Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kolejny dzień w Hogwarcie. Jeden z wielu, pełnych życia dni, kiedy uczniowie i studenci spieszą się na zajęcia, a nauczyciele w popłochu sprawdzają pierwsze wypracowania oraz przygotowują kolejne materiały na zbliżające się wykłady. Rzecz jasna młodsza część szkoły nie przejmowała się tym tak bardzo, jak profesorowie, jednak musieli ingerować w przypadkach podobnych do tego, który właśnie miał miejsce w bibliotece. Paul Price, jako jeden z niewielu, miał chwilę przerwy i dotarł na miejsce przed innymi, by pełnić swoje obowiązki. Zastał tam Lotte Reyes i Alana Payne'a na intrygującej wymianie zdań. Czyżby się kłócili? Skądże, prowadzili tylko rozmowę o wielkim tomiszczu na trasmutację, a które oboje chcieli mieć, gdyż był to jedyny dostępny w tej chwili egzemplarz. Jak to się potoczy? Mistrz Gry zostawia was z tym małym problemem w nadziei, że nie poleje się krew, a oba domy unikną utraty punktów. Może pan profesor znajdzie jakieś pokojowe rozwiązanie. Kto wie, kto wie. Zaczyna Paul. Powodzenia!
______________________
Autor
Wiadomość
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Dzisiaj był to jednak luźniejszy dzień. A mianowicie Zeph zamierzał wykorzystać zamkową bibliotekę do tego, aby pouczyć się dzisiaj teorii, a potem praktykować gdzie indziej z wypożyczonymi książkami. Taką miał w swojej głowie dewizę Zephaniah i zamierzał ją realizować… Tylko to nudne siedzenie w bibliotece w ciszy. Ale to nic, da sobie radę. Przecież nie takie rzeczy już kiedykolwiek udawało mu się robić w jednym miejscu. Umiał się uspokoić, trzymać nerwy na wodzy i… działać. Pewnie Yuuko by go nawet za to pochwaliła, gdyby zobaczyła jak cierpliwie lawiruje między półkami i zaczyna wybierać jeden po drugim książki, które bibliotekarka zaczynała mu wypożyczać. I trzeba było teraz znaleźć sobie wygodny kącik do którego Zephaniah zaraz przysiadł. Skupił swoje myśli i zaczął czytać o “Podstawach Zaklęć Obronnych, Transmutacyjnych i Pojedynków dla Głąbów”, gdyż jednak bądźmy szczerzy - jeszcze raczkował w ekspertyzie na temat raczkował i byli w tym temacie znacznie lepsi tytani umysłu. No choćby taki Voralberg, albo… no teraz to on miał w głowie Voralberga, który potrafił robić cuda z magią. Ale to jednak on był tutaj nauczycielem więc tego się od niego wymagało. Tym samym skupiał się na teorii… Aż na chwilę się zdrzemnął. Ale zaraz się obudził, bo w sumie to musiał przeczytać jeszcze jedną, taką fajną książkę. “Savoir-vivre początkującego pojedynkowicza”, która poruszała tematykę zaklęć bojowych, które czarodzieje najczęściej używali do tego, aby pomóc sobie w pojedynkach. Rozdział pierwszy, jak rozpoznać, że nie nadajesz się póki co do walk. I tutaj zaczęła się cała litania związana z tym, że Zeph faktycznie spełniał wiele tych wymogów kwalifikujących go na niedoświadczonego pojedynkowicza. I trzeba było to w jakiś sposób zmienić. Nie wiem, ulepszyć te wszystkie podstawy, które on miał. Może udoskonalić Rictumsemprę, aby ostatecznie móc nią pokonywać każdego? Tak to byłby dobry pomysł. Jednak musiał przejść do kolejnego rozdziału. Rozdział drugi, poprawna postawa pojedynkowicza. To chyba było coś praktycznego, bo miało obrazki. I dlatego postanowił stanąć z miejsca z różdżką w ręku i zaczął imitować postawy. A to tutaj faktycznie musi być tak. A to tutaj musi być jeszcze inaczej. I faktycznie w pewnym momencie wyglądało to groteskowo… I musiał ponownie to przeczytać. Po paru próbach w końcu udało mu się wykonać wygodną i “idealną” postawę. Teraz trzeba było przejść już do ostateczności, czyli Zephaniah musiał się ruszyć z tym wszystkim. Wziął wszystkie książki i poszukał wolnej salki do ćwiczeń. Chciał faktycznie jak głupi trenować Rictumsemprę tylko po to, aby osiągnąć w tym biegłość. Ale spokojnie, nie od razu Hogwart zbudowano. Jeszcze zostanie wykwalifikowanym pojedynkowiczem i każdy będzie “mógł mu naskoczyć”. Pierwsza rzecz to było ustawienie manekina po to, aby stał prosto. A potem… używanie Rictumsempr aż do momentu, gdy wszystkie będą idealnie trafiać w przeponę. Aby ktoś śmiał się tak, aby nie mógł złapać normalnego oddechu. Jeszcze trochę poćwiczył to, ale ostatecznie… Hmm… Po długim czasie ostatecznie wyszedł dumny z salki i oddał książki do biblioteki. Pamparam, pam! Koniec tej przygody na dziś.
|zt|
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Co robi uczeń, który chce zaraz po śniadaniu porządnie odrobić pracę domową z przedmiotu który lubi? Idzie do biblioteki! Miał zebrać informację o Kelpi, a następnie je wypisać. Biblioteka Hogwartu jest obszerna, więc znalezienie odpowiedniego tomiszcza na temat potwora było niczym innym jak tylko kwestią czasu. Pytał się bibliotekarki, sam szukał na półkach... Ostatecznie po godzinie wyłącznego szukania odpowiednich dzieł, na stolik przyniósł sobie nie mały stosik książek. W pierwszej jaką zaczął czytać natknął się na informacje takie jak budowa i zachowanie stworzenia jakim była Kelpia. Była o tyle ciekawym stworzeniem, że była zmiennokształtna. Najczęściej jednak przybierała formę konia z wiechą sitową, zamiast grzywy. Ministerstwo uznało ją za stworzenie niebezpieczne, czyli wymagające specjalistycznej wiedzy. Wynikało to z jej zachowania, które mogło skończyć się śmiercią nieostrożnych czarodziei. W innej książce znalazł sposób okiełznania Kelpii którym było założenie jej zaklęciem magicznego wędzidła. W trzeciej z kolei zaś jej pochodzenie i parę ciekawostek. Zaczął robić notatki ze wszystkiego co znalazł. A później z tych notatek będzie musiał napisać spójną pracę. Kiedy skończył notować, odłożył księgi na miejsce, wyjął czysty pergamin i zaczął odrabiać pracę domową korzystając z notatek, które przed chwilą zrobił.
//zt
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Następnego dnia po zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami Tuilelaith udała się do ubóstwianej przez siebie biblioteki, by w wiekowych księgach odnaleźć każdą drobną informację o kelpiach. Ślizgonka pokładała w tej pracy domowej wielkie nadzieje, gdyż po porażce doznanej w pierwszym etapie lekcji - ale z drugiej strony, czy to była jej wina, że trafił się jej ten przeklęty testral? - chciała podreperować swoją reputację w oczach nowego nauczyciela. Nie mogła sobie pozwolić na kolejną (dosłownie) nędzną ocenę, gdy uważała ONMS za swój najsilniejszy punkt oraz ulubiony przedmiot, w którym pokładała nadzieje co do swojej najbliższej przyszłości. Kelpie... Choć dzieje domu Slytherina poniekąd przecinały się z wodnymi odmętami - w końcu same dormitoria Ślizgonów znajdowały się w obślizgłych lochach Hogwartu, będących bezpośrednio w sąsiedztwie jeziora - to jednak sama Brennan, mimo jakiejś dziwacznej, podświadomej sympatii do tego nieprzewidywalnego żywiołu, raczej czuła bliższy związek z ziemią, tę bowiem upodobały sobie węże. Z drugiej jednak strony, węże miały w sobie coś wodnistego, coś, co pozwalało im na niebywałą zwinność... Ale nie przyszła tutaj, by snuć rozważania o gatunku, z którym jest powiązana przez geny swojej matki, lecz by rozeznać się w temacie osobliwych demonów wodnych, z jakimi, jak miała nadzieję, przyszło im się rozprawić na następnych zajęciach. Po cóż innego miałaby wkładać swój wysiłek w zdobycie wędzideł? Tuilelaith przeszukała niemalże większość ksiąg przeznaczonych magicznym zwierzętom wodnym, jakie znajdowały się w poświęconym opiece nad magicznymi stworzeniami dziale zasłużonej biblioteki hogwarckiej. W niektórych znalazła szczególnie intrygujące jej skromną osobę fakty, jak na przykład ten, że mimo błędnie rozpowszechnionego mitu, kelpie najchętniej przyjmują kształt węża morskiego, co automatycznie powiązała z histerycznymi zeznaniami mugoli, iż w okolicach Loch Ness widzieli potwora podobnego do... dinozaura?! No właśnie, cokolwiek to słowo miało znaczyć, zapewne było w tym wypadku naiwnym, mugolskim zamiennikiem kelpii. Eksploracja tego tematu jedynie utwierdziła pannę Brennan w przekonaniu, iż mugolom istotnie chodziło o kelpie, brakowało im jedynie słów na opisanie nieznanego im zjawiska - wedle historycznej relacji Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, obserwującej przez parę dni oblegane do tej pory przez niedowierzających niemagicznych szkockie jezioro, stworzenie na ich oczach z węża morskiego przetransformowało się w wydrę, a po ich zdystansowaniu się od obiektu powróciło do oryginalnego kształtu, upewniając ich w rezultacie obserwacji. Tuilelaith uśmiechnęła się pod nosem, jakby nie mogąc doczekać się chwili, w której przyjdzie jej samodzielnie eksplorować podobne fenomeny magicznej natury. Mimo wszystko, ulubiona cielesna forma kelpii nie pokrywała się z tą najczęściej przez nich przybieraną - a może to po prostu efekt zbyt wielkiego przywiązania do statystyk? W każdym razie, kelpie bywają najczęściej widziane przez czarodziejów pod zwierzchnictwem powierzchowności konia z wiechą sitowia zarastającą miejsca, gdzie zazwyczaj u nieparzystokopytnych czworonogów objawiały się grzywa i ogon. Rzecz jasna, wyjaśniało to enigmę wynaturzonych wędzideł, jakie odnalazła w skrzyni na ostatnich zajęciach. Warte zaznaczenia było również to, iż ów demon był bezpośrednio związany z terenami Wielkiej Brytanii i Irlandii, a więc jego wizerunek na zawsze utwierdził się w zarówno magicznych, jak i mugolskich folklorach tych terenów - i choć ten fakt był już Ślizgonce od dawna znany, to jednak naprędce go zanotowała, gdyż ostrożności wobec rzetelności przewidywanej przez własną pamięć nigdy nie było za wiele. Jeszcze parę słów o klasyfikacji Ministerstwa Magii - kelpiom nadano rangę stworzeń groźnych, ponieważ ich nieokiełznana, momentami złośliwa natura wymagała specjalistycznej wiedzy, by móc stawić im czoło - a także metodom wykorzystywanym przez te stworzenia w imię zwabiania ludzkich ofiar na dno jeziora i Tuilelaith była wolna od dusznej, przepełnionej prawie że tumanami kurzu przestrzeni biblioteki. Mimo darzenia tego miejsca ponadprzeciętną sympatią, to jednak momentami udzielała jej się senność i bezsilność, potęgowana przez wiekowe woluminy, które jakby szydziły z ulotności ludzkiego życia i osiągnięć.
z/t
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Ilość nowych nauczycieli w Hogwarcie wywoływała u niej stres. Nie znała tych ludzi, a oni nie znali jej, nie mieli więc pojęcia o tym, czego mogą wzajemnie spodziewać się na swój temat. To z kolei sprawiało, że Griffin musiała przemóc swoje lenistwo i wziąć się do roboty, bo kiedy nie wiadomo czego się od Ciebie wymaga, najlepiej być przygotowanym na wszystko, prawda? Villenauve sprawiał wrażenie bardzo sympatycznego, ale nie była już dzieckiem, by nie brać poprawki na to, że pozory mogą mylić. Zależało jej na dobrych ocenach z ONMS, a więc nie zastanawiała się dwa razy – i tak oto szkolna biblioteka ujrzała Hope Griffin pierwszy raz od dłuższego czasu. To nie było tak, że nie lubiła się uczyć, raczej... zawsze była w stanie znaleźć jakieś lepsze zajęcie, po prostu. Na przykład takie spanie, o, to był wspaniały plan na każdy dzień i do tego... Skup się, Hope, znowu bujasz w obłokach. Westchnęła bezgłośnie i zmusiła się do skupienia uwagi na tytułach widniejących na grzbietach książek. „Morskie potwory”, „Bać się mitów – niebezpieczne stworzenia Wielkiej Brytanii”, „Bestie z głębin”, „Stworzenia z dna jeziora”. Uzbierała cały pokaźny stos książek, które wydały jej się sensowne, a nawet wygrzebała jakiś stary numer magazynu wędkarskiego „Bez Kappy”, choć nie była pewna, czy da radę coś w nim znaleźć. Rozsiadła się, otworzyła zeszyt i zaczęła sporządzać notatki, używając w tym celu kolorowych cienkopisów. Skoro już miała się uczyć, to porządnie i ładnie! Swoje poszukiwania rozpoczęła od miejsca występowania Kelpie. Znalazła informację, że najczęściej są to zbiorniki słodkowodne, choć można spotkać je również w morzach, najrzadziej oceanach. Pokusiła się nawet o wypisanie kilku konkretnych miejsc, w których odnotowano obecność tych stworzeń i nie było to tylko Loch Ness... ba, nie była to nawet sama Wielka Brytania. W drugiej kolejności przeszła do opisu wyglądu kelpie, choć ze względu na ich zmiennokształtność nie było to łatwe zadanie. Najczęściej były to konie lub węże, ale wszystko tak naprawdę zależało od ich widzimisię. Czy można byłoby je porównać bardziej do animaga, czy metamorfomaga? Ugryzła końcówkę ołówka, zastanawiając się nad tym przez dłuższą chwilę. Najgorsza była kwestia diety potwora i sposobu polowania. Właściwie kiedy dotarła do tej informacji, choć zaciekawiona, przerwała lekturę, postanawiając naszkicować kelpie w jej końskiej formie. Niestety artystka była z niej równie dobra co miłośnika literatury grozy i szybko zaniechała dalszego rozpraszania się rysunkami. Zacisnęła zęby i z myślą przewodnią, że przecież im szybciej to zrobi, tym szybciej będzie miała to z głowy, zabrała się do intensywnej pracy. Starała się nie wyobrażać, jak wygląda woda tuż po ataku kelpie, wypisywała sposoby żerowania i cisnęła dalej, byle tylko nie musieć wracać do tego tematu. Miała ogromną nadzieję, że profesor nie wpadnie na wspaniały pomysł przedstawiania ich jakiejś kelpie osobiście. Na koniec sięgnęła do czasopisma, ale znalazła tam głównie rysunki robali, które najlepiej sprawdzały się kiedy chciało się złapać magikarpia. Griffin magikarpia wcale łapać nie chciała, a kelpie tym bardziej. A biorąc pod uwagę, że jej notatka była już całkiem pokaźna i pozwalała na przygotowanie eleganckiej pracy domowej, jej poszukiwania dobiegły już chyba końca. Zajrzała jeszcze tylko do legend o Loch Ness, zawierających w sobie dodatek w postaci wywiadów z osobami, które spotkały potwora osobiście. Poświęciła lekturze jeszcze kilka chwil, stworzyła pracę domową i z ulgą opuściła bibliotekę.
[z.t.]
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nie pamiętała kiedy ostatnio była w bibliotece. Szczerze nie cierpiała tego miejsca i wcale nie chodziło o przytłaczającą ilość książek, co o tę paskudną i cholernie sztywną atmosferę. Bądź cicho, nie jedz, nie pij, w ogóle najlepiej nie oddychaj. Niemniej – czasem musiała się tam pojawić, szczególnie kiedy chciała zrobić dobre wrażenie na nowym nauczycielu ONMS. Ostatnio na lekcji poszło jej świetnie, nie miała jednak pewności, że kolejna też taka będzie, toteż szła pomiędzy ogromnymi regałami, z niewielki grymasem na twarzy. Zatrzymała się ostatecznie na odpowiednim dziale i szybko zaczynała wyciągać wielkie tomisze o stworzeniach wodnych. Jak na kogoś kto nie bywał w bibliotece, była całkiem zorientowana w jakich książkach czego szukać. Ruby bowiem nie była anty-nauka, ba! cholernie lubiła zdobywać nową wiedzę, szczególnie o magicznych stworzeniach, więc większość tych tomów miała już kiedyś w swoich rękach. Zrzuciła cztery księgi na stół z głośnym hukiem, co sprawiło, że siedzący w pobliżu Puchon nieco podskoczył, uśmiechnęła się tylko przepraszająco i usiadła przy stole. Z początku chciała zanieść to wszystko do dormitorium, jednak odrobinę się przeliczyła z pojemnością własnej torby i ciężarem tych książek. Usiadła więc na tragicznie niewygodnym krześle i otworzyła pierwszą książkę, zabierając się za pracę. Maguire nie tolerowała pisania „na brudno”, uznając to za absolutną stratę czasu. Miała sobie jedynie przypomnieć informacje o Kelpiach, a jeśli się pomyli – skreśli, nie widziała problemu. Zaczęła czytać wyblakłe litery, lekko gryząc końcówkę pióra w tym beznadziejnym nawyku, którego nie mogła się pozbyć. Zaczęła od wyglądu, od razu zapisując na pergaminie, że zazwyczaj przyjmują wygląd wielkiego konia, z wiechą sitowia zamiast końskiej grzywy. Mimo to nikt nie wiedziała jak dokładnie Kelpie wyglądały, bowiem potrafiły przybierać różne kształty i chyba to sprawiało, że były tak fascynujące. Przeczytała o szkockich wierzeniach i spojrzała na ryciny w drugiej książce z lekkim uśmiechem na twarzy. Zaczęła nawet bazgrać na pergaminie, rysując mini kelpie i nie przejmując się za bardzo, że musi to oddać nauczycielowi i na pewno nie będzie przepisywać na inny pergamin. Przeszła potem do czytania o nieszczęśnikach, którzy byli na tyle głupi, by zaufać tak dzikiemu zwierzęciu i skończyli na dnie zbiorników wodnych. Cóż, czasem trzeba używać mózgu i mówiła to ona! Zaczęła więc pisać o polowaniu Kelpie, gdzieś wtrącając o szkockich sztormach. Ładnie zapisała jak powinno się poskramiać te stworzenia, zakładając odpowiednie węzidło za pomocą zaklęcia, by stała się niegroźna. Niektórzy o tym zapominali i umierali, ale wydawało jej się, że coraz mniej takich przypadków, chyba, że ktoś był nadwyraz głupi. Zerknęła jeszcze na klasyfikację MM i wcisnęła gdzieś na początek, że to w ogóle brytyjski i irlandzki demon wodny, bo wcześniej o tym zapomniała. Skończywszy spojrzała na całokształt swojej pracy, uznając, że jest tragicznie chaotyczna, ale Ruby nie była w stanie zrobić tego inaczej. Nie była mistrzem robienia notatek i musiała się bardzo pilnować, żeby nie używać swoich skrótów myślowych, co stanowiło dla niej niebywały kłopot. Przeczytała wszystko jeszcze raz, gdzieniegdzie dodając kilka słów, które akurat jej się przypomniały i ostatecznie zamknęła książki, odkładając je na miejsce.
|zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Najchętniej siedziałby w swoim dormitorium gdy tylko nie miał obowiązkowych zajęć w harmonogramie. Niestety, jego materiały źródłowe były ograniczone, choć znalazł wśród nich dość interesującą książkę o eliksirach, nad którą chciał się głębiej pochylić. Dziś jednak udał się do szkolnej biblioteki, by poszukać wiedzy w nieco innym temacie. Runy. Ostatnio temat ten naprawdę go wciągnął i to właśnie z tego przedmiotu chciał podszkolić się w pierwszej kolejności, na równi z magicznymi miksturami. Na zmianę wertował notatki z obydwu przedmiotów, aż okazało się, że więcej już ich nie posiada i musi zaczerpnąć wiedzy z innych źródeł. Dziś skupił się na wykorzystaniu alfabetu runicznego w przepowiadaniu przyszłości. Było to jedno z najbardziej popularnych zastosowań tych znaków. Solberg sięgnął więc po tom opatrzony tytułem "Runiczna przyszłość, czyli co fuhtark może Ci powiedzieć" i rozsiadł się przy jednym z długich, drewnianych stołów. Otworzył książkę na pierwszej stronie i zaczął wczytywać się w jej treść. Wróżenie z run jest pradawną sztuką, opanowaną przez wiele kultur, głównie na terenie Europy. Metodologia tego sposobu przewidywania przeszłości różni się w zależności od użycia alfabetu celtyckiego bądź skandynawskiego. Ten z północnych terenów naszego kontynentu jest jednak bardziej popularny i to właśnie jego najczęściej wybierają jasnowidze na całym świecie. Alfabety te różnią się nie tylko występowaniem danych znaków, ale i czasem ich znaczeniem, dlatego na początku warto uważnie dobrać runy, z których chcemy przewidzieć komuś los. Oprócz znaczeń danych symboli trzeba mieć także na uwadze ich pozycję. Odwrócona runa często przyjmie kompletnie inne znaczenie, niż ta w pozycji prostej. Ważnym jest też, by mieć świadomość iż znaki fuhtarku mają swoją symbolikę ogólną oraz patronat, jaki sprawują, gdy są użyte jako talizman. Niektóre runy przyjmują jednak zawsze jedno i to samo znaczenie, bez względu na ich użycie czy też położenie. Przykładem tutaj może być runa Hagal, która symbolizuje nieprzyjemne zdarzenie w każdym przypadku. Durisaz natomiast, w pozycji prostej odpowiada za podróż, zmianę miejsca zamieszkania, a w odwróconej wymuszone przemieszczenie się w czyimś towarzystwie. Istnieje także coś takiego jak Pusta Runa wspomniana po raz pierwszy w latach 80-tych dwudziestego wieku. Wielu wróżbitów nie uznaje tego symbolu i nie używa go do wróżb, choć Ci, którzy korzystają z jej dobrodziejstw mówią, że oznacza ona karmę, Bożą wolę i to co nieuchronne oraz niezmienne. Wiele z kart tarota posiada na swoich lustracjach symbole alfabetu runicznego, które pozwalają jasnowidzom sprecyzować znaczenie danej karty. Choć historia fuhtarku sięga dawien dawna, wciąż jest to alfabet uwielbiany przez wróżbitów i historyków, którzy uważają, że gdyby nie runy, nasza wiedza byłaby o połowę biedniejsza, niż jest obecnie. Czytał uważnie, zapamiętując całą wiedzę, choć najważniejszym czego się dowiedział było to, że kompletnie w dupie ma całe to wróżbiarstwo i inne podobne bajeczki. Uważał wykorzystywanie run w tym celu za kompletne marnotrawstwo, choć nie miał zamiaru mówić tego na głos przy nauczycielach wróżbiarstwa w tej szkole. Nie wiedział, ile czasu tu spędził, ale czuł się ogromnie wyczerpany, dlatego też posprzątał po sobie, oddał książkę i udał się w stronę lochów, by uciąć sobie krótką drzemkę.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ciężko było znaleźć wolną chwilę, żeby skoczyć do szkolnej biblioteki i znaleźć informacje potrzebne do oddania pracy domowej, dającej wstęp na następne zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, których Aiise za nic w świecie nie chciała odpuścić. Oczywiście mogła zrobić to w pracy, mieć dodatkowe informacje od pracujących z nią zwierzęcych uzdrowicieli, sama sporo wiedziała — spojrzenie we właściwą książkę jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Dziewczyna wzięła kilka tomów i zajęła miejsce przy jednym z drewnianych stolików, rozkładając pergamin oraz wyjmując pióro. Odnalazła właściwie rozdziały, po których treści dość szybko przesuwała spojrzeniem, chcąc wychwycić najważniejsze. To z kolei notowała na pergaminie, a potem z jego pomocą przygotuje odpowiednią wersję dla nauczyciela. Było tego więcej, niż sądziła — zwłaszcza w podręczniku z najnowszego roku wydawniczego, gdzie znacznie poprawiono zwartość i rozszerzono dostępną ilość informacji o tym magicznym stworzeniu, którego akurat na dziś potrzebowała. Po dwudziestu minutach skrobania po pergaminie w milczeniu zadowolona schowała pergamin i odniosła książki na miejsce, wychodząc następnie z biblioteki.
ZT
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Z pewnością nikt od dawna nie widział Huang tak głęboko zakopanej w książkach, ale wszystko to można było zrzucić na karb zbliżających się egzaminów. I tak jak można się było tego spodziewać, Mulan skupiała się przede wszystkim na powiększeniu swojej wiedzy w zakresie Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Tym razem jednak skupiała się na hipogryfach, które w jej opinii były niezwykle interesujące. Zdawała sobie sprawę z tego, że zwierzęta te zamieszkiwały tereny położone niedaleko Hogwartu. Ba, już bywały one przedmiotem przeprowadzanych lekcji i egzaminów. Mniej więcej zdawała sobie sprawę z tego jak należy się zachowywać w ich towarzystwie oraz zdążyła przyswoić sobie informacje na temat tego, czym się hipogryfy odżywiają i mniej więcej, jaki tryb życia prowadzą. Jednak wciąż było jej tego wszystkiego za mało. Dlatego też teraz znajdowała się na podłodze biblioteki, siedząc po turecku między regałami. W jednej dłoni trzymała Podręcznik Psychologii Hipogryfów, który podchodził niezwykle rzeczowo do zagadnień związanych z charakterem tych stworzeń, objaśniając szczegółowo skąd bierze się u nich silne poczucie dumy, której urażenie może mieć naprawdę fatalne skutki oraz to jak najlepiej poprawić swoje szanse na zyskanie szacunku hipogryfa. Głównie były to uwagi odnoszące się do ogólnego zachowania człowieka, zachowywania przez niego spokoju i powolnego, spokojnego poruszania się, które miałoby zapewnić zwierzę o tym, że nie posiada się złych zamiarów, które mogłyby zwiastować zbyt gwałtowne ruchy. Bardzo istotna była również poza i postawa ciała, którą się przybierało przed obliczem hipogryfa. Nie można było, bowiem zdradzać zbytniej lękliwości czy nerwowości, bo zwierzę natychmiast zwietrzyłoby w człowieku słabszego osobnika, którego mogłoby zaatakować. Z drugiej strony zbyt wielka pewność siebie i wymuszanie na hipogryfie uległości również mogło się skończyć otwartym starciem w przypadku tych mniej pokornych osobników także należało zawsze zachować pełną ostrożność i monitorować zachowanie stworzenia. Co ciekawe autor podręcznika zwracał również uwagę na to, że warto byłoby unikać pewnych strojów, które mogły drażnić hipogryfy. Mulan z zaciekawieniem zaczytywała się w historię młodej magizoolog, która była posiadaczką ognistorudych długich włosów, które działały na nerwy hipogryfowi jednemu z rezerwatów. Podobno związane to było właśnie z barwą zbytnio zbliżoną do czerwieni, która w przyrodzie ma charakter ostrzegawczy. Ponadto podobna obserwacja pozwoliła na ustalenie tego, że hipogryfy zdolne są do rozróżniania kolorów, które doskonale widzą. Potwierdziło się to w momencie, gdy dzięki zaklęciu Colovaria wspomniana magizoolożka przefarbowała swoje włosy na odcień ciemnego brązu, który już tak nie rozjuszał hipogryfa. Wszystko to było niezwykle interesujące dla Gryfonki, która zaczytywała się w podręcznik z o wiele lepszym nastawieniem niż w ‘Ptak czy podlec? Z badań nad dzikością hipogryfów’, które to dzieło było w jej odczuciu niezwykle subiektywne i negatywnie nastawione wobec wyżej wymienionych stworzeń. Po skończonej lekturze odłożyła książkę na jej miejsce i udała się do swojego dormitorium.
Dzisiejszy zgiełk go przytłoczył. Było po prostu za głośno. Czuł się jakby co najmniej każdy odzywał się z trzydzieści decybeli głośniej chcąc przekrzyczeć jeden drugiego. Na całe szczęście plan nie obejmował już dziś żadnych zajęć. Od teraz do wieczora mieli czas wolny i każdy z dzieciaków czy studentów mógł go spędzić, jak chce. Dlatego też swoje kroki Rylan skierował wprost do biblioteki. Z jednej strony to ciche miejsce, dalekie od zgiełku i wrzawy uczniowskiej. Z drugiej zaś potrzebował bardzo słownika symboli. Sen, który śnił mu się tej nocy był nad wyraz inny... Jakby jedna z wizji przyszła po cichu i zasiała kiełkujące ziarno w jego podświadomości. Kiedy w końcu odnalazł, swoją już drogą nie najlżejszą z pozycji, przycupnął na jakimś kawałku podłogi i wyszarpując skrawki pergaminu z torby zanurzył pióro w inkauście. Pierwszym z symboli, którego szukał był delfin. To akurat dość popularny i często przejawiający się symbol. Większość jego znaczeń znał... Większość, bo symbole są dość pojemne znaczeniowo i pod jednym znakiem, obrazkiem wyrytym w jego głowie może czaić się całkiem sporo. Drugim zaś była węgielnica. Oczywiście. Nie to, że znał to słowo wcześniej... Dowiedział się o nim, kiedy w końcu przekartkował podręcznik do podobnego symbolu, który widział w myślach. Na całe szczęście nie było tego dużo... Z ostatnią rzeczą miał jednak problem. Nie do końca wiedział czy ten symbol się znajduje w tym ogromnym tomiszczu i z chwili na chwilę coraz bardziej i energiczniej zaczynał przetrząsać podręcznik. - Cholera, przecież to nie możliwe... - Warknął do samego siebie nie zważając na to, czy akurat ktoś przy nim się nie kręci.
Dręczący mnie od kilku nocy koszmar okazał się niczym innym, jak wczesną zapowiedzią jednej z tych cięższych, bardziej wyczerpujących i trudniejszych do zrozumienia wizji. Tego dnia od samego rana czułam, że nadchodzi to, czego okropnie bałam się już od kilku tygodni. Pełnowymiarowa wizja w szkole. Od lat ukrywałam się ze swoim jasnowidztwem, więc za każdym razem, gdy czułam nadciągające widzenie przyszłości, byłam bliska paniki, że wpadnę w trans przy innych uczniach. O ile podzielenie się swoją tajemnicą z jedną osobą może bym zniosła, tak nie miałam pojęcia co zrobię, jeśli film urwie mi się na lekcji. Wiedziałam jednak, że powstrzymywanie wizji nie było ani dobre ani zdrowe. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że uda mi się ją odwlec chociaż na chwilę, by zaszyć się gdzieś w samotności. Z tego wszystkiego nie założyłam rano rękawiczek, przez co pół dnia miałam w głowie istną tęczę, którą wywoływało nawet przypadkowe dotykanie rękawów innych uczniów. W dni takie jak ten byłam wyjątkowo wyczulona nawet na te lekkie przeczucia, która nawiedzały mnie co chwila. I gdy już myślałam, że uda mi się ewakuować z zamku i przeżyć wizję zaszywając się gdzieś z dala od wszystkich, nagle porwało mnie to uczucie. Miałam wrażenie, że czas zwalnia, a mnie oddziela od wszystkiego i wszystkich warstwa wody. Szybko weszłam do najbliższego pomieszczenia, którym okazała się biblioteka, a tam przemknęłam w najdalszy jej kąt. Padłam na kolana za jednym z regałów, z trudem łapiąc oddech. Nie widziałam już zupełnie nic. Najpewniej znów oczy wywróciły mi się do góry białkami, jak to czasem zdarzało mi się podczas bardziej intensywnych wizji. I choć nie była to zła wizja, bo pełna była błękitu, zieleni, żółci i różu, które były dobrymi kolorami, to i tak czułam, że się duszę. Radość płynąca z tej wizji była powalająca. Słyszałam okrzyki kibiców i świst mioteł, czułam wiatr we włosach i zapach pasty konserwującej do witek. Musiałam przypadkiem dotknąć jednego z graczy quidditcha i to jego przyszłość właśnie widziałam. Wszystko to było tak intensywne, że miałam wrażenie, że rozsadza mi głowę. Kolory były zbyt jasne, dźwięki zbyt głośne, a zapachy zbyt wyraziste. Pojawiły się nowe dźwięki i nowe zapachy, których już nie mogłam rozpoznać, zbyt zmęczona już wcześniejszymi obrazami. Było tego za dużo. Zdecydowanie za dużo. A potem nagle wszystko znikło, a ja wróciłam do siebie. Nadal klęczałam na podłodze, podpierając się rękami, z trudem łapiąc oddech. Trzęsłam się jak galareta i nadal brakowało mi powietrza. Miałam wrażenie, że wypłynęłam właśnie z lodowatej wody, bo było mi strasznie zimno. Uniosłam głowę i z przerażeniem dostrzegłam, że nie jestem sama. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale je zamknęłam. Chciałam wstać i uciec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałam coś wymyślić. - J-j-jaa... Pot-tknęła-am się - wydukałam tak nieprzekonująco, że nawet ślepca bym nie okłamała. Nie miałam pojęcia, co teraz zrobić.
Początkowo będąc pochłoniętym lekturą, która jakby kodowała jego podświadomość pozwalając mu odkrywać znaczenia zapamiętanych symboli kompletnie nie zauważył całego zajścia, które... Odgrywało się zaledwie półtorej metra od niego. Wydarzenie dotarło do niego z opóźnieniem, ale kiedy już zdał sobie z niego sprawę od razu poderwał się w kierunku dziewczyny chcąc pomóc jej się podnieść. Objął dziewczynę spojrzeniem stwierdzając, że raczej się nie znają. Była i młodsza i z innego domu, więc poza faktem mijania się na korytarzach czy między szkolnymi ławkami nigdy nie nawiązali dłuższego kontaktu. Dość niefortunnie chcąc pomóc dziewczynie chłopak podał jej dłoń, tak by Moira mogła się wspomóc nią i poderwać się do góry. Rylan wiedział, że pośród szkolnych murów musi być jeszcze jakiś jasnowidz, bo między setkami uczniów przewijającymi się pośród szkolnych murów nie było możliwości by był unikatem. Nie spodziewał się jednak by ktokolwiek afiszował się z tym darem, wiedząc, że bardziej niż było to prezentem od losu, sprawowało to rolę brzemienia, które należało nosić na swoich barkach. Kiedy dotknął jej delikatnej skóry momentalnie przeszył go ból w samym środku głowy, a obrazy, które jeszcze przed chwilą czuła i widziała dziewczyna jakby tłumione przez jego podświadomość wdzierały się wewnętrznie do jego mózgu zniekształcając kompletnie obraz. Musiał zamknąć oczy wolną ręką łapiąc się za głowę. Ból był przeraźliwy i sprawiał wrażenie jakby wypełniał go permanentnie. Ciężko mu było wywołać jakiekolwiek wspomnienie w obecnej chwili, zwłaszcza takie, któremu by nie towarzyszył ból. Czy widział przyszłość? Był pewien tego, że nie, bo jego wizje tak nie działały. Nie przybierały takich kształtów i nie mieszały się, zlewając się w bezkształtną masę. Był prawie pewien, że ich wewnętrzne energie rezonowały ze sobą wywołując kompletny misz-masz w jego głowie. Kiedy już dziewczyna podniosła się momentalnie oderwał od niej rękę, a ból nie tyle co od razu ustąpił, co mocno stracił na sile i w ciągu kilkunastu sekund zaczął ustępować. Oparł się o regał z książkami chcąc złapać oddech. - Co... Co to było? - Wyjąkał nie zdając sobie kompletnie sprawy z tego jak powinien się zachować, ani jak temu w przyszłości przeciwdziałać. Próbował złapać oddech głośniej i pełniej oddychając, ale czuł, że powinien usiąść. Osunął się o regał z książkami siadając po turecku po chwili. - Ja, ja usiądę. - Westchnął głośno zbierając swoje myśli. - Czy ty masz tak często? Zerkał w jej kierunku starając się wyczytać z jej twarzy jakieś emocje. Czy powinien jakkolwiek drążyć to co zaszło między nimi, czy raczej odpuścić i przyjąć to za wydarzenie, które nigdy się nie stało. Wiedział, że do żądnej z tych opcji nie pasował i musiał je wypośrodkować. Skoro już do tego doszło musiał dowiedzieć się co to właściwie było.
Nie byłam świadoma tego, co się wokół mnie dzieje. Podczas takich wizji zawsze traciłam kontakt z rzeczywistością. O tym, jak wtedy wyglądam, wiedziałam tylko dzięki babci. Ona opowiedziała mi o tym, opisała mi wszystko, gdy przeżyłam przy niej swoje drugie tak intensywne widzenie. Czasem podobno miałam nawet w takich chwilach normalne odruchy, choć później i tak nie byłam niczego świadoma. To co widziałam pochłaniało mnie całkowicie. Z biegiem czasu widzenia stawały się coraz bardziej szczegółowe, dłuższe, bardziej intensywne. I choć rozumiałam je coraz lepiej, były dla mnie bardziej jasne i oczywiste, były także równie wyczerpujące co na początku, a nawet bardziej. Pewne części wizji rozumiałam coraz lepiej, ale pojawiały się nowe elementy, które były dla mnie zagadką. Widywałam coraz więcej, ale im wizja była dłuższa, tym więcej problemu sprawiało mi zapamiętanie całości. Wydawało się to wręcz niemożliwe. W pewnym momencie wizja stała się bardziej niezrozumiała niż normlanie. Pojawiły się nowe elementy, do tej pory mi nieznane. Nie wiedziałam, jak je interpretować. Byłam w tamtej chwili zbyt zaabsorbowana i przeciążona samą wizją, by to skupić na tym swoją uwagę. Wiedziałam jednak, skąd się to wzięło. Już kiedyś mi się to przytrafiło. Dziwne uczucie płynące z poplątania energii i podobnych sobie darów. Czułam to za każdym razem, gdy podczas wizji dotykała mnie babcia. Nie wiedziałam, czy zdarza się to wszystkim jasnowidzom, czy tylko mi. Gdy jednak wróciłam do świadomości i minęło pierwsze przerażenie związane z faktem, że ktoś widział mnie podczas wizji, zaczęłam łączyć fakty. Spojrzałam na chłopaka, który wydawał się być tym wszystkim równie zaskoczony jak ja. Gdy podjęłam próbę wstania z klęczek chłopak cofnął się. Pewnie chciał mi pomóc wstać, nieświadomy tego, co tak naprawdę się ze mną dzieje. A ja zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia z innym jasnowidzem. Normlanie nie potrafiłam tego osądzić. Wszystko stawało się jednak dla mnie jasne, gdy dotykałam takiej osoby. Czułam wtedy specyficzny rodzaj energii. Tak jak podczas wizji, gdy chłopak mnie dotknął. - W-wizja. A ra-aczej wiz-zje. Nasze. Połączyły s-się - odpowiedziałam, zacinając się. Wzięłam głęboki oddech. Po tak intensywnych widzeniach dojście do siebie zajmowało mi więcej czasu. Całe szczęście nie zwymiotowałam, co również mi się czasem zdarzało. Takie wizje były strasznie wycieńczające. Gdy chłopak osunął się na podłogę, ja również porzuciłam próby powstania z klęczek. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Musiałam dać im odpocząć. Usiadłam na podłodze i oparłam się ramieniem o regał, by jakoś utrzymać się w pionie. Słysząc pytanie pokręciłam głową. Normalnie nie potrafiłam rozmawiać o tym tak otwarcie. Ale miałam przeczucie, że chłopak mnie zrozumie. W końcu posiadał ten sam dar. - N-nie. Nie spotkałam zbyt wielu n-nam podobnych - odpowiedziałam w miarę spokojnie, choć z wycieńczenia i nerwów nadal się jąkałam. - To przez to, j-jak objawia się mój d-dar - dodałam. To pomieszanie energii i wizji nastąpiło dlatego, że mój dar przewidywania miał źródło w dotyku. Wątpiłam, by normalnie takie coś miało miejsce pomiędzy dwoma jasnowidzami. A przynajmniej takiego zdania była moja babka.
Rylan jeszcze nigdy nie miał kontaktu z żądnym innym jasnowidzem. No w sumie nie licząc Ellery’ego ale czy w sumie można mieć kontakt jakikolwiek z duchem? Nadal pozostaje się w końcu niematerialnym bytem. Dlatego też nie wiedział do końca, że dary różnych osób mogą być kompletnie inne. On sam nie widział klarownych wizji, a jedynie symbole do interpretowania. To też był jakiś jego element na ścieżce rozwoju, gdzie chciałby przełamać się i pójść dalej, do pełnych, wielowymiarowych wizji. Moira zdawała się mieć przedziwny dar widzenia przyszłości poprzez dotyk. I chociaż chłopak jeszcze do końca tego nie wiedział, a po jednorazowym wybryku, który właśnie mieli za sobą mógł mieć niczym nie poparte przypuszczenia. No niczym poza własną intuicją. Nigdy wcześniej nie doświadczył tak intensywnie wizji, nie bez powodu potrzebował odsapnąć. Zebrać rozsypane po całym umyśle myśli i jakoś... Ruszyć. Tylko miał problem. Nie tyle, że bał się tego co będzie dalej, ale całe to zajście napawało go jakimś takim lękiem, niepewnością tego co może za chwilę zajść. Czy wszystkie obrazy, które bądź co bądź przypominały świat z twórczości Salvadora Daliego były prawdziwe w swym pierwotnym znaczeniu? Może były jedynie ścieżką, na którą nikt nigdy nie wejdzie, takim wariantem możliwych zdarzeń. Jego porcelanowa cera pobladłą jeszcze bardziej, chociaż wydawać by się mogło to niemożliwe. Wyglądał jak śmierć, z kompletnie pustym i zagubionym spojrzeniem. Zdecydowanie będzie pamiętać, by energetycznie nie łączyć się nigdy z innymi jasnowidzami. - Ugh... Moja głowa. - Mruknął, kiedy pierwsze dźwięki otoczenia, a w tym głos puchonki, wdarły się do jego uszu. - Jak to jest w ogóle... Możliwe? Czy tak się dzieje normalnie? - Coulter powoli wracał do siebie, chociaż ten proces trochę trwał. Przestawał urywać swoje zdania, jąkać się. W głowie zaś ból przeradzał się w pisk, cień wizji, który towarzyszył mu często, żeby nie powiedzieć zawsze. W głowie miał borsuka, który jakby przejawiał się na każdej ze zniekształconych wizji. Wiedział czego zwierzak jest symbolem, ale zdecydowanie jego obecne wyobrażenie odchodziło od standardowego wytłumaczenia słownika symboli. To energia Blake przebijała się poprzez horyzont zdarzeń jego świadomości i to właśnie od niej ów borsuk tam zawędrował. - Ja w sumie też nie... Jesteś pierwszą żywą osobą. - Westchnął po cichu starając się niespecjalnie forsować swoje mięśnie. Osunięcie nie było pełne gracji, a niektóre fragmenty jego ciała bolały mocniej niż pozostałe. - Rylan... - Chłopak westchnął wypowiadając swoje imię. - W sensie tak mam na imię. - Dodał poprawiając swoją pozycję, tak by siedzieć wyżej. Przez następne parę minut z pewnością się nie podniesie, a więc mógł odnaleźć w tej całej sytuacji chociaż odrobinę komfortu. - Jak się objawia twój dar? Dotyk, czy bardziej kompletnie losowe napady wizji? - Zagaił z wyraźnym zaciekawieniem. - Wybacz mi, o takich jak my wiem... No nic. - Westchnął ze zrezygnowaniem. Uczył się swojego daru, ale nikt mu specjalnie wiedzy nie przekazywał. Jedynym źródłem były książki, które wybierał sobie sam.
Miałam to szczęście, że krótko po objawieniu się mojego daru jasnowidzenia, w osobie swojej babki znalazłam swoistego przewodnika po tej nowej rzeczywistości. Choć nasze dary różniły się od siebie wieloma aspektami, to właśnie dzięki niej zrozumiałam, co tak właściwie się ze mną dzieje, dowiedziałam się, czego nie powinnam robić i jak będzie od tamtej pory wyglądać moje życie. Gdyby nie Harmonia, pewnie nie zdołałabym się pozbierać po wizji śmierci Morfeusza. Bardzo łatwo jest pogrzebać się w żalu i stanąć w życiu w miejscu. Zwłaszcza, gdy przez pierwsze tygodnie noc w noc nawiedzało mnie wspomnienie tej przeklętej czerni i uczucia tonięcia. Noc w noc umierałam razem ze swoim bratem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym musiała przechodzić przez to sama. Dzięki babce doświadczyłam też już wcześniej tego dziwnego uczucia i poplątania darów, które miało miejsce chwilę wcześniej, gdy chłopak dotknął mnie podczas wizji. Za każdym razem było to jednak niesamowite doświadczenie. Moje wizje często bywały tak intensywne, więc trzymałam się po tym wszystkim lepiej od chłopaka. To było właściwie jedno z przyjemniejszych i mniej dokuczliwych widzeń, choć jego energia była porywająca. Nie zemdlałam jednak, nie zwymiotowałam i szybko odzyskałam wzrok, więc właściwie było dobrze. Moje wizje bywały czasem łatwe do odczytania, ale za to pochłaniały masę energii. Bywały też mylące, zwodzące. Ale tak już chyba było z wizjami. Przyszłość nie zawsze była łatwa do odczytania. - Jaa... Nie wiem. M-możliwe, że to nie jest powszechne. A przynajmniej o-o tym nie słyszałam - odpowiedziałam, próbując uspokoić drżące mięśnie i oddech. W głowie nadal miałam pełno obrazów, które ujrzałam podczas wizji. Byłam jednak na tę chwilę zbyt zmęczona, by od razu zacząć je analizować. Zwłaszcza, że przez dotknięcie i wymieszanie energii w moim widzeniu pojawiły się nowe elementy, których nie potrafiłam nijak zrozumieć. Musiały to być obrazy wizji chłopaka. Jasnowidztwo potrafiło objawiać się różnie. Najwidoczniej jego wizje były bardziej symboliczne, tak różne od tego, co widywałam ja w swoich transach. To było fascynujące. - Znam tylko jedną osobę z tym darem. Moją babcię. No, teraz już dwie - dodałam. Świadomość tego, że nie tylko ja w tej szkole borykam się z ciężarem jasnowidztwa, była na swój sposób pocieszająca. Wcześniej podejrzewałam, że gdzieś w murach zamku może być inny jasnowidz. Podejrzenia jednak były niczym w porównaniu do zdobycia w końcu potwierdzenia swoich przypuszczeń. - Moira - również się przedstawiłam. Przesunęłam się też trochę, by nie blokować przejścia. Dziwacznie pewnie wyglądało z boku to, że oboje siedzieliśmy tak bez życia na podłodze, ale żadne z nas dwojga nie miało chyba wystarczająco wiele siły, by się podnieść. - Och, to zależy. Dotykając kogoś lub jakiejś jego rzeczy miewam przeczucia co do przyszłości tej osoby. A raz na jakiś czas mam takie intensywne wizje. Z duszeniem się, ślepotą i tym, co widziałeś przed kilkoma minutami. Czasem... Czasem nawet staję się w wizji ów osobą - wyjaśniłam pobieżnie. Ostatni szczegół jak zwykle wywołał nieprzyjemnie uczucie nacisku na moją klatkę piersiową. Uczucie tonięcia mimo lat było tak samo intensywne i nieprzyjemne jak podczas tego pierwszego widzenia. - Jasne, rozumiem. Ja też na początku wypytywałam babcię o wszystko - powiedziałam, posyłając nawet chłopakowi delikatny uśmiech. Niewiedza była przykrą sprawą.
Ostatnimi czasy czuł się coraz to gorzej, ale skrzętnie ukrywał wszelkie możliwe mankamenty, by przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi. Wiedział, że się wyjątkowo mocno przepracowuje, ale nie potrafił inaczej do tego podejść. Na domiar złego, kiedy to zażywał ciągle Eliksir Czuwania, nie potrafił w żaden szczególny sposób unormować sobie snu. Nie, praktycznie w ogóle nie spał, co najwyżej pozwalając własnemu ciału na jednogodzinną przerwę, gdy naprawdę nie czuł się dobrze i potrzebował odetchnąć. Wywar, który krążył w jego ciele, zaczął wyrzucać skutki uboczne, a te wiązały się z bezsennością, zawrotami głowy i ogólnie wrażeniem, jakby w pewnym momencie mógł osunąć się na ziemię i nie wstać. Ignorował to. Po prostu ignorował, a kiedy partner wyjechał do Kanady, już kompletnie się zatracał w obowiązkach, które na siebie narzucił. Z zewnątrz wyglądał względnie w porządku. Ukrywanie tego szło mu całkiem nieźle, a i uśmiech lekko witał na jego twarzy, gdy witał się z uczniami bądź studentami pędzącymi na lekcje. Tym razem posiadał wolne dla siebie okienko, którego nie chciał zmarnować - koniec końców wraz z powrotem chłopaka zamierzał mniej na siebie brać, aczkolwiek nie wiedział, że będzie już poniekąd za późno. Drzwi do biblioteki uchyliły się widocznie, a drobinki ewentualnego pyłu zostały rozświetlone przez padające z pobliskich, niewielkich okien promienie światła dziennego. Ostatnio częściej witał w tych progach, jako że potrzebował znajdować więcej informacji na różnorakie rzeczy. Począwszy od eliksirów, a kończąc na tworzeniu własnych zaklęć. Jeszcze chciał doszlifować co nieco temat Fluctus inpulsa, by mieć stuprocentową pewność, że wszystko będzie ze sobą idealnie współgrało. Jak żeby inaczej, o mało co nie wyrąbał się o sznurówki, które się rozwiązały. Idealnie, fantastycznie; trochę zatem minęło czasu, zanim udało mu się podejść do bibliotekarza. - Pan Swansea! - lekko się uśmiechnął, choć był ciut blady, w związku z czym ten uśmiech został okraszony lekkim zmęczeniem - na tyle lekkim, że nie przykuwało ono aż tak uwagi na tle podniesionych do góry kącików ust. Czekoladowe tęczówki od razu zbadały twarz przedstawiciela czarodziejskiego rodu i naprawdę - przez te dwa lata nie potrafił odmówić mu tego, że się wyróżniał na tle innych pracowników Hogwartu. - Na Merlina, powinien mówić pan czy zwracać się na "ty"? - zastanowił się, bo co jak co, ale pewne nawyki mu pozostały. Koniec końców był tym młodszym, który powinien posiadać szacunek, choć teraz znajdowali się praktycznie na tym samym poziomie zawodowym. Nawet jeżeli rok temu przychodził wypożyczać książki w celu odrabiania cudzych prac domowych. Co najśmieszniejsze - nie zauważył, jak klątwa perfidnie postanowiła się ponownie uaktywnić, rozpoczynając swoje działanie od koszuli, której to parę guzików zostało odpiętych od samej góry. - Dużo osób przychodzi do biblioteki czy tak niespecjalnie? Kogoś już złapano na chęci wejścia w nocy do Działu Ksiąg Zakazanych? - rozpoczął konwersację, opierając się jedną dłonią o blat stołu. Był zaintrygowany tematami, które mogły do niego nie dotrzeć, a jak wiadomo - ten dział biblioteki mocno kusił najróżniejsze roczniki. - Ostatnio pierwszaki sporo rozrabiają, więc bym się nie zdziwił, gdyby pewnej nocy by się tutaj pałętały. - prychnął widocznie, choć działał tylko dzięki zażytemu tak naprawdę Eliksirowi Czuwania.
Miał wrażenie, że porobił zdecydowanie zbyt dużo planów na wakacje i początek roku szkolnego. Planował zrobić gruntowne porządki, drobny remont w hogwarckiej bibliotece i w ogóle zrewolucjonizować panujący tu system... ale jakimś cudem wszystko się rozjechało, a Raffaello ponownie wylądował w tym samym miejscu, co zawsze, z drobnym rozczuleniem spoglądając na stare - podtrzymywane chyba już tylko magią i dobrymi chęciami - regały i przestarzałe katalogi. Nie potrafił narzekać, nawet jeśli był odrobinę zawiedziony swoim brakiem konsekwencji. Mógł przynajmniej jakoś bronić się myślami przejętymi animagią, o którą ostatnimi czasy postanowił pewniej zawalczyć; mógł też zrzucać winę na to, że naprawdę nie miał ochoty się ruszać, kiedy chłód nieustannie przeszywał jego ciało, pozwalając przeciążonym pierścionkami palcom skostnieć. To nimi niespiesznie przerzucał stronice pamiętnika czarodzieja, który prowadził badania na temat symboliki zwierzęcych form animagów. Uniósł spojrzenie na podchodzącego do jego biurka chłopaka - nie, teraz już mężczyznę - i odruchowo sięgnął po różdżkę, by przywołać do siebie jedno z pustych krzeseł, chcąc wraz z uśmiechem zaoferować Felinusowi szansę na zajęcie wygodnego miejsca. - Och, możesz mówić na "ty" - przytaknął mu z drobnym machnięciem ręki. - Skoro już nie mogę grozić ci szlabanem za pałętanie się przy Dziale Ksiąg Zakazanych... - zauważył, uznając to za całkiem przyzwoity wyznacznik ich wyniesienia relacji na nowy poziom. Spojrzenie mimowolnie opadło mu na rozpięte guziki felinusowej koszuli; był prawie pewny, że na jego własnych oczach jeden z nich wymsknął się z materiałowej pętelki, zupełnie jak gdyby ubranie zostało zaprojektowane w ten magiczny sposób, by kusić mniej subtelnego obserwatora. Nie skomentował tego ani słowami, ani nawet drgnięciem brwi, zamiast tego uznając, że nie ma co czepiać się kilku guzików. - Jeszcze tłumów nie ma - przyznał z namysłem. Początek roku zawsze był ciekawy - czasem trafiały się spragnione wiedzy wycieczki fanów pokaźnych zasobów hogwarckiej biblioteki, czasem aż do pierwszych egzaminów pomiędzy regałami nie można było znaleźć żywej duszy. - A słyszałem o jakichś ciekawych konfliktach na pierwszym roku... Akurat o Dział Ksiąg Zakazanych za bardzo się nie martwię - stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej na samo wspomnienie tych wszystkich prób kradzieży, które miał okazję zaobserwować podczas swojej kadencji. - Mamy nieco, hm, zaktualizowane zabezpieczenia - wyjaśnił. - Brama do Działu zdecydowanie lepiej weryfikuje pisemne zgody, mamy mniej kopii otwierających ją kluczy... och, i więcej łańcuchów, które trzymają bardziej problematyczne książki. - Niemal czekał na pierwszych nicponi, którzy przetestują wzmocnione zabezpieczenia i pokażą, co jeszcze można ulepszyć. - A ty? Szukasz nowej lektury na dobry początek roku szkolnego, czy po prostu chowasz się przed swoimi uczniami?
Biblioteka posiadała tę dozę wiedzy, której jeszcze nie zdołał zbadać. Próba doprowadzenia jednego z zaklęć do końca wymagała dodatkowych tomiszczy, a chciał to załatwić przed powrotem, w związku z czym nic dziwnego, że udał się do biblioteki. I jak zazwyczaj chodził do miejsc, gdzie różnorakie perełki wypełniały półki, będąc poniekąd zapomnianymi przez większość w dozie nowych wydań i nowych metod, tak hogwarcki zbiór musiał posiadać coś więcej na temat tworzenia zaklęć. Nic dziwnego zatem, że postanowił udać się w jej kierunku, kiedy to, przyćpany dosłownie eliksirem czuwania, miał zamiar dopiąć wszelkie możliwe sprawy na ostatni guzik, w związku z czym napierał na siebie jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej. Zauważywszy pewną książkę dzierżoną w dłoniach Raffaello, nie pytał, czego ona dotyczyła. No ba - nie zerknął okiem, nawet z ludzkiej ciekawości, do środka, wiedząc, że prywatność jest rzeczą niezwykle kluczową. Kiedy inni nie mogli powstrzymać się od nagminnego sprawdzania, gdzie był ten znajomy, który odpuścił sobie spotkanie w pubie - przeglądając wszelkie Wizbooki i inne tego typu - on jakoś tak biernie sobie patrzył, nie wkładając nosa tam, gdzie nie jest to potrzebne. Lekko zamiast tego się uśmiechnął, gdy krzesło dość jawnie pojawiło się nieopodal, dając możliwość odetchnięcia nogom od ciągłego lawirowania między piętrami. - Dzięki! - usiadł i oparł się wygodniej o blat. Tak naprawdę trochę dziwnie było poruszać się wśród kadry, kiedy samemu tak niedawno trzeba było odsyłać prace domowe, kiedy ciągle wpadało się w kłopoty i ciągle zwracało uwagę na własną osobę. Początek poprzedniego roku wystarczył mu do tego, żeby załatwić sobie na następne parę tygodni obserwację całej prefekciarni, z czego nie był jakoś specjalnie zadowolony. - To prawda, nie możesz. Ale możesz pogrozić ochrzanem, jako kolega z pracy... choć na razie nie zamierzam tam patrzeć. - co prawda, gdyby znalazł czas, na pewno umiliłby sobie wieczory (a raczej noce) dodatkową lekturą w postaci zdejmowania klątw. Może nie był łamaczem, a prostym nauczycielem uzdrawiania, ale sytuacja w Arabii utwierdziła go w tym, że powinien co nieco się na ten temat więcej dowiedzieć. Oczywiście, że nie zauważał. Nie zauważył tego, jak jeden z guzików od rękawa postanowił również się wymsknąć w odpowiedni sposób, uważając, że na razie klątwa postanowiła odpuścić. Z taką częstotliwością jej występowania mógłby przeistoczyć lekcje w coś mniej odpowiedniego dla młodzieży, ale też - musiał uważać na sznurówki, kiedy to jeden z butów ponownie się nieciekawie rozwiązał. - Początek roku szkolnego. Rzucą się, gdy zostanie zakończony etap powakacyjny i będzie trzeba się co nieco pouczyć. - sam doskonale wiedział, jak to wszystko wygląda. Okres wrześniowy, nawet październikowy był tym po odpoczynku letnim, listopadowy przed Świętami, grudniowy powiązany ze Świętami, styczniowy stanowił furtkę do ferii, luty był tymi feriami, marzec pełnił okres odpoczynku po feriach, a kwiecień i maj prowadziły do wakacji wraz z czerwcem na czele. Każdy starał się znaleźć dla siebie dogodną wymówkę, dlaczego się ma nie uczyć... i całkiem nieźle to działało. - Tak, głównie między pierwszakami... - rozmowa z Jenną utwierdziła go w tym, że temperamenty w poszczególnych domach mogły rzeczywiście prowadzić do kolejnych konfliktów. - Nie martwisz? - podniósł nieco zaskoczony brwi, kiedy to na bladym lekko licu pojawił się widoczny uśmiech. Dotarły do niego kolejne informacje na temat zabezpieczeń i szczerze - nieco się zdziwił, ale w sumie jak samemu ukradł tyle tomiszczy w poprzednich latach... - No to nieźle, a myślałem, że dostęp będzie jeszcze łatwiejszy, jeszcze z tymi klątwami... - kąciki ust znowu wygięły się w widocznej, pozytywnej reakcji, kompletnie nie zauważając tego, że kolejny guzik postanowił się odpiąć. - Choć nie wątpię w kreatywność uczniów i studentów, takie utrudnienia uczą innego podejścia do problemu. - no tak, trudno było im odmówić metod. Jeżeli książki znajdowałyby się na łańcuchu, to zapewne porwaliby pół regału, by tylko mieć dostęp do wiedzy nieodpowiedniej. - Szukam w sumie dwóch lektur o tematyce zaklęciowej, choć nie jest to moim priorytetem. - odpowiedział na pytanie, zakładając nogę na nogę. To, co udało mu się napisać do Proroka, co prawda można było ulepszyć, ale drukarka nie mieściła tyle tekstu, ile było to według niego wymagane, by w pełni temat wyczerpać. Poza tym, chciał się co nieco więcej na temat stricte magii dowiedzieć. - Jednej o pochodzeniu magii, jej korzeniach i powiązaniu z sygnaturą magiczną, drugiej o tworzeniu... zaklęć. Stricte podlegających pod ofensywne i defensywne. Takie tam "naukowe bzdety". - machnąwszy dłonią, ogarnął kędzierzawe włosy, biorąc głębszy wdech. Tyle rzeczy było do omówienia, tyle rzeczy do zrozumienia, a nadal jedna czy dwie książki nie wyjaśniały wielu, naprawdę wielu pytań. - Te najbardziej podstawowe pozycje już przeczytałem. Szukam tytułów, które nie są jakoś szczególnie popularne, a mogą wyjaśnić co nieco rzeczy w tym tematach. - zastanowił się, czując lekkie pobolewanie głowy i ciężkość powiek. - Masz może coś godnego uwagi? - zapytawszy, spojrzał uważniej czekoladowymi tęczówkami w jego stronę.
- Mmm, dopóki nie spróbujesz wypożyczyć Księgi Wskrzeszenia dla jakiegoś pierwszaka, to chyba unikniemy ochrzanu - zaśmiał się lekko, dobrze wiedząc, że ten tytuł zawsze budzi podziw, ale sama lektura wszystkich zawodzi, bo traktuje o roślinach przydatnych do eliksirów uzdrawiających, ale głównie nawiązuje do dalej nieznanej receptury, wedle której czarodziejowi na początku tej ery udało się wynaleźć wywar, który pozwalał na odradzanie - znaczy, wskrzeszanie - dopiero co zerwanych płatków krwawnika. I jeśli dobrze pamiętał, to również przy tym tytule kiedyś spotkał Felinusa, niezależnie od tego, czy ten jedynie pytał o zawartość, widząc powieść na uzdrowicielskim regale, czy może już do księgi sięgał. - To chyba nawet lepiej, że pierwszaki... przynajmniej można się domyślić, że to kwestia drastycznej zmiany otoczenia i pewnie nieco się uspokoją - zauważył. Nie żałował, że nie jest nauczycielem, chociaż czasem nachodziła go myśl "co by było gdyby". W Bibliotece miał więcej spokoju i więcej prywatności, a jeśli ktoś potrzebował pomocy w postaci korepetycji i Raffaello akurat znał się na tym temacie, to nie widział problemu... ale już całkowite poddanie się jednej dziedzinie magicznej i pilnowanie zarówno najmłodszych, jak i najstarszych, wydawało się dla niego nieco za dużym wyzwaniem. Dopiero od momentu mocniejszego zagłębienia się w Transmutację rzeczywiście doszedł do wniosku, że nad tym tematem mógłby usiąść na dłużej, niekoniecznie tylko samej animagii. - Łatwiejsze może być tylko podejście do bramy bez zauważenia tego przeze mnie, jeśli przymarznę do krzesła - stwierdził, poprawiając swój sweter. - Chyba bym się zmienił w sopel lodu, gdybym chodził tak "rozebrany" jak ty... - Pokręcił jeszcze lekko głową. Z tego co słyszał, klątwy miały być niesamowicie zróżnicowane... i sam Swansea chwilę zastanawiał się, czy ten trzymający go chłód to na pewno sztuczka starej magii, czy może nie jest to zwykłe wyziębienie. Koniec końców, nie było tak źle, nawet jeśli sypiał pod kołdrą i dwoma kocami. Ożywił się nieco, gdy Felinus nakreślił swoje poszukiwania; sięgnął też od razu po katalog biblioteczny, by nieco sobie odświeżyć pamięć i przy okazji posprawdzać, czy jego pomysły są na stanie. - Na pewno mam biografię Mirandy Goshawk, to może się przydać w kwestii tworzenia zaklęć - zaczął, chociaż samym zmarszczeniem brwi zdradził, że nie satysfakcjonuje go taka odpowiedź. - Ale to dość proste, zresztą pewnie ofensywy i defensywy tam nie będzie zbyt dużo... Ale dziennik założyciela Komisji do spraw Eksperymentalnych Zaklęć brzmi lepiej... Mogę mieć też w Dziale Ksiąg Zakazanych jedyny znany egzemplarz księgi opisującej dzieje starożytnych magów - pociągnął dalej, dochodząc do wniosku, że to może się bardziej przydać przy poszukiwaniach korzeni magii. - Tego ci nie wypożyczę niestety, ale możesz skorzystać na miejscu... musiałbym poszukać jeszcze dokładniej, jeśli najbardziej znane tytuły odpadają...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzawszy na Raffaello, trudno było się nie uśmiechnąć - nawet jeżeli ostatnio jego energia została pochłonięta przez pracę. Kwestia tej książki zawsze wzbudzała spore emocje wśród tych, którzy mało co o niej wiedzieli, ale koniec końców była powiązana z tematem odbiegającym od tytułu głównego. Ot, kiedy tytuł jest bardziej chwytliwy niż treść, choć sam, jako że interesował się uzdrawianiem, nie odbierał sobie możliwości zapoznania się z czymś, co mogło mu pomóc w tym zakresie jeszcze bardziej. Człowiek uczy się całe życie, w związku z czym po ukończeniu studiów nie zamierzał się cofać pod tym względem. - Idealnie, akurat o to nie muszę się martwić. - przyznał szczerze na słowa Swansea, bo co jak co, ale niespecjalnie widziało mu się wpadać w jakiekolwiek tarapaty. Już jeden znajomy chciał wykorzystać możliwość skorzystania przez niego z Działu Ksiąg Zakazanych, na co się nie zgodził - nie chciał, by młodzież miała taki łatwy dostęp do podręczników, a na domiar złego jeszcze chłopak nie wykazywał stabilności, która była w tym temacie niezwykle potrzeba. - Też prawda. Choć szkoda by było, gdyby się ze sobą użerały aż do końca edukacji w szkole. - skrzywił się nieco, czując ponowne pulsowanie w obrębie czoła. Ostatnio nie czuł się najlepiej i funkcjonowanie było znacznie utrudnione, nawet jeżeli był przytomny. Po prostu się przeciążał, co nie było zauważalne, dopóki ktoś nie dowiadywał się, ile tak naprawdę robił jeszcze poza szkołą. - Ale z czasem nawet przestaną patrzeć na to, kto jest z jakiego domu. - machnął na to ręką, spoglądając czekoladowymi tęczówkami w kierunku blatu. To było coś dla najmłodszych. Rywalizacja ulegała ugaszeniu wraz ze wstąpieniem w okres dojrzewania i uświadomienia sobie tego, że w sumie z każdym można się lubić, jeżeli tylko się tego chce. Gorzej, jak ktoś miał wpajane od początku własnego istnienia pewne schematy, których nie można tak łatwo pozostawić za sobą. W sumie poniekąd mógł pozazdrościć pracy bibliotekarzowi. Co jak co, ale nie narzekał tutaj na hałas bądź konieczność pilnowania w zgrai kilkudziesięciu uczniów, którzy wpadali grupowo na naprawdę różne, dziwne pomysły. Sami byli kiedyś w tym wieku, ale koniec końców wydorośleli - mniej lub bardziej. - Ciągle jest ci zimno? Zaklęcia też na to nie działają? - wskazał lekko, kiedy ten rzeczywiście chodził w swetrze. A on? Miał na sobie przede wszystkim koszulę. Dopiero wraz z kolejnymi słowami Raffaello udało mu się ogarnąć, że w sumie to psotliwa, stara magia uznała, że bardzo dobrze będzie odkryć to, czego odkrywać nie powinna. Osobiście to się gdzieś wewnątrz modlił do Merlina przed każdą z lekcji, by przypadkiem nie doszło do takich sytuacji. - Na Merlina, to wina klątwy... sam nie wiem, chyba zacznę chodzić w dresach, bo to nie ma większego sensu. Albo zlepem skleję tę koszulę i nigdy jej nie ściągnę, jak zrobię to trwałym przylepcem. - pokręcił głową i zapiął wszystko elegancko. Może dresy nie miały tej klasy, ale przynajmniej by nie zwracały uwagi. Poszukiwania czas zacząć - a więc nic dziwnego, że uważnie przyglądał się poszukiwaniom w katalogu bibliotecznym. Co jak co, ale była to skarbnica wiedzy, która pozwalała odkryć wiele zapominanych tytułów. - Słyszałem, czytałem, ale nie ma tam zbyt dużo ofensywy i defensywy właśnie. - potwierdził jego słowa, bo już trochę tych bardziej znanych tytułów posiadał w repertuarze przeczytanych, kiedy to oparł się wygodniej o krzesło, a kolejna ze sznurówek perfidnie się rozwiązała. - Dziennik? Nie miałem okazji go jeszcze przeglądać. - lekko się ożywił, choć i tak reakcja była mniej widoczna; koniec końców nie czuł się zbyt dobrze i się przymuszał do siedzenia w jednym miejscu. Czuł, że tylko kolejne dawki eliksiru są w stanie go postawić na nogi, ale nie miał co do tego stuprocentowej pewności. Zmarszczywszy brwi, kontynuował. - Dzieje starożytnych magów... - zamyślił się na krótki moment. - Dlaczego znajduje się w Dziale Ksiąg Zakazanych? Opisuje także czarnomagiczne zaklęcia? - proste pytanie padło z jego ust, bo samemu nie miał problemów z dostępem do ksiąg przedstawiających starożytnych magów - przecież we Włoszech czytał co nieco na ten temat. Nic dziwnego zatem, że gładko połączył nici i wysunął całkiem prawdopodobne spostrzeżenie.
- Myślę, że to naprawdę coś, z czego wyrosną - przytaknął Felinusowi, podpierając sobie brodę wspartą na biurku ręką. - Ja chyba przeszedłem już wszystkie możliwe fazy lubienia bądź nie lubienia systemu hogwarckich domów. Teraz wydaje mi się, że coś w tym jest -przyznał ostrożnie. - Nie mówię, że założyciele mieli tak genialne zamiary... ale ostatecznie całość działa. Młodzi dostają na start wsparcie i poczucie wspólnoty, które nie byłoby aż tak wyraźne, gdyby nie mogli wyróżniać się konkretnymi kolorami. Rywalizacja też nie jest niczym złym - kontynuował, bo ta przecież potrafiła motywować jak nic innego, a przy tym uczyła zarówno godnego wygrywania, jak i przegrywania. - Myślę, że to od nauczycieli i opiekunów głównie zależy dobre przedstawienie tej "walki" o Puchar Domów... po prostu niektórzy potrzebują też więcej czasu na zrozumienie tego. - Urwał, unosząc rozbawione spojrzenie na swojego rozmówcę, bo rozgadał się zupełnie niepotrzebnie i niezbyt na temat. Odzwyczaił się już od szukania sobie na siłę towarzystwa, ale chyba też przez to tak chętnie z niego korzystał, jeśli samoistnie się pojawiło. - Działają minimalnie i chwilowo, tak samo zresztą jak ubrania. To taki chłód, który... jakimś cudem zawsze jest - wyjaśnił nieco niezgrabnie, nie potrafiąc tego ubrać w słowa. Chwilami o tym zapominał, zawinięty kocem czy grubym swetrem, ale miał dziwne poczucie, że ten mróz dalej w nim tkwił. Nie działo mu się nic złego i klątwy były niezłym wyjaśnieniem, więc Raffaello zdecydował się zaufać intuicji. - Może przetestuj najpierw jakieś bluzki bez guzików? - Zaśmiał się cicho, wcześniej nie biorąc pod uwagę, że dawna magia może robić sobie z ludzi żarty też w tak pozornie niewinny sposób. - Nie, ale "Czarną stronę starożytności" też mam - odpowiedział. Zawsze cieszyło go to pytanie - ta chwila, w której mógł wyjaśnić, że Dział Ksiąg Zakazanych nie oznacza Działu Ksiąg Czarnomagicznych. I wiedział, że Felinus o tym wie, a jednak właśnie okazało się, że to skojarzenie gdzieś tam dalej tkwiło, tak podsycane przed podekscytowanych uczniaków, którzy obiecywali sobie naukę paskudnych klątw... których wcale nie musiało być aż tak wiele. - To ze względu na unikatowość... W ogóle Dział Ksiąg Zakazanych mamy też nieco rozbudowany, udało się ostatnio zdobyć sporo ciekawych pozycji - przyznał, unosząc pamiętnik, który wcześniej czytał, w ramach dowodu. - To na przykład dotyczy symboliki zwierzęcych form animagów, niesamowicie wciągające, zostało odnalezione raptem kilka miesięcy temu i dopiero rzeczoznawcy pozwolili na zrobienie kilku kopii. Autor był jasnowidzem i w swoich proroczych snach nie widział ludzi, a zwierzęta, więc prowadził zapiski, kto z jego znajomych był przedstawiany jako jakie zwierzę... i później zainteresował się animagią, wyniki jego badań są niesamowite. - Raczej Wróżbiarstwo szczególnie często się z Transmutacją nie łączyło, więc ekscytację w spokojnym głosie Raffaello raczej dało radę łatwo wychwycić. - W każdym razie, to też nowość z Działu Ksiąg Zakazanych. Nie jest czarnomagiczne, nie jest nawet w żaden sposób zaklęte, ale przez samą skomplikowaną, zawiłą tematykę, oraz cenność wynikającą z ograniczonej liczby kopii... lepiej nie trzymać tego całkowicie na widoku. - To on decydował, co znajduje się na udostępnionych dla wszystkich regałach, choć niejednokrotnie przy odbiorze książek znajdowały się jakieś ostrzeżenia bądź informacje o zabezpieczeniach, którymi się kierował. - Dobrze, przyniosę ci ten dziennik Balfoura Blane'a i może jeszcze coś mi wpadnie w ręce, a ty przejrzyj jeszcze tę część katalogu, czy coś nie wpadnie ci w oko - zaproponował, podsuwając mu pokaźną księgę otwartą na odpowiedniej kategorii. - Za sekundę wracam - obiecał, właściwie odruchowo, gdzieś tam biorąc pod uwagę, że może się tu ktoś przypałętać i wprowadzić Felinusa w zakłopotanie, chociaż nie spodziewał się, by ktokolwiek akurat teraz miał potrzebować pomocy bibliotekarza. Zresztą, zaraz i tak wracał już z naręczem książek, targając też przy okazji zabraną z Działu Ksiąg Zakazanych księgę, o której wcześniej wspomniał.
Domy pozostawały w pewnym stopniu trudne do zrozumienia. Posiadając zarówno wady i zalety, ewidentną wadą było tworzenie podziałów. Plusem? Tworzenie społeczności, gdzie każdy, kto reprezentował dane barwy, mógł czuć się co najmniej bezpiecznie. Nic tak nie podbudowuje samooceny jak świadomość, że ma się obok siebie ludzi, którzy będą w stanie obronić przed potencjalnym niebezpieczeństwem w postaci ochrzanu ze strony nauczyciela bądź kogokolwiek innego. Mimo to podziały nadal istniały i pewne krzywdzące przeświadczenia umieszczały wszystkich przedstawicieli do jednego worka. - To prawda, ale trzeba wziąć pod uwagę to, jakie przepaści są w stanie wprowadzić, jeżeli dwa domy będą szły ze sobą łeb w łeb. Na początku roku szkolnego tego nie widać, a dopiero pod koniec wszyscy się nakręcają. - powiedział od siebie, tudzież dorzucił. Początkowo każdy zaczyna z tą samą ilością punktów na starcie, ale o wyniku ostatecznym świadczy tak naprawdę końcówka. Zapewne, gdyby nie jego własne widzimisię podczas zabierania uczennicy nad Strumień, to Hufflepuff wygrałby puchar domu. Ale nie narzekał. Koniec końców nikt już nie zwracał aż nadto uwagi na wygraną z poprzedniego roku. To wszystko stawało się jedynie wspomnieniem. - Zimnokrwisty Raffaello? - postanowił sobie lekko zażartować, choć nie robił tego poprzez wytknięcie palcami, a prędzej poprzez koleżeńskie podejście. Ot, nie zależało mu na tworzeniu sobie wrogów, ale koniec końców to, z czym miał do czynienia bibliotekarz, powodowało, że był naprawdę - zgodnie z tym, o czym się dowiedział - wyjątkowo chłodny. Sam wolał ciepło, lgnął do niego nagminnie, choć był rodowitym Brytyjczykiem. Czuł się zatem na wakacjach w pierwszym miesiącu jak w raju, ale drugi pozostawił gdzieś wygodę i nakazywał szukania ukojenia w chłodnych źródłach. - Będę musiał się zatem w takie zaopatrzyć. Moja garderoba to albo koszule z zapięciami na guziki, albo dresy. - może nie świadczyło to o nim dobrze, ale jakoś nie narzekał. Dresy były wygodne po domu, nie uwierały nigdzie jak spodnie dżinsowe, w związku z czym bardziej je preferował. Ale pod względem wyglądu i stylu zawsze był za czarnymi spodniami i białą koszulą. Podniósł brwi w lekkim zaskoczeniu. Przyznawszy się szczerze, zawsze przy włamaniach lądował jakimś cudem przy pozycjach, które niespecjalnie były idealne dla młodych, tęgich umysłów. Ostatni wypad zakończył się zdobyciem kilku ksiąg, a jedna z nich zaginęła, z czego nie był jakoś specjalnie zadowolony. Ktoś mu podjebał podjebaną książkę i wcale mu to nie pasowało. - Nie dziwię się. Szkoda by było, gdyby jakiś uczeń wylał herbatę lub pobrudził dyniowymi pasztecikami unikatowe książki. Skąd w ogóle dostarczane są takie egzemplarze? - potwierdził szczerze i dotarło do niego to, że nazwa wcale nie powodowała, że wszystkie książki były w jakiś sposób powiązane z czarną magią. Jednocześnie rzucił prostym zapytaniem, bo naprawdę go to zainteresowało. Część z tomiszczy wymagała odpowiedniego przechowywania, by nie zaginęły raz na zawsze, co umożliwiała właśnie otoczka tego, że można tam znaleźć tylko te książki, które mają na celu wywołać przykrość. Z uwagą wsłuchał się w kolejne słowa dotyczące animagii. Zawsze podziwiał ludzi, którzy byli w stanie skorzystać z tej umiejętności. Poniekąd im zazdrościł - przecież dawało to sporo możliwości w przeciwieństwie do oklumencji, która w jego przypadku była okraszona bólem z przeszłości i korzystanie z niej na dłuższą metę w pełnej okazałości powodowało realne wycofywanie się. Podejrzewał, jaką formę by przybierał i naprawdę zastanawiało go to, jak czułby się w ciele chociażby takiego wilka - skoro ten stanowił jego patronusa. - Wiem, że jasnowidzenie opiera się na symbolach, ale żeby ludzie byli przedstawiani jako odpowiedniki zwierząt? - podniósł brwi w zaskoczeniu, gdy lekko blade lico naprawdę stało się zaintrygowane całą tą opowieścią. Treść książki naprawdę kusiła, skoro znał pewne osoby, którym mogłoby się to przydać. Wszyscy z nich stanowili jasnowidzów potrzebujących odpowiednich nauk - i chociaż sam nim nie był, tak nakierowanie na prawidłowy pod tym względem egzemplarz mógł dać poniekąd do myślenia. - Powiązał jakoś szczególnie animagię z tymi wizjami? Doszedł do wniosków pod tym względem? - podpytał jeszcze, bo temat naprawdę go ciekawił i trudno było zareagować inaczej - nawet jeżeli nie czuł się ani trochę lepiej, a jeden z guzików znowu postanowił uciec z pętelki. - Jasne, nie ma problemu. Dzięki jeszcze raz za pomoc. - odpowiedział, biorąc we własne dłonie - no prawie, prędzej to sobie podsunął na blacie - księgę zawierającą wszelkie możliwe pozycje, jakie to znajdowały się w bibliotece. Przechylił się nad nią uważniej, kiedy to siedział na krześle, by cokolwiek więcej z niej odczytać, czując nagłe utrudnienie w koncentracji nad tekstem. Palce snuły ostrożnie po liniach, a wzrok uległ zamazaniu - nawet nie zauważył, jak zakręciło mu się przez krótki moment w głowie, by następnie chwycić się prawie automatycznie za skronie, czując nieprzyjemny ucisk z przodu czoła. Po tym dźwięk kropli spadającej na pergamin dotarł do niego z opóźnieniem, gdy otworzył powieki, a czekoladowe tęczówki dostrzegły niewielką ilość posoki, która ozdobiła materiał wykonanych stron ogromnej księgi. Zareagował również z widocznym problemem, pierwsze dotykając palcami wilgotnej przestrzeni nieopodal ust, by potem ją jeszcze bardziej niefortunnie rozmazać. Dotarło do niego, że jest to krew. - Cholera... - działał jak przez mgłę, gdy kolejne krople próbowały spłynąć, a sam odsunął od siebie biedne, i tak już poplamione tomiszcze, wolną dłonią szukając po kieszeni różdżki, by się jakoś względnie ogarnąć, zanim ten wróci i zauważy, że coś jest nie tak. Kontakt z rzeczywistością miał utrudniony, a więc również specyficznie chwycił prawą ręką za różdżkę, tamując częściowo krwawienie, które to miało miejsce, by następnie zacząć wszystko jakoś ogarniać - a przede wszystkim samego siebie.
Mini-kosteczki:
Więcej Niż Tysiąc Słów Raffaello, rzuć sobie kostką k6 na to, by dowiedzieć się, jak bardzo poplamiony jest spis ksiąg przez Felinusa.
1, 2 - drobne plamki, łatwe do usunięcia poprzez zastosowanie odpowiedniego zaklęcia. Całe szczęście, czyż nie? Zawsze mogło się to skończyć znacznie gorzej, a tak to uniknąłeś dodatkowych problemów.
3, 4 - parę większych plamek, które wymagają większej ilości pracy i zaklęć, kiedy pergamin je wchłonął całkowicie, ale nie jest aż tak źle. Przynajmniej nie dostałeś dodatkowej roboty w międzyczasie, choć nieco musisz się pogłówkować, by to zeszło.
5, 6 - posoka może nie zapełniła całego papieru, ale było jej ewidentnie sporo, przebijając się przez kolejne strony i równie skutecznie je plamiąc. Spis wymaga trochę większej dozy pracy, by został przywrócony do całości - kto chciałby z czegoś takiego korzystać w obecnym wydaniu?
Mruknął ze zrozumieniem, kiwając już tylko głową, bo zgadzał się, że podziały dalej były podziałami, nawet jeśli wnosiły coś dobrego. Nie zmieniało to faktu, że wierzył w to, że nauczyciele mieli naprawdę ogromny wpływ na te kwestie - również na to szaleństwo, które przejmowało Hogwart pod koniec roku. Raffaello był całkiem pewny, że niektórzy dorośli brali za bardzo do siebie punkty domów i to nie tak, że się temu dziwił, po prostu bardziej cenił zdystansowanie się od zabaw młodych. - To bardzo krzywdzące dla Włocha, nawet takiego połowicznego - poskarżył się żartobliwie, raczej preferując bycie ciepłokrwistym niż zimnokrwistym, nie to, żeby miał na to jakiś realny wpływ, zwłaszcza teraz. Wiedział, że mógł trafić na dużo gorszą klątwę, więc starał się nie narzekać, nawet jeśli ta jego bywała męcząca. - Czasem książki są oddawane z prywatnych zbiorów, czasem zostają przekierowywane z innych bibliotek, które nie mogą zapewnić im odpowiednich warunków - zaczął wyjaśniać, przeczesując palcami długie loki, nim nie przerzucił ich sobie z ramienia na plecy. - Do Działu Ksiąg Zakazanych bardzo często przychodzą egzemplarze, które przeszły przez ręce rzeczoznawców z Banku Gringotta - biblioteka Hogwartu ma naprawdę świetne zasoby i zabezpieczenia, więc rekomenduje nas również Ministerstwo Magii - dokończył. W zamku było bezpiecznie, choć czasem wydawało się, że tak nie jest - przecież zdarzały się kradzieże, zdarzały się większe problemy... ale to właśnie na błędach najwygodniej było się uczyć. - Szczerze mówiąc, niewiele wiem o jasnowidzeniu - wyznał. Z tego co kojarzył, niektórzy mieli wizje w snach, inni na jawie, jeszcze inni przy dotknięciu jakiegoś przedmiotu lub człowieka... najwyraźniej również symbole mogły być bardzo zagmatwane, włącznie z przedstawianiem ludzi w zwierzęcych formach. - Otóż zauważył w pewnym momencie, że widzi swojego kuzyna w snach jako lisa, z kolei po kilku latach, gdy kuzyn opanował animagię, jego zwierzęciem okazał się właśnie lis. Nie miał pewności, jakie jest powiązanie z patronusami, bo kuzyn nie potrafił takiego wyczarować... Ale to zainspirowało go do dalszych badań. W pewnym momencie zaczął po prostu szukać zarejestrowanych w Ministerstwie animagów, by ich poznać i przetestować działanie swoich wizji - streścił na szybko, postukując palcami w pamiętnik, który piekielnie intrygował swoją treścią. Na początku brzmiał niemal bajkowo, ale z każdą stroną nabierał na swojej potędze, a Raffaello wiedział już, że musi dowiedzieć się, co było dalej. Sam nie potrafił rzucać patronusa, więc nawet nie mógł zgadywać, jakie zwierzę mógłby przyjąć on, gdyby stał się animagiem. I chociaż miał myśleć o tworzeniu zaklęć i początkach magii, to gdy odchodził od biurka, dalej miał w sobie ogień ekscytacji animagią. Wiedział już, że nie odpuści - że ma niesamowicie dużo możliwości i zapału, że czas przejść do praktyki, skoro teorię szlifował od poznania Camaela całe sześć lat temu. Wreszcie zagłębił się w regałach, zgarniając obiecany dziennik założyciela Komisji do spraw Eksperymentalnych Zaklęć, ale też kilka innych pozycji, traktujących właśnie o wytwórstwie zaklęciowym, o magii bezróżdżkowej (a dokładniej - pochodzeniu magii w ludzkim ciele) i o zalążkach magii w Ameryce Północnej. Ostatnim, czego się spodziewał, było dostrzeżenie asystenta uzdrowiciela, który rozpadał się nad jego katalogiem; w tej jednej chwili Raffaello zrozumiał, że jednak może trochę zbyt beztrosko czuł się po wakacjach i może dalej zbyt naiwnie wierzył w dobro, czy też po prostu szczęście. Odłożył książki na biurko, pochylając się nad chłopakiem i usilnie ignorując obficie zalewającą kartki czerwień. - Felinus? - Zaczął, sprawdzając, czy Puchon w ogóle kontaktuje. - Zaczekaj, pomogę - zaoferował, decydując, że krwawienie z nosa to coś, z czym może sobie poradzić. Jedno ostrożne Haemorrhagia iturus później, główny kryzys został zażegnany - Raffaello widział, że zaklęcie nie zadziałało tak szybko, jak powinno, ale skoro krwawienie zostało już spowolnione przez asystenta, to teraz wreszcie całkiem ustąpiło. - Coś się stało? To klątwa? - Dopytał, przyglądając się Lowellowi czujniej, niż kiedykolwiek, dopiero teraz doszukując się śladów przemęczenia na jego twarzy. Nie wydarzyło się może nic tragicznego, ale chciał jak najszybciej zdobyć informacje, czy chłopak potrzebuje jakiejś większej pomocy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W rozpoznawaniu narodowości innych niespecjalnie wiódł dobry prym. Co jak co, ale miał z tym nieco problemów, nawet jeżeli ktoś miałby napisane na czole, skąd dokładnie pochodzi i z czego to wynika. Uśmiechnął się zatem na słowa bibliotekarza, nie mogąc powstrzymać się kolejnego zdania w celu sprawdzenia tego, czy ten jest naprawdę osobą z domieszką włoskiej krwi w znacznej części. - Bardziej krzywdzące niż ananas na pizzy bądź przełamany w pół makaron spaghetti? - uśmiechnął się szerzej, doglądając odpowiedniej reakcji, wszak były to tematy bardzo kontrowersyjne. Niespecjalnie wiele osób pochodzących z terenów Italii tolerowało ten owoc w takiej formie, w związku z czym podejrzewał, jakie mogło być zdanie Raffaello na ten temat. Ale, kto wie - może się mylił i może nieładnie wepchnął znajdującego się nieopodal mężczyznę do jednego worka ze wszystkimi Włochami? - A słyszałem o tych zabezpieczeniach, ale nadal dziwię się, że Ministerstwo Magii rekomenduje nas w jakimś stopniu. - zamyślił się, spoglądając w kierunku przedstawiciela rodu Swansea, który wyróżniał się na tle pozostałych pracowników kadry Hogwartu. A na pewno nie posiadał kija tam, gdzie światło nie dochodzi, co po prostu sobie cenił z najgroźniejszych powodów. Chociażby tego, że samemu uważał, iż na powagę jeszcze znajdzie czas bądź odpowiedni moment. - Może biblioteka ma odpowiednie zabezpieczenia, ale reszta wydaje się trochę ubolewać. - zdjęcie barier nie uważał za nic złego, ale podejrzewał, że uczniowie nic sobie nie robili z sytuacji sprzed roku i naprawdę, jeżeli miał wskazać jedną rzecz, która powodowała u niego natychmiastową, lodowatą wręcz reakcję, było to właśnie wchodzenie w paszczę lwa. Pamiętał, jak na początku miesiąca odezwał się do Rylana, gdy ten uznał to miejsce za najlepsze do wizji. Nie zauważając, że równie piekielnie nieprawidłowe pod względem bezpieczeństwa. - Mało kto tak naprawdę wie. Wiele niepochlebnych opinii krąży na ich temat, więc wiadomo, że mało kto się zagłębia też w ten temat. - przyznał szczerze, bo samemu przeczytał o tym trochę więcej, by pomóc znajomemu. Mimo to podejrzewał, że przydałoby się tutaj zdanie kogoś bardziej obeznanego w temacie, a sami mogli jedynie na ten temat gdybać. - Chyba naprawdę pojedyncze przypadki zakładają takie działanie daru jasnowidzenia. - słowa te były również jego własną opinią, bo o ile to się opierało na symbolice i ich dobrej interpretacji, wizje autora tego dzieła pokazywały ludzi pod ich zwierzęcymi postaciami. Zaintrygowało go to bardziej, ale samemu nie wierzył we własne możliwości zamiany. Traktował to jedynie jako ciekawostkę, opierając się na innych, własnych atutach. Poza tym z transmutacją niespecjalnie się lubił, co było jednoznacznym dowodem na to, iż animagia nie jest mu przeznaczona. I tak zajmował się innymi rzeczami, które pochłaniały jego czas, pieniądze i energię. Jak się okazało, odejście bibliotekarza było poniekąd ulgą w tym całym przedsięwzięciu. Gdy poczuł się słabo, a szkarłat jeszcze bardziej przyozobił Merlina ducha winne strony, mógł jakoś się względnie ogarnąć, choć umysł nie działał tak, jak powinien. Widział niczym przez mgłę, raz po raz zauważając mroczki, które raz zmniejszały swoją siłę, a innym razem wzbijały się na wyżyny, skutecznie odbierając na ułamki sekundy świadomość. Głos mężczyzny był tym, czego nie chciał usłyszeć, a gdy ten nachylił się, by jakoś pomóc, nie zabraniał podejmowania się żadnych akcji. - To... nic poważnego. Zaraz przejdzie. - odpowiedział gładko, nie zamierzając zwracać na siebie pod tym względem ani dodatkowej krzty uwagi. Chwyciwszy za torbę, wyjął z niej chusteczkę, by usunąć krew, która usadowiła się niefortunnie na twarzy. Wszystko wskazywało na to, że organizm odmawiał powoli posłuszeństwa, ale nie chciał się poddawać. Miał jeszcze kilka dni. - Serio, nie ma się czym martwić. - jeszcze dorzucił od siebie dwa gorsze, chwytając za flakonik z eliksirem wiggenowym, by go nieco upić. Zapasy miał spore, a więc nie narzekał na ich brak. Od razu też, mimo jeszcze trwającego otumanienia, by zmienić temat, postanowił skupić się na czymś innym. Czekając, aż eliksir w pełni wpłynie na zaistniałą sytuację. - Znalazłeś coś jeszcze? - nie zetknął w stronę przyniesionych tomiszczy, dopiero po czasie rozumiejąc, że stos książek był znacznie większy, niż w rzeczywistości powinien być. Z czasem czuł się trochę lepiej, a kiedy przeniósł spojrzenie czekoladowych tęczówek w kierunku spisu, lekko się skrzywił. - Szlag... spis. - wskazał podbródkiem, bo nie wyglądało to najlepiej. - Ja... ja go jakoś naprawię, nie chciałem go poplamić. - zobowiązał się do tego, czyszcząc się z niepotrzebnej na twarzy krwi, kiedy powoli świat był bardziej zrozumiały, a ból głowy może nie mijał, ale przynajmniej nie czuł się aż tak źle jak parę chwil temu. Wymacał kolejne rozpięte guziki i ponownie je zapiął, tak samo te przy rękawach, choć nie wątpił w psotliwość magii i to, że zaraz ponownie postanowił zapewne trochę w tym poprzeszkadzać.
Cmoknął z wyraźnym niezadowoleniem, teatralnie przykładając też dłoń do klatki piersiowej, jakby to nią miał uspokoić wzburzone felinusowymi słowami serce. - Ananasa jeszcze mogę przeżyć, to kwestia dodania lokalnych składników do globalnie znanej perfekcji pizzy, ale przełamywanie spaghetii powinno być karalne - zaznaczył pewnie. Jak był młodszy, to wcale aż tak bardzo się nie poczuwał do tych narodowościowych kwestii, ale wraz z dorastaniem zainteresował się korzeniami matki, a później dobrych kilka lat mieszkał we Włoszech, gdzie czuł się w domu bardziej, niż w zatłoczonym domostwie Swansea w Dolinie Godryka. - Nie narzekam - przyznał, bo najprawdopodobniej zmniejszenie asortymentu hogwarckiej biblioteki przegoniłoby go z tego zamku; to świadomość pracy w jednym z najlepiej wyposażonych lokali bibliotecznych w Wielkiej Brytanii utrzymywała go w jednym miejscu, a Raffaello bardzo tego potrzebował. Uwielbiał swoje podróże, tak, nie zmieniłby z nich wiele, ale wiedział już teraz, że wieczne poszukiwania w ruchu nie działały na niego dobrze. Mruknął ze zrozumieniem, bo chociaż wcześniej nie zastanawiał się wiele nad jasnowidzeniem, to musiał przyznać, że rzeczywiście wszyscy zdawali się jakoś tak na wszelki wypadek dystansować od tego tematu. Miało to jakiś sens - czasem lepiej było o czymś nie wiedzieć, i już. I Swansea wcale nie planował jakiegoś wielkiego zagłębiania się w tę niezwykłą dziedzinę Wróżbiarstwa, bo przeczuwał, że to mu już wystarczy. Bądź co bądź, interesował się animagią i nawet jeśli doszukiwanie się w niej symboliki mogłoby okazać się przydatne, a już na pewno rozwijające, to teorii zaczynał mieć po uszy. - Jesteś pewny? Mam w gabinecie na pewno wodę lub herbatę, jeśli masz ochotę - zaproponował, niespiesznie odsuwając się od chłopaka i tylko uważnie przyglądając mu się, gdy ten doprowadzał się do porządku i popijał jakiś eliksir. Wreszcie Raffaello usiadł z powrotem na swoim krześle, ale i tak nie wrócił od razu myślami do przyniesionych przez siebie książek. - Och, nie przejmuj się tym - zaprotestował od razu, chociaż samo patrzenie na poplamiony katalog wywoływało u niego niemal fizyczny ból. - Ratowałem księgi w dużo gorszym stanie, dam radę - zapewnił, przysuwając spis nieco bliżej siebie, by jeszcze zerknąć dokładniej na szkody. Od razu podłożył też czysty pergamin pod te zaplamione stronice, by krew nie przesiąkała dalej. - W każdym razie... - zaczął ostrożnie, jeszcze pozerkując na Lowella, nim nie sięgnął z powrotem do przyniesionych przez siebie książek. - To ten dziennik, a to jeszcze dwie książki, które po drodze wpadły mi do ręki... Ta śledzi rozwój magii w Ameryce Północnej, a ta teoretycznie omawia bardziej kwestię magii bezróżdżkowej, ale myślę, że samo zrozumienie magii przepływającej w ciele może przydać się przy tworzeniu nowych zaklęć - wyjaśnił swój tok rozumowania.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czyli już wiedział, jak urazić Włocha. Wystarczyło w liście wysłać przełamane w pół spaghetti, by obserwować, jak serce upada na kolana, a wszelka wiedza wyniesiona z kraju ulega wrzeniu, nie pozwalając na uspokojenie się. W sumie nie było co się dziwić - najróżniejsze rodzaje makaronów wymagały odpowiedniej obróbki i nie bez powodu ten akurat był długi. Miało to swój urok i nie potrafił jeść przełamanego w pół. Po prostu. - Też tak uważam. Wtedy to nie jest w ogóle spaghetti, a jakaś tandetna, marna wręcz imitacja. - pstryknął palcami, wszak pewne rzeczy się w nim uchowały. Co prawda nie jadł za często tego przysmaku, ale koniec końców ile kucharzy, tyle sposobów. Choć przy przełamanym makaronie cała potrawa traciła sens i nie dość, że nie dało się jej owinąć wokół widelca, to jeszcze sprawiała dodatkowe kłopoty jak chociażby ułożenie na talerzu. - Gdyby za każdy przełamany makaron spaghetti, z premedytacją i wyraźnymi chęciami, do skarbu państwa wpływały pieniądze, Włochy byłyby chyba najbogatszym krajem na świecie. - lekkie uśmiechnięcie się i prychnięcie przeszyły te słowa. Koniec końców więzienie nic nie dawało, taka osoba utrzymywała się z podatników, a kary pieniężne wymagały odpowiedniej zapłaty. Przytaknąwszy głową, wiedział, że w sumie istnienie takich książek w hogwarckich murach dawało dodatkowy potencjał do rozwijania samego siebie. Dział Ksiąg Zakazanych posiadał w sobie tytuły tak trudnodostępne, że aż żal byłoby z nich nie skorzystać. A odmawianie Ministerstwu Magii ich przetrzymania, otrzymania realnych kopii, bo w sumie nic nie było takie kolorowe, zdawało się być jedynie strzałem we własne kolano. Nic dziwnego zatem, że dopełniano zabezpieczeń i starano się, by pewne tytuły nie trafiły w ręce uczniów, wszak cenność i unikatowość powodowały, że jakiekolwiek uszkodzenia nie były wskazane. Każdy koniec końców chce być kowalem własnego losu. Jeżeli otrzymuje przewidzenie, odczytanie symboli ze strony jasnowidza i dowiaduje się, że w najbliższym czasie stanie się coś złego, czego nie uniknie, człowiek tak naprawdę wpada w chaos własnych myśli. Nawet siedzenie w jednym miejscu nie przyczyniało się do uniknięcia swoistego fatum, jakie opanowywało ludzką duszę i powodowało, iż wszystko brnęło w danym kierunku. Było to ogromne brzemię, które powodowało wiele niejasności, a koniec końców jasnowidzowie byli uznawani za bramę, która przedstawi prawdę - i tylko prawdę. Bez cukierkowej otoczki i zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Sam, kiedy uczył się oklumencji, z czasem miał dość teorii. Wszystko opiera się nie tylko na wiedzy teoretycznej, ale także praktyce, jaka to potrafi wnieść nowe rzeczy i udowodnić, czy ktoś naprawdę nadaje się do uzyskania danej umiejętności. Momentami chce się przeskoczyć pewien etap, ale nie jest to do końca takie łatwe i możliwe. Wiedza praktyczna nie może opierać się bez teorii, natomiast teoria może się opierać bez praktyki - ale będzie wówczas wybrakowana. - Tak, tak, jestem, nie ma co się martwić. - odpowiedział, wycierając niepotrzebną krew z własnych dłoni, gdy popił następnie eliksir. Tych miał wyjątkowo dużo we własnym asortymencie, więc mógł z nich korzystać, choć był jeden mankament - musiał je mieć przy sobie. Jeżeli chodzi o te najbardziej podstawowe, to od momentu, gdy raz nie mógł użyć magii leczniczej na sobie, zrozumiał, że świat nie opiera się tylko i wyłącznie na zaklęciach. Starając się odgarnąć potencjalną pomoc i troskę, nie bez powodu zaczął zwracać uwagę na inne aspekty, choć czaszka nadal go bolała, a dziwne uczucie nie opuszczało. - Przepraszam. - czuł się tak, jakby dowalił więcej roboty Raffaello, ale nic dziwnego, skoro naprawdę się do tego przyczynił. Nieświadomie, ale też - nie znał się na naprawie książek i ich renowacji, w związku z czym nie pchał się tam, gdzie nie był potrzebny. Z jego własnym szczęściem zapewne by ten spis jeszcze bardziej poplamił. Ogarnąwszy się, gdy krew z nosa przestała już lecieć, chciał zapomnieć o tej sytuacji. Wiedział, że to nie jest coś normalnego, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Nie podając zatem konkretnego powodu, przekierował ich rozmowę na kompletnie inne tory, czyli przyniesione przez przedstawiciela rodu Swansea książki. - Być może magia i wiedza z innego kontynentu wytłumaczy tę kwestię dokładniej... - zamyślił się, spoglądając w kierunku mniej lub bardziej pokaźnych tomiszczy. Magia bezróżdżkowa spowodowała zamyślenie, gdyż uważał to za coś potężnego, ale na przestrzeni ostatniego roku spowodował w swoim ciele tyle uszkodzeń, a do tego przeciążył sygnaturę magiczną, że o ile już nie miał problemów z rzucaniem zaklęć najróżniejszego poziomu, tak w przypadku tej umiejętności mógłby stanowić dla innych zagrożenie. Nie oznaczało to jednak tego, iż nie zamierzał o tym poczytać bardziej. - W sumie powinienem wcześniej strzelać właśnie w tego typu księgi. Koniec końców magia bezróżdżkowa wymaga perfekcyjnej kontroli nad własną mocą. - przytaknąwszy, gdy ponownie zapiął guziki, które postanowiły się odpiąć, a jeszcze zauważył, że buty się rozwiązały, w tym reszta ubrania wymagała poprawek. - Dramat z tymi klątwami... - pokręcił głową, bo o ile czasami te nie działały, tak jakoś miał ogromne szczęście do chodzenia w ten sposób po korytarzach. Jakby pradawna magia chciała mu coś przekazać. - Dzięki za książki, postaram się je jak najszybciej przeczytać i zwrócić, w ciągu kilku dni co najwyżej. - powiedział, biorąc po dopełnieniu wszelkich formalności pokaźne tomiszcza i chowając je do bezdennej torby, której to waga znacząco się zwiększyła. Zachowywał się tak, jakby sytuacja, która wydarzyła się wcześniej, wcale nie miała miejsca. Co prawda nadal wewnątrz czuł się jakby pozbawiony sił, zmęczony i ospały, ale nie zamierzał tego tak łatwo pokazywać. Jakby wszystko przeminęło z wiatrem. - Jakbyś potrzebował kogoś, kto zna się na magii leczniczej, to daj znać, postaram się jakkolwiek pomóc. - szczerze podniósł kąciki ust do góry, przechodząc do końcowego etapu ich rozmowy. - Więc... to wszystko z mojej strony, co nie? - słaby uśmiech zakwitł na jego twarzy, by następnie wstać z krzesła i zawiązać z powrotem buty. Schylanie się wcale mu nie pomagało, ale na razie chciał uniknąć wszelkich nieprzyjemnych pytań i czuł, że wyjście z biblioteki jest jedyną słuszną drogą.
Lubił teorię - lubił zakopywanie się w książkach i robienie sobie szczegółowych notatek. Lubił świadomość, że wszystko zależy tylko i wyłącznie od niego, więc nikt go nie zawiedzie. Nie zmieniało to jednak faktu, że praktyka inspirowała go dużo bardziej wyraźnie, a przy tym lepiej pokazywała osiągany postęp. I to mogło być największym problemem Raffaello w przypadku animagii, która jednak wymagała znacznie więcej teorii niż praktyki, przez co miał problem z wycenieniem, w którym momencie był już gotowy. - Nie przepraszaj - uspokoił go, machając lekko ręką. - Raczej tego nie planowałeś, hm? - Zresztą, wierzył, że uda mu się doprowadzić katalog do odpowiedniego stanu i zaraz o całej sprawie będą mogli zapomnieć. Zaśmiał się cicho na widok kolejnych psot, które sprawiała byłemu Puchonowi jego klątwa. - Nie ma pośpiechu, masz dwa tygodnie minimum, a przy trzech książkach mogę to jeszcze w razie czego wydłużyć - zapewnił, nie chcąc chłopaka jakoś przypadkiem poganiać. Pokiwał głową, notując w pamięci tę obietnicę medycznego wsparcia. - Jaaak najbardziej - przytaknął, różdżką przywołując z szufladki pracowniczej odpowiednią kartę biblioteczną. - Miłych lektur - dodał jeszcze, by później po prostu odprowadzić Felinusa wzrokiem i zabrać się za prawdziwe ratowanie katalogu. Operował głównie zaklęciem Tergeo, chcąc wywabić plamę i później drobnymi zabiegami transmutacyjnymi i czyszczącymi pozbyć się jakichkolwiek przebarwień. Brał też pod uwagę wymianę zaczerwienionych stronic, ale na szczęście nie było takiej potrzeby i dość szybko mógł wrócić do zgarniętego wcześniej pamiętnika.