Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Być światkiem końca. To dopiero coś. Widzieć jak wszystko rozsypuje się, a chwile potem zaczyna się odbudowywać... Sama nie była gotowa żeby tak zmienić swoje życie. Żeby wymazać wszystko wielką gumką, potem polać benzyną i spalić. Tak, może i była tchórzem. Właściwie bardzo trudno określić czego tak bardzo się bała. Przecież nie miała nic do stracenia. Przyzwyczaiła się do starego porządku rzeczy, taka prawda. Bolesna, ale prawda. Może i nie był to jej ulubiony porządek, ale był. A nie była pewna czy ogarnie bałagan, który w czasie rewolucji się zrobi. A w syfie też nie chciała mieszkać. Czekała. Palcami wystukiwała nieznany rytm na barierce. Niecierpliwiła się. Chciała znać odpowiedź już teraz. Nie podobało jej się że Jiri milczał. Chyba wolała jak groził jej wypadek przez barierkę. Chciała już krzyknąć na chłopaka, dlaczego jej uszy muszą słuchać ciszy... Gdy się poruszył. Nawet zmienił kompletnie pozycje. BA! Nawet się uśmiechnął. I w tym momencie dziewczyny nie obchodziło że to uśmiech ironiczny. Wiedziała że zaraz zabije ciszę. Ale gdy to zrobił... Miała ochotę podejść i walnąć go z otwartej dłoni w twarz. Ale się pohamowała. Wiedziała że jak to zrobi, to chłopak sobie pójdzie. Zrobiła tak w szpitalu. To zawsze działo... Ale to nie oznaczało że nie była wściekła. Dała radę tylko wycedzić przez zęby.: -Kłamiesz...- ich twarze były dziwnie blisko siebie, po zanim wysyczała, podeszłą do niego. Jej oczy płonęły tysiącem emocji, głównie gniewem.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Serce jej biło jak szalone. Tak samo malutkie jak jej reszta ciała. Tyle krwi nagle musiało przepompowywać w tej chwili. Tak jak rytm jej serca, taki miała szybki odddech. Zapewne rozszerzyły jej się źrenice. Do końca nie wiedziała co się dzieje, czuła jednak napływającą radość. Marzenie, które tak bardzo pragnęła. W chwili pocałunku, nogi Morgane, zdawały się.. Nic nie ważyć. Czuła się lekka, zupełnie jakby się unosiła. Całe skupienie na dotyk jednak organizm skierował na jej usta. Odwzajemniła ten nieśmiały, jakże cudowny pocałunek. Taki dowód na to iż to już nie jest przyjaźń, a coś poważniejszego. Przecież dla nich obojga, pocałunek, coś oznacza. A gdy skończyli.. - Chociaż to nie odpowiedni moment - Uśmiechnęła się kącikiem ust, uwydatniając dołeczki - Muszę Ci coś powiedzieć.. Mam pewien dar. Legilimencja, słyszałeś o tym? Umiem czytać w myślach. - Westchnęła głośniej - Uff. To już teraz nie mam zupełnie tajemnic przed Tobą. - Popatrzyła mu głęboko w oczy i złapała go za rękę. Skierowała ją do swojego policzka i tak jakoś pozostawiła na dłuższą chwilę. Chciała go czuć. Nadal. Niech teraz wie, że teraz mała osóbka, będzie chciała cały czas kontaktu z nim. Czy to przez złapanie ręki, przytulenie się. Potrzebuje tego.. A z biegiem czasu, będzie to kolejna rzecz tak samo potrzebna do życia, jak tlen. W zasadzie to.. Jeszcze jest jedna rzecz.. Popatrzyła w górę na niebo. Wydawało się takie szare i niespokojne. Pomyślała sobie, że to tylko złudzenie. Tu - na dole - jest zupełnie cicho, kojąco. Tak jak szybko płynęły chmury,wydawało się jej, że teraz tak szaleją myśli chłopaka. Skierowała wzrok na niego i czekała na odpowiedź. Zerknęła na niego spojrzeniem z rodu "spanielowatego". Po czym pocałowała go w policzek. Nie odsunęła się od jego ucha.. - W sumie.. To jeszcze jest coś co chcę Ci powiedzieć, to dotyczy.. - spauzowała na chwilę - nas. - to słowo wypowiedziała już bardzo wyraźnie. No ładnie Morgane.. Właśnie wyrzuciłaś na stół wszystkie swoje karty. Odsunęła się żeby przez chwilę pobawić się kłykciami palców, tak dla odstresowania. Kręciła nimi kółka, a szło za tym powolne kojenie Morgane, które stosowała od wielu lat.. Zaczęła troszeczkę głośno oddychać. Teraz i jej myśli były niespokojne. Na chwilę przerwała żeby na niego spojrzeć. Było to spojrzenie pełne miłości. Chciała przelać w ten sposób uczucie.. Jakim go darzy. Chciała z nim spędzić każdą chwilę, sekundę. Być przy jego boku, wspierać. Kochać go i go rozumieć jak nikt inny na świecie. To teraz czuła.. Chyba najmocniej niż dotychczas. zabij mnie, dopiero teraz mam internet ;<<. Przepraszam T.T
Jiri nie znosił stagnacji. Nudy. Stałego porządku rzeczy. Lubił niszczyć, demolować, zmieniać. Przedzierać się przez mroczne zakamarki życia i wszystko budować pod swoje zachcianki. Jak można bać się zmian? To zmiany pchają człowieka do przodu. Nicnierobienie sprawia, iż się cofasz. A tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Stał oparty o barierkę, nie rozumiejąc emocji targających Bellatrix. Czemu była taka wkurzona? Hm... chyba była jedną z tych szurniętych osób, których za wszelką cenę trzeba unikać. Uniósł brwi jeszcze wyżej, ale w geście tym razem arogancji i lekceważenia. Obejrzał teatralnie swoje paznokcie. Cóż. - Nie wiem, o co ci kurwa chodzi, ale lecz się - dodał, nie mrugając, nie odsuwając się ani nic. Myślała, że ta odległość zrobi na nim wrażenie? Och, nie. Po chwili jednak odszedł kawałek i splunął gdzieś zamaszyście obok gryfonki. Wcisnął ręce w kieszenie. - Dzięki za rozmowę, bye - dodał z lekką wesołością, skłonił się płytko i odwrócił na pięcie z pewną siebie miną. Pospiesznie podążył do zamku.
Zmachała się trochę. Może nie bardzo, bo z jej kondycją nie było aż tak źle. No ale jednak trochę się zmęczyła. Sapała po cichu, gdy dziewczyny w końcu dotarły na miejsce. Potem z jej ust wydobył się kolejny dźwięk. Tym razem było to dość słyszalne westchnięcie. Ano. Aria zawsze reagowała tak na podobne widoki. A przecież z punktu widokowego było widać panoramę całej okolicy. Tej pięknej Hogwardzkiej okolicy. W dodatku wszystko było skąpane w blasku słońca i przybierało pomarańczowo złociste barwy, co tylko dodawało temu wszystkiemu uroku. Cholera, chciałabym tam teraz być. Czasami zazdroszczę tej Puchonce. Mogłaby się ze mną zamienić choć na chwilę, nie obraziłabym się. - Przestań jojczyć Mill, czasami trochę ruchu dobrze Ci zrobi.. - powiedziała Aria, po czym szturchnęła delikatnie koleżankę. Tak przyjacielsko i niegroźnie. Te dwie blond cholery lubiły się zaczepiać i robić sobie nazłość, jednak nigdy nie miały tego sobie za złe. Znają się już trochę i do tej pory nie wiem nic o żadnej ich kłótni. Nie wiem co musiałoby się wydarzyć, aby je poróżnić. Facet? Możliwe, że to byłoby właśnie to. Jednak ja nic nie wiem o jakichś miłostkach Hammettówny. Aria wzdychała tylko do nieosiągalnego Fabiano i czuła coś do Olavi'ego, ale ten głupi Gryfon nic nie widział i dalej traktował ją jak przyjaciółkę. O innych uniesieniach miłosnych, erotycznych i pochodnych pisać nie będę, bo nie mam kurva na tyle czasu. Trzeba się streszczać. - Mill, weź już tak nie sap, tylko wyprostuj się i pooglądaj zachód słońca poczwaro.. - mruknęła Aria z potężnym rozbawieniem w głosie. Na miejscu tej całej Camille, ja bym ją zdzieliła przez łeb. O tak!
Czuła się tak, jakby do jej oczu dorysowano krzyżyki, zwiastujące zgon, tak jak to w japońskich komiksach rysowali. Nigdy nie lubiła, jak ktoś ją wyrywał do spontanicznego nadużycia siły mięśni w nogach, po prostu nie była do tego przyzwyczajona. A chyba powinna, bo takie 'zabawy' zdarzały się coraz częściej. Może naprawdę trzeba by było pomyśleć o swojej kondycji? Wyrównała w końcu oddech i wystrzeliła groźne spojrzenie ku swojej towarzyszce. Taaa, lubiły siebie nawzajem drażnić, prowokować do różnego tego typu zaczepek i tym podobnych głupot, co przestronny obserwator pewnie by uznał za jakąś dziecinadę, i wysłał obie panie koniecznie do szpitala psychiatrycznego. Bo to ani w jednym calu na pewno nie było normalne. Zmrużyła oczy, nie podejmując się kontrataku. Właściwie to jej się odechciało atakować słownie Puchonkę. Bieg ją na tyle wymęczył, że drobna uwaga od blondynki nawet nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. Po prostu to spławiła, i jeszcze potraktowała to suchym bez emocji, krótkim śmiechem. W końcu podniosła wzrok i rozejrzała się. Kolejna jej ulubiona miejscówka - uwielbiała patrzeć na rozlewające się na całą okolicę, skąpane w słońcu błonia, i czysto niebieską taflę jeziora. Ściągnęła z głowy okulary przeciw słoneczne i założyła je sobie na nos. Czasem tu przychodziła, by sobie spalić papierosa. Nie, że była jakąś palaczką, po prostu od tak. Czasem taka zwykła fajka zmywała jej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały stres. Tak teraz też pogrzebała w swojej torbie, która była mugolską, starą wojskową kostką, a nie tą zwyczajną torbą, którą na ogół nosili uczniowie. Poprzyszywała na nią jeszcze parę naszywek z swoimi ulubionymi zespołami. Właściwie z tym plecakiem to rzadko się rozstawała. Brała go na wszelakie wyjazdy, koncerty, do Hogwartu, imprezy, po prostu wszędzie gdzie się tylko dało. W końcu wyjęła paczkę czerwonych Marlboro (tak, tylko takie paliła, a jest dość wybredna jeśli chodzi o te sprawy), oraz zapalniczkę i zapaliła sobie jednego. Wyciągnęła paczkę do koleżanki : - Chcesz? - zapytała, drugą, wolną ręką trzymając swoją, zapaloną fajkę.
- Nie będę Cię opalać Mała, mam swoje.. - mruknęła Aria i wyciągnęła papierośnice ze swojej skórzanej torby. Była mahoniowa, nieco poprzecierana. Taki punkowy vintage. No cóż, Aria była cała jak nie z tej epoki. Była takim absolutnym miszmaszem. I tak ją wszyscy za to kochali, powiedźmy sobie wprost. Puchonka przysiadła na trawie i wyciągnęła jednego szluga z papierośnicy. Były to czarne Dunhille. Odpaliła go od zapalniczki Camille, którą pożyczyła od dziewczyny. Zaciągnęła się raz, a porządnie. Dym papierosowy powędrował do jej płuc, niemalże je rozrywając. Powstrzymała się, aby nie mruknąć z zachwytu. O tak! Ja też uwielbiam, gdy pierwsze sztachnięcie sprawia mi taką przyjemność, także rozumiem ją doskonale. Potem kolejne zaciągnięcie i znowu t przyjemne uczucie. Czy dużo paliła? Nie wiem. Ciężko stwierdzić. Paczkę dziennie? Nie, nie. Tyle nie. Ja chyba nawet tyle nie wypalam. Chociaż jeśli napatoczy się jakaś impreza. Wtedy lecą nawet dwie ramy, rzadziej trzy. Ale wróćmy do Arieny. Nie paliła wiele. Paczka na dwa dni i to tylko wtedy, gdy nadarzała się w miarę często okazja do zapalenia. Trzeba było się pilnować, bo gestapo ciągle krążyło po szkole i jej okolicach. - Siadaj Mill, a nie stój tak nade mną Kocie.. - powiedziała Ariena, klepiąc dziewczynę w pośladek. Nic nieznaczące klepnięcie? Uwierzycie mi gdy powiem, że nie wiem? Właśnie. Powiem szczerze, że ciężko było mi zrozumieć zachowanie tych dwóch niewiast. Lizing na imprezach, jakieś pieszczoty, kizi mizi i inne takie. Nie wiem co to dla nich znaczyło. Dla Ari chyba dobrą zabawę. Chciała chyba skosztować czegoś nowego. Nie wiem, nie wiem naprawdę. Będę musiała z nią pogadać na ten temat, bo jestem trochę do tyłu. Także sorry dzieciaki.
- Spoko - uśmiechnęła się w odpowiedzi, wzruszając ramionami. Skoro blondynka miała swoje, tym więcej zostanie dla niej. Duży plus za to. Jednak jakoś nie przywiązywała uwagi do tego, ile fajek miała w swojej paczce. Może czasem się zdenerwuje, kiedy zobaczy, że leży i więdnie już w niej tylko jeden papieros, ale to wszystko. Wielkiej afery z tego nie robiła, bo na ogół albo wyżulała, brzydko się wysławiając, albo po prostu zdobywała nową paczkę. Wielkie mi halo. Usiadła więc obok swojej towarzyszki, a właściwie to zrobiła tak, że położyła się, a głowę ułożyła na jej brzuchu. Uwielbiała takie wspólne chwile. Wchłaniała je w siebie, jak dym, który wpadał w jej płuca, gdy się zaciągała. - Wyjebana jestem... - stwierdziła po krótkiej chwili, próbując nie zasnąć. Ostatnio znowu miała problemy ze snem. Ciężko było jej zasnąć, a kiedy się budziła, była to jakaś masakra. Od paru dni nawiedzają ją koszmary, przez co boi się wręcz zamykać powieki na dłuższą chwilę. Od tego wzięły się teraz ociężałe powieki. Starała się, owszem, nawet chodzić wcześniej spać, ale to nic nie dawało. Po prostu zawsze miała takie dziwne okresy. Westchnęła ciężko, wypuszczając przez nos szary dym.
Gdy Camille położyła jej głowę na brzuchu, wtedy Puchonka podparła się jedną ręką za swoimi plecami, aby było jej wygodniej. Drugą swobodnie spalała szluga. Kilka mocnych sztachnięć i już czuć było rejestrację, także Aria wzięła i wyrzuciła kiepa gdzieś za siebie. Pstryknęła delikatnie palcami, mając go w rękach, a on po prostu odleciał na kilka metrów. Hah! Też tak umiem, nie wiem cholera jak się to nazywa. No ale mniejsza, umiem i już! Fealivrinówna spojrzała potem na młodą Hammett i przymrużyła oczy. - Znowu ten sam sen, czy tym razem to coś innego? - zapytała z troską wplątując w jej włosy swoją dłoń. Po chwili już bawiła się kosmykami blond czupryny Krukonki. To mierzwiła jej włosy, to skręcała loczki na palcach, to drapała za uchem. Dziewczyny często tak spędzały czas. Nie tylko na jakichś imprezach, koncertach, zabawach, pijaństwie, ale właśnie na takim absolutnym opierdalaniu się. Lubiły swoje towarzystwo, zawsze i wszędzie. Lubiły swoją bliskość i inne takie misie przytulasie. Ehe.. Czasami zastanawiam się czy nie za bardzo. Nie wiem jak zdefiniować ich relacje. Przyjaźń? No tak, to na pewno była przyjaźń, jednak bardziej zaawansowana. Intensywniejsza i pikantniejsza na pewno niż inne. W sumie co to za różnica, jaka ona była? Nikt nie miał z tym problemu, a nawet jeśli, to co z tego? Te dwie dziewoje na pewno sobie nic z tego nie robiły, więc zdanie innych miały głęboko w dupie, o!
Wyjątkowo lubiła, jak ktoś się właśnie bawił jej włosami, tak jak robiła teraz to Aria. Wtedy czuła takie przyjemne dreszczyki, co sprawiało iż z każdą chwilą czuła się coraz lepiej, a zmęczenie stopniowo zmalało. - Tak, znowu ten sen. Tylko z nowymi dodatkami. - westchnęła, wzdrygając się na samą myśl o koszmarze, który prawie co noc ją nawiedzał. Naprawdę, nie pamiętała, kiedy miała spokojny sen. A jaki był ten sen? Dziwny. O tak, to dobre określenie. Najpierw ukazywała się jej... łąka. Tak, zwyczajna łąka, gdzie jest pełno kwiatków. No to niby nic strasznego, więc dlaczego tak się tego snu bała? A no, tu się zaczynały schody. Ona stała przed lustrem i patrzyła na swoje odbicie. Widziała w nim siebie.. jako starą, pomarszczoną, sędziwą kobietę, zmęczony cień człowieka. Ona bała się starości. Nie chciała się zestarzeć i pewnie dlatego to jej się śniło. A potem.. tafla lustra sama się rozbijała na tysiące kawałeczków wchłaniając jej postać w totalną nicość. Unosiła się w jakiejś przestrzeni, gdzie jej ciało unosiło bezwładnie, ale przepełnione okropnym bólem, jakby oberwała zaklęciem Crucio. Nie mogła poruszyć ani ręką, ani nogą, jedynie co, to włosy trochę falowały w przestrzeni. Czuła jakby po prostu była rozrywana od środka, jej wnętrzności były kute tysiącami szpilek. Następnie nagle spadała w nicość, kręcąc się w hardcorowym tempie wokół własnej osi by na koniec...wpaść do lodowatej, ciemnej wody gdzie rybne demony zaczynają pogoń za potencjalną ofiarą. Gdy akt trzeci się kończy, ledwo z życiem, widzi... chyba swojego przyszłego męża, w czarnym garniturze, trzymającego w lewej dłoni czerwoną różę, a w drugiej różdżkę... najgorsze jest jeszcze to, że owy mężczyzna nie ma głowy. A na koniec widzi już tylko zielone światło śmiercionośnego zaklęcia wycelowanego w jej stronę. I budzi się z krzykiem. Kiedy przypomniała sobie ten sen, czuła jak jej oczy zaczynają się szklić. Cholera, na ogół nie była beksą, ale ta sytuacja powoli ją zaczynała przerastać. Zniosła to, że ten sam sen śnił jej się od tygodnia, ale ta sama historia powtarza się już trzeci tydzień i za każdym razem wygląda to jeszcze bardziej strasznie. Pewnie powinna się do tego przyzwyczaić, ale ona nawet nie miała już na to ani sił, ani chęci. Westchnęła ciężko i wytarła oczy dłonią. Następnie znów zaciągnęła się głęboko, by wypuścić szary dym, który magicznie sprawiał, że się uspakajała. Opowiadała już ten cały sen Arii wiele razy i próbowała wiele różnych sposobów, ale żaden nie podziałał. Chyba naprawdę brakuje jej faceta. Odetchnęła kilkakrotnie, próbując się uspokoić, aż w końcu się udało. Na sam koniec wzruszyła ramionami. - Nic, będę musiała z tym żyć, aż w końcu wyląduję w psychiatryku - westchnęła, dodając do tego cichy chichot, na rozluźnienie. Wolała to obrócić w zabawną historię niż trwać w przekonaniu, że tak prędko się tego nie pozbędzie. Podniosła głowę i musnęła swoimi ustami, wargi Puchonki.
Ostatni tydzień w Hogwarcie był wyjątkowo... mokry. Lało dzień w dzień, co gorsza, opady wcale nie słałby, a przybierały na sile! Burze, coraz niższa temperatura zdecydowanie zniechęcały uczniów do wychylania nosa poza ciepłe, Hogwarckie mury. Kiedy dwie dziewczyny były na moście wiszącym, opady stopniowo zaczęły się nasilać. Początkowo pogoda wydawała się zupełnie nieszkodliwa, ale już paręnaście minut później można było usłyszeć grzmoty, czy zobaczyć błyski na niebie! Co gorsza zerwał się mocny wiatr. Gdy Krukonka i Puchonka spokojnie stały sobie, w najlepsze rozmawiając, nagle zawiał tak silny wiatr, że cała fala deszczu, poleciała wprost na nie! I na nic tu zadaszenie pod którym stały, tak ostro zaciął deszcz! Droga Camille, nim rzeczywiście wybierzesz się do psychiatryka, chyba będzie Cię czekać wizyta w skrzydle szpitalnym! Wszakże i ty i twoja koleżanka totalnie przemokłyście. Lepiej uciekajcie, jeśli nie chcecie powtórki, z obecną pogodą nie ma żartów!
Ariena martwiła się o Camille. Za bardzo brała do siebie te sny. Fakt, nie należały one do przyjemnych, ale jednak były to tylko sny. Zwykłe lęki, które nachodziły ją nocą, wtedy gdy jej rozum jest wyłączony i przestaje racjonalnie myśleć. Wtedy wszystko jest dla niej takie realne i dwukrotnie bardziej przerażające. - Mill, prędzej czy później wszyscy tam trafimy.. - powiedziała spokojnie Ariena, przybierając swoją minę, która mówiła: miej wyjebane, a będzie Ci dane. Oh, jak ja uwielbiałam ten wyraz twarzy, który wtedy miała. Był naprawdę przeuroczy. Potem młoda Puchonka spojrzała troskliwie na Camille i zaczęła głaskać ją po włosach. Siedziały tak jeszcze w milczeniu, gdy nagle Krukonka cmoknęła Arię. Niewinny pocałunek, który został odwzajemniony szybko przerwał huk, który rozległ się po Hogwardzkich terenach.. - Ale będzie burza Kocie.. Chyba się powoli zbieramy - powiedziała Aria, gdy nagle z nieba zaczęły spadać niewielkie kropelki deszczu. Haha. W ciągu pięciu sekund można było je nazwać strumieniami lejącymi się zewsząd. - Wstawaj szybciej Mill.. - syknęła z rozbawieniem Aria, która była już niemalże cała mokra. Deszcz tam tak potwornie zacinał, że na nic nie zdał się dach, który był nad nimi. - Cholera no. Biegusiem Mała.. - mruknęła Puchonka i dała klapsa Hammettównie, aby ta się odrobinę pospieszyła. Nie była z cukru, no nie była. Jednak nie miała później zamiaru być chora i łazić po szkole z zakatarzonym nosem, łzawiącymi oczami i kichać co pięć sekund. Wolała spiąć poślady i znaleźć się jak najszybciej w szkole.
Zupełnie zapomniała jak to w Anglii zmienia się tak szybko pogoda. I co najgorsze, z tego wszystkiego zapomniała, że przed taką ulewą zawsze się wszystko pyli, a drzew wokół Hogwartu nie brakowało. Natychmiast zapomniała o swoim śnie, gdy zaczęła psikać z pierwszą kroplą deszczu. Nie spodziewała się nawet, że nagle lunie na nie po prostu ściana deszczu! Miała chyba wtedy tak wszystko w dupie, że nie zauważyła, jak błękitne niebo przysłoniły ciężkie, burzowe chmury, i że już po niecałych kilku sekundach była mokra, jakby dopiero co wyszła z jeziora. - Cholera, spieprzamy! - otrząsnęła z niemałego szoku i oczywiście z jej wolnego myślenia. Dogoniła Puchonkę, która stała już parę kroków dalej i chwyciła ją za dłoń, po czym obydwie pomknęły w stronę Zamku. Tam, zdyszane i zziębnięte chwilę odpoczęły, a potem do głowy Hammettówy przyszedł kolejny pomysł. - Chodź! - uśmiechnęła się do blondynki i nie zaważając na to, że obie są mokre do suchej nitki, zaciągnęła Puchonkę aż do tęczowego pokoju. Przez całą drogę nie mogła się powstrzymać od natarczywego psikania.
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Och, jakie to odkrywcze, doprawdy. Może nie jest to stwierdzenie oryginalne i głębokie, ale prawdziwe. Bardzo życiowe i mądre. Ale nie o tym. Nie, w sumie o tym ale pod innym kątem. Nieważne. Otóż Martello niby pojechał do Egiptu, ale cóż był to za wyjazd. Dwie kobiety najdroższe jego sercu nie interesowały się nim wcale, lub pisały pełne wahania i niepewności listy, żeby potem nie przyjść na umówione spotkanie (Tak, mówimy tu o tobie, M.R.U). Samotnie zwiedzając okolicę nabrał rezerwy do pewnych spraw. Uświadomił sobie też, z pełną mocą, że kocha te dwie kobiety bardzo mocno i każdą zupełnie inaczej. Myśląc nad jego sytuacją nie umiał wymyślić żadnego sensownego rozwiązania. Żadna opcja nie wydawała się tą właściwą. Zawsze ktoś musiał cierpieć. No, ale chyba nie obejdzie się bez tego. Gdyby istniało bezbolesne rozwiązanie, korzystne dla wszystkich, w przypadku którego nie traci żadnej z nich... nie, to niemożliwe. To nie fair, Fabiano, wiesz o tym. Za bardzo je kochasz, żeby którąś z nich stracić, ale jednocześnie nie chcesz skrzywdzić. Masz facet problem rodem z taniego romansidła, nie zazdroszczę. Myślał o tym wszystkim podczas pobytu w Egipcie. Potem, gdy po tym strasznym incydencie na mistrzostwach wrócił do domu, do Palermo, miał nadzieję na psychiczny odpoczynek. Jednakże, kiedy przechadzał się uliczkami tego pięknego miasta jak żywo stawały mu przed oczami sceny, których głównymi bohaterami był on i Chiara. Zabolało. Czemu? Przecież zgodzili się na 'wolny', ale jednak związek. Czemu się nie cieszysz, Fabiano? Hipotetyczny azyl umysłowy przerodził się w salę tortur w scenerii uroczego, słonecznego, wesołego Palermo. Na szczęście, postanowił kontynuować naukę w Hogwarcie. Przez tamten rok zamek zdążył rzucić na niego urok i pozwolić zauroczyć się swoim pięknem i niezwykłością. Teraz jednak patrząc na to, że konfrontacja Chiara-on-Mia była nieunikniona, nie był do końca przekonany do słuszności swej decyzji. Wsiadając do Expresu Hogwart, chłonąc panującą na peronie atmosferę, nabrał pewności. Trochę mu było smutno, że nie uczył się w tej szkole od jedenastego roku życia. Zawsze można oblać rok. Dobra, dobra, nie leję wody. Jakieś dwa dni po rozpoczęciu roku, gdy wykłady dotyczyły spraw organizacyjnych, a słonko ładnie przygrzewało jak na klimat morski, grzechem byłoby nie wybrać się na spacerek. Taki ot, żeby rozluźnić i ciało i umysł. Fabiano błąkał się godzinę po błoniach nie bardzo wiedząc dokąd chce dojść, aż w końcu zaświtała mu myśl o odwiedzeniu mostu. Ruszył więc w jego stronę i po parunastu minutach dotarł na punkt widokowy. Oparł się o barierkę, splatając dłonie i patrząc się w dal. Tak, potrzebował chwili spokoju i masę świeżego powietrza.
Źle się dzieje, Pieczarko. Te wakacje nie były zbyt szczęśliwe. Sam Egipt nie był ciekawy, a jej humoru nie poprawiał bynajmniej fakt jej coraz częstszego rozkojarzenia i nudy otaczającej ją ze wszystkich stron. Ostatkami sił walczyła z przytłaczająca monotonią, powoli zapadała się w znany już sobie doskonale rów, rezygnacja przychodziła coraz częściej. Nie miała tu nic do roboty, poza zaciąganiem do łóżka jakiś bardziej ogarniętych Egipcjan i wpatrywania się w szczęśliwych ludzi. A ty… nie jesteś szczęśliwa, Pieczarko. No właśnie… nie była. Choć sama wiedziała dlaczego, a raczej nie umiała dopuścić tej wiedzy do siebie. Fakt, ze miałoby jej zależeć na kimś, kto nie jest ani nią, ani jej przyjacielem, była przerażająca. Było źle, kiedy owy ktoś był, ale chyba nawet gorzej, kiedy w ogóle go nie było. Czuła się niepotrzebna, chyba o to w gruncie rzeczy chodziło. Zawsze w życiu musiała mieć poczucie, że jest komuś niezbędna, że bez niej, ktoś nie da sobie rady. To dawało jej poczucie własnej wartości i bezpieczeństwo. A teraz osoba, która właśnie po to w jej życiu się pojawiła, a przynajmniej tak sobie szanowna Chiara wmawiała, po prostu się rozpłynęła. Jesteś samotna, taki już twój los, Pieczarko. Poważnie zastanawiała się nad tym, czy wolny związek, jaki zaproponowała Fabiano jest dobrym rozwiązaniem. Niekoniecznie był on szkodliwy dla niego, raczej Chiara czuła się przez to uwiązana do niego i nie miała serca na romanse, oprócz może jednonocnych wypadów. Wszystko, co trwało dłużej niż parę godzin, powodowało od razu strach przed przywiązaniem się do tego kogoś. Bolało ją to, że kiedy już Włoch w jakiś sposób, może i pokrętny, ją dostał, kompletnie stracił zainteresowanie nią. Czy nie powinno być odwrotnie? A może to właśnie o to chodziło, zależało mu, dopóki była owocem zakazanym i stanowiła wyzwanie? Przestałaś wierzyć w szczerość jego uczuć, Pieczarko. Co ona czuła, tego nie potrafiła zdefiniować. On jednak nie raz powiedział jej, co siedzi w jego sercu. Czy tak wygląda jego miłość? Nagle Pokój Wspólny Ślizgonów zrobił się zdecydowanie zbyt duszny. Zakręciło jej się w głowie. Podniosła się powoli, przystając na moment przy ścianie i czekając, aż sprzed jej oczu znikną niepokojące mroczki. Dawno nic nie jadła, to fakt. Ale jakoś nie czuła chęci ani potrzeby. Nie ze względu na figurę, a stan psychiczny raczej. Ruszyła korytarzami Hogwartu, wyszła na świeże powietrze i szurając wytartymi już potwornie trampkami, ruszyła w stronę mostu. Po chwili wiedziała już, że ten spacer był błędem. Dostrzegła jego sylwetkę, stał oparty o barierkę i patrzył w dal. Zatrzymała się raptownie, nie mogąc się przemóc do wznowienia marszu. A więc stała tam, parę metrów od niego i patrzyła na jego sylwetkę, jakby nie wierząc, że to on. Jakże romantycznie.
/Sorkens, za to, że długo nie odpisywałam, i za długość tegoż odpisu. Teraz może być tylko lepiej.
Wznowiłabym to egoistyczne biadolenie o tym, że obie kocha i tak dalej, i tak dalej. Oszczędzę jednak tego, na co Fabiano też wpadł usilnie starając się sprowadzić swe myśli na niezobowiązujące, neutralne tory. O czym jednak nie myślał, kojarzyło mu się to z tym, od czego uciekał. Ohoho, uciekasz Fabiano, jakie to niemęskie, ciulu. Teraz Włoch powinien wychwycić obecność ukochanej szóstym zmysłem, odwrócić się i porwać ją w ramiona. Tak tak, jakie to byłoby romantyczne, jak najbardziej w ich stylu, nieprawdaż? Tymczasem, Fabiano po prostu usłyszał skrzypienie desek mostu, które ucichło nagle wskazując, iż ten ktoś chłopaka nie minął. Już-już odwracał się, aby grzecznie, acz stanowczo dowiedzieć się o co przybyszowi chodzi i go wyprosić, gdy...Omatkoboskajózefieświęty. Czyżby déjà vu? Rok temu, Izba pamięci. Te zdziwione, piękne oczy, pełne usta rozchylone w wyrazie zaskoczenia. - Chiara. - wyszeptał stojąc parę metrów od niej przypatrując się jej z takim samym zaskoczeniem i słabo ukrywaną czułością. Zaskoczenie przerodziło się powoli w spokojną radość(?). Z oczu Włocha można było odczytać szczerą otwartość i...miłość. Żadnego zmieszania. Ciekawe dlaczego?
To wszystko przypominało jakąś cholerną telenowelę, ale kto by ich nie kochał, prawda? Te wszystkie tragedie, do tego tak dobrze zagrane, oczarowywały. Człowiek rzygał od nich ślimakami dalej, niż widział. Czarka śmiała się w duchu z ich problemów, jednocześnie pochmurniejąc na myśl, o konsekwencjach jej zaangażowania i jego uczuć do innej, o czym doskonale wiedziała. Nie była ślepa, zdawała sobie sprawę z tego, że kochał Mię. Udawała jednak, nie chciała tego przyjąć do świadomości. Ale nie mogła dłużej się oszukiwać. Nie mogła też dłużej okłamywać się, że Fabiano nic dla niej nie znaczy. Gdyby tak było, nie odczuwałaby tak boleśnie jego zdrady-nie-zdrady. Do miłości było daleko, ale przywiązanie było wystarczająco silne, by bolało przy każdym pociągnięciu za linę. To było aż rok temu? Przeleciało zdecydowanie za szybko. Już wtedy popełniła błąd. Pozwoliła sobie na wejście drugi raz do tej samej rzeki, czego pod żadnym pozorem miała nie robić. To wszystko jednak stało się przez zaskoczenie. Pamiętała doskonale tamto popołudnie i swoje zdziwienie, bo przecież jego nie powinno być w Hogwarcie. Odzyskała jakimś cudem panowanie nad swoim ciałem. Może to przez jego cichy głos, wypowiadający jej imię. Może to przez spojrzenie, którego tak bardzo jej brakowało. Jednak nie dała ponieść się emocjom. Musiała myśleć racjonalnie, zachowywać się tak, jak zawsze. Jakby nic się w niej nie zmieniło. Podeszła bliżej, oparła się na barierce, tak, że stykali się łokciami. Spojrzała na niego, powstrzymując się ledwo od rzucenia się mu na szyję i obsypania go pocałunkami. Zamiast tego uśmiechnęła się smutno i pogłaskała go po policzku. - Kiedy to się stało, Fabiano? – Nie powiedziała, co dokładnie ma na myśli. Nie dała w ogóle po sobie odczuć, o co konkretnie pytała. Dużo było odpowiedzi i to przed nim teraz stało zadanie, by dobrze wybrać jedną z nich.
Oczywiście, ich romantyczna historia jest porywająca, jakże ciekawa. Jak można nie śledzić jej z zapartym tchem? Też jestem za tym, żeby Chiara przestała oszukiwać się w kwestii uczuć. Jednak, jeśli drastycznie zmieni dotychczasowe podejście i razem z Fabiano stworzą szczęśliwą, zakochaną parę, to już nie będzie tej nuty dramatyzmu w naszej telenoweli, czyż nie? Więc co, będą tak sobie biedaczki komplikować życie? Pochopnie, lub całkowicie na opak podejmować decyzje i nawzajem się ranić? Wtedy, rok temu, dali się ponieść emocjom. Czy też będzie i tym razem? Czy ten rok zmienił ich tak bardzo, ze choć są parą nie dadzą się ponieść? (praktycznie rzecz biorąc nie ma tu odpowiednich warunków do niektórych rzeczy, hyhy.) Po minucie gapienia się tak jak ciele na malowane wrota, Fabiano powrócił do poprzedniej pozycji, opierając się łokciami o barierkę. Po chwili dołączaya do niego Ślizgonka. Bliskość jej ciała, zapach jej perfum... bardzo dużo kosztowało go takie tkwienie u jej boku bez najmniejszej pieszczoty. - Zależy o co pytasz. - odpowiedział równie tajemniczo, gdyż nie miał pojęcia, co dziewczyna ma na myśli. Jak zwykle, no nie, Fabiano? Wbrew temu, co myślał, chyba najlepiej odgadywał dziewczyny myśli, co było zadaniem bardzo bardzo trudnym (wręcz niemożliwym). Ale i tak się czuł jak idiota. Zmieszany idiota. - Chiara, ja... - gwałtownie odbił się od barierki zwracając się do dziewczyny przodem. Nabrał powietrza. Nie dokończył. Z powrotem opadł na swoje miejsce.
No ja nie wiem, nie wiem. Chociaz przez mój spóźniony zapłon wielu zapewne straciło nadzieję na kontynuację. A tu jednak – niespodzianka. Sama się zdziwiłam, że tak nagle moja wena wróciła. Ale to dobrze, oby tak dalej. Już późno i wypadałoby iść spać, ale kogo to obchodzi? Na pewno nie mnie. Taki ze mnie rebel. Nie. Prawda jest taka, że jeśli Chiara przestanie się oszukiwać i spojrzy prawdzie w oczy, nie będzie już Chiarą, którą Fabiano pokochał i która pokochała jego miłością wręcz toksyczną. Taki szczegół, ale jakże ważny był dla całego całokształtu jej osoby! Wręcz pchał jej życie do przodu. Napędzał baterie jak chomik na kołowrotku. Wygląda na to, że męczenie się ze sobą i komplikowanie sobie życia jest im pisane. Lepiej, żeby po prostu weszło im w nawyk, po chwili przestaną to zauważać. Sam fakt, iż są w ogóle parą i to przez tak długi okres, jest jak na razie ich największym sukcesem i na jakiś czas wystarczy. Co za dużo, to niezdrowo, prawda? Udawał, czy nie udawał? Zrozumiał, czy naprawienie miał pojęcia jaką aluzję ukryła pod tym pytaniem? Wpatrywała się w niego intensywnie, dość długo nawet, co mogło być krępujące. Nie. Nie wiedział, o co jej chodziło. - Chodziło mi raczej o kogoś. – Ta wskazówka zabrzmiała ostrzej i oschlej, niż w jej głowie wcześniej. Westchnęła zrezygnowana i potarła czoło. A więc ta cała złość gdzieś głęboko w niej to zazdrość, tak? Nigdy wcześniej niczego takiego nie czuła. Ale teraz już powinien wiedzieć, prawda? Zazdrosna idiotka. Pasowali do siebie. - Tak, Fabiano? Co ty? – Zbliżyła się do niego, zadzierając delikatnie głowę i wpatrując mu się prosto w oczy. Chciała wiedzieć. Naprawdę. Ale od niego, nie nikogo innego. Jak to jest z nimi i ich związkiem?
Hyhy, twój spóźniony zapłon, mówisz? Ja też w sumie powinnam iść spać. Weny nie ma, trzeba ją wołami wyciągać, no ale czego się nie robi na fali wyrzutów sumienia. Głupio byłoby tak przerwać niedokończony wątek. Znowu. O nienienienie. Tak tym razem nie będzie. Dobrze, przyznam się, ze nie ogarniam tej kobiety jeszcze bardziej niż Fabiano. Jednakże, (nie wiadomo w sumie czemu) mu na niej cholernie zależy. Chce ciągle przy niej być, martwić się o nią, gonić, spełniać zachcianki. Pragnął być szczęśliwy, cokolwiek miałoby to znaczyć w związku z takim człowiekiem jak Chiara. Nikt nie mówi, że będzie łatwo, bo niby dlaczego ma być? Wydaje się, że Fabiano jest bardziej domyślny, jeśli chodzi o kobiecą psychikę, jednak gdy kobieta nie mówi o co jej chodzi, mężczyzna zazwyczaj nie wie, co też sobie ona myśli, serio. W tej chwili starał się powiedzieć coś ważnego ukochanej. Coś bardzo ważnego, choć sam nie był w stanie określić, jak ma to ubrać w słowa. Wiedział, że COŚ powinien. Nieudolnie próbował wykrzesać z siebie za pomocą słów to, co w nim siedzi. Bez efektu jak dotąd. Jej oczy jak zwykle podziałały na niego hipnotyzująco. Niezależnie od ich wyrazu umiał znaleźć w nich zachętę do przeżycia niezapomnianych chwil. Człowiek tak patrzy się w te tęczówki i patrzy i wie, że z Nią może wszystko. Będzie wspaniale. To co on miał powiedzieć? - Zależy mi na Tobie najbardziej na świecie. - powiedział cicho, zamykając jej zimne małe dłonie w swoich dużych i ciepłych. - Chce, żebyś to wiedziała. I, i...- czyżby głos mu się zatrząsł? - Chiara, przecież wiesz. - dodał strapiony. Czego ona chce? Żeby znowu wypruwał flaki, żeby uzewnętrzniał się przy niej? Nie czekając na odpowiedź, złożył na jej ustach niepewny, delikatny, czuły pocałunek. Niech ona się określi, bo nie wiem, czy Fabiano dłużej wytrzyma w roli wiernego (ykhm) pieska, który z siebie daje jak najwięcej nic w zamian nie otrzymując.
Dobra, wygrałaś. Ale weźmy już nie udowadniajmy, kto potrafi dłużej nie odpisywać, bo nigdy do niczego tu nie dojdziemy i będzie problem. Ja spać dziś nie idę, za dużo energetyków źle robi na głowę, więc przepraszam za jakiekolwiek niespójności. Też mam na swoim koncie za dużo niedokończonych wątków, lepiej żeby ta liczba nie rosła. A kto w ogóle rozumie kobiety? Tym bardziej tak skomplikowane jak Chiara? Ona sama siebie nie rozumie, więc kto inny mógłby? Może to właśnie był ich problem… za bardzo im na sobie zależało, z czego ona w ogóle tego nie okazywała, a on owszem, czasem nawet za dużo. Może przyszedł czas na to, by jakoś wyrównać tenże bilans, każdy chce sprawiedliwości, czyż nie? Tylko jak tu się przełamać, skoro strach zamyka wszystkie drogi ucieczki uczuciom i kumuluje je w środku. Przegrała tę walkę już bardzo dawno temu, czy w końcu przyszedł czas na bunt i spisek przeciwko jego panowaniu? Może i tak było, ale Chiara zawsze kochała aluzje, nienawidziła za to mówić czegoś wprost, zbyt mało wyrafinowane wyjście jak na nią. Zbyt proste na jej skomplikowany tok myślenia. Dlatego Fabiano długo sobie poczeka na wypowiedź bez jakiejkolwiek ukrytej wiadomości. Czekała na jego słowa, ale im dłużej milczał, tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że nic jej nie powie. Widziała jak próbuje coś z siebie wykrzesać i widziała także jak przegrywa. Oboje mięli w sobie coś, co nie pozwalało im wygrać ze swoimi lękami, może to tak bardzo ich do siebie przyciągało? Patrzyła mu prosto w oczy, czując uderzającą w jej drobną sylwetkę potęgę bliżej nie zidentyfikowanego pragnienia. Chciała jednocześnie uciec, jakby jej podświadomość wzbraniała się przed tymi oczyma oraz pozostać na miejscu i czekać na rozwój wydarzeń, chcąc w końcu wiedzieć, na czym stoi. Wszystkie jej mięśnie napięły się w bolesnym oczekiwaniu na jego ruch. I potem do jej uszu doleciała słodka melodia jego słów. Tak więc smakowała najmocniejsza trucizna na świecie? Przymknęła na chwilę oczy, przyswajając sobie jego słowa. Wypowiedziane już któryś raz w historii ich znajomości, ale dopiero pierwszy raz usłyszane przez nią tak całkowicie. Uśmiechnęła się asymetrycznie, zdając sobie sprawę, że coś się w niej ruszyło. Jakaś dźwignia drgnęła delikatnie. Kiedy ją pocałował, przyciągnęła go do siebie, wplatając palce w jego włosy. Kiedy już odsunęła go delikatnie, przechyliła głowę i pogłaskała go po policzku, uśmiechając się w niecodzienny dla niej sposób, bo w jakoś dziwnie rozmarzony sposób. - I co ja mam ci teraz powiedzieć, hmm?
Za radą bardzo (wstaw pozytywny przymiotnik) istoty postaram się nawiązać od razu do wątku. Ale zaraz, chwileczkę, czy ja właśnie w 'utworze' który piszę pokazuję swoją obecność? Bardzo nieładnie, pani Radzio byłaby niezadowolona. Smuteczek. Poza tym, pisze językiem popularnym i prostym. Wręcz godne potępienia! I co ja mam teraz zrobić? No dobrze, na przykład zacznę od tego, iż Fabiano, mimo ich oficjalnego związku, irracjonalnie bał się, że Czarka nie odwzajemni pocałunku, odepchnie go ze wzgardą 'Znów się rozklejasz, Fabiano?'. Ze zdziwieniem zauważył dziwny żar w pocałunkach dziewczyny. Oprócz namiętności wyczuwalne było coś jeszcze, coś nowego i bardzo pociągającego. Niestety, nie dali się tym razem ponieść emocjom, choć te teraz malowały się na twarzy dziewczyny w niecodzienny sposób. Woch nie miał czasu zastanawiać się nad tym, co widzi w Chiarze nowego, bo w sumie nic nie widział (facet to facet, w końcu). Natomiast pytanie Ślizgonki trochę zbiło go z tropu. On ma to wiedzieć? - Najlepiej to, co myślisz. Tak będzie chyba łatwiej. - co nie znaczy ciekawiej, prawda? Gdyby Chiara od początku mówiła to, co myśli (bo o mówieniu o uczuciach nawet nie wspominam) ich perypetie na pewno inaczej by wyglądały. - Po za tym, właśnie. Ja nie naciskam, kochanie(!), ale wiesz, no... co ze mną. Nie ma pojęcia co ty... och, Chiara, daj mi jakiś znak, powiedz coś, bo...- co miał powiedzieć, że czuje się niepewnie? Ok, był z niego mięczak, ale bez przesady. - zaczynam wątpić w twoje intencje. - uhuhuhu, ktoś chyba przesadził, wypowiadając te słowa trochę pewniej wreszcie podnosząc wzrok z arcyciekawej podłogi i patrząc w te oszałamiające tęczówki.
Nie wiem, doprawdy, jak możesz robić coś tak karygodnego, przecież powinnaś zostać tajemniczą tajemnicą, moja droga! Subtelnie tylko wskazywać, że istniejesz, ale nie pisać o sobie, to trucizna dla słowa pisanego! No i jeszcze używaj jakichś wyszukanych słów, a nie, matko boska, z kim ja żyję. A tak serio, pani Radzio ma tu mało do powiedzenia, bo to nasz piękny wątek, a mi to nie przeszkadza, o. Kiedyś pewnie by tak zrobiła, do tego jeszcze zaśmiałaby się szyderczo, pokręciła głową i powiedziała, że ma wrócić, kiedy będzie w końcu mężczyzną prawdziwie męskim. Ale teraz nawet nie zwróciłaby na to uwagi, nawet, gdyby wyjawił jej swoje uwagi, potraktowałaby go łagodnie, zupełnie inaczej. Pogłaskała po głowie i stwierdziła, że z niego potworny głuptas, co tak bardzo raziłoby słodkością, że po tym wydarzeniu Chiara skoczyłaby z mostu. Sama też dziwiła się swojej żarliwości, tej niesamowitej namiętności, która wplotła się mimochodem w ich pocałunek. Na wszystko przyjdzie pora, prawda? Kiedy już sobie wszystko wyjaśnią, emocje szaleć będą zapewne na prawo i lewo, o ile Morello wykrztusi z siebie coś w miarę na miejscu, choć ten cały romantyzm ją przerażał. Miała nadzieję, że jednak zrozumie i podpowie jej, co chciałby usłyszeć, choć da jej jakiś znak, bo nie sądziła, iż chodzi mu o zwykłe „kocham cię” czy coś w ten deseń, uważała takie słowa za niepotrzebne, bo przecież było widać, że jej na nim zależy. W innym wypadku nie stałaby tu teraz z nim po tym wszystkim, co jej powiedział. - A co, jeśli mam taki zamęt w głowie, że nie wiem przez to, co myślę? – Spojrzała mu prosto w oczy, już bez uśmiechu, raczej z zagubioną miną, za którą się nienawidziła. Chaos w jej głowie i sercu narastał z każdą sekundą, a ona próbowała znaleźć w nim jakieś oparcie, coś, co odgoniłoby strach i niepewność. - A czy dałam ci jakikolwiek powód do zwątpienia? Podczas ostatniego roku, wcześniejszy okres się nie liczy. Gdyby zależało mi tylko na zabawie, już dawno dałabym sobie z tobą spokój, przecież wiesz, że nie lubię uganiać się za zwierzyną… - Długo jej zajęło wypowiedzenie tych słów, zacinała się po drodze, wahała, odwracała wzrok i wbijała sobie mimowolnie paznokcie w dłonie. Mimo tych zmian nadal było w niej dużo tamtej Chiary, nadal nie lubiła mówić o swoich uczuciach.
Osoba postronna mogłaby uznać, że chłopak jest szaleńcem. Patrząc na Matta, który przechadzał się po punkcie widokowym, można pomyśleć, że jest nadpobudliwy. Nic bardziej mylnego. Chłopak był bardzo niecierpliwy. Uwielbiał dostawać to co chciał, a najczęściej oczekiwał na to od razu. Nienawidził chodzić w szatach, zbytnio go krępowały. Tym razem wydawać się mogło że na kogoś czeka i ma coś, co z pewnością nie było pochwalane przez nauczycieli. Matt nie przejmował się opinią wśród profesorów. Znał swoją wartość, jednak nie chciał się wyróżniać z tłumu. Wiedział, że wszyscy w moment zaczęli by na niego patrzeć i powtarzać, że to ten, który został złapany z tym popularnym chłopakiem. Ta myśl go rozbawiła. Popularność to coś, czego nienawidził. Nie wiedział, jak sam jego znajomy się z tym odnosi, jednak takie sprawiał wrażenie. Pamiętał jednak, że może mu się przydać, a nie odpuści sobie, dopóki nie dowie się tego, co potrzebuje. A może zbuduje sobie plecy na przyszłość? Nic nie idzie na darmo, a Matt doskonale sobie zdawał z tego sprawę.
Sebastianowi niezbyt się śpieszyło na spotkanie. Prawdę mówiąc, zapomniał o, nim i troszkę się spóźnił. No co? Dwie godzinki to niby dużo? W końcu jakimś cudem przypomniał sobie o spotkaniu, zmobilizował się i poszedł. W pewien sposób Matt go zaintrygował, lecz nie mógł liczyć na to czego oczekiwał. Sebastian powie mu tyle, ile uzna za słuszne. Naprawdę szaleńczą myślą było, że można go w jakiś sposób wykorzystać. Że można się do niego zbliżyć na tyle, by zdradził swe sekrety, plany czy czego od niego oczekuje dana osoba. Na dobrą sprawę, jeśli Rachela się to nie udało, która jako Auror dostała polecenie, by go pilnować i zdemaskować to czy mogło się to udać komuś innemu? Może dla tego, że Sebastian zawsze spodziewał się wszystkiego i był znawca ludzkiej natury nigdy nie popełniał błędów w stosunkach między ludzkich. No prawie nigdy, bo przecież raz jeden, jedyny popełnił ten błąd, którego nie umie, lub raczej nie chce naprawić. Jednak to zupełnie inna historia nie dotycząca tej sprawy. Sebastian szedł powoli przez most z daleka ujrzawszy chłopaka. Nie śpieszył się. Mróz mu nie przeszkadzał, bo, pomimo że chłód tak jak i na każdego działa i sprawia, że można przemarznąć to był do niego bardziej przyzwyczajony niż większość osób w tej szkolę. Sebastian oparł się o zaśnieżoną poręcz nie patrząc na chłopaka a w dal. Swoją drogą, że też chciało mu się tyle na niego czekać? Może jest desperatem czy coś?
Matt spodziewał się, że Sebastian będzie się spóźniał, tacy jak on zawsze to robili. Pogodził się z tym już po pięciu minutach i nie miał mu tego za złe. Przecież musiał się dowiedzieć kilku różnych rzeczy. W między czasie zdążył przywołać ze swojego dormitorium książkę do Numerologii. Nie wiedział, czemu ten przedmiot go zaintrygował. Zwłaszcza, że był już na 1 roku studiów, a z tym przedmiotem dopiero pierwszy raz miał styczność. Zaintrygowały go niektóre tajemnice zawarte w cyfrach, ale zauważył też niewielkie nawiązanie do Wróżbiarstwa, z którego otwarcie kpił, bo uważał, że to największa bzdura, jaką można wciskać młodym ludziom. Po przeszło dwóch godzinach przestudiował większość książki. Nie spodziewał się, że Sebastian się pojawi, jednak mimo wszystko czytał dalej. Ku jego zdziwieniu po kilkunastu minutach usłyszał odgłosy kroków. Ciężko było tego nie słyszeć na takim moście. No proszę, jednak go zaintrygwoałem. A może ma ochotę na Ognistą Whisky? - Spóźniłeś się. - rzucił nie odwracając się, co zabrzmiało jak oskarżenie o morderstwo. Szybkim ruchem różdżki odesłał książkę do dormitorium i zagadnął towarzysza - Czyli jednak chcesz się zwierzyć?
Cóż miało znaczyć to „tacy jak on” Czyżby kolejna pochopna ocena? Są ludzie, którzy robią tylko mylne pierwsze wrażenie. Najwidoczniej Matt właśnie do takich osób należał, bo, pomimo że, że zdawał się być osobą roztropną i rozważną jego mania oceniania innych wszystko psuła. Niby nic wielkiego ktoś mógłby zadać pytanie a cóż w tym złego? Ano, jednak. Gdy oceniacie kogoś z góry nie chcecie dostrzec jakim naprawdę jest dana osoba to tak samo, jak ocenianie poprzez czystość krwi lub z domu jakiego się pochodzi. Innymi słowy to tak samo, jak byście stwierdzili, że Czarny Pan nigdy nie stanie się wielkim czarodziejem, bo nie ma czystej krwi. Od zwyczajne ocenianie i jak widać mylne, a co ważniejsze prowadzące do zguby, bo czyż i jego ocenianie z góry nie doprowadziło do późniejszej zguby? Chociaż na to wpływały jeszcze inne czynniki jak brak wiedzy a przede wszystkim arogancja. Na szczęście Sebastian taki nie jest, chociaż nie ma także takich wielkich planów. Po prostu toczy podróż w jedną stronę to wszystko. Sebastian nie spojrzał się na niego, gdy się odezwał. Coś w jego zachowaniu wzbudzało wyraźną niechęć do chłopaka, ale to tylko pierwsze odczucie pożyjemy zobaczymy. Chce się zwierzyć? Chyba kpi i to całkiem poważnie. Nie odzywał się ani słowem, nie zmieniał wyrazu twarzy ani pozycji. Po prostu wpatrywał się w przestrzeń dokładnie tak, jak gdyby się zwiesił..