Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Chociaż społecznie byłem trochę upośledzony i nie zawsze wiedziałem, jak powinienem się zachować w niektórych sytuacjach (co było nieco dziwne biorąc pod uwagę podejmowane przez moją rodzicielkę próby nauczenia swojej dziatwy dobrych manier) - nie potrzebowałem żadnej podpowiedzi, że intencje nauczyciela wobec mnie nie były czyste i nieskalane myślą o chęci dokonania mordu na moście. Z każdym kolejnym centymetrem, o jaki się do mnie zbliżał, miałem wrażenie jakby powietrze między nami gęstniało, kotłując się między dwoma ciałami, kondensując się. Atmosfera nie sprzyjała przyjaznym pogawędkom, choć takowych się nie spodziewałem, jako że swojego czasu zawaliłem Youngowi dobry biznes. Ale co to był za biznes, skoro nie miałem z niego ani złamanego knuta? - To ile będzie tych punktów? - zapytałem, nieco zirytowany odpowiedzią wróżbiarza. Powinienem myśleć zanim zapaliłem papierosa, skąd jednak miałem wiedzieć, że akurat jakiś nauczyciel wyjdzie na spacer? Ryzyk fizyk, a skoro się nie udało, mógłby już przejść do rzeczy i zabrać mi punkty za łamanie regulaminu, zamiast rzucać jakieś aluzje. - Mam się znakomicie, dziękuję za troskę i uwagę - odpyskowałem. Uwaga o pradziadku mnie nie ruszyła, za to celowe dźganie mojej moralności brudnym badylem tknęło mnie w ten zły sposób, aż przybrałem bojową, obronną postawę. - A pan jak się miewa? Interes się kręci? Byłem bezczelny, lecz raz rozpędzonego pociągu nie da się od razu zatrzymać. Za późno ugryzłem się w język - a niestety zrobiłem to dosłownie i w efekcie twarz skrzywiła mi się w nieładnym grymasie.
Wiadomo, że punkty nie stanowiły dla Caluma dużej wartości, nie mniej nauczyciel miał ochotę odjąć mu wszystkie możliwe punkty tego świata, które były są i będą. Za stopień bezczelności, która ciągle rosła. - Trzydzieści, my Dear - odpowiedział z krytym zadowoleniem, że ma ten przywilej karania ludzi surowo za takie głupstwa jak papierosy. Komu innemu odjąłby pięć, może skończyłoby się na pouczeniu i groźbie: następnym razem... Jednak złośliwego pytania i krzywej miny nie ścierpiał! Zagotował się w środku, na końcu języka mając już ogłoszenie kolejnych sankcji. Wtem chowany za pokerową twarzą gniew przerodził się natychmiast w iście realny sen na jawie, porywając tym samym świadomość Sida gdzieś daleko, daleko poza tęże rozmowę, gdzie nie istniał most, a tylko polna droga, pełnia księżyca i Calum sparaliżowany strachem. Zaatakował go jeleń, nie miał szans na obronę. Wrócił. Zastanawiał się, czy rozmówca zauważył jego tymczasową wędrówkę w świat wizji. Być może tylko się zawiesił, a Dear pomyślał, że albo nauczyciela zamurowało, albo postanowił nie odpowiadać, by przypadkiem nie złamać regulaminu (psychiczne znęcanie się nad uczniem). Miał nadzieję, że nie wyglądał nadzwyczajnie w krótkiej (OBY!) jasnowidzkiej wycieczce. Zastanawiał się, czy powinien ostrzec rozmówcę przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Mógł go nienawidzić, ale wcale nie ucieszyłby go nekrolog Caluma O.L. Deara. O wiele bardziej zależało mu na nauczce i gorzkich żalach - to by było mocno satysfakcjonujące. - Jeśli życie ci niemiłe, co wnioskuję po twej szeroko rozumianej postawie - zaczął, mając na myśli wygląd i samobójcze wypowiedzi - radzę zadawać się z dzikimi, rogatymi roślinożercami. Coś czuję, że to skończy się źle dla ostatków twojego zdrowia. Czy tyle wystarczyło? Dwa na pozór bezsensowne zdania. Wydawało mu się, że powiedział tyle, ile trzeba było. Miał być bardziej szczegółowy? Powiedzieć wprost? Przecież nawet sam nie wiedział, co to mogło oznaczać. Tak jakby liczył na bystrość ze względu na przynależność Deara do Krukonów, choć naprawdę mocno wątpił w tę cechę, od kiedy nabrał do niego uprzedzenia (przed zakończeniem współpracy uważał wręcz odwrotnie). Cóż, jego strata – pomyślał.
Ostatnio zmieniony przez Sidney Young dnia 25.11.18 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Byłem bardzo kiepski w uczeniu się na swoich błędach. Wielokrotnie je popełniałem, niemalże za każdym razem żałowałem i w naprawdę większości sytuacji bezmyślnie powtarzałem je, o zataczającej koło historii przypominając sobie ponownie po fakcie. To była jedna z tych sytuacji. Utkwiłem wzrok w twarzy Sidney'a zastanawiając się, jak bardzo przekroczyłem jego granicę? Utrata trzydziestu punktów zabolała, zacisnąłem zęby, językiem badając powierzchnię siekaczy w geście zniesmaczenia. Wyraźnie robił to na pokaz, chciał się popisać, pokazać swoją wyższość nade mną, jakby sam status profesora w szkole nie wystarczał. Dziwiło mnie to, ta zawiść, lecz z drugiej strony czym ja sam się odpłacałem? Złośliwością. Zadałem te pytania celowo, lecz nie spodziewałem się takiego efektu. Young zwyczajnie w świecie zaniemówił, a ja nie wiedziałem, czy powinienem stać w tym samym miejscu, czy zrobić odwrót i uciec? Może zaraz w moim kierunku miała wystrzelić różdżka, a może jego własna dłoń zaciśnięta w pięści? Nauczyciel przez moment zdawał się być nieobecny, jakby wizje dekapitacji mojej osoby zupełnie nim zawładnęły. I najwyraźniej właśnie tak się stało, bowiem gdy w końcu odezwał się, brzmiał jakby postradał zmysły. Zamrugałem kilkakrotnie. - Słucham? - Słuchałem, lecz nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Dzicy, rogaci roślinożercy? Czy to jakiś żart z mojego nazwiska? - Co miał pan na myśli mówiąc... to? - postanowiłem zapytać, dla odmiany marszcząc brwi w geście zupełnego niezrozumienia.
Rozmowa z Calumem robiła się coraz bardziej męcząca... Jak to możliwe, że kiedyś potrafili się normalnie porozumiewać, a teraz chłopak albo źle interpretował słowa nauczyciela, albo w ogóle nie potrafił się do nich odnieść w swojej głowie? Może faktycznie od poprzedniej wypowiedzi problem leżał bardziej po stronie Sida, właściwie zorientował się po chwili, że komunikat został wyrwany z kontekstu. Teraz chociaż upewnił się, że Calum nie odkrył chwilowej jego nieobecności. - Po prostu wiem - odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Dziwne, że jeszcze się nie nauczyłeś, że pewne rzeczy wiem lepiej. Zwłaszcza jeśli chodzi o dalsze losy - ostrzegam. Przewidywał przyszłość, bo był jasnowidzem, ale to żadna sztuka. Przewidywał przyszłość, bo miał intuicję i bystry umysł. Wyobraźnia pozwalała mu odgadnąć konsekwencje różnych czynów, na przykład niewykonania pracy na czas dla bardzo ważnego i wymagającego klienta. Wtedy też go ostrzegał - i nie posłuchał. - Nie mam obowiązku ci tego mówić, poczucie konieczności również nie jest za wysokie, a jednak mówię. Lepiej uważaj, tym razem konsekwencje mogą dotknąć bezpośrednio ciebie. Może koniec ich współpracy był dla niego wystarczającą nauczką, żeby tym razem posłuchać kogoś, kto wie lepiej, a jeśli nie, to nie problem Sida. Nie miał zamiaru mówić tego jaśniej.
Nie miałem pojęcia, jak miałbym odnieść się do jego słów, ta bardzo nie pasujących do kontekstu poprzedniej rozmowy, więc stałem wyłącznie, z niezrozumieniem wymalowanym na mojej twarzy wyraźniej, niż cokolwiek innego. Dopiero dalsze słowa Sidney'a sprawiły, że puzzle powoli zaczynały układać się w mojej głowie. "Po prostu wiem" nie brzmiało jak przechwałka. Jakkolwiek negatywnie mężczyzna mógł być do mnie nastawiony, wyczułem w tym zwrocie szczerość, a to skłoniło mnie do przemyśleń, czy możliwe było, by miał na mój temat wizję? I czy w takim razie, skoro mnie "ostrzegał", nie byłem mu aż tak obojętny? Nie żywiłem nadziei w rychłą poprawę naszej relacji, mimo wszystko za bardzo zjebałem w przeszłości, by moje winy tak szybko zostały zapomniane. A może jego intencją wcale nie było wzbudzenie mojej czujności, lecz strachu? Zmarszczyłem brwi, gdy ta szybka myśl zjawiła się w moim umyśle. - Więc to ostrzeżenie, czy groźba? - rzuciłem przyciszonym głosem. Myśli wdały się w szalony bieg, podczas którego zacząłem zastanawiać się, czy może Sidney'owi chodziło w tym wszystkim o moje próby opanowania animagii? Na ile była to prawda, a na ile wrabiał mnie w jakąś swoją grę?
Groźba? Czyli jednak wyrzuty sumienia występowały u tego osobnika. Jak mógł zrozumieć, że Sid używa względem niego jakiegoś rodzaju przemocy? Przecież tego nie robił wcale a wcale! No... może troszeczkę. - Słuchaj, Dear - starał się być neutralny i nie dać wciągnąć w żadne gierki. - Nie obchodzi mnie twoja interpretacja moich słów - już nie. Można powiedzieć, że dawno przekonał się o bezcelowości takiego zamiaru. Nie był mściwy, choć jeden jedyny wybryk Caluma do dziś odbijał mu się czkawką. Złość wciąż powracała, gdy chłopak pojawiał się w zasięgu wzroku lub gdy ktoś o nim wspominał. Tylko wiara, że nie była to z jego strony celowa złośliwość go ratowała. Czasami Sid łudził się, że chłopak jeszcze kiedyś dorośnie, choć nigdy więcej nie miał zamiaru ryzykować, by się o tym przekonać. Zbierał się już do opuszczenia chłopaka. Niezbyt interesowała go jego z pewnością głupia odpowiedź.
zt
Ostatnio zmieniony przez Sidney Young dnia 30.12.18 1:15, w całości zmieniany 1 raz
Nie obchodziłem go. Choć od dawna zdawałem sobie sprawę z takiej możliwości, konfrontacja z moim do tej pory jedynie domniemanym przekonaniem okazała się być bolesna. Zupełnie jakbym obił się o mur - o jego zimną fasadę. Mrożący krew w żyłach wzrok Sidney'a nakazał mi zamknąć usta i nie komentować już w żaden sposób jego wcześniejszej wypowiedzi. Wciąż wyczuwałem w jego słowach odrobinę groźby, choć może potrafił odsunąć na bok nasze zwady i rzeczywiście szczerze mnie przed czymś ostrzegał? Z pewnością wzbudził w moich myślach wiele wątpliwości, które powinienem przepracować sam ze sobą. On i tak już nie był zainteresowany mną, tym bardziej moimi problemami. Pokiwałem głową ze zrozumieniem, zaciskając usta w cienką linię. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na wciąż tlącego się w mojej ręce papierosa, po czym zgasiłem go o barierę mostu. - Zrozumiałem - rzuciłem wyłącznie, dając mu tym samym do zrozumienia, że mógł udać się w swoją stronę.
Ostatnio coraz częściej można było go tu spotkać. Przychodził, podziwiał widoki, palił i myślał nad życiem. Czasem siadał na ławce na balkoniku, czasem potrafił usiąść na środku mostu. Choć był on popularnym miejscem, które znajdywało się przy zamku, rzadko kiedy ktokolwiek go tutaj widywał. Dziś też tu przyszedł. Tak jak uwielbiał przesiadywać u siebie w mieszkaniu, tak teraz, wracając z pracy, stwierdził że zmieni kierunek i przyjdzie posiedzieć na moście, ot co. Oparł się o jedną z poręczy, tułowiem wystając poza obszar drewnianej konstrukcji. Swój wzrok skierował na zachodzące słońce, które odbijało się w wodnej tafli jeziora; niebo miało kolor różowo-złoty, gdzieniegdzie jeszcze niebieski. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, krótkim skinięciem różdżki. Nie planował prędko stąd iść, choć chłodny, przeszywający wiatr nieprzyjemnie muskał jego policzki, które już dawno zdążyły się zaróżowić. Normalna dla tego miejsca cisza została niespodziewanie przerwana przez damski, znajomy mu głos. Westchnął, po czym, z wyraźnym niezadowoleniem w głosie, jednocześnie szczerze się uśmiechając, powiedział: - Mia D'Angelo.
Samotność, dla jednych jawiła się niczym przekleństwo; pozbawiony uwagi osób trzecich człowiek nie potrafił odnaleźć się pośród panującej wokół ciszy, chaotyczne myśli pojawiające się wówczas w głowie niczym szepty nieznajomych doprowadzały do szaleństwa, zaś świat nagle przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie, bo czymże innym jest życie, jak nie spektaklem podczas którego ludzie zakładają maski odgrywając dla innych swoje role? Ci, którzy czekali na poklask, pragnęli uwagi innych rzadko kiedy świadomie narażali się na brak atencji, uparcie dążąc do tego, by zainteresować nawet obcych ludzi swoją osobą. Mia nigdy nie potrafiła pojąć takiego funkcjonowania w świecie, kiedy to chociażby kobiety - silne, władcze, wyzwolone - świadomie uginały się pod naporem mężczyzn sprowadzających je do roli pani domu, choć w rzeczywistości stawały się one więźniami, często na własne życzenie. Samotność dla tej zdawałoby się niepozornej brunetki była czymś naturalnym, zupełnie jak oddychanie. Pozwalała sobie wtedy na chwilę zamyślenia, odnalezienia samej siebie i odkrycia dokąd ma zmierzać dalej. Zamykała się w świecie do którego nikt poza nią nie miał dostępu, nie zwracała wtedy uwagi na otoczenie i tylko stopy uderzające o wciąż zmieniające się podłoże świadczyły o tym, że jest w ruchu. Wzięła głębszy wdech, czując jak mroźne powietrze wypełnia jej płuca. Poprawiła szal owinięty wokół szyi niczym sznur stryczka, uśmiechając się pod nosem. Dostrzegła go, kiedy on nie zdawał sobie sprawy z obecności drugiej osoby. Rozpoznała go, był tak charakterystyczny, że ciężko byłoby go z kimś pomylić. Tyler Woods stał oparty o drewnianą poręcz z papierosem w ustach. - Nie słyszałeś, że palenie szkodzi zdrowiu? - rzuciła na powitanie nie siląc się nawet na przyjazny ton głosu. - Woods - odparła podchodząc do niego bliżej, po czym z wyraźną gracją w każdym ruchu musnęła policzek chłopaka swoimi czerwonymi ustami. - Kto by przypuszczał, że spotkam Cię akurat w tym miejscu, dorosłe życie zaczęło Cię nużyć? - zapytała unosząc do góry prawą brew.
Tyler jest książkowym przykładem ekstrawersji, samotność jest dla niego rzadkim, luksusowym elementem życia w społeczeństwie. Towarzystwo innych ludzi, w szczególności osób, które odgrywają istotną rolę w jego sercu, jest istotą jego egzystencji, podstawą do komfortowego i prawidłowego funkcjonowania. Samotność z kolei, jest rzadkim, choć koniecznym dla niego poczuciem izolacji, dzięki któremu Woods potrafi obiektywnie spojrzeć na swoje zachowanie, a w konsekwencji bardziej krytycznie oceniać siebie. Harmonia pomiędzy osamotnieniem, a byciem pośród ludzi sprawiła, że chłopak jeszcze nie został przemądrzałym dupkiem ani, paradoksalnie, zgorzkniałym bucem. - Na coś kiedyś trzeba umrzeć - stwierdził zachrypniętym głosem, po czym patrząc jej w oczy, zaciągnął się papierosem. Jej miękkie wargi zostawiły ciepły ślad na jego chłodnym policzku, a usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu. - Mówisz tak, jak gdyby dorosłe życie kiedykolwiek zaczęło mnie interesować - odpowiedział, identycznie unosząc prawą brew do góry. Powoli zgasił papierosa, obracając niedopałkiem w prawo i lewo, naciskając nim na drewnianą podporę mostu, a następnie pozbywając się go poprzez wyrzucenie go poza most. - A Ty, D'Angelo, gdzie się szlajasz o tej porze? Zaraz zajdzie słońce i zrobi się ciemno. Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie rzeczy dzieją się po zmroku? Wiesz ilu zbirów kręci się w tej okolicy po ciemku? - półżartem, półserio zasypał ją pytaniami, z nieco pretensjonalnym tonem w głosie.
Mia w przeciwieństwie do Tylera otaczała się gronem osób, jedynie z egoistycznych pobudek. Jeżeli znajomość z kimś mogła przynieść jej pewnego rodzaju korzyści, nie odrzucała owej osoby, niezależnie od tego czy była ona diabłem wcielonym czy czystym uosobieniem dobra. Granica między złem a dobrem dla brunetki zacierała się w momencie, kiedy mogła coś zyskać czy też stracić. Z tego powodu często “najlepsza przyjaciółka” stawała się największym wrogiem, zaś nic nieznaczące popychadło nagle stawiane było na piedestale, kiedy mogło przyczynić się do pozyskania czegoś dla niej samej. Poza nią samą mało kto się w życiu D’Angelo liczył, rodzina była ważna, to wpajano jej od maleńkiego, jednak to właśnie Mia dokonywała wyboru, kto sposób krewnych jest mniej czy bardziej ważny. Kierowała się wtedy zdrowym rozsądkiem i inteligencją, której nikt nie mógł jej odebrać. Woods był jednym z nielicznych wobec których Mia nie miała oczekiwań. Ich znajomość rozwijała się na przestrzeni lat, choć na dobrą sprawę nigdy się nie poznali. Niewinny flirt, kąśliwe uwagi czy sarkazm skryty za pozornie zwykłymi słowami były dla nich naturalne. Dziewczyna lubiła towarzystwo Ślizgona, choć często wiązało się ono z zajadłą wymianą poglądów na świat i życie. Byli podobni a jednak zupełnie inni, bo przecież na świecie nie ma dwóch identycznych osób. Ich istnienie zaburzyłoby równowagę świata, a przecież dopiero co ją oszukiwał. - A nie zaczęło? - zapytała zaskoczona, jego ostatnia nieobecność wywoływała u Ślizgonów kontrowersje i była tematem wielu plotek. Mia zastanawiała się ile niesie ze sobą chociaż połowiczną prawdę, a ile to zwykły wymysł byle tylko było o czym mówić. - Najpierw prowadzasz się z jakąś Puchonką,podobno nawet ładną, więc chwała ci za to - ton głosu dziewczyny przybrał nutę obrzydzenia, jednak uniesiona do góry brew jedynie zachęcać mogła do ewentualnego skomentowania przez Tylera słów brunetki - Później znikasz na dwa tygodnie, aż tak bardzo byłeś zaoferowany jakąś małolatą? - zapytała nie ukrywając wyrzutu, mogła po nim spodziewać się naprawdę wiele, lecz nie sądziła, że straci głowę dla jakiejś lali. Prychnęła. Zrobiła krok w jego stronę, tak że niesiona podmuchem wiatru woń perfum Mii otoczyła go niczym boa zaciskający się wokół ciała ofiary, pozbawiając go oddechu. - Myślałam, że stać Cię na więcej Woods - dodała uśmiechając się zawadiacko. Przygryzła delikatnie dolną wargę. - Boisz się o mnie? - otworzyła szerzej oczy, kąciki jej czerwonych ust drgnęły ku górze, zaś dłoń dziewczyny wylądowała na torsie bruneta. - To takie urocze, ale potrafię sobie radzić z… mężczyznami - odpowiedziała posyłając mu tajemniczy uśmiech.
Za błędy przepraszam, pisałam na telefonie w drodze z pracy :)
Znajomości dla korzyści nie były mu bliskie, co wcale nie znaczyło, że wokół niego nie było osób, które mógłby wykorzystać, zwłaszcza, że miał ku temu warunki. Znał swoją wartość, swoje wady i zalety, znał siebie. Wiedział, że potrafiłby zmanipulować niejedną kobietę, zarówno swoim uśmiechem, jak i nonszalancją. Wiedział, że potrafiłby owinąć sobie kogoś wokół małego palca. Ale z zasady tego nie robił; na pewno nie czułby się moralnie komfortowo, wykorzystując drugiego człowieka, tylko dla własnego profitu. Mimo wszystko, nie oceniał innych, którzy używają perswazji, by czerpać z tego zysk; wiedział, że czasami ma to jakieś inne uzasadnienie, aniżeli egoizm i samolubność. I choć nie znał Mii dobrze, nie spodziewałby się po niej takich intencji, pewnie przez to, że był jednym z nielicznych, wobec którego nie miała żadnych oczekiwań. Wiedział natomiast, że dziewczyna jest stanowcza względem swoich własnych poglądów; jednocześnie potrafiła być zdystansowana do siebie i pozwalała na złośliwe uwagi ze strony Tylera. I to właśnie chyba za to ją tak polubił, choć paradoksalnie, wciąż tak niewiele o niej wiedział. - Zainteresowanie to jedno, mus to drugie - odparł, dziwiąc się jej zaskoczeniu. Właściwie to nie do końca wiedział, co miała na myśli. Jego dwutygodniowe zniknięcie było skutkiem jego złego samopoczucia. Monotonia zaczęła go przytłaczać, każdy dzień wyglądał dla niego tak samo, więc postanowił wyjechać, nie mówiąc o tym zupełnie nikomu, z wyjątkiem swojej sąsiadki, która zajęła się w tym czasie Vito. Tyler nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że był na językach swoich kolegów i koleżanek z domu. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, o ile nie były to nieprawdziwe, działające na jego niekorzyść plotki. Po pierwszych jej słowach roześmiał się kpiąco, zaczynając rozumieć, o co właściwie Włoszce chodzić. Dziwił się tylko, skąd się wzięła plotka, że zabawiał się z jakąś Puchonką. Od razu wpadła mu do głowy jego dobra koleżanka pani prefekt - Bridget, lecz gdy chwilę później dodała określenie "małolata", pomyślał o Gabrielle. Ktoś widział ich wtedy w Pokoju Czterech Pór Roku? Najwyraźniej tak, skoro nawet Mia o tym wiedziała. - Bez obaw, nie musisz być zazdrosna - odrzekł spokojnie, znów się uśmiechając. Tyler nie miał do siebie żadnych wyrzutów, bo z Gab nawet za sobą nie przepadali. Owszem, było to jedno popołudnie, kiedy, o dziwo, obydwoje byli dla siebie mili. Ostatecznie, wciąż pozostał między nimi dystans, a ich wzajemna niechęć raczej się nie zmniejszyła. - Zatem, być może, mnie przez ten cały czas przeceniałaś? Gdy położyła dłoń na jego klatce piersiowej, objął ją swoimi, po czym z poważną miną odpowiedział: - Ja nie żartuję. Nawet ja mógłbym być potencjalnym zagrożeniem. - Po chwili dodał jednak obojętnym tonem, wzruszając przy tym ramionami: - Ale rób co chcesz. I to wcale nie jest urocze, D'Angelo. - Puścił jej dłoń i odsunął się, by móc oprzeć się o drewnianą barierkę. Rzucił jej krótkie spojrzenie, włożył ręce do kieszeni kurtki i obserwował jej reakcję. - Robi się zimno - stwierdził, spoglądając na słońce, które zaszło już niemal w całości. - Czy ci się to podoba, czy nie, idziesz ze mną - dodał po chwili, wyjmując prawą rękę z kieszeni kurtki i wystawiając ją tak, by Mia mogła złapać jego dłoń.
Opinie ludzi, którzy negowali zachowanie dziewczyny nie miały dla niej żadnego większego znaczenia. Miała swój rozum,każdy go przecież posiadał - chociaż u niektórych poddawała ten fakt w wątpliwość; to ona decydowała o siebie, o tym jak konstruuje swoją przyszłość oraz kim była w przeszłości. Rodzice wciąż powtarzali jej, że aby odkryć kim się jest należy zobaczyć kim było się w przeszłości, kim chce się być w przyszłości, a wypadkowa tych dwóch skrajności określi kim jesteśmy w tym momencie. Idąc tym tropem Mia nigdy nie miała sobie niczego do zarzucenia, wybrała swoją ścieżkę życia, która zdawała się być mniej kręta niż u jej koleżanek. Te często zbyt wielką wagę przywiązywały do ludzi, a przede wszystkim do uczuć, które często je gubiły. Drobne miłostki, zauroczenia, często mylone były z wielką miłością aż po grób; to nie było w stylu D’Angelo. Ślizgonka przeżywała życie zamiast w nim egzystować, czerpała z niego jak najwięcej, kiedy miała ochotę na bliskość drugiej osoby po prostu po nią sięgała, kiedy jakiś chłopak wpadł jej w oko, nie czekała tygodni czy miesięcy, by nawiązać z nim kontakt. Uważała, że każda sekunda wahania oddalała ludzi od tego,co mogli zyskać. Nic więc dziwnego, że i tym razem przystanęła wypowiadając pierwsze słowa, tylko po to by zwrócić na siebie uwagę Tylera. Miała nad nim nieco przewagi, dopóki trwała w ciszy on zupełnie nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Mogła mu się przyjrzeć: zamyślone spojrzenie, lekko zrezygnowana postawa niepasująca do pewnego siebie chłopaka, wszystko wskazywało na to, że coś go trapi. Ciekawska natura brunetki od razu dała o sobie znać, jednak ona sama powstrzymała się przed skomentowaniem tego widoku. Umiejętne wyciąganie informacji nie należało do jej talentów, była zbyt bezpośrednia by bawić się w jakieś podchody, lubiła jasne sytuację, proste odpowiedzi, zaś kiedy coś wymagało nieco więcej wysiłku wtedy często spychała to na dalszy plan. Jednocześnie wdawanie się w konwersację dotyczącej problemów Woodsa na moście nie było najmądrzejszym pomysłem. Mimo pozornego osamotnienia musieli liczyć się z tym, że ktoś może ich usłyszeć. Na terenie zamku ciężko było znaleźć takie miejsce, w którym czuć można było się naprawdę bezpiecznie. - Ktoś Cię do tego zmuszał? Myślałam, że nie poddajesz się ciemiężycielom - była wyraźnie zaskoczona całą sytuacja i nie ukrywała tego. Nigdy nie łączyła jej z chłopakiem zażyła relacja, lecz odczuła brak jego obecności,chociażby w pokoju wspólnym. Rozmowy z Woodsem często okraszone wzajemnymi złośliwościami nadawały jej życiu smaczka, natomiast niewinny flirt pozwalał nie wyjść z wprawy w kontaktach damsko-męskich. Prychnęła po raz kolejny słysząc jego komentarz. Już chciała zdemontować jego przekonanie, że jest zazdrosna. Otworzyła usta tylko po to, by zamknąć je ponownie. Zamiast coś powiedzieć uśmiechnęła się do niego kręcąc z niedowierzaniem głową. Brunet tylko liczył na to, że zaprzeczy. Pod tym względem znała go aż za dobrze, stosował zagrywki, którymi i ona nie raz się posługiwała. Nie miała powodów, by być zazdrosna o Ślizgona, z którym poza jednym pocałunkiem po pijaku oraz niewinnym flirtem nic ją nie łączyło. Przyglądając mu się dociekliwej musiała przyznać, że przyciąga spojrzenie, był przystojny, czasem nawet zachowywał się szarmancko. Przygryzła dolną wargę. Pociągał ją fizycznie, jak wielu przed nim i wielu po nim. Mia była kobieta, miała swoje potrzeby i nie bała się ich zaspokajać, jeżeli ktoś określiłby ją mianem ladacznicy nie przejęłaby się tym, jednocześnie odnajdując osobę,która jest za to odpowiedzialna i mszcząc się na niej w najbardziej okrutny z możliwych sposobów. Utkwiła spojrzenie brązowo-zielonych oczu dłużej niż powinna czy też wypadało na sylwetce chłopaka, mimowolnie oblizała koniuszkiem języka spierzchnięte usta. - Hm… możliwe - przyznała, choć poddawała powątpiewaniu jego słowa. Miała świadomość tego na co i na kogo go stać. Poczuła ciepło ciała chłopaka, kiedy ten zamknął jej dłoń w swoich. Był to uroczy gest, jednak w ich przypadku znaczył tyle, co zwykłe “cześć “. Postronny obserwator zapewne doszukałby się w nim czułości,miłości czy innego wyższego uczucia, która dla nich był tak odległe jak biegun południowy. Wywróciła teatralnie oczami. - Woods, dramatyzujesz bardziej niż moja rodzicielka. - oznajmiła, po czym roześmiała się - Skarbie, radziłam sobie z gorszym od Ciebie - po części słowa Ślizgonki były prawda, choć z drugiej strony niosły ze sobą swego rodzaju oszczerstwo. Nie zamierzała odgrywać damy w tarapatach, nie potrzebowała silnej, męskiej ręki by odnaleźć się i przystosować do sytuacji. Rzucił jej wyzwanie. Naprawdę to zrobił. Otworzyła szerzej oczy, ułożyła usta w mała literę “o”, nie powierzając wypowiedzianym słowom. Nie jest urocze?! Dobre sobie! żachnęła w myślach. Zrobiła jeszcze jeden krok w jego stronę, tak że ich klatki piersiowe prawie stykały się ze sobą. Stanęła delikatnie palcach ustami dosięgając jego lewego ucha. A co twoim zdaniem jest urocze? - zapytała szeptem, by sekundę później przygryźć jego płatek. Z lekkim ociąganiem odsunęła się od bruneta na usta przyklejając niewinny uśmiech. Słońce zniknęło już za horyzontem, a chłodny wiatr zdawał się być bardziej przeszywający niż kilka minut temu. Jedna, delikatny podmuch wystarczył, by na ciele dziewczyny pojawiła się gęsia skórka. -Właśnie odebrałeś mi prawo wyboru - oznajmiła nieprzyjemnym dla ucha tonem, lecz pochwyciła dłoń zaciskając na niej swoje drobne, długie palce na jego skórze.
zt x2
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To był wolny dzień, zadziwiająco leniwy i dość ładny, chociaż trudno było tak mówić o przedwiośniu. Nie było jednak żadnej zawieruchy, nie zerwał się wiatr i nie padało bez przerwy, daleko również było do pierwszej burzy w tym roku, nic zatem dziwnego, że Christopher nie siedział w swojej chatce. Oczywiście, mógł w tym czasie czytać książki albo robić coś podobnego, ale wolał przebywać na świeżym powietrzu i tutaj ćwiczyć, czy po prostu obserwować to, co się dookoła niego dzieje. Miał ze sobą notes, ale jak na razie nie zabrał się do żadnego rysowania, nie wybierał się także do biblioteki, ale w którymś momencie, gdy znalazł się w okolicach mostu, wysunął różdżkę i na próbę rzucił zaklęcie, które spowodowało, że trzymana przez niego smocza zapalniczka zniknęła. Przywrócił ją po chwili, uśmiechając się lekko pod nosem, a później przystanął gdzieś pośrodku mostu, wsparł się o barierkę i wpatrywał się w dal, popadając jednocześnie w zadumę. Bezwiednie machał również różdżką, co jakiś czas wypowiadając bezwiednie niezbyt groźne zaklęcia, które na pewno nie mogły nikomu nic zrobić, a kiedy zmienił przypadkowy kamyczek w miniaturowego smoka, uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. To zaklęcie wciąż go fascynowało, ćwiczył je, kiedy mógł, nadal wychodząc z założenia, że kontrola nad takim tworem może mu później pomóc, gdy będzie próbował odmienić samego siebie. Przy okazji zaś obserwował z przyjemnością miniaturowe smoki, które latały zgodnie z jego wolą i wykonywały polecenia, jakie do nich kierował, nim powracały do swoich kamiennych form. Proces ten może nie wyglądał z boku na nazbyt fascynujący, ale dla gajowego był czymś przyjemnym, dawał mu śmieszną, nieco dziecięcą radość z obcowania z dzikimi stworzeniami, choćby w takiej miniaturze, ale jednak - miał je blisko, mógł je podziwiać, a co w tym wszystkim najdziwniejszego, a jednocześnie najciekawszego, miał je pod kontrolą. To nie tak, że Christopher marzył o zniewalaniu dzikich, magicznych stworzeń, wręcz przeciwnie, ale naprawdę chciał kiedyś znaleźć się blisko smoka, chciałby móc dotknąć jego skóry i przekonać się, jaki tak naprawdę jest, chciałby doświadczyć czegoś, czego na razie się może obawiał, a może po prostu nie miał do tego odpowiedniego przygotowania, zaplecza i możliwości. Owszem, mógł udać się po prostu w miejsca, gdzie smoki występowały, ale to nie do końca o to chodziło. Tak więc, na razie zadowalał się tym, co miał, a obecnie był to chyba jakiś kornwalijski okaz, który z radością przyjął możliwość przycupnięcia na barierce.
Biegał ostatnio jak kuguchar z pęcherzem, przypominając sobie o resztkach ambicji dopiero w trakcie trwania drugiego semestru. Mefisto miał bezpieczną sytuację i nie musiał martwić się (ponownym) zawaleniem roku, ale wzbudziła się w nim nagła potrzeba podsunięcia pod te krzywe spojrzenia wyników chociaż trochę wystających ponad przeciętne. Musiał zatem zbalansować jakoś chaos swojego życia, więcej czasu poświęcając na przebywanie w Hogwarcie, za którym już teraz zaczynał odczuwać pewnego rodzaju tęsknotę. Nagle przyjemniej chodziło mu się na zajęcia, przyjemniej dyskutowało ze Swannem o pracy dyplomowej. Miał co robić, ale jeśli jego ambicje rzeczywiście miały odzyskać głos, to tylko przy pomocy brania na siebie za dużo. Dlatego też ani myślał rezygnować ze swoich treningów, upychając klientów w harmonogramie tak, by jeszcze mieć trochę czasu na prawdziwe bieganie. Nie miał torby, nie miał różdżki, nie miał żadnego zbędnego balastu, omiatając tylko spojrzeniem rozpostartą przez nim zieleń tętniejących wiosną błoni. Ledwo skończył się rozciągać, a już jego uwaga została odciągnięta przez pohukiwanie przelatującej nisko sowy. Mefisto uniósł brew w zaskoczeniu, łapiąc porzucony tuż nad nim list, by zaraz zadrżeć nad jego treścią. "Nie dam rady"? Wnętrzności Noxa ścisnęły się pod nagłym ciężarem stresu, zostawiając w jego wyschniętym gardle nieprzyjemny posmak. Kilka uderzeń serca później jeszcze sterczał w miejscu, gapiąc się w nakreślone pospiesznie literki i nie widząc w nich żadnego sensu. Parę oddechów później już rozumiał, że to było nieuniknione i nie mógł Sky'a o nic winić, bo to on - znowu - wszystko spieprzył. Nie wiedział jak konkretnie, ale jakoś na pewno; może do Puchona dotarło zbyt wiele plotek? Może wszystko przemyślał, albo spotkał kogoś innego? Może jednak dalej tęsknił za Finnem, może Ezra wcale nie był zajęty? Nie miało to większego znaczenia, skoro ostatecznie wszystko sprowadzało się do tego, że Mefisto... że Mefisto powinien mieć tatuaż, który zrobił na nadgarstku prefekta. Not good enough. I właśnie ta jedna myśl w końcu ściągnęła go z powrotem do rzeczywistości, bo nawet jeśli wierzył w nią całym sobą, to zwyczajnie tego nie chciał. W zrywie samolubności i desperacji rzeczywiście rzucił się pędem przed siebie, ale wcale nie tam gdzie planował podczas układania treningu. Nie dbał o oddech, ciężko wyrzucając z siebie ciepłe powietrze, rytmicznie wybijając ślady na ścieżce prowadzącej do wiszącego mostu. Stuknął butem o pierwszą z desek i jednocześnie wychwycił oddalającą się od niego, znajomą postać. - Sky! - Zwolnił dopiero po pokonaniu jeszcze kilku metrów, ostatecznie nawet zatrzymując się w przypływie bezradności. Dopóki biegł, był aktywny. Mógł wierzyć, że zawalczy i coś przy okazji osiągnie. Teraz wiara się skończyła i Mefisto pozostało dobranie odpowiednich czynów... Kurwa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Miał dość, miał dość, miał dość. Nie rozumiał, nie potrafił zrozumieć. Prosty, naiwny umysł zwyczajnie nie umiał tego ogarnąć. Jak do tego doszło. Dlaczego Skrzaty nie zainterweniowały na czas? Dlaczego coś takiego w ogóle miało miejsce w szkole? Co innego ciemny park, a co innego kuchnia, która przecież była ich ostoją. Setki wspólnie spędzonych popołudni czy wieczorów, błogość unoszącej się w powietrzu słodyczy i przyjemna świadomość bezwzględnego bezpieczeństwa w miejscu, w którym największym zagrożeniem mogło zdawać się poparzenie gorącą blachą czy drobne zacięcie nożem. A jednak te wspomnienia brutalnie zburzyła czerwień i jej mdły zapach. Potrzebował zastąpić czymś zburzoną fortecę spokoju, instynktownie sięgając nie tylko po swoje miejsce na kamiennej ławeczce, na której wypalił tysiące Błękitnych Gryfów i skosztował przynajmniej tuzina różnych ust, ale przede wszystkim jednak desperacko pragnąc poczuć znajomy twardy układ mięśni, zanurzyć się w leśnym zapachu, który przywodził na myśl ciepłą zieleń. Zupełnie nie przejmując się tym, że nie dotarł jeszcze w wyznaczone miejsce, nie potrafiąc zapanować nad myślami, wsunął między wargi papierosa, przerywając gorączkowe klepanie się po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek, przez znajomy głos układający się w jego własne imię. Od razu zmarszczone brwi pomknęły ku górze, łagodząc rysy z przerażonego oburzenia na lęk pełen nadziei zmieszanej z ulgą i bez większego namysłu zawrócił się, by skrócić o te kilka kroków drogę, którą musiał pokonać do niego Wilkołak i wypuścił Gryfa z ust, zamykając go między ściśniętymi w uścisku klatkami, gdy zarzucił ramiona wokół szyi Mefisto, przyciągając go do siebie w ponaglającej potrzebie bliskości. - Dziękuję - wyrzucił z siebie od razu wibrującym od ulgi pomrukiem, przylegając do niego ciaśniej, nie wiedząc jak miałby podziękować mu za tak szybkie pojawienie się, wciąż nie odzyskując jeszcze na tyle swobody myśli, by zawstydzić się ze swojej roszczeniowości. - Flora w kuchni... Rozmawiałem z Perpą i skrzaty nas tam zawołały... Jakiś Ślizgon miał całą twarz... A Flora... - wyrzucał, w pozornym spokoju, panując nad głosem i oddechem, ale zupełnie nie potrafiąc poskładać myśli w odpowiednie informacje. - Zaniosłem ją do Skrzydła i niby tylko dłonie, ale... - kontynuował, tatuując słowami szyję Noxa, nie wiedząc jak ma szybko przekazać to wszystko, by móc przejść do tego, co tak naprawdę było w tym wszystkim takie przerażające. Jego Flora ucierpiała. W Hogwarcie. Gdy on był zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Obiecali, że pozwolą sobie zawalczyć. Że nie poddadzą się tak szybko, że ta gonitwa ma jakiś sens. Mefisto, stojąc na moście zaledwie kilka sekund, już zdołał wyrzucić sobie wszystkie te zapewnienia, które teraz nijak się miały do zaistniałej sytuacji. Chyba, że to było to? Sky dawał mu ostatnią szansę, okazję do walki? Tylko czemu w takim razie jego list brzmiał tak definitywnie, jak gdyby klamka już zapadła... Nie wydusił z siebie niczego, szukając jakichś słów, które nie ociekałyby desperacją. Nie wiedział jak kogoś zdobyć, co dopiero jak kogoś przy sobie zatrzymać. W pełnym otępieniu dał się przyciągnąć i zaraz już mrugał w braku zrozumienia, odruchowo przytrzymując Puchona przy sobie, bo tylko to jedno wydawało mu się odpowiednie. Zebrał podziękowania, a potem trafiło mu się jeszcze większe wyzwanie zebrania urwanych wypowiedzi; Nox zacisnął mocniej palce na materiale puchoniej koszuli, czując jak powieki ciążą mu niewyobrażalną ulgą. - W porządku - upomniał go, głosem tak spokojnym, że aż obcym dla przyćmionego natłokiem myśli umysłu. Dalej trzymał go przy sobie, niepewnym krokiem w tył próbując jakoś odnaleźć dla siebie oparcie. Nie musiał długo kombinować, zaraz obracając się tak, by pod plecami wyczuć drewnianą belkę. - W Skrzydle Szpitalnym będzie już w porządku, Blanc ją poskłada. Nie chodziło o niego... Nie mógł teraz przejąć się Florą, podobnie jak nie mógł skojarzyć kim, na Merlina, jest Perpa. Niewiele konkretów wyniósł z tej plątaniny skylerowych przeżyć, zbyt rozproszony tragicznie powolnie opuszczającym go stresem. Cieszył się z przytulenia, bo stanie twarzą w twarz niewątpliwie by go teraz zdradziło; aktualnie jedynym wrogiem Noxa było wariujące w klatce piersiowej serce i płytki oddech, ale czy nie były to również oznaki przebytej w takim tempie trasy? - Nie rozumiem - przyznał po chwili, nie mając nawet pewności do czego się odnosił - słów Sky'a, czy swoich własnych myśli. Bo rzeczywiście nie rozumiał co z twarzą jakiegoś Ślizgona, dokładnie tak samo jak nie rozumiał czemu dostał list o wyjątkowo niepokojącej treści.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Czuł wyraźnie parujące ciepło bijące od rozgrzanej po biegu szyi, czuł na ustach pulsowanie jego tętna i tak jak zbierał wszystkie elementy, składające się na Mefisto, wraz z jego zapachem, brzmieniem i fakturą włosów, w które próbowały wkraść się palce, tak próbował złożyć też sensowną wypowiedź, która zaczęłaby całą tę historię od początku. - Też nie rozumiem. To chyba musiał być ktoś trzeci... Przecież Flora nie mogłaby tak zmasakrować czyjej twarzy i to... Nawet pomijając charakter, to naprawdę nie mogła fizycznie - wyrzucał z siebie, pozwalając sobie w końcu cofnąć się nieco, by wraz z upadkiem papierosa tuż obok jego nogi, objąć wciąż drżącym z emocji spojrzeniem choć częściowo uspokajającą zieleń. - I to nie obrażenia mnie martwią... Po prostu nie rozumiem. Mam dość - jęknął, z rezygnacją opadając dłońmi na wilkołaczy tors, by pochylić do niego głowę wspartą teraz pomiędzy punktami zmiętego od palców materiału. - Mam dość, Mef. Mam, kurwa, dość - dodał ciszej, powoli, pchając głos ku irytacji, by zakryć nim tak wyraźnie drżącą nutę lęku - Nie rozumiem czemu ludzie to robią. Co jest takiego złego w pierdolonej rozmowie, że wolą... Jak można kogoś tak niewinne... Jak w ogóle można kogokolwiek... I to na terenie szkoły - przyspieszył znów, zamykając oczy, chcąc uspokoić się skupieniem na cieple drugiej osoby i przyjemnym nacisku napiętych od niedawnego wysiłku mięśni, ale umysł od razu spróbował z niego zadrwić, podsyłając mu nie tylko widok twarzy pobitego Ślizgona, ale i swoją własną krew, więc otworzył je w pośpiechu, nie pozwalając zwieńczyć tego pokazu dunbarowym przedramieniem. Zamiast tego odszukał dłońmi twarz Ślizgona, by otulić ją spojrzeniem, złapać każde drżenie mimiki i ogrzać nim zieleń, pragnąc przegnać widoczny tam cień. - Nie chcę, by z myślą o kuchni czuła to, co ja, gdy mam wejść do parku - dodał ciszej, obnażając swój największy lęk w całej tej sytuacji, nie myśląc nawet o tym, że patrząc w oczy Noxa wydało mu się to tak swobodne i proste do wypowiedzenia, choć nawet Florze wyznawał zawsze wszystko skryty przed spojrzeniem. Mogli ją wyleczyć, mogli ukarać sprawcę, ale splamionego strachem serca tak szybko nie wybielą.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Trzymał zaciśnięte w pięści dłonie na łopatkach Sky’a, gnąc materiał białej koszuli i nie pozwalając mu na zbyt duże odsunięcie się. Musiał dalej pozostać w wilkołaczych ramionach, bo te w przeciwnym wypadku pewnie zupełnie bezsilnie by opadły, zdradzając tym samym swoją żałosną słabość. Słuchał go uważnie, chcąc już zostawić swoje własne lęki i zająć się tymi skylerowymi. Musiał się skupić, by nareszcie poskładać strzepy informacji w coś, co mogło brzmieć zrozumiale - ściągnął brwi, jak gdyby od razu zastanawiając się kto mógł tak zmasakrować nieszczęsnych gości szkolnej kuchni. Pięści powoli się rozluźniły, żeby teraz palce miękko gładziły trzymane ciało, chociaż niewątpliwie można było dalej wyłapać w tej czułości poddenerwowanie. To jedynie wzrosło w momencie, w którym Sky zdradził w końcu o co tak naprawdę chodziło... i tym razem bieg nie mógł wyjaśnić nierównych uderzeń serca Mefisto. Bo, prawdę mówiąc, rozumiał. Wielokrotnie uciekał się do agresji i doskonale ją znał. Wiedział, że słowami wszystkiego sie nie załatwi, a niektóre czyny nie będą odpowiednio mocne, jeśli nie pozostawią trwalszego śladu. Nawet jeśli tego nie pochwalał, starając się już być lepszym, to i tak rozumiał. Przełknął z trudem ślinę, samemu na chwilę przymykając oczy, bo zbyt wyraźnie zabolała go świadomość własnej bezużyteczności. Tyle ludzi się go bało, tyle go unikało choćby z obrzydzenia... tyle osób do siebie zraził i tyle odepchnął. Budował dla siebie, chcąc czy nie chcąc, jakąś otoczkę „groźnego” albo po prostu „nieodpowiedniego”; i choćby spędzał na siłowni całe dnie, choćby ślęczał całymi nocami nad każdą możliwą magią, to nic mu to nie dawało. Nie tylko nie potrafił obronić siebie, choć to jedno nieszczególnie go martwiło, to w dodatku pozostawał zupełnie bezużyteczny w obliczu krzywdy spotykającej jego bliskich. Po raz kolejny jego szerokie ramiona przydały się tylko do tego, by Sky mógł się na nich wesprzeć po fakcie. Mefisto był tylko ciałem, ograniczonym do tego stopnia, by nawet nie dotknąć zranionego serca. - I’m so sorry - mruknął, nie wyjaśniając czy chodzi mu o „przepraszam”, czy „przykro mi”. Jedno i drugie tragicznie pasowało do tej sytuacji, ale i teraz słowa nie oddawały w pełni mefistofelesowych myśli. Podniesienie wzroku na krystaliczne tęczówki wcale nie pomogło, jedynie wzmagając wyrzuty sumienia Noxa i przy tym utrudniając ich ukrywanie. Dłonie zsunęły się bliżej biodrom, pokazując jak siła i determinacja powoli z niego uciekają, ale Merlinie. Nie mógł teraz sprowadzić tematu do siebie, zajmując prefekta swoimi przemyśleniami. - Nie da rady zapanować nad ludźmi - wyrzucił z siebie w końcu, ignorując ewentualne drżenie poszczególnych głosek. - To okropne, ale zdarza się. Tak jak wypadki chodzą po ludziach... tak ludzie je powodują. I chyba jedyne co można zrobić to starać się być na to gotowym, żeby... żeby mieć na to wszystko jakiś wpływ. - Bredził? Chciał pokierować Sky’a w stronę znalezienia czegoś, co zapewniłoby mu więcej bezpieczeństwa, ale nie mógł zrobić tego szczególnie przekonująco. W końcu sam nie miał pojęcia, co mogłoby być tym czymś.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Czekał na więcej jego głosu. Na uspokajającą niepokój w sercu miękkość. I o ile samo brzmienie działało i zatapiał się w nim, jakby zanurzał się w gorącej kąpieli po naprawdę długim dniu, tak nie mógł nie pokręcić głową, gdy tylko sens słów zaczynał do niego docierać. - To nie ma znaczenia. Nie jestem w stanie być wszędzie, a Flora nie jest jedyna - mruknął, gładząc machinalnie wilcze policzki kciukami, odnajdując w tym geście własny spokój, nawet nie zauważając, że panika zdążyła uciec już z niego prawie całkowicie, pozwalając umysłowi pracować swobodniej, nawet jeśli w mefistofelesowej wypowiedzi odnalazł przytyk do własnej bezużyteczności - No i poza byciem workiem treningowym i tak nie byłbym w stanie nic zrobić - jęknął z cichym wyrzutem do samego siebie. Nie każdy był wojownikiem. Nie każdy mógł nim być. Niektórzy się nimi rodzili, niektórzy się nimi stawali. On nie miał żadnej z tych opcji. Westchnął, pozwalając opaść ramionom w rozluźnieniu i rezygnacji, przysuwając się bliżej, by oprzeć wargi o kącik ust Mefisto, jak zawsze w bliskości znajdując ujście wszelkim negatywnym emocjom, tym razem jednak chcąc też jednym długim całusem podziękować mu za jego obecność. Tak szybką, tak konieczną, tak upragnioną. - Nie jestem w stanie. Finn mnie trenował. Uczył. Przestawiał. Miał manię na punkcie bezpieczeństwa. Ale to nie ma znaczenia. Nigdy nie miało. Nie potrafię. Nie chcę - mamrotał, przylegając do niego ciaśniej, wsparty o Wilkołaczy tors, jedną z dłoni wędrują na barierkę za jego plecami, by tylko po złapaniu równowagi przesunąć ciepłem i po nich, burząc gładkość materiału swoimi palcami. - Przy Neirinie nie miałem różdżki i tym próbowałem się usprawiedliwiać, ale ostatnio? Dostałem czas na reakcję, wiedziałem jak powinienem zareagować, ale zwyczajnie... nie mogłem i nawet o tym nie pomyślałem. Bo to w ogóle nie powinno mieć miejsca - ciągnął dalej, chowając się w zagłębieniu tatuaży na szyi, przenosząc dłoń w ciemne kosmyki, by pogładzić je czule, uspokajając się tym tak, jak i uspokajał się gładzeniem białej kotki podczas pierwszej wizyty w Wilczej Norze. - Nie chcę walczyć. Chcę by to inni przestali.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zacisnął wargi w wąską kreskę, tłumiąc w sobie wszystkie nieodpowiednie komentarze, które cisnęły mu się na usta pod wpływem wypowiedzi Sky’a. Gdzieś w tym wszystkim nawet rozbawiła go świadomość, że odwrócili swoje role z rozmowy o miłości - wtedy to Puchon wierzył, że wszystko można wypracować, a Mefisto obwiniał jakieś niezależne od nich czynniki. Teraz z kolei miał ochotę bronić waleczności, wmawiając ją każdemu, może trochę błędnie w tym wszystkim odczytując swoje doświadczenie. W końcu na jego drodze stało wiele do osiągnięcia tego, co zdołał. Znał całą masę wilkołaków, które przez wpływ pełni chodziły wiecznie przemęczone, wychudzone, zmarnowane nawet całymi miesiącami. Czy nie był zatem żywym dowodem na to, że to trenowanie rzeczywiście miało znaczenie? Nie skrzywił się na wzmiankę o Finnie, chociaż ciężko było mu przyznać przed samym sobą, że się z nim zgadza. Powstrzymał się za to od pochopnego wyciągania wniosków odnośnie tego, że może właśnie ta jedna kwestia narobiła problemów pomiędzy Puchonami; nawet jeśli był to jakiś czynnik, to Mefisto nie zamierzał tego teraz uznawać. Miał ochotę po prostu powiedzieć mu, że to niemożliwe. Bo ludzie nie mogli przestać walczyć, tak jak zwierzęta nie mogły przestać walczyć, tak jak nic w naturze nie mogło przestać walczyć. - Chciałbym być bardziej przydatny. - Kusiło teraz zająć się poszukiwaniami rozwiązania, chociaż Nox nie wierzył w to, że mógłby jakieś znaleźć. Mógł uciekać się czarnej magii... ale nawet gdyby odnalazł w sobie siły do użycia Imperiusa, nie mógłby osiągnąć wystarczającej kontroli. Mógł próbować dalej opanować legilimencję... ale nawet gdyby ją pojął, nie poznałby myśli wszystkich, a jedynie garstki. - Chciałbym… móc zapewnić ci bezpieczeństwo. I innym. - Zasługujesz na więcej. Ciężkim westchnięciem w końcu się uspokoił, akceptując przy tym swoją bezradność. Zaśmiał się krótko, trochę histerycznie, bo nie miał pojęcia jak pociągnąć swoją wypowiedź w inną stronę niż “ale nie mogę, bo nie wiem jak”. Sky nie dałby się skusić obiecywaną przed Mefisto zemstą, zresztą sam Ślizgon pewnie nieszczególnie uznałby taki argument - świadomość, że napastnik zostanie ukarany, nie łagodziła zadawanych przez niego ciosów. Nie wspominając już o tym, że jakiekolwiek przyznawanie się do przemocy przez Noxa byłoby teraz niczym innym niż strzałem w kolano. - Sky, ja- myślałem, że chcesz mnie wyrzucić- wyznał, nieprzyjemne słowa barwiąc delikatnym rozbawieniem, trochę chcąc odciągnąć myśli prefekta od trudnego tematu, a trochę po prostu czując potrzebę zrzucenia z siebie tego ciężaru.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Mruknął zdezorientowany, marszcząc brwi w tej skradzionej mu myśli. Przecież to on sam chciał być bardziej pomocny, przydatny, istotny, ale zaraz zreflektował się poprzez ich rozluźnienie, zdając się rozumieć chociaż częściowo jak to brzmi i wygląda z jego strony, gdy z taką słabością przylgnął do niego błyskawicznie, nie dając sobie nawet czasu ochłonąć odpowiednio, a już wyrzucając z siebie strzępki informacji. Demonizując. Wyolbrzymiając. Panikując. - Mef… - mruknął cicho, przekręcając głowę, by wyciągnąć szyję i oprzeć usta o skroń Wilkołaka. - Byłeś pierwszą osobą, o której pomyślałem, szukając… - urwał, choć i tak szept rozwijał przed nim słowa powolnie, a jednak wahając się przed tak otwartym przyznaniem się, że tego właśnie potrzebuje. - Pomocy. Wsparcia. Spokoju - wymienił cichymi pomrukami, gdzieś pomiędy mową a drobnymi pocałunkami, zaraz odsuwając się tylko na tyle, by z niepewnym uśmiechem spojrzeć w wiecznie obwiniającą się zieleń, przesuwając dłońmi po umięśnionych barkach, próbując tym ukryć zaniepokojenie tym wilkołaczym śmiechem. - I zdecydowanie teraz czuję się bezpiecznie - dodał, masującym gestem zaciskając palce na jego ramionach, jakby w niemym dopowiedzeniu, że to w nich odnajduje to poczucie bezpieczeństwa. - Gdzie? - spytał tępo, przekrzywiając lekko głowę w niezrozumieniu, zaraz dołączając do tego obrazka zmarszczone w próbie zrozumienia brwi. - Skąd? - poprawił się, tym silniej zdezorientowany im mocniej próbował zrozumieć w jakim zakresie ma w ogóle na tyle władzy, by Wilkołaka skądkolwiek przegonić i zaraz rozchylił usta, gdy zdało mu się, że zrozumiał pytanie, a jednak… - Za co? - wyrwało mu się już bardziej podejrzliwie, bo choć sam nie potrafiłby o nic Mefisto oskarżyć, to nie umiał zawalczyć z myślą, że z jakiegoś powodu musiał o tym pomyśleć. Spojrzał czujniej w zieleń, próbując odnaleźć w niej poczucie winy, które mogłoby popchnąć chłopaka do takich podejrzeń, z bolesnym opóźnieniem dostając w twarz myślą, która przecież powinna przyjść do niego w pierwszej kolejności. - Co zrobiłem? - spytał, zdecydowanie łagodniej, nagle obciążony pokorą pod wagą myśli, że najwidoczniej był o krok od spieprzenia tej relacji, a nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Mięśnie barków aż spięły się z gotowości o tę jedyną, słuszną walkę, którą chciał w życiu podejmować - o utrzymaniu drugiej osoby przy sobie, próbując nie myśleć, że tę walkę też zawsze przegrywa. Zwyczajnie nie może się poddać. - Nie oddam Cię - zapewnił szybko, chcąc zetrzeć z atmosfery to drażniące go słowo, które padło z ust Noxa, choć sam wcale nie zamienił go na coś, w czego kształt jego własne wargi układały się lepiej.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sky go uspokajał jak chyba nikt. Słowami, czynami, płynącą z nich niemożliwą do pojęcia czułością. Może nie usuwał tych wszystkich natrętnych myśli, ale niewątpliwie spychał je na dalszy plan - Mefisto nie był w stanie martwić się, kiedy trzymał go w swoich ramionach. Za bardzo się cieszył. - Chyba po prostu wolałbym być na czas… w trakcie. Nie tak po fakcie. - Wydawało mu się to całkiem oczywiste, nawet jeśli usta już wyginały się w delikatnym uśmiechu pełnym podziękowania. To i tak było więcej, niż mógłby sobie wymarzyć, więc z jakiej racji w ogóle narzekał? Na chwilę zawiesił spojrzenie na wargach swojego partnera, nie tylko spijając z nich wymawiane słowa, ale przy okazji też dając im się zahipnotyzować. Nie ukrywał swojego pożądania, które aktualnie można było nawet nazwać niewinnym - choć zapewne błędnie. Tak jak erotyzmu w tej sytuacji ciężko było się doszukać, tak pragnienie posiadania tego Puchona tylko dla siebie wcale nie było słabsze. Chorobliwy żal po nieprawdziwej utracie Sky’a jeszcze trzymał się wilkołaka, zwłaszcza kiedy brak precyzji jego własnej wypowiedzi pociągnął rozmowę w tym bezsensownym kierunku. - Same dobre pytania - mruknął w odpowiedzi, zaraz szukając już kieszeni, w której powinien tkwić pognieciony list. Palce aż zadrżały mu niespokojnie, gdy rozprostowywał pergamin, podsuwając go prefektowi pod nos. - No, dawaj. Nie wierzę, że to brzmi dla ciebie normalnie - zachęcał, już z szerszym uśmiechem, bo przecież wcale nie był zły. Znaczy… był, trochę pewnie był, ale nie winił Sky’a za pisanie w emocjach. Chyba naprawdę musiał się nauczyć, żeby przymykać jedno oko przy czytaniu wypowiedzi Puchona… - I to ja nie oddam ciebie - poprawił go, bo w końcu to on biegł, żeby temu „zerwaniu” zapobiec. I na to nie dał już zareagować, przyciągając Schuestera do długiego, namiętnego pocałunku, którym chciał skraść mu marnowane na stres oddechy.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zamrugał, w bystrości swojego umysłu nawet nie podejrzewając, że to w liście popełnił swój błąd, więc i wargi rozchyliły się nieco ze zdziwienia, gdy przed oczami dojrzał władne pismo. Skrzywił się, kradnąc z dłoni Noxa pergamin, by pochylić się nad nim i przeczytać naprędce, równie pospiesznie nakreślone słowa. Zmarszczył brwi i poruszył ustami w jakiejś niemej próbie protestu, bo faktycznie, gdy czytało się list z takim nastawieniem, to słowa były wręcz brutalnie jednoznaczne, ale przecież nie mógł tego uznać. Bo Nox takich myśli mieć w ogóle nie powinien. Powinien natomiast czytać te słowa wiedząc, że coś złego musiało się wydarzyć. I w tym widział swoją winę. Nie w doborze słów, a braku pewności Mefisto, co do jego pozycji. A przecież ta z każdym dniem stawała się pewniejsza i trwalsza. - Mam tendencję do złego dobierania słów - mruknął, uśmiechając się do niego przepraszająco i z tą samą intencją przesunął dłonią po umięśnionym boku, przylegając do niego ponownie i zaszeleścił pergaminem, gnąc go między palcami, nie chcąc już myśleć o swoim błędzie, a jedynie skraść więcej wilczego ciepła. I ten jakby czytał mu w myślach, w tej samej chwili przywołał przyjemną karuzelę w jego żołądku - najpierw samym brzmieniem głosu, później znaczeniem, jakie niosły słowa, a na końcu pocałunkiem, w którym zanurzył się instynktownie, obiema dłońmi szukając dla siebie miejsc idealnych. Nigdy wcześniej tak nie miał, by usta smakowały mu tak odmiennie na początku znajomości od tego, jakie nuty przynosiły później, jakby z każdą dzieloną ważną chwilą, dojrzewały i nęciły język jeszcze silniej. - Nikomu - przytaknął mu na wydechu, gdzieś między jednym pocałunkiem a drugim, myślami gdzieś pomiędzy rozpamiętywaniem poprzedniego, a już w niecierpliwym oczekiwaniu kolejnych. Mruknął zadowolony, nie chcąc odrywać się do tego ciepła, a jednak nagle zdał sobie sprawę z pustki swojej dłoni - Ale czasem też coś dobrze powiem, nie? - prychnął cicho, szukając w zieleni jakiegoś zapewnienia o tym, że kretynem jest tylko czasem, a nie ciągle, po czym z grymasem niezadowolenia cofnął się od niego, by pochylić (a chyba wypadałoby jednak kucnąć) się po splątany w barierkę list, który zaplątał się tam niesiony lekkim wiatrem, przez marną tylko chwilę ciesząc się swoją wolnością. - Huh? - mruknął zdziwiony, sięgając dłonią nieco dalej po kolorową pisankę, własny list wciskając niedbale do tylnej kieszeni i z ciekawszą znajdą w dłoni powrócił do Mefisto. Oparł się o niego tyłem, wolną dłonią zachęcając go do objęcia się w pasie i wykręcił głowę w tył, rozpraszając się już tylko na jeden, krótki pocałunek, po czym unosząc dłoń z jajkiem nieco wyżej zapytał: - Chcemy sprawdzić co jest w środku?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Szukał na twarzy Sky'a reakcji, wierząc jego plastycznej mimice, która miała potwierdzić słuszność jeszcze mrożących serce wilkołaka wątpliwości. Sam odpowiedział uśmiechem odrobinę triumfalnym, ale przede wszystkim po prostu szczerym. Spodziewał się, że jeszcze wrócą do tego tematu w bardziej lub mniej żartobliwy sposób, ale na chwilę obecną zupełnie nie czuł się na siłach, czy Puchona rozliczać za nieprecyzyjnie napisany list. - Jedna z wielu wad? - Podchwycił za to, w końcu widząc coś, co mogło przeszkadzać mu bardziej niż porzucony na widoku wizbook. Z tym, że nawet to nie miało znaczenia w obliczu mefistofelesowej tęsknoty za uzależniającym szczęściem, które przynosiła bliskość z prefektem. Sięgał po nią w najprostszy z możliwych sposobów, zajmując ich przeciągającymi się pocałunkami, choć przecież rozmowy nie przynosiły mniejszej satysfakcji. - Czasem nawet bardzo dobrze - przyznał, z głosem nieco bardziej rozmarzonym niż planował. Zadowolonym spojrzeniem sunął za Skylerem, nie przejmując się jego poszukiwaniami listu, bo nawet jeśli nie czuł jego ciepła pod palcami, to jeszcze tonął w przyjemnej świadomości, że mógłby. Wybudził się z tego przypadkowego letargu dopiero wtedy, kiedy w ich - ich! - posiadanie wszedł jakiś tajemniczy obiekt, pomimo niewinnego wyglądu prędko wzbudzając czujność wilkołaka. Objął go ciaśniej w pasie, pocałunek z ust prędko przenosząc na policzek, linię szczęki i szyję, tylko spojrzeniem kontrolując pisankę. Druga ręka odruchowo pomknęła mu do kieszeni, szukając różdżki, której wcale tam nie było... ale bez sekundy zwłoki, przechwyciła patyczek zza paska Sky'a. - To brzmi jak fenomenalny pomysł - wymamrotał mu do ucha z wyraźną ironią w głosie, obracając różdżkę pomiędzy palcami, jak gdyby miało mu to w czymś pomóc. - Dajesz, najwyżej zginiemy razem. - Romantycznie, o.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Oparł się o niego wygodniej, obracając pisankę w dłoni, drugą przytrzymując jego rękę na sobie, by zatrzymać go, jeśli tylko chciałby się z tej przyjemnej pozycji zbyt szybko wycofać. Potrzebował tego komfortu, łatwo dając odciągnąć większość myśli od zmartwień, uspokajając się szybko za każdym razem, gdy myśl o Florze wypływała na wierzch, powtarzając sobie, że nowa opiekun Hufflepuffu odpowiednio się nią zajmie. Obiecała. Potrzebował też tego, do czego tak powolnie się przyzwyczajał, momentami jeszcze nie mogąc się odnaleźć w rzeczywistości, w której może sobie pozwolić na tyle słabości, bez zatracenia poczucia, że ma jakąkolwiek kontrolę. A jednak wilkołacze objęcia zamiast wprowadzać w niego niepewność, ogarniały go przyjemnymi dreszczami i uspokajającym ciepłem, nie potrafiąc nie cieszyć się chociażby tak obcym uczuciem lekkości, gdy Nox przenosił go sobie z miejsca do łóżka w miejsce. - Naaah, nic takiego strasznego się nie stanie - zapewnił od razu, tylko lekkim uśmiechem komentując tak naturalną już kradzież jego różdżki - To musi być jakaś uczniowska akcja, niedawno też jedno znalazłem, ale wtedy wybuch- Ok, to nie brzmi zachęcająco - prychnął cicho z rozbawienia, odchylając głowę w tył, by wesprzeć ją na noxowym barku, spoglądając na ciemny sufit mostu, zaraz i tak przekręcając głowę, by podgryźć zaczepnie linię żuchwy, gdzie tatuaże zbiegały się z nagim policzkiem. - Wciąż mam jeszcze na sobie ślady proszku, który mnie wtedy obsypał - wymruczał nisko, przesuwając nosem po jednym z kolczyków w uchu, jednocześnie wyciągając rękę, by oprzeć pisankę o drewnianą barierkę - Ale widać je tylko w ciemności - dodał leniwym pomrukiem, z cichym trzaskiem rozbijając jajko o most, z wprawioną przy tym naturalnością piekarza, skazanego na wyuczenie się tego ruchu do perfekcji. Wyprostował się, zabierając usta z ciepłego policzka i wyciągnął dłoń, na której trzymane jajko zamieniło się z łatwością rozpoznany, bo w końcu sprzedawany niemal co wieczór, deser. - Kanarkowa kremówka, tym razem jakoś przeżyjemy - westchnął, nie do końca pewien czy jest rozczarowany, bo z jednej strony liczył na coś mu mniej znanego, a z drugiej... nie mógł oprzeć się skosztowania czegokolwiek słodkiego, co znalazło się już w zasięgu jego możliwości. - Kanarki zawsze były dla mnie smutnymi stworzeniami - zagadnął, puszczając trzymaną dłoń, by zgarnąć palcem nieco kremu - Podobno tak przywiązują się do właściciela, że gdy ten je porzuci, dosłownie serce pęka im z żalu - kontynuował, po czym zabrał językiem krem z kciuka i... zamrugał zdezorientowany, bo kompletnie nic się nie wydarzyło. - No tak, to do mnie nie pasuje - inaczej już dawno byłbym martwy - mamrotnął, w połowie zdając sobie sprawę, że nie chce wcale dzielić się tą myślą i dorzucił szybko - Myślisz, że zamiana w kanarki to już zbyt duży chaos na imprezę? - chcąc po części poznać opinię Mefisto, a po części szybko zmienić temat i zaraz wgryzł się w kremówkę z jasnym sygnałem "teraz Ty gadasz".