Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
______________________
Autor
Wiadomość
Andrew Park
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : włosy zwykle znajdujące się w lekkim nieładzie, promienny uśmiech, zawsze ma przy sobie talię kart tarota
Cóż, faktem na pewno było to, że momentami Park potrafił gadać jak potłuczony, wchodząc czasami na jakieś wyszukane metafory czy też inne filozoficzne kwestie. I owszem, niektórych to niezwykle irytowało, gdy nie potrafił jak człowiek mówić wprost o co mu chodzi albo wyskakiwał z jakimś dziwnym tekstem bez większego powodu. - Nie mylisz się, ale teraz skupiałem się na tobie - odparł z przyjaznym uśmiechem. - Zdziwiłbyś się z jakich rzeczy ludzie potrafią wróżyć. Kiedyś natknąłem się na artykuł o rumpologii czyli wróżeniu z pośladków. To zdecydowanie była dziwna lektura. Niektórych rzeczy z pewnością się nie słyszało na zajęciach. Głównie ze względu na to, że pewne metody były wysoce kontrowersyjne. Andrew zdawał sobie z tego sprawę i dlatego czasami sam lądował na jakiś dziwnych materiałach, które nie tyle chciał zgłębiać pod względem naukowym, ale po prostu z czystej ciekawości. Podobnie chyba mieli mugole przeglądający randomowe strony na Wikipedii o trzeciej w nocy. Raz jeszcze spojrzał na znajdujący się przed nim regał, przesuwając palcami po grzbietach poukładanych książek. Szukał czegoś, co w jakiś sposób mogłoby któregokolwiek z nich zaintrygować. W zasadzie na tym etapie porzucił już ścisłe szukanie tego, co było związane z tarotem. W tej chwili zadowoliłby się czymkolwiek.
Prawdę mówiąc, to nie wiedział już co ma sądzić o chłopaku. Niby był miły, ale z drugiej strony zdawał się być... Porywczy? Albo... Miał wyrąbane w mimikę ciała i twarzy Jin-woo. No przynajmniej tak brunet to odebrał. - Nie musisz się skupiać nagle. Po Mahoutokoro chyba wiesz, że nie lubię być w centrum uwagi - odłożył książkę na regał, nawet nie patrzył się na swojego znajomego. - Chyba, że nie byłeś świadkiem tego, co się tam działo. - Dodał zerkając na niego kątem oka, jednak nie na długo.
Poszukiwał kolejnej księgi i podobnie do Andrew, śledził grzbiety lektur. - Po za tym wróżenie z pośladków? Kto to w ogóle wymyślił... - westchnął ciężko. Naprawdę nie pojmował niektórych sposobów. Czasami jakieś dziwaczne go interesowały, ale to... To już chyba przegięcie.
Kiedy to już znalazł jakiś tytuł, który go zainteresował to poszedł usiąść przy jednym ze stołów, a w międzyczasie z czystej ciekawości odwrócił się by sprawdzić, czy chłopak szedł za nim czy może postanowił już sobie pójść.
Sam Park wolał zdecydowanie o wiele lepiej określenie energia labradora, który nie potrafi odczytać nastroju. To chyba właśnie najlepiej go określało i wyjaśniało chociażby fakt czemu tak bardzo cieszył się z tego, gdy tylko otrzymywał komplement niezależnie od tego kto to faktycznie był. - Nie wpycham cię nagle w centrum tłumu. Chodzi tylko o mnie - odpowiedział, bo może i wiedział, że Jin raczej niechętnie podchodził do uczniów w rodzimej szkoły i nie lubił bycia stawianym w centrum uwagi, ale z pewnością inaczej wyglądało to, gdy chodziło jedynie o takiego Andrzejka, który nie posiadał złych intencji? Przynajmniej sam to sobie wmawiał. - Podobno robili to już w starożytności, ale jakoś tego nie udokumentowano solidnie - odpowiedział jeszcze w kwestii wróżenia z pośladków czego zresztą nie zamierzał jakoś szczególnie uprawiać. Podobnie jak chiromancji chociaż swego czasu natknął się na prawdziwego eksperta w tej dziedzinie, które doskonale odczytywał charakter danego człowieka i potrafił przewidzieć czekającą go mglistą przyszłość. Sam chwycił jakąś randomową książkę i ruszył w krok za Hyungiem, postanowiwszy jednak nie odstępować go zbytnio na krok. Skoro już się doczepił to był jak rzep dla psiego ogona. Jin musiałby go spławić w naprawdę otwarty sposób, aby mieć w końcu spokój.
Jin-woo, by zakończyć już temat tego całego wróżenia z pośladków, w odpowiedzi jedynie przytaknął głową, na znak, że zrozumiał. Temat wróżbiarstwa był interesujący, ale chwilami... Można było po prostu się załamać, słysząc o różnorakich metodach, które nie zawsze były... Normalne.
Brunet zasiadł przy stole i nie przedłużając rozmowy... Albo raczej nie chcąc jej przedłużać, starał się skupić na książce, którą ze sobą zabrał. Andrew chyba jednak nie chciał odpuścić, gdyż starał się rozpoczynać jakieś small talks. No Jin'owi niezbyt się to spodobało. Zdążył przeczytać trzy strony, zanim się poddał. Po krótkim pożegnaniu ze znajomym wykorzystując naukę jako ucieczkę z tamtego miejsca, odłożył książkę i skierował się w stronę wyjścia. Obejrzał się za siebie jeszcze raz, by upewnić się, że ten na pewno go nie śledzi, ale brunetowi najwidoczniej udało się uciec.
/zt x2
+
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
W związku z odczuciem pewnych braków, podczas towarzyszenia przełożonemu w rozprawach dotyczących wielkich przekrętów finansowych współ-inwestorów banku Gringotta, Bazyl uznał za swój największy obecnie obowiązek nadrobić swoją wiedzę z zakresu ekonomii świata Magii. Wyposażył się w kilka niepoprawnie wielkich i grubych tomów, zapisanych - jak zwykle - drobnym druczkiem i wyjął swoje notesy, do których lubił przepisywać zdobytą wiedze, odnajdując w tym rytuale wielką pomoc w zapamiętywaniu jej. Otworzył przyniesioną księgę na rozdziale o pochodzeniu magicznych pieniędzy, w której zapoznał się dogłębnie z całą historią generalnego powstawania koncepcji waluty. Początki używania czegoś fizycznego za pieniądze datowane były już na pięć tysięcy lat przed naszą erą, jednak przez te wszystkie wieki wiele również mniej konwencjonalnych, niż sama waluta, rzeczy było używanych jako pieniądze. Wśród czarodziejów - według znalezionego podręcznika - ku zaciekawieniu Bazyla, popularność miała roślina o nazwie Niffler's Fancy. jej błyszczące, miedziane liście służyły za wyznacznik płatności, podobnie do skorupek jaj żmijoptaków. Płatności z czasem ewoluowały w barter, gdzie opłacano usługi i towary fiolkami eliksirów, czy mieszankami ziół. Przy rozdziale, w którym opisano nieudolne próby wyceny wartości usług na smocze jaja w zależności od ich gatunków Kane uniósł wyżej brwi, szczerze zastanawiając się, jakby to miało działać. Wjazd na Pokątną ze smoczymi jajami w kieszeniach? Przerzucił kilka stron po dopisaniu w notatkach kolejnych kilku zdań o barterach, by z zainteresowaniem wciągnąć się we fragment, w którym już nawiązano do rzeczywistej, formalnej gotówki. Pierwszymi czarodziejskimi nacjami używającymi pieniędzy byli Lidyjczycy, a dalej oczywiście Grecy, Egipcjanie i mieszkańcy legendarnego Babilonu. Co ciekawe, to dopiero w siódmym wieku przed naszą erą, Argyros, magiczny filozof napisał pierwsze europejskie eseje dotyczące tego czym jest pieniądz, pojęcia o nim i jego wartości dla samej gospodarki, na krótko przed jej rozkwitem w klasycznej Grecji. Bazyl pamiętał wykład Morrisa o klasycznej Grecjii i teoretyzowaniu w obu światach, magicznym i mugolskim, na temat pieniędzy i ekonomii, najlepszej kombinacji ich wykorzystywania by utrzymywać społeczeństwa w pozycji stabilnego wzrostu. Gospodarka magiczna ale i mugolska zależały od wielu czynników społecznych, co jedynie wskazywało na ilość podobieństw pomiędzy tymi grupami społecznymi, na co Bazyl zwrócił niejednokrotnie uwagę podczas świątecznych obiadów, przez co polityczne inby miały zawsze słodki smak. Wkurwianie skrajnej poglądowo Babki Sarai i uzależnionego od niej ojca stawało się tradycją do tego stopnia, że Bazyl przestał odwiedzać ich na święta. A szkoda, bo z takim arsenałem wiedzy, w jaki zamierzał wyposażyć się przeczytawszy przygotowane teraz księgi o gospodarce i magicznych walutach, mógłby się z nimi awanturować aż osiwieje. Zanotował na końcu kartki notesu na którym rozdziale zakończył swoje auto-douczki po czym zebrał rzeczy, by nie zapuścić korzeni w bibliotece na całą noc.
zt +
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Historia magii była czymś, co absolutnie i bezkompromisowo kochała! Jeżeli miałaby wybrać między zaklęciami a historią, zaklęcia mogłyby dla niej nie istnieć. Wywodziła się przecież z rodu podróżników i odkrywców! Zagadki przeszłości były jej równie silną pasją co łyżwiarstwo. A jako że przez durne złamanie ręki miała zdecydowanie mniej treningów, mogła ten czas poświęcić na inne rzeczy, jak chociażby prace domowe, w końcu nie samym sportem czarodziej żyje (chociaż Remy była gotowa kłócić się z tą tezą, gdy była tuż przed sezonem). Słysząc o pracy domowej z historii magii ucieszyła się jak mało kto, mogła wreszcie wykazać się wiedzą z zakresu niesamowitych odkryć! Starożytnych budowli! Wspaniałych indyjskich świątyń! Podróży dookoła świata, które zmieniły postrzeganie na magiczną geografię!... … Sławnych czarodziejów, którzy wnieśli coś do codziennego życia i używania zaklęć… Aha, takie buty. Było to dużo mniej fascynujące niż historia Atlantydy, ale koniec końców i tak miała wolny czas do poświęcenia na naukę. I to faktyczną naukę, bo na ten temat z samej głowy nie miała się co wypowiadać. Poszła do biblioteki w poszukiwaniu przydatnych podręczników, których tytuły sobie wcześniej spisała (no patrzcie państwo jak wolny czas potrafi nawet z Gryfona zrobić pilnego ucznia!) i z zaskoczeniem stwierdziła, że nie było wszystkich pozycji, które być miały. Wzięła więc to, co zostało dostępne do kącika czytelniczego. Zauważyła tam @Basil Kane, któremu z początku nie chciała przeszkadzać, widząc, że był pogrążony w lekturze. Ale kiedy zauważyła, że lektura ta jak i kilka innych to dokładnie te tytuły, których potrzebowała, ruszyła do niego dziarskim krokiem i z promiennym uśmiechem na ustach. - Kradziej – zaśmiała się, kiwając głową na zbiór lektur. – Skoro już przyłapałam cię na tym niecnym uczynku kradzieży mi książek spod nosa, mogę też skorzystać? – zażartowała, szczerząc się przy tym jak głupia, licząc na to, że urok osobisty pozwoli jej przypierwiastkować się do tych podręczników.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Jakimś wybitnie wielkim fanem prac domowych nie był, szczególnie kiedy przez te osiem lat zdążył już napisać referat o nawet najbardziej niszowych postaciach historycznych magicznego świata, ale nie był też już na tyle odklejony od rzeczywistości, by przynajmniej prac domowych nie odrabiać, skoro połowy zajęć już nie zaliczał ze względu na zapierdol w pracy. Zaszył się, w - jak mu się wydawało błędnie - niepozornym kącie, w którym nikt mu nie będzie przeszkadzał, z kilkoma książkami, na marginesach których zdążył już w swoim życiu zanotować cytaty z innych zupełnie książek, by nie musieć ich wszystkich ciągle targać po stolikach, by odbębnić tę rolkę papieru i wrócić do przyziemnych zmartwień codzienności. Ależ nie, dupa z jego odpoczynku, bo tu ktoś jego bazylowość ludzką obrażał właśnie, gdzie no jakby ktoś go chamem nazwał, kretynem może, kłamcą, ugh, niechętnie, ale kradziejem?! Podniósł spojrzenie znad pracy domowej z miną tak pełną radości i entuzjazmu, jak pełnym słodyczy była łyżka dziegciu. - Słucham? - uniósł brwi, wpatrując się w gryfonkę suszącą zęby jakby jej za to płacili- Czy wszyscy gryfoni mają osobowość golden retriverów? - cmoknął z niechęcią, wzdychając ciężko, jakby nosił na barkach cały ciężar tego świata i przeniósł spojrzenie na książki przed sobą- praca domowa z historii magii? - upewnił się, bo choć najchętniej to miał ochotę kazać jej spierdalać, albo co nawet lepiej, samemu wyjść gdzieś, gdzie nikt nie będzie do niego mówił, to jednak piastował szlachetną pozycję prefekta a co się za tym wiązało, pomaganie młodszym uczniom w pracach domowych leżało pewnie niedaleko jego obowiązków. Kazanie im spierdalać na pewno leżało dalej. Podważył długopisem okładkę "Wynalazcy i rzemieślnicy - magiczne dzieła XVIIw". - Tę mi zostaw. I tamtą o Ministerstwie w osiemnastym wieku. - wskazał brodą inną książkę, krzywiąc się znów, jakby go coś bolało, czyli dokładnie tak, jak się zawsze krzywił do ludzi.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Cóż, może jej fantastyczny sposób na rozpoczęcie spotkania nie wyszedł najlepiej, ale to wcale nie starło jej tego uśmiechu z twarzy, jak na golden retrievera przystało, gdyby miała ogon, pewnie by nim nieustannie merdała. Dosiadła się szybko i zmarszczyła brwi bardziej teatralnie, niż w faktycznym oburzeniu. - Bo ktoś musi za was wszystkich nadrabiać! – wyćwierkała wesoło tę oczywistą oczywistość, nie dając się zbić z dobrego humoru. A potrzebowała go dużo, żeby napisać tę pracę więc odpalała dodatkowe pompy serotoniny, by przez to przebrnąć. Serduszko dalej cierpiało za niemożliwością napisania o jakiejś starej kulturze. – No dobra tooo… Porwę sobie ”Atlas największych przypadków naruszenia Statutu Tajności", brzmi w sumie ciekawie – nie taką miała koncepcję na pracę z początku, ale skoro chłopak przywłaszczył sobie magiczne dzieła i nie zamierzał się nimi podzielić, musiała trochę zmienić pomysł. Było to naprawdę potężne kompendium wiedzy, z początku traktujące o tym, czym był dokładnie Statut Tajności w swoich założeniach prawnych, dlaczego powstał, co zmusiło czarodziejów do jego ewoluowania i jak wyglądały jego pierwowzory. Choć przyszła tutaj buzująca entuzjazmem i pozytywną energia, teraz nawet udało jej się trochę wyciszyć, kiedy faktycznie skupiła się na tych zapiskach. Może nie dotyczyły bezpośrednio pracy domowej, ale to była część historii magii, która najbardziej ją interesowała. Były tu nawet starożytne runy i hieroglify traktujące o pierwszych, drobnych zasadach jak postępować w przypadku, gdy mugol chciał poprosić o magiczną pomoc. Zaczytała się w drobnych ciekawostkach o tym, gdzie najstarsze rysunki przedstawiające możliwe zbiory właściwych zachowań były znalezione i w jakich okolicznościach, a także czemu naukowcy domyślali się, że to właśnie o to chodziło i jakie były inne teorie o ich sensie. - Zajmowałeś się w sumie jakąś sprawą naruszenia Statutu Tajności? – zapytała, rzucając od tak luźno temat między kolejnymi wersami. Pytanie jakoś tak samo jej się nasunęło, bo i aktualny temat ją zaciekawił.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Pomyślałby kto, że dzieląc tyle godzin, tyle dni życia z Riverem byłby się już przyzwyczaił do gryfońskiej nieustępliwości, chorego entuzjazmu i próbach odkrywania pozytywów tam, gdzie ich nie ma. Ale nie. Wpatrywał się za każdym razem w przedstawicieli noszących czerwień i złoto wzrokiem równie skonsternowanym, co przez ostatnich dziewięć lat. - Och, więc to tak. - nienajgorsze wytłumaczenie, jednak wciąż niewystarczająco dobre, by zabrzmiał, jakby go przekonało. Wydawało się, że powiedział to jedynie by ją ostatecznie zbyć, w rzeczywistości jednak przyglądał się jej znad swojego eseju z typową sobie uwagą, co było już krokiem dalej niż zwyczajowa, wymalowana na tej niesympatycznej mordzie niechęć. Przez chwilę bowiem wydawało mu się, że przemknął jej po twarzy jakiś wyraz żalu w odpowiedzi na podział podręcznikami, którego widoku się nie spodziewał. Po pierwsze dlatego, że przeciętnemu uczniowi było przecież całkiem wszystko jedno z której cegły musi odwalić pracę domową na historię magii, po drugie, a zarazem ciekawsze, żeby było jej żal musiała wiedzieć co traci. A wiedziała? Uniósł brwi w tym zadanym sobie samemu niemym pytaniu i odpowiedział sobie zaraz kręcąc głową, że go to przecież gówno obchodzi. - Do pracy domowej potrzebuje tylko te o ministerstwie, wynalazki zaraz Ci oddam. - mruknął, samemu sobie się dziwiąc, że mu w duszy zatliła się myśl, by szybko podsunąć jej tę książkę coby iskierka pasji młodszej uczennicy do dziejów historycznych nie zgasła. Się powstrzymał na szczęście zanim się wygłupił jakoś. Przygotowywał zadanie do koła IKE, to o postaci pewnego ministra zamierzał pisać pracę domową. - Na marginesie dwunastego rozdziału, tego o statucie tajności w Anglii, masz zapisanych kilka ciekawych tytułów o relacjach z mugolami. - powiedział, nie podnosząc wzroku znad swojej pracy- Zupełnie wypieram się zarzutów pisania po szkolnych książkach, ale mamy w bibliotece jeden egzemplarz Myślenia potocznego: dlaczego mugole wolą nie wiedzieć Mordicusa Egga, więc trzeba szybko zwracać jak się wypożyczy, szkoda marnować czas na szukanie odpowiednich cytatów, jeśli ktoś już kiedyś je znalazł. - przypomniał sobie jak w siódmej klasie prezentował stronę debaty odnośnie czarodziejsko-mugolskich małżeństw i przebił się chyba przez każdą możliwą książkę dotyczącą argumentacji zachowania statutu tajności i statystyk małżeńskich. Kiedy zadała swoje pytanie podniósł podejrzliwy wzrok jaszczurki. Chyba mu się nie zdarzyło w karierze, żeby go ktoś zapytał o robola, a na pewno nie ze szczerej ciekawości, więc zaraz doszukiwał się w tym ukrytej agendy. - Mamy teraz jedną sprawę z fanatykiem mugoli. Udaje iluzjonistę na ulicach Londynu bo go cieszy jak się mugole dziwią, szokują i boją jego sztuczek. - chichot tego kretyna na sali rozpraw był krindżowy - Jak dla mnie to przypadek dla świętego Munga nie Wizengamotu, ale w świetle angielskiego prawa każdy ma szansę się bronić. - uniósł brwi zanim znów się skrzywił i zmrużył podejrzliwie oczy- Naprawdę Cię to interesuje?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Dokładnie, dzięki nam wy macie święty spokój… No chyba ze akurat chcemy wam się dossać do książek! – zachichotała, by zaraz jednak oddać chłopakowi trochę jego ciszy. Nie oczekiwała za swoje, jak się zresztą okazywało niezbyt chciane, uprzejmości czegoś w zamian. Ot, dopisywał jej dobry humor a i przedmiot, z którym miała się mierzyć był jej ulubionym, na równi z działalnością artystyczną. Nawet jeżeli tematyka nie była do końca jej, szybko znalazła w grubym tomiszczu to, co przykuło jej uwagę, chociaż nie tak mocno, jak Bazyl w tej chwili. Uniosła niepewnie wzrok znad książki, marszcząc lekko brwi, a na jej twarzy powoli formował się nowy uśmiech. Czy aby na pewno dobrze rozumiała jego słowa? Aż jej się oczka zaświeciły, gdy powiedział jej o tych wynalazkach. - Dziękuję! – aż gaspnęła potężnie. – Dokładnie jej potrzebowałam! – wyćwierkała cała w skowronkach. Na ten moment wróciła jednak do dalszej lektury o statucie tajności, zapisując sobie nawet kilka ciekawszych podań i nazwisk. Imiona co prawda dotyczyły bardziej badaczy starych hieroglifów, którzy mogli mieć prace też na tematy dotyczące kultur i krain czarodziejskich, ale nie było można odmówić jej w tym wszystkim zaangażowania. - Dwunasty? – powtórzyła, szybko sprawdzając właściwą stroną. Faktycznie była tam całkiem spora skarbnica wiedzy, którą sprawnie sobie zanotowała. Ze swoim nowym pomysłem na pracę do oddania, mogło jej się to całkiem przydać. – Czekaj, czekaj, powtórzysz jeszcze? – poprosiła, gdy nie zdążyła zapisać całego długaśnego tytułu. Naprawdę, o co chodziło z tymi wszystkimi książkami do historii magii i ich nazwami. – Choć zupełnie nie zarzucam ci pisania po książkach, tak poza protokołem to dzięki! Oddam ci kiedyś tę przysługę! – obiecała wesoło. Chyba nie spodziewała się, że aż takie zaskoczenie wywoła swoim pytaniem. Zupełnie naturalnym było dla niej, że się tym interesowała. Gdy zagłębiała się w jakiś temat, dawała się mu porwać w całości. A skoro teraz całą swoją głową była w zmianach i reformach statutu na przestrzeni wieków od czasów starożytnych, to oczywistym było, że chciała wiedzieć czy Bazyl z czymś takim się spotkał. Już nie mówiąc o tym, że zawsze ciekawiła się swoimi rozmówcami, jakby byli chodzącymi, nieopowiedzianymi światu historiami. Zresztą wcale się nie pomyliła, prychając lekko na tę opowiastkę. - Straszenie mugoli? Ciekawy przypadek! W sumie… – trochę się skonsternowała, czy nawet i zmartwiła. Skoro był szaleńcem, jak mógł walczyć o dobre imię? – Jak wygląda jego obrona? Może się powołać na niepoczytalność? Możesz w ogóle coś więcej powiedzieć o tej sprawie? – jej oczy stały się trochę większe, gdy lekko pochyliła się nad stołem, jakby w napięciu czekając na dalszą część opowieści. – No chyba żartujesz, że jeszcze pytasz! To brzmi jak nietypowa sprawa, jasne, że chcę wiedzieć!
Za ukończenie ostatniego kursu z pierwszej pomocy, dostałem w nagrodę bardzo ciekawą książkę. Opasłe tomisko o nazwie "Księga zaklęć uzdrawiających" zawierała o wiele więcej, niż nazwa by wskazywała. Liczne przepisy eliksirów, spisy ziół, dokładne opisy gdzie je znaleźć i jak zebrać, co na co stosować i w jaki sposób to robić...istna skarbnica wiedzy, z której wręcz musiałem skorzystać. Zaszyłem się zatem sobotniego popołudnia w bibliotece, oprócz wspomnianej księgi przeglądając jeszcze inne, chcąc porównać wiedzę zawartą w kilku pozycjach. Byłem niezmiernie ciekawy, czy istnieją duże rozbieżności pomiędzy danymi, a jeśli tak, czym są one spowodowane. Obstawiałem w głównej mierze czas napisania, wiele starszych pozycji była mocno nieaktualna, a rzeczy w niej zapisane niekiedy nie występowały już w naszym środowisku. Ba, natrafiłem na kilka nazw, które słyszałem pierwszy raz w życiu! Może i nie miałem zawrotnej liczby lat i wielu by mnie uznało za wciąż nieupierzonego młokosa, co nie oznacza, że nie mogłem się pochwalić listą przeczytanych ksiąg stąd aż do Chin. Moje oględziny zabrały mi dobre parę godzin. Sprawy bardziej niejasne notowałem w zeszycie, chcąc je później sprawdzić w jeszcze innych pozycjach oraz zapytać o nie nauczycieli i mojego przełożonego w pracy. Najbardziej zastanawiało mnie użycie bezpośrednie ziół na ranę, opisywane jako bardzo skuteczne przy pierwszej pomocy. Używanie zwykłych glonów na krwawiącą ranę potrafiło w szybki i skuteczny sposób zatamować krwawienie. Postanowiłem zagłębić się w temat, cofając się w czasie mniej więcej do późnego średniowiecza. Opatrunki z glonami stosowano na polach bitew, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich. Biorąc pod uwagę ówczesny poziom medycyny mugolskiej, było to całkiem sprytne. Następnie, wywar ziołowy z aloesem, działający odkażająco i przyśpieszający gojenie się ran. Kolejna bardzo podstawowa rzecz, którą na dobrą sprawę można zrobić na już. Przyjrzałem się opisowi aloesu uzbrojonego, wczytując się w charakterystykę rośliny i na co trzeba zwracać uwagę przy jej poszukiwaniach i zbieraniu. Według tekstu, wystarczyło zalać jeden liść ciepłą, czystą wodą i dorzucić do tego nieco sproszkowanego czosnku i mięty, żeby powstał mocny wywar, idealny na opatrunki. Przeniosłem swoją uwagę na zeszyt, spisując te informacje i tworząc z nich jedną, spójną całość. Zamierzałem wykorzystać zdobytą wiedzę już następnego dnia, co oznaczało potrzebę udania się na zakupy. Przejechałem wzrokiem po swoich notatkach, sprawdzając parę razy, czy wszystko się zgadza. Następnie wróciłem do książki, chcąc jeszcze sprawdzić sposób dezynfekowania bandażu. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego po wyczarowaniu bandażu zaklęciem nikt go jeszcze nie dezynfekuje. Potrzeba chwili, postawienie na mniejsze zło? Widziałam kilka zakażonych ran i wolałbym mieć z nimi najmniej do czynienia, bo życzenie, by nie widzieć ich wcale, było niemożliwe. Odpowiednia mieszanka spirytusu, odstawić na jakiś czas i w mądry sposób podsuszyć i zwinąć. Niby nic skomplikowanego, a wystarczyło odejść odrobinę od opisu, by spieprzyć całą robotę. Zanotowałem to wszystko, dopisując na marginesie swoje wątpliwości, po czym pozbierałem wszystko i odniosłem bibliotekarce, swoje rzeczy wcześniej wrzucając do torby.
z/t +
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Przewrócił oczami na jej chichot, ale to już było bardziej przewracanie nimi dla zasady, niż rzeczywiste niezadowolenie. Zadowolony z chwili ciszy wrócił do swoich notatek, referując na podstawie podręcznika informacje dotyczące byłych Ministrów Magii, a potem osoby, które według tekstów źródłowych miały na nie szczególny wpływ. Zakreślił sobie nazwisko Malfoy'ów, by poszukać o nich czegoś jeszcze w bibliotece. Obserwował gryfonkę swoim pochmurnym, wiecznie niezadowolonym spojrzeniem, jakby oceniał właśnie jej wybory literackie, bo właściwie właśnie to robił, mrużąc oczy i to unosząc i to opuszczając brwi, zezując na jej notatki. - Spokojnie z tym entuzjazmem, bo dostanę wylewu. - stęknął, sympatyczny jak rozwolnienie z rana, czyli jak zawsze. Cmoknął, kiwając brwiami i stukając ołówkiem w swój notes- Zasadniczo nie jest rzeczywiście pierdolnięty, ale trzeba być szurem, żeby jarać się tym, że mugole są zaskoczeni magicznymi sztuczkami. - uniósł nieznacznie brwi, w minie podkreślającej, że takie właśnie jest jego osobiste stanowisko. Oczywiście, gdyby musiał, podszedłby do sprawy z neutralnym nastawieniem, ale że był jedynie referentem, to mógł sobie sądzić w głowie, co tylko mu się chciało- Jego linia obrony, to powoływanie się na fakt istnienia mugolskich iluzjonistów i tego, że za każdym razem udało mu się wyłgać z gorących momentów wymówkami o tym, że to tylko sztuczki. - nakreślił - Prokuratura za to podkreśla, że wciąż jest to używanie magii przy niemagicznych, czyli łamanie prawa tajności, co również, niezaprzeczalnie, jest prawdą. - pokręcił głową. Potencjalnie ciężki orzech do zgryzienia, przy czym Kane już ocenił typa i wysłał go na oddział zamknięty, bo niby gdzie indziej. Zmrużył oczy, gdy tak ochoczo zapewniła o swoim zainteresowaniu, bo chyba mu się jeszcze nie zdarzyło spotkać entuzjasty zmulonych spraw, którymi sam zaczytywał się w archiwum Wizengamotu jak nastolatka najlepszymi romansidłami. A że z natury był podejrzliwy, to zmarszczka między brwiami jedynie się pogłębiła.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Choć pełna cisza nigdy jakoś nie była jej potrzebna do pracy, nie chciała testować cierpliwości Ślizgona ani jest wytrzymałości na energię golden retriverów. Korzystając z zapisków na marginesach sprawnie przeskakiwała ze strony na stronę, zbierając najważniejsze informacje, a przy okazji szukając tej jednej, która mogłaby przeważyć na jej pracy do Morisa. W XVII wieku stosunki czarodziejów z mugolami były najgorsze. Od początku piętnastego wieku prześladowania czarownic i czarodziejów nabierały tempa w całej Europie, sprawiając, że wielu członków społeczności słusznie uważało, że oferowanie magicznej pomocy swoim mugolskim sąsiadom było równoznaczne ze zgłoszeniem się na ochotnika do przyniesienia drewna na własny stos pogrzebowy: wiele czarownic i czarodziejów zamknięto i skazano na śmierć pod zarzutem uprawiania czarów. Cóż, na pewno napisane z czarnym humorem i konieczne do zapamiętania, ale nie tego szukała. Zerknęła więc znów na dopiski studenta, grzebiąc jeszcze głębiej i spisując co ciekawsze fakty. Prychnęła tylko na komentarz o wylewie, ale dostosowała się do prośby na tyle, na ile potrafiła ze swoją wiecznie podekscytowaną osobowością. - Przede wszystkim trzeba być głupim, żeby jarać się czymś tak oczywistym – dodała pół żartem, pół serio, bo nie do końca rozumiała, jak można było czerpać radość z czegoś tak oczywistego, w dodatku wprowadzając innych w błąd. – I jak to teraz rozstrzygną, jak obie strony mają rację? – dopytała, w końcu nie dało się zaprzeczyć, że mugole faktycznie mogli na to patrzeć tylko jak na pokaz iluzjonisty, z kolei czarodzieje znający prawdę powinni rozumieć łamanie prawa. - No co? – skomentowała z nieskrywanym rozbawieniem, gdy Bazyl przyglądał jej się, jakby co najmniej podejrzewał ją o udział w tym całym łamaniu statutu. Normalnym było dla niej to, że na tematy, na których aktualnie się skupiała, łapała całkowitego fokusa. – Nie uważasz tej sprawy za interesującą? – zapytała wesoło, bo kto wie, może miał jeszcze bardziej interesujące przypadki w rękawie.
Mogła tutaj nie przychodzić. Naprawdę mogła tego nie robić, ale wszystko wskazywało na to, że po prostu przyciągała do siebie obowiązki, zupełnie, jakby się za nią ciągnęły, jakby były jej cieniem albo czymś podobnym, czego nie była w stanie nazwać. Wszystko wskazywało na to, że dla pewnych osób zawsze i wszędzie była prefektem, niezależnie od tego, co się działo, niezależnie od tego, czy był to jej czas wolny, czy może jednak nie. Wiedziała, że miała wkrótce pełnić dyżur, jednak to nie miało znaczenia dla profesora Craine'a. Zresztą, należało być do bólu szczerym, dla niego właściwie nigdy nic nie miało znaczenia, liczyło się tylko jego dobro, a zatem nic innego nie miało dla niego znaczenia. Dlatego też zagnał ją do pracy, przypominając, że jej obowiązkiem było pilnowanie porządku. Jak wskazywała na to jego postawa, również obowiązku pośród wypożyczonych ksiąg. - Naprawdę - mruknęła do siebie Victoria, kiedy bibliotekarka podała jej rejestr wypożyczonych pozycji, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc, po co właściwie jej to było. Nie zamierzała jednak dyskutować z rozkazami samego wicedyrektora, podobnie, jak nie dyskutowała z nimi Brandon, mając świadomość, że nie doprowadziłoby to do niczego dobrego. Karnie zajęła się zatem tym, co zostało podsunięte jej pod nos, orientując się, że sprawa nie będzie wcale taka prosta. Okazało się bowiem, że w istocie panował tutaj jakiś bałagan, którego Victoria nie rozumiała, a musiała koniecznie wyśledzić tego nieszczęśnika, który faktycznie wypożyczył pewne tytuły i nie raczył ich zwrócić. Przez wakacje. Wolała nawet nie mówić na głos o tym, że istniało prawdopodobieństwo, iż był to jakiś student ostatniego roku, który nie zamierzał już nigdy tutaj wrócić. Wyciągnięcie od niego zapomnianych tomów okazałoby się wtedy właściwie niemożliwe i, prawdę mówiąc, Victoria byłaby wtedy skłonna odkupić je z własnej kieszeni, nie mając zbyt wielkiej ochoty na to, żeby tak naprawdę podkładać się wicedyrektorowi. Nie chciała, żeby zmył jej głowę za niekompetencję i to, jak żałosna była.
Potrzebowała miejsca, gdzie mogłaby w spokoju odrobić zadania domowe, których miała już całą stertę, mimo że rok szkolny dopiero się zaczął, a przecież nie było na to lepszego pomieszczenia niż biblioteka. Cisza, spokój, zero rozpraszaczy... no, może nie tak całkowicie zero, ale ich ilość była mocno ograniczona, chyba że akurat do środka wpadł goniony przez Irytka uczeń. Wzięła więc wszystkie pergaminy, pióro i potrzebne książki, a następnie z całym dobytkiem udała się do biblioteki. Rozkładała się właśnie przy jednym ze stolików, kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch i zaraz potem usłyszała pełne zadowolenia mruknięcie. Mimowolnie odwróciła się w tamtą stronę, a oczy jej rozbłysły, gdy dostrzegła nie kogo innego jak swoją siostrę, najulubieńszą na całym świecie. Prace domowe poszły w zapomnienie. - Czym cię męczą? - spytała z uśmiechem, podchodząc do Victorii i spojrzała jej przez ramię, tylko po to, żeby dostrzec gruby rejestr wypożyczonych pozycji. Skrzywiła się, nie wiedząc jeszcze, po co jej to w ogóle było, bo na pewno nie czytała tego z własnej woli. Istniały o wiele ciekawsze lektury, nawet "Patton Craine. Biografia" była bardziej zajmująca. - Zamieniłaś się miejscami z bibliotekarką? Przecież w naszej firmie nie płacą tak źle, żebyś musiała dorabiać jeszcze tutaj - stwierdziła, podpierając się dłońmi o biodra i z zaciekawieniem popatrując na siostrę. Jako twórca mioteł zarabiała przecież całkiem nieźle, a poza tym Elizabeth szczerze wątpiła, żeby to była jej kolejna praca po godzinach - Vika miała bowiem naprawdę dużo zajęć, więc coś musiało się stać, że wylądowała w takim, a nie innym położeniu.
- Liz – rzuciła w formie powitania, kiedy młodsza siostra znalazła się w jej pobliżu i obdarzyła ją bardzo delikatnym uśmiechem. Miło było ją zobaczyć, tym bardziej że w czasie zajęć często się gdzieś mijały, zajmując się różnymi rzeczami, koncentrując się na swoich planach, na swoich zadaniach i znajomych, więc wpadnięcie na siebie w bibliotece było dla Victorii czymś całkiem miłym. Oczywiście, gdyby nie to, że miała tutaj do wykonania nie do końca miłą pracę, od której rzecz jasna nie mogła się odwrócić, bo zapewne profesor Craine przekląłby ją i nie pozwolił nigdy w życiu podejść do egzaminów końcowych, a ona naprawdę szykowała się powoli do dorosłego życia, z dala od szkolnych murów oraz obowiązków, jakie tutaj miała. Jej perspektywa mimo wszystko nieco się zmieniła i zdała sobie sprawę z tego, że nie musiała być dobra we wszystkim, ale nie musiała również ograniczać się w swoich działaniach do jednej, jedynej twórczości. I to w pełni jej odpowiadało, a przynajmniej z takiego wychodziła założenia. - Wierz mi, wolałabym dorabiać sobie tutaj w wolnym czasie – powiedziała, wzdychając cicho, by zaraz też rozejrzeć się bacznie po pomieszczeniu, nie chcąc przypadkiem ściągnąć na nie czyjejś uwagi, a już na pewno nie mając ochoty, żeby Irytek za chwilę poleciał i na nie komuś naskarżył. – Profesor Craine odkrył, że w bibliotece brakuje kilku książek dotyczących transmutacji, a jak łatwo się domyślić, bez nich naprawdę ciężko będzie niektórym cokolwiek zrobić. Uznał więc, że skoro jestem prefektem, to z całą pewnością świetnie poradzę sobie z rejestrem i odszukaniem tych, którzy okazali się wielce zapominalscy i nie przynieśli książek na nowo do biblioteki – wyjaśniła, siląc się na spokój, bo tak naprawdę to zadanie wydawało się jej co najmniej kosmicznie niemądre. Była pewna, że bibliotekarka poradziłaby sobie z tym sama i byłaby w stanie ściągnąć książki, które gdzieś zniknęły. Nic zatem dziwnego, że Victoria mruknęła pod nosem coś na temat tego, że równie możliwe było to, że to Irytek ukradł te książki, na złość wicedyrektorowi, żeby spuścić je w najbliższej toalecie.
Nie spodziewała się tego spotkania. Przyszła do biblioteki w poszukiwaniu spokoju i może jakiegoś natchnienia do rozpoczęcia pisania prac domowych i wypracowań, ale los jak zawsze miał swoje plany. Może nawet dobrze się złożyło, bo dotarło do niej, jak długo już nie była z siostrą na żadnych ploteczkach, na jakiejś głupiej kawie z ciastkiem. I chociaż to również nie było to, to mimo wszystko miło było się zobaczyć i móc porozmawiać, nawet jeśli miałoby to być na jakieś szkolne tematy. Mimowolnie spapugowała siostrę, również rozglądając się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kto mógłby mieć ewentualny problem, że rozmawiają, albo kogoś, kto tak by się nudził, że zwyczajnie zacząłby je podsłuchiwać. Wątpiła co prawda, żeby miały rozmawiać na jakieś wrażliwe tematy, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć, bo kto tam wie. - Och, no chyba żartujesz! Co za staruch! - wyrzuciła z siebie pełen oburzenia cichy okrzyk, kompletnie nie przejmując się tym, że nie wypadało jej źle mówić o nauczycielach. Ściany miały uszy, a one obie były prefektkami, więc tym bardziej powinna zachowywać się przyzwoicie. Z drugiej strony czy o tym jednym, wyjątkowym człowieku dało się mówić dobrze? - To znaczy... eee, no, co za człowiek, nie mógł tego zlecić komuś innemu? Co z tego, że jesteś prefektem, to nie są twoje obowiązki! Viks, koniecznie musisz nauczyć się odmawiać - powiedziała, patrząc na siostrę znacząco. Była zbyt dobra, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Nie mogła się jednak nadziwić, że Patol był w stanie dać zadanie odnalezienia zagubionych książek jakiemuś uczniowi, co to w ogóle miało być. Takimi sprawami powinna zajmować się bibliotekarka. - Ej, ale jak ty w ogóle masz ich znaleźć? Przecież nie znasz wszystkich w szkole, a poza tym co, jak już skończyli studia i są gdzieś na drugim końcu świata? Przecież to jest totalnie niepoważne! - zaczęła się emocjonować i nieumyślnie podniosła nieco głos, na co została ochrzaniona syczącym "ćśśś!". Uniosła ręce w obronnym geście, po chwili znów wracając spojrzeniem do Victorii i leżącego przed nią rejestru. - Dobra, poczekaj, pomogę ci, przecież cię tak tu nie zostawię. Kto wie, ile to ma właściwie stron - mruknęła, przysuwając sobie krzesło z pobliskiego biurka.
Victoria również nie spodziewała się tego, że tak po prostu wejdą na siebie z Lizzie w bibliotece i nim nawet powiedziała jej, co się właściwie wydarzyło, uznała, że zapyta siostrę, czy nie chciałaby się z nią faktycznie wybrać na jakąś kawę, ciastko, czy coś podobnego, żeby w spokoju mogły omówić to, co wydarzyło się w czasie wakacji. I całą masę innych spraw, które z całą pewnością były o wiele ważniejsze od tego rejestru, jak również od profesora Craine'a, czy, jak raczyła nazwać go młodsza z sióstr, tego starucha. Victoria uśmiechnęła się kącikiem ust na to określenie i pogroziła Lizzie palcem, który następnie przyłożyła do ust, dając jej tym samym znać, że zdecydowanie powinna uważać na to, co mówi, bo ściany niestety miały tutaj uszy. W jej lodowatych oczach pojawił się jednak ciepły błysk, który świadczył o tym, że w istocie nie miała powodu do tego, żeby karać Elizabeth za takie podejście do sprawy. - Próbowałaś mu kiedyś odmówić? - zapytała prosto, unosząc lekko brwi, jakby było coś, o czym nie wiedziała, coś, co miało ją teraz zaskoczyć i w pełni zszokować, powodując, że nie byłaby w stanie uwierzyć w to, że jej siostra była tak niesamowicie odważna, jak niezbyt mądrzy Gryfoni. Nie wierzyła w to, żeby Lizzie jakoś bezczelnie odpowiedziała wicedyrektorowi, ale również nie zakładała, że ta z przyjemnością wypełniłaby wszystkie jego polecenia. - Nie mam pojęcia. Jestem przekonana, że wiele z tych książek jest w posiadaniu, jak mówisz, studentów, którzy skończyli już naukę i spakowali je ze sobą. Nie sądzisz, że powinny mieć jakiś namiar, żeby było można je łatwo odszukać? Bo tak, jak teraz, to będę musiała do każdego z nich napisać list z prośbą o zwrot. Albo, co właściwie jest mądrzejsze, zanieść listę do profesora, skoro jest wicedyrektorem, na pewno wie lepiej, kto już skończył szkołę - stwierdziła, a jej uśmiech stał się jakby kpiący, jakby ta uwaga była czymś, co powinno wszystkim w okolicy powiedzieć, że Victoria Brandon wcale nie była tak wspaniale cudownie sztywna i ułożona w sposób, którego nie dało się zmienić, w sposób, który drażnił tak wiele osób. - Dziękuję. Razem pójdzie nam szybciej i będziemy mogły odrobić twoje prace domowe - dodała, mrugnąwszy do siostry.
- Nooo... Nie - przyznała i wypuściła z ust powietrze, na co jej sylwetka automatycznie nieco się przygarbiła. Prawda była taka, że faktycznie nie próbowała odmówić nigdy Patolowi, bo sam jego wzrok potrafił zdziałać naprawdę niesłychane rzeczy i po prostu niemożliwe było powiedzieć to jedno krótkie, stanowcze "nie". Fajnie się mówiło, żeby być bardziej asertywnym i w ogóle, ale w rzeczywistości to nie było wcale takie łatwe. Trochę się nachmurzyła, kiedy tym jednym pytaniem siostra uświadomiła jej ten fakt, ale ten wyraz szybko znikł z jej twarzy, zastąpiony uporem. Nie zamierzała zostawić Victorii samej w tym bagnie, skoro już się przypadkiem spotkały, to mogła poświęcić trochę swojego czasu, aby starsza Brandon szybciej poradziła sobie z wyznaczonym zadaniem. - Ale wiesz, to i tak nie zmienia faktu, że tym powinna zająć się bibliotekarka albo sam Craine, skoro tak mu na tym zależy. Równie dobrze mogłabyś mu oddać jutro ten rejestr i powiedzieć, że nic nie znalazłaś, a w rzeczywistości nawet go nie otworzyć i co, myślisz, że sam by zaczął szukać? Pewnie by mu się nie chciało. Pomruczałby na nieodpowiedzialnych uczniów, oczywiście zganiłby ciebie i pewnie jeszcze obwinił, ale co zrobisz? Taki już jest - westchnęła. Dość mówić, że na jego lekcje nie chodziło się z przyjemnością, a kiedy jeszcze został mianowany na wicedyrektora jego mniemanie o sobie podskoczyło o dodatkowe kilka oczek. Okropne połączenie. - Tak, zdecydowanie! Przecież to by bardzo ułatwiło pracę. Ile razy spotkałam się z tym, że chciałam coś wypożyczyć, ale akurat nie było żadnego egzemplarza, a bibliotekarka nie potrafiła odnaleźć, kto tak właściwie jest w ich posiadaniu... A tak właściwie to jak masz do nich napisać, skoro nie znasz ich adresów ani nic? Poza tym takich uczniów może być masa! - powiedziała i złapała się za głowę, bo na samą myśl aż ją przetrzepało. Zaraz jednak wpadła na lepszy pomysł. - A wiesz, to całkiem dobra kara na szlaban. Można kiedyś wykorzystać kogoś, kto czymś zawini, żeby zajął się takim rejestrem, nawet tylko jeśli chodzi o przejrzenie i odnotowanie gdzieś na pergaminie, kto ma jaką książkę - rzuciła i posłała w stronę Viksy uśmiech, który dzieli się z kimś, z kim ma się jakiś sekret. W gruncie rzeczy był to naprawdę dobry pomysł, a ile zaoszczędziłby im czasu i nerwów! Spojrzała w rejestr, zaczynając czytać po kolei wszystkie pozycje i wymienione przy nich nazwiska. - Och, nie wspominaj mi o tym. Rok się dopiero zaczął, a ja dosłownie tonę w materiałach - mruknęła, wodząc palcem po tekście. Cóż za żmudna robota.
- Właśnie. Jestem pewna, że nie tylko doniósłby o wszystkim dyrektora Wang, ale dodatkowo odjąłby mi punkty i zrobił wszystko, żebym wiedziała, jaka jestem beznadziejna, bezużyteczna i co on tam jeszcze jest w stanie wymyślić. Wspaniały człowiek i chociaż chętnie powiedziałabym, co o tym wszystkim myślę, muszę się powstrzymać - odpowiedziała, kręcąc lekko głową, mając świadomość, że zapewne nie powinna opowiadać o tym na głos, ale jednocześnie nie czuła potrzeby ukrywania czegokolwiek przed swoją siostrą. Wiedziała, jaka Lizzie była i nie wierzyła w to, żeby za chwilę miała pobiec na skargę do któregoś z nauczycieli, żeby donieść o tym, jak starsza Brandon wyraża się na temat samego wicedyrektora. Poza tym miło było narzekać na niego wspólnie, to było coś dziwnie przyjemnego, co właściwie satysfakcjonowało Victorię i powodowało, że czuła się z tym wyjątkowo dobrze. Niezbyt kulturalnie, ale nawet ona czasami musiała dać upust swoim emocjom. - Myślę, że sowy by ich znalazły, ale nie jestem pewna, czy naprawdę należy poświęcać na coś podobnego czas. Jeśli już, to sądzę, że powinna zrobić to bibliotekarka, jednak posiada nieco więcej władzy, niż ja. Ja, co najwyżej, mogę komuś faktycznie dać taki fantastyczny szlaban, ale ponieważ to twój pomysł, to czyń honory - powiedziała, uśmiechając się ciepło, chociaż w jej oczach czaiły się chochliki wskazujące na to, że zdecydowanie podobał się jej ten zamysł. Potem zaś wróciła do przeglądania rejestru, dostrzegając w końcu kogoś, kto podobno nadal miał książkę z transmutacji. Odnotowała go na pergaminie, a następnie zerknęła na swoją siostrę, która zdecydowanie nie wyglądała na zbyt pocieszoną. - Nadal chodzisz na większość zajęć? - zapytała spokojnie, chcąc wiedzieć, czy Lizzie znalazła dla siebie jakąś właściwą dziedzinę, na której chciała się skupić.
Westchnęła przeciągle i pokręciła głową, łącząc się solidarnie w ciszy z siostrą. Tak, zdecydowanie ten jeden konkretny profesor byłby zdolny do poniżenia kogoś i nie przejmowałby się zupełnie niczym. Z jednej strony chciała coś pomarudzić, że jakie to życie jest niesprawiedliwe i w ogóle, a z drugiej wolała już bardziej nie wchodzić na takie depresyjne tematy, bo w zupełności wystarczające było to, że musiały tu siedzieć i szukać jakichś studentów widmo, którzy przetrzymali książki. Jakby tak trudno było je zwrócić! - NO WŁAŚNIE - zgodziła się, podkreślając te dwa słowa, które przecież były powtórzone już chyba z pięć razy. To było zajęcie dla bibliotekarki, a nie dla nich i choćby miała powtarzać to do śmierci, to była gotowa to zrobić, bo to było strasznie n i e s p r a w i e d l i w e. - W ogóle myślisz, że oni by się przejęli, gdyby dostali ponaglenie od jakiejś szarej studentki? To znaczy wiesz, nie chcę cię obrażać, nie o to mi chodzi i nie zrozum tego źle, ale jednak na ludzi działają tytuły, więc ktoś podpisany jako profesor, dyrektor i tak dalej wywoła silniejszą reakcję - stwierdziła. Na nią w każdym razie dokładnie tak by to podziałało, chociaż ona nie dopuściłaby w ogóle do takiej sytuacji, to po pierwsze. - Nie no daj spokój, przecież się nie obrażę, korzystaj z tego pomysłu, kiedy tylko ci się podoba - powiedziała, wzruszając przy tym delikatnie ramionami. Nie zamierzała walczyć o żadne prawa autorskie ani nic podobnego, więc z tego pomysłu mógł korzystać dosłownie każdy, kto tylko miałby takie widzimisię i ona nie widziała w tym absolutnie żadnego problemu. - Właśnie nie! Byłam na zaskakująco małej ilości zajęć od początku roku, aż jestem sobą trochę zawiedziona, ale totalnie nie umiem sobie ułożyć dnia, a te zajęcia na których byłam nie były wcale takie proste jak w szkole podstawowej i och, tak dużo muszę zrobić - ponownie westchnęła, odrywając spojrzenie od rejestru i przenosząc je na zostawione na stoliku nieopodal książki i pergaminy. Oparła łokieć na biurku, a na dłoni zaciśniętej w pięść podparła głowę, po chwili wracając do zadania. Przewróciła kartkę. - Mamy zaklęcia dosłownie na wszystko, dlaczego nie mamy takiego, które znalazłoby w tekście dany wyraz? - spytała, bo byłoby to naprawdę, naprawdę użyteczne, zwłaszcza dla uczniów czy studentów. Jak bardzo ułatwiłoby pracę! Odnotowała jedno nazwisko, które wreszcie udało jej się znaleźć w tym niekończącym się spisie, a następnie poczuła, jak ktoś delikatnie tyka ją w ramię. - Tak? - rzuciła uprzejmie, spoglądając na jakiegoś młodego uczniaka, który ze łzami w oczach zaczął jej wyjaśniać cały problem. Jak się okazało, podpadł profesorowi Foresterowi za powiedzenie czegoś nieodpowiedniego o runach i chciał teraz napisać do niego list przeprosinowy, ale kompletnie nie wiedział, jak się do tego zabrać i przyszedł z tym do niej, jako że była prefektem. - Okej, okej, pomogę ci, spokojnie. Viks, sytuacja kryzysowa, ale chyba nie zajmie długo, więc jeszcze do ciebie wrócę - zapewniła siostrę, a następnie wstała i poszła z młodym do jednego ze stolików. Nie miała zamiaru robić całej pracy za niego, co to, to nie. Pomóc natomiast mogła i była gotowa to zrobić. - Dobra, zacznij może od zwykłego "Szanowny Panie Profesorze"...
- Myślę, że nikt by się nie przejął. Być może jakieś marne wrażenie zrobiłoby na nich nasze nazwisko, ale nawet ja nie wierzę w podobne rzeczy. Jestem pewna, że jeśli tylko wyślę takie listy, uznają, że jestem jakaś nadgorliwa albo szalona - przyznała, zgadzając się w tym zakresie z siostrą, bo doskonale wiedziała, że ona sama również nie zareagowałaby na list kogoś, kogo nie tylko nie kojarzyła, ale również kogoś, kto mógł co najwyżej podpisać się jako prefekt naczelny. Owszem, miała świadomość, że to było coś, co mogło robić wrażenie, ale jednocześnie wiedziała również, że bardziej poruszało niewątpliwie te osoby, które nadal przebywały w Hogwarcie. Nie sądziła, żeby ktoś, kto pracował już w Ministerstwie albo zajmował się czymś podobnym, przejął się podobnym listem napominającym o jakichś zapomnianych książkach. Skinęła lekko głową, gdy siostra zgodziła się na oddanie jej możliwości przeprowadzenia takiego, a nie innego szlabanu i przez chwilę przepisywała właściwe nazwiska, odnosząc wrażenie, że to było jak szukanie igły w stogu siana. Trafiały się jednak jakieś jednostki, a ona odnosiła wrażenie, że może za chwilę to skończą, bo ostatecznie książek dotyczących transmutacji, nie mogło również być tak wiele, żeby musiały przeszukiwać całą bibliotekę. To byłoby całkowicie niemądre. Liczyła na to, że wkrótce się z tym uporają i będą mogły zająć się czymś, nie było co udawać, poważniejszym. - Myślę, że potrzebujesz jeszcze chwili czasu, ja też miałam problem, żeby przejść z trybu ucznia na tryb studenta, bo chociaż są bardzo podobne, nieco się od siebie różnią. Ale jestem pewna, że już wkrótce złapiesz odpowiedni rytm - powiedziała, po czym zamarła, zastanawiając się nad tym, co powiedziała jej siostra, przy okazji przygryzając nieznacznie wargę i wertując w pamięci wszystkie znane sobie zaklęcia, aż spojrzała na nią z błyskiem w oku. - Ale wiesz, że to można opracować? - zapytała przebiegle. Nie miała jednak możliwości pociągnięcia tej rozmowy, kiedy wciąż pochylała się nad rejestrem, a do Lizzie podszedł jakiś uczeń z prośbą. Skinęła lekko głową na znak, że da sobie sama radę, uśmiechając się lekko, ciesząc się z tego, że jej siostra również działała, że udzielała się faktycznie jako prefekt, najwyraźniej odnajdując się w tym, co się dookoła niej teraz działo. Posłała jej nawet ciepły uśmiech i uniosła kciuk, nim wróciła do sprawdzania rejestru, jednocześnie myśląc o uwadze Lizzie, zastanawiając się, czy byłaby w stanie utkać takie zaklęcie.
- Mam nadzieję, bo strasznie mnie to na razie męczy. Naprawdę przydałby mi się jakiś zmieniacz czasu albo… hm, albo zajęcia z planowania życia, jakkolwiek to nie brzmi. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, że już za trzy lata będę kończyć naukę, przecież to jest dosłownie chwila! - powiedziała, kręcąc z niedowierzaniem głową. To wszystko działo się dla niej zdecydowanie zbyt szybko, a już perspektywa tego, że w przeciągu trzech lat będzie pisała kolejne egzaminy kompletnie ścinała ją z nóg. Nie wspominając już o tym, że przejście ze szkoły podstawowej do studiów było wielkim przeskokiem, a pewnie jeszcze większym miało być zakończenie nauki i rozpoczęcie w pełni dorosłego życia. Gdyby to od niej zależało, zatrzymałaby się chętnie w tym cudownym wieku osiemnastu lat. - Oczywiście, że można. Jesteś chętna? - odbiła pytanie z błyskiem w oku, domyślając się odpowiedzi. To mogłaby być zresztą niezła zabawa, to całe wymyślanie nowego zaklęcia i sama trochę się zapaliła na ten pomysł. Może jeszcze zyskałyby sławę! Koniecznie musiały przemyśleć sprawę, chociaż według niej było warto poświęcić trochę czasu i pogłówkować. I chociaż niedługo potem została oderwana od tej rozmowy i rejestru, to jednak myśl o zaklęciu cały czas kręciła się w jej głowie, nie dając o sobie zapomnieć. - Tak, początek jest dobry - stwierdziła, czytając jeszcze raz to, co z jej pomocą napisał uczniak. Podobno początki bywały najgorsze, więc dalej powinno pójść już z górki. - Koniecznie musisz dodać, że to już się więcej nie powtórzy i jest ci bardzo przykro, tak, podkreśl to jeszcze raz, nic się nie stanie, a to ważne. Profesor musi wiedzieć, że faktycznie źle się czujesz z tym, co się stało - powiedziała, starając się dalej nakierowywać chłopaka na odpowiednią drogę. Szczęśliwie szybko się uspokoił i zniknęły łzy z jego oczu, a ponadto był naprawdę zaangażowany w pisanie tego listu. - Mhm, dob-NIE! Czekaj! - rzuciła nagle, gwałtownym ruchem wyciągając dłoń przed siebie w geście stop. - Nie możesz napisać, że to bez znaczenia, dla profesora to ma w i e l k i e znaczenie - wyjaśniła. Zaraz też zaproponowała mu inną wersję, którą od razu zgodził się przelać na pergamin. Kilka kolejnych minut i list był skończony, uczeń zadowolony z pomocy, a ona wolna i mogła z powrotem wrócić do Victorii. - Jestem! Dużo ci jeszcze zostało? - spytała, zasiadając ponownie na swoim krześle i nachylając się w stronę siostry, żeby spojrzeć jej przez ramię na kartkę z nazwiskami złoczyńców.
Victoria uśmiechnęła się lekko, zgadzając się ze swoją siostrą, bo w istocie studia były tak naprawdę chwilą. Musiała przyznać, że poprzednie lata minęły jej niesamowicie szybko, przeleciały, a ona nie była w stanie nawet się na nich skupić, orientując się poniewczasie, że tak naprawdę jej edukacja dobiegała końca. Zauważyła jednak spokojnie, że była już na tym etapie, kiedy studia powoli zaczynały ją męczyć, kiedy znalazła już w życiu coś, co chciała robić, zajmowała się własnymi projektami i chciała jedynie dokończyć edukację, zapewniając przy tej okazji swoją siostrę, że ją również niewątpliwie spotka coś podobnego. Musiała jedynie odnaleźć to, co dawało jej najwięcej przyjemności i radości. Była pewna, że Lizzie na to trafi i to na pewno nie w tym idiotycznym rejestrze, który właśnie kończyły przeglądać. - Oczywiście, że jestem. Będziemy musiały się tym zdecydowanie zająć - powiedziała, uśmiechając się, nim jej siostra została odwołana do pomocy i sama zanurkowała pośród nazwisk, które nic jej nie mówiły. Szukała kolejnych nieodpowiedzialnych ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że książki się zwraca, ale musiała przyznać, że nie było ich aż tak wielu. Niektórzy dopiero co wypożyczyli książki, więc nie uważała, żeby konieczne było ich ściganie. Odnotowała jednak tych wszystkich, którzy zapomnieli przez wakacje o konieczności zwrotu lektury, uznając ostatecznie, że będzie musiała zostawić tę listę bibliotekarce, bo sama zdecydowanie nie mogła nic z tym zrobić. Drgnęła lekko, kiedy Lizzie znowu się koło niej pojawiła, nie zorientowawszy się nawet, że siostra wyraźnie skończyła wypełniać swoje zadanie i zerknęła na nią z lekkim uśmiechem. - Nie. Idę zanieść to do bibliotekarki, możemy jeszcze tylko sprawdzić, czy na pewno się nie pomyliłam. Jestem pewna, że nie będzie zachwycona z polecenia profesora, ale cóż możemy na to poradzić - stwierdziła, pokazując dziewczynie przygotowaną listę i przez dłuższą chwilę sprawdzały, czy faktycznie wszystko się na niej zgadzało. - Chyba wszystko w porządku? Jeśli tak, zanieśmy to i siądźmy nad twoimi zadaniami - dodała, gdy przewertowały listę i upewniły się, że wszystko było na niej w jak najlepszym porządku.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ostatnio zmieniony przez Victoria Brandon dnia Sob 14 Paź 2023 - 17:35, w całości zmieniany 1 raz
Mimo że uczeń zaskoczył ją swoją nietypową prośbą, to nie mogła mu odmówić, bo sprawa była naprawdę poważna i liczyła się każda minuta. W końcu wiadomo, że im szybciej wystosuje się przeprosiny, tym lepiej, chociaż najważniejsze było, żeby je w ogóle napisać, czy powiedzieć osobiście. W gruncie rzeczy cieszyła się, że chłopak chciał zrobić cokolwiek z zaistniałą sytuacją i przejął się tym, że zasmucił profesora, bo na pewno znalazłaby się niejedna osoba, która zwyczajnie machnęłaby na to ręką, uznając, że może mieć swoje zdanie i tyle w temacie. I okej, to było jak najbardziej właściwe, ale po co przy tym wkraczać na wojenną ścieżkę z jednym z nauczycieli? - O to rewelka - powiedziała, a następnie prosto stwierdziła, że co się stanie z kartkami i uczniami przechowującymi książki to już nie ich zmartwienie. To była działka bibliotekarki i Elizabeth postanowiła dopilnować, aby Victoria dalej nie plątała się w tym syfie. Westchnęła przeciągle na wzmiankę o jej lekcjach, odstawiając krzesło na swoje miejsce i jakby z bólem powoli idąc do stolika, na którym zostawiła swój dobytek. - Weź, mam tak ciężką pracę z zielarstwa, że sama nie wiem, jak się do tego zabrać. A magia lecznicza? Tragedia! Ale chodźmy może do jakiegoś innego pokoju, już nie chce mi się tu siedzieć - uznała. Potrzebowała zmiany otoczenia, bo nagle poczuła, że zwyczajnie nie dałaby rady skupić się tu na czymkolwiek. Zebrała więc swoje książki i inne przedmioty i razem z Victorią wyszła z biblioteki.
|zt x2
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Moje ostatnie posiedzenie dotyczące chorób zakaźnych, okazało się o wiele ciekawsze, niż tego bym się spodziewała. Głodna wiedzy skorzystałam z przerwy pomiędzy zajęciami i zaszyłam się w bibliotece, zajmując jeden ze stolików. Zabrałam tę samą księgę, co ostatnio, nie chcąc póki co mieszać źródłami i zawartymi w nich informacjami. Raczej nie byłoby wielkich różnic, a przynajmniej nie powinno być. Biorąc pod uwagę mój obecny stan wiedzy, nawet zmiana ułożenia zdania mogłaby wzbudzić we mnie wątpliwości i wymusić kolejne poszukiwania w źródłach, czy to ma wyglądać tak, a nie inaczej. Nie mając na to ani czasu, ani chęci, otworzyłam tomisko na pożądanym dziale. Rozpoczęłam od krótkiej powtórki tego, co już zdążyłam przeczytać. Nieco żałowałam, że książka nie jest moja - zaznaczenie markerem najważniejszych informacji w dużym stopniu ułatwiłoby mi przyswajanie wiedzy. Zamiast tego, mogłam wypisać je do zeszytu, co też zaczęłam robić. Samo czytanie i przepisywanie pozostawiało w głowie sporą część informacji. Starałam się nie pisać wszystkiego jak suche formułki, tylko zmieniać na nieco bardziej przystępny język. Oczywiście tylko to, co się dało, bo niektórych rzeczy nie byłam w stanie przeskoczyć. Swoim zwyczajem dopisywałem na marginesie odniesienia do innych pozycji książkowych, jakie co jakiś czas znajdowały się na dole strony w księdze. Szykowało mi się kolejne dokładanie niezliczonej ilości kartek, karteczek i papieru w innej formie. To jednak dopiero w niedalekiej przyszłości. Samo utrwalanie wiedzy zajęło mi nieco więcej czasu, niż się spodziewałam. Zerkając na zegar w bibliotece, ustaliłam sobie cel ogarnięcia kolejnych dwóch-trzech chorób. Nie było to jakoś bardzo dużo, jednak wolałam zrobić to dokładnie, aniżeli przeczytać więcej i musieć do tego wracać po kilkadziesiąt razy. Moje oczy zatrzymały się na opisie choroby o nazwie anoplura. Była to jedna z chorób okolic intymnych, których, jak zauważyłam, była bardzo dużo. Kolejna zastanawiająca rzecz, chociaż nad nią akurat nie miałam zbytniej ochoty się zatrzymywać i roztrząsać. Choroba powoduje pojawienie się zgniłozielonego nalotu na skórze, obejmując miejsca intymne, brzuch i uda. Sam nalot wywołuje mocne uczucie świądu i nie ma możliwości jego usunięcia, oprócz zastosowania odpowiedniego eliksiru. Sam proces zakażenia odbywa się za pośrednictwem dwóch dróg, a to, co mnie najbardziej zaskoczyło to możliwość zarażenia się nawet poprzez bliski kontakt z odzieżą chorej osoby. Proces leczenia trwa do tygodnia czasu, polega na usunięciu drobnoustrojów poprzez zastosowanie eliksirów. Przeczytałam opis kilka razy, po czym zapisałam w zeszycie kilka zdań. Tego typu choroby, biorąc pod uwagę moje nastawienie do tematu, nie powinny mi nigdy zagrozić. Skoro już jednak postanowiłam uczyć się o zakaźnych, to o każdej, bez wyjątku. Nawet i dla moich znajomych, którzy podobnej powściągliwości nie mieli. Ciekawa byłam jaka jest statystyka zarażeń u uczniów w Hogwarcie. Były one zabronione regulaminem, jednak dałabym sobie rękę uciąć, że spora ilość osób nie miała problemu, by złamać zakaz. Słysząc zegar wybijający pełną godzinę, pochowałam swoje rzeczy do torby, a tomisko odniosłam na swoje miejsce. Czas udać się na kolejne lekcyjne zmagania, oby nieco bardziej ciekawe niż to, co czytałam przed chwilą.