na tekście, wyrwała mu książkę z rąk. - To chyba jakieś tłumaczenie… albo słownik. Bo, owszem, widzę tu angielski, ale też łacinę – łatwo poznać, bo przypomina zaklęcia. Nie zdziwię się, jeśli dorzucili gdzieś też runy. Zaczęła kartkować książkę z nieukrywaną nadzieją, że znajdzie też swoje ulubione kształty.
Lavern wiedział, że będzie trudno wytłumaczyć tajemnice Mahoutokoro, ale nie przypuszczał, iż Utopia będzie zadawać takie pytania. Skwitował je krótkim westchnięciem z dość znacznym wzruszeniem ramionami, po czym zebrał myśli, by móc jej odpowiedzieć: - Właściwie, to nie mamy czegoś takiego jak Dział Zakazany - przerwał, zbierając kolejne słowa - Większość egzemplarzy jest dostępna od ręki, ale po niektóre trzeba mieć pisemną zgodę profesora i trzeba przeglądać materiał w obecności bibliotekarza. Okropieństwo, kiedy trzeba czekać w kolejce i umawiać sobie konkretny termin. No, ale przynajmniej jest na co popatrzeć w wolnym czasie - odruchowo pozwolił sobie wrócić myślami do lat spędzonych w Mahoutokoro. Każda wolna chwila, każda przerwa była niczym istna rewia mody. L, rzecz oczywista, tkwi w tym do dzisiaj i właśnie dzięki swojemu zainteresowaniu tym aspektem szkoły, tak dobrze umiał transmutację. Problem tylko tkwił w tym, iż rada pedagogiczna chciała wysłać do Złotego Sfinksa kogoś o nieco bardziej teoretycznych zdolnościach. Miał w sumie trzech innych konkurentów, którzy dorównywali mu całkiem nieźle. Jeden nawet przeganiał go w jego wiedzy o historii magii, lecz nie posiadał absolutnie żadnego pojęcia o runach. Co prawda Taeheon nie był orłem w tej dziedzinie, ale rozumiał temat i jedyną trudność w tym przedmiocie dostrzegł właśnie w Hogwarcie. Niezbyt logicznie przekładał znaczenie z koreańskiego na angielski, toteż aktualne spotkanie z Utopią mogło go czegoś nauczyć. Ale to bez znaczenia. Wracając do książki, którą ściągnął z półki, dopiero po dłuższej chwili zastanowienia zaczął ją jakoś rozumieć. Przewrócił kilka kartek, wpatrując się w ciąg znak runicznych, po czym zerknął na dziewczynę: - To nie jest czasem Fehu? A to Durisaz? - spytał, wskazując kolejno na dwa symbole. - Może powinniśmy ściągnąć tu jakiegoś nauczyciela?
Czyli jak Dział Zakazany, przemknęło jej przez myśl, ale nie wymówiła już tych słów na głos, bo widziała, że L był lekko zirytowany jej pytaniami. A co mogła poradzić na to, że nie potrafiła zrozumieć funkcjonowania Mahoutokoro? To dla niej zupełnie obca kultura, a mimo to intrygowały ją takie błahostki jak biblioteka. O ile księgozbiór można było nazwać czymś małym i bezsensownym. Zaintrygowana znów nachyliła się, by zajrzeć do książki w rękach chłopaka. Znaczki wyglądały naprawdę znajomo i możliwe, że Koreańczyk miał rację. - Możliwe – stwierdziła. – Tylko który nauczyciel będzie chętny przeglądać z nami książki w bibliotece o tej porze? Marne szanse, by któryś miał na to ochotę. Chyba że naprawdę napali się na to, że uczniowie sami poszukiwali nowych rozwiązań. Może przez sam wgląd na to, że mieli do czynienia z uczestnikami Sfinksa, zajęliby się pomocą w odszukaniu zagadki tej dziwnej księgi? O tym, że Utopia będzie brała udział w projekcie w Austri było wiadomo niemalże od początku. Salem nie było zachwycone nowiną, że dziewczyna woli reprezentować swoją macierzystą szkołę, Hogwart, bo liczyli na nowy talent. Mimo wszystko dla Blythe była to jedyna szansa na powrót do domu, poza tym nie chciała walczyć na korzyść innych. I co z tego, że jako jedyna uczestniczka plasowała się w tabeli pod kreską, posiadając minusowe punkty? Przynajmniej miała szansę na to, aby przechadzać się korytarzami Hogwartu i to z zupełnie nowymi, fascynującymi ludźmi z odległych stron świata.
Lavern coraz bardziej zaciekle przyglądał się dwóm znaczkom znanym mu jako Fehu i Durisaz. Był niemal całkowicie przekonany, że były to właśnie te runy, a nie żadne inne. Za to problem tkwił w zdobieniu oraz całkowicie innym sposobie zapisywania, które Koreańczykowi nie zostały szczegółowo przedstawione. Wszelkiego typu informacje zdobywał na własną rękę. Nie prosił o pomoc chyba, że obrany temat należał do wyjątkowo trudnych. Najwyraźniej tak było i tym razem, lecz sytuacja miała jedną, zasadniczą różnicę. Nie był sam. Towarzystwo Utopii dawało młodemu Azjacie pewną dozę zapewnienia, że się nie mylił, jednakże ciągle ogarnięty przez wątpliwości nie umiał rozróżnić faktu od mitu. Prościej rzecz ujmując - wyrażał bardzo duży dystans względem znalezionej książki, choć nie istniała żadna opcja, by ukryć entuzjazm z powodu nowego odkrycia. - Utopio, jest dość późno - wymamrotał, patrząc na kolejny fragment tekstu, który próbował zapamiętać. - Może powinniśmy odnieść książkę na miejsce i powiedzieć o niej profesor Magyar? Albo chociaż profesorowi Morrisowi? Nie mam pojęcia, kto mógłby wiedzieć o tym całkiem sporo. - L westchnął z dość szczególnym wyrazem rezygnacji. Nie łatwo się poddawał, ale doskonale był świadom własnych możliwości, które w samym projekcie Złotego Sfinksa naginał do granic możliwości, a co dopiero poza nim, na normalnych zajęciach. Z tego wszystko zaczął mamrotać coś w swoim ojczystym języku, przestępując z jednego nogi na drugą, jakby wyczekiwał ze strony Gryfonki reakcji, która miałaby popchnąć ich dziwną stagnację dalej, ku nieznanemu. Ku rozwiązaniu tajemnicy tej dziwnej książki.
Sarah Nerris co raz pilniej starała przygotowywać się do ostatnich etapów Złotego Sfinksa, więc częściej przesiadywała w bibliotece niźli w dormitorium. Jej przyjaciele niewątpliwie się martwili losem Puchonki, bo ta chyba zaczynała czuć presję zbliżającego się końca wymiany, a co za tym idzie wyników całorocznych starań. Nie było jej dane za długo się pouczyć. Anastasja nie czuła się komfortowo, kiedy puchonka ciągle zajmowała jej ulubione miejsce przy stoliku. Kiedy zdarzyło się już to któryś raz, zwinęła pergamin w kulkę i rzuciła w kierunku Sarah tak, że niestety trafiła ją prosto w głowie. Jak zareagują obydwie dziewczyny?
Sarah siedziała w bibliotece. Troszkę ją to dziwiło. Przed Sfinksem nikt by nawet nie pomyślał o tym, że może siedzieć przy jednym z tych okrągłych stolików i się uczyć. Owszem, lubiła książki, ale przygodowe, takie które mogła sobie zabrać do dormitorium i tam spokojnie poczytać w wolnym czasie. Jeśli miała woly czas. Ale postanowiła troszkę poprawić swoje zdolności, zanim przystąpi do kolejnego etapu Sfinksa. No i tak wyszło, że od paru dni ciągle, jeśli tylko mogła, siedziała w bibliotece. Heh, tą książkę czytała już chyba trzeci raz i nadal nic z niej nie rozumiała. Nic a nic. Litery zlewały się w jej głowie, mieszały. Chyba musi odpocząć. Ale sekunda, tu jest coś, co może jej się przydać... o super! Z jeszcze większym zapałem wróciła do kartkowania książek. Da radę. Jak zawsze. Siedziała tak jeszcze dość długo, kiedy nagle... dostała papierową kulką prosto w czoło. "Serio?" pomyślała i zaczęła rozglądać się za sprawcą. Lub sprawczynią. Była już zmęczona tymi książkami. Dobra awantura, dobrze jej zrobi.
Anastasja zazwyczaj jest uśmiechającą się pannicą, która cieszy się z byle czego, ale ma też poważną wadę: jest temperamentna - jeżeli spróbujesz nacisnąć jej na odcisk jej wybuchowy temperament sprawi, że odczujesz na sobie jej gniew, a przede wszystkim go usłyszysz, gdy dziewczyna zacznie się na Ciebie wydzierać wniebogłosy i prawdopodobnie da z liścia lub walnie jakimś paskudnym zaklęciem. A Sarah Nerris właśnie to zrobiła - zajęła jej ukochane miejsce, które Ana zajmowała od pierwszych dni jej nauki jako pierwszoroczna Krukonka. A do tego Puchonka nie zrobiła tego raz, ale wręcz ciągle je okupowała, dlatego też panna Rose postanowiła ukrócić tą jawną bezczelność względem swojej osoby i rzuciła w uczącą się dziewczynę z całej siły kulką z pergaminu trafiając ją w głowę. A następnie stanęła nad nią ... i zaczęło się, Anastasja wybuchła: - Jesteś bezczelna! Każdy kto spędził odpowiednio dużo czasu w bibliotece wie, że jest to moje stałe miejsce od pierwszego roku i nie podsiada mnie! Tak przynajmniej było puki nie pojawiłaś się Ty! Puchon, który nagle postanowił się uczyć! - huknęła pięścią w stół, krzycząc tak głośno, że bez problemu każdy nawet na korytarzu mógł ją usłyszeć. Ana miała ochotę w tej chwili udusić swoją rówieśniczkę po mugolsku - gołymi rękami.
Hm, Sarah nie spodziewała się, że będzie aż taka awantura... Super! Tego jej było trzeba! Przynajmniej się trochę odstresuje. -Odezwała się, kujonica jedna! Może niektórzy tez muszą się czasem pouczyć, co? To nie jest wyłączny przywilej krukonów! - wydarła się najgłośniej jak umiała, prawie dorównując tej postawnej dziewczynie z niezłymi strunami głosowymi. Wow, chyba było je słychać aż na korytarzu! Nie, żeby Sarah tak bardzo lubiła się kłócić, ale jakaś rozrywka to w końcu była. A zresztą, kurczaki pieczone, co ona sobie myślała? -Od kiedy to kruczki zajmują sobie miejsca w bibliotece? To jakiś nowy pogański rytułał, mający na celu wyeliminowanie słabszych osobników??? W sumie sama nie wiedziała, o co jej chodzi, ale zdawała sobie sprawę z tego, że parę beznadziejnych odzywek jeszcze zaostrza kłótnię!
- A od kiedy to tchórzliwe puchonki próbują dorównać Krukonom, a raczej im przeszkadzać w nauce! - jej głos stał się jeszcze donośniejszy. Ktoś uważny mógłby przyuważyć, że kilkoro młodszych uczniów zwiało z podkulonymi ogonami, wiedząc, że jeśli nawiną się pod rękę to i im może się oberwać za niewinność. - Już pierwszego dnia zwrócono Ci uwagę, że ktoś tu zazwyczaj siedzi, a Ty jak zwykła niewychowana wieśniaczka, nawet nie odpowiedziałaś! - jej dłoń uniosła się w górę. - Większość osób, która często odwiedza Bibliotekę ma swoje ulubione miejsca i jak dotąd tylko Ty zachowałaś się tak niewychowanie i podsiadłaś inną osobę, nawet wtedy kiedy obok leżała moja torba! - spoliczkowała ją. - Myślisz Ty w ogóle?! Widzisz dalej niż czubek własnego tchórzliwego nosa?! - jej głos zbliżał się w niebezpieczne wysokie tony - niebezpieczne dla okien. Anastasja nie panowała nad sobą jak podczas każdego wybuchu złości, a na nieszczęście dla drugiej dziewczyny panna Rose robiła się niebezpieczna w takich momentach - niczym niepoczytalna.
Sarah nadal się świetnie bawiła. Do momentu, gdy ta dziewczyna wspomniała o "tchórzliwych puchonach". A więc to tak... Świetnie. Trafiła kosa na kamień. Albo może na miecz. Teraz Sarah była już bardzo wkurzona. Rozcierając policzek dziewczyna spojrzała na tamtą z pogardą. Jak chyba każdej puchonce, pogarda nie przychodziła jej lekko, ale w tym wypadku... - Jak możesz... - powiedziała cicho, nie podnosząc zbytnio głosu. Ale była to cisza przed burzą. - JAK MOŻESZ TAK DO MNIE MÓWIĆ, TY... TY ZAROZUMIAŁY KRUKU! - wydarła się na całe gardło - wiesz za co nie lubię krukonów? Właśnie za to okropne zarozumialstwo! Tą głupią pychę i za to, że myślicie, że jesteście we wszystkim lepsi! Ja! Ja jestem tchórzem! Ile razy w ciągu ostatniego roku leżałaś w jakiejś dziurze ze złamaną nogą, podczas gdy nad tobą dyszał głodny wilkołak?! No ile?! I o co się tak wykłócasz? O miejsce do siedzenia? Może troszkę przesadziła. Tak,to była prawda, ale wiedziała przecież, że podczas wykonywania zadań ze Sfinksa czuwali nad nią organizatorzy... I, że to nie był wilkołak, tylko bogin... Ale ta głupia krukonka nie miała prawa tak do niej mówić! Miała ochotę jej przywalić, mocno, tak, żeby ją zabolało. Zdziwiła się. Która uczennica Huffelpuffu mogła powiedzieć, że często ma takie pragnienia? Może tiara się pomyliła... Ale nie, Sarah nie podobało się to uczucie palącej nienawiści... W tej chwili najchętniej roześmiałaby się i obróciła wszystko w żart... Ale to zaszło już za daleko. Miała wrażenie, że poleje się krew! I to wszystko przez głupie miejsce w bibliotece...
Wrzaski Puchonki tylko rozsierdziły palącą wściekłość Anastasji. Jej oczy przysłoniła czysta furia. - Lepiej być zarozumiałą dziewuchą niż głupią krową jak Ty! I nie jesteś jedyną osobą, która napotkała w swoim życiu Wilkołaka więc nie jojcz, jak to Cię strasznie los skrzywdził! W Twoim przypadku sama tego chciałaś! TY TCHÓRZLIWY PUFKU! - ryknęła, po czym znów uderzyła dziewczynę z otwartej dłoni w policzek. - Też spotkałam w swoim życiu Wilkołaka i w przeciwieństwie do Twojego przypadku nie był to pieprzony Bogin, tylko prawdziwy Wilkołak! - jej głos nie zelżał ani o jotę. - Ale tchórzliwy Puchon ze wszystkiego zrobi wielką tragedię! Och jaka to Ty jesteś pokrzywdzona przez życie! Jaki to straszny los Cię spotkał! Tfu! Dupa jesteś i tyle! Do tego niewychowana złodziejka! Spieprzaj z mojego miejsca, bo Cię ukatrupię! - obrażała dziewczynę bez mrugnięcia okiem, w takich chwilach jak ta Anie zawsze przychodziło to z łatwością. W końcu rzuciła się na dziewczynę przewracając je obie na podłogę i wbijając swój łokieć pomiędzy żebra drugiej dziewczyny.
Sarah była już na maksa zdenerwowana i cała czerwona z gniewu. Nie użalała się nad sobą, oj nie... chciała tylko powiedzieć, że nie jest tchórzem. Ale do tej głupiej dziewuchy to nie docierało! Puchońska część Sary mówiła jej, że tamta nie wie, co mówi, że powinny się uspokoić i porozmawiać normalnie, jak ludzie. Ale ta druga Sarah... ta, która wiele razy ratowała ją z opresji... i która jeszcze więcej razy ją w nie wpakowała... kazała jej walczyć! Gryźć, kopać, szarpać, krzyczeć! Tak to jest, kiedy trafią na siebie dwa wybuchowe charaktery. Lepiej trzymać się wtedy z dala. I Sarah widziała, że wiele osób o tym wie. W bibliotece zrobiło się prawie pusto. Tylko paru studentów siedziało dalej na swoich miejscach, obserwując dziewczyny z drwiącymi uśmieszkami na twarzach. Sarah zbytnio to nie przeszkadzało. Robiła już dziwniejsze rzeczy w swoim życiu. Wciąż szukała dobrej odpowiedzi na słowa Krukonki, kiedy ta nagle rzuciła się na nią i wbiła je łokieć w żebra. Sarah umiałaby się obronić, ale... tak zwany puchoński instynkt. Cóż, była (niestety) altruistką z krwi i kości. Zahamowała się przed przyłożeniem tamtej, choć dokładnie wiedziała, co powinna zrobić. Ale, pomyślała po chwili, gdy tamta wbiła przyłożyła jej ponownie, w tej sytuacji (kopniak w brzuch), kiedy, muszę się bronić... Uznała, że takie bierne poddawanie się jest złe. I świadczy o tchórzostwie. Nie, ona nie jest tchórzem. Tylko boi się, że kogoś skrzywdzi... Walić to! Wściekłość wzięła górę nad naturą! Sarah, mocno już poobijana, poderwała się z ziemi zrzucając napastniczkę. Powstrzymując się przed sprawdzeniem, czy nic jej się nie stało, wyprostowała się i wyciągnęła przed siebie zaciśnięte pięści. W tej chwili zapomniała o różdżce, o tym, że jest czarodziejką, nawet o tym, że jej przeciwniczka wygląda na silniejszą... (choć nie była znowu taka słaba...) Stała tak i czekała aż przeciwniczka się podniesie... gotowa walczyć do końca! Mimo, że jej rozsądniejsza część mówiła: Ale o co? O miejsce w bibliotece...?
Krew nadal burzyła się w Anastasji. A to milczenie jej przeciwniczki wręcz przekonaniu ogółu, że jest mniej denerwujące, wywołało w Anie jeszcze większą wściekłość. - Języka w gębie zapomniałaś! Tchórzu jeden! - warknęła na dziewczynę, która w tym samym momencie zrzuciła pannę Rose z siebie i stanęła na równych nogach w pozycji bojowej. "A więc nie ma zamiaru nawet palcem kiwnąć puki leżę na podłodze, co ona sobie myśli! Za kogo ona mnie ma! Za takiego płochliwego kota jak ona!" - jej myśli wirowały, po czym niespodziewanie nadal leżąc na podłodze podcięła drugiej dziewczynie nogi, robiąc użytek z własnych długich nóg. Po czym wstała i złapała przeciwniczkę za włosy ciągnąc je mocno w swoją stronę prawą ręką. W jej lewej dłoni natomiast znalazła się różdżka, która została przytknięta do gardła Puchonki. - Jak już powiedziałam jesteś tchórzem! - mimo wszystko myśli Anastasji powoli zaczynały wracać na właściwe tory, ale krew nadal się w niej gotowała już może nie z czystej wściekłości, ale zwykłej złości.
No to klops. Sarah padła jak długa. Tego nie przewidziała. Jak już walczyć, to uczciwie! Ale tamta dziewczyna nic sobie nie robiła z honoru i tym podobnych. Sarah uznała, że wystarczy tego dobrego. Gdy znalazła się tuż naprzeciw twarzy dziewczyny, z jej różdżką pod swoim gardłem, krew się w niej zagotowała. Więc to tak... - Acha... - wysyczała przez zaciśnięte zęby - I co teraz? Zamordujesz mnie? Nie umiesz walczyć honorowo, prawda? Dziewczyna zwiększyła nacisk różdżki. A to wszystko, przez to głupie miejsce... Nie. Sarah doszła do wniosku, że musi chodzić o coś innego. Może ta dziewczyna chciała się po prostu wyładować? Co nie zmieniało faktu, że nie miała prawa tak jej traktować. Dobra. Chce walki, to nich ją ma... Sięgnęła po różdżkę, którą zawsze trzymała w tylnej kieszeni dżinsów. Cud, że się nie złamała. Wyciągnęła ją i w tej samej chwili kopnęła krukonkę z całej siły w brzuch. Wycelowała w nią i walnęła pierwszym lepszym zaklęciem jakie jej przyszło do głowy: -Expeliarmus! Aha... znowu puchonizm... Ze wszystkich zaklęć jakie znała... akurat rozbrajające? Potem do zaklęcia dołączyło drugie: -Levicorpus! - wrzasnęła, nie patrząc nawet, czy to pierwsze zadziałało...
Anastasja zawsze wychodziła z założenia, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, więc nie przejmowała się czymś równie bzdetnym jak honor, bo dla niej liczyła się jej urażona duma. Nagle poczuła kopniaka wymierzonego w jej brzuch przez co poleciała do tyłu i znowu leżała na plecach. Na swoje parszywe szczęście bycia leworęczną pierwsze z zaklęć dziewczyny nie trafiło, bo było wycelowane w jej prawą dłoń. Niestety drugie sprawiło, że nagle znalazła się uwieszona pod sufitem za kostki, a jedynym plusem tej sytuacji było to, że nie straciła swojej różdżki. - DRĘTWOTA! - wycelowała celnie w Puchonkę, a efekt zaklęcia był zadowalający. Po chwili wycelowała w siebie. - Liberacorpus! - runęła na ziemię jak długa. - To bolało. - burknęła sama do siebie. - Jak ja nie znoszę tego zaklęcia. - spojrzała na tych wszystkich wstrętnych gapiów. - Co się tak gapicie! Czarownicy nie widzieliście na oczy! - warknęła na nich, po czym zaczęła się podnosić z posadzki.
Myśl, myśl i co teraz? Nie mogła się ruszyć, nie mogła nic powiedzieć, nie mogła rzucić zaklęcia, leżała tak tylko na podłodze, oszołomiona, nie mogąc zebrać myśli... No oczywiście, mogła się domyślić, że tamta jest leworęczna... Szybko jakieś zaklęcie przeciw drętwocie... Tylko jak? Heh... Tak! Zaklęcia niewerbalne! Uczyła się ich przecież w 6 klasie... Hm... coś na zyskanie czasu... Fumos, fumos, fumos... Myślała. Tak! Udało się! Czarna chmura: Jest! Krukonka może być lepsza w runach, czy historii magii, ale zaklęcia? Nigdy! Teraz drętwota... Długo ćwiczyła zaklęcia niewerbalne... da radę! Hm... Rennervate, Rennervate... Jest! Mogła ruszać rękoma! Udało się! A teraz... Nie mogły walczyć na zaklęcia tutaj... Nie, rozwaliłyby całą bibliotekę... Uciec też nie mogła, wyszłaby na tchórza... Tak! Wymyśliła! Tym czasem chmura dymu powoli opadała... -Accio Zmiatacz! I... Accio miotła Vise, jakkolwiek się nazywała! - Nie była do końca pewna, czy to zadziała, ale... Hm, jakiś siedzący w kącie Student zaczął klaskać, Uśmiechnęła się i ukłoniła. I... bum! Jej miotła prawie zwaliła ją z nóg. Na szczęście jakoś ją złapała i nie upadła. Tymczasem chmura już całkowicie zniknęła i ukazała się zdezorientowana krukonka. Sarah rzuciła w jej stronę drugą miotłę. Miała nadzieję, że Vi nie będzie zła. Wskoczyła na Zmiatacza i podleciała do okna. -Złap mnie, jeśli potrafisz! - krzyknęła i wyleciała na dwór. Zimne powietrze przez chwilę ją zmroziło, ale potem się przyzwyczaiła. Koniec rozwałki w bibliotece. Teraz jest w swoim żywiole! -JUUUUUHUUUUU - krzyknęła pędząc z dużą prędkością w stronę ziemi.
Podnosząc się z do pionu zarejestrowała, ze stoi w chmurze dymu. Zakaszlała. Po chwili smuga czerni się rozwiała, a Puchonka stała przed nią z dwoma miotłami, zaś jedna z nich wylądowała w jej ręce, zaś panna Nerris już była za oknem wrzeszcząc za nią. Uśmiechnęła się paskudnie. Wzięła miotłę i po prostu wyrzuciła ją przez okno razem z rzeczami Puchonki, po czym rozłożyła się na swoim ulubionym miejscu i zaczęła odrabiać jak nigdy nic zadnie domowe. Czekają co zrobi druga z dziewczyn, w końcu domyśliła się, że raczej nie będzie szczęśliwa z tego, że przez własną głupotę miotła jej przyjaciółki lub przyjaciela leżała właśnie na ziemi uszkodzona. Gniew Anastasji już zdążył opaść, jak zawsze zresztą, równie szybko się denerwowała ja i uspokajała. Stwierdziła też, że nie ma zamiaru latać w tym co miała na sobie pod wierzchnią szatą, byłoby to głupotą, w końcu króciutkie spodenki i bluzka półprzeźroczysta nie nadawały się na latanie, a na siedzenie w bibliotece.
Tego absolutnie nie przewidziała. Myślała, że ta dziewczyna od razu wskoczy na miotłę i poleci za nią. BŁĄD! Nie przewidziała jednego: to była krukonka. Ich mózgi pracują inaczej niż nasze pomyślała. Ona by się nie wahała. Kurcze, ale to było głupie. Teraz ona oddalała się od zamku, podczas gdy miotła Vise i wszystkie jej rzeczy zbliżały się do ziemi. Z zawrotną prędkością. Sarah, zawsze optymistka, pomyślała, że może jeszcze zdąży złapać uciekające przedmioty. Jeśli dobrze przyśpieszy... da radę! Jak pomyślała, tak zrobiła. Zawróciła, przyśpieszyła i... bum! Geniusz. Wpakowała się prosto w ścianę zamku. Miotła się złamała, a ona sama, mocno pogruchotana spadła na ziemię, obok szczątków dwóch mioteł i reszty, dziwnych rzeczy, które akurat miała w torbie. Wszystko ją bolało... chyba miała złamaną rękę... i coś jeszcze... Jednym z jej ostatnich wspomnień była czekoladowa żaba uciekająca z jej torby w kierunku zakazanego lasu...
Bell była akurat na spacerze na błoniach, przez chwilę ciesząc się samotnością. Nuciła pod nosem jakąś piosenkę, którą często ostatnio słyszała w radiu. W pewnym momencie zobaczyła jak ktoś... spada? Z czwartego piętra. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała, chociaż słyszała o przypadkach, kiedy ludzie chcąc popełnić samobójstwo rzucali się z wieży... Jednak czwarte piętro nie było wystarczająco wysoko, żeby umrzeć. Wszystko jedno. Bell pobiegła w stronę zamku i szybko znalazła się przy nieprzytomnej dziewczynie. Wyglądała... nieciekawie. Bell czym prędzej umieściła ją na niewidzialnych noszach i przetransportowała do Skrzydła Szpitalnego.
zt x2
Już jakiś czas temu bibliotekarka dosłyszała krzyki. Chwilę zajęło jej miejsce zlokalizowania. Kiedy przybyła, puchonki dawno już nie było. W okolicy unosiły się jedynie resztki dymu. Kobieta stanęła przy stoliku i patrzyła złowroga na krukonkę. - Co tu się działo?! - zagrzmiała, mierząc dziewczynę spojrzeniem. - Minus dziesięć punktów dla Ravenclawu! A ty, natychmiast masz opuścić bibliotekę. Czekała, aż krukona zbierze swoje rzeczy i wyjdzie. Rozglądała się za drugą osobą, którą słyszała, ale wreszcie stwierdziła, że ta musiała uciec. Cóż, puchonka miała szczęście... albo i wręcz przeciwnie, bo leżała pogruchotana za oknem...
Biblioteka. Miejsce, w którym Ainslee spędziła połowę swojego życia w Hogwarcie. A może trzy czwarte? Mniejsza z tym. Dzisiaj panna Gordon potrzebowała iść do biblioteki. Nie poszła tam po to, ponieważ chciała. Potrzebowała. Potrzebowała kilku książek, które mogłyby jej pomóc w napisaniu eseju na dwie rolki pergaminu na zaklęcia. Oczywiście, ten esej nie był obowiązkowy, ale Ainslee miała w zwyczaju robić wszystkie dodatkowe prace. Z zadumaną miną przekroczyła próg biblioteki, od razu kierując się do biurka bibliotekarki. - Dzień dobry - powiedziała, uśmiechając się wesoło i pokazując swoją kartę biblioteczną. - Potrzebuję kilku książek na temat klątw, które mogłabym zabrać do dormitorium. Mogłabym liczyć na pani pomoc? Nie bardzo się orientuję, czy znajdę książki o tej tematyce poza Działem Ksiąg Zakazanych... W tym momencie Ainslee urwała swój wywód, przygryzła wargę i zamyśliła się. Ostatnim razem przez zaliczeniem SUMów również szukała kilku tomów na temat klątw i tamtym razem bibliotekarka odmówiła jej pomocy, twierdząc, że powinna zająć się wkuwaniem dat bitew trollów. Jednak dzisiaj miała prawdopodobnie dobry humor, ponieważ od razu wstała i w przeciągu dziesięciu minut podała Gordon około ośmiu, grubych książek, pozwalając zabrać je do sypialni. Ainslee uśmiechnęła się. Początkowo zabrała wszystkie książki do stolika i przejrzała ich zawartość, ale potem stwierdziła, że będzie mogła lepiej się skupić na swoim łóżku, z pergaminem, piórem i atramentem, od razu pisząc wypracowanie. Szkoda, że nie wzięła rzeczy do pisania tutaj... Hm, nie sądziła, że bibliotekarka jej pomoże. Ainslee podniosła wszystkie książki ze stolika. Było ich tak dużo, że zakrywały jej głowę i nic nie widziała, ale zdrowy rozsądek Krukonki poszedł spać, a obudziło się zniecierpliwienie związane z prędkim powrotem do dormitorium. Ainslee powoli zaczęła zmierzać ku wyjściu z biblioteki.