Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie zdołał jeszcze przyzwyczaić się do tego, że Sky był w zasięgu ręki. Trzymał go przy sobie pewnie, leniwymi pocałunkami nie mogąc pożegnać się z ciepłem puchoniej skóry, nawet jeśli swoją uwagę przekierował już na znalezione jajko. Powstrzymał się od rozbawionego prychnięcia na nieszczególnie uspokajające go zapewnienie chłopaka, zaraz już uśmiechając się pod nosem, kiedy jego myśli zostały potwierdzone - skoro poprzednie jajko wybuchło, to też mogło. Rzecz w tym, że trzymając różdżkę w tej spokojnej gotowości czuł się całkiem bezpiecznie. Nie tylko miał szansę odbić ewentualny nieprzyjemny efekt, ale też w razie czego prędko zaleczyć jego skutki. Wychodziło na to, że jedynym problemem mogła być koncentracja, wykradająca magię spomiędzy palców i ciepłem rozchodząca się po otumanionym bliskością ciele. - Sky - mruknął, przypadkiem wpadając już w ton, który musiał zdradzić obrany przez jego myśli kierunek. Końcówka różdżki rozjaśniła się delikatnym blaskiem buntu przedmiotu wobec zajętego emocjami niesłusznego właściciela, ale Mefisto już strząsał pewnym ruchem nadgarstka te swoje słabości, próbując porzucić myśli o świecących w ciemności śladach, pokrywających jego ciało jego partnera. - Smutne, ale piękne - zauważył, obserwując palec chłopaka i tylko westchnięciem komentując fakt, że SKY ZJADAŁ WŁAŚNIE JAKIEŚ RANDOMOWO ZNALEZIONE NA MOŚCIE CIASTKO. - Żyją dla kogoś... Ze szczerym uczuciem dla tej jednej osoby. - A potem musiał ugryźć się w język, by chociaż trochę załagodzić swoją kolejną wypowiedź. - Sky, mało ci słodkości? Przecież nawet nie wiesz od kiedy to tu leży... - Pocieszające było to, że nie zmienił się w tego kanarka. Nie tylko ze względu na słabe serce, ale również połączoną z tym panikę Mefisto - nie uwierzyłby w "krótkotrwały" efekt podejrzanej kremówki, dopóki nie zobaczyłby go na oczy. - Trochę chyba chaos... ale magiczne imprezy to zawsze chaos. Raczej na wielu nie bywam, ale oduczyłem się już jedzenia czy picia niesprawdzonych rzeczy. - Nie uściślał, że jego punktem przełomowym było poczęstowanie się afrodisią, zamiast tego już wychylając się do Sky'a. Zgarnął drobnym pocałunkiem odrobinę kremu z kącika jego ust, chyba tym samym dobitnie już porzucając swoje zmartwienia co do jedzenia znalezionego na moście ciastka. Albo po prostu wrócił do opcji wspólnej śmierci?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie zgadzał się. Nie mógł się zgodzić i nie mógł widzieć w tym piękna. Umrzeć za kogoś. Dla kogoś. Ale nie przez to, że ktoś Cię zostawił, bo inaczej, bez podjęcia ponownej walki, to najbrzydsza ze śmierci. Brutalność, a nie piękno. I jak zepsute serce trzeba mieć, by z taką świadomością zostawić swojego kanarka? I czemu on, który przecież właściciela sobie nie wybrał, ma umrzeć nie wiedząc jak piękne życie na niego czeka, jeśli tylko przetrwa ten najboleśniejszy czas tęsknoty. - Piękne, jeżeli to odpowiednia osoba - mruknął niewyraźnie, już nie mogąc wytrzymać, by się nie wtrącić, wierzchem dłoni przykrywając usta, w których wciąż znajdowało się zdecydowanie zbyt dużo kremu, by pozwolić sobie na swobodną wypowiedź. Zanim jednak zdążył uporać się z przełknięciem, dostał już kolejny komentarz, a dokładniej upomnienie, na które wpierw zamrugał kilkukrotnie, by zaraz zmrużyć z zadowoleniem oczy, zbierając z ust nieco zagubionego kremu. - Czasem po prostu nie umiem się powstrzymać - westchnął, z udawanym żalem, choć kąciki ust zadrżały mu z rozbawienia, a może... z zadowolenia tą atencją, którą otrzymywał. Może też, po części, ze zwykłego przyzwyczajenia do upominania, które przecież towarzyszy mu w każdej bliższej relacji, tak silnie utożsamianego z troską. Zarówno dziadkowie, jak i Flora, stale prawią mu morały, choć ze skutkiem... dość marnym oczywiście. Przecież gdyby się poprawił lub sam potrafił uczyć się na błędach, to straciłby tą łaskoczącą ego atencję. - Jestem pewien, że rozumiesz - wymruczał, znów, o grzeszny Merlinie, nie mogąc się powstrzymać, choć tym razem oprócz zebrania ustami kremu, który rozlał się nieco po wnętrzu dłoni, chodziło mu też o biodra, które wymownie cofnęły się w tył, szukając ciepła drugiego ciała. Zachęcony drobnym pocałunkiem odwrócił się do niego przodem, od razu wolną dłoń przesuwając po jego boku, by zaraz oprzeć ją o barierkę. - Nie ufasz mi? - spytał cicho, rozgrzewającym się wzrokiem obejmując już usta Ślizgona, dopiero po chwili zbierając się w sobie, by unieść spojrzenie na leśną zieleń, od razu zbliżając też ich oddechy ku sobie - Prawie wszystko będzie mojego autorstwa. A więc sprawdzone przez te usta- wymruczał, sięgając po jeden z wielu zaplanowanych na to spotkanie pocałunków i gdzieś na granicy ostatnich muśnięć uśmiechnął się, cofając się zaraz na tyle, by z pewną dozą złośliwości podsunąć pod wilkołacze usta resztę kremówki. - To też już jest "sprawdzone" - zachęcił go, poniekąd chcąc zwyczajnie zająć nieco jego uwagę, wiedząc już o czym powinien mu jeszcze wspomnieć - A-Ale to zdecydowanie będzie chaos i... Możliwe, że będę trochę, no wiesz, inaczej się zachowywał, bo pewnie stężenie moich byłych na metr kwadratowy będzie próbowało mnie zabić - zaczął, nieco przyspieszając swój zazwyczaj leniwy sposób mówienia, chcąc jakoś skrócić tę chwilę i wykorzystać (potencjalnie) zdobyty czas, jeśli Nox zatopił kły w (bez)kanarkowej kremówce. - I Finn wrócił do Anglii, więc może też wpaść - dokończył jeszcze szybciej, choć przy tym zdecydowanie ciszej, instynktownie przylegając ciaśniej do umięśnionej slwetki.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Problem z powstrzymaniem się rzeczywiście był dla Mefisto zrozumiały. Myślami prędko odnalazł sytuacje, w których to jego szczęki bezwiednie dążyły do zaciśnięcia się na kimś czymś. Musiał przesunąć końcem języka po zębach, zatrzymując go dłużej w okolicy kłów; Sky zaraz przypomniał mu, że nie tylko w kwestii smaku mogą pojawić się kłopoty z kontrolą. Dłoń Ślizgona przesunęła się odruchowo z brzucha swojego partnera, zawieszając się przy biodrze, z palcami już mimowolnie drapującymi materiał spodni. Potem już w ogóle zapomniał o tym, że rozmowa powinna polegać na dialogu, uparcie milcząc i tylko spojrzeniem odpowiadając Puchonowi. Nie ukrywał swojego pożądania, nawet nie próbował, zamiast tego jedynie wyginając usta w delikatnym uśmiechu. - Ufam - szepnął, choć nie był pewien czy nie wyszło to bezgłośnie; wzmocnione emocjami myśli zagłuszały wszystko, milknąc jedynie w obliczu słów zabarwionych chrypą prefekta. Z pocałunku odruchowo przeszedł do próbowana kremówki, wygryzając jej kawałek z dłoni chłopaka, nieco nieprzytomnym już spojrzeniem szukając krystalicznych tęczówek. Nie był w stanie nawet stwierdzić, czy ta słodycz mu się podoba - sama sytuacja rozgrzewała go takim zadowoleniem, że zapominał o analizowaniu szczegółów. Co do kurwy. Ciastko stanęło mu na chwilę w gardle i przez twarz Noxa przemknął wyraz niezadowolenia, zaraz schowany na rzecz przyjęcia kolejnego - ostatniego - kawałka kremówki. Wahał się, nie wiedząc czy woli czepnąć się ilości byłych, czy może samego w sobie Finana. W końcu przechwycił nadgarstek Puchona, przytrzymując jego dłoń przy swojej twarzy, by wygodniej było mu zebrać z jego palców resztki kremu i okruszki. Odszukał zębami miękkość jednego z opuszków, zaraz wpuszczając go głębiej, żegnając się łagodnym zassaniem i już idąc dalej. Drugą ręką wsunął niedbale różdżkę Sky'a na jej miejsce, pustą dłoń wsuwając w tylną kieszeń jego spodni. - W takim razie dobrze, że jesteś mój i nie muszę się martwić. - Nawet, jeśli i tak będę.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Próbował zawiesić na jego twarzy czujne spojrzenie, chcąc wyłapać każdy cień reakcji na tę informację. Gotów pocałunkami zetrzeć każdy cień niezadowolenia, naprostować każde niewystarczająco szczęśliwe wygięcie ust, a jednak zdecydowanie zbyt szybko dał rozproszyć się tym hipnotyzującym poczynaniom wilkołaczych ust i to na nich uwiesił spojrzenie, nawet nie walcząc ze zdradziecko rozchylającymi się wargami. Rozgrzane powietrze samo uciekało mu z płuc, w instynktownych próbach pogłębiania oddechu, niknąc tylko na chwilę w koniecznym przełknięciu śliny, gdy tylko wilgotne ciepło zamknęło się na opuszku jego palca. Jedno drżące "Fuck" wyrwało mu niemal bezdźwięcznie, gdy zdał sobie sprawę, że już w niemej propozycji przyległ biodrami do jego bioder, zachęcony dłonią w swojej kieszeni. - Nie martw się - poprosił cicho, półprzytomnym spojrzeniem ginąc gdzieś w zieleni, zaczepiając palcem o utęsknioną wargę, by odchylić ją nieco, chcąc poczuć wyraźniej jej jędrność, zanim nie odciągnął od niej dłoni, by złapać ją własnym oddechem... ustami... zębami, pozwalając myślom rozbić się w pył tylko po to, by obsypać uwagą tylko to jedno istnienie, które mógł objąć i zamknąć w cieple przyjemnie lekkiego uczucia. - Jestem Twój - zapewnił, nie będąc nawet w pełni świadom kiedy usta na ten ułamek sekundy poza oddechem wtłoczyły w Noxa też słowa, tak jak to ma miejsce w sytuacjach, gdy nie umysł dzieli się myślami, a same uczucia dochodzą do głosu i nieco tylko bardziej świadomie dodał: - Tylko Twój - w cieniu obawy, że ta wyrwana z piersi deklaracja mogłaby nie wystarczyć, by zapewnić jak bardzo chce sam okazać się wystarczający, by i Mefisto nie chciał nikogo innego. Rozchylił powieki, nie odrywając jeszcze ciepłych warg od siebie, pozwalając jeszcze sercu trwać w tym przyspieszeniu i uśmiechnął się lekko na wydechu, by móc zgarnąć pełną piersią jak najwięcej zmąconego zapachem Mefisto powietrza. - Uspokajasz mnie lepiej niż papierosy, ale i tak muszę zapalić - wymruczał nisko, ostatni raz muskając jego usta i na pożegnanie przesunął dłonią po jego plecach, zanim ta nie sięgnęła po paczkę Błękitnych Gryfów. Przyjemne łaskotanie w żołądku zaczynało walczyć o swoją intensywność z mniej przyjemnym ssaniem nikotynowego głodu, a na psucie tej tak rzadko odczuwanej lekkości nie mógł dłużej pozwalać. - Chcesz też? - rzucił, odsuwając się na pół kroku, nie za bardzo wiedząc w jakiej pozycji może pozwolić sobie na zapalenie, by nie przeszkadzać dymem Noxowi. Może... wypadało odsunąć się jeszcze dalej?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
"Nie martw się", ale Mefisto i tak się martwił. Zakrywał sobie kiełkujący niepokój pożądaniem, którego nie mogły zaspokoić muskane językiem palce Sky'a, ani jego gorące spojrzenie, ani nawet przeciągające się pocałunki. Niezależnie od tego czy dostawał mniej, czy więcej, jego głód wcale nie odpuszczał, pchając go tylko mocniej do przodu. Pozwalał sobie na to, mając z tyłu głowy świadomość czekających zmartwień. - Ach, czyli jednak nie uspokajam wystarczająco... - odpowiedział mu cicho z niezadowoleniem, które zaraz spróbował przerobić w rozbawienie. Nie podobało mu się to z jaką łatwością Sky wymykał się z jego objęć, myśląc już o czymś zupełnie innym, biorąc pod uwagę jakąkolwiek formę ucieczki. Jeśli przed chwilą wystarczało posiadanie Puchona w zasięgu wzroku, tak po informacji o jego byłych frustracja Mefisto znacząco wzrosła. I chociaż odruchowo podziękowałby, nie chcąc sięgać po kuszącą używkę w sytuacji, która wcale tego nie wymagała... to teraz skinął głową, zaciskając palce mocniej na pośladku chłopaka, by zaniechał tego durnego odsuwania się. - Chcę. Oczywiście, że chcę. Podsunąłeś mi właśnie wizję spotkania większej ilości twoich byłych. - A wystarczało mu chyba to, że niektórych już znał. Że myśląc o Finnie zastanawiał się ile czasu chłopak spędził nad dzielonymi notatkami o czarnej magii. Że Ezra nie był już tylko jego byłym niedoszłym, a czymś znacznie bardziej uwierającym w serce. Nox nie był przyzwyczajony do zazdrości. Jak już na kimś mu zależało na tyle, by rozbudzić zaborcze instynkty, to zwykle nie było to odwzajemniane - a wtedy uspokajała go świadomość, że tak czy tak tę osobę straci. Teraz czuł, że utrata Sky'a zabolałaby podwójnie, skażona myślą, że ten jeden raz rzeczywiście miał jakąś szansę. - No chyba, że to test i chcesz mi uciąć punkty? - Tak, bo to Mefisto podżegał biednych Puchonów do łamania zasad. Dokładnie tak.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Prychnął, stukając w dół paczki, by zaraz w wygiętymi w uśmiechu ustami przechwycić jednego Błękitnego Gryfa, z zadowoleniem przysuwając się ponownie do Ślizgona, skoro ten trzymając go dłonią dał wyraźny znak, że nie powinien nawet myśleć o zwiększaniu dystansu między ich biodrami. - Czy ja wiem. Przy Tobie ogólnie mniej palę - mruknął nieco niewyraźnie, z trzaskiem siarki rozpalając drobny płonień zapałki - W lutym paliłem tak z... trzy razy więcej? - dodał, marszcząc brwi w skupieniu nad tą wyższą matematyką, zaciągając się, by przyspieszyć rozpalanie papierosa, zaraz wypuszczając nieco marny, dziewiczy obłok bladoniebieskiego dymu. - Ta, luty był chujowy. Kwiecień o wiele bardziej mi się podoba - mruknął, zaciągając się mocniej, mrużąc z zadowolenia powieki nad tym piekąco-łaskoczącym uczuciem, które - jako jedyne - stanowiło niezmienny element jego życia przez ostatnie lata. Przysunął się do niego, dopiero w pocałunku gubiąc oddech zmącony dymem, zapewne spełniając podzielenie się papierosem w nieco inny sposób od tego, jakiego spodziewał się Ślizgon. - Zdecydowana większość moich byłych to kobiety, więc... - spróbował naprostować, wzruszając ramionami, zaraz odchylając się i wolną dłonią wędrując wzdłuż mefistofelesowej ręki, aż do barku, by odnaleźć palcami ciepło bijące od jego skóry. Westchnął, przytykając zarówno palce, jak i papierosa do ust Mefisto, samemu układając głowę w zagłębieniu wytatuowanej szyi z cichym pomrukiem przymykając oczy, próbując odgonić od siebie wizję Flory leżącej nieprzytomnie w szpitalnym łóżku. - Zresztą nie rozumiem czemu to dla Ciebie problem. To ja się powinienem martwić, że Cię ktoś do mnie zniechęci. Na przykład nie wiem, taki Ezra by Ci uświadomił, że... - urwał, wykręcając się do niego plecami w silnym upomnieniu samego siebie, że może lepiej nie strzelać sobie w kolano, zaraz opierając się o niego wygodniej, już zgarniając wilczą dłoń, by zawiesić ją na przeciwległym biodrze, wymuszając w ten sposób objęcie się ramieniem. - Nieważne - mruknął, znając tendencję Mefisto do ciągnięcia go za język przy niedokończonych zdaniach i na znak swojego milczenia zaciągnął się Gryfem, pozwalając zamglić nieco myśli i odchylając głowę w górę, luźno opartą teraz o umięśniony bark, wypuścił dym w górę. - Mów do mnie - poprosił cicho, nawet nie próbując powstrzymać drżących w uśmiechu kącików ust, przypominając sobie w jakich okolicznościach ostatnim razem padły między nimi te słowa.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- To dobrze - przyznał, obserwując z przyjemnością jak Sky sprawnie używa zapałek. Przemknęło mu przez myśl pytanie, czemu Puchon nie korzystał z pozornie (?) wygodniejszego urządzenia, jakim jest zapalniczka, ale przełknął pod naporem jasnego dymu, skuszony wizją nadchodzącego pocałunku. - Dobrze, bo mi też kwiecień się podoba. - A jednak sam zaciągnął się poniekąd z niezadowoleniem, akurat teraz chcąc zapewnić go, że byłe przeszkadzały mu niewiele mniej niż byli. Przymknął powieki, czekając aż ostry smak zmusi go do drżącego wydechu, by potem śledzić już spojrzeniem kierunek uciekającego spomiędzy warg obłoku. - Coś w tym może być - potaknął, obejmując go luźno, leniwie, z twarzą już wtulającą się w miękkie loki. - O mnie wiadomo masę niekorzystnych rzeczy, a o ciebie... o ciebie muszę podpytać, co? - Cmoknął go w skroń, subtelnie zapewniając, że wcale nie zamierzał tego robić. Nie obchodziło go przecież zdanie Ezry, ani nikogo innego - Mefisto sam chciał poznać Sky'a, dla siebie, na podstawie własnych przeżyć. Nawet tym nie był w stanie się dzielić. Jak zwykle w sytuacjach, w których nagle trzeba było powiedzieć coś dowolnego, w głowie wilkołaka pojawiła się jedna wielka pustka. Niespiesznie zatem zwilżył wargi językiem, spojrzeniem przesuwając po moście i rozpostartym za nim krajobrazie. - Zaczynam myśleć, że masz na mnie zły wpływ. Miałem biegać, a zamiast tego palę... O jedzeniu słodyczy nie wspominając - poskarżył się łagodnie, muskając palcami biodro, ponad którym zahaczył nadgarstek. Stres, który zafundował mu Sky, prawdopodobnie miał wyczerpać jego siły znacznie skuteczniej niż jakikolwiek trening, więc przynajmniej to musiał mu przyznać... - To może dla zachowania równowagi, ty ze mną kiedyś poćwiczysz? Robi się już ładna pogoda i- no może darujemy sobie bieganie po Zakazanym Lesie, bo twoja odznaka mogłaby tego nie przetrwać, aleee...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uśmiechnął się lekko, niezdolny do zestresowania jego słowami, gdy czuł tak wyraźnie jego bliskość, ciepło dłoni, oddech z włosów przesuwający się na skroń, a jednak... powinien. Powinien panicznie bać się tego, co Mefisto mógłby usłyszeć od jego byłych. Niby niemal z każdym posiadał pozytywną relację mimo zerwania, a jednak każdy miałby do niego jakieś "ale". Niejedna dziewczyna mogłaby czuć się oszukana, dowiadując się, że była tylko próbą wmówienia sobie czegoś niewmawialnego po Neddle'u lub Clarke'u, niejedna.. naprawdę była oszukana, a cóż, jego męskich byłych nawet nie było co komentować, choć naiwnie jeszcze wierzył, że w tym wszystkim Finn naprawdę nie powiedziałby o nim niczego złego. Poruszył wargami, jakby chciał coś powiedzieć, dłonią z papierosem przez chwilę błądząc w okolicy ust, a aż w końcu poddał się, łapiąc filtr wargami wygiętymi w lekkim uśmiechu i zaciągnął się w ciszy, względnie spokojny, a przynajmniej skutecznie uspokajany bliskością, nikotyną i unoszącą się w powietrzu nutką mięty. Wyciągnął dłoń, by przekazać mu papierosa, ale zaraz cofnął ją, słysząc o złym wpływie, właściwie... dopiero teraz myśląc o tym, że faktycznie miał niezbyt dobrą tendencję do zachęcania ludzi do palenia. O ile słabość do słodkości, czy ogólnie do jedzenia, nie mógł uznać za cokolwiek złego, też nie do końca potrafiąc uwierzyć, że cokolwiek miałoby zaszkodzić idealnej sylwetce Mefisto, tak rzucanie palenia było wiecznie przegraną walką, którą raz na jakiś czas narzucała mu Flora. - Nie każ mi biegać - jęknął, instynktownie wsuwając dłoń pod palce Mefisto, by odciąć go od swojego ciała, w nagłej obawie, że to jakieś jego niedoskonałości sprowokowały ten pomysł w głowie Ślizgona. - Przecież często ćwiczymy - wytknął niskim pomrukiem i zdecydowanie w tym swoim niezadowoleniu nie wykorzystał w pełni potencjału tego dwuznacznego streszczenia, chcąc jakoś zaznaczyć, że jest to jedyny sposób ćwiczeń, który praktykuje. - Nie no, dobra. Mogę przecież spróbować, tak. - mruknął zaraz, drżącym gestem zaciągając się dla spokoju głęboko, jakby miało to usprawiedliwić głośne westchnięcie rezygnacji, zbyt już nakręcony myślą, że Mefisto może stracić zainteresowanie przez jego brak formy. - Ale bez biegania, błagam. I w ogóle weź pod uwagę, że nie jestem zbyt... aktywny - podjął od razu, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu przy tym stwierdzeniu i wsunął papierosa między jego wargi, jako jakiś umowny symbol przekazania mu też głosu. Przede wszystkim chciał jednak nakreślić jakieś warunki, by wspólny trening wciąż mógł kojarzyć mu się z czymś pozytywnym, nie chcąc hańbić niezadowoleniem żadnego spotkania z Noxem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Parsknął z rozbawieniem na niechęć do biegania, chociaż wcale nie zamierzał przecież naciskać. Dużo mniej pozytywnie przyjął za to tę próbę ucieczki, już wpatrując się nieufnie w chłopaka, czekając na jakieś wyjaśnienia. Wziął papierosa, ale zaciągnął się nim bardzo słabo, w gruncie rzeczy nie czując jednak tej potrzeby, która skłaniała go w stronę palenia. Oddał zaraz Gryfa Puchonowi, nie chcąc go marnować. - Jeśli bez bycia aktywnym masz takie ciało, to może faktycznie to nie jest zbyt dobry pomysł... - Mruknął, doszukując się jakiegoś podstępu w wypowiedzi chłopaka i, przy okazji, płynnie przechodząc do swoich własnych nadinterpretacji. Odwrócił się przodem do barierki i podparł się o nią, wychylając lekko w stronę przepaści. Zakochał się w sporcie na tyle szybko, że nie potrafił nawet wyobrazić sobie swojej sylwetki w gorszym stanie - pomijając ostatnie wakacje, kiedy w ogóle nie przypominał siebie. - Nie no, myślałem o czymś spokojniejszym... Trening ma być przyjemny - stwierdził, wzruszając ramionami i pozerkując na Sky'a. Nawet teraz musiał być na tyle blisko, by ich barki się stykały. Do niczego by go nie zmusił, ale nie byłby sobą gdyby przynajmniej nie zaproponował. W końcu dla niego to było coś ważnego, więc czemu nie spróbować wytłumaczyć tej pasji komuś innemu? - Dobrze, że nie lubisz biegać, przynajmniej nie będziesz uciekał... Ale myślałem na przykład ooo pływaniu? - I już uśmiech mu się poszerzał, wspominając ich dotychczasowe doświadczenia związane z wodą. Może stricte pływaniem to nie było, ale Merlinie... Krok w tę stronę nie mógł być zły.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zmrużył oczy podejrzliwie, wykonując już jakieś dzikie obliczenia matematyczne, by zrozumieć sens zaserwowanego mu zdania, odruchowo zwilżając usta w miejscu pustki po papierosie, jakby język chciał się upewnić, że nie jest w stanie sam odzyskać swojego najczęstszego kochanka. - Takie czyli jakie? - spytał, przykładając do ust Gryfa, by ulżyć stęsknionym ustom, a jednak od razu oderwał go z powrotem czując chęć naprostowania swojego stwierdzenia - No i, przecież to też nie tak, że... no nie ćwiczę, ale cały czas coś robię, więc jakby... W pewnym sensie jestem aktywny, tylko może nie tak tradycyjnie. No ale cały czas latam z miejsca w miejsce, w pracy rzadko siedzę, zresztą ogólnie jeśli mogę, to często... - zatrzymał się, łapiąc się na tym, że gestykulując wymachuje papierosem, rozsypując nieco popiołu i na siebie, więc zaciągnął się dla uspokojenia z powolniejszą myślą "dlaczego właściwie się tłumaczę?". - Ręcznie. Często pracuję ręcznie - dokończył, odruchowo przygładzając materiał koszuli na brzuchu i... zawieszając się w tym geście, nagle tracąc w nim poczucie naturalności przez myśl, że przecież od samego początku zawsze chodziło w nim o kontrolę czy nie da się już odczuć zgubnego wpływu pasztecików dyniowych lub ukochanych eklerków. Zaciągnął się po raz ostatni, wspierając się już o barierkę, niezbyt zadowolony z dystansu, gdy myśli już mruczały mu w głowie, że barki to zdecydowanie za mało, a jednak uśmiechnął się na wzmiankę o pływaniu, gasząc papierosa o jeden ze szczebli mostu. - No, to już zdecydowanie bliżej moich zainteresowań. Akurat wodny trening sam mogę nam ułożyć - przyznał (zaproponował?), upuszczając peta w przepaść, wciąż jeszcze otoczony niknącym zdecydowanie zbyt szybko niebieskim obłokiem, przegrywając w tej krótkiej (a jak się dłużącej!) rozłące, poprzez przesunięcie dłonią po wilkołaczych lędźwiach. - Tylko ten, dość słabo pływam... I w tym wypadku to "dość słabo" oznacza "w ogóle nie".
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pociągające, chciał powiedzieć, ale tylko otworzył usta i już stracił swoją szansę. Zaśmiał się krótko na te wszystkie wyjaśnienia, nie mając nawet zbyt dobrego porównania - jak on by wyglądał, gdyby po prostu "coś" robił? Obecna praca Mefisto pewnie za szczególnie pozytywnie by na jego sylwetkę nie wpływała, a przecież jeszcze pełnie potrafiły go nieźle wyniszczyć... - Często pracujesz ręcznie? - Parsknął z niedowierzaniem, nie potrafiąc nie dopisać do tego podtekstu erotycznego. - No dobrze wiedzieć, ale w takim razie to już w ogóle chcę wspólny trening... - Wsparty jednym łokciem o barierkę, odwrócił się już przodem do Sky'a i słuchał go z zaciekawieniem, chcąc jednak wyłapać czy pływanie to rzeczywiście dobry pomysł. Pływanie kojarzyło mu się z szansą na rozluźnienie, odpoczynek, a jednocześnie - całkiem niezły, może nawet niepozorny trening. I podczas gdy normalnie żywo zareagowałby na informację o braku umiejętności pływackich, tak teraz zupełnie nie zwrócił na te słowa uwagi. Skrzywieniem skomentował nieeleganckie zgaszenie peta na barierce, jednocześnie nie spodziewając się zupełnie tego, że Gryf zaraz poszybuje prosto w przepaść. Nox wychylił się odruchowo, zupełnie jak gdyby liczył na to, że złapie maleńką resztkę papierosa gdzieś w locie. - Co do k- Sky, co ty? - Oburzył się szczerze, nie kryjąc swojej frustracji. Mógł się tego spodziewać, bo przecież miał gdzieś tam z tyłu głowy wspomnienie z jaką łatwością Sky wyrzucił peta pod piekarnią, ale... to była zupełnie inna sytuacja, w której byli bardziej zaaferowani sobą. - No i po cholerę? - Przyciągnął prefekta bliżej, łapiąc jego brodę pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem. - Pływaniem zajmiemy się później, ale na Merlina... nie śmieć.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zupełnie beznamiętnym wzrokiem odprowadzał szybko mknący w dół niedopałek, ale zaraz zamrugał kilkukrotnie na tę żywą reakcję Mefisto, pozwalając niezrozumieniu wkraść się w lodowe tęczówki. - Czszo - mruknął zdezorientowany, w jakimś instynkcie parkowych przeżyć cofając się o te ćwierć kroku, jakby Ślizgon odsunął go od siebie samą aurą irytacji, a jednak na niewiele się to zdało, bo wcale nie miał ochoty uciekać, bezproblemowo dając skrócić dystans między nimi zaledwie chwilę później. - No bo... - zaczął, szukając chyba jakichś słów wyjaśnienia, ale ani "bo nie umiem w zaklęcia", ani "bo nie ma śmietnika obok" nie wydawało mu się już dobrymi wymówkami, gdy miał przed sobą zdeterminowanego do opieprzu Mefisto. Przełknął ślinę, przez chwilę dając się pochłonąć intensywności jaką nabrała zieleń pod wpływem emocji, dając sobie czas na zaakceptowanie tego, że Ślizgon właśnie odkrył jedną z jego wad i zareagował... słuszną irytacją. - Przepraszam - mruknął z niemrawą próbą uśmiechu, mimowolnie już zastanawiając się jak Ślizgon zareaguje, gdy w czystym odruchu zrobi to ponownie. Bo tym to właśnie było - czystym, bezmyślnym odruchem. Zakończeniem rytuału, a nie faktycznie świadomie podjętą decyzją. - Oduczę się - dodał, wspierając już dłoń na wilczym torsie, celowo nie obiecując niczego jak "już nie będę" nie chcąc kłamać, że nigdy już nie popełni tego błędu ponownie. Z tą różnicą, że jeżeli się da - naprawi go. Teraz jednak trudno byłoby mu skoczyć w przepaść za kawałkiem śmiecia. - Chociaż teraz będzie mnie kusić chęć zobaczenia znów tej Twojej stanowczości - wymruczał, o Merlinie, nie tylko instynktownie uciekając w fizyczność w próbie naprawienia luźnej atmosfery, ale i autentycznie błyskawicznie rozgrzany jego postawą. Trudno byłoby mu nawet podać moment, w którym myśl zamieniła się w czyn, ale zanim zdążył zdać sobie sprawę z działania dłoni, te już przyciągały chłopaka do pocałunku, który był w równym stopniu przeprosinami co obietnicą.
| zt x2
Lia Sayre
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : pieprzyk nad wargą i na boku prawego policzka
Wydawało ci się, że było ciepło. Wyszłaś na dwór w samym swetrze, a spódnica nie dawała wcale dużo ciepła. Mimo to, nawet nie drgnęłaś na większy podmuch chłodnego wiatru, kontrastującego z łagodnym światłem ginącym pomiędzy jasnymi pasmami włosów. Podciągając nogi na kamienną ławkę, zaczytałaś się w podobno największy bestseller czarodziejskiej literatury. Ek Var Her. Największa szmira jaką trzymała w rękach. Po pierwszym rozdziale, spodziewając się poprawy, czytasz dalej, utrzymując się niezbicie przy lekturze jedynie za sprawą ironicznego żartu. Z każdą następną stroną, ironicznie komentarze zdają się jednak powtarzalne, destruktywne, pozbawione podstaw. Jakby pisał je niespełniony seksualnie ornitolog, a nie pasjonata. Wzdychasz ostentacyjnie, kończąc drugi rozdział w połowie drugiej strony, w pół słowa, mówiąc szczerze, bo nie interesuje cię co będzie dalej. Nie polubiłaś autora. Ani żadnej z archaicznych historii, które nie powinny cię interesować. Zapamiętałaś jedynie, żeby nie ufać liście bestsellerów publikowanej przez tygodnik Czarownicy. Osuwając dłoń z książką po swoim kolanie, do uda, patrzysz w górę. Nie widząc nic prócz słomianego dachu zasłaniającego ci chmury. — Naprawdę? — pytasz w eter, w końcu wyciągając rękę z książką nad sobą. Przeciągasz plecy, szczególnie w dolnym odcinku kręgosłupa, który zastał się w bezruchu. Tomik uniesiony nad głowę, w ręce przerzuconej przez oparcie ławki i mostową balustradę, niedbale trzymany, wysnuwa się spomiędzy twoich palców. — Ups — nie wydajesz się tym przejęta. Dopiero kiedy słyszysz plusk w wodzie, wstajesz do pionu, zerkając z ograniczonym zainteresowaniem za zgubą. Obserwujesz rozbijające się fale wody. Ile tu może być metrów? Wstajesz, żeby to zmierzyć. Zdejmując buty, boso przechadzasz się wzdłuż ławeczki, kalkulując odległość murku od tafli wody. Nie lubisz zdawać się na los, ale w tym momencie masz taki kaprys. Dlatego w ślad za butami, zdejmujesz rajstopy, a kilka chwil później zręcznie wciągasz się na murek, jak na trapez akrobatyczny. Opierając na nim najpierw dłonie, potem wspierając na nim ciężar ciała, wzbijasz się nad ziemię, żeby wahadłowym, wprawnym ruchem, nie dotykając pośladkami balustrady, w końcu stanąć na niej prosto, na stopach. Przeszkadzają tylko szczeble i nieszczęsny daszek. Gdyby nie był otulony magią walącego się mostu, już byś się go pozbyła. Tymczasem, stapając lekko po poręczy, przechadzasz się pomiędzy drewnianymi kolumienkami, chwytając się słupków swobodnie, wychylając się w kierunku wody, kiedy je mijasz. Nie tracąc równowagi. Jeszcze nie wiesz, czy chcesz do niej skoczyć.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ukryty między dwoma słupkami popalał sobie papierosa, a połową ciała wychylał się za balustradę. Opierał o nie łokcie i beznamiętnym wzrokiem obserwował spokojne i niewzruszone upływem czasu jezioro. Dopadło go silne znużenie spowodowane brakiem mocnych bodźców. Po prostu spokój, a to zaczynało go drażnić. Ćwiczenia ze skrzatem nie dawały mu już tej dawki adrenaliny, jego dom w większości czasu był po prostu nieużywany, pusty, jakby czasy jego świetności minęły. Nie rozbrzmiewały tam już śmiechy ani nie czuł się tam tak dobrze jak kiedyś. Dina starała się, aby ten dom był na nowo miły i przytulny i choć się jej to w pewnej części udało to nic nie jest w stanie przegnać z jego życia samotności. Sam ją sobie wybrał, a teraz cierpiał, bo miał jej dość. Potrzebował odżywienia, czegoś... czegoś takiego jak ta dziewczyna, która właśnie chce na jego oczach popełnić samobójstwo. Opuścił dłoń z papierosem i patrzył jak zgrabnie przechodzi między słupkami i zbliża się do niego coraz bardziej. Aż dziw, że te jej gołe nogi nie są pełne drzazg od tego starego i okropnego mostu. Powinien doskoczyć do niej i ją wyciągnąć, wcielić się w rolę mediatora, terapeuty... a on po prostu oparł plecy o filar i stojąc bokiem do dziewczyny czekał aż podejdzie jeszcze bliżej. - Wahasz się? - odezwał się znienacka i skinął brodą na przepaść zwieńczoną taflą wody. Zapewne lada moment przyjdzie tu jakiś inny człowiek i będzie próbował odwieść ją od planu samobójstwa, a do tego czasu może po prostu na nią popatrzeć. Zadał pytanie w taki sposób jakby mógł jej pomóc w podjęciu decyzji. Jak jednak osoba o tak niebieskich oczach mogłaby mieć cokolwiek złego na myśli? Przechylił głowę by widzieć ją lepiej i zapoznać się z wyrazem jej twarzy. - Chcesz? - wyciągnął w jej kierunku paczkę Błękitnych Gryfów. Tak, ona stała po drugiej stronie balustrady i chciała się najpewniej w paskudny sposób zamordować, a on proponował jej fajki. Przez jego serce przepłynęła namiastka adrenaliny. Coś się dzieje! Ktoś chce się zabić na jego oczach, a on zachowywał przy tym nienormalny spokój. Nie istniała już żadna osoba, która mogłaby go wyleczyć z zepsucia, a skoro nikt nie chciał go powstrzymać... to zamierzał być okrutnym sobą. Najwyżej ją zepchnie, jeśli rzeczywiście będzie miała jakieś ważne powody do samobójstwa. A jeśli nie miała to ją nastraszy. Zrzuci z mostu i zatrzyma zaklęciem w połowie lotu, by potem ją sprowadzić z powrotem na nierówne i trzeszczące deski mostu.
Lia Sayre
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : pieprzyk nad wargą i na boku prawego policzka
Droga zdaje się nadzwyczaj nudna. Woda z każdej strony wygląda tak samo. Pięć metrów od końca mostu, przy samej kamiennej ławce, bliżej środka. Wszędzie tylko gładka, ciemna tafla. Niezmącona, odkąd pierścienie z porzuconej książki przestały ją wzburzać. Wpatrywałaś się, szukając czegoś w odmętach jeziora. Zaspokojenia swojej ciekawości, zmiany. Nie widzisz nic. Ani tej ogromnej ośmiornicy, która według teorii spiskowych powinna być przystojnym Godrykiem Gryffindorem, ani nawet żadnej poruszającej się przy powierzchni plumpki. Przystajesz w miejscu, na prawo od jednego z filarów. Czujesz czyjąś obecność, ale nie jesteś zainteresowana rozmową. Nikim w tym momencie. Fakt, że nieznajomy nie ściągnął wcześniej twojej uwagi jest dla ciebie wyraźnym sygnałem, że nie jest w Twoim typie. Chwytasz więc luźno jednym przedramieniem kolumienkę, wychylając się mocniej w przód. Pochylając się na wyciągnięcie ręki, określasz upadek z tej wysokości do tej wody za niegroźny. Znajdujesz się już bliżej głębokiego dna wód. Nagły głos zza twoich pleców wstrząsa Twoim ciałem. Czujesz jak chropowata powierzchnia drewna ociera się o twoje opuszki palców, kiedy tracisz przyczepność. Przeciętny czarodziej już by spadł. Ale czasem bywasz nieprzeciętna. W tym momencie wdzięczna losowi za lekcje akrobatyki, balansu i równowagi. Dokładnie siedem sekund. Wyliczyłaś ile zajęło ci złapanie pionu. Musiałaś chwycić się drugą ręką balustrady, zaraz obok jego ramienia, a kiedy ręka osunęła się w tył, nie chwytając się stabilnie poręczy... nie jest tak do końca źle. Nie chwyciłaś się, ale straciłaś impet upadku, więc teraz machając poruszając rękoma w powietrzu, w końcu wyginasz się w przód i chwytając obiema rękoma koszulę nieznajomego, wypuszczasz powietrze z płuc, wcześniej wstrzymywane w napięciu. — Zwariowałeś? Zauważyłaś kilka rzeczy w przeciągu zaledwie kilkudziesięciosekundowego spotkania. Nie próbował cię łapać. Założył, że chcesz skoczyć i zupełnie go to nie przejęło. Pachniał tytoniem i posiadał zaskakująco głębokie, niebieskie spojrzenie. Dokładnie na tyle magnetyczne, żeby przez ułamek sekundy przeszło ci przez myśl, ze może powinnaś częściej zwracać uwagę na mniej pozornych ludzi. Zaraz jednak taksujesz spojrzeniem zarys jego twarzy, linię szczęki i ostentacyjnie zsuwasz spojrzenie niżej, w okolice dłoni, które zaciskasz na materiale jego odzienia w okolicach torsu. Rozluźniasz w końcu palce, teraz, kiedy stoisz twardo i osuwasz dłonie na boki, przytrzymując się balustrady. Nie przeszkadza ci niewielka odległość waszych twarzy od siebie. — Jest subtelna różnica pomiędzy zawahaniem, a zastanowieniem. Proponujesz mi fajkę pocieszenia? Jego oczy wydają się czyste. Niezmącone, sprzeczne z jego biernością. Wydaje się jednak stonowany, niegroźny. Próbujesz zrozumieć celowość wyciągniętych w twoją stroną papierosów. Marszcząc brwi, spuszczasz wzrok na wyciągniętą rękę z Błękitnymi Gryfami. Czy wyglądasz, jakbyś chciała skoczyć? Szkoda byłoby zmarnować swoje życie na taką śmierć. Inaczej ją zaplanowałaś. Na pewno nie przez powszechne samobójstwo skokiem z mostu. — Podaj. Masz zajęte ręce. Opierasz je obok jego tułowia. Chociaż serce skoczyło ci z podekscytowania w piersi, samotny skok do wody wydaje się nie mieć żadnego celu. Nie wzbogaci w żaden sposób życia. Decydujesz, dokładnie w tej chwili, nie skakać. — Tak chciałbyś się zabić? Nie wydaje ci się to dość... nudne?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie spotkał jeszcze osoby, która igrałaby tak bardzo ze śmiercią. Dlaczego wychylała się jeszcze bardziej skoro opóźniała swój skok? Oceniała wysokość i prawdopodobieństwo śmierci? I on zerknął w przepaść, ale na jego puchońskie oko raczej nie zabije się z tej wysokości a najwyżej trwale okaleczy. Coś w jego sercu drgnęło, dawny odruch, aby jednak ją za wszelką cenę powstrzymać wszak życie może zaskakiwać. Sam porzucił swoje plany samobójstwa i to dzięki Skylerowi odkrył, że jednak warto żyć dalej a nuż wszystek obróci się o sto osiemdziesiąt stopni i za rogiem może czaić coś niezwykle pociągającego. Czy tym właśnie było obserwowanie czyjegoś samobójstwa? Zacisnął palce na gilsie papierosa i zastanawiał się, obserwował czekając na rozwój sytuacji. Dopiero gdy omal nie spadła zaskoczona jego głosem pojął jak bardzo musiał ją wystraszyć. Znów coś drgnęło w jego trzewiach, jakby strach zmieszany z głosem sumienia, które tak dzielnie wyciszał. Wykrzywił się, gdy w odruchu przytrzymała się jego koszuli tym samym sprawiając, że przyciskał brzuch do balustrady. Wyrzucił fajka i złapał ją za łokieć, bo jeszcze moment, a oboje zlecą. - To nie ja stoję po złej stronie mostu. - zauważył sucho na jej spontaniczne zapytanie czy zwariował. On? Szalony? Skąd. Czuł jej oddech na twarzy i zapach perfum. To zdecydowanie zbyt solidne naruszanie jego strefy komfortu i lada moment zacznie mu to coraz wyraźniej doskwierać, jednak obecna sytuacja sprawiała, że musiał przymknąć na to oko. Czuł jej taksujące spojrzenie i zastanawiał się co też mogła z niego wyczytać. - Fundamentami wahania i zastanawiania się są wątpliwości. Skoro je masz to znaczy, że skacząc zrobisz z siebie idiotkę. - oznajmił i przechylił głowę na bok, aby jeszcze raz rzucić okiem na przepaść. - Ta wysokość cię nie zabije. Co najwyżej trwale okaleczy, a wtedy będziesz podwójną idiotką. - chyba tęsknił za spotkaniem z Charliem, skoro w swoją wypowiedź wplótł obrażanie drugiej osoby. Dziewczyna nie wyglądała na pogrążoną w depresji ale sam po sobie wiedział, że załamania nerwowego czasami nie widać po człowieku, a po otoczeniu wokół niego. Poprawił koszulę, gdy przeniosła ręce na balustradę i tym samym puścił jej łokieć, wszak sama się trzymała, a gdyby miała jednak skoczyć to zatrzyma ją zaklęciem. Wyjęcie różdżki zajmie mu dwie sekundy. - Nie planuję się zabijać. - i to było zgodne z prawdą, choć jeszcze niespełna miesiąc temu miał dość życia. Wyciągnął papierosa, wsunął go między jej usta i krańcem wyjętej różdżki podpalił. Oparł ramię o drewniany filar, przyjmując tym samym pozycję człowieka, który wdaje się w wesołą pogawędkę. - To tylko niegroźny nałóg. - skinął brodą na trzymanego przez nią papierosa i nie wykazywał odruchu jakby miał jej jeszcze w czymś pomagać. - Masz jakieś kilka minut na podjęcie decyzji bo zaraz ktoś wejdzie na most i rzuci się, by cię ratować. aż zerknął na zegarek na swoim lewym nadgarstku. Stary, ale świetnie zadbany, sentymentalny prezent od ojca na siedemnaste urodziny. Nawet gdy popatrzył na tarczę zegarka to nie zapoznał się z godziną, ot to był jedynie odruch ciała. - Kwestia tego czy chcesz być znana jako idiotka, która skoczyła z mostu i się nie zabiła czy jako ktoś, kogo życie ma jakiś sens. - westchnął i skrzyżował ręce na ramionach, spoglądając z uwagą na jej całkiem ładną i nieco hipnotyzującą twarz.
Lia Sayre
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : pieprzyk nad wargą i na boku prawego policzka
Była dobra strona mostu? Bez złych zamiarów, czy mogłaś stać po tej złej? Ostatecznie, jedyne czego chciałaś, to na chwilę poczuć coś… więcej. Lekko podniesiony poziom adrenaliny sprawiał, że przez chwilę czułaś się ukontentowana ulotnym momenciem. Ale nie chcesz przecież umierać. Kiedy się zachwiałaś, dotknęła cię odwrotność zadowolenia. Strach. Obawa. Panika. Trwała ułamki sekund, zanim nie znalazłaś w nim oparcia. Przez moment napięcia i podniesione ciśnienie, wydał ci się atrakcyjniejszy, ciekawszy niż był. A potem się odezwał. I nie byłaś pewna, czy tylko się wydawał, czy był… naprawdę ciekawy. Dlatego patrzyłaś na niego, nie zmieniając położenia, długo zwlekając z uwolnieniem go od swoich dłoni. Jego palce zaciskające się na twoim łokciu, boleśnie wbijały się w skórę. Wiedział o tym? — Nie mam żadnych wątpliwości — przerywasz mu, tylko trochę urażona tym założeniem. W koncu… jakie to ma znaczenie co o tobie myśli? Wzruszasz ramionami i kiedy chwytasz papierosa pomiędzy wargi i wypuszczasz przez nie dym, spuszczasz z siebie powietrze. Dopiero teraz, kiedy rozluźnienie spływa ci po ramionach, zdajesz sobie sprawę, że byłaś spięta. Próbujesz coś dodać, ale lekkie drgnienie ust porusza papierosem, a Twoje dłonie zbyt kurczowo zaciskają się na balustradzie, żebyś mogła je podnieść do filtra. Ostatecznie, podciągasz się zręcznie i już chwilę potem, w przelocie podpierając dłoń na jego ramieniu, siadasz na murku, ramię w ramię z nim, poprawiając papierosa w ustach. Wypuszczając dym. Niedobry. Początkowo otula cię zapach mięty, ale za nim zaraz idzie ostry ogień wypełniający płuca. W kącikach oczu stają ci łzy. Naprawdę niedobry… odsuwasz go od ust. Chwilę patrzysz w górę, czekając aż wilgoć w oczach minie i wtedy pociągasz kolejny buch. NIe chcesz tej fajki. Pali w piersi, ale to pierwszy raz, kiedy popalasz Błękitne Gryfy i wiedząc, że ostatni, chcesz mieć pewność, że odpowiednio ich skosztowałaś. — Kretynka. Głupia. Debilka. Pechowiec. Ofiara losu. Pomylona piękność — podpowiedziała mu, czując jednocześnie, jak dym wezbrany w płucach o smaku ostrego chilii odbija się pojedyńczą łzą spływającą z oczu. Ocierasz ją opuszką palca dłoni, w której trzymasz papierosa, dodając dla jasności: — Zauważyłam, że brakuje ci epitetów. Osobiście lubię ostatni. Robiąc przerwę od fajka, wpatrujesz się w jego twarz. Milczysz, ale zupełnie cię to nie krępuje. Przechylając głowę na bok, zaczesując włosy za ucho, próbujesz coś z niego wyczytać. Kiedy pierwsze podekscytowanie okolicznościami spotkania mija, nie wiesz co o nim myśleć. Wygląda, jakby już jakiś czas uczęszczał do Hogwartu, ale zupełnie go nie kojarzysz. Podpiera nonszalancko filar, ale nie wygląda na amanta. Lubisz amantów. Pochylasz się nad jego uchem w ramach testu, owiewając je ciepłym powietrzem, kiedy zdradzasz mu szeptem: — Ja też nie planowałam się zabić. Podsuwając mu papierosa, czekasz, czy będzie chciał się z tobą nim podzielić. Trwa to chwilę, więc przekładasz dłoń z poręczy nad głowę, chwytając się krawędzi daszku w pewniejszej pozycji. Przy tym ruchu spódniczka podciąga ci się znacznie wyżej niż chciałaś. Dlatego ostatecznie zsuwasz się na ziemię obok niego. — Och…. — taksując go spojrzeniem, dopiero teraz zauważasz. Wydaje ci się smukły, wysoki, ale stojąc obok niego…. jesteście tego samego wzrostu. Nawet chwilę zdaje ci się, że możesz być wyższa. — Jesteś niski, a palenie zabija. Jedno niepowiązane z drugim stwierdzenie pada z Twoich ust, ale nie chcesz wybierać pomiędzy dwoma, skoro na oba chciałaś zwrócić uwagę. Równie dobrze mogłaś zrobić to na raz.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie miała wątpliwości aby żyć czy aby umrzeć? Co dokładnie miała na myśli? Jeśli chciała umrzeć to czemu zwlekała, a jeśli żyć to dlaczego stała po złej stronie balustrady? Gdyby tak mógł zajrzeć do jej głowy i dowiedzieć się skąd wzięło się jej zachowanie, jakimi motywami się kierowała i dlaczego wybrała akurat ten sposób zamordowania się, w szkole, gdzie co rusz znajdowały się jakieś zaklęcia ochronne. Zdecydowanie straciłaby w jego oczach, gdyby dowiedział się, że chodziło o "uratowanie" zwyczajnej książki. Wykrzywił usta, gdy wypożyczyła sobie w nim oparcie jakby byli dobrymi przyjaciółmi i takie zachowanie miało być na porządku dziennym. Niechętnie przytrzymał ją na wysokości żeber, aby przy przechodzeniu przez barierkę nie doszło do zbyt długiego i bliskiego kontaktu fizycznego. Może i zmniejszyła się jego powściągliwość, ale gorycz i sporadyczny cynizm w tej kwestii wywoływały te grymasy związane z jej nadmierną obecnością przy jego ciele. Była ładna, widział te odsłonięte uda, owal łydek i bose stopy, ale jakoś nie wzruszyło go tak jak powinno chłopaka w jego wieku. Czyżby się zepsuł albo naprawdę dziewczyny go miały już nigdy nie pociągać? Nie spotkał nigdy takiej, która by wywołała w nim taki ogień, jak niektórzy panowie, o losie obaj z Huffelpuffu, obaj gorącokrwiści. Potrząsnął głową, aby nie dotykać tych wspomnień. - Skoro masz takie zdanie o sobie to nie mnie oceniać. - wzruszył ramionami, bowiem kto jak kto ale Finn nie dawał komplementów ot tak, a jedynie wtedy, gdy czuł, że naprawdę chce kogoś czymś uszczęśliwić. Nie zdarzało się to ostatnio zbyt często. Śledził wzrokiem trasę spływającej po jej policzku łzy aż do momentu, gdy ją otarła. No tak, Gryfy, a nie wyrzuty sumienia czy przerażenie, którego próżno u niej szukać. Albo jest skończoną idiotką albo musiała mieć niezwykle ważny powód, by szastać swoim życiem. Gdy nachylała się, zacisnął palce na jej ramieniu i zatrzymał ten ruch. Miał już dosyć jej zachowania, a więc czas wyznaczyć jej solidną granicę. Naparł na jej bark, by zmusić ją do odsunięcia się tam, gdzie dotychczas była jej głowa. - Niech zgadnę, chciałaś zatem polatać sobie w powietrzu jak kiedyś Voldemort? Krukoni... - prychnął, jakby miał do czynienia z chorą ambicją. Sam miał takie pokićkane potrzeby, które nie zostałyby nigdy przez nikogo zaakceptowane, a jednak po raz kolejny wykazywał się hipokryzją. Odebrał od niej papierosa tą ręką, którą przed chwilą ją powstrzymywał przed naruszeniem komfortu fizycznego. Obejrzał fajkę jakby była muzealnym obiektem, a tak na dobre sprawdzał czy na flircie nie ma śladów szminki czy Merlin wie czego, bowiem jeśli nie było to dopali do końca, a jeśli coś dostrzegł to cóż. Fajka spłonie jednym płomieniem tuż nad jego dłonią, wszak niezawodne połączenie zaklęcia lewitującego z podpalającym poradzi sobie z niechcianym obiektem. - Mam to gdzieś a zabić można jednym i celnym zaklęciem prosto między oczy. - odparł podobnym tonem do jej, zdziwiony jej beznadziejną uwagą. Został wyleczony ze wszystkich kompleksów. - Ambicja czy brawura? - zapytał, nie precyzując dokładnie co miał na myśli. Jest krukonką, jej umysł powinien być bardziej wyćwiczony od pozostałej reszty puchonów, gryfonów i ślizgonów. Przy okazji odkrył, że też ma niebieskie oczy choć w zupełnie innym odcieniu niż jego własne. Przypomniał sobie wnet, że to kolejna osoba, z którą gawędzi, a której nie zna imienia. Najpierw tamta Gryfonka z francuskim akcentem, która okazała się być Lou, potem ten ślizgon z krytycznym podejściem do czarodziejstwa... - Finn. - dlatego też się przedstawił w sposób zwięzły, a jego spojrzenie oczekiwało podania jej imienia. Niech jej wizerunek w jego umyśle wzbogaci się o chociażby imię.
Lia Sayre
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : pieprzyk nad wargą i na boku prawego policzka
Odniósł błędne wrażenie, że próbowała mu w jakiś sposób wsadzić do głowy swoje opinie. Trudno powiedzieć czy jej słowa miały mieć dla niego znaczenie. Czy naprawdę myślała dokładnie to co powiedziała. Ostatecznie wymieniała tylko losowe sformułowania. Skojarzeniowo. Wiążąc je ze sobą pojedynczymi wspominkami. Nazywano ją różnie. Część epitetów jakie mu podsunęła stanowiła zwroty, jakimi niegdyś ją określono. Ona sama rozluźniła ramiona. Miała nimi wzruszyć, ale podświadomie obserwując jego ruch. Intencjonalnie dokładnie ten sam, zamiast tego rozłożyła palce na poręczy, dla kaprysu zrobienia czegokolwiek. — To tylko słowa. W sposób, w jaki je wypowiadam nie mają żadnej wartości. Jakie jest twoje zdanie? Była ciekawa. Po prostu. Poruszała tą kwestię już po zejściu na ziemię. Oszczędzała sobie czasu. Nie chciała rozwijać się na temat własnych myśli i rozważań. Idee, jakie rodziły się w jej głowie znała na wskroś. Te ją na ten moment nie interesowały. Z drugiej strony… jego zdanie. Kim dla niego była kretynka skacząca z mostu. Po prostu kretynką? I dlatego zagadał? — Czerpiesz nieprzyzwoitą satysfakcję z wywyższania się nad potencjalnymi samobójcami? Któregoś razu to ty możesz stać na tym moście. Na tym, czy na innym. Nie chodziło o ten konkretnie most. Raczej o samą czynność. Nie wiedziała, że już był w tym punkcie. Nie mogła wiedzieć. Nie znali się. Zakładała jedynie, że nikt nie wie co przyniesie mu życie. Chyba, że dotyka cię Klątwa Charity i potrafisz w przybliżeniu przewidzieć swoją śmierć. Przy czym jedyne co ci pozostaje to kusić los, żeby przed upływem terminu żywotności zasmakować wszystkiego. Odetchnęła, pomimo jego oporu, opierajac się na łokciach o poręcz obok niego. Głowę odchylając w tył, pozwoliła powietrzu smagać jej skórę. Włosy nie falowały jej frywolnie. Nie było żadnej krzty romantyzmu i fantazji w staniu na moście w chłodzie. Zwykle rumiane usta powoli zachodziły jej fioletem. Zimno biło od bosych stóp. Wkradało się pod materiał spódniczki. Zdawało się zwyczajnie… irytujące. Jak powoli zaczynał być on. Momentami. Kiedy okazywał to znużenie. To, które miała opatentowane dla siebie. Niemniej, nie denerwowała się. Szkoda było czasu na nerwy. Jej zdrowia i młodości. — Nie jestem tego rodzaju krukonem — mruknęła nie tyle posępnie, co ciszej, bez zaangażowania, w jakiś sposób nie czując przywiązania do podobnego tytułu i idącego za nim stereotypu. — Nie mam pojęcia co w wolne dni robił, obecnie, już trup. Ale nawet on nie podchodził tak lekko do rzucania śmiertelnych zaklęć między oczy. Ciekawe. Puchon, który nie ceni życia. Pali, bo może. Pali, bo nikt mu nie zabrania. Pali, bo gdyby akurat nie palił… to równie dobrze ktoś mógł mu walnąć avadę między oczy? Uchyliła powieki, odnajdując jego spojrzenie. — Ty tak poważnie? Porównujesz palenie do śmierci od czarnej magii? Spodziewasz się takiej śmierci na każdym rogu, zaułku, ślepej uliczce? Musisz mieć bardzo stresujące życie. Nadinterpretowała. Z całkowitym przekonaniem. Licząc na sprostowanie, potwierdzenie. Milczenie też wiele mogło jej o nim zdradzić. Każda odpowiedź była dobra. W przeciwieństwie do pytań. nie każde było wygodne. Jego zdawało się uciążliwe. Zmuszało ją do odrzucenia własnych rozważań i skoncentrowania się na jego sposobie rozumowania. — Żadne z tych. Dawno odrzuciła ambicje, a pusta brawura była jej nie na rękę. Bywało, że przynosiła więcej przykrych konsekwencji niż korzyści. Zajmowała czas w swoich skutkach. — Lia. Wzrok uciekł jej w dół. Zsunęła go od jego twarzy przez tors niżej. Chwilę milczała i dopiero kiedy zmieniła pozycję, odsuwając się od barierki, stając przodem do niego i cofnęła się kilka kroków znów spojrzała mu prosto w twarz. — Nie lubisz jak ktoś łamie twoją strefę komfortu — stwierdziła, nie pytała. To wydało się oczywiste, chociaż mogła się mylić. Zmierzała jednak do czegoś zupełnie innego — Rusz się. Jeszcze nie wiem dlaczego. Nie oszukiwała go, że już znalazła jakiś głębszy powód, dla którego chce mieć go blisko, kiedy ruszyła po swoje buty. Zimno doskwierało jej, a ona nie chciała przerywać rozmowy, w czasie, kiedy uzupełniała braki w swojej garderobie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uparła się z tymi epitetami, doczepiła się do nich ja rzep, jakby nie mogła uspokoić się dopóki tego nie wyjaśni. - Słowa mają moc bez znaczenia czy mają dla ciebie wartość czy nie. Gdy powiesz komuś, że go kochasz to druga osoba to poczuje, choć nie włożyłaś w te słowa miłości. Tak samo jak nazwiesz jakiegoś dzieciaka skończonym ghulem to zaboli go nawet, jeśli powiedziałaś to żartobliwie. - wytłumaczył swój punkt widzenia, a w jego głosie rozbrzmiała nuta zniecierpliwienia. Krańcem różdżki i drobnym zaklęciem podpalił drugiego papierosa i go dosyć szybko dopalił. Nigdy nie wiadomo kiedy na most wpełznie jakiś nauczyciel, którego głównym celem życia jest odejmowanie punktów. Musiał przyznać, że go wyjątkowo rozbawiła i nawet się zaśmiał, co wszak zupełnie nie pasowało do okoliczności i tematu rozmowy. Ten śmiech był gorzki i nie dotarł do jego oczu, nie zmienił jego mimiki w wesołą. Dźwięk radości, a jednak pełen goryczy. - Po prostu wiem, że to głupie. - sam to zrozumiał po pewnym czasie i gdyby nie pomoc bliskich mu osób (choć mógł policzyć ich na palcach jednej ręki) to być może nie stałby tutaj, nie dopalał papierosa i nie rozmawiał z Lią. Zrozumiał, że samobójstwo to idiotyzm i nie wspominał, że sam popełniłby ten niewybaczalny błąd. Nie zdradzał tego też dziewczynie - niech sama na to wpadnie, wydedukuje, niech zinterpretuje ten śmiech i słowa na swój sposób. Nie musi wiedzieć, że rozmawia z niedoszłym samobójcą, który na szczęście zmądrzał. - Mówić o tym można nawet ze śmiechem, ale to co zrobisz ma największe znaczenie. - wzruszył ramionami chcąc zbagatelizować jej uwagę. To było też niejako ostrzeżenie od niej dla niego - za bardzo się odsłonił ze swoimi ciągotkami albo to ona jest bystrzejsza niż to z początku zakładał. Wiatr wiał bezlitośnie, a ona marzła. Zbierał się jeszcze w sobie, aby jednak być uczynnym i podzielić się swoją szatą. Zapewniał siebie, że to nie zaszkodzi, a nic go nie kosztuje. Flora by tak zrobiła. Skyler zaproponowałby dodatkowo jeszcze kubek kakao. Wyobrażał sobie, że oni by to zrobili, bo kojarzyli się z ciepłem. Dina miała inną mentalność (która notabene mu się bardzo podobała) i przyklasnęłaby mu, gdyby zlekceważył ziąb irytujący Lię. Co więc powinien zrobić? Nie mógł być nimi, musiał być sobą. - Palenie to przewlekła choroba, która może skończyć się śmiercią. A zaklęcie tylko to przyspiesza i interesujące, że pomyślałaś o czarnej magii. - wszak nie wyjaśnił o jakiej dziedzinie mówi - przecież wystarczy porządna Bombarda wciśnięta pod skórę, a śmierć przybędzie kilka minut później po srogiej utracie krwi. Wyrzucił niedopałek przez most, prosto do wody, odepchnął się od balustrady i ruszył za dziewczyną, choć przecież nie wiedzieli jeszcze czemu. Gdy jego wzrok padł na jej bose stopy zrobiło mu się po prostu zimno od samego patrzenia. Nawet ubrana w buty nie wyglądała jakby miało być jej ciepło. Czemu zwracał na to uwagę? Powinien to rozważyć? - To czemu wisiałaś po drugiej stronie mostu, skoro nie była to ani chęć śmierci ani lotu w przestworzach? - zapytał i faktycznie zdjął z siebie szatę, a następnie wyciągnął ją w kierunku dziewczyny, aby dokonała wyboru. Nie skomentował faktu, jakim była jego powściągliwość i naruszanie strefy komfortu. Zawiesił na niej wzrok i śledził każdy jej gest. Odpowiedź go interesowała i zamierzał dociekać.
Lia Sayre
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : pieprzyk nad wargą i na boku prawego policzka
Temat, który poruszyli, choć mógł zdradzić zaskakująco wiele jego charakteru, nie do końca przypadł jej do gustu. Przystanęła splatając ręce na piersi. Zamykając się na niego postawą, choć… może była to po prostu wina zimna, ponieważ obejmowała ramiona, jakby chciała tym zyskać trochę ciepła. Ostatni raz pociągnęła papierosa, którego dostała od niego i pociągnęła głęboki wdech, wypuszczając szersze kłębowisko dymu z płuc, razem ze łzami sięgającymi kąciki jej oczu. Zaśmiała się, z ironii, jak przyjemność dla kogoś, mogła być bardzo niekomfortowa i nieprzyjazna dla niej. Zanotowała w pamięci, że papierosy, które palił nie były takimi, po które sięgnęłaby w przyszłości. — Przerzuć się na Słodkie Pufki. Nie przestają zaskakiwać i nie palą płuc. Dlaczego rozmawiali o śmierci? Miała do czynienia z fanem kryminałów bądź powieści o czarnoksiężnikach? Dopaliła swojego papierosa, którego jej wcześniej przypilnował, po prawdzie dopiero równo z nim, chociaż odpalił swojego dużo później. Niedopałkiem bawiąc się pomiędzy palcami, nie mając przy sobie różdżki, którą mogłaby go spalić. — Pierwszą myślą miłośników Bombardy, czy innej Leviosy z pewnością nie byłoby rzucenie nią kogoś między oczy. To jak znalezienie czarnoksiężnika czerpiącego satysfakcję z torturowania łaskotkami. Nie uważał? Spojrzała na niego z uwagą, podnosząc kącik ust lekko ku górze. Był ciekawy. Sposób w jaki się wypowiadał budził wiele… sprzeczności. jeszcze nie wiedziała skąd to wrażenie, ale była pewna, że jej intuicja nigdy jej nie myli. Nawet jeśli, nie chciałaby tego wiedzieć. Wyprostowała się, ściągając razem łopatki i chociaż miała już jakiś obraz jego osoby w swojej głowie, kolejny raz mu zaprzeczył, podając jej swoją szatę. Nie podejrzewała go o taką uprzejmość. Chwytając materiał, palcami nieprzypadkowo musnęła wierzch jego dłoni. Po prostu. Ciekawa jego reakcji, kiedy na chwilę zatrzymała tam opuszki, zanim odebrała od niego odzienie, szybko, bez skrępowania czy fałszywego zakłopotania, otulając się materiałem. Tkanina pozostawała jeszcze ciepła. Wraz z tym ciepłem, uderzył ją w nozdrza intensywny zapach mięty i nuta konopii indyjskich. No tak. Gryfy. One przebijały się najmocniej, przytłaczając pozostałe wonie. Otaczając się szczelnie szatą posłała mu swobodny uśmiech. — Mogłabym cię za tą szatę wycałować — zasugerowała i zaśmiała się, chociaż nie było nic śmiesznego w tym co powiedziała. Co najwyżej niezręcznego i niepohamowanego. Patrząc mu w oczy, nie wydawała się wycofywać z tego co powiedziała, chociaż szybko zorientowała się, jak głupio to brzmiało. Wysunęła spod materiału włosy, obejmując spojrzeniem jego strój, jaki wcześniej był przed nią schowany. Nie odpowiedziała na jego pytanie, zachowała chwilowe milczenie. Zamiast tego po momencie sama zadała pytanie. — Dlaczego zagadałeś? Myślę, że czasami robimy rzeczy po prostu. Przez impuls, a dopiero później dowiadujemy się czy było warto. Lubiła wszystko robić z rozmysłem. Tym rzadkim razem jednak po prostu uległa chwili i kaprysowi. Kaprysy też w jakiś sposób dopełniały jej żywot. — Chcesz być moim majem, Finn? — najpierw zadała pytanie, a potem uśmiechnęła się zagadkowo, dokładnie wiedząc, że pytanie nie brzmi jakby miało głębszy sens, a miało. Od jego odpowiedzi zależało czy będzie mógł się przekonać jaki.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wzniósł oczy ku niebu gdy polecała słodkie puffki, które uważał za fajki odpowiednie dla dziewczyn albo osób, które nie znoszą ostrych smaków. Oczywistym było, że nie skorzysta z jej propozycji, a pozostanie przy błękitnych gryfach. Gdyby dostała voldemortki to cóż. Niewątpliwie dostałaby ataku silnych torsji i konwulsji od samego zapachu tych nietypowych trucicieli. Pomyśleć, że je kiedyś popalał... ale nie tak często jak dzisiejsze gryfy. - Nie brałaś pod uwagę fetyszów i skrzywienia umysłowego, a więc mógł gdzieś na świecie żyć sobie taki czarnoksiężnik, który w szaleństwie torturował łaskotkami. - wytknął jej, że wszystko jest możliwe, nawet najbardziej absurdalna myśl mogła mieć jakieś realne zaczątki w rzeczywistości. Nie chciał też dalej o tym rozmawiać, bowiem mógłby się zdradzić. Czuł, że wystarczająco dał jej do myślenia, a nie życzył sobie jej intensywnego spojrzenia, gdyby zasiał w niej podejrzenie, że raz na jakiś czas odzywały się w nim iskry brutalności. Podjęła decyzję i przyjęła miły gest, jednak przypadkowe - w jego odbiorze - muśnięcie nie zrobiło na nim wrażenia. Najwyraźniej przyzwyczajony był do takich krótkotrwałych drobiazgów. Choć nie lubił naruszania komfortu fizycznego to gdy już się ktoś przez tę granicę przebił to okazywało się, że Finn potrafi być bardzo... wylewny i niemalże zaborczy w kontakcie fizycznym. Lia tego znowuż nie odkryje prawdopodobnie nigdy. Śmiała się ze swoich słów, ale nie było w tym wesołości... Finn zaś zrobił coś, co mu się nie zdarzyło bodajże od roku - wybuchnął śmiechem, jakby dziewczyna opowiedziała mu właśnie fantastyczny dowcip przy którym nie był w stanie zachować powagi. Dźwięk ten trwał raptem kilka sekund, jednak było to niejako przełomem w jego powoli łagodniejącej depresji. - Oj wierz mi, Lia. Nie mogłabyś. - pewność siebie przebijała się z niego bardzo wyraźnie, a na twarzy wciąż tkwiło autentyczne rozbawienie jej słowami. Uspokoił się dosyć szybko i mógł zająć pociągnięciem rękawa do nadgarstka, aby wiatr go tak nie smagał chłodnym powiewem. Nie dostał od niej odpowiedzi dotyczącej tego niedoszłego (nie)samobójstwa, a więc podniósł wzrok jakby zamierzał je ponowić. - Jakbyś skoczyła to byś nie dowiedziała się czy było warto bo cóż, nie żyłabyś. - zauważył gorzko i odpłacił się jej pięknym za nadobne - nie odpowiedział na jej pytanie i wydawać mogłoby się, że albo go nie usłyszał albo jawnie zlekceważył. - Jeśli przetłumaczysz mi to pytanie na ludzki język to rozważę udzielenie odpowiedzi. - minął ją o pół cala, a jednak nie doszło do żadnego kontaktu fizycznego. Usiadł sobie na wąskiej ławeczce, na której wcześniej przesiadywała dziewczyna. Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu, oparł łokcie o kolana i w tak pochylonej pozycji rozpoczął żmudny acz odrestaurowujący proces zaginania rogów, składania karki i tworzenia czegoś z niczego. Potarł wnętrzem dłoni usta i brodę, jakby próbował zetrzeć z twarzy echo salwy śmiechu jaka go zaatakowała kilka chwil temu.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Czasem mam wrażenie, że faktycznie dyskusje z centaurami albo mierzenie się z karmazynowymi szeptnikami jest łatwiejsze niż zapanowanie nad tymi dzieciakami - przyznał racje Dragosowi, bo i on odnosił wrażenie, że naprawdę prostsze jest mierzenie się z czymś, o czym miał jakiekolwiek pojęcie, a nie zastanawianie się, czy dzieciaki cię posłuchają, czy nie i na ilu uczniów natknie się w Zakazanym Lesie. Tego nie mógł przewidzieć, ale przede wszystkim - nie był w stanie odgadnąć, co dokładnie siedzi im w głowach, więc planowanie czegokolwiek, szukanie jakichś rozwiązań, było tutaj o wiele trudniejsze niż w przypadku roślin czy zwierząt. - Jak połowa okolicy. Wydaje mi się, że trzeba będzie się też zająć trzecią cieplarnią, rośliny chyba ostatnio za mocno tam rozrabiają, ale na to potrzeba nam więcej czasu - powiedział jeszcze, a później skoncentrował się w pełni na pracy, aż do momentu, kiedy dotarli do kwestii pewnej pary, jaka nie umiała się w ogóle zachowywać i kończyła, jak kończyła. Christopher miał wrażenie, że jeszcze nie raz o nich usłyszy, a na pewno o dziewczynie, która z jakiegoś powodu po prostu nie przypadła mu do gustu. Nie lubił klasyfikować ludzi, nie lubił ich ustawiać w jakichś szeregach, ale czasem już tak było, że ktoś nam nie odpowiadał. - Jak tak dalej pójdzie, to braknie jej czasu na naukę - mruknął na to Christopher, a potem pokręcił głową. Upewnili się, że pomost ma się już dobrze i łódka nie rozpadnie się przy pierwszej próbie wypłynięcia na jezioro, a później gajowy rzucił locomotor na stos drewna, jaki tutaj mieli i zabrał go ze sobą, kiedy ruszyli na most. Ostatecznie jego również nie mogli zaniedbać, bo kto to widział, żeby tak olewać swoje obowiązki. Christopher wiedział, że minie właściwie cały dzień, nim skończą te naprawy, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało, w końcu po to tutaj byli, prawda? - Faktycznie nie wygląda najlepiej. Chociaż na pierwszy rzut oka nie da się tego tak łatwo stwierdzić - powiedział Chris po pierwszy oględzinach okolicy. Pozornie most miał się naprawdę dobrze, sprawiał wrażenie stabilnego, mocnego, wyglądał tak, jakby wszystko było z nim dobrze, a jednak łatwo dało się dostrzec, że niektóre deski są obluzowane albo zniszczone, zbutwiałe, już po prostu nadające się do wymiany. Czas w końcu nikogo nie oszczędzał i naprawianie ich, nawet za pomocą zaklęć, po prostu mijało się z celem i do niczego zupełnie nie prowadziło. Dobrze zatem, że gajowy przyciągnął tutaj za nimi pozostałe drewno, zastanawiając się jeszcze, ile z niego będą musieli wykorzystać, by faktycznie załatać wszystkie dziury. Podejrzewał, że w dalszej kolejności czeka ich jakieś malowanie, lakierowanie, bejcowanie, co kto chce, ale w końcu nie mogli pozwolić sobie na to, żeby zamek i jego okolica prezentowała się tragicznie. - Zajmę się w takim razie barierami, żebyśmy nie wchodzili sobie pod nogi - zadecydował jeszcze i położył drewno na ziemi, które nawet się nie rozsypało i było gotowe do tego, by go użyć. Christopher prędko znalazł nieco poluzowane elementy, które następnie sprawdził i upewniwszy się, że z nimi faktycznie najlepiej nie jest, usunął je przy pomocy zaklęć, by później zabrać się za oczyszczenie pozostałych desek. Nie mógł tak po prostu przyłożyć do nich tych nowych, bo na nic by się to zdało, a i pewnie skończyłoby się raczej kiepsko.
Nie mógł się z Chrisem nie zgodzić. Prawdopodobieństwo, że uczniowie będą przestrzegać punkty regulaminu i polecenia starszych było znikome, natomiast magiczne stworzenia (choć równie nieprzewidywalne) działały według określonych schematów, które przez te wszystkie lata edukacji zdążył przyswoić i się ich wyuczyć. A czym kierowali się młodzi ludzie? Tego zdecydowanie nie potrafił rozszyfrować. - Jak skończymy most to możemy zahaczyć o cieplarnię, bo masz rację, tam też może być sporo roboty – przytaknął mu. Te okolice zamku należały do zakresu obowiązków gajowego, ale skoro ten twierdził, że faktycznie jest tam coś do zrobienia to nie widział przeszkód, aby mu w tym pomóc. Współpraca z Christopherem przebiegała wręcz wzorcowo – robili swoje w ekspresowym tempie, a rozmowy krążyły wokół neutralnych, wygodnych tematów. Dragosowi to wystarczało, aby dostrzec w Chrisie kompana na (ewentualne) przyszłe misje ratowania Hogwartu. Gdy oboje zgodnie stwierdzili, że pomost wraz z łódką są doprowadzone do porządku, wyruszyli w stronę sławetnego mostu, od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło – gdyby nie uwagi jednego nauczyciela co do stanu konstrukcji, dyrektor nie wysłałby im listu z poleceniem sprawdzenia każdego zakątka zamku. Całą drogą zastanawiał się co zastaną i jak bardzo jest źle. Jakież było jego zdziwienie, gdy pierwsze, pobieżne oględziny nie wskazywały na dużą ilość pracy. Słowa Chrisa trafiały jednak w sedno – nie wygląda najlepiej, chociaż na pierwszy rzut oka nie da się tego tak łatwo stwierdzić. Nie ująłby tego lepiej. Sam dał się nabrać na złudne, początkowe wrażenie. – Zdecydowanie spędzimy tu więcej czasu niż przy pomoście. Z pozoru wygląda dobrze – przejechał palcem po barierce, wyczuwając wszelkie braki i ubytki – ale gdyby nie magia to już dawno by się rozsypał. Most robił wrażenie, a świadomość historycznych wydarzeń, jakie miały na nim miejsce, dodatkowo potęgowały podziw i szacunek względem tego miejsca. To dawało Fawleyowi motywację do porządnego zajęcia się budowlą i przywrócenie jej świetności. – Ja zajmę się dachem – kiwnął głową i uniósł ją w górę, aby skontrolować stan dachu. W pierwszej chwili myślał, że to wszystko tak naprawdę ledwo się trzymało. Okazało się jednak, że tylko słoma nadawała się do wymiany - była zniszczona i w żaden sposób nie chroniła chociażby przed deszczem. Pocieszał go fakt, że deski, które tworzyły szkielet, były niemal nienaruszone i nie wymagały zmiany, a jedynie prostego Reparo, które rzucał na te drobne uszczerbki.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Może gdyby w młodości sam był jednym z tych niepokornych Gryfonów, który jedyne co robił, to rozrabiał jak pijany zając, byłby w stanie lepiej zrozumieć, co dokładnie siedziało w głowach dzieciaków. Obecnie jednak nie był w stanie stwierdzić, na co jeszcze wpadną i jak tragiczne w skutkach to będzie, dlatego też nawet wolał do tego nie podchodzić. Z jednej strony rozumiał, że młodzi muszą się wyszaleć, w końcu to było naturalne i nawet on czasem nie postępował, jak postępować powinien, a skończył już trzydzieści lat, z drugiej jednak strony poważnie zastanawiał się nad tym, dlaczego właściwie to szaleństwo i pokazywanie szczęścia płynącego z młodzieńczych lat, musi koniecznie opierać się o niszczenie cudzego mienia albo demoralizowanie wszystkich dookoła. Dało się przecież bawić bez czegoś takiego albo on po prostu był na to zbyt nudny, innych opcji, tak się składa, nie widział. - W porządku. W razie czego rozłożymy pracę na kolejne dni. Gdybyś miał z czymś problem, to pisz po prostu, myślę, że znajdę czas, żeby pomóc - dodał jeszcze, bo naprawdę nie uważał, żeby jedyne, co miał robić, to pilnowanie dyń. Na prośbę Walsha interesował się boiskiem, więc i inne zakamarki zamku oraz jego okolic, mogły spokojnie podlegać jego wglądowi, prawda? Zgodził się na to, Dragos zajął się dachem, bo nie było powodu do protestowania. Pozostawało im jedynie działać i pracować dalej, co okazało się wymagające. Most nie był w końcu taki znowu mały, a jak widać zaklęcia maskowały w dużej mierze problemy, jakie pojawiły się w drewnie, nic więc dziwnego, że Christopher wezwał go jeszcze nieco z drewutni, zastanawiając się, ile jeszcze będzie trzeba zrobić takich kursów, by cokolwiek z tego wyszło. Wydawało mu się bowiem, że naprawa zajmie zdecydowanie więcej czasu, niż pierwotnie podejrzewali. Ponieważ chciał zrobić to wszystko starannie i upewnić się, że nikt już nigdzie nie wpadnie, mozolnie posuwał się naprzód, sprawdzając właściwie każdą deskę, by wiedzieć, czy trzeba ją wymieniać. Mieli przed sobą również całą podłogę, która była tutaj niesamowicie ważna, a gajowemu wydawało się, że most robi się z każdą chwilą dłuższy i dłuższy. Czas uciekał, słońce przesuwało się po nieboskłonie i był już właściwie pewien, że dzisiaj nie zdążą pójść do cieplarni. - Nie spodziewałem się, że tak to wygląda. Chyba nałożono tutaj strasznie wiele czarów i mamy efekt, jaki mamy - stwierdził jeszcze w pewnym momencie, a później przerwał na trochę, by napić się wody i po prostu przyjrzeć się wykonanej do tej pory pracy. Nie chciał skupiać się w pełni na tych działaniach, bo nie wydawało mu się, żeby to miało jakiś sens, tak samo rozważanie, czemu okolica wyglądała jak wyglądała, ale ostatecznie zerknął na woźnego. - Jutro o tej samej porze? Bo chyba czeka nas sprawdzenie wszystkich pięter - dodał jeszcze, nim wrócił do swoich zajęć, ponownie sprawdzając balustradę i wymieniając te deski, które wyraźnie tego potrzebowały. Nie zamierzał zastanawiać się, czy jest sens je naprawiać, bo to po prostu niepotrzebnie wydłużyłoby cały proces, tak więc działał, a nie gadał, to miało mimo wszystko o wiele więcej sensu niż próby ratowania czegoś, co już się sypało.
Uśmiech wdzięczności wypłynął na jego usta, gdy usłyszał propozycję Chrisa. Bardzo doceniał to, że gajowy oferował mu swoją pomoc. Bądź co bądź, renowacja zamku i utrzymanie go w dobrej formie należało do jego obowiązków, ale z O’Connorem u boku zrobi to o wiele szybciej i dokładniej. Ich wiedza uzupełniała się, co skutkowało całkiem niezłym tempem pracy oraz efektami, które były zdecydowanie zadowalające. – Jasne, będę się odzywał – przytaknął. – Dzięki – dodał szybko, w porę przypominając sobie o manierach. Miał na myśli zarówno propozycję, jak i dzisiejszą pomoc. Bez niego dalej siedziałby na pomoście i przeklinał pod nosem, będąc dopiero w połowie roboty. Sprawa z dachem okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż sądził na początku. Przy pierwszych oględzinach stwierdził, iż cała konstrukcja jest w miarę stabilna, jednak im dłużej robił jej przegląd, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że zwykłe Reparo sprawy nie załatwi. Mozolnie oglądał każdą deskę i w zależności od jej stanu albo używał inkantacji naprawiających albo ją po prostu wymieniał, jednocześnie uważając na to, aby cały dach nie runął im na głowę. Odczuwał coraz większe zmęczenie, które uparcie ignorował, bo po pierwsze nie mieli czasu na dłuższą przerwę, a po drugie rzadko kiedy dopuszczał do świadomości sygnały, iż jest czymś znużony. Pracował dopóki robota nie była skończona i niezależnie od swojego stanu – dawał się z siebie sto procent. Kiwnął głową, nie przerywając dalszego reperowania dachu. Nie był nawet w stanie określić jak silne zaklęcia sprawiały, iż most ten wciąż się utrzymywał i nie zapadał pod wpływem trochę mocniejszej wichury czy burzy. Nie dysponował odpowiednią wiedzą w tej dziedzinie, toteż o wiele trudniej było mu to wszystko łatać i poprawiać. - Tak, możemy spotkać się pod Wielką Salą. W przedsionku są dwie zniszczone ławki, a potem po kolei sprawdzimy każde piętro. Myślę, że we dwójkę spokojnie wyrobimy się w kilka dni, wliczając w to ogarnięcie cieplarni – stwierdził, w międzyczasie rzucając odpowiednie zaklęcia i wymieniając zdewastowane deski. Prace przy moście zeszły im o wiele dłużej niż podejrzewali, ale efekt końcowy prezentował się imponująco. Wizualnie zmieniło się niewiele, ale most stał się mocniejszy i stabilniejszy – a dokładnie o to chodziło Hampsonowi, gdy zlecał im to zadanie.