Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
- Cześć. - Odpowiedziała dziewczynie. - W miarę dobrze. Cieszę się z powodu końca wakacji. Powróci śnieg! - Uśmiechnęła się i wystawiła do góry ręce jakby chciała złapać niewidzialne płatki śniegu. Aglaia zrobiła minę jakby spotkała się właśnie z całkowitą idiotką i kosmitką. Wiele ludzi uważało ,że Tiffany ma nie po kolei. Pierwsze wrażenie zaczynało się od różnych od siebie kolorów tęczówek dziewczyny. Jedna tęczówka była zielona a druga niebieska. Kończyło się na odkryciu obsesji dziewczyny na punkcie poduszek, kocy, swetrów i szalików. Może dlatego dziewczyna przyzwyczaiła się ,że nie wiele osób marzy o jej sympatii, więc jest zimna i bezczelna. Pewnie tak. Niewiele osób jednak wiedziało ,że Tiffany jest dorosłym dzieckiem i w grupie znanych jej osób to ona jest żartownisiem i osobą kompletnie niepoważną. Wyjęła z torby siatkę z kolorowymi kamykami, na których wypisane były różne znaki i cyfry. Tiff robiła je własnoręcznie i uwielbiała zostawiać po jednym w miejscach, w których lubiła przebywać. Wyjęła różowy kamyk z białymi i purpurowymi znakami. Zamachnęła ręką i wrzuciła kamyk do jeziora przy okazji puszczając kaczkę. Uśmiech nie schodził jej z ust. Tak to był jeden z dni, w których Tiffany odczuwała radość i nie mogła przestać się uśmiechać.
Ludzie mają różne gusta. Nawet się mówi, że o gustach się nie dyskutuje. Więc Aglaia zastosowała się do tej mądrości i nie drążyła tematu. Ona zimy nie lubiła, bo było wtedy zimno. Proste i logiczne, dla kogoś, kto pochodził ze słonecznej Grecji. - Do zimy jeszcze trochę czasu - uznała Gavrilids. - Chociaż jakby nie patrzeć ten czas tak szybko zleci, że nawet się człowiek nie zorientuje, kiedy zima nadejdzie. Swoją drogą, coś w tym było. Czas Adze leciał bardzo szybko, że ciężko było się zorientować. Zwłaszcza, iż teraz wpadnie w rutynę szkolnej codzienności i już w ogóle nie będzie rozróżniać jednego od drugiego.A jak przyjdzie przerwa świąteczna to już nic tylko płacz i zgrzytanie zębami. - Za to widoki po części rekompensują mi tą zimną angielską pogodę. Aglaia podciągnęła się, żeby nie wisieć przez barierkę, bo to jednak nie kulturalnie jak się z kimś rozmawia. Gdyby była sama, to i owszem, ale teraz prowadziła rozmowę. I jeszcze Tiffany pomyśli, że z Agą coś jest nie tak.
- Nie jesteś stąd? - Zapytała. Gavrilidis nie miała typowo brytyjskiej urody. Wyglądała na raczej kogoś z nad morza. - W Szkocji skąd ja pochodzę zimna pogoda to norma, więc może dlatego lubię, gdy jest zimno.- Keppoch wzruszyła ramionami. Od zawsze wolała ferie zimowe od wakacji. Mogła, wtedy zakładać wełniane czapki, szaliki czy rękawiczki w wymyślne wzory. Ale ogólnie nie lubiła przerw od szkoły jako tako. Wolała spędzać czas w bibliotece lub na łóżku w dormitorium czytając podręcznik do Astronomii niż spędzać czas z innymi. Na samą myśl o tym poczuła przyjemny dreszcz. Tiffany uwielbiała Astronomię. Ale nie chciała skupiać się teraz na jej ulubionym przedmiocie. Wychyliła się przez barierkę i spojrzała na wielką kałamarnicę. - Gdy byłam w pierwszej klasie to nazwałam ją Suze. - Wskazałam na kałamarnicę, a potem spojrzałam na Agę. - I tak zostało. Ale chyba tylko ja znalazłam frajdę w gadaniu do wielkiej kałamarnicy.
- Urodziłam się w Thessalonikach, czyli w Grecji - powiedziała Aglaia przenosząc wzrok na chmury. Ponura jest Anglia. - Ale moja mama jest stąd. Znaczy z Anglii. Na początku mieszkaliśmy w Grecji, ale jak tata mamy zachorował przenieśliśmy się tu i już tak zostało. Zostało i nie wróciło. Gavrilidis przywykła do życia w Wielkiej Brytanii, ale i tak wolała słońce, morze i piasek. Widocznie miała to w genach. Chociaż w sumie tylko ona. Bracia jakoś nie przejawiali zainteresowania w tym kierunku, albo nie wspomnieli o tym. Aglaia jakąś wielką miłośniczką zwierząt nie była. A kałamarnica interesowała ją jak zeszłoroczny śnieg. Trzeba jednak było przyznać że ma imponujące rozmiary jak na wodne stworzenie. - Suze? Nawet pasuje - zgodziła się Aga. Z tym imieniem nawet kałamarnica byłaby bardziej przyjacielska. - Gdyby każdy lubił to samo, to moim zdaniem byłoby strasznie nudo - przyznała Gavrilidis. - Ja za to mogę cały dzień fotografować chmury.
- Ładnie tam jest? - Zapytała. Nigdy nie była w Grecji. A Thessaloniki brzmią jak nazwa makaronu. Wzięła garść kolorowych kamyków do jeziora. Suze popatrzyła na nią swymi ogromnymi oczyma. Szatynka próbowała ja kiedyś wytresować, żeby je łapała ale ta nie wykazywała chęci do nauki. Wychyliła się przez barierkę w połowie teraz jej szalik prawie dotykał tafli jeziora. Wiedziała ,że to niegrzeczne w stosunku do Agi, ale Tiffany dziwiła się sama sobie ,że umie zachowywać się w miarę uprzejmie. W prawdziwym życiu Tiffany to bezczelna ździra. Ups! - Chmury? Ja lubię robić te kamyki. - Pokazała skórzaną torebeczkę wypełnianą po brzegi kolorowymi kamykami. - Lubię też rozmawiać z rzeczami, które w żaden sposób nie potrafiłyby mi odpowiedzieć. Uwielbiam puszyste rzeczy i uwielbiam zimno. Mogłabyś mnie na przykład zobaczyć w lecie ubraną w szalik i rękawiczki do tego puchaty sweter i wełniana czapka spadająca mi na oczy. W skrócie jestem dziwna. Ale bycie normalnym jest nienormalne. - Uśmiechnęła się do Gryfonki co nie było codziennością dla Tiff. - Zeszłyśmy na temat naszych dziwactw.
Gavrilidis kochała swoją ojczystą Grecję, bo miała to, co najbardziej kochała na świecie. Morze. Słońce. Piasek. Szum fal. I grecką kuchnie. Szczególnie fetę. - Przepięknie - powiedziała Aglaia. - Ale ciepło. A z tego, co mówisz wolisz zimno. Masz rację. Zeszłyśmy na temat dziwactw - zgodziła się. Adze jakoś nie specjalnie przeszkadzało, że opowiadają sobie jakieś swoje dziwactwa. Ona sama miała ich też całkiem dużo. Przeważnie nie miała z kim o tym rozmawiać, ale i też sama nie zaczynała o nich rozmawiać. Ludzie wymyślali różnie inne tematy, byleby tylko nie mówić o sobie. A takie rozmowy były dla Aglai bardziej interesujące niż gadanie o pogodzie. - Ja zbieram muszle. Szczególnie takie duże, gdzie słychać szum morza. Mam ich nawet całkiem sporo. Kamienie też są na swój sposób interesujące. A najbardziej jak mają ciekawe kształty i kolory. Czasami lepiej rozmawia się z ludźmi, z którymi nie ma się jakiegoś szczególnie mocnego kontaktu. Łatwiej się otworzyć.
Odkąd zginęła uczennica z jej szkoły a Lunarni zaczęli zbytnio dokazywać, wzmocniona ochrona Hogwartu była nieunikniona i niezbędna, aby obniżyć stopień paniki rosnący wprost proporcjonalnie do spadającego bezpieczeństwa uczniów. Sama Binnie nieomal narobiła pod siebie ze strachu, kiedy doszło do tego całego ataku wilkołaków w pociągu. Nie mogła powiedzieć, co by się stało, gdyby nie Oz który zachował zimną krew i pilnował siostry, jak zwykle zresztą, zupełnie jakby ochrona Dorotki stała się jego pełnoetatowym zajęciem. Bezpłatnym, warto zaznaczyć. W każdym razie, bo odbiegłam od tematu, szkoła była chroniona trzy razy bardziej niż zazwyczaj, patrole prefektów i nauczycieli patrolowały korytarze dwa razy częściej niż zazwyczaj a dodatkowo niedawno na zamku pojawili się sprowadzeni przez Ministerstwo aurorowie. Niby nie wyglądali groźnie, ale...źle im z oczu patrzyło i Dorothy ciarki przechodziły po plecach mimowolnie, kiedy o nich myślała. Nie chciałaby znaleźć się w ich rękach, gdyby coś przeskrobała. Dziewczę potrząsnęło głową, upominając się w myślach, że nie jest tchórzem i wyrzucając idiotyczne rozmyślenia z mózgu. Zbyt często zdarza mi się odchodzić od początkowego tematu, toteż postaram się wrócić tym razem na właściwy tor i już z niego nie zbaczać. W każdym razie przez tak intensywną ochronę szkoły, naprawdę ciężko było znaleźć miejsce, gdzie w spokoju można było zapalić papierosa, nie bojąc się że za sekundę ktoś ją przyłapie i odejmie punkty. Powoli zaczynało się ściemniać i Binnie sto razy bardziej wolałaby teraz grzać tyłek przed kominkiem w pokoju wspólnym Gryfonów niż marznąć na wietrze na moście. No ale nałóg nie wybierał a w zamku niestety palić nie mogła. Nawet nie była w stanie stwierdzić czy bardziej obawiała się zostać przyłapana przez któregoś z profesorów czy przez brata. Leigh zmyłby jej głowę równie mocno, co każdy psor. Ba, możliwe, że nawet i lepiej, bo nie musiałby przebierać w słowach! W każdym razie udało jej się uciec przed wścibskimi spojrzeniami i na kilka minut dać się pochłonąć kontemplacji zachodzącego słońca, gdzieniegdzie przebijającego się blaskiem przez chmury. No i paleniu, oczywiście. Zatem stała tu na moście, opatulając się ciasno grubym szarym swetrem, wystającym spod ramoneski, i paliła tę swoją cholerną czekoladową cygaretkę, w myślach przeklinając swoją głupotę. A gdyby była na tyle mądra żeby nie zaczynać palić, to teraz nie byłoby problemu. A tak, masz za swoje, głupia babo.
Obudził się dokładnie o czwartej rano. Przez te kilka godzin siedział na łóżku przypatrując się tępo w sufit. Myślał. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu nie pędził za chwilą, nie szedł przyspieszonym krokiem na kolejne spotkanie. Nie rzucał różdżką jak wariat, nie pędził na trening. Miał czas. Wykluczony rozgrywek, wykluczony z życia własnego syna, wykluczony z życia tak wielu ludzi, którzy goszczą go nienawistnym spojrzeniem i tekstem: "niech jego śmierć będzie bolesna". Czy ktoś kiedykolwiek mu wybaczy? Czy ktoś pomyśli o nim jak o kimś stratnym? Skłamałabym jeśli powiedziałabym, że Casper właśnie o tym myślał. O jakimś zadośćuczynieniu, o spotykaniu się gdzieś, z kimś, jakkolwiek, przypadkiem... Byle przeprosić. Nie używał tego słowa, nie to że się nim brzydził. Ludzie nie wierzyli w to co mówił. Chcieli wierzyć w wyznania miłości, czuły dotyk, lecz w jakieś tłumaczenia? To Villiers, kłamstwo to jego bliźniak, nieodłączna część. Kłamstwo to jego najbliższa rodzina, jakby ono go porodziło. A teraz spojrzał na swoje tatuaże, jakby nikt nie zadecydował sam, że chce je zrobić tylko ktoś podsunął mu ten pomysł. Nie miał do siebie żalu, jedno zgłoszenie do Munga i go oczyszczą. Będzie to zabieg długi, lecz zdecydowanie przerobi go w grzecznego chłopca. Szkoda tylko, że fizycznie. Zacmokał kilkakrotnie przyciągając do siebie butelkę z wodą. Upił z niej kilka głębokich łyków, a potem zwyczajnie rzucił się na łóżko, które nawiasem mówiąc, było bardzo wygodne. Dziś miał okazję w nim spać sam, co było ciekawą odmianą. Chyba przyzwyczaił się, że ktoś się tu kręcił, zazwyczaj nago. Dziś nie było tu nikogo. Dzień budził się do życia, prosił, żeby z niego skorzystać jak najlepiej, a Kacpra cholernie bolała głowa. Miał wrażenie, że jego czaszkę zaraz rozsadzi jakaś bomba, która rozbryźnie jego mózg po czterech ścianach pokoju. Był zmęczony tym wszystkim. Musiał wreszcie wrócić do zamku. Przyodziać szaty, przyodziać minę studenta. Nie bez powodu był zawieszony. Nie chciał widzieć Cassandry. Słyszał, że się z kimś spotyka. Słyszał, że z jego synem jest w porządku... To było za trudne. A pomimo to zdawał sobie sprawę, że nie ma już wyjścia. Że był świadkiem, kiedy jego stypendium do światowej drużyny quidditch'a spłonęło. Nikt go nie zatrzymał. Nikt nie mógł tego cofnąć. Pozostała mu walka. Uśmiechnął się żałośnie, choć nikt nie mógł tego zobaczyć. Wskoczył w pierwsze lepsze ubrania i poczochrał włosy. Przychodziła piąta rano, a on nadal nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Wrócić do zamku? Wystąpić przed setkami ludzi pełnymi nienawiści? Kim teraz był? Starym Villiersem czy kimś kto zostawił żonę i dziecko dla seksu? To nie tak. On to wiedział. Nikt nie chciał słuchać. Minął czas, zbyt długi czas. A potem dzień minął bardzo szybko. Pojawił się w zamku słuchając swojego opiekuna domu, który nie był zadowolony z jego nieobecności, ale rozumiał chyba tok jego myślenia. To coś nowego. Ktoś chciał zrozumieć Caspra. Ktoś życzył mu powodzenia. Tak spędził pierwszy dzień. Niedzielny, bo dziś nie było lekcji. Wyszedł zatem z zamku się przejść. Posmakować powietrza, pouśmiechać się do jakiś uczennic, które rozebrałby się przed nim bez uprzedniej zachęty... Czasem trudno było nim być. Ale zdarzało się. Nigdy nie zwątpił. I szedł. I dużo myślał. I miał wrażenie, że wszystko się sypie, ale nic go nie zatrzymało. Dotarł do mostu wiszącego i przyspieszył na nim kroku, aż wreszcie ją zobaczył. Stała tu sama. Nie wołała go, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeśli nie podejdzie będzie żałował. Może czas zacząć wszystko od początku? Modlił się, aby nie znała jego historii życiowej. Nie może jej znać. To musi być jej obce. - Cześć. - Szepnął jej do ucha stojąc za jej plecami. Wyciągnął dłonie z kieszeni, by teraz położyć je na jej ramionach. Zaśmiał się, tak naturalnie... Jej zapach... Był bardzo przyjemny.
Całkiem niezłe wprowadzenie do jakże skomplikowanego życia Kacperka mi tu zaserwowałaś. Biedak chyba nie trzyma się najlepiej, ale spokojnie, już Binnie w tym głowa żeby mu poprawiać humor. Dziewczę nie spodziewało się spotkać na moście nikogo o tej porze. I nie będziemy ściemniać, że była pogrążona w swoich rozmyślaniach do tego stopnia, by nie zwracać uwagi na świat zewnętrzny. W końcu paliła na tak zwanej przytczai, toteż cały czas uważnie obserwowała otoczenie, wypatrując nauczyciela czy aurora, który mógłby jej uprzykrzyć życie. Nic więc dziwnego, że samotnie wędrującego chłopaka zobaczyła już na samym początku mostu, gdy tylko pojawił się w jej polu widzenia. Szybkie oszacowanie zagrożenia, kilka kalkulacji w głowie i Dorotka rozluźniła się, nie zdając sobie nawet wcześniej sprawy, że wszystkie jej mięśnie stężały w oczekiwaniu. Osobnik nie wyglądał na zagrożenie, toteż postanowiła nie zawracać nim głowy. Powróciwszy do kontemplowania widoku, założyła iż chłopak wybrał się na spacer i zwyczajnie ją wyminie, nie zwracając na nią uwagi. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy Casper bezczelnie osaczył ją, ograniczając jej wolność swoimi ramionami. Dorotka zesztywniała, początkowo tracąc cały swój animusz. Kilka sekund zajęło jej oswojenie się z nową sytuacją i odzyskanie rezonu. Ciskając niedopałek w przestrzeń, powoli odwróciła się w tył, chcąc uważniej przyjrzeć się facetowi, który miał czelność w tak bezpośredni sposób zakłócić jej spokój. - Jeśli nie chcesz stracić tych rączek, radzę ci je w tej sekundzie ze mnie zabrać. - mruknęła spokojnie, posyłając chłopakowi uśmiech znaczący ni mniej ni więcej jak to, że naprawdę jest w stanie wprowadzić ostrzeżenie w życie. Oparła dłoń na jego klatce piersiowej i lekko odepchnęła, zyskując kilka milimetrów przestrzeni więcej. Nikt nie lubi, kiedy ogranicza mu się wolność, nawet jeśli robi to ktoś tak atrakcyjny i bezczelny. Dwie cechy za którymi Binnie wprost przepadała. Chcąc nie chcąc z automatu poczuła sympatię do tego człowieka, toteż postanowiła dać mu drugą szansę. Nie był wiele wyższy od niej, toteż wystarczyło lekkie odchylenie głowy w tył, by móc dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Zlustrowała go wzrokiem na tyle, na ile pozwalała jej wciąż mała odległość między nimi, po czym sięgnęła do kieszeni ramoneski po srebrną papierośnicę. W takich sytuacjach Dorotka nigdy nie wiedziała co zrobić z rękoma, toteż trzymanie w dłoni cygaretki zawsze wydawało się najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Tak było i teraz, kiedy zyskując na czasie obracała papierośnicę w dłoniach, nawet na moment nie spuszczając wzroku z intruza. - To taki twój zwyczaj żeby zachodzić samotne dziewczyny od tyłu? - spytała, bawiąc się zamknięciem pudełeczka. - Wiesz, przez niektórych to może zostać odebrane jako molestowanie, czy nawet nachodzenie. Poza tym to trochę przerażające, wystraszyłeś mnie. - zakończyła, ostatecznie rezygnując z palenia.
Życie zmieniało ludzi i Kacper o tym wiedział najlepiej. Jego życie to była jedna wielka tykająca bomba, która wciąż strzelała do przodu i jednocześnie do tyłu. Nie było szansy, żeby ją zatrzymać. Nawet przecięcie w odpowiednim czasie kabelka byłoby błędem. Wszystko by się rozprysło jeszcze szybciej. Jeśli ktoś kocha kataklizmy, powinien się z nim zaprzyjaźnić. Ale czy Kacper w ogóle akceptuje coś takiego jak przyjaźń? Czy to dla niego istnieje? To trudne pytanie, bo nie są znane takie przypadki. Po prostu gdzieś tam w jego głowie tworzy się zupełnie nowy świat. Zwykle to tylko kumple, którzy usiądą z nim przy stoliku w barze i wypiją nie jedną, ale nawet i dwie butelki mocnego trunku. I to wszystko po to, żeby zapomnieć o prawdziwych problemach, ale Casper nie zwykł wtedy przedstawiać historii swojego życia, więc można śmiało powiedzieć, że takie wyznania znajdziemy tylko w monologach wewnętrznych. No nie można mieć wszystkiego. Niektórzy właśnie tacy się rodzą by takimi być... Zimnymi, nieprzejednanymi, zbyt gwałtownymi w swoich decyzjach. Po prostu trzeba się z tym pogodzić, ale Casper próbował się zmienić. Stawił czoła własnym słabościom, chciał wyjechać, chciał zniknąć raz na zawsze, ale nie pozwolono mu na to. Kolejny szereg zdarzeń, kolejna destrukcja do której sam doprowadził... Zaklął pod nosem, jeszcze przed chwilą kopnął kilka kamyków, które od tak po prostu spadły do wody, a teraz stał przed Binnie i słuchał paru słów, które skierowała do niego. "Och zabierz ręce, och nie zbliżaj się". Zaśmiał się, rzeczywiście zabrał swoje złe łapska, ale nie po to, żeby ona wygrała... Jedynie po to, by uwierzyła, że rzeczywiście ma kontrolę nad sytuacją. To je cieszyło, kiedy miały takie wrażenie. A może tym razem to nie tylko wrażenie? Kacper od dawna nie miał "takiego" kontaktu z dziewczynami. Nie musiał ich kokietować. Same do niego przychodziły. Nawet teraz stare wyjadaczki w zamku byłyby gotowe wskoczyć mu do łóżka za jeden uśmiech i ich imię wypływające z jego ust. Żenada. Jeśli tylko na tyle je było stać... Chciał je oddać za bez cent większym desperatom. Już nie chciał nic. Zupełnie nic. Pokręcił głową odrobinę zagubiony w słowach, które do niego rzuciła. - Oboje wiemy, że nie odebrałaś tego jako molestowanie, ani nachodzenie. Widziałaś mnie. I nie masz świadków. - Uśmiechnął się przebiegle opierając się na barierce mostu. Ludzie o nim mówili, miał takie wrażenie, jakby strumień wody niósł jego imię. Nie mógł z tym walczyć, nie mógł tego zmienić. W kieszeni pobrzękiwała odznaka kapitana drużyny Slytherinu. Nikt mu nie mógł tego zabrać. To wszystko co miał, jego własne dziecko. A zatem Binnie, kim będziesz w tej całej układance? - Co tu robisz sama? Traktują Cię jak przynętę po śmierci koleżanki z drużyny? Powinni Cię chronić. Idioci. - Splunął pełen pogardy dla aurorów obecnych w zamku, dla ludzi, którzy pozują na waznych. To wszystko było śmieszne.
Przeważnie jeśli bomby nie dało się rozbroić, do gry wchodził Superman, który wzlatywał wraz z bombą i kilkoma sekundami czasu na licznikach ponad stratosferę, gdzie ją pozostawiał i pozwalał wybuchnąć, nie krzywdząc przy tym nikogo. Mógł też pojawić się Hulk, który ową bombę po prostu połykał. Właściwie to nigdy nie przepadałam za Supermanem, ten jego obcisły trykot i pelerynka...zdecydowanie jest zbyt ugłaskany jak na moje gusta. Co innego Hulk! Być może Casprowi też potrzeba było kogoś w rodzaju superbohatera, który umiałby uporać się z jego bombą? Wbrew pozorom nie tak często w życiu zdarza się sytuacja bez wyjścia, a odbić się od dna może nie jest łatwo, ale nie można tego zaliczyć do zadań niewykonalnych. Binnie nie należała do osób które wtrącają się w cudze sprawy i nie lubiła, kiedy ktoś węszył wokół jej życia, ale przynajmniej żyła ze świadomością, że jest ktoś, kto zna ją na wskroś i podtrzyma, kiedy zdarzy jej się potknąć. Może właśnie takiej osoby brakowało w egzystencji Caspra, przez co zmierzał ku swojej własnej zagładzie. - To że cię widziałam, nie znaczy, że spodziewałam się iż mnie zajdziesz od tyłu. - zripostowała, nieświadomie zadzierając butnie głowę ku górze. Oczywiście, że nie odebrała tego za molestowanie. Nie należała do tych dziewczynek, które były delikatnymi kwiatuszkami, które nie umiały się bronić a wszyscy próbowali trzymać je pod kloszem żeby chronić ich niewinność. O nie, Binnie umiała sama o siebie zadbać i żyła w świętym przekonaniu, że jeśli ktoś kiedyś postanowiłby ją zaatakować, bez problemu by sobie z napastnikiem dała radę sama. Może między innymi dlatego nie wpadła na to, iż ktokolwiek mógłby ją teraz zaatakować i bardziej martwiła się, że zostanie przyłapana przez profesora na paleniu. Zmarszczyła brwi, potrząsając głową, jakby próbowała otrząsnąć się z szoku, jaki wywołały w niej jego słowa. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęła to świadomość Caspra, iż właśnie uświadomił ją o niebezpieczeństwie. - Daj spokój - zaczęła, przywracając na swoje oblicze wdzięczny uśmiech - Istnieje naprawdę niewielkie ryzyko, żeby w tak krótkim czasie Lunarni postanowili zaatakować po raz drugi, zwłaszcza teraz, kiedy zamek jest tak pilnie strzeżony. - mruknęła, ponownie odwracając się plecami do chłopaka i spoglądając na spokojną taflę jeziora. Przymknęła oczy, z rozkoszą wciągając przez noc rześkie, wieczorne powietrze. Wiatr znad Zakazanego Lasu niósł ze sobą lekki zapach zeschłych liści - ewidentny dowód zbliżającej się jesieni. Zabawne, że w tym momencie w jej kraju właśnie teraz zima odchodziła w zapomnienie, ustępując miejsca wiośnie. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do zmian pór roku, mimo iż w końcu nauczyła się sypiać w ciągu nocy i funkcjonować w ciągu dnia. Ostrożnie oparła łokcie o drewnianą barierkę mostu i odwróciła głowę w bok, zerkając na chłopaka przez ramię. - Zresztą nie lada wyczynem dla mnie było ominąć te wszystkie patrole żeby móc tutaj chwilę posiedzieć samej. - powiedziała, poklepując poręcz po swojej lewej. W końcu nie zamierzała w nieskończoność odwracać się w tył za każdym razem, gdy miała zamiar się odezwać. - A ciebie co tu sprowadza?
Żadnej bomby nie należało rozbrajać. To się po prostu działo. Choćbyś chciał nie mogłeś mieć na to wpływu. Casper liczył, że to wszystko kiedyś się skończy, lecz zabawne, że rozwiązania nie widział nigdzie indziej jak w wyjeździe na drugi koniec świata, żeby zasmakować normalności. Lecz czym w jego pojęciu jest normalność? Czy można tu mówić o spokojnych wieczorach przy herbacie i czytaniu książek? Przecież nie przepada za herbatą, ani nie czyta zbyt wielu książek (lub w ogóle). Życie nie było takie usłane. Każdy miał swój ideał. Ale jeśli popatrzyłoby się na Caspra, wielu by stwierdziło, że ideałem jego życia jest przede wszystkim wieczne imprezowanie, tonięcie w alkoholu, spojrzeniach pełnych pożądania. I mieliby połowicznie racje, ale chyba nikt nie powie, że nie przyjemnie jest być podziwianym. Jeśli czcili jego imię, przecież nie powie im żeby przestali. Nikomu nie powinno się rozkazywać. Villiers śmiał się w duchu. Właściwie ideał życia odnajdywał w swoim mieszkaniu kiedy truł się papierosami do umoru, kiedy pił alkohol bo zwyczajnie miał ochotę, lecz nie po to, żeby zapić smutki... To był ostatni etap. Nie chciał do niego zejść. Przynajmniej nie teraz. Póki ma silną wolę, póki może się ochronić, to nie będzie się poniżał w oczach innych. Wystarczy, że już inni szydzili z niektórych jego wyczynów. I teraz jego myśli brnęły dalej. Nie znał tej dziewczyny dobrze. Nie miał pojęcia czyja to siostra, córka, przyjaciółka... Ale była ładna. To go tu zatrzymało. I to na pewno zatrzyma go na dłużej. Nie mógł się oprzeć by patrzeć w jej oczy i doszukiwać się uśmiechu. Była zadziorna. Pełna sprzeczności. Sztorcowała go za błędy niepopełnione. Wszak położenie dłoni na jej na ramionach nie było zaproszeniem do stosunku zbliżeniowego, w którym oboje by osiągnęli spełnienie. Po prostu ją zaskoczył? Zabawne. - Wiesz. Zwykle niespodzianki są tym, co ludzie lubią najbardziej. - Mrugnął do niej stwierdzając, ze to co powiedział w sumie jest odrobinę naciągane. Jakaś tragedia nie była np. zbyt przyjemna i nie miał na to wpływu. Nie uśmiechało mu się takie niespodziankowanie, ale chyba teraz nic złego go nie spotka. Jeszcze nie. Westchnął przypatrując się wodzie, która płynęła wartkim strumieniem. - A co jeśli ja jestem Lunarnym i przyszedłem Cię zabić? Za chwilę zrzucę Cię z tego mostu głównie dlatego, że bagatelizujesz problem? - Zaśmiał się. W sumie nigdy nie myślał, żeby dołączyć do włochatej drużyny. Nużyło go ciągłe zabijanie, walczenie. To nie dla niego. On wolał latać na miotle, zdobywać kolejne punkty. Cieszyć się życiem, smakować go całą piersią. I nikt nie mógł mu tego zabronić. - A co jeśli przyszedłem Cię stąd zabrać? - Uśmiechnął się zadziornie wyjmując odznakę z kieszeni, która w tym świetle mogła wygląd jak ta prefekciarska. Huhu. Casper ważniak.
Prawdę powiedziawszy wizja życia przepełnionego imprezami, szalonymi przygodami, alkoholem i różnymi wspomagaczami zabaw wydaje się całkiem przyjemna, jeśli porównać ją z życiem przeciętnego Kowalskiego, na które składa się marna posada w administracji w godzinach 8-16 za gówniane za przeproszeniem pieniądze, dwutygodniowy urlop raz do roku i zapyziała dziura do opłacenia. Życie Caspra z punktu widzenia osoby postronnej, niezorientowanej w jego realiach, mogło wydawać się sielanką i bajką i kiedy on zastanawiał się czy nie lepiej byłoby żyć życiem przeciętnego zjadacza chleba, owy przeciętny zjadacz chleba marzył o szaleństwie, jakie towarzyszyło egzystencji Kacperka. Zabawne, prawda? Trawa zawsze wydaje się bardziej zielona po drugiej stronie płotu. - Ludzie wmawiają sobie, że lubią niespodzianki, ale to gówno prawda. O tyle, o ile przy tych dobrych reagujemy ulgą i nawet jesteśmy w stanie się cieszyć, to przy niemiłych zaskoczeniach nie potrafimy wziąć się w garść i zareagować odpowiednio. - prychnęła lekceważąco. Binnie zdecydowanie nie lubiła, kiedy coś w życiu ją zaskakiwało. Nie lubiła imprez niespodzianek, nie lubiła niezapowiedzianych testów a już na pewno nie przepadała za niespodziewanymi spotkaniami z ludźmi, których najmniej w danym momencie się spodziewała. Może nie była z pozoru poukładaną osobą a jej życiem i decyzjami władał chaos i przypadek, ale to wszystko było na swój sposób kontrolowane. Niespodzianki powodowały u niej stopniowe rozwijanie wrzodów. - Och proszę cię, gdybyś był Lunarnym to raczej nie obnosiłbyś się ze swoją buźką i nie wdawał byś się gadki z przyszłą ofiarą. - parsknęła, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. - No chyba że jesteś poważnie chory psychicznie i sprawia ci satysfakcję kontakt osobisty z twoimi przyszłymi ofiarami. Możesz mieć w sobie coś z hedonisty, ale nie wyglądasz mi na szaleńca kontrolującego każdy, nawet najmniejszy detal w swoim życiu, więc nie, zdecydowanie nie wydaje mi się żebyś był Lunarnym. Ale co ja mogę wiedzieć, przecież równie dobrze możesz być mistrzem gry aktorskiej. - wzruszyła ramionami, wzrokiem podążając ponad horyzont. Rozmowa o zmarłej koleżance, atakach Lunarnych i potencjalnym niebezpieczeństwie nie należała do najprzyjemniejszych rozmów i ten temat zdecydowanie nie leżał Dorotce. Mimo iż ewidentnie chłopak po prostu się z nią droczył, Binnie powoli traciła cały swój animusz. Ostatnie pytanie zmusiło ją do ponownego spojrzenia na Caspra. Na jej ustach zabłąkał się mimowolny uśmiech, kiedy powoli odwracała się przodem w kierunku chłopaka, jednocześnie wyciągając ręce przed siebie. - W takim razie będę musiała posłusznie poddać się wyznaczonej mi karze. - odparła, unosząc ku niemu nadgarstki, jakby oczekiwała na pojawienie się na nich sznurów. Zaczepnie wysunęła podbródek do przodu, stojąc niemalże na baczność. Dorotka miała całkiem dobry wzrok, a na zewnątrz nie było aż tak ciemno, by nie zorientowała się iż odznaka wcale nie należy do prefekta. Zwłaszcza, że prefekci raczej nosili swoje odznaki przyczepione na piersi a nie schowane w kieszeni. Musieli być rozpoznawalni wśród tłumu trzech różnych szkół. Mimo wszystko odrobina zabawy wydawała jej się całkiem interesującym pomysłem.
Casper jak to Casper. Wszyscy wiedzieli jak się przedstawiała sytuacja. Tu impreza, tam dziewczyna, tam dobra popijawa po lekcjach. Jeśli był ktoś kto tego nie ogarniał tak jak on, to znaczy, że mogli zostać najlepszymi przyjaciółmi. Los wszystko komplikował. Miała racje z tą trawą. Jeden zazdrościł drugiemu, wskazywał błędy, ale nigdy nie docenił tego co miał. Choć Casper miał sporo trudnych sytuacji za sobą, to wszystko na nic. Uśmiechał się często i tyle. Nie wszyscy musieli widzieć, że jest zmartwiony. Każdy miał prawo popełniać błędy, to że owocem jego błędu jest dziecko, którego nie będzie mógł wychowywać to już druga sprawa, o którą karcił się codziennie. I to była święta prawda, nie jakieś tam ploteczki z drugiej ręki. Ludzie nie potrafili uwierzyć, że ktoś taki jak on potrafi żałować, lecz to nie zmieniało faktu, że potrafił. Nadal. Lecz o tym nie będziemy już dyskutować. Niektóre sprawy lepiej było przemyśleć. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów wsadzając sobie między zęby jednego. Nie poczęstował Binnie. Może myślał, że nie pali, albo wystarczy jej własny towar. Tak czy inaczej odpalił mugolski wynalazek końcem różdżki i zaczął bawić się dymem, który tworzył śmieszne chmurki, które Casper gdy był mały nazywał: "ciuchcią". I oto teraz całą swoją uwagę poświęcił zabawie z dzieciństwa analizując słowa dziewczyny. Gdyby był Lunarnym to byłby dobry wstęp do zaatakowania jej. Tu pomieszanie zmysłów, małe kłamstewko, inne dodatki, aż wreszcie zaprowadziłby ją w odludne miejsce i pozbawił umiejętności oddychania, operowania zmysłami. Ale nie był takim fanatykiem, złem chodzącym. On tu raczej wystąpiłby w roli obrońcy niż tego, który atakuje z premedytacją. Uśmiechnął się do niej. - A jeśli to wszystko jest ukartowane? I byłaś śledzona? - Zaśmiał się zastanawiając się czy szeregi Lunarnych są aż tak przebiegłe. No nie. Takie rozkminy to chyba nie dla niego. Przebiegł spokojnie spojrzeniem po linii jej sylwetki, a kiedy wyciągnęła do niego ręce pokręcił głową, a potem podał jej swoją dłoń zaciskając uścisk. Romantycznie? Miał zimne ręce, a w drugiej dłoni trzymał papierosa. Powinna go ogrzać? To on ją miał zabrać na karę. - Dotrzymasz mi zatem towarzystwa, a jak puścisz mnie to znaczy, że jesteś mugolem. - Powiedział po cichu, jakby zdradzał je największy sekret. Właściwie się z nią przedrzeźniał, bo przecież takie szantaże to w pierwszej klasie były na topie, w tej chwili to już tylko żałosne wspomnienia i nic więcej. Ale pomimo to zastanawiało go jaka będzie reakcja dziewczyny. Wzniósł oczy ku niebu wypuszczając dym z ust, aby stworzyć z niego kilka zgrabnych kul.
Casper Villiers ma zadatki na seryjnego mordercę i to w stylu Teda Bundy'ego, patrząc na jego tok rozumowania jeśli chodzi o potencjalne zamordowanie Dorotki. Szczęśliwie postanowił nie ujawniać się ze swoimi myślami, toteż dziewczę nie miało powodów do paniki. Chociaż z drugiej strony może Kacperek wcale tak bardzo nie różnił się pod tym względem od przeciętnego czarodzieja czy mugola. W końcu każdemu z nas zdarza się pomyśleć o zamordowaniu kogoś, prawda? Ba, jesteśmy nawet w stanie układać kompletne scenariusze, wliczając w nie każdy krwawy detal naszej wyimaginowanej zbrodni. Normalny człowiek jednak pozostawia ową zbrodnię w swojej głowie w przeciwieństwie do socjopaty. Słyszałaś kiedyś o podświadomym naśladowaniu gestów rozmówcy? Nie takiego zwykłego przechodnia pytającego cię o drogę oczywiście. Mowa tu o rozmowie dwóch osób, między którymi wyraźnie czuć jakąś chemię bądź zażyłość emocjonalną. Stosowanie podobnego tonu głosu i tempa wypowiedzi, pochylanie się ku sobie, odwzajemnianie gestów i uśmiechów... To samo tyczy się takiego odruchu jak palenie. Mimo iż Binnie kilka minut temu skończyła palić swoją cygaretkę, sam fakt iż Casper wyciągnął papierosa a w powietrzu uniósł się znany jej dobrze zapach tytoniu, sprawił, iż dziewczęciu płuca się skurczyły, dopominając się swojej dawki zbawiennej nikotyny. Chcąc nie chcąc (dobra, bardziej chcąc niż nie chcąc), ponownie sięgnęła do kieszeni ramoneski, wyciągając z niej papierośnicę. Dobra, chłopak jeszcze jej nie znał, ale jeśli miał zamiar pokręcić się w jej towarzystwie, musiał zmienić nieco podejście do dziewczyn. Dorotka postanowiła przymknąć oko na fakt, iż nie zaoferował jej papierosa (i tak wolała swoje czekoladowe), ale nie zamierzała odpuścić mu podpalanie jej cygaretki. Niby głupota, ale takimi głupotami zyskiwała o wiele więcej niż każda trzpiotka ściągająca spodnie przed nim na dzień dobry. - Mogę? - spytała grzecznie, przykładając filtr do ust i wyczekująco wpatrując się w chłopaka. Taki teścik, jak nie zajarzy, że chodzi jej o podpalenie, będzie skreślony z marszu. Dżentelmenem można było zrobić każdego faceta, ale musiał mieć ku temu jakieś predyspozycje. - I naprawdę lunarni robiliby sobie tyle zachodu o jedną, niespecjalnie ważną uczennicę Red Rock, żeby posyłać za nią jednego ze swoich, żeby skończył z nią gdzieś na odludziu. Patrząc na ostatni ich wybryk, raczej wolą huczne wejścia i głośne akcje, a nie mordowanie po kryjomu. Binnie nie miała zamiaru bagatelizować problemu, ale ta cała rozmowa zaczynała brzmieć absurdalnie i prowadzić donikąd. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała. Była święcie przekonana, że Casper odpowie jej, prowadząc dalej grę słowną i drocząc się, a tymczasem z zaskoczeniem spoglądała na ich splecione dłonie. Mimo chłodu dziewczę poczuło gorąc bijący z jej wnętrza i ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Trwało to tylko kilka sekund nim oprzytomniała i ogarnęła się, karcąc siebie za głupotę. - Równie dobrze mogłabym po prostu puścić twoją dłoń i przyznać się do bycia mugolem, nie uważam tego za żadną hańbę. - mruknęła, uśmiechając się mimowolnie. Oczywiście nie zamierzała puszczać jego dłoni. - No ale skoro już tak ma być, to chociaż mi co będziemy robić? - spytała, przechylając głowę na lewe ramię i wyczekująco spoglądając na chłopaka.
Seryjny morderca Casper Villiers? Nie za dużo już tych słów, które były obelgami dla jego imienia? Choć w sumie seryjny morderca to już jakiś zawód. A poza marzeniem zostania zawodowym graczem quidditch'a wypadałoby mieć jakieś zaplecze. Od zawsze mu powtarzano na treningach, że "wezmą najlepszych", a takich Villiers'ów każda szkoła magiczna mogła mieć po dziesięciu. Skład nie miał nieskończonej ilości miejsc, a zatem? Zatem powinien dużo ćwiczyć, aby z całej listy Villiers'ów okazać się najaktywniejszym, najlepszym. A sprawa seryjnego mordercy? Musiałby chyba zagłębić się w historię chociażby Kuby Rozpruwacza i wymyślić coś oryginalnego, żeby stać się legendą, wszak nazwisko nie może go sławić, powinien mieć jakiś super przydomek? Duszek Kacper? Nieee... To zbyt oklepane. Później nad tym pomyśli. Nie był kulturalny, bo nie zaproponował jej papierosa? Przecież on dbał o jej zdrowie! Ale gdzieś się naczytał, że bierni palacze cierpią bardziej, a zatem, żeby bohatersko obniżyć ryzyko to odpalił jej tego papierosa i schował różdżkę. Zaciągnął się znów bawiąc się dymem po kilku sekundach. Od tak. Dla ukojenia nerwów, które skakały ostatnio z byle powodu. Niektórych rzeczy nie dało się opanować. - Mało znaczącą? Może jesteś bardziej znacząca niż sobie to wyobrażasz. - Uśmiechnął się i nie omieszkał przejechać palcem po jego policzku zatrzymując się na brodzie. Może i miał teraz ochotę pochylić się w jej stronę, aby potraktować ją drobnym muśnięciem ust, ale nie ruszył się ani o milimetr. Jego domeną było drażnienie, zresztą narzucenia się dziewczynie na jednym z pierwszych spotkań, kiedy są sam na sam... Nienie. To nie tędy droga. Machnął nieznacznie dłonią, którą po chwili zabrał od jej twarzy, drugą przecież nadal ściskał jej dłoń. Uśmiechnął się wymownie kiedy wspomniała o tym, że mugole forewa. W sumie też nic do nich nie miał. Gdyby się urodził bez magicznych mocy pewnie też by żył jak teraz uczęszczając jedynie do jakiejś innej placówki, przy czym olewałby wszystko. Może zajmowałby się jakimś innym sportem? No i przede wszystkim nie byłby rozwodnikiem z dzieckiem, którego no cóż... Nawet nie ma zapisanego w papierach. Odpowiedzialność? Nawet gdyby chciał ją ponieść to i tak pozbawiano go tej możliwości. Zdarza się. Życie zmieniało ludzi. - Możemy pójść poszukać centaurów, albo nie wiem. Albo mogę Cię przemycić do Hogsmeade, żebyś udowodniła mi, że umiesz tańczyć. - O tak. Chętnie by popatrzył jak dziewczyna się kręci na parkiecie. Uwielbiał ten widok. Uwielbiał głośną muzykę. Nie istniał powód dla którego ktoś by mógł rozdzielić go i tą pasję.
Ale zasugerowanie komuś, że przypomina seryjnego mordercę wcale nie jest obelgą! Iluż z nich sprawiało wrażenie pociągających, enigmatycznych jednostek, do których kobiety same podchodziły? Na pewno nie jeden! Taki Ted Bundy był naprawdę ciekawym, atrakcyjnym człowiekiem i nikt się nie spodziewał, że zamordował z zimną krwią przeszło setkę kobiet. Wielu z nich na początku uwodzi kobiety, które wcześniej sobie obiorą za obiekt zainteresowania. Dokładnie tak, jak robił to teraz Casper. Właściwie to jeśli się zastanowić, mordercy niewiele różnią się od zwykłego, przeciętnego człowieka. No, jedynie tym, że lubią zabijać. I są socjopatami. Duszek Casper nie budzi grozy ani respektu jak Kuba Rozpruwacz czy Krwawa Hrabina. A może tak Rzeźnik? Mógłby używać rzeźnickiego noża, stąd przydomek. Brr. Nie, nie. Nie chodzi o to, że był niekulturalny bo nie zaproponował jej papierosa. Chociaż właściwie to tak. Kultura osób palących wymaga zaproponowania papierosa osobie towarzyszącej podczas, kiedy samemu się zapala. Tzn, za pierwszym razem, potem kiedy owa osoba odmówi i zapali swoje, już takiego wymogu nie ma. Albo kiedy jest się bardzo blisko i ma się zwyczajnie, za przeproszeniem, wyjebane. Trochę pokręcone, ale co tam. - Kochany, jestem cholernym narcyzem i w moich oczach stoję naprawdę wysoko, ale myśląc logicznie, jest wiele więcej interesujących obiektów do atakowania niż ja dla Lunarnych. - odparła, początkowo z lekkim zaskoczeniem śledząc zmierzającą w jej kierunku dłoń. Nie ukrywajmy, przeleciało jej przez głowę, że jeszcze sekunda a podpali jej włosy papierosem, ale kiedy to się nie stało, uspokoiła się, przenosząc wzrok na Villiersa. Delikatnie rozchyliła wargi, kiedy dłoń spoczęła na jej podbródku. Głupie instynktowne zachowanie. Otrząsnęła się dopiero w momencie, kiedy chłopak zabrał dłoń. Binnie skarciła się w myślach, przywołując się do porządku. Nie do końca odpowiadał jej fakt, iż to zdecydowanie on miał kontrolę w tej rozgrywce. Dorotka lubiła kokietować i być stroną dominującą, niestety o wiele gorzej jej szło bycie uwodzoną. Zwyczajnie traciła grunt pod nogami i nie wiedziała jak odpowiadać na niektóre gesty, czy kiedy zachować zimną krew. Punkt dla niego, trzeba szybko zmienić tę sytuację. -Nigdy nie mówiłam, że umiem tańczyć. - mruknęła, przechylając zawadiacko głowę. - Ale wymknięcie się do Hogsmeade brzmi całkiem kusząco. A przy odpowiedniej ilości whisky i dobrej muzyki, tańca na pewno nie odmówię. Mam nadzieję, że chociaż jedno z nas wie, jak się zachować na parkiecie. - dodała, delikatnie przyciągając Kacperka do siebie za ich splecione dłonie. Nie na tyle, by naruszył jej przestrzeń i by było to zbyt obsceniczne, ale na tyle by zmuszona była zadrzeć głowę nieco wyżej. Chociaż obawiała się przyłapania na nielegalnym wypadzie, nie miała nic przeciwko dreszczykowi strachu i odrobinie ryzyka. Sheri ją ostrzegała, że ten człowiek nie wróży nic dobrego, ale cóż. W końcu wszystkie kochamy złych chłopców.
Casper, kim Ty jesteś? On nigdy nie umiał się sprecyzować, ale na pewno lubił tańczyć. Zawsze to zacierało pole intymności i to co było na co dzień zabronione w tańcu było obowiązkowe. Otrzeć się o kogoś, zjechać dłonią na biodro, zaczepić o pośladek, potem musnąć opuszkami palców plecy, a żeby po chwili zaparkować na karku i pochylić się w jego stronę składając na nim drobny pocałunek. Ważne są też piruety, które wykonuje partnerka przy delikatnej pomocy. Zazwyczaj na jej ciele gości zwiewna sukienka, która wiruje przy kolorowych światełkach dyskotek, lecz te które nie uwalniają takich mocy przyodziane są w spodnie, które pozwalają wodzić spojrzeniem za zgrabnymi ruchami... Może nie tylko wzrokiem, ale i dotykiem... Podczas tańca doskonale poznajesz partnerkę. To jak nie otwarta butelka wina, której możesz posmakować choć trochę zdając sobie sprawę z tego, co Cię czeka jeśli będziesz bardziej skupiony. I wyostrzają się zmysły, i widzisz więcej... Casper chciał zobaczyć 'to więcej' u Binnie. Tego nie dało się ukryć, nawet jeśli założyłaby pas cnoty. Zatem kiedy przystała na jego propozycję od razu pociągnął ją w stronę zamku. O ile pamięć go nie myliła to w zamku było jeszcze jedno niezamknięte przejście do Hogsmeade. A że szczęście im dopisało to nawet udało im się ominąć kolejne patrole super bohaterów - nauczycieli, którzy niby pilnowali młodzieży, a tak naprawdę to szukali dobrych miejscówek do 'zrelaksowania się' w miłym towarzystwie. I Casper o tym doskonale wiedział, bo kiedyś trafił na taką 'imprezę', kiedy to wypił eliksir i zamienił się w jednego z kochanych profesorów. Sytuacja była dość zabawna, kiedy zaczęła się do niego przystawiać nauczycielka, która próbowała mu wystawić trolla na koniec roku. A zatem dzielny Villiers postanowił przejąć pałeczkę. Najpierw ją upił, ucałował, a potem uśpił, żeby zrobić kilka niewybrednych fotek z dziwnymi dodatkami, które potem zdobiły wszystkie szkolne korytarze. Och jak bardzo mu przykro było... No normalnie sobie nie wyobrażacie. Szczególnie to zwolnienie dyscyplinarne zrobiło na nim wrażenie. Ale to przecież zupełnie nie z jego powodu, do tego przypisana jest już inna historia! Ale zeszliśmy z tematu! Otóż nasza dwójeczka grzecznie dotarła do zamku, przeszła do Hogsmeade i oto zniknęła w drzwiach jednego z clubów. A zatem tańczmy, pijmy, smakujmy dzisiejszej nocy.
Wymiana listów z Sophie to była katorga. Głównie pod kątem tych emocji, uczuć, których Tat też nie miała za wiele, ale mimo wszystko Philippe przetkał jej to zastygłe serce… I tak, zdecydowanie – tylko serce, nie wyobrażaj sobie za dużo. On był po prostu Inn. Niby rodzeństwo, a byli tak skrajni, tak inni. No ale jednak Sof, była na pierwszym miejscu w życiu T. I jeśli nawet myśli, że jest inaczej to się myli. Zresztą dobra, mnie i Tatianie często się nie chce, to był chyba taki etap. Właśnie tamte kilka dni, ale teraz było inaczej. Z jednej strony Tai chciała podziękować, ale z drugiej zapaść się pod ziemie. Przecież nie chciała rozwalać sobie nauki, mimo że i tak się nie uczyła – do tego stopnia. A siedząc na eliksirami, których ponoć Philippe miał jej uczyć, skupiała się na czymś innym. Blondynka też często myślała o Sof, w końcu jej pasja była aż zaraźliwa. Nigdy nie widziała jej w tańcu. Nigdy nie widziała tego materiału, który wiruje na wietrze, który roztacza wokół przyjaciółki Tai taką magiczną aurę. Stawała się z pewnością wtedy eteryczna, delikatna i tak bardzo krucha. Chociaż może to tylko Tatiana sobie tak wyobrażała dziewczynę, która była oddana całym sercem swojej pasji… Marzeniem Tai było jednak coś innego. Coś, co było totalnie absurdalne.. Zmiana swojego życia. Tak, to było coś co było obecnie priorytetem „tępej blondynki”, bądź jak kto woli rozhisteryzowanej. Tatiana spoglądając na przestrzeń, która rozciągała się przed nią. Uśmiechnęła się na pewne wspomnienia, zwłaszcza, że niemal całe życie spędziła na tych terenach. To nawet zabawne, że w takich chwilach myślała właśnie o tym. Przecież miała na głowię szanowną panią Lorrain, z której musi wyplewić te głupoty, które tak chętnie rozpisuje. Ubrana w białą sukienkę, o dziwo, rzadko kiedy w takich szmatach chodziła, aczkolwiek lepiej jej było w jasnych kolorach niż w czerni, która robiła z niej potencjalnego zjadacza kotów. Jednak tym razem była kimś innym, kimś nierealnym i kimś kogo Sofa jeszcze nie znała. Ale może czas pokazać też to delikatniejsze oblicze? Ramiona drobnej blondynki okalał czarny sweterek, no i oczywiście tym razem miała jesienne kozaczki, byleby nie zmarznąć tak jak podczas ostatniego spotkania z pewnym osobnikiem. Musiała pogadać z Sofie. To po prostu siła wyższa.
Sophie nie towarzyszyła dziś żadna zwiewna kreacja, która podkreślałaby jej wilowe walory tak, że każdy mógłby zwariować. Gdyby ktoś zobaczył jak dziewczyna szybko biegnie to pewnie myślałby, że ucieka. Ale nic bardziej mylnego. To był jeden z tych morderczych treningów, które odbierały jej resztki fizycznej siły, a oddawały w zamian poczucie spalenia wszystkich spożytych posiłków przez ostatnie dwa lata. A wbrew pozorom nie było ich wcale tak mało. Dziś jednak miała cel. Oprócz spotkania, które zapowiedziała jej Tatianne, miała zamiar pokonać swój własny rekord i zapuścić się w Zakazany Las, który był dla niej skupiskiem drzew i zwierząt, a nie miejscem, w którym mogłaby oddać swoje życie jakiemuś pająkowi... Zatem chciała złamać jedną z żelaznych zasad zamku. Cóż. Tak jakby nie robiła tego wczoraj i przedwczoraj. Od jakiegoś czasu zastanawiała się czy oby nie powinna pójść do Lucasa, aby uporządkować kilku spraw. Wszak to, że nie chodziła do niego na zajęcia wcale niczego nie ustawiało. Przecież w każdej chwili mogło się okazać, że jednak łączy ich coś więcej. Np. co by się stało w momencie, kiedy Soph zaszłaby w ciążę? Zapewne zająłby się nią. Widziała w jego oczach nie tylko potrzebę wykorzystania jej, ale też... Może nie będę tego poddawać analizie. Lecz musicie wiedzieć, że byłaby z niej matka pokroju Celii. Jeśli nie gorsza. Teraz biegła co raz szybciej mając wrażenie, że zaraz z klatki piersiowej wyskoczy jej serce. Burza blond włosów opadła bezwładnie do przodu dopominając się o coś, co mogłoby je związać. Wyciągnęła zatem gumkę z kieszeni i na szybko zaplotła luźny warkocz przez chwilę uspokajając oddech. Wszak zawsze wyglądała olśniewająco, zatem tym razem nie mogło być inaczej. Przejechała dłońmi po nogach, które dziś ukryte były w leginsach, a potem spokojnie ruszyła dalej. Już nie biegła. Miała wrażenie, że i tak po raz kolejny pokonała siebie. I tak oto znalazła się na punkcie widokowym. Z zarumienionymi policzkami, z suchymi wargami i spojrzeniem, które oczekiwało jakiś dziwnych rozmów. Czyżby wiedziała po co tu przyszła? Przerastał ją własny geniusz? Uśmiechnęła się widzieć blondynkę. Och biedni są ludzie, którzy nie doceniają potencjału, których w nich drzemie. Gdyby Tatianne była bezwartościowa Soph nie pozwoliłaby jej nazwać się przyjaciółką oraz być może dziewczyną Philippa Lorrain. Ale było w niej coś. Co Soph wolała mieć obok siebie, niżeli naprzeciw. - Ależ cześć. - Uśmiechnęła się do niej stając kilkadziesiąt centymetrów obok. Odgarnęła szalone kosmyki włosów do tyłu i westchnęła. Uwalniały się kolejne oznaki zmęczenia. Ale przyjemnego. Dumna z siebie przełknęła z trudem ślinę. Kolejne osobiste zwycięstwo. - To co to za pilna sprawa? - Spytała zaciekawionym tonem rozkopując butem ziemię. Taki z niej rebel.
A Tatka wyczekując swojej spóźnialskiej przyjaciółki… No dobra, dziewczyny która zapewne została wyrwana z jakiś ważnych, ba – ważniejszych zajęć, aniżeli spotkanie z T. No przecież Tai musiała dostać wszystko na już nie lubiła czekać, jak nie dostawała czegoś od razu to zaczynała się nudzić, ale tym razem wiele by oddała by to spotkanie się odbyło. Więc nawet jeśli przyszłoby jej czekać dwie godziny, pięć godzin to i tak będzie czekać. Musiały pogadać, tylko o czymś istotniejszym niż stado durnych gryffonów. A zresztą właśnie… Ostatnio coś nawet ich nie zauważała. A może to kwestia, że patrzyła nieco dalej? Nie, Tatka nie patrzyła dalej, miała klapki na oczach i nie umiała znaleźć konkretnego sposobu, dla którego mogłaby spoglądać po za coś niż tylko osoba Philippa. Ona chciała tkwić przy nim, ale z drugiej strony piekielnie się bała zaangażować. Zwłaszcza w coś tak… Abstrakcyjnego jak miłość. Wróciła nawet do wspomnień spotkania w altanie, gdy właśnie tam pocałowali się po raz pierwszy. Dziwna sytuacja. Nigdy wcześniej nie wracała tak chętnie jak właśnie do tego momentu, w którym ich usta złączyły się po raz pierwszy. A może wracała do tego tak chętnie, bo do niego czuła coś więcej niż tylko durny pociąg. Ba, Philippe jej w sumie nawet nie pociągał, znaczy owszem, ale nie tak. Intelektualnie, to w tym kontekście potrzebowała go najmocniej. Bała się nawet, że seks zmieniłby wszystko, a głównie ich relacje, która dla blondynki była piekielnie ważna. A gdyby chwila słabości była tylko czymś co osłabi to magiczne „uczucie”? Pierwszy raz mierzyła się z tak chorymi myślami, a te nie pomagały jej w żaden sposób by podjąć jakąkolwiek decyzje. -Sophie… - Powiedziała z uśmiechem i od razu serce zaczęło jej walić jak wściekłe, w końcu nie umiała powstrzymać tak dziwnego nastawienia jaki teraz miała względem swojej najlepszej przyjaciółki. Patrzyła na nią wielkimi oczami, próbując wydusić z siebie choć słowo. Choć jedno małe słówko, które pozwoliłoby dziewczynie na coś więcej niż tylko „cześć, mam chcicę na Twojego brata…” -Słuchaj… Chodzi o Philippa… - Zaczęła poważnym głosem, jakby co najmniej miała iść na ścięcie, ale przecież tym razem nie chodziło o żadną awanturę, o żadne narzekania. Po prostu chciała wiedzieć co on lubi, czego chce… Czego potrzebuje. Czy może się przyznał się siostrze? No ale o to też nie zapyta wprost. Jeden z durniejszych pomysłów, jaki mógł wpaść do tej ślicznej główki. -Dziękuje, że go namówiłaś na ten bal ze mną, serio. To dużo zmieniło, ale… Boję się. Mam wrażenie, że powinnam zniknąć z jego życia. Mam wrażenie, że każdy krok, każde słowo może zniszczyć to coś co jest między nami. Z jednej strony go pragnę, a z drugiej boję się z nim spotkać… Boję się jego spojrzenia. Ale w przeciwieństwie do mnie, to Ty dość aktywnie spędzasz czas, co nie…? – Uśmiechnęła się, bo przecież nigdy nie widziała Sofki jak leniuchuje, ona zawsze była w ruchu, od najwcześniejszych godzin, a tego Tatka nie umiała zrozumieć, przecież sama słynęła z nadzwyczajnego lenistwa.
W rodzinie Lorrain naprawdę bywało dziwnie. Nikt się do nikogo nie przywiązywał. Utrzymywali dość zdystansowane relacje ze względu na wszystko, co wydawało się już skomplikowane. Celia - ambicje, które dusiła w sobie przerzucała na dzieci. Od Sophie wymagała nauki tańca oraz szczupłej sylwetki. W pewnym stopniu gardziła nią. Wszak Soph była już ćwierćwilą co mniej więcej oznaczało tyle, że nie była połówką i musiała dbać o swój wygląd. Nie mogła sobie pozwolić na pełen talerz jedzenia, na sukienkę, którą ktoś już kiedyś nosił na jakimś balu. Nie mogła sobie pozwolić na to, aby towarzyszył jej na przyjęciu jakiś mugolak, ani na to, by ktoś byłby w stanie ją manipulować. Zezwolenie na którąś z tych rzeczy byłoby jej własną porażką. Upadkiem, który byłby po prostu końcem wszystkiego. Philippe był w nieco gorszej sytuacji, bo pomimo hipnotyzującego spojrzenia i wielu innych walorów, nie posiadł genu. Gen wili go ominął. Może był nosicielem, ale nie olśniewał pięknem jak jego siostra Soph. Choć również był przystojny i zatrzymywał na sobie wzrok przechodniów, to zawsze było to odrobinę za mało. Niestety. Niestety dla niego, bo w obliczu takiej sytuacji musiał się zmierzyć z milionem zajęć dodatkowych, które jedynie utwierdziły go w przekonaniu, że to początek mozolnej pracy nad ciężarem swojego nazwiska i krwiożerczej wymagającej matki. Swoje ambicje najlepiej testować na kimś, bo przynajmniej nie odczuwasz zmęczenia. Nie wierzysz? Zapytaj Celii! A potem jeszcze była ta ich przybrana siostrzyczka Adrienne, która teraz wydawała się być odległą opowieścią. Sophie nie darzyła jej sympatią. Właściwie czekała kiedy Celia zacznie się wyżywać na dziewczynie, ale to jakoś było odrokowane... Ciekawe dlaczego. Najwidoczniej sprawiedliwości w tej rodzinie nie było. A zatem gdy Sophie przeczytała list o rzekomym uczuciu zastanowiła się czy to oby nie jest gierka Philla... Kolejne zadanie. Zapewne nie. W końcu Celia była teraz zajęta. Można powiedzieć, że to sama Soph popchnęła ich w ramiona sobie nawzajem właśnie dlatego... Taitianne to była osóbka czystej krwi, urocza blondyneczka, wygadana, inteligentna, ale potrzebująca wsparcia... Na którego pozycję ewidentnie pasował jej brat. A zatem czyżby się udało to przemycić? Zdjąć choć odrobinę ciężaru z ramion jej brata? Może Celia w ten sposób mu odpuści. Mała Beatrice przymknęła powieki uśmiechając się jakby zwycięsko. - Phill ma hipnotyzujące oczy. Ciesz się, że nie namówiłam go do nauki hipnozy... Byłby mistrzem, a Ty nie miałabyś teraz żadnych wątpliwości. Namówiłam Cię na bal. Namawiam Cię do spotkania z nim. Nie ma sensu, żebyście się przed sobą chowali. To jedynie utrudnia sprawę. - Powiedziała jakże dosadnie i z troską. Wszak miała rację. Nie było sensu się chować przed czymś, co dopiero się kształtowało. - Tak. Muszę dbać o kondycję. - Wyjaśniła jej krótko nie wgłębiając się w temat zbędnych kilogramów, bo na tyle ile znała ludzi to Tai poświęciłaby czas na mówienie jej, że i tak jest chuda. Kłamstwo!
Dobrze, że Tatiana nie musiała liczyć się z rodziną, która i tak była piekielnie abstrakcyjna. Matka idiotka. Ojciec debil. Co z tego, że byli czysto krwiści skoro ich podejście do życia było zupełnie inne? Inne od tego, które miała blondynka. Dla niej życie było wieczną ucieczka od racji rodzinnych, dla nich było to tchórzostwo, ale przecież… Miała być w Slytherinie. Miała być bezwzględna. No i poniekąd była. Zwłaszcza, że szlamy były dla niej największą zarazą w świecie magii, a te powinna wyplewić, jak najszybciej. Jednak właśnie, priorytetami zaczynało być też to, że wcale nie chciała tak bardzo zatruwać mugolakom życia. Niech sobie żyją, tak jak teraz – byleby nie wchodzili jej w drogę. W końcu najgorszym było to by czysto krwiści coraz bardziej się staczali, i zostali tylko i wyłącznie zdrajcy, na których kompletnie nie można polegać. Nawet sama Tatka miała wrażenie, że ugrupowania lunarnych się powiększają, a co jeśli to właśnie najwięcej ich było w Gryffindorze? Ale o tym już nie chciała myśleć. Ojciec pewnie znów i tak będzie gadał to co chce, będzie opowiadał bzdury, że ona sama coś powinna poprzeć, a Tatka chciała mieć tylko spokój. Miała nawet wrażenie, że odkąd w jej życiu zagościła miłość do Philippa ona zaczęła się staczać. A co jeśli sama zostanie kiedyś okrzyknięta zdrajcą krwi? Miała przecież skończyć w Departamencie Tajemnic, miała coś osiągnąć, a jedyne co osiągnęła to… Uczucie, przed którym się tak broniła. Spojrzała na Sophie, która widać naprawdę była zaabsorbowana swoją pasją. Nawet zazdrościła tego dziewczynie, bo Tatka po za ingerencją w dalszą wiedzę niż CM bądź samo OPCM, jednak to drugie aż tak nie interesowało Tatiany. Owszem, była dobra. Nawet bardzo, ale nie potrafiła nikomu przyznać się do tej durnej pasji jaką była czarna magia. Właściwie to nawet nie powinna w ów dziedzinę. -Philippe jest inny. Inny niż Faleroy, wiesz o tym… Wiesz co się działo. Nie chcę powtórki. Nie chcę się spieszyć, nie chcę stracić Ciebie, w momencie jakby dla Twojego brata byłaby to tylko zabawa. Nie wyobrażam sobie przyjaźni z Tobą… - Mruknęła pod nosem, bo nawet nie było celu w tym by Sof to usłyszała, ale musiała też zrozumieć kogoś takiego jak Tatiana, kogoś kto tyle czasu się wzbraniał przed tą bardziej przyziemną magią. -Jak Twoje ciało to wytrzymuje? Jesteś taka szczupła i taka śliczna. Nie tracisz w ogóle uroku…. – Uśmiechnęła się, a na dodatek nawet zmusiła się do puszczenia oczka w stronę przyjaciółki. Zabawna sytuacja. Od dawna chyba nie były dla siebie tak przyjazne, jak w tym momencie. Choć czy miały sens te uprzejmości? Sofie już należała do takich osób, że trzeba było jej ulec. Na T., też robiła wrażenie jej uroda, która była absolutnie niepodważalna, ale chodziło też o charakter.A Phill? No miał coś, czego Sofie mieć nigdy nie będzie.
Rodzina to bardzo ważny czynnik, który wpływa na to kim jesteśmy. Może gdyby Sophie urodziła się w rodzinie mugoli, która oprócz niej miałaby jeszcze inne dzieci, które kochaliby nad życie, to dziś byłaby jedną z uczennic Hufflepuffu i wesoło zwiedzałaby świat? A może byłaby w Ravenclawie i wkładała do głowy wiedzę, aby zapewnić w przyszłości byt sobie i rodzinie. Kto wie jak to wszystko by się potoczyło. Wszak nie rodzisz się z takim jakim jesteś teraz. Nie pamiętasz swoich narodzin, swoim pierwszych dni na świecie. Przypadek? Nie sądzę. Nie mniej jednak warto o tym pomyśleć. Miejsce w którym jesteśmy całkowicie zmienia nasze położenie i punkt widzenia. Pragniemy czegoś nowego, ale nadal tu jesteśmy. Pewnych rzeczy po prostu nie da się zmienić. Sophie nie miała w sobie tyle empatii, aby przemyśleć los swojej rodziny. Największą więź miała z Philippem, lecz ciężko tu było mówić o przyjaźni. Może mogła na niego liczyć w momencie gdy dochodziło do starcia między nią, a Celią, ale jednak nie opuszczało jej wrażenie, że po prostu wzbija się pomiędzy nimi mur. Głównie z jej winy, bo nie potrafiła do siebie nikogo dopuścić. Jakby każdy stanowił zagrożenie. Bawiła się ludźmi ustawiając ich pod swoje dyktando. Dziś jednak zrozumiała, że to nie jest do końca już możliwe. Że ludzie nie potrzebują jej tylko jako dyktatorki. Może rzeczywiście powinna zacząć żyć, aby nauczyć się czuć. Zatem po to zaplanowała spotkanie z bratem, zgodziła się przyjść do Taitianne. Chciała odnaleźć Adrienne by się jej pozbyć, albo wtrącić gdziekolwiek. Jednak i to się nie udało. Dziewczyna wsiąkła. Może to dobrze. Kto ją tam wie. U Lorrainów nigdy nie było wiadomo o co dokładnie chodzi. - W naszej rodzinie to ja mam zwyczaj do bawienia się ludźmi. Phill jest bardziej po stronie obserwatora. Kogoś kto bardziej patrzy niż wykonuje, ale nie jest to znów bierne. Zapewne to zauważyłaś. Nie założył żadnej pułapki. Najwidoczniej po prostu tak miało być. - Zauważyła jakże błyskotliwie rzeczywiście skłaniając się teraz uwierzyć we własne słowa. Choć byli rodzeństwem różnili się w tych aspektach. Phill widział jak Sophie ciężko pracowała nad każdym precyzyjnym krokiem w balecie, jednak nie gonił jej w innych dziedzinach. Szkolił się sam. Nie potrzebował publiczności. Sophie znów... Lubiła jak ktoś jej klaskał... Powinna sobie kogoś do tego znaleźć!
W przeciwieństwie do Tatiany… Wy mieliście jakąś w miarę normalną rodzinę, ewentualnie taką, która potrafiła na swój specyficzny sposób okazywać uczucie, a T? No właśnie, ona nigdy tego nie posiadała. A może to kwestia tego, że matka nie umiała się postawić apodyktycznemu ojcu, który znęcał się nad obiema kobietami, które miał w domu? Nawet jak teraz miała te dziewiętnaście lat, tak nadal obsesja na punkcie wychowania i posłuszeństwa występowała, tyle że w nasilonym stadium, które za bardzo przerażało Mellow, a właśnie w Hogwarcie mogła oderwać się od wszystkiego co miało miejsce. Jej myśli były rozbiegane, oczy intensywnie zamyślone. I tyle strachu w niej było, że paraliżował niemal całe jej ciało. Bała się tego wszystkiego co miało miejsce i tego co się działo, naprawdę. Ona się tego bała. Ta silna Tai, która nigdy nie cierpiała jakoś szczególnie albo nie pokazywała swojego cierpienia, po prostu… Się zdystansowała. To uczucie, które ją wypełniało było na tyle przerażające, że nie chciała mieć pewności, że naprawdę to czuje. Najlepiej byłoby skoczyć z tego mostu i po prostu umrzeć. -Sophie, ja po prostu nie chcę by Philippe przeze mnie cierpiał, ja nie umiem się tak otworzyć, dobrze wiesz, że rzadko nawet kiedy opowiadam o sobie… A takie zobowiązanie jak uczucie czy związek zmuszą mnie do tego by zacząć gadać o własnym życiu. – Zawiesiła głos nie wiedząc co powinna dodać, sama blondynka nie wiedziała przecież o Tatianie tyle co ściany Hogwartu, a przecież komuś trzeba było się wygadać, nie? Tai była lepszą partą dla ściany niż podłoga w rozmowie, no i była ładniejsza! -Wiesz… Po za tym, to Ty masz zwyczaj w bawieniu się ludźmi, a skąd wiesz jaki ON naprawdę jest? Może w najmniej oczekiwanym momencie właśnie zrobi to o co go w ogóle nie podejrzewasz, co? Wzięłaś to pod uwagę baletnico? Nie sądzę… - Wywróciła w charakterystyczny sposób oczami, po czym odwróciła się tyłkiem do barierki, o którą musiała się oprzeć, nawet liczyła że drewniana belka w końcu się złamie i pozwoli Tai spaść na dół, zabawne jakie marzenia może mieć dziewiętnastolatka, nie? No dobra, rozdarta dziewiętnastka, która nie wie jaka droga jest dla niej dobra, jednak musiała zmienić temat. Stąpała po grząskim gruncie, w który Sophie nie powinna interweniować, zwłaszcza jeśli chodziło o rodzinę Mellow. -Słuchaj… Może swoją drogą zatańczysz kiedyś dla mnie? Nigdy nie widziałam jak to robisz..
Mała Sophie siedziała na łóżku w swoim pokoju. Już wcześniej zadbała oto, aby narzuta była idealnie wyprostowana i nie było na niej żadnego wygięcia. To był kolejny dzień jej życia... Kolejna noc podczas, której nie mogła spać. Lśniące włosy swobodnie zakrywały plecy, jakby ktoś je utkał i ułożył po kolei każdy... Jakby to było ważne. Jakby to piękno było zbyt delikatne by istnieć naprawdę. Ale głowa Sophie pomknęła bardzo szybko w prawo... W kierunku drzwi, gdzie spoczął wzrok. Do środka weszła Celia. Beatrice nie dała po sobie poznać strachu. Było późno. Nie robiła hałasu. Zatem co tu robiła ta kobieta? Sophie złożyła usta w linijkę nieco zaniepokojona, lecz po chwili się wyjaśniało, iż kobieta przyniosła po prostu jedną z tych sukienek, w której Beatrice wygląda jak anioł. Mówisz, że to niemożliwe? Z jej genem jest... Zbyt piękna by istnieć naprawdę... Zbyt niebezpieczna. Matka miała nadzieję, że poskromi charakter dziewczęcia, lecz nie bez powodu wspominam ten fragment. Otóż to właśnie wtedy doszło do rozmowy, w której Beatrice dowiedziała się, że jako wila, jako Lorrain może, a nawet musi bawić się uczuciami innych, wykorzystywać innych. Sprawić, aby biegali wokół niej. Wszak może wszystko. Zatem w tym momencie Sophie zastanawiała się czy Philippe też nie dostał garści takich instrukcji od matki... Cóż. Miała szczerą nadzieję, że nie. Jej niespokojne spojrzenie wylądowało na ciemnym niebie. Rzeczywiście zaczynała się bać, że to wszystko brnie do jakiegoś końca, gdzie jej nie ogłoszą zwycięzcą. A tak bardzo chciała... Urodzona dla zwycięstwa. Słuchała Taitianne co nie raz wtrącając swoje 'mhm', albo "ehe". Tak. Była niesamowita w dyskusjach o uczuciach jednocześnie żadnych nie mając. - Dobrze, że jesteś czujna i ostrożna. Ale zrobisz dokładnie to czego chcesz, a nie to przed czym tak się bronisz. - Wzruszyła ramionami, a potem Tatitianne przecięła powietrze kolejnymi słowami, które ułożyły się w zdanie mówiące o tańcu... Tańcu w jej wykonaniu... Nie była na to przygotowana. Nie było tu jej baletek, muzyki... Niczego na czym mogłaby się oprzeć by rozpocząć... Ale co? Przecież znała tak wiele choreografii, jak to możliwe, że nie miała pomysłu na przedstawienie żadnej? - Przemyślę Twoją propozycję jak wrócimy do zamku. Chodź, nie zostawię Cię tutaj. - Zbyła ją jakże subtelnie... Idealny dzień, żeby porozmawiać o pogodzie, prawda?