Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
Po tym jak Gryffonka postawiła się Warsawowi, nabrał już do niej troche dystansu. Stanąwszy z nią twarzą w twarz powiedział jej: - Może zmkniemy kogoś w klatce, jak bedzie pora kolacji, albo możemy także coś innego. - nagle po tych słowach usmiechnął się ironicznie i spojrzał w dal. Poczym dodał: - Pomożesz mi w pewnej sprawie? - odrazu Puchon troche spoważniał i się zamyślił, będąc w połowie na tym świecie, a drugą połową w swoim świecie marzeń.
Chłopak wydawał jej się bardzo dziwny, ale postanowiła lepiej go poznać i dowiedzieć się czy jest jakaś przyczyna tego zachowania. - Proponuję coś innego, bardziej interesującego niż zamknięcie kogoś w klatce na kolację. - Popatrzyła na niego z ukosa. Zaskoczyło ją to, że prosił ją o jakąś pomoc. Znali się od kilku minut, a on już tak strasznie się z nią spoufalił. Nie była pewna czy to dobrze czy źle. Jednak Marg lubiła ryzyko i nowe doświadczenia. - O co chodzi? - Spytała miłym tonem i spojrzała na niego z ciekawością.
Widząc zdziwienie Gryfonki Wars powiedział do niej, będąc przy barierce ze strony jeziora: - Podejdź tu. - i nastała bardzo krótka cisza. Puchon miał nadzieje, że podejdzie, a wtedy zrobi jej wielkie plum, przenosząc ją nad jezioro (oczywiście gdzie nie było zagrożenia) zaklęciem Locomotor i będzie beka oraz heca. Puchon zachęcał ją do przyjścia uginając palce w swoją strone oraz kiwał głowe za siebie i spowrotem ustawiał ją w pionie, przyczym uśmiechał się troche głupio.
Od razu zauważyła głupkowaty wyraz jego twarzy. Wiedziała, że musi podejść do jego dziwnego pomysłu z niezwykłą ostrożnością. Znała kolesia kilka minut... W dodatku ten uśmieszek! Wydawało jej się, że to nie wróży nic dobrego. Zrobiła malutki krok w tył. - Po co mam podejść? - Spojrzała na niego z ukosa. Nie była w stanie zaufać temu chłopakowi. Zdecydowanie nie budził w niej takich odczuć jak zaufanie. Wydawało jej się, że nie powinien mieć problemów z wyjaśnieniem szczegółów tej prośby. To znaczy jeśli tylko nic się pod nią nie kryje.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Od zawsze mnie zastanawia to, jak bardzo Morgane może się w coś zaangażować. Teraz od jakiegoś czasu wkroczył w jej życie ON. Dziewczyna stała się przez to bardziej autystyczna dla innych osób, czuła się jakby to on był jej jedynym światem. Takim promykiem nadziei. Jakby miała jej się złamać różdżka, a on byłby ostatnim zaklęciem. Tak czy siak.. Czuła coś, czego była pewna. Jej porcelanowa twarz zawsze ożywiała przy nim. Zupełnie jakby był jej eliksirem rozweselającym! Czuła jaka dobroć biła z jego serca. Po raz pierwszy to poczuła jak go zobaczyła, gdy zajmował się zwierzętami. To stworzyło ich prawdziwą przyjacielską więź. Ale trzeba dodać, że gdyby nie on, to Morgane, by nie wyszła ze stanu "wakacyjnego", jaki sobie zafundowała. Bez dwóch zdań.. Ciągle o nim myślała. Umówili się już tutaj jakiś czas temu. Spotkali się niechcący w kuchni, toć są mistrzami w takich niespodziankach. Los jest im uchylny ku takim okazjom do zobaczenia się. Tak więc szła przez most do tego punktu. Była ubrana w niebieski płaszcz, który bardzo uwielbiała. Zapewne przesiąkł jej zapachem, bo zawsze przed wyjściem na spotkanie z nim, torturowała swoje ubrania ulubionym flakonikiem perfum. W zasadzie, bądźmy szczerzy, ona zawsze tak robi. Trzymała ręce na barierce, zajrzała w dół mostu. Troszkę się jej zakręciło w głowie, tak więc cofnęła się na kilka kroków. Już z daleka można było zauważyć, że coś chowa w ręce. Był to prezent dla Luka. Morgane uwielbia rzeźbić w drewnie. Tak więc zrobiła mu małego przenośnego Rayo. Od razu jak go zobaczy, to mu to wręczy. Do tej myśli, właśnie się uśmiechnęła. Kolejny taki drobny gest, w ramach podziękowania.
Luke właśnie wracał z jednego ze swych porannych treningów. Jego ciało perliło się od potu a na twarzy jaśniał uśmiech. Był strasznie zmęczony i marzył jedynie o tym by walnąć się na łóżko i przeleżeć z godzinę czasu. Dać mięśniom odpocząć uzupełnić płyny i nabrać siły na dalszy poranek dnia. Tak, więc śmiałym krokiem wszedł do zamku. Jednak tam czekała na niego niespodzianka! Kiedy spostrzegł, jaka już jest godzina zorientował się, że jest już spóźniony! Szybko wybiegł z powrotem na błonia i szybkim, równomiernym biegiem pobiegł w umówione miejsce. Luke cenił sobie znajomość z dziewczyną. Lubił spędzać z nią czas. Czasami łapał się nawet na tym, że odlicza godziny lub minuty do ich następnego spotkania. Tak to już czasem jest, że kiedy spędzacie z kimś mile czas to pragniecie jeszcze i jeszcze. W końcu my ludzie jesteśmy wciąż nienasyceni, jeśli chodzi o to, co dobre. Luke wbiegł na punkt widokowy i już z daleka ją ujrzał. Stała oparta o barierkę w swoim niebieskim płaszczu. Może nawet w swym ulubionym. Przyglądał jej się tak przez dłuższą chwilę wyrównując tym samym oddech po owym biegu na spotkanie. Ubrany był w ciemne spodnie dresowe, jasną, białą koszulkę zaś w ręku trzymał szarą bluzę z kapturem. Cieszył się, że czasy, kiedy musiał ją ratować z różnych tarapatów1) już minęły. Prawdę mówiąc bał się, że dziewczyna uzależni się od alkoholu a tego naprawdę by nie chciał. Trudno powiedzieć, czemu tak się o nią troszczył. Być może gdyby był to ktoś inny równie mocno by się troszczył. Lecz była to ona a nie ktoś inny. Zresztą dzięki temu spędzają mile czas a tylko to było najważniejsze. Luke podszedł spokojnym krokiem do dziewczyny zarzucając na siebie także bluzę. - Miło znów cię zobaczyć. – Powiedział obdarzając ją uśmiechem ciepłym i szerokim. Przystanął obok niej i przyjrzał jej się z bliska. Lubił to robić. Lubił wzrokiem badać każdy cal jej ciała. Wciąż na nowo jak gdyby robił to pierwszy a zarazem ostatni raz. Jego wzrok w nie unikniony sposób trafił prosto w jej oczy. Przez chwilę zatopił się w nich obdarzając je swoim własnym ciepłym i pozytywną energią. Tą niesamowitą siłą. Luke oparł się plecami o barierki i wypuścił powoli powietrze. Pogoda znowu się popsuła. Ciepłych wakacji chyba nie będzie, lecz któż na nie liczył? Może i byli tacy, kto wie. - Co nowego w twoim świecie? – Zapytał znowu przenosząc na nią swoje spojrzenie. Poczuł jakieś dziwne ukłucie, kiedy wymówił „w twoim świecie” Jak gdyby to było zdanie obce. Kompletnie nie potrzebne. A może podświadomie chciałby to nie był jej świat, lecz ich świat a dawne sparzenie nie pozwalało mu tego zrozumieć. A może po prostu tak się o nią troszczył, że chciał zawsze się nią opiekować… Sam się już pogubiłem w tym wszystkim.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wytropiła go już z daleka. Wszędzie pozna jego sylwetkę. Zapamiętała go już bardzo dokładnie. Znała na pamięć sposób w jakim się poruszał, mówił. Nie chciała używać swojego talentu do przeczesywania ludzkich myśli, tak więc poznawała go zupełnie naturalnie. Mówi się w końcu, że nikogo się nie pozna w stu procentach, więc moja postać uznaje, że ciągle go jeszcze bada. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok, jak już był blisko niej. - O, trening. Poczekaj.. Zapewne chce Ci się pić. - Powiedziała wesoło, wręcz melodyjnie. Chwilę później sięgnęła do swojej magicznej torebki. Szukała butelki z wodą. W końcu w tej torebce miała wszystko! Dosłownie. - Jest tutaj, w końcu! - Oznajmiła po udanym przeszukaniu zakamarków damskiej czarnej dziury - Proszę. - Podała mu butelkę. Ciągle jednak trzymała prezent, uznała, że jeszcze nie czas. Zauważyła jak jej się przyglądał. Straszliwie ją to cieszyło, tak więc odpowiedzią, były jej dołeczki na policzkach, które uwydatniła w uśmiechu. Czuła się jak dzięki niemu się ładuje pozytywną energią. Zawsze spotykając się z nim, czuła się taka bezczasowa, wolna. Jakby problemy jej już nigdy nie miały tyczyć. Rozkoszowała się tym stanem. Ich oczy się spotkały, zadał jej pytanie Co nowego w twoim świecie?, po którym tak straszliwie się zarumieniła. Spuściła głowę, a następnie zaczęła się lekko bujać. Jedną nogą zaczęła coś rysować. Ręce schowała za siebie, to przypominało zachowanie małej dziewczynki, która się zawstydziła. - Mam tę nowość przy sobie.. Taki owoc mojej pracy, gdy zamknęłam się w swoim tajemniczym świecie, gdzie nikt nie ma dostępu, wiesz jaki jest to stan - Popatrzyła na niego porozumiewawczo. Dłużej nie wytrzymała. Wyprostowała się, a później skierowała swoją rękę ku niemu. - Zrobiłam coś dla Ciebie.. - Szepnęła, po czym podała mu dla niego prezent. Jej serce zaczęło pić szybciej, oddech przyśpieszył. Bardzo pragnęła zrobić mu prezent, radość. Tak więc wyrzeźbiła coś co jest mu blisko serca. Dużo czasu zajęło jej rozmyślanie, co dokładnie zrobić. Teraz został ten stres.. Jaki każdy skromy artysta przechodzi, gdy jego praca idzie w czyjeś ręce. Te liczne wahania. Pomimo tego wewnętrznego stanu, na zewnątrz Morgane ciągle się uśmiechała. W końcu najważniejszą emocją tutaj była.. Jego radość.
Cały czas nie spuszczał wzroku z dziewczyny. Może nie chciał a może nie umiał? Zresztą czy to jest jakaś różnica? Patrzył się w milczeniu na poszukiwania dziewczyny, kiedy w końcu ta wręczyła mu butelkę z wodą. - Ty zawsze wiesz, co dla mnie dobre. – Powiedział z perlistym uśmiechem i wziął sporego łyka wody. Tak to prawda, że zaschło mu w gardle jak cholera, ale jakoś przy jej towarzystwie nie zwracał na to uwagi. Jak gdyby to była sprawa mniej ważna. Sprawa drugiego planu. Od taka zwykła reakcja nic więcej. Chociaż czy to właśnie była taka zwykła reakcja… W każdym bądź razie wątpiłbym w to. Nadal nie spuszczał z niej wzroku. Próbował ułożyć sobie w głowię się, co ta dziewczyna znowu wymyśliła. Jednak nic nie mogło go przygotować na coś takiego. Powoli jak by nie pewnie wziął figurkę do ręki i przyjrzał jej się. Jego twarz nie wyrażała niczego po prostu badał ów rzeźbę. Idealna kopia jego Hipogryfa. Co do cala. Jednak ile czasu na to poświęciła dziewczyna? A raczej ile dni lub może nawet tygodni? I czemu zrobiła dla niego TAKI prezent. Prezent gdzie wkłada się całe swoje serce tylko po to by zobaczyć uśmiech drugiej osoby… Oczy chłopaka zaszły łzami i nie był w stanie nic powiedzieć. Zresztą nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Po prostu przytulił mocno dziewczynę do siebie. Nie dbał o to, że jest spocony i śmierdzi potem. Inaczej po prostu nie umiał przekazać swojej radości, zaskoczenia i swoich podziękowań. Trzymał ją w objęciach przez dłuższą chwilę w między czasie kosztując zapach jej włosów i uspokajając swoje niezbyt ogarnięte emocje. Kiedy w końcu się oderwał od dziewczyny na jego twarzy było widać szczery uśmiech. - To chyba najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem. Ile czasu nad nim siedziałaś? – Powiedział wciąż zafascynowany patrząc to na nią a to na figurkę. Tak naprawdę nie jest ważny sam prezent a to ile wysiłku druga osoba włożyła by ci go zrobić. Właśnie to jest najważniejsze w prezentach. Można kupić piękną biżuterie czy magiczne ozdoby, ale nic nie zastąpi czegoś, co sam dniami i nocami robiłeś. Coś, w co włożyłeś wiele ciężkiej pracy tylko dla tego jedynego uśmiechu. To po prostu tak piękne, że nie jest do opisania. - W takim razie chyba musze się od więdczyć. – Powiedział lekko się śmiejąc. Wyciągnął różdżką i machnął nią. Accio Gitara! Odczekał chwilę a w między czasie schował prezent, dla którego zamierzał zrobić rzemyk i już zawsze mieć przy sobie. Po chwili za sprawą magicznego zaklęcie przywędrowała jego gitara. Była to klasyczna gitara a nie nowoczesne twarde brzmienia. Ta gitara miała to coś. Te klasyczne dźwięki, które porywały serca. Luke usiadł i podciągnął nogi tak by mógł swobodnie trzymać gitarę. Przymknął oczy i zaczął grać delikatną muzykę. Była to pieśń w ramach podziękowania. Muzyka była spokojna a jednak było w niej coś takiego, co mówiła, że to nie tylko podziękowania. To tak jak by poprzez muzykę chciał powiedzieć ile ów prezent dla niego znaczy i jak bardzo jest jej wdzięczny. Jak by chciał jej pokazać ile dla niego znaczy, chociaż sam do końca tego nie wie…. Oj tam!
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Gdy się do niej tak przytulił. Jej małe ciałko zamarło w bezruchu. Zupełnie jakby była gdzie indziej. To było dla niej już jak najwspanialszy prezent. Czuła się jakby właśnie była na miotle i frunęła niebezpiecznie wysoko. Ciało miała kompletnie rozluźnione. Musiał to wyczuć. Pewnie nigdy nie czuł takiej reakcji u innej osoby, a raczej Morgane miała taką nadzieję. Ta mała osóbka ma straszliwe duże złoża nadziei. To przez to, że Luke ją "odczarował". Chciała już go złapać w cudowne misiowate wtulenie, ale on wrócił do klasycznego momentu ich spotkań, czyli na patrzenie się w swoim kierunku. Nie umiała przez to złapać kontaktu z innymi ludźmi, bowiem, nie każdy patrzy bliźniemu w oczy. Dziewczyna tego straszliwie nie lubiła. Czuła się przy takiej osobie jakby, ta osoba była fałszywa. Stąd tak bardzo ceniła sobie relacje z jej towarzyszem. Widziała jaki był uradowany jej prezentem. Cieszyła się ogromnie na ten widok. Nigdy przedtem nie widziała u kogoś takiej szlachetności jak w nim. - Cały czas kiedy tęskniłam.. - Wyznała mu po czym, chyba jak dotąd, popatrzyła mu najbardziej przenikliwym spojrzeniem w głąb duszy. Ugryzła się w usta. Jakoś tak mimowolnie. Czas się dla niej nie liczył. Myślami teraz była troszkę gdzie indziej, przypominała sobie to, jak pierwszy raz się do niego odezwała. Coś błahego, a tak ją stresowało. Teraz z biegiem czasu wszystko się uspokoiło, a rozmowa stała się żywsza. To chyba taki etap. Spoglądała teraz na niego pełna radości. Zachichotała lekko. Uwielbiała słyszeć gitarę, a taki występ dla niej, to najlepszy prezent jaki może być! - Ojejku, kochany jesteś! - Stwierdziła, po czym usiadła obok niego. Zrobiło jej się tak spokojnie, że rudowłosa główka poleciała na niego, tak, że przycumowała się na kilka ładnych chwil. Zastanawiała się właściwie, czy kiedykolwiek czuła się tak wspaniale, jak przy nim. Usłyszała w myślach werdykt, który ją upewnił w tym co czuje. - Mogę mieć prośbę? - Zapytała cichutko. Musiał wytężyć słuch żeby ją usłyszeć. Całe jej serce teraz biło tak wolno, tak spokojnie. Był jak balsam na serce. A dostarczał radości taką dawkę, jaką miały dzieci w pociągu jadąc po raz pierwszy do tej magicznej szkoły. Widząc te cudowne słodycze. Skaczące żaby, fasolki, o różnych smakach. Och, dlaczego oni nie poznali się jako dzieci? Czy tak właśnie chciał los?
Muzyka zawsze była czymś niesamowitym. Nie tylko w jego świecie, ale ogólnie w świecie czarodziejów czy też mugoli. Poprzez muzykę można wyrażać samych siebie. Śpiewać o tym, o czym nie chce się mówić lub po prostu grać. Tak jak to robił Luke. Swoją drogą… Luke ty idioto! No, bo tylko idiota by nie spostrzegł tego, co naprawdę dzieje się w duszy dziewczynę. A może on po prostu nie chciał widzieć? Może tak bardzo bał się kolejnego zaangażowania a potem pustej porażki? Ile miał związków po tej dziewczynie? Może dwa i były one nie dłuższe niż kilka dni. Były tylko po to by wypełnić pustkę po tamtej. Pustkę, która zdawała się być nie do wypełnienia. Ale czy na pewno? Przecież wcale tak nie musiało być. Mógł przecież ruszyć z miejsca i zacząć kochać. Mógł jak każdy, ale czy chciał? Czy chciał ryzykować ponownie? Oczywiście, że marzył o szczęście z drugą osobą. By móc zasypiać przy niej i budzić pocałunkiem. By patrzeć w oczy pełne miłości i troski zarezerwowanej wyłącznie dla niego. A jednak lęk zdawał się być taki silny, iż nie pozwalał mu dostrzec, że prawdziwe szczęście ma w zasięgu ręki… Kiedy Morgana oparła głowę o jego ramię Luke zawinił je pod jej głowę, co spowodowało, że jej głowa trafiła na jego klatce piersiowej. Tak mu było wygodniej grać zresztą inaczej dziewczyna była by wciąż podatna na wstrząsy. Kiedy skończył grać otworzył oczy i uśmiechnął się. Muzyka zawsze działała na niego jakoś tak kojąco i radośnie. Wypełniała jego duszę i starał się przekazywać to dalej. Zaczął brzdąkać nic nieznaczące melodię napawając się daną chwilą. Było mu dobrze i nie chciał tego zamieniać na nic innego. - Oczywiście, że możesz. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. – Szepnął jej niemal prosto do ucha. Odchylił nieco głowę i wyprostował głowę. Niektóre chwile po prostu powinny trwać wiecznie i nigdy się nie kończyć. Chwile takie jak ta. Chwile, kiedy nie ma żadnych zmartwień ani problemów. Liczy się tylko towarzystwo drugiej osoby i to jak ona się czuję nic więcej. Chłopak ponownie przymknął oczy. Przy dziewczynie zawsze czuł się wolny od wszelkich zmartwień. Lekki jak wiatr i czysty niczym płatek śniegu. Cieszył się, że ją poznał, bo takich ludzi jak ona nie ma wielu na tym świecie. Prawdziwa przyjaciółka… Chociaż czy na pewno? Czy naprawdę musieli być zaledwie przyjaciółmi? Tego nie wiem. Jak już wspominałem Luke już raz poważnie się sparzył a teraz jest ślepcem, który nie dostrzega tak istotnych sygnałów. Mam nadzieje, że kiedy przyjdzie mu je zobaczyć i zrozumieć nie okaże się za późno. Że wciąż będzie miał jeszcze czas. Zresztą, po co czekać? Najlepiej niech go ktoś teraz kopnie w ten jego zadek i uświadomi, co się tutaj tak naprawdę dzieje. Osobiście sam bym to zrobił, ale boje się, że mi odda…
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zapewne go trochę obudzi prośba Morgane, więc zobaczymy jak to się potoczy. Osobiście bym bardzo chciała, aby dziewczyna miała takiego cudownego partnera jakim byłby Luke. Owszem, też ma kilka sparzeń na swoim koncie, ale tamte krótkie historie, były momentem, w zasadzie nic znaczącym. Właśnie się zorientowała, że ociera się głową o niego. Jakby tak go miziała. Dała się ponieść nastrojowi. Jaki ją przepełniał. Dziewczyna bardzo bała się odrzucenia. Prawie tak samo silnie jak braku akceptacji od strony osoby, którą ceni. Jakoś przy nim zupełnie tych starych obaw nie czuła, chciała się ponieść uczuciowi. Tak drobnymi kroczkami, bo inaczej nie umiała. Oczywiście, że możesz. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko, jego słowa właśnie te, jeszcze bardziej ją ukoiły. Jakoś senna się zrobiła. Mimowolnie jej jedna ręka chciała sięgnąć do niego, aby się przytulić. Tylko, że.. Przerwałaby jego cudną grę. Potrząsnęła głową. Usiadła obok niego, aby patrzeć mu w oczy. Stęskniła się już za tym ich zwyczajem. Brakowało już jej jego oczu. Zupełnie jakby te spojrzenia były jak narkotyk. Ciągle ich mało. Ciągle chciało się więcej. - Obiecaj mi, że zawsze będziesz przy mnie, że nigdy mnie nie upuścisz. - Powiedziała drgającym głosem, po czym na jej policzku pojawiły się łzy. Była mu straszliwie wdzięczna. Zakryła oczy w dłoniach. Nie chciała, aby widział jak płacze. Czuła się troszkę żałośnie. Był jedyną osobą, która miała taki dostęp do jej uczuć. Wiedziała, że ją rozumie.. Był jak bratnia dusza. - Dziękuję Tobie, że jesteś. - Szepnęła, a następnie znowu poleciała głową na niego. Tym razem musiała już się tak wtulić, nie odpuści sobie, oj nie. Jej wrażliwość właśnie tak się okazywała i ochota ciepła. To takie ludzkie się przywiązywać do kogoś, w zasadzie, w krótkim czasie. Jak kogoś poznamy cennego, ta osoba staje się nam taka bliska, że traktujemy ją jak rodzinę. Jakby na świecie nie było wspanialszej osoby, jakby się nie mogło bez niej żyć..
Jeśli boisz się sparzyć nigdy się nie ogrzejesz. Tylko, jeśli próbujesz możesz mieć nadzieje. Możesz żyć smutkiem albo przeżyć smutek. Możesz się zadręczać, lecz jaki będzie skutek… Chwila, komu ja to tłumacze? A tak temu tutaj baranowi… Obserwował ją bardzo uważnie. Nagle się rozpłakała, co w nim po prostu wstrząsnęło. Kiedy się od niego oddaliła poczuł się dziwnie samotny. Była tutaj a jednak jak by jej nie było. Było mu tak jakoś dziwnie chłodno. Odłożył gitarę i przytulił się do niej bez słowa. Słowa w tym momencie nie miały na większym znaczeniu. Podświadomie złapał ją za rękę i splótł z nią swoje dłonie. Odczekał dłuższą chwilę. Dotarło, bowiem do niego coś bardzo istotnego. Coś, co powinien był zrozumieć już dawno temu, lecz ignorował tą natrętna myśl tak długo jak się dało, Czyli aż do teraz. Odsunął jej głowę tak by spojrzeć jej w oczy. Wolną ręką otarł jej twarz i uśmiechnął się do niej delikatnie. - Nigdzie nie odejdę a tym bardziej od ciebie. Wręcz przeciwnie! Chciałbym być zawsze przy tobie i wypełniać kolorami tęczy twój świat rozumiesz? To ja ci powinienem dziękować za to, że jesteś z tym, że ja jestem raczej kiepski w te klocki. – Powiedział utrzymując swoją dłoń na policzku. Przez jedną, krótką, magiczną chwilę zapragnął ją pocałować. Czulę się i namiętnie. Spić z jej ust wszystko to, co starała się ukryć stać się z nią jednością. Jednak to byłoby zbyt śmiałe posunięcie a on nie chciał jej stracić. Za bardzo mu na niej zależałoby teraz przez takie coś mógł ją stracić. Luke oparł się ponownie o barierkę. Luke bardzo się bał kogokolwiek stracić. Nie jest taki żeby nie dopuszczać innych osób do siebie. On jest taki, że boi się, iż ich straci. Każdy ma takie lęki jego się pogłębiły po śmierci jego dwóch najlepszych przyjaciół. Umarli mu na rękach i od tamtej pory tak bardzo boi się ktokolwiek bliskiego stracić, iż nie podejmie żadnej decyzji, jeśli jest, chociaż cień ryzyka, iż może stracić daną osobę. Morgana była dla niego niczym tlen. Potrzebował jej do prawidłowego funkcjonowania i zdolności myślenia w jasny sposób. Inaczej wszystkie myśli zamykają się wokół niej a on sam nie umie się na niczym skupić. Często nie daje sobie sprawy, że siedzi zwieszony i rozmyśla o tym, co właśnie ona robi lub z kim przebywa. A jednak perspektywa powiedzenia jej tego wszystkiego wydawała się być zbyt straszna. A raczej perspektywa tego, że ucieknie przestraszona lub kompletnie zaskoczona. To właśnie to go paraliżowało i odbierało mu mowę oraz odwagę. Po prostu nie mógł i już! - Nie wiem nawet jak mogłaś tak pomyśleć. Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił to opuszczenie ciebie i tylko w wypadku, kiedy by zależało to od twojego życia. Jestem zbyt natrętny i nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. W końcu, kto cię śledził na kolejnych imprezach, chociaż tego w tedy nie chciałaś? – Zapytał ze śmiechem przypominając sobie tamte czasy. W tedy Morgana nie życzyła sobie towarzystwa chłopaka. Była w innym świecie zresztą była inną osobą. A on uczepił się jej jak rzep psiego ogona i nie odpuścił. Jak widać słusznie. W tedy nie miał by tak pięknej przyjaciółki. Szkoda, że w nim tyle lęku i obaw przed tym, co najgorsze. Ale czasami człowiek nie umie myśleć inaczej niż tylko tymi złymi scenariuszami. Nawet on miewa z tym problemy, chociaż twardo utrzymuje fason, że jest inaczej.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wydaje mi się, że jest niepisana zasada,że jak zacznie się pisać czarne scenariusze,to już tak będzie zawsze. Może pocieszeniem jest to iż zawsze ma się jakąś nadzieję? Tylko czy ta nadzieja dąży do dobrego? Często ta dobroć,o której piszę,jest cholerna niewiadomą. W tym wypadku "x" jest co myśli druga strona. To tak jak nie widzi się nadziei na lepsze jutro,więc przypisuje się nadzieję po drugiej stronie. To w pewnym sensie paradoks. Morgane była ukojona jego słowami. W podziękowaniu lekko się przesunęła żeby sięgnąć lepiej jego policzka,które musnęła swoimi ustami zostawiając na nim ciepłe uczucie,zupełnie jakby umiejscowiła tam swoje całe serce. Zrobiła to całkowicie naturalnie. Subtelnie i z gracją. Jakby już kiedykolwiek tak poczyniła,a to było u nich takie pierwsze. Wielokrotnie już się przytulali. Niektóre gesty były jak tlen,całkowicie naturalne i potrzebne do przeżycia. Robił jej nadzieję,że zawsze już przy niej będzie. Czego więc się bać? Do póki on był przy niej,los był jej uchylny. Nie boi się teraz szarego jutra. Przy nim zawsze dzieje się coś ciekawego. Jest jak światełko w tunelu na końcu jakiejś drogi. Przeszła ją,wybitnie ciężko,ale to on ją "opatulił" swoją ochroną. Był jak przewodnik dla niewidomego. Z nim nigdy już się nie potknie. - Luke.. Muszę Ci coś wyznać. - Szepnęła niepewnie. Zaczęła bawić się kłykciami palców. Zawsze tak robiła gdy nie była pewna,lub i się czegoś obawiała. Czuła się jakby właśnie stała na barierce tego mostu. Jeżeli zrobi zły krok,spadnie w dół do lodowatej wody. Bała się chorobliwie tego iż może jej nie zrozumieć.. Nie zaakceptować. Mówić mu o tym? To ironiczne,że pytam myśli,czy powiedzieć mu o tym iż mogę czytać jego przemyślenia. Zerknęła na niego spod swoich długich rzęs. Poczuła właśnie jakby coś ją chwytało za serce. Nigdy tego nikomu nie mówiła,zaczęła mieć wrażenie chłodu na karku. A przecież ciepło biło od towarzysza. Odzuwała również, coś jakby,wytężenie zmysłów. Tak. To właściwe słowo. Zamknęła oczy po czym potrzasnęła głową jakby chciała odgonić niepewność,która ją zjadała. Popatrzyła w niebo,zaczął padać deszcz. Westchnęła dość głośno. Jest też inna rzecz o jakiej chcę Ci powiedzieć.. - Pomyślała patrząc znowu mu głęboko w oczy. Czuła się zupełnie jakby czas stanął. Może go nie wyczuwała i tak zbyt mocno,ale teraz ewidentnie stanął w miejscu. Jej serce znowu zaczęło szybciej bić. Zakryła rękami twarz, a następnie bardzo mocno,naprawdę mocno, wtuliła się w niego jakby miał za chwilę zniknąć. W obawie,że całe jego dobro to tylko sen.
No może jednak nie konieczni Hmm? Tok myślenia zawsze można zmienić trzeba tylko znaleźć osobę, która pchnie jego myśli na inny tor. Pokaże, że wcale nie trzeba się bać jutrzejszego dnia. Że warto ryzykować i wskoczyć na dno oceanu by podziwiać rafę koralową. Zawsze myśli się tymi gorszymi scenariuszami dopóki jesteśmy sami. Kiedy mamy drugą osobę, która daje nam siłę dzień zawsze wydaje się być jaśniejszy i piękniejszy. Odnajdujemy w życiu radość, które wcześniej chowała się przed nami. Tak już jesteśmy skonstruowani, że jeden uśmiech osoby potrafi odmienić mrok w jasność dla drugiej osoby. Dać siłę wiarę i nadzieję na lepsze jutro. To właśnie dla tego szukamy tej drugiej osoby. Szukamy miłości a kiedy już jesteśmy zrezygnowani zakochujemy się w najbardziej podłych osobach. Tylko po to by przez chwilę być szczęśliwym a potem cierpieć na wieki, wieków amen. Luke przytulił ją mocniej. - Nie wiem, co się stało, ale mi możesz powiedzieć wszystko. Nawet to, że włosy mi się palą lub że zapomniałem u brać spodni. – Powiedział żartobliwie śmiejąc się przy tym perliście. Zawsze, kiedy ją tulił do siebie czuł się jak by był w innym świecie. Zdała od zmartwień i kłopotów. Upojony jej towarzystwem i naćpany jej uśmiechem. Jednak, kiedy jej nie było to chłopak był jak ćpun na odwyku, co wcale nie było przyjemne. Tak jak ćpun myśli tylko o zdobyciu działki tak też on myśli tylko o ponownym spotkaniu. Sam chłopak jak wcześniej wspominałem nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje czy też, co czuję lub zaczyna czuć. Pewnie w tedy wycofałby się i ograniczył ich znajomość. Dlaczego? Bałby się kolejnej porażki. Bałby się, że usłyszy od niej dokładnie takie same słowa jak kiedyś usłyszał od Corneli. Tylko w towarzystwie Morgany wszystko stawało się nie ważne. Nawet jego dawna dziewczyna. Pierwszy i ostatni poważny związek w jego życiu. Dziewczyna, która zostawiła go w momencie, kiedy najbardziej jej potrzebował. Cóż tacy są ludzie… Zwłaszcza ona… Luke przyjrzał się dziewczynie. Musiał trochę dziwnie przekrzywić głowę, co sprawiło, że odległość od ich ust znacznie zmalała. - Jesteś mi najdroższa na świecie. I… - Luke chciał coś jeszcze powiedzieć, ale słowa gdzieś mu się zagubiły. Patrzył jej głęboko w oczy i choć czuł, że powinien odwrócić wzrok to nie umiał. Jego ciało kierowało się swoim własnym widzimisię, kiedy to nagle pochylił się nad dziewczyną a na jej ustach złożył delikatny jak muśnięcie motyla pocałunek. Czuły, lecz z pasją i oddaniem. Do chłopaka jeszcze nie dotarło to, co się dzieje, więc na razie niech mu nikt nie mówią a ta chwila niech trwa. Niech czas specjalnie dla nich się zatrzyma, bo inaczej tyłki skopię!
Niewiele czasu minęło od feralnej rozmowy z Adele. Niewiele też czas ukoił jego ból. Nie tylko psychiczny, ale też i fizyczny. Naprawiona, acz wciąż nieco sina i obdrapana ręka spoczywała teraz na barierce mostu, przypominając o tym, co zaszło parę dni temu. Przez ten cały czas Jiri nie odzywał się do nikogo, pomijając listy do Trixie. Dlaczego, do kurwy nędzy do niej napisał? W czym ona mu mogła pomóc? Zresztą, co ją to tak naprawdę obchodziło? Odpisywała z litości. Tak, na pewno tak było. A Broskev pogardzał litością, współczuciem. To było dla słabeuszy. Dla idiotów. Dla... nie dla niego. Na pewno nie. Stał tutaj, opierając jedną nogę na dole barierki. Na górze zaciśnięte były dłonie. Patrzył się w dal, na jezioro, Zakazany Las, na wszystko dookoła, próbując odnaleźć w tym jakikolwiek sens. Z każdą sekundą obojętniał jednak coraz bardziej. Wzrok błękitnych tęczówek robił się coraz chłodniejszy. Taki... bez wyrazu. Tak samo jak jego twarz. Kamienna, bez widocznych jakichkolwiek uczuć. Planował przecież się ich wyzbyć raz na zawsze ze swojego życia. Jednak w końcu coś w nim pękło. Zrozumiał jak to jest być poniżonym, odtrąconym. Czy to go jednak zmieniło? I tak i nie. Bo z jednej strony poczuwał się do choć minimalnej empatii, a z drugiej... usilnie pracował nad tym, aby stać się ponownie człowiekiem impertynenckim, chamskim, odpychającym, antypatycznym i niewrażliwym na cudze krzywdy. Znów zaczął budować wokół siebie mur. Tym razem musiał się upewnić, że jest nie do przebicia. Sięgnął do kieszeni spodni po własnoręcznie skręconego peta. Odpalił różdżką, przytykając fajkę do ust i zaciągnął się głęboko. Tak, znów kaszlnął potężnie bijąc się w pierś. Załzawiły mu się oczy. Znów przesadził. Ale po chwili zaczął już normalnie delektować się smakiem szkodliwej nikotyny. Od tamtego zajścia palił jak smok, pił jak szewc i ćpał jak... ćpun. Mhm. Aktualnie był na lekkim kacu.
Ah jaki piękny dzień... Dla kogo piękny dla tego piękny. No okey słońce świeci i co z tego? Bellatrix co prawda powinna się cieszyć że jest taka ładna pogoda. Ale nie potrafiła. Brakowało jej leków, insuliny, cieni pod oczami. Nawet brakowało jej siedzenia w pokoju z kratami w oknach i snucia się po tych cholernych białych korytarzach. Może i się uzależniła. Może. Może i nie potrafiła już żyć bez zegarka i białych pastylek które określały. Może. Ale przecież nigdy przed nikim się głośno do tego nie przyzna. Ale była wściekła. Była wściekła na wszystkich swoich bliskich. Byłych bliskich, to określenie dużo bardziej do nich pasuje. Bo w końcu wszyscy się odwrócili. WSZYSCY! Mama, Gerard i nawet Kurta gdzieś wcięło. Ale nie zamierzała się załamywać! Co to to nie. Nie po to dostała od losu drugą szansę, nie po to wstała z dna żeby się teraz tam znów położyć. Niech ją wszyscy pocałują... na odległość. Ale mimo swojego nastawienia czuła się samotna... Nie miała do kogo gęby otworzyć. A brakowało jej tego cholernie. Punkt widokowy...Takie ładne miejsce. Cały Hogwart widać jak na dłoni. Mimo że się wypierała lubiła to miejsce. Ale tym razem nie bylo jej dane siedzenie w samotności na ławeczce przy punkcie. Może i dobrze. Chłopak o ile pamiętała miał na imię Jiri. Takie egzotyczne można by powiedzieć imię. Niespotykane. Nie znali się za dobrze chyba zamienili ze sobą parę zdań na jakiejś imprezie, a potem kolejne parę na jakiejś innej. On był chyba z wymiany... No coś w ten deseń. W drodze do punktu wypaliła chyba trzy papierosy. Chciała korzystać z życia, a co! Gdy podeszła do chłopaka, zapaliła czwartego. Zaciągnęła się bardzo mocno, i wypuściła dym w stronę nieba po czym powiedziała: -Cześć - powiedziała bez zbędnych ceregieli. Oparła się plecami o murek patrząc na chłopaka. Obserwowanie ludzi to było teraz jej nowe hobby...
Czy Broskev chciał być teraz sam? Chyba tak. Chyba unikał ludzi jak ognia, bojąc się, iż znów się sparzy. Ale z drugiej strony tak bardzo chciał, aby to wszystko się już skończyło. Aby rozdział pod tytułem nieszczęśliwej miłości został już raz na zawsze zakończony. Miał pretensje do świata, że nie da się po prostu pstryknąć palcami i ozdrowieć. Choć z drugiej strony... Mógł rzucić na siebie krókie oblivate. To mogłoby go uwolnić od wszystkiego złego, czego w życiu doświadczył. Ale, no właśnie - te dobre rzeczy również odeszłyby w niepamięć. Czy było warto? Tak, miał nad czym teraz rozmyślać. Stał, paląc peta i próbując nadgonić rozpierzchnięte myśli. Wszystko zdawało się być spokojne i ułożone, kiedy ktoś z impetem wlazł do jego świata. Obrócił głowę w kierunku słyszanego głosu. Dziewczyna. Błękitne tęczówki prześlizgnęły się po całym jej ciele, milimetr po milimetrze. Jiri próbował zastanowić się, czy ją zna. Ach, tak, zna, oczywiście! Olśnienie przyszło niespodziewanie. Uniósł lekko brwi do góry, w geście zdziwienia. Dziwne, że ją w ogóle zapamiętał. Skinął jej głową, nie mówiąc nic. Odwrócił się ponownie w kierunku widoku. Wypuścił nosem dym tytoniowy i przymknął oczy. Jednak nie potrafił już czuć się swobodnie, kiedy ktoś burzył jego spokój. - Nie ma innych miejsc, w których mogłabyś palić? - spytał szorstko, nawet na nią nie patrząc. Ciężko mu było być teraz sympatycznym. Zresztą, nigdy taki nie był. Zaciągnął się ponownie.
Kontakty między ludzkie nigdy nie należały do łatwych. A szczególnie jeśli miało się charakterek. A miłość to już w ogóle jakaś czarna magia, z działu ksiąg zakazanych. Bo jak odchodzi, albo się nie spełnia, to boli. A bardzo trudno o niej zapomnieć... Właściwie to nie powinno się zapominać o tym co choć przez chwile dawało nam szczęście. Bo chyba to ludzie nazywają wspomnieniami- prawda? Szczerze? Bellatrix miała głęboko gdzieś czego pozornie chciał Jiri. Możecie uznać że się narzucała. Możecie uznać że jest natarczywa. Jak rzep. Cokolwiek nie uznacie, to Bellatrix też miała to gdzieś. Za dużo się nasłuchała żeby nie wyciągnąć jakiś wniosków. Oczywiście zdarzają się w gatunku ludzkim osobniki, które odstręczają. Swoim zachowaniem, wyglądem. Ale to nie zmienia faktu że z natury są zwierzętami stadnymi. I czy to się komuś podoba czy nie z naturą się nie wygra. Więc nawet jakbym nie wiem jak głośne sygnały Czech jej wysyłał, ona i tak będzie robiła swoje. Life is brutal jak mówi stare uczniowskie przysłowie. Tak więc, biorąc pod uwagę jej filozofię stadności, uśmiechnęła się tylko na jego słowa, może i nieco ironicznie, po czym znów mocno się zaciągnęła wysyłając kłęby dymu wprost na twarz studenta.: -Jak się do kogoś mówi to się na niego patrzy, bo można przegapić atak- powiedziała równie szorstko co jej rozmówca. Nie, nie chodziło jej żeby go do siebie zniechęcić. Ale ona ostatnio też nie miała najlepszych dni. Też się sparzyła. I prawdopodobnie w ten sposób pokazywała chłopakowi że niestety (bo to bardzo przyjemne uczucie) nie jest pępkiem świata.
Jiri wzruszyłby się zapewne takim słodkim gadaniem o byciu zwierzęciem stadnym. W chwili obecnej uważał to za największą bzdurę świata. On wszak nikogo nie potrzebuje i samemu mu najlepiej. Przecież ciągle sam się włóczy nie wiadomo gdzie i po co. A że imprezuje, dużo, nachalnie, zdecydowanie nie w pojedynkę... och, to zupełnie inna kwestia! Tamci ludzie są jednorazowi i to w dodatku bardzo nieistotni. Zawsze znajdzie się zastępstwo. Stał, czując delikatny wiaterek owiewający jego t-shirt i wszędobylski zapach tytoniowy, drażniący nozdrza. Wysłuchał tego, co powiedziała Bellatrix i w pierwszym momencie niósł jedną brew do góry w geście wyrażającym, iż nie było to imponujące. Jednak zastanowił się nad tym dłuższą chwilę i uznał wewnętrznie, że coś w tym niewątpliwie jest. Odsłonił ręką z petem rękaw koszulki i podrapał się po ramieniu, jednocześnie marszcząc nos i czoło. Mlasnął parę razy z niesmakiem i dopiero potem postanowił jakoś zareagować na jej słowa. Odwrócił się przodem do niej, opierając się całym ciałem o barierkę i sam również buchnął jej dymem w twarz, jednak jego mieszanka, którą właśnie wypalał, była zdecydowanie mocniejsza od tej gryfońskiej, którą posiadała Lennox. - Naprawdę uważasz, że się ciebie boję? - spytał więc, jednak słowa nie były ani trochę nacechowane żadnymi emocjami. Brzmiało to obojętnie, nawet aż za bardzo. - I nie wydychaj mi tego twojego gówna na twarz, bo śmierdzi - dodał elokwentnie, tym razem już z niejaką nutką irytacji i ponownie odwrócił się przodem do widoku.
Tak mu się niestety tylko wydawało. Bellatrix naprawdę wiedziała o czym mówi. Sama jeszcze pięć miesięcy pewnie tez uważałaby ta teorie za największą głupotę na świecie. Ale teraz gdy została właściwie sama, zrozumiała jak bardzo potrzebuje czyjegoś towarzystwa. Samotność jest dobra, ale gdy nawet podświadomie zdajesz sobie sprawę że masz kogoś na kogo możesz liczyć. Do kogo możesz zadzwonić o 3 nad ranem żeby powiedzieć mu że boli cię stopa. Tak, to chyba nazywa się przyjaźń. Ale to niekoniecznie musi być ona. Wystarczy ktoś kto nas akceptuje. Bo zazwyczaj tej akceptacji potrzebujemy, nawet gdy gramy grubo skórnych, gdzieś tam w nas siedzi wrażliwiec, który chce żeby ludzi go akceptowali. Nawet jeżeli twierdzi że ma się na to wyjebane, zawsze nas to gdzieś tam gniecie. Nie powiem, Jiri, był baaardzo ciekawym obiektem obserwacji. Bellatrix uwielbiała takich ludzi. A po swoim pseudo szkoleniu w wariatkowie byli oni jeszcze ciekawsi. Niczym króliki doświadczalne. Niczym wariaci. Ich złożona osobowość tak strasznie intrygowała Lennox, że można to nawet podciągnąć pod obsesję. Tak troszeczkę. Oczywiście nie latała za tymi ludźmi, i nie wieszała im się na szyji, jak gwiazdorom filmowym. Ona ich po prostu dyskretnie obserwowała. I zapisywała notatki. Właściwie bez powodu. Więc nie trudno się domyślić że na reakcje chłopaka zareagowała uśmiechem. Bo oprócz obserwacji prowokowała, i po raz kolejny jej się udało. Perfidnie po raz kolejny buchnęła dymem wprost w nozdrza chłopaka: -Nie, nawet przez myśl mi to nie przeszło żeby ktoś się mnie bał...- powiedziała tak jakby mówiła o monotonnej pogodzie. Zaciągnęła się głęboko swoim papierosem i słysząc wzmiankę o "gównie które śmierdzi" na jej pełne usta znów wpłynął uśmiech: -To daj mi spróbować swojego- była bardzo ciekawa jak Czech zareaguje...
Zapewne gdyby myśli zostałyby wypowiedziane, pokłóciłby się o to z Bellatrix. On nikogo nie potrzebuje. Ludzie są jak wrzody na tyłku, jak wszy, jak gówno na podeszwie - czymś, czego trzeba się pozbyć, bo inaczej będzie tak upierdliwie uciążliwe, że trafi cię szlag. Miał ich dosyć, dosyć tych nędznych kreatur, które wyrywają serca i depczą je bez opamiętania. Dosyć ich kpiących uśmieszków, tłumaczeń, że to dla jego dobra, odmów wszelakich. Dosyć, dosyć, dosyć. Niech zgniją... gdziekolwiek, byleby z dala od niego, aby nie musiał czuć ich smrodu. Gdyby też wiedział o zaciekawieniu gryfonki, z pewnością uznałby ją za wariatkę, popukał się po głowie i oddalił pospiesznie. Nie tyle co ze strachu, co z tego, że nie chciałby się z nią użerać. Tacy ludzie są kolejną odmianą upierdliwców, których Broskev tak nie znosił. Kiedy po raz kolejny buchnęła mu tym niedorobionym gównem w twarz to nie wytrzymał. Energicznie obrócił się w jej kierunku i złapał ją mocno za nadgarstek. Ten, który miała bliżej Czecha. Szarpnął ją i przyciągnął w ten sposób trochę do siebie. - Nie. Wkurwiaj. Mnie. Dobrze. Ci. Radzę. - wysyczał w zwolnionym tempie, z frustracją słyszalną w głosie. Zdecydowanie nie żartował i mówiła o tym jego mina, spojrzenie, wszystko. Po chwili ostatecznie ją puścił, nawet dosyć zamaszyście i znów stanął obok, kierując się w stronę widoku. Dokańczał palenie. Może i dałby jej spróbować, gdyby nie to, że zaczynała go szalenie denerwować. - Nie zasłużyłaś - mruknął od niechcenia i wpatrywał się w dal.
Gdyby Bellatrix mogła czytać mu w myślach, byłaby pewna, że mimo swojego usposobienie chłopak ma wielu ludzi na których może polegać. Ale z jednym na pewno by się zgodziła. Ludzi to kreatury które depczą nasze serca bez opamiętania. Ale jest z nimi podobnie jak z papierosami. Mimo że nam szkodzą, nie potrafimy się bez nich obyć, gdy już raz, drugi się zaciągniemy. Przeprogramujemy nasze mózgi na życie w stadzie. Mimo że nie jest to dla nas najlepsze. Gdyby to wszystko usłyszała dotarłoby do niej że ktoś musiał tego chłopaka zranić. Pewnie zrobiło by jej się smutno, postarałaby się go pocieszyć, mimo że nie była w tym dobra. Zazwyczaj tylko pogarszała sytuacje. Bellatrix nie była z tych natrętów. Nie narzucała się. Jak z kimś rozmawiała, to przy okazji prowadziła swoje dziwaczne badania. Widziała i zapamiętywała więcej kiedy je prowadziła, bardziej się skupiała. Może to rodzaj nowej terapii? Nie wiem. Gdy złapał się za nadgarstek i wycedził przez zęby swoją groźbę. Na jej twarzy nie było widać nic. Nawet jej powieka nie drgnęła. Brała taką możliwość pod uwagę. W końcu każda prowokacja mogła się tak skończyć. Ale nie spodziewała się. Spojrzała prosto w oczy chłopaka, jej własne miały dość niewinny wyraz.Wpuściła w przeciwną stronę dym. Nie śpieszno jej było umierać, a kto wie może po kolejnej dawce dymu z jej papierosa Jiri, zepchnął by ją z mostu? Jedno było pewne chłopak był sfrustrowany. I na pewno nie była to wina tylko i wyłącznie dymu. Coś jeszcze musiało go podminować, a dym w nosie był jak niewidzący weteran wchodzący na minę. Cały czas patrzyła mu w oczy chcąc coś z nich wyczytać oprócz złości. Gdy ją puścił, rzuciła niedopałek na ziemię i przydeptała go butem aby do końca dogasić. Założyła ręce na piersi, i stanęła bliżej, żeby widzieć jego twarz: -To co cię tak gryzie?- zapytała spokojnie. Jakby wydarzenia, za które każdy normalny obywatel by się obraził nie miały miejsca. Ale pamiętajmy że Bellatrix bardzo daleko było do normalności...
Czy Jiri miał wielu takich ludzi? Wątpliwe. Może ze dwóch, w porywach trzech by się znalazło, ale to i tak na bardzo upartego. Ale cóż się dziwić, skoro był taki, jaki był? Antypatyczny, chamski, agresywny, wredny. Ludzie nie lubili takich osób. Bo są za trudne. Za trudne w obyciu, zrozumieniu. Przysparzają wielu problemów i zmartwień. A oni lubią proste, jasne sytuacje. Wesołków bez problemów, uprzejmych, kłamliwych. Co u ciebie? Wszystko w porządku. W przypadku melodramatów uciekają w popłochu, nie wiedząc jak się zachować, co powiedzieć. Dlatego takie osoby jak Broskev prędzej czy później zostają same. A jemu to nie przeszkadzało. Przynajmniej to starał sobie wmówić. Nie interesowała go jej reakcja. W zasadzie, obojętnie co by zrobiła, nie obchodziło go to. Mogła go nawet zabić zaklęciem niewybaczalnym. Trudno. I tak każdy kiedyś umrze. A on od dawna się śmiercią nie przejmował. Oswoił się z nią jak z nikim innym. I tak, byłby zdolny do zepchnięcia jej z mostu. Przecież już raz kogoś zabił... tak, ale nie roztrząsajmy tego teraz. Nie mniej jednak stał obojętny, a jego frustracja powoli mijała. Ostygał. I próbował znów zamknąć się w swoim świecie, ale nie wychodziło. Bo ta dziewczyna usilnienie chciała zostawić go w spokoju. Przymknął na chwilę oczy, a potem przesunął głowę parę razy na boki, by kostki strzyknęły. Od razu lepiej. - Twoja obecność - mruknął znowu, tym razem jednak bez złości w głosie. Nie potrafił być nagle miły, jednak w głębi swego rozdartego serca docenił to, iż przestała w końcu na niego buchać tym wstrętnym dymem. Wkrótce i on zakończył palenie, jednak jego pet został strącony w odmęty ziemi znajdującej się pod mostem. Broskev wychylił się, by podziwiać śmierć papierosa. Jego niemy krzyk. I jego zniknięcie gdzieś na dole.
Bellatrix nie była zwyczajna. Ona wyłamywała się z schematów, robiła po swojemu. Uwielbiała ludzi takich jak Jiri. Nie znosiła monotonii. Lubiła gdy ktoś ją zaskakiwał. I może nawet by się w nim zakochała, gdyby nie to, że teraz nie chciała się dla nikogo otwierać. Bo mimo że chodziła z uśmiechem przyklejonym do twarzy bała się komuś zaufać. Było to jak mechanizm obronny po tym jak bliscy jej ludzie ją zostawili. Znów… Gdyby Bellatrix dowiedziała się że Broskev już raz kogoś zabił, zrobiła by się natrętna. Bardzo. W końcu nie każdy spotkany ludek ma na koncie zabójstwo. Nie każdy się na to odważył. Tak Jiri to zdecydowanie najciekawszy obiekt badań z jakim Lennox miała do czynienia. I nawet jeżeli miało by jej grozić z tego powodu zrzucenie z mostu, była gotowa zaryzykować. W sumie to sama nie wiem, czemu gryfonka, cały czas stała na moście. Przecież mogła iść w swoich glanach dalej na podbój błoni. Ale nie. Dalej tu stała, czekając nie wiadomo na co. Myślała że w ten sposób znajdzie przyjaciół? Wątpię. Na odpowiedź swojego rozmówcy, znów się uśmiechnęła: -A po za tym?- nie pytajcie czemu tak się uparła…
Mrugnęła kilkakrotnie, kiedy zorientowała się o co właściwie chodzi Arii. Przeanalizowała w mózgu ostatnią wypowiedź Puchonki by przez mgłę dostrzec, jak dziewczyna już dobiega do końca korytarza, by za chwilę zniknąć za rogiem, tak jakby schowała się nagle pod Peleryną Niewidką. Przeklęła kilkakrotnie pod nosem, wściekła na siebie, że posiada takie wolne myślenie i jarzy dopiero po kilku chwilach od konkretnego wydarzenia. Koniecznie musi to zmienić, bo to u niej dominujące zjawisko, które niestety jest na minusie. - Ty, młoda! I tak cię zaraz dogonię! - wykrzyczała z mocą w płucach, a eho jej głosu rozniosło się po pustym korytarzu. Zaiste, jej przyjaciółka to usłyszała i pewnie jeszcze bardziej przyspieszyła. Ale niech biegnie. Camm wyliczając w umyśle swoje możliwości stwierdziła, że Aria po jakimś czasie po prostu się zmęczy i będzie potrzebowała paru sekund na złapanie oddechu. Wtedy ona przyspieszy i niczym gepard ruszy do wyznaczonego celu. Tak więc robiąc, truchcikiem dogoniła Arię. Klepnęła ją w podzięce w pośladek, uśmiechając się jeszcze do niej nieco ironicznie by za chwilę wbiec na krótkie schody, przebiec przez korytarz. O tak, w glanach tak niesamowicie dobrze się biegało. Może to się wydawać przecież dziwne, bo to dosyć ciężkie buty, ale Hammettowa czuła jakby po prostu stawiała elifckie kroczki na łące pełnej kwiatów. Kątem oka ujrzała zbliżającą się siostrzyczkę i po chwili obydwie dotknęły równocześnie drzwi i obydwie wpadły do wyznaczonego miejsca. - Oh, ty mnie jeszcze wymęczysz kiedyś - wydyszała Camm, i zginając się w pół, podparła się rękami o swoje kolana. Rozpuszczone włosy opadły kaskadami w dół, zasłaniając twarz Krukonce, która próbowała złapać oddech. Może był remis, ale i tak jej kondycja była...kiepska, delikatnie mówiąc.
Czekał. Niecierpliwie czekał, aż odejdzie. Aż się obrazi na śmierć i życie, odwróci na pięcie i odejdzie, zostawiając za sobą jedynie ulotną mgiełkę perfum pomieszanych z zapachem dymu tytoniowego. Aż zacznie się oddalać na tyle, iż Broskev nie będzie czuł jej obecności. Bliskości. Ciepła. Wzroku na sobie. Pytań wiercących mu dziurę w brzuchu, sercu, umyśle. Znów przymknął oczy chcąc, aby ten koszmar się skończył. Znów chciał coś zakończyć, a raczej liczył na to, iż samo się zrobi. Ale ukojenie nie przychodziło. Czuł narastające napięcie, frustrację, falę okropnych wspomnień i dziką tęsknotę za czymś, co już nigdy nie nastanie. Za czymś, czego nie ma i nigdy nie było. Co wytworzyło się tylko w chorym umyśle Czecha. Miał ochotę teraz wszystko porozwalać w drobny mak. Kopać, gryźć, rzucać, rozrywać, łamać, gnieść, deptać. Niszczyć. Do tego był stworzony. Do bycia tornadem. Nieprzejednanym i niepowstrzymanym. Dlaczego więc teraz stał jak gdyby nigdy nic i patrzył, jak znów coś umiera? Dlaczego stał z boku i nie chwytał się łapczywie życia, co zawsze robił? Dlaczego nie potrafił się dźwignąć, jak zawsze? Zawsze, zawsze, zawsze. Zawsze było wyjście z danej sytuacji, nie pamiętasz już o tym, Jiri? Jiri? Zamyślił się na dłuższą chwilę. Nawet na bardzo długą. Milczał, nie odzywając się do Bellatrix. Pierwszy raz w życiu skłonił się do rozmyślania na jakiś temat. Do wdrażania się w proces myślowy. Musiał się ratować. Nikt inny by tego za niego nie zrobił. Czuł, jak wypływa na powierzchnię, jak łapie oddech i otwiera oczy. To wszystko było dziwne. Takie nagłe, niespodziewane. Przestał się wychylać, stanął prosto. A potem znów obrócił się bokiem do widoku, przodem do gryfonki. Oparł się ponownie łokciem i całym ciałem o barierkę. Splótł chude palce ze sobą, w jedną, dużą pięść. Uśmiechnął się ironicznie, zadrgały brwi w geście teatralnego zdziwienia. - Przecież nic mi nie jest - odparł, nie opuszczając kącików ust. Patrząc się bezczelnie i z kryjącą się radością jednocześnie. Czy tak smakuje wolność? Czy można tak szybko się zmienić, otrząsnąć? Czy to tylko kolejna maska, udawanie? Wyśmienita gra aktorska? To po prostu zalążek nowego rozdziału. Bez udziału kogokolwiek. Tabula rasa i nowe życie.