Miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na jezioro i część Zakazanego Lasu. Uczniowie, często się tu zatrzymują, by porozmyślać i zrelaksować wzrok.
- Cieszę się, że ci się spodobało. Tez lubię tą melodię. W duchu dziękowałam za to ,że nie zapytał o powód łez. Musiał je zauważyć, ale był na tyle dyskretny, ze nic nie powiedział. - Wiesz co, chyba zrobiło się trochę późno. Jasne było już dobrze po północy i doskonale o tym wiedziałam. jeśli plotki o tym,m krwiopijcy były prawdziwe wolałam wrócić do zamku w jednym kawałku. - Może wrócimy do zamku, nie ukrywam, że jest mi już trochę zimno i chce mi się spać. Mrugnęłam z uśmiechem do chłopaka. - Pogadać możemy jutro. Co ty na to?
-Ok Powiedzial, usmiechajac sie. Jeszcze raz spojrzal na panorame okolic Hogwartu i wbil rece w kieszenie. Ruszyl do zamku razem z nia, a pozniej sie pozegnali i rozeszli do dornitoriow.
Te dni, zmuszały go do rozmyśleń nad tym co właściwe, a co nie. Śniegu było pełno, ale to nie zniechęciło go do siedzenia w murach zamku. Wskoczył w gruby sweter, zarzucił pelerynę, i założył czarno-żółte rękawiczki na dłonie, wbijając je zaraz po tym w kieszenie spodni. Dzisiejszego dnia refleksje i jeszcze raz refleksje. Rok szkolny mijał jak z bicza strzelił, niestety, bez jakichś większych rewelacji. Wczoraj były walentynki, ale co z tego, jak nie miał dziewczyny, nie miał z kim ich spędzać, nawet z jakimkolwiek znajomym, przyjacielem... Nie miał ludzi bliskich, był sam. Nauka, myśli, sen, śniadanie, i reszta dnia, blablabla, chciało mu już się tym wszystkim rzygać. Nikogo nie znał, każda twarz była mu tutaj obca, nie do końca, ale nie znał nawet imienia, nazwiska, czystości krwi. Potrzebował kogoś, żeby się wygadać, kogoś kto zainteresowałby się, takim cichym, zawsze uśmiechniętym Deryckiem. Nie przejmował się tym, że na powierzchni, po której teraz stąpa jest pełno śniegu, przeciwnie, wszedł w samo centrum siadając na nim, było chłodno, odrobinę chłodno. Ale kochał zatopić wzrok w pięknej tarczy księżyca, zbliżała się pełnia. Myślał.
Mathilde lubiła przychodzić na punkt widokowy. Oglądając świat z tej wysokości czuła się jakby jego częścią, jakby mogła objąć cały Zakazany Las ramieniem, lub nabrać w ręce wody z jeziora. Kochała obserwować z góry ludzi, wydających się tak niewielkimi z tej wysokości. Poza tym: widok był niesamowity. Same jego podziwianie wywoływało uśmiech u Krukonki. Lubiła też tu chodzić z powodu wielkiej ciszy, nikt nie zagłuszał jej myśli, nikt nie męczył ją niepotrzebną rozmową. Ceniła sobie chwile spędzone w samotności, gdy mogła skupić się na sobie i swoich myślach. Najlepiej myślało jej się właśnie tutaj...
Była noc, ale nie mogła zasnąć... Mogła oczywiście zostać w łóżku i liczyć hipogryfy, lub inne stworzenia, czekając na pojawienie się snu, lecz na nią to nie działało. Ubrana w swój beżowy podbity futerkiem płaszczyk i z szalikiem w barwach jej domu nie obawiała się zimna, z różdżką natomiast nie straszna była jej ciemność. Cicho opusciła dormitorium, kierując się do swojego celu. Było to dosyć łatwe: nauczyciele dosyć leniwie patrolowali korytarz. Wchodząc na punkt widokowy, zgasiła swoją różdżkę. Gwiazdy i księżyc dostarczały dostateczną ilość światła. Śnieg delikatnie skrzypiał pod jej butami, gdy wchodziła „głębiej”. - A! – pisnęła cichutko, widząc sylwetkę jakiegoś innego nocnego marka przed sobą. Nie była na to przygotowana i, nie ukrywając, bardzo przestraszona. Zwykle nikogo nie spotykała podczas swoich wycieczek. Odzyskała jednak szybko animusz- Dobry wieczór… - powiedziała cichutko, nie chcąc przeszkadzać nieznajomemu w rozmyślaniu.
Był zamyślony, ale ze swoich filozoficznych myśli, dotyczących życia, i jego sensu, ocuciło go skrzypienie śniegu pod wpływem nacisku pod podeszwą butów. Rękę powoli przesunął w stronę swojego pasa gdzie schowaną miał swoją różdżkę z ostrokrzewia*. Może to znienawidzony przez niego Ślizgon, albo nauczyciel który czym prędzej popędziłby go do Hogwartu, ale nie, kiedy skrzypienie ucichło, zapadła grobowa cisza, ale zaraz po tym usłyszał cichy pisk. Odwrócił głowę przez ramię spoglądając na skromną sylwetkę, stwierdzając że jest to dziewczyna, bo chłopaków o tak skromnej budowie już nie było. Nie odpowiedział, marszczył tylko brwi, któż taki miał czelność przerywać jego spokój, wyrywać go z zamyślenia... Blondyna, z szalikiem w kolorach Krukonów, to nie wróg, uspokoił się tą myślą. - Kłaniam się nisko - Odparł odwracając wzrok w stronę księżyca, czekał aż dziewczyna przejmie inicjatywę.
Nieznajomy nie był śmierciożercą, duchem, dementorem ani wściekłym nauczycielem, więc nie był też dla niej zagrożeniem. Był to chłopak, starszy od niej, sądząc po kolorach jakie miał na sobie – Puchon. Wydawał się być całkiem sympatyczny, więc odetchnęła z ulgą. – Kłaniam się nisko. – I jeszcze ta nonszalancja, naprawdę godne podziwu. Gdyby nie ciemność, na policzkach Mathilde zauważyć można by było intensywnie czerwony rumieniec. Uśmiechnęła się zakłopotana, podchodząc do barierki i opierając się o nią, tak aby patrzeć prosto na chłopaka. - Czekasz na kogoś? – zapytała dla bezpieczeństwa; nie chciała przeszkadzać żadnemu spotkaniu. Nie przedstawi się mu, dopóki nie odpowie jej na pytanie; nie ma sensu, aby się poznawali jeśli Mathilde miała go za chwilę opuścić. Z jej ust z każdym słowem wylatywała para, było naprawdę zimno, owinęła się szczelniej grubym płaszczem i mocniej zawiązała krukoński szalik.
Z uniesioną głową spoglądał na jasny księżyc, co jakiś czas zasłaniały jego piękną tarczę uporczywe chmury, ale zaraz po tym znikały, odchodziły w niepamięć, a on mógł dalej spoglądać na naturalną satelitę Ziemi. - Nie, jestem sam, możesz zostać... - zamilkł na chwilę szukając słowa, podczas takich dni, często zapominał języka w gębie. - Jeśli tylko masz czas i chęci rzecz jasna - Każde towarzystwo, w każdej postaci było mile widziane. Był samotnikiem, ale chciał to zmienić, tyle czasu chciał tutaj spędzić, ta szkoła faktycznie miała coś magicznego w sobie, co nie tylko uczyło owej magii, ale i przyciągało ludzi do tego miejsca, było i jest niesamowicie. Te wszystkie murowane korytarze, portrety, fruwające schody, i wiele, wiele innych atrakcji, że aż świat mugoli znikał pod warstwą rzeczy które można tutaj robić. Ale teraz, oczekiwał odpowiedzi dziewczyny, nie chciał się zamyślać, nie w czyimś towarzystwie, które tak rzadko miewa.
Mathilde uśmiechnęła się serdecznie do chłopaka. Ostatnio rzadko bywała samotna, w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich lat jej nauki tutaj, więc upodobała się w posiadania jakiegoś towarzystwa. Zauważyła, że przez nieśmiałość można wiele utracić... - Z przyjemnością zostanę. – powiedziała serdecznym głosem, wyciągając dłoń w niebieskiej rękawiczce do Puchona – Mathile Hutz. – przedstawiła się z szerokim uśmiechem na ustach. Dziewczyna, mimo że była tutaj dopiero parę minut, zaczynała żałować, że nie narzuciła na swoją koszulę nocną żadnego swetra, a tylko podkoszulek z długimi rękawami. Nie spodziewała się jednak, że będzie aż tak mroźno. Zawsze była wrażliwa na zimno, szybko łapała przeziębienia i inne choróbska. Zadrżała delikatnie.
Na jego twarz wstąpił nieudawany uśmiech, w końcu ktoś zainteresował się zwykłym, Nolanem. Zdjął rękawiczkę z prawej dłoni, ściskając ją w garści lewej, wyciągnął rękę w stronę Panny Hutz - Deryck Nolan, bardzo mi miło - Założył z powrotem rękawiczkę na dłoń, bo zimno dało się we znaki, jego palce momentalnie skostniały. Nie ukrywał radości, przez tyle czasu był taki obojętny, znudzony tym wszystkim, więc kiedy w końcu ktoś go zaczepił dlaczego dalej miał taki być? - Przepraszam, ale czy nie jest Ci zimno? Trochę się trzęsiesz - powiedział, a uśmiech momentalnie zniknął mu z ust.
Mathilde zacisnęła palce na dłoni Puchona. Miał uroczy uśmiech; dołki w jego policzkach zawróciły w blond główce dziewczyny. Widząc to, uśmiech na ustach Krukonki poszerzył się, właściwie bez jej udziału. - Och. – zawstydziła się trochę troską Dyrecka. Zazwyczaj ludzie są zbyt skupieni na sobie, aby zauważyć takie subtelne szczegóły – Trochę. – kciukiem i palcem wskazującym wskazała niewielką ilość. Tak naprawdę to powoli zaczynała zamarzać. Drżała coraz bardziej i spodziewała się, że niedługo jej szczęka zacznie „chodzić”, co na pewno nie zrobi dobrego wrażenia na nowopoznanym towarzyszu. Zaczęła przetrząsać swoją głowę w poszukiwaniu jakiegoś sprytnego czaru na ogrzanie się. Niestety, nigdy nie była dobra z zaklęć, więc żadnego sobie nie przypomniała.
Zamyślił się na chwilę, nie wiedząc czy dziewczyna wolałaby żeby Deryck użył czaru ogrzewającego, czy najzwyczajniej w świecie pożyczył ciepłą pelerynę, ale nie chciał popełnić błędu, więc najzwyczajniej w świecie zamierzał zapytać Panny Hutz. - Chcesz może moją pelerynę? Byłoby Ci stanowczo cieplej - obiecał, spoglądając w kierunku oczu dziewczyny, bo raczej ciężko byłoby mu, je zobaczyć. Księżyc dawał dużo światła, ale nie z przesadą, żeby dostrzegać takie detale.
Z przyjemnością przyjęłaby jeszcze jedno okrycie, ale… - Wtedy będzie zimno tobie… - to przecież raczej oczywiste; nie można tak wykorzystywać ludzi, przecież nie będzie nic robiła kosztem innych. Włożyła dłonie głęboko do kieszeni płaszcza, jedną poszukując różdżki. Może uda jej się jakoś ogrzać? Wciąż przeszukiwała swoją główkę w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia. - Ee… Muffliato? – machnęła delikatnie różdżką, mając nadzieję, że nie pomyliła czaru. Niestety, efektem było tylko brzęczenie w uszach. – Finite… - mruknęła zakłopotana. Jej niebywały talent do rzucania zaklęć był naprawdę godny pozazdroszczenia. Wystarczyłby mały płomyk, nad którym mogłaby się ogrzać. Dwoje czarodziejów powinno umieć nad nim zapanować…
Uwielbiałam punkt widokowy, oddalony znacznie od zatłoczonych ostatnimi czasy błoni. Na tyle jednak bliski szkoły,by czuć tą magiczną atmosferę. Oparłam się o barierkę i spojrzałam na szklistą taflę jeziora. Miałam ochot tańczyć, choć pojęcia nie miałam dlaczego. Biały puch igrający u mych stóp tylko poprawiał mój nastrój. Z uśmiechem i nabożną czcią wyjęłam z futerału moje ukochane skrzypce. Tak dawno nie grałam... Raz jeszcze spojrzałam na lustro wody w którym odbijały się białe szczyty górskie i pokryte puchową pierzyną drzewa. Dla mnie nawet zima pełna była magicznych barw, od bieli poprzez żółcienie, niebieski, róż a nawet zieleń. Śnieg mienił się tęczowymi kryształkami w blasku słońca.Z uśmiechem na ustach rozpoczęłam grę . Śnieg tańczył u mych stóp wraz z podmuchami wiatru. Wraz z wiatrem tańczyły poły mojego płaszcza i rozwiane włosy. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się chwilą.
Zwiedzając teren szkolny zawsze się gubiłem, tak samo stało się i tym razem. Zamarzałem, temperatura w tym kraju była nie do zniesienia, otuliłem się szczelniej szalem i nasunąłem głębiej kaptur. Wtem usłyszałem jedną z „ Pór roku” jeśli się nie myliłem to była...” Zima” szybko podbiegłem by ujrzeć kto tworzy tą magiczną muzykę. To była Sigrid, przykucnąłem, zamknąłem oczy i pozwoliłem się porwać muzyce która wydobywała się z jej serca poprzez skrzypce. Kiedy muzyka ucichła przebudziłem się z transu i z uśmiechem powiedziałem. - A jednak usłyszałem twoją grę szybciej niż przypuszczałem. Piękne wykonanie, „ Zima” prawda? Teraz mogę w zupełności poczuć ten utwór, wcześniej nie byłem w stanie...dziękuję. - wyszeptałem, a moje oko skrzyło się z radości.
Teraz mogę w zupełności poczuć ten utwór, wcześniej nie byłem w stanie...dziękuję Nigdy nie wiem czy ktoś się do mnie nie zbliża gdy jestem pochłonięta muzyką. Skoro Yavan zauważył, że to Zima musiał się mi przyglądać i przysłuchiwać od dłuższego czasu. - Nie, to ja dziękuje. Zwykle lepiej jest grać dla kogoś, a ostatnio jakoś nie mam do tego okazji... Tak, ten utwór oddaje całkowite piękno tej pory roku i muszę przyznać, że wychowanego dla południu chłopaka takie zderzenie z prawdziwą lodową naturą musiało być ciężkie. - Zima nie jest straszna, ale trzeba umieć ją docenić. Uśmiechnęłam się, tą wypowiedzią nie miałam bynajmniej na myśli utworu muzycznego...
- Może i będę w stanie się z nią zaprzyjaźnić, chociaż to będzie trudna znajomość, coś mi się zdaje. Grasz cudownie, utwór ten słyszałem już wcześniej dlatego go rozpoznałem, jedna z moich sióstr także gra na skrzypcach...- krótka pauza, wziąłem głębszy wdech - Jak się czujesz po balu? - pamiętałem, że Nataniel przeżył i żadne niebezpieczeństwo im nie groziło, chociaż dalszych losach tej dwójki nie słyszałem. I co się dziwić przecież znałem tylko kilka osób.
- Jak się czuję? Musiałam na chwile umilknąć. - Po balu w zasadzie nic mi nie było. Wściekła byłam na Nataniela, ale już mi przeszło. Jeśli natomiast pytasz o wyrzuty sumienia.... Zawiesiłam głos przypominając sobie co czułam patrząc na płonących ludzi i cały ten harmider... - Nie mam ich. Nie myśl sobie, że jestem aż tak nieczuła... Przed oczami stanęła mi scena na przyjęciu dla Carmen... Natychmiast jednak ją odegnałam , było to jeszcze zbyt świeże. - Po prostu umiem walczyć o własne życie, własne szczęście. Zbyt długo byłam tylko pionkiem i może Ridge miał rację traktując mnie przedmiotowo... Dobrze, że nie mógł dostrzec bólu w moich oczach, bólu związanego z zachowaniem Elliot i moją głupotą. Powinnam siedzieć cicho i olać całe towarzystwo, tak jak robiłam to przez 16 lat...
- Nawet tak nie myśl! - odruchowo podniosłem głos i spojrzałem lodowato błękitnym okiem na nią – nie jesteś przedmiotem – mój głos przycichł, ale ton był chłodny wręcz zimny – posiadasz uczucia, pokazałaś to w tęczowym pokoju...nie waż się tak myśleć nigdy więcej – przymknąłem oko i wypuściłem powietrze, zdenerwowałem się, a to nie wróżyło niczego dobrego dla nikogo - ...przepraszam za moje zachowanie... to dobrze, że nic ci nie jest, ja wręcz przeciwnie... – dotknąłem opaski na oku, gdybym jej nie ściągnął mógłbym spać spokojniej, westchnąłem, przynajmniej dzięki komuś jestem w stanie to znieść, moje myśli powędrowały ku Margaret.- ...trudno mi o tym zapomnieć. Obrazy mnie prześladują, przynajmniej nie cały czas.
No tak ... Ja leżę i śpię sobie lecząc się jak kazała... A ona siedzi i przeżywa małe załamanie nerwowe sama i bez niczyjej pomocy. Stałem i słuchałem rozmowy między nimi od jakiegoś czasu Nie chciałem by była sama po tym co się wydarzyło w ostatnim czasie lecz... Skoro przyszła tu chciała pewnie wyciszyć myśli i odpocząć. Cholera ! Żebra dalej kuły mnie a mięśnie momentami chciały wyć i płonąć w miejscach gdzie przeorały je czary wrogów. Ot był to jeden z moich idiotycznych pomysłów bo zaraz po wyjściu ze szpitala i ubraniu się ruszyć szukać Sigrid martwiąc się czy wszystko z nią w porządku...I pewnie nie znalazł bym jej w tym wielkim zamku gdyby nie muzyka którą mogła tworzyć tylko jedna osoba... To własnie ona pozwoliła mi ją znaleźć tym razem. Było mi wstyd i to jak diabli... Nie zapewniłem jej ochrony na balu a ta scena z debilem na przyjęciu też była w sumie moją zasługą... Ech kotku jak mi brak tych chwil kiedy jesteśmy we dwoje i pozwalasz sobie na chwilę, otwarcia się z tych twoich skorup zasad i powinności. Nawet nie wiesz jak magiczne są to momenty. - Cieszyłem się że Yavan był z nią ale nie mogłem już dłużej stać i słuchać. Delikatnie lecz słyszalnie dla obojga ruszyłem do przodu by nie zaskoczyć ich swoim nagłym pojawieniem się ... - Cześć ... zwróciłem się podchodząc do mojej pani i przyjaciela araba. Wydawała się cała i w jednym kawałku ale... To co na zewnątrz zawsze najłatwiej jest posklejać i zaleczyć. obiłem ją i musnąłem delikatnym pocałunkiem jej wargi. - Nie powinniście leżeć i kurować się w SS ? Spytałem ich z błyskiem kpiny w oczach wiedząc że moje słowa dotyczyły bardziej raczej mnie niż ich...
Pojawienie się Nataniela odciągnęło mnie od mrocznych myśli. Na szczęście rzadko dołowałem się dłużej niż kilka dni, a do tego przebywanie wśród ludzi poprawiało mój nastrój. Chłopak wyglądał nieźle, przynajmniej na to co przeszedł, kiedy pytanie padło, nie mogłem się powstrzymać. - Możliwe że masz rację, ale ja to widzę inaczej po pierwsze ty tego bardziej potrzebujesz jak na moje oko – uśmiech pojawił się mimowolnie – a po drugie nawet nie wiem co to jest te całe SS, poza tym...Gratulacje – skłoniłem się chłopakowi jak na wojownika przystało, z rozbawieniem w oku. - Nieźle się spisał na balu prawda? - spojrzałem ku Sigrid.
Śmiałam się w duchu.... Yavan swoimi słowami zdecydowanie poprawił mi humor, a Nataniel z tą swoją miną.....Pozostawmy to bez komentarza. Chociaż, może trochę nadopiekuńczy się zrobił. Wyglądał jeszcze na trochę obolałego, czym były moje ranki w porównaniu z jego? Tak naprawdę wystarczyło mi parę godzin w SS, aby wrócić w pełni sił do pokoju wspólnego. - O tak Nataniel spisał się fantastycznie... W słowach tych kryła się zakamuflowana złość na jego pieprzone bohaterstwo, ale i radość z faktu, że jest w jednym kawałku. Mógł w końcu skończyć, tak jak Daniel... Na myśl o chłopaku poczułam lekkie ukłucie w okolicach serca, ale niestety nic nie mogłam już na to poradzić... - A właśnie co ty tutaj robisz? Nie powinieneś grzecznie odpoczywać. Spojrzałam na Nataniela sugestywnie, w końcu coś mi obiecał gdy go trochę "przycisnęłam" . Wiedziałam, że Yavan w duszy wyje ze śmiechu . W końcu cała sytuacja była w dość wymowny sposób komiczna... - Yavan, proszę powiedz temu upartemu przedstawicielowi męskiej populacji, że powinien jeszcze przez jakiś czas odpoczywać. Oczywiście, wiedziałam, że nic z mojej prośby nie będzie, ale lubiłam się z nimi podroczyć.
Mmmm moja pani nie rozumie czemu odszedłem jej szukać? No proszę. Zgodziłem się przecież nie uciekać bo ona będzie spać na łóżku obok.Skoro jej tam nie zastałem uznałem umowę za nieważną. Kpiący uśmiech pojawił się na mojej twarzy gdy patrzałem na jej minę taksującą mnie od góry do dołu. - Powiedzmy że się stęskniłem za świeżym powietrzem, oraz nie mogłem spać z powodu bandy uczniów kłócących się o królika. Nie kłamałem zostałbym przecież dłużej ale po prostu tam już nie się wytrzymać. Prędzej oszalałbym niż doszedł do ciebie słysząc ich ciągłe trajkotanie. Patrzałem na jej nie zadowoloną minę i uśmiech malował się na moich ustach. -Przecież zostałem jak prosiłaś ale nie mówiłem przecież jak długo. Ba czy nie obiecałaś mi czegoś? Spojrzałem z blaskiem zielonych oczu narastał powoli. - Och dziękuję moja pani za słowa uznania. Bezczelnie nie zauważyłem błysków złościw jej oczach , gdy mówiła o bitwie na balu. Bawiłem się jej miną a z każdą chwilą odzyskiwałem pewność siebie. Bolało mnie jednak to iż czasem traktowała mnie jak dziecko, sama będąc nie raz jak zagubiony mały kotek...
Jego mina nie przypadła mi do gustu. W oczach wyczytałam głęboko skrywany ból, idiota... Pewnie miał do mnie żal o to, że się martwiłam. - Och na litość boską skończ już z tym pieprzonym balem. Było minęło a skoro już tu jesteś to nie ma nad czym płakać. Mój ton głosu bynajmniej nie był zbyt przyjemny. O tak w istocie miałam zmienne humory, ale nic na to nie mogłam poradzić. Traktował mnie jak kruchą, porcelanową figurkę a jak ja chciałam go potraktować w ten sam sposób zaczynał stroić fochy. -Sorry za ten wybuch, ale ileż można. Może pójdziemy na kompromis. Ty będziesz mógł być nadopiekuńczy o ile sam nie będziesz na mnie warczał jeśli ja będę taka sama w stosunku do ciebie. Teraz dla odmiany chciało mi się śmiać z jego miny. Zresztą Yavan nie wyglądał lepiej, ewidentnie powstrzymywał wybuch śmiechu.
O jaka ty zadziorna warkot sam wydobył się z moich ust. No ładnie ja się staram a ty mnie po łapach. W duszy śmiałem się i to radośnie czując jej spojrzenie i mogąc patrzeć jej w oczy. Ale czy nie jesteś troszeczkę za pewna siebie Sig? - Koteczku czy ty sądzisz że ja na prawdę o balu? Mój ton się zmienił a głosem akcentowałem każdą sylabę patrząc jej w oczy i więżąc je spojrzeniem. Zagrałaś sobie zostawiając mnie tam samemu, jedziesz mnie i śmiejesz się z mojej niepewności do twoich uczuć ba, warczysz na mnie. Nie powiem że mnie to lekko nie pociąga o może nawet nieco aż za bardzo... Lekki poblask pojawił się w oczach gdy zaczęły zmieniać kolor na żółtawo zielony. - Widzę że popełniłem błąd . Wróćmy więc do naszych pierwszych relacji kochanie. Spojrzałem z blaskiem i śmiechem na dziewczynę. Nie byłem wilkiem salonowym a zbytnia grzeczność jedynie mi szkodziła. - Wracamy do naszej małej rywalizacji?