Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Spróbujmy ze sobą normalnie rozmawiać. To zdanie wydawało się jej jakieś sztuczne, dziwne. W jej głowie nie miało prawa bytu. Ona naprawdę próbowała z nim wtedy rozmawiać, chciała mu wszystko wytłumaczyć, ale jednocześnie widziała w oczach Alana obrzydzenie i niedowierzanie. Jakby postawił między nimi kuloodporną szybę, przez którą ona nie będzie w stanie się przebić. Nieważne co mu powie, nieważne, na ile sposobów będzie próbowała wytłumaczyć swoje zachowanie i zachowanie kogoś, kto zrobił ich związkowi taką krzywdę, kogoś, kto z nudów, może z nienawiści, postanowił oszpecić jej twarz niekontrolowanym popędem seksualnym. Przecież to się w głowach nie mieściło! Jude za młoda była na tracenie dziewictwa, a za stara na szaleńcze wygłupy i żarty, rodem z jakiegoś kiepskiego, amerykańskiego filmu o blondynkach. Bo przecież na kilometr widać było, że zupełnie nie potrafi się wpisać w ramkę rówieśników. Była na to za sztywna, zbyt zdystansowana, za bardzo się bała. I teraz nagle ktoś próbuje jej wmówić, że z dnia na dzień stała się tornadem, które przelatuje przez każdą szczelinę i na konsekwencje swoich czynów nie patrzy? Przecież tutaj Howett miał jeden, niepodważalny dowód na jej niewinność. Ona za dużo myślała. Zawsze można ją było spotkać zamyśloną, czasem przez wiele godzin miała lekko brwi zmarszczone, bo dojść ze sobą do porozumienia nie mogła. Czy zawiodła się na Alanie? Tak. Zawiodła się na nim bardzo, zawiodła się na tym, że nie potrafił jej dostatecznie zaufać. A ona zaufała mu w pełni. Jeszcze nie wiedział o niej wszystkiego, ale w odpowiednim momencie byłaby w końcu w stanie przekazać mu całą zawartość swojej głowy. Stopniowo częstowałaby swoimi obawami, swoją historią, bo przecież chciała, żeby on czuł, że ona mu ufa. Chociaż nie potrafiła do końca pogodzić się z ciążą Hery i faktem, że teraz między nimi już zawsze coś będzie, coś w postaci małego bobasa, to obiecała sobie, że z Howettem zostanie. Złożyła mu niemą obietnicę, chciała być przy nim zawsze. Ale tamtego dnia, nocy właściwie, po raz pierwszy odkąd go w ogóle poznała, chciała przed nim uciec. Teraz chciała przed nim uciec. - Co jeszcze chciałbyś wiedzieć? – Bo przecież już raz mu na pytania odpowiadała, a odpowiedzi go widocznie nie usatysfakcjonowały. Więc jak powinien potoczyć się ich mały dramat? Powinna paść przed nim na kolana, przyznać się do wszystkiego i błagać o przebaczenie? Powinna błagać o jego miłość? Do wielu rzeczy była zdolna, na różne sposoby potrafiła się przed samą sobą poniżyć, potrafiła samą siebie krzywdzić, ale na to jej duma nie pozwalała. Bo jakąś dumę jednak posiadała, ukrytą bardzo głęboko, zakopaną pod empatią i ugodami.Czy ich rozmowa w ogóle cokolwiek zmieni? Jej głos był cichy i spokojny, ale jednocześnie naładowany sprzecznymi emocjami. Czuła się uwięziona we własnym ciele.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Pełen był sprzeczności. Chciał ruszyć z miejsca, chociaż nie wiedział jak. Nikt mu nie powiedział, co ma robić, choć już dawno powinien jakoś to naprawić. Czuł się na przemian beznadziejnie i pełen wiary. Tylko w co? Przewinąłby tą część swojego życia na rok później, jeśli tylko by mógł. Chciałby ominąć to wszystko, co teraz go czeka, bo nie wiedział, co to będzie. Każdy kolejny dzień, każde spotkanie, to jeden wielki znak zapytania, a zarazem tysiąc różnych możliwości, tych prawdopodobnych i mniej prawdopodobnych. Nie był obrzydzony zachowaniem Jude, przecież wcale lepszym człowiekiem przez to się nie stał! Sam zaciążył niczemu winną Hearowen, wiedział o tym doskonale, jednak wydawało mu się, że Jude radzi sobie z tym lepiej. Przecież nie zrobił tego świadomie. Tymczasem on już nie wiedział, jak postępować. Co w sobie zmienić i komu wierzyć. Zapłakane przyjście jego dziewczyny w środku nocy było niepodważalnym dowodem na prawdziwość słów szmaciarza Obserwatora, ale późniejsze zaprzeczenia, wygłaszane ze wszystkich stron opinie co do niewinności Jude... To wszystko pozostawiało mu mętlik w głowie. Zewsząd słychać było głosy różnych osób, czasem tak sprzeczne ze sobą, że nie wiedział już, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to tylko jakiś głupi żart. Och, ile by dał, aby to był dowcip przygotowany przez jego przyjaciół! - Nie wiem. Przepraszam, Jude. Za wszystko. Ja po prostu... jestem chyba zagubiony w tym wszystkim - westchnął głęboko. Słowa nie chciały mu przejść przez gardło, a przecież miał tyle do powiedzenia! Chciał jej powiedzieć, chciał naprawdę bardzo mocno. O tym, że w głębi wciąż ma wyrzuty sumienia w związku z Trowsent. O tym, że przeraziła go ta noc, kiedy ona przyszła do jego mieszkania zapłakana. O tym, że chętnie pokazałby Villiersowi i Rousierowi, dlaczego nie powinni tak zachowywać się względem jego dziewczyny. O tym, że Villiers raz już dostał w pysk i widocznie zapowiada się na to, że dostanie poraz kolejny. O tym, że już nie ma pojęcia, co myśleć! I wreszcie o tym, jak bardzo ją kocha, mimo wszystko. Zwątpił, nie zwątpił, zwątpił, nie zwątpił... Już sam nie wiedział. Nie wiedział, czy to wszystko da się odbudować i naprawić, ale nie chciał jej unikać. Chciał naprawić błędy, nieważne czyje, chciał je naprawić. Tylko brakowało mu chyba siły. Motywacji. Kogoś z zewnątrz, kto da mu kopa w tyłek i powie, żeby przestał myśleć "Może się uda", tylko zaczął mówić "Uda się - na pewno!" - Jestem zmęczony tym wszystkim. Chciałbym zacząć od nowa. Powiedz mi, powiedz prawdę - jak ty widzisz to wszystko? Jak ty to postrzegasz? Naprawdę między wami coś zaszło? Cholera, ja nie wiem... - miał głos niepewny, nie zrezygnowany już, ale wciąż jakiś taki bez energii. Mógłby zakopać się w łóżku i nigdy stamtąd nie wychodzić. On. Alan Howett.
Czuła się niesamowicie winna za stan, w jakim teraz był Alan. Nie była ślepa, wystarczająco długo wymieniała się z nim spojrzeniami, wystarczająco długo z nim rozmawiała, przebywała, żeby wiedzieć, że Howett jest człowiekiem, który cieszy się życiem. Nawet kiedy wszyscy mają go dosyć, on znajduje w sobie energię, by szaleć dalej, nie poddawał się, był niczym huragan, niosący za sobą nie zniszczenie, a radość. A teraz cały jego blask przygasł. Jude czuła, że to ona wylała na niego kubeł wody, przez którrzące się resztki po prostu wygasły. Nie było już płomieni, były tylko zgliszcza, a na spalonej ziemi już nic nie wyrośnie, to jak przekleństwo natury, to jak przekleństwo bogów, za to, że Prometeusz ośmielił się ukraść im ogień. To była jej kara za to, że najpierw ukradła, a następnie zgasiła wesołe płomyki w oczach Alana. Nie potrafiła się nimi odpowiednio zająć, bo jedyne, co ona potrafi, to niszczyć. Jest wielkim, chodzącym nieszczęściem, które przy odrobinie pomocy przewróci się, chociaż sznurówki ma bardzo dobrze zawiązane. Przyzwyczaiła się już do upadków, ale ten był zbyt bolesny, żeby tak po prostu o nim zapomnieć, żeby pocieszyć się, że kiedyś musi być lepiej. - No to jest nas dwoje. – Chciała, żeby ją usłyszał, ale głos rozmywał się gdzieś w powietrzu, nie potrafiła go wzmocnić, nie potrafiła wypowiedzieć słów jeszcze raz. Sama świadomość, że Alan jest teraz obok, odbierała jej wszystkie siły. Bo wiedziała, że nic nie może zrobić. Chociaż był blisko, to był niewyobrażalnie od niej daleko. Fizyczna bliskość nigdy nie była czymś satysfakcjonującym, nie czuła tej ich specyficznej więzi, która pozwalała jej rozumieć go bez słów, która pozwalała jej snuć senne marzenia na jawie. On odbierał je przez ciszę, nie musiała nic mówić, nie lubiła mówić. I nigdy nie spodziewała się, że cisza stanie się jej przekleństwem, nigdy nie postrzegała jej w taki sposób. Widocznie mało jeszcze o życiu wie, skoro wszystko ją zaskakuje. Odwróciła wzrok, patrzyła gdzieś na bok, na drewno, które w każdej chwil mogło zacząć się sypać, zlecieć w dół, a oni razem z nim. Jeśli tylko ktoś postanowiłby jednym machnięciem różdżki cofnąć zaklęcie, które trzymało ten most w jednej kupie. Można ich chyba do tego porównać. Coś ich jednak razem trzymało. Nadzieja. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby przetrawić jego kolejne słowa. Nie potrafiła mu logicznie odpowiedzieć, ona cała była przecież wyciągnięta z logicznych konwenansów, nie potrafiła utrzymać się ramach, była zgubiona. Zgubiła samą siebie, już to wiedziała, znikała. Znowu znikała. Tak samo, jak w dniu, w którym się… związali? No właśnie, to przecież też było bezsłowne zobowiązanie, może właśnie dlatego otaczały ich same porażki? Może nie powinni jasno określać to, co z pozoru wydawało się oczywiste. Wiedziała, że nie ucieknie przed kolejną rozmową na temat jej rzekomej zdrady, to było konieczne, jeśli chcieli chociaż odbudować wzajemny szacunek, przynajmniej to mogli zrobić. Mogli się po prostu szanować. Czując, że znowu zaczyna dusić się we własnym ciele, wzięła głęboki oddech i w końcu zdecydowała się spojrzeć mu w oczy. Tak całkowicie. Na chwilę zapomniała o wszystkim, została tylko ona, on i odpowiedź na to pytanie. Stała nieruchomo, jakby ktoś rzucił w nią drętwotą, aż w końcu przypomniała sobie, że musi zareagować. Delikatnie pokręciła głową. To chyba jedyne zaprzeczenie, na którą ją było w tym momencie stać.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Może za dużo myślał? Zamiast spróbować przeskoczyć dzielącą ich przepaść, zastanawiał się, czy to kiedykolwiek się uda. W przeciwieństwie do Jude cisza, która zapanowała po jej słowach, wydała mu się tym, czego teraz potrzebują najbardziej. Wydawało mu się, że kiedy tak stoi w miejscu, czas mija nieubłagalnie i minęło już kilkadziesiąt minut, może godzin, podczas gdy naprawdę było to kilkanaście sekund, które wydawały się wiecznością. Dlaczego to nie było takie łatwe? Kiedyś bez problemu potrafił odejść albo zacząć na nowo, a potem samemu spieprzyć sprawę, coby namieszać ludziom w głowach. Tym razem było inaczej. Podszedł do niej, objął ją i wpatrywał się beznadziejnie w jakiś daleki punkt. Gdyby ten most zerwał się teraz, uratowałby ją albo bez wyrzutów sumienia mógł wraz z nią spaść, mógł też zostać zjedzony przez przelatującego szpaka lub zapić się w cztery dupy, zostać pokrojonym przez jakąś wiedźmę i w kawałkach sprzedawany na Śmiertelnym Nokturnie. Wszystko było mu jedno, ale kiedy tak trzymał jej drobne, wychudzone ciało w swoich ramionach, czuł jakby to był cały jego świat. Trwał tak, prowadząc wewnętrzną walkę, zastanawiając się, którego głosu posłuchać. W końcu podjął decyzję. - Zapomnijmy - wyszeptał, wciąż wpatrzony gdzieś w daleki punkt. - Zapomnijmy, wierzę ci Jude, ja ci wierzę... - mówił to dosyć chaotycznie, ale jakby doznał nagłego olśnienia, naprawdę uwierzył w to, co mówił. Chciał żyć normalnie, tymczasem przez ostatnie kilka dni, może tygodni, sam już nie wiedział ile czasu minęło, zachowywał się jak palant. Kochał ją, dlatego przeraził się, że mogłaby zrobić takie świństwo. Kochał i nie mógł do siebie dopuścić myśli, że mogłaby postąpić wobec niego tak, jak rzekomo postąpiła. Ale ona była taka... krucha! Taka delikatna! Nie znał jej od lat, ale zdążył przekonać się, że jest to istota, z którą trzeba umieć postępować... Może to wszystko jest nieprawdą, ukartowaną przez cholerny los, żeby ich skłócić? Próba czasu? Pocałował ją w czoło, a potem wpatrzył się intensywnie w jej oczy. Nie przeszywająco, nie smutno, ale też nie wesoło. Patrzył z miłością i w tej chwili wstyd mu było za samego siebie. Wstyd, że uwierzył w te zbiegi okoliczności, bo to wszystko było jednym wielkim przypadkiem. Tak, teraz to do niego dotarło! Nieszczęśliwy przypadek. Wstyd było mu także za myśli, które nieustannie nawiedzały jego głowę podczas samotnych wieczorów spędzanych na hogwarckich błoniach. Nigdy nie powie o tym na głos, ale przyszło mu do głowy, coby wkraść się do jej umysłu i wyczytać stamtąd prawdę, znaleźć odpowiedzi. Ale czy takowe się tam znajdowały? Pustka, taka jaka była w nim... I sprzeczności, tysiące sprzeczności. Jedynym, co powstrzymywało go przed zrobieniem tego, był fakt, że przecież to Jude. Nie zachowa się tak względem niej, choćby na jego oczach urządziła sobie orgię z najbardziej znienawidzonymi idiotami z Hogwartu. - I bądźmy już zawsze razem, Jude. Przepraszam. Ja... ja wiem, że to nie ty. To chyba opatrzność, nie wiem czyja, ale ktoś nad nami czuwa. Nie spieprzmy tego. Nic nie dzieje się przypadkiem, więc przypadkiem nie było to, że się poznaliśmy. Przypadkiem nie było to, że cię pokochałem i przypadkiem nie było to, że ostatnimi czasy działo się to, co się działo. Może to miało na celu nauczenie nas czegoś, uświadomienie nam, że powinniśmy być ze sobą mimo wszystko - wierzył w to co mówi, wierzył cholernie mocno! Sam właściwie nie wiedział, dlaczego tak nagle zmienił swoje stanowisko w tej sprawie, po prostu poczuł jakąś wewnętrzą energię, coś mu kazało. Zupełnie, jakby nadzieja, która tliła się w jego sercu, rozprzestrzeniła się na całe ciało i zamieniła w euforię, jakby jego połamane w ostatnich dniach serce zrosło się na nowo i zostawiło przeszłość za sobą... Uwierzył.
Oni obydwoje za dużo myśleli, a na końcu to myślenie żadnych efektów nie przynosiło. Zostawiało ich z pytaniami bez odpowiedzi i wielkim mętlikiem w głowie, który ciągnął błędne koło i ponownie zmuszał ich do myślenia. Tylko całkowite oczyszczenie mogło to szaleństwo przerwać. Tylko, czy naprawdę chcieli zostać z pustką? Czy to wszystko, co do tej pory przeżyli, mogło zostać skazane na straty, tylko po to, aby oni uzyskali pozorny spokój? Nie. Nic nie było warte utraty wspomnień, utraty emocji i miłości. Bo o tym też, a może przede wszystkim o tym, powinna być mowa. A oni byli zbyt młodzi na takie problemy. Możliwe, że wpakowali się w coś, co ich zupełnie przerosło, bo czego mogli być w tym wieku pewni? Chyba tylko tego, że się urodzili i kiedyś polegną, jak każdy człowiek. Nie mieli planów, nie chcieli ich mieć. Alan wiódł beztroskie życie, w którym smutek niszczony był przez nieustającą zabawę, ona w swoim smutku się zatracała, zamykała w mydlanej bańce i kreowała własne szczęście. Miała przecież do dyspozycji kolorowe kredki, a to ułatwiało sprawę. I nagle te ich dwa, całkiem odmienne światy, spotkały się gdzieś po środku. To nie mogło się skończyć. On był wulkanem energii, a ona lodowcem, spokojnie dryfującym po oceanie losu. Omijały ją sztormy i wielkie burze, była nietykalna, szara, wtapiała się w burzowe tło, była bezpieczna, a później to bezpieczeństwo straciła, ale nie do końca, bo przecież przy Alanie się nie bała. I kiedy po raz pierwszy od dłuższego czasu, znalazła się w jego objęciach, to znowu poczuła, że wszystkie obawy zabrał od niej i po prostu z tego mostu zrzucił. Nie spodziewała się tego. Z wrażenia serce jej przyśpieszyło, biło jak szalone, jakby chciało wyskoczyć, bo tak tęskniło za Alanem, bo nie był jeszcze wystarczająco blisko. Zapominała. To było im potrzebne, musieli zapomnieć, zignorować, jakby to wszystko działo się gdzieś daleko, za ich plecami, na innym kontynencie, w innej rzeczywistości, w której złe rzeczy są codziennością, w której to nikogo nie rusza, w której nikt niczym się nie przejmuje, bo pożarła ich obojętność, albo trochę bardziej optymistyczny scenariusz, bo miłość wypełnia powietrze i brak zaufania jest abstrakcją. Przestępstwem. - Nie przepraszaj. – Szepnęła cicho, obejmując go delikatnie. – Za nic już nie przepraszaj. – Bo przecież on nie miał żadnych powodów, a nieustannie tylko słyszała od niego to słowo. Nie chciała, żeby się obwiniał za coś, za co nie powinien. W tym wypadku nie wiadomo, po czyjej stronie wina leżała. Tego nie można było dowieść w żaden sposób, nawet, gdyby Howett zdobił się na wejście w jej umysł, to nic by w nim nie znalazł. Nie na temat, który obecnie go interesował. No, teraz już może mniej. Czy to ją czegoś nauczyło? Sama jeszcze nie potrafiła powiedzieć, ale teraz wiedziała już na pewno. Wiedziała na sto procent, że zaufanie Alanowi było jedną z najlepszych rzeczy, którą mogła zrobić. On był jednym z najlepszych losowych przypadków, które mogły ją spotkać. Nie żałowała. Niczego, co miało związek z Alanem, nie żałowała. Teraz już nawet nie myślała o tym, że jeszcze kilka dni wcześniej serce jej pękało, na samo wspomnienie o gryfonie. Już zapomniała o jego nagłym wybuchu w mieszkaniu, to teraz nie było ważne.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
To wszystko było takie proste, a on dołował się ostatnie kilka dni. Zachowywał się jak chłopiec, któremu zabrano zabawkę, zamiast zmierzyć się z tym wszystkim. Teraz przepełniało go coś, czego od dawna go brakowało. Tysiąc pozytywnych uczuć, nie potrafił nawet nazwać tego stanu, euforia? Cieszył się, że to wszystko dobiegło końca, wszystko złe skończyło się w jednym, krótkim momencie. Wystarczyło jedynie zdać sobie sprawę, że Jude jest dla niego całym światem i podejść, przytulić... Teraz odgarnął jej włosy z twarzy, złożył na ustach delikatny pocałunek. Tak bardzo mu jej brakowało! Nigdy nie sądził, że spotka na swojej drodze taką osobę, która będzie oddziaływała na niego tak silnie. Nie liczyło się dla niego nic, ta chwila mogłaby trwać wieki i świat wokół nich mógłby przemijać, a on stałby tutaj niewzruszenie, trwając w tym uścisku już na zawsze. Skończyły się samotne spacery po błoniach i nocne rozmyślania, wpatrywanie w księżyc i głuche pytania. Skończyły się obawy, odeszły donikąd, w ciemną odchłań, z której już nie powrócą. Czuł się jak wtedy, gdy pierwszy raz zbliżył się do niej, jakby to był początek czegoś niezwykłego i niepowtarzalnego. Nawet przeszła mu chęć skopania tyłków tym dwóm ślizgonom, pewnie dzieciaki jakieś wrobiły biedną przyszłą panią Howettową, mając przy tym świetny ubaw. W tym momencie podszedłby do nich i przytulił, a potem w podskokach wróciłby do mieszkania i wraz z Jude wesoło czytałby Obserwatora, podśmiewując się z plotek, które sam by mu dał. Nawet temu szurniętemu draniowi miał ochotę wysłać kwiaty! Dzięki niemu tak naprawdę zdał sobie sprawę, że prawdziwy związek powinien opierać się na miłości i zaufaniu, na tym przede wszystkim. Coś się w nim zmieniło, wiedział już doskonale, że gdyby jeszcze kiedyś wybuchły jakieś afery, powinien wierzyć właśnie Jude. Powinien wierzyć jej od samego początku, ale widocznie tak miało być. - Zabiorę cię kiedyś na przeraźliwie długi spacer, Jude. Pokażę ci, jak jeżdżę na motorach i będziemy razem oglądać zachody słońca... - ależ się rozmarzył! Oczyma wyobraźni już widział ich obojga, którzy za kilka lat będą trwać w silnej, nieprzerwanej więzi. Już nikt nigdy ich nie rozłączy, żaden tandetny podstęp i zagrywki przeciwnych ich związkowi osób. Takich pewnie było wiele, przecież dziewczyna, którą właśnie trzymał w objęciach, była najpiękniejszą i najcudowniejszą osobą na świecie! Niejeden chciałby być teraz na jego miejscu, był tego pewien równie mocno jak faktu, że kocha Jude. Wprawdzie nigdy nie wybiegał tak daleko w przyszłość, ale teraz, kiedy wszystko było już w porządku, mógł wrócić do dawnego sposobu życia. Nie wyobrażał sobie, że będzie gotował obiadki ich dzieciom (które z pewnością będą najzajebistszymi i najbardziej lubianymi osobami w Hogwarcie, kiedy już do niego pójdą), przed nimi jeszcze szmat czasu, wszystko dopiero się zaczyna! Jednak nie będzie więcej żadnym emobojem, tylko znów tym Alanem, którym był od zawsze. - Wracamy do zamku? Laila na pewno teraz płacze w pokoju i martwi się, że nasz związek się rozpadł, to takie biedne i wrażliwe dziecko! Trzeba jej powiedzieć - zaproponował nie dlatego, że naprawdę uważał, iż jego siostra bardzo przeżywa zaistniałą sytuację, ale zwyczajnie miał ochotę pokazać światu, że to jeszcze nie koniec!
Ale teraz wszystko było dobrze. Prawda? Poradzili sobie z przeszkodami, które nieżyczliwi rzucili im pod nogi, obeszli je, znaleźli swój sposób i choć na początku ich działanie można było podciągnąć pod destrukcyjne, to oboje opamiętali się w odpowiednim momencie. Klapki spadły z oczu, duma zeszła na drugi plan, ustąpiła zaufaniu, które w tym momencie, ze strony Alana, osiągnęło chyba apogeum. Dlaczego tylko z jego strony? Bo chociaż Jude powierzyła się mu w stu procentach, to jeszcze nie o wszystkim na głos powiedziała. Właściwie, patrząc obiektywnie, to Jackson nie powiedziała Alanowi o sobie nic. Już odstawiając na bok jej wrodzoną małomówność… Cóż więc Howett mógł o niej powiedzieć? Miał rację w swojej ocenie, w krótkim czasie, poznał ją niemalże na wylot, ale nie wiedział o najważniejszym aspekcie. Nie znał genezy jej zachowań i poglądów, a to miało przecież wpływ na wszystko co robiła, co mówiła, a jeszcze bardziej na to, czego nie mówiła. Powoli dojrzewała do tej rozmowy, była już coraz bliżej, Alan był coraz bliżej. A i tak przecież wystartował z lepszej pozycji, niż cała reszta. Zaczął od tego miejsca, w którym była w stanie pokazać mu wnętrze. Otworzyła się na niego, chciała, żeby widział to, co ona widzi. Chciała wytłumaczyć mu swój punkt widzenia, a bez słów nie było to łatwe. Dlatego musiała być cierpliwa i wyrozumiała, dlatego on musiał być cierpliwy i wyrozumiały. - Zachody słońca zawsze owiane są smutkiem. Wypominają wszystkie niewykorzystane okazje, ale dają też nadzieję. Na wschód. Bo przecież musiałoby stać się coś naprawdę złego, żeby po zachodzie, słońce już nigdy nie wzeszło, ale nadzieja by została. – Zgadzała się na to wszystko. Chciała, żeby pokazał jej swój świat, nawet, jeśli pełen był takich niebezpiecznych rzeczy, jak motory. Bałaby się pewnie, że lada moment może mu się coś stać, ale z drugiej strony wiedziała, że chłopak będzie wiedział, co robi. Chciała oglądać z nim zachód słońca, a później niecierpliwie czekać na wschód. Chciała mieć go przy sobie. Czuć jego bliskość, milczeć z nim, a po męczącym milczeniu rozmawiać. I znowu milczeć. Ale nie chciała go w żaden sposób ograniczać. Istotą Alana był jego duch wolności. Jude wiedziała to już od samego początku i nie zabierze mu tego nigdy, bo wie, że to uczyniłoby go nieszczęśliwym. Gdyby zniewoliła jego duszę. Ufała mu, wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Nie celowo. - Tak. Musimy jej powiedzieć. Nie powinna się tym zadręczać, musimy ją uspokoić. – Bardzo było Jude przykro, że ostatnio siostry Howetta unikała. Ale naprawdę nie wiedziała, jak powinna się przy niej zachować. Czy Alan powiedział jej o nocnej wizycie Jude? Jeśli tak, to co jej powiedział? Czy Laila potępia ją przez to rzekome, dziwne zachowanie? Po prostu się bała, ale teraz bardzo chciała młodą Howett przytulić. Więc złapała gryfona za rękę i powoli wrócili do zamku.
To nie będzie miłe spotkanie. Ale konieczne... Jiro wrócił i trzeba było doprowadzić wszystko do końca. Nie, Ellie nie zamierzała mówić mu o zaręczynach. Nie wiedziała, że wyjdzie inaczej, ale nie wyprzedzajmy zdarzeń! Wysłała gryfonowi sowę z miejscem spotkania i udała się tam od razu, bez żadnego ociągania. Nie mówiła też nic Drake'owi... nie dlatego, że bała się, że jej nie puści na to spotkanie czy coś podobnego, nie. Nie miała zamiaru martwić narzeczonego. Poza tym, chociaż raz w życiu chciała rozwiązać coś sama. Poprzednim razem jej się nie udało, więc może teraz...? Paniczny i totalnie irracjonalny lęk, że powróci do tego co się z nią działo na początku roku, towarzyszył jej cały czas. Mimo to, wiedziała, że to się nie stanie. Miała Drake'a, ona kochała go niesamowicie mocno, on ją również... spotkanie z Jiro miało być tylko formalnością. Wyjaśni mu, że od dawna nic do niego nie czuje, że nie potrafiłaby mu zaufać po tej akcji z zakładem. To było nie do przeskoczenia, nie dla Eileen i chyba wreszcie to do niej doszło, pomimo, iż wcześniej wiła się jak piskorz, tylko po to, aby zmusić siebie do wybaczenia gryfonowi. Cóż za paradoks, kiedyś tłumaczyła sobie, że chce postępować w zgodzie ze sobą, ale wtedy po prostu sama nie wiedziała czego chce. Ale teraz już tak. Nie wiedziała czy Jiro wciąż do niej coś czuje. Pomimo, iż sam potraktował ją tak, a nie inaczej, nie chciała robić mu przykrości spowodowanej odrzuceniem... ale nie mogła inaczej i to powodowało nerwowy ból żołądka. Bardzo bała się tej rozmowy, drżącymi dłońmi nerwowo odgarniała irytujące kosmyki blond włosów za uszy. Tak ogromnie pragnęła, aby Drake był teraz przy niej! Niestety, są sprawy które trzeba załatwiać w pojedynkę, nawet jeśli ze swoją drugą połówką rozumie się niemalże bez słów. I było jej bardzo źle z tym, że widząc się z Bennettem tak niedawno nic mu nie powiedziała... ale po rozmowie, na pewno mu powie! Na pewno! Na razie jednak zostało jej wydłużające się w nieskończoność czekanie na Jiro. Z jednej strony chciała mieć już to za sobą, ale z drugiej bała się ujrzeć na moście tak dobrze sobie znaną sylwetkę gryfona. Ale tak trzeba było, prawda? I tak już nie mogła się wycofać.
Jiro zrobił sobie nieco dłuższe wakacje, niż powinien, przez co pewnie będzie powtarzał rok, no ale cóż... KTOŚ mu złamał serduszko i chłopak długi czas nie mógł się pozbierać. W "wakacje" robił jednak wiele ciekawych rzeczy, poza cięciem się i ubolewaniem nad swoim losem. Chlał na umór, chodził na imprezy i całował dziewczyny, ale wtedy od razu przypominała mu się Ellie (jak na ironię, bo z nią całował się tylko raz :c) i od razu wszystkiego mu się odechciewało. Ach, to takie okrutne. A potem przegrał pieniądze w kasynie, jego rodzice chcieli wysłać go do szkoły wojskowej, ale wybił im ten pomysł z głowy. Napisał też kilka rozdziałów swojej książki, ale szybko zaniechał, bo jego blogasek nie miał zbyt wielu wyświetleń. Mugole nie znają się na prawdziwej sztuce! A teraz, gdy wrócił do Hogwartu, pierwszą rzeczą, którą zrobił było napisanie do Niej. To był odruch, myślał, że może ona napisze mu, że tęskniła, że wyrazi troskę, że się martwiła. O niego, choć przez kilka sekund. Myślał też, że się nie zgodzi, że powie, że jest zła, że mu nie wybaczy, że ma zjeżdżać. A ona... ona się zgodziła. I, o ironio, to było w tym wszystkim najgorsze. Bo zgodziła się, jakby była po prostu znajomą, jakby nic między nimi się nie wydarzyło. Zero emocji. Choć z listu trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje, to właśnie tak czuł... Ale narzucił na grzbiet bluzę, bo robiło się chłodno i wyszedł z Zamku, kierując się pospiesznie w stronę wyznaczonego miejsca. Już był spóźniony, ale to dlatego, że nauczyciel zatrzymał go na korytarzu z reprymendą. Jiro musiał grzecznie kiwać głową, a potem, gdy ten powiedział, że "porozmawiają później" wystrzelił przed siebie, wbiegając na most. Zastygł kilka kroków od Ellie. Rety, czy ona musiała być taka piękna? I gdy na niego spojrzała, serce Jiro zaczęło podskakiwać i wywijać koziołki, a on sam poczuł, jak kąciki jego ust unoszą się ku górze w nieznacznym uśmiechu. Tak bardzo za nią tęsknił, że teraz niemalże umierał, widząc ją. -Cześć- powiedział powoli, podchodząc do niej i opierając się o barierkę nieopodal plecami, tak by się nie wystraszyła, że jest za blisko, czy coś... -Jak... tam?- zapytał, trochę głupkowato. Szczerze powiedziawszy, nie chciało mu się z nią gadać. Chciało mu się ją przytulić.
KTOŚ zrobił to nieumyślnie po tym, kiedy się dowiedział, że Jiro był z nim początku tylko dlatego, że chciał niecnie wykorzystać i zostawić! Co oczywiście później się trochę zmieniło, ale dla takiej osoby jak Ellie to było za trudne, zrozumienie Moore'a i jego motywów. Nie potrafiłaby mu wybaczyć... bo to nie tak, że nie próbowała! Przecież usilnie starała się zapomnieć o wszystkim. Niestety, kiedy tylko sobie pomyślała, jak bardzo była w nim zakochana, a on to tak wykorzystał... i nawet nie spostrzegła się, że z początku to wszystko było udawane! Bo może faktycznie później zaczął do niej czuć coś prawdziwego, ale mimo wszystko... była na siebie bardzo zła, że nie słuchała się żadnych przestróg i weszła prosto w paszczę lwa. Była taka głupiutka! I naiwna, to przede wszystkim. Zawsze myślała, iż może polegać na swoich obserwacjach... nie sądziła też jednak, że ktoś może chcieć ją tak wykorzystać. Ją, praktycznie niezauważalną na korytarzach? Wreszcie usłyszała kroki na moście. Odwróciła się momentalnie, serce zaczęło bić jej jeszcze mocniej. Nie widziała się z Jiro dobre pół roku, ale miała wrażenie, jakby upłynęło zaledwie kilka dni. Nie zmienił się zanadto, przynajmniej zewnętrznie. - Hej - odpowiedziała cicho, wbijając wzrok w dłonie, które wciąż drżały. Tak, zaraz się ośmieli i spojrzy mu w twarz, tak, tak, jeszcze chwilka! - Bardzo dobrze - odparła zgodnie z prawdą, lekko się nawet uśmiechając - A u ciebie? - zapytała, starając się brzmieć neutralnie. Wreszcie zebrała się na odwagę i przeniosła spojrzenie niebieskich tęczówek na Jiro. Zamrugała kilkakrotnie, nie wiedząc gdzie ma jednak ten wzrok zawiesić. Nie była dobra w trudnych rozmowach, nienawidziła rozmawiać o swoich uczuciach. Których zresztą bardzo często nie rozumiała! - Gdzie byłeś przez cały ten czas, Jiro? - zapytała cicho, przygryzając wargę. BRAWO, zadała pytanie, kierujące rozmowę na dobre tory, ech, ten talent, no nie pogadasz. Ale stop, dla niej nawet takie drobnostki były czymś wielkim. Poza tym, niech Jiro myśli co chce, ale Ellie wielokrotnie zastanawiała się, gdzie gryfona wywiało. Wiele razy walczyła z wyrzutami sumienia, bo przecież nie patrząc, to przez nią chłopak przerwał naukę i wyjechał... W takich momentach powtarzała sobie, że gdyby został w zamku, byłoby gorzej, męczyliby się oboje dwa razy bardziej, ale mimo wszystko... nikt przecież nie lubi okazywać się sprężyną negatywnych wydarzeń. Ellie zwłaszcza, uwierzcie.
Jiro bardzo się od tamtego czasu zmienił. Od tamtego czasu to znaczy, odkąd zaczął czuć coś do Ellie, coś co trudno było pomylić z czymkolwiek innym niż tylko wielką sympatią. Ale za późno zdał sobie sprawę, że się zakochał, że jest dla niego ważniejsza, niż ktokolwiek inny. I wyszło, jak wyszło, ciąg dalszy tej smutnej opowiastki każdy zna. Ale naprawdę, naprawdę się zmienił. I to dzięki Ellie. Więc może za kilka lat będzie jej za to dziękował. I jego żona pewnie też! Albo mąż. Hłe hłe hłe. Kiedyś był pewny, że nie jest zdolny do żadnych wyższych uczuć. Mimo iż miał dziewczyny, które naprawdę lubił to z żadną nie był tak blisko, jak z Ellie. Paradoksalnie, to z nią poczuł coś więcej po prostu na nią patrząc. -Piękn...piękną mamy dziś pogodę- palnął głupio, choć na końcu języka miał coś zupełnie innego. Pięknie wyglądasz. Proszę, spójrz na mnie. Jesteś taka piękna. A ja byłem taki głupi. Kocham Cię, nic się nie zmieniło, przysięgałem tam, wtedy, wobec gwiazd i nie kłamałem. Spójrz na mnie, bo to sprawia, że jestem taki szczęśliwy. Czy potrafisz mi wybaczyć? Wiem, że nie możesz o tym zapomnieć, ale ja zrobię wszystko. Cofnąłbym czas, jeśli to mogłoby wysuszyć Twoje łzy. Ale nie mogę tego zrobić. Mogę jedynie sprawić, by teraźniejszość zepchnęła przeszłość w niepamięć, byś już nigdy nie była smutna. Tylko nie każ mi odchodzić. -Cieszę się- uśmiechnął się lekko, zerkając na nią katem oka. I mówił szczerze! Naprawdę się cieszył, że u niej wszystko w porządku. Wyglądała dobrze, na szczęśliwą. -Zrobiłem sobie dłuższe wakacje. Chyba musiałem... odpocząć- wzruszył ramionami, zagryzając wargę i znów na nią spoglądając. Zaraz jednak wbił wzrok gdzieś przed siebie. -Pomagałem też trochę tacie w pracy i pojeździłem po rodzinie. Takie tam. Nie miał zamiaru obarczać jej dodatkowymi zmartwieniami, gdy i tak wydawała się już nieźle zdenerwowaną tym spotkaniem. Tak samo, jak on. -A ty? Co porabiałaś?- spytał, jakby nigdy nic, choć chyba powoli wchodzimy na grząski teren. Oh, Jiro, biedny Jiro.
To świetnie, że dzięki Ellie się zmienił! Trochę gorzej, że doszło do tego w takich okolicznościach. Cóż... ona od tamtego czasu również się zmieniła. Czy stała się jeszcze mniej ufna, niż zawsze była? Bardzo możliwe. Mimo wszystko przecież zaraz wychodziła za mąż, w ogólnym rozrachunku to ona była zwyciężczynią! I chociaż po tym, jak dowiedziała się, kim dla Jiro na samym początku była, myślała, że życie nie ma już dla niej, niezauważalnej i zranionej, nic do zaoferowania. Och, jak bardzo się myliła! Długo zajęło jej otrząśnięcie się po sytuacji z Moorem, ale jak widać, udało jej się. Po drodze dostrzegła też bardzo ważną rzecz. Mianowicie, jej najlepszy przyjaciel był dla niej kimś znacznie więcej niż przyjacielem, nawet tym najlepszym! - Tak, rzeczywiście - potwierdziła jego słowa na temat pogody. Oczywiście, że nie miała pojęcia, co Jiro tak naprawdę chciał powiedzieć. Gdyby to powiedział... nie, Ellie, skończ! Łudziła się, że uczucia wyższe, o ile jakiekolwiek faktycznie kiedyś do niej żywił, już przeszły. Bała się tego panicznie, bała się zostać odrzuconą i odrzucić. - Rozumiem - pokiwała głową potulnie, zastanawiając się, czy chłopak mówi prawdę i serio tylko pomagał ojcu... Oczywiście w życiu by się go też o to nie spytała. - Ja? - zdziwiła się trochę tym pytaniem, chociaż to, że Jiro spyta co u niej, było do przewidzenia. Nie mogła jednak pozbyć się tego dziwnego uczucia, które ogarniało ją zawsze, kiedy ktoś oprócz Drake'a, nawet z grzeczności, zainteresował się tym co u niej. Dziwaczne, doprawdy! Szkoda też, że nie mogła odpowiedzieć gryfonowi do końca szczerze. - No wiesz, rok się kończy, dużo nauki! - wypaliła nerwowo, znów odgarniając irytujące kosmyki za ucho. - I ten tego no, ja i Drake, my jesteśmy razem, Jiro - niemalże się skuliła, kiedy wypowiedziała te słowa. Spojrzenie skierowała na swoje buty, co nie znaczy, że nie była szalenie ciekawa reakcji Jiro. Kuliła się jakby co najmniej zaraz miał na nią spaść jakiś cios, ale miała ogromną nadzieję, iż gryfon przyjmie tę wiadomość spokojnie. A przyjmie ją tak, bo nic do Ellie nie czuje. O, idealny scenariusz sobie panienka Hemingway wymyśliła! Zaraz się jednak wyprostowala, bowiem trudno, byla u boku Benntta najszczesliwsza osoba pod sloncem i nie miala zamiaru ukrywac tego nawet przed Jiro. Tak... Nie miala zamiaru!
On stał się taki cichutki, nieśmiały i w ogóle, jacyś szóstoklasiści trącali go na korytarzu, bo go "nie widzieli". Rety, co to ma być?! Miłość wyprawia naprawdę dziwne rzeczy z człowiekiem. Szkoda tylko, że Jiro tak późno zauważył, że to co czuje do Ellie to właśnie TO. I to "szczęście", że ona musiała podsłuchać akurat tamtą rozmowę. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczy i to, w pewien sposób, już na zawsze zostawi w nim... ślad. Jakie to romantyczne. Ale gdyby nie ta jedna, jedyna rozmowa...! Gdyby się troszkę spóźniła to teraz byliby razem, Jiro był tego pewien. Nikomu nie pozwoliłby przecież odebrać SWOJEJ DZIEWCZYNY. I na pewno byłby dla niej idealnym mężem... tak, jak teraz ten Drake. -Na pewno sobie poradzisz. Jesteś mądra!- uśmiechnął się szeroko, spoglądając wprost na nią. Ale owy uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, a Jiro zagryzł wargi, niemalże do krwi, obracając głowę gwałtownie. Zamknął oczy i przez chwilę stał tak do niej tyłem, by nie mogła zobaczyć jego twarzy. Jesteś mężczyzną, Jiro, weź się w garść, mówił sobie, biorąc kilka głębokich wdechów. -To dobrze- powiedział, powoli wypuszczając powietrze, co brzmiało, jakby ktoś właśnie przebił balon. -Tak chyba powinno być. Tak, tak musiało być. Wiesz... ty z nim. To... przeznaczenie, czy coś, nie?- wysilił się na krótki śmiech i obrócił się, znów bokiem do niej, wpatrując się przed siebie. -Fajnie, że jesteś z nim szczęśliwa. Ale, jakbyś kiedykolwiek przez niego płakała, wiedz, że zawsze możesz do mnie przyjść- powiedział, przez chwilę wbijając w nią spojrzenie ciemnych oczu, uważne, może nawet nieco ostre, a potem znów powrócił do podziwiania widoczków. -Wciąż jesteś dla mnie ważna- podsumował, a co! Tak pięknie.
Hm, no cóż, gdyby wtedy przez przypadek nie podsłuchała tamtej rozmowy, faktycznie wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Jednakże, gdyby w końcu to Jiro, być może męczony wyrzutami sumienia czy coś podobnego, w końcu opowiedział Ellie o zakładzie, prawdopodobnie można by już wrócić do początku. Nie wiadomo jak Eileen zareagowałaby gdyby to Moore ją o wszystkim poinformował, ale mimo wszystko... widocznie było tak jak mówił, było to przeznaczenie i tak to się miało potoczyć. Ellie była bardzo szczęśliwa (może nie w tym konkretnym momencie, no ale!), przecież była też ogromna szansa, że i Jiro znajdzie osobę, która zastąpi mu Hemingway. Bo ona, pomimo usilnych starań, nie potrafiłaby mu znowu tak do końca zaufać... tak, zrozumienie tego zabrało jej trochę czasu i chociaż wciąż miała problemy z rozszyfrowaniem swoich własnych uczuć, to już wiedziała na pewno. - Ahahah, taa - doskonale wiedziała również też to, iż kompletnie nie potrafiła przyjmować komplementów! Ponownie spuściła wzrok, kątem oka zauważając jednak, że i Jiro gwałtownie odwrócił głowę. Ech, to taki paradoks, kiedyś w towarzystwie Jiro, Ellie naprawdę zachowywała się tak naturalnie, a teraz... teraz nawet Moore powstrzymywał niektóre reakcje. - Tak, na to wygląda - uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa chłopaka. Podniosła wzrok, starając się nie zahaczyć o jego spojrzenie. Widziała, doskonale widziała, że sprawia mu tym ból, ale to był jedyny sposób, aby doprowadzić tę sprawę do końca w jakiś normalny sposób. Czuła się okropnie, ale co zrobić? Argument, iż Jiro niegdyś sprawił, że Ellie też czuła się potwornie, wcale jej nie przekonywał. Nie była mściwa w żaden sposób. - Nie sądzę, że kiedykolwiek będzie taka potrzeba, ale dziękuję - chciała, aby zabrzmiało to ciepło, chociaż Jiro mógł tego nie wyczuć, przez zachrypnięty i cichy głos Ellie. Zaraz jednak specjalnie odchrząknęła, chcąc brzmieć bardziej pewnie. - Jiro, ja... - niestety zamiast brzmieć zdecydowanie, głos jej niebezpiecznie zadrżał. Ech, cóż za sytuacja... jak na ironię, to Ellie czuła się winna! Do tej pory wciąż się łudziła, że gryfon już nic do niej nie czuje, że półroczna przerwa skutecznie wygoniła mu Hemingway z głowy... no cóż! Co miała w takiej sytuacji zrobić? Może go jeszcze przeprosić? Tak, godność dla Ellie w takich sytuacjach przestawała znaczyć cokolwiek. Czemu to wszystko nie mogło być łatwiejsze? Och, i jaka szkoda, że nie mogła poradzić się Drake'a, on wiedziałby, jak Ellie ma to wszystko rozwiązać, z pewnością! - Przykro mi - niemalże wyszeptała. Tak bardzo mądre, gratulujemy! - Ale ja bym już nie mogła - nagle pokręciła energicznie głową. Sama też pewnie nie do końca wiedziała czy chodziło o to, że jest najszczęśliwszą pod słońcem narzeczoną czy o to, że jej stosunek do Jiro, od czasu tamtego wieczoru, podczas którego gryfon ją pocałował, zmienił się. A czy dla niej Moore był wciąż ważną osobą? W jakiś tam sposób na pewno. Ale to było wszystko zbyt skomplikowane, a Ellie za wszelką cenę nie chciała wracać do tego okropnego czasu, w którym tak biła się z myślami, żeby jakoś Jiro wybaczyć.
Jiro przez cały ten czas nie potrafił o niej zapomnieć. Choć od tamtego czasu przewinęło się w jego życiu naprawdę wiele innych osób to każda miała jakieś wady. A chyba największa wadą było to, że nie była to Ellie. Jeśli koledzy podtykali mu pod nos biuścistą blondynkę, narzekał, że nie jest to brunetka, a gdy w końcu taką spotykał to stwierdzał, że mogłaby mieć piegi. Żadna nie mogła sprostać jego oczekiwaniom, bo wciąż zmieniał standardy. Raz powiedział kumplom, że chętnie poszedłby na randkę z chłopakiem, a oni załatwili mu chętnego w dwa dni! Wtedy jednak mu się już odwidziało i odprawił chłopaka z kwitkiem. Pewnie minie trochę czasu nim się do kogoś przekona. I pewnie nie będzie to kobieta! Ale, kto wie? Kobiety to zło wcielone, im się nie ufa i w ogóle... -Nie śmiej się, to prawda!- powiedział, ale on także nie mógł powstrzymać krótkiego śmiechu. Tym razem zupełnie niewymuszonego i szczerego! Doskonale wiedział, że Ellie ma kłopoty z przyjmowaniem komplementów na swój temat i dlatego tak bardzo lubił jej je prawić. Bo wtedy tak cudownie się zawstydzała i peszyła. A komu nie podobałaby się zawstydzona Ellie? Wyglądała rozkosznie! Teraz chyba oboje byli zażenowani. Dobra, może nie zażenowani, ale po prostu zdenerwowani. Z oczywistych powodów. Jiro walczył sam ze sobą, by nie przeprosić jej po raz setny, by jej nie przytulić, by nie powiedzieć, jak bardzo kocha i jak bardzo tęskni. Ale czy to by cokolwiek zmieniło? Jiro szczerze w to wątpił. -Wiem. Wiem- pokiwał głową, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. -Nie sprawię, że do mnie wrócisz, ale jeśli będą wiedział, że jesteś z nim szczęśliwa, to w porządku. Nieważne, z kim będziesz, bylebyś nie była smutna. A z nim chyba ci to nie grozi. Więc ja też się cieszę. Nie smuć się już nigdy więcej, okej?- zapytał, znowu na nią spoglądając i tym razem jego oczy błyszczały. Czy to przypadkiem nie były łzy? No coś wy! Oczy Jiro błyszczały, bo był taki zajebisty, jak Edward Cullen. Niedługo on też będzie błyszczał w słońcu. Nie, to ze szczęścia! -Przepraszam, jeśli kiedykolwiek przysporzyłem ci zmartwień. Niepotrzebnie. Okej...?- zapytał, trochę głupkowato, robiąc czubkiem buta dziurę w moście.
Zapomnieć to ona też nie potrafiła! Tylko... raczej nie w tym sensie co Jiro. Bardzo przeżyła tę całą sytuację z zakładem, i jasne, wciąż o to miała do gryfona żal. Nie powiedziałaby mu tego jednak wprost, zwłaszcza, że on już tyle razy wyrażał skruchę. Niestety, ale w Ellie to gdzieś wciąż było. Mocno nadszarpnęło jej wiarę w ludzi i nie pozwalało zaufać Moore'owi po raz drugi. Taka już to była natura tego dziewczęcia, no cóż! Zdawała sobie sprawę, że pewnie zbyt dramatyzuje i jakaś osoba całkowicie z zewnątrz uznałaby, że powinna wziąć się w garść i puścić tę całą sprawę z zakładem w niepamięć... no i jak już był uwzględnione, próbowała tak zrobić. Niestety, swojej natury nie mogła oszukać, pomimo tych wszystkich usilnych, desperackich prób. Kiedy powiedział, że komplement, którym ją wcześniej uraczył, jest prawdziwy, Ellie nie skomentowała tego. Nie spuściła już jednak spojrzenia na swoje buty, co ohoh, można uznać za jej osobiste zwycięstwo! Uśmiechnęła się za to niewyraźnie, błądząc wzrokiem po barierce. Nie da się ukryć, zdenerwowanie aż z Ellie w tym momencie emanowało. Wysłuchała spokojnie tego o czym mówił Jiro... trochę ją zamurowało. - Postaram się - odparła niemrawo, podnosząc wzrok na twarz chłopaka. Napotkała jego spojrzenie, ale nie wytrzymała dłużej niż kilku sekund, znów musiała popatrzeć gdzieś indziej. Sama nie wiedziała, oczy Jiro lśniły tak od światła, od łez...? Zastanawiające w każdym razie. - Okej, również spróbuję - jej odpowiedzi były bardzo zdawkowe, jak zresztą łatwo zauważyć. Czy jednak potrafiłaby powiedzieć, że mu wybacza? Może przy następnym spotkaniu. Wiedziała, że setne przeprosiny gryfona są jak najbardziej szczerze, to jego spojrzenie, sposób mówienia, zachowanie... Hemingway była dobrą obserwatorką i chociaż raz już się w ocenie Jiro pomyliła, tym razem o pomyłce mowy być nie mogło. Ellie do diaska, on cię kochał! Wciąż, widocznie wyjazd i przerwa nic nie pomogły... I co ona miała z tym fantem zrobić? Ech, chyba wiedziała... i czuła się z tym okropnie, niemiłe uczucie znów chwyciło jej żołądek. Niby była przygotowana na taką ewentualność, ale raczej tylko w teorii. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie złamie serce Jiro na pół, ale może lepiej chwilę pocierpieć, żeby później stopniowo się tego bólu pozbywać? Cóż, w każdym razie lepiej, niż męczyć się z tym jednostajnym bólem każdego dnia... tak, Ellie znała to uczucie. Może jednak z Jiro będzie inaczej? Może w ogóle myliła się co do niego i tak naprawdę już jej tak nie kochał? Tak czy siak, musiała mu to powiedzieć. - Zaręczyłam się z Drake'iem i w ciągu tygodnia się pobieramy - wypaliła szybko, zagryzając wargę, również prawie do krwi. Jej słowa brzmiały nawet nieco nieprawdopodobnie, ale tak wybrała i nikt nie byłby w stanie wmówić jej, iż decyzja z zaręczynami była zła. Cóż, oprócz Jiro w sumie nikt też nie wiedział... tak też lepiej niech zostanie.
Beznadziejna pogoda, zapowiada beznadziejny dzień, zwłaszcza kiedy wstaje się w beznadziejnym humorze. Sam nie umiał sobie wyjaśnić czemu humor miał beznadziejny, ale zapewne tłumaczyła to pogoda, zapowiadająca beznadziejny dzień. Kumacie? Ubrany w szare, dresowe spodnie i obszerną czarną bluzę, uznał że w ten burzowy dzień wyjdzie sobie na dwór poobserować błyskawice i inne zjawiska atmosferyczne, towarzyszące tak zacnej pogodzie. Jakie miejsce jak nie wiszący most nadawałoby się lepiej do wykonania tak skomplikowanych czynności? Zwłaszcza, że od deszczu będzie chronił go dach. Chociaż, patrząc na to jak ów most się prezentował, miał dziwne przeczucie że strzecha pokrywająca dach za godzinę będzie przykrywać jego zwęglone ciało, ale co tam, raz się żyje, nie? Burza mu niestraszna, a przyda mu się chwila spokoju od jazgotu, roznoszącego się na korytarzu. Tęsknił za Red Rock, fajną pogodą i obijaniem się. W sumie tutaj robił to samo, z pominięciem fajnej pogody. Powinien był zajrzeć na trening, ale coś go tak zaabsorbowało, że bidulek na niego nie dotarł. Jeszcze nie spotkał nikogo ze swojej drużyny, ale był stuprocentowo pewien, że bez krzyków się nie obejdzie. Także Raini, bansuj dziwko póki możesz. Usiadł sobie na kamiennej ławeczce, czy z czego tam ona była i spojrzał na dłuższą chwilę w niebo. Inaczej mówiąc - zawiesił się.
A Blair właśnie dlatego wyszła z zamku. Aby opieprzyć człowieka, który wystawił ich drużynę, bo przecież wiadomo, że to nie jest jej wina, że nie poszło im zbyt dobrze. Wina leżała w tych, którzy olali sobie przyjście na trening i dupa z nimi. FRAJERSTWO. Nie no. Tak serio to posmutniała. Bo przecież mogli coś ugrać i się rozerwać, a oni sobie olali. Ani na lekcje, ani na boisko. Ona też tęskniła za Red Rock. Nie miałaby takiego mętliku w głowie i nie musiałaby znosić tych okropnych ludzi! Oni sami by się jej usunęli z drogi i ona w to wierzyła. Red Rock było pro. Jeśli nie znalazłaby się chociaż jedna osoba, która zaprzeczyłaby temu, Bibi wstawałaby zabić tego niegodziwca. Przecież ta szkoła ma to coś, czego Hogwartowi brakuje. Miała szczerą nadzieję, że wróci chociaż na wakacje do domu pod skrzydła domu, w którym potrafiła odnaleźć spokój. Już drugi raz nie dałaby się namówić na wyjazd. Głównie dlatego, że wiało nudą i wszyscy wydawali się być do niczego. Ani tu pogadać, ani gdzieś wyjść. Jakieś imprezy? Spoko. Szkoda, że nie było żadnej w stylu Blake. Nie chodziło o jakiś wytrawny melanż, gdzie pije się wino przy świecach. Po prostu imprezy Red Rock były organizowane z takim polotem. Czymś czego tutaj zdecydowanie brakowało. Już jej niedobrze było od tego wszystkiego. Przecież musi być w Hogwarcie, chociaż jedna osoba, z której da się coś wykrzesać. I pewnie to ją zmusiło to podniesienia zacnego tyłka z fotela i wyjścia. Bo przecież im dłużej siedzi w miejscu tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest źle. A nawet bardzo. Pokręciła głową i po drodze zdążyła tylko zabrać sweterek. A kiedy już wyszła z zamku to nogi poniosły ją aż na most... Wzięła w rękę trochę drobnych kamyczków, a jej wzrok napotkał Rainiera. - NO CHYBA KPISZ. - Zaczęła głośno się denerwować. - Siedzisz sobie na moście zamiast całować mnie po stopach za to, że Cię jeszcze nie zabiłam za nieobecność na treningu? - I w tym momencie jeden z kamyczków pomknął w jego pierś. Niech cierpi.
Każdy z nas pewnie przeżył nieraz taką chwilę zawiechy i każdy wie jak to okropnie zostać wyrwanym z tak obiecującej chwili bycia bezmózgiem. Rainier na domiar złego zarobił jeszcze kamyczkiem! Chociaż to nie ból spowodowany trafieniem wywołał u niego taki nagły wstrząs, tylko osoba którą zobaczył. Właściwie nawet nie poczuł draśnięcia, ale wrzask jaki wydobył się z ust dziewczyny spowodował chyba u niego trwałe uszkodzenie słuchu, bo aż mu w uszach dzwoniło. Blair Blake nie żyjesz, powtarzał sobie jak mantrę w myślach, póki nie osiągnął swojego Zen. Spokojnie odwrócił się na ławce w stronę dziewczyny z drużyny hehe. Ani myśleć mu było o podnoszeniu swojego zacnego tyłka z siedzenia. Jak będzie chciała to sobie obok niego usiądzie. W głębi ducha jednak miał nadzieję, że nie będzie chciała, nagle przypomni sobie o czymś pilnym i za minutę albo krócej już jej tu nie będzie. Zamknął na chwilę oczy w nadziei, że tak się właśnie stanie, a jak je otworzy okaże się jeszcze lepiej - że to był tylko wytwór jego wyobraźni! Niestety nic takiego się nie stało, a Blake jak stała wcześniej, tak stała. Klops. - Weź się przycisz o parę decybeli - rzucił niechętnie w jej kierunku. No bo HALO! JAK ŚMIAŁA PRZESZKODZIĆ MU W ODMÓŻDŻANIU SIĘ NA MOŚCIE! UNBELIEVABLE! - Jeszcze czego, chyba Ci się osoby pomyliły - stwierdził, zupełnie nie przejmując się tym co miała mu do zarzucenia. Owszem, był cholernie zły na siebie za to że olał trening, ale co się stało to się nie odstanie, a Blair była ostatnią osobą, której miał zamiar się zwierzać na temat swoich życiowych rozterek. - Poza tym jeśli już chcesz mnie zabić, popracuj nad ciosem, bo wiesz... Ten rzut kamyczkiem raczej by Ci nie pomógł - uśmiechnął się do niej z rozbawieniem. W sumie to była na swój sposób pocieszna, a Rainierowi nudno było tak siedzieć samemu zwłaszcza, że w tym Hogwarcie nie działo się nic. NADA. Niedługo zacznie chodzić na lekcje w celu rozerwania się. Zdobył się więc na gest odwagi, bądź szczodrości, w zależności od tego jak to całe spotkanie się potoczy i zrobił jej miejsce na ławce. - Siadasz? - spojrzał jej w oczy, dalej nie kryjąc rozbawienia, co zapewne ją jeszcze bardziej wpieni, ale chłopak był już psychicznie przygotowany na to, że lada moment pewnie dach mu spadnie na łeb, więc co to dla niego kolejny pocisk z kamyczków.
Ależ oczywiście, że Blair się dosiądzie. Wszakże do dziewczynka urodziwa, o bogatym charakterze, który głównie obfitował w cechy, które można zakwalifikować do demoniczności. Ot co. Także nasza kochana dziewczynka, gdyby rzeczywiście chciała skrzywdzić Rainier'a zapewne sięgnęłaby po środek bardziej efektowny. Np. miotacz ognia w sensie, że mugolski, albo starą, dobra, przyzwoitą "avadę", która pomoże na każdy ból głowy. Blair wyglądała dziś całkiem promiennie. Podobnie, jak Rainier nie odnalazła jeszcze niczego interesującego w zamku i to ją zapędziło na boisko, żeby grać. Tęskniła za miotłami i ciepłymi podmuchami wiatru. Tu rzadko można było się ubrać, jak w rodzinnej krainie. Zresztą inny krajobraz i brak życzliwości od gospodarzy spowodował, że? Że po prostu Hogwart stracił cały urok. A kiedy już człowiek wyjdzie z nory, jaką tutaj nazywano dormitorium, to okazuje się, że taki Rainier musi wszystkim pokazać jaki jest ważny i przesłodki, i nie pokazuje się na treningach. Bibi przygryzła dolną wargę, coby nie obrazić tymczasowego kompana jeszcze bardziej. Zapewne powodów, dla których nie darzyła chłopca zbyt wielką sympatią, było właśnie to, że chyba za dużo sobie pozwalał. Bądź co bądź, na nie przyjście na trening istniało tysiąc lepszych wymówek, w które ona by uwierzyła niż zwykłe lenistwo. Fujka. Ale już nie poruszajmy tego tematu. Dziewczyna wróciła spokojnym spojrzeniem do chłopaka i rzeczywiście pacnęła obok niego na ławce uśmiechając się lekko do czubków swoich butów. Reszta kamyków wypadła jej z dłoni i przedzierając się przez szpary w deskach mostu, wreszcie upadła do wody powodując charakterystyczny plusk. Tak. Za wodą jeziora z Red Rock też zdążyła zatęsknić. - Nie histeryzuj. Po prostu się za siebie weź. - Osobiście Blair uważała, że nie przeszkodziła mu w odmóżdżaniu. W końcu ten proces u niego trwał od dwudziestu lat i chyba nawet odnosił sukcesy. - Swoją drogą nie mogę Cię na razie zabić. Za dużo świadków. Muszę znaleźć kozła ofiarnego. - Niby posmutniała na chwilę szukając czegoś w myślach, co stanowiłoby punkt zaczepienia.
Chciał coś odpowiedzieć na to histeryzowanie (nawet otworzył buzię!), ale zaraz zamknął. No bo jak to, on przecież wcale do histeryków nie należał proszę państwa. On był spokojny i ułożony niczym niedźwiedź. Owszem, wydawał się czasami być agresywny i wybuchowy, ale niedźwiedzie przecież jak są głodne to nie siadają Ci na kolankach i nie dają buzi w policzek, a żebyś im co do jedzenia sypnął. Nie, nie, jak się odezwą to zupełnie jak Rainier. Stanowczo, dosadnie, głośno i może od czasu do czasu przypadkiem komuś się stanie krzywda. Wszyscy w Red Rocks byli juz do tego przyzwyczajeni, a w Hogwarcie na przywitanie dał przecież jakiemuś gościowi w łeb. Chciał być przyjacielski, wpasować się w tłum, pokazać że nie jest leszczem i w ogóle... Oczywiście zanim zdążył powiedzieć jakiekolwiek słowo, zaraz zawisł w powietrzu dzięki tej oto młodej damie, która obok niego siedziała. Dużo bardziej podobała mu się kiedy była pod wodą. Wtedy była jakaś taka... Niegroźna i mniej złośliwa, ale to może dlatego, że woda wypełniała jej wtedy usta. Bywa. W każdym razie zrezygnował z przedstawiania jej swoich racji teraz, bo wiedział jak to się skończy, a atmosfera panująca w zamku zrobiła z niego jeszcze większego lenia niż był wcześniej. Nie miał więc siły na kłótnie z panną Blake i dochodzenie kto teraz ma racje, a kto nie. Dobrze wiedział, że jedno z osób siedzących na ławce musiało być idiotą, ale to przecież nie był on, więc gestem grzeczności spasował i dalej słuchał co jego ulubiona koleżanka ma do powiedzenia. O dziwo ona też chyba zrezygnowała z większych złośliwości niż te, którymi raczyła go dotychczas, więc może... powtarzam MOŻE, uda im się spędzić pierwszy, w miarę miły, wspólny wieczór odkąd się znają. Droga publiczności, to chyba zakrawałoby pod cud, ale spróbujemy. - Jasne, po prostu wiesz, że beze mnie nie dacie sobie rady w rozgrywkach - wyszczerzył się z tą wkurzającą pewnością siebie, która była głównym powodem tego, że nie wszyscy podchodzili do niego chętnie i dał jej lekkiego kuksańca w bok. - Tak w ogóle, to co Ty tu robisz? Zazwyczaj jesteś tam gdzie coś się dzieje - stwierdził z wielką nadzieją, że może to z nim jest coś nie tak, a nie z tym zamkiem w którym się znajdowali. Może po ostatniej imprezie bali się go gdziekolwiek zabierać? Albo Bibi po prostu była tak samo zrezygnowana jak on i postanowili się wzajemnie uratować z opresji, w której panem i władcą była wszechogarniająca nuda.
wybacz, ale nie ogarnęłam po powrocie postów wszystkich ;_;
Bibi miała zupełnie inny pogląd na to wszystko. Po prostu nie należała do rozchichotanych nastolatek, które zawsze robiły to im się każe. Kiedy on wrzucił ją do wody odczuła niepojętą potrzebę odpłacenia mu się za to. I skończyło się, jak się skończyło. Jeśli jeszcze nie pojął polityki panującej między nimi, czyli 'oko za oko' to miał duży problem. Bo Blair nie zamierzała mu odpuszczać. Zresztą nikomu nie odpuszczała. Szczerze mówiąc nie wiedziała na ile jeszcze czasu starczy jej tej zadziorności, ale jak na razie to po prostu apokalipsa dla ostatnich ofiar... W tym dla Rainiera. Ale dzisiaj sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Bowiem nie chodziło o kolejne złośliwości. Jasne, że była na niego wściekła dlatego, że nie przyszedł na trening, ale już sama nie wiedziała, jak to dokładniej wytłumaczyć. Przecież po prostu czasem trzeba pozbierać tyłek z podłogi w imię wyższego dobra. Może rzeczywiście gdyby łaskawie się tam wybrał sytuacja przedstawiałaby się teraz trochę inaczej. Wyszli na najgorszych... Szkoda. W sensie zawodników, bo najszybciej odpadli. WSZYSCY. Czy to było normalne? Ale dość tych problemów meczowych... Na jego kolejną zaczepkę o ten temat wzruszyła tylko ramionami zażenowana w tej chwili zaproszeniem ich szkoły do Hoga. Boże... Chciała wrócić do Red Rock. I to bardzo. Jasne, że Blair zawsze było pełno tam gdzie coś się działo. Ale może dzisiaj to ona była sprawcą wydarzenia i oto okaże się, że za chwilę tu się zacznie coś się dziać? Czy to nie byłoby piękne? On powinien docenić to, że ona takie rzeczy dobre tutaj mówi. Uśmiechnęła się lekko i po chwili westchnęła... Miły wieczór? Serio? - Siedzę... Jakbyś jeszcze tego nie zauważył. A ogółem to szukam jakiegoś sposobu na powrót do Red Rock. Może złamanie czegoś coś ułatwi. - Powiedziała całkiem serio.
Obejrzała się za siebie, jakby miała wrażenie, że wcale nie jest sama. W tym miejscu, a raczej na terenie Hogwartu zawsze tak miała. Dziewczyno, w końcu nie jest to twoje zacisze. Tutaj nie zrobisz kroku i nie natkniesz się na kogoś. Cicho westchnęła i oparła się wygodnie o most. Przegryzła wargę, która po chwili delikatnie zwilżyła koniuszkiem języka. Następnie, wyjęła jedną z wielu fajek w jej paczce i odpaliła papierosa, czarną zapalniczką. Zaciągnęła się powoli, czekając aż dym miło wypełni jej płuca. Rozchyliła lekko wargi i wypuściła jasny dym. Spokojnie się rozejrzała, ani jednej żywej duszy? Mhm. Ciekawe. Spojrzała na swoje buty, które zniknęły w cieniu.
Szedł jakby w transie. Ciało szło samo a on był gdzieś indziej. Czuł się jakby był w zimnej wodzie a ciało szło samo. Jego umysł był chłodny. Mózg nie pracował. Wydawało mu się jakby cofał się. Był pare lat wcześniej. Zresztą zajrzał dziś do kuli która powiedziała mu, że spotka tutaj kogoś. Kogoś samotnego. Kogoś kto ma w głowie pustkę taką jak on teraz. Widział tą osobe przez mgłę. A może był to dym? Wszedł na most. Patrzał przed siebie. Stała tam osoba ale on nadal jej nie zauważył,szedł dalej. Minął ją. Dopiero po chwili gdy most zaczął skrzypieć przebudził się i zawrócił. Oparł się o most. -Witam. David.- Przedstawił się podając dłoń. Kobieta paliła papierosa- To stąd ta mgła. Wyjął także papierosa i odpalił go dotknięciem różdżki. Papieros to jedyna słodycz w dzisiejszym dniu. Patrzał w przód. Jak gdyby miało coś się wydarzyć. Kula nie dużo mu zdradziła a on sam nie dużo chciał wiedzieć. Myślał także o swojej pierwszej lekcji. Jak to będzie? Czy uda mu się nie spalić przed uczniami? Jesteś inteligenty i umiesz zapanować nad sytuacją. Szepnął cichy głosik. Na moście stali sami. Nikogo nie było. Nikogo i nic.
Spoglądała jak papieros powoli się spalał. Lubiła przyglądać się żarzącej się końcówce. Ale co było w tym takiego ciekawego? Nic. Kompletnie nic. Ale najwidoczniej ona coś w tym widziała. Cicho westchnęła i podniosła głowę, słysząc kroki a raczej, słysząc skrzypiące desek, które uginały się pod ciężarem ciała. Mężczyzna? Nauczyciel? Czy jedynie przyjezdny? Mhm. W sumie, czemu miałaby się tym przejmować? Jednak po chwili zrobił coś, co zdziwiło ją kompletnie. Najpierw wydawał się nie zauważyć jej postaci, po sekundzie jednak, odwrócił się i nie wyglądał już, jakby umysłem był gdzieś indziej. Nawet wyciągnął do niej dłoń, na którą spojrzała dziwnie. Może troszkę wrogo? Nie. Po prostu ją zdziwił. Ujęła powoli jego dłoń, swoją chudą i zimną. -Afra.-Powiedziała spokojnie. Wydawało jej się... Nie. Uniosła kącik ust do góry, był to uśmiech? Wyglądał kpiąco, jednak takowym nie miał być. Lubiła swoją samotność, Nie przeszkadzała jej, zżyła się z nią. Zaciągnęła się po raz ostatni i zgniotła tę marną resztkę papierosa w paczce fajek. Przyjrzała się David'owi. To było jej standardowe zachowanie, robiła to, nawet nie zwracając na to uwagi... Taki lekki automat.
Czekał tak sobie na odpowiedź. A ona jakby go nie zauważyła. Dopiero po chwili odpowiedziała. Chwila ta ciągnęła się jakby w nieskończoność. Uśmiechnął się delikatnie. -Umm. Może to nie moja sprawa. Lecz co tutaj robisz? Pytanie było dość głupie. Widział, że stoi ale nie o to chodziło. Czekała na kogoś? Chciała zrobić coś ale on jej przeszkodził? Kula... ach ta kula. Kłamliwa i zakryta cały czas.