Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Dzisiejszy dzień Kayle spędziła w gronie swoich najlepszych przyjaciół - żabek, myszek i innych robaków. Jest przecież wolne, a nie ma zamiaru marnować tak pięknej pogody (mimo, iż nie padał deszcz to słoneczko i lekki wiaterek także nie jest zły) na przesiadywaniu w bibliotece i wkuwaniu się do kolejnych zajęć. Nic z tych rzeczy. Ten dzień ma zamiar spędzić kreatywnie, bez żadnych problemów. Ale zanim to nastąpi musi ogarnąć swoją część w dormitorium, coś tam dopisać do notatek i wtedy będzie mogła spokoje wyjść. Kiedy wszystkie te rzeczy uczyniła, zabrała ze sobą torbę w której trzyma prawie cały kosmos i wyszła z pomieszczenia kierując się ku wyjściu z zamku. Jak na razie było jasno, więc nie musiała się obawiać nagany od nauczycieli, że wychodzi sobie wieczorami na spacerki przy blasku księżyca, hehe. Właśnie, powinna odezwać się do Elliotta. Tak dawno z nim nie rozmawiała, a może on ma po prostu za mało czasu na przebywanie z Kayle, albo co najgorsze, stara jej się unikać od ostatniego wydarzenia. Niby zaprosił ją na randkę, ale skąd ona może wiedzieć czy to nie czasem dla świętego spokoju? Na Merlina, ta znowu zaczyna snuć czarne scenariusze, ale to normalka. Jeżeli zaczyna się czymś albo kimś przejmować to taka reakcja jest jak najbardziej normalna u Walsh. Można się do tego przyzwyczaić, spokojnie. Więc najlepsze na to wszystko jest urządzenie jakiejś ciekawej sekcji na żabce. Wiele razy winiła się za tak bardzo barbarzyński czyn, cóż to powoli staje się być obsesją, jakiś dziwnym zwyczajem w życiu dziewczyny. A jak się ściemni to jak ona wrócić? Przecież ona to jakiegoś zawału dostanie podczas powrotu do Hogwartu. A co jeśli te biedne i zabłąkane dusze tych zwierzątek uweźmie się na Kayle? No nie, wtedy to trzeba uciekać! A Elliotta przy niej nie ma, a jak by był to na pewno pomógłby jej w bezpiecznym przedostaniu się do zamku. Za dużo myśli ta dziewczyna ostatnio, oj za dużo. I czuje się z tym bardzo źle, bo nie chce tak się zadręczać tymi wszystkimi problemami. Powinna skupić się na quidditchu i wygranej, o! Po drodze na punkt widokowy złapała ropuchę, która swoją drogą była bardzo duża i atrakcyjna, heheszki. Aż szkoda było ją zabijać, w dodatku ropucha to patronus Walsh. Ale co kogo to obchodzi? Chciałaby po prostu popodziwiać te piękne wnętrzności. Tak już wcześniej wspomniałam, złapała tą ropuchę i już po parunastu minutach dotarła na punkt widokowy. Trzeba przyznać, że widoczki stąd były przepiękne, ale teraz nie o tym, trzeba ropuszką się zająć. Trzymała ją sobie w ręku, głaskała ją sobie, wpatrywała się w nią, gdzie by ją tu rozciąć?
Raphael miał znów gonitwę myśli, które wcale nie dotyczyły jego kolejnego opowiadania. Niestety. Myślał o Gigi, o tej całej sytuacji, w której się znalazł, w którą ona go wciągnęła. Znał siebie na tyle, że nie miał najmniejszych wątpliwości, że zupełnie go oczarowała, uzależniła od siebie. Że się po prostu w niej zakochał na zabój, na umór i do grobowej deski. Nigdy nie czuł tego aż tak intensywnie. A ona go oszukała, wykorzystała. I co z tego, że teraz twierdziła, że to nie tak miało być, że owszem, zakład był, ale w trakcie wszystko się zmieniło. Że bardzo go lubi. Że przeprasza. Że chciałaby się z nim spotkać. Czy Raphael będzie jej potrafił zaufać? Wybaczyć? Chciałby. Ale nie był pewien, czy ich relacja na zawsze nie pozostała skażona tym cierpieniem, którego Gigi przysporzyła przez głupie, szczeniackie wygłupy, zabawę cudzymi uczuciami. Zapalił papierosa i ruszył niespiesznie w kierunku punktu widokowego. Lubił tu stać i rozmyślać o życiu, układać w myślach nowe scenariusze, kreować swój świat, świat, w którym był demiurgiem, gdzie wszystko zależało do niego, gdzie żadna postać nie była samowolna. Zaciągnął się dymem i poprawił znoszoną, zamszową kurtkę, poprzecieraną na łokciach i chyba odrobinę za krótką. Nigdy nie zwracał uwagi na takie drobiazgi, po prostu go nie interesowały. Ku swojemu niezadowoleniu zauważył, że ktoś go ubiegł. Chyba nawet jakoś kojarzył tę dziewczynę, choć nie był pewien. Nie miał pamięci do twarzy i nazwisk, niestety. Przystanął obok niej i ze zdziwieniem skonstatował, że trzyma w dłoni ropuchę, głaszcząc ją łagodnie, jak gdyby był to puszysty kociak. Wzruszył ramionami i przywołał na usta lekki uśmiech. - Bonjour.
Ech, te wszystkie zawiłości miłosne. Są takie nieprzewidywalne, a zarazem udręczające. Serio, Kayle na przykład nie chciałaby być w takiej sytuacji co Raph. Na Merlina, przecież ona by się załamała, gdyby ta cała znajomość z Elliottem byłaby zwykłą abstrakcją, jakimś głupi zakładem (tak jak w przypadku Raphalea) czy bóg wie co jeszcze. Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do czegoś takiego i nadal będzie mogła przyjaźnić się z Bennettem. Właśnie, przyjaźnić. Tak, nasza kochana Kayleigh Walsh zadurzyła się w Elliocie. To jest takie głupie uczucie, serio. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że chłopak nie liczy na nic innego, niż na zwykłą przyjaźń. I tak oto właśnie dziewczyna wpakowała się w niezłe bagno zapoznając się z nim, to znaczy ona sama to ubzdurała, bo przecież oni tak idealnie do siebie pasują. Miłość jest okrutna, to trzeba przyznać. A teraz może posiedzieć w spokoju z Raphem i troszkę o tym pokontemplować jaka to miłosć jest głupia i łatwa. To takie przygnębiające. Trzymała w rękach i z zaciekawieniem przyglądała się ropuszce. Gdzie by tu ją rozciąć, gdzie? A może zrobić to zupełnie inaczej? Od głowy? Kurczę, ale to ekscytujące. Ona tego nie rozumie, jak można nie przepadać za tymi uroczymi stworzonkami, które tak czy siak zginą w jakiś niefortunnych okolicznościach. W sumie to większość przypadków trafia na Kayle, morderczyni wszelkich gadów i płazów, bójcie. Z głębokiego rozmyślania obudził ją pewien znajomy głos. Skierowała wzrok ku rozmówcy i od razu na jej twarzy pojawił się uśmiech. Był to Raphael, z który dawno nie gawędziła. Mijała go na korytarzu mówiąc jakieś cześć czy pospolite co tam u Ciebie? Jednak teraz będzie okazja to wszystko nadrobić. Aż z tego wszystkiego wypuściła żabkę, darowała jej marny żywot, niech się cieszy! - Hej Raph! Wywal tego papierosa, wiesz jak to szkodzi organizmowi? Pewnie wiesz, jaka ja głupia jestem. Ale no, co tam u Ciebie? Jak tam szkoła? Radzisz sobie? Co tam u Elliotta? Wiesz, dawno z nim nie rozmawiałam, aż dziwne. Kurcze, strasznie mi przykro z tego powodu i jeszcze żabkę gdzieś upuściłam, a takie piękne wnętrzności pewnie miała, ojej - rozgadała nam się Kanadyjka, ale to nic, urocze. Miejmy nadzieję, że Raphael nie ma nic przeciwko w zdrabnianiu jego imienia.
Krążyłam już jakiś czas bez celu po zamku. Nie wiedziałam gdzie iść. Po spędzonym czasie w Pokoju Snów miałam jeszcze większe koszmary. Musiałam się odprężyć. W nocy budziłam się co pięć minut cała mokra od potu i nie mogłam zasnąć. Dzisiejszy wiar wiał naprawę mocno, włosy latały mi na wszystkie strony. Było mi na prawdę zimno, ale szumienie wiatru przynosiło mi ukojenie, wolałam słuchać jego niż głosów mojej matki ze snu. Dzisiejszej nocy znowu śnił mi się ten sen, ale jakby kontynuacja tamtego. Dzisiaj było gorzej, nie słyszałam tylko głosów widziałam ją. Była bardzo podobna do mnie. Dotykała mojego ramienia, szarpała mnie za włosy, ale końcówka była najgorsza. Podeszła do mnie, i wcelowała sztyletem prosto w moje serce dodając "Kocham cię" i na koniec śmiejąc się prosto w moją twarz. Tej nocy przeżyłam każde możliwe zabicie, ale nigdy nie zabiła mnie zaklęciem. I to mnie zastanawiało, ale to pewnie przypadek. Za każdym razem dostawałam albo w serce, brzuch lub głowę. Rano dziwnie bolały mnie te miejsca, ale sądziłam że się uderzyłam. Chciałam zapomnieć o tym śnie jak najszybciej. A może właśnie dlatego nie mogłam, tak pewnie tłumaczyłam sobie dlaczego mnie zostawiła. Racja, lepiej sądzić że miałam okropną matkę niż wspaniałą i że zrobiła to dla mojego dobra. Tak było lepiej, moja matka była przynajmniej dla mnie przestępcą który by mnie zabił i tak, i tak.
Michael doczłapał się na umówione miejsce niosąc w swej torbie wspomniane w liście materiały dla Olivera, w "prewencyjnej" liczbie 5-ciu... Nie za dużo, nie za mało. Posiadał te, wręcz drogocenne, butelczyny z przemy-... przewozu z ferii. Sam nie był na tyle głodnym procentów, więc nie wypił nawet jeszcze połowy, z tego co ma. W końcu alkohol dla niego miał tylko funkcję smakową... no ew. pobudzającą przy większych ilościach substancji podstawowej. Umówił się tu z Oliverem z prostej przyczyny... kiedy nie można rozwiązać czegoś samemu, trzeba poradzić się przyjaciela. Michael był pewny, że razem coś wykombinują na problematyczną sprawę, która niepokoiła jego umysł od długiego czasu. Był pewnien jednego, od Oliviera po pewnym czasie rozkminiania NA PEWNO usłyszy coś ciekawego. Może i ta dwójka niczego nie wymyśli, ale na pewno nie będą się tu nudzili. Taka mała pasywna zdolność przyjaciela. Ustał przy barierce i zaczął nucić i wybijać rytm znanej mu piosenki w oczekiwaniu na jego przybycie.
Ostatnio zmieniony przez Michael Zubbe dnia Czw 6 Mar 2014 - 18:26, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Nie umiem pisać po polsku >.>)
Oliver wychodził właśnie z kolejnego wykładu. Peszek chciał, że musiał usiąść na pierwszej ławce, bo zwyczajnie nauczyciel zażyczył sobie, aby tam zajął miejsce, BO TAK. Oliverowi nie podobały się te argumenty, ale jeśli to miało warunkować jego ukończenie tego roku to był gotów się poświęcić, choć uważał, że nie powinni ich męczyć, a ponadto to po prostu on na przykład sobie nie życzył być odpytywanym jak na lekcjach normalnych. Oczywiście po tym jak padł tekst: "to nie jest koncert życzeń"; wrócił jak szara myszka na swoje miejsce i tyle go widziano pośród dusz towarzystwa. Ale skoro teraz goniła go sowa przez korytarz to musiało być coś na rzeczy. I wyciągnął ręce do ptaka i odwiązał od jego nóżki kopertę, a gdy zapoznał się z treścią odpisał parę słów na odwrocie i kazał sowie wracać. Uśmiechnął się na myśl, że wódka już się zbliża, już puka do jego drzwi. I tym pozytywnym akcentem zakończył dziś swój pobyt na uczelni olewając przy tym wykład z Eliksirów i OPCM. Bo po co? Komu do potrzebne? Przecież przyjaciel go potrzebował! I dlatego udał się jeszcze do dormitorium po kurtkę i wyszedł na zewnątrz kierując się na punkt widokowy. Oczywiście spacerek był wolniutki, jakby co najmniej rekreacja na sto procent miała tu miejsce. - SIEMAAAA STARY! - Oliver zaczął krzyczeć, gdy Michael pojawił się na horyzoncie jego wzroku, aczkolwiek nie byli jeszcze na tyle blisko, by uścisnąć sobie dłonie, ale gdy już do tego doszło, to i tym męskim akcentem spotkanie się rozpoczęło! - CO TAM? - Dopiero po chwili złapał się na tym, że może przestać się już drzeć. Ups.
- Cześć, spokojnie, Oliver. Jeszcze nie jestem AŻ TAK głuchy. Powiedział uściskając serdecznie rękę przyjaciela. - Nie ma co, żeś sobie uczynił spacerek, cóżeś Ty wloókł ze sobą na plecach, że się tak guzdrałeś? Rzekł żartobliwie, wręczając jedną z butelek, z przezroczystym napojem w środku, dla Olivera, który na jej widok prawie skakał w miejscu. - Tylko nie konsumuj za szybko, będziesz mi potrzebny w pełni działający. Następnie stuknął się z nim drugą wyjętą butelką z torby i wypił łyczek. - Więęęęc... Jak zgaduję chcesz wiedzieć, po kiego grzyba Ciebie tu ściągałem? To było dopiero ekstremalne retoryczne pytanie ze strony Michaela.
Nie miał pojęcia, co mogło być powodem, dla którego Michael tak najzwyczajniej w świecie, postanowił wyciągnąć go z zajęć. Bo przecież Oliver to taki pilny student był i jak w ogóle ten niedobry Zubbe, mógł go odciągać od nauki, gdy ten pragnął zdobyć dyplom, skończyć z wyróżnieniem i oprzeć się na stanowisku Ministra Magii? No jasne, że mógł mieć większe cele. Coś jak ocalenie świata i w ogóle zostanie bohaterem każdej dziewczyny w szkole, aczkolwiek... Trzeba cieszyć się z małych rzeczy, więc nie przeszkadzałaby mu ciepła posadka Ministra Magii. Jadłby cały dzień pączki, a taka urocza Effie Fontain przynosiłaby mu co raz herbaty przy okazji rozmasowując zmęczone plecy, od ciągłego leżenia na fotelu... A że czasem trzeba byłoby się rozruszać, to z pewnością jego sekretarka bardzo dobrze by znała blat biurka! Aczkolwiek musiał na chwilę odejść od tych wizji, bo jak się okazywało, Michael zaczął swoją przemowę. Oliver zmarszczył brwi, aczkolwiek skoro dostał butelkę, to należało tu postać i posłuchać wywodów, przysiąc pomoc, a potem po prostu obmyślić nowy plan zbawienia świata. - NO DOBRA. - Powiedział jeszcze apropo tego, że Krukon już go słyszy i on wydzierać się wcale nie musi. Ale jednak musi, więc! - Poza tym! Ja się wcale nie człapałem, ja po prostu musiałem zmienić buty, ubrać się na to spotkanie, zrobić makijaż... A nie sorry, to nie ta bajka. Ale powinieneś docenić jakie ze mnie teraz bóstwo. I JA WCALE DUŻO NIE PIJĘ, WIĘC... Przestań. Jestem w pełni działający i możemy skoczyć pod drzewo na mały seks. - Tu puścił mu oczko, bo chyba wszyscy wiedzieli, co się ostatnio dzieje pod tymi niewinnymi roślinkami. Strach było dziewicy przejść pod drzewem, bo zaraz Stone się pojawiał na horyzoncie. Ten to szalony ekolog. - Nono, mów koniecznie po co tu jestem. - Zachęcił go biorąc łyczek napoju wyskokowego.
// Oliver, +40 do poważania za "Strach było dziewicy przejść pod drzewem, bo zaraz Stone się pojawiał na horyzoncie. Ten to szalony ekolog." ZNISZCZYŁO MNIE TO DOSZCZĘTNIE. + pyt. od Rekinowej: A co z pociągiem?
Zubbe ledwo stał ściągnięty do ziemi żartem Olivera. - Oliver, nawet nie wiesz, jak przypadek, zwany też przeze mnie przeznaczeniem, śmiesznie działa... Zaczął panicznie śmiać się, jakby zaraz miał wypluć krtań. Po chwili ogarnął się jednak, wyprostował się w pełni, oparł się o barierkę i zaczął omawiać sprawę. - Właśnie m.in. o drzewa się rozchodzi, mój drogi kolego, a Filip sam w tej grupie prawdziwych botaników..., ekologów..., czy nazywaj ich jak chcesz, nie jest sam... Kojarzysz naszego szkolnego wszędzi-chodzika i wrzoda, Rasheda Sharkera...? On jest głównym tematem sprawy. Wręczył do ręki Olivera lornetkę wyjętą wcześniej z torby. - Popatrz w stronę Kamiennego Kręgu. (...) Ta dziunia obok niego to Jeanette L. Villeneuve. - powiedział zagryzając kanapkę z drobiową polędwicą. - Schemat przedstawia się tak, że niedawno też spotkał się z tą nową puszcza-... rozpuszczoną... jak ona... Winter? Weszli razem do Pokoju Marzeń... sądząc po ich minach, kiedy z niego wychodzili, cel ich spotkania jest oczywisty. Pomijajac już malinkę na szyi Winter. Tak jak wcześniej wspomniałeś o zabawie w biologa... Z tego co pamiętam sam Filip niedawo, i ktoś jeszcze za czasów ferii, kogo już zupełnie nie kojarzę, bo mam dość słabą pamieć do nazwisk, zostali , nazwijmy to "ofiarą Rekina". Wiem, że w tym momencie, pewnie ciśnie Ci się na usta pytanie: "Ale chłopie, po co Ty się wtrącasz w eksploracje terenów międzyludzkich innych niż swoje?". No właśnie tu mam pewnien... interes...? Znasz mnie, i wiesz jak moja podświadomość i rozum działa. Jako, że znam się z nim i w sumie możnaby powiedzieć, że jest moim dobrym znajomym... to... nie mogę patrzeć jak to robi. - pociągnął kolejnego małego łyka, ugryzł jeszcze raz kanapkę i kontynuował. - Oczywiście nie chodzi mi o to, że sam chciałbym być na ich miejscu. - gromko zaśmiał się w wskazał w stronę Kamiennego Kręgu. - Problem w tym, że nie chcę pozwolić już mu na jakiekolwiek dalsze wyniszczanie się. Nieważne czy umyślnie, czy nie, ale ja wiem, poprostu wiem, że doprowadzi go to do ruiny. Może nie teraz, ale kto wie za ile może się to stać? Przecież nie ważne, jak człowiek jest bardzo radykalny w swoich poglądach, działaniach, itp. , zawsze będzie w nim pewna cząstka człowieczeństwa, zwykła, naturalna cząstka człowieczeństwa. Kiedy ona dojdzie u Rasheda do głosu... będzie człowiekiem straconym. Chociażby ta minuta, może go bardziej boleć, niż cała reszta jego porażek w życiu. Tu przerwał na chwilę, popatrzył na butelkę, której dopiero szyjka była opróżniona, po czym odstawił ją obok torby przyglądając się jej zawartości. - Wiesz... może robię z tego jakąś niewyobrażalną dramę, ale nienawidzę jak ludzie sami sobie szkodzą, choć może to być trochę hipokratyczne z mojej strony. Aczkolwiek dochodzę do wniosku, że chcę temu zapobiec, bo sam wiem najlepiej, jak to się kończy potem... Brr, nieprzyjemne doświadczenia życiowe... Więc... tu się jawi pytanie do Ciebie, mój przyjacielu... wiesz jak może naprawić tę sytuację? Ja osobiście jestem w kropce, bo wiem, że moje zwyczajne bezpośrednie podejście, które wyglądałoby "Ej, Rekin, jest mała sprawa...", w jego przypadku nie zadziała tak... Wiem, że w tym momencie moja prośba jest jak pytanie o to, jak paskudne są w smaku potrawy, których w życiu nie jadłeś, ale... Że tak ujmę oprócz Ciebie nie mam innej adekwatnej osoby... mógłbym poprosić Arlette Goretti, w końcu jest moją przyjaciółką, ale... zgłaszanie się do dziewczyny w takiej sprawie nie wchodzi w grę, sam wiesz jak mogłoby się to skończyć... Zakończył tym swoją mało spójną wypowiedź na temat, oczekując odpowiedzi od Olivera. - A, tak dla ścisłości, dodam tylko, że jak zawsze, możesz powiedzieć "nie", w końcu masz do tego prawo. Uśmiechnął się i pociągnął jeszcze 1 łyk z butelki, po czym zapieczętował ją i wstawił do torby.
Oliver co raz czuł się tak, jakby zaraz miał paść tutaj z nadmiaru informacji i już żałował, że nie ma z nimi cycatej Betty, która siedziała obok niego na każdym wykładzie i robiła pro notateczki, które potem Oliverowi czytała gdy odprowadzała go do pokoju wspólnego Gryffindoru, wszak wszyscy wiedzą, że Watson sypiał na nudnych lekcjach z historii magii, ale skoro już na nich bywał to coś tam. I teraz głęboko wierzył, że z paplaniny Michaela wyciągnęłaby to co najważniejsze i po chwili przekazałaby mu to w przyjemny sposób zarzucając co raz biustem, aby odzyskać jego uwagę i po chwili znów zanudzać formułkami. Także naprawdę Betty była mu teraz potrzebna, a ona co? To jej wina, że słabo śledziła swojego idola i bożyszcze, jakim był Watson. Mogła bardziej się starać! Koniec z końców Oliver jednak musiał się skupić, co raz biorąc łyczek alkoholu, aby dość dobrze odczytać intencje przeuroczego Krukona, który w pewnym momencie podał Oliverkowi lornetkę. A że Oliverek jak był mały to marzył o lornetce to zaraz pochwycił ją w swe dłonie obserwując wszystko, tylko nie rzeczonego Rasheeda... W końcu jednak nie chcąc ranić zbytnio koleżki, to rzeczywiście przyjrzał się temu co tam zachodziło. A zachodziło bardzo wiele i Oliverek nie mógł się oderwać przez kilka chwil, bo dziewczę towarzyszące omawianemu Ślizgonowi miało bardzo ładne kształty, aż sam by do nich poszedł przebadać ją, ale w sumie głupio by tak było wystawić Krukona, który nie dość, że przyniósł alkohol to jeszcze uważał, że Oliver jest doskonałą osobą, aby podjąć się spełniania takiej misji społecznej. A skoro pan każe to sługa musi, tak? Zatem z trudem oddał lornetkę Michaelowi przybierając wyraz twarzy, który mówił mniej więcej tyle co: "no jasne, ze wiem o czym kadzisz, przynieś tylko proszę jeszcze kilka butelek, bo to ważne dla pokoju na świecie". I właśnie tyle. Hihi! - Tak, tak. Wyniszcza się. Seks jest niedobry. Nie wiadomo jaką chorobę teraz przesyła mu ta dziewczyna. Musimy im koniecznie przerwać zanim ona zarazi go ejcem. Ale kminię. Serio. Podwiążmy mu jądra. Znaczy nie wiem jak to się robi, ale słyszałem jak moje siostry kiedyś o tym rozmawiały. Serio. Nie wiem co to znaczy, ale tam na dole do tej pory mnie boli, może jak powiemy mu to... To też się przestraszy? - Spytał Watson pociągając kolejny łyk. No dobra dwa. Bo bał się, ze zaraz zabierze mu buteleczkę!
Michael znowu poczuł się, jakby "ten z góry" wpisał do jego życia na ten moment słynną komendę pt. "sv_gravity 2000". Przygwożdżony do ziemi propozycją przyjaciela, nie wiedział co ma mu początkowo na to odpowiedzieć, jako że nie wiedział nawet czy był to żart z jego strony czy prawdziwa sugestia. Na pewno "czarne binokle" przeciwsłoneczne wielkości autobusu, które Oliver nosił na nosie, nie pomagały mu w ocenie sytuacji. Jednego był pewnien - nieźle namieszał w jego umyśle. -Oliver, błagam, miej litość dla swojego kumpla. - powiedział podnosząc się z ziemi. - Jeśli to była Twoja propozycja rozwiązania problemu, tu wiedz, że efektów ona nie będzie miała, ZWŁASZCZA jest TYLKO mu to powiemy. Najwyżej on nam je podwiąże w odwecie, a tego (chyba) nie chcemy. W każdym razie... to rozwiązanie jest zbyt... radykalne? Już prędzej polegałbym na laleczce voodo, którą możnaby używać, coby zatrzymać go jako-... Nie, to jest bezsensowne. Naruszanie prywatności dalej, niż podglądanie kogoś, jest nieetyczne dla mojego "zawodu"... Michael wyjął kilka ziaren, spakowanych w torebkę, z kieszeni, po czym zagwizdał głośno 3 razy. Po kilkudziesięciu sekundach przyleciał do nich gołąb, który był "oflagowany" szarą wstążką u nogi. - No, chodź tu mój dzielny pracowniku, dobrze się dzisiaj spisałeś. - powiedział do ptaka karmiąc go, po czym po chwili dodał - Leć do domu i odpocznij sobie. Gołąb spojrzał jemu w oczy, zagruchał kilka razy i odleciał w stronę wieży Krukonów. Michael spojrzał na Olivera, który stał w miejscu jak menhir. - Tak, to jest mój mały robol od brudnych spraw. Od czasu, kiedy Selina "podrzuciła" mi pomysł z posiadaniem ptaka, jako swojego pomocnika, postanowiłem zobaczyć, co z tego wyjdzie. I działa całkiem dobrze. Nie wiem jak, ale potrafię się z nim jakoś dogadać na zasadzie kali jeść, kali lubi brzuszki gnieść, aczkolwiek jakoś ten nasz związek roboczy działa. Michael popatrzył w krajobraz przed nim, pomyślał chwilę, podrapał się w głowę, po czym zwrócił się do Olivera. - Stary, zadam swoje pytanie inaczej, tak będzie prościej. Ja osobiście nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc muszę się Ciebie spytać, żeby rozumieć tą całą sprawę lepiej. Co by Ciebie odwiodło od spotykania się z Twoimi fankami? Bo chyba nie listy od sióstr... Zaśmiał się gromko ze swojego pseudożartu w oczekiwaniu na odpowiedź.
Ależ Oliver naprawdę chciał pomóc, i całe dobro jego serduszka naprawdę przewidywało, że taki zabieg mógłby pomóc Rasheedowi w dalszym w życiu i w zatrzymaniu zbytniej rozwiązłości. W sumie nie miał nic przeciwko stosunkom płciowym z wieloma partnerkami, aczkolwiek skoro Michael wziął to za złą monetę i utrzymywał, że może to stanowić niebezpieczeństwo, to w sumie nie zamierzał mu przeszkadzać w tak daleko idących wnioskach i ciesząc się towarzyszącą mu w dłoni butelką alkoholu, co raz tylko machał głową na znak, ze rozumie i całkowicie pochwala ową inicjatywę i da z siebie wszystko, aby tutaj nie było już żadnych komplikacji. Przynajmniej taki był plan na początku, zanim to nie przyleciał tu dziwny ptak, który przestraszył Olivera, bo w sumie widział sowy już latające do swoich właścicieli, ba! Nawet jedną taką posiadał... I w sumie cieszył się, że ona sama się karmi i nie trzeba jej dawać jedzonka. To po prostu gołąb go zdziwił, a tłumaczenia Krukona o jakiejś Selinie tym bardziej nie wypadły dla niego najlepiej, ale cóż. Bywa. - Ojtamojtam. Jakbyśmy to zrobili to pewnie byłby nam wdzięczny, więc zupełnie nie wiem o co chodzi. Powinieneś przemyśleć moją propozycję zamiast ciągle narzekać. POZA TYM, może powinieneś z nim pogadać, albo ogarnąć jakąś super panienkę, która wystraszy i wpędzi w wieczny celibat, bo rozumiem, że celem tego działania jest to, abyś ty potem mógł nadrobić seks ranking u Obserwatora. TAK? - Spytał teraz to już się śmiejąc jak dziecko, bo wizja Krukona, który uknuł taki plan niezmiernie go rozbawiła i nie zamierzał teraz wcale opuścić tej komnaty swojej głowy, która podsyłała mu takie obrazy. - Myślę, że moje siostry są superkowe. Powinieneś je poznać! Ale ja po prostu mam tak, że jak jest baba brzydka to nie idę na żadne spotkanko. Więc może jak będą brzydkie to wtedy coś tam da się zrobić! - Zdecydowanie takie rzeczy do odstraszały!
Po śmiechu Olivera nastała chwila ciszy ze strony Michaela. Po chwili zwiesił on głowę i począł się panicznie śmiać, śmiać się jak prawdziwy obłąkaniec. - Teraz to żeś rozjebał system! Hahahahaa- Nie mogę. Seks ranking? U obserwatora? Hahhahahaa- Dobre jaja. Chłopie, to był przykład tego, dlaczego uważam Ciebie za prawdziwego "masterminda". Co do Twoich sióstr, nie omieszkam tego sprawdzić i nie ważę się nawet podważyć Twojej tezy ich superkowości. Ale... Tu zatrzymał na chwilę swój śmiech, ztonował się, popatrzył w dal. - Ale wiesz... NIE CHCEM U NIEGO WYWOŁAĆ TRAUMY...! I znowu począł się śmiać. - Oooo, Oliver. My nie chce-... nie, inaczej, (chwilowo) ja nie chcem, żeby miał uraz umysłowy od tego "naprawiania". - mówił ledwo opanowując morderczy chichot. - Przepraszam Oliver, ale to narzekanie wynika z tego, że chcę to załatwić możliwie naj-... naj-... najmniej problematycznie...? Dla obu stron. Westchnął chwilę, po czym powiedział dla Olivera. - Właśnie, zapomniałbym, samoobsługa dzisiaj to system "rządów". Po czym posunął torbę wraz z całą zawartością w jego stronę. - Apropo, podczas mojej opowieści o gołębiu wyglądałeś, jakbyś słuchał wykładu z fizyki kwantowej, a nie ma tam niczego do "rozłożenia łopatologicznego" prócz genezy powstania pomysłu. W sumie nie mówiłem Ci o tej "małej opowieści", więc chyba teraz mogę powiedzieć. Na feriach postanowiłem pośledzić Selinę... wiesz, tą przyjezdną z Australii, blondwłosą dziewoję, co to tak świetnie zasuwa na miotle... - zachichotał się "bez powodu" - I niestety jakimś sposobem zostałem odkryty przez nią i oberwałem... zółtymi...? Nie, to nie ten kolor... Kanarkowożółty! Tak, to ten! Oberwałem tymi ptakami po czuprynie. Na szczęście jakoś potem wyszedłem z całej opresji swoimi umiejętnościami "pseudoperswazji", więc oprócz podziurawionej czapki nic innego nie straciłem, na szczęście. (...) Jakieś pytania lub dalsze propozycje... mistrzu Oliverze?
W czasie gdy Michael zabrał głos, to Oliver już kluczył pośród kolejnego genialnego pomysłu, który mogliby wykorzystać do nawrócenia chłopaka o imieniu Rasheed, którego Oliver niestety nie kojarzył, ale to przecież nic. Bo przecież z pewnością się poznają dzięki Krukonowi, choć nie wiadomo co z tego wyniknie. Tak czy owak, należy wiedzieć, że Oliverek ostatnio wpadł na zajęcia z zaklęć i wypadł na nich całkiem dobrze, więc właściwie co za problem wziąć udział w takim przedsięwzięciu, a w razie czego po prostu wyciągnąć różdżkę i zacząć rzucać zaklęciami? Co prawda Watson nie miał pojęcia skąd do głowy przychodzą mu takie rzeczy i w ogóle, jak te formułki zaklęć, które zazwyczaj wpadały mu jednym uchem, a wypadały drugim, ale to on po prostu doszedł do wniosku, że wszystko będzie fajnie, jeśli zacznie improwizować i ogólnie to udało mu się. Bądźmy z niego dumni! -Nie wiem, co widzisz złego w podwiązywaniu jąder czy coś! To musi być super sprawa, choć nigdy tego nie robiłem to działa prawie jak stała antykoncepcja i przez to pewnie nie mógłby potem być ojcem całego nowego pokolenia Hogwartu. Serio mówię. Ale dobra. Skoro Ci się nie podoba ten pomysł, to chyba mam kolejny! - A tu przerwał, bo słysząc słowa "fizyka kwantowa" na moment musiał rozszerzyć swoje oczęta ze zdziwienia, bo Krukon zamiast nieco ułatwić rozmowę i wyjaśnić parę kwestii, to jak się okazywało wszystko tylko poplątał i teraz to już znowu nic nie rozumiał, ale przecież się nie przyzna, także niestety został sam na placu boju ze zbyt inteligentnym słownictwem! - Znaczy ja myślę, że powinniśmy go zahipnotyzować i wmówić mu, że nienawidzi dziewczyn, a potem zrobić raz, dwa, trzy, klasnąć i już nie chciałby uprawiać z nimi seksu! Musi to być fajne, serio! Teraz tylko trzeba znaleźć hipnotyzera, albo sami będziemy się tego uczyć! A może Ty jesteś hipnotyzerem? - I na to ostatnie pytanko to ze skupieniem postanowił obserwować każdy krok Michaela teraz, bo przecież jeden z ruchów może być świadectwem posiadania takiej genialnej umiejętności!
- Oliver, czy Ty masz jakąś "teatralną przeszłość" czy co? Jak nie, rozważ wstąpnienie do jakiegoś kółka teatralnego, zbijałbyś fortunę swoimi umiejętnościami. I tak, Oliverze, właśnie o to chodzi, że to działa jak stała antykoncepcja. No powiedz, czy Ty byś nie hasał sobie jeszcze bardziej radośnie w takich okolicznościach, kiedy to nie musisz się martwić w 100% o dostanie na łeb tzw. Kinder niespodzianki? Poza tym... dlaczego zachowujesz się jakbym był hipno-... Michael w tym momencie przerwał i sięgnął do torby po pełną i zimną butelkę kanadyjskiej wódki, po czym zaczął machać jak wahadłem nią przed oczami Olivera. - Przyjacielu móóóóóóóóóóój, przeeeeeeeejmujęęęęęę nad Tobooooooom kontrooooooooolęęę-. Czujeeeeeeesz się osowiaaaaaaaaaały... i... zasypiaaaaasz~... Hh--hhhhhm-... HAHAHAHAHAHAA. Ludzie, błagam Ciebie, za kogo Ty mnie masz. - mówił przez śmiech. Popatrzył znów w dal i zaczął rozważać ostatnią propozycję Olivera... w sumie pomysł nie głupi, trzebaby tylko, żeby zadziało się to w 2 strony, tudzież nałożyć jemu to dobrowolnie, żeby zobaczył czy życie w ... celibacie? różni się AŻ TAK stanowczo od normalnego, czy nie, a następnie zdjąć czar i zobaczyć efekty. Czysto logicznie rzecz biorąc, jeśli hipnoza nadpisuje jedynie niektóre możliwe do określenia dane w mózgu, to po jej zdjęciu powinno nastać zwyczajowe odzyskanie danych przez umysł... pytanie tylko, czy ta hipnoza nie wpłynie bezpośrednio i odrazu na jego preferencje, jak Titanic na górę lodową. - Oliver, przyjmijmy wstępnie, że Twoja druga propozycja jest dobra. A skoro zadajesz mi takie pytanie, to znaczy, że nikt z nas nie jest tutaj z nią zaznajomiony, znasz więc kogoś takiego może?
Gdy przyjaciel przystąpił do machania mu butelką między oczami to na tą okazję Oliver ściągnął nawet okulary przeciwsłoneczne, który nosił dla "fejmu", bo przecież śmiesznie było, gdy udawał niewidomego na korytarzu i przypadkiem natrafiał dłońmi na "wypryski" dziewcząt na szkolnym korytarzu, albo jak dobywał wyczarowanej laski i przez przypadek uderzał wszystkich pierwszaków po kolei, a Ci uciekali z wrzaskiem, albo gdy tą samą, drewnianą laską przebijał przez duchy, a te wnerwione uciekały psiocząc na kolejnego Watsona w zamku i dziękując Bogu, że nie wszystkie bachy z tej rodziny okazały się być magiczne! Cóż to za miłe sytuacje, naprawdę! Oliver taki sprytny, a przynajmniej na tyle, że po prostu bawiła go cała sytuacja i przypominał sobie młodzieńcze lata w zamku, gdy czuł się po prostu wolny. Normalny... Gdy nie obowiązywała go potrzeba zarabiania pieniędzy, a teraz wszystko utrudniał fakt, że pomimo tego, iż znów był w zamku, to jednak musiał główkować nad zajęciem na weekend, by choć trochę pieniążków trafiło do jego sakiewki. O tym jednak nigdy z nikim nie rozmawiał, czuł się głupio obarczając kogoś swoimi finansami, bo przecież w istocie i tak zawsze umykał przykrym konsekwencjom, a gdy pewnego dnia do jego mieszkania zapukał komornik to przywitał go wódką i szczerym uściskiem, jakby był jego wujkiem z Rumunii i dzięki temu wszystko miało pokojowe zakończenie! Przynajmniej sprawa została odroczona! - Oooo, super że Ci sie podoba mój pomysł. Teraz tylko musimy przygotować ogłoszenia i rozwiesić je po całym zamku. Jestem pewny, że ktoś się zgłosi do nas i będzie hipnotyzerem. Na próbę będzie musiał któregoś z nas zahipnotyzować. Jasne, że Ciebie, bo ja wymyśliłem super plan. A ty nawet nie umiesz mnie zahipnotyzować wódką, więc pewnie będziesz łatwym przypadkiem do opętania! Spoko luz ziom, pod moimi rozkazami zdobędziesz świat! A potem to już uratujemy Zielonego ze szpon seksu i zostanie zakonnikiem. Rzucił luźno Gryffon, jakby codziennie dokonywał takich szalonych rzeczy.
- Ja? Obiektem testowym? Jeśli hipnoza działa tak dobrze jak narkoza, to będę potrzebował 3 sesji, żeby w to cholerstwo wpaść. Nie wiem, czy Ci kiedykolwiek mówiłem, ale jeszcze jak nie uczęszczałem do tej szkoły, to musiałem przejść przez operację... dokładniej nie chcę mówić jaką, bo w sumie nie jest to jakaś mocno ważna sprawa, która wpłynałaby nawet na moją codzienną rutynę czy coś... w każdym razie, oprócz 2 serii tabletek i zastrzyku musieli mnie trzymać z dobre 5min. pod aparaturą, żeby mnie uśpić. A i tak zamknąłem oczy, bo było mi zimno w nogi i nudziłem się leżąc jak kołek na stole operacyjnym... Nigdy nie próbowałem, ale jeśli to się przekłada na to, jak mocną mam głowę, to mógłbym niezłe ilości wypić... Zdobędziesz świat...? Mi wystarczy zdobycie jednej porządnej kobiety, i tyle. Wykrzywił usta w znak Nike, po czym otworzył wlot do gardełka i wlał do niego ostatną dawkę 45% roztworu alkoholowego, która według niego, była "wolna od skutków". W efekcie ostatecznym w torbie leżały jeszcze 2 butelki, plus Micheal trzymał połowę swojej jednej w ręku... Natychmiast począł się zastanawiać jak to się stało, że jego zacny kolega nie oskubał go z całości zapasów. Zeszło to na dalszy plan po chwili, bo w końcu po coś się spotkali, i jakiś musiał być tego wniosek. - Oliver -rozpoczął po przypomnieniu sobie czegoś. - wiesz, znając te plotki o tym, jakie to ciekawe sytuacje masz ze swoimi kochanymi siostrzyczkami, to dochodzę do wniosku, że nawet Wenus, mówimy o planecie oczywiście, byłaby Ci poddana na jedno Twe skinienie, O PANIE! Michael pokłonił się tutaj jak prawdziwy, wykfalifikowany lokaj. - Dobra... to zanim Ci podziękuję i się rozstaniemy... jak myślisz, gdzie wywiesić takie ogłoszenie...?
Pięknie, pięknie. Oliver pomoże, bo Oliver lubi pomagać. Dobra z niego dusza, szczególnie po szczypcie alkoholu, która bezpiecznie przepływa przez jego żyły. Co prawda nie mógł pić, bo to kolejna używka i alkohol uzależnia jak tabletki, ale... Michael go poczęstował,prawda? A skoro go poczęstował to nie wypadało odmówić, bo to brzydko w towarzystwie myśleć tylko o sobie i nie spożywać gdy proszą o dotrzymanie towarzystwa. Poza tym trudno, żeby Michael dźwigał do zamku takie ciężary, więc Watson sięgnął po kolejną butelkę i otworzył ją zgrabnie przy czym przyłożył do ust, aby opróżnić ją z kilku łyczków. - No jak to? Super, musimy tylko zrobić plakaty i rozwiesić po całym zamku, no wiesz. "Szukamy hipnotyzera"! Wowowwwowowow. A jakby była nim jakaś seksowna babka to w ogóle ekstra, nie? - I tutaj zaczął ciągnąć ziomka w stronę zamku, bo bardzo fajnie jest tak spędzać razem czas, ale jednak mają zadanie do wykonania!
Piękny dzionek. Dało się wyczuć wiosnę, a wiosna to przecież super czas. Można bez grubych kurtek, szalików, czapek i tak dalej wyjść się gdzieś przejść. Miło spędzić czas... o ile się nie ma nawalonych w ciul zajęć. W sumie Jim, który mniej więcej zawsze starał się uczestniczyć we wszelkich zajęciach postanowił wszystko olać. Nie dosłownie oczywiście. Nie żeby nie chodził na żadne lekcje, bo wtedy mógłby nie zdać. Tak jak na przykład dzisiaj kiedy to miał się spotkać z Sarah. Ooo tak. Niby byli ze sobą, ale długo się nie widzieli. Nawet nie pisali ani nic. Trochę dziwne i dziwię się jak to wytrzymali. Widocznie i panna Pauths i pan Liddle mieli do roboty coś innego i jakoś tak zeszło. Tak więc co do samego spotkania no to wiadomo – Jim napisał do Sary, ona odpisała że będzie czekać w pewnym miejscu. No to puchon jak najszybciej wstał i jakoś tam się ogarnął. Ubrał jak zwykle koszule, czarne spodnie i okulary przeciwsłoneczne. Co tam, że dało się wytrzymać bez nich! Wiecie taka stylówa. I kiedy uznał, że chyba nie wygląda najgorzej powolnym krokiem ruszył w stronę punktu widokowego. W międzyczasie zapalił papierosa. No tak, trochę od powrotu z tych ferii się zmieniło. On się zmienił, tak odrobinkę. Bowiem miał inny stosunek do tego typu używek, ale nieważne. Tak z papierosem w ustach dotarł do celu. Całkiem tutaj ładnie. Spoko miejsce na spotkanie. Oparł się o coś, dokładnie nie wiem o co, i przymykając oczy zaciągał się papierosem.
Nie to, że nie chciała się z nim spotkać. Nawet nie chodzi o to, że miała mnóstwo spraw na głowie, bo nie miała. Przez cały czas leżała w Skrzydle Szpitalnym, podpięta do aparatury. Jej stan był dosłownie chujowy. I co? Nikt jej przez ten cały czas nie odwiedził. Nie wiem, czy jest tak żałosną osobą, że nikt nie zauważył jej zniknięcia i tak po prostu żył sobie dalej. Nawet Jim, który na bank nie odwiedził jej ani razu. Cóż.. jak widać miał sporo na głowie. Sarah tylko ogarnęła się jakoś, przeczesała włosy i wyszła. Co prawda to ona miała czekać, ale nadal była słaba i nie czuła się najlepiej. Lecz tak bardzo chciała go spotkać! Kiedy wreszcie przybyła na Most, zobaczyła go, ale ale! Jim pali?! Szczęka jej opadła. No pamięta, że po wycieczce zapalił parę razy, ale żeby palił dalej?! -No hej. -Uśmiechnęła się i pocałowała go. Smakował papierosem, troszeczkę się jej to nie podobało. Jim zawsze smakował jak Jim, a nie jak szlugi. Najwidoczniej wiele się zmieniło.
No niestety. Jim nie odwiedził swojej Sarah w szpitalu. Może gdyby wiedział... ale kiedy zapytał jakiejś dziewczyny ta odpowiedziała mu, że może ona chce sobie od niego odpocząć. Czy jakoś tak. Nieważne. W każdym razie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego ukochana była w tak złym stanie. Powinien wiedzieć. Przecież niby był jej "chłopakiem", "facetem" czy tam jak kto woli... ale nie wiedział. I tutaj zaniedbanie z jego strony. Powinien zrobić wszystko żeby się czegoś dowiedzieć, ale dobra. Stało się tak jak się stało... Kiedy przyszła szybciutko zgasił papierosa. No i nastąpił tytoniowy pocałunek! Nie to, że on pali zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem. Chyba musi przestać... takie coś do niego nie pasuje i wgl. -Witaj słoneczko. - Uśmiechnął się i dotknął dłonią jej policzka tak jakby chciał się upewnić, że ta Sarah to na pewno Sarah. ... Uff, wszystko się zgadza. -No to opowiadaj. Co tam się u ciebie działo? - Zapytał i uśmiechnął się. Ou. Teraz już na pewno wyglądał jak ten dawny Jim Liddle. No tylko włosy ciut dłuższe.
Ale ona nigdy nie ma go dość! Chciałaby, żeby zawsze był przy niej! Najlepiej, gdyby nigdy nie odchodził. Dorwie tą sukę, która tak powiedziała. Niech ona sobie odpoczywa od swojego chłopaka, Sarah tego nie chce za cholerę! Chyba po to ma Jima, żeby z nim być, tak? A nie robić sobie jakieś zasrane przerwy. A to, że leżała w Szpitalu to nie jej wina! Wina tej cholernej Kanady! I do tego opuściła pogrzeb dziadka! Kath o nim wspominała.. a Sarah nawet na niego nie poszła. A może poznała by swoją rodzinę. No i wszystko szlak trafił! Teraz będzie musiała do niej napisać list i zrobi to, kiedy tylko wróci. Ona również paliła, no ale.. nie paliła przy nim. -Hmm... leżałam w Skrzydle Szpitalnym. Dziękuje że pytasz. -Zaśmiała się, po czym przewróciła oczami. -Dziękuje, że tak często mnie odwiedzałeś. -Powiedziała, tak sarkastycznie, że aż było to namacalne.
Dorwanie tej panienki raczej będzie trudne bo Jim nawet nie pamiętał jak wyglądała. A to, że przypadkiem ona znała Jima i Sarah to inna sprawa. Może nawet nigdy wcześniej z nimi nie gadała tylko przeczytała jakiś tam artykuł Obserwatora. Niestety, ale jego nazwisko kiedyś się tam pojawiło. Chociaż wcale nie powinno. Znaczy Jim tego nie chciał, ale kto by się przejmował jakimiś głupimi wpisami? ... No właśnie, z pewnością nie on. Kiedy usłyszał o tym szpitalu to momentalnie pobladł a z jego ust wydobyło się nieme "o kurwa". No brawo Liddle. Całkiem nieźle. Przecież jest jest chłopakiem, a więc kimś kto powinien się interesować losami tej drugiej połówki, martwić o nią, odwiedzać i tak dalej... A on? A on po prostu uwierzył w słowa jakiejś tam dziewczyny, której nawet nie zna że SARAH CHCE SOBIE PEWNIE ODPOCZĄĆ. Jim Zajebisty po prostu. Jak można wierzyć w przekonania nieznanej osobie? No jak?! Eh. Dobra, stało się, a on po raz kolejny ją zawiódł. -Em...trochę spierdoliłem sprawę? -Przecież odpowiedź jest oczywista! Jim, myśl trochę. Oczywiście, że spierdoliłeś sprawę. Nie chciał przeklinać. Zazwyczaj nie robił tego w obecności kobiet, ale... ale to wyjątkowa sytuacja. Był wściekły na siebie. W sumie kto by nie był? Zależało mu na niej, a wcale tego nie okazywał. -Mogę Ci to jakoś wynagrodzić? - Zapytał i odważył się spojrzeć na nią. Spojrzeć w jej piękne oczy. I nagle go coś ukuło w serducho. Dotarło do niego, że skoro była w szpitalu przez tak długi czas to raczej jej stan nie był najlepszy. Zdał sobie sprawę z tego iż mogło jej się coś stać, a jego przy niej nie było! Ale... ale... nic się nie stało i to chyba najważniejsze? Chyba tak...
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Miał dosyć. Nie wiedział co się z nim ostatnio działo, a to wszystko tylko pogłębiało w nim ocean frustracji i zgorzknienia, jakim już przecież dawno przesiąknął. Sytuacja z Silvarovą niemożliwie działała mu na nerwy. Czemu ten babsztyl nie mógł dać mu teraz świętego spokoju? Znała jego sekrety, on znał jej, czy to nie była wystarczająco uczciwa wymiana? Zwłaszcza, że on znał jedynie jej opowieść o życiu aurora. Te informacje na nic by mu się nie przydały, wszak co miałby zrobić z nimi zrobić? Przejść się do głównego biura aurorów i naskarżyć na Anastazje? Błagam, wyśmialiby go, a na odchodne wsadzili Obliviate w tyłek. Zresztą i tak się tego spodziewał… wiecie, zapomnienia. Nie wierzył w to, aby Silvarova tak szybko sobie odpuściła, a mimo tego, że nie miał najmniejszej ochoty na to, aby ktoś mieszał mu w głowie to zdawał sobie sprawę, że tak czy siak tego nie uniknie. Lepsze to niż przysięga wieczysta. Na same te słowa szlag go trafiał, a to wszystko zasługa drogiej Żanetki… w każdym razie wyszedł wreszcie z domu, decydując się na przyjście do Hogwartu. To będzie bardzo dziwaczne… pewnie ocknie się i nie będzie wiedział czemu jest na nią tak zły i jednocześnie tak rozżalony. Nie pisał się na takie numery kiedy prosił ją, żeby nauczała go oklumencji, ale no cóż, życie rucha, przekonał się o tym nie raz i nie dwa. Stanął sobie w punkcie widokowym. Przecież nie będzie jej szukał, niech sama go znajdzie, a był pewien że nie minie nawet kilka minut a to zrobi.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Zbliżyła się delikatnym, cichym krokiem. Niczym kot. Na jej twarzy malował się smutek, wymieszany z determinacją. Usłyszał ją zapewne dopiero wtedy, gdy poczuł woń jej ciężkich, kobiecych wieczorowych perfum. Dzisiaj rozpuściła włosy. Długie blond fale powiewały za nią, podobnie jak długa, bordowa suknia z opadającymi ramiączkami, która odsłaniała jej aksamitne, plecy. Gęsia skórka pokryła jej skórę i łabędzią szyję, kiedy gwałtowniejszy podmuch chłodnego wiatru zarzucił jej włosy na twarz. Odgarnęła je i wreszcie się odezwała: - Witaj. - Słowa ledwie przeciskały się przez jej gardło. Oblizała spierzchłe usta. Oczy pozostawały puste. - Prosiłam Cię o spotkanie. Przykro mi, że nie odpowiedziałeś. - Po tonie jej głosu słychać było, że wcale nie jest jej przykro. - Naprawdę jest mi przykro i nie chciałam tego tak załatwiać. - Stała ciągle w tej samej pozycji, tylko wiatr targał nieco jej suknią i fryzurą. Znalazła go bez większych problemów. Wystarczyło, że trochę powęszyła wśród ślizgonów. Ktoś musiał widzieć, gdzie zniknął, w jakim kierunku zmierzał. Nie pomyliła się. Od jednego, do drugiego - dotarła w końcu do miejsca, w którym przebywał chłopak. Silvarova opuściła na chwilę wzrok. Za chwilę chłopak się odwróci. Co wtedy? Będzie krzyczał? Czy będzie spokojny? Na pewno będzie wściekły. Nie powinna mu się dziwić, ale naprawdę nie mogła pozwolić, żeby wiedział tak dużo na jej temat. Nie chodziło nawet o to, że mógł to komukolwiek powiedzieć, ale świadomość, że ONA mu to powiedziała, była dla niej tak przerażająco obrzydliwa, że MUSIAŁA swój błąd naprawić. O ile można nazwać to naprawianiem... Tylko że ona nie umiała patrzyć na to z jakiejś innej perspektywy. Zbliżyła się jeszcze o krok, o dwa, próbując wyciągnąć rękę, jakby chciała go dotknąć, ale zrezygnowała. Zamiast tego lekko uchyliła usta. Nigdy nie powinna pozwolić mu znaleźć się tak blisko. Alkohol zrobił swoje...
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie wsłuchiwał się specjalnie w odgłosy otoczenia, koncentrując się na wzroku i wlepiając spojrzenie w krajobraz roztaczający się przed nim. Zazwyczaj wolał zwiedzać takie miejsca lecąc, ale skłamałby sądząc, że nie bałby się odstrzału. W takich chwilach Rasheed zachowywał się jak paranoik, wymyślając różne, dziwne wersje swojej śmierci, oczywiście każda w dość tragicznych okolicznościach. Nie mógł nic na to poradzić, więc wreszcie to zaakceptował, uważając to za naturalną reakcję na stres. Teraz jednak cicho westchnął, jedynie tym dając jej do zrozumienia, że wie o jej obecności. Czuł jej perfumy, aż za mocno, ale nie komentował tego w żaden sposób. Kwiatowe, bądź mocno owocowe, często zawierające odrobinę pomarańczy, nie było łatwo poznać, że może mieć na sobie sukienkę, jeśli dobrze pamiętało się ten zapach, a Rasheed nie był w tym niedoświadczony. Tak pachniała między innymi MMS i Winter. Drogo i seksownie. Aż nieświadomie przełknął ślinę, nie mogąc opanować seksualnego skojarzenia, jednak jej głos zaskakująco dobrze mu w tym pomógł. Słuchał jej słów, pozostając całkowicie na nie niewzruszonym. Jej głos ociekał fałszem, a przynajmniej takie miał wrażenie, a więc tym bardziej nie miał motywacji do tego, aby na nią spojrzeć. Zresztą kontakt wzrokowy w magii zawsze był bardzo ważny, dlatego postępował całkiem rozsądnie, chociaż i tak nie miało to sensu. - Nie wierze Ci. - odpowiedział po prostu, tym razem nie kłamiąc, ale też nadal nie mają zamiaru się odwrócić. Ba, w pewnym momencie po prostu przykucnął opierając głowę o szczebelki czy cokolwiek tam było co odgradzało go w tej chwili od niechybnej śmierci. Było mu wszystko jedno. - Jeśli przyszłaś tutaj tylko po to, aby strzelić we mnie jakimś niewybaczalnym, albo Obliviate to proszę bardzo. Nie będę się wiecznie chował. - powiedział nagle, jak zawsze butnie i jak zwykle swoim sarkastycznym tonem głosu, którym operował wtedy, gdy chciał kogoś zranić i odepchnąć od siebie. Cóż, nie mylił się co do niej, a jednocześnie bardzo się omylił. Powinien wybrać kogoś innego do nauki, a ją zostawić w spokoju. Nie chodziło nawet o to, że stanowiła dla niego zagrożenie, po prostu po tym liście, który dzisiaj wysłał, nie miał chęci na cokolwiek, nic już nie mówiąc o spieraniu się z Anastazją. Był w rozsypce emocjonalnej. Pomyślałby kto, że ktoś taki jak on nie ma uczuć. Jak widać ma, ale nigdy tego nie pokazuje, woląc kryć się za maską niedostępności.