Miejsce dawno zapomniane przez czarodziejów zamieszkujących niedaleko wioski Hogsmeade. Wzgórze jest zamieszkiwane przez małe, magiczne stworzenia świetlikowe. Przychodziło się tutaj w dniu puszczania lampionów za zmarłych bliskich którzy odeszli na tamten świat. Według legendy, duchy schodziły z tamtego świata na ziemie w tym miejscu, kiedy wzniosło się lampę na ich cześć. Od bardzo dawna nikt tutaj nie przychodził ponieważ wzgórze już nie jest takie jak przedtem.
kulning:
Nauka kulningu
Beltane to święto na cześć natury! Laena uważa, że więc i ją wypada zaprosić do obchodów i poinformować, że takowe się odbędą. Codziennie w godzinach porannych jest ona na polanie i czeka na czarodziejów chętnych do nauki prastarej sztuki kulningu - nawoływania zwierząt śpiewem. Kto wie co tobie uda się przywołać?
Tego nikt nie wie, to co jednak pewne jest to to, że już teraz polana jest pełna magii!
Rzut k6 na wejście na polanę:
1 Poprzedniego dnia ktoś musiał naprawdę dziko poszaleć z wyobraźnią, bo właśnie natrafiasz na model smoka norweskiego kolczastego! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 2 Jest bardzo wcześnie i wschód słońca nie zdążył jeszcze przegonić ogników, które zaczynają latać dookoła ciebie, jakby bardzo chciały ci pomóc. Nie do końca wiadomo dlaczego, bo się nie zgubiłeś, na jaw wychodzi to dopiero podczas śpiewania. Gdy próbujesz nauczyć się kulningu, one swoim graniem podpowiadają ci, na jaką nutę powinieneś wejść! Dzięki pomocy ogników w trakcie trwania nauki możesz dwa razy rzucić podwójną k6 i wybrać wyższy wynik! 3 Coś musiało tutaj czarować, najwyraźniej oburzone wcześniejszym niepowodzeniem w śpiewaniu kogoś innego, bo gdy tylko zajmujesz miejsce na jednym z kamieniu, od razu zmieniasz się w syrenę! Efekt będzie trwał do końca wątku. +15 do końcowego wyniku 4 Może to przygotowania do Beltane, a może faktycznie jest coś w aurze dookoła polany, ale gdy tylko na nią wchodzisz, nogi same rwą ci się do tańca. Dosłownie. Nie łatwo jest złapać oddech i nie fałszować, kiedy cały czas skaczesz! Rzuć k6 by zobaczyć, przez ile kolejek będziesz tańczyć! 5 Ktoś musiał przyzwać swoim śpiewem całe stadko łupduków, które to teraz upatrzyły sobie ciebie, jako nowego przyzwającego! Za każdym razem, gdy próbujesz śpiewać, one pieją z tobą wszystkimi swoimi trzema głowami, mocno cię przy tym zagłuszając! -15 do końcowego wyniku! 6 Na Merlina! Jak to się stało, że ktoś przyzwał bogina?! Stworzenie zaczaiło się w krzakach i tylko czekało na właściwy moment, żeby kogoś przestraszyć... Wybrało do tego ciebie! Oby był ktoś obok, żeby ci pomóc!
Miłej zabawy i powodzenia!
Śpiewne przywoływanie:
Zasady
Od momentu wejścia na polanę, Laena zaczyna tłumaczyć, o co chodzi w kulningu, przysłuchuje się wam i podpowiada co i jak robić. Możecie pisać tak długi wątek, jak chcecie pamiętając, że:
Na zakończenie każdy powinien rzucić kostką k100, by zobaczyć, co udało się przyzwać!
Co przyszło?:
0-35 Nie będzie z ciebie tańczącego z wilkami. Co najwyżej udało ci się poderwać ptaki do lotu i to też raczej nie przez to, jak sprawny z ciebie śpiewak... 36-60 Gratulacje, udało ci się zaciekawić sobą zagubionego topka! Był tak wdzięczny za twój występ, że aż ugryzł cię w palec! Spokojnie, to tak z miłości! Możesz zgłosić się po topka w odpowiednim temacie! 61-89 Stworzenia nie tylko usłyszały twój śpiew, ale i go doceniły. Kiedy tak śpiewasz w kierunku lasu kulning, wychodzi z niego stadko sarenek. Nie podchodzą za blisko, ale przyglądają ci się z zaciekawieniem, chwilę jedzą w pobliżu trawę po czym odchodzą spokojnie i bez strachu. +90 Niesamowite, twój śpiew był niemal... Mityczny! Zupełnie jak prastary kulning! Wyszło ci to tak dobrze, że trochę dziwisz się na widok, że dłuższą chwilę nic nie wyłania się spomiędzy drzew. Czekasz jeszcze moment, a gdy wydaje Ci się, że już nic nie przyjdzie, zauważasz, że coś bacznie ci się przygląda z pomiędzy drzew, wyraźnie zainteresowane twoim śpiewem.
Gratulacje! Zdobywasz jednorazowy przerzut na balu Beltane!
Modyfikatory do rzutu k100:
+ i - tyle, ile wyszło w kostce na wejście. +5pkt za każdy post dotyczący nauki śpiewania, przed finalnym zaśpiewaniem. Bonus dotyczy max. 4 pierwszych postów. + 10pkt za 10 punktów kuferkowych w ONMS i +5 pkt za każde 10 następnych. + 5pkt za bycie nową postacią. + 10pkt za cechę powab wili. + 10pkt za cechę złotousty gilderoy. - 10pkt za cechę niezręczny troll. - 10pkt za cechę drzemie we mnie zwierzę.
Autor
Wiadomość
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Kiepski był w udzielaniu jakiejkolwiek pomocy. Według dogmatów Helgi Huffelpuff nie powinien mieć z tym problemów, ba jego misją miało być okazywanie bezinteresowności czy wyciąganie pomocnej dłoni. A co jeśli wychodziło mu to kiepsko? Nie znał się na ludziach, przecież tyle lat... ba, całe swoje życie był wycofany, zdystansowany i nie pchał się do bycia w centrum uwagi. Zazwyczaj miał wokół siebie wąziutkie grono przyjaciół i ci wiedzieli, że czasem nie umiał wesprzeć słowem, a bardziej czynem. Z Maxem było o tyle inaczej, że dotykali bardzo wrażliwych strun jego jestestwa. W takiej sytuacji należy się kierować ostrożnością i delikatnością, a on przecież nie wiedział które wypowiedziane słowo może stać się zapalnikiem jeszcze większego gniewu. Oczywiście, że nie był w stanie zrozumieć co się dzieje w głowie Maxa ani to, z czym musi się zmagać przez swoje jasnowidzenie. Chciałby być tym wyjątkiem, który rozumie, ale nie był. To udowadniało, że tak naprawdę był całkowicie zwyczajny i popełniał te same błędy co reszta ludzi. Powstawała kwestia czy Maxowi starczy cierpliwości na przechodzenie przez to enty raz. Opuścił ręce, cofnął je i słuchał z trwogą tej historii ratowania znienawidzonego ojca. Już kiedyś coś o nim wspominał lecz nigdy nie było dobrego momentu aby wyciągnąć z niego pełną historię i wyjaśnienie dlaczego darzy nienawiścią własnego rodzica. Oczywiście obecna chwila też była nieodpowiednia i nie zamierzał drążyć tej kwestii, ale sam fakt, że miałby ratować kogoś, kogo nie cierpi...? Czy każdy umiałby się na takie coś powziąć? Ach, tak, z pewnością Sky, Flora, Alise bądź Ofelia, pełni dobroci dla każdego, nawet tego, który na to nie zasługuje. - Czyli to odpowiedzialność, której nie da się zignorować... - a teraz miał ochotę strzelić sobie zaklęciem w skroń za ten swój niepoprawny dobór słów, kiedy to uznał, że jak zwolni Maxa z poczucia obowiązku to ten odetchnie z ulgą i wróci wszystko do normy. Jakiż Finn potrafił być żałosny w swoim rozumowaniu, co udowadniało, że miał naprawdę sporo wad, które pojawiały się w najgorszych momentach rozmowy. - A teraz co czujesz? Czego potrzebujesz, żeby ci ulżyło? - pytał już z wyczuwalną nutą bezsilności... to chyba o tym uczuciu pisał mu Skyler. - Nie wiem co zrobić, żeby ci w tym pomóc, Max. Powiedz mi, bo nie chcę odwalić czegoś chorego albo nieodpowiedniego. - nie chciał kapitulować, ale wcale tu nie pomagał, a jedynie dokładał nerwów, a nie to było jego zamiarem. - Nawet jeśli wizja mojej śmierci nigdy się nie spełni to cały czas będzie w twojej głowie. Przepraszam. - cokolwiek by nie zrobił to już nie wycofa tego poczucia odpowiedzialności. Nawet gdyby kiedyś w dalekiej przyszłości wszelakie kryzysy przeminęły i odeszły w niepamięć to ta wizja zawsze, ale to zawsze będzie w Maxie i to taka wielka niewiadoma - czy kiedyś nie wróci, czy nie pojawi się ponownie, gdy przestanie być pilnowany? Nieświadomie dowalił mu kłopotów a wiedział już, że Max nie da sobie jej wymazać z pamięci, a więc nawet nie proponował tego oszustwa. - Tak, rozumiem więcej. - wyszeptał, zdjął z siebie szatę bo czuł, że w niej spłonie i wysunął ja w kierunku Maxa, by dokonał wyboru czy chce się w niej ogrzać czy jednak nie. Nie był człowiekiem, który wmusi w niego przyjęcie pomocy (Alise była intrygująca, ale do tej pory wzdrygał się na wspomnienie gdy bez żadnego uprzedzenia zawiązała mu szalik na szyi kiedy on sobie nie życzył żadnego kontaktu fizycznego). Rozumiał już czemu Maxa tak dotknął zarzut, że miałby nie przejmować się negatywną wizją... na Merlina, Sky, coś ty powiedział... to było tak bardzo nieodpowiednie i bolesne. Ile to szkód wyrządziło, a przecież intencje były złote. Widział wyraźnie, że Max będzie się przejmować każdą taką wizją i to normalne, bo był człowiekiem empatycznym nawet jeśli nie było po nim tego od razu widać. - Nie chcę bezinteresownej pomocy, wolę umieć się odwdzięczyć, aby nie było to jednostronne, jeśli wiesz o co mi chodzi. - przecież zachowania altruistyczne działały na niego dosyć demotywująco. Potrzebował pomocy, to fakt, poprosił wszak o nią Maxa, ale też próbował zaznaczyć, że może się to opierać na zasadzie, że pomagają sobie nawzajem. Zawiesił wzrok na jego poplamionych krwią dłoniach i cóż... nawet z tym nie pomoże. Pocieszał się myślą, że Max już tak nie warczał, że jego głos przybierał coraz to barwniejszą barwę choć było jeszcze daleko do normalności.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Czy na pewno chciał być wyjątkiem? Czy wiedział, co się za tym kryło i co się czaiło za tą prostą decyzją, prostym słowem? Bo musiał się nad tym niewątpliwie poważnie zastanowić, nie podejmować decyzji w szale, czy w zapale, jaki może teraz czuł. Czy zaś Max był naprawdę tak dobry, jak się wydawało? Nie sądził. Nie był cudownym dzieckiem, które poświęci się dla każdego, daleko było mu do stawiania dobra innych ponad własne, bywał jednak naiwny we własnych uczuciach i właśnie dlatego mocno je ukrywał, nie pokazywał ich światu, a jeśli o kogoś dbał, czasami robił to w sposoby, których nie dało się uznać za konwencjonalne. Czy ktokolwiek powiedziałby, że w ogóle lubił Lou? Czy jego zachowanie względem Finna, na pierwszy rzut oka, było w stanie powiedzieć, że naprawdę się nim przejmował? Nikt chyba nie wpadłby na to, co się w nim kryło, co się w nim czaiło, a to mu odpowiadało. - Nienawidzę go, rozumiesz? Nienawidzę. Był i będzie zawsze moim katem. Gdybym... umiał... sam bym go... zabił. Gdybym tylko potrafił... Nie wiesz, ile razy zastanawiałem się, czy różdżka mnie posłucha, czy będę w stanie to naprawdę zrobić, skoro złamał wszystkie... Ale jestem, jaki jestem i chociaż czasami mam gdzieś to, co się stanie z innymi, chociaż miałem ochotę wepchnąć Skyowi zęby do przełyku... Czy to, kurwa, jest takie trudne do zrozumienia, że nie chcę biegać dookoła i wszystkim opowiadać o tym, co widziałem? Czy to naprawdę jest takie trudne do zrozumienia, że chcę to rozwiązać, w miarę możliwości? Skąd mam, kurwa, wiedzieć, czy w ogóle chcesz, żeby ktokolwiek poza nami... wiedział o tym wszystkim. Wszyscy... kurwa, wszyscy zakładają, że jestem jakąś pierdoloną... maszynką do opowiadania o przyszłości. Wrzucą pieniążek i dostaną jebaną wróżbę. Albo... uważają, że mam tak najebane w głowie, że jestem psychiczny. Kurwa - wyrzucił, nie mogąc tego zatrzymać. To wszystko przez niego przepływało i sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak brzmi, jakby się miał zaraz rozpłakać, jak jakieś jebane dziecko, jakby miał zacząć wyć, ale nie umiał tego dłużej w sobie utrzymać. Słowa wypadały z jego ust, przepływały przez niego, nim zdołał je zatrzymać, a to, co ujawniał, to co odsłaniał, było słowami, jakich nikt do tej pory nie słyszał. Nie w takim natężeniu, nie w taki sposób. Patrzył na swoje poranione dłonie, mając wrażenie, że zacznie wyć na głos, kiedy tylko Finn się odsunął, kiedy zabrał ręce i... faktycznie to zrobił. Wydał z siebie coś na kształt wrzasku rozpaczy, coś tak pierwotnego, że nawet nie umiał tego nazwać. Miał wrażenie, że wszystko w jego wnętrzu płonie i pęka, a jego ciemne oczy przez krótką chwilę, ledwie widoczną, ale jednak szkliły się. - Przestań, nie chcę, żebyś mnie za to przepraszał. Nie ty to wybierałeś, ani nie ja. Może miałem to zobaczyć, chuj wie, ale po prostu... mnie nie zostawiaj - wydusił w końcu, czując, że te słowa, ta ostatnia żałosna prośba, ledwo przechodziła mu przez gardło. Był zmęczony, zmarznięty, oszołomiony, czuł się znowu skopany, odrzucony, chuj wie jaki. Wiedział doskonale, co sobie obiecali, wiedział, nic zatem dziwnego, że spinał wściekle mięśnie, próbując powstrzymać się przed ruchem, jaki chciał wykonać, jaki naprawdę był mu teraz potrzebny. Wiedział, że Alise po prostu by go przytuliła, ale czy mógł to teraz zrobić? Czy to nie będzie zerwanie wszystkiego? Drżał. Nie wiedział, jak ma mu to wszystko przekazać, żeby nie stało się to kością niezgody, ale skoro Finn dalej tutaj siedział, to chyba znaczyło, że nie jest jeszcze aż tak źle. Przyjął podaną przez niego szatę, którą po prostu na siebie zarzucił, chcąc zapytać sam siebie, czy to wystarczy, ale wiedział, że nie, oczywiście wiedział, że to zupełnie nie wystarczy, nic nie zamieni, nie pomoże mu tak, jak powinno. Odetchnął głębiej, czując wciąż, że balansuje na jakiejś chujowej linie, nad chujową przepaścią, ale co miał zrobić? - Wiem - odparł. Bo wiedział, rozumiał, domyślał się, czuł to całym sobą. Finn nie chciał łaski i litości, i on również jej nie chciał, nienawidził tego, ale w jednym Puchon miał rację i teraz chyba do Maxa dotarło to w pełni. Spojrzał na niego uważnie, a jego wejrzenie zdecydowanie złagodniało, aczkolwiek było pełne czegoś, co dałoby się nazwać żalem. Więc zdecydował się wykonać swój ruch, podświadomie, licząc się ze wszystkim, ale przysunął się tak, by oprzeć czoło o jego ramię, zamknąć oczy, zapaść się. Nie było już furii, zostało zmęczenie, ból, naruszone poczucie własnej wartości, wszystko i nic. I niepewność, co zrobi Finn, niepewność, jak się zachowa, czy to przyjmie, czy uzna, że nie jest w stanie dać mu takiego wsparcia, jakiego w tej chwili Max szukał. - Pamiętasz, co mi powiedziałeś o samotności? Tak, bywa... gówniana - powiedział cicho.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Okazało się, że nawet nie musiał ciągnąć za język i być może to było właśnie najlepszym zagraniem - nie naciskać a Max jednak się otworzył i opowiedział o wstrząsających rzeczach. Aż zacisnął zęby z tego wszystkiego, bo jakim prawem ktokolwiek komukolwiek łamał różdżkę. Za takie coś powinno dostać się zaklęciem prosto w mostek, aby oduczyć takiej profanacji magii i hańbienia czarodzieja. Nienawiść Maxa miała głębokie korzenie i to przykre, ale potrafił to zrozumieć, wyobrazić sobie wszak wiele lat samą takową trzymał głęboko w sercu. Słuchał go, bo cóż innego mógł zrobić. Chciał protestować przed krzywdzeniem Skylera ale ugryzł się w język. - Ludziom ciężko postawić się w twojej sytuacji. Nie wiedzą, że musisz za to w ogóle płacić. Wróżenie kojarzą z zajęciami szkolnymi, gdzie nauczyciel czasem trafia się kiepski. Patrzą przez pryzmat stereotypu. - skomentował, bowiem nie był wyjątkiem i wiele lat podchodził do tej dziedziny nieco lekceważąco i dopiero w ostatnim roku nabierał do niej należytego szacunku zaś poznanie Maxa sprawiło, że zaczął traktować ją poważnie i z respektem. - Gdyby wiedział jak bardzo mogłoby cię to zaboleć to by nie zapytał. - dorzucił w imieniu Skylera, jakby nagle stał się jego wiernym obrońcą, ale też chciał pokazać Maxowi, że ludzie mogą krzywdzić nieświadomie. Broń Merlinie nie zachęcał do wybaczania, ale do zerknięcia na to też z innej strony a nuż to choć trochę wspomoże w zachowaniu cierpliwości? Ludzi należy uświadamiać tak jak Max uświadomił Finna, gdy tamtego dnia zapytał go czy byłby w stanie poczytać dla niego z kart. Dostrzegł w nim też kamuflowane obawy przed nazywaniem go "psychicznym" czy wariatem. Niech to szlag, czemu i tutaj byli sobie podobni? Czemu i ten lęk rozumiał? Tak bardzo obawiał się zamknięcia w czterech ścianach, a więc to coś pokrewnego z czego nigdy w życiu nie ośmieliłby się zaśmiać nie widząc w tym po prostu niczego śmiesznego. Nie spodziewał się tej rozpaczliwej nuty w głosie, tego strasznie bolesnego dźwięku, który go trafił niczym Drętwota prosto w twarz zwłaszcza w akompaniamencie tej rozpaczliwej prośby, by go nie zostawiał. On, Finn. Ten Gard, którego trzeba było wyciągać z zadymionego domu z pomocą hipnozy bo nie kontaktował. Ten, który rysował sobie w skórze bliznę uważając, że ona go powstrzyma przed autodestrukcją. Zesztywniał, nie umiał zareagować inaczej, bo widział tak wyraźnie cudze cierpienie i to było okropne uczucie, przypominał mu się ten dzień kiedy złamał serce Skylerowi, ten wzrok... tak samo jak spojrzenie Viniego, gdy wszelakie błyski w jego oczach przygasły, a potem wyjechał... Spiął barki, tak bardzo się zestresował, nabrał ochoty uciec od podjęcia decyzji, udawać, że nie musi niczego deklarować bo przecież nienawidził obiecywać, że zostanie na zawsze skoro nie miał nigdy pewności, że druga osoba będzie zawsze z nim. Max cały się trząsł, był rozstrojonym kłębkiem nerwów, zranionym człowiekiem, którego świat nie umiał zrozumieć. Pochylił głowę, gdy ten oparł czoło o jego bark i czuł jak coś się w nim ściska, protestuje, nakazuje uciekać, bo gorzko pożałuje, jeśli na to odpowie. Będą przez to cierpieć, to pewnik. Ale przecież nie może go zostawić. Lubił ciężar jego ciała i przyszedł tu po to, by z nim porozmawiać, wyjaśnić i też uspokoić. Z lekkim opóźnieniem podniósł ciężkie jak z ołowiu ramiona, jedną rękę położył na jego plecach, drugą na wysokości żeber, a jednak był przy tym tak nieprzyjemnie spięty, jakby przytulenie nie było dlań naturalne. Miał ściśnięte gardło, ale popełniał ten błąd i przysunął się bardziej na bok, aby go objąć go wygodniej, by łatwiej przyszło mu zaoferować schowanie się w ramionach bo przecież choćby chciał to nie był nieczułym posągiem. Odkrył też, że Max jest po prostu lodowaty, wymarznięty niczym świeżo upieczony inferius. To zmotywowało go do rozluźnienia ramion i roztarcia jego pleców, by choć trochę go rozgrzać. Oparł policzek o jego włosy i próbował odpowiedzieć, ale najpierw musiał zlokalizować swoje struny głosowe które najwyraźniej transmutowały się w jakąś gulę, bo nie umiał otworzyć ust i mówić. - M-możesz przychodzić do mnie kiedy chcesz. - głos mu zadrżał przy tych słowach. - I zostać tyle czasu ile chcesz. - nie mógł mu obiecać tego wszystkiego, co mogłoby mu pomóc, ale może świadomość, że mógłby się schować w jego azylu... gdzie Finn przecież zawsze jest, czeka z samonagrzewającym się kubkiem pełnym herbaty i rozpalonym kominkiem. - Jakoś damy z tym radę, Max. - zacisnął palce na materiale szaty którą był przykryty. - Nauczymy się sobie pomagać i damy jakoś z tym radę. - starał się mówić spokojnie, ale i tak głos miał zmieniony, a kark taki sztywny, jednak go trzymał, bo nie był na tyle zniszczony, by temu odmówić. Gdyby był obcą osobą, która jest jedną z wielu niieznaczących w jego życiu twarzy to nie podniósłby ramion i nie odpowiedziałby na to w taki sposób jak teraz. Merlin mu świadkiem jak serce łomotało w jego piersi ze strachu, niczym zaszczute zwierzę, które nie chce przechodzić tego samego kolejny raz.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To nie była pora na to, żeby dokładnie opowiadać mu wszystko o ojcu, to nie był ten czas, ale musiał o nim wspomnieć, z tego prostego powodu, że ten był idealnym przykładem tego, jak bardzo przejmował się jednak życiem innych, choćby miał chęć zapierdolić ich na miejscu, zrobić im największą możliwą krzywdę, choćby chciał, żeby cierpieli. To prawda, że nikt, kto nie wiedział, jak to jest, nie był tego w stanie ocenić, nie wiedzieli, co może zobaczyć Max i jeśli szło im w miarę nieźle we wróżbiarstwie, to mogli jedynie liznąć czubek góry lodowej, jedynie przekonać się, że to bywa skomplikowane. To nie tak, że Max o tym nie wiedział, ale widać były chwile, kiedy kompletnie o tym zapominał, gdy to go po prostu przerastało, a on nie wiedział, jak ma sobie poradzić sam ze sobą, ze stresem i bólem, jaki go ogarniał. Sarknął pod nosem na jego słowa, a na wspomnienie Sky - odwrócił głowę. Myśląc logicznie - nie zrobiłby mu tak naprawdę krzywdy, ale nie chciał się z nim nigdy więcej spotykać. Bolało go to, nawet nie wiedział, że to kłuje, przyjmował to bardziej jako wściekłość, nad którą jednak nie umiał zapanować. Siedziało w nim poczucie pewnej beznadziei i chociaż ewidentnie zaczął wracać do siebie, to jeszcze nie był w stanie wybaczyć Sky'owi jego słów, które piekły jak świeże rany. Spodziewał się, że Finn postanowi to uciąć. Znał zawartą umowę, wiedział, jak to wygląda, więc był właściwie przekonany, że kiedy pochyli się, żeby się do niego przysunąć, ten po prostu się odsunie, zniknie, teleportuje się daleko stąd i wszystko szlag trafi. Bo jeden raz wykonał nazbyt śmiały gest. Zamiast tego jednak poczuł, jak Finn go obejmuje, sztywno i niepewnie, chciał nawet chyba zaprotestować, powiedzieć mu, żeby się nie wydurniał i skończył z tym pierdoleniem, ale to nie dawało rady, nie przechodziło przez jego gardło, nie było w stanie wydostać się na zewnątrz, zamarło, jakby nagle stał się całkowicie niemy. Jak to było, kurwa, możliwe? Chciał powiedzieć mu, żeby nie zwracał na niego uwagi, może nawet chciał to jakoś załagodzić, ale zamiast tego osunął się nieco w dół, czując ciepło jego ciała, czując dopiero teraz, jak bardzo był zmęczony, jak bardzo to wszystko nim wstrząsnęło. Nie wspominając już w ogóle o tym, że było mu potwornie zimno. Przy tym wszystkim jednak - całkowicie się uspokoił. Furia wyparowała, żal zniknął, wszystko zostało od niego zabrane, jakby jakaś jebana fala to zmyła, porwała, jakby nie było już nic z tego, co istniało dawniej. Czuł jednak, że jego świadomość po prostu zaczęła uciekać, słabła, gdy pozwolił sobie na to, by zapaść się we własnych myślach, w spokoju, jaki go dotknął, a gdy Finn nie uciekł, nie postanowił tego wszystkiego uciąć i właściwie przystał na to, że mogą wzajemnie sobie pomagać, poczuł się już tak spokojnie, że po prostu zrobił się z tego wszystkiego senny. Zbyt wiele emocji nim targało, a obecność chłopaka, zadziwiająco, okazała się jednak ostatecznie kojąca, jego ciepło wręcz kołysało go do snu, zachęcając do tego, by pozwolił sobie ostatecznie na odpoczynek. - Zostanę z tobą w nocy - powiedział cicho, zaciskając palce na jego ubraniu, ale osuwał się coraz mocniej, po prostu czując, że zasypia, że w końcu jest na tyle spokojny, że może to zrobić. - Pomogę ci - wymamrotał jeszcze, nim ostatecznie powieki opadły na jego ciemne oczy, a on odetchnął jedynie głębiej, spokojniej. Sky i jego uwagi odchodziły w niepamięć.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Doszło dziś do wielu zmian. Samo to, że poruszają tak trudne tematy zmienia charakter ich relacji. Może lepiej poddać się i przestać opierać? Mógł poznać Maxa, dowiedzieć się wielu rzeczy, zrozumieć skąd u niego ta zawiść, zauważyć, że Max ma naprawdę dobre serce, które przeszło już wystarczająco wiele. Nie był tylko gryfońskim jasnowidzem, stawał się wyjątkowy i nawet jeśli mieli nie pogłębiać relacji to było już na to za późno. Słuchał go, zaciskał palce na jego plecach i czuł pod nimi jak ten drży i z zimna i z rozpaczy. Nie potrafił sobie wyobrazić z czym on musiał żyć, ale skoro tak bardzo potrzebował pomocy i wsparcia to Finn może mu to dać. Nie tylko w ramach wdzięczności z tamten poranek, ale też dlatego, że wiedział już z czym się to wszystko wiąże. Z jakiejś przyczyny otrzymał od niego spore zaufanie i nie chciał tego tracić nawet jeśli wmawiał sobie, że ich relacja nie wyjdzie dalej niż poza łóżko. Umowa nie została dotrzymana, obaj nie przykładali się, aby jej przestrzegać. Oto miał przy sobie kogoś, kogo mógł zatrzymać w życiu na dłużej i kogoś, kto chciał aby Finn w tym istniał. To o tym musiała mówić Dina. Otworzył się przed Maxem (choć wcale nie całkowicie, wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiedział) i mógł zrozumieć, że trafił na idealną osobę, by ją przy sobie zatrzymać. Przecież chciał zrobić z niego przyjaciela, a jednak gdy rozcierał zmarznięte plecy to czuł, że w tym geście wymyka zbyt prawdziwa czułość. Wstrzymał oddech będąc świadkiem jak Max się uspokaja. Żadne słowa nie pomogły mu tak jak przyjęcie go między ramiona, objęcie i trzymanie ciężaru jego ciała na sobie. Gdyby wcześniej powziął się na ten gest to może Max nie miałby tak szklistych oczu… Poruszony tym odkryciem wzmógł nacisk ramion, a to był też znak, że go nie wygania i przyzwala na (tymczasowe?) zerwanie umowy, która i tak nie była przestrzegana. Ten cichy głos brzmiał sennie, z Maxa uchodziły emocje i zostawiały w nim ogromne zmęczenie, któremu najwyraźniej się już nie opierał. Czuł jak ciężar jego ciała przybiera na sile i dlaczego ta świadomość, że Max mu tu zasypia wywołała w jego klatce piersiowej dziwną acz przyjemną falę ciepła? Zerknął przez ramię, wolną ręką chwycił różdżkę i transmutował kilka kamyków w cienką poduszkę, odchylił się bardzo ostrożnie zabierając ze sobą ciężar Maxa, aby się po prostu położyli. Nie chciał narażać go na wybudzenie przez deportację, a dzień zapowiadał się jednak ciepły zatem mogą tu jeszcze jakiś czas posiedzieć. Obejmował go dalej skłaniając, aby oparł głowę o jego bark nawet teraz, gdy mogli się położyć. Nie byłby sobą, gdyby różdżka nie poszła dalej w ruch. Przesunął świetlistą i ciepłą kulę światła i nałożył wokół nich "Aexteriorem", aby żaden chłodny wiatr ich stąd nie przegonił. Czyżby tworzył warunki, by Max mógł pozostać w tej pozycji? Rozmasował jego ciepły już kark, później trochę plecy i nie zdawał sobie do końca sprawy, jak bardzo mogło to być usypiające. Nic nie mówił, miał ściśnięte gardło i starał się oddychać równomiernie, aby nie zdradzać jak mocno tłucze się serce w jego klatce piersiowej. Wbił wzrok w błękitne niebo usiane kilkoma bielszymi chmurami i walczył z własnymi uczuciami. Chciał go w ten sposób obejmować ale zdawał sobie sprawę, że gorzko za to zapłaci. Naprawdę przerażało go, że mogliby się w sobie zakochać. Z drugiej strony, gdyby to się miało wydarzyć to kiedy się to rozpoznaje? A co jeśli to nie nadejdzie? Czy nie lepiej żyć bez tych uczuć? Nie bez powodu prosił o zachowanie relacji za pewnymi granicami ale… nie da się ot tak tego przestrzegać. Nie mógł wyjść z podziwu. Max się wyciszył, uspokoił i poczuł przy nim tak cholernie bezpiecznie, że zamknął oczy i odpływał w objęcia Morfeusza. To tak jakby Finn stał się wyjątkowy, że mu Max ufał, powierzył swoje ciemności i widząc, że od nich nie ucieka to pozwolił sobie odpocząć. Milczał i im dłużej go obejmował tym powoli się wewnętrznie uspokajał. Analizował sobie wszystkie wypowiedziane słowa, raz słuchał jego oddechu a raz naciągnął kaptur szaty na jego głowę, by był maksymalnie otulony ciepłem. Choć się uspokoił to serce wydawało się cięższe w noszeniu go w klatce piersiowej. Oparł policzek o jego włosy i westchnął, bo cóż innego mógł zrobić niż dalej tak trwać… chyba, że ramię mu zdrętwieje, ale do tego momentu mają jeszcze trochę czasu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To, co się działo, dość dobrze pokazywało, jak łatwo zmieniają się założenia, jak prosto wszystko może wywrócić się do góry nogami i po prostu nie da się nic z tym zrobić, jak mocne mogą być niektóre zawirowania, jak trudno jest uciec od czegoś, co po prostu dzieje się samo, nieproszone, bez żadnych nacisków, bez innych wskazań, po prostu istnieje. Mieli umowę, to prawda, ale jak widać nie umieli się z niej wywiązywać albo po prostu rozumieli ją ostatecznie inaczej. Ostatecznie bowiem to, że byli dość blisko, nie znaczyło wcale, że musieli się w sobie zakochiwać, że musieli tworzyć z miejsca związek, oczekiwać nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Max po prostu uspokajał się przy Finnie, kiedy mógł całkowicie odpłynąć, kiedy nie musiał już myśleć, a wszystko przez to, że ten zdawał się akceptować mieszkający w nim mrok. Max był właściwie absolutnie pewien, że Sky nigdy w życiu nie będzie chciał już znaleźć się w jego pobliżu, w końcu pokazał mu dość dobitnie swoją drugą naturę, dał mu jasno znać, że lepiej z nim nie zadzierać i go nie drażnić, więc nie sądził, żeby chłopak w ogóle chciał próbować. Inna sprawa, że sam nie wiedział, czy chciałby słuchać jakichś wyjaśnień, czy chciałby dalej uczestniczyć w tym sporze, który powstał. Dla niego tak naprawdę najważniejsze było to, że Finn nic mu tak naprawdę nie powiedział, niepokoiło go jednak to, że Sky z taką łatwością był w stanie trafić na właściwy ślad. Nie był teraz w stanie o tym myśleć, ale czy nie powinien zacząć się zastanawiać, jak naprawdę może pomóc? Z pewnością powinien, ale to nie był czas na to. Jego mięśnie powoli zaczynały się rozluźniać, nie był w stanie dłużej powstrzymywać zmęczenia, które kołysało go coraz mocniej do snu i przyjął obecność Finna z takim spokojem i ulgą, że po prostu jego zszargane nerwy doszły do wniosku, że to najwyższa pora na to, by w końcu zasnął. By odpoczął, by nie musiał dalej przerzucać w sobie wszystkich tych oskarżeń, jakie wyrzucał w jego stronę Sky. Dotyk, bliskość, ciepło, to wszystko spowodowało, że z jego głowy wyparowały wszystkie myśli, z ciała wymknęła się furia i pozwoliło mu to na osiągnięcie spokoju, wyciszenia, jakiego potrzebował, by nabrać sił, jakiego zapewne potrzebował również, by przeanalizować do końca to, co się wydarzyło. Ale na pewno nie teraz, na pewno nie dzisiaj, nawet nie za kilka godzin, kiedy się obudzi. Westchnął głębiej, kiedy Finn nieznacznie się odchylił, ale faktycznie nie był w stanie już właściwie się rozbudzić. Nie był w stanie pozostać nazbyt długo w stanie względnej świadomości, kiedy zatem tylko ostatecznie Finn go przygarnął i po prostu zostali tutaj, Max zaczął zasypiać tak naprawdę. - ... - spróbował jeszcze coś powiedzieć, ale jego wargi jedynie poruszyły się bezgłośnie, gdy próbował wyszeptać podziękowania, jakie jednak nie przeszły przez jego gardło. A może to głos był nazbyt słaby, by przebić się gdzieś dalej? Tak czy inaczej, nie wydusił z siebie już nic, po prostu pozwalając na to, by ta ulga, jaka go gdzieś tam trafiła i zalała, była tak wielka, by nie musiał już o niczym myśleć. Czy się martwił? Nie. Nie zastanawiał się nad tym. Próbował trzymać się założeń, ale jak widać, nie potrafił dotrzymywać warunków umowy. Tak długo jednak, jak zdarzało się to zarówno Finnowi, uważał, że to całkiem normalne jak i nie powinien się z tym bić. Zresztą, teraz nawet o tym nie wiedział, nie myślał, a po prostu spokojnie zasnął.
To było głupie. Jego potyczki z Doppler były głupie, jakby tak się na spokojnie zastanowić. I on z tego doskonale zdawał sobie sprawę. Tylko, że przyjemność, jaką czerpał z tych wojen słownych była tą, której nie mógł sobie odpuścić. Za bardzo jarała go każda odpowiedź, którą Robin może go nakarmić, za każdym razem, gdy tylko wejdą ze sobą w dyskusję. Złośliwość, jaką nierzadko ociekały ich wypowiedzi była dla niego wręcz czymś pożądanym w rozmowach z nią i wyczekiwał jej bardzo mocno, aby móc na nią odpowiedzieć. To, że ostatnio przegrał pojedynek, który sam zaproponował, sprawiało, że wzbierał w nim huragan frustracji, który starał się w sobie kontrolować. Nie mógł przecież pokazać dziewczynie jak bardzo dotknęła go ta porażka, ale jednocześnie wiedział, że nie da mu z tym spokoju. Nie zapomni mu tego chyba do końca życia... Ale on pewnie zrobiłby to samo, gdyby sytuacja była odwrotna. Jednak nie rozważał tego w tych kategoriach. W tej chwili to on wyszedł na kompletne beztalencie, jeśli chodziło o rzucanie uroków i to bolało go najbardziej. Jednak musiał schować dumę do kieszeni i jakoś sobie z tym poradzić. Tłumaczył sobie, że był to chwilowy przejaw słabości, a przecież każdy człowiek ma do niego prawo. Za to kiedy przeczytał wiadomość na wizzie, z propozycją prawie nie do odrzucenia już wiedział, że to coś, czego nie będzie chciał robić. Jednak nie miał wyjścia. Miała to jedno cholerne życzenie, które właśnie teraz postanowiła wykorzystać. I to jeszcze na jakiś durny pomysł z pozowaniem do zdjęć. Czy on mało się ośmieszył przy tym pojedynku? Serio? Chciała go całkowicie zniszczyć i podeptać? Nigdy tego nie robił. To wiadome, że się skompromituje i w dodatku przy niej. Ale musiał się zgodzić, bo inaczej uznałaby go za człowieka nie dotrzymującego słowa, a przecież przystał na tą głupią nagrodę. Na szczęście w jakiś sposób sam na tym trochę wygrał, bo Robin uznała, że podaruje mu to samo prawo życzenia, tylko na nieco zmodyfikowanych warunkach. Ale liczyło się, że nie był tak wielkim przegrywem. Pojawiając się w Hogsmeade wcześniej, niż się umówili, chcąc mieć chociaż tą przewagę, że przyszedł pierwszy w wyznaczone miejsce. Nie był wcześniej nigdy na tym legendarnym wzgórzu lampionów, chociaż kilka razy słyszał o tym zapomnianym przez mieszkańców miasteczka miejscu. Jako, że było dosyć oddalone od samego Hogsmeade, wokół wydawało się być bardzo spokojnie i nie było praktycznie w ogóle śladów ludzi. Miejsce na uboczu, przyjemnie ciche, z pięknym widokiem na pobliskie tereny. Sprawiało wrażenie idealnego do tego do czego Robin chciała je wykorzystać. Wszystko byłoby super, gdyby jeszcze potrafił jakoś normalnie ustawić się przed obiektywem, ale zapewne nie będzie ani trochę naturalny i wywoła tylko śmiech Doppler. Zupełnie nie wierzył w to co mu obiecała. Na pewno będzie miała niezły ubaw... Oparł się o pień drzewa, które było świetnym punktem orientacyjnym i właśnie przy nim się umówili i włożył zmarznięte ręce do kieszeni kurtki, narzuconej na ciepły golf, wyglądając dziewczyny. Aż wreszcie pojawiła się na horyzoncie. - Po co Ci w ogóle te zdjęcia? Powiesisz sobie je nad łóżkiem i będziesz do nich wzdychać? - spytał po chwili, kiedy zauważył jej aparat i uświadomił sobie, że ona serio chce go sobie pożyczyć na modela, po czym posłała jej lekko wyzywający uśmiech. - Tylko nie fantazjuj za dużo. Bo potem zapomnisz co jest rzeczywistością a co Twoją wyobraźnią - nie mógł powstrzymać się od tego uroczego, jednocześnie podchodząc do niej, kiedy była już blisko i zwyczajnie całując ją w policzek na powitanie. Prostując się, wyszczerzył zęby w charakterystycznym uśmiechu, który miał jej pokazać niepoważność jego słów.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona wręcz uwielbiała spotkania z Hunterem! Nigdy nie miała chłopaka dość, bez względu na to, co i gdzie robili. Zawsze (bądź przeważnie) była przy tym kupa śmiechu, jeszcze więcej wzajemnie rzucanych obelg i tona złości na samego siebie i na Huntera. Niemniej, czuła wtedy, że żyje. Że coś się dzieje i wszystko jest takim, jakim być powinno. Miała świadomość faktu, że czułaby się dziwnie, gdyby nagle któreś z nich zmieniło front i zaczęło się zachowywać nie tak, jak powinno. Uparcie więc prowokowała go, kolejnymi niewybrednymi komentarzami, które niejednokrotnie były kompletnie nie na miejscu. Dalej chętnie wypominała mu przegraną w pojedynku, który notabene on sam zaproponował, a z wygranej ona była cholernie dumna! Wcześniej dosyć dosadnie zademonstrowała, że jest raczej słaba w rzucaniu zaklęć. Kłóciła się i wypominała mu to, ale mimo wszystko, poradziła sobie nad wyraz dobrze! Nic dziwnego, że za każdym razem, kiedy go widziała, to głośno śmiała się z tego faktu i jej wzrost zwiększał się o kilka centymetrów. I tak górował nad nią pod tym względem, ale ona wciąż puszyła się, cholernie szczęśliwa. Miała przecież powody. Nie co dzień można było pokonać faceta w zaproponowanym przez niego pojedynku, prawda? No a przecież dzięki temu wygrała jeszcze możliwość posiadania dowolnego życzenia, więc tym bardziej szczerzyła zęby na samą myśl, w jaki sposób to wykorzysta. Nie musiała go długo namawiać. Skrobała kolejne wiadomości na wizzie, z coraz to szerszym uśmiechem na ustach, wiedząc, że i tak jej nie odmówi. Nie wiedziała dlaczego tak się dzieje, ale była pewna, że tak właśnie będzie. Chłopak mimo wszystko chyba również lubił spędzać czas w jej towarzystwie, bo nie oponował zbyt długo. Poza tym, kto normalny miałby z tym problem, gdyby otrzymał w zamian taką propozycję? Wiedziała, że prędzej czy później tego pożałuje, ale raz hipogryfowi śmierć. Kiedy już zakończyła z nim rozmowę, gdzie ustalili datę oraz godzinę, przeglądała dalej profil chłopaka. Patrzyła na różne zdjęcia, które wstawiał i komentowała je pod nosem sama do siebie. Palce działały zamiast jej mózgu. W jaki sposób trafiła na informację, że kilka dni temu miał urodziny, nawet nie wiedziała. Jednak kiedy dotarł do niej ten fakt, wbił się w mózg i nie chciał odczepić. Poczuła się strasznie. Jak najgorsza osoba na świecie. J A K mogła zapomnieć o jego urodzinach?! Przecież to nierealne. Szybko sięgnęła po swój kalendarz, gdzie zapisywała takie rzeczy i po chwili pacnęła się prosto w czoło. Data była zakreślona kolorowym tuszem i widniał tam podpis „urodziny mendy Dear”. Na Merlina… Poczuła się jeszcze gorzej. Wiedziała, że sobie tego nie wybaczy, ale zamierzała nadrobić zaległości. Obiecała sobie, że zanim pojawi się na umówione spotkanie, wejdzie do Hogsmade po odpowiedni prezent. Ostatecznie jednak uznała, że ma lepszy pomysł, niż kupowanie byle jakiego prezentu, który nie będzie miał kompletnie żadnej wartości. Tylko w tym celu musiała podjąć odpowiednie kroki… Zrealizowanie pomysłu nie było wcale takim łatwym, bo musiała napisać odpowiedni list do babci. Na szczęście Elena, kiedy zrozumiała po co wnuczce jeszcze raz to samo ziele, postanowiła ją odpowiednio wesprzeć w całym przedsięwzięciu. Jeszcze tylko odpowiednio je oprawić… Nie była mistrzem transmutacji ani zaklęć, co wiedziało wielu ludzi. Jednak mimo to czuła, że musi to zrobić samodzielnie bo w innym wypadku nie będzie miało aż takiego znaczenia. Nie spieszyła się specjalnie, przekonana, że jest przed czasem. Miała ze sobą to, co najpotrzebniejsze, czyli przede wszystkim aparat fotograficzny, termos z gorącą herbatą no i prezent dla Huntera! Temperatura wokół była naprawdę niska, ale rozgrzewała ją myśl, że w końcu wykorzysta swój prezent świąteczny. No i to wszystko prezentowało się w tak przecudny sposób! Zima wokół nich panowała w najlepsze, a to jeszcze bardziej poprawiało dziewczynie nastrój. Pomimo grubego stroju czuła, delikatne podmuchy zimna na swoim ciele, jednak nie przeszkadzało jej to. Grube trapery skutecznie broniły jej stopy przed śniegiem i mrozem. Była delikatnie zaskoczona, kiedy zobaczyła Huntera z daleka. Sądziła, że jest przed czasem. Niemniej uśmiechnęła się od razu w jego stronę, szczerząc zęby tak, jak to miała w zwyczaju. Poczuła delikatne ciepło na myśl, że będzie mogła znowu spędzić z nim trochę czasu. – Hunter, jestem kobietą biznesu. Sprzedam je za grube galeony. Rozejdą się po Hogwarcie jak ciepłe bułeczki pomiędzy napalonymi czternastolatkami – oczywiści jawnie sobie z niego kpiła i nie zamierzała nic podobnego robić. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby zasiać w nim ziarnko niepewności, czy przypadkiem jakaś młodsza dziewczynka nie zrobi sobie z tego zdjęcia ołtarzyku obok łóżka. Nic nie jest przecież wykluczone, prawda? – A tak w ogóle, to wiem, że się spóźniłam z tym i wiem, że mnie za to zabijesz, ale mam coś dla ciebie. – wyjęła z kieszeni kurtki niewielki pakunek i podała go Hunterowi. Poczekała, aż chłopak rozwinie go i obserwowała jego reakcję na prezent. – Wiesz, to tak w razie, gdybym nie mogła kiedyś da ci jej osobiście. Rozbijasz szkiełko i szamiesz księżycową rosę. Wszystkiego najlepszego! – uśmiechnęła się ponownie i przytuliła go, by dodatkowo pocałować jego policzek. No, to przynajmniej nie była aż tak straszną przyjaciółką…
Znajomość z Robin niejednokrotnie doprowadzała go do szału, jednak zdecydowanie częściej odczuwał coś na kształt satysfakcji i to go cholernie kręciło. To, że chociaż przez te pare sekund, zanim dziewczyna nie wymyśli jakiejś ciętej riposty, góruje nad nią. Fajnie było tak się podroczyć i naprawdę niewiele miał ku temu okazji, a tak ze Ślizgonką robili to praktycznie za każdym razem, kiedy się widzieli. Szło się przyzwyczaić. Mieli z tego oboje niezły ubaw, więc czemu mieliby z tego rezygnować i zachowywać się jak normalni ludzie? To było nudne. Nigdy nie liczył na górę prezentów, kiedy zbliżał się dzień jego urodzin. Akurat nie ekscytował się tym tak bardzo, ale musiał przyznać, że miło było otrzymać coś fajnego od bliskiej osoby. W tym roku dostał od matki wisiorek dwóch splecionych ze sobą wężów, który niesamowicie mu się spodobał. A to przez fakt, że wspominał rodzicielce, że chciałby mieć coś, co będzie przypominało mu do jakiego domu należał, kiedy już ukończy studia. A to była idealna pamiątka. Ale nawet nie przeszło mu przez myśl, że któryś ze znajomych będzie coś dla niego miał. W końcu nie afiszował się jakoś specjalnie z datą urodzin, więc skąd mogli wiedzieć. A on naprawdę nie oczekiwał podarunków z zapartym tchem... Rzeczywiście, temperatura na zewnątrz była dość niska, ale nawet tego tak bardzo nie odczuwał. Może tylko na dłoniach, ale tradycyjnie zapomniał rękawiczek. Ośmieszone wzgórze prezentowało się naprawdę cudnie. Idealne tło pod tfu modela... Przywitał się z Robin, choć tradycyjnie nie szczędził uszczypliwości dotyczących tego po co się tutaj spotkali. - A widzisz, czyli potwierdzasz, że mam branie - odparł automatycznie, usłyszawszy jej słowa, ale chyba nie do końca zrozumiał, że chodzi o jakieś czwartoklasistki... - Za co niby mam Cie... - zaczął, kiedy usłyszał o spóźnieniu i nie od razu skojarzył to z prezentem urodzinowym, dopóki nie zobaczył w jej ręku pakunku. Na jego usta wpełzł bardziej szczery uśmiech, kiedy wziął od niej paczuszkę. - Dwa tygodnie spóźnienia, powinien się obrazić, wiesz? - spytał, ewidentnie się nabijając, ale wyraz jego twarzy zdradzał wszystko. Rozpakował pudełeczko i widząc księżycową rosę, uwięzioną pomiędzy dwoma szkiełkami, uśmiechnął się szerzej i przeniósł na nią swoje rozpromienione spojrzenie. - Jesteś niemożliwa. Dziękuje - powiedział, kiedy go przytuliła i cmoknęła w policzek. Zaraz jak tylko się odsunął przełożył sobie sznureczek przez głowę, aby niewielka stokrotka spoczęła na jego piersi. - Ta księżycowa rosa już teraz będzie mi się kojarzyła tylko z Tobą. Nie wiedziałem, że znasz sie na tak rzadkich roślinach - odezwał się po chwili, posyłając jej pytające spojrzenie. Pamiętał, jak zastosowała roślinę na Eskilu tamtego dnia i był naprawdę pod wielkim wrażeniem, tego że ją odkryła i zorganizowała.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oh, ciągłe badanie własnych granic było dla nich tak charakterystyczne, jak to tylko możliwe! Niejednokrotnie Robin miała świadomość, że właśnie na tym opierali całą swoją relacje. Względem nikogo innego nie zachowywała się w tak otwarcie wrogi sposób, bo czuła, że tak nie wypada, nie można, nie powinna. Była też inna świadomość, ta głębsza; to po prostu było tylko ich. Nikt nie miał prawda do tego, aby pokrywać sobie z nią w taki sposób jak on to robił. I nikt nie mógł jednocześnie tak bardzo doprowadzać jej do szewskiej pasji by za chwilę przekłuć to w śmiech i ogólna chęć do życia. Nikt nie wydobywał z niej tego wszystkiego, przy użyciu takich narzędzi. Gdzieś tam, bardzo daleko wiedziała, że tylko Dear miał do tego prawo. Jednak oczywiście gdyby ktoś zapytał wprost, a już zwłaszcza sam zainteresowany, wyśmiała by go i wszystkiemu zaprzeczyła, jak to mają w zwyczaju robić od zawsze. Wolała pozostawać w znajomej i uroczej sferze, bo tak było jej wygodnie i komfortowo. Jednak nawet w ich przypadku, zdarzały się momenty, kiedy cała ironia i sarkazm szły w odstawkę na rzecz znacznie ważniejszych chwil, gdzie zwyczajnie nie wypada ich używać. Były momenty, kiedy wolała widzieć prawdziwego Deara, nie tę paskudną maskę, do której tak przywykła. Jak na przykład teraz, kiedy widziała, że po prostu chce sprawić mu przyjemność z okazji jego urodzin. I nie w byle jaki sposób, kupując najtańszy prezent w byle sklepie. To musiało być coś wyjątkowego przynajmniej w równym stopniu, jak ich znajomość. Coś kompletnie niekonwencjonalnego a jednocześnie na tyle charakterystycznego, że kiedy tylko chłopak na to spojrzy, będzie widzieć, kto jest autorem podarunku. Długi czas myślała, co to powinno być. Wiedza przyszła nagle i w najmniej oczekiwanym momencie. A kiedy już się pojawiła, po prostu wiedziała że to jest właśnie to. I kiedy tak patrzyła, jak szeroki i prawdziwy uśmiech pojawia się na jego ustach, miała pewność, że dobrze wybrała. Żałowała tylko, że za wczasu nie wyjęła aparatu, aby uwiecznić ten moment. Na tle ich dzisiejszego krajobrazu, to zdjęcie byłoby po prostu fantastyczne. Uśmiechając się szeroko, ogarnęła kilka blond puki z twarzy. Cieszyła się z faktu, że sprawiła mu radość. - Spokojnie, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Ty dalej jesteś specem w zielarstwie a ja nogą - taktycznie nie skomentowała tego, że teraz ta roślina będzie kojarzyć się Hunterowi z Robin, ale czuła jak mile połechtało to jej ego. Obserwowała jak zakładał rzemyk na szyję naprawdę ciesząc się ze swojego pomysłu. - Kiedy byłam na święta u rodziny w Austrii, szukałam czegoś, tak na zaś, aby ewentualnie uspokoić Eskila. Moja babcia bardzo mi w tym pomogła, a nawet robiła za dostawcę. Więc masz księżycową rosę prosto z Austrii - czuła, że nie ma sensu głębiej wchodzić w szczegóły tej opowieści i wtrącać, jak to Elena zbeształa ją, kiedy odkryła, jak niewiele jej wnuczka wie na temat zielarstwa. Dała by Hunterowi kolejny powód do śmiechu, bez przesady... - To, skoro już kupiłam twoje serce, zaczynamy? - potarła swoje dłonie o siebie z niecierpliwością czekając na to, kiedy aparat w końcu pójdzie w ruch. Czuła, że to będzie bardzo ciekawe przedsięwzięcie.
Rzeczywiście, nawet jeśli na co dzień rzucali do siebie uszczypliwościami, czasem potrafili wyczuć chwilę, kiedy należało wstrzymać ich grę, na rzecz prawdziwych, szczerych intencji, które musiały się w nich pojawić, tak jak w tym momencie. Robin zadała sobie trud, aby wymyślić i wykonać dla niego prezent, co sprawiło, że poczuł się przez chwilę dla niej ważny, jak prawdziwy przyjaciel, Bo mieli tak naprawdę trochę zakrzywiony obraz tej więzi, przez to, że jednak przez większość czasu spędzanego razem, wymyślali jak tu tej drugiej osobie dogryźć, a nie jak sprawić jej przyjemność (chociaż poniekąd przekomarzanie się, cieszyło ich oboje). Ale teraz było inaczej. Kiedy wręczyła mu niewielkie pudełeczko ze specjalnie zabezpieczoną stokrotką, uświadomił sobie jak bardzo ten prezent jest spersonalizowany i tym bardziej docenił jego wartość. Dziewczyna znała go dobrze i mimo, że przeważanie wykorzystywała tę wiedzę dla złośliwości kierowanych w jego stronę, tak teraz udało jej się sprawić, że na jego twarzy pojawił się autentyczny uśmiech. Bardzo dobrze, że to dostrzegła i uwierzyła w szczerą radość, którą był w stanie jej w tej chwili okazać. Sam wisiorek nie miał aż takiego znaczenia, bo choć był imponujący pod względem pomysłowości i wykonania, to dla niego liczył się ten gest, którym obdarzyła go Doppler, mimo iż nie zawsze było między nimi kolorowo. Ale chyba na tym polegała przyjaźń, prawda? - I niech tak pozostanie, bo dobrze mi z taką świadomością - zażartował, patrząc na dziewczynę, która chwilę później opowiedziała mu, jak znalazła się w posiadaniu suszonej rośliny. - Tak bardzo chciałaś pomóc Eskilowi, że nawet rodzinę w to zaangażowałaś... - mruknął po chwili, najpierw wypowiadając te słowa, a dopiero później uznając, że chyba nie powinien tego robić. W końcu nie nie była jego sprawa, a on znowu zaczynał temat tego dzieciaka. Westchnął ciężko, słysząc jej kolejne słowa. - Dobra, zaczynajmy. Tylko musisz mi powiedzieć co mam robić, bo serio nie mam pojęcia. - oznajmił zgodnie z prawdą, jednocześnie rozglądając się wokół i próbując uruchomić swoją konwencję twórczą. Zobaczywszy drewniany płot, zrobił kilka kroków w jego stronę, po czym odwrócił się przodem do dziewczyny, a plecami do ogrodzenia, opierając się o zaśnieżone drewno. - Tu będzie dobrze? Jaj mam się ustawić, co robić...? Doppler, jak możesz mnie namawiać do tak głupich rzeczy... - jęknął, nieco się krzywiąc, zdając sobie sprawę z tego, ze pewnie wygląda jak kretyn, stojąc jak kołek, nie wiedząc co robić z rękoma, z twarzą, z całym sobą. Bo skąd niby miał to wiedzieć?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oczywistym było dla niej, że Hunter był dla niej ważną osobą. Nie kwestionowała tego w żaden sposób i nawet nie próbowała poddawać pod jakiekolwiek rozważania! Nie wiedziała nawet w którym momencie to się stało, ale zauważyła, że jego bardzo sporadyczna nieobecność, była dla niej trudną do zniesienia. Był jak to paskudne znamię, które kompletnie nie pasowało, ale jego usunięcie zmieniało by nas bezpowrotnie. Ona nie chciała tej zmiany. Dobrze się czuła sama ze sobą a już szczególnie, kiedy miała wrażenie, jakby Hunter w chociaż minimalny sposób kształtował jej charakter i myśli. Chyba nawet nie wiedział, jak wielki wpływ miał na dziewczynę i jej umysł. Choć gdyby się nad tym zastanowił, na pewno by to zauważył. Świadczył o tym chociażby niewielki prezent, który postanowiła mu podarować. Dla kogoś innego byłaby to tylko jedna z licznych roślin leczniczych. Dla niego oznaczało to coś więcej. Poza tym, miała świadomość, że czuła się dobrze, kiedy mogła poświęcić swoim przyjaciołom czas, tylko po to, aby wywołać na ich ustach szeroki i szczery uśmiech. Pod wpływem tego, którym teraz obdarował ją Dear, mogłaby się roztopić. Gdyby tylko był sposób, aby oglądać je już zawsze… Delikatna zmarszczka pojawiła się pomiędzy jego brwiami, kiedy wspomniała o tym, jak weszła w posiadanie wiedzy na temat tej rośliny. Zaintrygowało ją to i delikatnie starło uśmiech z jej ust. Wpatrywała się w niego nie do końca rozumiejąc, co się z nim dzieje i przede wszystkim dlaczego miał taki a nie inny stosunek do tego wszystkiego. Zaplotła ręce na wysokości swojej klatki piersiowej, jednocześnie przenosząc ciężar ciała na prawe biodro. Nieświadomie delikatnie przekrzywiła głowę, znów wprawiając w ruch blond kosmyki. Jedna jej brew uniosła się minimalnie ku górze. – Hunter, co jest? – zapytała w końcu, naprawdę pragnąc rozwiać te wątpliwości. Nie zamierzała odpuścić. Po prostu musiała się dowiedzieć, dlaczego za każdym razem, kiedy w obecności Huntera wychodził temat drugiego ze Ślizgonów, tego pierwszego widocznie trafiał szlag. Nie rozumiała tego wszystkiego. Nie mieściło się to w jej głowie. Wątpliwość odmalowała się w czekoladowych ślepiach, kiedy z pomiędzy jej warg wydobywało się pytanie pomocnicze. – Dlaczego za każdym razem, kiedy o nim wspominam, to wyglądasz, jakby cię psidwak w dupę ugryzł? – dłonią odgarnęła jeden z uporczywych kosmyków, wciąż wpatrując się prosto w jego zielono-stalowe oczy. – Myślisz, że dla Ciebie nie zrobiłabym czegoś podobnego? – westchnęła, jakby sama ta myśl była wystarczająco irytująca. Pokręciła z wyraźnym niedowierzaniem głową. Czy właśnie nie udowodniła mu, że była gotowa na wiele poświeceń dla niego? Ten prezent chyba coś znaczył. Dlaczego więc tak uparcie wracał do tematu wilowatego i za każdym razem brzmiał przy tym tak nieszczęśliwie? Dlaczego nie potrafił po prostu cieszyć się tym głupim prezentem i nie wciągać do tego chłopaka? Ona tym razem tego nie robiła. Przynajmniej nieświadomie. Chciał wiedzieć, skąd jej wiedza, to wyjaśniła. Przypatrywała się Dearowi, kiedy to ustawiał się w odpowiednim miejscu. Ze swojej torby wyjęła aparat fotograficzny. Rzuciła torbę na ziemię, nie bardzo przejmując się tym, że być może za chwilę cała przemoknie. Wyjęła sprzęt z futerału i uruchomiła. Czytała sporo i orientowała się już w miarę, w jaki sposób poustawiać odpowiednie parametry, aby zdjęcie wyszło jak najkorzystniejsze. Co innego jednak wiedza teoretyczna, a co innego praktyczna. Chwilę milczała, zajęta kolejnymi pokrętłami i dźwigniami. Uniosła głowę do góry, rozsypując wokół własnej twarzy blond pasma, kiedy usłyszała kolejne jego pytanie. Jednym palcem zastukała kilka razy w swoją dolną wargę, jakby się nad czymś bardzo głęboko zastanawiała. – Stań luźno, tak, żeby było ci wygodnie. Nie napinaj się i nie wykrzywiaj – zarządziła na początek. Przytknęła lewe oko do wizjera. Dźwięk migawki rozerwał ciszę wokół nich. Nie była jednak zadowolona z tego, co uzyskała. Hunter wyglądał jakoś tak kompletnie nienaturalnie. Jakby to wszystko sprawiało mu fizyczny ból. Wtem wpadła na pomysł, jak poradzić sobie z tym problemem. – Przypomnij sobie, jak się czułeś, kiedy widziałeś mnie taką kompletnie zażenowaną w twoim łóżku. Pamiętasz, jak wtedy umierałeś wewnętrznie ze śmiechu? A może mam pomachać przed tobą tyłkiem, żebyś sobie to przypomniał? – kiedy tylko zaczął się znacznie naturalniej uśmiechać, od razu przystawiła ponownie aparat do swojej twarzy. Zadowolona pstryknęła kilka ujęć, bo tym razem Hunter prezentował się znacznie lepiej. Odsunęła aparat od twarzy, szczerząc zęby w jego stronę. - Ej, teraz było lepiej! Chcesz zobaczyć? – zasugerowała, żeby pokazać mu, że nie jest tak źle, jak się obawiał. Ona sama musiała jeszcze mocno udoskonalić swoje umiejętności, jednak on prezentował się teraz naprawdę całkiem nieźle.
Nie pamiętał dokładnie, od którego momentu zaczęła się ich znajomość. Jednak wiedział, że w miarę jej rozwoju, w tym czasie ważną rolę odgrywała ta druga osoba w formowaniu charakteru tej drugiej. Okazywanie pewności siebie i stanowczości względem Robin, wyrobiło w nim wtedy bardzo ważne cechy, które pozostały z nim do dziś. Przynajmniej on pamiętał, że to właśnie zawdzięczał dziewczynie. A więc oboje jak najbardziej skorzystali z jej przyjaźni, chociaż żadne z nich pewnie wprost by tego nie przyznało. W rzeczy samej, sama świadomość tego, że jest się powodem uśmiechu bliskiej osoby, była wyjątkowym doznaniem. Sam obserwował to chyba zbyt rzadko wśród rodziny i znajomych, jednak pamiętał ile radości sprawiło mu wybranie i sprezentowanie Irvette szczeniaczka. Szkoda tylko, że nie dane mu było zobaczyć reakcji na żywo z momentu, kiedy odebrała klatkę od pracownika menażerii. Jednak nie wiedział, że Robin brakowało w nim tej szczerości. Czyżby lubiła w nim nie tylko tę ironiczną i uszczypliwą stronę, ale również wypatrywała jakichś szczerych reakcji? Gdyby to wiedział, pewnie uśmiechałby się tak częściej. Dla niej. Sam nie wiedział skąd u niego tyle goryczy i pewnego rodzaju rozżalenia, kiedy rozmawiali o sprawie Eskila. Z jednej strony było to dziwne uczucie, które nie dawało mu spokoju i ciągle mąciło mu w głowie, kiedy tylko pomyślał o relacji Robin i młodszego Ślizgona, a z drugiej... czuł się trochę odsunięty. Zauważył, że odkąd Doppler dowiedziała się o willowatości, z którą chłopak nie mógł sobie poradzić, istniał tylko ten temat. Wydawało jej się, że Eskil jest dla dziewczyny bardziej intrygujący i ciekawszy. Samo to jak bardzo była zdeterminowana aby mu pomóc, ile ryzykowała właśnie dla niego. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że to typowo dziecinne myślenie - że jest głodny jej uwagi i chce aby nie interesowała się Eskilem, bo boi się, że kiedyś on pójdzie w odstawkę, albo będzie miała mniej czasu dla niego. Kiedy stał się takim zaborczym szczeniakiem? Prychnął z irytacją, usłyszawszy jej słowa, które oskarżały go (niedosłownie) o bycie rozkapryszonym bachorem, który czepia się wszystkiego. - Bo go nie lubie i tyle. - rzucił w końcu, po chwili ciszy, w czasie której odwrócił wzrok od Robin, aby tylko nie wyczytała w jego spojrzeniu głębszego powodu. Podniósł na nią spojrzenie, dopiero kiedy usłyszał słowa, których w sumie się nie spodziewał. - Nie jestem nim. Więc nigdy nie będzie okazji się przekonać. - oznajmił cicho, po czym dodał: - Ale dobra, nie było tematu. Po prostu, nie wchodźmy sobie w drogę i będzie... znośnie Wzruszył ramionami, wyciągając ręce z kieszeni, aby potrzeć jedną dłonią o drugą i odrobinę rozgrzać palce. To nie prawda, że nie wierzył w jej zaangażowanie w ich relacji. Wiedział, że jest gotowa zrobić naprawdę wiele... dla każdego. Każdy kto potrzebował pomocy, pewnie byłby objęty podobnym zainteresowaniem co Eskil. I to chyba Deara wkurzało najbardziej. Nie sama konieczność owej pomocy, a osoba, która skupiała w tym czasie uwagę Robin. Był cholera jasna jebanym psem ogrodnika. Stając przy ogrodzeniu, obok zjawiskowego drzewa obserwował jak dziewczyna ustawia wszystkie parametry sprzętu, tak aby zrobić jak najlepsze zdjęcie. On w tym czasie, odrobinę denerwował się tym, że nie wie za bardzo co ze sobą zrobić, jak stać, jak patrzeć w ten głupi obiektyw. Dlatego wylał trochę tej swojej frustracji w słowach do Ślizgonki, które za chwilę do niej skierował, a ona dała mu cenne wskazówki. Bardzo pomocne... - Łatwo Ci powiedzieć. Dziwnie się czuje... Na pewno wyglądam głupio. Może pokażesz mi Ty, jak mam pozować? - spytał, zerkając na nią i posyłając jej wymowne spojrzenie. Według niego to był dobry pomysł, aby pokazała mu jak ma się ustawić, aby zdjęcie wyszło dobrze. Jednak ona miała lepszy pomysł. Od razu na jego ustach rozciągnął się szelmowski uśmiech, kiedy wspomniana przez nią sytuacja pojawiła się przed jego oczami. - Chcesz uwiecznić minę perfidnego zboczeńca? Jesteś pewna? - rzucił po chwili, po czym zaśmiał się, tak naprawdę przywołując wspomnienia, kiedy leżąc w łóżku obserwował ją, jak zakładała na siebie ubranie. Uśmiechnął się do własnych myśli, jakby trochę odpływając, niesiony tamtym widokiem, kiedy znów usłyszał jej głos. Podszedł więc, aby zobaczyć co udało jej się zdziałać. - Nawet... niezłe. - skomentował krótko, bo przecież nie wierzył, że coś z tego będzie. Przeniósł na nią wzrok, kiedy przekładała kolejne zdjęcia w aparacie. - Może serio zbijesz na nich fortune. Kto wie. - rzucił jeszcze do niej, a następnie wrócił w poprzednie miejsce, ale po drodze zrzucając z siebie granatową kurtkę, którą odwiesił na konarze drzewa. Stanął przy drewnianej poręczy, aby oprzeć na niej ramiona po obu stronach tułowia. - A może potem ja porobię Tobie kilka zdjęć, co? Zobaczymy czy Ciebie lubi obiektyw - wypalił po chwili, kiedy zmienił pozycję i spróbował zagrać twarzą, gdy widział, że Robin podeszła bliżej, aby uchwycić właśnie bliższy kadr.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Każda poznana w życiu osoba, zmieniała chociaż w minimalnym stopniu charakter. Wpływała na drugiego człowieka, nawet jeśli robiła to nie do końca świadomie. Nie inaczej było w przypadku tych dwojga. Robin mogła śmiało powiedzieć, że wiele się zmieniło od kiedy Hunter wraz z całym swoim majestatem wkroczył do jej życia. Rościł sobie bezpardonowo prawa do coraz większej ilości aspektów jej codzienności. Uporczywie zaprzątał jej myśli i wpływał na niektóre działania. Zmieniała się pod jego okiem, choć nawet nie do końca zdawała sobie sprawę. Tak samo, jak nie wiedziała, jak inny stał się dzięki niej samej. Oczywiście, że lubowała się w momentach, kiedy to oboje okazywali znacznie większą część siebie, niż miało to miejsce zazwyczaj. Czuła się wtedy bliższa chłopakowi, niż w innych chwilach. Miała wtedy świadomość iż czuł się na tyle komfortowo w jej towarzystwie, że nie musiał udawać kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie był. Niestety, zdarzało się to wszystko nader rzadko i nie trwało wiecznie. Czasami miała wrażenie, jakby to były tylko przebłyski i wspomnienia tego, że za kurtyną istniał ktoś głębszy. Ktoś, kto miał szansę dotrzeć dalej, niż ten mężczyzna, co zakładał maskę Huntera Deara. Tak jak w momencie, kiedy wspominali o młodym Clearwaterze. Zmarszczka pomiędzy brwiami dziewczyny pogłębiła się, widząc reakcję Huntera. Gorycz i rozdrażnienie nie pasowały do niego. Nie teraz, kiedy tak naprawdę całą swoją uwagę poświęcała tylko temu brunetowi naprzeciw niej. Wcale nie myślała w tamtym momencie o Eskilu. Nawet nie przejmowała się tym, co aktualnie robił. Nic nie mogła poradzić na to, że złość Ślizgona w tym momencie, intrygowała ją jeszcze bardziej. Przecież powinien wiedzieć, że były momenty, gdy nie przejmowała się niczym innym. Dlaczego wciąż tak to roztrząsał? Nawet nie zareagowała, gdy wspomniał, że go nie lubi. W końcu miał do tego całkowite prawo i nie zamierzała tego kwestionować. Niemniej skrzywiła się widocznie, słysząc kolejne jego słowa. Nie wiedziała, że to wygląda tak w jego mniemaniu. Nawet nie bardzo wiedziała, w jaki sposób powinna to wszystko skomentować. Nie rozumiała go. A przez swoją niepewność w tym temacie, nie bardzo potrafiła podejmować racjonalne działania. Gdyby tylko mogła go nieco mocniej zgłębić… Hunter jednak uparcie oddalał od niej tę możliwość, milcząc jak zaklęty, kiedy tylko pragnęła dowiedzieć się nieco więcej. – Ah tak. – westchnęła głośno, cały czas analizując wszystko to, co do tej pory od niego otrzymała. Układanka nie trzymała się kupy. Brakowało jej kilku, prawdopodobnie najważniejszych elementów i nic nie mogła na to poradzić. Zapewne dopóki Hunter nie zdecyduje się powiedzieć wprost, to ona wciąż będzie błądzić po omacku. - Hunter, nie rozumiem cię. A uwierz mi, usilnie próbuję to zrobić. Byłoby miło, gdybyś jednak wyjaśnił mi tę kwestię – nie była nawet pewna, dlaczego to było dla niej tak ważną kwestią. Nie umiała tego racjonalnie wytłumaczyć. Niemniej nie wiedziała też, w jaki sposób powinna się przy Dearze zachowywać. Czego unikać i nie mówić, aby było tak jak dawniej, czyli prawdopodobnie tak, jak zawsze pomiędzy nimi być powinno. W wyrazie niemej konsternacji pokręciła głową. Chciał odejść od tego tematu, więc pozornie na to pozwalała. Wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec i na pewno będzie dalej to wszystko drążyć. Może nie akurat w tym momencie, ale kto powiedział, że nie spróbuje ponownie za dziesięć czy piętnaście minut? Teraz jednak ponownie skupili się na wykonaniu odpowiednich zdjęć. Szło to dziewczynie zaskakująco dobrze. Widziała, że dzięki danym przez nią wskazówkom, Hunter rozluźnił się i stał bardziej naturalny w tym wszystkim. Być może za jakiś czas w ogóle zapomni o tym, że Robin aktualnie trzymała obiektyw w dłoniach i uparcie przestawiała kolejne pokrętła, by ustawić jak najlepszą ekspozycję. – Przestań narzekać, bo uznam, że życzenie nie zostało spełnione, bo słaby z ciebie model i będzie przysługiwało mi jeszcze jedno – wyszczerzyła się do niego zza aparatu, pewnie jeszcze bardziej wydobywając jego naturalne reakcje. I jakby na zawołanie, kolejny raz pstryknęła migawką, bo jego mina była po prostu dobra. Idealna do tego, co chciała uwiecznić. Chłopak podszedł do niej, aby zobaczyć to, co udało jej się sfotografować. Uniosła wzrok do góry, by spojrzeć prosto w zielono-miętowe tęczówki. – Nikt nie będzie chciał kupić zdjęć takiego buca, więc postaraj się bardziej – skwitowała to tylko, bardzo luźnym tonem. Przyglądała się, kiedy podchodził do drewnianej barierki. Poprawiła swój płaszcz, bo poczuła, jak zimny powiew wiatru dociera do nie do końca zakrytych części jej ciała. – Mnie aparat nie lubi. Ja staję za nim, nie przed nim – oznajmiła, podchodząc do niego jeszcze bliżej. Znów usłyszeli charakterystyczny dźwięk migawki, kiedy Robin skupiła się na sfotografowaniu bliższego kadru. Odsunęła aparat od twarzy, widocznie niezadowolona z jakiegoś powodu. Podeszła do chłopaka i wyciągnęła dłoń w stronę czarnych kosmyków. Poprawiła kilka z nich, zmieniając kompletnie ich ułożenie. Przyglądała się przez chwilę krytycznie swojemu dziełu. – Tak. Teraz jest lepiej – uznała w końcu, by jakby na potwierdzenie własnych słów, z delikatnym uśmiechem pokiwać głową.
Zmiana, która zaszła w jego życiu za sprawą upartej Ślizgonki, jego zdaniem może i nie była jakaś kluczowa, jednak doszlifowanie samego charakteru dużo dawało mu też w przebiegu ich relacji. Samo to, że potrafił z nią rozmawiać tak, żeby ta wojna słowna sprawiała przyjemność nie tylko jemu, ale także jej. Oczywiście nie zawsze mu sie to udawało (tak jak wtedy przy łazienkach), ale starał się być jak najbardziej sobą, a wiedział, że Robin, znając go, może troche przymknąć oko na to co zazwyczaj mówił. Wiedział także, że jego zachowanie względem niej może wpływać na nią bezpośrednio, ale starając się być autentyczny, zmuszony był postępować tak a nie inaczej, aby być tym Hunterem, którym czuł się najlepiej. Tak naprawdę żaden wąż nie chce pozbywać się swojej skóry, kiedy pod spodem widnieje jeszcze nagie ciało, a nowa powłoka nie jest jeszcze wykształtowana. On nie nie lubił się odsłaniać, ale jednocześnie pragnął zrozumienia, którego nie mógł odczuć w chwili, kiedy przywdziewał maskę. Te szczere momenty pozwalały rzeczywiście odkryć tego faktycznego odtwórcę roli i przyjrzeć się mu bliżej. Prawdziwa i spontaniczna reakcja na prezent była właśnie jedną z tych sytuacji, gdzie na chwilę zapomniał Hunterze-złamasie, który chojraczył. To było autentyczne i miłe dla niego uczucie, chociaż trwało tylko chwilę. Ale w momencie, kiedy rozpoczął temat Eskila, też był tą właśnie pierwotną wersją siebie, która poczuła realne emocje i postanowiła wyznać je Robin, kiedy dziewczyna zapytała. Źle się z tym czuł i to pokazywał. Nigdy nie chował prawdziwych uczuć - gdy był wściekły, od razu było to po nim widać; zajarany - w pierwszym momencie człowiek zauważy; kiedy kogoś nie lubił - dawał tej osobie to dogłębnie do zrozumienia. Taki po prostu był. Czy to dobrze, czy źle - nie jemu oceniać. - Nosz cholera, po prostu... - zaczął, lekko panikując, bo ostatecznie nawet nie wiedział co dokładnie jest powodem takiego jego zachowania - Gryzie mnie to, że dał Ci świetny materiał na artykuł... a ja nawet z tym ziołem zawaliłem - nie potrafił kłamać. To była jedna z jego największych zmór. Kiedy próbował kogoś oszukać, od razu było to po nim samym lub po sposobie mówienia. Dlatego robił to tak bardzo rzadko. Ale co teraz miał zrobić? Miał jej powiedzieć, że boi się, że będzie chciała spędzać czas tylko z Clearwaterem? Sam dopiero co doszedł do tego, że ta perspektywa go wpienia... Zabawa z aparatem widocznie przynosiła Robin frajdę. Chyba miała do tego smykałkę, bo widziała jego błędy, które popełniał przy ustawieniu, kiedy jej pozował i potrafiła go skutecznie poprawić, w dodatku równie skutecznie rozluźniając wspomnieniem o tamtym pamiętnym poranku. - Od początku mówiłem, że słaby... - burknął na jej słowa, wywracając oczami, po czym zastosował się do kilku jej wskazówek i w rezultacie wyszło im coś zdaniem Doppler dobrego. Idąc ocenić to fachowym okiem, nachylił się nad jej ramieniem, aby zerknąć w podgląd aparatu. - Ej, tylko nie buca! - oburzył się, choć już chwilę później z neutralnym wyrazem twarzy stał przy ogrodzeniu, aby Robin mogła zrobić jeszcze kilka ujęć, nie tylko całej sylwetki. Kiedy nagle przestała i podeszła do niego, aby poprawić mu włosy, mimowolnie prawy kącik jego ust uniósł się do góry, aby pozostać przez chwilę w rozbrajającym uśmiechu, który czasami stosował na dziewczynach. Sam nie wiedział czemu to zrobił właśnie przy Robin i miał nadzieję, że nie wytknie mu wprawnym okiem, twierdząc, że próbuje na niej swoje sztuczki. Po prostu podobał mu się to, że dotykała go po twarzy, nawet jeśli odgarnęła z nich tylko kilka ciemnych kosmyków, zaczesując je w inny sposób. - Czyli ja będę musiał tu pajacować, a Ty będziesz się ze mnie śmiać, taki jest plan, tak? - spytał po chwili, kiedy dziewczyna ponownie odeszła kawałek dalej, aby kontynuować sesje. Tak naprawdę wcale nie było tak źle. Może na początku czuł się trochę nieswojo, ale prawdę powiedziawszy nawet mu się podobała tak praca modela.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Choć mogło się wydawać inaczej, to gdzieś tam podświadomie doceniała te gierki, które wspólnie prowadzili. Dzięki temu rozumiała, że mogą być w swoim towarzystwie sobą. A że akurat ta strona jej charakteru lubiła ujawniać się, kiedy miała styczność z Hunterem, to akurat nieco inna kwestia. Niemniej, nie przeszkadzało jej to. Lubiła go takim, jakim był, choć niejednokrotnie mimo wszystko miała ochotę walnąć w niego jakimś ciężkim zaklęciem, by niektóre głupoty wybić mu z głowy. Czy się jednak tym faktem przejmowała? Niekoniecznie. Zawsze były chociaż minimalne zgrzyty pomiędzy wszystkimi ludźmi, bez względu na to, jak świetnie ich charaktery były dobrane. Nie inaczej było w przypadku tej dwójki. Widziała, że te gorsze emocje właśnie wychodziły na światło dzienne i była gotowa się z nimi zmierzyć. To był klucz do zrozumienia problemu, więc musiała go zdobyć. Wpatrywała się w niego twardym wzrokiem, czekając na najgorsze. Jednak ta bojowa postawa znacznie zelżała, kiedy kolejne słowa opuszczały jego usta. – Hunter… – jęknęła, może nieco zbyt żałośnie, jakby się mogło wydawać. Nie wiedziała, że takie uczucia właśnie go męczymy. Kompletnie nie podejrzewała, że temat artykułu który miała napisać w oparciu o swoje doświadczenia z wilowatością Eskila, był dla niego takim problemem. Szczerze mówiąc, to ona sama nieco zapomniała o tym fakcie, że miała go napisać. Gdzieś po drodze po prostu zobaczyła, że Eskil jest zwyczajnie fajnym kolegom, przy którym czuła się dobrze taką, jaką była. Nie musiała kombinować i udawać. Choć tego nie zamierzała mówić głośno, bo coś jej podpowiadało, że raczej ten fakt się chłopakowi nie spodoba. Zamiast tego, wolała po prostu do niego podejść i go przytulić. Tym czułym w jej odczuciu gestem chciała powiedzieć to wszystko, co zostało niewypowiedziane. Oplotła rękoma jego szyję, mocno przyciskając się do jego sylwetki. Musiało wyglądać to nieco śmiesznie, bo aby to uczynić, zmuszała chłopaka do pochylenia się, w końcu znacząco górował nad nią wzrostem. Niemniej, teraz czuła się dobrze, kiedy była blisko niego. Może dzięki temu zrozumie to, co nie wiedziała, jak wyrazić słowami? Zdjęcia szły dalej i z upływem czasu Robin widziała, że zaczęło to sprawiać chłopakowi pewnego rodzaju radość. Pewnie nie powiedział by tego głośno, bo może bał się, że zacznie to wykorzystywać przeciwko niemu, ale widziała to. Rozluźnił się, nabrał pewności siebie, którą zgubił podczas pierwszego z ujęć. Dalej zawzięcie pstrykała zdjęcia, zadowolona z tego, co otrzymywała. Przyglądała się temu uśmiechowi, którym ją obdarował, kiedy poprawiała jego włosy. Sama też uśmiechnęła się w jego kierunku szerzej. – O, widzisz? Teraz to wygląda fajnie i jakbyś jeszcze chwilę uśmiechał się w taki sposób, to wyszłoby cudne zdjęcie! – zawyrokowała i oddaliła się. Cyknęła jeszcze jedno zdjęcie i od razu przejrzała je na niewielkim ekranie, kiwając z uznaniem głową. Tak, ten uśmiech naprawdę mógł roztapiać dziewczęce serca. Może jednak uda jej się sprzedać kilka tych zdjęć? Uniosła na niego wzrok, kiedy posłał pytanie w jej stronę. - A co, masz jakiś lepszy pomysł? Bo jak dotychczas słabo wykazywałeś się inicjatywą – uniosła jedną brew ku górze, kiedy to powiedziała i posłała mu kpiący uśmiech. Była ciekawa, czy wpadnie na jakiś genialny pomysł, czy raczej będzie udawał, że nic nie dzieje się pod jego czaszką.
On też mimo wszystko uwielbiał ich relacje. Ciągle coś się działo, mieli tematy - choć często dość szydercze, ale jednak. Była to swoista odskocznia od tego słodko-słodkiego środowiska, gdzie wszyscy rozmawiają pięknie-ładnie, a jak przyjdzie co do czego, to obgadują się za plecami. Chyba nigdy nie zdarzyło mu się powiedzieć czegoś złego o Robin, kiedy jej nie było w pobliżu. Czegoś czego wcześniej nie oznajmił jej twarzą w twarz. Nie lubił okazywać słabości. Ale kto to lubił? Jednak w tym przypadku miał do wyboru albo wyjść na dzieciaka, który zataja prawdziwy powód, albo po prostu przyznać się co tak naprawdę mu nie leży. A, że rozmawiał z Robin, najrozsądniej było się przyznać. - Taka to pra.. - zdążył się odezwać, zanim do niego podeszła i zmuszając do pochylenia, przytuliła. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, kiedy zdał sobie sprawę, że to jej odpowiedź na jego wcześniejsze słowa. Czyżby udawanie zimnego gnojka było złym posunięciem? Może jednak szczere i jawne intencje są kluczem do pełnego zrozumienia, gdzie można zyskać więcej niżeli przez takie zachowanie jakie prezentował do tej pory... Westchnął cicho, nachylając się nad dziewczyną i otaczając ją ramionami, chłonąc ciepło jej ciała. To był naprawdę czuły gest, który mógł zrozumieć. Odebrać go dobrze, jakby rzeczywiście człowiek na marne próbował opisać to słowami. Po prostu czuł, że nie jest tak jak myśli. - Dobra, już, bo się zarumienie - rzucił wesoło po chwili, odsuwając się od niej i posyłając jej kolejny uśmiech prawdziwego Huntera, który mógł uchodzić za autentyczny. Tylko czekać aż od tej pory częściej będzie się właśnie tak uśmiechać. Sesja zdjęciowa szła im bardzo sprawnie, od momentu, kiedy Dear pojął o co chodzi. Żeby wyglądać naturalnie, trzeba zachowywać się naturalnie, dlatego już po paru minutach przestał go krępować obiektyw wycelowany w jego stronę i mógł pozować Robin tak, aby coś z tych zdjęć było. Nawet spróbował wytrzymać ten uśmiech, kiedy usłyszał słowa Ślizgonki, ale w końcu się roześmiał, bo powoli ta mimika twarzy stawała się sztuczna i nie mógł nad tym zapanować, ze świadomością, że pewnie wygląda jak kretyn. - Przepraszam. Zdążyłaś cyknąć? - spytał, widząc jak wpatruje się w obiektyw, po czym kiwa głową. Usłyszawszy jej odpowiedź na wcześniejsze pytanie, wywrócił oczami. - Bo mówiłem Ci, że nie jestem modelem. Ale z drugiej strony też nie umiem robić zdjęć, więc chyba nic nie ugram, a chętnie bym popatrzył jak produkujesz sie przed aparatem - spojrzał na nią wymownie, posyłając jej podobny wzrok do tego, którym przed chwilą jeszcze ona go obdarzyła.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nienawidziła fałszu i zazdrości. Nie tolerowała kłamstwa, bo dla niej było to czymś kompletnie beznadziejnym. Nie rozumiała, jak można mówić jedno, myśleć drugie, a robić trzecie. Chyba właśnie dlatego tak doceniała to, co wykreowało się na przestrzeni czasu pomiędzy nią a Hunterem. Pomimo tego, jak oboje byli popaprani, to wciąż potrafili pozostać szczerymi osobami względem siebie. A to chyba ważniejsze, niż nawet najbrzydsze uszczypliwości, jakimi niejednokrotnie potrafili się obdarowywać. Przynajmniej w jej własnym odczuciu wyglądało to właśnie w taki sposób. Ucieszyła się wewnętrznie, kiedy odpowiedział tym samym gestem na jej zachowanie. Znaczyło to dla niej więcej, niż mogła powiedzieć. Może po prostu sam uznał, że nie zawsze warto zgrywać palanta, który ma wszystko w dupie, tylko po to, aby nie okazywać, że faktycznie coś mogło zaboleć, czy ugodzić? Przecież każdy miał chwilę słabości. U niektórych były one większe u innych mniejsze. Grunt to potrafić sobie z tym poradzić. Albo znaleźć kogoś, kto pokaże, w jaki sposób to zrobić. - Jest mróz, więc jak chcesz, to mogę udawać, że to przez to ten rumieniec - rzuciła luźnym tonem, kiedy zaczął się od niej odsuwać. Wpatrywała się w niego jeszcze chwilę, by dać mu delikatną sójkę w bok. Jakby chciała w ten głupi sposób powiedzieć, że dla niej wszystko jest ok i że nie musi się niczym przejmować. Chyba. Ona by nic nie miała przeciwko kolejnym uśmiechom tego typu. Bo wyglądał z nimi znacznie przystojniej niż wtedy, kiedy udawał skończonego palanta, którym przecież i tak nie był. Słysząc jak ten parska śmiechem tuż po tym, jak migawka ostatni raz uwieczniła ten jego przyjemniejszy uśmiech, Robin również nie wytrzymała. Śmiała się dłuższy czas, próbując się uspokoić, co nie było wcale łatwym zadaniem. Nie ma co, fotograf z niej marny i nie podlegało to żadnej dyskusji. Musiała się jeszcze wiele nauczyć. Jak ustawiać swoich modeli, jak najkorzystniej kadrować obraz i przede wszystkim, jak utrzymywać na swojej twarzy maskę profesjonalizmu, która w obecności Huntera, jakoś tak szła się jebać. - Tak, zdążyłam! - odpowiedziała w końcu, kiedy to nieco się uspokoiła. Już widziała, jak Dear będzie wybuchać śmiechem, kiedy wywoła zdjęcia w odpowiednim eliksirze. Jak dobrze pójdzie to cały czas będzie tak się śmiać. Na Merlina, na tym naprawdę mogłaby zarobić kupę galeonów, gdyby nie to, że nie ładnie zarabiać na "krzywdzie" przyjaciela. - To może zróbmy sobie przerwę? - zarzuciła pomysłem, mając nadzieję, że w ten sposób odwiedzie go od pomysłu, gdzie to ona miałaby być teraz modelką. Przełożyła pasek aparatu przez swoją szyję i schowała go w futerale. Podeszła do swojej torby i wyciągnęła z niej termos, gdzie jak wiedziała, znajdzie gorącą kawę. Przy pomocy różdżki zdublowała jeden z kubków i podała go Dearowi. - To tylko kawa. Czarna i słodka, chcesz? - kiedy odpowiedział, nalała jej do kubków. Aromat palonego ziarna rozszedł się wokół nich, wywołując na twarzy Doppler błogi uśmiech. Podmuchała płyn, aby nieco go ostudzić i upiła spory łyk. Ciepły napój rozlał się po jej podniebieniu i gardle. Mruknęła cicho z zadowolenia. - Wiesz co, ty serio powinieneś pomyśleć o tym, żeby być modelem - powiedziała nagle, przenosząc ponownie wzrok na Deara. Naprawdę tak uważała. Jego uroda była dosyć wyjątkowa i mogłaby spodobać się nie jednej osobie.
Zaczynał coraz bardziej doceniać nie tylko przemiłe rozmowy z Robin, ale także te momenty, kiedy czuł fizycznie, że jest obok. Nie wiele pamiętał z tamtego wieczora, który spędzili razem, przy pergoli, ale na pewno jemu też pomogła wtedy obecność dziewczyny, po tym akcji z harpią. Może i nie przeżywał tego, jak pozostała dwójka, ale nie oznaczało to, że wcale go to nie ruszyło. Siedzieli w tym razem i czuł to, kiedy się spotkali. Jakoś tak, był spokojniejszy o Robin, kiedy był na bieżąco z jej zmartwieniami. A wydawało się, że Eskil był jak na razie największym z nich. Dlatego właśnie ten prosty gest, który dał mu możliwość objęcia jej, sprawił, że czuł się pewniejszy. Pewniejszy tego, że mimo to, że zawalił z glicyną, nadal był dla niej wsparciem i nie stracił w jej oczach. I choć nie powiedział, że boi się tego, że Eskil zajmie jego miejsce w jej życiu, dziewczyna doskonale to rozumiała i bardzo skutecznie wyprowadziła go z błędu. - I tego się trzymajmy - odparł jeszcze rozbawiony, zanim dostał kuksańca w bok, na co zareagował krótkim śmiechem. I taka atmosfera mogła między nimi pozostać, bo przecież tak było miło, ale właśnie dlatego chyba doceniali takie chwile: bo były wyjątkowe. A to, że był tym skończonym palantem na co dzień - musiała się do tego przyzwyczaić; takiego go przecież też lubiła. Robienie zdjęć wydawało się naprawdę przyjemne, po tym jak już zrozumiał, że nie ma się czym stresować. W końcu po drugiej stronie obiektywu była Robin, więc jedynym ryzykiem było to, że go wyśmieje. Ale dzielnie dawała mu najprostsze wskazówki, ustawiała, poprawiała, aby fotografia wyszła tak jak chciała. Może mógłby się nawet przyzwyczaić do takiego podporządkowania, kto wie. - Liczę na jeden komplet dla mnie, na pamiątke - rzucił, poruszając sugestywnie brwiami, kiedy Ślizgonka oznajmiła, że udało jej się uchwycić kadr, który jej zdaniem był ciekawy. Wyglądało na to, że naprawdę sprawia jej to przyjemność, więc prezent pod choinkę z pewnością był trafiony. - W sumie... to bardzo dobry pomysł. Warto trochę się ogrzać. - podszedł do niej, w momencie, kiedy wyjmowała kawę i zaczął pocierać dłonie jedna o drugą, po czym sięgnął po różdżkę, by rzucić na nie zaklęcie rozgrzewające. To samo zrobił celując w zmarznięte dłonie Robin, jeśli tylko mu na to pozwoliła. Uśmiechnął się, przyjmując od niej kubek z parującym napojem, po czym jego usta rozciągnęły się szerzej gdy zobaczył jej zachwyconą smakiem kawy minę. - Serio tak myślisz, czy sie nabijasz? - spytał, zerkając na nią i unosząc nieznacznie brwi. Już naprawdę nie wiedział co myśleć. Niby to zajęcie mogłoby mu się spodobać, ale nie był do końca przekonany. Wolał chyba sobie grzebać w roślinkach albo warzyć eliksiry. - Uważasz, że jestem fotogeniczny? Hmm, czyli jednym słowem mówisz mi właśnie, że jestem przystojny? - dociekał, wyraźnie pragnąc otrzymać jednoznaczną odpowiedź, aby móc się trochę z nią podrażnić. Czyli powoli wracali do normalności. Upił łyk gorącego napoju i choć nie przepadał za kawą (bo zdecydowanie bardziej wolał herbaty), to ta smakowała nawet nieźle. Może dlatego, że pił ją w dobrym towarzystwie. Naprawdę ostatnio brakowało mu takiego oderwania się od rzeczywistości, bo wszystko wokoło zdawało się być tak poważne i trudne. Chyba zaczynał dorastać, bo to bardzo wyraźnie zauważał. - Ciekawe ile zarabia taki model... - myślał na głos, spoglądając na nią, jakby w nadziei, że ma takie informacje. Bo skoro interesowała się fotografią, może akurat gdzieś obiła jej się o uszy stawka w takiej pracy.
|zt x2|
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Od kiedy Murphy dał jej listę swoich życzeń, mocno do serca sobie wzięła spełnianie jego marzeń, angażując się w to bardziej niż w cokolwiek innego. Dawno nie miała okazji się przed kimś wykazać i dać upust swojej kreatywności i wykorzystać pokłady energii. Dlatego przez pół dnia przygotowywała miejsce na ognisko, nieudolnie odgarniała zaspy śniegu i już od kilku dni latała do kuchni, prosząc szkolne skrzaty o pomoc w przygotowywaniu przekąsek. Gdy upewniła się, że zrobiła wszystko - rozłożyła koce i poduszki, ułożyła piknikowe kosze i smocze wino, teleportowała się pod Geometrię, niecierpliwie czekając aż Murph skończy pracę, żeby w końcu zabrać go na wzgórze lampionów. – Gotowy? – zapytała z uśmiechem, gdy chłopak wyszedł z lokalu. Jej serce z tego całego podekscytowania wybijało rytm tak szybki, że miała wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. – Nawet nie próbuj mnie pytać co robimy, bo ci nie powiem – ostentacyjnie zacisnęła usta, zamykając je na kłódkę, do której kluczyk wyrzuciła za siebie. – Wziąłeś coś z zaplecza? – spytała gorączkowym szeptem, bo do tej pory wiedział tylko jedno – że po jego zmianie gdzieś się wybierają i ma załatwić alkohol, którego w klubie było pod dostatkiem. Przecież pracowali tam nie tylko dla pieniędzy. Chwilę później złapała go za rękę, uprzedzając, że będą się teleportować, po czym przeniosła ich na polanę za Hogsmeade. – O nie, znowu mi się coś pojebało – stwierdziła z udawanym rozczarowaniem, gdy przed Murphym ukazał się widok na miejsce ogniskowe, a w tle migoczące drzewa przez świetliki, które ukrywały się w ich gałęziach. Kiedy jednak dostrzegła w jego oczach zachwyt, dygnęła przed nim, robiąc jednocześnie „tadam!”. – Nie wiem czy o takim ognisku marzyłeś, ale to, które przygotowałam będzie sto tysięcy razy lepsze! – wyszczerzyła się, ciągnąc go za sobą na koc. – Incendio – podpaliła stos, a potem transmutowała dwa kamienie w średnio eleganckie kieliszki, do których nalała wina. – Tak w ogóle to czemu akurat ognisko jest na twojej liście? To znaczy nie kwestionuję twoich marzeń, ja tam zawsze jako dziecko chciałam na przykład, żeby patronem Irlandii została święta Marla na moją cześć, ale po prostu się zastanawiam czy to jakiś wyznacznik dobrej zabawy z rodziną u czarodziejów czy jak – zerknęła na niego i podała mu kieliszek, pierdoląc te wszystkie kocopoły tylko po to, żeby nie miał szansy powiedzieć, że nie o takie coś mu chodziło. Za wesołym uśmiechem skrywała stres, bo robiła wszystko, aby Murray chociaż teraz doświadczył tych rzeczy, których zabrakło mu w dzieciństwie. W międzyczasie rzuciła też Aexteriorem, tworząc barierę chroniącą ich przed podmuchami wiatru i śniegiem.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
— Zawsze — mówię, rozkładając ręce na boki, by podkreślić powagę tego komunikatu. Głupawy uśmiech nie schodził mi z ust — uwielbiałem niespodzianki, więc nie miałem zamiaru suszyć głowy Marli o zdradzenie szczegółów dzisiejszego przedsięwzięcia. Wystarczyło, że w plecaku ciążyły butelki kłębolota i rumu. One w połączeniu z towarzystwem już wróżyły ciekawy wieczór, więc nie miałem potrzeby wdrażać się w szczegóły. — Prosta sprawa — powiedziałem, podrzucając plecak, żeby na potwierdzenie wydał z siebie cudowny brzęk stukających o siebie butelek, które zajebałem, jak nikt nie patrzył. Najwyżej następne kilka napiwków będę odkładał do kasy. Złapałem mocno za dłoń Marli i zacisnąłem powieki, by otworzyć je dopiero w miejscu docelowym — i szczęka mi opadła. Nie miałem pojęcia, że w okolicy są takie miejscówki, chociaż sądziłem, że zawędrowałem już wszędzie. Brakuje mi słów, a to się rzadko zdarza, więc po prostu patrzę na Marlę z podziwem (oczywiście dotyczącym wspaniałych okoliczności), pozwalając jej zaciągnąć się na koc. Gdy już usiedliśmy, wyciągam z plecaka butelki, które podałem O’Donnell. — No jest. Sto tysięcy razy lepsze — stwierdzam, bo po pierwsze: w dzieciństwie nie pomyślałem nawet o dodatku alkoholu, a po drugie: o tak doborowym towarzystwie. Rzuciłem Marli pełne zadumy spojrzenie, zanim nie wlepili go w płonące ognisko. Parsknąłem śmiechem na wzmiankę świętej Marli. Była taka w ogóle? — Nieee… znaczy, nie wiem w sumie, co jest wyznacznikiem dobrej rodzinnej zabawy, bo moja nie jest dobra w te klocki. Po prostu jak czasem mama zabierała mnie ze sobą do Londynu i załatwiała jakieś sprawy, to ja siedziałem w mugolskim kinie i najbardziej lubiłem między innymi filmy podróżnicze. I oni tam prawie zawsze w pewnym momencie lądowali przy ognisku i tak z zadumą na nie patrzyli — demonstruję tu, co miałem na myśli, zaciskając mocniej palce na kieliszku. — I w sumie… w sumie tyle. — Śmiej się krótko, zdając sobie sprawę, jak dziwne to było marzenie. — Ale to przerasta moje najśmielsze oczekiwania. Dzięki. Serio — mówię, tym razem z zadumą zerkając na Marlę i posyłając jej uśmiech. Za chwilę wyciągam przed siebie kieliszek. — To za… hmmm, za spełnianie marzeń? — proponuję toast, gdzieś z tyłu głowy myśląc o tym, jakie to było wspaniałe ze strony Marli, że wzięła sobie za cel spełnianie tych moich z dzieciństwa. Jakoś dopiero teraz do mnie dociera, widząc ile włożyła pracy w to wszystko, jak bardzo to było kochane z jej strony i muszę trochę powstrzymywać wzruszenie — tak trochę, żeby łezka się w oku nie zakręciła, bo posyłam jej pełne wdzięczności spojrzenie.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Rozpromieniła się, słysząc jego słowa. Tego akurat w przypadku Murphy’ego była pewna – że zawsze jest gotowy na realizowanie pomysłów, którymi rzucała na prawo i lewo, bez nawet ułamka wiedzy czego one dotyczą. – Idealnie – skomentowała brzdęk butelek, zacierając z radości ręce. Zapowiadało się piękne popołudnie! – Słyszałam o tej miejscówce od jakiejś Krukonki, którą zabrał tu chłopak na randkę – przewróciła oczami, demonstrując co sądzi o tego typu przedsięwzięciach. – Stwierdziłam, że szkoda, żeby się tak marnowała tylko na takie okazje. – I żeby podkreślić przyjacielski charakter ich wyjścia, szturchnęła go zaczepnie w ramię, uśmiechając się szeroko. Usadowiła się wygodnie na kocu i zgarnęła butelki (nie umknęło jej uwadze, że zgarnął alkohol, który lubiła najbardziej), odkładając je na bok. Uśmiech pogłębiło stwierdzenie, że faktycznie w jego mniemaniu ognisko wyszło lepiej niż się spodziewał. Wlepiła spojrzenie w ogień i słuchała jego tłumaczeń, jednocześnie zastanawiając się jak to było wychowywać się w domu pełnym ludzi – z rodzeństwem i obojgiem rodziców, pieniędzmi na wszystko, ale zarazem czuć się tak samotnym i ignorowanym. I chociaż nie miała perfekcyjnego dzieciństwa to nie mogła narzekać, dlatego tak intensywnie starała się, aby Murphy też mógł to powiedzieć za kilka miesięcy – że wszystkie jego dziecięce marzenia zostały spełnione. Zbyła podziękowania machnięciem dłoni. Nie uważała, żeby jej się należały, w końcu mu to obiecała. – Drobiazg, naprawdę. Też w sumie nigdy nie byłam na takim prawdziwym ognisku, bo chyba obserwowanie palonych śmieci w wiosce się nie liczy, nie? – parsknęła, od razu poważniejąc, gdy nadszedł czas toastu. – No, teraz się będziesz musiał postarać ze zmianą patrona w Irlandii. Powodzenia – zaśmiała się i stuknęła swój kieliszek o ten jego, czując przyjemne ciepło, gdy patrzyła na twarz Murphy’ego, skąpaną w świetle ogniska i widziała w niej wymalowaną wdzięczność i oznaki wzruszenia. Upiła parę łyków wina, wyciągając nogi przed siebie. – Wiesz, że z bąbelków kłębolota można wróżyć? Musimy szybko wypić tę butelkę, żeby zacząć następną i wtedy szykuj się na wróżbę życia. Bo chyba ci jeszcze nie wspominałam, ale mam wspaniałą intuicję, a swoje trzecie oko trenowałam odkąd się urodziłam – wyolbrzymiła, bo prawda była taka, że po prostu cały dom jej przyszywanej babki był zajebany kadzidłami i wróżbiarskimi akcesoriami i często w ramach zabawy „przepowiadała” sobie z kryształowej kuli, że wkrótce jej życie ulegnie poprawie. – Może ten kto pierwszy wypije to… Nie wiem, wymyślimy potem, ale trzeba to przyspieszyć! – uniosła ostentacyjnie kieliszek do góry, próbując jak najszybciej pozbyć się jego zawartości.
______________________
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Prychnąłem na jej słowa, kręcąc głową z pełnym politowania uśmiechem, chociaż jednocześnie czynię mentalną notatkę, że dziewczynom się najwyraźniej to miejsce podoba, skoro aż trąbią o tym koleżankom. Kto wie, może mi się przyda ta wiedza, jakbym kiedyś wypstrykał się z moich ulubionych miejscówek i potrzebował czegoś na cito. Nie przeszkadza mi to jednak zawtórować Marli. — Czyli rozumiem, że ty wolisz randki w ślepych zaułkach pełnych pająków? Nie no, pewnie po prostu gdzieś, gdzie podają alkohol — zgaduję sobie, nie zdążając odskoczyć przed jej szturchnięciem, które nie mam pojęcia, skąd się wzięło. — Ej, a to za co? — pytam ze śmiechem, wyciągając rękę, żeby w odwecie zmierzwić jej włosy na czubku głowy, z przyzwyczajenia uciekając się do gestu, którego używam na Rionie, gdy zaczynała mi podskakiwać. — A, mam jeszcze to — przypominam sobie, sięgając ponownie do plecaka i wyciągając z niego termos z grzanym miodem korzennym. Byliśmy zaopatrzeni na jakieś trzy libacje, ale znając nasze możliwości, nic się nie zmarnuje. — Mam nadzieję, że pomyślałaś o jedzeniu, bo ja nie wiedziałem co to za okazja, więc nic nie mam — stwierdzam. Zazwyczaj to ja pamiętam o wypełnianiu naszych żołądków, bo Marla beze mnie pewnie jechałaby przez życie na samej kawie i papierosach. A jak to tak, ognisko bez przekąsek? — Weź przestań — mówię, zauważając jej pełne zadumy spojrzenie, kiedy opowiadam o swoich dziecięcych pomysłach. — Bo mi aż samego siebie szkoda, jak tak patrzysz — upominam ją dodatkowo szturchnięciem w ramię. — Nie miałem tak znowu źle, inni mają gorzej — stwierdzam prosto, bo naprawdę tak uważam. Zawsze mogło być lepiej, ale co to teraz robiło za różnicę? Przynajmniej miałem zawsze pełen żołądek, i już wolałem mieć rodziców zbyt zapracowanych, żeby pamiętali o moim istnieniu, niż takich kontrolujących każde moje najdrobniejsze posunięcie, jak Grace. — Drobiazg? — Prycham z dezaprobatą, bo O’Donnell się wyraźnie nie doceniała. — To jedna z najmilszych rzeczy, jakie ktokolwiek kiedykolwiek dla mnie zrobił, więc weź jak człowiek przyjmij moją wdzięczność — upominam ją, wpatrując się w wino w kieliszku, które zupełnie bez powodu mieszam okrężnym ruchem dłoni, oczywiście wylewając sobie trochę na spodnie, ale udaję, że to się nie stało. — No nie bardzo — stwierdzam z rozbawieniem. — Zwłaszcza że palenie śmieci jest okropne, słyszałem kiedyś, że to tragiczne dla środowiska — mówię, kręcąc głową z dezaprobatą i stukam się kieliszkiem z gryfonką. — Challenge accepted — mówię w żartach, chociaż od razu zastanawiam się, kogo bym musiał zbajerować, żeby do tego doprowadzić. Wyciągam się zaraz na kocu, upijając kilka sążnych łyków wina. — O, serio? — Nie miałem o tym pojęcia, bo nie wiem prawie nic o wróżbiarstwie. — No to chyba u was rodzinne, bo ostatnio twoja kuzynka wywróżyła mi małżeństwo z Estellą Vicario — żartuję. — Jeśli twoja wróżba będzie równie dobra, to tym bardziej do dna! — Wychylam od razu całą zawartość kieliszka. Może picie na wyścigi nie jest najlepszym pomysłem, ale i tak od razu sięgam po otwartą butelkę, wylewając jej zawartość do naszych kieliszków z ponaglającym szybko, szybko. Nie mam pojęcia jaka nagroda czeka zwycięzcę, ale i tak mam ją w kieszeni z wieloletnim doświadczeniem pochłaniacza jedzenia — po kilku sekundach mój kieliszek jest już pusty i dodatkowo spijam ostatnie krople z dna butelki. — Pierwszy! — wołam od razu, wyrzucając ręce do góry w geście zwycięstwa, padając zaraz teatralnie na koc.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przez chwilę stała zafrasowana, próbując zamaskować konsternację, jaką wywołało pytanie Murphy’ego. Chciała móc mu odpowiedzieć w jakiś wzniosły sposób, że polana pełna kwiatów albo klif, na którym rozpościerał się widok na morze, ale uzmysłowiła sobie, że do tej pory raczej doświadczała krótkich, acz intensywnych epizodów, które pomijały w sobie takie rzeczy jak randki. – Tak, zaułki są super – odparła niemrawo, darując sobie komentarz, że matka zademonstrowała jej nieszczególnie eleganckie wzory relacji romantycznych. – Alkohol to tylko zabawny dodatek! – dodała szybko, żeby nie robił z niej takiej moczymordy, po chwili chichocząc wesoło, gdy Gryfon zmierzwił jej włosy. Zerknęła z zaciekawieniem na to, co wyciągnął z plecaka i kiedy uzmysłowiła sobie, że to grzany miód, pokiwała z zadowoleniem głową. Miał tylko jedno zadanie i wykonał je lepiej niż się spodziewała. Na wspomnienie o jedzeniu, wskazała z dumą na koszyk, stojący kawałek dalej. – Pomyślałam o wszystkim – upewniła go. – Jak jesteś głodny to bierz, ale nie licz na to, że cię znowu będę karmić. Chciała się oburzyć na to szturchnięcie w ramię, które spowodowało, że wino znalazło się niebezpiecznie blisko krawędzi kieliszka. – Jak mi upierdolisz ten sweter to się nie wypłacisz – ostrzegła go z uśmiechem, wskazując na kaszmirowy kardigan, który zwinęła matce. – I nie mówiłam nigdy, że miałeś źle – sprostowała kolejny błędny wniosek, jaki wysnuł na podstawie jej zamyślenia. – W takich momentach bardzo doceniam, że wychowywałam się u boku kobiety, która dla mojego dobra poświęciła wszystko – odparła szczerze. – Nie mogę się doczekać aż wrócę do domu na święta – zmieniła temat, a na jej twarzy aż rozbłysło podekscytowanie. – Po prostu dla mnie to normalne, żeby sprawiać przyjemność przyjaciołom i nie widzę w tym nic niezwykłego – wzruszyła ramionami, szczerząc się radośnie, że i tym razem udało jej się zorganizować komuś bliskiemu coś, co spotkało się z zachwytem. – Ale ok, podziękowania przyjęte! – wystawiła dłonie w geście kapitulacji. Zaraz potem spojrzała na niego zdziwiona. – Wróżyłeś sobie z Mer? – Nie wiedziała co ją bardziej skonfundowało – wyobrażenie sobie tej dwójki razem nad wróżbami czy wizja małżeństwa Murraya z Vicario. – Estella to zbyt wysokie progi – stwierdziła zaczepnie. – Musisz więc szukać innej frajerki, która za ciebie wyjdzie. Usilnie starała się opróżnić kolejny kieliszek wina, ale nawet doświadczenie w tej sprawie nie przyniosło jej wygranej. Jęknęła zawiedziona, ignorując przyjemny szum w głowie. Opadła tuż obok niego, układając wygodnie głowę na poduszce, niezgrabnie sięgając rękę po tę drugą. Gdy w końcu udało jej się wczepić palce w miękki materiał, podała ją chłopakowi. – Twoja wygrana to wróżba – obwieściła, niesamowicie dumna, że tak sprytnie uniknie jakiegoś durnego pomysłu, padającego z ust Murphy’ego. Obróciła twarz w jego stronę. – Tak naprawdę to niewiele mam wspólnego z wróżbiarstwem, ale kto wie, może akurat dzisiaj odkryję w sobie wielki talent – uśmiechnęła się, wlepiając w niego roziskrzone spojrzenie.
______________________
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Obserwuję jej reakcję ze zdziwieniem, zanim coś do mnie nie dociera. — Czekaj — mówię, patrząc na nią z powagą. — Nie mów, że nikt cię nigdy nie zabrał na prawdziwą randkę — proszę, chociaż już i tak wiem, że najprawdopodobniej tak było i nie muszę słyszeć jej odpowiedzi, żeby pokręcić głową z dezaprobatą. — Umawiasz się z jakimiś cwelami — mówię, bo wydaje mi się to nieprawdopodobne. Może i nie jestem mistrzem romantyzmu, zwłaszcza że nie szukam szczególnie bliskich relacji z dziewczynami, pomijając bliskość cielesną, ale nawet ja mam na tyle przyzwoitości, żeby poświęcić im cały wieczór i zaplanować coś fajnego. Otwieram usta, żeby powiedzieć, że w takim razie mogę jej pokazać, jak to powinno wyglądać, ale zamykam je natychmiast, bo uświadamiam sobie, że to by było trochę nie na miejscu — bo żarty żartami, ale jednak jesteśmy przyjaciółmi, więc nie powinienem jej takich rzeczy obiecywać. No pewnie, że przygotowała też jedzenie. — Aaa, nie, to jak nie będziesz mnie karmić to bez sensu — stwierdzam ze śmiechem, natychmiast wyciągając ręce po koszyk. — A tak liczyłem na to, że skończę dzisiaj cały wymazany jedzeniem — stwierdzam z udawanym smutkiem, przeglądając nasze zasoby. Transmutuję dwa kamienie w koślawe talerzyki, z których jeden podaję Marli, a na drugim kładę wyciągniętą z kosza kanapkę. Prycham na jej słowa. — Jak sobie upierdolisz ten sweter, to po prostu go zamienisz na którąś z moich bluz, które mi zajebałaś — mówię prosto, podsuwając jej idealne rozwiązanie. Na wspomnienie o bożym narodzeniu wzdycham ciężko. — Ugh… święta. — Wypowiadam to słowo z niechęcią. Nigdy nie przepadałem szczególnie za tym okresem, który kojarzył mi się tylko ze wzmożonym rygorem wyglądania świetnie, rodzinną sesją zdjęciową, głupimi bankietami i Grace. W tym roku też nie miałem zamiaru pojawiać się w rodzinnym domu. — Ciekawe, jakie miasto zwiedzić w tym roku w ferie? Może Amsterdam? — zastanawiam się głośno, zamiast to wszystko wyjaśniać. — W zeszłą wigilię byłem w Berlinie, było całkiem sympatycznie. Zgubiłem się w metrze, wylądowałem na jakimś zadupiu i bezdomny proponował mi herbatę. Magiczny czas — stwierdzam z krzywym uśmiechem. Przyglądam jej się z pewną dozą niedowierzania. — Nie widzisz w tym nic niezwykłego? — pytam, z zadumą przesuwając spojrzeniem po jej twarzy. — A macie lustro w dormitorium? — Może normalnie czułbym się zażenowany takim tanim komplementem, ale w tym wypadku nie jestem, bo uświadamiam sobie, że O’Donnell naprawdę nie widzi w tym nic wyjątkowego. Najlepsi ludzie rzadko zdają sobie sprawę z tego, że tacy są, i w tym momencie Marla jest tego najlepszym przykładem. A powinna bardziej się doceniać. — Ano, potrzebowała kogoś do pomocy — tłumaczę ze wzruszeniem ramion, zanim nie posyłam jej urażonego spojrzenia. — Daj człowiekowi pomarzyć chociaż! — Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że Estella jest na zupełnie innym, totalnie nieosiągalnym poziomie, ale liczyłem na jakąś zachętę, a nie tak bezduszne zgaszenie, chociaż w sumie nie wiem czemu. Przyjmuję poduszkę od Marli i podkładam ją sobie pod głowę. Pewnie ta kanapka to byłby teraz dobry pomysł, bo już zaczynam odczuwać oznaki upojenia, ale zapominam o tym, że ją sobie wyciągnąłem. — Ćśśś, na pewno sobie świetnie poradzisz. Zwłaszcza że to moja nagroda, więc trochę nie masz wyboru — stwierdzam, wyciągając się wygodnie, układając rękę pod poduszką i przekręcając lekko w stronę Marli. Przez chwilę wpatruję się w nią z oczekiwaniem, stopniowo zapominając, co mieliśmy robić. Przypominam sobie dopiero po chwili. — To otwieraj tego kłębolota.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Planowała nie wdawać się w tę dyskusję, po prostu wzruszając ramionami, nieszczególnie przejęta takim stanem rzeczy. Do tej pory jej to pasowało, ale też nigdy się nad tym nie zastanawiała – aż do dzisiaj za sprawą Murphy’ego. I gdy to szybko przeanalizowała w głowie, chyba wolała, żeby zostało tak jak teraz niż przeżywać koszmar nieudanych spotkań, które ostatecznie i tak prowadziły do chwilowej bliskości. A przynajmniej nie miała poczucia, że ktoś płaci jej za towarzystwo w postaci durnej kolacji czy wyjścia w jakieś niesamowite miejsce. – Być może – odparła na komentarz odnośnie osób, z którymi miała do tej pory do czynienia. – Ale nie szukam w relacjach niczego więcej niż to, czym się randki zazwyczaj kończą – uśmiechnęła się, chyba wystarczająco dobitnie dając mu do zrozumienia, że wcale się nie przejmowała tym brakiem romantyzmu. Po chwili dotarło do niej, że Murray może to odebrać w zupełnie inny sposób i utwierdzić się w przekonaniu, że te kilka lat temu miał rację mówiąc, że jest taka sama jak matka (choć wtedy w innym kontekście). I może rzeczywiście była. Dlatego chrząknęła, udając bardzo zaaferowaną koszykiem z jedzeniem, który mu podała. – Przykro mi, czasy bycia obłożnie chorym minęły bezpowrotnie. Zgłoś się jak znowu jakiś miecz wbije ci się w bok – zawtórowała mu śmiechem, sięgając po talerzyk, który od razu odłożyła na bok. Odechciało jej się jeść. Nie straciła jednak ochoty na niewinne żarty – niepostrzeżenie wyciągnęła kanarkową kremówkę i bezpardonowo rzuciła nią w twarz Gryfona, z przyjemnością obserwując jak bita śmietana spływa mu po całej mordzie. – Proszę bardzo, na mnie zawsze możesz liczyć – parsknęła, patrząc z dumą na swoje dzieło. Przewróciła oczami na tę wzmiankę o bluzach. – No, na pewno Fiadh się nie zorientuje jak zamiast swetra dostanie twoje wdzianko – kiwnęła z udawaną powagą, ale prędko faktycznie spoważniała, intensywnie procesując jego słowa. Nie mieściło jej się w głowie, że ten najpiękniejszy okres w roku można spędzić samemu, włócząc się po obcych miastach. – W Dublinie – powiedziała bezpośrednio, a jej spojrzenie wskazywało na to, że wcale nie żartuje. – I to nie na ulicy z bezdomnymi czy w metrze. U mnie w domu. – Nawet nie zastanawiała się nad tą propozycją. Była gotowa na stoczenie z nim batalii, byleby zrobić wszystko, żeby się zgodził, bo nie wyobrażała sobie siedzieć z rodziną, jednocześnie myśląc gdzie ten dureń się podziewa i czy właśnie nie jest mordowany przez kogoś na owym zadupiu. – I zanim zaczniesz protestować i udawać, że te samotne wędrówki są super, wiedz, że jestem w stanie zaciągnąć cię do siebie siłą – zastrzegła. – Potraktuj to zaproszenie jako spełnienie kolejnego marzenia z listy. Oczywiście Kitałka też jest mile widziana – dodała, traktując to jako dodatkowe zachęcenie go. Przez kilka sekund wpatrywała się w niego ze zmarszczonymi brwiami, wpisując ten komplement na listę tych najbardziej wyszukanych. – No już dobra, wiem, jestem niesamowita i nikt nie organizuje tak dojebanych ognisk jak ja – oznajmiła dla świętego spokoju. Jednocześnie zanotowała w myślach, że Murphy chyba rzadko spotykał się z miłymi gestami, dlatego tak usilnie wierzył w to, że przygotowała mu nie wiadomo co. Prawda, starała się, ale dla przyjaciół była gotowa do poświęceń i jakby sobie zażyczył, załatwiłaby mu przysłowiową gwiazdkę z nieba. Nie dodała tego jednak, w obawie, że ten cymbał podłapie pomysł, a ona będzie musiała się głowić skąd ją wytrzasnąć. Gdy tak leżała obok Murphy’ego, a w tle skwierczało drewno trawione przez ogień, czuła się spokojna i wyluzowana jak nigdy. Nagle jej głowa zrobiła się dziwnie pusta i żadne myśli nie zaprzątały jej uwagi – poza twarzą przyjaciela, do którego uśmiechała się szeroko. To była przyjemna odmiana: wyciszenie i rozkoszowanie się tym zwykłym momentem. Nie przywykła do bycia w bezruchu; nadmiar energii nie pozwalał jej na bezczynność, a ten krótki moment spokoju przywołał myśl, że jeśli miałaby iść kiedykolwiek na randkę to żeby wyglądała podobnie. I z kimś, z kim czułaby się równie swobodnie. Z rozmyślania wyrwał ją głos Gryfona, ponaglającego do rozpoczęcia festiwalu wróżb z bąbelków. Z trudem podniosła wątłe ciało i po omacku odnalazła butelkę kłębolota, którą sprawnie otworzyła i rozlała do kieliszków. Przez chwilę wpatrywała się w zawartość żałosnej imitacji kryształu, a jej wyobraźnia, podsycana szybko wypitym winem, podpowiadała przeróżne obrazy. – Widzę coś! – krzyknęła podekscytowana, zmuszając Murraya do wstania i zajrzenia w kieliszek. – Też to widzisz? Układają się w kształt skrzydeł. I to dwóch par!! – podniosła wzrok, dopiero teraz uświadamiając sobie, że niemalże stykali się nosami. Do tej pory byli tak zaaferowani wpatrywaniem się w bąbelki, że nie zwróciła uwagi jak blisko siebie siedzą.