Miejsce dawno zapomniane przez czarodziejów zamieszkujących niedaleko wioski Hogsmeade. Wzgórze jest zamieszkiwane przez małe, magiczne stworzenia świetlikowe. Przychodziło się tutaj w dniu puszczania lampionów za zmarłych bliskich którzy odeszli na tamten świat. Według legendy, duchy schodziły z tamtego świata na ziemie w tym miejscu, kiedy wzniosło się lampę na ich cześć. Od bardzo dawna nikt tutaj nie przychodził ponieważ wzgórze już nie jest takie jak przedtem.
kulning:
Nauka kulningu
Beltane to święto na cześć natury! Laena uważa, że więc i ją wypada zaprosić do obchodów i poinformować, że takowe się odbędą. Codziennie w godzinach porannych jest ona na polanie i czeka na czarodziejów chętnych do nauki prastarej sztuki kulningu - nawoływania zwierząt śpiewem. Kto wie co tobie uda się przywołać?
Tego nikt nie wie, to co jednak pewne jest to to, że już teraz polana jest pełna magii!
Rzut k6 na wejście na polanę:
1 Poprzedniego dnia ktoś musiał naprawdę dziko poszaleć z wyobraźnią, bo właśnie natrafiasz na model smoka norweskiego kolczastego! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 2 Jest bardzo wcześnie i wschód słońca nie zdążył jeszcze przegonić ogników, które zaczynają latać dookoła ciebie, jakby bardzo chciały ci pomóc. Nie do końca wiadomo dlaczego, bo się nie zgubiłeś, na jaw wychodzi to dopiero podczas śpiewania. Gdy próbujesz nauczyć się kulningu, one swoim graniem podpowiadają ci, na jaką nutę powinieneś wejść! Dzięki pomocy ogników w trakcie trwania nauki możesz dwa razy rzucić podwójną k6 i wybrać wyższy wynik! 3 Coś musiało tutaj czarować, najwyraźniej oburzone wcześniejszym niepowodzeniem w śpiewaniu kogoś innego, bo gdy tylko zajmujesz miejsce na jednym z kamieniu, od razu zmieniasz się w syrenę! Efekt będzie trwał do końca wątku. +15 do końcowego wyniku 4 Może to przygotowania do Beltane, a może faktycznie jest coś w aurze dookoła polany, ale gdy tylko na nią wchodzisz, nogi same rwą ci się do tańca. Dosłownie. Nie łatwo jest złapać oddech i nie fałszować, kiedy cały czas skaczesz! Rzuć k6 by zobaczyć, przez ile kolejek będziesz tańczyć! 5 Ktoś musiał przyzwać swoim śpiewem całe stadko łupduków, które to teraz upatrzyły sobie ciebie, jako nowego przyzwającego! Za każdym razem, gdy próbujesz śpiewać, one pieją z tobą wszystkimi swoimi trzema głowami, mocno cię przy tym zagłuszając! -15 do końcowego wyniku! 6 Na Merlina! Jak to się stało, że ktoś przyzwał bogina?! Stworzenie zaczaiło się w krzakach i tylko czekało na właściwy moment, żeby kogoś przestraszyć... Wybrało do tego ciebie! Oby był ktoś obok, żeby ci pomóc!
Miłej zabawy i powodzenia!
Śpiewne przywoływanie:
Zasady
Od momentu wejścia na polanę, Laena zaczyna tłumaczyć, o co chodzi w kulningu, przysłuchuje się wam i podpowiada co i jak robić. Możecie pisać tak długi wątek, jak chcecie pamiętając, że:
Na zakończenie każdy powinien rzucić kostką k100, by zobaczyć, co udało się przyzwać!
Co przyszło?:
0-35 Nie będzie z ciebie tańczącego z wilkami. Co najwyżej udało ci się poderwać ptaki do lotu i to też raczej nie przez to, jak sprawny z ciebie śpiewak... 36-60 Gratulacje, udało ci się zaciekawić sobą zagubionego topka! Był tak wdzięczny za twój występ, że aż ugryzł cię w palec! Spokojnie, to tak z miłości! Możesz zgłosić się po topka w odpowiednim temacie! 61-89 Stworzenia nie tylko usłyszały twój śpiew, ale i go doceniły. Kiedy tak śpiewasz w kierunku lasu kulning, wychodzi z niego stadko sarenek. Nie podchodzą za blisko, ale przyglądają ci się z zaciekawieniem, chwilę jedzą w pobliżu trawę po czym odchodzą spokojnie i bez strachu. +90 Niesamowite, twój śpiew był niemal... Mityczny! Zupełnie jak prastary kulning! Wyszło ci to tak dobrze, że trochę dziwisz się na widok, że dłuższą chwilę nic nie wyłania się spomiędzy drzew. Czekasz jeszcze moment, a gdy wydaje Ci się, że już nic nie przyjdzie, zauważasz, że coś bacznie ci się przygląda z pomiędzy drzew, wyraźnie zainteresowane twoim śpiewem.
Gratulacje! Zdobywasz jednorazowy przerzut na balu Beltane!
Modyfikatory do rzutu k100:
+ i - tyle, ile wyszło w kostce na wejście. +5pkt za każdy post dotyczący nauki śpiewania, przed finalnym zaśpiewaniem. Bonus dotyczy max. 4 pierwszych postów. + 10pkt za 10 punktów kuferkowych w ONMS i +5 pkt za każde 10 następnych. + 5pkt za bycie nową postacią. + 10pkt za cechę powab wili. + 10pkt za cechę złotousty gilderoy. - 10pkt za cechę niezręczny troll. - 10pkt za cechę drzemie we mnie zwierzę.
Autor
Wiadomość
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Puchonka uwielbiała, kiedy siostra zwracała się do niej jej drugim imieniem. To było takie… ich. Wyjątkowe, osobiste, ważne. Jej powrót do Hogwartu zdecydowanie był najszczęśliwszym wydarzeniem tego roku. - Mężczyzna! Starszy! Czemu ja na to nie wpadłam, przecież to takie… - Anna chwilę nie mogła znaleźć właściwego słowa. - Logiczne! I oczywiste! Wszyscy chłopacy w szkole to kompletne dzieciaki, a potrzebny jest ktoś sensowny, dojrzały, nie za bardzo, ale jednak! Loti, myślę że dokonałaś doskonałego wyboru. Ostatnie słowa wypowiedziała z ogromną stanowczością. Była absolutnie pewna tego, co powiedziała. Widziała że jej ukochana siostra jest… szczęśliwa. Tak, to chyba najlepiej ją teraz opisywało. Miała iskry w oczach kiedy mówiła o tym tajemniczym mężczyźnie, o spotkaniu, w ogóle o tym wszystkim. Tym bardziej Annie poczuła się w obowiązku interweniować, kiedy padły ostatnie słowa. - Dać spokój?! Żartujesz?! Loti, przecież to właśnie to, co absolutnie powinnaś zrobić! No i sama pomyśl! Prowansja! No i skoro tyle o nim myślisz, to znaczy, że to właśnie ten, prawda? Wiesz… Zwykle to za tobą wzdychają. To musi być ktoś naprawdę wyjątkowy. Kierowały się na lekcję i były coraz bliżej, ale temat nie został przecież wyczerpany, więc Puchonka zwolniła jeszcze nieco krok. Poza tym jej umysł kalkulował kilka istotnych aspektów. Zielone oczy. Jeśli dzieci Charlotty odziedziczą takie piękne, zielone oczy, to będą się pięknie prezentowały z głębokim brązem włosów Brandonów, przynajmniej bezpośrednio w ich linii. Elementy składały się w coraz doskonalszą całość! Chyba że… - Nie jest rudy, prawda? Nie no, nie mógł być. Przecież powiedziała, że był przystojny, a to się poniekąd wykluczało. Zdarzały się co prawda wyjątki, ale Charlotte z rudzielcem? No średnio, średnio. Ale tego nie musiała się obawiać, w końcu jej siostra miała dobry gust. No i pomijając te wszystkie sprawy Anna miała przeczucie, że to naprawdę był ktoś odpowiedni. Miłość od pierwszego wejrzenia! Jakież to było romantyczne! - Loti, myślę, że powinnaś się z nim spotkać. – powiedziała ciszej i nieco poważniej. – Masz takie radosne spojrzenie, kiedy o nim mówisz… Naprawdę szkoda by było nie spróbować. Poza tym dlaczego miałabyś zrezygnować? Przystojny, dojrzały, wysoki, romantyczny! Do Prowansji nie zabiera się pierwszej lepszej. No i TY nie jesteś pierwsza lepsza. Jesteś najwspanialszą istotą na całym świecie! Jeśli czujesz, że możesz być z nim szczęśliwa, jeśli serce bije ci szybciej na myśl o nim, to po co się zastanawiać?! A potem westchnęła i wywróciła oczami, mocno schodząc z poważnego tonu. - No a poza tym to okazja żeby obejrzeć sobie środki transportu w Prowansji. Nie mów że zrezygnowałabyś z takiej okazji, tylko dlatego, że… no właśnie, dlatego że co? Zmarszczyła lekko brwi, nabierając czujności. - Czy z tym całym tajemniczym mężczyzną jest jakieś „ale”?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie zamierzał odmawiać dziewczynie wiedzy, jaką posiadał, nie zamierzał jej zatrzymywać, czy robić czegoś podobnego. Skoro wiedział o czymś, o czym ona nie miała pojęcia, nie widział najmniejszego problemu, żeby się z nią tą wiedzą podzielić. Starał się jednocześnie słuchać wskazówek, jakie powinni faktycznie wykorzystać w czasie śpiewania, ale ponieważ nie wierzył we własne siły w tym względzie, nie widział konieczności aż tak głębokiego skupiania się na tym, co się dzieje. Cieszyło go przede wszystkim słuchanie innych, którzy wiedzieli, jak posługiwać się swoimi zdolnościami, bo wtedy naprawdę uczył się o wiele więcej, niż z suchej teorii. - Na pewno nie jest łatwo go sobie przyswoić. Nie mam niesamowitych zdolności językowych, więc może to też jest bariera, ale nie jest czymś, czego nie dałoby się poznać – odparł po chwili namysłu. Nie chciał oszukiwać w żaden sposób dziewczyny, a poza tym wiedział, że akurat w tym przypadku faktycznie wiele zależało od tego, jak kto radził sobie z niektórymi dziedzinami nauki. W końcu nie każdy był poliglotą, zdolnym muzykiem, czy rzemieślnikiem. To były szczegóły, o których czasami się zapominało, a które powodowały, że każdy człowiek był inny. Uśmiechnął się lekko, kiedy dziewczyna zadała kolejne pytanie i skinął lekko głową. Cieszył się, że wszystko, co do tej pory mieli, znalazło się ponownie na swoich miejscach i obiecał sobie, że będzie zdecydowanie bardziej uważał, ostatnie czego potrzebował to kolejna utrata pamięci albo podobne problemy. Pewnie niektórzy uznaliby, że powinien teraz się gniewać, czy coś podobnego, skoro Josh spędzał dużo czasu na kursach i szkoleniach, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, mocno go cieszyło. Potrząsnął zaraz lekko głową, skupiając się na rozmowie i na tym, o czym mówiła Laena, żeby później odchrząknąć i spróbować usiąść jakoś wygodniej, chociaż syreni ogon zdecydowanie mu w tym przeszkadzał. - Obawiam się, że wtedy postanowią nas stąd wygonić. To może być trochę trudne, pełzać na tym ogonie przez miasteczko – stwierdził, ostatecznie próbując swoich sił w tym śpiewaniu, które było dla niego o tyle skomplikowane, że faktycznie jego talenty artystyczne znajdowały się w jego dłoniach, a nie strunach głosowych. Rysowanie, czy nawet proste rzeźbienie w drewnie, nie było dla niego skomplikowane, ale już próba niefałszowania była o wiele trudniejsza.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Między rozmową starała się słuchać uważnie poleceń i wskazówek, w końcu ostatnim razem te były skutecznie i dość brutalnie zagłuszane przez bardzo atencyjne łupduki. Teraz z kolei zagłuszała je sobie sama, chcąc zadawać kolejne pytania i dowiadywać się nowych rzeczy, szczególnie, że profesor Walsh naprawdę chętnie się wszystkim dzielił. Był naprawdę dobrym nauczycielem, sposób w jaki mówił, jak traktował uczniów i jak do nich podchodził sprawiał, że od razu chciało się zdobywać wiedzę. Pewnie, gdyby nie resztki taktu, które cudem powstrzymywały jej entuzjazm, już wypytywałaby go o wszystkie zagadnienia z tym związane. Ale nie chciała zrzucać się z całą księgą tematów na głowę Merlin ducha winnego czarodzieja, więc po prostu pomachała energicznie ogonem. - Rozumiem! – uśmiechnęła się szeroko, a po chwili spróbowała zaśpiewać parę dźwięków, bo akurat Laena była obok. – Mój tata zawsze powtarza, że znajomość takich języków jest niezbędna do odkrywania, samej mi się do tego nigdy nie zabrało, chyba zabrakło mi czasu przy innych pasjach… I może „troszeczkę” za bardzo na nim polegałam – zaśmiała się, wzruszając ramionami. Nie były to dla niej żadne wielkie wyznania, ot dywagacje. – Myśli pan, że nie jest za późno zacząć się uczyć podstaw jakiegoś magicznego języka teraz? – rozważała na głos. Uśmiechnęła się ciepło, komplementując jeszcze obrączkę, nim znów na chwilę przerwała na słuchanie rad. - Ale za to jaki to by był niecodzienny widok! – zażartowała, samej też układając się tak, by najłatwiej było jej złapać oddech i zapracować przeponą. – Chociaż ciągnąć za sobą ogon mogłabym nie zdążyć na lekcje… Chyba trzeba się postarać – wyćwierkała, biorąc głęboki wdech. Nie była przekonana co do powodzenia tej nauki, ale, o dziwo, tym razem naprawdę słyszała co i jak śpiewała. Kto by się spodziewał, że o tyle łatwiej będzie wejść na zamierzone tony, kiedy słyszało się własny głos! A gdy już zdała sobie sprawę, że nawet jej to wychodzi, świetnie się tym bawiła. I to dobre samopoczucie musiały chyba też wyczuć sarenki, bo kilka łani wyszło na łąkę się im przyjrzeć. - Ojejku! Jakie ładne – szepnęła pomiędzy kolejnymi nutami i, nie przestając śpiewać, zrobiła im kilka zdjęć dopilnowując, by w kadrze umieścić i ogon, tak na śmieszną pamiątkę.
/zt
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Spojrzała się na Anię wzrokiem, który ciężko było określić czy jako ten bardziej czuły, rozbawiony, czy raczej pełen pewnego, lekkiego rodzaju powątpiewania, kiedy uznała to za „dobry wybór”. Dziewczynka miała wyjątkowy talent do interpretowania rzeczywistości w najpuszystszy ze sposobów, często i tych najbardziej odrealnionych. Właściwy wybór? Nie nazwałaby tak wyjazdu w ciemno, nocy w hotelu a później jeszcze w jego domu, gdzie podjęli wiele niewłaściwych decyzji. Chciała podejmować je dalej. - Czyż nie? Jak w przedszkolu – westchnęła z delikatnym chichotem, bo akurat co do tego musiała jej przyznać rację. – Ale skąd u ciebie takie wnioski, hmmm? – zapytała zaraz, zaczepnie unosząc na nią brew. – Spodobał ci się ktoś starszy? – dodała melodyjnie, z uśmiechem. Ania w wielu kwestiach była dość dziecięca, w innych z kolei dużo bardziej dojrzała, niż wskazywałby na to jej wiek, nic więc dziwnego, że mogła nie łapać romantycznych kontaktów z chłopcami w jej wieku, którym w głowie było więcej głupot niż czegokolwiek pożytecznego. Przecież dokładnie z tego samego powodu gustowała w dorosłych mężczyznach. Chociaż chyba padłaby na zawał, gdyby miało się okazać, że jej siostra optuje w podobne granice wiekowe. W jej oczach wciąż była małym dzieciaczkiem i coś takiego nawet nie przeszło jej przez myśl. Tak, iskry w oczach miała, choć gdyby Ania jej je na głos wypomniała, pewnie Charlotte stwierdziłaby, że są to iskry najszczerszego, najprawdziwszego, najbardziej ognistego i pełnego pasji wkurwienia. Co prawda lubiła się tak denerwować, ale tego przed sobą tak szybko by nie przyznała. A tym bardziej przed siostrą, która wyglądała, jakby już była gotowa planować ich przyszłość. - Oh Lunka, gdyby to było takie proste – westchnęła ciężko, bo fakt faktem, nie było to do niej podobne. Rozmyślać o zwykłym partnerze na wspólną noc i wyczekiwać kolejnego spotkania? Szanujmy się… A jednak nie potrafiła sobie odmówić kolejnego powrotu wspomnieniami, co bardziej zaskakujące, nie do najbardziej upojnych chwil, a tych momentów beztroski. Żartów. Gdy śmiali się na plaży i gdy tak energicznie wbiegł po schodach, jakby cieszył go każdy krok. – Mi chyba naprawdę odbiło – skwitowała kolejny napływ radosnych scen. – Wyjątkowe to jest to, jak ta cała sytuacja jest niemądra – kiwnęła głową, a kolejne kurwiki zapłonęły jej w oczach. – I jak wyjątkowo działa mi na nerwy nawet teraz, mógłby sobie pójść z mojej głowy, doprawdy. Może faktycznie powinna się z nim znów spotkać? Nie z powodów podanych przez jej siostrę, kochała ją i doceniała każdą jej radę, ale wiara w znalezienie przez nią tego jedynego byłaby szaleństwem, szczytem nierozsądku. Od zawsze wiedziała, że wyjdzie za mąż z dobrym nazwiskiem, wysokim poziomem krwi, a co najważniejsze z bardzo dobrym układem, zupełnie jak jej matka – że to ona będzie rządzić w tym domu. Że zostawi sobie nazwisko Brandon. Nie widziała dla siebie szczęśliwego zakończenia w miłości, a to najbardziej opłacalne, by zapracować na swój happy end w biznesie. Potrzebowała kogoś miałkiego, łatwego do ułożenia, któremu nie będzie przeszkadzać ani jej silna wola, ani znajdowanie uciechy gdzie indziej (bo na pewno tej nie znalazłaby z nudnym człowiekiem), który cieszyłby się korzyściami z bycia w ich rodzinie i na nic dzięki temu nie narzekał. Nathaniel Bloodworth nie był żadnym z tych przypadków. I przez to był tak cholernie magnetyzujący. Może właśnie druga, bądź co bądź, randka pozwoliłaby na zamknięcie tego rozdziału? Nawet jeżeli podświadomie wiedziała, że miała nadzieję, żeby go właśnie otworzyć. Jej rozmyślania przerwała Ania i to wyjątkowo brutalnie i niespodziewanie. Charlotte zaśmiała się tak głośno, że nawet zasłonięcie ust dwiema dłońmi nic jej nie pomogło. - Lunka! – prychnęła i aż musiała otrzeć łezki wesołości z oczu. – Nie, nie jest rudy. Mam jakieś standardy – machnęła dłonią z uniesieniem, zaraz jednak jeszcze raz zachichotała do siostry, absolutnie rozbawiona. - Radosne? – no i oto ta myśl. Chociaż kiedy przyszła wypowiedziana, nie miała jednak ochoty łamać siostrze serca brutalną szczerością. Albo po prostu wiedziała, że było w ty stwierdzeniu trochę prawdy? – To akurat prawda! – uniosła nosek z dumą. – Nie zabiera się tam pierwszej lepszej – uśmiechnęła się z satysfakcją, oczywiście, że nie była pierwszą lepszą. Dała mu to dobitnie całą sobą do zrozumienia, tak jak on całym sobą jej, że to była równowarta wymiana przyjemności, tego jednak, z wiadomych przyczyn, także nie powinna Ani mówić. – Najwspanialszą istotą to jesteś tutaj ty – dotknęła ją palcem w nos, patrząc na nią z czułością. – Naprawdę nie wiem kto inny miałby tyle cierpliwości do tego lamęcenia, sama siebie nie mogę prawie że słuchać – zażartowała, ale faktem było, że ONA nie roztkliwiała się nigdy na temat mężczyzn. Nigdy też w ogóle nie musiała się nad tym zastanawiać. Brała co chciała i szła dalej. Tutaj zatrzymała się na braniu co chciała na cholernym zapętleniu. Dlatego że co? Dobre pytanie. Tak dobre, że nie miała na nie logicznej odpowiedzi. - Jesteś czasami zbyt bystra, wiesz? – pogłaskała ją po głowie. – Ale jest takie, że zupełnie się nie znamy i nie powinnam sobie pozwalać na taką… Nierozsądność. To nie zaczęło się mądrze, Luna. I pewnie się tak nie skończy. A wiesz co jest najmniej mądre? – nachyliła się do niej, żeby szepnąć jej ostatnie na ucho, jak najgorszą, najbardziej skrywaną tajemnicę. Chowaną słabość. – Że i tak chcę to sprawdzić.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Na całe szczęście Chris miał całkiem niezłą podzielność uwagi, więc był w stanie słuchać tego, co Laena miała do przekazania i rozmawiać z Harmony, dzieląc się z nią swoją wiedzą. Nie widział w tym niczego złego, ciesząc się, że dziewczyna tak żywo reagowała na różnego rodzaju nowości, na to, że chciała pogłębiać swoją wiedzę, że nie odcinała się od nowości, że nie przekreślała możliwości poszukiwania czegoś, co wydawało się być poza jej zasięgiem. Jej optymizm był na swój sposób zaraźliwy, chociaż jednocześnie dla kogoś, kto był typowym samotnikiem i zdecydowanie czuł się się lepiej, gdy nie otaczał go tłum ludzi, powoli stawało się to męczące. Wiedział, że po tym spotkaniu będzie musiał zapewne wrócić do domu, że będzie musiał tam odpocząć, zapomnieć o wszystkim, co go otaczało, zacząć czytać albo po prostu zdrzemnąć się, leżąc na tarasie, nie robiąc niczego konkretnego. Jeśli część osób ładowała baterię w obecności innych ludzi, tak on zdecydowanie ładował je z dala od tłumu, zgiełku i śmiechu, pośród ciszy grającej w jego uszach. - Nigdy nie jest za późno na to, żeby spróbować nauczyć się czegoś nowego. Nie zawsze wyjdzie to tak, jakbyśmy chcieli, nie zawsze będzie dobre i wspaniałe, ale przynajmniej będzie można powiedzieć, że naprawdę się próbowało - odpowiedział, uśmiechając się do niej lekko, zachęcająco, nim faktycznie skupił się na śpiewaniu, a przynajmniej na pierwszych jego próbach, które nie były aż tak tragiczne, jak się spodziewał. Rewelacyjnie z całą pewnością również nie było, ale przynajmniej nikomu nie zwiędły uszy, co należało uznać za całkiem spory sukces. Zgodził się jeszcze z Harmony, że zapewne byłby to niecodzienny widok, ale nie było potrzeby ciągnąć tego tematu. Mogli faktycznie skoncentrować się na tym, po co tak naprawdę wybrali się na to wzgórze, by ostatecznie móc podziwiać sarny, które postanowiły do nich podejść. Nie dokładnie do nich, ale w ich pobliże, stanowiąc pewnego rodzaju nagrodę za trud, jakiego się podjęli, pokazując im jednocześnie, że nie byli aż tragicznymi śpiewakami. Było to w gruncie rzeczy całkiem miłe i Christopher musiał przyznać, że podobało mu się takie podejście do natury, do żywych stworzeń, do tego, co go otaczało. Tak samo, jak zrobienie pamiątkowych zdjęć.
z.t
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
@Charlotte Brandon Ania zmarszczyła lekko brwi, zatapiając się w rozmyślaniach. Pytanie Szarlotki było z gatunku tych zmieniających światopogląd raz na zawsze i dokonywało w Puchonce właśnie ogromnej przemiany. - Nie, nie znalazłam jeszcze Tego Jednego... - zaczęła bardzo nieobecnym tonem, choć jej mina wskazywała na to, że była na czymś bardzo skupiona. - Ale nie rozglądałam się wśród... Nie myślałam nigdy, że... Podniosła nagle niesamowicie błyszczące spojrzenie na siostrę. Doznała właśnie objawienia, świat się zmienił i zyskał nową, niezwykłą perspektywę. - Jesteś genialna, Loti! - szepnęła w uniesieniu. W jej głowie zaczął się już układać plan, o którym oczywiście nie miała pojęcia, że doprowadziłby jej ukochaną siostrę do zawału. W końcu to był jej pomysł, żeby szukać wśród starszych. A skoro tak... Czy były powody by się ograniczać? W końcu nic nie mogło stanąć na drodze prawdziwej miłości! Teraz jednak to nie o jej wybranka się rozchodziło, a Charlotte zasługiwała na największe skupienie. Nawet jeśli było to skupienie w wydaniu Aneczki. - Myślę, że wcale ci nie odbiło. A nawet jeśli, to w życiu czasem potrzeba trochę szaleństwa, prawda? Na końcu języka miała pełne przekonanie stwierdzenie, że Charlotte po prostu się zakochała, ale coś jej podpowiadało, że to stwierdzenie spłoszyłoby siostrę przed sięgnięciem po to uczucie, że było zbyt osobiste, a sprawa zbyt delikatna. Zachowała więc tę myśl na później, a potem stanęła przed Loti, całkowicie tracąc zainteresowanie zajęciami ze śpiewu. To była poważna sprawa, ważniejsza niż wszystko inne. Ważniejsze od tych jednorożców, które miała przywołać. - Loti... - zaczęła, ujmując obie dłonie dziewczyny. Wokół Puchonki roztaczała się aura powagi, prośby, nadziei i absolutnie szczerego pragnienia szczęścia dla stojącej naprzeciwko niej istoty. Spojrzała w siostrzane, czekoladowe oczy i powiedziała cicho - Obiecaj mi, że spróbujesz. Proszę! Obiecaj, że nie powstrzyma cię, że coś może być nierozsądne, albo że nie wypada. Po prostu spróbuj. Jeśli tylko czujesz, że tego chcesz, obiecaj że się nie wycofasz! Aneczka miała duszę niepoprawnej romantyczki i całym sercem czuła, że Charlotte właśnie spotkała swoje przeznaczenie. Te błyszczące oczy mówiły jej wszystko, a ona sama czuła się właśnie posłańcem miłości, narzędziem w rękach Kupidyna, które nie może zawieść w tak kluczowym momencie. W końcu chodziło o szczęście jej siostry!
Gdy doszła w umówione miejsce, rozejrzała się z uwagą. Wbrew temu, co napisała Saskia, była zaopatrzona w nieotwartą butelkę whisky. Miała pieniądze to będzie nimi szastać, a co! Nie mogła pozwolić na to, by wyłącznie jej przyjaciółka finansowała dzisiejszą imprezę. Popijawę. Towarzyskie spotkanie? Miały nie upijać się na smutno, toteż Vera była w miarę w dobrym nastroju. Na tyle dobrym, na ile pozwalały niedawne wydarzenia. Z jednej strony było cudownie, bo wiele wskazywało na to, że smoczy problem został rozwiązany. Z drugiej zaś w umyśle Very ciągle błąkały się wspomnienia tego, co też najlepszego niedawno zrobił Nico. To nią nieźle wstrząsnęło, ale przecież nikomu nie zamierzała o tym powiedzieć. Jedyna opcja to gdyby ktoś w nią wlał całą butelkę veritaserum. A przypadku Veronici Seaver nawet czysta ojczysta nie miała tego działania. Rozglądała się za psiapsi, przytulając z czułością butelkę skrytą w połaciach płaszcza. Nie miała szklanek, założyła, że przecież będą walić z gwinta. Ale na horyzoncie Saskii ni huhu. Czyżby coś nieopatrzne zrozumiała? Miała nadzieję, że nie. Tęskniła za jej towarzystwem, ostatnio chyba widziała ją… na treningu Kruków? Vera odgarnęła włosy, które zawiały na jej twarz. I wtedy ją zobaczyła.
Rozmowa z pewnością była dla was ważna i emocjonalna. Na tyle zajęła wasze umysły, że nie zauważyłyście, jak pokonałyście drogę na szczyt wzgórza lampionów. Dopiero dochodzące do waszych uszu gwar i śpiewy pozwoliły wam zorientować się w tym, co miało miejsce. Pieśń kulningów może nie jest najbardziej melodyczną, ale zdecydowanie niesie ze sobą magię, którą jesteście w stanie poczuć w swoich sercach i duszach. Kątem oka możecie też zauważyć, że podchodzi do was Laena, która pragnie wprowadzić was w tajniki tej sztuki, jak tylko będziecie na to gotowe.
Jak zwykle naczelna krukońska samotniczka została zaprowadzona przez chichot losu w najbardziej opuszczone, zapomniane miejsce, jakie istniało na mapie okołohogwarckiej. Czasami tą swoją umiejętnością odnalezienia takich miejscówek zaskakiwała samą siebie. Dziś towarzyszył jej nowy nabytek, czyli równie humorzasty, co ona kicior o wdzięcznym imieniu prosto z legend, Gilgamesh. Mimo pierwotnej nieprzystępności zwierzęcia te zdołało jej zaufać, co stworzyło wokół nich aurę swoistej przyjaźni, opartej na obopólnej niezależności i nieumiejętności do wytrwania w cudzym towarzystwie dłużej niż jakieś pół godziny. Fochając się wciąż na wzajemne wady, tak naprawdę zacieśniali swoją więź. I to właśnie była relacja, która była obecnie potrzebna Lilian i była dopasowana do jej zachcianek. Marzyła jednak o innym rodzaju relacji, o czymś, czego jeszcze nigdy nie zaznała i nikt by w sumie ją o to nie podejrzewał. Czasami zdarzały jej się crushe, kontemplacje ładnych chłopięcych (czy też dziewczęcych) twarzy i pewnych siebie postur na hogwarckich korytarzach czy w salach lekcyjnych. Nigdy jednak nie miała w sobie na tyle odwagi, by w ogóle śmieć myśleć o potencjalnej relacji romantycznej jako o możliwej do zrealizowania. Dopiero kilka miesięcy temu ta perspektywa ujawniła się w jej umyśle, po szczególnie ciężkiej i męczącej wizji, którą nadal trudno jej było zinterpretować. Uznała ja jednak za zielone światło do pierwszego romantycznego podejścia, jednak czy była to odpowiednia decyzja...? Swej ofiary jeszcze nie upatrzyła, natomiast z góry można było współczuć temu osobnikowi, bo Lilian była momentami uparta jak koza i mogła sięgnąć po naprawdę drastyczne środki. Ale jak na razie po prostu siedziała na zroszonej od deszczu trawie, kontemplując piękno tutejszej przyrody. Dobrze, że przynajmniej miała na sobie grubą, wełnianą spódnicę, to jej dupa zanadto od tego siedzenia nie zmokła.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Wydawał się przeraźliwie zagubiony; wiadomości wymieniane z Trevorem, Benjaminem, a już tym bardziej Verą - niczego nie ułatwiały. Przekraczał kolejne granice swoich wyobrażeń, gdy umysł wręcz bezsprzecznie pozostawał otulony iluzją mgły wspomnieniem. Toczył bój, którego nie umiał wygrać i tylko to parszywe zielsko na moment pozbawiało trzeźwości, której nie chciał czuć. Życie wtedy zdawało się jeszcze bardziej bolesne, przykre i nieokreślone, bo im dłużej trwał w nicości, tym więcej obrazów do niego powracało. Jej uśmiech, przekorne spojrzenie i ta zuchwałość wymalowana na twarzy, gdy naprawdę czegoś bardzo chciała, a pragnęła wiele, czego nie ukrywał. Wiedział o tym. Kochał to w niej. Dzisiaj pozostawała już wyłącznie pustka i miłość do smaku parszywej nikotyny, którą do reszty prześmierdły jego ubrania. I toczył się po okolicy, rozmyślając o dotychczasowym powrocie, który w pewien sposób jawił się jako błąd. W ścianach czaszki huczało mu od kolejnych wyrzutów i tłumaczeń, a przecież nie był taki. Nienawidził o tym mówić; emocje, tak skrajnie różne - stanowiły dysonans, zaś on się topił w brei wewnętrznych wyobrażeń, zmuszając się do fałszywego uśmiechu i potwierdzenie, że w s z y s t k o jest okay. Było - w głowie Tristana Collinsa - naprawdę było. I szedł tego popołudnia, a może już wieczoru przed siebie. Nogi niosły go bez konkretnego celu, jakby jedynego, czego pragnął to ulotna cisza. Wierzył w to, że na wzgórzu lampionów tego doświadczy, bowiem to tutaj przyprowadzał Elsie, a ona lubiła patrzeć na te błyszczące światełka, choć nie rozumiała powodu, dla którego udawali się właśnie tutaj. Irracjonalne, że to była pierwsza przestrzeń, o której zdołał pomyśleć. - Kurwa - jęknął bardziej do siebie, gdy pojął, że nie jest sam, ale... Nie zrobił nic ponad to. Nie zbliżył się do nieznajomej, bo przecież nawet jeśli mogli się kojarzyć, to jego mózg był pogrążony w nieustającej krucjacie pełnej narkotyków i nie odnajdywał dziewczęcia o nietuzinkowej urodzie w meandrach swych zbrukanych przez rozpacz, myśli. Westchnął jedynie ciężko, siadając nieco dalej i spoglądając na teren, który ich otaczał. Jego wzrok był zamglony i pusty, a w dłoni dogasał powoli papieros. Prawdopodobnie czwarty tej wędrówki.
Szelest trawy powodowany przez niezgrabne kroki, rzucone w przestrzeń przekleństwo, a także znajomy zapach dymu papierosowego wdzierający się w jej nozdrza, rozproszył i nieco zdezorientował Lilian. Komu innemu niby tu by się chciało przychodzić? Dopiero po chwili ujrzała na horyzoncie sylwetkę bruneta, decydującego się na zasiądnięcie na trawie nieopodal. Wydawał się być kompletnie nieobecny, zanurzony w swoim świecie, a mimo tego świadomy obecności innej osoby na tyle, by kurwić w eter na ten fakt. Przynajmniej nie wchodził jej w paradę. Z drugiej strony, sama myślała o tym, by to zrobić, bo jego zamyślenie nie było czymś całkowicie naturalnym; właściwie trochę się go nawet obawiała. A nawet nie jego samego, tylko tego, co mógł ewentualnie zrobić, jeżeli w ogóle był w stanie. Jej typowa reakcja obronna, która udzielała jej się przy matce, uruchomiła się i teraz. Spięcie całego ciała wyczuł i Gilgamesh, który zirytowany usunął się z podołka Lilian i podążył, o zgrozo, w stronę nieznajomego, chyba po to, żeby zweryfikować jego tożsamość węchem. - Chodź tutaj! - powiedziała nietypowym dla siebie, ostrym tonem, ale zwierzak nie wyrażał jeszcze ochoty słuchania jej poleceń i robił to, co mu się żywnie chciało, czyli zakłócał spokój chłopaka. Eldridge, chcąc czy nie chcąc, musiała jakoś zagaić, gdy podeszła i zaczęła zachęcać kota do powrotu w jej ramiona. - Hej, sorki, mój kot jeszcze nie rozumie granic - zaczęła. Odnosiła wrażenie, że zachowuje się wyjątkowo niezręcznie. Nie wiedziała, co dalej powiedzieć, a w sumie była ciekawa genezy jego stanu, więc dopytała jeszcze: - Wszystko okej tak w ogóle?
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Siedział i rozmyślał. Analizował, próbując połączyć wątki, lecz na nic się zdały wszelkie próby, bo nadał był tylko zagubionym chłopcem, któremu przed kilkoma miesiącami zawalił się cały świat. Czuł oddech śmierci na karku, gdy wyobrażał sobie twarz Elsie i jej piękny uśmiech. Potem na moment trzeźwiał i przypominał sobie, że przeszłość miała wielkie oczy, a strach ogromne zęby. Mógłby dać się poćwiartować, byle tylko na moment się z nią spotkać, choć wszystkie na niebie i ziemi zmuszały do tego, by ruszał dalej. Nie potrafił. Wzdrygnął się nagle, gdy poczuła coś puszystego blisko swojego ramienia, na którym był podparty. Rozejrzał się po okolicy - najpierw dostrzegając urokliwą dziewczynę, a dopiero potem jej czworonożnego towarzystwa, do którego uśmiechnął się półgębkiem. - Wybacz, siedzi mi się tak dobrze i wygodnie, że obawiam się... - zawiesił nagle głos, orientując się, że to nie on był odbiorcą słów nieznajomej. - Och, wybacz... Ty do kota mówisz - i miał ochotę strzelić z liścia w twarz na otrzeźwienie, ale zwierzak skutecznie mu to uniemożliwiał, gdy raz za razem przymilał się bardziej i bardziej. Zrobił więc o co prosił, przeczesując jego grzbiet, a zaraz potem delikatnie dotykając wrażliwego miejsca tuż za uchem. Kąciki warg Tristana drgnęły nawet ku górze, kiedy niewielkich rozmiarów stworzenie nie odpuszczało. Zmarszczył dopiero nos na następne frazesy nieznajomej, jakby kompletnie się go nie spodziewał. - A co, tak chujowo wyglądam? - spytał z dozą żartu, po czym wzruszył lekko ramionami. - Jest okay, po prostu lubię tu przychodzić i czasem udawać, że myślę... Co ciebie sprowadza do tego miejsca? - wolał wyjść na faceta pełnego kurtuazji, bo kto wie - czy w przyszłości ich drogi nie skrzyżują się ponownie.
Napięcie w jej ciele ustąpiło, kiedy zobaczyła kolejne zachowania chłopaka. Czyli jednak nie był aż tak nieprzytomny, jak myślała, i oczywiście nie stanowił żadnego zagrożenia. Mogła sobie śmiało dać otwartą dłonią w czoło, żeby zademonstrować sobie i światu własną głupotę. Ciągle wytwarzanie sobie wrogów nie zaprowadzało jej na dłuższą metę nigdzie dalej niż do Munga na oddział magipsychiatryczny. Roześmiała się cicho, gdy ujrzała jego reakcję na jej Gilgameshowe rozkazy; czyżby faktycznie był aż tak głęboko zamyślony? Fascynujące, że ktoś w ogóle pomyślał, że sama z siebie wołałaby tak do obcego człowieka. Z drugiej strony, nieporozumienia tego typu są na porządku dziennym, tylko ona nazbyt wszystko analizuje i wiecznie się dziwi. Musiała znaleźć lepszy sposób na radzenie sobie z zażenowaniem, bo miała wrażenie, że zaraz zaleje się potem, choć chłodu w tym coraz głębiej zapadającym wieczorze nie brakowało. Widząc nić porozumienia między swoim nowym wychowankiem a Krukonem, lekko się uśmiechnęła. - Ano, jakbyś wrócił z wycieczki z zaświatów - postarała się zażartować, nie wiedząc, jaki to będzie miało wpływ na samopoczucie Tristana. Błoga nieświadomość o jego stanie psychicznym pozwalała jej myśleć, że jest nawet i na swój sposób zabawna i wcale nie sztywna. - Ja w sumie w tym samym celu tu przyszłam, chociaż nie powiem, odwiedzam je po raz pierwszy - przyznała. - Ciekawa jestem, ile jeszcze tak pięknych miejsc mnie czeka w życiu - palnęła nieco bezsensownie w ramach small talku, mając nadzieję, iż rozmowa szybko przejdzie na jakieś głębsze formy i nie będzie trzeba głowić się nad, powiedzmy, obecnym stanem pogody.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Wyglądał na zmęczonego, choć z pewnością nie chciał w tym momencie dawać się stłamsić emocjom. Ze wszystkich niebiańskich sił próbował utrzymać nerwy na wodzy, bowiem im dłużej to trwało, tym bardziej zaczynał wierzyć, że nie jest skończonym wariatem, choć... Kto wie - trzeźwy też do końca był. Zaklął w myślach na własną głupotę, gdy pojął faux pas związane z czworonożnym stworzeniem, po czym wywrócił teatralnie oczami. Miewał swoje przebłyski ironicznego humoru, lecz po powrocie do Anglii pogrążony był w melancholijnym absurdzie, który nie pozwalał otworzyć się na świat, mimo iż Tristan do tej pory niemalże był nim zachłyśnięty. Uwielbiał swoje życie, niebezpiecznie lawirując na granicy kompletnego szaleństwa. - Odwiedzałem bliskich - odpowiedział mniej poważnie niż zamierzał. Kłamstwo wydawało się być utkane z nici złożonej przekory, ale tak naprawdę marzył o znalezieniu się na granicy Styksu, by na moment móc wziąć Elsie w ramiona i nawrzeszczeć na nią, że takie żarty nie są dobre. Nie mógł. Już niczego nie potrafił zmienić, tak jak i pustki, która wypełniała jego serce. - Udawać, że myślisz możesz w dowolnym miejscu, nie musiałaś zapuszczać się tak daleko, to niebezpieczne - stwierdził bez namysłu, spoglądając na jej śliczną buzię, a kąciki ust mimowolnie drgnęły ku górze. - Świat jest piękny, tylko zależy jak trafisz i z kim postanowisz te nowe miejsca odwiedzić, bo wiesz - zawiesił na moment głos, zwilżając wargę koniuszkiem języka. Musiał się zastanowić nad sensem własnych, nieco rozmierzwionych myśli. - Jak trafisz na jakiegoś chuja, to wszędzie czar pryśnie - rezolutność wybrzmiała w głosie młodego mężczyzny, który przez ostatnie miesiące krążył między każdą dostępną używką. Wierzył jedynie, że nie zostanie wzięty za żadnego psychopatycznego zwyrola, bo jak dobrze przypuszczał - nieznane mu dziewczę było młodziutkie, może nieco zagubione, a on zdecydowanie nie powinien leżeć w kręgu jej znajomych, bo... Nie był w tym dobrym. Dochodził nawet do wniosku, że plasował się w ostatniej dziesiątce, gdyby tylko istniała jakaś lista.