Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
Prawdopodobnie nie tylko dla Winter obecność osoby pokroju Franklina na studiach była jedną wielką zagadką, w dodatku podszytą podejrzeniami wciskanych w łapę dyrekcji pieniędzy, by tylko utrzymać takiego debila wśród tylu mądrych ludzi, szczególnie z domu Roweny Ravenclaw. Gryfon starał się robić dobrą minę do złej gry, choć atmosfera między nim a Krukonką tężała z każdą mijającą minutą przy stole w bibliotece. Nie miała go na człowieka o inteligencji na swoim poziomie? Cóż, miała rację, choć jeszcze nie zdążyła mu tego dobitnie wytknąć. - Szpiegowania? - powtórzył pytającym tonem, trochę unosząc, trochę marszcząc brwi, nie wiedząc jak mógł się odnieść do propozycji dziewczyny. Jego umysł nie posiadał podobnych połączeń, nie powiązałby animagii ze szpiegowaniem, choć dla niej wydawało się to oczywiste i jaśniejsze niż słońce. Franklinowi zaświeciła nad głową inna żarówka. Swoją trochę wydało mu się to nagle nieco creepy, że w ogóle zasugerowała mu szpiegowanie. Co jak co, ale Franklin nie potrzebował nikogo podglądać... Chociaż... Jakby się nad tym zastanowić, to bycie ptakiem byłoby niezwykle absorbujące na przykład w okolicach damskiego dormitorium. Na samą myśl bezkarnego patrzenia na ładne panie w ich naturalnym środowisku usta Frankiego rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. - Jak tak stawiasz sprawę to w sumie dostrzegam w tym duże korzyści! Ciężko jest się tak zmieniać w ptaka? - zadał pytanie wręcz ociekające ignorancją, chyba licząc na to, że dziewczyna nie zburzy swojej chłodnej fasady i zachowa cierpliwość do jego osoby jeszcze przez jedną chwilę. Słysząc jej pytania a'propos zaklęcia, wyszczerzył zęby. - Jasne, dobry sposób na darmowy alkohol! - rzucił w odpowiedzi, splatając ramiona na oparciu krzesła i kładąc na nich brodę. Jemu niestety nigdy nie udało się poprawnie zamienić wody w wino - raz jeden wydawało mu się, że zawartość szklanki została delikatnie podbarwiona szkarłatem, lecz była to chyba wyłącznie gra świateł zachodzącego słońca. Aczkolwiek formułę Aqua Vini znał, bo aż tak głupi nie był.
Winter potrafiła być wyjątkowo zaradna w tejże kwestii - nie bez powodu wiele osób uważało, że nie ma żadnych uczuć, a jej wyraz twarzy, posępne lico oraz umiejscowione gdzieniegdzie drobne, będące tylko i wyłącznie oznaką zmęczenia zmarszczki, wcale nie zdawały się wpływać pozytywnie na opinię o dziewczynie. Ta jednak się tym szczególnie nie zamartwiała - wszystko robiąc tylko i wyłącznie dla siebie, dla samodzielnego rozwoju, nie zwracając uwagi mniejszej lub większej na fakt istnienia w życiu szkoły, chociaż z jej płuc w żaden szczególny sposób nie wydostawało się zgarnięte wcześniej powietrze. I o ile dbała o dobre imię placówki, do której śmiała uczęszczać, o tyle po prostu dobrze się uczyła, większych osiągnięć jednak nie zdobywając - chyba że się w tej kwestii myliła. Franklin zaś zapowiadał się na bardzo dobrego gracza w sporcie zwanym Quidditch - szkoda, że nie wiedział o tym, iż panna Rieux również uczęszcza na treningi z tego sportu. Nie należy jednak zwalać winy tylko i wyłącznie na jego osobę, zważywszy fakt, że po prostu Krukonka dołączyła do składu niedawno. - Owszem - powiedziała, zauważając wyszczerz ze strony chłopaka. No cóż, pomyślał o tym, o czym pomyślał, chociaż postanowiła pozwolić sobie go skorygować. Na jej twarzy nie pojawił się żaden lubieżny uśmiech, żadna iskra, żaden znak, że jest na niego zła, chociaż rzeczywiście jego zachowanie oraz powaga do przedmiotu wołała o pomstę do nieba. - i wcale nie chodzi tutaj o łamanie cudzej prywatności, panie Eastwood. - pozwoliła sobie zastosować tę formę, odezwać się do niego oficjalnie, nie tak, jakby zachowywali się po koleżeńsku, niczym profesor korygujący na sali niesfornego, z trudem trzymającego się na jednym miejscu ucznia. Wystarczająco już zatracił sobie opinię, chociaż, zauważając totalny wyjeb ze strony Franklina, nie postanowiła rzucać grochem o ścianę - a nuż widelec może czegoś się nauczy. - Po uzyskaniu zdolności animagii - może chwaliła się zasobem wiedzy na ten temat, aczkolwiek postanowiła, zgodnie z prawdą, udostępnić odpowiednich informacji o całokształcie zdolności - ten proces ograniczany jest tylko przez myśl. - dokończywszy, spojrzała w stronę transmutacyjnych ksiąg, które to ze sobą wzięła. No cóż, najwidoczniej niepotrzebnie - tyle razy przerabiała ten materiał, że choć go umiała, to nie potrafiła znaleźć sobie żadnego, poważniejszego zajęcia. - To oczywiste - musiała wypowiedzieć, chociaż nie chciało jej się tego ciągnąć; cholernie nienawidziła alkoholu i chwała Bogu za to, że miała porządne podstawy do tego, by nie pić. Niemniej jednak trauma pozostała, zbierając żniwa poprzez tak proste rzeczy jak relacje z innymi ludźmi. - aczkolwiek przydaje się kucharzom podczas gotowania. Proste powiązanie z inną dziedziną. - wypowiedziawszy, spojrzała w jego stronę. Miał już dwa przykłady, lecz czy wiedział o tym, jak zlepić je w odpowiednie sekwencje, które przetrawi profesor? Nie mógł przecież oddać prosto napisanych użyć, wręcz wypunktowanych, przejawiających się ignorancją. - Tyle powinno wystarczyć. Powinno.
Zimna fasada Winter sprawiała, że Franklin, paradoksalnie, zaczynał odczuwać wobec niej coraz więcej ciepłych uczuć. Choć nie do końca potrafił się z nią dogadać - wszak podrzucała mu pod nos łakome kąski informacji i podpowiedzi do wykonania zadania z transmutacji, a on wydawał się być jednocześnie ślepy i głuchy, nie wyłapując użytych przez nią aluzji - lecz mimo tego pomyślał, że w jakiś pokrętny sposób go to... No, kręci. I chyba nie była aż tak nieświadoma procesów myślowych przebiegających na zwojach w mózgu Franklina - jej uwaga na temat naruszania cudzej prywatności, choć bezpośrednio nawiązująca do samego szpiegowania, dała mu poczucie, jakoby jego prywatne wizje zostały właśnie naruszone. Nadął policzki powietrzem, po czym machnął ręką, zaśmiawszy się krótko, mało dyskretnie. - Łamanie prywatności? Pff, przecież nikt nic takiego nie mówił, panno Rieux - rzucił, a jego usta po fakcie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. No, w końcu mówiła do rzeczy i dzieliła się z nim jakąś przydatną i interesującą wiedzą, chociaż byłoby jeszcze lepiej, gdyby odłożyła na bok swój kryptologiczny sposób odzywania się, bo jakkolwiek chciałby dowiedzieć się czegoś o animagii, jej słowa sprawiały wyłącznie, że na twarzy chłopaka rysował się coraz wyraźniejszy znak zapytania. - Hę? - wydostało się spomiędzy jego warg. Ale chyba kontynuowanie tego tematu teraz byłoby żmudne, szczególnie biorąc pod uwagę braki wiedzy u Franklina, dla którego sama umiejętność animagii pozostawała jeszcze w sferze abstrakcji. Pokiwał głową na temat powiązania zaklęcia Aqua Vini z kulinariami - a to fakt, miał okazję jeść dużo potraw, w których wino było składnikiem sosu lub zalewy, w dodatku bardzo sobie chwalił takie dania. Spojrzał na nią wyczekująco, po czym zaskoczył - no tak, powinien to zapisać! Dopiero wtedy wyciągnął pióro i kawałek pergaminu, nieco pognieciony i z obdartym rożkiem, po czym zaczął pisać. Pisał i pisał, machał nadgarstkiem zawzięcie, aż w końcu wyskrobał kilka linijek tekstu na temat użycia animagii do szpiegowania oraz przyrządzania jedzenia z winem. - Będzie? - zapytał, podstawiając jej pod nos swoje "wypracowanie", prawdopodobnie zawierające błędy ortograficzne.
Nie była dobra. Jeżeli chodzi o relacje i odczytywanie ludzi, chociaż nieraz potrafiła cisnąć słowem z niezmierzoną wówczas precyzją; nasączone odpowiednio jadem zdawały się odbierać energię życiową z ofiar, które to stawały się łakomym kąskiem dla Winter. Nie posiadała jednak daru leglimencji, tudzież nie była świadoma tego, iż siedzący na przeciwnym miejscu chłopak zwyczajnie stara się zdobyć jakiekolwiek względny, a sam fakt tego, iż musi mu wszystko tłumaczyć, a to tylko dlatego, gdyż jest idiotą, jakoś nie zachęcał jej do dalszej rozmowy. Nie zmienia to wizji uderzającej o chłodną ścianę; Rieux była wyjątkowo niedostępna, niezbyt na wyciągnięcie dłoni. Ona nie pierdoliła się z faktem tego, że ktoś nieupoważniony do zdobywania informacji chce sięgnąć po więcej, a jak to mówią - daj palec, zjedzą całą rękę. Szczególnie to wpasowało się w znajomości, które zawsze starały się uderzyć mieczem z niezmierną siłą o fakt przeszłości bądź po prostu zaszkodzić ukrywanej przez wiele lat prywatności oraz faktom, które nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne. Ciche westchnięcia odliczały minuty, analizujące oraz niezmiernie te same tęczówki, zmieniające swoją powierzchnię pod wpływem padających promieni słonecznych zaś obserwowały poczynania Gryfona. - Aczkolwiek myślał. - odpowiedziała prosto, nie zwracając uwagi na jakiekolwiek uśmiechy z jego strony. Mowa ciała zdradzała nieraz ciekawostki, o które mogła posądzać tylko samą siebie - nie zmienia to faktu, że po prostu zazwyczaj nie potrafiła zaoferować potrzebnego wsparcia oraz słów ciepłych, słów pozbawionych krzty jakiegokolwiek jadu oraz chłodności. Poruszała się pośród enigmatycznej mgiełki, nie pozwalając w żaden sposób dać się złapać. - Jedna myśl może spowodować zamianę. Należy być wyjątkowo ostrożnym. - wytłumaczyła prościej, widząc najwidoczniej, że metaforyczne porównania nie są dobrą stroną dla Franklina, przez co z łatwością postanowiła przejść do następnego tematu. Mało kiedy jadła potrawy, gdzie wino stanowiło główny składnik sosów - niemniej jednak była w całkowitych stu procentach świadoma tego, że zaklęcie to staje się wyjątkowo przydatne podczas gotowania różnych potraw w kuchni. Nie miała w jakikolwiek sposób zaznać życia, zaś wiele razy jej życie opierało się o suchym chlebie bądź całkowitym braku podstawowego wyżywienia. Nie zmienia to całokształtu jej sylwetki, wysportowanej mimo względnego wrażenia, że zdaje się być w jakikolwiek sposób prosta do zdmuchnięcia - połączenie tak absurdalnych rzeczy zdawało się burzyć całokształt opinii, o którą się tak przecież starała. Czekała zatem, aż Franklin poda jej pergamin, aż wreszcie zacznie notować - na szczęście nie był to dzieciak z podstawówki, któremu trzeba było wszystko dyktować, tudzież przyjrzała się z prostotą podsuniętemu kawałkowi pergaminu, gdzie znalazły się błędy ortograficzne. - Będzie - odpowiedziała prosto, chociaż musiała dodać - aczkolwiek zadbaj o poprawną formę. - rzuciwszy, spakowała wszystkie niezbędne rzeczy, które to widniały z jej strony wyniesione, by następnie zniknąć wśród czeluści biblioteki. Przed tym aczkolwiek zdołała jeszcze wysunąć proste słowa z własnych ust. - Do zobaczenia.
Franklinowi wydawało się, że na ludziach zna się jak nikt inny, w końcu nie bez powodu miał tylu kolegów i tyle koleżanek był w stanie zbajerować, co nie? Widział, co powinien mówić, jak się wybronić w kryzysowej sytuacji, obdarzony był przecież taką gadaną i zmysłem sprawnego poruszania się w towarzyskich pogadankach - a jednak Winter zdawała się nie łapać na nic. Ani na jego zaczepkę, ani na żarty, ani nawet na przepełniony osobistym urokiem uśmiech, którym obdarzył ją już po raz chyba... dziesiąty. A może i dwudziesty? W każdym razie starał się bądź co bądź wywrzeć dobre wrażenie, zatuszować choć nieco fakt, iż intelektualnie nie dorastał jej do pięt. Ale coś nie szło. Nie przebił się przez mur, który przed sobą postawiła. Wciąż chłodno, z wyczuwalnym dystansem odpowiadała na jego pytające spojrzenia, tłumacząc jak dziecku swoje własne słowa. Zabrał się więc za pisanie, a w następnej kolejności za poprawianie błędów, których nasadził w pierwotnej wersji tekstu dla Bergmanna. Czy najadł się wstydu? Troszkę. Czy polubił bibliotekę? Ani troszkę. Gdy Winter wyszła i zostawiła go samego, usiadł w końcu normalnie na krześle (tak, wcześniej pisał wciąż siedząc na siedzeniu okrakiem, pisząc koślawo przez oparcie, brodę opierając na samym jego szczycie), przysunął się do stolika i z podpartą na dłoni głową, z łokciem na blacie, zabrał się za skrobanie. Nie wiedział, ile spędził w bibliotece - w praktyce wyłapanie błędów zajęło mu 5 minut, ale wydawało mu się, że tkwił tam całą wieczność. Okropna atmosfera, nuda, jak ludzie mogą się tu uczyć?! Ostatecznie zawinął swoje manatki, wstał i nie zasunąwszy krzesła wyszedł, by udać się do znacznie ciekawszych zajęć niż transmutacja.
Nie pokładał - wyolbrzymionej wiary w pojęciu czyhającego nań przeznaczenia - przyszłość wydawała się jemu płynna, niczym plastyczna masa w dużej mierze poddana efektom pracy, marszowi przyczyn i skutków. Z tego powodu, był on niezwykle zdeterminowaną jednostką w swych posiadanych pasjach; uważał się w tym przypadku za doskonale znanego z przysłowia kowala własnego losu. - Znałem jasnowidza. Na pewno nie można uznać tego za kłamstwa - potwierdził. Negatywna opinia, pojawiająca się w profesorskich ustach nie byłaby czymś specjalnie profesjonalnym; ponadto, rzeczywiście - nie kłamał. Sid posiadał niezwykłą intuicję, godną pozazdroszczenia - zdaniem niektórych - zdolność prekognicji, przeczucia - które sprawdzało się w większym lub mniejszym stopniu. Wróżbiarstwa nie należało wyśmiewać - chociaż sam, osobiście, preferował już wpływać na ścieżkę życia przez odpowiednie decyzje - nie zaś, przez próbę odgadywania losu. - Wrócę do swojego przedmiotu - stwierdził - najwyższy czas było przygotowywać się do wykładu. - Gdybyś miała jakieś pytania - dodał - …wiesz. - dodał już ciszej; w końcu - doskonale wiedziała, był oczywiście dostępny w ramach dręczących ją wątpliwości, zarówno w swym gabinecie jak również w formie korespondencji. Uśmiechnął się, subtelnie, pragnąc jak gdyby rozpogodzić ostatki otaczającej ich atmosfery - po czym już zniknął, nie oglądając się ani razu za siebie. Jego sylwetka, oddalająca się w wolnych krokach, ostatecznie zniknęła - pomiędzy labiryntem regałów.
|zt x2
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie bywałem w takich miejscach. Czy wybrawszy interesującą mnie książkę, powinienem usiąść w spokoju w którymś z kątów czy może poprosić bibliotekarkę o pomoc w wyborze lektury? Przy oknie czy w półmroku? Popołudniu czy może raczej wieczorem? Nie miałem zielonego pojęcia co robić. Chyba pierwszy raz od dawien dawna, autentycznie nie byłem czegoś pewien. Chciałem znaleźć spokój, aby bez przeszkód móc kontynuować studiowanie interesujących mnie zagadnień. Jednak od mojej ostatniej wyprawy do działu zakazanego, wznowiono szczegółowe patrole korytarzy. Chcąc nie chcąc, musiałem zadziałać "na legalu". Krzątałem się bez sensu po pomieszczeniu, wgapiając spojrzenia w zakurzone woluminy i zastanawiając się w jaki sposób mogę obejść zasady. Wreszcie zdecydowałem się na dywersję. Zapłaciwszy jakiemuś piątoklasiście za zrobienie odrobiny szumu, zostawiłem bibliotekarkę z ogromnym bałaganem wywołanym przez zupełnie przypadkowe zakłócenia magiczne i wymknąłem się (dosłownie) na pięć sekund do działu zakazanego. Wiedziałem czego szukam. Błyskawicznie rąbnąwszy z niego właściwą, potrzebną mi książkę, uciekłem w najdalszy kąt pomieszczenia. Ukryłem okładkę podkładając pod spód swój notes, a także podkuliłem nogi, aby umościć się wygodniej w fotelu. Ta pozycja nie tylko zapewniała komfort, ale również uniemożliwiała sytuacje, w której moja okładkowa osłona osunęłaby się niżej i zdradziła mój postępek. Wczytałem się, nie zwracając uwagi na drobną kobietę zbierającą książki kilka metrów ode mnie. Analizowanie zagadnień związanych ze sztuką hipnozy pochłaniało większość mojego wolnego czasu. Zawsze znajdowałem chwilę na zamoczenie pędzla w kolejnej porcji farby, zwłaszcza odkąd dostałem tymczasowe, przymusowe wolne w pracy w zeszłym miesiącu. Jednakże teraz, gdy mój wzrok prześlizgiwał się po linijkach tekstu, myślałem jedynie o wprowadzaniu w trans. Zastanawiałem się jakby to było, gdybym mógł rozwiązywać wszystkie swoje problemy za pomocą manipulacji, a nie pięści. Czy nauczyciele wreszcie przestaliby się czepiać mojej "agresji"? Czy może zaczęliby szukać innych sposobów na wmówienie mi, że zachowuje się niewłaściwie? Rozważałem wszystkie za i przeciw. Hipnoza nie mogła być prosta do nauki. Zdawałem sobie już sprawę, że musiałbym poświęcić dużo energii na trening koncentracji, ale byłem na to gotowy. Niezależnie od pory roku, nigdy nie opuszczałem treningów, a cóż było lepszego od ponad godziny na świeżym powietrzu, poświęconej na bieganie i zostawianie za sobą negatywnej energii? Wpatrzony w wymienione, poszczególne techniki hipnozy, starałem się wyobrazić sobie jak korzystam z którejś z nich w praktyce, lecz większość wydała mi się zupełnie abstrakcyjna. Na przykład, już widziałem jak paraduję po Hogwarcie z lusterkiem, aby wprowadzać w trans za pomocą odbijania światła. No żenada! Za to całkiem interesująca wydała mi się moneta. Na początek niezwykłe łatwa do praktykowania, przecież wystarczy jedynie obracać ją w dłoni. I nawet nie zauważyłem, kiedy faktycznie zacząłem bez większego celu zaciskać palce na galeonie. Oczy wędrowały po czarnych ścieżkach tekstu, a palce nieustannie wirowały w spokojnym, wyuczonym rytmie. Jakbym już w praktyce pragnął przećwiczyć własne zdolności. Jakbym wierzył, że już cokolwiek potrafię, chociaż znałem jedynie teorię. Tylko, że wraz z poznawaną teorią, umacniała się także moja wola. Nie zawsze odznaczałem się wybitnym skupieniem (chyba, że liczy się to na sobie samym?), także już samo wertowanie tych wszystkich ksiąg, przez jakie do tej pory przebyłem, było wartością samą w sobie. Wszakże ja naprawdę nie czytałem. Nigdy nie chciałem, nie interesowało mnie to. W przeciwieństwie od testów podatności na hipnozę, jakie zacząłem teraz analizować. Zaciskanie dłoni i ułożenie rąk, a następnie przesuwanie ich w górę. Nie miałem pojęcia jak mógłbym w podobny sposób kogokolwiek sprawdzić. Przecież to "ani trochę" nie wygląda podejrzanie, nieprawdaż? Może to tak dla celów terapeutycznych? Szkoda, że moje pobudki były tak niegodziwe. Jeszcze okazałoby się, że Cassius Swansea mógłby komuś pomagać jako zajebiście skuteczny hipnotyzer.
To wcale nie był dobry dzień. Louis przekonał się o tym już w momencie, gdy się obudził. Głupie pierwszoroczniaki postanowiły pożartować sobie ze starszych i jakimś cudem wylądowały właśnie w dormitorium Lou; pootwierane na całą szerokość okna wpuściły do wieży Ravenclawu lodowate podmuchy wiatru, ale nie tylko. Kolejnym gościem, równie zresztą nieproszonym, była uparta płomykówka na służbie państwa Yawn. Z eleganckim listem, zamkniętym szczelnie pieczęcią, ani myślała odpuścić. Chłopak zmuszony został do podniesienia się z pościeli zdecydowanie wcześniej, niżeli by tego chciał. Wiadomość od rodziców była krótka i treściwa. Drobne pismo matki wyrażało szczere zaniepokojenie ostatnim Zadowalającym z Zaklęć i dopominało się o informacje odnośnie koniecznej poprawy. Lou wiedział już, że uśmiech mu na ustach prędko nie wykwitnie. Potem wszystko potoczyło się niezwykle chaotycznie. Bałagan w kufrze utrudniał doprowadzenie się do porządku, z kolei roześmiane panny z piątej klasy nie reagowały na mało przyjemne pospieszenia na schodach. Nie tylko spóźnił się na śniadanie, ale zaraz potem ten sam los spotkał go na Historii Magii. Krukon gotów był przywołać resztki optymizmu, ale zanim w ogóle podjął jakąkolwiek decyzję, to pech jeszcze bardziej zawładnął jego dniem. Szkic najnowszej kreacji zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a czarny lakier zdarł się w dwóch paznokci, zaburzając kompozycję. Wszystko Yawna denerwowało, zatem zdecydował się na posiedzenie w ciszy i spokoju. Szkoda tylko, że w jego dormitorium akurat zebrało się mnóstwo ludzi. Poszedł do biblioteki, obładowany od stóp do głów. Zamierzał przysiąść w kąciku, rozłożyć notatki z transmutacji i podręczniki (to jest, jeden miał własny, a drugi - o rozszerzonym zakresie materiału - planował rzeczywiście wypożyczyć), pouczyć się i może poćwiczyć jakieś zaklęcie. Na dnie torby czekało pudełeczko z kilkoma świecidełkami, które aż prosiły się o nadanie im charakteru dobrym Chronicio. W jednym ręku dzierżył filiżankę zielonej herbaty, w drugim buteleczkę czarnego lakieru. Dłonie strasznie mu dygotały i nieco obawiał się o napój, ale dał radę. W skupieniu dotarł w kąt pomieszczenia, gdzie jak się okazało, jedno miejsce było już zajęte. - Cassius - rozpoznał Ślizgona, stawiając spodeczek z filiżanką na stoliku. Nie zamierzał od chłopaka uciekać, w gruncie rzeczy uznając, że jeśli zajmą się swoimi sprawami, to nie będą sobie przecież przeszkadzać. Fakt faktem, Swansea wyglądał na wyraźnie zainteresowanego swoją lekturą, czymkolwiek by ona nie była. Lou nie mógł nie spytać, kiedy już usadawiał się na fotelu i odkręcał buteleczkę. - Wciągające?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zwracałem uwagi na otoczenie. Skoncentrowany na tekście, przesuwałem po nim spojrzeniem ze skupieniem adekwatnym jedynie do malowania skomplikowanego malunku. Nie znałem stanu, w którym poświęcałbym się nauce. Najpewniej dlatego czułem się teraz tak dziwnie, jakbym robił coś zupełnie wbrew sobie. Wbrew naturze. Nie drgnąłem, kiedy czyiś głos rozerwał gęstą od zamyślenia ciszę otulająca mój kącik. Ba, nawet nie uniosłem wzroku znad tekstu, dopóki ten sam głos nie postanowił zadać mi pytania. Do tej pory mogłem go ignorować, lecz teraz byłem już zainteresowany. Jasna czupryna górująca nad kartkami, nareszcie zmusiła mnie do zerknięcia w jego stronę. Tak zmięty i roztrzepany zupełnie nie przypominał mi siebie. Zawsze wolałem go widzieć w wersji względnie uporządkowanej. Tak wówczas przystojnej i miłej dla oka. Zblazowany i nieuśmiechnięty Yawn przyciągał moje zainteresowanie jedynie połowicznie. A jednak opuściłem grubą księgę, mimowolnie odsłaniając przed nim wszystkie karty. Stronice pokryte czarnym atramentem wypełnione były nie tylko instrukcjami, ale również ilustracjami. Nietrudno było odcyfrować skomplikowane układy dłoni dotyczące hipnotyzowania monetą, aby dodać dwa do dwóch, zwłaszcza w obliczu faktu, iż wciąż dzierżyłem w palcach galeona. - Louis - udałem zaskoczenie, gdy tak obserwowałem go jak odkręca butelkę z lakierem. Uniosłem jedną z brwi, kiedy Krukon przystąpił do dzieła i zaczął malować sobie pozdzierane w akcji paznokcie. - Nie tak bardzo jak malowanie paznokci w bibliotece. Masz szczęście, że ta stara krowa jest zajęta. - W tym samym momencie w bibliotece rozbrzmiało głuche pacnięcie. To "stara krowa" oberwała w głowę lewitująca w powietrzu książką, jaką próbowała właśnie złapać i wsadzić z powrotem na półkę. A chociaż jakoś zbytnio nie starałem się go zniechęcić, niekoniecznie było mi miłe czyjeś towarzystwo w chwili, w której już udało mi się zmusić mózg do intensywniejszej współpracy. Przymknąłem książkę, aby nikt nie mógł już zaglądać do jej wnętrza. Notes wygiął się niebezpiecznie. Sięgnąłem do filiżanki Louisa, unosząc ją w swoją stronę i zaciągając się zapachem ciepłej jeszcze herbaty. - Zielona? - Zgadywałem, odruchowo szukając zegarka. Czy to już była pora na brytyjskie ceremoniały? Na wypadek, gdyby w istocie tak było, upiłem łyk napoju. - Mmm, gorzka. Jednak masz gust. - Mruknąłem, cicho odstawiając filiżankę na spodek. Powolnym ruchem kciuka otarłem wilgoć, jaka zebrała się nad moją górną wargą, starając się nie uśmiechać się przy tym aż tak prowokacyjnie. - Po drugiej stronie też są wolne miejsca. - Kiwnąłem głową w stronę przeciwnego krańca biblioteki, licząc na to, że zabierze manatki i sobie pójdzie. Chociaż z drugiej strony byłem ciekaw czy podejmie rękawicę i postanowi zostać. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że akurat przy mnie to nie zdoła się niczego nauczyć.
Z pewnością nie był w najlepszym stanie. Lou uparcie twierdził, że wygląd i wnętrze wzajemnie na siebie wpływały. Czasem starał się, aby zadbany wizerunek polepszył jego samopoczucie, innym razem pozwalał, aby chaos z wewnątrz odnalazł ujście w ogólnej prezencji. Tak czy inaczej, chłopak kompletnie się tym nie martwił, niewielką wagę przykładając do tego, co mogli sobie o nim myśleć inni. Oczywiście, lubił być podziwiany - jego kreacje niejednokrotnie zyskały drobną sławę lub chociaż pochwałę. Fakt faktem, był tylko człowiekiem. - Och, dwa paznokcie. Chyba nie drażni cię zapach? - Dopytał, zadowolony z tej drobnej pogawędki, która im się delikatnie nawiązała. Nie spodziewał się szczególnie drażliwego powonienia po malarzu, który przecież obcował z najprzeróżniejszymi farbami. Chociaż sam nie szukał towarzystwa, to musiał przyznać - nie kusiło go zostawienie Cassiusa w spokoju. Szkoda tylko, że proces malowania paznokci okazał się być kompletną porażką, bowiem rozedrgane dłonie Krukona nie podołały zadaniu. Odpuścił sobie, nie chcąc narobić żadnych brzydkich szkód. Najwyżej później zajmie się malowaniem, najlepiej po zaciągnięciu się jakimś papierosem lub - och, to byłoby spełnienie marzeń - oprylakiem. Jego spojrzenie zawiesiło się na wnętrzu czytanej przez Ślizgona książki. Nie dostrzegł wiele, prędko widok został mu odebrany; rzecz w tym, że nie miał problemu z rozpoznaniem tematyki. Serce zabiło mu szybciej na wspomnienie wszystkich sztuczek stosowanych przez ojca, a ciekawość zmieszała się z niepokojem. - Mmmmhm - przytaknął, nie drażniąc Cassa cisnącymi się na usta pytaniami. Zamiast tego pozwolił mu się napić. Subtelny uśmiech wykwitł na jego ustach, gdy obserwował prowokacyjne zachowanie chłopaka; ani myślał odwrócić wzroku, z bijącą od siebie pewnością czerpiąc satysfakcję z oglądanej scenki. - Och, doprawdy? Wybacz mi, atmosfera tego kącika zadziałała na mnie jak najmocniejsze Accio. Byłeś tak pochłonięty swoją lekturą... Przyszedłem zaczerpnąć nieco tej aury. - Wyjął szkicownik, w którym oprócz projektów dodatków biżuteryjnych znajdowały się również notatki dotyczące transmutacyjnych zaklęć, mających posłużyć za pomoc. Nie spojrzał jeszcze na swoje prace, czekając aż Swansea podejmie decyzję - jak bardzo chciał pozostać sam na sam z czarnomagicznym podręcznikiem? - Nie będę ci przeszkadzać... Możesz wrócić do doceniania wagi galeona. - Delikatnie, subtelnie - nie umknęło mi to. Przeczesał palcami roztrzepane kosmyki jasnych włosów, odchylając się na fotelu i korzystając z jego miękkiego oparcia. Spojrzenie nieustannie tkwiło w rozmówcy, śmielsze niż na początku konwersacji.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Popatrzyłem na niego przeciągle, unosząc brew w wyrazie wystudiowanego zdziwienia, gdy wyraził tak irracjonalne podejrzenie. - Nie bądź śmieszny - skwitowałem, nawet nie podejrzewając, że ktokolwiek mógłby posądzić malarza o wrażliwy zmysł powonienia. Lakier do paznokci nie pachniał przecież aż tak odmiennie od farb, którymi się posługiwałem. Przyglądałem się w milczeniu próbom Lou, nawet nie zdając sobie sprawy jak na mojej twarzy rozciąga się drwiący uśmiech. - Trudna noc? - Spytałem, podpierając głowę na dłoni i przechylając ją lekko, aby przyjrzeć się uważniej jak drżą mu dłonie. Niespecjalnie dziwił mnie ten widok. Wystarczyło coś szepnąć komuś na ucho, aby następnego dnia cały Hogwart huczał od plotek. Problemy Yawna z używkami nie były czymś, z czego mógłbym nie zdawać sobie sprawy, a jednak nie poruszałem tego tematu, nie chcąc zachęcać nie tyle jego, co samego siebie. Od czasu do czasu nie potrafiłem sobie odmówić mocniejszego znieczulenia, a gdyby tylko Lou okazał się chętny na podzielenie się swoimi zapasami... cóż, nie potrafiłbym zignorować takiej okazji. Lepiej dla nas dwoje było, gdy staraliśmy się wzajemnie ignorować... chociaż, czy na pewno? Zawsze zaskakiwała mnie determinacja, z jaką wmawiałem sobie, że wcale nie śledzę wzrokiem jego tyłka, gdy mijał mnie na korytarzu w obcisłych jeansach. I nagle czar prysł. Cofnąłem się, dotykając plecami oparcia fotela i skrzywiłem się znacząco. - Wydawało Ci się - skwitowałem krótko, nagle mając nadzieję, że Louis przypomni sobie jak trafić do wyjścia. Zarzucenie mi skupienia na lekturze było złamaniem jednej z zasad mojego niepisanego paktu z połową szkoły. Ja się nie starałem. Nie zależało mi. Prawda? - Daj mi rękę - zażądałem nagle, wychylając się znów do przodu, gdyż najwidoczniej nie potrafiłem znieść tych kilku sekund bezruchu. Czar prysł, a skupienie uleciało na tyle daleko, abym nie starał się go ponownie chwytać. Nie teraz, nie przy Krukonie. Wolałem pozować na zupełnego ignoranta. Miałem obsesję na punkcie zniechęcania do siebie ludzi. Chwyciłem buteleczkę z lakierem i odkręciwszy ją, ująłem dłoń Lou. Niezależnie od tego czy mi na to pozwolił czy nie. Potem pomalowałem mu te paznokcie. Kilkoma krótkimi ruchami, nawet za bardzo nie wchodząc na skórki. Nigdy tego nie robiłem, a jednak doświadczenie związane z precyzyjnym malowaniem wystarczało, abym potrafił obsłużyć pędzelek od lakieru do paznokci. - Doceń moją pracę i niczego teraz nie dotykaj. - Zażądałem, odstawiając buteleczkę. Jeszcze nie puściłem jego dłoni.
- Bardzo - przytaknął bez zająknięcia, nieprzeciętnie żarliwie. Cass sam mu się podkładał, albo raczej - Lou tak uparcie szukał okazji, żeby wtrącić jakąś mniej wyrafinowaną wypowiedź. - Samotna w dodatku! - Nie było to kłamstwem, jeśli nie liczyć pozostałych Krukonów w dormitorium. Lou mrugnął do swojego towarzysza, nijak niezrażony tym, że jego tajemnice nie były tajemnicami. Doskonale wiedział o tym, że mnóstwo osób wie o jego bolesnej porażce z Jadem Bazyliszka; nie było to szczególnie strzeżonym sekretem. Państwu Yawn zależało na doprowadzeniu syna do porządku, a nie na zniwelowaniu plotek. Sam Lou z kolei zyskał na tym też trochę sławy, bo jak to tak - dobrze prosperujący projektant nagle znika w ośrodku pomocy dla uzależnionych czarodziejów? Skandal! I jaki pożyteczny skandal... To nie był temat tabu i Krukon pewnie chętnie by go nawet pociągnął... ale brak wiedzy odnośnie upodobań Swansea był akurat bardzo zdrowy. Jeśli Ślizgon miałby problemy ze wzbronieniem się przed używkami, to Louis po prostu by się na nie naumyślnie rzucił, zachęcony wizją towarzystwa. Może Jadu już nie ruszał, ale za to drobniejsze narkotyki dalej często przewijały mu się przez palce; wmawiał sobie, że nic w tym złego, że to tylko tak dla smaczku... - Co? - Zdziwił się, a jednak podał rękę; pochylił się w stronę Cassiusa, pozwalając aby ten przejął również buteleczkę z lakierem. Z lekko uniesionymi brwiami obserwował te krótkie, precyzyjne pociągnięcia małym pędzelkiem, które pozostawiły na paznokciach przyjemny połysk czarnej barwy. Nie spodziewał się tego, niezbyt też wiedział jak ma to interpretować... mruknął z aprobatą, nie zabierając dłoni, która nie została porzucona. - Doceniam - zapewnił. Niewiele lepiej zrobiłby to sam. - Niczego, niczego... Nawet ciebie?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Prychnąłem, unosząc wzrok ku sufitowi, jakby żale Louisa zupełnie mnie nie obeszły. Prawda była jednak zgoła inna. Pozorny brak zainteresowania, jaki mu okazywałem wręcz ociekał od sztuczności i Yawn musiał dobrze o tym wiedzieć. Tak samo jak ja słyszałem o jego uzależnieniu, on musiał wiedzieć o moich preferencjach. Nie byłem szczególnie wybredny, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Po prostu, nie przepadałem za ograniczaniem się, a jeśli okazja do flirtu sama się nadarzała, nie zamierzałem dobrowolnie z niej rezygnować. - I co zamierzasz z tym zrobić? - Zapytałem, posyłając mu niewinny uśmiech, który mógł sugerować zwykłą ciekawość, jak i być wstępem do czegoś zupełnie innego. Następnie musnąłem zębami dolną wargę, jakbym wciąż się nad czymś zastanawiał, ale nie dodałem nic więcej. Moja ręka trzymająca jego dłoń była już wystarczająco wyraźnym sygnałem, że wcale nie życzyłbym sobie, aby ta rozmowa przestała trwać. A przynajmniej nie chciałbym porzucać tego tonu, jaki był jednocześnie nieznaczący, jak i skłaniający do dalszej gry. - Niczego. Nikogo. - Potwierdziłem, wpatrując się w jego oczy nad butelką lakieru i schnącymi paznokciami. Przesunąłem palcem wzdłuż jego dłoni, gładząc skórę własnym kciukiem. - Chyba, że chcesz zniszczyć moją pracę i mnie rozgniewać. Chciałbyś, abym z twojej winy musiał robić coś dwa razy? To taka strata cennego czasu, który mógłbym przeznaczyć na coś znacznie przyjemniejszego. - Jakby dla podkreślenia powagi moich słów, moja wolna dłoń musnęła kolano Krukona. - Bądź cierpliwy, to tylko kilka minut, a potem... - Zawiesiłem głos, aby uśmiechnąć się w ramach dopowiedzenia dalszej części.
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Nie miała pojęcia, dlaczego zapisała się do kółka Ambitnych Astronomów. Już samo słowa astronomia wywoływała u niej ból głowy. Co to znaczy? Wiedziała jedno. Nocne niebo, gwiazdy i planety, na tym jej wiedza się kończyła. Rodzice byli nawet zadowoleni z jej rozbudzonych ambicji, zapisała się aż do dwóch kółek, w tym astronomicznego?! W pierwszej chwili pomyśleli, że to jakiś żart i młoda Lanceley znowu coś postanowiła zmalować, ale tak nie było. Zapewne myśleli, że wszystko wraca na dobry tor i Bekah stanie się spokojną, a także ułożoną dziewczynką, bo grzeczna to ona nigdy nie była. Jak tak dalej pójdzie, wypisze się szybko z tych kółek, bo w końcu jej reputacja legnie w gruzach. Miała wykonać jakieś zadanie z kółka z Makoto, ale niestety musiała udać się bez swojego przyjaciele, dla którego tu się zapisała. Nic nie szło po jej myśli. Kurwa mać. Poprosiła o jakiegoś rówieśnika, bo sama w bibliotece to by się zgubiła. Nawet nie wiedziała, gdzie konkretnie ta biblioteka się znajduje, nie bywała tam, odkąd nie za kumplowała się z Finn. Czasami tam wpadały, a Lanceley zawsze chciała stamtąd uciec jak najszybciej. Nienawidziła książek, czytania, a tym bardziej nauki. Wolała spędzać czas na powietrzu. Bawić się, wygłupiać i robić mnóstwo durnych psikusów. Teraz przyszła z jakimś ślizgonem do biblioteki, za dużo nie mówiła. Miała nadzieje, że on znajdzie wszystkie informacje na temat "Rój Lirydów". Co to kurwa jest? Pierwsza myśl, a kolejna gdzie tego szukać, kiedy padło z ust ślizgona, żeby poszła poszukać w drugim dziale książek związanych z astronomią? To tu były jakieś działy? W pierwszej chwili na jej twarzy pojawiło się przerażenie, a w drugiej prosto z mostu zapytała się, gdzie ma iść. Koleś spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, jakby miał do czynienia z jakimś upośledzonym ghulem. Wzruszyła grzecznie ramionami i udała się we wskazane miejsce. Szukała głównie pod nazwą "Rój" czy "Lirydów". Otwierała książki, kierując się do spisów treści, a kiedy w końcu znalazła coś na ten temat, był to naukowy bełkot. Szczerze wolałaby to zaobserwować na niebie niż wkuwać te dziwne informacje, pełne naukowego bełkotu. Za nic w tym magii nie było. Dowiedziała się jednego, że jakiś ich radiant znajduje się na granicy gwiazdozbiorów Lutni i Herkulesa. Cokolwiek to oznaczało, miało w sobie dwa dość ciekawe słowa. Lutnia i Herkules. W tej treści podano dużo jakichś stopni, dat czy innych dziwnych słów, o których Bekah nie miała najmniejszego pojęcia i nic ją to nie interesowało. Na pewno jej towarzysz będzie wiedział, o co w tym chodzi. Wzruszyła ramionami całkowicie zrezygnowana. Naprawdę starała się coś z tego pojąć, ale to było jak czytanie po jakimś innym języku. Okropne nudy, lepiej to spalić. Przekazała co znalazła ślizgonowi, a on zrobił minę, jakby była starcem z siwą brodą o imieniu Merlin. Nic nie odpowiedziała. Nic nie dodała. Nie zamierzała się pogrążać. Po co tego szukali, to nie miała pojęcia. Nie mogli po prostu tego obserwować na niebie? Na pewno było to ciekawszym zajęciem niż grzebanie po książkach w jakiejś starej, cichej i przede wszystkim nudnej bibliotece.
z/t
Curtis Mousseau
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : ślad po ugryzieniu na lewej nodze i wiele mniejszych blizn, wysportowany i zbudowany, lekki zarost, akcent francuski jednak potrafi go maskować
Z uśmiechem na ustach, niemal podskakując przy każdym kroku, zmierzał do biblioteki. Nie często tu bywał, chyba że sytuacja tego wymagała. Tak, jak teraz. Zbliżał się koniec roku, a z nim również egzaminy i wystawienie ocen. Nie mógł pozwolić sobie na obijanie się, ale też nie miał aż takich zaległości w Beauxbatons wszystko ładnie nadrabiał. Dziadkowie bardzo go pilnowali, lepiej niż rodzice. Uwielbiał Francję i Paryż, ale jak najszybciej pragnął powrotu do Anglii. W końcu tęsknił za swoim starszym bratem Jasperem, za znajomymi również, za ich wsparciem, jednak obawiał się ich reakcji. To prawda, że wyglądał lepiej. Mógł nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie jest chory. Sam jego wygląd mówił wiele. Na pewno postanowił wziąć się za swoje życie. Przecież było dobre. Nie miał pojęcia, dlaczego istnieją w nim jakieś braki. Puzzle, których brakowało. Dlatego przez ostatni rok, a nawet dwa lata składał je powoli; niestety nadal wielu brakowało. Obraz nie chciał stworzyć całości, ale na tym przecież polegała egzystencja — na działaniu. Czuł się dobrze i nie zamierzał tego psuć. Oddalił się nieco od znajomych i bliskich mu osób, nie potrafił normalnie funkcjonować. Nie chciał izolacji, zwłaszcza że i tak wstydził się swojego wilkołactwa tak, jak prawie cała jego rodzina. Głównie nadal odczuwał się odtrącony przez ojca, u matki nie miał w ogóle żadnego wsparcia. Na szczęście mógł polegać na dziadkach, a także swoim starszym bracie. Dużo pisali ze sobą, a także często się widywali przy każdej możliwej okazji. Wpatrywał się w regały z książkami, szukając działu z eliksirami i zielarstwem. Najbardziej miał problemy z tymi przedmiotami, a musiał mieć dobre oceny z nich. Zależało mu na pracy w szpitalu św. Munga. To prawda, że lepiej radził sobie z numerologią czy historią magii, a nawet runami, ale nie interesował się tym, aż tak bardzo. Zależało mu na karierze uzdrowiciela. Rodzice zdecydowanie popierali jego decyzje. Chociaż w tym się z nimi zgadzał. Usiadł przy jednym ze stolików, kładąc na nim ze dwa obszerne tomy. Wyjął ze swojej torby pióra i kilka pergaminów na notatki. Po chwili zabrał się do pracy.
Koniec roku zawsze był jedną wielką gonitwą z czasem, której tego roku poddała się również Gabrielle. Wydarzenia ostatniego tygodnia,jej wewnętrzną bierność i mała ilość zaangażowania sprawiły, że nagle grunt pod nogami dziewczyny zaczął się zapadać. Była to dla niej niebywała, wręcz zaskakująca sytuacja, do której nigdy przedtem nie dopuściła. Ostatni miesiąc nauki co rok - poza tym - upływał blondynce na błogim lenistwie i małej ilości wysiłku, gdyż do wszystkiego przygotowywała się znacznie wcześniej. Teraz niczym jedna z mrówek w mrowisku pędziła w stronę biblioteki, z zamiarem spędzenia w niej przynajmniej kilku godzin nad książkami. Największą trudność sprawiały jej eliksiry i zaklęcia uzdrawiające, niepewna dlaczego akurat te dwa przedmioty, z których jej matka i kuzyn byli najlepsi. Zupełnie jakby talent do owych dziedzin został wraz z krwią przekazany tamtej dwójce przez co ominął ją samą. Starszą bibliotekarkę siedząca za drewnianym, masywnym kontuarem powitała powściągliwym uśmiechem oraz krótkim, szybkim "dzieńdobry", po czym od razu ruszyła w stronę interesujących ją regałów. Dziś nie miała czasu wdawać się w interesujące konwersacje z kobietą, która dziwnym trafem właśnie Gabrielle obiecała za cel zmuszając ją do słuchania tych samych opowiastek po raz setny. Każda sekunda była wręcz na wagę złota, dziewczyna czuła to, a przeklęta wskazówka zegara jakby znając jej obawy obracała się z zadziwiającą prędkością na tarczy zegara. Nienawidziła tego uczucia bezsilności w starciu z umykającym przez palce czasem, pchał on wówczas ludzi w dziwnych kierunkach. Mając przed nosem wyciągnięty kawałek pergaminu z zapisanymi zgrabnym pismem tytułami książek nawet nie zauważyła stojącego tuż przed nią Puchona, z impetem uderzając w niego. Siła uderzenia sprawiła, że cofnęła się o krok w tył, podnosząc zielone tęczówki znad pergaminu, już chciała skrzyczeć nieznajomego, kiedy uświadomiła sobie kim jest. - Cu, to znaczy Curtis tak? - zapytała z lekkim trudem przypominając sobie imię chłopaka - Byliśmy kiedyś parą podczas zajęć z eliksirów, nie wiem czy mnie pamiętasz… - zaczęła uśmiechając się delikatnie - Wybuchł on nam wtedy w twarz -przypomniała, mając nadzieję że to wydarzenie rozjaśni mu kim jest. - Gabrielle - przedstawiła się.
Pisałam na telefonie, ale mam nadzieję,że nie jest źle :)
Curtis Mousseau
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : ślad po ugryzieniu na lewej nodze i wiele mniejszych blizn, wysportowany i zbudowany, lekki zarost, akcent francuski jednak potrafi go maskować
Pochłaniający. Całkowicie zaabsorbowany tym, co właśnie robił, nie zwracał totalnie uwagi na otoczenie. Kiedyś byłoby to do niego niepodobne. Zawsze uwagę skupiał na swoim otoczeniu i ludziach. To z czasem powoli się zmieniało. Choroba, likantropia, życie... Wszystko to go w jakiś sposób przytłaczało. Udawało mu się uporać z jednym to w kolejce czekało kolejne. Na niektóre sprawy nie miał wpływu tak jak na swoją wewnętrzną bestię. Bezsilność. Dopadała go niezapowiedziana. Zaskakiwała go niemal każdego miesiąca. Bywało, że nie mógł pogodzić się z tym, co kiedyś nie było częścią jego, teraz musiało być. Dzisiaj zepchnął to wszystko gdzieś w dal. Pozwalając temu wszystkiemu odejść. Nie było to bezpieczne. Nadal miało na niego wpływ. Pozwolił się temu skryć głęboko w nim samym. Na zewnątrz wypuścił spokój i radość. Nie zachwiał się, kiedy uderzyła w niego blond włosa piękność. Stał pewnie. Zmienił się, a właściwie pragnął zmiany. Czynił ku temu powolne kroki. Nie był już chuderlawym, słabym chłopcem. Wyrósł na silnego mężczyznę i miał zamiar to sobie udowodnić; robił to każdego dnia. - Nic Ci się nie stało? - Skierował wzrok na dziewczynę i za nim jeszcze coś odpowiedział, uśmiechnął się do niej. - Pamiętam. - Nie mógł zapomnieć Levasseur. Miał dobrą pamięć, jeśli chodzi o kobiety. Nieważne czy były pięknymi młodymi damami, czy dopiero zrzucały piórka brzydkiego kaczątka. Nie mógł sobie pozwolić na ucieczkę ich imion z głowy. Nie wybaczyłby sobie tego. - Gabrielle. - Wyraźnie zaznaczył swój francuski akcent, wypowiadając jej imię. - Na pewno ciężko byłoby to zapomnieć. - Zaśmiał się, pozwalając wspomnieniom wybuchającego kociołka rozjaśnić się na nowo. - Ja za to postanowiłem nadrobić te zaległości. - Wskazał na tom z eliksirami, który zgarnął.
// jest super, jestem pod wrażeniem pisania z telefonu :D
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Była wyraźnie zaskoczona widokiem panicza Mousseau, owe zaskoczenie malowało się na twarzy blondynki; widoczne w lekko rozchylonych różowych ustach i zdziwieniu zielony tęczówek skupionych na postaci chłopaka. Mogłaby przysiąc, że ostatni raz miała okazję spotkać go kilka miesięcy temu, choć z drugiej strony musiała przyznać, iż nie zaprzątała sobie zbytnio głowy jego osobą, to też jej wrażenie mogło być całkowicie błędne. Zmrużyła delikatnie oczy chcąc upewnić się z kim w rzeczywistości ma do czynienia, co prawda w chłopaku, a w właściwie młodym mężczyźnie rozpoznała Curtisa, jednak jego obecny wygląd nieco odbiegał od tego, który miała w pamięci. Zmienił się. Właściwie nie powinno jej to dziwić, a jednak w jakimś stopniu zszokował ją ten fakt. -Wszystko w porządku – odparła –Trochę niezdara ze mnie – dodała ze śmiechem, choć po części mijało się to z prawdą. Jedynie w chwilach, gdy coś zbyt mocno zaabsorbuje Gabrielle zapomina ona wówczas o całym świecie, przestaje zwracać uwagę na otoczenie przez co często doprowadza do tego typu wypadków, jakie Puchon miał okazje odczuć na własnej skórze, choć zdawało się, że nie wywarło to na nim żadnego wrażenia. Na policzkach blondynki mimochodem pojawiły się różowe plamy, których czasami wręcz nienawidziła. Założyła niesforny kosmyk blond włosów za ucho, ponownie patrząc w oczy chłopaka, kiedy ten przyznał, że ją pamięta. -To prawda- przyznała –Choć warto zaznaczyć, że był to jeden jedyny raz – oznajmiła unosząc do góry palec wskazujący. Przez kolejny tydzień w brodę pluła sobie za swoją nieuwagę, która doprowadziła do owego wypadku, niemniej jednak teraz mogli się chociaż z tego pośmiać. –Właściwie… dawno cię nie widziałam – zagaiła, mając nadzieję, że wynikało to z czegoś innego niż jej nieuwagi. Kiedy wspomniał o nadrobieniu zaległości wyciągnęła w jego kierunku kartkę pergaminu –Mam ten sam plan – zaśmiała się.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W przerwie między lekcjami zajrzała do biblioteki, przede wszystkim w poszukiwaniu materiałów do zadania domowego z DA. Zanim jednak postanowiła kogokolwiek niepokoić pytaniami, gdzie i czego powinna szukać, rozbiła się przy jednym z wolnych stolików, dając sobie jakiś czas na rozłożenie się na krześle i chwilę oddechu. Początek roku wydawał jej się bardzo intensywny, choć być może działo się tak dlatego, że i wakacje nie dały jej zbyt wiele chwil spokoju. Niby nie czuła się specjalnie zmęczona, przynajmniej nie fizycznie. Ale wrzesień pełen był niespodzianek. Zwłaszcza aktualny, gdy pojawiały się kolejne nowe znajomości oraz prefekckie obowiązki, z którymi dotychczas nie miała żadnej styczności. Sięgnęła po plecak, z którego wyciągnęła pióro i kartki. Zamyśliła się, a w tym stanie jej dłonie otrzymywały chyba wolną wolę i mogły wykonywać niekontrolowane ruchy, ponieważ, być może z przyzwyczajenia, Gryfonka zaczęła rozrysowywać kontury Wielkiej Sali na trzymanym przed sobą papierze. Czy jej się wydawało, czy rzeczywiście miała coś zrobić w związku ze swoimi mapkami? Idąc za instynktem, zabrała się za dorysowywanie kolejnych szczegółów, jak rząd długich stołów, czy wystających ze ścian, stałych ozdób pomieszczenia. Miała ochotę tworzyć ikonki wiszących lampionów oraz sylwetki kadry nauczycielskiej przy stole pod ścianą, jednak choć były to obrazki mocno kojarzone z Wielką Salą, nie były tam bez przerwy. Szybko zatem przeszła do kolejnych pomieszczeń.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Znalezienie jednej Gryfonki w tak ogromnym zamku zajęło jej trochę czasu. Dopiero, gdy wspominała wyłapywanym jednostkom, iż poszukiwana jest prefekt Gryffindoru udawało się jej jako tako nakierować na jej trop. Podobno widziano ją na schodach prowadzących do biblioteki, a więc niezwłocznie skierowała się w tamtą stronę. Jasne włosy podrygiwały wesoło, gdy pokonywała co drugi schodek, byleby zdążyć ją złapać. Miała do niej pewną sprawę i żywiła ogromną nadzieję, że się dogadają. Nie było słychać jej kroków dzięki miękkiej wykładzinie, mającej na celu tłumienie jakichkolwiek odgłosów przemieszczania się. Przywitała się z bibliotekarką szeptem, zwróciła dwie książki - jedną znalezioną w Wieży Ravenclawu, a drugą, z której udało się spisać już notatki. Chwilę porozglądała się po bibliotece i jest, udało się, dostrzegła czarnowłosą dziewczynę ubraną w mundurek z czerwonymi elementami. Podeszła do stolika i cicho chrząknęła, aby dać jej znać, że ktoś jest tuż obok. - Cześć Morgan. Nie wiem czy mnie kojarzysz, jestem Elaine Swansea. Mogę na chwilę się dosiąść? Przepraszam, że ci przerywam, jednak szukam cię od trzydziestu minut. - choć mówiła cicho, to dało się wyczuć w jej głosie bardzo dużo sympatii, którą jej oferowała. Dosiadła się tuż obok niej i złożyła dłonie na stoliku. - Gratuluję odznaki. - zaczęła na początek, śląc jej miły dla oka uśmiech. - Pozwól, że przejdę od razu do sedna, dobrze? Doszły mnie słuchy, że zajmujesz się rysowaniem map. A tak się składa, że szukam właśnie takiego kogoś, bo potrzebuję pomocy. - nachyliła się nieznacznie w jej stronę, aby maksymalnie zminimalizować ryzyko przeszkadzania komukolwiek w nauce. - Wyszłam z inicjatywą wykonania dla uczniów z wymiany podręcznych map naszego Hogwartu. Gubią się bardzo często, nie wiem czy też to odczułaś już w obowiązkach prefekta, jednak my, z Ravenclawu cicho cierpimy od tysięcznego tłumaczenia im gdzie są poszczególne sale, jak i gdzie jest rozpiska zasad. Nie ułatwia nam tego fakt, że nie do końca rozumieją język angielski... Czy miałabyś czas, aby pomóc mi z tymi mapami? - popatrzyła na nią uważnie i uśmiechała się przyjaźnie. - Architekt ze mnie kiepski, a zależy mi, żeby jakoś ich usamodzielnić bez obaw, że znów spotkam jakiegoś chłopaka po godzinie nocnej na korytarzu kończącym się ślepym zaułkiem. - zależało jej, naprawdę. Pomna tego w jakim stanie spotkała Riley'a - wykończonego patrolami, chciała to jakoś na nowo zorganizować. Zabrała mu jeden patrol, ale o następne musiałaby walczyć dniami i nocami, a wolała zatem obejść system i pomóc jednocześnie i prefektowi naczelnemu, uczniom z wymiany i kadrze nauczycielskiej, która zapewne też rwie sobie włosy z głowy po tysięcznym tłumaczeniu na czym polega różnica między łazienką prefektów, łazienką Jęczącej Marty a zwykłą.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Może i wykonana na szybko mapka Wielkiej Sali była zgodna z prawdą, ale nie do końca po to tu przecież przyszła. A i zadanie z DA nie wymagało wypożyczania książek, tylko aparatu. Kiedy zorientowała się, co w swoim dotychczasowym transie wyczyniała, a co więcej, że kompletnie nie miało to w tej chwili sensu, odsunęła zapisane kartki na bok i w tym samym momencie usłyszała poprzedzone chrząknięciem słowa przywitania. Podniosła głowę, widząc Perfekcyjną Panią Prefekt. W odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła i wskazała krzesło obok siebie, początkowo nie chcąc wchodzić Krukonce w słowo, jednocześnie zapraszając ją, aby klapnęła sobie i odetchnęła. Dopiero po chwili postanowiła się odezwać. Jakoś jej było głupio, że Swansea tyle się namęczyła, aby ją odnaleźć w szkole. Swoją drogą, w tak dużym budynku chyba łatwiej byłoby użyć do kontaktów sowy niż własnych, wymęczonych schodami nóg. - Ela. Dziękuję. I... wystarczy Moe, proszę. - wyjąkała z siebie kilka wyrazów, zanim się zorientowała, że może wypadałoby w stosunku do Elaine składać zdania trochę lepiej niż górskie trolle. Słuchała dalej, biorąc to pod uwagę przy następnym zbieraniu myśli przed odpowiedzią. Pomysł blondynki wydawał się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. A i z wyborem osoby do tego zadania trafiła całkiem nieźle. - Może być teraz? - zapytała, jednocześnie biorąc się do pracy bez wsłuchiwania w odpowiedź dziewczyny. Uznała, że im szybciej, tym lepiej, bo każdemu odejmie to część zmartwień i obowiązków. Sięgnęła po swoje kartki z nakreślonymi wcześniej dwoma szkolnymi pomieszczeniami i zaczęła szkicować trzecie, wraz ze stosownymi opisami, do czego służyło. Powinna też stworzyć jakąś legendę dotyczącą nauczycieli, przedmiotów, szkolnych dormitoriów i Merlin wie czego jeszcze. Szło jej zaskakująco szybko, zupełnie, jakby robiła to od kilku lat bez przerwy.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Spoglądała na brunetkę przyjaźnie, przy okazji wyczekując reakcji wobec przedstawionego właśnie planu. Uśmiechnęła się i skinęła głową na znak, że zapamięta zdrobnienie jej imienia, na które szczerze powiedziawszy nie wpadłaby sama. Widząc zapał Gryfonki cichutko się zaśmiała. - Ależ powoli, Moe. Nie musisz już, od razu. Wybrałam na to trwalszy pergamin, bo zależy mi na perfekcyjnych detalach. To znaczy, że zapytałabym bibliotekarki czy nie ma jakiejś standardowej mały Hogwartu, aby mieć niejako wzór. Wyobraź sobie jakie wywrzemy na nich dobre wrażenie, jeśli przetłumaczymy na język czeski nasze angielskie nazwy. Z pewnością gdzieś na regałach jest słownik. Skoro znalazłam tu ostatnio tłumaczenie wiersza na trytoński to czeski też będzie. - wskazała brodą liczne i wysokie regały, uginające się pod opasłymi książkami. Sięgnęła do swojej torebki i wyciągnąwszy pergamin z trwalszej jakości zaczęła go delikatnie rozwijać na stole. Kupiła go dzisiaj rano ot tak, na wszelki wypadek. - Myślałam też o użyciu samopiszącego pióra do opisania legendy i pomieszczeń, aby zminimalizować ryzyko, że któryś uczeń nas nie rozczyta. A wierz mi, ten argument słyszałam nawet od naszych kochanych młodszych Hogwartczyków. - mówiła, mówiła, mówiła i streszczała swój plan, nad którym musiała siedzieć wcześniej, skoro zawierał tak wiele szczegółów. - Co o tym sądzisz? Dałabyś radę naszkicować na brudno? Może ja poproszę bibliotekarkę o wzór mapy, a ty poszukasz w tym samym czasie słownika? - zasugerowała delikatnie, wierząc, że jeśli zaczną współpracować to nie będą musiały siedzieć w bibliotece do wieczora. Mimo wszystko Elaine zależało na perfekcyjnie wykonanym zadaniu. Wystarczy jedna intencją - odciążyć prefekta naczelnego, a zaczynała kombinować na wszystkie sposoby, aby osiągnąć postawiony przed sobą cel. Zsunęła włosy na plecy i poszukała wzroku Gryfonki, mając nadzieję, że nie wystraszyła jej obfitą treścią planu. Wszystko musiało zostać dopięte na ostatni guzik i wolała poświęcić na to dwukrotnie więcej czasu, aby mieć pewność, że mapa zostanie przyjęta. Pytanie tylko czy Moe będzie chciała aż tak się w to zaangażować czy jednak nie straci cierpliwości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zmarszczyła brwi, słysząc wspomnienie o tłumaczonych nazwach. To rzeczywiście miało sens, nawet, jeżeli od przyjezdnych wymagało się znajomości angielskiego podczas lekcji i innych szkolnych aktywności. Być może taka mapa 'po ichniemu' byłaby przyjemną odmianą od obcości, jaką przez pierwsze miesiące częstował ich Hogwart. - Pamiętaj, że mamy gości z dwóch szkół. Durmstrangowiczom dobrze byłoby zrobić opisy cyrylicą. - czeski nie rozwiązywał tutaj tak do końca sprawy, bo nie obejmował obu grup. Najlepiej pewnie byłoby nakreślić jedną mapę, która z pomocą zaklęć otrzymałaby wiele kopii, by dopiero na te egzemplarze nanieść legendę w wybranym pod ucznia języku. - Jasne, jakiś wzór się przyda. Ja zerknę na słowniki. Masz to samopiszące pióro przy sobie? - zagadnęła i oczekiwała na odpowiedź, jednak niezależnie od niej podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę rosłych regałów z lingwistyką wszelkiej maści. Nie musiała szukać długo. Być może czeski nie był najpopularniejszym językiem w szkole, ale samo tłumaczenie tak pojedynczych wyrażeń, jak i dłuższych form wypowiedzi było w Hogwarcie praktycznie codziennością. Zwłaszcza na historii, czy runach. - Czy uda nam się zakląć mapy na tyle, żeby opisy pomieszczeń były w rodzimych językach szkół, a po zetknięciu z różdżką pokazywały zapis i wymogę po angielsku? - natchnął ją dodatkowy pomysł związany z czarowankami, choć sama w tym temacie raczej nie błyszczała. Mogła liczyć wyłącznie na umiejętności krukońskiej Prefekt, a tych nie znała. Tym mapom zresztą to w ogóle przydałyby się na koniec różnorakie zaklęcia ochronne, aby te nie plamiły się, były ognioodporne, nierozdzieralne i najlepiej jeszcze niemożliwe do zgubienia. Idiotoodporność wymagała wielu starań. I przewidywania, co mogło spotkać nieszczęsny kawałek pergaminu.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Na jej uwagę pokiwała z powagą głową. - Masz rację. Skoro już zajmujemy się czymś dla czeskich uczniów to dla tych z Dumstrangu również. Coś wymyślimy w trakcie. - przesunęła swoją torbę na ławkę, aby nie leżała na podłodze. - Nie mam, ale bibliotekarka może nam pożyczy. Okej, zaraz się widzimy. - skierowała się do kontuaru, gdzie zagadnęła kobiecinę na temat uzyskania dwóch przedmiotów - jakiejkolwiek mapy Hogwartu, aby mieć wzór do rysowania i zaczarowane pióro. Przy pierwszym aspekcie musiała powędrować z kobietą do półek, odczekać kilka dobrych minut aż znajdzie egzemplarz mapy, wypełnić jakiś wniosek o wypożyczenie jej na czas nauki i się podpisać. Przy drugim zaś otrzymała pióro od razu. Sęk w tym, że nie było zaostrzone, a więc czeka ją rzucanie zaklęć by to naprawić. Podziękowała i wróciła do Morgan, mającej już odpowiedni słownik. Usiadła i zamyślona słuchała jej pomysłu. - Myślę, że można spróbować, choć nigdy tego nie robiłam. Ale słyszałam o takim zaklęciu. To trochę eksperymentów, ale co dwie różdżki to nie jedna, więc coś się wymyśli. Priorytetem jest zabezpieczenie map. Narysujesz jedną, ja ją opiszę i dołączę legendę a potem zrobimy ich kopie, co ty na to? - ustaliła wstępny podział obowiązków, bo skoro prosi Moe o pomoc to nie znaczy, że będzie siedzieć bezczynnie obok. Sięgnęła po swój zeszyt, podała Gryfonce mapę od bibliotekarki, a wzięła słownik, aby zająć się tłumaczeniem. - Najważniejsze są główne miejsca. Komnaty wspólne, łazienki, wielka sala, oznaczony zakazany las. Klasy przedmiotowe, a reszta to jak starczy czasu. Niech też coś odkrywają samemu. Hogwart ma wiele tajemnic. - szeptała i zajęła się wypisywaniem tych pomieszczeń na kartce. Nie mogła doczekać się aż praca będzie gotowa!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie miała zamiaru chełpić się, że plan Hogwartu znała na pamięć i nie potrzebowała do wyznaczonego zadania żadnych pomocniczych materiałów. Z czystej ciekawości zerknęła na przyniesioną przez Elaine mapę, wyszukując w niej, jak bardzo szczegółowo oddawała kolejne korytarze i pomieszczenia. Gdyby rysowała dla siebie, była zdolna cały parter nakreślić z zamkniętymi oczami, jednak nie o to chodziło. Robiła to dla kogoś, więc przydałoby się do tego odpowiednio przyłożyć, wziąć pod uwagę czytelność, łatwość obsługi i prostotę opisów, nawet kosztem tak ukochanych przez nią detali. - Wolałabym zostawić czarowanie Tobie. Po wakacjach chodzi za mną jakaś klątwa. Z całą resztą mogę Ci pomóc. - oznajmiła, z jednej strony całkiem szczerze ostrzegając, że z jej magicznych popisów mogłyby wyniknąć same problemy, a uszkodzenie map tuż po ich narysowaniu wcale jej się nie uśmiechało. To, że wykręciła się kłamstwem (czy aby na pewno?) wolała zostawić dla siebie. Porównała szkolną wersję mapy ze swoim wyobrażeniem i w przypadku kilku pomieszczeń uśmiechnęła się dyskretnie pod nosem, bo dawno nie były aktualizowane pomimo remontów, przez co dziś albo wyglądały inaczej, albo służyły do innych celów. Nie było też najmniejszego wspomnienia o chociażby zakazanym piętrze, ale może tak było zdrowiej dla przyjezdnych. Po co kusić kogoś słowami 'zakazane' i narażać go na nieprzyjemności? Odpowiednio ciekawskie jednostki i tak miały się wszystkiego dowiedzieć jeszcze przed końcem pierwszego semestru. Pewnie prowadziła linie, rysując kolejne sale i punkty orientacyjne bardzo oszczędnie i konturowo. Podczas swojego zamyślenia związanego z aktualnością szkolnej wersji, zdążyła skończyć parter, podziemia i okalające Hogwart tereny zielone, wraz z boiskami, cieplarniami i chatką gajowego. Wtedy też na moment się zatrzymała, nie chcąc przechodzić do każdego z pięter osobno i wprowadzać zamieszania wielością elementów. - Wielkie schody chyba rozrysuje naprawdę wielkie, żeby zmieściły się na nich oznaczenia, na które piętro się wybrać, chcąc dotrzeć do wybranych sal lekcyjnych. Podobnie ze skrzydłem zachodnim. Niech wiedzą, gdzie czego szukać, bez przesadnych instrukcji. - zbyt duża liczba oznaczeń mogłaby jej zdaniem przynieść odwrotne skutki i jeszcze więcej pytań tak o drogę, jak i o samą mapę. Już i tak jej dzwoniły w uszach uwagi, że nic z tego przecież nie wiadomo i że za duża ta szkoła, aby się w niej choć trochę odnaleźć. Wolałaby tego uniknąć. Westchnęła, przechodząc do dalszej pracy, wciąż jednak będąc gotową na uwagi śledzącej jej poczynania Swansea.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Ojej, przykro mi. Może niechcący uszkodziłaś różdżkę? Mój dobry znajomy mówił mi, że... - oczywiście, że wspominała o Riley'u, bowiem mogła bez obaw paradoksalnie wspominać o nim bez wspominania, bez przymrużonych oczy rozmówcy, który węszył silne zainteresowanie jakimś chłopakiem. Oczywiście mowa tu o odłamie rodzinnym, więc korzystała. - ... nawet minimalne, niewidoczne na pierwszy rzut oka mogą kiedyś w końcu wpłynąć na funkcjonalność różdżki i co za tym idzie, na efekt rzucania zaklęć. Może warto ją sprawdzić u jego twórcy? - zasugerowała bardzo łagodnie, a nuż podsunie ciekawy pomysł. Będzie musiała zatem poświęcić więcej czasu na zaklęcia ochronne pergaminu, jak i próbę zaczarowania tekstu tak, jak to przedstawiła dziewczyna. Czy znajdzie się w tym odrobina transmutacji? Nie była pewna, najwyżej poszuka wiedzy w książkach. Dotychczas jej nie zawodziły. Kiedy Gryfonka nakładała linie według własnego schematu, Elaine wypisała w zeszycie najważniejsze lokacje, które chciałaby umieścić na mapie. Sięgnęła po słownik i szukała w nim tłumaczeń, co nie było proste zważywszy, że nie znała się na gramatyce. Aby była poprawna, musiała powędrować po drugą książkę i tak obładowana dwoma opasłymi tomiszczami podjęła się próby poprawnego przetłumaczenia nazw własnych Hogwartu. Nie sądziła, że będzie to tak trudne zważywszy, że pierwszy raz miała do czynienia z językiem szwedzkim. Słyszała akcent i zabawnie brzmiące słowa Pandory, jednak nie mogła jej prosić o pomoc, jeśli miała być to niejako niespodzianka. Poderwała głowę znad notatek, kiedy Moe wspominała o schodach. - Zaznaczysz jeszcze fałszywe schodki? Bo myślałam też o skrótach między piętrami, ale nie wiem czy się zmieści, a wolałabym, aby mapa była względnie przejrzysta. - zerknęła nienatarczywie na narysowanie pomieszczenia, które niestety niewiele jej mówiły z tego punktu widzenia. Mimo wszystko podziwiała tempo dziewczyny i pewność siebie z jaką rysowała. Musiała mieć spore doświadczenie. - Ach, te schody prowadzące na czwarte piętro miewają kaprysy i wędrują do skrótu prowadzącego na parter... ale nie, tego nie zaznaczajmy, bo wyjdzie nam skomplikowany esej, a mają taki dziwny język, że to głowa mała. - wskazała wymownie na słownik, nad którym ślęczała. Nie poddawała się jednak, podchodząc do pomysłu w krukoński sposób - ambitnie. Postukała palcami o brzeg podręcznika. - Masz talent artystyczny? Skoro rysujesz mapy? Czy to takie hobby? - zagaiła, skoro już na nią spoglądała swoimi ciekawskimi niebieskimi oczyma. Elijah ją znał, chyba lubił, bo coś wspominał, że była z nim w momencie, kiedy ten łamał rękę i nawet próbowała mu w dziwny sposób pomóc. To znaczy, że jest fajna i warto poświęcić jej więcej uwagi niż odzywać się tylko w razie potrzeby. Wolałaby, aby dobrze myślała o wszystkich Swansea... dopóki nie spotka Cassiusa, który gorliwie nadszarpnie potencjalną pozytywną ocenę. A i tak go kochała, cóż zrobić.