Kiedy akurat żaden uczeń czy student nie potrzebuje pomocy, to właśnie tutaj czas spędza szkolna pielęgniarka. Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale i nie było potrzeby na większe. Chociaż królowała biel, jak w całym skrzydle, to jednak było przytulniej. Uczniowie nie bywali tu zbyt często, ale zdecydowanie było to miejsce, gdzie w razie pilnej potrzeby można było szukać pomocy.
Autor
Wiadomość
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Grudzień był miesiącem, gdzie spacerek po Skrzydle Szpitalnym wiązał się ze strachem i okropieństwem. Wacek chciał jedynie wykonać czynność tzw. "iścia", aby dotrzeć do gabinetu pielęgniarskiego jednak było to spore wyzwanie. Taki mały turniej trójmagiczny dla ubogich: miniesz jedno łóżko i unikasz wycieku jebutnie pomarańczowej flegmy. Idziesz dalej, a ktoś przy łóżku szpitalnym kicha tak doniośle, że przez moment należy się zastanowić czy ma się zawał, czy to jakieś wewnętrzne echo. A jak wiadomo - im dalej w las, tym więcej drzew i cokolwiek mogłoby to znaczyć. Dlatego też Wacław szedł z ręką na sercu, aby mieć pewność, że pompa od krwi mu zaraz nie wyskoczy. Zaś każdy zwrot akcji w tym chorobliwym zawirowaniu był... Ciekawą niespodzianką! Niebezpieczną, ale wciąż niespodzianką. Trochę jak z seksem, prawda? Taka ruletka czy ktoś w łóżku jest kłodą czy jednak należy z nim walczyć o inicjatywę. Podobno Taylor Swift nie potrafiła w seks, zapewne dlatego miała tak długa historię rozstań. Ano i jakby się zastanowić, który z ex piosenkarki jest wart uwagi i w tym uwagi seksualnej to zapewne Jake Gyllenhaal. Na tę myśl młody Puchon spojrzał się na jakiegoś brodatego chorego, a jego głowa zaczęła przyjemnie szeptać: Spank me, Daddy. Owszem, tak, mogłoby tak być. Z jednym, z drugim lub z dwoma na raz. Pielęgniarka szturchnęła Wodzireja, a ten zaczął ją od razu przepraszać. Ta się jakby nie przejęła, będąc zaaferowaną swoimi sprawami. Całe szczęście, bo przeszkadzanie personelowi nie leżało w naturze Polaczka. Kontynuował swoją przygodę ku wrotom zdrowotnie zbawiennym. Zrobił puk stuk. Uchylił drzwi, nieśmiało się uśmiechnął. Wacuś bywał w tym miejscu nierzadko, więc wchodził trochę jak do siebie, czując bezpieczną przestrzeń i pewną radość, iż jego problem chyli się w stronę rozwiązania. A cóż innego robić z problemami jeśli ich nie rozwiązywać? - Tak, ja - powiedział, zamykając drzwi z przypadkowym trzaskiem. Twarz studenta się skrzywiła, ale postanowił nie przepraszać. - Zdjąć spodnie teraz czy zaraz? - Dopytał, rozwiązując sznureczek od dresów w reniferki, popijające piwko. Słodkie spodnie. Świąteczne. Prawilne. Usiadł na krześle naprzeciw Felinusa. W ogóle jakie chłop miał słodkie imię, mógłby nazwać nim jakąś chorobę, zapewne miło nosiłoby się nią. - Chciałbym tylko powiedzieć, że ludzie się nie myją, nie dbają o siebie. A ja, kur... kurczę - rzucił szybkie spojrzenie w stronę okna, wcale nie chciał zakląć. Wcale. - Ja przez to cierpię. Jakby: typiaro, jak się nie golisz to spoko. Tylko się myj, bo tak wypada. Tak, tak, myję się i Wacuś chodź tutaj. No to co ja miałem zrobić? No poszedłem, ale okazało się, że ona ma chłopaka i szukali kogoś na trójkąt. I... - w tym momencie skończył, bo chyba nie o to chodziło w tym momencie. - Coś mi wyskoczyło, jest mi smutno. - Podsumował swoją sprawę.
Do Wodzireja Lowell wie, jak podchodzić, ale zawsze zastanawia go to, dlaczego ma szczęście, że przychodzi akurat wtedy, gdy on jest. Kojarzy go i zna - koniec końców przecież rok temu też był studentem - w związku z czym parę informacji, jak żeby inaczej, na jego temat posiadał. Do tego, wraz z awansem na asystenta, dostęp do pełnej kartoteki chorób. Gdy pierwszy raz ją zobaczył, przeraził się. Dosłownie. Chłopak przeszedł praktycznie każdą chorobę weneryczną, poza tymi przewlekłymi i nieuleczalnymi, co niby cieszyło, ale nadal zastanawiało. Lat dziewiętnaście, a tyle razy stał się roznosicielem, że aż szkoda gadać, ale pacjent to pacjent - choć do rozumu ciężko będzie mu przemówić, tym bardziej, że już zaczął rozwiązywać sznurek od dresowych spodni z reniferkami popijającymi piwo. - Na litość boską, Wacław, pierwsze wywiad, potem badanie... - pokręcił głowa z niedowierzaniem. Nigdy nie spotkał kogoś tak otwartego, a przynajmniej do tego stopnia, by już i teraz ściągać wszystko na widoku. Miałby sporo tłumaczenia się przed Williamsem, dlaczego student, który ledwo co wszedł do pomieszczenia, postanowił przejść do konkretów. Całe szczęście, że prostymi słowami i ruchem ręki w postaci stopu przekonanie go nie sprawiło większego problemu. Bo naprawdę, asystent nauczyciela uzdrawiania nie widział potrzeby, by przyglądnąć się na obecną chwilę bardziej temu, z czym chłopak chyba ma do czynienia. Bo bez powodu by tutaj nie przyszedł. Felinus niespecjalnie natomiast w wieku Wacława miewał sporo przygód z seksem. Jeżeli można powiedzieć - praktycznie wcale, w ogóle. Swoją orientację odkrył rok temu, kiedy zaczął przejawiać uczucia większe niż przyjaźń, czego początkowo nie potrafił zaakceptować. Potem - zgodnie z upływem czasu - stał się bardziej pewny siebie. Przestał przejmować się zdaniem innych, a zamiast tego zainteresował się własnym - bo koniec końców to jest najważniejsze. Dlatego był w stu procentach pewien, że jeżeli chodzi o tego ucznia, to raczej nie nauczy go niczego poza tym, że powinien pomyśleć parę razy własną głową. Serio. Po to ona jest, prawda? Najwidoczniej na nic zdają się kolejne próby przekonania do tego, że przygodny seks nie jest do końca dobry, jak się nie bierze pod uwagę zmiennych. A takimi są właśnie choroby weneryczne, w tym prawdopodobnie jedna, która wyszła z historii Wacława; Felinus westchnął głęboko. Płuca zapełnił ogromną ilością powietrza, bo naprawdę - tłukł i tłukł, rzucał grochem o ścianę, a ostatecznie i tak chłopak wracał. Z mniej lub bardziej szczegółową historią. - Wacław, ale wiesz, że wiele razy, za każdym razem w sumie, jak tutaj bywasz, każdy mówi ci, byś się zabezpieczał? I unikał przygodnego seksu? - Lowell nieco skrzyżował ręce na własnej klatce piersiowej, przyglądając mu się bacznie czekoladowymi tęczówkami. O ile rozumiał, że są różne potrzeby, o tyle raz po raz chłopak naprawdę ryzykował własnym zdrowiem. I to było zastanawiające, bo ogólnie ostatnimi czasy prym tuż obok chorób sezonowych wiodą właśnie te weneryczne. Czyżby trzeba było zorganizować kolejną lekcję wychowania do życia w rodzinie? Może akurat podsunie ten pomysł Huxowi. - Poza tym, wiesz, można powiedzieć, że się dba o higienę, a i tak różnie z tym bywa. - mimo to podchodził do chłopaka normalnie, nie uważając tego tematu za jakiś zabroniony. Nie czuł się skrępowany, a prędzej zawiedziony postawą Puchona. - Kiedy to było, ile dni temu? Co konkretnie wyskoczyło? Czy masz jeszcze jakieś objawy? Czy podczas seksu zauważyłeś, że coś jest nie tak u partnera bądź partnerki? Ile w międzyczasie uprawiałeś razy seks? - proste pytania, oczekiwanie na szczerość; innego wyjścia nie miał. Zawsze to była ta wskazówka, dzięki której diagnoza stawała się jeszcze prostsza.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Ale to strata czasu... - powiedział bez przekonania, chowając się spojrzeniem w podłodze. Głównie dlatego, że nie chciał zostać posądzony o podważanie kompetencji mężczyzny albo o coś innego, czego nie chciał zrobić. Po prostu uważał, że co on będzie niepotrzebnie się rozwodzić słowami skoro można to zobaczyć i od razu uznać co to się stało się. Wacław właśnie tak spoglądał się na tę sprawę ze swojego punktu widzenia osoby jedynie doświadczonej byciem po stronie kozetki, no, tej gdzie siedzi pacjent. Skoro można robić badanie i rozmawiać to czemu te rzeczy są rozdzielane? Głupotka. Student spojrzał na, w sumie to nie wiedział kim jest Felek, niemalże pewien był o tym, że kiedyś wspólnie byli najebani na jakiejś imprezie. A teraz strach było przy nim przeklinać. Albo nawet nie strach, raczej nie wypadało czy coś, bo był on teraz. No chuj wie kim, ale kimś, bo właśnie obsługiwał Wodzireja. Bycie obsłużonym przez Lowella, bardzo rubieżna myśl, którą lepiej się nie dzielić z jakiegoś szacunku. - Hm, ale w sumie jak piszę jakiś egzamin to nie mówię, bo to rozprasza. Możesz mieć rację - jednak węzełek został już rozpuszczony, a droga do spuszczenia spodni w dół była łatwiejsza niżeli minutkę wcześniej. - Ja za każdym razem powtarzam, że zabezpieczam się od pierwszej erekcji. - Spojrzał w sufit, opierając się ciężko na twardym oparciu krzesła. Zrobił znak krzyża, szepcząc po kolei: father son and house of gucci. - Ja nawet wiem, że mój styl bycia może zdawać się rozwiązły, ale to nie jest moja wina. Ograniczam się do tych 2-3 partnerów w tygodniu, ale mam własne potrzeby. Znalezienie złotego środka nie jest łatwe. - Przyłożył otwartą dłoń na serce, twarz miał przejętą i nieco zmartwioną. Chciał już powiedzieć, że przecież jest odpowiedzialnym młodym dorosłym i nie fetyszyzuje niebezpiecznego sensu. Jednak w jakimś stopniu skłamałby. - Tego nie powiem, ale przykro mi że wyglądam na osobę, która reprezentuje sobą tak wielki nierząd. No, a poza tym: jeśli miotlarze lądują po każdym treningu na skrzydle to chyba jakoś się ich nie czepiacie, że przychodzą tutaj często. - Wytrzeszczył się niemalże w ostatnim momencie po czym spojrzał na Felka przepraszająco z nadzieją, że puści ten grymas w niepamięć. Podrapał się w okolicy moszny. - Może wiem, że nie powinienem wierzyć każdemu, ale z jednej strony: powinniśmy wymagać od ludzi tyle, ile wymagamy od siebie, prawda? Ja nie wykonuje świadomych działań na cudzą niekorzyść. Pomijam fakt, że odmówienie komuś mojego ciała to grzech i dbam o siebie jak mogę. - Oczywiście nie narcystycznie i Wacek nie fleksuje się każdym podniesionym ciężarem na siłowni. Fuj, toksyczny testosteron. Obrzydlistwo. - Z 1,5 tygodnia temu. Zapewne jakieś bąble. Obniżyło mi się libido. Nie wiem czy tamten typ nie miał wszy łonowych. Albo nie wiem, kutas mu śmierdział. Znaczy: jego strefa intymna śmierdziała jakby spuścił się w bieliznę i chodził w takim "skoszonym ubranku" cały dzień. - Wygiął brwi nienaturalnie do góry, jakby w tamtym momencie na Wodzireju robiło to wrażenie to zapewne zrobiłby coś z tym faktem. Jednak procenty, słodkie procenty, mają do siebie to, iż w pewnym momencie człowiek staje się znieczulony na dyskomfort. Czyli czas na seks na trzeźwo, o! Jest to postanowienie na nowy rok. Toż nie na teraz. - A to się nie odmienia jako "seksu"? Nie? Nie wiem, nieważne - odparł, kładąc dłoń na biurku. Postukał kilak razy palcami w biurko, mrucząc coś pod wąsem. - No tak z raz, bo jak mówiłem: spadło mi libido. Czy to jest uleczalne. Albo jest na to jakiś eliksir? - Każdy miał priorytety.
Wodzirej zawsze stanowił dla niego cichą, niemą wręcz zagadkę. Enigmatyczność, której nie był w stanie pojąć. Ich spotkanie było niczym zetknięcie dwóch odmiennych światów. Jeden, w którym to partnerzy seksualni zmieniali się niczym para rękawiczek podczas kolejnych badań, przychodząc z coraz to kolejnymi, zastanawiającymi chorobami. Drugi, w którym ograniczał się do jednego, podchodząc do spraw związku poważnie i nie szukał dodatkowej, trzeciej klepki. Niczym ogień i woda, po prostu podejścia pozostawały tak różne, że teoretycznie nie powinni ze sobą rozmawiać. A jednak! Jednego zawsze tutaj będzie sprowadzać chęć wyleczenia się z czegoś nieprzyjemnego. - Dokładnie o to mi chodzi. Poza tym, wywiad, czy tego chcesz, czy też i nie, jest konieczny. - odpowiedziawszy na jego słowa, jakoś nie widziało mu się od razu sprawdzać dołu, prędzej chcąc podejść do tego na spokojnie i z odpowiednimi informacjami. Jak się chodzi do lekarza, to ten nie patrzy pierwsze do gardła, a pyta, co konkretnie dolega. Dopiero po tym można szukać objawów chorobowych i nakierować uzdrowiciela na odpowiednią drogę. Kolejne słowa były nieco skomplikowane, bo naprawdę, im częściej tutaj Wacław bywał, tym bardziej Felinus się zastanawiał, czy ten nie jest uzależniony od seksu. Naprawdę. Ale w sumie kim on jest, skoro wszedł w tego typu tematy wyjątkowo późno, znacznie później od swoich rówieśników. Ano, jest kimś, kto może zażegnać jeden z licznych problemów wychowanka Hufflepuffu. - Ja rozumiem, Wacław, ale, nie oszukując się - raczej nie chciałbyś zachorować na chociażby takiego Herpeviusa. - westchnąwszy ciężej, asystent nauczyciela uzdrawiania odłożył stos papierów gdzieś na bok - tak jawiła się lista chorób przebiegających wcześniej przez organizm tak młodego człowieka. - Różnicą między tobą a miotlarzami jest to, że nie jedna jednostka nie powraca tak często, jak ty to robisz. Nie widziałem kartoteki żadnego ucznia, który dorównałby tobie przebytymi urazami bądź chorobami. - a to była akurat prawda. Wacław pozostawał stałym klientem Skrzydła Szpitalnego i chyba trzeba było mu powoli wyrobić jakąś kartę przepustkę. - To, że będziesz wymagał, nie znaczy, iż każdy spełni te wymagania. - już nie skomentował tego, że oddawał się dosłownie każdemu, kto tylko chciał, bo to pozostawało tak skrajnie nieodpowiedzialne, że aż głowa go zaczęła boleć z nadmiaru myśli. Serio, chyba naprawdę zastanowi się nad tym, by nie przekierować "przypadkiem" chłopaka do profesora Williamsa, który może jakoś postawiłby go do pionu. - Wacek, nie aż takie szczegóły, na Merlina! - aż się wzdrygnął na wyobrażenie tego. Nie. Po prostu nie. Takich szczegółów nie potrzebował, serio, naprawdę, aż próbował to sobie wymazać z pamięci. Trauma na całe życie. Czemu w ogóle chłopak decydował się na stosunek płciowy z osobą o takim odorze? Nie. Miał. Pojęcia. - Nie wiem, nie jestem po humanistyce, ja tutaj tylko leczę. - westchnąwszy ciężej, prostym ruchem różdżki przywołał wszystkie potrzebne rzeczy w postaci fiolek, parawanów i innych dupereli. Mimo wcześniejszego urazu ręki, dawał sobie rady z magią znakomicie. - Dobra, Wodzirej, czas na standardową procedurę: za parawan i zdejmij spodnie. Bo bielizny to, jak dobrze pamiętam, w ogóle nie nosisz. Potem stwierdzę, co z problemem libido. - powiedziawszy, wstał i zaczął zakładać wszelkie potrzebne rzeczy.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Straszenie go Herpeviusem było względnie przerażające. Wacław się bał i było to po nim widać, początkowa brawura nieco się od niego oddaliła, ale przecież jedna niepokojąca wizja nie może od tak przekreślić jego jestestwa. Kto umrze ten umrze, co nie? Była to jakaś myśl przewodnia. Mięśnie twarzy spięły się w dziwnym niesmaku, kark się naprężył, a postawa ciała zamknęła, pochylając w stronę biurka. - Ja nie chciałbym zachorować na cokolwiek, ale celibat odpada - no, bo przecież to nie było tak, że zrobił sobie burdel w łazience na 3. piętrze i chodzi tam regularnie, a złapać sobie jakieś choróbsko do kolekcji. Raczej chodził do łazienki, a po drodze jakiś przystępnie wyglądający wysnuwał przed nim propozycję, której odrzucić sposobu nie było. Albo nie było chęci, raczej chęci, co teraz nie stanowi meritum akapitu. Wacek był Puchonem, więc nie miał tyle złości w serduszku, aby odmówić komuś pomocy w dyscyplinie, na której się zna. Należy również przyznać: zdobywania doświadczenia łatwe nie było. - Mhm. Teraz powinienem uznać to za argument oparty na logicznych faktach, ale patrz! - Uśmiechnął się szczerze, bardziej do siebie, ale podkówka ust emanowała swoją radością w stronę Felka. Wodzirej się wyprostował, rozkraczył się i przeczesał włosy we zwycięskim geście, ale chciał rżnąć skromnego. To znaczy: udawać skromnego, tak. - Jestem waszym materiałem do praktyk i zdobywania doświadczenia, które może się okazać w przyszłości bezcenne. To taka symbioza, co nie? - Bardzo miły punkt widzenia, Wacławowi się podobał i postanowił się go trzymać. - Czyli przyznajesz, że to wina innych ludzi? - Dopytał z zaczepnie uniesioną brwią. Ta rozmowa zapewne nie była konkursem czy słowną przepychanką wobec tego kto jest winny jakiejś chorobie, która prawdopodobnie się Wackowi tworzy. Oczywistym było, że jego. Jedynie cholernie przykrym było, że on się stara z całych sił, aby takie sytuację się nie powtarzały, a później ktoś siada na nim ze schorowanym kroczem. Żenujące. - Ale zapytałeś! - Postanowił się od razu obronić, nieco piskliwym głosem, który się załączył automatycznie. Rękoma zrobił też jakiś bliżej nieokreślony ruch dłońmi, ale miało to wyrażać bezradność i zakłopotanie. - Ogólnie to mam też trądzik na plecach - powiedział, wchodząc za parawan. Odetchnął głośno, pozbywając się spodni i czekam pogodnie na Lowella, który miał go zbadać. Tematu bielizny już nawet nie komentował, bo po co. Chociaż sama uwaga ze strony ex-studenta była nawet zabawna. - Co w ogóle nie ma związku ze sprawą, ale jeśli masz jakaś prostą radę jak się go pozbyć to chłonę wiedzę jak gąbka. - Rzucił jeszcze zza tego improwizowanego buduaru.
Herpevius niestety, nie jest opcją, na którą ktokolwiek by się zgodził z własnej, nieprzymuszonej woli. Wręcz przeciwnie - ciągnie organizm do kolejnych problemów, do utraty wiary, a przede wszystkim świadomości, że trzeba na siebie uważać. Lowell nie znał nikogo, kto miałby okazję się z tym zetknąć, ale zgodnie z badaniami, które czytał na ten temat, choroba ta dotyczy przede wszystkim osób znajdujących się w ich przedziale wiekowym. Dlatego edukacja pod względem zabezpieczeń jest niezwykle ważna, chyba że plaga wener ma tyczyć się nie tylko tymczasowego leczenia, ale też tego stałego, wymagającego ciągłej kontroli. - To może zamiast celibatu jeden, stały partner lub partnerka? - zapytawszy się, spojrzał uważniej w kierunku Wacława, który najwidoczniej nie potrafił powstrzymywać się od przygodnego seksu. To nie świadczyło o niczym dobrym, a im dłużej nad tym asystent nauczyciela uzdrawiania rozmyślał, tym bardziej kuszące stawało się zrobienie lekcji właśnie z uwzględnieniem najważniejszych zagadnień dotyczących odpowiedzialnego współżycia. O "burdelu" dziejącym się w łazience na trzecim piętrze nie miał bladego pojęcia - choć o schowkach pozostawał świadomy, tak samo innych, mniej uczęszczanych przez uczniów miejscach w Hogwarcie. - No, patrzę, patrzę, co tam ciekawego masz do powiedzenia? - Felinus podniósł brwi w widocznym zastanowieniu, gdy coś tam sobie skrobał na kartotece, by wsłuchać się w to, jak ten uznaje siebie samego za dobry materiał do praktyk i zdobywania doświadczenia. Serio, młody mężczyzna nie wiedział, czy ma się uśmiechnąć z litości, czy jednak po to, by jakoś nie wyjść na gbura. - Wiesz, że leczenie i diagnoza nie są trudne, prawda? Może to i plus dla tych, którzy się uczą, ale przychodzisz do osób znających się na rzeczy. - czekoladowe tęczówki zetknęły się z tymi należącymi do Puchona. Tutaj nie chodzi o naukę, tutaj chodzi o coś kompletnie innego. Musiał to powiedzieć, dlatego głębszy wdech i chwycenie długopisu umożliwiły mu znalezienie w sobie jakiejś wewnętrznej siły. - Tutaj chodzi o twoje zdrowie, Wacław. Z czasem przez te choroby twój organizm może nie działać prawidłowo - i nie tylko pod względem seksu. - ciągłe narażanie samego siebie na bakterie lub wirusy nie było niczym odpowiedzialnym. - Obustronna wina. Nigdy nic nie leży po jednej stronie barykady. - nie dał się przekupić na gierki i zaczepnie uniesioną brew, choć lekki uśmiech przysposobił jego twarz, gdy mimo wszystko nie potrafił być w stu procentach poważny. Może kiedyś, gdy był poważniejszy, bardziej wycofany, a przede wszystkim oschły. Nawet z takim Wodzirejem był w stanie się nieźle dogadać. - To prawda, moja wina, dobrze, poddaję się... - uniósł obronnie ręce, zanim to nie przeszli do kolejnego etapu badania, gdzie wszystko było osłonięte parawanem, a Lowell zaczął uważne oględziny, jak również zbieranie materiału do badań - w czym pomagały mu odpowiednie fiolki i zaklęcia. - Jak długo masz ten trądzik? - zapytawszy się, dostrzegł tym samym charakterystyczne, niebieskie plamy, co by się zgadzało, gdyby nie to, iż z libido pojawiły się pewne problemy. Mogła to być wina wahań hormonów, ochłodzenia na zewnątrz - w sumie wszystkiego. Założone jednorazowe rękawiczki uniemożliwiały przeniesienie choroby, a gdy asystent nauczyciela zakończył swoje działania, dopełniając wszelkich procedur bezpieczeństwa, zdjął je i wyrzucił w odpowiednie miejsce. - Możesz się ubrać. - westchnąwszy głębiej, usiadł na krześle, by następnie przyglądnąć się zebranym materiałom, które ewidentnie były dowodem na Sylis. - Więc tak, masz Sylis, które nie pojawiło się na rękach, więc dość szybko udało się je zdiagnozować. - zapisał coś tam mugolskim przyrządem do pisania, wyciągając prostym ruchem różdżki z szafki odpowiednie flakoniki. - I się naprawdę nad tobą zastanawiam. Pięć dni obowiązkowego pobytu na Skrzydle Szpitalnym, potem leczenie końcowe na twoją własną rękę. - podniósłszy wzrok, nie postanowił tego owijać w bawełnę. - Bo Sylis wymaga leczenia przez tydzień, a następnie abstynencji seksualnej trwającej dwa tygodnie. Co w sumie daje ci razem trzy tygodnie bez seksu. - wiedział, że dla Wodzireja to jest nie do przeżycia, dlatego nie bez powodu postanowił podjąć się nieco bardziej drastycznych kroków. - I podejrzewam, że bardzo ci to nie pasuje. A co do trądziku, potrzebuję kolejnych badań. - stuknął długopisem w blat stołu.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Najpierw się zaśmiał, później prawnie nie spadł z krzesła a na sam koniec poczuł jak oczy powoli mu wilgotnieją. Mięśnie brzucha wyraźne upomniały się, iż taki śmiech jest niewygodny i zabolały go niemiłosiernie, ale często tak się zdarzało. Spróbował się uspokoić, kierując głowę w górę, a namokłe oczęta spróbował wymrugać. Podziałało nieznacznie, więc koniec końców student poczęstował się chusteczką lub czymś podobnym, co w gabinecie pielęgniarskim znajdować się powinno. Przeprosił pośpiesznie w trakcje całej sytuacji, gdyż był niekoniecznie świadomy co go tak rozbawiło. - „I’m done with great love. I’m back to great lovers” - pozwolił sobie przytoczyć słowa klasyka, którym ostatnio się chyba upił i przytacza go nazbyt często. Społeczeństwo jakoś to przecierpi, miejmy nadzieję. Jeśli nie to będzie musiał latać od osoby do osoby i przepraszać za bycie gburem tudzież za nadmierny egoizm. - Myślę, że nie muszę się tłumaczyć z braku stałego partnera i nie chcę zabrzmieć przykro - serio nie chciał! Nawet wykonał w powietrzu gest nadgarstkiem, który sugerowałby poszukiwanie odpowiednich słów. Twarz wyglądała na bardziej myślącą niż zazwyczaj, gdyby miał w dłoniach ołówek najpewniej zacząłby go obgryzać. Aż złożył ręce na siebie, sztywno na biurku i odpowiadając na sugestie spoglądał jedynie na swoje palce. Tak się cieszył, że nie wyglądają jak serdelki. - Nie jest to terapia, ale bardzo miłe jest poczuć, że ktoś się troszczy o mój stan zdrowia - posłał Lowellowi blady uśmiech, pokazał przy tym ząbki nawet, żeby zaznaczyć ten swój zwierzęcy magnetyzm. - Gdybym bagatelizował swoje zdrowie to bym tutaj nie przychodził, co nie? Bałbym się lub wstydził, co znaczyłoby o jakimś braku mojej świadomości, a w gruncie rzeczy przychodzę tutaj, aby nikt przeze mnie nie ucierpiał i staram się być odpowiedzialny w tym całym bagnie - wzruszył ramionami. Nie potrzebował prawienia morałów od kogoś, na kogo prędzej rzuciłby się w płomiennym akcie, aby zatkać mu usta. Prawdopodobnie mógłby to być każdy, ale nieistotne. Chodziło tutaj o szacunek wobec drugiej osoby oraz przejawy dojrzałości ze strony Wacława. - A słyszałeś ten żart o tym co jest małe, czarne i puka w szybę? - Bardzo chamsko zmienił temat, ale to nie z jego winy. Felek sam się prosił, mówiąc ciągle o tych smutnych rzeczach, jakby chciał przyćmić cały, życiowy entuzjazm studenta. Tak się nie godziło! Zwyczajnie, przecież gdyby ktoś po raz czwarty przyszedł z magicznym przeziębieniem to najpewniej obyłoby się bez sugestii rzadszego chodzenia po dworze czy jak się tam łapię te cholerstwo. - Na plecach? No nie wiem, dłuższą chwilę. Myślałem, że raz na jakiś czas po prostu wyskakuje mi pryszcz na barkach albo gdzieś na klacie, ale ostatnio stwierdziłem, że to może być coś innego - tak sobie mówił w czasie badania. Oczywiście nie przejmował się wytryskami na ciele, jeszcze na wakacje ojciec mówił mu, że to normalne i w jego wieku też przechodził podobne okropieństwa. Jednak Wacław żył w nieco innym świecie niż jego ojciec, zatem zainteresowanie się kilkoma wypryskami było czymś miłym. Mógłby leczyć się sam, wcierając to sól z wodą, ale plan był tak głupi, że aż mógł nie działać. - Łaskoczesz - zachichotał pod koniec badania, kiedy to miał paść na niego okrutny wyrok. - Muszę się ubrać? - Dopytał, jakby miała to być pierwsza z kar na jego dzisiejszej drodze. - Ależ masz jakąś złą matematykę - zapewnił go spokojnie, po czym kolejne słowa były tak oburzające, że Wacław wstał z miejsca niedbale. Nie opuszczał zagubionego wzroku z Felka, krzesło za nim upadło, on niemalże z nim, ale jakoś nieporadnie się wygrzebał, krocząc w tył. Miał na sobie ów dres, żeby nie było. Wycofywał się tak, jakby miało uchronić to studenta od pobytu w szpitalu. Zaś rękami wykonywał specyficzny gest, szepcząc pod wąsem A kysz!, co wcale nie miało być piosenką z debiutanckiej płyty Darii Zawiałow. - Nie możesz mi mówić takich słów - pokiwał sugestywnie głową, a tyłkiem nadział się na jakąś komodę.
Reakcja chłopaka nie umknęła asystentowi nauczyciela uzdrawiania, który założył nogę na nogę i oczekiwał nieco wytłumaczeń względem tego, dlaczego w taki sposób postanowił przejawić swoje... rozbawienie? Może wizja bycia z jedną osobą nie pozostawała dla ucznia tak realna? Tego nie wiedział, nie miał prawa wiedzieć, wszak ludzkie umysły pozostają poza jego kontrolą, ale podejrzewał, że pewnie to było tym czynnikiem zapalnym co do konieczności sięgnięcia po chusteczkę - a taką podał poprzez proste zaklęcie. Korzystanie z uroków wcześniej sprawiało mu problemy, to prawda, ale teraz czuł się - po stworzeniu kilku istotnych zaklęć - na tyle pewien, że nie bał się podejmowania używania magii. Coś, co jest dla niego swobodne. Coś, czego nie zamierzał sobie żałować. Żałował czasami tylko tego, że nie wszyscy dbają o siebie w taki sposób, by unikać ciągłego przychodzenia na Skrzydło Szpitalne. Bo dla chłopaka to brzmiała jako super opcja do nauki tutejszych nowych osób, ale dla reszty personelu brzmiała niczym dodatkowa robota, której to dało się uniknąć. Ale jednak rozwiązanie, mimo że proste, znajdowało się poza zasięgiem dłoni wyciągniętej metaforycznie do przodu przez studenta - ani podmuch wiatru nie był rejestrowany, ani wichura. - Dobrze, dobrze, nie musisz się tłumaczyć... - pokręciwszy głową, Lowell martwił się tylko o to, by przypadkiem w szkole nie powstaje w nieznanych mu podziemiach plaga jakichś chorób wenerycznych. Bo naprawdę wszystko się na to zapowiadało. Wcześniej purpura, ale nie w takiej ilości, by było to niepokojące, a potem gdy przebywał częściej w miejscu, gdzie uczniowie wymagają pomocy, zauważał to, jak często Wacław postanawia witać w tych jakże gościnnych progach. I go to naprawdę zastanawiało, czy nie ma szczęścia, czy jest, o zgrozo, głupi. Chociaż jedno drugiego nie wyklucza... - Uwierz mi, gdyby nie zależało mi na zdrowiu innych, nie byłoby mnie tutaj. - bo to i tak ponad jego obowiązkami; nie musi tutaj siedzieć, a jednak czuje solidarność, by nieco odciążać z tego typu rzeczy zarówno Perpetuę, jak i Huxleya. Może wynikało to z chęci dbania o tych, z którymi ma do czynienia praktycznie na co dzień? Nie wiedział. - Słuchaj no, ciężko, byś się wstydził, jeżeli starasz się ograniczać do trzech kochanków tygodniowo. - ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy popękanych ust Lowella - za zimnem nie przepadał - gdy palcami uderzył parę razy lekko, acz stanowczo o blat biurka. Zauważywszy chęć zmieniania tematu - zresztą, bardzo widoczną - nie pozostawało nic innego, jak się temu po prostu poddać. - Oświeć mnie, chętnie się dowiem. - albo i nie, zależnie od kontekstu, ale chwytanie za słówka najwidoczniej uwieczniło się w charakterze Puchona. Gdyby ktoś przyszedł czwarty raz w sezonie z przeziębieniem, zaleciłby dodatkowe badania, by sprawdzić, czy w ciele nie dzieje się coś o wiele gorszego, co wpływa na niską odporność. Serio. Asystent nauczyciela uzdrawiania, kiedy to sprawdzał, z czym Wacław ma do czynienia, wsłuchał się także w jego opowieść o trądziku. - Jeszcze to potem sprawdzimy. - odpowiedział. To również mógł być objaw jakiejś choroby wenerycznej, w związku z czym nic dziwnego, że później zamierzał przedstawić przed chłopakiem fakt, a nie coś, do czego się samemu nie ucieknie. Pasmo nieszczęść. Wodzirej aktualizował swoją bazę wirusów bardziej niż programy antywirusowe przystosowane do przyjmowania na klatę wirusów szyfrujących dane bądź jakichś robaków. - Łaskotki to nic, wytrzymaj jeszcze chwilę.- w porównaniu z tym, co potem zamierzał powiedzieć; chciał dodać, ale się przed tym powstrzymał skutecznie. - Bez wyjątków! Naciągaj gacie na dupsko. - powiedział nieco bardziej stanowczo, bo jeszcze tego mu brakowało, by nagle do gabinetu wpakowała jakaś pielęgniarka, która zauważyłaby, jak student siedzi gołym dupskiem na krześle. I to z chorobą, która przenosi się przez bieliznę, ręczniki, ubrania. - Mówisz? Mogę z tego deltę obliczyć, jeżeli chciałbyś oczywiście. - propozycja wyliczenia punktów padła z jego ust z łatwością, gdy potem zapieczętował na Wacławie wyrok. Spodziewał się podobnej reakcji, a na padające krzesło podniósł je zaklęciem, czując się tak, jakby miał do czynienia nie z dorosłym, a z dzieckiem, któremu zabrano na jakiś czas lizaka. No normalnie dramat, kto to myślał, by dla czyjegoś zdrowia coś odbierać? - Owszem, mogę. Zapisałem to w kartotece, więc weźmiesz swoje rzeczy z dormitorium i przeprowadzić się na jakiś czas do Skrzydła Szpitalnego. - nie powiedział "możesz", a cichym świstem ustawił niewielką barierę między drzwiami a punktem wyjściowym. Bo podejrzewał, że Wodzirej na taki wyrok się nie godził, choć oczywiście nie zamierzał go tutaj trzymać przez wieczność. - Wiem, że będzie ci ciężko, ale musisz wziąć pod uwagę to, że uprawianie seksu po tygodniu terapii może skutkować nie tylko nawrotem choroby, ale też zarażeniem kogoś innego. Jeżeli jesteś odpowiedzialny, to liczę na to, że będziemy mieli owocną współpracę. - nie chciał go straszyć innym nauczycielem, bo szanował czas. Ludzki, zwyczajny czas, który upływa między palcami, ujawniając kości, a istota ludzka przemija, nie mając czasu na żadną regenerację. - Jeżeli nie, uwierz mi, będziemy oboje działać na wzajemnej niechęci. - wytłumaczył na razie prosto.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kiedy już Wacław poczuł się oceniany lub, co gorsza, że sprawa adeptowi nauczycielskiego kunsztu to postanowił zmienić myśli na bardziej pozytywne. W tej chwili milczenie, kiedy mężczyzna jakby czegoś od niego oczekiwał, student rozważał o pozytywnych cechach swojego słownego oponenta i jak nie dorobić mu rogów. Nie potrzebował też nadwyrężać szarych komórek, gdyż podobieństwo między nim a tym drugim było uderzające. Felinus jak fallus, Wacław jak wacek - obaj mieli kutasiarskie imiona i zapewne to myśl co na kacu bardzo wzrusza. Wodzirej na kacu nie był, więc też nie dawał po sobie większych emocji poznać, a z pewnością były Puchon nie chciał dziś słyszeć takich przemyśleń na swój temat. Oczywiście, wielka szkoda, że czarodziejska społeczność takie informacje najczęściej uznaje za niestosowne lub obelgi. A pochodziły one ino ze szczerej woli serca i chęci polepszenia stosunków. - Dziękuję i nie chcę sprawiać wrażenie, jakby nie szanował wszej pracy - skinął nawet głową, chociaż ta oficjalność była aż straszna. Tak czy tak, Wacław nie zamierzał być roszczeniowy, tak też się nie postrzegał. Zwyczajnie miał tryb istnienia, który prowokował częste wizyty w tym miejscu. Taki mamy klimat. - Dziecko w piekarniku. - Przed wypowiedzeniem tych słów powinien dowiedzieć się czy chłop lubi czarny humor, bo wszak zasada jest prosta a czarny humor jest jak jedzenie - nie każdy go ma. I zapewne żarcik o Maryi, która ma jedno dziecko na krzyż będzie równo niezachwycające, ale trudno. Nie wyrzucą Wacława ze szkoły, bo lubi pewien typ żartów. Chyba, że wyrzucą a dyrektorka jest stanowczo nazbyt przerażająca, aby Puchon miał w sobie na tyle galanterii by umieć przeprowadzić z kobietą jakikolwiek dialog. Pod koniec badania zamilkł, bo nie chciał się nagle kłócić z Lowellem o to że łaskotanie jest istotne, ma co najmniej trzy zastosowania w łóżku, a fetyszyści takich pieszczot mogliby poczuć się urażeni. W ogóle Wacław gdyby miał umiejętność głębszej autorefleksji, zauważyłby jak często musi coś przemilczeć, aby nie zrobiło się dziwnie. Mimo tego, że wciąż ma manierę poruszania tematów w nieodpowiedni sposób, więc i tak jest dziwnie. - Parę osób chętnie zrobiłoby wyjątek - powiedział to do siebie, już nieco rozmarzony, ale nagle okazało się, że jest przecież chory. Trudno. Natomiast docinek w sprawie delty był bardzo niemiły, że Wodzirej również chciał to skomentować, ale ugryzł się w język. - Wydaje mi się, że nie da się wyliczyć z tego delty. Już bardziej prawdopodobieństwo i to na drzewku najlepiej. Nigdy nie umiałem w te drzewka. W ogóle takie były jakieś mało drzewne. - Przecież nazywanie czegoś per "drzewko", gdzie z ów drzewkiem nie ma to nic wspólnego było totalnym banałem.- Nie, nie, nie - poprawił się szybko, bo chyba został opacznie zrozumiany. - Nie mam problemu z byciem na Skrzydle, raczej to drugie brzmi tak. Nielegalnie - wyszeptał konspiracyjnie jakby głośne wypowiedzenie tego słowa przyniosło nań jakąś wielką zgubę. Swoją drogą, na nią było już i tak za późno. - Współpracę? Ha ha ha? - Nie był to śmiech, właściwie kilka dźwięków, które wydałby człowiek przerażony z chęcią udawania, że nie jest. Nagle spojrzenie zafascynowało się podłogą, a ściana w gabinecie stała się zadziwiająco blisko. - Jebane Sylis - powiedział pod nosem po polsku i nawet zasłonił usta, aby Felek nie miał wątpliwości i jednoznacznie nie mógłby usłyszeć, co zostało powiedziane. - Jeśli zaraziłem się przez kontakt organami to zakażenie jest zogniskowane w sfera wrażliwych, co oznacza problematyczność tychże miejsc w czasie mojej rekonwalescencji. Tym samym oznacza to że bakterie nie rozwijały w moim pyszczku, więc możesz zrobić dodatkowe badanie, które potwierdzi, że oral to nie seks. - Oczywiście był to seks i to bardzo! Jednak niektóre państwa jeszcze do poprzedniej dekady nie uznawały stosunku oralnego za gwałt i w ludzkiej podświadomości wykształciło się ów małe przekonanie.
To nie wina Felinusa, że Wacław co chwilę lądował na Skrzydle Szpitalnym z coraz to wymyślną chorobą weneryczną. W jego zadaniu było zadbanie o bezpieczeństwo zarówno ucznia, jak i innych, którzy mogliby być nieświadomi tego, że pewne rzeczy istnieją w miarach możliwości do przeniesienia, w związku z czym naturalne, że pewna opinia narastała w głowie asystenta nauczyciela uzdrawiania. Nie zamierzał z nim wchodzić nagle na wojenną ścieżkę, skądże, to nie ten typ człowieka, który najchętniej by cały świat zawojował - po prostu myślał o możliwości jak najszybszego zażegnania problemu, który nazywał się Sylisem. Lowell już nie jeden raz miał do czynienia z pięknym przezwiskiem jego imienia na fallus, czym niespecjalnie się przejmował. O tym, że ojca porąbało z imionami, wiedział doskonale. No ba! Miał nawet swoja teorię. Po prostu nabazgrał pijany na kartce byle co, by pozbyć się problemu niechcianego dziecka raz na zawsze. I jak widać, udało mu się to znakomicie. Kiwnął zatem głową na słowa Wacława, nie czując, by miał cokolwiek więcej dodać w tej sprawie. Czarny humor nie pozostawał w obrębie tego zakazanego i nieposiadanego, w związku z czym siedzący w kitlu młody mężczyzna prychnął pod nosem lekko, acz widocznie. To prawda, nie powinien się z tego śmiać, no ba - pierwszą reakcję mógłby z łatwością stłumić. Ale czy na tym polegają relacje międzyludzkie? Czy skrywanie w sobie emocji jest tym, w co powinien brnąć? Tak naprawdę z oklumencji korzysta cały czas - po prostu w mniejszym lub większym stopniu. Teraz w mniejszym. - No nieźle. - powiedział Lowell, wiedząc, że gdyby teraz ktokolwiek się obok niego znajdował ze starszej kadry, otrzymałby łapą po głowie, ale nie w celu popatania. Wręcz przeciwnie - w celu przypierdolenia srogo, ażeby lekcję tę zapamiętał do końca swojego życia. Łaskotki... w pewnym momencie wrażliwe strefy na ciele człowieka, gdy na salony wchodzi seks, nie ulegają śmiechowi, a prędzej stają się najbardziej kluczowymi, punktowymi wręcz miejscami. - W to nie wątpię. - proste słowa, proste podejście dalej w las. Delta może nie była miła, ale też, Felinus nie pozostawał osobą, którą można było głaskać i robić "poke" za każdym razem, nie oczekując tym samym niczego w zamian. I o ile zębów nie pokazywał, o tyle potrafił trafić w mniej lub bardziej czuły punkt. Stare podejście ze starych lat. Robiąc wszystko, by inni się od niego odwrócili, potrafił wbijać szpilki z płynnym jadem, by zaciemnić umysł. - "Schemat o strukturze drzewka" brzmi lepiej i poprawniej. Bo prawdziwe drzewka to nie są, no ale mają tego typu strukturę. - proste wytłumaczenie i logiczne podejście. Struktura drzewa jest praktycznie wszędzie, nie tylko w prawdopodobieństwie. - Specjalnie tak powiedziałem! - mruknąwszy, założył nogę na nogę i wsłuchał się w kolejne słowa, kręcąc na początku oczami, gdy usłyszał podejście do "współpracy". - Oral to nie seks? Ależ jesteś zabawny. - prychnął z lekkiego śmiechu, gdy ostatecznie zebrał papiery w kupkę, spoglądając na Wacława czekoladowymi tęczówkami, kiedy ten nie zdawał się być zadowolony z takiego przebiegu zdarzeń. - Uwierz mi, nie potrzebuję robić żadnego dodatkowego badania. Jakie w ogóle miałeś na myśli? - spojrzał na niego dokładniej, bo nie chciał wychodzić na perva, ale z ust Wodzireja wszystko brzmiało tak, jakby było nacechowane seksualnością. - W każdym razie, mam nadzieję, że się do tego dostosujesz. Bo kontrolować cię to moja doba musiałaby trwać co najmniej czterdzieści osiem godzin. - westchnąwszy, schował dokumentację do jednej z ogromnych teczek, gdzie widniały inne papiery. - To wszystko z mojej strony. Możesz skoczyć po swoje rzeczy. - poprawił kitel lekarski, a gdy poruszał się, fragmenty ubrania zdawały się wchodzić w lekki, acz widoczny taniec. - I naprawdę, weź moje słowa pod uwagę. - dokończywszy, przymknął na krótki moment oczy, zanim to nie zauważył, że na Skrzydło Szpitalne zmierza kolejna osoba.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Zgodził się jedynie w sprawie drzewka, a co do samego czarnego humoru to miło mu się jednak zrobiło, że nie dostał swoje historią chorób po łbie, linijką po rękach czy co tam jeszcze dało się zrobić. Badanie prostaty akurat wydawało się bardziej nagrodą niżeli karą, więc ten pomysł odrzucił od razu. Jednak przechodząc do samego sedna sprawy oraz tego jakże Felek stał się pod koniec kokieteryjny. W Oliwkę Brazil się nie bawił, szkoda, stąd Wacław mógł dojść do wniosku, że chłop udaje albo jest zgryźliwy. Noale ludzie nie są niemili bez powodu, Puchon Felkowi powodów nie dawał, więc wniosek był jeden. Pomoc nauczycielska była tak skonfundowana, że sama nie wiedziała, co wyprawia. - O pobraniu wymazu z gardła? - Lowell również mógł pamiętać, że Wacław nie miał problemu z czymś takim jak głęboko wsadzany patyk wzdłuż gardła, refleks wymiotny i te inne. Wodzirej nawet raz został pochwalony przez mugolskiego lekarza za brak obiekcji w takowym badaniu. Miało się pewne umiejętności, owszem. - Zaufanie polega na tym, że boisz się pozwolić komuś na jakąś rzecz, ale jednak pozwalasz. Nie mam powodu, aby cie nie zawodzić, ale nie chcę, żebyś przeze mnie osiwiał. Szkoda tych włosów - parsknął śmiechem, niepewnie kładąc dłoń na klamce. - Nie zrobię nic, co zagrażałoby czyjemuś zdrowiu - obiecał ostatecznie, bo nawet nie musiał się do czegoś takiego zmuszać. Może prowadził swój dość osobliwy i lubieżny styl życia, ale po co narażać głupotą ze względu na własną przyjemność? Bardzo pyszne, głupie i wbrew puchonowemu serduszku. - Dziękuję - podsumował, żegnając się ostatecznie.
Ostatnie miesiące były dla Lowella cięższe z powodu zaistnienia paru naprawdę nieprzyjemnych sytuacji - począwszy od bycia świadkiem ataku wilkołaka na uczennicę, a kończąc, jak żeby inaczej, na rozszczepieniu. W tej sytuacji skutki jednak były zgoła inne - bo to nie jądra ponownie uległy oderwaniu się od ciała, a noga. Cała noga, w miejscu pachwiny właśnie. Każda wzmianka bólu, każda myśl o tym, co spowodowało u niego utratę przytomności, wieńczy negatywne wspomnienia. Wizyty partnera w szpitalu, rozmowa po przyjściu do domu, następnie odpoczywanie przez zdecydowanie dłuższy czas. Fakt o tym, że doszło do tak dramatycznych obrażeń, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zamierzał pozostawić dla samego siebie; nie chciał, by ktokolwiek musiał się martwić i spoglądać na niego czujnym okiem - czy to przyjaciela, czy to jednak uzdrowiciela. Choć nie przemęczał się - nie zamierzał popełniać tego samego błędu. Nie tym razem. Oscylowanie na pierwszym piętrze było dla niego niczym zbawienie zesłane przez wyższe bóstwa patrzące nieco litościwym okiem z góry - nie musiał aż nadto przemieszczać się po schodach, co chwilę albo dając lekcje w odpowiedniej, przystosowanej ku temu sali, albo skupiając się w pełni na Skrzydle Szpitalnym, gdzie spędzał swoje przerwy w towarzystwie przebywających tam osób. Raz brał ze sobą laskę, na której to się podpierał, by zmniejszyć nacisk na nerwy, innym razem - wręcz przeciwnie, chodził i utykał co jakiś czas. Nie było źle, ale nie było też dobrze, z czego zdawał sobie sprawę, posyłając to niektórym szerokie, kwitnące na twarzy uśmiechy bądź patrząc spokojnie czekoladowymi tęczówkami, starając się sprawiać jak najmniej problemów. Obecną przerwę spędzał w gabinecie pielęgniarki, posiadając ze sobą Hinto, którego to głaskał raz po raz palcami, zatapiając je w sierść zwierzęcia. Teoretycznie nie powinno tutaj być żadnego pupila, ale z oczywistych dla siebie względów postanowił go przemycić, oczekując na przybycie jednej z bardziej znanych mu uczennic. Przygotował też herbatę - swoją, jak żeby inaczej, posłodził sześcioma łyżeczkami cukru, mając w torbie jeszcze inne rzeczy do zaproponowania, jak chociażby słodycze bądź słodkie wypieki. Nie martwił się kaloriami, bo ciało jakoś wyjątkowo dobrze sobie z nimi radziło; zamiast tego w międzyczasie sprawdzał sobie kartkówki, głaszcząc wolną dłonią leprehau; gdy rozległ się dźwięk pukania, podniósł spojrzenie z arkuszy, spoglądając w kierunku drzwi. Własnego gabinetu nie miał, niestety. - Proszę! - powiedział głośniej, czekając, aż osoba ujawni się w wejściu, a gdy zobaczył w niej nową panią prefekt, nic dziwnego, że oczy wydobyły z siebie iskierkę pocieszności. Miło było ją widzieć - nawet w wydaniu, którego się nie spodziewał. Ludzie się zmieniają, ludzie ulegają zmianom; wszystko idzie do przodu. Nawet jeżeli wydaje się, że jest kompletnie inaczej. - Doireann, miło cię widzieć! Wejdź, śmiało. - podniósłszy się, chwycił za laskę, by oprzeć na niej większość ciężaru, ażeby prawa noga nie musiała mieć do czynienia z nieprzyjemnościami. Zrobił to przede wszystkim z kultury i z poszanowania cudzego czasu. - Jak minęły ci ostatnie dni? Chcesz herbaty? Mam jeszcze coś słodkiego, jakbyś tylko chciała... - podszedł do własnej torby, by wyciągnąć z niej standardową paczkę żelków, ale nie tylko; na talerzu od razu wylądowały świeże drożdżówki z nadzieniem toffi, rogaliki półfrancuskie z czekoladą i miodownik. Kulka słodkości natomiast podeszła, pomachała swoim ojojoj jakże uroczym kuperkiem i... czekała na pieszczoty.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Sheenani miała pewne opory przed powrotem do Hogwartu. Bez względu na to, jak bardzo nie podbudowały ją dni spędzone w towarzystwie rodziny - głównie tej z wyboru, bo inaczej już o ojcach jej elfiego dziecka myśleć nie mogła - tak wciąż myślała o tym, że gdzieś tam za murami średniowiecznego zamku ma możliwie największą szansę na spotkanie osób, na których oglądanie nie była gotowa. Odznaka prefekta też dziwnie ciążyła jej na piersi. Im dłużej o tym myślała, tym mocniej tytuł zdawał się nie być ulokowany w odpowiednim miejscu. Owszem, w puchońskich kręgach można było znać ją, jako zaangażowaną w pomoc młodszemu borsuczemu rodzeństwu, ale… aby na pewno było to wystarczające? Ostatnio udowodniła sobie przecież, że potrafiła nie być odpowiedzialną; bo potrafiła, o zgrozo, upić się, nie wrócić do domu i dać się ponieść szalonym pomysłom, by przekłuć sobie nos, czy farbować włosy. Była jednocześnie świadoma, że z tego wszystkiego żałowała okłamania dziadków, jednocześnie będąc pewną, że powinna kajać się przez znacznie więcej. Koniec końców jasne było jedno - bez względu na to, co czuła i jak wielkich wątpliwości nie posiadała, musiała pojawić się w Hogwarcie, ogarnąć i być absolutnie perfekcyjną panią Prefekt. Dużo więcej czasu spędzała w mundurku, nie przebierając się z niego kiedy tylko miała ku temu okazję, chodziła w ciasno splecionym warkoczu, bo było to dużo wygodniejsze, niż latające dookoła twarzy włosy, a dodatkowo… No, nosiła przy sobie tę nieszczęsną różdżkę, uznając, że nie będzie swoim zachowaniem podprogowo straszyć młodszych uczniów. Szczerze wierzyła w to, że świat nie potrzebował większej ilości bojących się magii dzieciaków - jej nerwowość wystarczała. Tym razem Doireann nie przemierzała korytarzy czy to pomagając odnaleźć się pierwszakom, czy też gnając wprost do biblioteki, by w końcu zacząć robić ze swojej mózgownicy jakiś pożytek. Potrzebowała małej, malutkiej, tyciuteńkiej przerwy - a gdzie byłoby jej lepiej, niż na herbatce z Lowell'em? W oczach dziewczyny był to człowiek, który musiał roztaczać wokół siebie swego rodzaju aurę bezpieczeństwa i jeśli był, to nic złego stać się nie mogło. Możliwe, że zmieniłaby zdanie, gdyby tylko wiedziała, co naprawdę kryło się za koniecznością używania laski. Puchonka zapukała w drzwi, przez chwilę analizując, czy nie zrobiła tego nazbyt nachalnie, albo agresywnie. Nie chciała przecież, by Felinus uznał, że pukała wściekle, czy jakoś tak alarmująco do stopnia wykraczającego poza skalę przyzwoitości. Zaraz potem uciekła w stronę drugiego bieguna, zastanawiając się, czy może nie było to jednak bardzo ciche; a przez to albo asystent nauczyciela jej nie usłyszy i będzie tak stała przez wieczność, albo założy, że ma okropnie słabe nadgarstki i skończy ze skierowaniem na rehabilitację - a ona naprawdę nie miała czasu, by przez godzinę dziennie kręcić rękoma ósemki. Logicznym było, że "proszę" - nie wyglądające ani na złe, ani jakieś takie od niechcenia - momentalnie wywołało uśmiech na jej twarzy, a ona sama, już znacznie spokojniejsza, nacisnęła klamkę. Odruchowo wsadziła najpierw do środka głowę, dopiero potem pozwalając reszcie ciała dołączyć w gabinecie. - Ciebie również, Felinusie. - odpowiedziała z nieukrywanym zadowoleniem, bo przecież te słowa wykraczały wyłącznie poza uprzejmość. - Och! Ojej. - zamrugała, patrząc na piętrzące się góry słodkości. Z jednej strony miała ochotę posadzić go na miejscu i powiedzieć, że ma się nie przemęczać. Noga go bolała i nie ważne było to, że ona sama nie znała przyczyny; Lowell'a ostatnio często nie było, a to wystarczało by uznać, że jego zdrowie nie miało się najlepiej. Z drugiej… to był dorosły facet, który znał się na medycynie i w którego intelekt wierzyła. Była pewna, że nie robiłby nic, co mogłoby pogorszyć jego stan. - To jest przemiłe. - mówiąc to podreptała ku jednemu z siedzeń. Nie komentowała tego dalej, chociaż na usta cisnęło się jej, że "wcale nie było trzeba". - Co do herbaty, to… - zamilkła, a jej skupienie uciekło. Nie pamiętała już, że chciała grzecznie odmówić, bo zaistniał Hinto. Miłość jej życia, jej najulubieńsze i najukochańsze! No piesek sobie stał na swoich komicznie-słodko-ojojoj krótkich łapkach i machał ogonkiem. Momentalnie pochyliła się w jego kierunku, wyciągając ręce gotowe do dawania niezliczonej ilości pieszczot. - Też chciałbyś napić się herbaty, prawda? Zaraz sobie usiądziemy, moje słoneczko, tylko trzeba wygłaskać ci mordkę. Tak, tak, kto tak ładnie usiądzie? Kto będzie pił herbatkę? No kto? - a potem, kiedy już wypiszczała się dostatecznie, chociaż pisk ten utrzymywany był w tonacji konspiracyjnego szeptu, usiadła z leprehau na kolanach - i gdyby tylko mogła, też machałaby przy tym ogonem. - Zapomniałam się. - oświadczyła momentalnie, nawet jeśli błogość chwili wciąż trwała. - To… spójrz. - uniosła nieco głowę, palcem wskazując na podwinięty do środka nosa kolczyk w kształcie podkowy. Próbowała trzymać go w jakiś niewidoczny sposób, nie będąc do końca pewną, czy w ogóle mogła go mieć. - Wydaje mi się, że przez ostatnie dni popełniłam bardzo dużo błędów, Felinusie.
Lowell nic nie wiedział - nie miał prawa wiedzieć, wszak nie pozostawał w swoich myślach i predyspozycjach do przewidywania przeszłości niczym Li Wang - co tak naprawdę działo się przez ostatnie dni u Sheenani. Jego życie toczyło się ostatnimi dniami nieco prościej, nie - znacząco prościej - kiedy to pozostawał w swojej rutynie, która mogła nieść nie tylko zbawienie, wszak człowiek pozostawiony sam sobie szuka konfliktu, ale... też, powodowało lekką ślepotę. Mimo to uciekał od niej, nawet jeżeli ta próbowała uchwycić go swoimi chłodnymi dłońmi w uścisku, który wyrzucał z płuc w najgorszym tego słowa znaczeniu tlen, a tkanki powoli przestawały funkcjonować. Droga, którą znał i którą wybrał, nie miała na celu spowodować kolejnych problemów - a zamiast tego skupiła się w pełni na niesieniu ze sobą wartości, o jakich to kiedyś mógł tylko pomarzyć. Lub, inaczej, odwołując się do rzeczywistości poprzednich kart historii - zaśmiać. Bo był człowiekiem nie tyle złym, co prędzej zagubionym. Pozbawionym wartości moralnych, a dopiero kontakt z innymi, dopiero tak naprawdę przyjaźń, jaka to przeszła metamorfozę w miłość, pozwoliła mu pozbyć się miana ślepca. Chemiczny świat, mimo że potrafi w swoim wyglądzie spowodować przychmurzenie, gdy człowiek dba o najbliższych - i tych dookoła - nabiera barw. Przestaje być jednokolorowy, a zamiast tego kolory przemieniają się powoli w dźwięki. Bo o ile wcześniej wszystko było dla Lowella szarą sceną bez większego znaczenia, bo rola została z góry narzucona, tak teraz wierzył, głęboko wierzył, że życie, z jakim ma do czynienia, nie jest czymś, gdzie nakłada się raz po raz maski, by przetrwać. Poprosił zatem Doireann, by ta weszła do środka. Zamknięte drzwi, widok odmienionej Puchonki, ale bez krytycznego oceniania - obiektywnie stwierdził, że włosy dziewczyny stały się inne... bardziej żółte? Tak, tak to mógł nazwać. Na początku mógł nawet posądzić siebie samego o problemy ze wzrokiem, kiedy okulary pozostawały nie na nosie, a na blacie specyficznego, pielęgniarskiego stolika, ale to nie było to. W młodszej od niego osobie zaszły zmiany specyficzne, być może nietypowe do odbioru dla reszty społeczeństwa. To, że dzierży tytuł prefekta, nic tak naprawdę nie zmieniało - przynajmniej pod tym względem - bo to nie wygląd, nie słowa, a czyny determinują o tym, czy ktoś się nadaje na wypełnianie tych specyficznych obowiązków. Na twarzy asystenta nauczyciela uzdrawiania rozkwitł zatem uśmiech. - Owszem, jest! Częstuj się śmiało. - odpowiedziawszy, wsłuchiwał się w kolejne słowa tak gładko opuszczające usta dziewczyny, gdy jej uwaga skupiła się na innym jegomościu znajdującym się w gabinecie. Zaśmiał się nawet lekko, bo coś wewnątrz miał przeczucie, że tak właśnie będzie. Znał stosunek Puchonki do psów, pamiętał wydarzenia przy ławce - ogólnie rzecz mówiąc, jego pamięć nie jest niezawodna, choć jeżeli wystarczająco się skupi... jest w stanie powiązać ze sobą pewne, bardzo ważne fakty. Miło się zatem patrzyło, jak pewne rzeczy pozostają niezmienne, a pies cieszył się z obecności drugiego człowieka - tym bardziej, że była to Sheenani, mówiąca konspiracyjnym szeptem z wyczuwalną nutą ekscytacji w kierunku czworonoga. A może Felinusowi się tak tylko wydawało? Zawsze mógł to źle odczytywać; w końcu człowiek uczy się całe życie. - Urocze. - mruknął jakoby to do siebie, by następnie, oparłszy się o laskę, poprzez spokojne użycie zaklęcia przenieść filiżanki. Nie chciał przypadkiem ich wylać, gdyby szedł z laską i jeszcze nieciekawie zaczął kuśtykać w jednym, gwałtownym momencie. Po tym, jak gdyby nigdy nic, schował różdżkę do kieszeni - korzystał z niej w rozważny, prawidłowy sposób. Bez nadmiernego chwalenia się, bez nadmiernej ekscytacji; traktował je niczym pomocnicze narzędzie. - Nic się nie dzieje! Zapominaj się tyle, ile chcesz. - te słowa wydobyły się spomiędzy jego ust, gdy usiadł z powrotem na krześle, chcąc prowadzić spokojną, luźną rozmowę, pozbawioną oficjalnego tonu. To prawda, jest tylko asystentem nauczyciela, być może nie powinien na to pozwalać, ale nie czułby się dobrze, gdyby ktokolwiek, kogo wcześniej znał, odzywał się do niego per pan. - Tooo? - Lowell przechylił głowę niczym pies, kiedy to zobaczył coś, czego się nie spodziewał zobaczyć. Przymrużył oczy, a czekoladowe tęczówki skupiły się na kolczyku w kształcie podkowy; czy aby na pewno miał do czynienia z Doireann, którą to poznał w poprzednim roku? - O, masz kolczyk! - ciepły uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy to odstawił ostatecznie laskę, zbyt mocno się jej trzymając, gdy tak naprawdę powinien zjadać słodycze. I jak żeby inaczej, w jego dłoniach pojawiła się jedna z drożdżówek. - Dużo błędów? - podniósł brwi (bo jednej nie potrafił, rzecz jasna i święta), kiedy to skupił się głównie na dziewczynie, spoglądając w jej kierunku z widocznym zastanowieniem. - Błędy to rzecz obiektywna w nauce. Tak, jak robisz działanie - popełnisz błąd, nie wychodzi ci wynik, który powinien wyjść zgodnie z kluczem odpowiedzi z tyłu książki... To, jak oceniamy nasze działania, jest subiektywne. I możesz uznawać za błąd, ale czy w oczach innych będzie błędem, skoro nie ma do życia odpowiedzi na jego końcu? - zamyśliwszy się, nie usypiał własnej czujności, bo i może był pozytywny, był marzycielem, nie od zawsze, bo może i rzeczywistość dawała kopniaka w te cztery litery, ale nie poddawał się. Wstawał na cztery łapy i szedł przed siebie dalej. - Każda czynność, którą wykonujesz ma swoje dobre i złe strony. Czy są błędami? Nie, bo dzięki nim się uczysz. - zamyśliwszy się, oparł koniec końców łokieć o blat stolika. - Co zatem zrobiłaś przez ostatnie dni? Bo kolczyk nie jest niczym złym, rzecz jasna. - upił łyk herbaty, patrząc co jakiś czas na machającego ogonem Hinto. - Włosy też. - sam pamiętał, jak chodził z tęczową ich odmianą po szkole.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Nie miała w zwyczaju postrzegać świata przez pryzmat szarości, czy kolorów o innej pigmentacji. Dla niej życie opierało się na swego rodzaju mikroklimatach, gdzie musiała nauczyć się żyć i funkcjonować w każdym z nich. I tak oto jej rodzina przypominała trochę szczyt wysokiej góry, gdzie powietrze było zbyt rzadkie, by móc swobodnie oddychać, a chłodny wiatr targał nią w wymarzoną przez niego stronę. Mogła się opierać i walczyć, co na tysięcznikach nie kończyło się najlepiej, albo też pozwolić się porwać. Przy odrobinie szczęścia mogła wierzyć, że nie wyląduje na stromym zboczu, rozwalają sobie głowę o głazy, prawda? Czas, który spędziła zaś z dwójką studentów miał w sobie coś z tropikalnej wyspy. Było ciepło, a słońce przyjemnie rozgrzewało jej skostniałe palce. Tylko czasami niebo chowało się za chmurami i padał deszcz - ale zawsze okazywało się, że był on idealny do tego, by sobie w nim zatańczyć. W takich warunkach, kiedy rzeczy złe okazywały się nieść ze sobą wesołość, łatwo było jej uznać, że kolczyk w nosie i żółte włosy miały rację bytu. Martwiła się nimi dopiero potem, zdając sobie sprawę, że szkolne mury znów niosły ze sobą inne warunki pogodowe, a ona mogła coś potencjalnie zjebać. Brak nieprzyjemnym uwag na ten temat był zaś czymś, co niezwykle ją cieszyło. Co młodsi uczniowie uważali zaś jej przemianę za "super" i "fajną", powiązując barwę na jej włosach z nową pozycją. Przez nieprzemyślaną decyzję wyglądała teraz na bardzo zaangażowaną w życie borsukowego domu - i tak naprawdę miała zamiar za tym pójść. Nigdy nie była zaangażowana w… jakiekolwiek przedsięwzięcia. Mogła to zmienić. Nie - chciała to zmienić. Bierność była okropna, a ona sama potrzebowała zajęcia, które pozwoliłoby jej skupić się na czymś innym, niż szlochanie za chłopcem, czy uważne wypatrywanie, czy aby nie idzie w jej kierunku. Przez chwilę żyła zaś w klimacie, gdzie zamiast ziemi stąpało się po wacie cukrowej, a drzewa wyglądały jak cukrowe laski - a przez to jej żółte włosy idealnie pasowały do pudrowych cukierków, którymi wyłożono drogi. Pieski, bo świecące słońce i wiatr niosący ze sobą poczucie nieskończonego szczęścia były pogodą typową w Pieskoladnii, z łatwością sprawiały, że dziewczyna rozpraszała się do tego stopnia, iż można by było ją chwycić, przestawić, a potem osiem razy zakręcić, a i tak niczego by nie zauważyła. Nie zarejestrowała więc stwierdzenia, jakoby scenka miała być urocza (a pewnie zgodziłaby się z Felinusem, bo przecież zawsze, kiedy Hinto był w pobliżu, świat stawał się urokliwy), ani też latających filiżanek, które przemknęły jej gdzieś ponad głową. Lowell musiał być prawdziwym mistrzem planowania; ot, rzucił jej psa, a potem zabrał się za czarowanie. Geniusz. Dlatego teraz, bez najmniejszych skrupułów i nawet odrobiny zlęknienia malującego się na twarzy prezentowała swój kolczyk. Szczyt rebelii, który mogła osiągnąć. Doskonale pamiętała, kiedy jej opiekunka prowadziła monolog o masochistycznych pobudkach młodzieży, dość zgrabnie przedstawiając wbijanie w siebie igieł z jakichkolwiek względów jako nadchodzący omen upadku cywilizacji. Teraz zaś ona, dama i wnuczka, nosiła na sobie ślad degrengolady społeczeństwa. - Mam kolczyk! - powtórzyła zaraz za Lowellem, a jej mina jednoznacznie wskazywała, że nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Trochę się jej podobał, dopóki wypierała z głowy myśl, że był to transmutowany pet, a trochę też ją niepokoił. Nie wiedziała, jak zareaguje na to grono pedagogiczne - a ze swoim czarnowidzeniem spodziewała się momentalnego wydalenia ze szkoły. To musiał być błąd, który prędzej, czy później zostałby odkryty. Dlatego też pokazała go Felinusowi. Młody asystent nauczyciela obiecał jej przecież, że pomoże jej w razie wątpliwości. I nie będzie krzyczał - a była to cecha ważna. - To… - zmarszczyła brwi, zawzięcie drapiąc podpyszczkowe okolice psiaka. - Z matematycznego punktu widzenia ma dużo sensu. Z tym, że błąd w kontekście życia nie polega chyba na uzyskaniu błędnej odpowiedzi, a posunięciu, które prowadzi człowieka w stronę negatywnych konsekwencji. - wtrąciła, chociaż brakowało w niej jakiejś pewności. Zaraz potem z pokorą słuchała dalej, czekając na puentę - a ta zaskoczyła ją bardzo. Zamrugała parokrotnie, zastanawiając się, czy aby właśnie nie uzyskała aprobaty nie tylko Felkowej, ale i pedagogicznej. - Nie jest błędem? - spytała, ściszając głos i wolną ręką sięgając po jedną z drożdżówek. Z konsternacją na twarzy wzięła gryza, zastanawiając się chwilę nad tym, jak mikroklimaty tego świata różniły się pod względem moralności. - Wiesz… miałam iść na ten ślub, no ale wiadomo. - wzruszyła ramionami. - Poszłam więc odwiedzić znajomego… Bo znalazłam kiedyś elfa z Wacławem i postanowiliśmy go ratować, więc daliśmy go pod opiekę Hawkowi. No, w każdym razie jak weszłam do jego domu w we wtorek, tak nie wyszłam z niego przez parę dni. - mruknęła zza słodkiego pieczywa. Wyglądała przy tym na raczej skruszoną i zawstydzoną swoim postępowaniem. - Bawiłam się tam dobrze. Graliśmy w karty i miałam całe łóżko tylko dla siebie, ale… ja tak trochę zwiałam wtedy z domu. Źle mi z tym. - westchnęła. - Mam wrażenie, że to wszystko, to jakieś autodestrukcyjne zachowania, bo… bo Eskil mnie nie chciał.
Ludzie są różni; są zbudowani z najróżniejszych struktur, bo o ile tkanka ta sama, o tyle jednak głowa kompletnie inna. Człowiek opiera się na najróżniejszych schematach i nie ma na świecie takiej samej, drugiej osoby - Lowell pozostawał tego świadom. I wiedział, z czego wynika brak akceptacji, nieprzychylne komentarze i podejście inne, kompletnie niepasujące. Zamknięcie we własnym świecie u niego nie występowało. Aby wpuścić między własne mury drugą duszę, nie wymagał, by ta była taka sama. Nie wymagał, by ta przejawiała cechy, które mogłyby zostać uznane za bardziej przychylne. Chciał jedno - chęci. Chęci wejścia i chęci rozmowy, bo bez tego nawet największe starania będą skazane na ludzką, swoistą porażkę. Słowa to miecz obusieczny - potrafią zarówno pomóc, jak i zranić. A i choć samemu Felinus nie wyrabiał żadnych stosownych papierów, tak umiejętność rozmowy na tematy najróżniejsze zdawała się w jego przypadku zdecydowanie dominować od momentu, gdy nauczył się żyć w harmonii z innymi, chcąc pomagać. Czując, że to jest to, na czym chce się skupić - i czemu zamierzał się nie tyle poświęcić całkowicie, co prędzej zamierzał przekierować na to tyle czasu, ile będzie tak naprawdę trzeba. Cieszył się zatem z tych drobnostek - z tego, że na stoiku znajdowały się pyszne wypieki, z tego, że w powietrzu unosił się aromat pysznej herbaty, z tego, że Hinto merdał ogonkiem na widok Doireann i z tego, jak to wszystko może nie tyle planował, co robił w taki sposób, by działało w harmonii niespodziewanej, ale przyjemnej dla oka. Czekoladowe tęczówki nie patrzyły bacznie i uważnie, a prędzej luźno, bez napierania na profesjonalny ton. W końcu są tylko ludźmi - istotami prostymi w budowie, złożonymi w działaniu. Bo budowanie świata wokół siebie nie jest procesem łatwym, ale jeżeli się uda, pozwoli przede wszystkim na otworzenie się i wydobycie swoich trosk. Czy kolczyk był czymkolwiek złym? W opinii Lowella niezbyt. Przecież po szkole snuje się taki Huxley, który ma w jednym uchu taki nietypowy, chyba na wakacjach zakupiony i nikt się nie pruje. Są też inne, bardziej rzucające się w oczy osoby, bo wystarczy tak naprawdę rozejrzeć się dookoła, by zauważyć, że w tym szaleństwie jest metoda. - I jak wrażenia? - pytanie opuściło jego usta bez najmniejszego zastanowienia. Widział po minie, że nie wiedziała, jak do tego podejść; sam buntu nie przeżywał, chyba żeby napomnieć ubieranie się na czarno i glany. Tak, to był ten etap w życiu, o którym mógł myśleć nieprawidłowo i poniekąd myślał, bo wiązało się to ze znacznie poważniejszym problemami, niż mógłby przypuszczać w tamtym okresie, ale... gdyby nie to, kto wie, jak potoczyłaby się jego historia. - Masz wątpliwości? - zapytał jeszcze, zanim to nie otrzymał kolejnych odpowiedzi, przysłuchując im się uważnie. Pochwyciwszy kubek z herbatą w dłoń, upił łyczek, być może dwa - bo lubił słodkie. - Zależy, co tak naprawdę zrobi. - odpowiedziawszy, ugryzł sobie kawałek słodkiej bułeczki, bo lubił słodkie. W sumie, sam w sobie mógłby składać się z cukru bez dodatku cukru - i byłoby wówczas bardzo dobrze. - Bo wiesz, nie można wszystkiego jednoznacznie wrzucić do złej kategorii. To tak jak z tymi łakociami. - wskazał na talerz, biorąc jeden z nich. - Jak od czasu do czasu na jakiegoś się pokusisz, to nic się nie stanie, a i prędzej się uspokoisz. Kwestia przede wszystkim znania umiaru, o! - zaśmiał się lekko, bo przecież sam nie był sztandarowym przykładem w tej kwestii. No cóż, jakieś słabości trzeba mieć. - Ale jeżeli przestaniesz mieć nad tym kontrolę, to prędzej czy później się to na tobie zemści. - tutaj nieco spoważniał, spoglądając w kierunku Doireann. - Życie nie polega na odmawianiu sobie przyjemności bądź rzeczy, które z pozoru wydają się się być nieprawidłowe. - uśmiechnąwszy się delikatnie, upił kolejny łyk herbacianego napoju. - Nie, czemu miałby być? - spojrzał na dziewczynę w zastanowieniu. Nie zamierzał jej niczego ujmować, a prędzej zwrócić uwagę na pewną rzecz. - Wystarczy rozejrzeć się dookoła, a zobaczysz, że inni uczniowie też mają kolczyki, do tego tatuaże, blizny, no ogólnie ogrom rzeczy, które ich wyróżnia. I czy mają przez to jakiekolwiek problemy? Niespecjalnie. - i kolejny łyczek. Jak żeby inaczej, z dodatkiem słodkiej drożdżówki. - Jesteśmy gatunkiem niby to mądrym, jednym z najbardziej inteligentnych, ale jednocześnie stanowimy sami dla siebie wrogów, Dori. Sami siebie ograniczamy, bo się boimy. Wewnątrz płonie ten ogień, przyciągamy jego ciepłem innych, ale do samych siebie pochodzimy krytycznie i marzniemy. - to jest wizja smutna, ale rzeczywista. Stawianie siebie samego pod tym wszystkim, a potem zmaganie się z większą ilością problemów. Potem, nie chcąc już aż nadto się rozgadywać, wsłuchał się w to, co dziewczyna ma do powiedzenia dalej. O ślubie wiedział, był na nim, ale i tak został skutecznie zdenerwowany. Brak taktu ze strony nauczyciela Zaklęć zapamiętał bardziej niż nawet samą ceremonię, co źle o nim nieco świadczyło. Czekoladowe spojrzenie tęczówek też zauważyło to skruszenie i zawstydzenie; ludzie się różnią. Są osoby, które wywalą na nauczyciela kubeł ze śmieciami, nie martwiąc się konsekwencjami, a po drugiej stronie barykady znajdują się takie, które będą bały się krzywo spojrzeć, choć inteligencji w sobie mają zdecydowanie więcej. - To było w okresie Świąt, czyż nie? Ten elf... ma jakoś na imię? - trochę się zaniepokoił; ciężko o inny scenariusz, bo przecież poszła gdzieś z chłopakami. Mimo to Wodzireja znał i ten by jej nie skrzywdził. - To znaczy się, "trochę" zwiałaś z domu, ale ktoś cię szukał? Czy jak to było? Opiekunowie wiedzą? - nie znał podwalin tego wszystkiego, dlatego wypytywał się na spokojnie; Wacława znał, kojarzył i leczył co jakiś czas, drugi chłopak jawił mu się tylko i wyłącznie z plotek poszerzanych chórem przez Irytka. Czy to zachowanie było złe? Zależy. Każdy w środku posiada chęć wyszumienia się i udowodnienia, że jest się dorosłym człowiekiem. Albo takim, który potrafi się zabawić. Albo jedno i drugie. - Czy można to nazwać w pełni autodestrukcyjnymi zachowaniami... - dojadł swoje jedzenie, sięgając następnie po żelka i podsuwając paczkę w stronę Puchonki. - Każdy z nas potrzebuje zmian. I wyrzucenia z siebie tych negatywnych emocji, nie? - sam kiedyś źle reagował, gdy odpowiadał na stres, zdecydowanie zbyt gorzej. Zamiast malować sobie włosy i robić kolczyki w nosie, doznawał obrażeń ciężkich, udając się na Nokturn. Patrząc przez ten pryzmat, nie uznawał, żeby zachowania Sheenani były w pełni nieodpowiedzialne - a prędzej je rozumiał. Bo były łagodniejsze, bo nie niosły ze sobą żadnych poważnych konsekwencji, miał taką nadzieję właśnie. - Nazwałbym to prędzej chęcią odwrócenia umysłu od skupienia się przede wszystkim na zerwaniu. I masz do tego pełne prawo. Masz prawo do buntu, bo jesteś młoda. I może te słowa nie są jakieś takie profesjonalne, ale no. Ile można ukrywać się z rzeczami, które bolą? Ile razy można zwracać uwagę na to, by ktoś inny lepiej się poczuł? Trzeba się skupiać na sobie. Nowy wygląd, nowa ja, pierwszy postęp zmian. Jak źle się czujesz, to zmień fryzurę. Jeżeli chcesz, to przebij nos. Ale rób to dla siebie, byś sama poczuła się lepiej. - zamyśliwszy się, kontynuował. - Zmiany są naturalne. I nikt ich nie ocenia, bo to twoja decyzja; masz prawo się bawić i masz prawo korzystać z życia. Bo nikt go za ciebie nie przeżyje. - zakończył swój wywód, spoglądając w jej kierunku z widocznym zastanowieniem. Jak zareaguje? Tego nie wiedział. Mimo to kierował te słowa z własnego, puchońskiego serduszka.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Rozmowy z Felinusem należały do tych, które wydawały się być ważne i potrzebne. Sheenani brakowało wielu figur w życiu - nikt tak naprawdę nie pokwapił się, by zastąpić jej ojca, matkę, czy być chociaż tą dobrą ciotką słuchającą tajemnic, za które mogłaby dostać od własnych opiekunów w skórę. Miała dziadków, czasami mniej, czasami bardziej, ale jednak zdystansowanych oraz brata swojej matki - równolatka, z którym dopiero od niedawna zdarzało się jej rozmawiać na tematy inne, niż pogoda, czy jakoś upieczonego przez nią ciasta. Były to jednak relacje na tyle nastroszone i delikatne, że dziewczyna bała się narażać je nieprzewidywalnymi zwrotami akcji. Nikt z jej domowników nie wiedział więc, że doświadczyła ataku czarnomagicznym zaklęciem, bo babcia martwiłaby się o nią tak bardzo, że pewnie zamknęłaby ją w domu, o chłopaku, któremu pewnie zarówno Lorcan, jak i Rowan chętnie wzięliby na bardzo męską rozmowę, ani też o następstwie całego romansowania. Trzymała rzeczy dla siebie; zespół stresu pourazowego, lęki, nocne płakanie, bo jednak rozstanie bolało - a kiedy już nie mogła… Cóż, wtedy był Lowell. Przedziwna i nieoczekiwana hybryda odrobiny ojca, brata i wyluzowanej ciotki, której czuła, że może zaufać. Musiała jedynie pamiętać, by nigdy nie mu nie mówić, jak na niego patrzyła. Wtedy musiałaby spalić się ze wstydu - a to tylko onieśmieliłoby ją jeszcze bardziej, bo ktoś ten cały popiół musiałby posprzątać. Sama rozmowa o błędach i tym, czy tak naprawdę były one "błędami" sprawiała, że czuła w sobie niewielką chęć buntu. Jeśli jednak ktoś założyłby teraz, że Doireann pójdzie na całość i zrobi sobie więcej kolczyków, zacznie pić tanie wino i - o zgrozo - kupi sobie spodnie, tak nie mógł mylić się bardziej. Dziewczynę uwierało sama idea nie trzymania się zasad, tak sztywno i bezpiecznie. Felinus miał bowiem rację. Łatwiej przychodziło jej się uspokoić, kiedy pozwalała sobie na faktycznie bycie siedemnastolatką, niż kiedy próbowała być tak dorosła, że nawet duszę miała pomarszczoną. Problemem było jednak to, że… perspektywa robienia rzeczy nagannych (przynajmniej z punktu widzenia jej rodziny) nie powinna działać na nią kojąco. To niszczyło jej postrzeganie świata. - Ale… - mruknęła cicho, wolną dłonią tarmosząc sobie psie uszko. - Czuję się tak, jakbym była diabetyczką, która pozwala sobie na słodkości. Albo bardziej… Jakby całe życie mówili mi, że mam cukrzycę i nagle okazało się, że kilogramowy tort wcale mnie nie zabił. Wiesz, co mam na myśli? - spytała, wbijając na moment wzrok w Lowella. Naprawdę miała nadzieję, że chłopak ją rozumie. Żyła przecież w przekonaniu, że robienie rzeczy najzupełniej normalnych niosło za sobą natychmiastową zemstę piekieł - a jednak nic się nie stało. Miała w swoim życiu chłopaka, całowała się, a nawet parokrotnie upiła i to bez konsekwencji. Wrażenie, że wszystko, co wiedziała o świecie było kłamstwem uparcie w niej narastało. - Nie wiem, czy to ktoś mnie oszukał, czy tylko miałam szczęście, że obeszło się bez kary. - ostatnie zdanie wypowiedziała dużo ciszej, z nieukrywanym wstydem. Nie dało się bowiem ukryć, że Lowell wysunął tutaj argument, z którym trudno było dyskutować. Ludzie w szkole… wyglądali różnie. Często też ich strój był niczym w wyrazistości ich charakterów. A wciąż to ona miała być potępiona za kawałek transmutowanego papierosa wetknięty w nos. Słowa mężczyzny były gorzkie do przełknięcia - bo dały jej jasno do zrozumienia, że tak naprawdę chyba tylko jej zależy na ponoszeniu ciężkich i stanowczych konsekwencji własnych czynów. Miała w sobie coś z rasowego flagelanta, ale tą myślą niekoniecznie chciała się dzielić. Pokiwała więc głową na znak, że rozumie, przechodząc w swojej wypowiedzi dalej. - Samego elfa mamy już… Och, jakoś od początku grudnia? Ale spotkaliśmy się wtedy niedługo po świętach. - uznała, że podkreślenie jakiejś "dłuższej" znajomości było konieczne. Szybko jednak uświadomiła sobie, że spędziła koło tygodnia w domu człowieka, którego znała tak aby-aby, jednocześnie myśląc sobie o nim w kategoriach przyjacielskich. Teraz miała już siebie nie tylko za bombę nastawioną na samozniszczenie, ale na dodatek taką, która z łatwością przywiązywała się do każdego, kto był dla niej miły. Pięknie. - Nazwaliśmy go Cudem, bo wiesz, to jest taki mały cud. Cud, że przeżył, cud, że nas znalazł i cud, że… No, że nas zebrał w tym gronie. - uśmiechnęła się odrobinę, przełamując tym samym nieco żałosny wyraz twarzy. Nie wyglądała już, jakby była psem, który bardzo żałował, że zjadł komuś kapcia. - Nikt mnie nie szukał, bo wydawało im się, że wiedzą, gdzie byłam. - wzruszyła ramionami. Nie był to jednak gest arogancki - próbowała się trochę za nimi schować. - J-Ja wiem, że to jest okropne i nie powinnam tak robić, ale… No, ja naprawdę miałam zamiar wrócić do domu, ale upiłam się strasznie i zasnęłam, a potem już musiałam to przeczekać. Jakbym wróciła do domu przed terminem, to… - przerwała i westchnęła. Pewnie nic by się nie stało. Pozwoliła więc Felinusowi mówić. Ponownie stała się bardzo uważną słuchaczką; i gdyby tylko mogła, chwyciłaby każde ze słów w palce i obejrzała ze wszystkich stron, zastanawiając się więcej, niż raz nad ich znaczeniem. Naprawdę lubiła, kiedy ktoś mówił mądrze, ale niekoniecznie na tyle, by wpływać na jej krytyczne nastawienie wobec samej siebie. Obserwowała więc swojego rozmówcę bacznie, trochę znad psiej głowy, a trochę znad doprawionej żelkami drożdżówki popijanej herbatą. Nie mogła od tak wstać i powiedzieć, że pierdoli głupoty, bo przecież… nie pierdolił. Mówił rzeczy, które brzmiały na sensownie - bo przecież odreagowywanie stresu pasowało tutaj bardzo. - Nie lubię zmian. - przyznała na samym początku. Przeszła w swoim życiu już przez parę wielkich "zwrotów akcji" i za każdym razem przyzwyczajenie się do nich zajmowało jej sporo czasu. Dwa razy straciła swoich rodziców; po raz pierwszy, kiedy okazała się być znienawidzoną czarownicą, by potem przeżyć kolejne rozstanie, kiedy to została zabrana z samej farmy. Potem był szpital - miejsce nowe i obce, nowa rodzina w postaci dziadków, magiczne środowisko, mieszkanie to w Londynie, to w Dolinie Godryka. Bogowie, jak ona bardzo chciała jakiejś stałości. Odetchnęła głębiej, jednocześnie opuszczając trochę "gardę". - Ale Merlinie, ja naprawdę mam dość bycia nieszczęśliwą. To jest… takie… męczące? - pokręciła głową, nie mogąc znaleźć lepszego słowa. - Wiesz, ja nie chcę się buntować. Nie lubię takich bezsensownych zrywów dla samej idei buntu. To jest głupie, zjada ogromne pokłady energii, a ostatecznie nic z tego nie mam. Ja mogłabym… Napisać manifest o tym, że domowe skrzaty są źle traktowane i tak naprawdę to, co wiele czarodziei z nimi robi, podchodzi pod niewolnictwo - bo to mnie boli, i denerwuje, i mogłabym się pod tym nawet podpisać. - sama była zaskoczona tym, co mówi. Na dodatek na tyle, że nawet nie pomyślała, by się zamknąć. - Chciałabym zmiany, która… wiesz, nie polegałaby tylko na tym, by się dostosowała. Tak, jak teraz. To mam chłopaka, to nie mam chłopaka… I muszę z tym żyć, prawda? Z tym, że ktoś, kogo miałam za przyjaciela już wcale ze mną nie rozmawia. I mogę z tym żyć, ale… Ale chcę zmian większych, niż kolczyk i pofarbowane włosy. Boli mnie serce, więc będę drugim Hamiltonem i esejami naprawię świat. - podsumowała, a potem nieco zbladła. Doireann anarchistka nie była czymś, co znała. Nie do końca wiedziała, że w ogóle chciałaby poznać taką część siebie - i czy sam Lowell miał ochotę jej słuchać. - T-To znaczy... Ja wiem, że nie o takich zmianach mówiłeś i że miałeś na myśli jakiś trudny okres dojrzewania, kiedy mówiłeś o buncie, ale... - ucichła. Teraz było za późno. Jedyne, co mogła zrobić to wpatrywać się w niego w milczeniu, mając nadzieję, że samym spojrzeniem przepraszała go wystarczająco wyraźnie.
Co nim kierowało podczas takich rozmów? Przecież mógł wracać do domu, pokonywać w pewnym stopniu egzystencjalną wędrówkę, ścieżkę okrytą mniej lub bardziej kolcami wystającymi ze zwiędłych róż, których to płatki znajdowały się na ziemi, okryte kurzem i błotem, insektami i brakiem dumy. Mógł wsiąść, docisnąć gaz, mógł przestać myśleć o innych, byleby odnaleźć samego siebie, gdy zmrok zapada, a myśli stają się bardziej klarowne. I chociaż kiedyś by tak zrobił, pozwalając na to, by cieniste dłonie snuły po kończynach, zakładając na nie następnie łańcuchy, na których korozja świadczy o problemach dawnych miesięcy. Nie chciał - przynajmniej nie teraz, gdy uległ wewnętrznej metamorfozie. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, a przeszłość, mimo że snuje się w mroku niczym koty - giętko i gibko, wysuwając do przodu własne kończyny, aby to pazury stały się najbardziej widocznym i charakterystycznym elementem - nie musi być czymś, co trzeba tolerować. Opiekował się innymi, związywał nicią porozumienia rozmowy prowadzone w czterech ścianach, oferując prywatność i brak wypłynięcia pewnych rzeczy na światło dzienne, ponieważ sam nigdy nie miał tej możliwości. Ponieważ podchodził do ludzi tak samo, jak traktowany by chciał być; ponieważ wiedział, z czym wiąże się droga braku zrozumienia, pozostania samemu z problemami, a przede wszystkim próby załatania bez niczyjej pomocy problemów wystających w niezrozumiałym aspekcie i ciernistości. Ponieważ rozłożenie ciężaru na parę osób stanowi ulgę dla zmęczonych skrzydeł, których to pióra zaczynają się niszczyć w tempie wręcz zastraszającym. Spojrzenie czekoladowych tęczówek, okryte płaszczem rzęs, utkwił nienachalnie i naturalnie na tych należących do Doireann. Widział w niej sporo wątpliwości, którym to chciał jakoś zaradzić, by nie zatrącały zmęczonego umysłu, który działa przez cały czas, a pod licznym obciążeniem może stać się mniej przychylny dla samego funkcjonowania. - Wiem. Czytałem jedną książkę, "Ponad wszystko" autorstwa Nicoli Yoon, gdzie sytuacja była analogiczna. - odpowiedziawszy, patrzył na zadowolonego psiaka, którego to sierść była miękka, jak również sam dotyk koił. Różnica między leprehau a innym psem była taka, że snucie palcami po futrze magicznej istoty naprawdę wprowadzało w stan podobny do zażycia eliksiru spokoju - bez efektów ubocznych. - Dziewczyna, będąca bohaterką, chorowała od początku na SCID, co tutaj autorka nieco zepsuła - analogicznie jej ojciec też powinien chorować. Mniejsza jednak o to, kwestię genetyki pozostawmy na później. - Lowell machnął dłonią na własne rozmyślania, chcąc przejść do sedna sprawy. - Ogólnie trzymana była w sterylnym pomieszczeniu, sterylne wszystko, wejście przed wymagało sterylizacji, a dziewczyna wierzyła, że ma alergię na cały świat. - w tym momencie asystent nauczyciela uzdrawiania pochwycił żelka i go zjadł, popijając herbatą. - Jak się okazało, gdy zaczęła łamać ustalone z góry przez rodzicielkę zasady, nie chorowała. Nie zachorowała na nic, ponieważ był to - ten SCID - jedynie wymysłem jej matki. - Felinus wziął w tym momencie nieco głębszy wdech, gdy poczuł, jak noga postanawia dać o sobie znać, z czego nie był specjalnie zadowolony. Ból nie był jakoś intensywny, niemniej przypomniał wbijanie miliona szpilek dookoła, na wysokości pachwiny. - A jak sama czujesz? Jako że zostałaś oszukana - w tym momencie przerwał, na krótki moment trwający sekundę bądź dwie, by wskazać może nieco nienachalnie palcem na jedzenie - czy po prostu obeszło się to bez kary? - zapytawszy, spojrzenie miał pozbawione osądu. Nie znał dokładnie jej sytuacji i nie wiedział, z czym ta musiała się mierzyć w przeszłości, dlatego unikał osądów polegających na losowości i zakładaniu maski na oczy. Zawsze wolał tego unikać; zawsze wolał samodzielnie weryfikować fakty i sprawdzać, czy posiadana wiedza mieści się w tej pozbawionej marginesu błędu. - Ważne jest to, co ty czujesz. - zaznaczył. Zmiany. Wiedział o nich zaskakująco wiele, kiedy ostatnie lata obfitowały w liczne ścieżki, które różniły się znacząco od siebie. Długi horyzont nadal widział, blizny na dłoniach pozostawały widoczne już nie dla obserwatorów postronnych, a tylko dla niego i tych, których do siebie dopuścił bardziej. Lubił pomagać, ale wydobywanie z siebie starych ran, próba ich rozdrapania i dostania się do struktury znajdującej pod skórą, pozostawało poza jego chęciami. - Wiele osób ich nie lubi, ale pozwalają dostrzec natomiast pewne absurdy, którymi się otaczaliśmy. - odpowiedziawszy w kierunku Puchonki, doskonale o tym wiedział. Zmiany nagłe i gwałtowne mogą po sobie pozostawiać widoczny szok, jeżeli ukierunkowane są w głównej mierze i bez wiary w lepsze jutro na sytuacje pozostawiające naprawdę wiele do życzenia. Te, które opierają się na przepaści, w których to wejście porównać można do uderzenia całym ciężarem własnego ciała o twardy grunt bez potrzebnej w tym momencie amortyzacji. Wszystko wydaje się boleć, ręce są zdarte do krwi, kości zdruzgotane, rany ponownie otwarte. Trzeba wstać. Rozejrzeć się, nie poddawać; bo owszem, można otaczać się osobami, które zechcą coś zmienić, ale co w przypadku, gdy samemu nie chce się przyjąć tych zmian? - Nie musisz buntować się jakoby cały świat stanął przeciwko tobie, Doireann. - proste słowa być może i prostego człowieka. W ramionach można ukryć wiele bólu, pod maską z cienkiego materiału, acz niezwykle kruchego pod względem nagłego uderzenia, również. Kwestia uzyskania złotego środka między zadowalaniem innych a byciem zadowolonym z samego siebie. Samemu zauważał to, że jak za bardzo dawał się pochłaniać myślom, gdy cholernie się martwił o każdą duszę, u której widział, że jest coś nie tak. - Bunt nie musi opierać się nawet na tym, że idziesz w kierunku autodestrukcji. Może natomiast polegać na tym, że małymi kroczkami udowadniasz własną wartość i nie pozwalasz na to, by wcześniejsze schematy powróciły. Byś ponownie była nieszczęśliwa. - upił łyk herbaty. Rozmawiać na ten temat mógł godzinami z wielu względów: z chęci pomocy nie tak dawnej, młodszej rówieśniczki z domu przepełnionego mniej lub bardziej cechami pożądanymi przez samą Helgę Hufflepuff; z tego, iż z każdą taką rozmową poznawał własne wnętrze. Skupiał się na nim, pielęgnował skrupulatnie, podlewał i nawoził niczym rzadki, wyjątkowy wręcz okaz rośliny, która pnie się z każdym dniem coraz to wyżej. Który zatrzymuje, który zachęca wręcz do tego, by o niego dbać. I chociaż samo porównanie kwestii uczuć do kwiatów nastawionych na piękność może być próżne w tejże idei, tak chodzi o sam proces. Od nasionka do ukazania się łodyżki, od łodyżki do wypuszczenia kolejnych pędów. Dobre nawyki działają niczym dodatkowe składniki, tudzież energia, promienie słoneczne przyswajane poprzez fotosyntezę. Zaniedbanie podlewania będzie skutkowało uschnięciem, brak odpowiednich składników przysłuży się niskiemu wzrostowi i problemom - mimo zaistnienia. - Myśl o idei buntu jako o tym, byś przede wszystkim ty odczuwała z tego satysfakcję. Bunt, głównie poprzez znaczenie, ma wskazywać nie tylko na problem, ale także nakłaniać do zmian. - nauczyciel asystenta uzdrawiania gładko i elegancko położył na drewnianym stoliku, gdzie jawiły się odpowiednie do wydawania posiłków naczynia, własny łokieć. Ugiął nadgarstek, choć nie był w tej kwestii poważny - w kwestii własnej mowy ciała. Pozostawała swobodna, w pełni naturalna i pozbawiona jakiejkolwiek chęci poszczucia fałszywym wsparciem. Z całego serca - tego, które napędza organizm do życia - jak również posiadanych skrzydeł, nie chciał, by Sheenani została pchnięta do mniej moralnych metod manifestowania własnego samopoczucia. - Czasami wystarczy jedna, mała iskra, by wprowadzić zmiany. I z tymi skrzatami muszę się zgodzić - mało kto zwraca uwagę na to, w jakich warunkach one pracują. I jak są, rzecz jasna, traktowane. - czy miało prawo to przejść? Czy znalazłoby się na nagłówkach spisanych specjalną maszyną do magicznych druków, powodując tym samym chęć ruszenia przez czytelników własnymi komórkami i przejrzenia na oczy, jak to wszystko wygląda u większości osób posiadających skrzaty domowe we własnych rodzinach, nierzadko rodach? - Nie tylko. Bunt nie musi wynikać z trudnego okresu dojrzewania, bo momentami wszyscy mamy dosyć tego, co się dzieje; momentami mamy ochotę uderzyć pięścią i powiedzieć "dosyć". Odwrócić się na pięcie, zregenerować własne siły, wytknąć błędy i przerwać pewne więzy, które nas ograniczają. - odpowiedziawszy, nie miał za złe jej tego, że popłynęli z tematem w kompletnie odmiennym kierunku, wręcz przeciwnie. Za nową rozmową kryje się widmo doświadczenia i tego, że warto dowiedzieć się większej ilości wiedzy od własnego światopoglądu. Konfrontacje z myśleniem innych są ważne; człowiek przecież, kiedy to żyje we własnej, szklanej bańce przekonań i podejścia do świata, prędzej czy później zacznie inaczej podchodzić do otoczenia. Albo z ciekawością, albo z wystawianiem białych kłów, ze śliną snującą się po pysku i nastroszoną sierścią, ślepiami pełnymi strachu i ogonem doszczętnie schowanym między nogami.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Lowell musiał należeć do osób bez wątpienia dzielnych. I nie tylko przez fakt zmagania się z czającą się w mroku przeszłością, czy to jawiącą się w postaci ojczyma-brutala, czy traum znacznie dawniejszych i głębszych. O żadnej z nich Sheenani nie wiedziała, chociaż jakaś część jej… cóż, czuła to przywiązanie. Uparcie mówiła jej, że oto jest człowiek, który rozumie i nie ocenia; i może odpowiedzialnym za te szepty był ten mityczny szósty zmysł, który podpowiadał, że w przeszłości musieli zaznać podobnej brutalności i braku bezpieczeństwa. O ile były to teorie wątpliwe i mało świadome - bo przecież na myśl o trzecim oku Puchonka pewnie uśmiechnęłaby się pobłażliwie - tak jawnie mogła zachwycić się otwartością mężczyzny. Pomagał. Nie tylko przez słuchanie, jedną rozmowę podczas której pokiwałby trochę głową, powiedział "aha", by potem pozostawić kogoś z połowicznym uczuciem ulgi, gdy z drugiej strony atakował wstyd za to, że w ogóle się do czegoś przyznano. Doireann miała wrażenie, że Felinus, gdyby tylko tego wymagała sytuacja, przesiedziałby z nią resztę dnia, szukając chociażby najmniejszego rozwiązania - czy też źródła jej nieprzyjemnych myśli. Była za to bezgranicznie wdzięczna. Mimo to wciąż tak troszku się bała. Nawet jeśli temat schodził poniekąd na książki. Dziewczyna słuchała swojego rozmówcy uważnie, odszukując w słowach głębi i metafory głębszej, niż pewnie Felinus zakładał. Utożsamiała się bohaterką - bo nie dość, że była dobrym rozwinięciem jej metafory, to jeszcze czuła, że gdyby tak mogła spotkać się z nią w świecie nie ograniczonym przez okładkę, tak pewnie mogłaby poczuć z nią na tyle szczególną więź, by trzymać ją blisko siebie. To, w co wierzyła od zawsze zaczynało się chwiać - a przecież wydawało jej się, że fundamenty przekonań były stabilne i poparte wieloletnim doświadczeniem. Długo wierzyła, że jest chora na tę całą magię. Że dla własnego bezpieczeństwa powinna być odseparowana od społeczeństwa. Istniało też głębokie przekonanie o byciu złym człowiekiem i posiadaniu skłonności, które musiała w sobie zabić, by nie upodabniać się ani do matki, ani do ojca. Wizja kary za wszelkie przewinienia i to, że… tak naprawdę jej brak wcale nie sprawiał, że było jej z tym lepiej. A przecież tak gorliwie wierzyła, że świat nie miał dla niej miejsca - i tak, jak dziewczynę z książki miało zabijać dosłownie wszystko, tak ona sama cierpiała na ludzi, a ludzie cierpieli na nią. - Czuję się, jak idiotka. - jakoś instynktownie przytuliła się do trzymanego na kolanach psiaka trochę bardziej, na moment zanurzając nos w okolicach czubka głowy Hinto. Nie wiedziała, że jego kojące nerwy właściwości pochodziły z nieco innego źródła, niż prostego bycia uroczym czworonogiem, nad którym można było ojojojać w nieskończoność. Gdyby tylko zdawała sobie sprawę z tej futerkowej magii, uznałaby Lowella za człowieka niezwykle osobliwego - ale w sposób interesujący, nadający mu kształtu wyjątkowego. Bo przecież to od niego - była tego pewna! - dostała tańczącą lnuaballę, dzięki której udało jej się przespać pierwszą noc po zerwaniu. Był też eliksir spokoju, nie pierwszy, który raczył jej podarować i… teraz piesek działający jak valium. Wychodziło więc na to, że były Puchon musiał naprawdę cenić sobie wyciszenie i przeganianie stresów. - Niczym nie różnię się od ludzi, którym ktoś mówił, że będzie koniec świata. I wiesz, jest już po dacie, a oni siedzą w swoich bunkrach i nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić, bo wszystko już sprzedali i nie myśleli o jakiejś innej przyszłości. - westchnęła. - I chyba… tak trochę jak oni… no, boję się sprawdzić, czy na pewno jest bezpiecznie. Bo może jednak świat się gdzieś zawalił, a ja nie wiem? Właściwie, to coraz wyraźniej uświadamiała sobie, co było problemem. I im mocniej docierało do niej, że tak naprawdę chyba sama chciała tej cholernej kary - czymkolwiek miałaby nie być - tym dziwniej czuła się sama ze sobą. Nie czuła się bezpiecznie poza schematem, ani nie czuła się dobrze w jego ramach - jednak było to zło znane, którego funkcjonowanie dobrze znała. Miała więc do wyboru dobrze znaną surowość i trzymanie pod kloszem, albo… coś niewiadomego. Bogowie, kiedy Felinus mówił o zmianach, zamarła na moment, czując jak zimny dreszcz przebiegł jej po skórze. Bunt faktycznie mógł nie kierować jej w stronę autodestrukcji. Prędzej pozostawiając w systemie, kiedy opierał się na karze mogła uciec ku faktycznej agresji - a przecież nie po to została oddzielona od własnego ojca, by przybrać teraz jego rolę i ranić siebie samą. Felinus mógł dostrzec ten nagły stres - zesztywniałe mięśnie, zaciśniętą szczękę i niezdrową bladość skóry - jednak sama Doireann udawała, że wcale się nie wystraszyła. Miała przecież pieska na kolanach i parę tygodni terapii za sobą. Umiała już nie oddawać kontroli przerażeniu. - P-Prawda? - odezwała się po dłuższej chwili, kiedy temat rozmowy raz jeszcze wrócił ku skrzatom. Trochę desperacko chciała, by przy tym pozostał. Mogliby porozmawiać o tym, że często stworzenia nie mają odpowiedniego obuwia, a każe się im pracować w zimnych piwnicach. Albo że widziała skrzata w zimowej kurtce tylko raz, a przecież ciepło należało się każdemu - i to takie normalne, nie pochodzące od zaklęcia. Wiedziała jednak, że pewne rzeczy w jej głowie stawały się jasne dzięki tej rozmowie i ta zmęczona takim stanem rzeczy część Doireann nie chciała pozwolić, by był to już koniec życiowych dywagacji. Pragnęła zobaczyć więcej, dowiedzieć się wszystkiego, a potem zmienić swoje życie tak, by już zawsze budzić się bez uczucia zawodu. Dlatego też dzielnie (chociaż może i naiwnie wierząc, że jedno popołudnie otworzy przed nią tajemnice własnej duszy) kontynuowała rozmowę, nawet kiedy zeszła ona na te najświeższe bolączki. - Trochę wiem, że to szczęście w nieszczęściu. - uśmiechnęła się jakoś niemrawo, przy okazji wzruszając ramionami. Podświadomie chciała pokazać, że jej to nie rusza. Że proszę, lekceważąco sobie gestykuluje i wcale nie wygląda przy tym, jak zbity pies, a głos jej nie smutnieje. Z tym, że to ona sama przyprowadziła temat półwila i nawet jeśli byłaby dobrym kłamcą, tak Lowell pewnie z łatwością rozpoznałby, że była to jedynie poza. W gruncie rzeczy chciała chronić siebie - i tutaj łatwiej przychodziło jej udawanie, że boli mniej, niż przyznanie, że chłopak chyba przy okazji wydarł jej wtedy serce, bo ma ochotę płakać. Nie. Nie płakać - po prostu wyć. - Może gdybym miała trójkę dzieci, to zobaczyłby, że… jestem wystarczająco dobra? Albo chociaż nie odrzucił mnie w ciągu jednej chwili? - skrzywiła się, zażenowana własnymi słowami. Brzmiała jak bardzo typowa skrzywdzona nastolatka, a naprawdę chciała być ponad to. Owe pragnienie było zapewne głównym winowajcą następnych słów dziewczyny. - Mam dość. - przyznała, a potem - trochę rozedrganą dłonią - przysunęła jedną z filiżanek herbaty bliżej ust. - [b]Ale nie wiem, które to jest dość. W sensie… Ja chyba na razie tylko się denerwuję, albo płynę z prądem. A chyba faktycznie chciałabym przestać taką być.
Utarte schematy, próba zamknięcia samego siebie w jednym i tym samym - prowizorycznie - miejscu. Wiedział, o co chodzi. Znał to uczucie, wiedział, jak potrafi wyniszczać. Bo ludzie - jak żeby inaczej - stanowią swoistą zagadkę między chęcią poznawania a chęcią izolacji od wszystkiego. Od bólu, od cierpienia, od poczucia wyobcowania, a przede wszystkim od wbicia pierwowzoru sztyletu w plecy, jednak nie ostrego niczym metal, nie z brzdękiem niczym stal - a z bolesnością niczym zdrada, wprost w serce, wprost w jego struktury, gdzie ciepło szkarłatu wylewa się raz po raz i plami ubrania. Strach nie jest niczym złym, wszak stanowi on naturalną reakcję organizmu - nieprawidłowe staje się podejście do niego i działanie wedle tego, co ten ma do powiedzenia. Słuchanie każdego możliwego polecenia wydobywającego się z ust, z cierpkością gorzkości, jakiej to zaznać nikt nie zamierza. Dlatego choroba na magię wydawać by się mogła niczym innym, jak tylko mrzonką wpojoną dziecku w celu przestraszenia i wywołania uczucia przerażenia. Lowell upił łyk herbaty, spoglądając na uczennicę nieco badawczo, acz przyjaźnie. Nie miał na myśli nigdy niczego złego - świat czasami jest wystarczająco zły, by przelewać kolejne krople nienawiści. Zresztą, już się do tego nie uciekał. - Wszyscy popełniamy błędy. - odpowiedziawszy, spoglądał na to, jak zwierzak jest przytulany przez Puchonkę, być może nieświadomą tego, jak działa tak naprawdę sam dotyk tej magicznej istoty. Świat magiczny prowizorycznie jest prosty, to prawda - bo przecież można wiele chorób zażegnać, czy to poprzez ich wyleczenie, czy to poprzez zastąpienie. W tym społeczeństwie utrata czegokolwiek nie jest decydującym czynnikiem, ale problem zaczyna się wtedy, gdy na salony wchodzą uczucia gorzkie i pełne zdrady. - Nie zaprzedałaś wszystkiego, Doireann. Nie odcięłaś się w pełni od świata i nie mieszkasz w bunkrze. - spojrzał dokładniej, gdy czekoladowe tęczówki zwróciły się na krótki moment na jej równie ciemne, choć różniące się od kosmyków w barwie domu Helgi Hufflepuff. - Możesz siedzieć w jednym miejscu, a potem, wiele chwil później, być może wiele wieczności później, pluć sobie w twarz, że jednak nie postanowiłaś sprawdzić. Czasami... lepiej jest zaryzykować. Bo może się okazać, że tak naprawdę nic złego się nie stanie. - ostatnie słowa, zanim wziął łyk herbaty, patrząc na nikłe jej pozostałości na dnie szklanki. Nie wiedział, co się dzieje pod kopułą czaszki Sheenani, niemniej zauważył jedno - spięte mięśnie i dowód tego, że słowo zmiany powoduje bardziej nieprzewidywalną reakcję. Zmiany są potrzebne, są naturalne i powodują, że człowiek nieustannie idzie do przodu; czasami jednak są one chaotyczne, przewrotne, a przede wszystkim bolesne. Trudno wyrzucić z siebie wcześniejsze doświadczenia pełne przykrości, braku zrozumienia i miłości. - Prawda. - kiwnął głową, przytaknąwszy na to, co wydostało się z ust wychowanki, a tym samym pani prefekt. Mało kto zwraca uwagę na skrzaty domowe, traktując je prędzej niczym niewolników do wykonywania najbardziej brudnej roboty w domu. Nie bez powodu zatem kary w szkole opierają się głównie na odebraniu różdżki i odtykaniu zatkanych muszli klozetowych w celu udowodnienia, jak bardzo łatwo można zgnieść takiego delikwenta poprzez odebranie mu jedynego narzędzia faktycznego istnienia. Dlatego nie posługiwał się zawsze różdżką - znacznie wcześniej wręcz jej nie lubił. To prawda, ułatwia życie, ale nie może sprawiać, że je zastępuje w pełni. - Lepiej by było, gdyby istniało szczęście w szczęściu, czyż nie? - choć, gdyby tak naprawdę zastąpić wszystkie złe rzeczy tymi dobrymi, człowiek przestałby doceniać to, że coś jednak miłego ma prawo się przydarzyć. Dlatego ważna jest ta równowaga, by uczucie przynależności i obowiązku spotkania samych pozytywnych sytuacji nie wzrosło ponad samo zachowanie jednostki. Nie przeżywał zdrady - wszelkie tego typu rzeczy zostały ograniczone i ukrócone wraz z przedostaniem się w stronę rąk pracy i rąk dorosłości; rąk pełnych blizn i rąk przepracowanych. Przeszłość miał paskudną i nie mógł temu zaprzeczyć - ale gdyby nie przeszłość, nie byłoby go tutaj. - Doireann, posiadanie dwójki, trójki bądź dziesiątki dzieci nie może definiować twojej wartości i tego, czy ktoś się zechce, czy jednak odrzuci. - zauważył skrzywienie, ale nie mówił tego z wyrzutem, natomiast prędzej stawiając na ton, że to się nie godzi, by taka mądra dziewczyna mówiła o sobie takie bzdury. - Jaka zatem chciałabyś być? - proste pytanie, ale powodujące wiele innych rozgałęzień. Trudno na nie odpowiedzieć, jeżeli nie wiadomo, co tak naprawdę o tym wszystkim sądzić.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max właściwie nie miał powodów do tego, żeby narzekać, żeby kręcić nosem na to, że miał siedzieć w skrzydle szpitalnym i pomagać, chociaż po ostatnich wydarzeniach nie czuł się do końca dobrze. Działo się za dużo, musiał mierzyć się ze sprawami, z jakimi wcale nie chciał mieć do czynienia, musiał robić rzeczy, jakie ani trochę mu się nie podobały i pewnie właśnie dlatego wolał na razie trzymać gębę na kłódkę i słuchać poleceń, jakie były mu wydawane. Prawda była taka, że wolał się nie odzywać również z dodatkowego powodu - obawiał się, że zacznie wtedy ziać ogniem, a jakoś nie uśmiechało mu się wylądowanie w jednym z łóżek, skoro przylazł tutaj, żeby pomagać innym. Wolał to zdecydowanie od bezczynnego siedzenia na dupie i czekania na nie wiadomo co właściwie. Kiedy był sam, kiedy siedział w domu, zdecydowanie za dużo myślał, szukając rozwiązań dla spraw, o których nie miał pojęcia, więc zdecydowanie wolał tkwić w gabinecie pielęgniarki, koncentrując się w tym momencie na przygotowaniu rzeczy, o jakie poproszono jego i Puchona, który mu towarzyszył. - Co to jeszcze miało być? - mruknął w jego stronę, starając się nie otwierać ust, żeby faktycznie za chwilę nie splunąć ogniem. To było coś, czego bał się dodatkowo w zestawieniu ze swoją wizją, ale również z lękiem, który dotyczył pożarów. Poza tym nie chciał za bardzo, żeby za chwilę go gdzieś wyjebali, bo okaże się niebezpieczny dla własnego otoczenia. Dlatego też przełknął pospiesznie ślinę, czując, jak zaczyna drapać go w gardle, próbując nad tym zapanować ze wszystkich sił, wiedząc, że jedno kaszlnięcie i zapewne połowa gabinetu zamieni się w świeczki. - Pieprzowy i jakieś ciepłe koce? - rzucił jeszcze do Wacka, zaciskając mocno zęby, kiedy nieomal nie zaczął kaszleć w głos, jedynie wydając z siebie jakieś pojebane chrząknięcia.
______________________
Never love
a wild thing
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Cały świat zdawał się być w kryzysie. To ten magiczny, to ten niemagiczny. Puchon z tego powodu miał głównie siłę jedynie leżeć na środku męskiego dormitorium i zaprzyjaźnić się z kamienną posadzką, aby doegzystować w takim miejscu do swojego dnia ostatecznego. Chociaż to myśl iście nieborsucza to studentowi zwyczajnie brakowało siły czy błahej motywacji do czegokolwiek innego. Jednak jeśli on sam był w złym stanie, a właściwie on tylko śmierdział podgniłym jedzeniem... Wiedział, ze musi przeboleć i oddać się pomocy innym. Oczywiście liczył, że Hogwart umie w organizacje zasobów ludzkich, a uczniowie chcący pomóc będę porozdzielani podług swoich umiejętności. Sam Wacek liczył, że zamknął go w lochach i będzie od świtu do zmierzchu warzyć eliksiry uzdrawiające. A skończył w gabinecie pielęgniarki z wiedzą jak ułożyć kogoś w bocznej bezpiecznej. Wspaniale! Tak trzeba żyć. - Pieprzowy i koce przydają się zawsze - potwierdził, zastanawiając się chwilę. - Jeszcze jakaś gaza i bandaże się przydadzą. - Chciał dodać, że jakieś śmieszne rzeczy, o których zastosowaniu nie wie, więc w drodze do schowka zastanawiał się, co takiego może wziąć dla potrzebujących. - Czy ty się dobrze czujesz? - Zapytał, jak Max niemal się krztusi własną śliną. Wacław się z tego absolutnie nie śmiał, sam miewał momenty, kiedy jego wydzielina robiła zamach na jego życie, dławiąc go niemiłosiernie.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Świetnie - zapewnił Max, nim ostatecznie kaszlnął i splunął na posadzkę ogniem, co ani trochę mu się nie spodobało i zdecydowanie przerwało jego tok rozumowania, wyrywając go z przygotowań, jakim właśnie się oddawali. Był pewien, że musieli przygotować również maści na poparzenia i różnego rodzaju rany, że musieli zająć się rzeczami, których można było użyć do odkażenia ran i znaleźć całą masę innego gówna. Wiedział to, bo do skrzydła szpitalnego powoli ciągnęli kolejni uczniowie, których zaatakowały jakieś popierdolone sowy, spadł na nich sufit albo utonęli w kompocie, nie mówiąc o tym, że połowa Gryfonów była mniej lub bardziej poparzona. - Wygląda na to, że za chwilę to mnie będziemy leczyć. Drapie mnie tak w gardle, jakbym zeżarł całą butelkę tabasco - stwierdził, krzywiąc się przy okazji, mając ochotę przy tej okazji rozkaszleć się na dobre, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Zwłaszcza że nie zamierzał spalić połowy gabinetu pielęgniarki, w którym właśnie zbierali potrzebne im rzeczy, o które zostali poproszeni. Inna sprawa, że Max nie bardzo chciał również trafić na salę, do innych chorych, których właśnie w tej chwili układano na łóżkach, sprawdzając ich stan. A oni mieli wkrótce do tego sprawdzenia w ten czy inny sposób dołączyć, kiedy już zbiorą potrzebne rzeczy i przestaną zachowywać się, jakby mieli cały czas świata. - Masz na to jakiś eliksir, czy coś? - mruknął, łapiąc głębszy oddech.
______________________
Never love
a wild thing
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chłop na moment przestał mrugać, zasłaniając usta dłonią. Prawie pisnął, widząc posadzkę w ogniu. Przypatrywał mu się przez moment z fascynacją i obrzydzeniem, bez wiedzy co zrobić w tym momencie. Gdzieś w oddali korytarza słyszał korki, a Gryfon zdawał się najmniej odpowiednią osobą do ogarniania po sobie syfu. Bo to było trochę jak z rzyganiem na imprezie, takim osobom się współczuje - nie oceniam. Miłym jest po nich sprzątnąć i się zaopiekować. Przynajmniej Wacek ma takie odczucia, gdyż to mu niegdyś często zdarzało się zaliczać zgon na imprezie i oddawać się słodkiej niepamięci następnego dnia. Czasem z zażenowaniem wysłuchiwał jak to śpiewał Last Christmas w środku lata, ale to nie jest teraz ważne. Puchon zdjął z siebie szafę, aby zgasić powstały płomień. - Czy-czy ty się dobrze czujesz? - Zapytał, zadeptując swoją szatę. Zamkowe mury były zimne o tej porze roku, więc przynajmniej Max mógł nieco ogrzać atmosferę, co tak wielce pięknym zdaje się nie być. Wacek przesunął dłonią po twarzy, jakoby ten gest miał odświeżyć mu myślenie. - Bardziej retoryczne pytanie, tak... - Odpowiedział sam sobie, żeby z uśmiechem minąć się z uczniami z korytarza. - Mam czy coś - chciał wyciągnąć piersiówkę, bo cóż innego on mógł mieć przy sobie? Oczywiście, na terenie szkoły traktował ją bardziej jako bidon z wodą, a zwyczajnie forma odpowiadała mu bardziej. No i była bardziej poręczna! - Usiądź, proszę - wyciągnął ze swojego podeptanego ubrania swój skarb, rzucając poste zaklęcie transmutacyjnie, żeby zmienić wodę w mleko. Podszedł z tym do Maksa. - Masz nietolerancje laktozy? - Zapytał, zanim polecił mu wypicie płynu duszkiem.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Takiego obrotu spraw Max na pewno się nie spodziewał. To on miał pomagać innym, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że faktycznie zostanie kolejnym pacjentem Skrzydła Szpitalnego. Na dokładkę powinien sam się zdiagnozować i jeszcze znaleźć wyjście z tej szalonej sytuacji, która powodowała, że nie do końca wiedział, jak miał na to wszystko reagować. Wiedział oczywiście, że jego przypadłość była wywołana magią, która nie mogła znaleźć w zamku stabilności, ale trudno było mu powiedzieć, czy coś podobnego mogło zaliczać się do urazu magicznego, czy podpadało już raczej pod problemy, które mógłby nazwać klątwami albo przekleństwami. To była nieco skomplikowana sprawa, bo chociaż źródło problemu istniało, nie dało się do końca uchwycić jego natury. - Idealnie, wręcz wybuchowo - powiedział nieco ironicznie, żeby potem ucisnąć nasadę nosa, starając się jakoś zapanować nad potrzebą dalszego charczenia i kaszlenia, bo spluwanie co chwila ogniem na pewno nie było dobre. - Musimy to przemyśleć, bo jestem pewien, że za chwilę przyjdą tutaj kolejni Gryfoni z podobnymi problemami - dodał jeszcze, zanim faktycznie usiadł, starając się oddychać w miarę spokojnie, nie mając najmniejszej ochoty ściągać na siebie uwagi pielęgniarki, czy Williamsa. Jednocześnie wiedział, że musieli się w końcu stąd wyłonić i przynieść potrzebne na sali rzeczy, o czym wspomniał, kiedy Puchon podał mu piersiówkę. - Nie, nie próbuj mi tylko wciskać truskawek - powiedział, nim niemalże przełknął kaszel i ostatecznie jedynie ukazał się niewielki ogieniek, jaki stłumił wypijając faktycznie mleko, cały czas analizując problem, w jakim nagle się znalazł, szukając jakiegoś dobrego rozwiązania. - Przydałoby się coś, co łagodzi przełyk, ślaz na przykład, żeby był cały czas odpowiednio nawilżony. Przynajmniej to złagodzi te odczucia, jakie teraz za mną łażą - stwierdził, zasłaniając dłonią usta, zdając sobie sprawę z tego, że mleko faktycznie złagodziło jego paskudne doznania jedynie na krótką chwilę.
______________________
Never love
a wild thing
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Puchon przeczesał swój wąs, obserwując poczynania Gryfona. Jego słowa były niepokojące, a sama objawy równie wstrząsające i nieprzyjemne. Mieli pomagać innym, a tutaj nie da się pomagać innym jeśli samemu ma się niemały problem ze sobą. Nie to że Wacek chce być niemiły dla Maxa, te drugi miał prawdziwy problem i warto jest okazać tutaj pomocną dłoń. - Po pierwsze to jeśli kichasz ogniem to powinieneś powiedzieć to komuś kto zna się na uzdrawianiu, ONMS albo chociaż nie panikuję jak ktoś to robi - oczywiście Wodzirej nie zamierzał ukrywać swojej słabości do sytuacji kryzysowych spoza kanonu budżetowych imprez. A i tak we wszystkich sprawach to je przywoływał do każdej dziedziny życia. - Po drugie jeśli nie kichasz to ciśnienie rozwali ci głowę, więc rób to przez okno? - Zapytał, bo ta sugestia miała swoje plusy i minusy. Chociażby zamek nie zapali się od środka, ale wtedy istnieje ryzyko spłonięcia lasu. Ale z innych plusów, każdy mógł teraz pytać Maksa o ogień. - Ja ci teraz nie wyczaruje ślazu ani żadnego śluzu, ani nawet aloesu - głos zaczął mu się podnosić, zaś usta opadały bardzo nisko w stronę brody. Wacław czuł jak wewnętrzna pretensja w nim rośnie a on nie potrafi nic zrobić, ani nic wymyślić. Nawet gdyby znał eliksir na podobną przypadłość to nie rozstawiłby go teraz. Pomijając, że nie miał żadnych składników przy sobie. - Chłopie, jak mi powiesz co mam robić to ja ci pomogę. Ale... Inni Gryfoni? Wy macie jakiś smoczy syf, który się przenosi drogą kropelkową? - No, powiedzmy, że o taką droge mu chodziło. Puchon złapał się za głowę. Zaczął chodzić w kółko, a jego głowę bombardowały dziesiątki myśli na temat oraz bardzo wokół tematu, a żadne nie umiały się zatrzymać ku podjęciu decyzji.