Angie zauważyła kilkoro pierwszorocznych którzy usadowili się na odległym końcu ich stołu nic dziwnego ,że byli zdenerwowani pierwszy dzień w nowej szkole nigdy nie jest łatwy ,nie tylko w Hogwarcie. Wypiła trochę soku dyniowego i znudzona pogrzebała widelcem w swoim talerzu .Chciała znaleźć się już w dormitorium nudziło ją to ciągłe siedzenie .Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych twarzy .Gdy jej wzrok powędrował w kierunku stoliku ślizgonów skrzywiła się .Zobaczyła kuzynkę przyglądającą się jedzeniu."A jednak Connie naprawdę się tu przeniosła ,ciekawe jak jej się tu podoba w końcu to nie Beouxbantons ... "zamyśliła się. Po paru minutach znów przystąpiła do picia soku z dyni żałując ,że nie jest to ognista whisky.
Beauxbatons, nie Beouxbantons. Zaznaczyłam Ci na czerwono wszystkie przecinki i kropki: Kończysz słowo - znak interpunkcyjny - spacja.
Ostatnio zmieniony przez Angie Saunders dnia Nie Sie 29 2010, 17:06, w całości zmieniany 1 raz
Wciąż kichała, kichała i kichała... Ile można kichać? Z wykorzystanych chusteczek można by zbudować wieżę Eiffla. Do tego Mia była głodna, a żeby było jeszcze fajniej - spóźniła się... Znowu. Tak, była umówiona z Melanie, ale jak zwykle musiała parę razy czesać włosy, później poprawić makijaż, a jeszcze potem zastanawiała się nad wieloma innymi rzeczami. No cóż, stało się... Mia jednak ma nadzieję, że nie dostanie od Mel jakiegoś opieprzu. Pchnęła drzwi do Wielkiej Sali i pobiegła w stronę stołu Ślizgonów. Dostrzegła postać poruszającą się wzdłuż niego. - Hej? - zwróciła się do Mel.
- Mia! - krzyknęła na nią, gdy tylko rudowłosa się pojawiła. - No ile można? Melanie spojrzała na nią obrażonym wzrokiem. - Wiesz ile tostów zdążyłam w siebie wepchnąć? - mruknęła z oburzeniem i przyjrzała się dziewczynie. Nie dziwiła się, że się spóźniła. Taki makijaż wymaga czasu. Odetchnęła więc głęboko i przywołała na usta lekki uśmieszek. - To co robimy? Zakazany las czy idziemy upijać skrzaty do kuchni? - zapytała. - W sumie poznęcałabym się nad kimś - powiedziała, zastanawiając się chwilę. - Tak, to byłby najlepszy plan.
Mia wykrzywiła usta w dziwny grymas, po chwili jednak odwzajemniła uśmiech. - Hmm... - zamyśliła się. - Upijanie skrzatów... - powiedziała głośno. Spodobał się jej ten pomysł, chociaż pójście do Zakazanego Lasu wydawało się ekscytujące. - To i to? - zaproponowała. - Mi pasują obie opcje. Albo znęcanie się nad młodszymi... Nie miała za bardzo pomysłów na inne tego typu wybryki.
- Może najpierw chodźmy upijać skrzaty - powiedziała, wpatrując się w sklepienie sali. - Sama napiłabym się odrobiny Ognistej, będzie po drodze. Opuściła głowę i uśmiechnęła się zawadiacko. - Ale by był z tego szlaban, gdyby jakiś nauczyciel zobaczył nas pośród bełkoczących i wymiotujących skrzatów. Aż wzdrygnęła się na myśl, ile piątkowych wieczorów straciłaby na szlabanach, gdyby akcja się wydała.
Mia już zacierała rączki a na jej twarzy pojawił się mściwy uśmieszek. Skrzaty wyglądają komicznie, gdy są pod wpływem, jeszcze gorzej niż ludzie. - Nic się nie wyda - stwierdziła i machnęła ręką. Do tej pory wskaźnik nieudanych akcji był zdecydwanie mniejszy od udanych. Rzuciła Mel spojrzenie, mówiące "chyba-nie-pękasz?", ale wiedziała, że ta Ślizgonka napewno nie. - No to nie stójmy tu jak te obleśne posągi dzików przy szkole - zaśmiała się.
Zawitał do Wielkiej Sali, dziarski krok, ale mina trochę nietęga. Bo jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego miejsca, nowego otoczenia. A zwłaszcza czegoś takiego... stanął jak wryty u progu, widząc setki unoszących się w powietrzu świec, instynktownie przymknął powieki, bo pomieszczenie jakimś cudem nie posiadało sufitu... Zbaraniał. Deszcz wcale nie docierał do stołów, nie gasił świec. Jednak wszystko było widać. Pięknie, majestatycznie. Sztandary domów z godłami. Rozejrzał się z nieukrywanym podziwem. Trochę niepewnie, ruszył dalej. Chciał coś zjeść, napić się herbaty... ale gdzie miał usiąść? Gajowy to nie nauczyciel, a nie należał do żadnego domu. Rozejrzał się za stolikiem w kącie, może jakiś rodzaj kozy? Zapewne gajowy nigdy nie jadał w Wielkiej Sali. Pożałował teraz, że nie poszedł od razu do chaty, ale zamek tak go ciągnął. Raz kozie śmierć, rusza w stronę stołu nauczycielskiego.
Weszła jak co wieczór do Wielkiej Sali, by spożyć jak zwykle pyszną kolację. Mimo że pracowała tu już jakiś czas, wciąż nie mogła nacieszyć się zamkiem, jego pięknem. I tą magią czyhającą w każdym jego zakamarku. Ruszyła przez salę, a po chwili usiadła przy stole nauczycielskim, obok mężczyzny, którego widziała pierwszy raz. Jak widać, był to nowy pracownik Hogwartu. - Witam - rzekła i uśmiechnęła się.
Rzucił zaniepokojone spojrzenie istocie, która do niego podeszła. - Dobry wieczór - odparł, kiwając głową i zdejmując czapkę. Zastanawiał się, czy to jedno z tych "witam", po których następuje "a teraz proszę natychmiast opuścić stół nauczycielski, bo inaczej naskarżę na pana u dyrektora, przez co zostanie pan skazany na spożywanie chleba i wody w samotności, tylko w chatce i tylko przed zachodem słońca". Bo to mogło być "witam" z tej kategorii. Mimo wszystko, uśmiechnął się do kobiety lekko.
Zauważyła nieufne spojrzenie mężczyzny, którego mogła się spodziewać, a które mimo to trochę ją zdziwiło. Zapomniała już, jak to ona była niepewna, bo przybyła do nieznanego jej miejsca. Jak nikogo nie znała, jak musiano jej tłumaczyć, gdzie co się znajduje, jak dojść w odpowiednie miejsca. I ów nieznajomy wydał się jej być w podobnej sytuacji. - Pierwszy dzień w Hogwarcie? - zapytała uprzejmie, nakładając przy tym sałatkę na talerz.
Nie wyrzuciła go! Punkt dla, eee... spojrzenie padło na stół Slytherinu, nie... Ravenclawu, też nie, Hufflepuffu nie, Gryffindoru, cholera, też nie. Spojrzał na stół, przy którym siedział. Punkt dla nauczycieli? Pal licho! Punkt dla gajowego. - Pierwszy - potwierdził, kąciki ust uniosły się w górę w nieco szerszym uśmiechu. Zauważył jej obcy akcent. - Być może nie ostatni - dodał w zadumie, zaciskając palce na uchwycie dzbanka. Napełnił kubek po brzegi gorącą herbatą. Podniósł wzrok na kobietę sponad skłębionej pary. - Jestem nowym gajowym, Morpheus Phersu. Głos miał spokojny, ale trochę zachrypnięty. W błękitnych oczach, z jakiegoś powodu, błysnęły psotne iskierki. A może to po prostu rozbawienie?
Obcy akcent był czymś, czego nie mogła się pozbyć i choć starała się dużo ćwiczyć i lepiej mówiła po angielsku, to i tak wypowiadała niektóre głoski specyficznie dla swej narodowości. To było jakby jej dziedzictwo, które uważała za przekleństwo. - Constance Pernelle, bibliotekarka - przedstawiła się i skinęła lekko głową, po czym skosztowała sałatki, która okazała się być znakomita, jak zwykle.
- Biblioteka! - powiedział, nieco podnosząc głos, niespodziewanie zabrzmiał tam entuzjazm. - Słyszałem, że hogwarcki zbiór jest jednym z najbardziej imponujących na kontynencie - rzekł, kiwając głową na potwierdzenie swych słów. Przepadał za książkami, nawet bardzo, chociaż posada gajowego mogła przedstawiać go jako literackiego ignoranta. - Zatem, pozwoli pani, że zapytam, jak się tu pracuje? Na myśli mam szczególnie współpracę z uczniami. Bo są grzeczni i szperający w umysłach, ot!
Jakaś magia wywabiła Sebastiana z jego gabinetu na wieży i przywiodła do Wielkiej Sali. Z uśmiechem wkroczył do środka, witając się ze wszystkim dookoła, niezrażony tym, że większość uczniów zamiast mu odpowiedzieć tylko dziwnie się patrzyła. Dotarł w końcu do stołu nauczycielskiego, okropnie podniecony, że ktoś już przy nim jest. I to nie byle kto, tylko śliczna bibliotekarka Constance na której widok Charlie stroszył wesoło pióra. Z wielkim bananem na twarz, podszedł do kobiety i ujął jej rękę. - Dobry wieczór, Constance. Wyglądasz dziś niezwykle pięknie - złożył na jej dłoni wilgotny pocałunek i przeniósł wzrok na mężczyznę. - Jestem Sebastian Mop, a pana nie kojarzę. Czyżby nowy w Hogwarcie? Zajął miejsce pomiędzy nimi i nałożył sobie wielką porcję pieczonych ziemniaczków, polanych sosem pomidorowym.
- Dobry wieczór, Morpheus Phersu - odrzekł. - Miło pana poznać, Sebastianie. Cień uśmiechu przemknął po twarzy. Skinął lekko głową mężczyźnie, w tym geście dostrzec można było pewien rodzaj szacunku, jakim Morph zwykł ogółem darzyć ludzi uprzejmych, tych w jego wieku albo po prostu tych, wobec których chciał wykonać ten gest. - Owszem, nowy - uzupełnił swą wypowiedź po chwili, mimowolnie obserwując, co Sebastian nałożył sobie na talerz. Przemknął spojrzeniem po stole, wyjątkowa różnorodność. Błękitny, wesoły wzrok spoczął jeszcze na chwilę na Constance. Najwyraźniej byli parą... dobrali się. U obojga słyszał ten niecodzienny akcent, za cholerę nie mogąc sobie przypomnieć, cóż to za akcent mógł być? Może polski?
Wsadził sobie dużo do buzi, więc teraz powoli i dokładnie przeżuwał. Rodzice zawsze uczyli go jak powinien zachowywać się przy stole, jednak wtedy niezbyt się tym przejmował. - Mi również miło. Można się spytać, jaką posadę zajmujesz? - spytał uprzejmie, biorąc już następny kęs. Międzyczasie nalał sobie do szklanki jakiegoś fioletowego napoju. Nie miał pojęcia co to jest, aczkolwiek smakowało wyśmienicie i nawet Charlie tym nie wzgardził. Zerknął na Constance, która, tak jak on, zajadała się pysznościami ze stołu nauczycielskiego, tyle, że wybrała apetycznie wyglądająca sałatkę. Cudowny widok. Constance, rzecz jasna, nie sałatka, choć i jej by z radością skosztował.
- Jestem gajowym - odrzekł, uprzednio upijając kilka łyków herbaty. Gajowym, dziwnie to brzmiało, wymawiane w jego własnych ustach. Kim on nie był przez ostatnie lata, jakich to różnych prac się nie podejmował? Wciąż był pod wrażeniem monstrualności zamku, który krył w sobie jednak pewien majestat. Zauroczony nieco tym widokiem, teraz sam zadał sobie pytanie, czy prosta chata gajowego w istocie mu wystarczy? Przyzwyczajony do wielkomiejskiego życia, marzył o tym, teraz nie wiedział, czy umie jeszcze zasypiać wśród ciszy. - I przy sprzyjających wiatrach, być może będę nim przez jakiś czas.
Skończył szybko swoje danie, więc nałożył sobie sałatki, dokładniej tej którą spożywała Constance. Mmm, rzeczywiście była pyszna i nie dziwił się, że bibliotekarka właśnie ją wybrała na swój posiłek. - Gajowym powiadasz... dobrze, że po tak długim czasie znalazł się ktoś na to stanowisko. Dotychczas ja i nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, musieliśmy zajmować się stworzeniami w Zakazanym Lesie, a także ziemią przynależną Hogwartu. Uśmiechnął się szczerze do mężczyzny, miał nadzieję, że w niedługim czasie zostaną przyjaciółmi i będą mogli sobie pogawędzić w chatce. - Nie wątpię, że dasz radę. Dla ludzi takich jak ty, hogwarcki wiatr zawsze sprzyja - oświadczył.
- Obym podołał; nie zdążyłem jeszcze zapoznać się z terenem, nie wspominając o wszystkich obowiązkach, ale z czasem to stanie się przyzwyczajeniem. A ono bywa jak druga natura - rzekł w zadumie, wychyliwszy ostatni łyk wystygłej już herbaty. Odstawił kubek, wyrywając się jednocześnie z zamyślenia. Zbyt często popadał w stany nagłej refleksji. - Takim jak ja? - zapytał, z nutą zaskoczenia w głosie. Ale po chwili tylko pokręcił głową z szerokim uśmiechem. Może lepiej się nie zagłębiać, bo wtedy musiałby zaprzeczyć, cokolwiek Sebastian miał na myśli. A z zaprzeczeniem wiązało się poparcie go argumentami, przez co musiałby wspomnieć o kilku swoich wadach. Miał ich tak wiele, że lepiej nie drążyć, skoro w całkiem dobry sposób rozpoczął znajomość z mężczyzną. Być może uda się utrzymać to na stopie koleżeńskiej, kto wie, nawet przyjacielskiej? - Uczestniczyłem dziś w zajęciach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami - wspomniał po chwili, gładząc zarośnięty policzek. - Uczniowie wyglądali na nieszczególnie zachwyconych. To notoryczne? Spodziewałem się eksplozji energii, wulkanów radości, a tam ledwie para z ospałych kraterów. Morpheus, mistrz porównań.
- Zbiór jest naprawdę wielki, w końcu był on zbierany przez tyle lat - wyraziła swą opinię. - A uczniowie czasem dają w kość, jednak radzę sobie z nimi - dodała. A na jej talerzu znajdowało się coraz mniej sałatki, którą w międzyczasie jadła. Zauważyła nadchodzącego Sebastiana i odwzajemniła uśmiech, którego wcześniej na chwilę się pozbyła. - Dobry wieczór - odpowiedziała, rumieniąc się lekko na komplement. Gdy tylko talerz zrobił się pusty, nałożyła drugą porcję sałatki. Nalała sobie też soku dyniowego, który polubiła przez ten okres, który tu była. Przysłuchiwała się uważnie rozmowie, czekając na odpowiedni moment na wtrącenie się. - Albo nie odpowiada im pora, albo nie spodobał im się nauczyciel. Czemu zresztą nie można się dziwić, bo w naszej kadrze tak często zachodzą zmiany... - powiedziała od siebie, po czym wróciła do jedzenia.
- Obawiam się, że mogę być częstym bywalcem biblioteki - rzekł raźnie. Sam też uległ w końcu zapachom i widokom jedzenia, nałożył sobie nieco na talerz i przystąpił do konsumpcji. - Częste zmiany...? - zapytał, będąc w połowie posiłku. Odłożył na chwilę sztućce, ocierając usta chusteczką. - To dość niekorzystne zjawisko, jeżeli zmieniają się nauczyciele. Uczniowie muszą na nowo przyzwyczajać się do innych metod, a egzaminy czekają. Pokręcił głową, jakby w dezaprobacie dla takiego systemu, ale i w lekkiej zgrozie, bo to oznaczało, że już wkrótce ktoś może zająć jego miejsce. Póki co jednak, postanowił, że zostanie tutaj, chociaż na jakiś czas.
- Zapraszam - odparła entuzjastycznie. Cieszyła się zawsze, gdy spotykała ludzi, którzy traktowali książki i wiedzę z należytą czcią. A w obecnych czasach takich było coraz mniej, niestety. - No tak, ale co zrobić? Z tego, co wiem, rzadko kiedy dyrektor kogoś zwalnia. Prędzej nauczyciele sami odchodzą. Ale to nie jest tak, że tu są złe warunki pracy, bo to nieprawda. Widocznie nie nadają się do tej pracy. Ona nie wyobrażała sobie w chwili obecnej pracy w innym miejscu. Tu nikt jej nie nękał. Tu zaczęła nowe życie, całkiem odmienne od tego, które prowadziła wcześniej.
- Być może wystarczy trochę samozaparcia, i to wszystko? - zadumał się, spoglądając na Constance i mrugając przyjaźnie. Raz jeszcze spojrzenie pomknęło ku sklepieniu, ciężko było na nie nie spoglądać, hipnotyzowało i oczarowywało go za każdym razem. W Beauxbatons (fe!) nie było takich atrakcji. - Tak czy inaczej, jakoś to będzie. Na razie cieszmy się chwilą. - Uniósł kubek herbaty w toaście... zaraz, kubek był pusty. No nic, ale toast ze szczerego serca płynął! - Cieszmy się chwilą, póki nas nie zamordowali - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, błękitne oczy błysnęły łobuzersko.
- Samozaparcia, cierpliwości. I trzeba lubić to, co się robi. Bo w innym przypadku, prędzej, czy później, ale kiedyś się to znudzi - stwierdziła stanowczo. Ona nie narzekała na swą pracę, bo choć innym mogła się wydawać nudna, to jej w pełni odpowiadała. Naprawdę ją lubiła i nie zamierzała z niej rezygnować. - Carpe diem - zaśmiała się, po czym podniosła swą szklankę na znak toastu, a następnie wypiła jej zawartość.
Sebastian ochoczo przyłączył się do toastu, unosząc naczynie w którym wciąż był tajemniczy napój. On swoją pracę kochał, bo jak mogłoby być inaczej? Wiedział, że to jego powołanie i było mu pisane od zawsze. Tu i teraz, w tym towarzystwie czuł się niezwykle dobrze i wcale nie samotnie, co zdarzało mu się przez ostatnie dni. - Wytrwamy do końca - dodał i wypił pozostałą w szklance ciecz. - Morpheusie, co sądzisz o Howarcie? - zapytał Sebastian, zauważając gdzie gajowy co chwilę kieruje spojrzenie. Wiedział, że jeszcze nie zdążył poznać zamku ale na pewno jakieś zdanie już miał. Charlie wskoczył na stół, o dziwo nic przy tym nie rozwalając i zwinął ze stołu sporych rozmiarów pieczeń, którą połknął niemal w całości. Mop tylko uśmiechnął się na ten widok.
Kiwnął głową na słowa Constance, ale przez myśl przemknęło pytanie, czy on sam aby na pewno polubi pracę gajowego tak, jak sądził, że polubi. Wszak przewinął się już przez tyle prac, a mniej więcej przy połowie był święcie przekonany, że to już właśnie ta praca, właśnie tu zagrzeje miejsce... i nagle, bum, znów odchodził. Albo go wyrzucali. Wyrywając się z chwilowej zadumy, spojrzał na Sebastiana, mrużąc lekko oczy. - Jest... wspaniały. - Sam zdziwił się prostotą słowa, które wyrwało się z ust, nie opisując wcale faktycznych uczuć gajowego co do miejsca. - Majestatyczny, piękny. Z drugiej strony, cholernie stary i zapewne ogromnego nakładu pracy potrzeba, by wyglądał jak wygląda, utrzymywać go w tym stanie. - Pogładził szorstkie policzki. - A, właśnie, nawet nie spytałem, a muszę przyznać, że jestem ciekaw. Czym ty się zajmujesz, Sebastianie? - Podniósł na mężczyznę zaciekawiony, badawczy wzrok. Drgnął też lekko, bo coś najwyraźniej działo się przy stole, a raczej na stole. Nie uchwycił tego jednak okiem, wrócił więc spojrzeniem do Sebastiana.
Zauważyła kątem oka jakieś dziwne zjawisko rozgrywające się na stole, mianowicie nagle aromatyczna pieczeń zniknęła, wręcz rozpłynęła się w powietrzu. Nawet w takim miejscu jak Hogwart mogło to się wydawać dziwną rzeczą. Pomyślała, że pewnie jej się to przywidziało z niewyspania. Pokiwała głową na zgodę ze słowami Morpheusa. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu nad zamkiem. Był właśnie piękny, majestatyczny. A magia była wszędzie w jego posadach, na każdym piętrze, w każdym pomieszczenie. Zamyśliła się na chwilę, spoglądając na sufit, na którym widać było piękne, nocne niebo.