Departament zajmuje się ściganiem i wymierzaniem kary czarodziejom, którzy wbrew prawu użyli czarów. Właśnie w tym Departamencie mieści się Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów, zajmujący się głównie użyciem czarów przez nieletnich czarodziejów lub w obecności mugoli, Kwatera Główna Aurorów, zajmujących się łapaniem czarnoksiężników oraz Służba Administracyjna Wizengamotu, o której pracownikach nic nie wiadomo.
Dalsza jej praca nie zapowiadała się zbyt dobrze. Drugiego dnia stażu zgubiła, już na wejściu, bardzo ważny przedmiot, który miała dostarczyć do kierownika. Nie miała kompletnie pojęcia gdzie on się zapodział i chociaż przeszukała całe miejsce pracy, nie mogła go w żaden sposób znaleźć. Doskonale wiedziała, że jak jej się nie uda to będzie źle. Już kompletnie nie miała pojęcia gdzie tego szukać. I choć nigdy nie wpadała w panikę, a wręcz określenie to było dla niej obce, była jej bardzo blisko. Na szczęście papiery się odnalazły. Leżały spokojnie na jednym z parapetów. Nie pamiętała aby je tam zostawiła. A słysząc ciche chichotanie ze strony współpracowników już wiedziała jak się tam znalazły. Jeszcze oni ją popamiętają. Zbliżał się już koniec jej pracy w tej norze. I całe szczęście. Jeszcze trochę, a sama rzuciłaby na siebie amnezję. Nic podczas złego stażu nie przyniosło jej zysku. Nawet przespanie się kilka razy z szefem nie dało rezultatu. Była zła na siebie za to. Nie taki miała plan. Zaciskając mocno ręce w pięści zagryzła usta. I zdarzył się cud. Ten kto uważa, że źli ludzie mają gorzej są w ogromnym błędzie. Zaginął kot szefa. I każdy, dosłownie każdy rzucił się aby go odszukać. Z racji tego iż Desia nie przepadała za zwierzętami, a wręcz najchętniej wybiłaby wszystkie, nie miała zamiaru brać udziału w tej gonitwie. I to też dość zabawne bo kot sam skoczył jej na kolana. Zdegustowana zaniosła go szefowi. Nie dość, że dostała nagrodę to jeszcze pochwalona została przy wszystkich pracownikach. 6,2 i 1,3
Po ukończeniu wszystkich wymaganych kursów nadszedł czas na zrobienie stażu. Lord Hamilton rozpoczął owo praktyczne szkolenie wiosną 2002 r., mając wówczas 25 lat i pełne kwalifikacje do wykazania się i zdobycia pełnego doświadczenia zawodowego. Oczywiście zaraz na wstępie w pełni wykorzystał swój potencjał, dzięki czemu pozyskał uznanie szefa, który docenił jego wysiłek, umiejętności i zaangażowanie, nagradzając go premią wynoszącą 15 galeonów. To był naprawdę świetny start, jak na początek. Szef zawsze uśmiechał się na jego widok i często chwalił go za pracowitość, skrupulatność i umiejętne prowadzenie spraw. Początkowo do jego zadań należało zajmowanie się dokumentacją, przygotowywanie akt zeznań i adnotacji oraz wydawanie orzeczeń, co miało przygotować go do późniejszej roli prokuratora, o którą to zabiegał. Powierzane zadania nie sprawiały mu żadnych problemów, a do tego okazał się lepszym i bardziej kompetentnym pracownikiem od swoich starszych kolegów, których obowiązki nieraz przejmował, kiedy nie potrafili sobie z czymś poradzić, dzięki czemu wszyscy byli zadowoleni z jego pracy i sumienności, jaką się wykazywał i potrafili go odpowiednio docenić, dzięki czemu mógł być naprawdę dumny i usatysfakcjonowany z wykonywanej przez siebie pracy.
Kolejne dwa tygodnie stażu były bardzo pracowite. Lucius starał się jak tylko mógł najlepiej, by zadowolić swoich przełożonych i nie zawieść szefa, który pokładał w nim tak wielkie nadzieje. Wydawało się, że wszystko idzie po jego myśli. Nie przypuszczał jednak, że wśród innych stażystów znajdą się osoby mu nieprzychylne, które widząc że szef obdarzał go wielkim uznaniem, postanowiły go wyeliminować w perfidny sposób. Pewnego razu znalazł na swym biurku anonimową kopertę. Niczego nie podejrzewając, otworzył ją i wyciągnął kartkę z napisem „Powodzenia”. Rzecz jasna nie przypuszczał, że padł ofiarą złośliwości, gdyż owa koperta była posypana uczulającym preparatem, na wskutek czego jeszcze tego samego dnia na jego rękach pojawiły się czerwone i piekące krosty. Wyglądały jak zwykła wysypka, toteż nie przejął się tym zbytnio, przekonany że wkrótce same mu zejdą. Poza tym nie miał czasu na udanie się do lekarza, gdyż miał dużo pracy i pragnął wypaść jak najlepiej, aby nie zawieść pokładanych w nim nadziei. Przeliczył się jednak. Krosty stawały się bowiem coraz bardziej dokuczliwe i zaczęły się pojawiać na całym ciele, także w ogóle nie mógł się skupić na wykonywanej pracy. Aż tu pewnego popołudnia, siedząc w gabinecie za biurkiem i wypełniając dostarczone mu raporty, poczuł się słabo. Zakręciło mu się w głowie, także nie wiedział nawet kiedy spadł z krzesła, tracąc przytomność. Obudził się nazajutrz w szpitalu, leżąc na szpitalnym łóżku. Czuł się naprawdę źle. Okazało się bowiem, że dostał silnego uczulenia, którego nie powinien był bagatelizować. Na szczęście uzdrowicielom szybko udało się go wyleczyć z owej dolegliwości, toteż po dwóch dniach spędzonych w szpitalu, mógł powrócić do domu, otrzymawszy kilka dni wolnego na odzyskanie sił i całkowity powrót do zdrowia. Ta niemiła przygoda, która mogła nawet okazać się dla niego niebezpieczna, nauczyła go, żeby na przyszłość nigdy nie bagatelizować żadnych niepokojących objawów, gdyż mogą one kosztować utratę zdrowia, a nawet życia. Wkrótce po tym wypadku wyszło na jaw, że przyczynę jego choroby stanowiła koperta, podrzucona przez jednego ze stażystów, który natychmiast został wydalony z pracy i pociągnięty do odpowiedzialności karnej za swój podły czyn.
Końcówka stażu również przebiegła bardzo niepomyślnie. Wszystko wskazywało na to, że opuściło go dotychczasowe powodzenie i dobra passa. Okazało się bowiem, że miał w pracy znacznie więcej wrogów niż mógł się spodziewać. No cóż, po części sam się do tego przyczynił, traktując swoich współpracowników protekcjonalnie i z wyższością, jak osobników gorszego pokroju, toteż nic dziwnego, że czuli wobec niego niechęć i ponownie postanowili spłatać mu figla. Po pobycie w szpitalu przyszedł do biura ostatniego dnia stażu. Okazało się, że przez ten czas narobiło mu się sporo zaległości w papierowej robocie. Tego dnia był znużony i niewyspany, toteż musiał wypić kilka filiżanek kawy, aby zachować jako taką trzeźwość umysłu. Zajął się przeglądaniem dokumentów, kiedy poczuł niezwłoczną potrzebę udania się do toalety. Był jednak tak zajęty, że nie zauważył, kiedy ktoś, siedzący nieco dalej z tyłu, za pomocą zaklęcia niewerbalnego sprawił, że sznurówki jego butów przywiązały się do nóg krzesła. Nie zwrócił uwagi na to, że wszyscy siedzący za nim wpatrywali się weń z rozbawieniem na twarzach, w oczekiwaniu na to co się wydarzy. Podnosząc się z krzesła nagle stracił równowagę i runął jak długi na podłogę. Upadając uderzył mocno głową o kant biurka na wskutek czego stracił przytomność. Po przebudzeniu czuł się tak źle, że w ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje i co się z nim dzieje, gdyż przez pół godziny majaczył, miał zawroty głowy i widział przed oczami czarne plamy. Kiedy w końcu doszedł do siebie, okazało się że znowu znalazł się w szpitalu. Tym razem miał obolałą i obandażowaną głowę, na której znajdowało się paskudne rozcięcie, toteż musiał spędzić dwa dni w szpitalu na obserwacji, zanim został wypisany.
KOSTKA: 1, 5
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie wiedziałem co mi strzeliło do głowy, żeby teraz iść na staż. Powiedzmy sobie szczerze, nawet nie ukończyłem studiów, co więcej – byłem przecież dopiero na pierwszym roku. Mimo to zapierałem się rękoma i nogami przed wszystkimi myślami, które były przeciw temu pomysłu. Chciałem dokładnie poznać z czym to się je i jak wygląda praca, w której mam zamiar pracować. Cóż, niestety mój szef nie był aż taki zadowolony z mojego młodego wieku. Nie chciał wierzyć, że mogę pochwalić się jakimiś umiejętnościami. Jego opinia o mnie była już wyrobiona zanim się tam w ogóle pojawiłem. No trudno, mimo że na usta cisnęło mi się wiele odzywek, siedziałem cicho i robiłem co w mojej mocy żeby przynajmniej zostać jakoś inaczej zapamiętanym. Jednak mimo tego, że niekoniecznie dogadywałem się z szefem, koledzy z pracy byli mi przychylni. Rozumieli to, że jestem jeszcze młody i dopiero się uczę. Przecież o to właśnie chodziło – żebym się czegoś nauczył. Wiedziałem, że to praca dla mnie odkąd skończyłem kilka lat. Uczestniczyłem w treningach, na których szło mi całkiem nieźle i uczyłem się zastawiać nowe pułapki. Jak dla mnie – super. Nawet patrole były dla mnie ciekawe. Słuchałem z uwagą tego co do mnie mówiono i stale poprawiałem swoje błędy. Dogadywałem się, ale przez moją naturę, nie było co mówić o jakimkolwiek zaciśnięciu więzi. Może i mógłbym się do tego bardziej przyłożyć, ale połączenie stażu ze szkołą nie było wcale takie łatwe. Starałem się, ale nawet ja nie byłem w stanie zrobić wszystkiego.
Kiedy w końcu nadszedł upragniony koniec stażu, który został przezeń przywitany z największą ulgą, szef na pożegnanie wręczył mu sumę wynoszącą sto galeonów w ramach rekompensaty za wszystkie przykre przeżycia i przygody, jakie spotkały go w biurze przez cały ten okres, przepraszając za nieprzyjemności, jakich doznał ze strony nieprzychylnych i złośliwych pracowników. Tak oto zakończył się ten niezbyt miło przez niego wspominany okres stażu w celu zdobycia wymarzonej posady w ministerstwie.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Domyślałem się, że byłem lekkim popychadłem. Szczerze mnie to nie dziwiło. Byłem najmłodszy i w dodatku ciągle się uczyłem. Nie uważałem jednak, żeby szło mi aż tak kiepsko. Liczyłem na to, że się dogadam w chociażby najmniejszym stopniu z aurorami, z którymi pracowałem. Cóż, nie mogłem się bardziej mylić. Świetnie się bawili patrząc na moje porażki, więc chcąc ich więcej postanowili nagadać na mnie szefowi. Moje słowo przeciwko ich? Oczywiście, że się buntowałem, ale nie miałem żadnych szans. Szef nakazał mi zostawać trzy godziny dłużej. W trakcie tego czasu musiałem spisywać raporty z każdego dnia. Mało tego, miałem przy tym mnóstwo uwag, więc moje trzy godziny zawsze trwały co najmniej cztery. Nie robiłem jednak tego bez żadnego komentarza. Okej, może gdybym się zamknął byłoby lepiej, ale każdy kto mnie zna wie, że nawet nie było na to cienia szansy. Raz nawet chciałem użyć legilimencji żeby się szybciej wyrwać. Szybko jednak się opamiętałem. To było jasne, że szef aurorów znał się na rzeczy. Całe szczęście w porę się wówczas ogarnąłem. W innym wypadku nie byłoby mowy o skończeniu stażu. Obiecałem sobie jednak, że kiedyś się zemszczę, a zemsta będzie słodka. Zostały mi tylko dwa tygodnie, oczywiście, że dam radę. W końcu mnie wszyscy popamiętają, za to gówno, które mi zrobili. Te jedenaście dni harowania jak wół szybko minęły. A ja byłem zadowolony, że wszystkim pokazałem, że nie tak łatwo mnie złamać.
Kostka: 4
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nigdy nie sądziłem, że będę biegał i szukał jakiegoś kota. Okej sam miałem jednego i naprawde go uwielbiałem - w końcu był tak samo wredny jak ja. Chodziłem i szukałem zwierzaka o imieniu Maniuś. Naprawdę? Co ja robiłem ze swoim życiem. Potrzebowałem jednak tego. Nie udało mi się jeszcze zabłysnąć przed szefem i w końcu miałem okazję. Jednak głupi kot nie chciał się nigdzie pokazać. Wyglądałem jak debil chodząc i wołając tym irytującym imieniem rudego kota. Po kilku godzinach przeszukiwania wszystkich kątów Londynu wróciłem do Ministerstwa trochę zrezygnowany. Wszedłem do mojego małego i tym czasowego biura i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nic dziwnego, że nie mogłem znaleźć tego kota skoro stał w klatce na moim biurku. Przeczytałem dołączoną karteczkę i lekko się uśmiechnąłem. A jednak w jakiś sposób, nie wiem jednak jaki, udało mi się pozyskać sympatię współpracowników, no przynajmniej jednego. Zaniosłem zwierzaka szefowi i z wdzięcznością przyjąłem od niego dwadzieścia galeonów w podzięce. Lubiłem tez dostawać pochwały, więc stałem wyprostowany i zadowolony. Gdy nadszedł ostatni dzień mojej pracy poszedłem do szefa, żeby się pożegnać i w gruncie rzeczy podziękować za ten czas stażu. Byłem szczęśliwy kiedy w mojej dłoni wylądowało równe sto galeonów. No proszę, jednak cała ta praca nie poszła na marne.
kostki: 3 i 3 Mikkel kończył szkołę. Żeby być dokładnym, kończył edukację. Zostały mu ostatnie dni studiów i przyszedł czas zdecydować, co chciałby robić w przyszłości. Do tej pory jak o tym myślał, miał zupełną pustkę w głowie. Jednak ten czas, który spędził w domu na indywidualnej nauce przeznaczył na decydowanie o własnej przyszłości. I w tych właśnie swoich rozmyślaniach doszedł do wniosku, że całkiem nieźle sprawdziłby się w roli pracownika Wizengamotu. Jak na razie nie śmiał myśleć o zostaniu prawnikiem, wystarczyłoby, gdyby udało mu się zostać choćby pomocnikiem. Uważał, że to była praca, do której sporo mógłby wnieść od siebie i z której czerpałby satysfakcję. Nie spodziewał się jednak, że będzie mu do tego potrzebna Historia Magii. Dlatego zaczął się jej nauczać samodzielnie, gdyż wcześniej, na studiach nie uczęszczał na te zajęcia. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, co byłoby mu potrzebne. Na staż udał się z pozytywnym nastawieniem. Wiedział, że miał spore braki, ale wiedział, że sobie poradzi. Przynajmniej na to liczył. Jak na razie zadanie, które przed nimi postawiono nie wydawało się być zbyt trudne. Polegało głównie na obserwacjach i zauważaniu istotnych rzeczy. Mikkel nie spotkał jednak swojego szefa, nie mógł mu się przedstawić, co trochę go irytowało. Nie lubił być niezauważany, a w tym momencie czuł się wręcz ignorowany. Mikkelowi na razie nie zależało na pieniądzach, więc nie czuł potrzeby przypominania o zapłacie, której bardzo możliwe, że nawet by nie otrzymał. Zależało mu jedynie na zdobyciu wiedzy i doświadczenia, które przydałoby mu się do pracy. A wyglądało na to, że radził sobie całkiem nieźle. Nie mógł co prawda powiedzieć, że lepiej być nie mogło, bo był świadom swoich braków, ale nie czuł się niepewnie. Nie czuł zagrożenia wyrzuceniem ze stażu, a to chyba najważniejsze. Będzie się starał jeszcze bardziej, ale i tak było w porządku.
I stało się. Kiedy Ruth stanęła po raz pierwszy u progu Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ukłucie porażki było tak wyraźne, że niemal potrafiła określić, w które dokładnie miejsce na jej sercu uderza w danej chwili. Jej matka naturalnie nie posiadała się z radości, kiedy usłyszała, że jej córka wypadła na rozmowie tak wiarygodnie i profesjonalnie, że dostała się bez problemu i oczywiście zasypywała ją listami gratulacyjnymi, poradami prawniczymi, raz przysyłając nawet dokładny rozkład Departamentu. Żadnego z tych listów Ruth nie przeczytała. Pierwsze kilka dni minęło jej na chodzeniu bez celu za swoim „opiekunem stażu”, czy raczej prawnikiem, który akurat tego tygodnia był wolny i mógł jej pokazać cały dział, wytłumaczyć obowiązujące w nim zasady i przy okazji przepytać z całej historii magii, od dziejów Mezopotamii aż do dziewięćdziesiątego szóstego roku. Nużyło ją to do momentu, w którym ktoś był łaskaw zabrać ją, jako wolnego słuchacza, na rozprawę. Pierwszą w życiu rozprawę Ruth, na której zebrało się aż kilkunastu sędziów (co było całkiem pokaźną liczbą jak na obecne sprawy sądowe). I wtedy coś w niej pękło. Przestawiły się te blokujące zdrowy rozsądek i postrzeganie trybiki, kiedy dostrzegła, że Wizengamot ma moc pozbawienia wolności tych, którzy krzywdzą innych i rujnują im życia. Sprawiedliwymi wyrokami zwracał ludziom spokój, bezpieczeństwo a przede wszystkim – wymuszał porządek i respekt, nierozłączalnie wiążąc się z potężną władzą. Po rozprawie stoczyła krótką rozmowę z jednym – jak myślała – z sędziów, opowiadając o swoich spostrzeżeniach i chyba nawet ją polubił, bo od tego czasu, kiedy tylko ją widział posyłał jej szeroki uśmiech, przy czym także od tego czasu spadło na nią raportowanie, a zatem coś, co miała doskonale wyćwiczone po pracy w Departamencie Katastrof. Dopiero jakiś czas później okazało się, że ów „prawnik” był jej szefem, którego nagle z niewidzialnej stażystki stała się pupilką. Niespecjalnie ją to obeszło, choć istotnie gdyby mogła, zakręciłaby się w tym Departamencie wokół jakiejś bardziej odpowiedzialnej pracy. I tak też, w swoim coraz większym zainteresowaniu tematem wkręcała się do coraz to nowych zadań, mimo że czasem naturalnie, jak to Ruth, strąciła koledze kałamarz na pergaminy, albo nie potrafiła znaleźć najlepszego rozwiązania do danego zadania, mimo że zaczęła przesiadywać w pracy niebezpiecznie długo. Koledzy ją lubili, choć chyba byli trochę zazdrośni, bo kiedy po wykonaniu, jej zdaniem całkiem oczywistej i prostej sprawy, dostała od szefa premię, nikt się nie odezwał. Dopiero dzień później, gdy jedna z koleżanek powiedziała jej, że szef poważnie się zastanawia nad zatrudnieniem pracownika na etat i bardzo możliwe, że będzie to właśnie Ruth, Szwedka stwierdziła, że chyba nie jest to takim bezsensem. Im dłużej pracowała, tym mniej goryczy w niej było, jednak pierwszy etap stażu wciąż spędziła lekko struta swoją rodzinną przegraną, którą skutecznie wypierały wrażenia z kolejnych spraw, w których Wittenberg mogła uczestniczyć. Był tylko jeden, malutki problem. Kilka dni po rozpoczęciu stażu, siedząc nad jednym z raportów, zza grubych, mądrych ksiąg zauważyła przechodnia – po ubiorze poznając w nim drugiego stażystę. A po twarzy swojego byłego. To się nie dzieje. Nie, nie, nie może być tak, że zrezygnowała z pracy z ukochanym, żeby zacząć teraz pracować z byłym facetem w jednym Departamencie! Całe szczęście, że przez następne parę dni musieli się jakoś mijać, bo nie zobaczyła go już więcej, co oczywiście nie znaczyło, że go tam nie było. Trochę jak z pająkiem – kiedy się go widzi, wszystko jest w porządku, jednak kiedy zniknie z pola widzenia… Wtedy zaczyna się prawdziwa panika. Mętlik, tylko mętlik w głowie.
kostki: 6 i 6 Sytuacja na stażu, jak się okazało, wcale nie ulegała poprawie. Nie dość, że nie widział szefa to jeszcze miał mu dostarczyć ważne dokumenty, a jak się okazało, zupełnie nie wiedział, gdzie je zostawił. Jakby zupełnie przepadły. Mikkel ledwo wiązał koniec z końcem już wystarczająco, żeby teraz stracić miejsce na stażu przez taką głupotę. Przeszukał każde miejsce, do którego wchodził i dokumentów nie było zupełnie nigdzie. Zaczął już tracić głowę, bo miał kompletną lukę w pamięci. Czy to już starość? Głowa zaczęła go boleć. Chyba tracił kontrolę nad tym, co robił. Usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach, próbując sobie przypomnieć co zrobił z tym przeklętym plikiem. Nagle poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Podniósł wzrok i zobaczył nikogo innego jak @Ruth Wittenberg stojącą nad nim z jego dokumentami w ręce. Był uratowany! Wyskoczył z krzesła z radości i nawet nie pomyślał o tym, że Ruth była z nim na stażu. Po prostu podziękował jej z dziesięć razy i pobiegł do gabinetu kierownika. Przeprosił najpiękniej jak umiał, ale chyba nie miał co liczyć na swój urok osobisty z mężczyzną-kierownikiem. No, chyba że grał w innej drużynie, co było mało prawdopodobne. Na szczęście małe opóźnienie nie spowodowało wyrzucenia go ze stażu. Chciał potem jeszcze raz podziękować Ruth, ale nie mógł jej nigdzie znaleźć, niestety.
Kolejny tydzień stażu przyniósł Ruth kolejne wnioski dotyczące podejmowanej przez nią pracy. Zaczęła wdrażać się coraz skuteczniej, pilniej obserwować rozprawy i śledzić akta, z niemałym zdumieniem odkrywając, że Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów właściwie to prawo stanowi i może położyć łapę na każdym innym departamencie ogólnie oraz jakimkolwiek czarodzieju w szczególności – innymi słowy nikt, kto łamał prawo nie mógł czuć się bezpieczny. Wcześniej może nie tyle co nie miała tej świadomości, ale za bardzo o tym nie myślała i wizja tego, że będzie jedną z tych „sprawiedliwych”, przed którymi nie można się ukryć niebezpiecznie zaczęła wchodzić jej w szufladkę tych miłych wizji. Wszystko układało się fantastycznie, do momentu, w którym jakaś nadgorliwa koleżanka ze stażu przyniosła do pracy nowy, oczywiście w stu procentach naturalny eliksir na wzmocnienie włosów i nie omieszkała z wejścia popsikać nim każdego osobnika płci żeńskiej w biurze. Ruth też się dostało, ale po szyi, bo z rozpędu koleżanka nie wycelowała w jej bujną czuprynę i Szwedka już po sekundzie wyczucia tego zapachu wiedziała, że albo Mung, albo „Happy End”. Zapach pokrzywy rozpoznałaby obudzona w środku nocy, jeśli nawet stałaby kilkanaście metrów od niej. Nie zamierzała czekać, bo o wiele gorsze konsekwencje czekałyby ją i biuro, kiedy wyłożyłaby się na środku korytarza w astmatycznym, duszącym kaszlu i finalnie zamiast jednego dnia nieobecności miałaby kolejne sześćdziesiąt lat nieobecności, toteż niewiele myśląc powiedziała szefowi, że jeśli za chwilę nie stawi się w szpitalu, będą ją odwiedzać na cmentarzu i chyba podziałało, bo puścili ją w dodatku pod eskortą dwóch innych kolegów. Uzdrowiciele szybko się uwinęli, w dodatku rejestracja zajęła całe trzydzieści sekund, bo Ruth nawet nie była łaskawa podejść do recepcjonistki, tylko kiwnęła jej na swoje czerwone plamy na szyi a ta dokładnie wiedziała co robić. Wróciła do pracy jeszcze tego samego dnia kończyć rozpoczętą papierologię, przy okazji informując nadgorliwą koleżankę, że jest uczulona na pokrzywę i wolałaby, żeby niczym innym także jej nie psikała po skórze. Może jakoś super nie zarabiała na recepcji w Mungu, ale jeszcze było ją stać na perfumy. Kilka dni później przechodząc jednym z korytarzy zauważyła, że sprzątacz przekłada jakieś akta na szczyt wysokiego regału, żeby posprzątać na biurku i odchodzi, nie odkładając ich na miejsce. Ruth rzadko kiedy się dziwiła, ale tym razem podniosła brwi wysoko do góry, bo naturalnie nawet jakby ktoś tych akt teraz zaczął szukać to nie było szans, żeby znaleźć je upchnięte wysoko za szafką. Zdjęła je z „kryjówki” i tym razem zrobiła tak zaskoczoną minę, że o mało nie upuściła dokumentów na ziemię. @Mikkel Carlsson, podpisany na górze był dla niej jednoznacznym powodem do zrobienia kilku głębszych oddechów, zanim poszła mu to oddać. Chyba jednak nie będzie mogła go unikać w nieskończoność na stażu. Kiedy go zastała, był pochłonięty poszukiwaniami, ale szybko podziękował i pobiegł je chyba gdzieś oddać. W każdym razie spełniła obowiązek obywatelski i mogła powrócić do pracy, coraz bardziej przekonującej ją do siebie.
Kostki: 6 i 4 na upominek Po małej przygodzie na początku stażu Mikkel nie miał ochoty na żadne inne niespodzianki. Swoją drogą dopiero później dotarło do niego, że będzie pracował ze swoją byłą. Nie myślał o tym na razie. Istotniejsze było dla niego skończenie stażu bez żadnych zbędnych incydentów. I właściwie mu się to udało. Następne dwa tygodnie przebiegały zupełnie normalnie, bez żadnych problemów. Szef chyba dowiedział się już o jego istnieniu i był z niego całkiem zadowolony. Nawet powiedział, że Mikkel jest idealny do pracy, w której właśnie zwolniło się stanowisko. Mimo wszystko Carlsson wiedział, że najpierw musi zakończyć wszelką edukację, która mu pozostała, żeby zacząć robotę w Wizengamocie, na którą zdecydował się, jak na wszystko, w ostatniej chwili. Mikkel podziękował szefowi i obiecał, że się do niego odezwie. Na koniec otrzymał nawet od niego całe sto galeonów! Niesamowite, jak łatwo można zarobić pieniądze...
Ostatni tydzień stażu Ruth przebiegał wyjątkowo intensywnie. Właściwie to dni mijały jej na bieganiu po całym departamencie jak szalona, załatwiając kilka spraw na raz i dopinając te rozpoczęte jeszcze przez byłych stażystów - w końcu wiedziała już, że zechcą ją zatrudnić, jeśli tylko uda jej się wykonać wszystkie zlecone obowiązki przed końcem praktyki. A więc dokładała wszelkich starań, zupełnie przesiąkając już tym poczuciem władzy Wizengamotu, zaaferowana nową posadą, nowym urzędem Ministra Magii i przede wszystkim posyłając w niepamięć swoją niechęć do zawodu prawnika, przez co trochę zaniedbała miłość swojego życia, który to z kolei też miał pod bok i pod głowę u siebie w Departamencie. Poza tym Ruth lada chwila miała wyjeżdżać na szkolną wycieczkę i brała w pracy po kilkanaście godzin, także w soboty, żeby tylko zrealizować wymiar godzinowy, co poskutkowało głodową pensją w Mungu za przełom czerwca i lipca. Jakoś dwa dni przed końcem stażu okazało się, że ktoś stłukł ukochany wazon szefa i nie dało się pracować, bo jedni umierali ze strachu przed majestatem cappo di tutti capi, a on sam chodził po ścianach, zirytowany do granic brakiem ulubionego bibelotu. Ruth nie miała czasu na takie przestoje w pracy i dla świętego spokoju postawiła mu w pokoju byle jaki wazon, żeby tylko przestał się przejmowac stratą i pozwolił reszcie pracować, ale - oczywiście - zorientował się, że to nie jest jego antyk i dziewczynie tylko się dostało za to po uszach. Jednak to, że obciął jej z pensji jakoś niespecjalnie ją ruszyło, bo w końcu dała radę wyrobić się z zadaniami przed końcem stażu, po którym dostała prześliczny kapelusz umożliwiający lewitację, w ramach upominku postażowego. Przyszła do tego departamentu niemal z płaczem, czując, że z miejsca jest skazana na porażkę, a wyszła z niego jako - niedługo - dumna prawniczka, która ma świadomość tego, jaką władzę daje Wizengamot. Od sierpnia mogła zacząć pracować jako pełnoprawny urzędnik departamentu przestrzegania prawa czarodziejów i choć jeszcze miesiąc temu wyśmiałaby każdego, kto powiedziałby, że się z tego ucieszy - teraz jej spojrzenie było kompletnie inne.
Nigdy nie sądziłem, że mając 21 lat będę mógł się nazywać pracoholikiem. Nigdy też nie widziałem się w roli pracownika na rzecz ludzi. Za bardzo byłem do nich uprzedzony i za mało empatyczny. Studia poszerzyły moje horyzonty i dlatego teraz obejmowałem zaszczytne stanowisko prawnika w Brytyjskim Ministerstwie Magii. Znajomi ze szkoły nigdy by w to nie uwierzyli. Sam byłem zaskoczony, jak szybko udało mi się dostać awans. Jeszcze niedawno byłem zwykłym pomocnikiem prawników. Spisywałem raporty, towarzyszyłem przełożonemu w rozprawach. Szybko się to zmieniło. Zawdzięczam to głównie temu staruszkowi, którego to właśnie wyręczałem w sprawach papierkowych. Jako jeden z niewielu prawników Wizengamotu nie był specjalnie uprzedzony do Ślizgonów i głęboko wierzył w moją uczciwość, której także dowiodłem w pracy. Moje poświęcenie mi się opłaciło, bo wytypowano mnie do awansu i pozwolono mi podjąć kształcenie w kierunku bycia prawnikiem, które zakończyło się pozytywnie zdanym przeze mnie egzaminem. Stąd przyszedł ten dzień, kiedy pierwszy raz zamiast z pergaminem i piórem przyszedłem do pracy z całą teczką pełną dokumentów, by zająć się swoją pierwszą poważną sprawą. Oczywiście nie zlecono mi od razu niczego ważnego. Na początek miałem zająć się przypadkiem staruszki, która zapomniała wszystkiego o swoim życiu, włączając w to jej syna, który przyszedł do niej do mieszkania, a ta z tego chwilowego braku pamięci, strzeliła w niego zaklęciem, wysyłając biednego mężczyznę do Munga. Oczywiście nie stało mu się nic poważnego, jedynie kilka zadrapań i złamana ręka, ale pracownicy szpitala zmuszeni byli wezwać policję i w sprawach nawet tak absurdalnych potrzebna jest niestety rozprawa. Są to przypadki załatwiane praktycznie od ręki i dlatego prawnicy starsi stażem wolą się nimi nie przejmować i zlecają je takim osobom jak ja. Mnie to specjalnie nie przeszkadzało - gdzieś muszę wyrobić sobie to doświadczenie, więc czemu nie zacząć tutaj. Szybka sprawa. Jedynym moim zadaniem było udowodnienie niepoczytalności staruszki. Nie miałem z tym żadnego problemu - wystarczyło skontaktować się z jej lekarzem, który wpadł do sądu na chwilę, potwierdził, że kobieta cierpi na zaniki pamięci, co jest związane z jej podeszłym wiekiem i sprawa była zakończona. Było to o tyle łatwe, że syn nie postanowił wysuwać matce żadnych zarzutów - a niestety tacy też się czasem zdarzają. Pierwsza sprawa, nad którą musiałem pracować samodzielnie zakończyła się więc sukcesem. Miałem nadzieję, że taka dobra passa szybko mnie nie opuści. Jeden sukces przecież nie czynił ze mnie wybitnego prawnika. Ba, moi starsi koledzy nawet palcem nie skinęli, żeby mi pogratulować. Takie rzeczy to dla nich codzienność. Brak mi jeszcze wprawy, więc była to jedyna sprawa, którą rozwiązałem tego dnia, ale jeszcze się wyrobię. Resztę mojego czasu w robocie spędziłem na uzupełnianiu dokumentacji. Jedna głupia rozprawa, a ile z tego papierków… Szkoda, że nikt nie może tego robić za mnie. Jako młody prawnik nie przypiszą mi na razie żadnego pomocnika, więc póki co muszę sobie radzić z tym całkiem sam.
Staż na pomocnika amnezjatora, cz. 1, czas rzeczywisty
Claude był niezwykle podekscytowany rozpoczęciem stażu w Ministerstwie, tym bardziej, że startował na tak ważną posadę, jaką był pomocnik amnezjatora! Ministerstwo musiało mieć naprawdę duże braki, skoro bez problemu pozwoliło mu staż rozpocząć, mimo tak krótkiego czasu pracy - wszak był tu ledwo trzy miesiące, prawda? To tej pory jednak zajmował się zupełnie bezpiecznymi i nudnymi rzeczami, sortował papiery, wypełniał druczki, poprawiał druczki... Ogólnie raczej tonął w papierach, a wolałby w końcu móc jeździć w teren i faktycznie pomagać amnezjatorom! Był taki jeden, o którym już sporo słyszał. Podobno pochodził z dobrego rodu i miał sporo pieniędzy, a także kobiet, co usłyszał od jednej z koleżanek z Departamentu (ciekawe, skąd wiedziała?). Miał na karku sześć lat doświadczenia w pracy i ponoć ostrzył sobie ząbki na posadę zastępcy szefa. Ponoć pod jego skrzydła miał trafić Claude. Już się podekscytował, już chciał poznać swojego mentora... Gdy nagle okazało się, że nigdy nie ma go w pobliżu. Chłopak nie wiedział nawet, jak ten drugi wygląda, a tamten miał go głęboko w poważaniu i nawet nie szukał kontaktu, toteż jego praca na stażu przez pierwszy tydzień w zasadzie sprowadzała się do tego, co robił do tej pory. Bez zmian. Nudził się trochę tym wszystkim, jego serce rwało się do akcji i działania, jednak jego położenie skutecznie mu to uniemożliwiało. Nie posiadał znajomości i nie zapowiadało się, by szybko je zawarł. Ludzie byli przyjaźnie nastawieni, lecz znaczna większość była dosyć zapracowana i nie miała czasu na pogaduszki przy kawie. Claude rzadko kiedy miewał problemy, a kiedy już jakieś się pojawiły, potrafił się z nimi uporać. Było stabilnie, o nic się nie obawiał.
Staż na pomocnika amnezjatora Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki, Nowy Jork, wrzesień 2017 Etap I
Zachłysnął się trochę tym 'stażem'. Wysłany przez samego Ministra do Stanów i tamtejszego Kongresu, Dorien był jednocześnie podekscytowany, ale też nieco wystraszony. Dodatkowo rozstanie z Ruth Wittenberg działo zdecydowanie na niekorzyść, powodując problemy z koncentracją, zebraniem myśli, skupieniem się nad tym, co mu dają do roboty. I pomimo tego samego języka, miał wrażenie, jakby w ogóle nie mówił ‘po amerykańsku’. We wszystkim się plątał, gubił istotne rzeczy, zapominał o niektórych obowiązkach. Cały czas zaprzątała mu głowę. Mieli przecież tyle wspólnych planów, w tym także weekend spędzony tu, w Nowym Jorku. Wrzesień był jeszcze całkiem ciepły, także chociaż pogoda odpuściła i nie dokładała zmartwień. Mężczyzna odczuwał niechęć ze strony nowych współpracowników. Fakt, kilka razy się pomylił i to już na samym starcie, podał jakieś sprzeczne informacje, a szef amerykańskiego odpowiednika ich Katastrof widział Doriena akurat wtedy, gdy pijąc kawę przeglądał codzienną gazetę. Nie dość, że powtarzająca się sytuacja była niezręczna, to wręcz dostał burę, że co on sobie wyobraża i przyjechał tu pracować, a nie na wakacje. Uprzedzenie, awersja, a może tylko nieprzychylność – sam nie wiedział, jak odbierać zachowanie amerykańskich kolegów. Rosnący stres odbijał się na Dorienie w każdy możliwy sposób. Denerwował się, choć powstrzymał się od odpowiadania na uszczypliwe komentarze, ale też wszystko leciało mu z rąk, mylił się w wykonywaniu nawet najłatwiejszych poleceń, jak wypełnienie prostych formularzy. Obawiał się, że skończy to doszkalanie szybciej, niż by się tego spodziewał, a awans i oficjalne stanowisko amnezjatora ucieknie mu sprzed nosa.
Staż na pomocnika aurora Retrospekcja 9 października 1999 roku
Staż był po prostu nudny. Spellsinger został przydzielony do starego aurora, który już nie uczestniczył w większych akcjach z powodu swojego zdrowia. Jedynymi jego obowiązkami były nudne patrole oraz spisywanie różnych raportów, z których wynikało, że jest spokojnie i nie należy się niczym przejmować. Dla młodego chłopaka dopiero co po studiach taki staż był niczym strzelenie sobie w kolano. Chciał się ruszyć, spełnić w walce, pokazać, czego się uczył przez te wszystkie lata, a jednak musiał tkwić tutaj. Były i plusy z tej sytuacji. Staruszek bardzo polubił młodego Spellsingera. Gdy szli patrolować miasto, zawsze zahaczali małą piekarnię, w której kupowali obwarzanki. Wtedy zaczynały się opowieści. Adam miał bujną wyobraźnię, dlatego bez problemu wyobraził sobie starszego czarodzieja jako młodzieńca ścigającego czarnoksiężników. Staruszek uczył chłopaka, na co ma zwracać uwagę podczas swojej przyszłej pracy, a także przygotowywał go na to, jak ma sobie poradzić ze stresem. Tak bardzo go polubił, że załatwił mu piętnaście galeonów bonusu do wypłaty. Gorzej jednak było z innymi stażystami oraz aurorami. Nie przepadali za nim i robili mu głupie kawały. Co jakiś czas ktoś otwierał „przypadkowo” okno i Adam biegał po całym gabinecie, zbierając raporty, które uzupełniał razem ze starszym aurorem. Czasami zdarzało się, że wylał na kogoś herbatę, zaklęcie mu nie wyszło albo oddał nieodpowiedni papier szefowi aurorów. Pierwsze tygodnie były więc bardzo trudne, ale raz już obraną ścieżkę nie zamierzał zmieniać. Wytrzyma, uda się, zaciśnie zęby, jutro będzie lepiej.
Staż na pomocnika amnezjatora cz. 2, czas rzeczywisty
Claude pracował pilnie przez cały ostatni tydzień, nie zawalając ani jednego zlecenia w pracy i nie spóźniając się z żadnym terminem w kwestii oddania uzupełnionej dokumentacji itd. Bardzo zależało mu nad tym, żeby sprawować się DOBRZE. Nawet bardzo dobrze. O wynikach wybitnych jeszcze nie marzył, jednak wciąż pamiętał to zrezygnowanie na twarzach członków komisji rekrutacyjnej, przed którymi stawał już kilka razy. Nie mieli zbyt wielu kandydatów i Claude zdawał sobie sprawę, że on również nigdy nie wypadł przed nimi jako idealny kandydat - coś jednak skłoniło ich do wydania tak dużego kredytu zaufania wobec niego i chłopak nie zamierzał odpuszczać. Któregoś dnia do biura jego szefa przyniesiono jakiś dziwny przedmiot, który spowodował ogromną drakę na środku ruchliwej ulicy w Londynie. Wypadł jakiemuś dziwnemu czarodziejowi i nie dość, że spowodował kilka głośnych wystrzałów, to jeszcze kilkoro amnezjatorów musiało stawić się w Mungu z niewiadomych mu przyczyn. Claude widział ten przedmiot tylko raz na oczy i przypominał on nieco większą papierośnicę. Nie odważyłby się sprzeciwiać poleceniom szefa, a jednym z nich było "pod żadnym pozorem nie dotykaj tego gówna", lecz niestety sytuacja była dość... trudna, bowiem latające przez biuro karteczki z wiadomościami zwariowały i w wyniku tych zawirowań nie wiedzieć kiedy ów przedmiot stoczył się ze stołu. Claude niewiele myśląc wystawił rękę, chcąc go złapać, zanim narobi hałasu i odstawił go z powrotem na blat, prawie nie orientując się, że właśnie złamał obietnicę daną szefowi. Ale nic się nie stało, prawda? Następnego dnia na ciele Claude'a zaczęły pojawiać się jakieś czerwone, nieco swędzące ciapki. Niespecjalnie się nimi zainteresował, aczkolwiek zwrócił uwagę na początku dnia kolejnego, gdy kropki przybrały intensywnie czerwony kolor i zaczęły nieznośnie boleć. Zbagatelizował sprawę, przecież nie mógł zawalić stażu z powodu jakiejś niegroźnej wysypki, prawda? Skoro mógł dalej wykonywać swoją robotę, to wszystko było w porządku! Zdanie zmienił w chwili, gdy zakręciło mu się w głowie i obudził się dopiero w Mungu, do którego trafił właśnie w związku z ową wysypką. Magomedycy skarcili go za tak późną interwencję, ale jako że był już pod opieką lekarzy, wszystko szło dobrze. Spędził w sali szpitalnej całe dwa dni, a z pracy dostał jeszcze jeden dzień wolnego.
Staż na pomocnika amnezjatora Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki, Nowy Jork, wrzesień 2017 Etap II
Przezwyciężył swoją niemoc, uczucie żalu i totalny brak szczęścia, który towarzyszył mu na początku przygody w Stanach. Zajął się pracą, zupełnie odciągnął myśli od nieprzyjemnej sprawy z Ruth. Poznał lepiej tamtejszą ekipę i przede wszystkim szefa, który, pomimo początkowych uprzedzeń, dał się polubić. Dorien trzaskał raporty w ekspresowym tempie, podsuwał współpracownikom nowe rozwiązania, czym zaskarbił sobie sympatię amerykańskich urzędników. Amnezjator, którego Dorien był pomocnikiem, nawet zaproponował Anglikowi pozostanie w ich Kongresie na stałe. Pomimo problemów z magią, kończyli pracę nawet dwie czy trzy godziny przed przewidywanym końcem zmiany. Dear jednak za bardzo kochał Anglię, a wysyłanie sowy za ocean byłoby uciążliwe i po prostu nieludzkie. Nie skazałby Lumiere'a na takie podróże. Dead nie wracał codziennie do domu. Wynajął pokój w mugolskim hotelu, skorzystał z zyskanego wolnego czasu na zwiedzanie Nowego Jorku. Starał się nie myśleć, że planował wycieczki jako niespodziankę dla byłej dziewczyny. Był w Central Parku i mugolskim Muzeum Historii Naturalnej, widział Statuę Wolności i most łączący Brooklyn i Manhattan. Mimo wszystko nie wymieniłby Zjednoczonego na rzecz Nowego Świata.
Staż na pomocnika aurora, etap II Retrospekcja 9 - 23 października 1999 roku
Spellsinger miał wrażenie, że podczas jego stażu nie wydarzy się zupełnie nic ciekawego i zwyczajnie będzie musiał pogodzić się z tym, że nie zostanie wezwany na żadną akcję. Razem ze swoim opiekunem stażu – staruszkiem Jarvisem wciąż patrolował ulice Londynu. Coraz bardziej miał wrażenie, ze w tych patrolach chodziło wyłącznie o to, by zajść do sklepu, zjeść słodką bułkę i wypić kawę, a następnie wrócić do Ministerstwa Magii i wypełnić parę kartek. Nagle staruszek zachorował. Prawdopodobnie była to grypa, ale przy jego wieku nawet ona była dość niebezpieczna. Nie pomógł Eliksir Pieprzowy, dlatego wziął kilka dni wolnego. Pieczę nad młodym chłopakiem przejęła zabiegana aurorka około pięćdziesiątki. Miała na nazwisko Snakeres i nosiła prostokątne okulary, które spadały jej co chwilę z nosa. Ze Snakeres Adam trochę się poruszał. Razem z nią uczestniczył w procesach czarodziejów oskarżonych o praktykowanie czarnej magii oraz zabicie innych osób. Skończyły się też słodkie bułki oraz kawki. Teraz naprawdę uczestniczył w akcjach. Kilka razy udało się im nawet podjąć pościg za złodziejami na Ulicy Pokątnej. Podczas jednej z takich akcji, Adam niepostrzeżenie podniósł tajemniczy kamień. Snakeres nie zdążyła krzyknąć, by tego nie robił, bo od razu rozpoznała ten przedmiot. Na ciele Spellsingera szybko zaczęły pojawiać się dziwne, ogromne krosty. Może i wyglądały dość niewinnie, ale z godziny na godziny było coraz gorzej. Snakeres powiedziała, że nie chce widzieć stażysty, dopóki się nie uleczy. Spellsinger udał się z dziwną wysypką do Świętego Munga. Oddał się w ręce swoich kuzynek, które szybko rozpoznały wysypkę i podały mu na lekarstwa. W szpitalu pozostał jedynie wieczór i nazajutrz mógł wrócić na staż. Jak się jednak okazało – do pracy również powrócił jego starszy opiekun, dlatego musiał wziąć się w garść i znów powrócić do łażenia Londynie, jedzenia bułek słodkich i picia kawy. Ale… Czy tak naprawdę mu to przeszkadzało? Nie. Bo wreszcie zasmakował, co to znaczy być aurorem.
Staż na pomocnika amnezjatora Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki, Nowy Jork, wrzesień 2017 Etap III
Na kilka dni przed końcem stażu stracił w zasadzie wszystko, co udało mu się wypracować w trakcie minionego miesiąca. Dorien miał zbierać wszelkie laury i podziękowania jeszcze zanim na dobre pożegnałby się z nowojorskim Kongresem. Ostatni dzień przygody w Stanach Zjednoczonych wypadał w poniedziałek, zatem ta bardziej kameralna i nieco zakrapiana część przypadła oczywiście na sobotę. Doskonale się bawił w gronie czarodziejów, z którymi tymczasowo przypadło mu pracować, do tego stopnia, że jeszcze dwa dni później nie funkcjonował tak jak powinien. Przekopał sterty dokumentów leżące na chyba wszystkich biurkach wokół, przejrzał wszystkie podarte i wyrzucone papiery, wypytał każdą możliwą osobę – koperta przepadła. Dorien miał zanieść ten list szefowi departamentu, jednocześnie zamienić z nim kilka słów już takich właściwie na pożegnanie. Miało być wspaniale, a wyszło absolutnie tragicznie. Nie mogąc już dłużej czekać po prostu poszedł do biura szefa jak na ścięcie. Do błędu przyznał się od razu. W dodatku wziął winę na siebie, choć był prawie pewny, że list zginął w BARDZO dziwnych i niewyjaśnionych okolicznościach. Czy szef był zły? Był. Zły, zawiedziony. Mimo wszystko szef miał przygotowaną dla Doriena niespodziankę i się z niej nie wycofał. W podziękowaniu za super współpracę Dear dostał sto galeonów. Całkiem wysoka premia, szczególnie jeśli wzięłoby się pod uwagę tę wpadkę na koniec.
Tego dnia Claude miał wobec siebie ogromne oczekiwania i zdecydowanie chciał się wykazać, by przełamać raz na zawsze to pasmo niepowodzeń, które przytrafiały mu się na stażu do tej pory. Już i tak sam staż mu się wydłużył, ponieważ wdrażanie się w poszczególne procedury zajmowało mu sporo czasu i nikt nie wydawał się być tym zachwycony. Może jednak przyszedł czas na regenerację i poprawienie własnego wizerunku w oczach przełożonych? Chłopak bardzo na to liczył, szczególnie że został zobowiązany do dostarczenia bardzo poufnej korespondencji. Nie chciał zawalić tej sprawy, naprawdę, lecz niestety pech trzymał się go jak rzep psiego ogona i mimo wielkich starań i ogromnego pokładu dobrych chęci, list ostatecznie gdzieś się zawieruszył. I na nic zdało się przetrząsanie wszystkich biur, w których zagościł w przeciągu tego tygodnia, tak samo żadnego efektu nie przyniosło przywoływanie koperty, która była prawdopodobnie zaklęta w sposób, by nikt niepożądany nie mógł jej sobie przywłaszczyć. Co z tego, skoro i tak istniało zagrożenie, że trafi w złe ręce? Claude nie miał wyboru i musiał udać się z tą sprawą prosto do przełożonego, który był adresatem owego listu. Pokajał się nawet trzykrotnie i przysięgał na swoja duszę, że nie zrobił tego umyślnie, chcąc jak najbardziej załagodzić ewentualny konflikt, który mógłby wyniknąć z tego zdarzenia. O dziwo szef przyjął tę wiadomość całkiem spokojnie jak na jego ognisty temperament, a jego zaprzeczeniem był również chłodny ton, którym wypowiedział bardzo krzywdzące słowa: - Gdybym miał nawet piętnaście wolnych miejsc pracy, wolałbym wszystko robić sam niż zlecić Ci kolejne zadanie... Faulkner opuścił jego gabinet ze zwieszoną głową i jeszcze przez kilka dni wyrzucał sobie tą wpadkę. Czy naprawdę chociaż raz nie mogło mu się udać? Do samej pracy rekrutował się aż cztery razy, na stażu zaliczał wpadkę za wpadką, a na koncie miał nawet wizytę w Mungu. I teraz jeszcze to... Ostatniego dnia stażu odkrył w biurze że otrzymał prezent od współpracowników. Ucieszył się, mimo iż jeszcze nie wiedział, czy kapelusz leżący na biurku miał jakieś magiczne właściwości, czy stanowił jedynie dodatek do stroju wierzchniego. Przekonał się o tym dopiero następnego dnia, gdy przemierzał korytarze Ministerstwa lewitując kilka centymetrów nad ziemią. Teraz już nikt nie powie, że chodzenie z głową w chmurach to tylko przenośnia.
Staż rozpoczął z bardzo dobrym nastrojem. Cały czas był zadowolony z otrzymania licencji aurora. Niestety, wszystkie miało się zmienić z poznaniem swojego szefa. Przydzielono go do najgorszego z najgorszych aurorów. Nienawidził stażystów. Uważał ich za wrzut na dupie i że jest zbyt poważnym pracownikiem, by zajmować się tym wrzutem. Nawet jego mały bunt nie dał mu oczekiwanych rezultatów. Musiał przyjąć Lorenza. Wtedy też rozpoczął się jego koszmar. Nakładał mu tyle roboty, że ledwo co się wyrabiał, a gdy czegoś nie zdążył zrobić od razu go opierdzielał i mówił, że to nie miejsce dla niego. Starał się robić wszystko jak najlepiej, lecz i to nie było doceniane, ba... nawet był karany, bo według szefa "i tak to spieprzył". Zabrał mu nawet dziesięć galeonów z pensji. Lorenzo starał się to wytrzymać w milczeniu i z kamienną twarzą. Był przyzwyczajony do wyzwisk, czy poniżania. Kłótnie z siostrą były trzy razy intensywniejsze niż opieprz od szefa. Na szczęście był doceniany przez innych aurorów i pracowników. Dostawał często do wykonywania ich pracę i robił to jak najlepiej umiał. To podtrzymywało go na duchu i jeszcze bardziej wkurzało jego szefa. Cóż, jakoś przetrzymał ten pierwszy tydzień, mając nadzieje, że coś się zmieni w zachowaniu szefa, albo że przydzielą mu kogoś innego.
Kolejne dni stażu spędzał dość spokojnie do czasu, aż rozwaliła się jedna z maszyn w Ministerstwie. Była dość istotna przy najnowszej sprawie, więc musiała zostać czym prędzej naprawiona. Wszyscy kombinowali jak można by ją naprawić, lecz niestety bez większych sukcesów. Lorenzo pomyślał, że to idealna sytuacja, żeby się pokazać z pozytywnej strony. Miał nadzieje, że szef zmieni o nim swoje zdanie i będzie go traktował z należytym szacunkiem tak jak każdego innego. Pracownicy biura przeczesywali bibliotekę, a także archiwa w poszukiwaniu pierwotnych planów urządzenia, lecz nic nie mogli znaleźć. Te dokumenty zaginęły bardzo dawno temu. Włoch postanowił podejść do sprawy trochę inaczej. Zaczął badać urządzenie pod wpływem jego działania i użyteczności. Przeczytał kilka książek, które prezentowały mechanikę i na ich podstawie podjął się próby naprawienia sprzętu. Zajęło mu to kilka dni, ale gdy ukończył i wreszcie zaczęło działać był z siebie niesamowicie dumny. Poczuł, że naprawdę jest w stanie osiągnąć wszystko tylko gdy się do tego przyłoży. Poszedł się pochwalić swoim dziełem współpracownikom, a także szefowi, który niestety nie uwierzył w to, że to mu się udało. Przeprowadził nawet własne, wewnętrzne śledztwo przepytując pracowników i szukając tego, kto tego dokonał, ale nic nie mógł naleźć. Pracownicy wstawili się za Stażystą, dzięki czemu dostał premię wy wysokości 15 galeonów. Szef wręczał mu to niechętnie, jak zwykle zresztą.
Końcówka była najgorsza. Dostał tyle pracy, że nie mógł się ze wszystkich wyrobić i zaczął popełniać kategoryczne błędy. Mylił dokumenty, mieszał je, a nawet jedne zgubił, na szczęście szybko odnalazł, ale szef i tak mu dał po gębie. Zazwyczaj do pracy to się przychodzi, jednak Lorenzo do niej wbiegał. Zawsze brakowało mu czasu, więc zazwyczaj po całym ministerstwie zmuszony był biegać. Gdy już usiadł do biurka, zrobił sobie kawę, ale to mu nie wystarczyło. Był zmęczony i to bardzo, dlatego też wypił ich jeszcze kilka. To dopiero dało mu kopa do działania. Niestety, jak to po kawie bywa, zachciało mu się sikać. Myślał, że wytrzyma do przerwy, ale się przeliczył. Nie zauważył jak ktoś mu związał nogi, przez co miał bliskie starcie z podłoga. Rozbił sobie nos, z którego leciała krew. Rozwiązał swoje nogi i rozejrzał się tylko po biurze. Ha-ha... bardzo kurwa śmieszne. Nie miał zamiaru szukać winnego bo i tak by nie znalazł. Wycelował tylko w siebie różdżka i postanowił naprawić sobie nos za pomocą zaklęcia Episkey. Nastawianie nosa boli, dlatego też zasyczał z bólu. Przyłożył chusteczkę do nosa i poszedł do toalety się ogarnąć, załatwiając potrzeby fizjologiczne, a także zmywając całą krew. Nie spodziewał się, że dostanie jakiś upominek, zwłaszcza od szefa, który go ewidentnie nie znosił od samego początku. Może prawdzie stwierdzić, że ten staż nie był taki zły. Były dobre i złe momenty, ale będzie go dobrze wspominał. Nareszcie nadszedł jego czas, czas, żeby zając się prawdziwą pracą aurora, o której zawsze marzył.