Miejsce dawno zapomniane przez czarodziejów zamieszkujących niedaleko wioski Hogsmeade. Wzgórze jest zamieszkiwane przez małe, magiczne stworzenia świetlikowe. Przychodziło się tutaj w dniu puszczania lampionów za zmarłych bliskich którzy odeszli na tamten świat. Według legendy, duchy schodziły z tamtego świata na ziemie w tym miejscu, kiedy wzniosło się lampę na ich cześć. Od bardzo dawna nikt tutaj nie przychodził ponieważ wzgórze już nie jest takie jak przedtem.
kulning:
Nauka kulningu
Beltane to święto na cześć natury! Laena uważa, że więc i ją wypada zaprosić do obchodów i poinformować, że takowe się odbędą. Codziennie w godzinach porannych jest ona na polanie i czeka na czarodziejów chętnych do nauki prastarej sztuki kulningu - nawoływania zwierząt śpiewem. Kto wie co tobie uda się przywołać?
Tego nikt nie wie, to co jednak pewne jest to to, że już teraz polana jest pełna magii!
Rzut k6 na wejście na polanę:
1 Poprzedniego dnia ktoś musiał naprawdę dziko poszaleć z wyobraźnią, bo właśnie natrafiasz na model smoka norweskiego kolczastego! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 2 Jest bardzo wcześnie i wschód słońca nie zdążył jeszcze przegonić ogników, które zaczynają latać dookoła ciebie, jakby bardzo chciały ci pomóc. Nie do końca wiadomo dlaczego, bo się nie zgubiłeś, na jaw wychodzi to dopiero podczas śpiewania. Gdy próbujesz nauczyć się kulningu, one swoim graniem podpowiadają ci, na jaką nutę powinieneś wejść! Dzięki pomocy ogników w trakcie trwania nauki możesz dwa razy rzucić podwójną k6 i wybrać wyższy wynik! 3 Coś musiało tutaj czarować, najwyraźniej oburzone wcześniejszym niepowodzeniem w śpiewaniu kogoś innego, bo gdy tylko zajmujesz miejsce na jednym z kamieniu, od razu zmieniasz się w syrenę! Efekt będzie trwał do końca wątku. +15 do końcowego wyniku 4 Może to przygotowania do Beltane, a może faktycznie jest coś w aurze dookoła polany, ale gdy tylko na nią wchodzisz, nogi same rwą ci się do tańca. Dosłownie. Nie łatwo jest złapać oddech i nie fałszować, kiedy cały czas skaczesz! Rzuć k6 by zobaczyć, przez ile kolejek będziesz tańczyć! 5 Ktoś musiał przyzwać swoim śpiewem całe stadko łupduków, które to teraz upatrzyły sobie ciebie, jako nowego przyzwającego! Za każdym razem, gdy próbujesz śpiewać, one pieją z tobą wszystkimi swoimi trzema głowami, mocno cię przy tym zagłuszając! -15 do końcowego wyniku! 6 Na Merlina! Jak to się stało, że ktoś przyzwał bogina?! Stworzenie zaczaiło się w krzakach i tylko czekało na właściwy moment, żeby kogoś przestraszyć... Wybrało do tego ciebie! Oby był ktoś obok, żeby ci pomóc!
Miłej zabawy i powodzenia!
Śpiewne przywoływanie:
Zasady
Od momentu wejścia na polanę, Laena zaczyna tłumaczyć, o co chodzi w kulningu, przysłuchuje się wam i podpowiada co i jak robić. Możecie pisać tak długi wątek, jak chcecie pamiętając, że:
Na zakończenie każdy powinien rzucić kostką k100, by zobaczyć, co udało się przyzwać!
Co przyszło?:
0-35 Nie będzie z ciebie tańczącego z wilkami. Co najwyżej udało ci się poderwać ptaki do lotu i to też raczej nie przez to, jak sprawny z ciebie śpiewak... 36-60 Gratulacje, udało ci się zaciekawić sobą zagubionego topka! Był tak wdzięczny za twój występ, że aż ugryzł cię w palec! Spokojnie, to tak z miłości! Możesz zgłosić się po topka w odpowiednim temacie! 61-89 Stworzenia nie tylko usłyszały twój śpiew, ale i go doceniły. Kiedy tak śpiewasz w kierunku lasu kulning, wychodzi z niego stadko sarenek. Nie podchodzą za blisko, ale przyglądają ci się z zaciekawieniem, chwilę jedzą w pobliżu trawę po czym odchodzą spokojnie i bez strachu. +90 Niesamowite, twój śpiew był niemal... Mityczny! Zupełnie jak prastary kulning! Wyszło ci to tak dobrze, że trochę dziwisz się na widok, że dłuższą chwilę nic nie wyłania się spomiędzy drzew. Czekasz jeszcze moment, a gdy wydaje Ci się, że już nic nie przyjdzie, zauważasz, że coś bacznie ci się przygląda z pomiędzy drzew, wyraźnie zainteresowane twoim śpiewem.
Gratulacje! Zdobywasz jednorazowy przerzut na balu Beltane!
Modyfikatory do rzutu k100:
+ i - tyle, ile wyszło w kostce na wejście. +5pkt za każdy post dotyczący nauki śpiewania, przed finalnym zaśpiewaniem. Bonus dotyczy max. 4 pierwszych postów. + 10pkt za 10 punktów kuferkowych w ONMS i +5 pkt za każde 10 następnych. + 5pkt za bycie nową postacią. + 10pkt za cechę powab wili. + 10pkt za cechę złotousty gilderoy. - 10pkt za cechę niezręczny troll. - 10pkt za cechę drzemie we mnie zwierzę.
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Wywracam oczami, słysząc słowa dziewczyny, bo naprawdę mnie dobija to, że akurat na nią padło. I że nadal urządza pyskówkę, chociaż i tak wygrała. Nigdy nie zrozumiem bab. Wygrała, pozwalam jej się cieszyć tym wynikiem, a ta i tak nadal marudzi. W sumie Fire też ma coś takiego, chociaż w dużo mniejszym stopniu. Może to rodzinne dla Dearów? Chociaż u Caluma tego nie zaobserwowałem. Czyli z kolei można uznać, że dziedziczne tylko u kobiet. - Sorry, ale widziałem na lekcjach, że dobrego poziomu to ty nie masz. Tutaj zresztą też nie - stwierdzam, chociaż muszę przyznać, że i tak była dość pomysłowa w rzucaniu na mnie zaklęć. Nie powiem jej tego jednak na głos, bo wtedy wyszłoby na jaw, że jednak nie radzę sobie ani trochę. - Coś bardziej nieprzyjemnego? No tak, czarną magię masz pewnie we krwi i dlatego nie idzie ci z obroną - odcinam się, nim zdążę ugryźć się w język. Z jednej strony chętnie bym się zrewanżował, z drugiej nie wiem, czy mam ochotę machać bez sensu różdżką, skoro swoje już zrobiłem i odpadłem w pierwszym etapie. Heaven Dear doprowadza mnie jednak do szaleństwa i to nie w tym pozytywnym znaczeniu. Mam ochotę grzmotnąć ją jakąś klątwą, chociaż żadnej nie znam i żałuję, że nigdy nie spytałem Fire, czy mnie jakiejś nauczy, bo wydaje mi się, że ona potrafiłaby coś takiego rzucić. Zwłaszcza, gdybym wspomniał jej, że chodzi o odegranie się na jej młodszej siostrze.
Nigdy nie byłam osobą, którą specjalnie trudno było wyprowadzić z równowagi. Co prawda pewne okoliczności, takie jak oficjalne sytuacje czy rodzinne spotkania - budziły we mnie ogromne pokłady spokoju i nawet zaczepki starszego Gallaghera potrafiłam ignorować zaskakująco długo. Szczególnie dziwne było to w porównaniu z moją codzienną wersją. W niej wystarczyło niewłaściwe słowo czy zachowanie, żeby mnie podjudzić i sprowokować do wywołania awantury, albo nawet bójki. Teoretycznie miałam teraz dobry humor i chociaż musiałam skomentować w jakiś sposób przeciwnika, który stał przede mną, to jak najbardziej cieszyłam się z wygranej i przejścia do kolejnego etapu. Można by więc dojść do wniosku, że trudno to będzie zepsuć, a nawet założyć, że przecież Thatcher w tej sytuacji nie jest tego zrobić, na pewno nie jakimś głupim tekstem, który pewnie jak spodziewał się chłopak - miał po mnie spłynąć, ewentualnie wywołać delikatną reakcję. Poruszył jednak delikatną strunę i zahaczył o temat, który działał na mnie jak płachta na byka. Nienawidziłam czarnej magii, a w ogóle jakiekolwiek wiązanie jej ze mną, źle działało. Temat był drażliwy nie bez powodu, wywoływał okropne wspomnienia, których wolałam sobie nie przypominać. Brzydziła mnie ta dziedzina i nie rozumiałam nikogo, kto chciał się w to bawić. Jak dla mnie to był tylko i wyłącznie sposób na krzywdzenie, a właściwie niszczenie - kogoś i siebie. Widziałam już, co to potrafi robić z człowiekiem i cieszyłam się, że ja się nigdy tego nie musiałam uczyć, nawet jeżeli powody dla których nie tknęłam tego w dzieciństwie też były bolesne. Zbliżyłam się o kilka kroków do Holdena i spojrzałam na niego. Był trochę wyższy, ale na szczęście niewiele, więc nie czułam się przy nim mniejsza i słabsza, prawdę mówiąc, byłam przekonana, że gdyby przyszło co do czego, nie zabrakłoby mi siły w konfrontacji. - Gdybym wiedziała cokolwiek o czarnej magii, wątpię, żebyś chciał się o tym przekonać. Na twoje szczęście, nie ten adres. Co do słabych umiejętności, nie wychylałabym się z taką teorią wobec kogoś, kto właśnie pokonał cię w pojedynku, ale okej, skoro uważasz, że tak nie idzie mi z obroną, to powiem ci dlaczego. Nie jestem fanką zasłaniania się za tym patykiem - schowałam swoją różdżkę w tylną kieszeń i popchnęłam chłopaka do tyłu, akurat szczęśliwie - lub nie - była za nim ławka, na którą spadł. - Popracuj nad równowagą, Thatcher - przewróciłam tylko oczami, starając się ochłonąć, bo ewidentnie było widać, że złość ze mnie emanowała. Niepotrzebnie irytowałam się o taką głupotę, ale czasami nawet jego obecność mnie drażniła, a teraz zdecydowanie dołożył porządną cegiełkę do samego istnienia.
Laila Whitemore
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Wzgórze lampionów było miejscem, które mieszkańcy pobliskiej wioski odwiedzali jedynie raz w roku, by oddać hołd zmarłym, jednak dla Laili miało ono szczególnie znaczenie. Owiane piękną legendą według której duchy z tamtego świata na ziemię schodziły właśnie w tym miejscu. Po śmierci starszej pani, u której znalazła bezpieczny kąt przychodziła tu raz w miesiącu, aby pośród świetlistych stworzeń wypuścić żółty, jak płatki słonecznika lampion. Często podczas tej czynności zdarzało się je wydawać w rozmowę z babinką, opowiadała się wówczas co działo się przez ostatni czasu, dzięki temu czując jakby staruszka wciąż przy niej była. Dzierżąc w dłoni papierowy lampion wspięła się na szczyt wzgórza, które podobnie jak ona zmieniało się z zastraszającym tempie. Minął zaledwie rok od śmierci jej dobrego ducha, a to miejsce wydawało się być zupełnie innym, całkowicie odmiennym od tego, które odwiedziła dwanaście miesięcy temu po raz pierwszy. Brunetka usiadła na nieco mokrej jeszcze trawie, po czym przy pomocy różdżki odpaliła knot znajdujący się pośrodku, przytrzymała go chwilę, aby kolejno wypuścić w niebo. - Witaj staruszko - powiedziała w eter uśmiechając się przy tym smutno. Choć kobieta nie była prawdziwą rodziną Laili, ta dopiero przy niej poczuła, jak to jest być kimś ważnym. Surowość z jakąś staruszka odnosiła się do dziewczyny była niezwykłym wyrazem uczuć, z których ona sama doskonale zdawała sobie sprawę. Tylko owa starowinka znała całą prawdę o dziewczynie, która siedziała teraz na źdźbłach trawy, zabierając ją ze sobą do grobu. - Nie wiem czy wiesz, ale brakuje mi ciebie. Jest ciężko, ale jakoś próbuje iść na przód… niedawno straciłam pracę, ale to chyba dobrze. W końcu zrobię to o czym od zawsze marzyłam, tak bardzo żałuję że nie możesz stać u mego boku… - zwróciła się do kobiety, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy nie uzyska odpowiedzi. Pojedyncze łzy zaczęły płynąć z jej oczy plamiąc jeansowe spodnie. Wierzchem dłoni szybko starła dowody swojej słabości, uśmiechając się blado. Zrobiłam sobie nowy tatuaż - rzuciła szerzej się uśmiechając, patrząc na swoją dłoń, która zdobił czarny atrament . Doskonale znała stosunek kobiety do tego typu zdobienia skóry, jednakże nie potrafiła sobie ich odmówić, jednocześnie te ukryte pod ubraniem skrywały niektóre z jej blizn. Przez umysł dziewczyny nie przeszła nawet myśl, że poza nią w tym miejscu może zjawić się ktoś jeszcze. Do tej pory - a była tu już kilka razy - nigdy nikogo nie spotkała, dlatego kiedy zza pleców usłyszała szuranie butów po trawie mimowolnie spięła mięśnie zaciskając lewą dłoń na swojej różdżce.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Rozmowy z wujem Gaspardem i ciotką Iris nie były tak tragiczne jak z początku sądził. Mimo wszystko ich baczne i dyskretnie rzucane spojrzenia męczyły go podwójnie. Wujostwo Levvaseur nie chciało wpędzać go w dyskomfort swoimi cichymi szeptami, a jednak słyszał je i odczuwał. Był świadom ich stałego kontaktu z bratem ciotki, a ojcem Finna. Miał poczuć się lepiej w ich domu i choć z początku tak było, to gdy Gabrielle poszła gdzieś w miasto w swojej sprawie, poczuł się zagubiony. Nie chciał zostać bez niej, ale też nie mógł się jej narzucać. Z drugiej strony nie potrafił znaleźć tematu do rozmów z wujostwem zwłaszcza, odkąd zrozumiał, że wuj jest pół wilem. To pełne niepokoju milczenie wykurzyło Garda na spacer. Nie powinien być sam, a jednak został zmuszony do samotności. Skoro tak, to chociaż poszwenda się w bezpiecznych okolicach, gdzie może spotkać drugiego człowieka. Z rękami w kieszeniach spodni kręcił się po Hogsmeade. Zrobił drobne zakupy, próbował nawet porozmawiać ze sprzedawcą w Miodowym Królestwie, jednak po paru chwilach uznał, że nie da rady się do niego uśmiechać kiedy ma do czynienia z taką głupotą. Na wzgórze lampionów trafił przypadkiem. Wędrował ścieżką pogrążony w myślach. Ćwiczył koncentrację na jednym wspomnieniu tak, by odgrodzić się murem od tych nieprzyjemnych, uwierających niczym drzazga w skórze. Powtarzał sobie w szwedzkim języku wszystkie rodzaje nut, ozdobienia muzyczne, oktawy i tonacje. Niestety nie przynosiło to takiego skutku jaki by chciał. Muzyka przestała mu pomagać. Kopnął mały kamyk by chociaż minimalnie wylać z siebie frustrację. Miał czas wolny aż do jutra, bowiem nazajutrz dyrekcja Hogwartu organizuje wakacyjną wycieczkę. Żywił nadzieję, że Gabrielle szybko wróci i nie będzie musiał słuchać własnych myśli. Gdy usłyszał cichy, kobiecy głos momentalnie zwolnił. Podkrążonymi oczyma zlokalizował źródło dźwięku i aby nie przeszkadzać, oparł się ramieniem o pobliskie drzewo. Rozejrzał się gdzie to też trafił, zauważył unoszący się lampion i z pewnym wysiłkiem przypomniał sobie po co ludzie tutaj przychodzą. Flo mu kiedyś opowiadała, że przychodzą tu osoby chcące pożegnać zmarłych czy tam uczcić ich pamięć. Gdyby nie był pogrążony w myślach, z pewnością by tu nie przyszedł. Nie słuchał treści słów kobiety. Ton jej głosu - drżący, lekko zniekształcony uczuciami - dał mu do zrozumienia, że naruszył czyjąś prywatność. Tak bardzo chciałby mieć z tego powodu wyrzuty sumienia! Niestety nie potrafił poczuć zawstydzenia. Potarł dłonią twarz próbując się ocucić. Bezsenność dawała się we znaki i nie miał po prostu sił odbić się od drzewa i odejść. Kobieta drgnęła, a więc odkryła, że nie jest sama. Cicho westchnął. - Nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Nie chciałem wystraszyć, wybacz. - choć nie czuł żalu wiedział, że trzeba przeprosić. Przyszło to łatwo. - Zaraz sobie pójdę, daj mi tylko chwilę na złapanie oddechu. - poinformował od razu gotów opuścić to miejsce jak tylko miną lekkie zawroty głowy. Efekt uboczny eliksirów nasennych. Ledwie rzucił okiem na kobietę, której wieku nie potrafił jeszcze określić. Właśnie wlazł komuś buciorami w prywatność. Zastanawiał się do jakiego stopnia mógł ją tym urazić. Myślisz o drugim człowieku nie jak o ofierze. Dobrze Ci idzie. Oby tak dalej, Gard. Zmuszaj się do szanowania cudzych uczuć, to w końcu się przyzwyczaisz. Dajesz chłopie.
Laila Whitemore
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Laila wciąż nie potrafiła pojąć, jak to możliwe, że we współczesnym świecie samotność jest wręcz luksusem, na który rzadko kiedy można sobie pozwolić. Połacie ziemi, bezkresne oceany, czy zielone lasy; całość tworzyła rozległy świat, a jednak kiedy ktoś usilnie próbował pośród nich znaleźć mały skrawek tylko dla siebie często kończyło się to fiaskiem. W przypadku brunetki nie było inaczej, który to już raz z kolei jej samotność została przez niechcianego gościa roztrzaskana niczym porcelanowy wazon o betonową posadzkę? Nim odkryła kim jest tajemniczy przybysz organizm zareagował automatycznie spinając mięśnie. Łypnęła groźnie na blondyna, po czym przymrużyła oczy przyglądając mu się z uwagą godną szukającego drużyny Quidditcha. Zapewne w innym życiu nim właśnie byłaby, gdyż spostrzegawczości mógł zazdrościć jej każdy. To była część instynktu obronnego dziewczyny; wnikliwa obserwacja osób, z którymi ma styczność. Mimochodem jej to przychodziło, dzięki czemu dostrzec potrafiła znacznie więcej, ale i stosunkowo szybko ocenić zamiary drugiego człowieka. Tym razem nieznajomy nie wydał się jej niebezpieczny, wręcz przeciwnie. Patrząc w jego oczy dostrzec mogła coś znajomego. - Skora jestem wybaczyć - odparła, chociaż jej mina nie wyrażała zadowolenia z faktu, że poza nią jest tu ktoś jeszcze. Brązowe oczy dziewczyny uważnie zlustrowały całą sylwetkę mężczyzny ostatecznie zatrzymując się na jego twarzy. Wstała z ziemi otrzepując jej resztki ze spodni, dzięki temu czuła się pewniej w obecności mężczyzny;kiedy ich twarze były na jednym poziomie. - Właściwie to miejsce nie należy do mnie, więc możesz tu być ile chcesz - stwierdziła odgarniając z twarzy rozwiane przez wiatr kosmyki włosów. Tylko gdzie twój lampion? - zapytała unosząc do góry lewą brew. Większość osób przychodziło to w konkretnym celu, zaś blondyn wydawał się nieco oderwany od rzeczywistości, być może właśnie z tego powodu trafił w to, jakże osobliwe miejsce.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał zgoła inne podejście. Uciekał do ludzi, by nie być zbyt długo samemu. Wiedział, że jeśli jest pozostawiony na pastwę własnych myśli, to prędzej czy później popadnie w szaleństwo, które i tak powoli się go czepiało szponami. Przybycie tutaj było nieplanowane, ale też nie był szczególnie niczym zaskoczony. Znalezienie tutaj czarownicy też nie wytrąciło go z równowagi. Obecność drugiego, żywego człowieka, który nawet ma ochotę nawiązać z nim dialog - to naprawdę wiele dla kogoś takiego jak Finn-w-obecnym-stanie. Zmuszony do skupiania się na kobiecie, łatwiej uciekał od własnej głowy. Żałował, że wyrwanie jej z karku nie pomogłoby w niczym. Czuł się lustrowany i prześwietlany. Usłyszał nutę arogancji i wyniosłości, co niestety go nie ruszyło. Nie był tym zachwycony - wolałby chociaż się minimalnie zirytować! Czemu nie mógł znów działać jak normalny człowiek? Podniósł na nią wzrok i dostrzegł brąz. Na całe szczęście był jaśniejszy niż ten w którym ożywał i umierał jednocześnie. Po barwie oczu udało mu się wyostrzyć wzrok na tyle, by zauważyć, że ma do czynienia z ładną czarownicą. Elegancką, mającą w oku jakąś zadziorność, która dawała mu do zrozumienia, że ta kobieta nie jest bierna. Czyżby waleczne serce? Kto by to wiedział, nie był tak dobrym obserwatorem jak... Odpowiedz. Jej. Idioto. Cokolwiek. Potarł kłykciem skroń. - Nie rzucam lampionów zmarłym. - odpowiedział odruchowo i dopiero z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to dziwnie. - Znaczy się, nie przyszedłem to czcić martwych. Po prostu nogi mnie poniosły. - wzruszył ramionami wyjaśniając wszystko mimo, że absolutnie nie musiał. Zerknął w kierunku nieba za tym, co odleciał i był już ledwie widoczny. Ona czuła potrzebę żegnania i czczenia pamięci tych, co nie żyją. Nie rozumiał. Nie potrafił. Nie chciał. Przeczesał palcami włosy i odbił się lekko od drzewa. Schował dłonie do kieszeni i ruszył w kierunku czarownicy. W połowie drogi zbił nieco na prawo i zwyczajnie wspinał się na wzgórze. - Ktoś mi mówił, że to wzgórze jest nawiedzone. Ciekawe czy to prawda. Mało kto już tu puszcza lampiony. - zerknął na nią przez ramię, a mówił ni to do siebie ni to do niej. Zatrzymał się na szczycie i rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu czegokolwiek niezwykłego. Poza obecnością czarownicy nie zobaczył nic interesującego. Miejsce nudne jak flaki z olejem. Ale chociaż nie był tu sam, a to już ogromny plus.
Laila Whitemore
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Laila nie była pewna czy stan w jakim trwała od kilku lat można było określić mianem szaleństwa czy raczej oderwania; jedno i drugie pojęcie nie miało pozytywnego wydźwięku, lecz ona zdawał się tym nie przejmować. Możliwość ucieczki od innych osób, chociażby na krótką chwilę, zatopienia się we własnych myślach i odnalezienia tak potrzebnej równowagi była na wagę złota. Zachwianie jej często doprowadzało do tego, że brunetka pod wpływem silnych emocji nie zawsze podejmowała odpowiednie decyzje. Nie ze wszystkimi uczuciami potrafiła sobie radzić i choć doskonale o tym wiedziała, ciężko było jej dokonać jakiejkolwiek zmiany w życiu. Podobno przyznanie się przed samym sobą do problemu to pierwszy krok ku lepszemu, tylko dlaczego w przypadku panienki Whitemore ta zasada zupełnie nie działała? Pod tym względem czuła się zepsuta, zupełnie jak stara, niechciana już zabawka. Im dłużej wpatrywała się w niespodziewanego gościa, który z buciorami postanowił wejść w jej przestrzeń, tym pewniejsza była, że już kiedyś widziała kogoś podobnego. Lata temu, patrząc w lustro, w swoich brązowych oczach nie umiała dostrzec niż poza poczuciem beznadziejności i ogólnego zrezygnowania. Czy dziś było lepiej? Ciężko ocenić, niemniej jednak w nielicznych momentach swojego życia potrafiła dostrzec iskierkę nadziei. Baczne spojrzenie blondynka skupiło się na jej oczach nieco za długo, dlatego mimowolnie uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Nie potrafiła zbyt długo patrzeć mężczyźnie w oczy, nawet jeśli ten zdawał się być od niej młodszy, dodatkowo niczego nie ułatwiał fakt, że podobne spojrzenie znała z własnego doświadczenia. Co też musiało wydarzyć się w jego życiu, aby wyrwać z duszy iskierkę życia, zamykając ją w szczelnej klatce? - To nie tylko "rzucanie" lampionów - odparła mimowolnie stając w obronie tego, jakże ważnego dla niej rytuału. Nie tylko on odniósł wrażenie, że słowa wypowiadane przez jego usta brzmią dziwnie, jednak kiedy dodał do nich kolejne fala złości zalała ciało brunetki. Ale wiesz, że to też nie do końca o to chodzi? - zapytała, nie będąc pewną czy chłopak zna miejscową legendę dotyczącą tego miejsca. Wydawało się, że nie pojawił się tu z przypadku, a jednak właśnie tak tłumaczył jej swoją obecność. Wstrzymała oddech, kiedy zmniejszył odległość między nimi, nie lubiła sytuacji nad którymi nie miała kontroli, a po nieznajomym nie wiadomo czego mogła się spodziewać. - Równie dobrze nawiedzonym można określić każde inne miejsce na ziemi. Temu przez mieszkańców przypisane zostały pewne funkcje i choć już, jak wspomniałeś nikt nie puszcza lampionów, to legenda nadal krąży pośród ludzi. - odpowiedziała, sama nie wierzyła w to, że właśnie na tym wzgórzu mieszczą się bramy świata zmarłych, a jednak lubiła tu przychodzić od czasu do czasu puszczając w niebo światełko i pozwalając sobie na rozmowę. Nie była to typowa konwersacja, ale Laili i tak wiele dawała możliwość opowiedzenia chociażby w przestrzeń o wydarzeniach z życia.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Opuszczone miejsce, a jest tu sam z jakąś czarownicą. Aura okolicy pasowała raczej do obecności starej nawiedzonej wiedźmy, a nie do młodej i aroganckiej dziewczyny. Ile ona mogła mieć lat? Sądząc po samej twarzy z dwadzieścia jeden, ale ten ubiór, wyprostowne plecy i teatralnie uniesiony podbródek dodawało jej z trzy kolejne. Nie była więc już dziewczyną, a kobietą. Powinien czuć respekt? Czemu więc jego serce było nieruchome?! Podtrzymywało ciało przy życiu, a i tak robiło to z przyzwyczajenia. Wzruszył ramionami. - Może nie wiem. Ja zmarłą żegnałem osiem lat temu nad jej grobem. Nie czuję potrzeby wysyłania donikąd lampionów. Ale nie mówię, że to nie ma sensu. Każdy robi, tak jak podpowiada mu serce. - westchnął ale nie patrzył już na nią. - Jeśli cokolwiek mówi... - te słowa dopowiedział bardzo cichym szeptem i sam do siebie. Z jakimś przekąsem, niezadowoleniem albo... zniesmaczeniem? Trudno określić co chciał pokazać przez to buczenie pod nosem. - To legendy. A legendy to bujdy. - odwrócił się do niej przodem i zauważył, że niechcący zabrzmiał jak zniecierpliwiony. - Tylko magia nie jest bujdą. Reszta to może być cholerne kłamstwo i bajeczki dla dzieci, żeby nie uciekały mamuśkom. - wykrzywił się zaskoczony swoją reakcją. O, jednak serce reaguje energiczniej. Sceptyzym pobudza jego nerwy do działania - miło odkryć. Będzie musiał poeksperymentować co jeszcze może go ocucić. Czuł zapowiedź zdenerwowania. Przypomniał sobie co się stało, kiedy ostatnio puściły mu nerwy. Dziura w ścianie, zniszczenie magicznego obrazu pradziadka, roztrzaskane meble i próba samobójcza. Idź stąd. Nie możesz tu być. Przełknął ślinę i pomasował skronie próbując przegnać nerwy. Dotknął znów przeszłości, a to miało zazwyczaj losowy efekt - albo wzruszał ramionami albo dopadało go wkurwienie. Może gdyby ta bezimienna czarownica nie patrzyła na niego takim wyzywającym wzrokiem, to łatwiej byłoby się opanować. - Muszę iść. - a w szwedzkim języku dopowiedział jeszcze kilka słów, patrząc gdzieś w przestrzeń - By nie dołożyć nikomu powodu do wysłania lampionu. Wyglądał dziwnie. Blado i niepokojąco. Zadrżał, poruszył karkiem i popatrzył prosto w oczy bezimiennej. Zamrugał, zacisnął szczękę i teleportował się bez słowa. Co się właściwie wydarzyło? Jedyne, czego był pewien to, że potrzebował się przy kimś wyciszyć i uspokoić. Cholera, przy kim?
zt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Oparty o Bramę Wyjściową z Hogwartu wpatrywał się w niebo. Ostatnia rozmowa z Glenmorem, żeglarzem z jednego z portretów w ruchomej galerii obrazów, spowodowała chwilowy, silniejszy napływ tęsknoty do domu. Pod wpływem chwili napisał do Cadogan, teraz dopiero zastanawiając się czy był to aby na pewno dobry pomysł. Zsuwając się po metalowej kracie, pochylił się w przód, wspierając przedramiona na kolanach, głowę spuszczając na ziemię w zastanowieniu. Myśl o tym, że kolejna osoba będzie mu robić wyrzuty o nagłe opuszczenie szkoły przyprawiała go o nieprzyjemne dreszcze. Dlatego wczesał dłonie we włosy, które powinien już chyba podciąć, odkąd powoli zaczęły mu wpadać do oczu. W zamyśleniu, Ceinwedd najpierw poczuł, a dopiero później dostrzegł. Niczym ogar gończy. Wraz z powiewem wiatru zidentyfikował zapach jej perfum, mydła, szamponu… był tylko mężczyzną, nie potrafił rozróżnić różnicy między nimi. Pachniała sobą. Ładnie. Jasne oczy spoczęły na jej mlecznobiałej twarzy. Miedziane włosy okalające gładki jej owal sprawiły, że poczuł się niemalże głupio, że sam wygląda jak dziki troglodyta. Ciemnobrązowy bezrękawnik, prawie czarny, narzucony na nagą skórę, sprawiał wrażenie, jakby Gunnar wybierał się na wojskową przebieżkę, a nie spotkanie z uroczą Puchonką. Choć wziął ze sobą koszulę w khaki, przewiesił ją sobie przez ramię. Jedyne, dodatkowe ciepło, dawał bandaż owinięty wokół jednego przedramienia. Skórzana bransoleta, zwykle noszona na przegubie tej samej ręki, przełożona została na drugi nadgarstek. Wisiorki zabrzęczały przy leniwym ruchu islandczyka, kiedy wstał, postępując krok w kierunku panienki Cadogan. Zrobił też drugi, ale zatrzymał się w pół kroku i przystanął. Patrząc na nią z góry, uśmiechnął się niemrawo, z dziwną zaciekłością wbijając ręce w kieszenie spodni. — Coś ci pokażę. Przemknął wzrokiem po jej drobnym ciele, szczególną uwagę zwracając na elementy jej stroju: ich praktyczność i wygodę. — Idziemy? — odwrócił się zanim uzyskał odpowiedź. Zerknął jedynie na nią przez ramię, nie mogąc nie ulec dziwnemu wrażeniu, że… zupełnie obok niej nie pasował. Niewinnej. Słodkiej. Bystrej. Zdawało się, ze jest nieproszonym zakłóceniem dla jej aury.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Była niechętna do wychodzenia, wolała się zabunkrować w pokoju i zrezygnować ze szkoły dusząc się sama przerażeniem spowodowanym przeżytym wypadkiem. Jeremy sukcesywnie odciągał jej myśli od użalania się nad sobą, a że nie miewała do tego jakichś głębokich tendencji z czasem coraz łatwiej jej było spojrzeć na perspektywę powrotu do normalności. Ragnarsson był taką częścią jej życia, którą z ulgą witała w swojej codzienności, miał w sobie pewną surowość i dzikość zwierząt, która sprawiała, że krępowała się go znacznie mniej niż innych ludzi. Wspólnie spędzone wakacje przepełnione całodziennymi treningami Kubusia czy poszukiwaniami przeróżnych egzotycznych zwierząt błąkających się po terenach Cadoganów zaowocowały relacją, której się pewnie nie spodziewałaby mieć z nikim. A jednak. Podchodząc bliżej uśmiechnęła się do niego, wyciągając rękę by dotknąć jego ramienia. Jakiś taki odruch, jak przy podchodzeniu dzikich zwierząt, by dotknąć ich, dać im znać, że jesteś już blisko. - Hej. - pomimo słonecznej pogody i tak miała na sobie golf, starając się ukryć rozległe obrażenia z którymi wciąż musiała radzić sobie specjalnymi maściami i specyfikami na magiczne rany i skaleczenia. Mięśnie miała słabe, ale w sumie niedługo znów zacznie pływać i kondycja miejmy nadzieje wróci jej do normy. Pomimo lekkiej warstwy makijaży wciąż widać było różowe pręgi na jej twarzy, blizny przez to, że świeże swędziały czasem, szczególnie kiedy się uśmiechała. Przekrzywiła głowę z zainteresowaniem psiaka, kiedy tak nad nią górował. - A co? - nie będzie zgadywać przecież, Gunnar mógł chcieć pokazać jej sto tysięcy rzeczy o których nie miała pojęcia. Ubrana była jak zwykle, raczej wygodnie choć nie jak na górski trekking. Spodnie, skórzane trzewiki i golf z cienkiego materiału. Złoty medalik z herbem rodzinnym jak zwykle błyskał w świetle dyndając na długim łańcuszku na jej szyi. Na jego pytanie wyciągnęła rękę, jakby to było magiczne zaklęcie mające sprawić, że pójdą. Musiał ją wziąć za dłoń, żeby gdziekolwiek się ruszyła - pamiętała jak się przekomarzali w lipcu, może po odrobinie zbyt dużej ilości wina - że Cein nigdzie nie pójdzie jeśli jej Gunnar nie zaprowadzi za rękę. Wtedy w zasadzie musiała iść spać, ale reguła pozostawała taka sama. Rozwarła i zacisnęła palce kilka razy, jakby ponaglająco - No idziemy czy nie?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Dłoń wyciągnięta w jego kierunku oddalała się z każdym jego krokiem. Przystanął, odwracając jedynie tułów w jej stronę, ale stopy pozostawił skierowanę w tą samą stroną co wcześniej. Subtelny dotyk na jego ramieniu, już teraz mrowił go w miejscu zetknięcia jej palców z jego skórą. Po prawdzie… był zły. Najpierw był zły tylko na Dinę, widząc ją… cóż… nie w tej kondycji, jaką ją zawsze pamiętał. Powalającą swoją urodą i hipnotyzującą. Teraz, spotykając się z Cein, liczył na odrobinę ulgi. Zamiast tego, kiedy pierwszy podziw nad jej porcelanową karnacją minął, a sokoli wzrok wypatrzył pojedyncze smugi na jej policzkach, zawrzała mu krew. Czy nikt, do diabła, w tej szkole nie dbał o swoje zdrowie? Nikt? Nawet Cadogan? Niezawodna Cadogan? Szedł przed siebie, wiedząc, że jak tylko się odwróci, tylko spojrzy w te duże, dziewczęce oczy i spuści wzrok na wysuniętą w jego stronę rękę… złość minie. A nie chciał. Słusznie się denerwował. Co to w ogóle było na jej pięknej buzi? Jakieś szramy. Jakieś blizny. Miały zostać? — Pstro — odpowiedział przez chwilę jeszcze desperacko trzymając się swojego słusznego rozdrażnienia. Nie powie jej. Po czystej złośliwości. Tak, jak ona, wrednie raniła jego oczy w tym momencie. Przewrócił oczami. Zachowując się dokładnie tak, jak czasem się po nim spodziewała. Nieoswojenie. Oddany własnym ideałom i wyobrażeniom. Dlatego, chociaż wrócił się w jej stronę, chociaż wyciągnął w jej kierunku ramię, zamiast ująć jej palce w swoją dłoń, otoczył ją uściskiem i porwał w górę, w ramiona, planując jeszcze przerzucić jak worek ziemniaków, za karę. Używając siły. Porzucił tą myśl, posyłając jej niemrawy uśmiech blisko dotkniętej życiem i jego krzywdami buzi. Nie pytał, co się stało. Głośno. Pytało jego spojrzenie. Sztywne ramiona, dotyk palców zaciśniętych pod jej kolanami i na ramieniu. — Tylko dlatego, że to daleko, Cein… Utkwiwszy wzrok przed siebie, unikał patrzenia w dół. Jeszcze przypadkiem natknąłby się na jej twarz, a dzisiaj… nie chciał się oswajać z tak drastycznymi zmianami. Miał na ten wieczór inne plany. Słońce zachodziło za horyzontem. Powinien był podziwiać światło przeplatające się w jej płomiennych pasmach ze złotymi refleksami. Odmówiła mu tego. Odebrała mu to. — Pół godziny, Cadogan… odezwij się do mnie za pół godziny. Kiedy będę w połowie mniej zły. Co ty żeś zrobiła? Pytanie wisiało w ciszy miedzy nimi, kiedy szedł na wzgórze, na którym odstawił ją bez szemrania, że bolą ramiona, że zdrętwiały i stracił na chwilę czucie. Postawił ją, rozluźniając mięśnie i poruszając ramionami, odzyskując w nich pełną sprawność, poprawiając ruchem przepływ krwi.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Zarechotała głupio na te jego pstro i aż zadrobiła w miejscu przebierając nóżkami jak podekscytowany ośmiolatek na myśl o wypadzie do fikolandu. Widziała, że był zły, co tylko wprawiało ją w głębszy dyskomfort, bo to przecież nie była jej wina. Prawda? To nie była jej wina... Wzrok dość szybko pomknął jej w kierunku ziemi, podobnie jak wyciągnięta ręka, choć tylko na chwilę po zaraz całkiem się od podłoża oderwała z okrzykiem zaskoczenia łapiąc się jego koszulki. - Czyśtycałkiemzwarioahihihi! - wyrwało się z jej gardła, po czym posłała mu jeden z tych swoich okropnie rażących, promiennych uśmiechów napakowanych cukrem jak gazowane napoje mugoli. - Lekarz też nie pozwala mi się przemęczać. - pokiwała ochoczo głową, no w tomi graj, jak mógł ją taszczyć na szczyt wzgórza to czemu nie? W urodziny to chyba pół dnia nie dotykała stopami ziemi, nic nadzwyczajnego! Przeciągnęła się i oparła o niego skubiąc zębami skórkę przy kciuku, kiwając lekko głową. Był naprawdę zły, a ona nie wiedziała dlaczego. Nie zrobiła nic złego, nic złego nie przychodziło jej na myśl. Czy był zły o to jak wyglądała..? Blade palce dotknęły niepewnie blizn na twarzy, czy mogło chodzić mu o to, że teraz wygląda ...tak? Przecież atrakcyjność przychodzi o odchodzi, co za różnica, to tylko twarz. Ważne, że... ważne, że żyła. Nie miała zegarka i po prawdzie prawdopodobnie nie umiała się zegarkiem obsługiwać. To taka umiejętność dla głupków, po co komu liczyć czas, skoro czas się przecież i tak nie liczy. Wszystko co ważne trwa tylko chwilę i żaden zegar tego nie zmieni. Pół godziny to było jakieś mniej więcej tyle, ile szli, a ona jakby wcale nie przejmując się jego potencjalnym zmęczeniem rozglądała się ciekawsko całą trasę, dyndając nogami i milcząc, bo przecież kazał się nie odzywać. Kiedy już postawił ją na trawie poklepała go lekko. - Już mogę? - zapytała uśmiechając się uroczo, tak jak tylko Jureczka potrafiła i nie czekając na odpowiedź uściskała go z pewną tęsknotą. Nie widzieli się całkiem długo - Dlaczego jesteś zły? - zapytała jego podkoszulka, wciskając twarz w jego tors.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie odpowiedział. Na słowa. Na śmiech. Chyba, że zaciśnięte szczęki były dla niej odpowiednią odpowiedzią… wątpił. Nawet jego to milczenie nie zadowalało. Powstrzymał się jednak od komentarza, zbyt dobrze wiedząc, jakie frazesy przychodziły mu teraz do głowy. Zbyt głęboko zaplątany we własne myśli, które przewalały się same przez siebie i prowadziły w jego strefie rozmyślań bardzo intensywną batalię. Zmarszczył brwi i jedynie wypuścił ze świstem powietrze z płuc, zaskakująco obojętny na te przyjemne drgania, które wywolywały gęsią skórkę na jego ramionach. Budząc do zawibrowania również chłodne serce, które jednak dygnęło zdradziecko, kiedy Jurka otwierała usta, żeby coś powiedzieć. Lekarz zabronił to silny i smutny argument, żeby z nim dyskutować. Dlatego Gunnar planował się z tym przejść i przemyśleć co powiedziała. Przegadać dopiero kiedy dotrą na miejsce. Nie wiedział jeszcze tylko, że jak tylko stopy Cein dotkną ziemi, przytuli się do jego piersi, a on bezradnie rozłoży ramiona i mruknie: — Odynie.. Cein… — westchnął, a choć ręce zawieszone miał przez chwilę w powietrzu i one w końcu opadły na drobne ramiona, razem ze wzrokiem skierowanym w dół na czubek jej głowy, który widzial przytulony zbyt blisko jego głośno kołatającego w złości serca. I chociaż odgoniła połowę jego pochmurności, nie mówił jeszcze: “elfiku”. Nie opuszczał swojej gardy. Spiął się w sobie, żeby tak szybko nie dać jej odgonić swojego stanu. Chwilowego niezadowolenia. Choć piękny uśmiech Cadogan był dobrą próbą jego silnej woli. — Dlaczego jesteś ranna? — przeszedł od razu do sedna, nie bawiąc się w kręcenie się wokół tematu. Nie był tym typem. Tym, który oczekiwałby, że ktoś odgadnie jego myśli. Jeśli ich nie wypowiadał głośno, liczył się z tym, że nigdy się nie skonfrontuje z reakcją drugiego człowieka. Bezpośrednio, do rzeczy, pytał o konkrety. Odpowiadał jednocześnie. Dlatego był zły. Czy to nie było oczywiste? Nie przez to jak wyglądała. Przez to… że w jakiś sposób do tego doszło. Nie otrzymał jeszcze odpowiedzi, ale już wiedział, ze mu się ona nie spodoba. Obawiał się jedynie w jakim stopniu nie będzie jej przychylny. Skrzywił się jeszcze zanim mu odpowiedziała. Chwytając ją ramiona, zacisnął na nich dłonie i… i tyle. Nie odsunął jej. Była przecież taka ciepła. Poraniona i… Znała wszystkie karty oszustwa, żeby złagodzić złość Gunnara. Przesuwając dłoń po jej ramieniu, podniósl ją do twarzy, za dłonią chowając swoje zażenowanie. — Nienawidzę… — Cię. Dokończyłby, gdyby to była prawda, ale nie była, więc po ledwie wyczuwalnej pauzie zakończył — tego.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Obserwowanie Ragnarssona było właśnie trochę jak obserwowanie dzikiego zwierzęcia - trochę wiesz, trochę możesz się spodziewać co zrobi, a z drugiej strony? Wcale nie wiesz, nic nie rozumiesz, wciąż może Cię wszystko zaskoczyć. Kiedy spinał mięśnie i marszczył brwi dawał jasno wyraz swojego niezadowolenia, ale jednocześnie wiedziała przecież, że wcale to nie znaczy, że nie powinna go zaczepiać, rozmawiać z nim, dotykać go. Wręcz przeciwnie, jeśli się czegoś o ślizgonie nauczyła to tego, że najszybciej zły humor przechodził mu właśnie zalany cukrem z wisienką na czubku i choć w zasadzie i tak miała taką naturę by się właśnie tak zachowywać względem jego nastrojów, to tym razem jeszcze mniej szczędziła mu uśmiechów i wachlowania rzęsami - nawet z blizną na twarzy była pełna uroku. Gdy odpowiedział na jej przytulenie uśmiechnęła się w jego ubranie i podniosła wzrok wyżej, łapiąc jego spojrzenie. Jasne oczy były absolutnie pozbawione jakiegokolwiek wstydu, poczucia winy czy ukrytych zamiarów - zwyczajnie cieszyła się, że mogła go zobaczyć. - Miałam wypadek. - powiedziała lekko, choć nie chciała brnąć w szczegóły. Wciąż nosiła w sobie obawę, że Gunnar przestanie się z nią kolegować jeśli dowie się, że teraz i ona nosiła w sobie tę parszywą klątwę likantropii. Wydęła usta nieporadnie i niezręcznie, kiedy przysłonił twarz palcami i mruknęła z niezadowoleniem, że się przed nią chował- Ale już jest przecież lepiej, mogę chodzić i w ogóle? - jakby dla udowodnienia swoich słów puściła go i obróciła się wokół własnej osi robiąc piruet, po czym złączyła palce dłoni stykając je samymi opuszkami jak do modlitwy i przechyliła się lekko w bok, posyłając mu przesympatyczny uśmiech- Nie-nienawidź mnie, to tylko nieszczęśliwy wypadek. - bardzo chciała przekonać świat (i siebie samą), że ten wypadek to nic takiego, że to błahostka, że to nic nie zmienia i nic nie znaczy. To tylko kilka blizn i kilka godzin w miesiącu cierpienia i bycia potworem zdolnym zabijać niewinne istoty, drobnostka... prawda? Poczochrała we frustracji włosy i rozejrzała się. - Co tu robimy? - bąknęła z nadzieją, że uda się jej zmienić temat.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nic nie było dobrze. Gunnar miał wrażenie, że wokół najbliższych mu osób ciąży ciężka atmosfera śmierci, chorób i ogólnej rozpaczy. Wszyscy, których trzymał blisko w końcu kończyli najgorzej. Wpatrywał się w okragłą buzię elfika z rezygnacją i powoli ustępującą złością. Zamiast niej pojawiało się coś gorszego. Apatia. Wycofał się. Chłodno, kalkulacyjnie analizując słowa puchonki. Kiwnął głową w zrozumieniu i zdawałoby się, że wszystko z miejsca łatwo uznawał i akceptował, daleki był do tolerancji na szczątkowe informacje jakie otrzymał. — Nie mogłaś chodzić — wywnioskował trzeźwo z jej pozytywnej wersji wydarzeń tą prawdziwą, znacznie mniej optymistyczną — w ogóle — podkreślił to, co powiedziała, w jakiś sposób próbując nadążyć za jej rozumieniem tego, co właśnie powiedziała. Próbował to przyjąć do wiadomości, ale… w jaki dokładnie sposób to było dobrze? Lepiej… tak. Trudno byłoby o gorzej, jeśli nie mogła chodzić. Co mogło być gorsze od braku mobilności? Paraliż? Śmierć? Jasne tęczówki Gunnara nabrały barwę gwałtownych wód u wybrzeża Islandii. Pierwsza rocznica śmierci matki odbiła się w nim ogromnym piętnem. Choroba Diny, złość Cassiusa, powrót Frei. Nieustannie dostrzegane znaki powiązania z Islandią i jednoczesne wyraźne oddalenie od domu o odosobnienie… Tak bezużyteczny i bezsilny nie czuł się od pogrzebu matki. Patrzył w iskrzące się oczy rudzielca, w nich odnajdując ostatnią ochronę przed słabością, jaka dotykała go w ostatnich dniach, ale nawet one nie pomagały. Raniona twarz Cein, choć zawsze widział ją w najlepszych dniach, najlepszym świetle, najlepszej świetności, ten widok przechylił szalę. Gunnar Ragnarsson oficjalnie okazał się największym złamasem, omenem, dla każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Skoncentrowany na sobie, stał teraz skonfrontowany z brutalną rzeczywistością. I nawet teraz, egoistycznie, czuł żałość do siebie. Przez nieszczęście innych, ale jednak pogłębiał nim własną rozpacz i własne odosobnienie. Czuł się winny, że nie umiał zapobiec żadnemu z ostatnich wydarzeń, że nie było go, kiedy część z nich miała miejsce. Chciałby zrezygnować z takich znajomości, z takich przyjaźni. Uwolnić wszystkich, na kim mu zależy od swojej osoby. Wierząc, że to on ściągał na nich fatum. Jednocześnie, dokładnie ich teraz potrzebował i dokładnie jego wsparcia potrzebowali oni. Ale czy potrafił go udzielić? Teraz? Potrzebował czasu. Oddechu. Dusił się. Przeżywaną od nowa śmiercią matki i problemami, jakie posypały się nagle i niespodziewanie. Aż nie wiedział, za który z nich miał się jako pierwszy zabrać. Cassius zarzucał mu, że nie dba o Dinę. On sam był pewien, że w stanie, w jakim się znajdował, mógł jej tylko zaszkodzić. Z bólem, musiał przyznać, że wycofanie się i zdanie się na Cassiusa było najlepszym możliwym sposobem reagowania w obecnej sytuacji. Nie potrafił jej pocieszyć, zadbać o nią. Tak samo, jak nie potrafił teraz, w tym momencie zareagować na ten piękny, łagodny uśmiech. Wypełniony nadzieją na luźną rozmowę. — To był błąd — odezwał się w końcu, nie zdając sobie sprawy, że milczał pół minuty od jej pytania — nasze spotkanie dzisiaj, Ceinwedd. Już nieważne. Mam to gdzieś. Nieszczęśliwy wypadek. Jak chcesz. Wszystko mi jedno. Wspólne oglądanie lampionów? O czym on myślał? Patrząc na jej zoraną twarz, im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej jego plan na dziś brał w łeb. Nie mogła mu poprawić humoru. Nawet ona. Miał w sobie jakieś resztki przyzwoitości, żeby jednak nie szukać w niej teraz wsparcia. Nie pasożytować na jej radości, cieple i sile, kiedy najwyraźniej ta była teraz potrzebna jej samej. — Wracamy — zarządził, odwracając się tyłem do niej, w stronę łagodnego zbocza wzgórza.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Czasami nie ma co się dopatrywać swojej winy w tym jak splatają się linie losu ludzi w swoim otoczeniu, jak bardzo by to nie bolało i jak nie kuło w sercu to jednak wszyscy byli niezależnymi bytami i jak bardzo Gunnar by nie chciał uchronić świata i najbliższych przed wszelkim złem - nie mógł tego zrobić. Im szybciej się z tym pogodzi, tym prędzej dorośnie. Jurka wpatrywała się w chłód wkradający się na jego twarz z pewnym zmartwieniem, nie wiedziała dlaczego się denerwował. Po tylu nieprzespanych, przepłakanych nocach jakie spędziła na godzeniu się ze swoją nową naturą można by się spodziewać, że stało się to dla niej łatwe - niestety, tak nie było. Wciąż żyła nieprzerwaną obawą, że gdy tylko ktokolwiek dowie się szczegółów tego wypadku to przestanie się z nią zadawać. Mimo, że świat czarodziejów był bardzo rozwinięty ostracyzm względem wilkołaków pojawiał się cały czas, a Jura nie znała nikogo, kto osiągnął wiele i mówiono o nim "O, oto ten znany lekarz wilkołak" albo "O, o to ta niesamowita piosenkarka wilkołaczyca". Wilkołaki nie stawali się wielkimi ludźmi, byli marginalizowani i wciąż rzadko kiedy znajdowali sensowne zatrudnienie... Zacisnęła zęby na jego słowa, a oczy momentalnie zaszły jej łzami. Kiedy odwrócił się plecami jak ostatni gnój jej drobne dłonie, choć osłabione po wypadku, zacisnęły się w pięści. - PRZEPRASZAM! - krzyknęła bardzo głośno, choć wcale nie był jakoś wybitnie daleko, zaciskając mocno oczy- Nie chce o tym rozmawiać! To nie był miły wypadek! - krzyczała wciąż zbyt głośno, miejmy nadzieję, że nie było w pobliżu żadnych ludzi- Jak mówisz mi, że masz mnie gdzieś i Ci wszystko jedno to nigdzie z Tobą nie idę! - zachlipała ocierając policzki pięściami, odwróciła się na pięcie i zamaszyście ruszyła w przeciwną stronę, choć właściwie nigdy tu nie była i nie miała nawet pojęcia gdzie jest. Nie oglądając się za siebie polazła gdzie ją nogi poniosły po czym gwałtownie posadziła dupę na ziemi i zasłoniła swoją okaleczoną twarz dłońmi. To nie było proste, nie było na to przepisu. Ceinwedd z natury była lekkoduchem, pozytywnym elfikiem, duszką skaczącą po łące. Sam fakt, że musiała się borykać z tym problemem był dla niej jak uwiązanie kamienia młynarskiego u szyi, a z każdą pretensją z jaką się spotykała czy naciskiem, by jednak o tym rozmawiać czuła, że z tym kamieniem u szyi kiwa się na krawędzi pomostu bardzo głębokiego jeziora i Merlin jej świadkiem, że coraz bardziej miała ochotę wskoczyć i się utopić. Rozbeczała się okropnie i na dobre, smarkając strasznie i wycierając twarz rękawami swetra. Znowu wróci do domu i będzie ją Jerry wypytywał co taka czerwona. Nie lubiła kłamać, ale przecież nie powie mu, że beczy przez Ragnarssona. Może alergia? Ale na co mogła mieć alergię poza głupimi ślizgonami!
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Świetnie. Teraz bardziej niż wcześniej rozumiał dlaczego przyjście tutaj i zaciągnięcie ze sobą Cein było złym pomysłem. Zatrzymał go jej głos. Donośny, który usłyszałby nawet kilkadziesiąt metrów dalej. Jednak co z tego, że stanął w miejscu z rękoma w kieszeniach i słuchał jej słów, kiedy nie potrafił w żaden sposób na nie zareagować. Spuścił głowę, po prostu przysłuchując się jej złości. Miała prawo być zła. Tak samo, jak on nie był przygotowany na takie okoliczności spotkania. Widzieli się najdłużej w wakacje. To była dla nich sielanka. Wspólne spędzanie czasu w domu Ceinwedd. Później wyraźnie wyjątkowa znajomość, w której Gunnarowi udawało się utrzymywać pozory miłego gościa. Ale właśnie o to chodzi. Nie zawsze był miły. Nie zawsze odpowiadał tak jak powinien. Ulegał często własnym zrywom emocji. Po prostu nigdy wcześniej przy niej nie miał powodów się denerwować. Teraz, denerwowało go wszystko. Cała krzywda wokół niego. Świat, ogólnie, przez jakiś moment zdawał się mniej znośnym miejscem. Płacz Ceinwedd upewniał go w tym przekonaniu. Obrócił się za nią, ale nie potrafił podążyć od razu w kierunku, w jakim poszła. Dopiero kiedy łkanie ustało, dopiero kiedy złapał oddech, dystans, kiedy przypomniał sobie, że przyszła tu z jego pomocą i że chciał jej pokazać coś wyjątkowego… niezgrabnie ruszył za nią, przeklinając pod nosem po islandzku. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Zupełnie inaczej go zaplanował. Odnajdując ją siedzącą na ziemi, zapłakaną, nie czuł, że miałby jakieś prawo ją dotknąć. Pocieszyć. Płakała przez niego. Przez to co powiedział i co zrobił. Usiadł obok niej w milczeniu. Ręce wbił głębiej w kieszenie spodni. Co się mówiło dziewczynie, którą doprowadziło się do płaczu? Nie miał pojęcia. Mimo wszystko, jeszcze nigdy nie był powodem niczyjego płaczu. Może Frei, ale to rodzina. To się nie liczy. Na nią, w dzieciństwie, miał sposoby, a w życiu dorosłym… nie płakała. Przynajmniej nie przy nim. — Wracajmy, Ceinwedd — powtórzył, bo długim czasie milczenia. Naprawdę, nie było sensu siedzieć tu dalej. Nie kiedy wyraźnie żadne z nich nie było w nastroju. Powinien byl przeprosić, ale te słowa nie chciały wydobyć się z jej gardła, tak samo, jak sztywne ramiona nie mogły się ruszyć, żeby ją objąć, czy powiedzieć, że to jego wina, tylko… zeby już nie płakała.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Wakacje były wspaniałe i Cadogan wspominała je z radością. Wciąż pamiętała, jak namawiała Madoga by tytułował Gunnara żabim królem, tak dobrze szło mu łapanie rzekotek przy stawie. Skrzat się jednak nie zgodził, ku jej ogromnemu rozczarowaniu i nieokazywanej, ale zapewne wielkiej radości samego Ragnarssona. Przywykła do tego, że się uśmiechał, że leżeli w trawie w środku nocy i oglądali niebo usiane gwiazdami, nieskalane łuną miasta, tak gęsto obsypane świetlistym pyłem, że aż surrealistyczne. Przywykła, że ją zaczepiał, albo że ona zaczepiała jego. Że rozumiał jej żarty, albo ich wcale nie rozumiał tylko robił dziwne miny zwalając na swoją niedoskonałą, ale przecież doskonałą znajomość angielskiego. Wiedziała przecież, że był zimnym ślizgonem, ale nigdy nie był zimnym ślizgonem w stosunku do niej co sprawiło jej jedynie jeszcze większą przykrość! Słysząc, że przyszedł - bo zakładała, że to on a nie jakiś seryjny morderca, żeby ją zaszlachtować znienacka - skrzyżowała ramiona na piersi i wymownie odwróciła głowę w drugą stronę, zadzierając brodę i zamykając oczy. - Powiedziałam, że z Tobą nigdzie nie idę, Wilku! - powiedziała to powiedziała, uparte krnąbrne borsuczątko- Myślałam, że masz to gdzieś i wszystko Ci jedno. - dodała twardo, zaciskając palce na rękawach swetra.- Tu sobie posiedzę, nie musisz mnie pilnować. - burknęła ciszej tonem, wskazującym jednoznacznie na to, że spodziewała się, że będzie jej pilnować i owszem, musiał.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Powinien potraktować jej zachowanie poważnie, ale kiedy zapowietrzała policzki i odwracała od niego twarz w tak infantylny sposób, nic nie mógł poradzić na to, że w pierwszej kolejności pomyślał, jak bardzo urocze to jest i dopiero w następnej dostrzegł niebezpieczeństwo faktu, ze... to była właśnie ta sytuacja, w której Cein się na niego gniewała. Już siedząc obok niej, założył rękę za kark, wzdychając w duchu. Nie mógł być tym Gunnarem, który łapał z nią gady. I z pewnością w jakiś sposób idealizowala jego wizerunek, jeśli właśnie tak go zapamiętała. To był jednocześnie jego problem, że tak mylnie go odebrała i jej problem, że była tak bardzo nieświadoma innych jego cech. Niecierpliwości. Zbyt dużej dumy. Ciężkości w okazywaniu słabości. Nieszczerości w wielu zachowaniach. Usiadł obok niej ponieważ chciał spędzić z nią czas. Mimo wszystko. Mimo własnych słów. Mimo decyzji jaką podjął o powrocie. Jej obecność go uspokajała. Nawet kiedy była tak naburmuszona, a może właśnie dlatego. Że była tak swobodna i otwarta w okazywaniu swoich emocji. Ale nie to mówił na głos. Mówił, że mu wszystko jedno i że już niczego nie chce, chociaż chciał. Milczał, chociaż wolałby porozmawiać. Trzymał się na dystans, chociaż wolałby ja przytulić. Wiele rzeczy robił teraz sprzecznie ze sobą. Deklarując pewną pozę, która miała mu dać poczucie siły i kontroli nad sytuacją. – Ok. W takim razie posiedzę tu, bo mam ochotę pooglądać świetliki. Tam na lewo. Dał jej do zrozumienia, że patrzy w zlym kierunku. Gdzieś gdzie występuje tylko pusta przestrzeń i traci więcej niż tylko rozmowę z nim. – Ty uparta... – "dziewucho", powiedziałby ale był prawie pewien, że potraktuje to jako coś negatywnego, dlatego... milczał. Nigdy nie posądzając się o ten rodzaj empatii, który powstrzyma go od komentarza. – Spójrz na mnie, elfie. Ostatnia wypowiedź padła po chwili wymownego milczenia. Nie mogła taka być. Nie mogła się na niego obrażać za to, że był sobą, kiedy ona trzymała się pewnej fantazji jego osoby. Nigdy nie ukrywał kim jest. Po prostu okoliczności były inne i reakcje. Nie udawał zawsze miłego. Zdarzyło mu się na nią denerwowac, okazać więcej złości. Do niej, czy częściej, do jej skrzata. Szczególnie uporczywego stworzenia.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Nawet kiedy się gniewała, robiła to w Jurkowy sposób. Nie umiała inaczej, bo i też skąd miałaby umieć? Co więcej, była przekonana, że jest bardzo groźna, mocno obrażona i cały świat widzi, że jest zła. Jak mały nastroszony królik. Może powinien kiedyś spróbować mówić to co myśli i czuje na głos, może wtedy Eurgain mogłaby zrozumieć go lepiej, wesprzeć swoją obecnością, pokazać mu nawet badziej jak ważną osobą był w jej życiu. Zerknęła kącikiem oka na niego kiedy wspomniał o świetlikach i z wciąż nadąsaną miną lekko odwróciła głowę. - ...gdzie..? - burknęła przez wydęte w niezadowoleniu usta i zmrużyła oczy wypatrując bożych krówek. Daleko na krawędzi drzew widać było pojawiające się z wolna, całkiem nieśmiało, pierwsze złoto-zielone światełka tańczące w półmroku. Aż jej się oczy zaświeciły. Pomimo, że chciała być nadąsana jeszcze trochę, widok czegoś tak urokliwego zaraz przywołał na jej policzki rumieniec ekscytacji. - Świetliki są jak małe wróżki! Patrz jak tańczą! - powiedziała nie mogąc już utrzymać powagi i rozciągając usta w uśmiechu. Złapała Gunnara za rękę i zaraz przysunęła się bliżej, by wspólnie oglądać to piękne przedstawienie natury.- Nie gniewaj się na mnie Gunnar, ja... ja kiedyś wszystko Ci powiem. Ale nie chce o tym rozmawiać teraz. - dodała ciszej - Nie teraz. Patrz, jest ich coraz więcej! - drugą ręką wskazała dalszą połać łąki, gdzie spomiędzy źdźbeł trawy zaczęły podnosić się pierwsze robaczki świętojańskie. Ochom i achom nie było końca, a gadatliwa puchonka szybko swoją paplaniną bez sensu zatarła wszelki niesmak, jaki powstał chwilowo w ich relacji.
2 x zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Na całe szczęście był kiedyś na wzgórzu z lampionami więc mógł deportować się z trzaskiem jakieś osiem minut po odczytaniu ostatniej wiadomości Maxa na wizzengerze. Rano było naprawdę zimno, a więc dobrze, że zgarnął za sobą tę nowiutką szatę od Madame Malkin bo inaczej wymarzłby się za wszystkie czasy. Zdenerwowany - choć fizycznie wydawałoby się spokojny - ruszył żwawym krokiem po pagórku, przeklinając przy okazji swój brak kondycji. Rozglądał się za Maxem, którego po prostu dłuższy czas nie widział. Nie chciało mu się wierzyć w potęgę tego nieporozumienia, wyciągniętych wniosków, a zwłaszcza tego, że Max czuł się teraz przez Finna… zdradzony. Czuł się głupio, że musi się tłumaczyć, ale wiedział, że to konieczne. Odnosił wrażenie, że Max jest teraz w kiepskim stanie, przez na wizzie wylewała się złość, żal… Nie potrafił ogarnąć rozumem jak Skyler musiał odzywać się do Maxa, aby trafić w same czułe punkty. Samo nazewnictwo… wróżba a wizja - u niektórych byłaby zwyczajnym złym doborem słów ale widząc jak Max przechodzi zrywy przyszłości potrafił sobie wyobrazić jak mogło to wytrącić z równowagi. W końcu wspiął się na wzgórze i znalazł go. Pod drzewem, za chmurą dymu papierosowego. Po plecach przebiegł mu dziwny dreszcz, jakby taka presja by iść to wyjaśnić i wyeliminować nieporozumienia, a przede wszystkim zapewnić, że go nie wydał. Winny był jeden - Finn. To przez niego wszystko się to działo, pytania Skylera (przecież Fin jest idiotą i nie wyjaśni do końca, że wszystko jest okej i przez to prowokuje Skylera to innego działania), wizje Maxa (przecież je wywołał przypadkiem ! I czyżby tym samym wywarł presję na odpowiedzialność chłopaka…? Nie, wolał uważać, że Max jest… jest w trudnych chwilach bo mają taką niepisaną umowę). To wszystko wina braku przepływu informacji z jego strony. Podszedł do chłopka w kilku większych krokach. - Max. - usiadł od razu naprzeciw niego i śledził uważnie go wzrokiem. Jak długo tu siedział? Miał nadzieję, że nie od drugiej… ale sądząc po sinych ustach to dosyć długo. Wygramolił różdżkę, wyczarował "Lumos solar" obok nich, by chociaż trochę rozgrzewało mroźne poranne powietrze. - Dobra, zacznę od tego, że Sky pytał o to wszystko przeze mnie. Przez to, że mówiłem do niego ogólnikami. - nie chciał by Skyler miał obrywać nawet jeśli trafiał w czułe miejsca poza tym czuł się źle, że doszło do czegoś takiego przez niego. - Wie o wróżbie . Wróżba, Max, nie wizja. On to nazwał wizją bo jasnowidzowie je przecież otrzymują. - próbował wyłapać jego spojrzenie aby się przekonać jak bardzo jest wytrącony z równowagi. Nagle zrozumiał, że chce go uspokoić, po prostu, ot tak, żeby nie czuł się zdradzony.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie wiedział, co ma czuć. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co się dokładnie z nim dzieje, co w nim siedzi, nie analizował tego. Może to nie tak, że nie pochylał się nad tym nigdy, ale nie robił tego od bardzo dawna, bojąc się chyba, co może tam zobaczyć. Tymczasem Skyler poruszył wszystkie bolesne nici, dotknął czegoś, czego nie powinien dotykać i spowodował, że Max nie był w stanie nad sobą panować, że nie był w stanie oddychać, a jedyne, co było w stanie go pocieszyć, jedyne, czego tak naprawdę oczekiwał, to gniewu, siły, swoistego mordu, czy czegoś podobnego. Wiedział, że gdyby tam został, to wszystko skończyłoby się tragicznie. Wiedział doskonale, jak bić, żeby bolało w chuj mocno, rozbudowując zaś swoją wiedzę medyczną, wiedział, jak dodatkowo zadawać cierpienie. Furia, jaką wywołał Sky była zaś tak mocna, iż Max był bliski zrobienia czegoś, czego pewnie by później żałował. Nic zatem dziwnego, że poszedł przed siebie, nie myśląc nawet dokąd, nie interesując się tym, czy zdąży wrócić do zamku, czy wręcz przeciwnie, aż w końcu wylądował tutaj, gdzieś w środku nocy i siedział tak, zastanawiając się nad tym wszystkim, zaś poczucie oszukania, zdrady, jakiej nie rozumiał, piekło coraz mocniej i rozlewało się lodowatą falą. Jak mógł... To mu się, kurwa, nie mieściło w głowie. Chciał mu uwierzyć, bardzo chciał, ale nie mógł, nie po tych wszystkich słowach, jakie wypowiedział Sky, nie po tym, jak doszedł do wniosku, że tutaj kryje się coś więcej. Co prawda Finn wspominał coś o tym, że chłopaka, którego tak bardzo kochał, już nie było, ale mimo wszystko nie sądził, żeby Sky z dupy wziął sobie wszystkie posiadane wiadomości. Zależało mu. Och, kurwa. Było mu zimno, choć grzały go emocje, ten gniew, żal i rozgoryczenie, jakie z siebie wylewał i nie umiał ich powstrzymać. Tak po prostu. Przecież nie powinien tego tak przeżywać, a zachowywał się jak jakaś jebana mrówka z okresem. Przymknął powieki, kiedy tylko dostrzegł Finna, a serce zabiło mu mocno, z jakiejś wściekłości, jakiej nie umiał do końca opanować. Niemalże się nią dusił, ale obiecał sobie, że nie będzie zachowywał się, jakby mu całkowicie odjebało. Chociaż chyba tak było, bo dlaczego siedział całą noc na tym jebanym wzgórzu? Zaciągnął się, starając się nie myśleć i zmrużył oczy, kiedy Finn rzucił zaklęcie. Poczuł, że dostaje mimowolnie gęsiej skórki, a później postarał się podtrzymać jego spojrzenie, ale to wcale nie było takie łatwe, jak mogło się wydawać. Coś go piekło, bardzo mocno. Dopalił papierosa i zdusił niedopałek na ziemi, aczkolwiek widać było wyraźnie, że w pierwszym odruchu chciał go zgnieść albo zdusić na własnej skórze. - Powiedział o bardzo nieprzyjemnej wizji - powiedział cicho. Nie wiedział właściwie jak sam brzmi, ale przebywanie całą noc na dworze, na pewno nie było dla niego najlepsze. Potarł dłonią zakrwawione knykcie, naruszając zasklepiające się rany i oddychał głęboko, czując, jak znowu narasta w nim gniew, na samo wspomnienie tego, co mówił Sky, jego zachowania, jego uporu, że on chce wiedzieć i już. Nic nie rozumiał, ale oczywiście zakładał, że ma monopol na wiedzę, że jest najważniejszy, że jego racja jest najlepsza, że nie ma innej. Spróbował odetchnąć spokojniej, ale dłonie zaczęły mu znowu drżeć, gdy czuł, jak wzrasta w nim niezadowolenie, cień gniewu, jak znowu go to wszystko pali. - Dlaczego nie zapytał ciebie, skoro jesteś dla niego taki ważny. Bardzo bliski - sarknął, próbując zachowywać się normalnie, ale nie umiał. Nie umiał nawet stłumić tego żalu, jaki wpełzł gdzieś do jego ciała, jak wściekły, jadowity wąż.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Dopiero jak wzrok przyzwyczaił się do nowej poświaty mógł spokojniej przyjrzeć się jego twarzy. Wyostrzone jej rysy naznaczone zmęczeniem, skóra zimnem... wydawał się upiornie blady, a wzrok jakim patrzył był bardzo ciemny, niemalże czarny. Powinien poczuć trwogę, a jednak tak nie było, zapragnął przysunąć się jeszcze bliżej, by widzieć dokładniej co się dzieje w jego wnętrzu. Nigdy nie widział go tak wściekłego i choć zaczęli się poznawać ledwie na początku czerwca to wydawało mu się, że nieczęsto można zobaczyć tak intensywną gamę gniewu i furii w jednej osobie. Naprawdę został poruszony, istotnie Sky musiał dotknąć najgorszych strun do których sam Finn nawet nie dotarł, a być może nie wiedział o ich istnieniu. Sky zawsze potrafił trafić gdzie trzeba, umiał wyzwolić w człowieku wiele emocji (u Finna w sumie same dobre), ale gdy tak widział co nieumyślnie uczynił Maxowi to krew wrzała w jego żyłach. - Skontaktowałem się z nim. Wszystko rozchodzi się o nazewnictwo, Max. Gdyby potraktował to jako wróżbę to zapewne nie pytałby o to, co widziałeś. - kątem oka widział z jakim gniewem potraktował peta papierosa i w tym samym czasie zobaczył zaschniętą krew na jego kłykciach. Zastanawiał się czemu na ten widok jego serce zabiło tak paskudnie nierówno i nie miało to związku z paniką. To coś innego. Głos Maxa, jego wygląd i zachowanie… sprawiało, że nie umiał być obojętny. Uruchamiały się w nim pokłady empatii której nie umiał tak dobrze okazać jak powiedzmy Flora czy Alise. Położył dłoń na jego nadgarstku świadom, że może zostać taktycznie przepędzony. - Bo nie mówiłem mu wszystkiego nawet wtedy, gdy był moim chłopakiem. Nie umiałem być do końca szczery, bałem się tego że miałby mnie poznać od podszewki. - i on zniżył głos do lekkiego szeptu, ale źrenice miał rozszerzone i w tym świetle tęczówki były bliskie granatowemu odcieniu. - Nauczyłem go, że nie dostaje ode mnie wszystkiego. To błąd, już wiem o tym choć dosyć późno. Poszedł po informacje do ciebie skoro mogłeś coś wiedzieć, co ja niekoniecznie dałbym mu od razu. - tknęło go, że Sky musiał go nazwać bardzo bliskim. Uczył się dopiero rozmawiać z nim bez skrępowania, niezręczności i bez oglądania urywków wspomnień za czasów, gdy w jego życie wprowadził sielankę. Max ułatwiał i przyspieszał ten proces wchodząc do jego życia w taki sposób, że sam Finn go zapraszał nim w ogóle zdążył zdać sobie z tego sprawę. Przesunął chłodnymi palcami (choć z temperaturą skóry Maxa wydawały się cieplutkie) bliżej wnętrza dłoni, ale nie oplatał go w żaden sposób, a po prostu informował jego zakończenia nerwowe, że jeśli to w ogóle pomaga się uspokoić, to może zrobić co zechce (choć walnąć się nie da). - On się po prostu o mnie martwi, źle to wszystko nazwał i pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy jakie ma to wielkie dla ciebie znaczenie - świadom wzburzenia Maxa mimo wszystko pochylił się nieco w jego stronę, by być nieco bliżej jego upiornie bladej twarzy. - Nie zdradziłem cię. - szepnął śmiertelnie poważnie. Musiał wyjaśnić motywy Skylera, bo ten jednak stanowił kiedyś epicentrum jego życia i nie umiałby postąpić inaczej. Czuł się wszystkiemu winien, a też nie chciał, by Max żył w przekonaniu, że go zdradził. Zacisnął mocno zęby i patrzył prosto w te ciemne oczy, a choć widział tam naprawdę niebezpieczną iskrę to nawet nie mrugnął. Umiał zaglądać w złą stronę jestestwa skoro sam z takową walczył wiele wiele lat. Jak to jednak Leonel mawiał? Nie patrz w ciemność bo i ona spojrzy na ciebie. Chyba było już za późno?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Można spokojnie powiedzieć, że teraz był ciemnością. Nie było w nim właściwie nic ze spokoju, spoglądał na Finna czując, że jeden nieostrożny ruch może doprowadzić do kolejnego wybuchu, tym bardziej że przerzucał w głowie słowa Skylera bardzo dokładnie, sprawdzając, co się w nich kryło, co one dla niego znaczyły i co znaczyły dla Finna. Nie chodziło o to, że był zazdrosny, że myślał o siedzącym przed nim chłopaku, jako o kimś, kogo nie było można tknąć, czy kimś, kto nie posiadał jakiejkolwiek przeszłości. Nie umiał jednak tego ustawić w głowie, a przede wszystkim drażniła go myśl, że skoro Sky wiedział, skoro zdawał sobie sprawę z tego, jak krucho bywa z Finnem, to dlaczego nie ruszył do niego swojej chudej, zasranej dupy, żeby przekonać się samemu, jak ten się czuje, żeby z nim, kurwa, porozmawiać. Nie umiał tego do końca zrozumieć, ale kiedy Finn odezwał się znowu, w jego ciemnych oczach błysnęło coś, co można by nazwać ostrzeżeniem, a może formą gniewu, jakiego nie umiał ukryć - rozmawiał z nim. Oczywiście, w końcu musiał przekonać się, co się stało, prawda? Musiał poznać dwie wersje wydarzeń. Max nie wiedział, dlaczego nagle ubodła go myśl, że pewnie i tak we wszystkim da wiarę Skylerowi i aż sarknął pod nosem, co mogło być równie dobrze komentarzem do tego, jak jego poprzedni rozmówca określił to, po co przyszedł. Drgnął, gdy Finn go dotknął. Jak wściekłe zwierzę, gotowe do tego, żeby uciec, a jednocześnie wiedząc, że chłopak chce go powstrzymać i uspokoić. Wiedział również, jak wiele znaczy dla niego taki prosty gest, więc próbował zachowywać się normalnie, próbował nie szaleć, nie uciekać, nie wrzeszczeć, nie zachowywać się, jakby był skończonym wariatem. Gniew i tak przeżerał go całego, czuł go wszędzie, w każdym kawałku własnego ciała, które niemalże pulsowało furią, jakiej nie umiał nadal, pomimo tylu godzin, zatrzymać. Więc... miał rację? Przynajmniej w jednym. Zacisnął mocno zęby, starając się wysłuchać tego, co Finn ma mu do powiedzenia, ale serce biło mu tak szybko, jakby nie chciało się nigdy zatrzymywać, skoro zatem chłopak trzymał dłoń na jego nadgarstku, musiał czuć, jak prędko wędruje jego krew, jak wrze, choć ciało było przecież takie zimne. - Mm - mruknął. - Dlatego powiedział, że mu nie powiesz - stwierdził, jakby chciał dać temu spokój i zamknąć to w sobie, ale gniew wylewał się z niego dalej i kiedy tylko Finn wspomniał o tym, że Sky się o niego martwił... Cóż, furia wybuchnęła na nowo i nie był w stanie nad nią zapanować w żaden sposób. Zdawało mu się, że gniew po prostu się przez niego przelewa, w żaden sposób nieskrępowany, gotów stopić wszystko w okolicy. Zacisnął tak mocno dłonie w pięści, że niewielkie ranki popękały i ostatecznie puściła się z nich krew, a on sam zaciskał zęby tak mocno, że wszystkie ścięgna w jego szyi naprężyły się do granic możliwości. - I dlatego dziecinnie jęczy, że CHCE WIEDZIEĆ? Że chce wiedzieć, czy uratuję cię bez jego pomocy?! - warknął wściekle, uspokajając się na moment, gdy Finn wypowiedział kolejne słowa. Nie znał go tak dobrze, żeby mu ufać. Nie. Ale jednak wierzył, że nic nie powiedział Sky'owi, że nie wygadał tego, co się działo w Dolinie, a najwyraźniej, gdyby logicznie o tym pomyśleć, nie wspomniał również o tym, co się działo, kiedy naprawdę go zatrzymał. Patrzył na niego tymi ciemnymi oczyma, w których chyba nie było już życia, odsłaniając całkiem to, co ukrywał, tę furię, która była gotowa zabić, by jedynie uspokoić jego dziko bijące serce. Patrz. To jest mrok, z którym się zadajesz, ciemność, z jaką obcujesz i nie wiesz, kiedy ją wywołasz.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
On doskonale zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili Max może wybuchnąć i wylać z siebie to wszystko co wrzało tuż pod jego skórą. Był przy tym taki wyrazisty, intensywny, zadziorny i agresywny… nie było w tym żadnej mdłości, łagodnego altruizmu czy zdolności wybaczania każdego. Widział jak na dłoni, że Max miał w sobie naprawdę ogrom szalonych i silnych emocji i bez względu na wszystko nie dawał Finnowi taryfy ulgowej. Nie było żadnego specjalnego traktowania, stawał się wyzwaniem któremu mógł próbować sprostać i sprawdzić czy ma na niego wpływ inny niż sama fizyczność i te okruchy czułości, które się nie tak dawno temu im wzajemnie przytrafiły. To nieme ostrzeżenie dało mu cynk - nie musiał wspominać, że kontaktował się ze Skylerem jednak od jakiegoś czasu praktykował szczerość i przez to ta wymknęła się spomiędzy jego ust i naniosła swoje własne szkody. Przecież nie może udawać, że Skyler jest mu całkowicie obojętny, nie będzie w stanie na niego psioczyć skoro znał jego motywy, charakter i poznał miękkość jegondobrotliwego i kochliwego serca. Oczywiście nie zmusi Maxa by to zrozumiał, ale… ten gniew wzrastał, a Finem targnął lekki stres - czuł, że trzeba go uspokoić nim ten naprawdę wrzaśnie i straci nad sobą panowanie. Sam Finn sięgnąłby w takiej sytuacji po eliksir uspokajający, szukałby samotności aby się w niej wyciszyć, a tu proszę, musiał manewrować słowami w taki sposób aby jakoś Maxa zatrzymać w miejscu i wytłumić w nim ten parujący szał w spojrzeniu. Coś się w jego trzewiach ścisnęło, może to żołądek związał się na supeł, może płuca się skurczyły i nie chciały rozprostować a to wszystko przez to syczące warknięcie, którego zjadliwość poczuł aż w kościach. Och, miał przed sobą bardzo gorący temperament i przez moment nie miał pojęcia co z tym fantem zrobić. Znawcą ludzkich charakterów to on nie był… Nim się zastanowił przeniósł wolną dłoń na jego lodowatą szyję, pod której skórą czuł bardzo szybkie pulsowanie krwi i było to oszałamiające uczucie. - Już, już, ja wiem, że szlag cię trafia. - Max był tak napięty iż wydawało mu się, że ten zaraz pęknie i po wzgórzu rozlecą się jego płonące i wściekłe kawałki. Musnął palcami tę szyję, pogładził krótko, jakby niechcący. - Nie musisz tego dźwigać jeśli nie chcesz. Nie musisz czuć za mnie żadnej odpowiedzialności, słyszysz mnie, Max? - szeptał już gorączkowo, jakby czuł presję czasową, że jeśli nie zrobi czegoś w ciągu paru minut to stanie się rzecz nieodwracalna. Poczuł się źle, że ktokolwiek może chcieć za niego odpowiadać, pilnować przed popełnieniem samobójstwa… ratunku owszem, potrzebował ale nie chciał się do tego przyznać a tu przecież chodziło o obecność w chwili, gdy wpadał w odmęty kryzysu swojego istnienia. To wtedy było najgorzej. - Wolę się poznać z tobą bez narażania cię na zmartwienie, że mogę sobie coś zrobić. - czuł, że dalsze mówienie o Skylerze wcale mu nie pomoże, dlatego też próbował faktycznie przejść na poboczną ścieżkę rozmowy, jakoś odciągnąć go od głównego źródła wściekłości. Nie umiał znieczulać słowami. W ogóle. Bardzo ostrożnie wsunął dłoń dalej, bliżej jego lodowatego karku i wolał nie myśleć o tym, że to daleko wykracza poza ich niepisaną umowę. - Wizje są między nami, obiecuję. - a może to go trochę uspokoi? Nie mógł odpowiadać za Skylera i dalej go tłumaczyć. Powiedział wszystko, co mógł w jego kwestii, resztę sam Sky musi ogarnąć. Jak tylko cokolwiek zasiać w tym spojrzeniu? Nie podobało mu się to, co tam widział… a raczej to, że nie było tam nic. - Max? - pytał jakby go szukał w tych ciemnych oczach. Zsunął dłoń bliżej jego twarzy, musnął kciukiem wygięte ze wściekłości usta. - Wróć już tutaj. Zamknij oczy i zaraz wróć. - bo choć tutaj był tu ciałem to wydawał się jedynie skorupą, a sam Finn odnosił usilne wrażenie, że jeśli Max będzie tkwić tak za długo to któregoś razu może się to nie cofnąć. Wiedział, że to jakaś jego część, ale nie trzeba przyzwalać, aby tkwiła w nim non stop. A gdyby tak udało się ją wytłumić?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie było. Nie było ukrywania swoich emocji, tej złości, tego całkowitego szału i braku zrozumienia, po prostu odsłonił wszystko, wskazując na to, co było w nim, wylewając gniew i ciemność, jakie się w nim zgromadziły i w pewien sposób miał gdzieś to, co się działo dookoła niego. Nie zamierzał zachowywać się jakoś inaczej, jakoś specjalnie, bo nie uważał, żeby powinien, nie uważał, żeby miał powód do tego, by kryć własne postępowanie, by osłaniać to, co w nim buzowało. Finn musiał zmierzyć się z impetem tego, co się w nim czaiło, o ile nadal tego chciał, o ile zamierzał z nim rozmawiać, jeśli w ogóle nadal traktował to wszystko serio. To było coś zupełnie innego od tej bliskości, czy ciepła, jakie pojawiło się wcześniej, coś innego od wspólnego śmiechu - nadeszła pora na gniew, na wściekłość, krzyk i ból, jakiego Max nie umiał zatrzymać. Był rozpędzoną maszyną, która nie była w stanie zwolnić, nie był w stanie tego zrobić za nic w świecie, a słowa po prostu wylewały się z niego same, po prostu płynęły, choć widać było, że Finn w pewien sposób próbuje nad nim zapanować. Gryfon uśmiechnął się do niego, dziwnie, smutno, ironicznie, było w tym niesamowicie wiele emocji, wiele szaleństwa, któremu dawał upust, spuszczał psy ze smyczy, ujawniając to, czego świat wiedzieć nie powinien. A jednak - pokazał to. Jeśli Sky'a miał w dupie, tak teraz czuł dodatkowe drżenie, bo nie wiedział, co dokładnie się wydarzy. - Żaden z was tego tak naprawdę nie rozumie. Za każdym razem boję się, że zobaczę śmierć, bo mnie prześladuje. Uratowałem... własnego... ojca. Kurwa, tego złamanego kutasa, to gówno, które nie powinno istnieć, bo wiedziałem, że jeśli go zatrzymam, chociaż kilka minut dłużej, to przeżyje ten pierdolony wypadek. A ty mówisz mi, że mam nie czuć się odpowiedzialny za ciebie? Kurwa, to tak jakbym zobaczył coś, co dotyczy Lou albo Alise i miał machnąć na to ręką. I nie! Nie... To, co czuję, nie jest ważniejsze od ludzkiego życia, ale to, co czuję... też jest, kurwa, ważne - wydusił w końcu, czując, jak fale furii zastępuje gorycz, tak paląca, tak wściekła, że aż go zemdliło. Odpowiedzialność. To paliło, paliło w chuj i żadna ze stron nie była dobra - weź za niego odpowiedzialność, nie bierz za mnie odpowiedzialności, ale czy którykolwiek zastanawiał się, co tak naprawdę czuje sam Max? Jak na to patrzy, co się z nim dzieje? Czy ktokolwiek w ogóle myślał o nim? Skąd wzięły się w nim te pokłady żalu, to całe rozgoryczenie, jak doszło do tego, że stał w tym miejscu i nie wiedział, co ze sobą zrobić, że spędził noc słuchając słów Sky'a, ciągle i ciągle tego samego. Pogodzić? Jak się miał z tym pogodzić? Kurwa, kurwa, kurwa... Szarpnął się, ale bez przekonania. Był teraz jak dziecko, które chce wyć i się rozpłakać, i nie życzy sobie dotyku, a jednocześnie wie, że to może go uspokoić. To i wyrzucenie z siebie tego całego gówna, jakie w nim zalegało, jakie w nim bulgotało, jak podgrzane furią bagno. Próbował oddychać, ale powietrze zdawało się być wrzące, zdawało się palić jego płuca, całe, w każdym kawałku, wypalało w nim piętno, którego nie rozumiał. Dotyk Finna był dla niego niesamowicie wręcz intensywny i mimowolnie sprowadzał go na ziemię, do świadomości, z dala od tej ciemności, która go konsumowała jak wściekła. Patrzył na niego, gdy mówił, aż w końcu zgodnie z jego prośbą, zamknął oczy, czując po raz pierwszy od początku tego wszystkiego, jak kręci mu się w głowie. Był zmęczony, nie wiedział, czy gniewem, czy własną gamą uczuć, która okazała się tak wielka, że nie był w stanie objąć jej w żaden sposób. Była bardziej intensywna, niż cokolwiek innego, wyzwoliła w nim wszystko to, czego nie powinna i sięgnęła do tego, o czym chciał zapomnieć. Sam nie wiedział, skąd się to wszystko brało, skąd pojawiło się to całe gówno, nie rozumiał, dlaczego Sky aż tak mocno go zdenerwował, dlaczego doprowadził go do miejsca, w którym teraz był, ale jeśli kiedykolwiek mógł nazwać się pojebanym gównem, to właśnie teraz. - Rozumiesz? - spytał cicho. - Chciałem cię poznać już wtedy, gdy się do mnie dosiadłeś w zamku, kiedy chciałeś dyskutować z kartami. To, że chcę... pomóc... nie zmienia tamtego - dodał, podnosząc powieki i patrząc na niego. Ta smolista furia powoli gasła, teraz pozostawał w jego oczach jedynie żal i zmęczenie.