Miejsce dawno zapomniane przez czarodziejów zamieszkujących niedaleko wioski Hogsmeade. Wzgórze jest zamieszkiwane przez małe, magiczne stworzenia świetlikowe. Przychodziło się tutaj w dniu puszczania lampionów za zmarłych bliskich którzy odeszli na tamten świat. Według legendy, duchy schodziły z tamtego świata na ziemie w tym miejscu, kiedy wzniosło się lampę na ich cześć. Od bardzo dawna nikt tutaj nie przychodził ponieważ wzgórze już nie jest takie jak przedtem.
kulning:
Nauka kulningu
Beltane to święto na cześć natury! Laena uważa, że więc i ją wypada zaprosić do obchodów i poinformować, że takowe się odbędą. Codziennie w godzinach porannych jest ona na polanie i czeka na czarodziejów chętnych do nauki prastarej sztuki kulningu - nawoływania zwierząt śpiewem. Kto wie co tobie uda się przywołać?
Tego nikt nie wie, to co jednak pewne jest to to, że już teraz polana jest pełna magii!
Rzut k6 na wejście na polanę:
1 Poprzedniego dnia ktoś musiał naprawdę dziko poszaleć z wyobraźnią, bo właśnie natrafiasz na model smoka norweskiego kolczastego! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 2 Jest bardzo wcześnie i wschód słońca nie zdążył jeszcze przegonić ogników, które zaczynają latać dookoła ciebie, jakby bardzo chciały ci pomóc. Nie do końca wiadomo dlaczego, bo się nie zgubiłeś, na jaw wychodzi to dopiero podczas śpiewania. Gdy próbujesz nauczyć się kulningu, one swoim graniem podpowiadają ci, na jaką nutę powinieneś wejść! Dzięki pomocy ogników w trakcie trwania nauki możesz dwa razy rzucić podwójną k6 i wybrać wyższy wynik! 3 Coś musiało tutaj czarować, najwyraźniej oburzone wcześniejszym niepowodzeniem w śpiewaniu kogoś innego, bo gdy tylko zajmujesz miejsce na jednym z kamieniu, od razu zmieniasz się w syrenę! Efekt będzie trwał do końca wątku. +15 do końcowego wyniku 4 Może to przygotowania do Beltane, a może faktycznie jest coś w aurze dookoła polany, ale gdy tylko na nią wchodzisz, nogi same rwą ci się do tańca. Dosłownie. Nie łatwo jest złapać oddech i nie fałszować, kiedy cały czas skaczesz! Rzuć k6 by zobaczyć, przez ile kolejek będziesz tańczyć! 5 Ktoś musiał przyzwać swoim śpiewem całe stadko łupduków, które to teraz upatrzyły sobie ciebie, jako nowego przyzwającego! Za każdym razem, gdy próbujesz śpiewać, one pieją z tobą wszystkimi swoimi trzema głowami, mocno cię przy tym zagłuszając! -15 do końcowego wyniku! 6 Na Merlina! Jak to się stało, że ktoś przyzwał bogina?! Stworzenie zaczaiło się w krzakach i tylko czekało na właściwy moment, żeby kogoś przestraszyć... Wybrało do tego ciebie! Oby był ktoś obok, żeby ci pomóc!
Miłej zabawy i powodzenia!
Śpiewne przywoływanie:
Zasady
Od momentu wejścia na polanę, Laena zaczyna tłumaczyć, o co chodzi w kulningu, przysłuchuje się wam i podpowiada co i jak robić. Możecie pisać tak długi wątek, jak chcecie pamiętając, że:
Na zakończenie każdy powinien rzucić kostką k100, by zobaczyć, co udało się przyzwać!
Co przyszło?:
0-35 Nie będzie z ciebie tańczącego z wilkami. Co najwyżej udało ci się poderwać ptaki do lotu i to też raczej nie przez to, jak sprawny z ciebie śpiewak... 36-60 Gratulacje, udało ci się zaciekawić sobą zagubionego topka! Był tak wdzięczny za twój występ, że aż ugryzł cię w palec! Spokojnie, to tak z miłości! Możesz zgłosić się po topka w odpowiednim temacie! 61-89 Stworzenia nie tylko usłyszały twój śpiew, ale i go doceniły. Kiedy tak śpiewasz w kierunku lasu kulning, wychodzi z niego stadko sarenek. Nie podchodzą za blisko, ale przyglądają ci się z zaciekawieniem, chwilę jedzą w pobliżu trawę po czym odchodzą spokojnie i bez strachu. +90 Niesamowite, twój śpiew był niemal... Mityczny! Zupełnie jak prastary kulning! Wyszło ci to tak dobrze, że trochę dziwisz się na widok, że dłuższą chwilę nic nie wyłania się spomiędzy drzew. Czekasz jeszcze moment, a gdy wydaje Ci się, że już nic nie przyjdzie, zauważasz, że coś bacznie ci się przygląda z pomiędzy drzew, wyraźnie zainteresowane twoim śpiewem.
Gratulacje! Zdobywasz jednorazowy przerzut na balu Beltane!
Modyfikatory do rzutu k100:
+ i - tyle, ile wyszło w kostce na wejście. +5pkt za każdy post dotyczący nauki śpiewania, przed finalnym zaśpiewaniem. Bonus dotyczy max. 4 pierwszych postów. + 10pkt za 10 punktów kuferkowych w ONMS i +5 pkt za każde 10 następnych. + 5pkt za bycie nową postacią. + 10pkt za cechę powab wili. + 10pkt za cechę złotousty gilderoy. - 10pkt za cechę niezręczny troll. - 10pkt za cechę drzemie we mnie zwierzę.
Frederick skłonił się jej lekko, jakby w ten sposób chciał powiedzieć, że służy jej uprzejmie, że naprawdę nie zamierza stawać się jej koszmarem sennym. Choć, gdyby się nad tym poważniej zastanowić, to istniał cień szansy, że tak naprawdę bardzo chętnie straszyłby ją, jak jakaś nawiedzona zjawa, żeby tylko w końcu się za siebie zabrała i przestała zachowywać, jakby jej umysł nie do końca funkcjonował. Czegoś jej brakowało i z całą pewnością była to piąta klepka, aczkolwiek nie mówili o tym głośno. W tym całym niepozbieraniu była jednak niesamowicie intrygująca, bo pozwalała mu na bycie złośliwym dokładnie tak, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że Shercilffe kpi z niej na każdym możliwym kroku. - Obawiam się, że jedyną osobą, która lubi prowokować, jest pani - odparł jedynie, niemalże szczerząc zęby w stronę łupduków, mając niesamowicie wielką potrzebę pogonienia ich, przegnania na cztery wiatry, zrobienia czegoś, czego może potem by żałował. Wszystko jednak wskazywało na to, że jego lisia natura była w nim naprawdę mocna, że w nim wygrywała, szarpiąc się, niczym wściekły pies na za krótkiej smyczy. - Życie pośród ludzi jest tak spokojne, jak śmierć z powodu wykrwawienia - stwierdził prosto, musząc przyznać, że chociaż jego rozmówczyni była wariatką, to jednak nawet ona miała jakieś własne, wewnętrzne ograniczenia, które kazały jej pamiętać o tym, że nie wszystko, co ją otaczało, było takie piękne i kolorowe, jak sobie wyobrażała, czy cokolwiek ona tam właściwie robiła, w tej swojej oszalałej głowie. Zaraz też Frederick uśmiechnął się do niej lekko, zapewniając ją, że łupduki są przy nim mistrzami sceny, wiedząc doskonale, że zapewne kiedy weźmie się za śpiewanie, kobietę w końcu szlag trafi. Była zdecydowanie nastawiona na piękno, harmonię, naturę i Merlin raczy wiedzieć, jakie jeszcze inne głupoty. Tymczasem przy nim mogła liczyć jedynie na wyszydzenie, na złość i wszystko, co się z tym wiązało. Nie był dobrym kompanem, by nie powiedzieć, że był najgorszym na świecie człowiekiem. - Nie. Więc czekam.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
- Pan chyba tym razem naprawdę pomylił kolejność – skinęła na niego głową, jakby odpowiadała na ten sam, wcześniejszy jego gest. – Ja tylko pana uważnie słucham i odpowiadam, a skoro tematy podrzucane przez pana samego, uznaje pan za prowokujące, potwierdza tym pan tylko moją teorię – uśmiechnęła się psotliwie, czekając na jego kolej. No dobrze, może była trochę prowokująca, ale to tylko dlatego, że stała przed wyjątkowo intrygującym rozmówcą. Bawiło ją, jak szybko się odpalał, wyzłośliwiał i był pierwszy do ataku. I to, że chociaż próbował, zupełnie nie mógł w nią trafić. Niby miał tyle inteligentnych zaczepek, a jakoś nie umiał użyć tej błyskotliwości, by zrozumieć, że nie był w stanie jej uderzyć. Więc i tym wspaniale się bawiła, unikając kolejnych tekstów, a raczej bliższym prawdzie byłoby, że je łapała i odrzucała z powrotem. - Powolnego – dodała, wyjątkowo rozbawiona jego słowami. – Mam wrażenie, że odkąd tu przyjechałam, nie mogę przestać – westchnęła, ale wcale nie z żalem. Tęskniła i nie umiała się odnaleźć, ale wiedziała, że to było właściwe. Po prostu śmieszyło ją, jak bardzo dobrze jego stwierdzenie określało ten stan. Na szczęście Fredericka, Laena była cierpliwą nauczycielką, więc jakkolwiek jego występ nie byłby popisowy na odwrót, ona była gotowa siedzieć na tej łące i tłumaczyć dalej. Szczególnie, że przecież sama się do tego zobowiązała. Poza tym, nie wierzyła, że cokolwiek mogło przebić łupduki w doprowadzaniu uszu do krwawienia, więc mężczyzna nie musiał się martwić, czy źle mu pójdzie. Poprzeczka była zawieszona tak nisko, że aż zakopana. Zanim jednak w ogóle zaczęła uczyć go śpiewu, opowiedziała o kulningu, o tym, że był starą, skandynawską sztuką przywoływania bydła, że jej rodzina używa go do zapraszania magicznych istot, jak i informowania leśnych stworzeń, gdzie akurat mają zamiar iść, żeby ich nie zaskoczyć. Dopiero po tym zaczęła tłumaczyć jak dokładnie przepuszczać powietrze przez krtań, pokazywała palcem na swoim gardle, jak, gdzie i co uruchomić, by wydobyć właściwy dźwięk. Później przeszła do wyjaśniania, jak uzyskać otwartość dźwięku, aż w końcu tłumaczyła na własnych przykładach, gdy niosła krystalicznie czysty, latami wypracowany kulning w powietrze. - To może teraz pan spróbuje? – zaproponowała. – Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
Frederick zmrużył oczy, zastanawiając się nad tym, co powiedziała, dochodząc do wniosku, że chociaż była wariatką, potrafiła doskonale operować słowem, odwracając tym samym wszystko na własną korzyść. Na swój sposób była zatem naprawdę inteligentna i tym bardziej nie rozumiał, co właściwie łączyło ją z Austerem. Nie miał jednak powodu do tego, żeby dalej się wyzłośliwiać w tej sprawie, niewiele, jeśli nic, by to nie zmieniło, a on jedynie okazałby się skończonym idiotą. Za takiego nie zamierzał jednak uchodzić, bo wcale się nim nie czuł, mając poczucie, że w gruncie rzeczy jest człowiekiem błyskotliwym. To, że był grubiański i bezpośredni, było już zupełnie inną kwestią i nie było jakiejś większej, czy głębszej potrzeby poruszania tego zagadnienia. Po prostu był taki, a nie inny i doskonale się z tym czuł. - Zdaje się, że potrafi pani całkiem dobrze zakładać pułapki na innych. Jest pani pewna, że tym śpiewem i obcowania z naturą nie przyciągała pani do siebie biednych stworzeń jedynie na pokuszenie? - odpowiedział ostatecznie, teoretycznie ją komplementując, jednocześnie jednak pokazując jej, że nie do końca się z nią zgadzał i wciąż widział w niej cień zagrożenia, czy czegoś podobnego. Zaczął się jednak zastanawiać, czy istniało coś, cokolwiek, co było w stanie ją urazić, bo sprawiała wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś ponadto, jakby unosiła się faktycznie kilka kroków ponad ziemią i to niemalże dosłownie, za nic mając problemy ludzkie i ten padół nieszczęść. Pozwolił jej mówić o tej pieśni, musząc przyznać, że go zainteresowała i widać to było w jego spojrzeniu i całej postawie. Podobne rzeczy zawsze wydawały mu się interesujące, mógł na nich bowiem budować coś nowego, tworzyć coś, czego inni nie mieli, nie znali i nie wiedzieli, jak do tego podejść. Skoro zaś tak, to Frederick był przekonany, że warto było dowiedzieć się czegoś więcej. Spróbować, przekonać się, co się za tym kryło, tym bardziej że mimo wszystko miał rękę do zwierząt. To było coś, co zostało mu narzucone, ale jednocześnie kryła się w tym dziwna pewność i świadomość, że faktycznie był po prostu Shercliffem, a zwierzęta zdawały się do niego lgnąć. - Zapewne całe mnóstwo - mruknął, ale mimo to pokręcił głową, jedynie próbując powtórzyć to, co mu pokazała. O dziwo, nie szło mu wcale tak źle, był w stanie wyłapać to, co kobieta próbowała mu pokazać, był w stanie sięgnąć po te dziwaczne dźwięki. Poszłoby mu niewątpliwie lepiej, gdyby nie to, że łupduki zaczęły zawodzić, zagłuszając go i próbując go pokonać, co szczególnie mocno go irytowało, powodując, że niemalże wyszczerzył na nie zęby. Śpiewanie w ich towarzystwie było niesamowicie trudne i Frederick coraz mocniej czuł, że powinien je stąd po prostu przegonić.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
- Kto to może wiedzieć, od nich się tego nie dowiemy – odpowiedziała niczego nie potwierdzając i niczemu nie zaprzeczając, jak psotliwa wróżka czy inne leśne, zagadkowe stworzenie. Owszem, umiała władać słowem sprawnie, nie robiła tego jednak tak, jak posługiwali się nim ludzie tutaj. Cały jej majstersztyk polegał na tym, że ona bawiła się tylko na prawdzie, lawirując w niej właściwymi zdaniami i na żaden temat nie kłamiąc. A skoro Frederick potrafił to wyłapać i równie sprawnie jej odpowiadać, cóż, to także świadczyło o jego dużej inteligencji. Choć tego nie zamierzała mu przyznać, komplement dla niego zostawiając w tym nikłym potwierdzeniu jego tezy. Zapewne istniały rzeczy, które mogłyby ją obrazić, trzymała te tematy jednak tak głęboko w sobie, nie dając im zobaczyć tego świata, że nie martwiła się, by ktoś w nie trafił. Wolała właśnie unosić się ponad ziemią i tym wszystkim, czytać z chmur i wierzyć w los, że ten doprowadzi ją do ważnych dla niej odpowiedzi. Nie zamierzała nosić rozterek i niepewności na wierzchu, świat ze wszystkimi swoimi problemami nie potrzebował tej energii, a ona chciała dawać tę jak najbardziej pozytywną każdemu istnieniu dookoła, w końcu była przekonana, że energia wracała do ludzi. - Niech się pan nie krępuje pytać – uśmiechnęła się zachęcająco, sama uwielbiała dzielić się wiedzą na temat swoich technik, tradycji, świata, w którym żyła i zasad, którymi podążała. Mogłaby godzinami opowiadać o korzeniach kulningu, o jego brzmieniu, wibracjach, które sprawiają, że przywołują stworzenia. Ale równie mocno chciała go uczyć, więc nie powstrzymywała mężczyzny. - Muszę przyznać, że ma pan do tego naturalny talent – uśmiechnęła się, otwarcie go komplementując, uważała, że takich pochwał nie powinno się trzymać przed uczącą się osobą. Ale nie byłaby to już ich wymiana zdań, gdyby nie dodała czegoś na deser, tej szczypty psotliwości. – Tylko tego samego nie mogę powiedzieć o pańskim dobieraniu akompaniamentu – zaśmiała się, wskazując na łupduki. Zaraz jednak przeszła do drobnych korekt. Wytłumaczyła, co zauważyła, że mógłby poprawić w swojej technice, z jakim ułożeniem ust lepiej przepływał dźwięk, jakie mięśnie powinien trochę bardziej napiąć przy tym wszystkim, jakich mieć świadomość, że działały, a jakie rozluźnić. Wszystkie szczegóły, które zdawały się drobne, ale połączone ze sobą wpływały na całokształt.
Dowiemy. Przynajmniej z takiego założenia wychodził Frederick, który z powodu swojego wychowania miał naprawdę spore pojęcie o zwierzętach, o magicznych stworzeniach i wszystkim, co ich dotyczyło. Był również animagiem, a to dawało mu sporą przewagę nad innymi ludźmi, pozwalając mu o wiele lepiej rozumieć naturę pozostałych istot, dostrzegać w nich to, czego inni nie widzieli, zupełnie, jakby nie mieli pojęcia, że pewne rzeczy mogą istnieć poza ludzkimi umysłami. Nie było to jednak coś, o czym chciał dyskutować, a przynajmniej nie w tej chwili. Miał jednak świadomość, że Laena byłaby w stanie zrozumieć to, co chciałby jej przekazać. Była na tyle szalona, że byłaby w stanie dostrzec to, czego inni nie widzieli, co było dla nich jedynie gadaniem głupców. Niemniej jednak nie uważał, że powinien się z nią tym wszystkim dzielić, więc po prostu przemilczał ten temat, koncentrując się na czymś zupełnie innym, uśmiechając się do niej, gdy tylko dała mu przyzwolenie na pytania. - Myślę, że zostawię sobie to na nasze kolejne spotkanie - powiedział, co mogło zabrzmieć nieco złowieszczo, zupełnie, jakby jej obiecywał, że jeszcze będzie miała z nim do czynienia. Zapewne większość osób uznałaby to za coś tragicznego, za coś, z czym nie chcieliby walczyć, z czym nie chcieliby sobie radzić i odeszło, ale był pewien, że kobieta tak nie postąpi. Nie zdziwił się więc, gdy dalej go pilnowała, pokazując, jak powinien śpiewać, ignorując właściwie zupełnie łupduki przyprawiające Fredericka o ból głowy. O dziwo, chciał poprawnie wykonać tę pieśń, więc nim zaczął ponownie śpiewać, a dostrzegł, że opierzone paskudztwa znowu zabierają się do wycia, wydał z siebie z siebie ciche warknięcie, a już w następnej chwili rozganiał łupduki. W swej lisiej formie. W tym lśniącym futrze, z długą, gęstą kitą, która niemalże zamiatała po ziemi, gdy Shercliffe wykorzystywał instynkty swej zwierzęcej formy, by pozbyć się z okolicy natrętnych magicznych kurczaków, dając im tym samym nauczkę, nie chcąc, żeby więcej mu zawadzały. Mając pewność, że już nie powrócą, przyjął bez problemu swą ludzką formę i przeczesał włosy, spoglądając beznamiętnie na Laenę. - Wygląda na to, że będę śpiewam bez akompaniamentu. Jestem solistą - powiedział jedynie, nim odchrząknął i skoncentrowawszy się na jej wcześniejszych uwagach, które pomimo wszystkich złośliwości, jakich jej nie szczędził, doceniał, zaczął ponownie śpiewać. Nie było to zbyt łatwe, bo należało odpowiednio wszystko wyczuć, modulować, różniło się to od tego, co znał, ale nie był typem, który się poddawał. Jeśli coś podobnego mogło ułatwić mu życie, jeśli mogło usprawnić jego pracę, to właśnie tego sobie życzył i właśnie z tego powodu zamierzał ćwiczyć, szukając czegoś, co okaże się użyteczne. Głos miał zadziwiająco czysty i pewny, ale to nie oznaczało jeszcze, że spodziewał się, iż na polanie pojawi się nieśmiałek, który zjawi się przy nim, wyraźnie zaciekawiony jego osobą. To zaś była niespodzianka, która spowodowała, że zerknął kątem oka na kobietę, posyłając jej nieco ironiczny uśmiech. - Och, teraz zdecydowanie będzie mi pani winna wiele wyjaśnień. +
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Kolejne spotkanie? Uniosła na niego lekko brew, była to dość ciekawa koncepcja, biorąc pod uwagę, że do tej pory mężczyzna raczej nie wyrażał zbyt dużego zainteresowania jej osobą. No, przynajmniej nie pozytywnego, bo zaczepne uwagi kolekcjonowała szybciej od polnych kwiatów. To samej jej jednak nie przeszkadzało, uważała za całkiem ciekawe jego wytykanie i operowanie samą prawdą, jak i obserwowanie, wręcz czekanie, z której strony ugodzi swojego rozmówcę, jakby co najmniej walczył z przeciwnikiem na słowa. Dla niej samej było to całkiem intrygujące zjawisko, więc uśmiechnęła się zaczepnie, już mając rzucić jakąś uwagą o nawiedzaniu na jawie, ale nie zdążyła, bo cierpliwość Fredericka do łupduków jak widać się skończyła. - A myślałam, że jeleń – rzuciła sama do siebie, cicho pod nosem, nawet nie wstrzymując chichotu. No tak, miało to sens, sprytny, złośliwy lis też wyjątkowo do niego pasował. Wiedziała, że mężczyzna był pod jakimś kątem inny. Nie patrzył na świat przez pryzmat współczesnych czarodziejów, było w tym co robił, w jego spojrzeniu, ruchach i sposobie rozumowania coś bardziej pierwotnego, coś, w czym nawet byli podobni. Oprócz pierwszego szoku przy zobaczeniu tak jawnego pokazu mocy animaga, jakoś szczególnie nie była zdziwiona, że nim był. Jeżeli miałaby jakoś to ocenić, właśnie teraz czuła się, jakby dostała jego pełny, sensowniejszy obraz. Zabawnym było też to, jak niemalże bez zająknięcia znów wrócił do swojej ludzkiej formy, jakby nic się nie wydarzyło i w dodatku miał już gotowy kolejny, błyskotliwy tekst. Kobieta aż prychnęła lekko śmiechem, szybko zasłaniając buzię. - Na pewno? Powinien się pan jednak zastanowić nad suppertem, dał tu pan właśnie piękny pokaz – zażartowała, oglądając się za uciekającymi kurczakami. Spodziewała się, że gdyby mężczyzna mógł, z równą wprawą przeganiałby i ludzi na ulicach, choć z drugiej strony z tak ciętym językiem pewnie już to robił. – Ale teraz musi pan dać prawdziwy popis, już nie ma pan usprawiedliwienia – skomentowała trochę złośliwie, a trochę zachęcająco, zdecydowanie ciekawa, jak mu pójdzie. Oczywiście, teraz po głowie chodziła jej i kwestia animagii, zdecydowanie zajmując dużą część jej myśli, ale skoro Frederick tajemniczo zapowiedział kolejne spotkanie, uznała, że powinna teraz się skupić na tej nauce. Wsłuchiwała się w jego tony, w żadnym momencie mu nie przerywając, co jakiś czas tylko wskazując palcem, żeby spróbował trochę wyżej. Musiała przyznać, że był jednym z najlepszych uczniów, jacy do tej pory zawitali na polanie. Chociaż nie musiała tego potwierdzać na głos, bo najlepszym na to dowodem był nieśmiałek, który podszedł do mężczyzny naprawdę zaciekawiony. - Cóż… – uśmiechnęła się do niego psotliwie, wstając z ziemi. Może i by posiedziała dłużej i faktycznie odpowiedziała na jego pytania, ale na polanę zaczęli się schodzić inni czarodzieje, którym też powinna poświęcić czas. – Będzie pan chyba musiał je zapisać na nasze następne spotkanie – spapugowała jego słowa, kierując się do nowych osób, z niechęcią zostawiając tę rozmowę. Może ich dynamika była dość nietypowa, ale obydwoje zapewniali sobie zaskakująco dużo rozrywki.
/zt x2
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
4 Lunaballa + 10pkt za 10 punktów kuferkowych w ONMS (22 kufer) +5 pkt za każde 10 następnych. + 10pkt za cechę powab wili. POLANA:1 CO PRZYSZŁO:96
Wiktor pospiesznie biegł na wzgórza które prezentowały się pięknie o każdej porze roku. Miejsce miało w sobie coś które kochał nade wszystko. Puchon uśmiechnął się z zadowoleniem kiedy, to poprzedniego dnia ktoś ni z tego ni z owego bo właśnie dziwny traf na model smoka norweskiego kolczastego. Nabrał świeżego, ciepłego powietrza w płuca. Krawczyk wolał naturę, przestrzeń oraz nieustający dostęp do czystego powietrza - czy to rozmowa w terenie czy też spacer wydawał mu się być jak najlepszą opcją. Tutaj chłopak mógł czuć się swobodnie - z dala od wścibskich spojrzeń oraz oceniających wniosków. Jedynie wzgórza, trawa, mgła oraz okoliczne stworzenia. Wiktor nie miał jakoś specjalnego talentu do śpiewu wolał raczej grać na ukochanej gitarze, ale jak na pierwszy raz to chyba wyszło rudzielcowi dość dobrze zupełnie jak prastary kulning! -Hmmm... Jednak Wiktor zdziwił się trochę na taki widok że, nic nie przychodzi spomiędzy drzew. Odczekał jeszcze moment, ale zaraz zaraz...coś chyba się rudzielcowi przygląda z pomiędzy drzew, wyraźnie zainteresował go mój głos a raczej śpiew. Zdziwił się że jakieś zwierzątko przyszło do Wiktora z drugiej strony - nie powinien być w ogóle zaskoczony. Rudzielec miał zaufanie do zwierząt a one miały do niego to działa w obie strony. - Prawda? W jego sercu zagościł dziwny spokój, a duża doza siły biła z jego postawy. Spojrzał na Lunaballa po czym Wiktor posłał mu szczery uśmiech. Chyba doceniał to. Jak szybko się pojawił tak szybko znikł i już go nie było.
z/t
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostka na wejście: 6 -.- Kostka na wydarzenie: 67 +20(kuferek ONMS) -10(drzemie we mnie zwierzę) + 15(posty o nauce śpiewania) = 77 + 15= 92
Widząc złowieszczy wzrok Jo, opanował się nieco, choć i tak w duchu śmiał się z całej sytuacji. Harlow jako syrenka to był widok, jakiego raczej prędko nie miał zapomnieć i zdecydowanie kiedyś jeszcze miał ten temat poruszyć. Teraz jednak trzeba było się skupić na przecudnej sztuce kulningu, co brzmiało mu jak jakiś pojebany sport, a nie jeszcze bardziej pojebane wycie w celu przywoływania do siebie magicznych zwierząt. -Jak tylko tyle, to nie powinno być problemu. Jak zaczniesz umierać krzycz, skończyłem kurs magicznej pierwszej pomocy, wiem, jak przywracać funkcje życiowe. - Pozwolił sobie mimo wszystko na jeszcze jeden żarcik, choć w duchu liczył na to, że wcale nie będzie musiał jej ratować przed syrenim bezdechem. -Auuuu! - Zawył ponownie, tym razem jednak w reakcji na trzepnięcie w ramię. Widząc uśmiech Jo, sam jednak się wyszczerzył. -Wyższe? Jakby mi jaja urwało? - Zapytał o bardziej konkretne wskazówki, po czym wydobył z siebie przepiękny, acz nie do końca pasujący do jakiejkolwiek tonacji falset, wtórując temu, co robiła Harlow. -Myślę, że wszystkie jednorożce są nasze. Chociaż nie, one ciągną do dziewic. - Prychnął, jeszcze raz spoglądając na instrukcje, mówiące im, jak poprawnie wydobyć z siebie to magiczne zawołanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
- Okej, mimo wszystko nie jestem pewna, czy powinnam ci ufać w takich kwestiach. Zwłaszcza po tym, jak właśnie stwierdziłeś, że to tylko brak powietrza. No bo przecież to nie tak, że jest ono potrzebne do życia, nie - odpowiedziała, posyłając mu znaczące spojrzenie. Może i ukończył kurs magicznej pierwszej pomocy - na który, swoją drogą, sama planowała się wybrać - ale to jeszcze niczego nie oznaczało, a już na pewno nie czyniło z niego medyka. Kochała go jak kumpla, ale jednak w pewnych kwestiach miała wątpliwości. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby na skutek jakichś dziwnych okoliczności została przywrócona do życia, ale dodatkowo posiadałaby skrzela. Postanowiła już jednak zostawić temat tego syreniego ogona, bo skoro i tak nie mogli nic na to poradzić, to bez sensu było już o tym tak dyskutować. W gruncie rzeczy nie musiała zresztą nawet go używać - siedziała jedynie na kamieniu, wciąż leniwie poruszając tą zmienioną częścią swojego ciała. Brakowało jeszcze tylko słońca, dzięki któremu ogon pięknie by się mienił. - No, jeśli takie porównanie do ciebie przemawia, to tak - parsknęła i nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami. Słowa, które wypowiedział tak do niego pasowały, że aż było to zabawne. Niczym znawczyni przysłuchiwała się jego kolejnym próbom, niekiedy lekko się krzywiąc. - O! To było dobre! - zawołała i rzuciła mu pełne uznania spojrzenie. Sama też cały czas próbowała, a jakże, bo w końcu trening czyni mistrza. Czy jej podejścia były udane, czy nie, to już nie jej było oceniać - nie słyszała się bowiem na tyle, żeby się tego podjąć. Na razie jednak nic do nich nie przyłaziło, więc najwyraźniej nie opanowali jeszcze wystarczająco sztuki kulningu. - To w takim razie jesteśmy zgubieni. Chyba że znajdziemy jakąś dziewicę i każemy się jej drzeć - stwierdziła, rzucając okiem na polanę tak tylko przelotnie, żeby zobaczyć, czy może nie było jakiejś potencjalnej ofiary chętnej. Mogli chyba przystąpić do tego zadania we trójkę, prawda?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Po swoim ostatnim wyjściu na kulning z kuzynostwem stwierdziła, że chciałaby jeszcze poduczyć się tego śpiewania. Było coś magicznego w możliwości przywołania do siebie leśnych stworzeń i, choć była raczej pewna tego, że gdyby próbowała zrobić to samodzielnie bez pomocy nauczycielki – nic by nie wyszło – czerpała dużą radość z obserwowania tak chętnie integrującej się z nimi natury. Co prawda dzisiaj nie miała przy sobie towarzystwa, ale to w niczym jej nie przeszkadzało, no, może trochę jej natura ekstrawertyka cierpiała, jednak wiedziała, że tak czy siak bawić się będzie dobrze. Owszem, zawsze milej było otworzyć do kogoś buzię, zagadać czy pośmiać się z nieznośnych łupduków, które wyły za każdym razem, gdy samej próbowało się śpiewać. Aż zaśmiała się w głos na samo wspomnienie, nie potrafiąc i nawet nie chcąc powstrzymywać rozbawienia! W końcu było to komiczne, jak trójgłowy drób prowadził na nią zmasowany atak, za każdym razem, gdy próbowała coś zanucić. Zresztą, był to też jeden z powodów, dla których wróciła na te nauki. Jakby nie patrzeć połowy poleceń nie zrozumiała, a pozostałych jedną czwartą wykonać nawet nie mogła, zagłuszana trąbieniem ptactwa. Tym razem z błogością zauważyła, że żadnych atencyjnych kurczaków nie było i usiadła na kamieniu, czekając na pierwsze podpowiedzi… Jednak pierwszy co dostała to ogon. - CO JEST?! – wykrzyknęła wcale nie cicho, kiedy dosłownie wywaliła się do tyłu na plecy, tracąc równowagę. – No chyba nie… – mruknęła, patrząc na długi, syreni ogon, który tak jej się ułożył na kamieniu, że nijak nie była w stanie się nim podeprzeć ani wstać. Samymi rękami też podnieść się nie mogła, o przez ten ogon w powietrzu nie była w stanie wsunąć się z powrotem na kamień. Ogólnie rzecz ujmując – utknęła. – Czy ktoś mógłby mi pomóc?! – zawołała w niebo, nie mogąc się nawet za bardzo rozejrzeć i po prostu machając ogonem jak ryba wyjęta z wody.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher ciekaw był pozostałych atrakcji, jakie miały umilić wszystkim czas przygotowań do nadchodzącego święta. Zamierzał również przekonać się, co dokładnie było w tym śpiewie, który Laena praktykowała, nic zatem dziwnego, że postanowił wybrać się na prowadzone przez nią zajęcia. Pozdrowił ją, ale nim zdołał zapytać, o co chodzi, usłyszał okrzyk panny Seaver i obejrzał się, by dostrzec leżącą ją na ziemi. Z syrenim ogonem. Walsh zamrugał, zaczynając się zastanawiać, czy aby na pewno jeszcze nie spał, wszystko jednak wskazywało na to, że magia znowu postanowiła płatać im figle i bawić się nimi w sposób, którego nigdy nie był w stanie do końca pojąć. Pokręcił do siebie głową, a później ruszył z odsieczą, próbując pomóc dziewczynie usiąść tak, żeby było jej wygodnie w tej nowej prezencji. - Wszystko w porządku, panno Seaver? – zapytał jeszcze, kiedy jego zdaniem dziewczyna była już bezpieczna i zrobił krok w tył, jedynie po to, żeby z fasonem wylądować na ziemi. W pierwszej chwili nie był w stanie zrozumieć, co dokładnie się stało i dlaczego padł tutaj, jak długi. Dopiero później dostrzegł długi, rybi ogon, który z całą pewnością mógłby należeć do jakiejś eleganckiej syreny. Problem polegał na tym, że nieoczekiwanie to właśnie on go posiadał i mógł zapomnieć o próbach wstania, przejścia gdzieś, czy jakiegoś bezpiecznego poruszania się. To wszystko było skrajnie szalone, nieodpowiedzialne i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze, ale profesor jedynie parsknął z rozbawieniem. - To chyba zaraźliwe. Powinniśmy ostrzec kolejnych chętnych na te śpiewy, żeby lepiej do nas nie podchodzili – zawyrokował, niepewnie poruszając ogonem, zdając sobie sprawę z tego, że miał nad nim kontrolę, jak nad własnymi nogami, ale to niestety w niczym mu nie pomagało. Chyba wręcz przeciwnie, powodowało, że pozostawało mu jedynie kręcić się w miejscu. Jak skończony gumochłon, ale to było zabawne. – Ciekawe, czy poza tym zostaliśmy również obdarzeni syrenimi głosami – mruknął, uśmiechając się ciepło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie potrafił się powstrzymać przed zaśmianiem się z komentarza Jo. Miała rację, wytykając mu absurd jego własnej wypowiedzi i nawet nie miał zamiaru temu zaprzeczać. -No dobrze, dobrze. To aż brak powietrza. Nie bagatelizuję chemicznych mieszanek potrzebnych do przetrwania. - Odpowiedział wciąż z wyszczerzem, bo każdy, kto go znał, mógł domyślić się, jakie było drugie dno tej wypowiedzi. Skupił się na przepięknym, kulingowym zawołaniu, które jak dotąd nie szło mu najlepiej, choć po uwadze ślizgonki postanowił nieco zmienić swoje podejście, co okazało się być bardziej skuteczne, niż mógł się tego domyślać. -Może powinnaś rozważyć karierę nauczycielki darcia ryja? Patrz jak dobrze Ci idzie z upośledzonymi dziećmi. - Sprzedał jej ten wątpliwy komplement, jednocześnie rozglądając się, czy jakiekolwiek zwierzę już skusiło się ich pięknym zawodzeniem, ale jak narazie nic nie doceniało ich starań. -Daj mi chwilę, coś poszukam. A jak przestanie być nam potrzebna do wołania jednorożców, to może i ja skorzystam. - Uśmiechnął się pięknie, choć teraz to było tylko czcze gadanie, bo nie miał zamiaru skakać na boki, gdy trwał w dość szczęśliwym obecnie związku. Ale pogadać nikt mu jeszcze nie zabronił, z czego korzystał. -Ty, patrz! - Szturchnął Jo, wskazując na poruszające się nieopodal krzaki, pod którymi widać było jakieś kopytko. -Dawaj jeszcze raz, może do nas podlezie. - Zachęcił dziewczynę, po czym sam znów wydał z siebie te dziwne dźwięki ciekaw, czy faktycznie będzie im dane zwabić kryjące się zwierzę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Magia potrafiła zaskakiwać w najmniej oczywistych momentach i najwyraźniej wtedy, kiedy Remy próbowała nauczyć się śpiewać. Aż chciało się dojść do wniosków, że było to zaprowadzenie przez wszechświat równowagi, żeby po swoim wybryku z odśpiewaniem hymnu dla Patola (co prawda była zahipnotyzowana, ale i tak!) już nigdy więcej nawet nie próbowała podjąć się takiej próby. Najpierw łupduki, później syreni ogon, przez który koncertowo utknęła na ziemi. Na całe szczęście przywoływanie szło jej dzisiaj całkiem nieźle i z odsieczą przybył znany jej dobrze nauczyciel. - O! Dzień dobry! – przywitała się, śmiejąc się głupkowato ze stanu, w którym się znalazła. – Tylko ogon poobijałam – zażartowała, kiedy już profesor pomógł jej usadzić się całkiem wygodnie i przede wszystkim stabilnie na kamieniu. – Bardzo panu dziękuję panie pro… – nie dokończyła, kiedy ze zdziwieniem zachłysnęła się powietrzem, bo właśnie teraz to Christopher padł jak długi. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, później na swoje ręce. – No chyba nie znowu?! – niemalże pisnęła, znów przenosząc wzrok na profesora. – Bardzo pana przepraszam! Ostatnio co chwila zdarza mi się kogoś w coś zamieniać… Myślałam, że po ostatnim mi przeszło! Nie chciałam! – paplała bardzo szybko, mając nadzieję, że profesor nie będzie na nią zły. Gdyby pielęgniarka powiedziała jej, że symptomy zamieniania dotykiem będą nawracające, chodziłaby w rękawiczkach nawet w trzydziestu stopniach! Z ulgą usłyszała jednak, że zamiast się złościć, profesor po prostu się zaśmiał. Kamień spadł jej z serca i sama pozwoliła sobie na chichot, bo zdała sobie sprawę, jakie to było głupie. Naprawdę miała dużo szczęścia, że przyszedł akurat profesor Walsh, nie wyobrażała sobie reakcji takiego Patola czy Morrisa. Choć z drugiej strony Patol by jej pewnie nawet nie pomógł. - Przepraszam! – powiedziała szybciutko, próbując powstrzymać śmiech zakrywając usta, ale nie była w stanie. – Nie powinnam się śmiać, ale to przezabawne! – chichrała się jeszcze chwilę, zrobiła nawet zdjęcie swojemu ogonowi. W końcu jednak wzięła głębszy wdech. – Nie znam się na syrenich ogonach, ale możemy przetestować ich moce – uśmiechnęła się, bo skoro i tak utknęli w tym miejscu bez możliwości odejścia z niego, to równie dobrze mogli razem pośpiewać. – [b]Oh! Nie chcę pana profesora pośpieszać, tak tylko orientacyjnie chciałam się zapytać, miał już pan szansę znaleźć wszystkie przybory do prób pod bukiet?
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Czw 18 Maj 2023 - 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zdecydowanie nie spodziewał się, że ta nauka śpiewu zakończy się w taki sposób. Czy może raczej, że tak właśnie się rozpocznie, bo przecież do tej pory właściwie jeszcze nic wielkiego się nie wydarzyło. Dopiero zjawili się na polanie, nie zdążyli jeszcze usłyszeć, jak dokładnie modulować głos, żeby spróbować coś do siebie zwabić, a tutaj już spotykały ich niemałe przygody, których nie dało się w żaden sposób pominąć. Ostatecznie skakanie na rybim ogonie nie należało do najłatwiejszych, chociaż trzeba było przyznać, że jednocześnie było to naprawdę interesujące doświadczenie. I być może Christopher bardziej by się na tym skupił, gdyby nie kolejna uwaga Harmony i jej przeprosiny, na które machnął ręką. - To całkiem intrygujące doświadczenie - powiedział gładko, bo faktycznie tak do tego podchodził, mając wrażenie, że doświadczał w tej chwili czegoś, czego nie znało wielu czarodziejów. To zaś powodowało, że starał się wykorzystać ten stan, aczkolwiek wiedział, że na wzgórzu, na polanie, na jakiej się znajdowali, nie mógł przekonać się, jakby się pływało będąc właściwie syreną. Może kiedyś udałoby mu się tego doświadczyć, ale na pewno nie w tej chwili. - Tylko lepiej się na nim nie oddalaj, bo obawiam się, że teraz nie będę w stanie ruszyć z pomocą - stwierdził jeszcze nieco krytycznie spoglądając na mieniące się łuski, pasujące naprawdę idealnie do obrączki z muszli. Wyglądało na to, że faktycznie był wodnym stworzeniem, być może więc odnalazłby się całkiem nieźle w tym, co się działo, może faktycznie byłby w stanie dogadać się z syrenami i trytonami. Kto wie? Teraz jednak miał inne plany. - Hm? Tak, udało mi się kupić odpowiednie materiały, ale nie miałem jeszcze okazji sprawdzić, jak dokładnie je ze sobą zmieszać, żeby otrzymać odpowiednią konsystencję. Ale twój bukiet, panno Seaver, zasusza się w naprawdę piękny sposób - dodał, uśmiechając się do niej łagodnie, by zaraz później zerknąć w stronę kolejnych uczestników, którzy zbierali się na polanie, czekając na rozpoczęcie nauk. - Próbowałaś już kiedyś tych śpiewów?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
- I ty myślisz, że dałabym radę wytrzymać z bachorami dłużej niż pięć minut? - spytała z wyraźnym powątpiewaniem nie tylko w głosie, ale także wymalowanym na twarzy. - Albo te kaszojady wytrzymałyby ze mną? Nie, dzięki. Kto jak kto, ale nie spodziewałam się, że akurat ty dasz mi pomysł na wykończenie się - żachnęła się, kręcąc przy tym na boki głową, jakby naprawdę nie potrafiła uwierzyć w to, co właśnie od niego usłyszała. To nie byłaby dla niej praca, tylko jakaś katorga, kara, sposób na wolną, bolesną śmierć. Znała przynajmniej jedną osobę, która byłaby zachwycona takim obrotem spraw. - Na Morganę, Solberg, jesteś niereformowalny - skwitowała krótko jego słowa odnośnie skorzystania z dziewicy, ale nie mogła powstrzymać prychnięcia. Tylko w rozmowie z nim była w stanie przejść od biadolenia nad boginem, przez przeklinanie syreniego ogona, aż do szukania dziewicy i wcale nie było to jakoś bardzo dziwne. Ot, normalna konwersacja, chociaż wiedziała, że z kimś innym taki myk raczej by nie przeszedł. Już miała odchrząknąć i przyszykować się do wydania z siebie kolejnych odgłosów godowych, kiedy chłopak szturchnął ją w ramię, zgarniając przy tym piorunujące spojrzenie, bo jak śmiał jej przerywać w tym małym rytuale. Spojrzała jednak zgodnie z jego życzeniem na krzaki, gdzie faktycznie po zmrużeniu oczu i przekrzywieniu głowy dało się dostrzec jakieś kopyto. Albo mogły być to zwyczajne gałęzie. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a najgorszym wypadku mieli zostać pożarci. - Dobra, niech ci będzie. Ale razem - zarządziła, bo może o to w tym wszystkim chodziło, żeby się z kimś zgrać i razem wydrzeć. Solberg jednak wyraźnie miał inne zamiary, bo zaczął sam, a jej nie pozostało nic innego, jak po chwili dołączyć do wycia. Obserwowała te krzaki, jakby faktycznie coś z nich miało wyleźć, ale żadnych spektakularnych efektów nie było. No, może jedynie udało im się poderwać do lotu stado ptaków z pobliskiego drzewa.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Mimo że profesor zdawał się nie być bardzo oburzony czy przejęty tym małym wypadkiem, i tak popatrzyła z wyrzutem na swoje dłonie. Miała naprawdę nadzieję, że to kwestia kolejnych wiosennych anomalii a nie tego trafienia przez różdżkę, bo zdecydowanie nie miała ochoty po raz kolejny tłumaczyć się pielęgniarce z wybryku losu. Z drugiej strony może jednak powinna ją odwiedzić? Wolałaby nie zamieniać w syreny randomowych osób, na które przypadkiem wpadnie lub tym bardziej przyjaciół na powitanie, mogłoby to być katastrofalnie komiczne w skutkach. I chociaż była pierwsza do śmiechu i przypałowych akcji, zdecydowanie nie chciała później odkręcać syreniej plagi w Hogwarcie. - To prawda – zaśmiała się, wciąż trochę głupkowato, bo jednak poczuwała się do winy w sytuacji, w której się znaleźli. – Chociaż jestem ciekawa ile to może zająć… To całe zsyrenienie… Myśli pan, że moglibyśmy oddychać pod wodą jak trytoni? – zapytała nagle zafascynowana tym tematem, kochała pływanie i wodne życie, a w takiej formie mogłaby je bez trudu poznawać. Naprawdę nie sądziła, żeby utrzymało się to na dłużej, ale taki jeden dzień w pełni w wodzie by jej nie przeszkadzał. – Albo że rozumielibyśmy ich język?! Dywagacje przerwała na rozmowę o bukiecie, dobrze było usłyszeć, że wszystko szło gładko. Uśmiechnęła się promiennie, gdy powiedział jej, że pięknie się zasuszał. Trochę się tego bała, nie była to jednak nieufność czy wątpliwości, a po prostu cenienie sobie prezentu bardzo mocno i całym sercem. - Ooo! A czy moglibyśmy razem popróbować?! – podekscytowała się niezmiernie, chciała brać udział w tym procesie, sprawiało, że bukiet i myśl za nim idąca stawałi się nawet ważniejsze, jeszcze bliższe niż samo opiekowanie się tymi kwiatami. – Popracować nad konsystencją? Chciałabym się tego nauczyć! – oznajmiła wesoło. - Tak! Choć nie można tego nazwać owocną nauką! – zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przyszłam tu z moim rodzeństwem ciotecznym! Tylko ktoś wcześniej przyzwał na polanę łupduki i chciały się bić z nami na głosy! – złapała się za głowę, chichrając się z na nowo przeżywanej, głupiutkiej historii. – Mówię panu, nigdy pan czegoś takiego nie słyszał! Nie wiem kto darł się głośniej, my czy one… Chyba całą zwierzynę przepłoszyliśmy! – aż musiała otrzeć łezkę rozbawienia z oka. – A pan? Już się pan tego uczył?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Jeśli chodzi o pomysły na wykończenie się, mam ich cały katalog, więc jak coś, to uderzaj śmiało! - Błysnął znów białymi ząbkami. -A co do bachorów, to może po prostu chcę zobaczyć masową rzeź niewiniątek w Twoim wykonaniu? - Zapytał z tajemniczym błyskiem w oku. Oczywiście daleki był od chęci mordowania dzieci, ale widok Jo, która musi użerać się z magicznymi latoroślami mógł być wart chwilowego cierpienia dziewczyny, czy też wspomnianych przez nią kaszojadów. Tak, był niereformowalny i tak, rozmowy z nim przybierały często obrót, o którym się nie śniło filozofom, ale dzięki temu, na swój sposób był wyjątkowy. Nie zawsze to, co mówił było czystym odzwierciedleniem jego myśli. Lubił rozbawiać znajomych i też zmuszać ich czasem do podjęcia tematów, na które nie zawsze rozmawiać wypadało. Po prostu był sobą i albo ktoś to akceptował, albo nie. Na szczęście w przypadku ślizgonki, nie było to wielką przeszkodą w ich komunikacji. Jak widać dziś nie był najbardziej zespołowym graczem. Widok kopytka spod krzaków na tyle pobudził jego ciekawość, że nim Josephine skończyła proponowac wspólne wycie, on już darł ryja, próbując magicznie przywołać jednorożce licząc na to, że nie zorientują się, jak daleko do dziewicy naprawdę mu było. Wczuł się na tyle, że gdy dziewczyna skończyła, on nadal próbował śpiewać i jak się okazało, była to dobra droga, bo już zaraz zza krzaków wyleciały białe ogary z czerwonymi uszami, które widocznie przegoniły kopytne stworzenia. -Kurwa mać! - Krzyknął chyba bardziej przerażony niż zadowolony ze swojego popisu, bo zwierzęta zbyt mocno przypominały pustniki, jak na jego gust. Ręce zaczęły nieznacznie mu drżeć, ale trzymał się, gdyż na szczęście, dość znaczące różnice w umaszczeniu, pozwalały zachować Solbergowi spokój. -Nienawidzę magicznych stworzeń. Jebać to cale wycie, pierdolę to, jak mają mi te gówna ogródek nawiedzać. Już wolę kaszojady. - Zaczął nakurwiać wiązankę, dla odreagowania, co trochę mu pomogło, jak miał być szczery. -Wiesz co? Chodźmy stąd. Znaczy... - Spojrzał na syreni ogon Jo, po czym westchnął. -Chyba muszę Cię stąd wynieść? - Uśmiechnął się szarmancko, po czym wziął dziewczynę na ramiona.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
/edit do poprzedniego rzutu na zakończenie, bo nie ogarnęłam, że są modyfikatory :') 22 + 15 za bonus do kostki wejściowej + 3 za kostkę wejściową -> 40, dostaję topka!
Masowa rzeź niewiniątek brzmiała w sumie całkiem zachęcająco, zwłaszcza że od grudnia znajdowała się w takim położeniu, że naprawdę potrzebowała chyba w końcu dać upust tym wszystkim negatywnym emocjom, które jej towarzyszyły. Co prawda raczej nie byłaby skłonna do aż tak brutalnych posunięć, ale gdyby zastąpić żywego człowieka lalką... Wilk syty i owca cała, bo ona by się wyżyła i nie zrobiła nikomu krzywdy, a w dodatku Solberg mógłby mieć to swoje przedstawienie. Wystarczyło więc jedynie wcielić plan w życie. Ten cały kulning był naprawdę dziwnym przedsięwzięciem. Nadal nie wiedziała, jaki jest sens w przywoływaniu magicznych stworzeń śpiewem i czy one faktycznie na to reagują, czy tylko ktoś im wkręcał jakieś gówno, a przy okazji obserwował sobie ich z bezpiecznej odległości i cisnął bekę. Wcale by się nie zdziwiła, bo robili z siebie niezłych debili. Skoro jednak siedziała na tym kamieniu z ogonem jak rasowa syrena, to równie dobrze mogła już sprawić temu komuś przyjemność i wydrzeć japę. Może dostała też przy okazji jakieś syrenie skille? Do tej pory nie zauważyła co prawda, żeby jej śpiew był ładniejszy od solbergowego, ale kto tam wie, może to miało przyjść z czasem i wytrenowaniem... - O ja pierdole - wydusiła z siebie, kiedy z krzaków zamiast jednorożców wyleciały dwa białe psiska, a ona nadal siedziała rozwalona na kamieniu i nawet nie miała możliwości ucieczki. Genialnie. - Ty, Solberg, a one nie są przypadkiem zwiastunem spokojnej śmierci czy czegoś takiego? - mruknęła do przyjaciela, mrużąc oczy i cały czas nie spuszczając wzroku z psów. Gdyby tylko postanowiły zaatakować, to byłoby po niej, jeśli Max nie dałby rady obronić ich obojgu. Zwiastun śmierci jednak wcale a wcale jej się nie podobał. Jeszcze zanim zdążyła pokiwać głową, zgadzając się tym samym na propozycję opuszczenia tego miejsca, wydała z siebie głośny pisk i szarpnęła się na swoim siedzisku, po chwili łapiąc za dłoń. - Kurwa mać, coś mnie ugryzło, pomocy - powiedziała nieco roztrzęsiona, bo to już było dla niej za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Jak na jedno wyjście. Patrzyła na swoją dłoń, oceniając szkody i szacując, czy będzie musiała udać się do uzdrowiciela, bo co, jak stworzenie miało wściekliznę? Zaraz też okazało się, że sprawcą tego całego zamieszania był jakiś obłąkany topek, który wyraźnie był z siebie zadowolony i przeszedł tak, aby stanąć z nią twarzą w twarz. - Słodka Morgano, co ja mam zrobić? On się teraz jeszcze perfidnie uśmiecha! - stwierdziła gorzko, przeskakując wzrokiem między swoją dłonią, Maxem a topkiem, który wyraźnie domagał się, żeby go ze sobą zabrała. - Zmywamy się stąd - rzuciła do Solberga i pozwoliła, żeby wziął ją na ręce. Nic to jednak nie dało - topek pomaszerował za nimi i na nic się zdał bieg, zmiana kierunku. Uparcie trwał przy niej, nawet kiedy znaleźli się już daleko poza wzgórzem lampionów.
| z.t x2 +
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher naprawdę nie zamierzał marudzić, czy się irytować. Oczywiście, o wiele gorzej byłoby, gdyby Harmony poważnie złamała regulamin, gdyby przyłapał ją na nielegalnym pojedynku albo na bieganiu po Zakazanym Lesie. Wiedział, z czym podobne zachowania się wiązały, wiedział, do czego mogło to prowadzić, więc wtedy naprawdę poczułby się co najmniej oszukany. Byłby na swój własny sposób wściekły i z całą pewnością przestałby przypominać łagodną istotę, którą był w tej chwili. Nie robiły na nim wrażenia jej radosne okrzyki, jej podekscytowanie, które było typowe dla osób w jej wieku. Właściwie nawet wydawało mu się to absolutnie właściwe i po prostu pozwalał jej na przeżywanie tego wszystkiemu po swojemu. Musiał jednak w końcu pokręcić lekko głową. - Obawiam się, że nie potrwa to wystarczająco długo. I wszystko wskazuje na to, że nie mamy skrzeli, więc pływanie z trytonami byłoby na pewno trudne. Tak samo, jak ich język. Kiedyś próbowałem się go nauczyć, ale nie byłem w tym najlepszy – powiedział, uśmiechając się do niej lekko, uznając, że nie ma nic dziwnego w podzieleniu się taką informacją z uczennicą. W końcu nie było to w żaden sposób niestosowne, czy coś podobnego, a poza tym takie umiejętności były marzeniem wielu czarodziejów, więc Christopher podejrzewał, że wiele osób będzie próbowało po nie niezależnie od wszystkiego sięgać. - Możemy. Jeśli cię to interesuje, możemy popracować nad tym razem – obiecał jej, kiwając przy okazji głową, bo nie było w tym niczego złego. Skoro chciała rozwijać swoją wiedzę i poszerzać horyzonty, to on zamierzał jej to ułatwić. Zaraz później jednak przekrzywił lekko głowę, gdy mówiła o łupdukach i rozejrzał się po okolicy, jakby chciał przekonać się, czy na pewno nie ma tutaj tych stworzeń. W pewnym oddaleniu od nich trwało jakieś zamieszanie, ale Christopher postanowił machnąć na to ręką. Albo płetwą? Zerknął ponownie na rybi ogon, nie wierząc do końca w to, co się działo. - Nie, miałem tylko okazję wysłuchać tej pieśni. I nie jestem przekonany, że będę w stanie ją powtórzyć. Jestem o wiele lepszym rysownikiem niż śpiewakiem – wyjaśnił spokojnie, nieznacznie się rumieniąc, wciąż jeszcze czując zawstydzenie, gdy mówił o własnym talencie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Do brania udziału w nielegalnych pojedynkach było jej daleko, biorąc pod uwagę jak z zaklęciami było jej nie po drodze. Prędzej wzięłaby udział w konkursie warzenia eliksirów niż obrzucania się czarami, a biorąc pod uwagę, że jej ostatni kociołek wybuchł na całą klasę, świadczyło to całkiem sporo o jej szansach na jakąkolwiek walkę. Czyli zerowych. Już bliżej było jej do hasania po Zakazanym Lesie co nawet chętnie by zrobiła, gdyby ktokolwiek jej to zaproponował jako popołudniową rozrywkę, ale w tym momencie, z rybim ogonem było to mało wykonalne, więc profesor Walsh nie miał co się martwić potrzebą reprymendowania jej. Choć teraz była zbyt zajęta własnym ekscytowaniem się, by to zauważyć, podświadomie była naprawdę wdzięczna, że pozwalał jej być sobą. Co prawda nawet jakby nie chciał pozwolić i tak bezkompromisowo by się entuzjazmowała i zadawała masę ciekawskich pytań, ale zdecydowanie było to inne uczucie, gdy druga osoba faktycznie słuchała. Gdy jej to wcale nie przeszkadzało a co więcej, gdy uczestniczyła w rozmowie. Christopher był właśnie taką osobą i Remy szybko ominęła bariery kulturalnego, powściągliwego zachowania profesor-uczeń, pozwalając sobie na rozmowę dużo luźniejszą. Wciąż pełną szacunku, ale bez powstrzymywania swojej osobowości w tym wszystkim. - Naprawdę pan próbował?! – zafascynowała się, przyglądając się mu ciekawsko. – Udało się panu poznać jakieś zdania? Na czym polega dokładnie ich mowa? – aż wyciągnęła swój Dziennik Przygód, żeby zapisać w nim notatki na temat zupełnie nowej wiedzy. – Umiałby się pan przedstawić? - Bardzo – potwierdziła entuzjastycznie i z tym typowym dla siebie, szerokim uśmiechem. – Mam wrażenie, że wtedy jest to dużo bardziej specjalne, nie sądzi pan? Jeżeli będę w tym procesie uczestniczyć – trochę zmiękło jej serduszko na samą myśl, szybko jednak potrzepała głową, chcąc odzyskać rezon, bo rumieńce jakoś tak zaczęły wychodzić jej na policzki. Dobrze, że zmiana tematu pozwoliła jej się pozbierać, gdy kolejna fala zainteresowania zepchnęła na dalszy plan to cieplejsze, miększe uczucie w sercu. - Rysuje pan? Zazdroszczę! – zachichotała szczerze, machając wesoło ogonem. – Ja zupełnie nie umiem. Kiedy rysuję mam wrażenie, że mam dwie lewe ręce… Wszystkie talenty artystyczne poszły w muzyczną stronę! – uniosła głowę z rozbawioną dumą, nie przechwalając się, a po prostu będąc szczerze ambitną i zadowoloną z siebie w miejscu, w którym była ze swoją sportową karierą, marzeniami i umiejętnościami.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Anna marzyła o prawdziwych obchodach nocy celtyckiej. Kiedy zapowiedziano huczne świętowanie w Hogsmeade, natychmiast zaczęła namawiać siostrę na to by poszły świętować razem. Tyle wydarzeń, tyle atrakcji! Anna naprawdę była wniebowzięta. Natychmiast zapowiedziała Charlotte, że chciałaby spędzić z nią trochę czasu, a gdy usłyszała o nauce kulningu od razu pociągnęła ją w tamtą stronę. Puchonka poprawiła swoją piękną sukienkę w słonecznym kolorze i raźnym krokiem wmaszerowała na polanę. Byli na niej również inni, ale ona skupiła się całkowicie na siostrze oraz na zadaniu, które przed nimi wyznaczono. Chciała wezwać jednorozca! Nie! Aetona! Wezwie oba naraz! A Charlotte wezwie całe stado, w końcu miała taki piekny głos! Miedzy innymi dlatego wolała tu przyjść akurat z nią a nie z Remką. Ot, wieksza szansa, że coś jednak odpowie na wezwanie. - Myślisz, że dziki aeton da się dosiąść? Albo jednorożec! Do mnie jednorożec przyjdzie z całą pewnością. To ostatnie rzuciła z uzasadnionym przekonaniem. Obie wiedziały, że z nich dwóch to Aneczka mogła się poszczycić większą niewinnością. Tak to już jest, jak się czeka na tego jedynego! A gdy już się zjawi... Ach, cóż to będzie za romantyczna miłość! Nie żeby potępiała siostrę, absolutnie nie! Była na swój sposób dumna z podbojów siostry. Po prostu ona sama miała inne plany i marzenia. Ale powodzenie Charlotte... Ach, miała ochotę chodzić z tabliczką z napisem "Tak, to moja siostra jest taka wspaniała! Pada jej do stóp cały świat!". - Chciałaś mi coś opowiedzieć, Loti! Czy to dotyczy... No wiesz... - rozejrzała się, by mieć pewność, że nikt ich nie słyszy, a potem zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i z błyskiem w oku dokończyła - ...chłopaka? Kiedy zobaczyła polanę, na momenta aż zaparło jej dech w piersi. Tu bylo tak pięknie! I Beltaine miało taką niesamowitą moc! Wciągnęła głęboko powietrze i popatrzyła na Charlotte roziskrzonym, czekoladowym spojrzeniem. - Och, Loti! Tu jest tak pięknie! Tu jest taka aura, że aż chce się po prostu tańczyć! I niespodziewanie, gdy tylko to powiedziała, jej nogi same zaczęły pląsać. Anna zaczęła się kręcić, a wraz z nią wirowała jej sukienka, sprawiając, że Puchonka wyglądała jak rozkwitający kwiat. Nie walczyła z tym, dała się porwać, była zachwycona! No, przynajmniej na samym początku.
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Ania. Charlotte nie zwykła niczego w swoim życiu żałować, nad jakąkolwiek swoją przeszłą decyzją pochylać się i rozdrabniać co mogła zrobić lepiej. Nie nosiła w sobie wątpliwości. Była swym własnym absolutem, trzymając pełną dumę nawet w swoich nieomylnych krokach. Tylko Ania była najsłodszą, najkochańszą ujmą w jej statystykach. Nie cofnęłaby czasu, chyba że po to, by zabrać dziewczynkę ze sobą do Francji i nigdy nie odejść od jej boku. Nie było dnia, w którym nie myślałaby o siostrze, a żadne listy i wiadomości na wizzengerze nie mogły zalepić dziury, która powstała, gdy jej zabrakło. I nic nie mogło ukoić zmartwień, które ją nękały, gdy była poza domem. Od swojego powrotu próbowała zamknąć cały stracony czas w codzienności, nawet jeżeli było to kosztem nauki, pasji tudzież snu. Była to bowiem dla niej żadna cena. Mało było w jej życiu rzeczy tak istotnych, jak rodzina i ludzi tak ważnych, jak jej młodsza siostrzyczka. - Jednorożeć by ci się nawet pokłonił – powiedziała do niej słodko i bez cienia złośliwości, nie potrafiłaby chyba takiej jej okazać, zbyt wesoła kolejnym spotkaniem. Co zresztą było widać nawet w jej radosnym kroku, którym z gracją sunęła po trawie mimo wysokich obcasów. – A jak nie, to zabiorę cię na jazdę na takim – obiecała, nawet lekko chichocząc i z przyzwyczajenia zasłoniła usta odzianą w szyfonową rękawiczkę dłonią, salonowy gest, który stał się bezwarunkową częścią niej. Aż westchnęła głębiej na przypomnienie od Anny. Tak, chciała i był to temat trudniejszy, niż zdawać by się mogło. To nie tak, że dziewczynka nie wiedziała o preferencjach Charlotte, były siostrami, opowiadały sobie o wszystkim i dzieliły każdy sekret (oczywiście z oszczędzeniem szczegółów, na to była zdecydowanie za młoda w oczach starszej Brandonówny). Po prostu najnowszy poryw tak bardzo nietypowo dla niej zwalił ją z nóg. - Całkiem sporo mam historii o chłopcach dla ciebie – powiedziała równie konspiracyjnie, nagle przy niej czując się na wiek dużo bardziej dziewczęcy, mając ochotę nawet na lekkie wygłupy. – Po pierwsze spotkałam Ricky’ego, chyba wciąż nie może przeboleć naszego rozstania… Biedak, wyjechał do Czech i jeszcze mu nie przeszło – zaśmiała się głosem, który świadczył o tym, że wcale nie było jej przykro i że świetnie się tym bawiła. – Robi mi jakieś durne podjazdy… Chłopcy w tym wieku są naprawdę niemądrzy – pokręciła głową z westchnięciem, na myśl o tym jednym starszym. – Annie, zaplątałam się w coś strasznie dziwnego ostatnio, aż mam ochotę… – przerwała, bo nogi same porwały ją do tańca. – … Tańczyć?! Aż ruszyła w tan za zachwyconą i równie zachwycająco wyglądającą siostrą. Miała rację, że aż chciało się tańczyć, tylko… Czemu dokładnie? Była równie skonsternowana co po prostu szczęśliwa, że ta mała tak doskonale się bawiła, więc po prostu machnęła ręką na wszystko i dała się tej dziwnej magii poprowadzić. - Wyglądasz obłędnie! – wykrzyknęła do niej, chichocząc coraz głośniej. Musiała przyznać, ze sukienka Anny wyglądała jak stworzona do pląsów na obrośniętym kwiatami pagórku, cała ona tak wyglądała. Pasowała do baśniowych dziczy dużo bardziej niż Charlotte ze swoją znacznie bardziej dojrzałą sukienką, dokładnie upiętymi hollywoodzkimi falami i zestawem z wytwornego kapelusza, rękawiczek i torebki. Zdecydowanie bardziej nadała się na salony niż szaleństwa w naturze. Ale skoro jej siostra się dobrze bawiła, ona miała zamiar jej w tym towarzyszyć. - Chyba musimy iść tam – pokazała profesor Aasveig, która tłumaczyła kilku czarodziejom podstawy kulningu. – Nie chcesz chyba, żeby ktoś skradł ci jednorożca?
Co za dużo, to niezdrowo. A tych pląsów Aneczka miała już zdecydowany nadmiar. Chciała się zatrzymać, ale nie mogła, tak silnie odczuwała aurę Beltaine. - Nie mogę przestać, nogi same mnie niosą! - zaśmiała się pogodnie, ale przynajmniej tańcowała we właściwym kierunku. Kręciła się i kręciła, aż wreszcie dotarł do niej argument ostateczny. Nikt nie mógł zabrać jej jednorożca! Poza tym zaczęła odczuwać niebezpieczne skutki podwyższonego ciśnienia. Kręciła się i kręciła, aż wreszcie wpadła na Charlotte, celowo, obejmując ją z wielką miłością. - Kocham Cię, Loti! Jesteś najwspanialszą siostrą na świecie! Tak strasznie się cieszę, że wróciłaś! Puchonka rzuciła to bez najmniejszego skrępowania i przytuliła ją mocno, nie mogąc się nacieszyć jej obecnością. Wreszcie jednak westchnęła i dała siostrze oddychać, nie odchodząc jednak, za to chwytając dziewczynę pod ramię. - Niech sobie boleje. Obrażał cię, zasługuje na wieczór w diabelskich sidłach. - słodka mała Puchonka wydała bezlitosny wyrok lekką ręką, a potem z chochlikami w oczach przyjrzała się uważniej siostrze.- Wplątałaś się...? Charlotto Brandon! Ty z całą pewnością mi o czymś nie mówisz! Te ostatnie słowa wypaliła odrobinę za głośno, więc szybko ściszyła głos, rozglądając się nieco speszona. Nic jednak nie mogło jej powstrzymać od wyciągnięcia z siostry tych najbardziej soczystych (we własnym mniemaniu) informacji. Była podekscytowana i szczęśliwa, bo Ricky wcale jej się nie podobał. No i był mieszanej krwi, a dzieci Charlotte miały być przecież równie arystokratyczne co ona! Ot, snobizm, który czasem z niej perfidnie wyłaził. - Poznałaś kogoś! Poznałaś! Widzę! - Anna miała ochotę piszczeć z radości. - Czy jest wysoki? I przystojny? Polubię go? A może już go znam?! Nie. Nie, tu nie ma żadnych interesujących chłopaków. Rozglądałam się sama, nie ma nikogo chociaż zbliżonego do mojego ideału. Więc to nikt z Hogwartu. Chyba że... Czekaj, ale to jest chłopak, prawda? Nie dziewczyna? To ostatnie powiedziała z odcieniem wahania w głosie. Nie żeby miała coś do żeńskich związków, ale bez faceta Charlotte nie bedzie mieć dzieci, ktore bawiłyby się z jej dziećmi, kiedy już ona bedzie miała dzieci i będą mieszkały razem w posiadłości Brandonów. To po prostu nie miałoby sensu, a Anna była swej wizji bardzo wierna.
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Charlotte złapała siostrę w ramiona i przytuliła ją mocno, może i już chwilkę w Hogwarcie była, ale właśnie… To była dopiero chwilka, zdecydowanie za mało, by nadrobić cały ten czas, który powinny bezapelacyjne spędzać razem, a jednak musiały zostać rozdzielone. Doprawdy ona sama nie wiedziała, jak wytrzymała bez tego szczęśliwego promyczka słońca obok. - Ja ciebie też, Lunka – odparła szybko, używając jej drugiego imienia. Zwykła się ku niemu zwracać, gdy nawet „Annie” nie wyrażało wystarczająco dużo czułości. – I już się nigdzie nie ruszam, choćby chcieliby mnie wykopać do piekła – zapewniła ją pół żartem, pół serio, bo nawet jakby smok postanowił jej oznajmić, że albo wraca do Francji, albo zostaje spalona, wybrałaby spalenie jego samego. Nikt nie mógł stanąć między nią, a rodziną. Aż uśmiechnęła się złośliwie na słowa dziewczyny. Tak, zdecydowanie to ona wolałaby przegnać Ricky’ego w diabelskie sidła, choć bawienie się jego zagubieniem, rozżaleniem i oglądanie jak wciąż wielki miała na niego wpływ było w pewnym sensie zabawne. Po prostu mógłby przy tym nie wypisywać do niej po pijaku. - Obiecuję, że przy następnej okazji go na ciebie naślę, będziesz mu mogła sama je założyć – mrugnęła do niej, ściskając mocniej jej ramię i śmiejąc się wesoło. Samej siebie nie poznawała przy siostrze, choć nie można było powiedzieć, że zgubiły przy tym wyniosłość. Oj nie, były dwiema pełnymi gracji pannami na spacerze, które zaszczycały innych swoim widokiem. Po prostu przy tym to one miały największą z frajd. Westchnęła raz jeszcze i już za chwilkę szybko pokręciła głowa, natychmiast ucinając wszelkie domysły o jej możliwym związku z kobietą. Sama nie uważała takich relacji za nic złego, sądząc, że na pierwszym miejscu powinno się stawiać własne spełnienie i samemu decydować, z kim się je osiągało. Po prostu temat był bardziej zawikłany niż zwykła ciekawostka w postaci nocy z inną kobietą. - Poznałam i to z przytupem – przyznała, zajmując miejsce na ziemi, oddalone trochę od reszty. Spojrzała, czy profesor nie będzie chciała do nich zaraz podejść, ale jeszcze zajmowała się inną grupą. – To nie kobieta… I nie chłopak, tylko… Mężczyzna. Pewnie kilka lat ode mnie starszy – powiedziała, starając się, by nie zabrzmiało to aż tak źle. Bloodworth był dorosłym, temu nie dało się zaprzeczyć, ale i młodym mężczyzną. – Masz niezłego nosa – uśmiechnęła się, pstrykając ją lekko w zgrabny nosek. – Poznałam go w Londynie… Zaprosił mnie później na randkę do Prowansji – aż przeciągnęła to słowo, nawet lekko szczebiotając. Nie była kochliwa i tego, co ich łączyło nie nazwałaby na pewno zakochaniem. Intrygował ją, ciekawił, nęcił, wkurwiał… Beznadziejnie arogancko zajął jej myśli, jakby nie miał nic innego do roboty, zostawiając po sobie burzę we wspomnieniu jej skóry. – I teraz zaprasza mnie też na przejażdżkę… Z jednej strony wiem, że nie powinnam, z drugiej… Chyba inaczej nie uwolnię od niego myśli – miała ochotę złapać się za głowę, ale wyuczona salonowość, która stała się częścią wszystkich jej ruchów, zwyczajnie jej na to nie pozwoliła. Zamiast tego po prostu z lekkim, zadziornym wręcz uśmiechem odpowiedziała na pytania. – Bardzo wysoki. Cholernie przystojny, w taki sposób, że aż cię to wkurwia – pozwoliła sobie przekląć, ale ściszyła głos. – A jego zielone oczy będą chyba mi się już codziennie śnić po nocach… Annie ja zwariuję. Powinnam dać sobie spokój po jednym spotkaniu i się nim nie przejmować. A ja idę na drugie. Do reszty mnie pogięło.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher naprawdę był ostatnią osobą, która zabraniałaby innym wyrażania siebie. Nie lubił ograniczać innych, mając świadomość, jak okropne było to uczucie. Oczywiście, gdyby sprawa dotyczyła czegoś naprawdę złego, nielegalnego, czegoś, co mogłoby ich zniszczyć, z całą pewnością by zaprotestował i nie chciał dalej tej sprawy ciągnąć. Gdy przychodziło co do czego, potrafił być surowy, groźny i stanowczy. Teraz jednak nie widział do tego podstaw, po prostu obserwując tę niesamowitą burzę radości, której nawet do końca nie był w stanie zrozumieć, a która na pewien sposób go bawiła. Jednocześnie może cieszyła, pokazując mu, że dzieciaki, poza szaleństwami związanymi z używkami, czy gwałtownym wkraczaniem w dorosłość, potrafiły również cieszyć się prostymi rzeczami. Tym, co nie było w żaden sposób skomplikowane. - Tak, pamiętam wciąż niektóre zwroty, chociaż mogą teraz brzmieć niezbyt poprawnie – przyznał, starając się przywołać z pamięci odpowiednie zwroty, żeby ostatecznie zacząć je wymawiać, przedstawiając się i szukając kilku form grzecznościowych. Brzmiało to nieco koślawo, bo naprawdę dawno nie próbował używać języka trytońskiego, ale nadal pamiętał, jak powinno to wyglądać. – Pod wodą brzmi to zdecydowanie lepiej – wyjaśnił, nieco rozbawiony tym wszystkim, co z siebie wyrzucał, tym, jak bardzo mu to po prostu nie wychodziło. Zaraz też uśmiechnął się lekko, zaczynając się domyślać, jak wielkie znaczenie dla Haromony miał ten bukiet, by ostatecznie skinąć głową i w pełni się z nią zgodzić. Poruszył przy tej okazji swoją obrączkę, która była tak naprawdę transmutowaną muszlą i miała dla niego o wiele większe znaczenie, niż cokolwiek innego, niż jakikolwiek kruszec, niż cokolwiek, co mogłoby zostać wykonane na specjalne zamówienie. Kryło się w tym coś, czego nie umiał nawet opisać, ale co po prostu odmalowało się na jego twarzy pełną barwą i milionem ciepłych emocji. - Cóż, obawiam się, że mnie słoń nastąpił na ucho, więc mogę zawodzić równie pięknie, co łupduki – powiedział ostrzegawczo, nie chcąc, żeby dziewczyna za bardzo się za chwilę zdziwiła. Przyznał również, że jego ilustracje można było podziwiać w książkach, bo nie zamierzał tego dłużej ukrywać. Nie po to decydował się przyznać, kto wykonywał rysunki do powieści Wandy, a teraz również innych, żeby teraz się tego bać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Cieszenie się prostymi i nieskomplikowanymi rzeczami było jej ostatnio bardzo potrzebne. Nie uciekała od rzeczywistości, daleko jej od tego było, szczególnie, gdy ta wymagała szybkiego działania. Ale były w niej chwile przestoju, czekania na informacje, tropy, jakikolwiek przełom. I to właśnie takie chwile wymagały tych drobnych, nieskrępowanych radości, żeby nie zwariować i mieć pełne siły do działania, gdy na to przyjdzie czas. Śmiech był lekarstwem, którego nie dało się przedawkować, więc cieszyła się samą sobą nawet z najmniejszych głupotek. Z fascynacją przysłuchiwała się słowom Christophera, nie rozumiała zupełnie nic oprócz tego, że była pod dużym wrażeniem. Nawet jeżeli profesorowi nie wychodziło, na pewno by tego nie wyłapała, przejęta samym faktem, że właśnie słyszała trytoński. - Jest bardzo trudny to nauczenia? – zapytała, machając góra-dół ogonem. Może w tym momencie powinna bardziej przysłuchiwać się podpowiedzią Laeny, która krążyła między uczestnikami, ale kulning już raz poznała, a to był zupełnie nowy temat i w dodatku niezwykle przydatny! W podróżach znajomość języków była kluczowa, do tej pory zdawała się po prostu na swoich rodziców, ale jeżeli sama chciała zacząć zwiedzać odległe miejsca, chyba warto było się zainteresować tematem. A kiedy lepiej, jak nie w momencie, w którym miała przed sobą kogoś w tym siedzącego… I który aktualnie i tak nie mógł za bardzo uciec przed podekscytowaną nastolatką. Zauważyła tę drobną, niemalże jakby sentymentalną zmianę w nastroju i przyjrzała się profesorowi uważniej. Uśmiechnęła się ciepło, gdy zobaczyła na czym skupił uwagę. - To od profesora Walsha? – zapytała z lekkim rozczuleniem. Sama nie wiedziała skąd w niej samej rozkwitło aż tyle przyjemnych, miękkich emocji, ale nie zamierzała z nimi walczyć, doskonale wiedziała, że w jej przypadku nie miało to sensu. Zawsze miała ich za dużo i w zbyt skupionych ilościach, więc po prostu płynęła z nimi. - Też nie obiecuję wspaniałego występu – prychnęła wesoło, od razu unosząc ręce w obronie. – Mogłabym to wytańczyć, jak będzie ze śpiewaniem… Najwyżej przegnam z panem nawet łupduki! – zażartowała, zaraz podejmując temat ilustracji i dopytując, gdzie mogła je zobaczyć, spisując przy tym tytuły.