Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Machnął ręką już na te formy zabawy bo widział, że koleś miał głęboko w powiązaniu własny dom, a więc zaciekawienie Eskila stanowczo opadło. Wzruszył ramionami. Na imprezowicza może i wyglądał, ale obracali się w innym towarzystwie więc raczej się na imprezie nie spotkają. Eskil znowuż nie był na takowe zbyt często zapraszany z prostego powodu - był za młody na większość czaderskich (studenckich) imprez. Wyszczerzył się wobec tej pochwały dotyczącej kręcenia interesów. Tak to bywa kiedy sakiewka była pusta bo postanowił wydać masę kasy na prezenty dla Robin, Lucasa i Sophie. Teraz klepał biedę, a do niedawna był winien kasę/eliksir leczniczy Hunterowi za bezinteresowną choć burzliwą pomoc w trakcie ferii. Wybuchł gromkim śmiechem słysząc historię, która zdarzyła się na eliksirach starszego rocznika. Śmiał się niedługo ale szczerze i brzmiał przy tym całkiem fajnie. - Na gacie Merlina, szkoda, że tego nie widziałem. To masz farta, że Dear cię nie wypatroszyła za to, ale powiem ci w tajemnicy, że ona nie jest taka drętwa jak się o niej mówi. Pewnie po cichu śmiała się z tej sceny ale wiesz, musiała opierniczyć dla zasady. - zaraz, chwila, czy on właśnie nie stawiał nauczycielki w lepszym świetle? On, który jej długo unikał? Okazywała się fajną osobą, można było z nią pogadać no i zaufała mu - nieodpowiedzialnemu Eskilowi - w kwestii cholernie wielkiej tajemnicy. Sprowokowała go do dotrzymania jej, by udowodnić, że potrafi. - Co, czeka cię wróżbiarstwo?- skinął brodą na trzymaną przezeń talię. - Ja ze swojego zwiałem. Spać mogę równie dobrze w schowku na miotły. - zażartował sobie choć wcale tej wesołości w jego głosie za wiele nie było. Poczuł za to zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa i aż się wzdrygnął. Oparł dłonie o drewnianą balustradę mostu i znowu wychylił się, aby spróbować dojrzeć pod/nad taflą wody mackę kałamarnicy, z którą kiedyś niechcący się wykąpał. - No fakt, ciężko ją oszukać… szkoda, byłaby niezła jazda z tego. Może namówię na to Felinusa, hmm. Skubany nie okazuje prawie żadnych emocji…- myślał sobie na głos bowiem nie chciał porzucić pomysłu, a skoro Max był przekonany, że jednak zostanie przyłapany to nie zamierzał przekonywać Gryfona, że tak nie będzie. Po prostu go nie znał.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nadawali wyraźnie na różnych falach, a Max miał poczucie, że gada jeszcze z dzieciakiem, co właściwie mu nie przeszkadzało, ale nie czuł zbyt wielkiej potrzeby, żeby jeszcze kiedyś spotykać się ze Ślizgonem. Może kiedyś, w przelocie, ale nic więcej, nie zamierzał na pewno specjalnie go szukać, chociaż musiał przyznać, że te jego układy w sprawie eliksirów były całkiem ciekawe i mógł się nad tym nawet pochylić, żeby wyciągnąć coś z tego dla samego siebie. To zawsze była jakaś możliwość i odnotował ją w pamięci, dochodząc jednak do wniosku, że nie będzie się nad tym jakoś szczególnie mocno pochylał, bo i nie miał po prostu takiej potrzeby. Na uwagę o profesor Dear uśmiechnął się kącikiem ust. - To, co? Jak kolejny raz wypierdolę jej pół eliksiru na podłogę, nie przeciągnie mnie po tym, jak szmaty? - spytał nieco zaczepnie, ciekaw, jaką otrzyma odpowiedź na tak postawione pytanie, a później skoncentrował się w pełni na trzymanej w dłoniach talii, jakby zastanawiał się nad pytaniem młodszego chłopaka, ale jakoś nie umiał zdobyć się na to, by powiedzieć mu, że chodziło o coś zupełnie innego, więc jedynie przytaknął na jego przypuszczenia, nie czując potrzeby, by ujawniać mu jakiekolwiek rozterki, odsunął je na bok i uznał, że najlepiej będzie, jeśli zostawi je tam na zawsze, albo ostatecznie się ich pozbędzie, tak jak próbował robić ze wszystkim, co łączyło go z przeszłością. Zerknął w stronę zamku, kiedy zorientował się, że lekcje faktycznie musiały dobiec końca i za moment z pewnością nie będą tutaj sami, a nie chciało mu się wyjątkowo kręcić gdzieś w tłumie, nic zatem dziwnego, że wsunął karty na nowo do kieszeni, upewnił się, że ma papierosy i zapalniczkę, po czym spojrzał na Ślizgona i skinął mu jeszcze głową, powoli odwracając się, by skierować się w swoją własną stronę. Nie wiedział jeszcze, dokąd się wybierze, ale to nie miało aż tak wielkiego znaczenia, ostatecznie bowiem nie miał przed sobą niczego konkretnego do zrobienia, więc mógł się pokręcić po okolicy, po prostu szwendając się bez celu. - Jeśli przekonasz do tego Felinusa, daj znać, jestem ciekawy, co z tego wyjdzie - rzucił jeszcze w formie pożegnania, po czym faktycznie skierował się w swoją stronę, zamierzając uciec przed dzieciakami wylewającymi się stopniowo na błonia.
- Nie no, zależy jaki eliksir. Przecież ona tego uczy to pewnie jest drażliwa na tym punkcie. Nie wiem, nie znam jej aż tak, ale no, wydaje się, że czasem uruchamia się jej poczucie humoru. - wzruszył ramionami, aby zbagatelizować swoje słowa bo przecież nie będzie adwokatem Dear. Nie chciał się też przemądrzać bo odnosił wrażenie, że w razie czego opiekunka domu potrafi być surowa. Jemu dotychczas nic drastycznego nie zrobiła, pominąwszy fakt, że nie zalazł jej jeszcze tak za skórę, aby miała się wściec. Cóż, kiedyś nadejdzie ten wiekopomny moment i dowie się na własnej skórze jak wygląda wściekła Dear. Gniew jej kuzyna poznał już i niech Merlin mu świadkiem, rajcowało go to niczym luksusowy afrodyzjak. Temat wróżbiarstwa się nie rozwinął i choć było to dziwne otrzymać lekko zbywające przytaknięcie, tak nie chciał drążyć. Nie chciał mieć z tym przedmiotem nic wspólnego, zraził się, a wyjaśnianie zawiłości tego podejścia nie było nikomu potrzebne do szczęścia. Gdyby wiedział, że Max jest jasnowidzem to cóż ująć, trzymałby się od niego z daleka, zdecydowanie nie chciałby z nim przebywać dłużej niż to absolutnie konieczne. Niestety był w tej kwestii uprzedzony, a młody wiek sprawiał, że nie nie dojrzał jeszcze do zaniechania wrzucania wszystkich do tego samego kufra. - Zobaczymy. - wzruszył ramionami bo jednak pomysł sam z siebie się wypalił. Nie chciało mu się też łazić i szukać Felinusa, a ostatnio było go coś mniej w zamku. Wrodzone lenistwo Eskila nie pozwalało na zbyt wielki wysiłek szukania Puchona do namawiania go na żart. Może innym razem albo jak znajdzie kogoś, kto zareaguje z większym entuzjazmem na psocenie. Skinął mu głową kiedy ten ruszył w swoją stronę. Sam nie zbierał się jeszcze do swoich spraw bowiem kilka minut później w tym wielkim tłumie uczniów i studentów wyłowił czuprynę Hope. Doczepił się do niej jak rzep dlatego, że nie miał pracy domowej na zbliżającą się transmutację.
| zt
+
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Było późne popołudnie, ale do wieczora mieli jeszcze sporo czasu. Dzisiejsze lekcje już się skończyły, a uczniowie mieli wolne. Był to praktycznie idealny czas żeby trochę odpocząć napawając się cudownymi krajobrazami. Okolice Londynu przy tych widokach były dosłownie niczym. Drake stał i obserwował okolicę opierając się o barierkę. Pełnia już za nim. Teraz tylko czekać na kolejną. Uch... Czemu zawsze po pełni musi być taki zmęczony. Może powinien się przejść do dormitorium trochę to odespać? A raczej spróbować? Nie, raczej sobie to daruje. Już w nocy ma kłopoty z zaśnięciem. W środku dnia tym bardziej mu się to nie uda. Poza tym nadal miał lekcje do odrobienia, za które nie chciało mu się teraz zabierać. Oczywiście odrobi je, ale na pewno nie teraz. Może jak mu trochę zmulenie przejdzie i się nieco rozbudzi. Miał nadzieję na to że wyjście na świeże powietrze zadziała, ale jednak się przeliczył.
Musiał koniecznie opuścić zamek i się przewietrzyć. Głowa go bolała, a to wszystko przez narastające nerwy, które wiecznie próbował ukryć bo przecież nie ma sensu wzbudzać cudzego zainteresowania, skoro nikt z zewnątrz nie mógłby mu dostatecznie pomóc. Z ulgą opuścił klasę historii magii na której nie dane było mu pospać (tak jak to lubił), a znowuż słońce przebijające się przez okna zachęcały do wyjścia na szkolne błonia. Tym razem nie miał na sobie swojej ulubionej czapki, a więc wchodząc na drewniany most raz dwa wiatr wzburzył jego jasne włosy, które w blasku słońca wydawały się jaśniejsze. Mknął żwawo przed siebie w obawie, że ktoś może go zaczepić i powiedzmy, przypomnieć o nadchodzącym sprawdzianie z Zaklęć, na który się oczywiście nie nauczył. Miał już dosyć tych wszystkich upomnieć, że lada moment zaczynają się SUMy i wypadałoby wkuwać aby nie kiblować kolejny rok w piątej klasie. Uciekał przez odpowiedzialnym zachowaniem i tak oto natknął się na gryfońskiego wielkoluda. Zatrzymał się przy nim i poklepał go w przeciwległe ramię. - Siema. - tym razem nie wrzeszczał z daleka jego imienia. - Na gacie Merlina, wyglądasz jakbyś przespał się z inferiusem. Co ci? - ach, ta jego bezpośredniość i brak taktu. Drake wydawał się też potrzebować odpoczynku i świeżego powietrza, a w tej kwestii mogli się dogadać bez najmniejszego problemu bowiem ich potrzeby idealnie się ze sobą pokrywały.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Na szczęście pogoda dopisywała, bo niebo było prawie bezchmurne a słonko przyjemnie świeciło. Gdyby lał deszcz albo panowałaby tu inna typowo angielska pogoda, to prawdopodobnie położyłby się na wyrku i po prostu leżał aż do znudzenia. Albo aż do momentu w którym ktoś by go z tego łóżka wyciągnął. Zastanawiał się czy nie przejść się nad jezioro z nadzieją że może to go trochę rozbudzi. Oczywiście ten pomysł poszedł w niebyt w momencie, w którym przyszedł znajomy ślizgon. -Aż tak źle? Nawet nie pytam skąd wiesz jak wygląda taka osobaa...- Jego ostatnie słowo przeistoczyło się w lekkie ziewnięcie, a spojrzenie przeniósł na półwila.-Trochę kiepsko mi się spało. W sensie gorzej niż zwykle.- Powinien raczej w to uwierzyć. Zresztą Eskil sam widział jak Drake wyglądał. Przez zmęczenie dopiero teraz zauważył jedną rzecz.- Gdzie czapkę podziałeś?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- No jakbyś był bledszy i sztywniejszy to byłby jak znalazł, materiał na inferiusa. - zaśmiał się choć nie z taką mocą jak zazwyczaj, bo jednak pulsowanie w skroniach dawało się we znaki. Oparł łokcie o balustradę mostu i zerkał na Gryfona, a samemu postanowił przystanąć w połowie drogi i zadbać o relację, którą przez ostatnie parę miesięcy srogo zaniedbał. Gdyby nie ostatnie kłopoty to może by zachowywał się bardziej przyjaźnie wobec innych znajomych poza najbliższymi. - Wierz mi czy nie, ale kiedyś słuchałem na Obronie Przed Czarną Magią jak wyglądają inferiusy. Dorysowałem na rycinie wąsy, brodę i tiarę, a potem dostałem szlaban kiedy psor ogarnął temat. - streścił krótką historyjkę, która idealnie pasowała do stylu Clearwatera. Nawet gdy koncentrował się na zadaniu to z reguły interpretacja tego była odmienna od oczekiwanej przez otoczenie. - To co ty w nocy robiłeś, że kiepsko spałeś? - uniósł brwi i zerkał na niego z zaciekawieniem. - Mam nadzieję, że jeśli gdzieś zamierzasz się szlajać to się odezwiesz...? - przypomniał o swojej skromnej osobie, gotowej szwendać się wszędzie i czasem bez celu. Co prawda teraz nie da się już zakraść do Zakazanego Lasu, ale może później... - Sowa mojej znajomej mnie zaatakowała. Najpierw podziabała mi rękę... - uniósł lewą dłoń, na której widniało jakieś siedem świeżych śladów po dziobnięciu... - ... a potem podpierdzieliła mi czapkę. To się nazywa sowi szantaż, jeśli nie chcesz odpisać na list. - kolejna barwna historyjka, których nigdy nie brakowało. Nie miał dni stricte nudnych i wyblakłych. Co rusz się coś działo.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-Nie no... Inferiusy są raczej bardziej wychudzone. - A przynajmniej Drake tak zapamiętał. Co jak co, ale on akurat wychudzony nie był. Daleko mu do tego było. Znowu ziewnął patrząc na okoliczny krajobraz. Ktoś to powinien namalować. Ktoś, ale na pewno nie on. Nie potrafił malować ani rysować w takim stopniu, żeby namalować obraz który byłby godzien wsadzenia w ramę i powieszenia na przykład w jakiejś sali. Kiedy słuchał co mówił Clearwater, Lilac przeniósł wzrok z krajobrazu z powrotem na niego lekko unosząc przy tym brwi.-Zszokowałeś mnie... Słuchałeś na lekcji?- Tego że Eskil pobazgrał rycinę się spodziewał, ale tego że skupił się na lekcji już nie. Szczerze to nawet by go o to nie podejrzewał. Kiedy półwil spytał się co on w nocy robił, musiał coś na szybko wymyślić.-Miałem astronomię w nocy, bo księżyc było ładnie widać. Potem miałem małe kłopoty z zaśnięciem. - Miał nadzieję że jego kolega się nie zorientuje że było coś nie tak. -Jeśli będę gdzieś chciał łazić, to dam Ci znać.- Nie mógł tego obiecać, ale czasem może gdzieś go zabierze. O ile będzie pamiętał, a Clearwater będzie wolny od szlabanów.-Trochę wredna ta sowa... i nieciepliwa- Stwierdził patrząc na ślady po dziobaniu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Nie mam pojęcia czy są wychudzone. Nie pytałem ich o wagę. - wywrócił oczami, ale coś tam się uśmiechnął bo to było łatwe szczerzyć usta, choć głowa faktycznie bolała i raz na jakiś czas musiał rozmasować skroń kiedy pulsowanie przybrało na moment na sile. Poza tym nie oszukujmy się, tak tylko powierzchownie porównywał i miało to więcej funkcji metaforycznej aniżeli rzeczywistej. Nie trzeba było się tym specjalnie kłopotać. - Nie słuchałem. - zaśmiał się. - Po prostu przez chwilę się nie obijałem i akurat wtedy mój wzrok padł na stronę o inferiusach i niechcący przeczytałem co tam jest napisane. - co nie jest równoznaczne z wyniesieniem stamtąd zatrważającej ilości wiedzy. Ot, po prostu coś tam wpadło do głowy i pozostało, nawet jeśli nie było to jakoś specjalnie szokujące. Drugi rok powtarza ten sam materiał, to też zobowiązuje. Wyjaśnienie Drake'a było sensowne, całkiem łatwe do automatycznego zaakceptowania gdyby nie fakt, że chłopak wyglądał jakby był nie spał kilka nocy pod rząd, a nie zarwał raptem jedną. - Aaa.... - odparł jakże niemądrze i zmarszczył lekko brwi. - Nie no, spoko, choć wyglądasz jakbyś przez całą noc łaził po Hogwarcie, a nie wiercił się w łóżku. - ale zaraz to machnął ręką bo w sumie nie ma sensu szukać dziury w całym. Ot, krótkie spostrzeżenie pewnego wilowatego. - Sowa fajna, ale właścicielka sowy bywa wredna. Mówię ci, jak dziewczyna nie chce być zignorowana to dopuści się wszystkiego. Nawet nasłania na biedną ofiarę, czyli mnie, agresywnej sowy. - trochę się zgrywał, trochę nie. Rozmasował swoje ślady po dziobie Sariela.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Och... A już się bał że ktoś im Eskila podmienił na takiego który celowo słucha na lekcjach. Na szczęście półwil oświadczył że był to przypadek. No i niektórych rzeczy ciężko nie wiedzieć w przypadku kiedy powtarzało się rok.-Oby takie przypadki częściej Ci się zdarzały.- Rzucił z lekkim uśmiechem. Na szczęście jego wytłumaczenie było dosyć logiczne i proste do zrozumienia. Gdyby coś poplątał mógłby już z tego tak łatwo się nie wyłgać. -No, od paru lat mi się kiepsko sypia. Myślę czy nie skombinować sobie skądś eliksiru słodkiego snu.- Tyle mógł powiedzieć. Na bezsenność w końcu każdy może zapaść. Na szczęście odpuścił ten temat i wrócili do gadania o sowie. Drake prawie się zaśmiał. Prawie.-Jaki właściciel, takie zwierzę. Na szczęście nie wszystkie dziewczyny takie są.- A przynajmniej miał taką nadzieję. Chociaż był pewien że jeśli by zignorował list od Doreiann, to ta nie nasłałaby na niego sowy ani żadnego innego zwierzęcia. Na pewno za to byłoby jej przykro. Po chwili namysłu i ciszy, postanowił się odezwać.-Eskil, mogę zadać Ci pytanie?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie dało się nazwać go pilnym uczniem jednak zdarzało mu się, że jednak ta wiedza zostawała w głowie. Powtarzał drugi rok więc siłą rzeczy przyswajał nieco więcej. Z Felinusem ćwiczył trochę zaklęć, Robin pomagała mu poprawić referaty dla profesora Whitelighta, Lucas z zielarstwem… nigdy nie była to nauka pełna chęci jednak niemal dosięgał absolutnego minimum. Może faktycznie uda mu się zdać do szóstej klasy. Wypadałoby! Jego rówieśnicy będą przechodzić już do siódmej. Uniósł wysoko brwi i wyglądał na nieźle zbitego z tropu. - Na gacie Merlina, parę lat?! I nic z tym nie robisz? Jak mnie złapała bezsenność w marcu to szlag mnie trafiał. - nie lubił gdy coś mu doskwierało więc dosyć szybko eliminował dolegliwości, a miał do tego dwie sprawdzone osoby. - Wiesz, nie ma co wydawać galeonów w sklepach na eliksiry. Mam kolegę, który świetnie umie warzyć eliskiry. Sprawdzone źródło i sprzedaje taniej, więc jak coś to szukaj Felinusa Lowellsa. Jest studentem z Hufflepuffu.- zrobił krótką rekomendację znajomego, któremu był winien sporu dług wdzięczności za jego cierpliwość, brak oceniania i bezinteresowną pomoc. Zdobycie dla niego "klienta" było dobrym początkiem okazania wdzięczności. Nie komentował już tej części rozmowy dotyczącej dziewczyn, bo musiałby wprowadzić Drake'a w swoją niejasną sytuację z właścicielką Sariela. Rozmasował ślady po sowim dziobie. - Nie musisz mnie pytać czy możesz zadać mi pytanie.- zaśmiał się i tracił go kumpelsko w ramię, bo przecież nie znali się od pięciu minut a od czterech lat. Przecież Eskil nie gryzie. No dobra, w najgorszych przypadkach świata nabierał cech potwora, ale o tym się nie mówi.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Coś czuje że jeśli Eskilowi uda się zdać ten rok bezproblemowo, to chyba wyprawią małą imprezę żeby to uczcić. Wtedy zostaną mu tylko dwa lata szkoły i będzie wolny. No chyba że zostanie na studia, ale to wilkołakowi nawet przez myśl nie przeszło. Chociaż kto wie? Ludzie wręcz kochali zaskakiwać innych. Zdziwienie Clearwatera sprawiło że Lilac lekko się uśmiechnął. -Da się z tym żyć. Nie przeszkadza aż tak na dłuższą metę.- Zwłaszcza że ta bezsenność dopadała go głównie w okolicach pełni. A raczej nie tyle bezsenność, co koszmary których wolał unikać... No, nie śpiąc za dużo. Wieść o tym że kolega ślizgona pędzi eliksiry które sprzedaje po taniości, zanotował sobie w głowie.-Skoro go rekomendujesz, to może z nim pogadam. A jeśli serio robi tanie dobre eliksiry, to może nawet będę u niego kupował przez dłuższy czas.- Zwłaszcza że jeśli skończy szkołę, to sam będzie musiał się w tojadowy zaopatrywać. A wiadomo. Jedną rzecz się spartoli podczas przyrządzania wywaru, a skutki po jego zażyciu mogą być... nieprzyjemne. Dlatego za własnoręczne warzenie go raczej nie będzie się zabierał. No chyba że dostanie eliksirowarskiego oświecenia i magicznie stanie się dostatecznie dobry z eliksirów żeby go nie spartolić. No i skoro Eskil jako tako dał mu przyzwolenie, to zadał pytanie które mogło być nieco osobiste. -Jak sobie radzisz z byciem, no wiesz... Półwilem?- Z tego co się orientował to dzieci wil i czarodziei nie dziedziczyły tylko cudnego wyglądu i uroku bliskiego hipnozie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Sądząc po spojrzeniu Lucasa i profesor Dear, studia będą dla Eskila obowiązkowe. Zauważył po znajomych, że zaczęli się bardziej interesować jego ocenami, a że uwielbiał niektóre osoby, to istotnie przestawał przychodzić na lekcje z pustymi rękoma. Choćby miał dostać Nędzny, tak zawsze miał przy sobie wątpliwej jakości pracę domową. Być może zda SUMy, może OWUTemy... jeśli profesor Dear go nie ukatrupi za plan wrześniowego balowania - skończy siedemnaście lat i będzie wyprawiać skromne spotkanie w gronie znajomych. Tak, będzie tam alkohol. Obowiązkowo! - Nie wierzę. Nie da się żyć bez snu. - posłał mu współczujące spojrzenie, poklepał go nawet po łokciu w wyrazie żalu z powodu jego wiadomego cierpienia. Eskil należał do śpiochów i nie wyobrażał sobie dłuższej bezsenności. Oszalałby. - Serio, polecam ziomka. - ucieszył się z udanej rekomendacji. - Możesz mu powiedzieć, że to ja ciebie przysłałem. - dorzucił jeszcze, aby jednak Felek miał lepsze zdanie o swoim wilowatym znajomym, który nie dawał mu ostatnio ani chwili świętego spokoju. Oparł łokcie o balustradę mostu i zerkał na Drake'a. Zaczynało wiać trochę mocniej, ale nie przeszkadzało mu to bowiem dzięki temu ból w skroniach przemijał. Wystarczyła odrobina świeżego powietrza. Nie spodziewał się takiego pytania z jego ust. Odruchowo się zaśmiał, trochę nerwowo. - A co? Ploty do ciebie już doszły? - nie było wesołości w tym śmiechu. Zdecydowanie humor mu się zepsuł choć to dopiero niewinne pytanie. - Ostatnio kiepsko, a co? Jeśli pytasz o to czy kogoś sobie wilowałem dla zabawy to odpowiedź brzmi: nie. Mam na głowie no wiesz, to drugie. No ten, no.. - niełatwo było o tym mówić, ale Drake'a zna nie od dziś. Nie jest to człowiek słuchający plotek, prawda? Jakoś tak nie umiał dokończyć swojej myśli. Odwrócił wzrok na błyszczące jezioro, trochę zakłopotany.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-Ej. To nie tak że nie śpię w ogóle. Po prostu trochę mniej. - I tylko przez jakiś czas co miesiąc. Chociaż nie ukrywa że dzięki eliksirowi słodkiego snu mógł porządnie się wyspać bez większych kłopotów. No i miał nadzieję że ceny za eliksiry Lowellsa były naprawdę atrakcyjne, ale o tym się przekona jak już się z nim spotka. Przez reakcję Clearwatera lekko się zmieszał, ale poniekąd takiej właśnie się spodziewał. Inaczej nie zadałby pytania czy może zadać pytanie. Bo zazwyczaj jeśli takie padało, to zazwyczaj dotyczyło rzeczy prywatnych.-Nie, plotki tak jak zwykle mnie omijają szerokim łukiem. - Jego jedynym źródłem plotek do niedawna były gaworzące w pokoju wspólnym dziewczyny, a on i tak nie przebywa tam większej ilości czasu. Woli błonie... Ewentualnie kilka innych miejsc gdzie od ludzi się nie roi. -Pytałem bardziej ogólnie... Bardziej o to drugie.- Rzucił smętnie gapiąc się w wodę. I pomyśleć że gdzieś tam pływa sobie przerośnięta kałamarnica. Osobiście nigdy jej nie widział, ale wierzy w szkolne legendy.-Jak nie chcesz to nie musisz mówić.- Sam rozumiał że takie rzeczy było ciężko z siebie wyrzucić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ogólnie rzecz biorąc zainteresowanie Drake'a było miłe jednak zastanawiał się skąd się ono tak nagle wzięło. Z reguły nie poruszali temat pochodzenia Eskila, bo... i po co? Ani nie zajmował się zauroczaniem dla zabawy (wyrósł już z tego i wiedział jakie konsekwencje to niesie, a i nieśpieszno było mu zyskiwać sobie wrogów) ani też nie latał po szkole gniewny i niepoczytalny z cechami harpii na twarzy i rękach. No dobra, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zdarzyło się to trzykrotnie i tylko jeden raz trzeba było go ogłuszać. Za drugim razem jeszcze jakoś nad sobą zapanował w porę, a za trzecim razem gdyby nie Hunter i Robin to doszłoby do tragedii. Nic więc dziwnego, że mówienie o tym było trudne, ale czyż Felinus tego nie zalecał? Zwierzanie się - nawet ogólnikowe - mogło przynieść trochę ulgi. Nabrał sporo powietrza do płuc i powoli wypuścił je przez usta. Cieszył się, że Drake nie słuchał ostatnich plotek. Mógłby zmienić o nim zdanie. - No to trochę mam z tym kłopotu, ale to tylko jak no, wiesz, mocno się wkurwię. - wzdrygnął się. - W ostatnich sześciu miesiącach miałem trzy takie przypadki... to było okropne, Drake. Taka cienka granica między świadomością, że zaraz nie dam rady a tym, że lada moment kogoś mocno poturbuję. - wykrzywił usta i opuścił głowę nieco niżej, jakby próbował dojrzeć coś w bliższej części mostu. Postukał palcami o drewniany filar, ale nie zerkał na Gryfona. - Muszę się teraz trochę pilnować i jak poczuję, że moje wkurzenie robi się już nienaturalne to muszę spierdzielać, najlepiej do profesor Dear, jeśli zdołam. Ale spokojna głowa, nie zdarza się to aż tak często... - próbował się zaśmiać ale w ogóle mu to nie wyszło, bo wszak trzy takie incydenty na przestrzeni sześciu miesięcy to i tak bardzo dużo w porównaniu do poprzednich lat kiedy jego cechy harpii były zdecydowanie spokojniejsze i łagodniejsze. Hormony sprawiały, że wszystko w nim szalało. Wszystko.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Zapewne gdyby się go zapytał bezpośrednio, czemu się tym zainteresował, to jakoś by się wymigał od szczerej wypowiedzi. Poniekąd pytanie było związane z jego własną przypadłością, a o tym raczej się nie rozgada. Chociaż gdzieś w środku czół że Eskil w miarę by jego wilkołactwo zaakceptował, skoro sam się mierzy z trudnościami w kontroli. Co innego że mógłby się zezłościć na to Lilac nie wspomniał o tym wcześniej przez te kilka lat nauki. Dlatego wolał udawać że nic poza kłopotami ze snem go nie męczy. Nie do końca wiedział co odpowiedzieć. Był dobry w słuchaniu, ale w mówieniu już nie do końca.-Komuś udało się wkurzyć ciebie do tego stopnia trzy razy w ciągu połowy roku?- Czyli gdzieś tak od początku roku szkolnego. Wiedział że jedną z tych prowodyrek była Olivia, która wspomniała mu o tym. Nie wspomniała imienia Eskila bezpośrednio, ale chyba mógł się domyślić. W szkole nie było aż tyle półwil. No ale jak sama to ujęła, jej wina.-Próbowałeś ze sobą nosić eliksir spokoju na wszelki wypadek?- Nie wiedział jak silna może być furia harpii, ale wiedział że ten eliksir potrafił mieć kopa. Chociaż gdyby to było takie proste, to profesor Dear albo jego eliksirowy kolega już by go w nie zaopatrzyli.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Z drugiej strony jeśli podzieli się swoimi odczuciami z powiedzmy kumplem, to wtedy zminimalizuje stereotypowe traktowanie półwilów. Fakt, godni byli miana potworów, wszak w ostateczności w niezwykle silnym gniewie nie mieli w sobie ludzkiej świadomości, a tą instynktowną, zwierzęcą. Nigdy nie podejrzewał Drake'a o posiadanie tajemnicy. Dobrze się z nią ukrywał i wysnuwane argumenty w przypadku dociekania czemu często wygląda jak zmartwychwstały też Eskila jakoś przekonywały. Ten człowiek nie naciska jak ktoś tego nie chce albo jak nie ma własnego interesu w zdobyciu tej wiedzy. Mówił więc o cechach półwila skoro Drake wykazał miłe zainteresowanie. - Nie, to nie tak. - rozmasował środek swojego czoła próbując wyjaśnić prostym sposobem czemu utracił nad sobą kontrolę. - Za pierwszym razem dano mi jointa z dużą dawką glicynii błyskawicznej. Tak mnie siekło, że w ciągu paru sekund straciłem świadomość i no... no i cud, że kadra się o tym nie dowiedziała. Ale no, moi znajomi byli poturbowani przeze mnie... uwierzysz, że mi to wybaczyli? - dopiero teraz spojrzał na Drake'a, chcąc podzielić się tym, że choć kogoś skrzywdził - niechcący! - to zostało mu to wybaczone przez przyjaciół. Najwyraźniej był wrażliwy na punkcie glicynii, traktował to jako swoistą alergię na to zioło. Profilaktycznie trzymał się od tego zioła z daleka, a i nieśpieszno było mu palić jointy. - Za drugim razem to tak do połowy... ale udało się to zażegnać... a za trzecim razem niechcący, ale miałem strasznie zły czas, chodziłem nerwowy i tak łatwo było to wywołać... - tutaj już nie podawał szczegółów bo trzęsło nim za każdym razem kiedy pomyślał o tym jak został niesprawiedliwie potraktowany przez nauczyciela magii leczniczej. Niby z Olivią sobie wyjaśnili wszystko na wizzengerze, ale nie lubił wracać do tego tematu. Nie mówił też Drake'owi, że pod koniec marca zmarła mu babcia, a i że przechodzi pod opiekę prawną profesor Dear... to było bardzo dużo informacji i nie chciał tym zamęczać Lilaca. - Ta, myślałem o tym. Zamierzam kupić i nosić przy sobie, ale nie chcę tego za bardzo pić. Mógłbym się uzależnić jakbym popadł w paranoję czy coś. - wyjaśnił, a i już dostał ten pomysł trzymania przy sobie eliksiru uspokajającego po to, aby poprawić swój komfort psychiczny w sytuacji kiedy robi się gorąco. - A co tak pytasz? Wiesz, fajnie wprowadzić cię w temat, ale no ciekaw jestem co się za tym kryje. - zerknął ciekawsko na profil chłopaka wierząc, że znajdzie na jego twarzy jakąś wskazówkę dotyczącą intencji.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Tak... Do wszelkich notatek i książek w których były informacje o wilach i półwilach należało dopisać że odpowiednie jointy też mogły wywołać harpi szał. To była zdeycdowanie przydatna wiedza. -Może doszli do wniosku że stało się to z ich winy?- W końcu jeśli postanowili upalić magiczną istotę, to musieli się liczyć z przykrymi konsekwencjami takimi jak rany od pazurów. O szczegóły następnych razy nie dopytywał. Czasem nie było warto. -Czasem trzeba się zmusić do wypicia eliksiru żeby do tragedii nie doszło. Zwłaszcza że wiesz kiedy raczej masz już wybuchnąć, więc raczej zdążysz się go napić.- Rzucił do Clearwatera z lekkim uśmiechem. W tym przypadku zdecydowanie wiedział co mówił. O tyle dobrze że eliksir spokoju nie smakował aż tak paskudnie. -No i... Obydwoje znamy dziewczynę, która pije je hurtowo i nic się jej nie dzieje.- Z tego co wiedział, to Ann piła je wyjątkowo często i jakoś żyła. Na pytanie na temat intencji był przygotowany... A przynajmniej do czasu w którym zostało zadane, bo momentalnie odpowiedź uciekła mu z głowy.-Z ciekawości.- Powiedział bez namysłu patrząc się w przestrzeń.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Według przemyśleń Eskila (tak, czasem mu się zdarzało myśleć) to glicynia zadziałała tak jednorazowo i być może tylko na niego, na nikogo innego nie musiała w ten sposób wpływać. Nie zagłębiał się w to jednak bowiem planował omijać tę roślinę szerokim łukiem - ot profilaktycznie. - To była wspólna wina i mi też dokopali w międzyczasie. Wszyscy byliśmy sobie wzajemnie kwita. Ale no, dalej się ze mną kumplują i wcale nie traktują gorzej. Fajni ludzie. - oznajmił, podsumowując wydarzenia, rad, że pomimo kiepskiego zakończenia to jednak mu wybaczono i traktowano dalej tak, jak wcześniej. Przeczesał palcami przydługie włosy kiedy to wiatr je zdmuchnął w artystyczny nieład. Naprawdę musi je przyciąć, zaczęło mu już to przeszkadzać. - No wiem, wiem. Będę nosić na wszelki wypadek, ale nie planuję żadnych wściekłości. - machnął ręką, bo nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Wiedział już jak przeciwdziałać, a i choć planował zostać oazą spokoju to oczywiście wiadomo, że to są pobożne życzenia. Nigdy nie wiadomo kiedy szlag człowieka trafi. - To najwyraźniej ma niezły metabolizm. - wzruszył ramionami. - Spoko. - oderwał się od balustrady mostu i przeciągnął na wszystkie strony. - Idziesz na obiad? Mają być plumpki w sosie z ognistych nasion. - a nie ma to jak ryba w ostrej polewie! Może uda się ziać chwilę ogniem? Trzeba przyznać, że zgłodniał, a ból głowy zelżał na tyle, że bez większego problemu będzie mógł wrócić do zamku.
+
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nie znał się za bardzo za roślinach, ale jakiś czas temu czytał o tym że podczas hodowli glicynia błyskawiczna ściągała pioruny. Dlatego raczej nie pchałby się do jej uprawiania. Niezbyt lubił bliski kontakt z błyskawicami. Znaczy do tej pory żadnego nie miał, ale no wiadomo. Raczej nikt nie chciał takiego kontaktu. Do palenia tego również nie był zbyt chętny. Odpowiedzi Clearwatera słuchał z leciutkim uśmiechem na ustach. Grunt że jakoś to się powoli układało. Kiedy zaś Eskil wspomniał o obiedzie, to brzuch Drake'a sam odpowiedział cichym burczeniem. Faktycznie wypadałoby się przejść do wielkiej sali i coś zjeść. Zwłaszcza że miała być ryba, którą Lilac naprawdę lubił.- Prowadź. - Może po tym jak zje najdzie go trochę na sen? A, nie. Przed snem jeszcze praca domowa. Kiedy tylko półwil ruszył w kierunku Wielkiej Sali, Drake ruszył zaraz za nim.
//zt x2
+
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Od czasu imprezy wszystko potoczyło się szybko... właściwie przybrało takiego tempa, że z trudem za tym wszystkim nadążała. Jeszcze w niedzielę rano myślała, że tylko jej świat stanął na głowie, a potem okazało się, że cała jego reszta nie zamierzała pozwolić jej na samotność w szaleństwie i po prostu do niej dołączyła. Nad szkołą zawisły chmury, dosłownie i w przenośni, a w jej murach zapanował chaos. Miała go już serdecznie dość, tego chaosu. Od początku września właściwie towarzyszył jej przez cały czas i Merlin jej świadkiem, że zaczęła doszukiwać się jego źródła w błyszczącej odznace przypiętej do mundurka. Wybrała się na spacer, bo nie potrafiła już wytrzymać w szkole, w której non stop komuś zdarzało się coś nieprzyjemnego; to był koszmar dla każdego, nie tylko dla prefektów - ale dla nich szczególnie, bo przecież powinni jakoś nad tym wszystkim panować. Drugim powodem tej małej ucieczki był list, który dostała razem z poranną pocztą; list nie byle jaki, bo zaadresowany matczyną ręką, co zdarzało się wyjątkowo rzadko. Wiedziała, że zwykle wiąże się to z zepsutym humorem, toteż zwlekała z jego otwarciem aż do końca zajęć. Po ONMS zamiast wrócić do zamku normalną drogę, wybrała tę dłuższą, pomijaną, prowadzącą przez most. Gwarantował spokój i schronienie przed deszczem, a więc w tym momencie spełniał jej najśmielsze oczekiwania. Przespacerowała się nim kawałek, aż w końcu przystanęła tuż obok punktu widokowego, oparła się o barierkę i otworzyła kopertę.
Nie mogła się rozgrzać. Przez cały dzień się trzęsła jak kompletna idiotka i nawet kolejne warstwy ubrań nie robiły jej już żadnej różnicy, kiedy przeraźliwy chłód ogarniał całe jej ciało, a ona nawet nie wiedziała dlaczego. Rzecz jasna czytała proroka i wiedziała o klątwach, które spadły na czarodziejów, ale czy to mogło być to? Nie miała pewności. Piła więc herbatę w wielkiej sali, opierając się o stół Gryfonów i czytając, a właściwie udając, że czyta, bowiem nie mogła się skupić na niczym innym niż na tym, że jej cholernie zimno, notatki z ONMS. A może to jakieś durne przeziębienie ją chwytało? Nie była przecież najbardziej odpowiedzialną osobą w tej szkole i też niespecjalnie ubierała się odpowiednio do pogody, a ta w Anglii była doprawdy kapryśna. Jej uwaga szybko jednak została odwrócona, kiedy zaraz obok niej na stole wylądowała sowa. Zmarszczyła brwi, kiedy w mgnieniu oka rozpoznała swoją domową sowę. Co takiego musiało się stać, że ojciec wysyłał jej list w ciągu dnia? Zazwyczaj tego nie robił, w ogóle ograniczając swoje listy do suchych pytań jak sobie radzi w szkole, czy ze Sweeney’em wszystko w porządku i same bzdety, na które Maguire odpowiadała półsłówkami. Zaintrygowana więc podziękowała sowie i odwiązała kopertę od jej nóżki, by bez większej zwłoki wyjąć pergamin i przeczytać co takiego było aż tak naglącego, że przeszkadzał jej w ciągu dnia, a nie przy śniadaniu. I wolała nie wiedzieć. Zmarszczone brwi szybko zastąpiły wzbierające w oczach łzy, gdy czytała kolejne słowa, z których nie wynikało nic dobrego. Musiała stąd wyjść, pobyć sama, a może właśnie potrzebowała towarzystwa? Nie wiedziała, w swojej głowie jedynie widziała Ryana w tragicznym stanie i to, że niespecjalnie mogła rzucić wszystko w cholerę i siedzieć przy jego łóżku w Mungu. Widziała już same czarne scenariusze, kiedy ścisnęła pergamin w dłoni i praktycznie wybiegła na błonia, czując jak zaczyna się wręcz dusić, dygotała już nie tylko z zimna co z rozdzierających ją emocji. Nie wiedziała gdzie ma iść, z Hope nadal nie rozmawiała i z całych sił powstrzymywała łzy. Wypadła na dziedziniec i postanowiła się nie zatrzymywać, przechodząc po prostu na most wiszący idąc – nawet nie wiedziała gdzie. Całe to zimno, które ją ogarniało, cały chłód spowodowany klątwą i ten, który ogarnął ją, kiedy uświadomiła sobie, że może już nigdy nie usłyszeć śmiechu swojego brata, sprawił, że zatrzymała się jednak w pół kroku, kiedy też dostrzegła Hope, i to wystarczyło żeby zupełnie się rozsypać, nie mogąc dłużej powstrzymać słonych łez, które dużymi kroplami spływały jej po policzkach, gdy zaciskała pięści, pragnąc ukryć drżenie rąk, ale przecież jaką to robiło różnicę skoro cała już drżała.
Niechętnie przyjrzała się kopercie – klasycznej, mugolskiej, białej, niepozornej. Żadnego laku, żadnego pergaminu. Żadnej szansy na otwarcie jej z jakąkolwiek gracją. Skrzywiła się i sięgnęła po różdżkę, klnąc pod nosem, kiedy w dłoń ukłuła ją porzucona na dnie torby wsuwka. Ostatnio wiecznie przyciągała wszystko, co metalowe, więc starała się pozbyć takich rzeczy ze swojego otoczenia, ciągle jednak natykała się na coś, co przeoczyła – zwykle w bolesny sposób. Szybkim diffindo rozcięła kopertę i wyciągnęła z niej starannie złożoną kartkę zapisaną matczynym charakterem pisma. Nietęga mina wcale się nie poprawiła; uniosła brew i przewróciła oczyma, zanim w ogóle dobrnęła do końca listu, a kiedy to się stało, westchnęła z frustracją. Słyszała kroki, ale nie zwróciła na nie większej uwagi, uznawszy, że nawet tutaj od czasu do czasu ktoś przecież przechodził. Zaniepokoiła się dopiero kiedy nikt nie przeszedł. Kroki ustały i zapadła cisza, jakaś taka ciężka, niewygodna, łaskocząca w tył głowy. Odwróciła się w stronę stojącej na moście postaci i zmarszczyła brwi, gdy rozpoznała w niej Maguire. Wcale nie dziwiło jej, że nie chciała obok niej przejść, sama też unikała jej jak tylko mogła, zwłaszcza od tamtej imprezy. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nic podobnego się nie zdarzyło – zauważyła, że coś jest nie tak. Że Ruby cała się trzęsie i wszystko wskazywało na to, że płacze. — R-ruby? — rzuciła niepewnie, nie wiedząc jak się zachować. Przestąpiła z nogi na nogę, popatrzyła na nią chwilę, a potem stwierdziła, że pieprzy to wszystko, całą tę ich głupią kłótnię i niekończącą się walkę. Bez względu na to, czego życzyła sobie w tym momencie zapłakana Maguire, Griffin z kilku szybkich krokach pokonała dystans dzielący ją od, no na Merlina, przecież najlepszej przyjaciółki, i przytuliła ją mocno, ryzykując, że zaraz oberwie w nos. — Co jest? Co się stało? — powiedziała cicho, ani myśląc wypuszczać ją z objęć. Co do tego, że coś się stało nie miała żadnych wątpliwości. Ruby była twarda, nie płakała z byle powodu, a w takim stanie... widziała ją chyba pierwszy raz w życiu.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Jedyne czego chciała w tej chwili to usłyszenia, że wszystko będzie w porządku. Jednocześnie nikt nie powinien tego mówić, bo skąd mogli wiedzieć czy faktycznie tak będzie. Nie pamiętała kiedy jej mama była w szpitalu, kiedy w nim umierała, a jednak jej podświadomość porównywała te dwie sytuacje, jakby te miały ze sobą cokolwiek wspólnego, choć przecież nie miały kompletnie nic. Stała w miejscu, roztrzęsiona do granic możliwości, zupełnie nie wiedząc co zrobić. Chciała wyjść ze szkoły, chciała być przy Ryanie, choć doskonale wiedziała, że nie może. Po co jej te siedemnaście lat na karku, skoro wciąż nic nie mogła? Nie powstrzymywała własnych łez, nie miała na to siły. Nie odepchnęła też przyjaciółki, kiedy ta ją objęła, za to odetchnęła jakby nieco głębiej, czując znajome ramiona, słysząc znajomy głos, który tym razem nie mówił w jej stronę tych podłych słów, takich samych jakie padały i z ust Ruby. Och, jaka głupia była, że pozwoliła to wszystko popsuć, jak mogła być tak zaślepiona własnymi emocjami, których nawet do końca nie potrafiła nazwać, że oddaliła się od swojej najlepszej przyjaciółki, często i swojego głosu rozsądku. Nie objęła jej jednak tak samo mocno, jedynie lekko kładąc własną, wciąż drżącą dłoń na plecach rudowłosej, nie mogąc wydobyć z siebie słowa, gdy każde było zduszone jej płaczem. A ona nie potrafiła się uspokoić. Nie pamiętała kiedy ostatnio była w takim stanie, kiedy zupełnie nie mogła miarowo oddychać i chyba takiego ataku paniki nie miała odkąd uporała się ze stratą mamy. A teraz mogła stracić też brata, tego dlań najważniejszego, najbardziej bliskiego, który jako jedyny sprawiał, że nie wariowała w ich małym domu wariatów. — H-hope, j-ja… — próbowała ją przeprosić, ale każde słowo przychodziło jej z trudem. Nie przez głupią dumę, która nie pozwalała jej się odezwać przez ostatnie tygodnie. Ta już odeszła w niepamięć. To płacz i szczękanie zębami jej przeszkadzało w mówieniu, gdy klątwa wciąż nie dawała jej spokoju i miała wrażenie, że im bardziej powinna być rozgrzana – tym zimniej jej było. — R-ryan on… — wydusiła z siebie, choć tym razem nie potrafiła dokończyć, bowiem słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Cała ta wizja brata w szpitalu sprawiała, że przechodziły przez nią zimne dreszcze i tym razem nie były spowodowane magią, a jej własnym przerażeniem. Odsunęła się od przyjaciółki, na tyle, by móc wytrzeć rękawem łzy i podać Hope ściskany w dłoni list, który choć już cały pognieciony, mówił wszystko to czego ona nie potrafiła. Poczekała aż Griffin skończy czytać i blado się uśmiechnęła, bez cienia wesołości, gdy już powoli się uspokajała. — Przepraszam, że byłam taką suką. — mruknęła, chowając swoją wszelką dumę do kieszeni, uznając się za największą idiotkę w Hogwarcie i przewartościowując całe swoje życie. Właśnie mogła stracić brata, nie mogła jeszcze pozwolić na utratę przyjaciółki.
Jej słaby uścisk wcale nie sprawił, że się zmartwiła czy odpuściła, wręcz przeciwnie przytuliła ją jeszcze mocniej, bo znała ją na wylot i – obrażona, czy też nie, w czasie wojny i pokoju – wiedziała, że musiało stać się coś okropnego i tego właśnie potrzebuje teraz najbardziej. Pogładziła ją delikatnie po głowie. Zwykle jeśli któraś z nich płakała, to właśnie Hope... dziwnie było nagle znaleźć się w tej drugiej roli. — Wiem, ja też — bąknęła głupio. Poczuła, że i ona zaczyna się rozklejać, ale wzięła głęboki wdech, powtarzając sobie, że musi być twarda i stanowić dla niej oparcie czy coś takiego... Słysząc kolejne słowa, postanowiła w końcu ją puścić, nie było to jednak takie łatwe, kiedy miało się niezwykły dar do przyciągania wszystkiego co metalowe. Nie wiedziała, czy to suwak przy ubraniu, guziki, czy może jakaś biżuteria, ale niezależna od niej siła trzymała ją przy przyjaciółce, dopóki ta również nie zrobiła kroku w tył. Wtedy odczepiły się od siebie, a ona mogła sięgnąć po jej list, swój własny wpychając do torby. Przebiegła wzrokiem po tekście i prędko pobladła. Podniosła przerażony wzrok na Ruby i jej również w oczach stanęły łzy. Powstrzymywane dotąd emocje urosły do rozmiaru, w którym nie dało się ich już ignorować. — Ale... ale pisze przecież, że jest w dobrych rękach, więc... więc na pewno... na pewno — zaczęła się jąkać, nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Czy w takiej sytuacji dało się powiedzieć coś sensownego? Pękła zupełnie, kiedy ta zaczęła ją przepraszać. Poczuła, że kompletnie na to nie zasługuje, że powinna była przełamać się już dawno temu i spróbować z nią porozmawiać, zamiast brnąć w ten konflikt. To Ruby życie właśnie wywróciło się do góry nogami, jej problemy były przy tym niczym... to Ruby zasługiwała na to, żeby być przepraszaną. — Przepraszam, że jestem taką pustą idiotką — zawyła, wybuchając płaczem. Pozwoliła, by gwałtownie wypłynęło z niej kilka łez, a potem otarła je rękawem. — Miałaś rację, w ogóle mnie przy Tobie nie było, nie wiedziałam nawet... — bez sił podniosła list. Spojrzała jeszcze raz na jego treść, choć obraz non stop jej się zamazywał. — Kiedy się dowiedziałaś? Powinnyśmy pójść do Wang, przecież musi Cię puścić, po prostu musi. — Wzięła głębszy wdech, próbując się uspokoić i zrobiła kilka kroków wte i wewte, ostatecznie zatrzymując się przy barierce, o którą oparła się plecami. — Nigdy więcej nie pozwolę Ci się na mnie obrazić — oznajmiła uroczyście, pociągając nosem, co, cóż, odbierało sytuacji powagi.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wciąż drżała, z emocji i przez klątwę, ale objęcia Hope ją w jakiś sposób rozluźniały, zupełnie tak jakby w końcu znalazła tę brakującą część, która sprawiała, że przez ostatni czas w Ruby była kompletna pustka nie zapełniana przez śmiech i głos najlepszej przyjaciółki. Och, jak jej w tym wszystkim ulżyło, że nie pokłóciły się za jej sprawą aż tak, że Hope nie zamierzała jej jednak traktować już jak kogoś obcego, pałać do niej nienawiścią. Bo w przekonaniu Maguire – brunetka na to wszystko sobie zasłużyła, gdy tylko pozwoliła, by przemawiała przez nią zazdrość, strach, że Hope znajdzie nowych, lepszych znajomych, że Ruby już jej nie będzie potrzebna. I jakoś ten strach tak bardzo w niej urósł, że przygniótł ją całkowicie, powodując zupełnie niepotrzebny konflikt. Dlaczego jej brat musiał wylądować w szpitalu, by sobie to uświadomiła? Wszystko ostatnio w jej życiu się waliło kompletnie, zbliżające się owutemy, konflikt z Hope, młodszy brat wchodzący jej na głowę, teraz ten wypadek Ryana… To wszystko zaczynało ją za bardzo przytłaczać i nieważne jak silna, jak twarda starała się pozostać – już zwyczajnie nie dawała rady, czując jakby z kompletnie wszystkim powoli zostawała całkiem sama. Mogła wiele znieść, ale rodzina i przyjaciele byli dla niej najważniejsi, a tego dnia omal nie straciła obu tych rzeczy. Tego było za dużo, a ona pozwoliła sobie tym razem wcale nie być silna. Nawet Ruby czasem musiała uzewnętrznić te złe emocje, choć tak bardzo się przed tym wzbraniała. — Tak, to nie zawsze wystarcza, przy mamie nie starczyło... — mruknęła, a cień przebiegł przez jej twarz. Jej mama też była przecież w dobrych rękach, to zawsze byli wspaniali uzdrowiciele, którzy się zesrają i życie wracało do czarodzieja. Rzecz w tym, że Ruby głupia nie była i doskonale zdawała sobie sprawę, że organizm to nie była jakaś mugolska maszyna, która miała chodzić jak w zegarku. To nie było perfekcyjnie wykonywane najprostsze zaklęcie, a ta nieokiełznana magia, z którą czasem mogli się spotkać. Nikt nie mógł mieć pewności, że Ruby jeszcze kiedykolwiek porozmawia ze swoim bratem. Miała wrażenie, że ta świadomość ją niszczy. Zaczęła kręcić głową już na pierwsze słowa Hope. To Ruby była temu wszystkiemu winna i to ona zachowywała się jak zimna i skończona suka. Nie miała pojęcia co się działo u Hope, nawet jeśli próbowała – rzecz jasna – podpytać Percy’ego, ale nie raz usłyszała, że sama ma zapytać przyjaciółkę, więc mina od razu jej rzedła. A teraz Griffin ją przepraszała, kiedy to jawnie nie była jej wina, ani trochę. Łzy znowu popłynęły po jej policzkach, a ona nerwowym gestem je wytarła rękawem jednego z trzech swetrów, które miała na sobie. Tak oto stały we dwie, obie rycząc jak głupie, dla każdego postronnego widza, musiał to być doprawdy wspaniały widok. — Dzisiaj, niedawno — odparła i znowu pokręciła głową — Jak mi nie pozwoli to ucieknę, najwyżej mnie wyrzuci, w nosie to mam — powiedziała śmiertelnie poważnie, właściwie już planując jak wyjdzie ze szkoły, już oczami wyobraźni widząc furię ojca i Petera, ale to wszystko nie miało żadnego znaczenia, gdy myślała o cholernie złym stanie Ryana — Nigdy więcej się na ciebie nie obrażę, to życie nie ma żadnego sensu jak nie mam twojej piegowatej mordy obok — powiedziała, lekko się uśmiechając i nawet nie będąc świadomą kamienia, który właśnie spadał jej z serca. Podeszła do barierki, obok której stała Hope i usiadła na zimnej ziemi – chłód już nie robił jej większej różnicy, gdy od rana cała dygotała – opierając się plecami o drewno i chowając twarz w dłoniach — Nie wiem co mam robić, ojciec będzie kazał mi czekać, a ja nie chcę czekać — wymamrotała, choć zasłonięte usta w połączeniu z jej bardzo wyraźnym akcentem, mogły sprawić, że słowa były średnio zrozumiałe.