Miejsce, do którego trafiają poszkodowani. Jednocześnie jest to jedno z miejsc, w którym odbywają się praktyki, staże i kursy na pracowników szpitalu świętego Munga. Niemal zawsze zastaniesz tu tłum ludzi, więc lepiej ustaw się w kolejce.
Ostatnio zmieniony przez Leonardo Taylor Björkson dnia Czw 21 Sie 2014 - 15:08, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skinął głową, że owszem, wiedział gdzie go zastać w razie potrzeby. Oczywiście miał nadzieję, że będzie ona zachodzić jak najrzadziej, ale ostatecznie to właśnie Brewerowi ufał w kwestii swojego zdrowia i jak już miał do kogoś iść z jakimś problemem, to właśnie do niego. -Biegnę latać codziennie z zasłoniętymi drogami oddechowymi. Nie tak planuję zejść z tego świata. - Owszem, mogła to być jakaś metoda, ale ostatecznie potrzebował też zmysłu węchu do pracy, nie mógł go tak po prostu wziąć i tłumic tylko dlatego, że po świecie szalały halucynacje. Miał już trochę doświadczenia z utratą kontaktu z rzeczywistością, a skoro znał przyczynę, to był pewien, że jakoś spokojniej będzie w stanie to ogarnąć. -Dobra, zapamiętam, żeby Ci wjebać po sezonie. - Znów posłał mu szeroki uśmiech. Co jak co, ale trochę mu się jeszcze do czegoś nogi przydawały. Z drugiej strony też nie miał zamiaru przecież odgryzać ręki, która go karmi. Czy tam leczy w tym wypadku akurat. -Kurwa. - Mruknął tylko, nie rozwijając, skąd to przekleństwo się wzięło. Skoro jednak linia czasu prezentowała się w ten sposób, to nie mógł mieć tak do końca pewności, że z jego psychiką wszystko było w porządku. -Czyli ogólnie wszelkie imprezowe tematy i fantomowe wpierdole, to te wróżki. - Podsumował, próbując poskładać sobie to wszystko do kupy. Przynajmniej tyle coś mu się rozjaśniło. Fakt, że bark był sprawny i nie wymagał większej interwencji mocno go podbudował. O ile bez nóg, jakoś jeszcze by sobie poradził, tak rąk akurat potrzebował nie tylko do pałowania, ale i do eliksirów. Zdecydowanie były to jego ulubione kończyny, których strata mocno by go zabolała. -Dobrze wiesz, że żaden eliksir mi nie straszny. Co innego może sądzić moja wątroba, ale powinna być w dobrym stanie, dbam o nią od zeszłego roku. - Prawie że się obruszył na to pytanie. On i uczulenie na magiczne mikstury. Jeszcze czego! Zaraz też zmarkotniał słysząc o tym, że będzie musiał pojawiać się w tym przeklętym przybytku dużo częściej. -Ty mnie ewidentnie nienawidzisz. - Burknął, ale nie protestował. Zależało mu na powrocie do sprawności bardziej niż na głupiej kłótni o rehabilitację. -Weź mnie chociaż skieruj do tej ładnej magirehabilitantki. Jak już muszę cierpieć, to coś mi się należy w zamian. Jak jej było? Grace? - Postanowił jednak coś dla siebie ugrać w tym całym cierpieniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wzruszył lekko ramionami, na znak, że niestety nie było zbyt wielu opcji radzenia sobie z tym pyłem, dodając, że wpychał się faktycznie wszędzie. Było go dużo na otwartej przestrzeni, ale znajdował go nawet we własnym mieszkaniu, co oznaczało, że również Londyn nie był bezpiecznym miejscem. Właściwie gdzie się człowiek nie ruszył, tam miał szansę wpaść w pułapkę tego smogu, co wcale dobre nie było. I widać nie podobało się również jego imiennikowi, który przeklął, a później dopytał o te halucynacje, co Max potwierdził, dodając jednak, że nie miał wszystkich możliwych informacji. Wyglądało jednak na to, że faktycznie wszystkie halucynacje związane z wróżkami były nieco zabawne, przynajmniej dla nich. Nie sądził, żeby podobne rzeczy naprawdę śmieszyły któregokolwiek czarodzieja, ale może dałoby się znaleźć takie jednostki. Skinął jednak jedynie głową na kolejną uwagę Solberga, kątem oka widząc, że pióro uzupełniło dane dotyczące eliksirów w karcie pacjenta, a później przez chwilę wyraźnie zastanawiał się, jak ma podejść do tego, co widział. Uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy usłyszał, o co dokładnie prosił go imiennik i westchnął ciężko, przyznając, że mógł to zrobić, po ładnej prośbie, ale liczył za to na oklaski. Nie miał jednak nic przeciwko temu, żeby zaczepić jedną z dziewczyn zajmujących się rehabilitacją i poprosić ją o to, żeby wzięła pod swoje skrzydła Solberga. To, czy będzie mu się to podobało, będzie musiał ocenić już sam. - Z uwagi na możliwe obciążenie i zasinienia na pewno włączymy eliksir łagodzący, żeby ciało łatwiej się leczyło. Zobaczymy, jak będzie z terapią, bo najwyżej dodamy ci rozluźniający mięśnie, ale o tym musi zdecydować ktoś, kto ci tę nogę dokładnie wymaca we właściwym momencie. Oczywiście wiggenowy w mniejszej ilości, wspomagająco. Przede wszystkim jednak, jak nie chcesz tej nogi rozwalić do zera, unieruchomienie. Wstępnie zalecam pięć dni, to minimalny czas. Do tego suche okłady, zaraz ci pokażę, o co dokładni chodzi – powiedział, a pióro starannie odnotowywało każde jego zalecenie, wybraną przez niego dawkę i sposób podania. Max zajął się również wykonaniem odpowiedniego okładu na nodze imiennika, przestrzegając go, że nie żartował z tym siedzeniem w miejscu, jeśli chcieli uniknąć grzebania w jego ciele. Mógł wlepić mu cały wiggenowy, ale to było doraźne, bo nawet ciało czarodzieja potrzebowało pewnej naturalności, żeby wszystko wróciło do pełnej normy.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kochał Brewera całym swoim pokaleczonym serduszkiem, ale wciąż był uzdrowicielem, który grzebał Solbergowi we flakach i kościach, co w sytuacjach zawodowych, dla gryfona, sprawiało lekką niechęć ze strony jego imiennika. Rozmowa o pyłku była o wiele przyjemniejsza niż o kondycji fizycznej Felixa, więc ciągnął ją, dopóki niestety nie umarła samoistnie. -Mogę Ci nawet zatańczyć na głowie. - Wyszczerzył się weselej, widząc światełko w tym spierdolonym tunelu. Eliksiry przyjął bez marudzenia, odnotowując z ulgą, że żadnego z nich nie miał na liście swoich potencjalnych uzależnień. A to było coś wyjątkowego w jego przypadku. -Grace może mnie macać gdzie chce i w każdej sytuacji. - Humor już na dobre mu wrócił, gdy pomyślał o chwilach z piękną czarownicą. Nie żeby planował cokolwiek zdziałać w jej temacie, ale trochę poczarować mógł. -Biorę wszystko. Spodziewałem się jakiś pięciu miesięcy, więc jesteś moim zbawicielem. Mówiłem Ci już, że Cię kocham? - Złapał kumpla za łeb i pocałował go w czoło. Fakt potrzeby rehabilitacji i leczenia go nie cieszył, ale skoro miało to trwać tylko chwilkę, to jakoś łatwiej mu było to wszystko znieść. Wysłuchał więc wszystkich instrukcji bardzo uważnie, by niepotrzebnie nie przedłużać swoich mąk, po czym jeszcze raz powiedział, że uwielbia Brewera i wyszedł z gabinetu, pozwalając uzdrowicielowi wrócić do swoich obowiązków. Tych bardziej poważnych i mniej problematycznych.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
widziadła - scenariusz tak, bo krosty - 3 - cesarzowa
Krosty, jakie pojawiły się na jego ciele po kontakcie z fioletową mazią, były naprawdę upierdliwie. Nie wiedział, jak inaczej miałby nazwać problemy, jakie sprawiały, to jak piekły i jak wyglądały. Wiedział za dobrze, że zignorował je i teraz musiał mierzyć się z konsekwencjami, które miał nadzieję nie będą tak tragiczne, jak mogłoby się wydawać. Krosty z każdą chwilą bardziej piekły i trudno było pilnować, aby nie pękały. Teleportował się przed wejście do szpitala, gdzie potrzebował chwili, żeby zroumieć, gdzie był. Pył wróżek, nie dość, że zawsze sprawiał problemy, przy teleportacji zdawał się zwiększać, tak jeszcze po byciu owianym nim z powodu listu, Whitelight był pewien, że znów będzie musiał mierzyć się z jakimiś halucynacjami. Wolał dostać się do środka szpitala, zanim do tego dojdzie, ale niestety nie było mu to dane. Najpierw usłyszał czyjś chichot. Specjalnie próbował go ignorować, ale kiedy śmiech wybrzmiał tuż przy jego głowie, odruchowo odwrócił się, aby zorientować się, że nikogo nie widzi. Właściwie, aby być dokładnym, nie widział wokół siebie dosłownie nic. Zapadła ciemność i choć był świadom tego, gdzie się znajdował, nie mógł dostrzec nawet swojego ciała, a do jego uszu dolatywał tylko czyjś chichot. Powtarzał sobie, że to halucynacje i z całych sił starał się nie wykonać żadnego ruchu, czekając, aż widziadła miną i będzie w stanie wejść do szpitala. Co prawda ryzykował, że w każdej chwili może zostać przez kogoś trącony, że być może komuś zagradzał drogę, ale nie mógł nic z tym zrobić. Kiedy w końcu odzyskał wzrok, widok sinych krost na dłoniach nie był pocieszający, ale za to uświadomił mu, że naprawdę ma niewiele czasu i powinien się spieszyć. Z tego powodu skierował się w końcu, choć nieco chwiejnie do środka szpitala, prosto na izbę przyjęć, której zwyczajnie nie znosił. Oczekiwanie na własną kolej do uzdrowicieli nigdy nie było jego mocną stroną, ale skoro sam nie znał się na uzdrawianiu, nie miał zbyt wielkiego wyboru. Podszedł do recepcji, aby zgłosić potrzebę pomocy, wypełnił odpowiednie dokumenty i usiadł w oddaleniu od pozostałych pacjentów, obserwując chaos, jaki zwykle panował w tym miejscu. Nie czuł się dobrze, a krosty wciąż piekły. Początkowo myślał, że zdoła się do tego przyzwyczaić, ale teraz był pewien, że to nie było takie proste. Ilekroć myślał, że już przestał je czuć na swojej skórze, albo wykonywał ruch, przez który naciągała się skóra, na nowo naruszając krosty, albo uderzał w niego podmuch wiatru, czy nawet ktoś na niego wpadał. Cokolwiek Whitelight próbował wymyślić, byle w jakiś sposób wytrzymać, okazywało się, że nie ma sposobu, aby krosty przestały mu dokuczać. W końcu jedna z pielęgniarek z miłym uśmiechem na twarzy zawołała go do odpowiedniego gabinetu, gdzie został dokładnie zbadany. Musiał raz jeszcze opowiedzieć o tym, w jaki sposób nabawił się paskudnych krost, a nawet pokazał list, na wypadek, gdyby były na nim jeszcze resztki mazi i liczył na to, że zajmujący się nim uzdrowiciel odnajdzie jakiś sposób na krosty. Nie wydawało się to jednak tak proste, więc Nakir czekał posłusznie, siedząc na kozetce, poddając się kolejnym badaniom, nim otrzymał eliksir, który bez słowa wypił, a później posłusznie czekał, aż pielęgniarka nałoży na krosty jakiś wyciąg. Był zdania, że spędził w gabinecie dobrą godzinę, jak nie dłużej, nim ostatecznie go wypuszczono.
Krosty, które otrzymałeś nie były jedynie upierdliwe ze względu na ciągłe pieczenie, ale też osłabiały widocznie Twoją magię, co mogłeś wywnioskować po ostatniej akcji w pracy. Maść i eliksir, podane przez pielęgniarkę, zdecydowanie złagodziły objawy, ale niestety skutki obsypania pyłkiem odczuwałeś jeszcze przez półtora tygodnia, walcząc z magią, która nie chciała Cię słuchać. Musiałeś też uważać, bo okazało się, że krosty były zaraźliwe i mogłeś przekazać ten niefortunny los komuś innemu. Na szczęście, stosując się do zaleceń uzdrowiciela, wszystko minęło i wróciłeś do pełni sił. Pytanie tylko, kto i dlaczego chciał Cię osłabić.....?
Kolejny dzień w szpitalu wiązał się oczywiście z nowymi pacjentami i przygodami z ich udziałem. Słyszałeś już wcześniej, że po Pokątnej krąży jakaś dziwna mieszanka wróżkowego pyłku, którą sprzedają czarodziejom obiecując złote góry, a tak naprawdę kończyło się na czymś zupełnie innym. Wiotczenie mięśni i częściowa amnezja to finalne stadium ich męki, ale amatora proszku można było poznać po niebieskich końcówkach palców, które barwiły się już po kilku minutach od spożycia. To właśnie taki delikwent trafił dziś pod Twoją opiekę. Czarodziej miał widocznie sine palce i częściowy zanik władzy w mięśniach. Nie było jeszcze tragicznie, ale czas nie zamierzał zatrzymać się w miejscu. Musiałeś działać.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max mógł twierdzić, że nie wiedział, co siedziało w łbach ludzi, którzy decydowali się ćpać pył wróżek, ale to byłoby jedynie durne pierdolnie. W szkolnych czasach sam palił, co się dało, ot, dla zabawy i dla sprawdzenia, jak to na niego wpłynie. Dlatego też nie uważał z góry osób, które ulegały podobnym rzeczom, za skończonych debili, chociaż jednocześnie wiedział, jakie było to niebezpieczne, niewłaściwe i w ogóle idiotyczne. Wychodził jednak z założenia, że czasami niektóre rzeczy trzeba było przeżyć, żeby przekonać się, do czego to prowadziło, nawet jeśli miałoby się okazać, że było to jedno wielkie gówno, tak jak tutaj. - Potrzebuję dictum, przydać się może też łagodzący - mruknął, przyglądając się uważnie pacjentowi, wiedząc, że będzie musiał zająć się również jego mięśniami. Ważne było jednak usunięcie toksyny, trzeba było zadziałać również na jego ręce, zanim te zaczną całkowicie zmieniać kolor. Do tego wszystkiego trzeba było zająć się również regeneracją ciała, ale to musiało nastąpić po tym, jak pozbędzie się głównego problemu z organizmu. Max zerknął w kartę, szukając informacji na temat tego, czy wiadomo było, jak wielkie stężenie pyłku wpłynęło na tego czarodzieja, bo jego objawy mogły wskazywać tak na początkowe, jak i późniejsze stadium. Wszystko zależało od podatności i stopnia uzależnienia, a tego w procesie pospiesznego ratowania zdrowia, nie można było aż tak łatwo określić, niestety. Żeby podjąć dalsze decyzje, po tym, jak zaordynował w pierwszej kolejności dictum, użył caliditas, by przekonać się, czy pacjent miał gorączkę, czy być może ta przyjemność akurat go minęła.
Pacjent był w pełni przytomny, ale nie wyglądał jakby był chętny zbyt wiele powiedzieć. Stojący obok Ciebie stażysta od razu poleciał do laboratorium po odpowiednie eliksiry, a Ty mogłeś dalej zająć się oględzinami pacjenta i znalezieniem odpowiedniej metody leczenia. Łatwo nie było, bo wciąż nie mieliście w pełni przebadanego tego specyfiku, ale przynajmniej mniej więcej wiedzieliście, czego możecie się spodziewać, a to już było coś. W karcie odnalazłeś informację o średnim stężeniu pyłku. Widać pacjent wziął go albo bardzo dużo, albo specyfik dość wolno z organizmu uchodził. Obydwie opcje nie były najbardziej pocieszające. Używając zaklęcia dowiedziałeś się też, że pacjent ma temperaturę oscylującą między 37,7 a 38 stopni. Wyniki nie były jednoznaczne i mogły wskazywać na kolejne, nieprzewidziane reakcje ciała. Lepiej było działać szybko szczególnie, że mięśnie z każdą minutą coraz bardziej wiotczały.
Kostki:
Rzuć literką na działanie dictum. Samogłoska oznacza, że eliksir owszem, spowodował wymioty, ale nie zmienił stanu pacjenta. W przeciwnym wypadku, jego stan nieco się poprawił.
Jeśli próbujesz porozmawiać z pacjentem, rzuć k100 na siłę charyzmy i perswazji.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max zmarszczył brwi. Temperatura się podnosiła, opadała, a mięśnie nadal tężały, zaś po podaniu dictum co prawda pacjent zwymiotował, ale tak naprawdę jego stan się nie zmienił, co uzdrowiciel skwitował soczystym przekleństwem. To nie zapowiadało niczego dobrego i wskazywało na to, że przyjęty przez niego pył działał o wiele mocniej, niż podejrzewano, co oznaczało, że trzeba było spróbować zastosować inną metodę pozbycia się z jego organizmu trucizny, jaką w tej chwili była używka. Widział, że zaczęła pojawiać się ta nieznośna reakcja alergiczna, a przynajmniej tak odczytywał tężejące mięśnie i widział, że musiał działać natychmiast, jeśli chciał cokolwiek uzyskać. - Słyszysz mnie? Kiedy to wziąłeś? – zapytał pospiesznie, ale nie liczył na żadną odpowiedź, już teraz szykując się do rzucania zaklęć, które musiały pomóc. W innym wypadku będą w gównie, z którego już tak łatwo nie dało się wyjść. Żeby nie powiedzieć, że właściwie będą w sytuacji, z której nie będzie się dało uwolnić. Spojrzał na stażystę, który mu towarzyszył. – Kontroluj go, jak za chwilę zacznie się przyduszać, musisz użyć dispareo oedema – wyjaśnił pospiesznie, wiedząc, że będą musieli zmniejszyć obrzęk ciała, a sam najzwyczajniej w świecie zabrał się za rzucenie sugervirus, bo skoro dictum nie zadziałało, to był najskuteczniejszy sposób odessania trucizny, jaka znajdowała się w jego organizmie, nawet jeśli wiązało się to z bólem i dyskomfortem pacjenta. Życie czasami było ważniejsze, niż chwilowy ból i Max robił teraz wszystko, żeby mu pomóc.
Nie wyglądało to ani trochę dobrze. Mieszanka nie była powszechnie znanym środkiem, więc i leczenie tych, którzy ją zażywali, musiało odbywać się nieco na oślep. Dictum zdawało się być dobrym tropem, niestety tylko początkowo. Wymioty jedynie osłabiły bardziej pacjenta, który pluł samą żółcią. Widocznie nie miał dawno niczego w żołądku, albo wróżkowy pyłek całkowicie wspomógł trawienie. -Nic nie brałem! - Pacjent żachnął się, nie współpracując z Tobą ani trochę. Ciężko było powiedzieć, przed czym chciał się uchronić, bo na pewno nie przed własną głupotą. Widać było jednak, że nie kontaktował najlepiej. Stażysta za to miał na twarzy wymalowane przerażenie, ale posłusznie kiwnął głową, z różdżką gotową do akcji. Niestety nie kontrolował pacjenta tak dobrze, jakbyś sobie tego życzył. Gdy tylko zacząłeś usuwać toksynę z organizmu czarodzieja, ten z bólu i dyskomfortu, przypierdolił Ci kolanem prosto w śledzionę i to z naprawdę potężną mocą. Prawdopodobnie nie zrobił tego specjalnie, ale cios odjął Tobie tchu i byłeś zmuszony na chwilę zaprzestać swoich działań. -Eeeee... Brewer? - Stażysta niepewnie wskazał Ci dłonie pacjenta, które już prawie całe zmieniły barwę na niebieską.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max tego się spodziewał. Wiedział, że z mężczyzną było coś naprawdę nie w porządku, wiedział, że wciąż nie znali skutków przyjmowania pyłku wróżek i chociaż wiedział, jak postępować w przypadku większości używek, u każdego mogły wystąpić inne skutki uboczne, których zwyczajnie nie był w stanie przewidzieć. Na dokładkę miał na głowie stażystę, którym sam był jeszcze nie tak dawno i musiał zapanować nad pacjentem i przyszłym lekarzem, jednocześnie nie wpadając w panikę. Nie mógł sobie na nią pozwolić, nawet mając świadomość, że zalecane przez niego działania nie przynosiły efektów. Nie wiedział, czy znajdzie teraz kogoś innego na dyżurze, ale nim zdołał wypowiedzieć magiczne zaklęcie, wzywające tutaj innych lekarzy i zanim wysłał stażystę również po eliksir spokoju, widząc już, że bez niego sobie nie poradzą, dostał w śledzionę. Poczuł, jak ślina napływa mu do ust, skulił się cały, starając się złapać dech, obawiając się, że po tej akcji to koledzy będą musieli zająć się nim, ale starał się zachować trzeźwość umysłu. Wiedział, że to nie było łatwe, w zaistniałej sytuacji, tym bardziej gdy stażysta zwrócił uwagę na to, co się dzieje z rękami pacjenta. - Potrzebujemy wsparcia i eliksiru spokoju. Jazda – rzucił do stażysty, czując, jak ślina napływa mu do ust, gdy przyglądał się pacjentowi. Przyczyn sinienia jego dłoni mogło być wiele, zaczynając od wyziębienia organizmu, poprzez problemy wewnętrzne, jak krwotok, którego na razie nie brał pod uwagę, ale również mógł to być skutek uboczny zażycia pyłku, o którym jeszcze nie wiedzieli. Musiał pozbyć się go z organizmu mężczyzny, ale to oznaczało, że teraz musiał go zwyczajnie skrępować albo uspokoić, żeby zaklęcie, jakie rzucał, zadziałało do końca. Zanim jednak do niego wrócił, rzucił flumine sanguinis, żeby określić przebieg krwi w żyłach, szukając krwotoku albo zatoru, który mógł doprowadzić do takiego stanu, mając w pamięci, że pacjent miał również podwyższoną, lawirującą temperaturę.
Ciężko było nie wiedzieć, że coś jest nie tak, ale problem wciąż pozostawał. Bez przyczyny ciężko było leczyć objawy, które zresztą niezbyt chętnie chciały dać się wyciszyć jak do tej pory. Co gorsza sam pacjent też średnio współpracował, stosując wobec Ciebie, może niezamierzony, ale wciąż atak. -Przynieść wiggenowy? - Stażysta zainteresował się Twoim stanem, ale zaraz pobiegł spełnić Twoje polecenie. Wsparcie... Ale kogo miał sprowadzić? Nie zdążył się spytać, bo zależało mu na czasie. Poleciał więc najpierw do laboratorium, po eliksir spokoju. Ty w tym czasie analizowałeś żyły pacjenta i w końcu zdawało się, że coś znalazłeś. Żyły były popękane w kilku miejscach, mikro urazy zdawały się nie być poważne, dopóki nie okazało się, że wyrwy zostały zasklepione odłogami pyłku. Nieciekawa sytuacja, to na pewno i wymagająca delikatnego podejścia, by przypadkiem nie spowodować dalszego wyniszczania żył, a co za tym szło, nawet i śmierci pacjenta.
Wsparcie:
Rzuć k6na to, kogo stażysta sprowadzi Ci do pomocy: 1,4 - Sara, piękna pielęgniarka z genami wili. 2,6- Derek, starszy uzdrowiciel, prawa ręka ordynatora 3,5- Amanda, zdystansowana, choć pracowita uzdrowicielka. Nowy narybek na oddziale urazów zwierzęcych.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max czuł ból, ale nie mieli czasu na to, żeby sam pił eliksir, z czego zdawał sobie sprawę, więc jedynie pogonił stażystę, licząc na to, że ten jednak kogoś znajdzie. Mógł oczywiście powiedzieć mu o lusterkach, ale chwilowo był tak zajęty tym, co się tutaj działo, że w ogóle nie wziął ich pod uwagę. To była pierwsza tak trudna sytuacja w jego karierze i chociaż chciało mu się rzygać, musiał działać. Działać i próbować, bo obiecywał, że będzie walczył w każdej sytuacji. - Kurwa mać - mruknął pod nosem, kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, co widział. Drobne uszkodzenia żył nie były aż tak złe, z tym dało się pracować, ale to, co widział, przekraczało jego dotychczasowe doświadczenie i powodowało, że czuł nieprzyjemny ucisk na żołądku. I nie miał on nic wspólnego z bólem, jaki wciąż promieniował w jego ciele, powodując, że Max miał większy problem z tym, żeby myśleć. A musiał, kurwa, musiał działać. Obawiał się, że stan pacjenta zacznie się im za chwilę pogarszać, więc kiedy usłyszał kroki, po prostu zaczął dzielić się tym, co odkrył. - Mikro uszkodzenia żył, liczne, wszystkie wyglądają na zapchane, zupełnie, jakby dostał się tam pyłek. Interior depletura może być bezużyteczne w tym stanie i doprowadzić do dalszego zatkania żył. Mogę spróbować naciąć te miejsca, żeby wydobyć z nich pył albo wrócić do sugervirs, ale to wszystko będzie potwornie bolesne. Na transfuzję jest za wczas - wyrzucił z siebie, starając się gorączkowo ustalić, co powinien w tej sytuacji zrobić, mając świadomość, że wszystko będzie trudne i jest grą na czas. - Spróbujmy podać eliksir spokoju, dictum nie działa jak powinno, a pył najpewniej wpływa już na cały organizm, więc trzeba spróbować usunąć go z krwioobiegu - stwierdził, nim ostatecznie pogonił stażystę do tego, żeby przygotował się do podania eliksiru, a potem odetchnął głęboko, decydując się pospiesznie na powrót do sugervirs, prosząc drugą lekarkę o stałe monitorowanie stanu pacjenta.
Stażysta wrócił z Amandą. Czarodziejka nie była może najbardziej doświadczonym pracownikiem, ale pierwszym, na którego się natknął. Mówiono, że uzdrowicielka jest nowym objawieniem tego szpitala, ale pracowała głównie na zwierzęcym, a ta sprawa, nie do końca kwalifikowała się pod żaden konkretny wydział. -Jak z jego przytomnością? Wiemy coś więcej? - Zapytała z ciężkim, irlandzkim akcentem, po czym zakasała rękawy, gotowa nieść Ci pomoc, choć za głównego wykonawcę uważała Ciebie. Gdy więc zaproponowałeś eliksir spokoju, odebrała od stażysty załatwione fiolki i podała Ci je, byś mógł kontynuować leczenie. -Myślałeś o ex iniecto? Trzeba by go otworzyć co prawda, ale może udałoby się szybko pozbyć większej ilości substancji. - Zaproponowała, sama nie do końca wiedząc, jakie rozwiązanie będzie idealne. Faktem było jednak, że pyłek powoli działał coraz mocniej i pierwsze wspomnienia ulatywały z głowy pacjenta, jakby nigdy ich tam nie było.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Nie jest w stanie odpowiadać logicznie na pytania, twierdzi, że nic nie przyjął, a stan się pogarsza. Po dictum zaczął wymiotować, nastąpiło osłabienie i coraz szybsze sinienie dłoni - odpowiedział właściwie natychmiast Max, robiąc to całkowicie automatycznie, czując, że po tym, co się tutaj wydarzy, będzie musiał zapalić. Czuł, że życie człowieka wymyka mu się między palcami i było to coś przerażającego, czego jeszcze nie doświadczył, ale wiedział, że prędzej, czy później, coś podobnego musiało się wydarzyć. Przyjął fiolki, by faktycznie spróbować podać eliksir spokoju, widząc, że pacjent zaczyna być nieresponsywny, na co zacisnął mocno zęby, a potem spojrzał na kobietę. - Ex Iniecto jako próba pobrania pyłku z żył? Możemy spróbować, jeśli nie, przejdę do próby wydobycia z niego substancji trującej. Jeśli jego stan zacznie się za chwilę pogarszać, wzywamy pozostałych z dyżuru - powiedział, wyciągając specjalne lusterko dwukierunkowe, którym posługiwano się w szpitalu, żeby mieć je pod ręką, gotów na rzucenie kodu czerwonego. Potem odetchnął i faktycznie spróbował zastosować Ex Iniecto, by wyciągnąć pyłek z żył nieszczęśnika, nie robiąc sobie jednak z tym wielkich nadziei. Ostatecznie to było dość nowatorskie podejście, ale sytuacja, w jakiej się znajdowali, była całkowitym błądzeniem na oślep.
Amanda skomentowała tylko, że sytuacja nie wygląda ani trochę dobrze i przyznała bez ogródek, że nie wie, czy będzie w stanie Ci jakkolwiek pomóc. Walczyliście jednak dalej, podając eliksir spokoju, który, o dziwo, zadziałał praktycznie od razu. Ciało czarodzieja uspokoiło się, przez co o wiele łatwiej było wam z nim cokolwiek zrobić. Co prawda nie zmieniło to wiele w stosunku do rozmowy z nim, ale wiedzieliście przynajmniej, że ryzyko ponownego oberwania w śledzionę drastycznie się zmniejszyło. Gdy przystałeś na propozycję czarownicy, Amanda od razu znieczuliła pacjenta i nacięła jego skórę tak, byście mieli jak najmniej skomplikowane dojście do zatkanych miejsc. Obawiała się, że pyłek może zbyt mocno być blokowany przez tkanki i przez to gromadzi się w żyłach, zamiast jakkolwiek wchłaniać. Niestety cała ta sytuacja wywołała ogromny stres, przez co zaklęcie nie było efektywne (33), a stan pacjenta coraz bardziej i szybciej ulegał pogorszeniu. -Musimy go natychmiast zamknąć. Coś tu jest nie tak, zaraz go stracimy. - Amanda nie czekała na Twoje pozwolenie, choć to Ty prowadziłeś leczenie. Od razu zasklepiła tkanki, upewniając się, że nie doszło do większego krwotoku. Pozornie nic się nie działo, ale życie coraz mocniej uchodziło z czarodzieja i czuliście, jak wymyka wam się spod rąk.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Jeden mały sukces nie był sukcesem ogólnym i Max zdawał sobie z tego sprawę. Spróbowali podjąć kolejną próbę, ale ona również nie okazała się sukcesem, co oznaczało, że pozostawało im coraz mniej możliwości. Nie czekając na zaproszenie, kiedy Amanda zajęła się zasklepieniem ciała mężczyzny, on sięgnął po lusterko dwukierunkowe, żeby wezwać innych na izbę przyjęć, dając im jasno do zrozumienia, że mieli tutaj stan ciężki, pogarszający się w stronę krytyczną. Nie zamierzał owijać w bawełnę, ale też nie zamierzał zgrywać bohatera, kiedy nie miał ani tak wielkiego doświadczenia, ani tak wielkiego opanowania, żeby w pełni poradzić sobie z tym, co się tutaj działo. Ponownie rzucił flumine sanguinis, starając się ocenić, czy zatory się pogłębiały, czy jednak sytuacja się ustabilizowała, jeśli o czymś podobnym w ogóle można było mówić, wiedząc, że jedyne, co teraz mogli zrobić, to spróbować raz jeszcze wyciągnąć truciznę z organizmu mężczyzny. To zaś oznaczało, że mogli spróbować przeprowadzić transfuzję, ale nie był pewien, czy pyłek będzie w stanie spływać swobodnie z żył... Było to ryzykowne i chociaż myślenie o tym nie zajmowało mu tak naprawdę dużo czasu, czuł, że decyzja jest w tej chwili naprawdę skomplikowana. Wiedział jednak, że wzywając pozostałych lekarzy w trybie pilnym, postąpił słusznie, bo wystosowane przez niego wezwanie niewątpliwie miało ściągnąć ich tutaj dosłownie za chwilę.
Musieliście podejmować ryzyko, a jednocześnie dobrze zdawaliście sobie sprawę, z czym może się ono wiązać. W tej chwili był to hazard i to hazard czyimś życiem. Niestety takie były realia tej pracy, co było równie przykre, co pocieszające, gdy udawało się dobrze obstawić. Ten dzień wyglądał jednak inaczej, a wy walczyliście z coraz większą bezsilnością. Nie minęło wiele czasu, gdy wokół was powstał raban. Wezwani przez kod czerwony uzdrowiciele, pędzili ku wam, oczekując streszczenia sytuacji i opisu podjętych już kroków. -Idź do Armena. Niech natychmiast przygotuje salę zabiegową. - Zostałeś oddelegowany, gdy uzdrowiciele zgodnie stwierdzili, że transfuzja jest teraz jedyną nadzieją. Magicznie wspomagana transfuzja ze wzmocnieniem żył mogła być cudownym rozwiązaniem, którego szukaliście. Mogła, ale nie musiała. Pacjent spędził poza Twoim zasięgiem sporo czasu, a gdy w końcu Derek wyszedł z zabiegowego skinął na Ciebie głową. -Uratowaliśmy go. W poniedziałek będzie zebranie, omówimy te pyłkowe przypadki i nakreślimy plan działania. Dzisiaj idziemy już tylko na browara. Lecisz z nami? - Przekazał Ci informacje, po czym klepnął w ramię i zaraz już zniknął za rogiem, wezwany na inny oddział.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To nie było łatwe. Żeby nie powiedzieć, że było o wiele bardziej skomplikowane, niż sądził. Starał się podtrzymać pacjenta przy życiu, starał się mu pomóc, a jednak nie umiał znaleźć właściwego rozwiązania. Czy było to frustrujące? Niezwykle. To jedno Max mógł przyznać bez najmniejszego zawahania, bez kręcenia, bez twierdzenia, że wszystko było dobrze. Doświadczył czegoś, co nie było łatwe do przełknięcia, czegoś, co faktycznie było o wiele bardziej skomplikowane, niż do tej pory sądził. Nowe doświadczenie, chociaż było niesamowicie gorzkie, było równie niesamowicie pouczające. Miało w sobie coś, czego nie umiał nawet opisać słowami, coś, co doskonale rozumiał, co miało miejsce w jego umyśle. Przekładało się również na emocje, na jego ogólny stan, pozwalając mu dostrzec coś, czego wcześniej nie widział. Na znanym wzorze pojawiły się nowe ślady, nowe linie, jakich nie mógł już teraz omijać i to było czymś, co musiał wynieść z tego, co się wydarzyło. I w pełni mu to odpowiadało, chociaż miało gorzki smak. Rozmyślał o pacjencie, gdy zajmował się innymi sprawami, wiedząc, że nie będzie mógł już zmienić jego losu. Oddał go w ręce doświadczonych kolegów, mając świadomość, że żadna jebana duma nie mogła tutaj pomóc. I mógł sobie pogratulować, gdy dostał ostatecznie taką, a nie inną wiadomość, pewien, że gdyby postąpił inaczej i próbował jednak samodzielnie uleczyć mężczyznę, mógłby go nie ocalić. Mógłby go, co tu dużo mówić, zabić, swoim brakiem wiedzy i na razie stosunkowo marnym doświadczeniem. Jego decyzja okazała się jedną z najlepszych i Max wziął ją sobie do serca, wiedząc, że chociaż kurewsko piekła jego dumę, nie miała znaczenia w obliczu życia człowieka. Bo to właśnie je przysięgał ratować, nie zwracając uwagi na to, czy sam aby na pewno osiągnie to, o czym marzył. To znajdowało się daleko, daleko na innym planie i Max rozumiał to z każdym dniem coraz to lepiej. A dzisiejsze doświadczenie jedynie to spotęgowało.
Był z siebie całkiem dumny, że udało mu się tak wybrnąć ogólnie podanymi składnikami - nie chciał przecież, żeby Thalia zaraz dopisała sobie do jakiegoś eliksiru całą wielką historię, którą później musiałby usilnie odkręcać... więc na jej pytanie aż zamrugał z niedowierzaniem, zerkając w te jej piękne oczy tak, jakby nagle przeszła na zupełnie inny język. - Lia - zaczął powoli. - Co ja bym miał sobie, przepraszam bardzo, zrobić z eliksirem ciążowym? Raczej mi wynik nie jest za bardzo potrzebny - parsknął wreszcie, zdrową ręką przecierając twarz, by pozbyć się odrobiny zmęczenia, które zakradło się do niego zupełnie niespodziewanie - gdzieś przy tych emocjach niespodziewanego spotkania, przy odpuszczających efektach zaleczanego poparzenia, przy chaosie własnych myśli i strachu, którego nie potrafił się pozbyć od bardzo dawna. - Kończymy już? - Podpytał, niby nie chcąc jej poganiać, ale nagle mając wrażenie, że jednak nie był gotowy na... cóż, najwyraźniej na wizytę w szpitalu.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Wszystkie emocje zamknęła w pudełku. Każda jedna, która dotyczyła jego, obrączki widzianej na szyi czy też własnej odpowiedzi na pytanie po co był mu eliksir ciążowy, tkwiła teraz skrupulatnie zamknięta w pudełku, które odsunęła na sam skraj swojego umysłu. Stała się… pusta. Dokładnie tak czuła się w momencie, kiedy szukała świstoklika z Ottawy, kiedy przeniosła się na powrót do Wielkiej Brytanii. Tak było łatwiej, bezpieczniej. Była wyczerpana, nie tak, jak wtedy, gdy leczyła martwą niemal rękę Nathaniela, ale emocjonalnie nie miała sił czuć już niczego. Poprzednia pacjentka, zderzenie z przeszłością, na które nie była gotowa. A jednak przeszłość siedziała teraz przed nią. Podniosła na niego spojrzenie, które obecnie wyrażało jedynie kpiące niedowierzanie. Czy naprawdę uważał, że była głupia? Obiecała sobie jednak zachować się profesjonalnie, więc skupiła się na rzucanych zaklęciach, oddychając miarowo, uspokajając rozszalałe serce. — No cóż, jeśli muszę ci to tłumaczyć, a podałeś mi właśnie składniki eliksiru ciążowego, to zakładam, że potrzebuje go ktoś, kto posiada macicę, chyba, że to jakiś nowy fakt, którego o tobie nie wiem — powiedziała, na chwilę przenosząc ciemne spojrzenie na jego twarz. Nie ciągnęła jednak tego tematu, całkowicie mogła zrozumieć powód, dla którego nie chciał jej tego mówić. Powtarzała też sobie uparcie, że wcale nie chciała wiedzieć. — Tak — rzuciła ostatnie zaklęcie i wręczyła mu gęsty eliksir — Smaruj tym wrażliwą skórę przez kolejne trzy dni, gdyby objawy wróciły, zgłoś się na izbę, zapewniam, że nie będziesz musiał się już martwić, że to ja będę cię leczyć, poproszę przyjaciela, więc będziesz w dobrych rękach — to powiedziawszy odwróciła się do drzwi i w progu zawahała się na ułamek sekundy. Wyszła jednak bez większego pożegnania, czując jak ściśnięte gardło miała.
Sezon urlopowy był jej ulubionym, dyrekcja przerzucała uzdrowicieli jak zabawki, na oddziały, gdzie akurat byli potrzebni, bo najwyraźniej wystarczyło, by kilka osób było nieobecnych, żeby szpital św. Munga przestawał funkcjonować. Dlatego też tego dnia miała siedzieć na izbie przyjęć i była z tego powodu bardzo ucieszona. Nie to, że takie dyżury jej specjalnie przeszkadzały, po prostu naprawdę nie rozumiała jak można było tak źle zarządzać szpitalem. Oczywiście uważała, że sama zrobiłaby to lepiej, ale niech Merlin ma w opiece ten szpital i jego personel, gdy Thalia zostanie dyrektorką. Nie sądziła co prawda, by kiedyś miało to nastąpić, była praktykiem, wieczne siedzenie w pergaminach i wysłuchiwanie zażaleń pracowników i pacjentów nie było wcale czymś, o czym marzyła. Nie mówiąc już o wizytach w Wizengamocie, odwiedzanie Ministerstwa sprawiało, że miała ochotę strzelić w siebie drętwotą. Postawiła na blacie kubek z tym czymś, co nazywali tutaj kawą, przed twarzą Pritcharda, bo wyglądał jakby to jego zaraz trzeba było reanimować, chociaż była pewna, że sama nie prezentowała się wcale lepiej, która to już była jej godzina, czternasta? Wykazała się jednak niezwykłą empatią, przynosząc mu też kawę, więc szczerzyła się teraz jak głupi do sera, oczekując oczywiście wylewnych podziękowań. — Myślisz, że dane nam będzie wypić ciepłą? — zapytała i dokładnie w tym momencie, gdy unosiła kubek do ust, ich szpitalne lusterka kierunkowe zawibrowały i zadźwięczały, typowo — Powinnam za to pytanie dostać avadą — mruknęła pod nosem i westchnęła, zerkając w lusterko. Odstawiła kawę, ale zdążyła jeszcze upić z dwa łyki, zanim aportowali się magiratownicy z połamanym dzieciakiem. Zaraz potem pojawiła się rozpaczająca i panikująca czarownica, która musiała być matką chłopaka. Heartling posłała wymowne spojrzenie swojemu partnerowi w tej niedoli. Wylała sobie eliksir odkażający na dłonie i różdżkę i podała fiolkę Constantinowi, sięgając już po swój bordowy magistetoskop. Zerknęła na narysowane przed sekundą EKG i gdy nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości, doszła do wniosku, że dzieciak po prostu bardzo niefortunnie się połamał. — Jestem doktor Heartling, a to doktor Pritchard, syn jest w dobrych rękach, może chce pani coś na uspokojenie? — zapytała i posłała do czarownicy swój wyuczony i jakże wymuszony uśmiech, mając nadzieję, że kobieta zaraz przestanie wyć jej tu nad uchem.
Powinni chyba zainwestować w większą liczbę personelu, bo jak tak dalej pójdzie, to wykończą się tu wszyscy i już całkowicie nie będzie komu pracować. Zważywszy na to, że on był jedynie niewiele mniej od Thalii na szpitalnych nogach (nie wspominając o czasie od pobudki do dojechania do pracy!), to miał ochotę co najmniej się zdrzemnąć. Dosłownie potrzebował piętnastu minut, tzw. Power napa, aby wrócić do normy. Teraz jednak siedział w pokoiku personelu przy Izbie Przyjęć i starał się udawać, że nie jest z nim tak źle, a przynajmniej stanąć na tym, że nie uderzy zaraz czołem o blat oddając się w objęcia Morfeusza. O Merlinie, chyba założy jakiś magiczny związek zawodowy. Postawienie przed nim kubka z kawą nieco go rozbudziło, ba! Być może był bliski zachowania się jak ogar tropiący w poszukiwaniu tego fantastycznego aromatu i jego źródła, którym okazał się nie kto inny jak Thalia, uśmiechająca się do niego jakby co najmniej przed chwilą napiła się eliksiru pobudzającego. Kiwnął jej głową w ramach podziękowań i również delikatnie się uśmiechnął, ale bynajmniej nie było go stać na ani krztę więcej entuzjazmu. No po prostu nie był to jego dzień. Któryś z rzędu. Czy będzie mu dane odpocząć? Jakby nie patrzeć wkrótce miały zacząć się wakacje Hogwartu, na których miał pomagać, ale czy nie wtopił się w tym w jeszcze gorszą sytuację? Chwycił za kubek i napił się kilka łyków nie zważając na to, że była może nieco odrobinę zbyt ciepła, a kiedy lusterka znów zaczęły dźwięczeć mruknął coś pod nosem i podniósł się z miejsca. Przeciągnął się wzdłuż i wszerz, wydając się być teraz jeszcze wyższym, po czym spokojnie ruszył za Thalią do poszkodowanego. W zasadzie wystarczyło, że ich przedstawiła, kiedy to magiratownicy wbiegli na izbę z kolejnymi trzema dzieciakami, w podobnym stanie co ten tu leżący obok niego. Krótkie ‘oho’ wyrwało się z ust Pritcharda, który chwilę później posłał Heartling znaczące spojrzenie. To co mówiłaś o tej kawie? Zarzucił sobie stetoskop przez szyję i powędrował w kierunku dzieciaków pobieżnie oceniając ich stan i stwierdzając, który był w najgorszym. Miał pierwszeństwo.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Pritchard naprawdę wyglądał jakby potrzebował magicznej kroplówki, a to znaczyło, że wyglądał gorzej niż zazwyczaj. Oceniała go przez chwilę wzrokiem, ale nie dane jej było wygłosić żadnego błyskotliwego komentarza na ten temat, bo ich sielankę – czytaj: uparte utrzymywanie przytomności w celu czekania na Merlin wie co – przerwało dzwonienie lusterek. Stłumiła westchnięcie i zanim się obejrzała już była w swoim trybie praca. Przychodziło jej to łatwo, w jednej sekundzie mogła być rozproszona najmniejsza rzeczą, by w kolejnej przywołać swoje największe skupienie i poświęcać uwagę temu, do czego została stworzona – uzdrawianiu. Oceniła pierwszego pacjenta w mgnieniu oka i tak samo szybko magiratownicy aportowali się z kolejnymi pacjentami. We krwi szybko zawrzała jej adrenalina i nie miała już czasu dalej myśleć o tym, że mieli za mało personelu. Skinęła głową Constantinowi, bo mogła się z nim droczyć do woli, ale wiedziała, że był prawie tak dobry w tym co robił, jak ona. Bez słów porozumieli się co do podziału swoich ról i chyba dlatego tak bardzo lubiła z nim dyżury. Nie musiała się prosić, nie musiała zwracać uwagi i choć niektóre rzeczy zrobiłaby inaczej – bo miała mały problem z kontrolowaniem wszystkiego wokół – tak wiedziała, że krzywdy nikomu nie zrobi. Była to miła odskocznia od praktykantów, których ostatnio dostała pod swoje ramiona i przy których dostawała małego zawału za każdym razem kiedy podchodzili do pacjentów, choć wyraźnie kazała im się nie odzywać i niczego nie dotykać. Nie nadawała się na nauczycielkę, nie ufała studentom ani trochę i nieważne było to, że sama kiedyś była na ich miejscu. Nie, ona zawsze była najlepsza, to był fakt. Teraz jednak skupiła się na chłopcu, który krwawił i którego ocenili jako jednego z dwóch, którzy jako pierwsi potrzebowali pomocy. — Wyprowadź tę panią do poczekalni i przynieś eliksir regenerujący, spokoju i spory zapas wiggenowego — poleciła jednemu z dwóch asystentów, którzy tu dzisiaj z nimi byli i już zaczęła rzucać odpowiednie zaklęcia — Kiedy dowiadujesz się o wielu urazach, które do nas jadą, to czujesz współczucie czy ekscytację na nowe przypadki? — zapytała Pritcharda pomiędzy zaklęciami, którymi zaleczała złamania i większe skaleczenie, by w drugiej kolejności zająć się tymi bardziej powierzchownymi ranami.
Porządnie obejrzał całą trójkę maruderów oceniając ich stan zewnętrzny, aby po chwili przejść do szybkiej kalkulacji tego, co działo się w środku ich ciał. Nie musiał tego robić na pierwszy rzut oka – jeden z dzieciaków był tak połamany*, że można by rzec, że czuł się najgorzej. Ale Pritchard już z doświadczenia wiedział, że najgorsze jest to co ukryte i być może jeden z nich właśnie miał krwotok wewnętrzny co załatwiłoby go szybciej niż złamane 4 kości. Nie pomylił się, drugi – na oko lepiej wyglądający chłopiec** miał pękniętą śledzionę i krwawił właśnie do otrzewnej. Nie było czasu na zastanawianie się, trzeba było to szybko poskładać! - Możesz zająć się nim jak skończysz? – wskazał Thalii na połamaną dziewczynę podbródkiem, a sam gwizdnął na, o ironio, wolną uzdrowicielkę niższego szczebla i poinstruował ją o przewiezieniu chłopaka na intensywną terapię gdzie skierował się wraz z nimi, aby go poskładać. Trochę to trwało, ale udało się wrócić z satysfakcją, której na twarzy Kostii bynajmniej nie dało się odczytać. Wytarł dłonie w jałową szmatkę i podszedł do trzeciego huncwota, którego największym problemem była zdarta skóra do mięsa w kilku miejscach. Posłał mu spojrzenie pt. ‘co wy żeście wyprawiali’, zakładając, że w ogóle byli w tym samym miejscu. - To zależy. – rzucił do towarzyszki, opatrując pacjenta. – Wychodzę z założenia, że na każdym możemy nauczyć się czegoś nowego, nawet błahostki. Więc raczej ekscytację. Tu nie ma czasu na współczucie. – idealnie zawinął zaklęciem wszystkie rany i poinstruował personel pomocniczy o podanie odpowiednich eliksirów, po czym szarostalowym spojrzeniem zerknął na pannę Heartling. – A Ty?
*dzieciak h **dzieciak i
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Wir pracy był czymś znanym, często w niego uciekała, zapominając o całym merlinowym świecie. Opanowanie przychodziło jej z łatwością i rzadko traciła zimną krew, czego nie mogła powiedzieć o sobie w prywatnych sprawach. Ostatnio, cóż właściwie trwało to kilka dobrych miesięcy, wszystko zwaliło jej się na głowię. Harmonia, w której tak się lubowała została bestialsko zburzona i tylko praca pozwalała jej zachować rozum. Było to dosyć ironiczne, biorąc pod uwagę przypadki, które do niej trafiały i szaleństwo oddziałów, na których pracowała. Ale to było coś, co sama wybrała, z czym była zaznajomiona, natomiast bałagan w prywacie? Nie mogła sobie poradzić z jego uporządkowaniem. Nie pozwalała jednak, nie licząc tego jednego razu, kiedy Lennox pojawił się na izbie przyjęć, by to co działo się poza murami szpitala, zawitało w jego wnętrzu. Dlatego nie zwierzała się współpracownikom, których być może mogła nazwać przyjaciółmi, a oni nie pytali bezpośrednio jej. Nie łudziła się jednak, że w lutym nie była na językach całego personelu, kiedy jej mąż zagościł w św. Mungu. Póki jednak nie robili tego zbyt ostentacyjnie, miała to w nosie. Poczekała aż asystent przyniesie jej eliksiry, o które prosiła i niemal odetchnęła z ulgą, gdy panikującą kobietą zajęły się magipielęgniarki. Niemal, bo przecież zachowywała pełen profesjonalizm. Dopilnowała jeszcze, żeby zebrały odpowiednie zgody od rodziców, bo przecież bez tego nie mogli leczyć nieletnich, a chłopak, którego właśnie składała do kupy wyglądał na góra czternaście lat. Skinęła Pritchardowi, ale nie przerwała sekwencji zaklęć uzdrawiających. Szybko uporała się z pierwszym pacjentem, odsyłając go na oddział, bo chciała po tym mieć na niego oko przez najbliższą dobę. Constantin wrócił w momencie, w którym zaczynała pracę nad kolejnym połamanym dzieciakiem. Zabezpieczyła złamania, po raz kolejny przeklinając współczesną magimedycynę, że nie mieli zaklęcia, które zrastało kości. Doprawdy, z eliksiru, który pozwalał h o d o w a ć nowe kości korzystali przez cały czas, ale żeby zrosnąć kość wciąż mieli problem. — Ekscytację, im ciekawiej tym lepiej — odparła i posłała mu szeroki uśmiech — Może sami powinniśmy się leczyć — zaśmiała się jeszcze, usztywniając pęknięte kości dzieciaka.