Wiszący most łączy jeden z dziedzińcowy z błoniami, a dokładnie z Kamiennym Kręgiem. Most zbudowany jest z drewna, a dach dodatkowo pokrywa jeszcze słoma. Jest tak stary, że gdyby nie podtrzymująca go magia już dawno by się rozwalił. Przy samym końcu znajduje się mały balkonik z kamienną ławką.
Zmrużył oczy, ochraniając je przed wiatrem. Bynajmniej, nie miał czego już chronić, ale nie uśmiechało mu się, by zwykłe zjawisko atmosferyczne wyciskało z niego łzy są brutalną siłą. Słysząc stukot ciężkich butów, zacisnął jeszcze mocniej palce na barierce, jakby w obawie, że zostanie zrzucony. Skóra zbielała pod wpływem siły nacisku, płowe włosy mysiej barwy bezlitośnie targał wiatr. Usłyszał za sobą głos. W pewien sposób miękki. Chłopięcy? Raczej nie męski, dziewczęcy, chyba, też nie. Niestety, miał pewne problemy z rozpoznawaniem ludzi po głosie, występowało tylko kilka wyjątków. Chociaż i wtedy zdarzały mu się karygodne pomyłki. Bywa. - Nie - mruknął w odpowiedzi. Tylko tyle. Cudem i tak było to, że odpowiedział. I że odpowiedział całkiem neutralnie. Wzdrygnął się na dotyk, zmrużył oczy jeszcze bardziej.
- Och? - mruknął zawiedziony, cofając pospiesznie rękę. Nigdy jakoś nie potrafił zrozumieć, dlaczego mało kto podziela jego miłość do zimnych klimatów. Westchnął niemal bezgłośnie, starając się wymówić kolejne słowa bez swojego irytującego akcentu. - Zawsze jestem podekscytowany, kiedy w powietrzu unosi się zapach zimy - mruknął, aby choć częściowo wytłumaczyć swoje zachowanie. Przyjrzal się badawczo chłopakowi, który wydał mu się dość specyficzną osobą, choć nie wiedział jeszcze, dlaczego.
- Zima - powiedział cicho, przez długą chwilę zdawało się, że to wszystko, co miał zamiar powiedzieć... albo, że chciał dodać kilka słów, jednak zrezygnował po krótkim namyśle. Często mu się to zdarzało. Był absolutnie fenomenalny w zniechęcaniu do siebie innych, w odstraszaniu ludzi sobą. - Jest zimna. - Dokończył w sposób iście błyskotliwy, unosząc nieznacznie podbródek, jakby chciał spojrzeć na zasnute szarością niebo. - Jest zimna - powtórzył, każde słowo było ciche, melodyjne. Brzmiało tak, jakby opowiadał mu właśnie najtragiczniejszą historię swego życia, nieokreślony wewnętrzny ból znajdował odzwierciedlenie w słowach. - Śnieg rozpuszcza się na skórze, skóra zamarza.
Oparł się o balustradę i zmarszczył brwi. Zima? Cóz, Narciss bardzo by tego sobie życzył, najlepiej zimy całorocznej, ale... Tu, w Londynie, przed zimą wpierwiej występuje jesień. Tak, jak i teraz. - Nie, jeszcze nie - mruknął trochę zaskoczony, - Przecież dopiero liście pokrywają się złotem...
Westchnął rozmarzony, rozglądając się po okolicy. Jesień, ewentualnie, też mogła być. Choć wolał gdy zdradliwy mróz zabijał wszystko wokół, a niewinnie biały puch przykrywał dowody morderstwa...
Dla niego, zima była wieczna. Nawet latem chodził w szaliku. Jak ci wszyscy starzy ludzie, którzy wiecznie nosili swetry. Nieprzemijalny chłód towarzyszył mu od wypadku. Ledwo pamiętał, jak żyło się przed tym wszystkim, tylko czasami zamglone obrazy miejsc, ludzi, abstrakcja kolorów, kształtów, obrazu samego w sobie. A teraz ciemność nieprzenikniona. - Jesień to deszcz, grad, to wszystko to samo. Nie widzę różnicy - odparł, skrzywił się lekko na własne "nie widzę". Siła przyzwyczajenia, ale bolała dopiero zasłyszana z ust kogoś innego. Wciąż próbował przypomnieć sobie, czy zna ten głos, czy jeden z niewielu znajomych postanowił niesmacznie zażartować, ukrywając tożsamość. - Kim jesteś? - zapytał nagle, nieufnie, zimno, chociaż wprawny obserwator i słuchacz zorientowałby się, że słowa podszyte są niepewnością, pewnym rodzajem strachu.
Niemal zapowietrzył się, słysząc tak jawną ignorancję. - Deszcz, grad? - burknął cicho, poprawiając liska na ramionach, aby ściślej zakrywał od chłodnych podmuchów wiatru kark i szyję. - Każda pora roku ma swoją własną barwę i melodię. Jesień jest jak głęboki marsz żałobny, gdy wszystko umiera, a zima to już tylko smutne ukojenie.
Zamilkł, wsłuchując się w szum liści, nie mógł jednak powstrzymać komicznej wręcz miny, gdy usłyszał pytanie. Owszem, nie wszyscy go kojarzyli, nie był przecież aż tak popularną gwiazdą szkolną, ale... no tak, maniery! Wymusił pospiesznie uśmiech. - Narciss Aleksiejewicz Aładin.
Może i miał rację. Może i Samael dostrzegał to samo, kiedyś. Teraz dni zlewały się w jedno, przeciągały w miesiące nieistnienia i dryfowania w mrocznym niebycie skutym lodem. Zbył to jednak milczeniem, nie zwykł przyznawać innym racji. Czasem nawet na przekór sobie wygłaszał niezgodne z własnymi opinie, żeby tylko się przeciwstawić, zirytować, zniechęcić. Nie potrafił zbyt dobrze żyć z ludźmi. - Narciss. - Niemal prychnął. Krótka cisza, przerywana tylko złowieszczym świstem, uświadomiła mu, że mało kto wytrzymywał z nim tak długo. A poza tym, chłopak mógłby być drogą, która zaprowadzi go z powrotem do zamku. Powstrzymał więc wszystko, co cisnęło mu się na usta, wyuczone jadowite słowa, które nigdy nie musiały oglądać światła dziennego, a Samael z lubością i tak je wypowiadał. Postanowił postąpić wbrew sobie, przedstawiając się w rewanżu. - Samael Yehl - rzekł cicho, prawie niedosłyszalnie, melodyjne słowa scaliły się w jedność z szumem wiatru. Bo wiedział, że niektórzy mawiają o nim "ten ślepy Yehl". A łudził się, że owy Narciss nie jest świadom jego ułomności. Wiedząc również, że nie będzie w stanie ukryć jej na długo, o ile wcale.
Uśmiechnął się, pozwalając by jego usta wręcz ociekały słodyczą i różowym lukrem. Choć z dziwnego powodu chłopak w ogóle na niego nie patrzył, co powoli stawało się dość irytujące. Nie spotykał się z tym, aby ktoś był w stosunku do niego tak obojętny. Sugestywnie poprawił perłowe zapięcia białego płaszcza, w nadziei, że w końcu zwróci na siebie uwagę krukona. Nazwisko Samaela majaczyło mu gdzieś z tyłu głowy, uparcie dobijając się do drzwi. - Gdzieś słyszałem... - zaczął w zamyśleniu, marszcząc jasne brwi. A więc gdzieś dzwoni... ale nie wie gdzie. - Miło mi cię poznać, Sam.
- Wcale mnie to nie dziwi - mruknął, głosem przepełnionym cierpką goryczą. Zabrzmiało to jednak bardziej tak, jak gdyby zblazowana gwiazda skarżyła się na powodzenie. Milczał dość długo, napełniając tchawicę zimnym powietrzem, wyobrażając sobie, że dzięki temu się uspokoi, cisza rozleje się z chłodem po tkankach; bezskutecznie. - Mnie również miło - wydusił z siebie niechętnie po chwili. Miło? Nie pamiętał, to chyba pewien rodzaj ciepła wewnętrznego, to chyba było miło. W myślach odliczał od dziesięciu w dół, dając Narcissowi czas do trzech, wtedy zapewne chłopak zrezygnuje z prób bycia jakkolwiek uprzejmym wobec Samaela.
- Och, słodko - wymruczał, piekielnie zadowolony z siebie. Zastanawiał się, jakim to sposobem mógłby wykrzesać nieco więcej entuzjazmu z tego dziwnego osobnika. Nawet, jeśli miałaby to być niechęć. W końcu Narcissa trzeba kochać albo nienawidzić. - Nie dałbyś się porwać może w najbliższym czasie do Hogsmeade? Uwielbiam tamtejszą kawiarnię...
Zerknął na niego kątem oka, obserwując uważnie reakcję. Spodziewał się odmowy, ale dobrze znał ten typ... cnotliwi i nieśmiali, zawsze w jakiś sposób go przyciągali - byli łatwi w obyciu i zarazem niegroźni. Narciss mógł czuć się bezpiecznie.
Na słowo "porwać" machinalnie cofnął się o krok, chybotliwie, jeszcze rozpaczliwiej złapał barierek i zacisnął palce, aż pobielały knykcie. Jakby dostał na odlew w twarz, jakby słowo było fizyczną siłą potężniejszą od targającego nim wiatru. Podniósł lekko głowę, twarz zwrócona mniej więcej ku źródle głosu, niewidzące szare spojrzenie przenikało na wskroś ucho Narcissa, patrzące odrobinę zbyt na lewo. Hogsmeade? Zapomniał już o tej nazwie, słyszał tylko czasem w urywkach cudzych rozmów. Była odległa, a jednak trąciła czymś znajomym, resztką idyllicznych wspomnień, dawno pogrzebanych już pod twardą, zimną ziemią. - Może - odparł zdawkowo, po kolejnej chwili milczenia. Paranoicznie wyczuwał jakąś konspirację, jakiś plan zniszczenia jego życia. Może powinien się na ten plan zgodzić? "Nie widział" ostatnio zbyt wielu powodów do przedłużania jałowej egzystencji.
Zamrugał zaskoczony, jawnie już przyglądając się chłopakowi i jego specyficznej reakcji. Zazwyczaj jego ofiary reagowały w różnorakie sposoby, spokojne lub bardzo energiczne, ale nikt jeszcze nie wyglądał na przerażonego. Musiał zagryźć wargi, aby nie uśmiechnąć się złośliwie. - Więc... - zaczał, a kolejne słowa już cisnęły mu się do ust. Zamilkł jednak na chwilę, obserwując go. Yehl, Yehl... skąd kojarzył to nazwisko? Czy przypadkiem to nie ten krukon, który był niewidomy? Może dlatego Samael tak dziwnie się zachowuje... uniósł lekko dłoń, machając do niego i jednocześnie odzywając sie. - Zapewniam, że miło ze mną spędzisz czas.
- Co mi po zapewnieniach? Ludzie kłamią - odrzekł cicho, odrywając palce od barierki. Chybotliwym krokiem, którego chwiejność znacząco wzmogła się przez wiatr, ruszył w kierunku, z którego przybył. - Może kiedyś - powtórzył, mijając go. Słowa zdawały się nawet nie rozbrzmieć, porwane przez wiatr jeszcze zanim zdążyły obrócić się w dźwięki. - Jak będzie już ciepło - dodał sam do siebie, będąc już odrobinę dalej. To było równoznaczne z "nigdy". Ale, może... Chwiejnie, niepewnie, ale jakoś udało mu się uciec.
Jacqueline podążała drewnianym mostem przed siebie. Uuuch. Zimno, a ona szła bez żadnego okrycia, a wiatr wyczyniał cuda z jej włosami. Lubi taką pogodę.
Szedł wolnym krokiem w kierunku mostu. Nie spieszyło mu się. Kopał co jakiś czas kamyki, a dłonie miał schowane w kieszeniach jeansów. Z daleka zobaczył już jakąś postać przechadzającą się po tej drewnianej budowli. Rozpoznał w niej sylwetkę kobiety. Uśmiechnął się lekko rozpoznając ową pannę i ruszył w jej kierunku. Wszedł na most i wciąż z uśmiechem na twarzy patrzył na dziewczynę. - Nie zimno Ci seniorita? - zapytał mając nadzieję, że jej nie wystraszy. Nie chciał by przypadkiem zawału dostała.
Gdy usłyszała głos, drgnęła, ale obyło się bez stłumionego okrzyku. Dziewczyna poznała głos Nate'a, i wywróciła oczami - ani chwili spokoju, nawet tu ją dopadł. Postanowiła, że nie będzie przesadnie grubiańska i złośliwa, jako że dopisywał jej całkiem niezły humor. Odwróciła się powoli, chowając zmarznięte dłonie w kieszenie obszernego swetra. -Było znacznie cieplej, zanim przyszedłeś - burknęła.
Pokręcił tylko głową słysząc ton jej głosu. - Och seniorita nie potrzebnie jesteś nastawiona negatywnie do mnie. - uśmiechnął się lekko cały czas idąc w stronę dziewczyny. - Masz mnie dosyć, droga Jacqueline? Jeśli tak to sobie pójdę. Zatrzymał się znów czochrając swoje włosy i śledząc zielonymi oczami ruch dziewczyny gdy wkładała dłonie do kieszeni. - Nie kłam. - odparł na jej wypowiedź w chwili gdy jego wzrok zatrzymał się na twarzy Krukonki. - Proszę. - ściągnął swoją skórzaną kurtkę podchodząc do niej i nałożył ją na ramiona rudowłosej. Było trochę zimno, ale jemu to nie przeszkadzało mimo iż był teraz w samym białym T - shircie.
"Jeszcze raz mi wyjedziesz z tą senioritą, to ci nogi z dupy powyrywam", przemknęło jej przez myśl. Właściwie miała go dosyć, wkurzał ją i zawsze witała go tym samym burkliwym tonem, ale jakoś nigdy nie przyjmowała do wiadomości opcji, że kiedyś będzie musiała przestać go spławiać i, no właśnie, udawać? Nie, skądże znowu, jakie udawać, przecież to był Nate Torres z Hufflepuffu, irytujący koleś, który zawsze znalazł sposobność, by do niej zagadać i, o dziwo, zaskakująco długo wytrzymywał z jej zniecierpliwioną miną i niechętnymi odpowiedziami. Zignorowała to, co zrobił, i ruszyła w przeciwnym kierunku. -Nie prosiłam o kurtkę - skomentowała sucho, chociaż nie była pewna, czy usłyszał.
(ooc: w ogóle sory, że już wczoraj nie odpisałam, ale coś mi się z netem zrypało i przestał działać :{)
No cóż, był w połowie Hiszpanem i mieszka tam od urodzenia to mu się wtrącają słówka w tym języku. - Jacqueline zaczekaj. - powiedział za panną i ruszył wolno za nią. - Nie wiem czemu, ale zawsze próbujesz mnie spławić. Znów włożył dłonie do kieszeni spodni i zatrzymał się. - Lubię Cię, jesteś ładna i chciałem poznać tę oto pannę, która teraz właśnie zostawia mnie samego. - zakończył swą wypowiedź nie ruszając się z miejsca. Nie oczekiwał jednak, że dziewczyna zmieni swoje nastawienie do niego.
Jacqueline uparcie szła dalej, nie zawracając sobie głowy zatrzymywaniem się. Co on tam w ogóle bredzi? Lubi? Prychnęła. Jak można ją lubić? -Tu jest parę setek uczniów, możesz sobie poznawać ile chcesz - odparła twardo, nie przejmując się ani jego pytaniem, ani nawet komplementem, które oczywiście usłyszała. Dobrze, że nie widział teraz jej twarzy.
Pokręcił głową, ale nie zrezygnuje tak łatwo. - Myślisz, że tym sprawisz, że sobie odpuszczę? - zapytał ruszając się z miejsca i idąc za nią. Zrównał się z nią i po chwili ją wyprzedził. Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę tak, że teraz stała przed nim. - Dlaczego tak robisz?
Bo jestem złym szatanem i będę kiedyś grała na widelcach. Nie, wróć, poważna rozmowa. -A dlaczego ty wciąż tak usilnie próbujesz? - spytała, chociaż nie obchodziło jej to. Bo ja się boję, bo wychowali mnie w szklanym kloszu surowych zasad i chociaż cholernie chciałabym teraz zachichotać i iść z tobą do Hogsmeade, nie mogę, bo to rozwaliłoby mój pancerz ochronny, nad którym pracuję już parę lat. Przez chwilę na jej twarzy pojawiły się jakieś uczucia, ale szybko odwróciła wzrok i znów wyglądała na obojętną, a nawet zirytowaną. Tak łatwiej i w ogóle, już się przyzwyczaiła.
- Bo mi się podobasz, ale nie wygląd jest najważniejszy. Chciałem Ciebie poznać, ale nie. Ty zamykasz się w swojej skorupie. Widzę przecież, że coś jest nie tak. - odparł wpatrując się intensywnie w dziewczynę.
Wzruszyła ramionami i nagle okazało się, że jej brudne buty są fascynującym przedmiotem obserwacji. -Jak widać, nie można mieć wszystkiego - skomentowała, zadowolona, że udało jej się wybrnąć. Przecież nie powie mu "spadaj kretynie", bo... no właśnie? Bo byłoby jej przykro? Bo nie chciała kłamać? Ale nie mogła też z radością przeprosić za dotychczasową złośliwość i uciąć miłą pogawędkę, bo jakoś nie potrafiła.
- Nie można, Jacqueline to prawda. - odparł. Lubił jej imię dlatego często je wypowiadał. - Ale raz nie możesz chociaż się przełamać? - zapytał cicho. Wiedział, że to nie jest proste, ale... Odsunął się krok w tył i znów włożył dłonie w kieszenie spodni. Nie patrzył jednak już na Nią. Wiedział, że ona tak łatwo nie zrezygnuje ze swojej dotychczasowej złośliwości, a i on nie odpuści.
Ona tymczasem nie wypowiedziała jego imienia ani razu. -Szczerze mówiąc, sam fakt, że z tobą rozmawiam, to już sukces. Możesz sobie to wpisać w tabelę dzisiejszych osiągnięć - powiedziała niedbale, przeczesując włosy palcami. Wiatr zrobił z nich jakieś rozczochrane siano, wirujące wokół jej głowy. Cudownie.